Przez niewielkie drzwi można wyjść na marmurowe schody które prowadząc w dół ku sporego rozmiarów balkonowi. Otaczają go cztery wysokie kolumny, podtrzymując specjalnie zrobiony dach. Dzięki niemu, nawet kiedy pada można tam przesiadywać, bez obawy zmoczenia się. Posadzka jest wyłożona czarno-białymi płytkami. Te na samym środku robią wrażenie ogromnej szachownicy i rzeczywiście, jeśli tylko ktoś zdobędzie takiej wielkości figury, można tam grać. Z miejsca przy barierce (marmurowej, oczywiście) rozchodzi się widok na cały dziedziniec. Jest to świetne miejsce na obserwowanie innych, bowiem rzadko kiedy komuś przyjdzie na myśl by spojrzeć w górę. Po obu stronach znajdują się kamienne, niewielkie ławeczki.
Pomajtał nogą zwisającą do dołu w kierunku dziedzińca i cofnął wyciągniętą rękę, skinąwszy głową z uznaniem. Schował paczkę wraz z zapalniczką z powrotem do kieszeni. Odmowa została przez niego bezproblemowo przyjęta do wiadomości. Nie każdy musiał palić, a on sam raczej był okazjonalnym palaczem. Przynajmniej tak zwykł siebie określać, bo palił od okazji do okazji, czasem częściej, a czasem rzadziej. Majtając dalej nonszalancko nogą, zaciągnął się papierosem i chwilę przetrzymał dym w płucach. Wydmuchnął kłąb dymu, uprzednio wznosząc podbródek ku samej górze i wachlując swoimi włosami w banalnej dynamice ruchu. Duszna chmurka zawisła w powietrzu nad nimi, a Ackerman uśmiechnął się do niej, lustrując swymi zielonymi oczyma jej oblicze. - Trochę... - odpowiedział wymijająco, a potem wyszczerzył do niej przyjemnie zęby. Wyglądała uroczo i naiwnie prawiąc mu te morały. Oczywiście, nie odmawiał jej racji, bo rzeczywiście palenie szkodziło zdrowiu i piekielnie uzależniało. Ale w sumie, czy mu to przeszkadzało? - Na coś trzeba umrzeć, okej? - zaśmiał się i ponownie zaciągnął papierosem, by po chwili wydmuchnąć dym nad ich głowy. Rozluźniony, zadowolony z chwili i uraczony Feniksowym, uznał, że nie pozwoli by dziewczyna szczególnie martwiła się o jego zdrowie. Wszak miał to pod kontrolą: - Spokojnie, dobra? Przecież nie palę jak Hogwart Express. Zażartował, pociągnął jeszcze jeden buch i wypuścił pojedyncze pierścienie dymu z ust, niczym lokomotywa. Uznał, że dobrze się to skomponuje do wypowiedzianych słów. A potem umilkł spoglądając na to, co dzieje się na dziecińcu. Znowu pogrążył się w ciszy.
Przyglądnęła się kółeczkom z dymu z wyraźnym zainteresowaniem. Flora nie była pewna, czy umie się chociażby zaciągnąć papierosem, nie wspominając o czymś takim. - Jak ty to robisz? - spytała, oczekując małego pokazu i krótkiej lekcji. Co prawda nie wiedziałaby jak później wykorzysta tę umiejętność i w ogóle jak się jej nauczy, ale sam widok idealnych kółeczek puszczanych z ust był w jej mniemaniu niesamowity. Ale Puchonka zachwycała się różnymi, dziwnymi rzeczami, więc Melchior nie powinien być tym zaskoczony. Poprawiła się na niewygodnej barierce, spoglądając w stronę uczniów, kręcących się po dziedzińcu. - Chyba nikt nie przepada za tą pogodą - stwierdziła krótko, by następnie zamilknąć. Zastanawiała się czy powinna na siłę zmuszać chłopaka do rozmowy, skoro równie dobrze mogą zrobić to co sprawia im przyjemność: wyciszyć się.
Widok Hogwartu i okolic pokrytych białą puchową kołderką zawsze działał na niego kojąco. Zapatrzony w przyjemny zimowy krajobraz na krótką chwilę Melch zupełnie odleciał. Nie potrzeba było mu nic więcej, siedział w towarzystwie lubianej osoby, między palcami trzymał papierosa, a magia chwili trwała w ciszy oraz pięknie, które ich tutaj otaczało. Uwielbiał spędzać zimy w Hogwarcie, ta jedna rzecz nie zmieniła mu się od dzieciaka. Jego spojrzenie po krótkiej chwili przeniosło się z powrotem na Florę. Na pewno nie był zdziwiony. Uśmiechnął się do niej, częściowo rozbawiony, ale i nieco zadowolony faktem, że zaciekawiło ją takie trywialne zjawisko jakim był dym wypuszczany z jego ust. Przeciągnął się leniwie, nie narzekając na mróz, który odrętwiał przyjemnie palce i zanegował niepokojący gorąc jaki wywołała wcześniejsza sytuacja w Izbie Pamięci. Jeszcze trochę pomarznie, a potem, cóż... Kolejnym urokiem zimy było to, że zawsze można było uraczyć się gorącym napojem po wystawieniu na zimno. - No tak... - zaczął, zbierając w niespiesznej manierze słowa. - W sumie to indywidualna kwestia wypraktykowania... Może poniekąd zsynchronizowania warg, języka, żuchwy, krtani, jak niektórzy mawiają. Słyszałem o kilku technikach robienia kółek z dymu... Wzruszył nieznacznie ramionami i przewrócił oczami, jakby nie przykładał do tego większej wagi. Wciąż spoglądając na Puchonkę, beztrosko powiódł tłumaczenie dalej, nie przejmując się, że papieros dopala mu się w ręku. - Ważne jest odpowiednie złożenie ust. - demonstratywnie rozwarł wargi i szczękę, układając usta w literkę O, wciągając nieznacznie wargi do wewnątrz. - Oraz ułożenie języka, bo albo kładziesz skubańca na dnie... Albo zawijasz odpowiednio do góry. Reszta... Urwał i zaciągnął się resztką papierosa, kierując twarz w stronę dziedzińca. Wydmuchnął serię kółek, które prędko rozpierzchły się na chłodnym wietrze, a potem wyszczerzył zęby w nieco lisiej manierze. - Reszta pozostaje kwestią praktyki przy wydmuchiwaniu dymu. - wyrzucił peta na wiatr z niedbałością i powiódł wzrokiem w dal. Przez krótki moment obydwoje milczeli, a potem dziewczyna napomknęła o pogodzie. Osiemnastolatek lekko zadrżał, gdy zimniejszy powiew przeszył go dreszczem. - Mnie tam odpowiada, zima ma swój... Czar. - rzucił z uśmiechem, kładąc nacisk na ostatnie wypowiedziane słowo, a potem kątem oka zerknął na nią. - Pewnie wolałabyś, żeby było cieplej, hm? Sięgnął do tylnej kieszeni dżinsów by bez słowa wyjąć jagodowe Balonówki Drooblego, jedna guma natychmiastowo wylądowała w jego ustach, następnie ręka z paczką gum niemo zawisła przy Florze.
Flora zerknęła na dziedziniec, by potem ponownie przenieść wzrok na Melchiora. Nie skomentowała już jego nadzwyczajnej zdolności uznając, że i tak nie umie palić, więc nie będzie go prosiła o krótki kurs instruktażowy. Później zamilkła na chwilę, zastanawiając się nad tym co ze sobą powinna dzisiaj zrobić. Miała mało ambitny i kreatywny dzień, więc w myślach uznała, że najlepszym rozwiązaniem będzie jak wróci do dormitorium. W końcu ocknęła się, gdy Krukon ponownie się odezwał na jej wcześniej zadane pytanie. - Wolę wiosnę, wszystko wtedy budzi się do życia - skwitowała krótko. Po jakimś czasie podniosła się, poprawiła ubranie i cmoknęła chłopaka w policzek. - Na mnie pora. Nie siedź długo, bo zamarzniesz - pożegnała się i po tych słowach ruszyła w stronę pokoju wspólnego Hufflepuffu.
Avrel od rana czuła dziwną potrzebę ułożenia sobie myśli, bo tak czasem po prostu trzeba. Wszystko się na siebie nakłada i nie wiadomo co robić, ani co myśleć. Av miała taką potrzebę średnio dwa razy w tygodniu. Nie, żeby aż tak wiele działo się w jej życiu, że musi wszystko porządkować w odpowiednich szufladkach, ale tak wrażliwa osóbka lubi sobie sporo zdarzeń i słów analizować. Bez przesady też, bo jak się za dużo myśli, to nie zawsze ma się zdrowy umysł. Po lekcjach skoczyła do dormitorium, w którym przebrała się w coś cieplejszego, po czym siadła przy kominku w Pokoju Wspólnym i czytała książkę. Kiedy zaczęło się zbierać zbyt dużo ludzi w pomieszczeniu, Av postanowiła się przenieść. Przebywanie na balkonie nad dziedzińcem lubiła szczególnie, bo mogła obserwować ludzi i mieć spokój, którego tak bardzo czasem potrzebowała. Usiadła na kamiennej ławeczce i wyciągnęła różdżkę. - Avis. - powiedziała cicho a z końca jej różdżki wyfrunęły małe ptaszki. Zaczęły wesoło latać wokół niej, a Avrel od razu zrobiło się jakoś tak weselej. Westchnęła z zadowoleniem i wstała, obserwując grupkę uczniów, przechadzających się po dziedzińcu.
Na krańcu balkonu, nie rzucający się w oczy, stał imć Chattan, kontemplując nad zimową szatą wszędobylską. W dłoniach przerzucał kulkę śniegu, którą w końcu udało mu się ulepić z dzisiejszego, dość sypkiego śniegu. Zmęczył się książką, zmęczył się towarzystwem ludzi, więc poszedł na świeże powietrze. Normalnie spacerował po błoniach i na krańcach Zakazanego Lasu, jednakże tym razem nie miał ochoty brnąć przez zaspy. Dlatego wybrał się na balkon, ustronne miejsce, z którego można obserwować innych. Natchnęło go na ckliwy nieco wiersz, autorstwa bohatera narodowego Szkocji, Roberta Burnsa. -Ze stron, gdzie miła ma swój dom, Zachodni wieje wiatr; Kiedy z zachodu wiatry dmą, Wiatrowi jestem rad: Tam szumi za wzgórzami las I rzeka w słońcu lśni; Choć dni i noce dzielą nas, Wciąż myślę o swej... Przerwał recytację, w sam raz na dobrą sprawę, bowiem nie wypowiedział imienia dziewczęcia. Nie był utalentowanym oratorem, choć bardzo by chciał zachwycać ludzi wierszem i prozą, a może i wziąć udział w jakimś przedstawieniu. Głos miał może i dobry, ale wiadomo, dykcja i intonacja były niezbędne do bycia wieszczem. A recytację przerwał, bowiem ujrzał ruch wzburzony w kącie oka jego, co okazało się potem gromadką ptaszków wokół dziewczęcia.. No, urodziwego, nawet jeśli w Hogwarcie chyba brakowało dziewcząt szpetnych. Magia jakaś, można rzec z przekąsem. Stał tak, oparty o barierkę i ze spojrzeniem wbitym w dziewuszkę. Mógł wyglądać, jakby zakochał się od pierwszego wejrzenia, aczkolwiek on po prostu podziwiał. Za często był odrzucany, by już ot tak paść na kolana, nawet jeśli o tym marzył.
Elvendork przypatrywała się pewnej dziewoi, która z kolei obserwowała obściskującą się na dziedzińcu parę. Miała iście zawistny wzrok ta dziewczyna, jakby gardziła publicznym okazywaniem uczuć. Nic dziwnego, kiedy ktoś jest sam, to może poczuć ukłucie zazdrości, albo nawet obrzydzenia. Avrel nuciła sobie melodię, którą sama wymyśliła i starała się jakoś ułożyć z tego dłuższy utwór, żeby zagrać to za pianinie albo harfie. Komponowanie ją uspokajało i pozwalało zapomnieć o problemach, jeśli jakieś w danym momencie miała. Spokój zakłócił jej męski głos, więc powoli się odwróciła i spojrzała na personę. Uniosła brwi w akcie rozbawienia i zdziwienia, że na początku chłopak nie zauważył jej. Wiersz jej się nawet podobał, choć wolała inne klimaty. Kojarzyła chłopaka z korytarzy, ale poza tym nie miała pojęcia obok kogo właśnie stoi. Przyglądał jej się, na co Avrel parsknęła cicho śmiechem. Nie bardzo wiedziała, czy się odezwać, czy poczekać aż on coś powie, ale wypaliła głupie pytanie na wstępie, zanim się zastanowiła. - Hej, a ty kto? - uśmiech jej nieco zbladł, kiedy zdała sobie sprawę, jak głupio to musiało zabrzmieć. Cała Avrel, kiedy stała przy jakimś chłopaku. Lekko zdenerwowana i paplająca głupoty.
-Imć Eanruig Chattan, Szkot z Hufflepufu! Zaannsował sam siebie, stając prosto i teatralnie robiąc gest dłońmi, jakby chwytał się za szelki, których nie ma. Dumnie oczywiście brodę w górę zadarł, tak jakby miał powody do dumy. No, w sumie miał, ze względu na nazwisko, ale oni mogli być lokalnie znani najwyżej.. -A mości, mam nadzieję, Panna? Ależ mu się udało! Miliony razy powtarzał sobie w głowie teksty na podryw, a i tak mu się nie udawało, bo zjadał go stres. Dziewczę musiało być niezwykłe, skoro dostał jakiegoś pchnięcia pewności siebie przy niej. Oby nie skończyło się jak zawsze, że rozkraczy się jak piżmowół na lodzie. Pół kroku do kobiety się przybliżył i dłoń wyciągnął, aby w swoją jej pochwycić i zaimitować muśnięcie. Nie wypadało obcałowywać nowo poznanego dziewczęcia w takiej sytuacji. Jakieś maniery trzeba mieć, aby mieć czym imponować. Na ustach miał uśmiech lekki, spojrzeniem wędrował gdzieś wokół twarzy rozmówczyni, co mogło zdradzać jego wymuszoną pewność siebie.
Avrel powstrzymała zbliżający się wybuch śmiechu, serdecznego śmiechu oczywiście. Nie byłoby w nim ni krzty wyśmiania. W końcu Avrel to miła osoba, prawda? Nie przystałoby damie wyśmiewać innych osobników. Zaimponowało jej jednak to, w jaki sposób zachował się Ean i roześmiała się perliście. Dziewczęco i uroczo. - Avrel Elvendork, Angielka z Gryffindoru. - powiedziała z uśmiechem i dygnęła. Av nigdy nie tworzyła w głowie tekstów na podryw, bo zwyczajnie nie potrafiła flirtować, podrywać i ogólnie żyć normalnie w społeczeństwie. Nie, dobra, umiała żyć normalnie z ludźmi, wiele razy szalała na imprezach, kiedy humor miała akuratny. Ileż to razy się zdarzało, że to Harriette albo Summer musiały jej wbijać do jej kapryśnego łebka, że to już koniec zabawy? Ale czasem też musiała uciekać przez imprezami, co było chyba częstszym zjawiskiem. Zarumieniła się, kiedy chłopak musnął ustami jej dłoń i zaczął się jej przypatrywać. Miał takie dobroduszne spojrzenie, że szybko się uspokoiła. - Co Pana tu sprowadza, Panie Chattan? - zapytała i spojrzała chłopakowi w oczy, po chwili jednak skupiając się na ptaszkach, które walczyły o jej atencję.
Uniósł brwi, słysząc, że dziewczęcie jest Angielką. Oh ya wee focken.. Czy trafi kiedyś na fajną Szkotkę? Czy mu się kiedyś uda? -Angielka, huh. Czyli nie wszyscy możemy być idealni. Zaśmiał się, jak przy typowym żarcie politycznym, puszczając jej oczko. Miał nadzieję, że nie była jedną z tych dzierlatek, które nie znają nawet typowych brytyjskich animozji pomiędzy Szkotami i Anglikami, Irlandczykami i Anglikami, Walijczykami i.. A, chędożyć ich, oni są przydupasami Anglików od zawsze. Cholerni owcojebcy. O! Kontakt wzrokowy, jak miło, choć musiał wzrokiem uciec, bo nie wytrzymywał takiego napięcia, ale szczęściem i ona uciekła. Cholera, to znaczy, że tak tylko podtrzymuje rozmowę, a woli te ptaszki? Troszeczkę tracił pewność siebie, więc bąknął elokwentnie. -Kontempluję dość złożony problem. Otóż; czy przeznaczenie potrafi cisnąć ludzi w siebie wystarczająco mocno, by zrozumieli, że tworzenie osobistej bariery jest zbędne? Jeśli się chce czegoś, bo czegoś brak, to jest zbędnym przecież.. I tu się zatrzymał, bo jak z braku pewności siebie nie wiedział co powiedzieć, tak z gadulstwa się rozpędził i zacząłby gadać bardzo słabą rzecz na zapoznanie dziewczęcia.
Uśmiechnęła się i przewróciła oczami. Ah, ci chłopcy... Avrel zdawała sobie sprawę, że niektórzy Szkoci mogli być nieco nawet żartobliwie zgryźliwi wobec Anglików, więc nie zwracała na to większej uwagi. Nie brała tego do siebie, podobnie jak innych obelg w jej stronę rzucanych. O ile takowe się zdarzały, co raczej było rzadkim zjawiskiem. Av patrząc komuś zbyt długo w oczy krępuje się i musi skupić spojrzenie na czymś innym. Teraz miała ptaszki, na które mogła patrzyć, z którymi mogła się bawić i je kochać, a innym razem mogłaby to być bijąca wierzba, którą akurat coś rozjuszyło. Wstydliwą jest osóbką, toteż nie przepada za kontaktem wzrokowym. Elvendork była bliska parsknięcia śmiechem, kiedy usłyszała nagły wywód Eana. Nie wiedziała, czy on się denerwuje czy co, ale ulżyło jej nieco, bo ona również często mówi coś od rzeczy i wyrwanego z kontekstu. Słuchała uważnie blondyna, kiedy ten nagle zamilkł. - To naprawdę złożony problem... - mruknęła Avrel i uniosła lekko brwi. - Myślę, że bariera osobista jest czymś, nad czym nie wszyscy potrafią panować i sprawiać, by była elastyczna lub by nie było jej wcale. - powiedziała po chwili zastanowienia Gryfonka. Ciekawe problemy rozważa ten Szkocik.
Oh bogowie! Pociągnęła temat. Jakże przyjemnie, jakże swobodnie. Tak, był uradowany, że udało mu się znaleźć kogoś, z kim może rozpocząć rozmowę. Miał przynajmniej taką nadzieję, bo dość często, niefortunnie, ktoś z grzeczności odpowiadał i oczekiwał, że zaintryguje się go czymś innym. Mało kto chciał spotkać partnera do debat. A przecież to było tak fascynujące! Wymieniać się myślami, obejmować stanowisko i sprzeczać. Już nie mógł się doczekać, aż dołączy do grona akademickiego. -No tak, przy czym jeśli przeznaczenie rzuca w siebie dwójką istot i wszystko wokół mówił, że Cię ktoś pokochał.. To dlaczego nie przyjmować wiosny w swe serce, tylko dalej w jesiennym stanie trwać, chowając się w sobie i robić miny brzydkie jak zgniłe liście? Przykucnął przed kobietą i spojrzał na jej buzię, wykorzystując to, że ona nie patrzyła. Tak z reguły to się działo, że jak ktoś nie patrzył, to on patrzył, a jak spojrzał, to on odwracał wzrok.
Ciągle jeszcze żył wakacjami. Miał trudności z porannym wstawaniem – nic dziwnego, w końcu w lipcu i w sierpniu wstawał dopiero w okolicach dziesiątej rano, a nie o siódmej. Przez ostatnie dwa tygodnie rzadko wyrabiał się ze zjedzeniem śniadania na czas, ale zakład to zakład; nadal obowiązywał. Założył się z Brandy, że przez równy miesiąc nigdzie się nie spóźni. Niestety, przypłacał to potajemnym jedzeniem kanapek podczas zajęć i odejmowanymi punktami za posilanie się w klasie. Cóż, nie jego wina, że nie chciał dać Brandy satysfakcji z wygranej. On musiał wygrać, to chyba oczywiste? Na szczęście, było już po zajęciach, dlatego wyposażony jedynie w różdżkę wybrał się na spacer po zamku. Potrzebował chwili spokoju – Krukoni w dormitorium zorganizowali jakiś turniej wiedzy i wykrzykiwali różne magiczne hasła. Caspar miał tego po dziurki w nosie, dlatego szukał miejsca, w którym mógłby chociażby usłyszeć własne myśli. Wybór padł na trzecie piętro i balkon nad dziedzińcem – gdy znalazł się na miejscu, wciągnął w płuca świeże, jesienne już powietrze i oparł się łokciami o barierkę. Miał stąd idealny widok na uczniów przechadzających się po dziedzińcu. Śmiali się, popychali, niektórzy śpieszyli się na zajęcia pozalekcyjne. Nagle w tłumie spostrzegł Pandę. Uśmiechnął się pod nosem i zacisnął palce na różdżce. To był idealny moment na jakiegoś psikusa – musiał tylko wymyślić, jaki żart byłby najlepszy w ten sytuacji. Przydałaby się Brandy.
W ostatnich dniach Brandy bardziej przypominała zombie niż kiedykolwiek wcześniej, a wszystko z powodu jednego nieszczęsnego zakładu, którego nie mogła sobie pozwolić przegrać. Do nie jedzenia śniadań w sumie dawno się już przyzwyczaiła, jednakże ostatnio niejednokrotnie zdarzyło się jej przypadkiem przysnąć na jakiejś lekcji. Po zajęciach zawsze wracała do dormitoriów, rzucając książki w kąt i drzemała kilka godzinek (marnując tym samym piękne popołudnia). Nie chciała przegrać, pozwolić wygrać Whitley'owi, ale nigdy bardziej nie chciała się poddać. Musiała, więc coś wymyślić. Musiała to jakoś przerwać. Musiała. Automatycznie wstąpiła w Powell jakaś energia witalna i zamiast do łóżka ruszyła na poszukiwania swego przyjaciela, licząc się że będzie się gdzieś pałętał po korytarzach lub może przesiadywał w bibliotece. Przechodząc przez dziedziniec, wypatrzyła przyjaciela na balkonie. Ruszyła, więc czym prędzej w jego kierunku. To ciągłe bieganie mnie kiedyś wykończy - pomyślała, kręcąc głową, kiedy znalazła się za plecami Krukona. Przystanęła na chwilę, by złapać oddech. Jej uwagę przyciągnęła czupryna Whitleya. Już wielokrotnie sugerowała przyjacielowi, że zdecydowanie lepiej wyglądałby w rudych włosach, jednak nie wiedzieć czemu, on zawsze zbywał jej uwagi. - Nie myślałeś nigdy, by prefarbować się na rudo? - zapytała, opierając się o barierkę. Tak, znowu zaczynała ten temat. Cóż mogła poradzić, że nie uzyskała jeszcze satysfakcjonującej odpowiedzi i nieustannie ją ten temat frapował? Dopnie swego. Caspar będzie rudy. Zobaczycie.
Zdawał sobie sprawę, że sama myśl o przyjaciółce może spowodować, iż Brandy pojawi się w ciągu kilkunastu minut w miejscu, w którym najbardziej jej w danej chwili potrzebował. Wiedział, ale nie spodziewał się, że nastąpi to tak szybko! Gdy usłyszał za sobą jej głos, uśmiechnął się pod nosem – już w pierwszej klasie stwierdził, że połączyło ich coś wyjątkowego i tak naprawdę są bliźniętami rozdzielonymi po porodzie. Oboje mieli brązowe włosy i ciemne oczy, tak? Co prawda, Brandy była nieco niższa, ale dziewczyny zwykle są niższe. Zazwyczaj rozumieli się bez słów i pomagali sobie w trudnych chwilach, na co dzień jednak udając, że wcale nie kopią leżącego. Gdy oparła się o barierkę obok niego, schował różdżkę z powrotem do kieszeni i odwrócił wzrok od chichoczącej z Blaithin Pandy. Przyjrzał się Brandy – wyglądała jak zwykle, chociaż miała większe wory pod oczami niż zwykle. Zapewne to wczesne wstawanie wykańczało również i ją. Cóż, kolejna wspólna cecha; oboje nie byli rannymi ptaszkami, niestety. – Nieraz ci już powtarzałem, że nie. Po prostu nie. Nie i koniec. Farbowanie włosów jest dla bab – mruknął, poprawiając okulary w czerwonych oprawkach na swoim nosie. – Czemu sama się nie przefarbujesz na rudo? – zasugerował zaraz, posyłając jej pełne zainteresowania spojrzenie. Ta mania Brandy dotycząca rudzielców zaczynała go już trochę irytować. Wiedział, że podoba jej się Ron Weasley, który teraz, de facto, podchodził pod czterdziestkę, ale żeby zmieniać każdego napotkanego faceta w jego kopię? Brandy, bój się Merlina. – Czemu nie śpisz? – spytał zaraz potem. Brandy nie powinna być zdziwiona, że Caspar pytał ją o coś tak trywialnego jak sen. Jednak, cóż. Był jej przyjacielem i nawet jeśli nie spędzali ze sobą dwudziestu czterech godzin na dobę, wiedział, gdy znikała w swoim dormitorium. Znowu oderwał wzrok od niesfornej burzy loków i zerknął w kierunku studentek rozmawiających na dole. Atrament? Łajnobomba? Nie, to zbyt oklepane. Potrzebował świeżego, nowego pomysłu. Tylko jakiego?
Wiadomo wszem i wobec, że tak naprawdę do szczęścia mężczyźnie kobieta jest wręcz niezbędna. Próbują sobie to tłumaczyć jakimś bliźniakami rozdzielonymi przy porodzie czy dwoma połówkami pomarańczy, a chodzi wyłącznie o wyjątkowość rzeczonych kobiet. Wielu narzeka na charakter i naturę Powell, ale nie da się ukryć, że jest osobą wyjątkową i Whitley ma wyjątkowe szczęście, że to jego wybrała sobie na towarzysza lat spędzonych w Hogwarcie. Jak sobie zasłuży, to może ten zaszczyt potrwa i dłużej. To żaden przypadek, że Brandy po raz kolejny pojawiła się w momencie, którym przyjaciel ją najbardziej potrzebował. Żaden. Serio. Wspaniała istota. Niedoceniana niestety. Tymczasem zwróciła wzrok w stronę, w którą tak usilnie wpatrywał się Casper. I próbowała rozwikłać, co też jej przyjacielowi chodzi po głowie. Nie, zdecydowanie nie wyglądał na zakochanego. Chociaż biorąc pod uwagę fakt, że wpatrywał się w rudą czuprynkę, Brandy nie miałaby nic przeciwko. Na chwilę jednak musiała przerwać swe rozważania, by całą sobą okazać wielkie oburzenie odpowiedzią jakiej raczył udzielić jej - pożal się Merlinie - przyjaciel.- Coooooo? Dla bab? Sam jesteś baba - żachnęła, wpatrując się w Caspara takim wzrokiem, że na pewno od razu pożałował swojego braku taktu. Zrobiła krótką przerwę, by mógł naprawdę uwierzyć, że przesadził. I żeby mu się zrobiła głupio. I żeby tego żałował. I tak dalej. Po czym dodała z miną niewiniątka- Więc w sumie... nic nie stoi na przeszkodzie byś został rudzielcem - palnęła, by na koniec wyszczerzyć radośnie zęby. Sugestię o tym, by sama się przefarbowała zbyła milczeniem, a - przyznajcie - wyszło jej to całkiem zgrabnie. Nie chciała się na ten temat wypowiadać, bo sama wielokrotnie o ty myślała. Jednak nie było to takie proste z racji tego, że miała śniadą cerę i niekoniecznie ładnie komponowałaby się z rudą czupryną. Ciężka sprawa. No, a Casper wyglądałby by super. No halo. -Czemu nie śpię? Czemu nie śpię.... - dumała głośno Brandy, chcąc zyskać na czasie. Doskonale wiedziała, dlaczego nie śpi, jednak nie chciała tak od razu zdradzać swojej misji. Inicjatywa zakończenia wyzwania przed czasem wymagała bardziej skomplikowanej taktyki niż powiedzenia wprost, że powinni to zakończyć. Wiedziała o tym nawet Gryfonka, która zwykle dość bezpośrednio upominała się o to, czego pragnęła. - A ty czemu nie śpisz? - wypaliła w końcu, gdyż nie do końca przemyślała taktykę i teraz w sumie wszystko, co przychodziło jej do głowy, wydawało się jej okazywaniem słabości. To jej chyba nie pomoże zakończyć zakładu? Musiała być silna. A wiadomo, że najlepszą obroną jest atak. Przynajmniej według Brandy. - Okropnie wyglądasz, wiesz? - dodała z zmartwioną miną. Tak bardzo się o niego troszczyła. Mówiłam - wspaniała kobieta.
W tym było trochę racji. To kobiety rodziły dzieci, to kobiety rządziły w domu i to kobiety zajmowały się dziećmi, to kobiety kusiły mężczyzn, wyglądając przy tym jak milion dolarów. A co robili mężczyźni? Nic wielkiego, zaledwie pracowali, a w zamierzchłych czasach walczyli w wojnach na cześć swojej damy serca. Jednak Brandy nie była damą serca Caspara. Co prawda, raz całowali się w czwartej klasie, przez przypadek właściwie, ale wspólnie uzgodnili, że to wydarzenie było beznadziejne i bezsensowne, a fajniejsze jest wspinanie się po drzewach, podrzucanie łajnobomb w toaletach i wspólne, nocne wycieczki do kuchni po ciastka. Cud, że nie przytyli, nie? Wracając jednak do tematu. Owszem, zależało im na sobie – pewnie nadal zależy – ale nie w ten romantyczny sposób. Pewnie dlatego Caspar chmurzył się, gdy Brandy na siłę usiłowała zrobić z niego Rona Weasley'a! Zapewne dlatego, że wtedy podobałby jej się jeszcze bardziej niż teraz. Przecież już był przystojny, szarmancki i interesujący, po co na siłę zmieniać ideał? Niedoceniany ideał, prawda, Brandy? – Sama jesteś baba – odburknął zaraz, marszcząc brwi. Po krótkiej chwili uświadomił sobie, co powiedział. To by było tyle z inteligentnej riposty. – No tak, przecież jesteś babą – pacnął się w czoło i westchnął. Przyjrzał się uważnie Brandy, jej worom pod oczami, troszeczkę napuchniętym oczom i nieuczesanej czuprynie. Chyba wyglądał podobnie, ale on po prostu chodził wcześniej spać, a nie przesypiał całe popołudnia. Jak Brandy. – Ale zdajesz sobie sprawę, że mamy zupełnie odmienną zawartość spodni? – parsknął nagle, sugerując, że nagle się dziewczynie zapomniało, z kim ma do czynienia. Zaczął się śmiać i dźgnął ją między żebrami, usiłując jednocześnie wytężyć swój umysł i wymyślić lepszą odzywkę od "Sama jesteś baba". Jednak na dzień dzisiejszy lekcja transmutacji wyczerpała wszystkie jego pokłady energii, kurczę. – Zawsze mnie zastanawiało, dlaczego jak nazwiesz faceta babą, to jest to obrazą, a jak nazwiesz babę facetem, to jest jak komplement – zastanowił się nagle Caspar, wpatrując się w horyzont. Słońce zaczynało znikać za drzewami Zakazanego Lasu, a na niebie wzbierały się ciemne, deszczowe chmury. Zapowiadał się dość ponury wieczór, idealny na randkę z referatem z zielarstwa. Swoją drogą, uwielbiał te potyczki słowne z Brandy. Nagminnie przekraczali granicę dobrego smaku, ale zupełnie im to nie przeszkadzało. Czasami miał wrażenie, że Brandy ma na niego zły wpływ i stara się zrobić z niego Gryfona. Rudego Gryfona. – Będę rudy tylko wtedy, jak Ślizgoni zaczną chodzić po ścianach. A nie zaczną. Koniec tematu – podsumował temat koloru swoich włosów, kiwając nagle głową w kierunku Pandy i Blaithin. – Zobacz, jak się panoszą – mruknął pod nosem z uśmiechem i ponownie wyciągnął różdżkę. Mały psikus jeszcze nikogo nie zabił! – Nigdy nie przesypiam popołudni, Brandy. To ty je przesypiasz, od drugiego września, dlatego pytam, skąd ta zmiana? Już nie odrabiasz prac domowych po nocach? – wytłumaczył cierpliwie i uśmiechnął się do niej lekko. A gdy usłyszał, że wygląda okropnie, parsknął śmiechem. – Dzięki za komplement, ty też. Wyglądasz jak narzeczona Frankensteina. Chodzisz na zielarstwo w tym roku? Jest praca domowa – dodał na koniec, zupełnie nonszalancko, jakby wspominał o pogodzie. No, bo w sumie to nie był jakiś taki ważny temat.
Nie. Nie. Nie. Wszystko szło nie tak. Zdecydowanie decyzja by przekonywać przyjaciela na zakończenie ich potyczki zamiast kilkugodzinnej drzemki był jednym z najgorszy pomysłów jakie Powell przyszły na myśl. W zasadzie cała jej inicjatywa opierała się na tym, że nie przyjmowała do wiadomości, iż coś może pójść nie tak. Nie była przygotowana, że coś może pójść nie tak. I faktycznie, pierwsza część planu została zrealizowana całkiem zgrabnie - Brandy musiała się tylko trochę nabiegać, co zresztą powinno jej raczej pomóc niż zaszkodzić, bo przecież to samo zdrowie, dotleniła się przy okazji. Zakończenie pomyślnie misji wymagało jednakże jeszcze drugiej części, wymagającej sprytu oraz cierpliwości. Gryfonka musiała się nieźle nagimnastykować, by rozegrać to tak, aby jej duma nie ucierpiała. Jednocześnie musiała zmuszać swój mózg do współpracy, albowiem ten ani myślał współpracować. Wszystko to doprowadziło do tego, że w jej oczach można było dostrzec zrezygnowanie i rozdrażnienie. Niemniej jednak wciąż starała się walczyć. - Sztefan! Jesteś pan zwykły cham i prostak. Nie ma w tobie ani krzty z dżentelmana. Jestem absolutnie zdegustowana! - odparowała dziewczyna, przewracając oczami i pokazując jak bardzo jest zdegustowana jego słowami. Musiała to powiedzieć dla dobra przyjaciela. Nie chciała, aby na zawsze pozostał kawalerem. Poza tym sama śniła o rudych rycerzach na rudym rumaku i zaczytywała się w bajkach o księciach z bajki, a przedewszystkim była kobietą, więc wiedziała czego kobiety pragną (wiedziała, okej) i nie chciała z Caspara zrobić swojego ideału, by się jej podobał bardziej. Nigdy nawet przez myśl jej nie przeszło, że mogłaby się w nim zakochać. Brandy po prostu głęboko wierzyła, że jako rudzielec i gentelman mógłby się związać z kimś sensownym. Poprzednie dziewczyny Caspara... średnio przypadły do gustu Powell.- Dlaczego jak nazwiesz faceta babą to się obrazi? No może dlatego, że nawet kobiety nie lubią, gdy mówi się o nich baby? - zasugerowała, choć sugestią to zdecydowanie nie było. Lubiła jednak rzeczy, które uważała za dość oczywiste, wyrażać w formie pytań. Robiło to bardziej dosadne wrażenie na rozmówcy. Pytanie nie było najgłupsze i faktycznie mogłoby być początkiem do interesującej dysputy między nimi, ale w tym momencie Brandy miała inne priorytety. - Nie będę rudy. Będę chamem. Na pewno kiedyś jakaś baba zgodzi się zostać moją żoną - podsumowała drwiąco, naśladując głos przyjaciela. Pokręciła energicznie głową, po czym spojrzała w kierunku wskazanym przez Caspara. No tak. Panoszą sie. Krukonowi chodzą po głowie psikusy, nie żadne miłostki. Źle się dzieje z Brandy, że od razu na to nie wpadła. Zwaliła to jednak na karby zmęczenia, a nie tego, że być może dorasta. Uśmiechnęła się do przyjaciela, licząc że oprócz ofiar, po głowie chodzi mu jakiś pomysł, który chce wcielić w życie. Mimika Powell zmieniła się w jednej sekundzie, by teraz okazywać gotowość do działania. Pal licho niewyspanie. Pal licho misję. - Zdecydowanie się panoszą - rzuciła w konspiracyjnym szepcie i spoglądała na przyjaciela wyczekująco. - Ostatnio czytałam, że niewyspani mamy o 40% mniejszą zdolność przyswajania wiadomości, wiesz? I w ogóle straszne rzeczy się dzieją jak śpimy za mało. I teraz mam koszmary. Sztefan, chyba się boję iść spać - wyrzuciła z siebie Brandy, spoglądając na przyjaciela przerażonymi oczami, a nawet delikatnie wzdrygnęła się jak gdyby przypomniał się jej jeden z koszmarów. Rzuciła wszystko na jedną szalę, mówiła co jej ślina na język przyniesie i szczerze łudziła się, że to wywoła pożądaną rekację ze strony przyjaciela - jak teraz się nie uda, to koniec. - Ej, ale przecież Frankenstein miał żonę, cnie? - zapytała niewinnie, chociaż doskonale wiedziała, co jej przyjaciel miał na myśli. Nie zmienia to faktu, że to Frankenstein był doktorem, który stworzył potwora, nie samym potworem. Na wspomnienie o zielarstwie tylko machnęła ręką. Nie miała siły, by teraz o tym myśleć. Teraz potrzebowała i pragnęła innych wrażeń.
Ciągle wpatrywał się w uczniów zgromadzonych na dziedzińcu, kątem oka zerkając co jakiś czas na Brandy. Znając ją, zaraz powinna wymyślić coś, czego nikt by się nie spodziewał. Pytanie brzmiało – co? Caspar był przygotowany na wiele. Oczekiwał oberwania pięścią w łeb, jakiejś cicho wymamrotanej klątwy, upartej ciszy albo przezwisk, ale nie spodziewał się, że Brandy nazwie go Sztefanem. To jakaś zmodernizowana wersja Stefana? Gryfonka pierwszy raz palnęła coś takiego i zastanawiał się, czy jest to jeden z jej kolejnych fetyszy czy może po prostu naczytała się ostatnio zbyt dużo książek. Westchnął ciężko, ale zaraz parsknął śmiechem. Sztefan! Jesteś pan zwykły cham i prostak. Nie ma w tobie ani krzty z dżentelmena. Jestem absolutnie zdegustowana! Caspar słuchał tej tyrady z politowaniem, doskonale wiedząc, że Brandy nie mówi tego całkiem poważnie. Brakowało tylko, aby pokazała mu język, tupnęła nóżką i odeszła z teatralną miną, zupełnie jakby parodiowała jedną z tych upartych Ślizgonek. Albo Carmen. – Zdecydowanie wolę, jak nazywasz mnie idiotą. Gryfonki mają to do siebie, że nazywają idiotami każdego mężczyznę, który nie jest obiektem ich westchnień. To trochę ciężkie. Swoją drogą, kto w tych czasach jest dżentelmenem? Spotkałaś ostatnio jakiegoś w Hogwarcie, Brandy? Wzięłaś dla mnie autograf? – spytał Whitley, a uśmiech nie schodził z jego ust ani na chwilę. Nawet gdy widział tę komiczną minę Brandy opanował wybuch śmiechu i po prostu pokręcił głową, zaraz zaczynając bawić się jej bujną czupryną. Lubił te jej niesforne loczki. Owinął sobie kosmyk jej włosów na palec. Doskonale pamiętał, jak w pierwszej klasie uważał, że używa zaklęć, aby otrzymać taki efekt. Zdanie zmienił w momencie, gdy spędziła u niego wakacje i codziennie rano wychodziła ze swojej sypialni zupełnie nieogarnięta i zaspana, z każdym włosem odstającym w inną stronę, czyli... w sumie wyglądała jak zwykle. – A co ci się nie podoba w słowie "baba"? Baba, kobieta, dziewczyna, to dokładnie to samo – wzruszył Caspar ramionami, nie do końca rozumiejąc oburzenie przyjaciółki. Baby, ach, te baby... Chyba tak to leciało? Już miał dodać coś jeszcze, ale Powell zaczęła go parodiować. Na początku zaśmiał się pod nosem, ale zaraz wciął się jej w słowo cieniutkim, imitującym żeński, głosikiem. – Czemu nie możesz być rudy, Caspar, rudy kolor to taki męski kolor, żadna kobieta cię nie zechce, no chyba że taka baba jak ty – plótł trzy po trzy, wykrzywiając twarz niemiłosiernie. W końcu nie wytrzymał – przysunął się bliżej w stronę Brandy i oparł policzek o jej ramię, usiłując powstrzymać kolejny wybuch śmiechu. – Jesteś głupia – podsumował, skoro już nikt tu w towarzystwie nie uważał go za dżentelmena. Z kolei gdy usłyszał konspiracyjny szept tuż obok swojego ucha, wyciągnął różdżkę i zakręcił nią kółko przed nosem Brandy, znowu się prostując. – Panoszą się tak w biały dzień, co z nimi zrobimy? To musi być coś niepowtarzalnego. Dzikie tańce, pryszcze, niekontrolowane wybuchy śmiechu czy może nasłanie chmurki burzowej? Mam wrażenie, że to wszystko już było. Było? – spytał Caspar z wrednym uśmieszkiem czającym się na ustach. Brandy była idealna jako kompan do panoszenia się po Hogwarcie. – To wszystko wyjaśnia, czemu mam lepsze oceny od ciebie – palnął bez namysłu. Bo miał lepsze oceny, prawda? – No i nie wiem. Co mam ci powiedzieć? Nie bój się, będzie dobrze? Prędzej wtargnę do twojego dormitorium w przebraniu jakiejś postaci z mugolskich horrorów, które tak uwielbiasz. Nadal to czytasz? A tak na poważnie, eliksir nasenny powinien w zupełności pomóc, serio – powiedział. Wydawało mu się, że kiedyś Brandy miała jakąś fazę na horrory i bała się chodzić wieczorami po korytarzach, dlatego ciągle wysyłała mu sowy, żeby ją gdzieś odprowadził. A później przestała; może dlatego, że dorosła? Jednak dzięki temu poznał miejsce, w którym stacjonowali Gryfoni. A później nie miał wyjścia i musiał pokazać Brandy drzwi z kołatką, ale, cóż, miała problemy ze znalezieniem odpowiedzi na najprostsze pytanie kołatki. – Najpierw musiała być narzeczoną. A teraz pewnie żoną, masz rację. Czyżbyśmy mieli gotowy pomysł na najbliższe Halloween, Brandy? – uśmiechnął się Caspar dość porozumiewawczo, mając nadzieję, że myśli o tym samym co przyjaciółka.
Rozmowę przerwał im wrzask dziecka. Chwilę później korytarzem za ich plecami przebiegł zapłakany dwunastolatek. Gdy Brandy i Caspar go zatrzymali, młody nie był w stanie wydusić z siebie ani jednego pełnego wyrazu. Wskazywał tylko na drzwi w korytarzu, z którego przybiegł, wydając z siebie nieartykułowane odgłosy. Na koniec rozpłakał się jeszcze bardziej i uciekł nim zdążyli go złapać. Nie mieli chyba wyjścia, musieli sprawdzić, co go tak wystraszyło. Niepewnie, razem przekroczyli próg jakiejś opuszczonej klasy. W środku nie działo się jednak nic podejrzanego. Już mieli wychodzić, kiedy usłyszeli jakiś stukot. Chwilę potem dostrzegli, że dochodził z biurka, które teraz aż się zatrząsnęło. Wymienili spojrzenia, ale żadne nie chciało przyznać, co czuję. Pierwsza do biurka podeszła Gryfonka. Z odległości dwóch jardów otworzyła szufladę zaklęciem. Natychmiast wybuchły z niej płomienie. Po kilku sekundach stało w nich całe biurko, a ogień zaczął zajmować podłogę, zbliżając się w stronę dziewczyny.
1,5 – panikujesz i uciekasz do drzwi; bogin zmienia cel na Caspara 2,3 – nie domyślasz się, że masz do czynienia z boginem. Próbujesz pokonać pożar innym zaklęciem ono jednak nie działa. Rzuć ponownie kostką: nieparzysta – zwalasz to w myśli na problemy z magią i ratujesz się ucieczką; bogin zmienia cel na Caspara; parzysta – patrz kostki 4,6 4,6 – dochodzisz do wniosku, że to musi być bogin i rzucasz Riddiculus. Rzuć ponownie kostką: 1 - Z Twojej różdżki wylatuje snop żółtych iskier. Ładne, ale to nie Riddiculus. Bogin stoi tak jak stał, a różdżka nadal pluje iskrami. Lepiej żeby boginem zajęła się druga osoba. 2 - Rzucasz zaklęcie, ale niezbyt pewnie, bogin trochę jakby się wycofał, ale nie przemienił się, a już na pewno nie zniknął. Lepiej żeby zajęła się nim druga osoba. 3, 6 - Z boginem dzieje się dokładnie to co chciałeś, ale nagle wcale nie wydaje Ci się to takie śmieszne. Po chwili znów zmienia się w Twój najgorszy lęk. Lepiej szybko wymyśl coś innego. Rzuć kostką ponownie albo pozwól zająć się nim drugiej osobie. 4, 5 - Zaklęcie udane, karuzela śmiechu się kręci, bogin znika, jesteś bohaterem w swoim zamku.
Jeżeli Brandy się nie uda, bogin obiera za cel Caspara i zmienia postać. Siłą rzeczy oboje wiecie już, że to bogin.
Kostki Caspara:
4 - Z Twojej różdżki wylatuje snop różowych iskier. Ładne, ale to nie Riddiculus. Bogin stoi tak jak stał, a różdżka nadal pluje różem. Lepiej żeby zajęła się nim druga osoba. 5 - Rzucasz zaklęcie, ale niezbyt pewnie, bogin trochę jakby się wycofał, ale nie przemienił się, a już na pewno nie zniknął. Lepiej żeby zajęła się nim druga osoba. 1, 3 - Z boginem dzieje się dokładnie to co chciałeś, ale nagle wcale nie wydaje Ci się to takie śmieszne. Po chwili znów zmienia się w Twój najgorszy lęk. Lepiej szybko wymyśl coś innego. Rzuć kostką ponownie albo pozwól zająć się nim drugiej osobie. 2, 6 - Zaklęcie udane, karuzela śmiechu się kręci, bogin znika, jesteś bohaterem w swoim zamku.
Jeżeli i tym razem się nie uda, Brandy może mieć drugą szansę, o ile wcześniej wyrzuciła razem 1, 5 lub 2,3 z nieparzystą. Widząc jak ogień zmienił postać domyśliłaś się, że to bogin i miałaś czas wymyślić strategię.
Rzuć kostką:
1 – Twoja różdżka właśnie w tym momencie odmówiła posłuszeństwa. Nie dzieje się zupełnie nic 2,5 - Z boginem dzieje się dokładnie to co chciałeś, ale nagle wcale nie wydaje Ci się to takie śmieszne. Po chwili znów zmienia się w Twój najgorszy lęk. Lepiej szybko wymyśl coś innego. Rzuć kostką ponownie albo pozwól zająć się nim drugiej osobie. 3,4,6 - Zaklęcie udane, karuzela śmiechu się kręci, bogin znika, jesteś bohaterem w swoim zamku.
Jeżeli i tym razem się nie uda. Napiszcie pw do Gemm. Jakoś Was uratuję. Pytania też tam.
Chase bardzo często tutaj przychodziła. Przede wszystkim podobała jej się dyskrecja balkonu, na którym mogła w spokoju się zaszyć. Często siadała na jednej z kamiennych ławeczek z dobrą kawą i swoim notatnikiem. W takie mroźne dnie, kiedy śnieg sypał gęsto z nieba, wróciła właśnie ze spaceru po błoniach, żeby schować się pod dachem balkonu. Ściągnęła kaptur grubej kurtki, strzepując biały śnieg z jeszcze bielszych włosów. Było zimno, ale i tak uwielbiała tę porę roku. Young nie musiała się spieszyć - pozostawało jeszcze sporo czasu do przerwy obiadowej. Podeszła do marmurowej barierki, żeby pooglądać ludzi przechadzających się tu i tam. Z tego powodu nie widziała, co działo się za nią. Dopiero po chwili zaalarmowana jakimiś niepokojącymi dźwiękami, odwróciła się i natrafiła wzrokiem na @Jack Earnshaw. Z książek, które leżały na podłodze dookoła chłopaka i odchodzącej grupki roześmianych perfidnie Ślizgonów, Chase szybko wywnioskowała, do czego doszło. - Hej - zawołała, podchodząc do Puchona powoli. Uklękła, żeby sięgnąć po jeden z podręczników i wytrzeć go z brudu i resztek śniegu, jakie zalegały na podłodze balkonu. - W porządku? - dopytała, kierując na niego czujne spojrzenie szarych oczu. Wzięła dwie inne książki i oddała je chłopakowi. Owszem, mogła po prostu odejść i mieć gdzieś całe to zajście, ale nigdy nie lubiła ludzie pastwiących się nad innymi. Wyprostowała się, poprawiając niebieski szalik Ravenclawu, który chronił wrażliwe gardło panny Young przed zimnym wiatrem. - Co im zrobiłeś? - zapytała żartobliwie, bo bardzo prawdopodobne, że nie był niczemu winny. Ale Chase nie byłaby sobą, gdyby zaraz nie dopytała.
-Sam nie wiem-odpowiedział Jack z przerażeniem w głosie-pastwią się nade mną już od dawna...bardzo dawna. Prawie bym zapomniał. Jack.-Powiedział podając swoją poharataną dłoń do dziewczyny z Krukonów. Jack zaczął się zastanawiać co ma powiedzieć: przecież dzięki to tak jakby podziękować za pożyczenie pióra, A dziękuje to tak jakby powiedzieć do nauczyciela, że nie wiem... nauczył go jak robić eliksir miłosny bo się zabujał w jakiejś dziewczynie. Nie to złe porównanie. Zastanawiał się tak długo, że Chase zdążyła już odejść. -Hej!!! Zaczekaj!!!-Krzyknął Jack. Podbiegł do jednego z Krukonów potykając się o jeden z podręczników przewracając się na schodach i runąc w dół jak kamień. Jack z bolącymi kośćmi próbował wstać. Już był nie mało od zrezygnowania i leżenia na podłodze do póki ktoś mu nie pomoże.
Cóż, znęcanie się nad młodszymi uczniami nie było niczym nowym, nawet w tak lubianej szkole, jak Hogwart. Zawsze trafiał się ktoś na miejsce kozła ofiarnego. Chase nie popierała takiego stanu rzeczy, a jako dość popularna w swoim czasie osoba chętnie pomagała słabszym z charakteru osobom. - Ja jestem Chase. - odpowiedziała z uprzejmym i pocieszającym uśmiechem. Jack musiał wiedzieć, że na świecie istnieją też osoby, które mają większy iloraz inteligencji niż ci Ślizgoni, którzy tak go potraktowali. Nie oczekiwała podziękowania, bo to nie było nic wielkiego. Uścisnęła delikatnie dłoń chłopaka, bo zauważyła, że chyba został w nią ranny. Pociągnęła nosem, nie wiedząc, czy to też sprawka tamtych ludzi. - Co ci się stało w rękę? Jeden z podręczników najwyraźniej Puchon z przegapił, a panna Young patrzyła ze strachem na to, jak spadł ze schodów. Nie zdążyła wyciągnąć różdżki, żeby jakoś temu zapobiec, ale szybko pospieszyła do chłopaka. - Żyjesz? - zapytała szczerze zmartwiona, kucając i pomagając Jackowi przynajmniej usiąść. Nie rozumiała, jak wielkiego pecha mieć, żeby tak się przewrócić. Miał szczęście, że nic sobie nie złamał. Może to dlatego tamci chłopcy tak mu dokuczali. Niezdarni ludzie często padali ofiarą żartów i wyśmiewania. Krukonka cieszyła się, że mimo swojej słabej kondycji, nie mogła narzekać na brak wsparcia ze strony innych uczniów. Chase otworzyła szeroko szare oczy. - Może trzeba cię zabrać do skrzydła szpitalnego?
- Nie, ale dziękuje. Muszę już iść- Powiedział cicho po czym spróbował wstać lecz nie do końca mu się to udało. Spróbował jeszcze raz znowu jego próba legła w gruzach. No nie no chyba musi zaakceptować zaproszenie do skrzydła szpitalnego. No, ale sam nie wie jakby to miało wyglądać. Dziewczyna z siódmej klasy niosąca Puchona, który jest największym frajerem na świecie. Tak pomimo, że Jack był no.. taki jaki jest to i tak uważał, że jest największym frajerem na świecie. Czemu cały świat musi być przeciwko mnie? Zadawał sobie codziennie te pytanie Jack. Nie chciał by Chase pogrążała się przez niego. Przecież to nie jej wina, że Jack jest taki niezdarny. Ale z drugiej strony co innego miałby zrobić. W końcu zadecydował- A, jednak przydałaby mi się pomoc.
Chase westchnęła z rezygnacją. Chciałabym Jackowi pomóc, ale jednocześnie wiedziała, że niektórzy wolą polegać tylko na sobie. Na wszelki wypadek pozostała obok, obserwując uważnie zmagania młodszego Puchona. Przynajmniej nie zamierzał użalać się nad sobą, a to Krukonka doceniała. - Okej, to zaraz to załatwimy. Uśmiechnęła się uspokajająco i wyciągnęła różdżkę. Przeniesienie chłopaka nie stanowiło dla panny Young absolutnie żadnego problemu. Była czystokrwistą czarodziejką, która praktycznie wszystko załatwiała za pomocą magii, korzystając z tego, że to wielkie udogodnienie. Od razu pomyślała o tym, że po prostu Jacka przelewituje do skrzydła, ale przypomniała sobie, że ostatnimi czasy magia w Hogwarcie nieco szwankowała. Nie chciała zrobić Puchonowi jeszcze większej krzywdy, ale... w końcu Chase wierzyła w swoje umiejętności. - Mobilicorpus. - wypowiedziała wyraźnie, ale nic się nie stało. Dopiero za czwartym razem Krukonka uniosła ciało Jacka o kilka centrymetrów w górę. Nie wymagało to od niej wysiłku, ale skupienia. Skrzydło nie było daleko, dlatego pospiesznie ruszyła w drogę z unoszącym się obok Jackiem. - A coś cię konkretnie boli? Może sobie zwichnąłeś kostkę? - dopytywała, żeby zająć się rozmową w czasie drogi.
Spoiler:
Kostka: za czwartym razem 4 Punkty w kuferku: • z zaklęć - 12 Liczba możliwych przerzutów w wątku: • wg statystyki z zaklęć - 1 Wykorzystane przerzuty: • wg statystyki z zaklęć - 1
Ceniła miejsca, w których nie kręciło się wiele osób i można było względnie odpocząć. Za każdym razem kiedy na takowe natrafiała, starała się zapamiętać jego położenie w zamku, a nie należało to do łatwych zadań. Ile to już razy błądziła po korytarzach, starając się znaleźć salkę, którą to kiedyś "odkryła" i zamiast niej zapuszczała się do innych nowych pomieszczeń? Powinna chyba zrobić sobie mapę każdego z pięter w Hogwarcie, gdzie miałaby zaznaczone, co gdzie jest. Naprawdę, uczyła się w tym zamku już od dziewięciu lat, a nadal potrafiła skręcić w zły korytarz i stracić orientację. Ech, taki mugolski GPS w głowie to by było wcale nie takie złe rozwiązaniem... Podeszła do marmurowej barierki i zerknęła w dół jakby chcąc się upewnić, że na dole nikt się nie kręci. Oprócz jakichś pojedynczych uczniów faktycznie nikogo nie zauważyła, więc zdjęła z ramienia torbę i usiadłszy na kamiennej ławce, wyjęła z jej środka szkicownik i ołówek. Przejrzała swoje wcześniejsze prace, niektóre udane, inne mniej, aż w końcu dotarła do czystej kartki i nie zastanawiając się wiele zaczęła rysować kota. Nie byle jakiego zresztą (i nie całego)! W szkicowniku już po niedługim czasie widniał szkic głowy kota, który w dodatku miał okulary. Niedopracowany jeszcze, ale to dało się zmienić. Uśmiechnęła się pod nosem zadowolona i dalej kontynuowała dążąc do tego, aby końcowy efekt był taki, jaki sobie wyobrażała.