Przez niewielkie drzwi można wyjść na marmurowe schody które prowadząc w dół ku sporego rozmiarów balkonowi. Otaczają go cztery wysokie kolumny, podtrzymując specjalnie zrobiony dach. Dzięki niemu, nawet kiedy pada można tam przesiadywać, bez obawy zmoczenia się. Posadzka jest wyłożona czarno-białymi płytkami. Te na samym środku robią wrażenie ogromnej szachownicy i rzeczywiście, jeśli tylko ktoś zdobędzie takiej wielkości figury, można tam grać. Z miejsca przy barierce (marmurowej, oczywiście) rozchodzi się widok na cały dziedziniec. Jest to świetne miejsce na obserwowanie innych, bowiem rzadko kiedy komuś przyjdzie na myśl by spojrzeć w górę. Po obu stronach znajdują się kamienne, niewielkie ławeczki.
Zmarszczyła brwi. Ostatnie słowa dziewczyny, były strasznie nienaturalne. Jakby się z trudem powstrzymywała, aby być miła. Ona też? Ha, to chyba nie przypadek. -Owszem, lubię. Chyba każdy lubi...-wyciągnęła różdżkę i mruknęła: -Lumos Na końcu różdżki pojawiła się kula światła. Wtedy spojrzała na twarz dziewczyny i niemal natychmiast ją poznała. TA Janett. Ta która nigdy jej nie lubiła (jak niemal wszyscy). Ta którą kilka razy zdedukowała, doprowadzając ją tym do szału. Obrzuciła dziewczynę spojrzeniem. Świeżo po biegu, niedawno rysowała nkiepsko zaostrzonym ołówkiem, praworęczna, myślała o matce, musi wysłać sowę do siostry... W ostatniej chwili ugryzła się w język. -W ogóle noc jest piękna. Mroczna, tajemnicza... ,,Czy gwiazdy świecą tylko po to, aby każdy mógł znaleźć swoją?"-zacytowała, lecz po chwili dodała, czerwieniąc się lekko: -To cytat takiego mugolskiego pisarza... Pewnie go nie znasz-mruknęła po cichu.
Obserwowała bacznie postawę dziewczyny, która w tej chwili zarumieniła się lekko. Zacytowała właśnie słowa z pewnej książki, którą, tak się składa, Janett dobrze znała. Zaskoczyło to ją niezmiernie, a na jej twarzy pojawił się wyraz osłupienia. Słowa Katherine zabrzmiały trochę jakby sentymentalnie i to właśnie ją zdziwiło. Czyżby pod tą warstwą zarozumialstwa kryła się jakaś druga, wrażliwsza dusza? Czyżby i ona schowała coś pod maską pozorów i kłamstwa, tak jak Janett skrywa ból po śmierci rodziców? Zaraz jednak wybiła sobie te myśli z głowy, a zdziwienie ustąpiło miejsca klasycznemu nieodgadnionemu wzrokowi, jaki serwowała osobom, do których nie miała zaufania. Pokerowy wyraz twarzy, zero emocji. - Znam. Można tak powiedzieć. - powiedziała, usłyszawszy ostatnie słowa. Katherine wcale nie musiała wiedzieć, że gdy jeszcze Danielle, jej mama, pracowała w świętym Mungu, Janett często przesiadywała tam z nią. Miała wtedy jedenaście lat i za dwa miesiące, we wrześniu, miała po raz pierwszy pojechać do Hogwartu. Pamięta ten dzień... Zobaczyła wtedy nietypową sytuację. Dziewczynka w jej wieku, zaciągana była siłą do jednej ze szpitalnych sal. Cały czas cytowała jakieś zdania z różnych mugolskich książek, a Janett nigdy nie dowiedziała, co się jej stało. Może dostała jakąś klątwą, albo coś... Ale gadała coś o planetach i właśnie gwiazdach, zupełnie jak młodsza Krukonka przed momentem... A ponieważ taka sytuacja nie należała do codziennych i Janett bardzo przejęła się jej losem, pamiętała urywki ze słów dziewczyny. Wiedziała, że ten pisarz od gwiazd miał jakieś długie i francuskie nazwisko. Czyli wprawdzie można powiedzieć, że zna tego pisarza... Prawda? - Ale raczej nie czytam mugolskich książek. Czytałam tylko jedną. Była dobra, ale jakoś niespecjalnie mnie do nich ciągnie. Musiałabym zapisać się do mugolskiej biblioteki, a to bez sensu. - wzruszyła ramionami. Z pewnością te słowa uprzejme nie były, ale do zgryźliwych też nie należały. Ot, zwykła pogawędka o książkach z nielubianą osobą. Absurdalne? A jednak możliwe, jak widać.
-Moja mama podobno kochała czytać. Zawsze mówiła tacie: ,,Nasza córka musi dużo czytać. Książka rozwija rozum młodzieży, odmładza charakter starca, uszlachetnia w chwilach pomyślności, daje pomoc i pocieszenie w przeciwnościach"...-po chwili przerwała. To był chyba pierwszy raz w jej życiu, kiedy komuś opowiadała o swojej matce. W ogóle o sobie. A nawet tej dziewczyny nie lubiła. Dziwne. Roztarła ręce, to była wyjątkowo zimna noc. Po chwili usłyszała szelest papieru. No tak. Przez chwilę zapomniała o wiadomości. Lbuifsjof, pctfsxvkę dję. Co to mogło znaczyć? -Znasz się może na tajnych kodach i szyfrach? -nagle zmieniła temat-Muszę rozszyfrować.. coś. A jak nie, to może jest jakaś książka w bibliotece, która mogłaby mi pomóc?
Ojej. Ta dziewczyna po raz kolejny ją zadziwia. Snuje jakieś filozoficzne rozmyślania na temat książek. Janett osobiście nigdy czegoś takiego nie powiedziałaby osobie, której nie lubi. Słowa brzmią mądrze, owszem... Ale przyznać racji jej nie mogła, nie mogła też wydusić z siebie ani jednego słowa. Póki co zawiesiła chyba broń, skoro nie wydostały się z niej żadne słowa reprymendy... Póki co. Zmiana tematu. Klasyka, gdy powie się coś głupiego. Siódmoklasistka odetchnęła, że nie musi komentować poprzednich słów swej towarzyszki. Noc była zimna, więc pociągnęła za zamek swojego dresu, tym samym zapinając go pod samą szyję. Rękawy zsunęła i schowała w nich dłonie. - Nie wiem, co to znaczy. - wzruszyła ramionami. - Nie znam się na czymś takim. Po chwili dodała jeszcze: - Zapytaj bibliotekarki, nie zje cię. Ostatnio jest strasznie miła. Samą siebie zaskoczyła swoją postawą w stosunku do Katherine. Dała jej RADĘ, która na celu miała pomóc, a nie zaszkodzić... To już coś. Zresztą, bibliotekarka naprawdę ostatnio zachowywała się nazdwyczaj ciepło, a przynajmniej taka była w stosunku do Janett.
-Racja,spytam jej. Tajne kody to jedna z niewielu dziedzin, na których się nie znam... Z tym może być gorzej, bo niewiadomo czy to kod mugoli czy czarodziejów...- zaczęła zastanawiać się na głos, ignorując pytające spojrzenie Janett. -Nikomu nie mów o tym, że prosiłam cię o radę jeśli, chodzi o kod.- Katherine zastanawiała się jak to wyjaśnić. Bo jeżeli ONA się dowie, to cię dorwie? To brzmiało zbyt melodramatycznie. Dlatego postanowiła znowu być sobą. -Słynna Katherine Adler nie znająca się na szyfrach? To zepsułoby moją reputację. Tak więc...- podeszła do drzwi -Ja już będę lecieć. I jednak, wierz mi astronomia bywa przydatna. A truskawki będą jutro na kolacje. I nie pytaj skąd o tym wiem- ja nie wiem. Ja dostrzegam. Uśmiechnęła się drwiąco i zostawiła dziewczynę samą, z wyrazem zdziwienia na twarzy.
"Tajne kody to jedna z niewielu dziedzin, na których się nie znam...". Jedna z niewielu dziedzin, jedna z NIEWIELU dziedzin... Znów okazuje swoje zarozumialstwo. Czyli tak naprawdę zna się na większości rzeczy? Jasne. Janett ukradkiem pokręciła głową z dezaprobatą. Gdy usłyszała z kolei prośbę Krukoniastej, jak zwykła czasem na nią mawiać, już podnosiła głowę i zamierzała spojrzeć jej w oczy - może ona czegoś się bała? Zaraz jednak darowała sobie, po jej ostatnich słowach. "Słynna Katherina Adler", "To zepsułoby moją reputację"... O matko, co ona sobie myśli? Że jest nie wiadomo jak cudowna? Że wszyscy ją kochają i ubóstwiają? W takim razie jest w błędzie. Myli się. Śmieszne, jak ludzie potrafią czasami zawyżyć mniemanie o sobie... Ale zaraz, zaraz... Skąd ona wie o rozmyślaniach Janett na temat truskawek i astronomii? Pff, pewnie użyła legilimencji, albo coś takiego... Nie, nie mogła użyć legilimencji. Przecież jest dopiero w piątej klasie. Młodsza uczennica opuściła Janett z wyrazem osłupienia na twarzy, a gdy zniknęła jej z pola widzenia, ta tylko wzruszyła ramionami i udała się do dormitorium, rozważając w głowie dziwaczne zachowanie zarozumialskiej.
London Bridge is broken down, falling down, falling down.London Bridge is falling down,My fair lady. Ta piosenka z dzieciństwa chodziła Kai po głowie. Od dłuższego czasu. Śpiewała ją sobie pod nosem, cały dzień. Śpiewała ją sobie pod nosem też jak chodziła po balustradzie balkonu nad dziedzińcem. Było już ciemno i późno. Kai to mimo wszystko nie przeszkadzało. Ubrana w czarną ciekom sukienkę i nie jak większość szkoły w trampkach tylko w zgrabnych budzikach i czarnych rajstopach ( w których oczywiście już zdarzyło pójść oczko) balansowała swoim szczupłym ciałkiem na marmurowej balustradzie. Build it up with wood and clay,wood and clay, wood and clay, build it up with wood and clay, My fair lady. Tak sobie spacerując, mogłoby się wydawać że mózg naszej ślizgonki nie pracuje. Nic z tych rzeczy! Obmyślała właśnie plan. Porządny, idealny plan. Niektórzy robią to siedząc na kiblu, inni leżąc na łóżku, a Kaya robiąc dziwne rzeczy. No ale wracając od jej planu. Miała plan podpalić włosy profesorowi od Zielarstwa. Albo cały jego gabinet puścić z dymem. Oczywiście mugolskimi sposobami. Dość miała magii. Chociaż ostatnio znudziły jej się podpalenia, stało się to rutynowe. Na tego szczura musiała wymyślić coś wyjątkowego. Wood and clay will wash away,wash away, wash away,wood and clay will wash away,My fair lady. Nagle usiadła na blaustradzie zgrabnym ruchem odgarniając włosy na plecy i wyciągnęła ze stanika duży rulon pergaminu i zapalniczkę. Zaczęła go stopniowo podpalać ciesząc oczy tańcem ognia. Zwiał mocniej wiatr, nie od tej strony co się spodziewała i pergamin zgasł. Dziewczyna znów chciała go podpalić, ale jej starania spełzły na niczym. W zapalniczce nie było już niczego. Zła rzuciła nią w ciemność dziedzińca. Czemu akurat teraz??? Build it up with bricks and mortar,bricks and mortar, bricks and mortar,build it up with bricks and mortar,my fair lady.
To było nie do zniesienia. Plątający się wszędzie uczniowie i studenci, ocierający się o nią w ciasnych korytarzach i zabierający jej cenną przestrzeń intymną. Rujnujący jej wygląd. Choć był nieskazitelny, to wszyscy zazdrośnicy wokół i tak robili wszystko, by go zniszczyć. By ją zniszczyć. Bo najpierw ona niszczyła ich, rozsiewanymi wszędzie plotami, niekoniecznie prawdziwymi. Ale cóż zrobić, taki zawód! Nie miała pojęcia, czemu przywędrowała aż tutaj. Może dlatego, że często zbierali się tu studenci, a oni są tacy fajni? Tak, niczym każda lekkomyślna nastolatka chciałaby być starsza i uczyć się z niektórymi chłopcami, co by móc do nich wzdychać niemalże na okrągło. A, zapomniałabym! Ubrana była jakże szykownie! W szarą, długą, wełnianą tunikę z czerwonym logiem Fatalnych Jędz, żółte rajstopy; na nogach miała czarne buty na niebotycznie wysokim obcasie, na rękach żółte, czerwone i szare bransoletki. Do tego naszyjnik węża na czarnym rzemyku. Całości dopełniały pomalowane na czerwono paznokcie, w takim samym kolorze usta i mocny makijaż. Można by powiedzieć, że Scarlett wygląda zwyczajnie, jak już każda inna uczennica tej szkoły. Z tym, że była po zajęciach, więc nie chodziła w szacie. Przybyła bądź co bądź zdenerwowana tymi wszystkimi dzisiejszymi wydarzeniami. Stanęła więc na balkonie i nerwowo odpaliła papierosa. Ręce delikatnie jej drżały, ale udało się. Zresztą, jak ma się różdżkę, wszystko jest łatwiejsze. Dopiero po dłuższej chwili, wydychając dym z płuc, spojrzała na dziewczynę siedzącą na barierce. Co za głupia dziunia, ryzykuje swoim własnym życiem! Scarlett za bardzo kochała siebie samą, aby tak igrać z losem. Pomijając te dni, kiedy zakochiwała się w facecie, a ten ją zdradzał lub porzucał, a ona płakała wtedy w poduszkę jak bóbr i planowała kolejne samobójstwo, kolejne, w którym ktoś jej przeszkodził. Może robiła to specjalnie?
Kaya wcale nie chciała się zabić. Nienawidziła samobójców. Byli tacy żałośni. Zwracali na siebie tylko uwagę tymi swoimi samobójstwami. I po co? Przecież jak już umarli, to nie potrzebowali być w centrum uwagi. Nigdy nawet nie myślała o tym żeby się zabić. Ona po prostu kochała łamać zasady. Dawało jej to frajdę. Lubiła przekraczać granicę. Ale teraz to w sumie nawet o tym nie myślała że coś łamie. Była wściekła że nie zabrała swoich zapałek. Niby zawsze je zabierała, ale dziś chciała poeksperymentować z zapalniczką. I teraz była na siebie wściekła. No ale cóż. Pewnie siedziałaby tak dalej gdyby nie nagłe pojawienie się jakiejś nieznanej pozornie duszyczki. Kaya zeskoczyła zgrabnie z balustrady i powoli ruszyła w stronę dziewczyny. Gdy poczuła jej perfumy, rozpoznała postawę, i zobaczyła kolor włosów od razu wiedziała kto to jest. Scarlett. Co za cudowne imię. Była jedną z tych dziewczyn na której widok Kaya na chwile zapominała o wszystkim. Znała ją od zawsze, głównie z widzenia i ze słyszenia. Były na tym samym roku, w tym samym domu. Nawet razem w dormitorium mieszkały. Kaya zawsze ją podglądała jak się przebierała. I naprawdę dużo o niej wiedziała. Miała cała teczkę z rysunkami, danymi o SMS. Bardzo napakowaną. Nie mogła się jej oprzeć. Tak ładnie pachniała. Podeszła do niej po cichu, i dotknęła ją delikatnie w ramię: -Cześć Scarlett. Ładna sukienka. Masz może zapałki?- co za kreatywna rozmowa trzeba przyznać. Ale Kaya tak zawsze. Wiedziała że i tak coś z tego wyniknie. Jak zawsze.
Nie mogła wprost uwierzyć, że Jerry to zrobił. Że powiedział, że ma się więcej mu nie pokazywać na oczy, tylko dlatego, że obsmarowała jego głupią dziewczynę. I co z tego? Wielkie mi halo. Nie powinien tak reagować, nie powinien na nią krzyczeć i zrywać przyjaźni. Była dla niego taka ważna, a teraz co? Byle jaka dupodajka i on już przekreśla całą tą wieloletnią znajomość. Nic dziwnego, że była roztrzęsiona. Rzuciła mu parę przykrych słów na odchodne. Nie do końca to wszystko było prawdą, ale co to jest tak właściwie prawda? Wymyślona przez ludzi "lepsza" wersja zdarzeń. A jak wiadomo, punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Dlatego Scarlett nie widziała ani krzty winy w sobie. Zero odpowiedzialności za to, co się stało. Czemu tylko ta sprawa wytrąciła ją z równowagi aż tak bardzo? I czemu ciągle o tym myślała? Zastanowiła się nad tym tak bardzo, że nawet nie spostrzegła się, kiedy ta dziwna dziewczyna do niej podeszła. I w dodatku coś mówiła. Saunders zmarszczyła nosek i mrużyła oczy, by dokładnie przeanalizować, co ona do niej mówi. Na Salazara, skąd ona znała jej imię? To dziwne, bo Scarlett nie miała pojęcia, co to za dziewucha. Już miała się pytać, skąd ona niby ją zna, ale uznała, że po prostu jest dosyć popularna, w końcu prowadzi radio hogwarckie. Mimo to na jej twarzy dostrzegalny był grymas niezadowolenia. Zaczęła się lekko bujać na nogach. - Żartujesz sobie? Jesteśmy w szkole magii - odparła dosyć nieprzyjemnym tonem, po czym zaciągnęła się na nowo. Cóż, mimo, iż Saunders nie była zbyt czystej krwi, to odkąd pamięta była wychowywana w duchu czarodziejskim. Jej ojczym był czystokrwistym czarodziejem, jego rodzice również. Mieszkali w czarodziejskiej dzielnicy i bawiła się z czarodziejskimi dziećmi. Świat mugoli był dla niej czymś bardzo odległym i do niespecjalnie ją do niego ciągnęło. - A co, postanowiłaś nie skakać, tylko podpalić sobie ubrania? Lepiej włosy, szkoda ciuchów - dodała na koniec tej dziwnej rozmowy. Nie, nie zapytała, jak ma na imię, niespecjalnie ją to interesowało. A komplement odnośnie sukienki przemilczała. Lizusostwo.
Cały dzień był do kitu, zaczęło się od zgubienia ulubionego pióra które przynosiło mu szczęście, później doszło do niepotrzebnej kłótni z kolegą. - Co może mnie jeszcze dziś spotkać- pomyślał młodzieniec a jego mina wyrażała stan emocjonalny w którym był. Na dworze było pochmurno i deszczowo. Chłopak wiedział gdzie może odpocząć od tego wszystkiego co go tak denerwowało. W głowie miał tylko jedno, balkon w którym nikt nie będzie mu przeszkadzał. Gdy o tym pomyślał od razu poczuł się lepiej i nawet uśmiechnął się delikatnie. - Byle szybciej, byle szybciej- powtarzał sobie na głos przeskakując co dwa schody, prawie biegł. Wszedł do skrzydła zachodniego i przeszedł drzwiami na trzecie piętro. - Dawno tutaj nie byłem- powiedział do siebie jak to miał w zwyczaju- zaraz gdzie to było- dodał po chwili zatrzymując się w miejscu i pooglądał pomieszcze dookoła. Wszedł na marmurowe schody, krórymi zszedł na balkon. Było to miejsce gdzie często przesiadywał myśląc nad trapiącymi go sprawami i to właśnie tutaj podejmował najważniejsze decyzje w swoim dotychczasowym życiu. Choć na dworze padało to tu, dzięki ogromnemu dachowi było sucho. Chłopak usiadł na ławce i zaczął się przyglądać niebu.
Rachela Woodlay
Wiek : 39
Czystość Krwi : 100%
Dodatkowo : teleportacja, oklumencja i legilimencja
Uwielbiała, gdy padał deszcz. Nie dość, że powietrze stawało się tedy świeże i rześkie, cała przyroda zdawała się odżywać, napojona życiodajnym eliksirem, którego receptura była wprost banalna. Pod osłoną zadaszenia, spokojnie zajmowała miejsce na jednej z marmurowych ław, mieszczących się tuż przy balustradzie. Akurat zawiesiła czytanie, urwawszy w połowie, myślami uniosła się ponad naziemnymi sprawami, wzrokiem obejmując horyzont, rozpościerający się u podnóża balkonu. Coś jednak wyrwało ją z zadumy, szybko zorientowała się, że nie jest sama. Nie trudno było jej skojarzyć osobnika. Był jednym z jej studentów, rozpoczynających pierwszy rok studiów w Hogwarcie. Zapamiętała go dobrze, gdyż był jednym z dobrze zapowiadających się uczniów. Ambitny i charyzmatyczny. Spojrzała na niego, nie odzywając się, oczekując iż sam zauważy ją i zreflektuje się, przywitawszy odpowiednio.
Poczuł na sobie czyjś wzrok, odwrócił głowę i zauważył że na ławce po drugiej stronie balkonu siedziała profesor Woodlay. W ręku trzymała książkę, ale jej wzrok utkwiony był w nim. Lubił on przedmiot którego uczyła w Hogwarcie. -Nawet tutaj nie mogę być sam- błyskawicznie przeszło mu przez głowę patrząc na nią. Ciekawe co ona tutaj robi? analizował w myślach. Ma książkę więc może przyszła poczytać? Nie to raczej mało prawdopodobne, biorąc pod uwagę że siedzi tutaj po południu zamiast dawać lekcje studentom. -Dzień dobry - powiedział to, wstał z miejsca, idąc krok po kroku w stronę balustrady, gdy doszedł do końca oparł się rękami o barierkę. -Pani profesor tutaj? -zapytał grzecznie.
Ostatnio zmieniony przez Patryk Grane dnia Pon Gru 10 2012, 09:51, w całości zmieniany 2 razy
Rachela Woodlay
Wiek : 39
Czystość Krwi : 100%
Dodatkowo : teleportacja, oklumencja i legilimencja
Kiwnęła głową, lekko naginając karu, łącząc ten gest ze słowami powitania. Z jej postawy bił stoicki spokój i opanowanie, a wzrok odprowadził młodzieńca do barierki. Chyba jego przybycie powoli ściągało ją na ziemię, przypominając o obowiązkach codzienności. Pociągnęła za dewizkę, wyciągając spomiędzy fałd długiej spódnicy, kieszonkowy zegarek. Otwarte wieko wskazało jej godzinę, oznajmiając, iż za trzy kwadranse czeka ją wykład dla drugiego roku, oraz ćwiczenia, mające za zadanie pogłębiać ich wiedzę, za pomocą praktyki. Jego pytanie mimowolnie sprawiło, że równa linia ust wygięła się w łuk, przypominający łagodny uśmiech. Chłopak mógł się zdziwić, widząc ja w swoim dormitorium, albo łazience dla studentów, ale nie w miejscu ogólnie dostępnym. Wszak nauczyciele też ludzie, potrzebują spokoju, tym bardziej, że prowadzenie zajęć dla licznego audytorium uczniów może być wykańczające. Najwidoczniej nie tylko uczniowie mają pod górkę, choć pewnie ci drudzy sadzą inaczej. - Miałam zamiar odrobinę odetchnąć przed kolejnymi, trzema godzinami zajęć. Nic tak nie rozluźnia, jak ciekawa lektura.- Mówiąc to, zatrzasnęła książkę, ówcześnie włożywszy pomiędzy stronice jakieś zdjęcie, pełniące rolę zakładki, jednak ruch był na tyle szybki, że nie można było dojrzeć, kogo przedstawiało. - A pan, panie Grane? Włóczymy się przed zajęciami?- Zażartowała, przenosząc swoje spojrzenie na widok, za barierką. - Hogwart to przepiękny zamek, z mnóstwem ciekawych pomieszczeń, jednak czasem człowiek tęskni za wolną przestrzenią, z dala od jego murów.- Rzuciła niewinnie.
Popatrzył na nią z lekkim zadziwieniem. Obrócił głowę i spojżał w kierunku dziedzińca. Oblany silnym deszczem plac, nie zachęcał do podróży i był pusty. -To miejsce- powiedział cicho patrząc przed siebie. Nie wiedział co jej dalej powiedzieć, czy wyjawić swoje problemy? Nie tego nie mógł zrobić, choć chciał się komuś wygadać. -Lubię tu przychodzić, aby pomyśleć o swoim życiu- to ostatnie słowo dość ciężko przeszło mu przez gardło. Odwrócił się w stronę nauczycielki, przez chwilę ich spojżenia się spotkały, lecz chłopak szybko opuścił wzrok. -A poza tym w czasie deszczu lepiej się myśli- gdy to powiedział na jego twarzy pojawił się lekki uśmiech. Nie wiedział jak zareaguje na to profesor Woodlay.
Ostatnio zmieniony przez Patryk Grane dnia Czw Gru 13 2012, 09:33, w całości zmieniany 1 raz
Rachela Woodlay
Wiek : 39
Czystość Krwi : 100%
Dodatkowo : teleportacja, oklumencja i legilimencja
Słuchała go uważnie, nie zachęcając specjalnie do burzliwej konwersacji. Prawdą jest, że Rachela była mało kontaktową osobą, jednych darzyła szacunkiem, do innych miała obojętny stosunek. Rzadko kiedy rozwiązywał się jej język, chyba że potrzebowała ostro zaznaczyć argumenty, przemawiające za jej racją. W prawdzie mogła być powierniczką sekretów, ale nie można było wymagać od niej współczucia. Była szczera, co nie każdemu mogło się podobać, aczkolwiek miarkowała słowa stosownie do sytuacji, w której się znajdowała. Gdy chłopak spojrzał nań, choć jej bursztynowe tęczówki posiadały kolor z palety ciepłych odcieni, tkwiąc w kamiennym wyrazie twarzy, zdawały się być zimne i nieludzkie. - O życiu, powiadasz.- Wzrok utkwiła w okładce książki, bezwiednie pieszcząc prawą dłonią jej skórzaną oprawę. - Choć nie wiem, jak dokładnie zaplanowalibyśmy sobie życie, los bywa kapryśny i drwi z naszych postanowień.- Zabrzmiało to dość enigmatycznie, jednak sens doskonale nawiązywał do treści słów chłopaka. - Kiedy nasz mózg jest odpowiednio dotleniony, zazwyczaj się lepiej myśli.- Znowu się uśmiechnęła.
Chłopak nie był zaskoczony takim przebiegiem rozmowy, ale nie do końca wiedział co ma jej odpowiedzieć. Podniósł głowę i zapatrzył się w niebo. Widać było na nim smugi światła, to promienie słoneczne które nie mogły przebić tego muru ciemnych chmur. Słowa pani profesor jakoś wpłyneły na jego tok rozumowania. Nie mógł pojąć co się z nim stało, ale nie dał tego po sobie poznać. Spojżał na książkę którą trzymała w ręku, niestety nie dostrzegł tytułu. -To właśnie dlatego że nie wszystko w życiu wiemy- wypowiadał spokojnie słowa, a na jego twarzy zagościł delikatny, można by powiedzieć że nawet arogancki uśmiech. Myślał chwilę nad dalszym ciągiem zdania obserwując zachowanie pani profesor. -Możemy dostać coś nie zawsze dobrego ale niespodziewanego, bo bez tego nasze życie byłoby nudne- rzekł wyczerpująco, zrobił kilka kroków odsuwając się od barierki w głąb balkonu. Oczekiwał na reakcje nauczycielki.
Ostatnio zmieniony przez Patryk Grane dnia Czw Gru 13 2012, 09:33, w całości zmieniany 1 raz
Rachela Woodlay
Wiek : 39
Czystość Krwi : 100%
Dodatkowo : teleportacja, oklumencja i legilimencja
Odsunęła ręce, składając je na padole swej sukni, dzięki temu ukazała się okładka książki, w całej okazałości. Problem w tym...że nie było nań tytułu. Dostrzec można było jedynie wygarbowaną skórę, z cienką, złotą kampanulom na brzegach. Kobieta powędrowała wzrokiem tuż za młodzieńcem, na arkady ciemnych chmur, spomiędzy których nieśmiało prześwitują promienie słoneczne. Jest nadzieja na poprawę pogody? - To prawda.- Skwitowała krótko jego wypowiedz, dodając doń własne spostrzeżenia. - Nie warto oczekiwać czegoś konkretnego, bo gorzej nam będzie znieść rozczarowanie. Walczenie z losem jest także bezcelowe. Doskonałym przykładem tego, jest jedna książka, mugolskiego autora "Król Edyp". Jeżeli nie znasz, jesteś w odpowiednim wieku, by się nią zainteresować. - Mrugnęła doń porozumiewawczo. - Choć wolałabym, abyś doskonalił swoje umiejętności z mojego przedmiotu.- Tym razem szczerze się uśmiechnęła.
Przystanął w miejscu i zamyślił się chwilę. -Król Edyp- powiedział na głos. Sięgnął pamięcią wstecz. Było lato, gorący dzień na wakacjach. Na ławce po między dwoma drzewami wiśni siedzi młody chłopak. W ręku trzymał książkę, tą książkę o której rozmawiali. Tytułowy bohater przybył do wyroczni, która przepowiada mu o zabiciu ojca i poślubieniu matki. Chce do tego nie dopuścić więc idzie w świat, niestety los i tak stawia na swoim, więc Edyp popełnia tragedię. -Czytałem kiedyś tą książkę- rzekł powracając wspomnieniami do rzeczywistości. -Choć to było kilka lat temu- po tych słowach delikatnie się uśmiechnął. Popatrzył na okładkę z wygrabowanej skóry, z której pani profesor zabrała rękę. Nie było na niej tytułu. - Ale oczywiście wolę czytać poradniki do nauki magii żywiołów- rzucił swoją uwagę spoglądając na nauczycielkę -Szczególnie te związane z wodą i lodem- dodał z zafascynowaniem, a jego oczy jakby na moment zabłysły. -Może mi pani coś poleci? -zapytał z ciekawością.
Ostatnio zmieniony przez Patryk Grane dnia Czw Gru 13 2012, 09:34, w całości zmieniany 1 raz
Rachela Woodlay
Wiek : 39
Czystość Krwi : 100%
Dodatkowo : teleportacja, oklumencja i legilimencja
Mile ją zaskoczył, co było widać po jej mimice. Potwierdziło się to, co już zdołała zaobserwować, że chłopak był zdolny i ambitny, a do tego przejawiał zainteresowania nie tylko jej przedmiotem, ale różnymi innymi dziedzinami, które sprzyjają kształceniu młodego umysłu. Wiedziała, że zawsze może na niego liczyć, chociażby przy pokazach, kiedy potrzebowała kogoś do asystowania. - Książka pokazuje nam, że choćbyśmy znali naszą przyszłość i usiłowali zmienić swój własny los, nie jesteśmy w stanie przeciwdziałać siłą wyższym. Lepiej poddać się i przyjąć z godnością to, co nam przyniesie. Pamiętajmy, że w życiu istnieje pewna forma harmonii, co nam zostanie odebrane, kiedyś do nas wróci.- Gdy zapytał o literaturę nawiązująca do przedmiotu, który wykładała, nie potrafiła pohamować perlistego uśmiechu, który przyozdobił jej oblicze. - Owszem, znam. Jednak potrzebowałabym kawałek pergaminu i pióro, gdyż bez mojego pozwolenia, nie wydostaniesz jej z działu ksiąg zakazanych.- Była ukontentowana, widząc jego żywe zainteresowanie żywiołami, które były jej zamiłowaniem.
Widział jak nauczycielka uśmiecha się i wiedział że, podziela jego zainteresowania co do książek. Książkami interesował się od dziecka i czytał je od kiedy pamiętał. W gorszych chwilach zawsze można było poczytać coś, i oderwać się od smutnej, ponurej rzeczywistości, do wspaniałego świata przectawionego w książce. Popatrzył daleko nad szczytami drzew na niebo. Ciemne chmury kłębiły się, a smugi promieni słonecznych zanikały coraz bardziej. - Chyba ten deszcz dzisiaj nie przejdzie- pomyślał. Chłopak był uradowany, wiedząc że mógłby dostać jedną z książek którymi się interesuje. Powoli przeszukiwał kolejno wszystkie kieszenie, gdy już dostał się do ostatniej kieszeni, okazało się że nie znalazł nic do zapisania i posmutniał. - Niestety nie mam pergaminu przy sobie- rzekł i zamyślił się jakby szukał rozwiązania tego problemu. Przez chwilę jego wyraz twarzy przypominał małego chłopca, któremu nie chciano dać cukierka. -Jednak mam nadzieję że gdy podejdę do pani profesor po wykładach, to znajdzie pani dla mnie chwilę czasu na napisanie tego pozwolenia- powiedział spoglądając na uśmiechniętą nauczycielkę.
Rachela Woodlay
Wiek : 39
Czystość Krwi : 100%
Dodatkowo : teleportacja, oklumencja i legilimencja
Nie dość, ze pogoda nie pozostawiała wiele nadziei na poprawę, to jeszcze wskazówki zegarka wciąż pędziły, ani myśląc zatrzymać się na chwilę oddechu. Ten wolny czas miała poświęcić wyłącznie własnym przemyśleniom, jednak pojawił się ktoś, kto skutecznie pokrzyżował jej plany. Nie, nie żałowała. To była raczej pozytywna odmiana. - Po wykładzie, czy też w sensownych godzinach, możesz spróbować mnie zastać w gabinecie. Z resztą zorientuje się też, czy coś z mojego prywatnego zbioru byłoby do użytku dla Ciebie. W prawdzie jesteś dopiero na pierwszym roku, lektura musi być na odpowiednim poziomie, jednak jestem pewna, że szybko opanujesz materiał.- Wstała, przycisnąwszy książkę do klatki piersiowej. - Na mnie już pora. Mam nadzieje, że pamiętasz o piątkowym wykładzie?- Ale raczej nie musiała chłopaka pytać o takie rzeczy. jak dotąd, jeszcze się na nim nie zawiodła. Skinąwszy głowę, pożegnała się, kierując do wnętrza budynku, a materiał szaty powiewał, niczym krucze skrzydła w locie. Znów słychać było tak charakterystyczny dlań, stukot obcasów.
Spotkanie z Puchonką w Sali Teatralnej zdecydowanie sprawiło, że Lilmiała jeszcze lepszy humor niż prędzej. Właśnie taka była. Spotkania z ludźmi sprawiały jej niesamowicie wiele radości. To własnie dzięki innym ładowała akumulatorki i nabierała chęci do działania. Nie bardzo wiedziała co ma teraz ze sobą zrobić. Poczuła, że potrzebuje powietrza. Cały dzień spędziła w zamku i zdecydowanie powiew świeżości by jej się przydał, jednak ta pogoda nie zachęcała do spacerów. Balkon! Genialne miejsce. Nie padało tam, było powietrze, można było popatrzeć ten pochmurny świat. Weszła na balkon i naciągnęła rękawy od sweterka. Zbyt ciepło nie było,ale troszkę może tu posiedzieć. Rozejrzała się dookoła i niestety nie zobaczyła nikogo ciekawego. Wzruszyła ramionami i podeszła do brzegu balkonu, żeby przyjrzeć się widokowi. Oparła się o betonową barierkę i zaczęła rozmyślać o wszystkich rzeczach, które ma do zrobienia. Eh.. gdyby były nico bardziej ciekawsze.
Już lepszych miejsc Stapleton nie mogła sobie znaleźć. Wędrowała bezczynnie po korytarzach. Tu nie wejdzie, tutaj też nie... Tam nikogo nie ma, a tam nic się nie dzieje. I tak schodząc z samej góry była już na czwartym piętrze. Nie, nie.. Zaraz. To jest przecież trzecie piętro. Brawo. Tyle lat w tej szkole, a ona nadal nie rozróżnia miejsc we własnej szkole, którą podobno tak dobrze znała. Ale niee... I oczywiście budynek się na nią uwziął, bo kto tam daleko stał? Czyżby to była Petit? Uśmiechnęła się pod nosem i powoli, cicho szła w stronę balkonu, gdzie stała Lilou. W końcu zatrzymała się, żeby być w bezpiecznej odległości, coby ten dzikus się na biedną Val nie rzucił z pazurami, jak to się czasami zdarzało. - W tak młodym wieku chcesz ze sobą skończyć? Skacz. Tylko uważaj, żebyś nie wpadła na jakąś sowę w trakcie lotu. - mruknęła przyglądając się plecom dziewczyny. Jak to jest, że Valery tak bardzo kocha ludzi, a nie trawi tej Gryfonki? Rozumiem, gdyby tamta była ze Slythrinu, ale nie...
Lilou wydawało się, że słyszy jak ktoś idzie, jednak nie odwracała się. Jeśli był to ktoś nie godny uwagi pewnie za chwilę zniknie, jeśli natomiast ktoś znajomy zaraz pewnie podejdzie. Przewróciła oczami, kiedy usłyszała ten irytujący głos. Nie mogła znieść tej dziewczyny. Jej głos, jej ubiór, jej włosy, a nawet sposób w jaki stała drażnił Lilou niemiłosiernie. -No teraz to już na pewno ze sobą skończę.Chyba, że zrobisz tę przyjemność światu i to Ty polecisz w duł.-uśmiechnęła się słodko. Wrednych słów jej nie brakowało, zwłaszcza dla takich ludzi. W sumie Val nie zrobiła nic, co mogłoby Lilou do niej zniechęcić, ale no cóż... Skoro istnieje coś takiego jak 'chemia' między ludźmi, to może istnieje też 'anty chemia', czy coś. Na pewno jeśliby istniało, to dotyczyłoby to tej dwójki. Powietrze między nimi było tak naelektryzowane negatywnymi emocjami, że gdyby stało się w okolicy, na bank poczułoby się większy chłód. -Czy wszystkie piękne miejsca musisz szpecić swoją osobą?-zapytała powracając wzrokiem na krajobraz. W sumie dziewczyna irytowała ją, ale Lil w pewnym sensie cieszyła się, że przyszła,gdyż zaczynała się nudzić. Nawet takie poczochrane 'coś' może się czasem przydać.
- Nie. Nie będę ci niszczyć zabawy. To jest tak fascynujące, że nawet jestem skonna pomóc ci przejść na drugą stronę barierki. Co ty na to? - irytacja, irytacją, ale czasami lubiła się poznęcać, szczególnie na Petit. Swoją drogą to jest nieco dziwne. Kiedy Val patrzyła czasami na Gryfonkę często i gęsto zastanawiała się co aż tak bardzo ją zirytowało w pierwszej klasie w tej dziewczynie. Aż dziwnie. Przecież Stapleton uwielbiała rozmawiać ze wszystkimi, a tu takie buty się robią. Niech się Lilou cieszy, że Val nie zaczęła się nad nią znęcać fizycznie we wcześniejszych latach. Niee... Aż tak zła i niedobra nie jest. Przecież to charyzmatyczna duszyczka. A rzeczywiście... Jakaś chemia między nimi była, ale kończyła się brakiem reakcji, albo może jakaś zawiesina się tworzyła? Kto to wie. Ona bardziej specjalizowała się po prostu w zaklęciach, a eliksiry do ich relacji jakoś nie pasowały. - Dawaj, dawaj. Zrobię ci zdjęcie. Jeszcze może ktoś z Proroka zapłaci za taką mistrzowską fotografię!