Przez niewielkie drzwi można wyjść na marmurowe schody które prowadząc w dół ku sporego rozmiarów balkonowi. Otaczają go cztery wysokie kolumny, podtrzymując specjalnie zrobiony dach. Dzięki niemu, nawet kiedy pada można tam przesiadywać, bez obawy zmoczenia się. Posadzka jest wyłożona czarno-białymi płytkami. Te na samym środku robią wrażenie ogromnej szachownicy i rzeczywiście, jeśli tylko ktoś zdobędzie takiej wielkości figury, można tam grać. Z miejsca przy barierce (marmurowej, oczywiście) rozchodzi się widok na cały dziedziniec. Jest to świetne miejsce na obserwowanie innych, bowiem rzadko kiedy komuś przyjdzie na myśl by spojrzeć w górę. Po obu stronach znajdują się kamienne, niewielkie ławeczki.
Dzisiaj był jakiś taki dziwny dzień. Kompletnie na nic nie miała ochoty. Wszystko budziło w niej jakąś taką odrazę. Ledwo udało jej się zmusić do nauki, tylko po to, by po kilku minutach odrzucić książkę w kąt i pójść wziąć długą kąpiel. Tak na rozluźnienie, przydałby się jakiś dobry masażysta. Do Dracona nie pójdzie, bo jest na niego zła po wczorajszej akcji na błoniach. Cornelia pobiegła do Hogsmeade spotkać się z Finnem i co ona biedna miała dzisiaj robić? Ani nie miała z kim poobgadywać ludzi, ani nie miała z kim pospychać puchonków ze schodów. Totalnie nieambitny dzień i to wszechobecne przygnębienie. Jest coś takiego jak wiosenna chandra? Bo jeśli tak, to Abigail właśnie ją załapała. Patrzyła na ulewny deszcz, na ludzi przebiegających przez dziedziniec. Śmiała się w duchu z dziewczyn, które po przejściu tych kilku metrów wyglądały jak zmokłe kurczaki, a nie piękne lalunie, jakimi były zanim fryzura im się nie popsuła, a tapeta nie spłynęła wraz z deszczem. Machała nóżką, wychylając się raz po raz coraz mocniej, by dojrzeć, kto tym razem biegnie przez dziedziniec. Raz po raz poprawiała podwianą spódnicę. Mogła ubrać coś odpowiedniejszego na tę pogodę, ale z drugiej strony, skąd mogła wiedzieć, że wyląduje akurat na balkonie? Usłyszała ciche skrzypienie drzwi i już miała nakrzyczeć na sprawcę hałasu, kiedy zorientowała się, kto stoi w drzwiach z wyrazem totalnego osłupienia na buźce, wpatrującego się w nią ze zdziwioną miną. Prawdopodobnie wyglądała teraz tak samo. -Nate?!-W jej głosie zabrzmiało totalne zaskoczenie, dopełnienie wyrazu twarzy. Zsunęła się z balustrady i przebiegła te kilka metrów, stukając obcasami, jak ona mogła biec w takich szpilach? I rzuciła się chłopakowi na szyję. O mamuniu! To był Nate!
Nate jeszcze nie zmienił wyrazu swojej twarzy, gdy poczuł, że ta osoba dziwnie zresztą przypominająca Abigail Grimmasi, rzuca mu się na szyję. W uścisku tej małej, narwanej istotki poczuł siłę, o jaką w życiu na pierwszy rzut oka by jej nie podejrzewał. I nagle poczuł jej zapach. Ten kwiatowy, delikatny i słodki zapach, który ostatni raz czuł w dzieciństwie. To był aromat, który kojarzył mu się z wchodzeniem latem na drzewa, budowaniem baz na łąkach i spędzaniem całych dni poza domem. Poczuł się, jakby nadal był tym małym jedenastolatkiem, który nie miał pojęcia o nauce i troskach życia codziennego. - Abi! - wykrztusił i jeszcze mocniej przycisnął do siebie dziewczynę. Gdy już tak się przytulali, oderwał ją jednym ruchem od podłogi i obrócili się nadal w uścisku. Taka lekka istotka! Nie miał zamiaru puszczać jej nigdzie, o nie. Teraz będą nierozłączni przez nieskończenie długi okres czasu. Tyle mieli do obgadania! Tyle musiało się wydarzyć od ich ostatniego spotkania..! Tymczasem Nate poczuł, że zabrakło mu słów. Obracali się nadal, słyszał przy uchu, jak dziewczyna się śmieje. Stęsknił się za nią jak za nikim innym, była jego prawdziwą przyjaciółką, jedyną taką na świecie. Nie miał pojęcia jak ich kontakt się urwał, ale niestety tak się stało. - Tęskniłem za tobą... - mruknął nisko i pogłaskał czule jej włosy, wdychając jak koneser wina jej zapach. Deszcz już mu nie przeszkadzał, teraz był najszczęśliwszą osobą na świecie.
Kiedy tylko zobaczyła chłopaka, miała pewność, że to ten Nate, a nie ktoś bliźniaczo do niego podobny. I nie mogła się powstrzymać od rzucenia mu się na szyję. Nie widzieli się tyle lat, a ona tak szalenie za nim tęskniła. Nie zwróciła uwagi na to, że być może jej nie poznał, w końcu obydwoje bardzo się zmienili, ale to teraz nie miało znaczenia. Chciała tylko jak najmocniej wyściskać chłopaka i najlepiej nigdy nie puścić. Uwielbiała tego faceta, od zawsze chyba. Jako mała, jedenastoletnia dziewczynka biegała za nim wpatrzona jak w obrazek. Bo Nate to, bo Nate tamto. Byli praktycznie nierozłączni i nie było chyba rzeczy na świecie, której by nie zrobili razem. I kiedy znów trzymał ją w swoim silnym uścisku, wszystkie wspomnienia powróciły. Przypomniały jej się długie wycieczki rowerowe, leżenie w trawie na łące, zupełna beztroska. Objęła go mocno, wtulając nosek w zagłębienie przy szyi. Zawsze tak ładnie pachniał, cały czas tymi samymi perfumami. A potem oderwał ją od ziemi i zaczął się kręcić w kółko. Matko! Co za cudowny dzień! Niech nawet nie próbuje jej puszczać, nie po tym, jak nie widzieli się przez tyle lat i tak bardzo za Tobą tęsknili. Mogłaby go już nigdy nie puszczać, by już nigdy więcej nie stracić ze sobą kontaktu. Tyle mają spraw do obgadania, tyle czasu minęło! -Nie wierzę, że… że to Ty!-Wykrztusiła jakimś dziwnie wzruszonym głosem. Szalenie tęskniła! Za swoim jedynym i najlepszym przyjacielem, z którym łączyło ją niemalże wszystko. Miała wrażenie, że nigdzie na świecie nie ma równie szczęśliwej osoby co ona.
Nate poczuł, jak jego serce gwałtownie przyspieszyło. To nie był jakiś miłosny poryw, po prostu uczucie niewyobrażalnego szczęścia. Coś takiego dzieje się, gdy osoba dostanie wstęp na studia do prestiżowej szkoły, wygra miliony galeonów w totolotka czy... zobaczy dawno zapomnianego przyjaciela. Coates wiedział, że teraz nie ma nic i nikogo ważniejszego niż ona. Musiał jej się tylko przyjrzeć, ponieważ przez tę krótką chwilę na balkonie i moment, w którym się na niego rzuciła, nie zdołał ujrzeć, jak Abi teraz wygląda. Był bardzo ciekawy jak się zmieniła, jeśli w ogóle tak się stało! Przecież teraz miała 18 lat, musiała dorosnąć... Nate wreszcie powoli odsunął się od Abi, mimo wszystko nadal trzymając ją za ręce. Przeniósł wzrok na podłogę, bojąc się spojrzeć na jej twarz. Co, jeśli zmieniła się tak bardzo, że nie przypomni mu tej małej, słodkiej dziewczynki z dzieciństwa..? Tak, można to podać do gazety. Nieczuły Nate Coates poczuł strach przed tym, co może ujrzeć. Nie wiedział nawet co chce zobaczyć, ale mimo wszystko bał się, że nie pokryje się to z jego oczekiwaniami. Miał nadzieję, że jego utopijna bańka nie pęknie, odsłaniając szary i ponury świat. Chłopak wziął lekki oddech i powoli podniósł wzrok. Notując szczegóły dotyczące jej wyprostowanej postawy, genialnego smaku wobec ubioru i kobiecych kształtów, wreszcie dotarł do twarzy. Na niej zatrzymał się odrobinę dłużej. Zerknął na jej długie, blond włosy, gładkie policzki, różowe usta... Nate zrobił krok do przodu i delikatnie dotknął skóry na jej policzku, jakby sprawdzając, czy na pewno jest prawdziwa. Zrobił to jednak tak delikatnie, że można by uznać, że dziewczyna jest ze szkła. Dopiero po tym spojrzał jej w oczy spod swoich grubych, czarnych rzęs. Jego zielone oczy odnalazły jej i nagle stało się jasne, że choć dziewczyna zdecydowanie wypiękniała i nabrała dorosłych, krągłych kształtów, to jest to nadal ta sama osoba. - Jestem w szoku... - mruknął cicho, nadal patrząc w oczy i głaszcząc jej policzek. - Jak to się stało, że po tylu latach nadal potrafisz mną zawładnąć tak, jak kiedyś?
Jej policzki nieznacznie zaróżowiły się, w granatowych oczkach pojawiły się wesołe błyski. Obejmowała go bardzo mocno, czuła jego zapach, słyszała dźwięk głosu, a jednak nadal nie mogła uwierzyć, że to on. Jej najlepszy przyjaciel. Ktoś, za kim bez wahania wskoczyłaby w ogień. Wielokrotnie, w ciągu minionych lat, zastanawiała się, co też się z jej Nate’m dzieje. Bo to było aż dziwne, że tak zgrana dwója ludzi, niemalże nierozłączna mogła stracić ze sobą kontakt. Tak po prostu, z dnia na dzień. Siedem lat. Ostatni raz widzieli się ponad siedem lat temu. Nate miał wtedy trzynaście lat, ona jedenaście. I poza sobą, chyba nie mieli nikogo. Pamiętam dobrze ich towarzysza zabaw, rudą goldenkę, która nie opuszczała chłopaka ani na krok. Teraz byli dorośli, zmienili się. Jak bardzo? Uścisnęła mocno jego dłoń, nie chcąc jej wypuszczać ze swojej. W końcu mieli być nierozłączni i nigdy więcej się nie puścić, prawda? Uniosła głowę patrząc na tak dobrze znaną, a tak różną od tej znanej, twarz. Zmienił się, wydoroślał, zmężniał. Zniknęło gdzieś chucherko, którym był jako mały chłopiec. Trzymała go mocno za dłoń, czekając aż podniesie głowę. Z lekkim niepokojem przygryzała wargę. Jak teraz wygląda? Mocno się zmienił? Czy to nadal ten sam Nate? Zacisnęła mocniej palce na jego ciepłej dłoni, chcąc dodać otuchy zarówno sobie, jak i jemu. Przesunęła wzrokiem po czerwonych conversach. To on zaraził ją miłością do tych butów. Po ciemnych spodniach i koszulce Nirvany. Był wysoki. Znacznie wyższy od niej. Pewnie bez szpilek sięgałaby mu kawałek poniżej ramienia. Zmierzyła wzrokiem jego twarz, kiedy w końcu podniósł głowę. Ciemne loki, gęste rzęsy okalające hipnotyczno zielone oczy. Dorosła wersja małego Nejciaka. Przytuliła policzek do jego dłoni, podnosząc wzrok i zatapiając się w głębi spojrzenia zielonych ocząt. Na jej ustach pojawił się delikatny uśmiech. Nate był prawdziwy, tak cudownie bliski. Dopiero teraz naprawdę poczuła, jak bardzo za nim tęskniła. Nie myślała, że wyrośnie z niego taki przystojny mężczyzna. Podniosła dłoń do góry, kopiując gest chłopaka, dotknęła jego policzka. Nie poznałaby go po głosie. Cudownie niskim, pieszczącym uszy.-Mogłabym Cię zapytać o to samo. To chyba magia.
W jego oczach pojawił się zabawny błysk, który zaraz jakby przeniósł się na jego usta, które ułożyły się w szczery, radosny uśmiech numer 785, ten, w którym można zobaczyć całe hollywoodzkie uzębienie Coatesa. Jeden z niewielu uśmiechów, które naprawdę wyrażają jego emocje i nie są wymyślone dla potrzeb innych ludzi. Ot, otwarta księga duszy Coatesa. - Co się wydarzyło przez te lata? Jak tu się znalazłaś? Co u twoich rodziców? Jak tam sytuacja w domu? Jakaś nowa rodzina się urodziła, coś ważniejszego się wydarzyło? A przede wszystkim... jesteś szczęśliwa? Jest coś, w czym mogę ci pomóc? - z jego ust wydobywał się potok pytań, ale nie można było się temu dziwić. Po tak długiej nieobecności Abik w jego życiu, chłopak musiał się dowiedzieć wszystkiego, choćby mieli tutaj siedzieć trzy miesiące i dwadzieścia dziewięć dni. Nate chciał nadrobić te wszystkie lata i miał szczerze w nosie, czy ktoś będzie chciał w tym czasie się spotkać z dziewczyną. Niech sobie na nią czekają, skoro on też potrafił tyle lat. Nadal jej się przyglądał, po prostu nie mógł odwrócić od niej wzroku. W promieniach słońca wyglądającego zza chmur wyglądała po prostu jak anioł! Jego mały, kochany i upierdliwy aniołek z dzieciństwa. - Wprowadzasz się na najbliższy tydzień do mnie do dormitorium i szczerze gardzę tym, co sobie inni i Dżaga pomyślą. Masz być cały czas przy mnie, mały potworku! Nie możesz mi znowu uciec! - westchnął zadowolony. Nate był pewny, że z boku wyglądali jak zakochana para wprost z filmu. Przystojny mężczyzna i piękna kobieta wyznają sobie miłość na utopijnym balkonie, a w tle widać zamek rodem z pięknych książek. Kto by pomyślał, że to tylko starzy przyjaciele? A może właśnie aż? Na pewno nikt.
Mówiłam już, że jej przyjaciel był niesamowicie seksowny? Zwłaszcza z uśmiechem numer 785 i wesołym błyskiem w zielonych oczkach. Był taki moment w jej życiu, dawno, dawno temu, kiedy byli jeszcze dziećmi, że dzieliła się z Nate’m wszystkimi tajemnicami, bo jaki jest sens w nakładaniu maski przed najlepszym przyjacielem? - Siedem lat, troszkę minęło. Cóż, dorosłam nieco, charakterek mi się zmienił. Było trochę wzlotów i upadków i złamane serce też było. No i szalona tęsknota za Tobą. Rzuciłam starą szkołę. Od zawsze chciałam się uczyć w Hogwarcie przecież. I w sumie nie żałuję tej decyzji, nawet jeśli na wakacje do domu latam samolotem. Rodzice się trzymają. Sam wiesz, jacy są, więc nie poopowiadam Ci o wspaniałych wspólnych wakacjach. Były ciężkie chwile, podjęli kilka decyzji, których skutki do dziś próbuję złagodzić. Bywało gorzej. Niedługo będę bawić się na ślubie Mike’a i na szczęście nie mam więcej rodzeństwa. W tym momencie jestem najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi, Nate. Problemami będziemy martwić się za jakiś czas. Mów co tam u Ciebie! Jak się ma Twoja mama, dajesz sobie radę z ojcem? Skąd tu się wziąłeś tak nagle?-Chciała wiedzieć wszystko, co się działo z Nate’m przez ostatnie kilka lat. I niech tylko ktoś spróbuje tu wejść, to osobiście zrzuci go z balkonu! Mieli do nadrobienia tyle lat i mam nadzieję, że te trzy miesiące i dwadzieścia dziewięć dni im starczy na to. Nie zauważyła, że deszcz już przestał padać. Cała jej uwaga skupiona była na mężczyźnie stojącym przed nią. Po pierwsze dlatego, że jeszcze do niej nie dotarło, że to prawdziwy on, a po drugie, jak oderwać wzrok od takiego przystojniaka, który zarówno z twarzy, jak i postury nie przypominał tamtego Coates’a, którego znała, z poobdzieranymi kolanami i piegowatym, lekko zadartym nosem i tym samym błyskiem w oczach. -Myślałam, że już nigdy tego nie zaproponujesz i będę musiała na podstępem dostać się do Ciebie. W nosie mam innych. Muszę Cię pilnować przecież, żebyś mi już nigdy nie uciekł. Puściła do niego oczko z rozbawieniem malującym się na twarzy. Zdawała sobie sprawę, jak muszą wyglądać i w sumie mało ją to obchodziło. Niech sobie ludzie gadają i plotkują, skoro nie mają własnego życia. I przecież nie odbiegali tak daleko od prawdy. Abigail kochała Nathaniela, był jej najlepszym przyjacielem, więc nie mogła go tylko lubić. Stali wpatrzeni w siebie jak w obrazki; Abigail z uniesioną lekko głową, Nate pochylony, cały czas trzymając się za ręce. Ktoś ich powinien namalować teraz.
- Mama jak zwykle, kochana dla rodziny i wredna dla innych. Tatuś? Ach, samo marzenie! Zaczął zarabiać jeszcze więcej i ostatnio spędza całe dnie w firmie. Troszczy się o mamę jak głupi i w sumie nadal wchodząc do domu mam dziwne wrażenie, że przed chwilą uprawiali seks w każdym miejscu, gdzie tylko się dało. Uczucie straszne, uwierz mi... - jęknął niby załamany, ale chwilę później znowu się zaśmiał. Ach, dziś miał tak genialny humor, że świat mógłby zginąć, a Nejciak by nawet nie zauważył. Oczywiście, po chwili by zaczął panikować "gdzie do cholery znowu jest Dżaga?! Czy nic jej się nie stało?!" - A co do mojego przybycia tutaj... Cóż. Jeszcze jakiś tydzień temu chodziłem po Afryce i tamtejszej szkole magii (oczywiście nie jako uczeń, a męski bóg tamtejszych dziewcząt), aż w końcu doszedłem do wniosku, że czas się ustatkować. Dlatego przybyłem tutaj i oto stoję przed moją małą potworzycą! Z kolei nie wiem czy fakt spotkania mnie ustatkuje, wszyscy chyba już znamy moje odchyły w twoim towarzystwie! Coates poruszony chwilą znowu przyciągnął do siebie Abilę i mocno ją przytulił. Ponownie postali odrobinę w tej pozycji, aż Nathaniel nie przeniósł swojej ręki na jej talię i nie chwycił Abi w pozycji do baaardzo leniwego i wolnego tańca. Z cwanym uśmieszkiem powoli zaczął się kołysać w jedną i drugą stronę, dając im możliwość w ten sposób ciągłego bycia blisko siebie, ale też zwykłego, czułego rozmawiania. - Jej, dzisiaj musimy to oblać... - westchnął rozmarzonym tonem, już wyobrażając sobie przyszłe szaleństwa. Po chwili zreflektował się i spojrzał z wyczuwalnym przestrachem na dziewczynę. - Oczywiście... pijesz, prawda? To znaczy... zasadniczo już możesz, nie chcę cię sprowadzać na złą drogę, ani nic..! Jeśli nie chcesz Ognistej ani nic, to powiedz, damy radę na piwie kremowym.
-Wiem doskonale o czym mówisz, tylko u mnie polega to na tym, że mama kryję się po kątach z kochankiem. Gorzej niż nastolatka. Maurizio, rodowity Hiszpan.-Wykręciła młynka oczyma.-To z czasem staje się coraz bardziej męczące.-Zrobiła minę cierpiętnicy, po czym zawtórowała mu śmiechem. Czy nie było tak, jak za starych dobrych czasów, kiedy świat przestawał istnieć i byli tylko oni, jeżdżący rowerami nad jezioro, czy urządzający sobie piknik w lesie? Wtedy też świat mógłby zniknąć, rozsypać się w pył i jeśli oni nie ulegliby destrukcji razem z nim, to nadal byłby to najwspanialszy dzień ich życia.-Pewnie z histerią przyjęły Twoją wiadomość o wyjeździe. Afryka… dlaczego akurat tam? Nie wiem, czy uda Ci się ustatkować przy mnie. Dobrze jednak, że chociaż masz zamiar spróbować, chociaż ja mam wrażenie, że chyba dopiero teraz zacznie się prawdziwa zabawa. Zrobiła krok w jego stronę, tak, że stykali się niemal całą powierzchnią ciała. Abigail chciała znaleźć się jak najbliżej Nate i z uroczym uśmiechem ponownie się do niego przytuliła. Gdyby nadal była starą Abigail, tą, która płakała z byle powodu i bardzo szybko się wzruszała, to teraz pewnie wylewałaby rzewne łzy w materiał Nejtowej koszulki. Całe szczęście wyrosła z tego, bo nie zniosłabym jej takiej. Oparła dłonie na jego ramionach i zaczęła poruszać się w rytm jego kołysania. Totalnie zwariowani ludzie. Tańczą na balkonie, bez muzyki, w rytm rozbijających się o ziemie kropel deszczu, patrząc sobie prosto w oczy, z uśmiechami prawdziwego szczęścia wymalowanymi na twarzy. -Spokojnie Nate, piję. Rzadko, bo potem wariuję, aczkolwiek dla Ciebie zrobię wyjątek.-Roześmiała się ze strachu w jego głosie i nieporadnego tłumaczenia.-Ale musisz załatwić alkohol i nie piwo kremowe, chcemy zaszaleć, a nie całą noc czekać, aż zacznie na nas działać.-Przymknęła oczy, z zadowoleniem wyobrażając sobie ich wieczorne spotkanie, w jego dormitorium, bo nie zapominajmy, że Abigail się tam przeprowadza na tydzień. A może uda jej się zamieszkać z Nate’em na stałe?
[ Czy tylko ja odnoszę wrażenie, że przypadkiem zrobiliśmy dokładnie taką sytuację jak u mnie w podpisie? Spójrz na gifa i ponownie na opis naszego dańcowania! ]
W sumie można porozmawiać z dyrektorem i prefektami. W końcu nigdzie nie jest napisane, że koniecznie trzeba mieszkać w pokoju ze swojego domu. Oczywiście, byłoby o niebo łatwiej, gdyby dziewczyna była ze Slytherinu. Wtedy ukradkiem dałoby się ją przetransportować do jego dormitorium i wszyscy by byli szczęśliwi. No, może przesadzamy. Wyjątkiem byłyby te wszystkie osoby mieszkające dookoła ich przyszłej sypialni, które musiałyby słuchać ich nocnych, nietrzeźwych krzyków i grubszych rozkmin z najgłębszych dziedzin filozofii (tu mówię już o większym kieliszku). Nie wspominając już o szaleństwie Dżagi, która jak znowu zobaczy Abiśkę, to chyba ze szczęścia zburzy cały zamek i połowę Zakazanego Lasu. Nate już chciałby to zobaczyć. - Ależ oczywiście, że wszystko załatwię. Dżagi zna najlepsze tajne przejścia do Hogsmeade, a sprzedawczyni w Trzech Miotłach za każdym razem, jak ją widzi, to już przygotowuje szeleczki z jukami na alkohol. Kochana dziewczynka. A, i jeszcze mam wejścia w kuchni, bo skrzaty mnie uwielbiają. Zawsze są gotowe wszystko mi podarować za jeden uśmiech, także ze spokojem, dzisiaj będzie gruba impreza. Zapewniam, że nic nie zapamiętasz, a nawet jeśli, to będą same przyjemne, zamglone wspomnienia. Uśmiechnął się do Abigail uroczo. Obrócił dziewczynę w rytm muzyki w swojej głowie, a następnie znowu mocno ją do siebie przyciągnął. Miał nadzieję, że Grimmasi nie ma faceta, bo jeśli tak, to chłopak po zobaczeniu ich razem będzie miał dużo okazji do bycia zazdrosnym. Przeprowadzka, czułe tańczenie, patrzenie sobie w oczy... Nathanielowi coś trafnie się wydawało, że jeśli te wszystkie sytuacje i ich relacje się wydadzą, będzie musiał się srogo tłumaczyć. Albo i nie, co go to obchodzi. Oczywiście, jeśli dziewczyna w ogóle kogoś takiego ma.
[Już wcześniej to zauważyłam! Jak to romantycznie i słodziasznie wygląda *___*]
To chyba nie powinno być zbyt wielkim problemem. W końcu może się ukradkiem przekradną do slytherińskich lochów. W końcu Abiśka miała tam kilku przyjaciół, którzy w razie czego pomogą jej się ukryć. Gdyby była Ślizgonką, to nie byłoby żadnego problemu. Mogliby się spotykać co wieczór na jakiejś małej popijawie. Niby teraz to też nie był problem, ale będą musieli znaleźć jakieś miejsce, w którym nikt nie będzie im przeszkadzał. I dopiero teraz zacznie się prawdziwe, hogwarckie życie, bo czy z kimkolwiek innym, mogłaby mieć takie odchyły, jak z nim? Wprawdzie nie widzieli się tyle lat, zmienili, wydorośleli. I chociaż trochę się obawiała, jak będzie dalej, to miała wrażenie, że tacy ludzie jak ona czy on, mimo rozłąki, zbliżającej się dorosłości nie zatracili dawnych siebie. Dlatego strzeżcie się uczniowie! -Już nie mogę się doczekać. Ostatnia impreza, jaka się tu obyła okazała się kompletną stypą. A na tą nie zaprosimy nikogo, będziemy tylko my, morze whisky i Dżaga. Zamkniemy się w jakiejś pustej klasie, ewentualnie w Pokoju Życzeń, jeśli nie uda Ci się mnie przemycić do Slytherinu i aż się boję pomyśleć, co tam się będzie działo.-Oczy błyszczały jej z podniecenia. Właściwie wyglądała jak mała dziewczynka, która dostała wymarzonego kucyka na siódme urodziny.-Wierzę Ci na słowo, ale jakieś tam wspomnienia chyba chciałabym mieć, no chyba, że lepiej nie pamiętać nic z tego, co będziemy robić. Odpowiedziała mu równie uroczym uśmiechem. Totalnie szaleni ludzie. Jednak ten taniec jej się podobał. W rytm muzyki, która przewijała się im w głowach i przede wszystkim znów mogli być blisko siebie. Bardzo blisko siebie. Miała chłopaka i chociaż nie wierzę, że to mówię, nawet on w tej chwili stracił na znaczeniu. Bo była z Nate’em, tańczyła z nim, planowała przeprowadzkę. Może to nie było w porządku wobec Dracona, ale czy on zawsze był w porządku wobec niej? Najwyżej znów się pokłócą, w końcu robili to aż przesadnie często. Oparła głowę na jego ramieniu, wdychając cudowny zapach jej najlepszego przyjaciela. I było tak fajnie.
Jakie piękne było to uczucie, ta radość z posiadania tak bliskiej osoby. Niby rodziny się nie wybiera, ale przyjaciele to właśnie wybrana rodzina. Dla Abi Nate by skoczył w żywy ogień, oddał życie i poświęcił wszystko swoje. Tylko dla niej. Była dla niego jak młodsza siostra, z którą od czasu do czasu musiał się pokłócić, obrazić, a następnie znowu pogodzić, by przez kolejny dowolnie długi okres czasu dogadywać się wspaniale. Nie sądził, że wszystko w ich znajomości będzie genialne. Będą chwile wzlotów i upadków, a także tych, w których żadne nie będzie chciało widzieć drugiego. Tak jak wtedy, gdy zabierali z piaskownicy swoje zabawki i szli obrażeni do domu, by następnego dnia spotkać się jakby nigdy nic. Oto cali oni. Wszystko by było pięknie, gdyby nie pogoda. Żadne z nich się nawet nie zorientowało, a już robił się wieczór. Siedzenie na balkonie w chłodzie nie należało do najprzyjemniejszych, dlatego gdy pierwsza chłodna fala wiatru dotarła do chłopaka, on rozejrzał się ze zdziwieniem i szybko zdjął z siebie swoją marynarkę. Podał dziewczynie i otworzył przed nią drzwi balkonu. - Panie przodem - zachęcił z uśmiechem na twarzy. - Ewakuujemy się, zaczyna się robić chłodno. Nie chcę, żebyś zmarzła.
Luke chodził bez celu po zamku. Nigdzie nie zatrzymywał się na dłużej. Czemu? Nie chciałby ktoś go dzisiaj zatrzymał na jakąś beznadziejną rozmowę. Jedyne, czego dzisiaj pragnął to samotności. Ciszy i spokoju. Nie chciał słuchać żadnego irytującego głosu nie zależnie od tego, co by chciał mu powiedzieć. Nawet jak mu powiedzą, że zapomniał założyć spodni. Że powrócił Czarny Pan. Lub że podpalili jego sierociniec. Nic go to nie interesowało. Nie dzisiaj i nie teraz. Wyłącznie samotność i cisza. Wędrując tak w poszukiwania miejsca gdzie mógłby usiąść zdała od ludzi doszedł do balkonu. Rozejrzał się dookoła i przystanął. Żadnego człowieka w pobliżu kilku set metrów. A więc miejsce było idealne. Wyciągnął z kieszeni ukrytą butelkę wódki i pociągnął z niej zdrowo, po czym znowu schował ją do wewnętrznej kieszeni płaszcza. Ubrany był w czarne spodnie dżinsowe, które miały na sobie srebrne lampasy. Pod płaszczem miał na sobie czarną koszulę no i wcześniej wspomniany płaszcz zapięty na trzy guziki. Wyglądał na starszego niż był w rzeczywistości. Zwłaszcza, kiedy tak stał wyprostowany z rękoma schowanymi w kieszeni. Twarz miał spiętą i skupioną, choć nie wiem, na czym. Wzrok stalowy może nawet chłodny. Dzisiaj Luke miał jeden ze swych gorszych dni gdzie wychodziła na wierz jego gorsza natura i zbliżanie się do niego nie było dobrym pomysłem. Był teraz jak wilkołak, który ucieka przed ludźmi, bo zaraz nastąpi pełnia. I był dzisiaj równie niebezpieczny. Właśnie dla tego dzisiaj wyjątkowo napił się alkoholu. Szukał w nim uspokojenie zszarganych nerwów oraz rozwiązania problemów, jakie nim dręczyły. Problem był jeden a na imię jej Cornelia. Chciał się pozbyć tej dziewczyny. Zapomnieć o niej raz na zawsze, lecz nie umiał. Po prostu myśl o niej wracała do niego jak bumerang. Myślał nawet o usunięciu sobie pamięci, lecz uznał ze to nazbyt wielkie ryzyko. Gdyby zaklęcie się nie powiodło mógłby stracić pamięć lub nawet rozum. A w jego życiu byli ludzi, o których chciał pamiętać. Aż tak zdesperowany jeszcze nie był. No właśnie jeszcze… Dlaczego ona się z nim tak bawiła? Obiecywała mu tyle pięknych rzeczy i co? Był tylko zwykłą zabawką, narzędziem do wzbudzania zazdrości. Gdyby wcześniej o tym wiedział…, Ale ostrzegali go. Przecież mówili i prosili. Jednak nie chciał słuchać. Bronił jej i to właśnie jej wierzył. Jak on teraz tego żałował! I w tedy, kiedy najbardziej jej potrzebował już jej nie było. Tylko on i pusta kaplica. Setki wspomnień i krwawe łzy. Pytanie, dlaczego. Dlaczego musieli umrzeć? Byli dobrymi ludźmi. Nikogo nie skrzywdzili a jednak śmierć ich zabrała. A nie jeden łajdak i bydlak chodzi po świecie, podczas gdy śmierć zabiera nie tych, co powinna. Życie jest mocno nie sprawiedliwe. Chociaż to akurat żadne odkrycie. Są ludzie, którzy mażą by ujrzeć Testrale. On je widzi i co? Nie chciałby tego. Chociaż kocha zwierzęta a zwłaszcza te to cena by je ujrzeć okazała się zbyt wysoka. Gdyby tylko mógł cofnąć czas… Jednak nikt nie może cofnąć czasu i napisać nowego początku. Ale można zacząć wszystko od nowa już dzisiaj i napisać nowe zakończenie. I pewnie Luke tak zrobi, ale dopiero od jutra… Wyjął swoją butelkę wódki i znów pociągnął z niej zdrowo. Szybko ją schował i zapatrzył się na deszcz. Poczuł jak ciepło alkoholu rozlewa się po jego ciele a w gardle go pali. Coś w środku go dusiło a łzy zaszły łzami. Łzami żalu i tęsknoty…
Odgłos wydawany przez jego energiczne i pewne kroki roznosił się echem po pustym korytarzu. Dziś miał jeden z tych dni, w których nic nie mogło go zmartwić. Był wyjątkowo wesoły. Dlaczego? Tego nie wiedział, ponieważ jego dobry humor pojawiał się z nikąd i zawsze niespodziewanie, by później opuścić go w najmniej oczekiwanym momencie. Carter miał ochotę z kimś porozmawiać o wszystkim i o niczym- tak dla zabicia czasu, którego miał mnóstwo. Uśmiechnął się do pająka, który spoczywał mu na ramieniu i był jedynym kolorowym dodatkiem do jego ubrań. Miał na sobie czarne jeansy oraz tegoż samego koloru glany i T-shirt, który odsłaniał cały jego tatuaż. Bardzo realistycznie wyglądający wąż oplatał całe ramię chłopaka, a jego głowa leżała na wewnętrznej części jego dłoni. Idąc tak wzdłuż korytarza niespodziewanie skręcił w stronę balkonu, gdzie zobaczył Luke’a, jednego z Gryfonów. Podszedł do niego i uśmiechnął się szeroko: -Hej Luke! Jak tam samopoczucie?- zapytał choć doskonale widział, że ten nie wygląda na zadowolonego z życia. -Rozchmurz się! Mamy przecież taki cudowny dzień- optymistyczne nastawienie do świata w wykonaniu Alistair’a przerażało wielu ludzi, dlatego w takich dniach ja ten woleli się od niego trzymać z daleka. I nic w tym dziwnego. Nawet naćpani ludzie są mniej wkurzający i nachalni od niego. Westchnął radośnie i oparł się o barierkę plecami, po czym ściągnął Lucifer’a z ramienia i przyglądał mu się przez chwilę. Wściekle niebieski kolor zwierzęcia raził oczy Camerona. -Nie wiem co ludzi przeraża w pająkach- podjął po chwili milczenia. -Przecież one są takie zabawne.
Kroplą deszczu namaluje świat a potem sam w niego nie uwierzę.. Deszcz to w sumie ładna pogoda. Nie tylko, że zakrywa łzy lub jest jedyną rzeczą, jaką na nas zawsze leci. Czasami to szalone odwiedzenie czyjeś duszy czy też nastroju. Luke stał tak zamyślony jednak nie przyszło mu nacieszyć się tym dłużej niżby chciał. Po chwili pojawił się Ślizgon. Prawdę mówiąc Luke słabo go pamięta. Możliwe, że spotkali się razem na jakieś imprezie lub lekcji. W każdym bądź razie nie mieli problemu ze swoim towarzystwem. Nigdy też nie przebywali razem dłużej niż to było konieczne. Przynajmniej do teraz… - Cześć Alistair – Odpowiedział Luke starając się uśmiechnąć jednak dzisiaj nie za bardzo mu to wyszło. Nawet ton jego głosu był taki matowy. Chociaż może to i dobrze, bo wskazywał na neutralność a nie na gniew. Nie był ostrzeżeniem nagłego wybuchu ze strony Luke i demolowania wszystkiego, co popadnie. Tak, więc neutralność jest jak najbardziej dobra. Stojąc po neutralnej stronie albo zaraz się na coś wkurzy albo coś mu poprawi nastrój. Pół na pół. To i tak nieźle. - Sprawiasz wrażenie jak by naprawdę cię to obchodziło. Nie jestem do końca przekonany czy to dobrze. Jednak skoro pytasz to mam dzisiaj dzień przemyśleń, kiedy to irytuje mnie wszystko i wszyscy dookoła. – Powiedział ze śmiertelną powagą nie patrząc nawet na niego. Dostrzegał go kątem oka jednak nie chciał odrywać spojrzenia od spadających kropel. Można nawet powiedzieć, że zakochał się lub zauroczył się w tym widoku. Każda kropla wody wydawała mu się inna, bardziej fascynujący. Od jego rozmyśleni znów wyrwał go chłopak. Spojrzał na niego a raczej na jego pająka i przez chwilę rozważył jego pytanie. - Może to przez ilość nóg i fakt, że nie są zbyt przyjemne w dotyku. Zresztą jest dużo niebezpiecznych pająków. A u tych dużych z całą pewnością chodzi o ich szczypce. – Powiedział patrząc się stalowym spojrzeniem na pająka. Nigdy nic nie miał do pająków i ich się nie bał. Jako miłośnik zwierząt kochał zwierzęta – Wszystkie zwierzęta. Na chwilę Luke przeniósł swoje spojrzenie na chłopaka. Ktoś jest smutny by ktoś mógł być wesoły. Tak czy inaczej równowaga wciąż pozostaje zachowana. Chłopak odwrócił swoje spojrzenie i znów zaczął przyglądać się kroplom spadającym z nieba. Chłopak wolno podszedł do barierki i oparł się o nią na łokciach. Poczuł na twarzy zimny wiatr i kilka kropel twarzy, które poprzez wiatr właśnie tam trafiały. Zamknął oczy i wsłuchał się w smutną pieśń, która płynęła z wiatrem nie wiadomo z skąd. A może brzmiała tylko w jego głowię się? Tego nie wiem.
Jakoś szczególnie nie przejął się smętnym tonem głosu Gryfona. Przyjął go raczej jako wyraz znudzenia lub niezadowolenia z pogody. Nie znał Luke’a zbyt dobrze dlatego nie był w stanie rozpoznać jak chłopak się czuje. -Tak naprawdę mnie to wcale nie obchodzi- rzucił prosto z mostu. Nie miał najmniejszej ochoty udawać, że przejmuje się Leander’em bo i po co, skoro ten był mu potrzebny tylko do zabicia czasu nawet jeśli miałoby to oznaczać, że będzie wkurzał go i nachodził ile się da póki nie znajdzie kolejnej ofiary. -Ale rozmowę trzeba od czegoś zacząć- wywrócił teatralnie oczyma widząc jak Gryfon spogląda na krople deszczu. Co było w nich takiego fascynującego? Zwykła woda spadająca z góry, z chmur. Romantycy zawsze dziwili Camerona, bo co takiego niezwykłego może być w zachodzącym słońcu, czy jakimś głupim kwiatku? -Nieprzyjemne w dotyku są ryby i żaby, a ich się nikt nie boi, a co do nóg to nie rozumiem co jest dziwnego w ośmiu parach. Motyle mają sześć i prawie nikt się ich nie brzydzi- Lucifer z powrotem wdrapał się na ramię Alistair’a przyjemnie go przy tym łaskocząc. -inne zwierzęta też są niebezpieczne, na przykład taki kot. Nieważne czy mały czy duży. One przenoszą wiele chorób, powodują alergię i są brudne- jak zwykle Carter musiał mieć własne zdanie na każdy temat. Nawet te dotyczące rzeczy, na których kompletnie się nie znał. Oczywiście jeśli chodzi o zwierzęta to wiedział o nich całkiem sporo. Kiedy zobaczył twarz Luke’a gdy ten stał oparty przy barierce, wybuchnął szczerym śmiechem. Podszedł do Gryfona i pstryknął mu kilka razy palcami przed twarzą. -Ej! Pobudka Nie śpij bo mi tu jeszcze przez barierki przelecisz- powiedział cały czas chichocząc.
- Tak też przypuszczałem. – Mruknął w odpowiedzi nie odwracając swego spojrzenie. Wcale go nie dziwiło, że wcale Ślizgona nie interesuje jego samo poczucie. Nie znali się, więc nie miał powodów się interesować tym, co mu w duszy gra. Lub w duszy szaleje. Jedni nie rozumieją romantyków a inni tego jak można nim nie być. Nie wiem, do której grupy Luke się zalicza. Możliwe, że był romantykiem jednak bardziej, że po prostu ma z dużo myśli w głowię się i próbuję się ich pozbyć lub uporządkować. A do tego jest potrzebne skupienie zaś krople wody odgrywają idealną do tego rolę. Owszem potrafił być miły czy też romantyczny, chociaż o swych uczuciach ciężko mu się rozmawia z innymi osobami. Pod tym względem jest bardzo skryty. Zresztą jest bardziej skryty niż mu się wydaję. - To, co dla jednych jest piękne dla innych jest obrzydliwe. Większość ludzi jest tak zaprogramowanych, że boi się pająków nawet nie wiedząc, dlaczego. Za pewne boją się też ciebie, bo masz pająka. Tworzy wokół ciebie autorytet u ludzi nazbyt ciemnych by nie pojąć nawet tego, że pająk bardziej boi się owej osoby niż na odwrót. Nie zmienisz takich stereotypów, chociaż by nie wiem jak byś chciał. Jest wiele niebezpiecznych stworzeń, których wcale nie musimy się obawiać, ale wystarczy, że groźnie wyglądają. Zresztą…. Porównanie podrapania lub alergii a pajęczego jadu nie było nazbyt na miejscu wiesz? – Zapytał przenosząc na chwilę swoje spojrzenie na chłopaka. Ich kontakt wzrokowy trwał krótko, bo Luke zaraz ponownie się odwrócił. Myślał dosłownie o wszystkim starając się uchwycić jakąś myśl i wepchnąć ją gdzieś głęboko do kosza. Znaleźć się gdzieś daleko od wspomnień. Spojrzeć na to wszystko z perspektywy trzeciej osoby i móc chłodno ocenić sytuacje. Zrobić sobie wakacje od tego wszystkiego a jak by wrócił to żeby wszystkie problemy zniknęły. Uciekły gdzieś przed nim do ciemnego kąta. Niestety tak się nie dało i trzeba było się zmierzyć z brutalną rzeczywistością i jeszcze brutalniejsza przeszłością. Jego rozmyślenia przerwały pstrykanie palców tuż przed jego oczami. Zrobił niezadowoloną miną. Jedną ręką odsunął od siebie chłopaka na odległość właśnie tej ręki - Nie musisz się o mnie martwić. Ale dzięki za troskę. – Powiedział z lekko wyczuwalnym sarkazmem. Wątpię by Alistair się o niego martwił. Po prostu starał się być wkurzający i irytujący, co mu całkiem nieźle wychodziło. - A rozmowę można zacząć na setki innych sposobów. Jak „ Czejść napijesz się z zemną?” Lub coś… - Powiedział ze znużeniem przyglądając mu się. Naprawdę dzisiaj nie miał ochoty na bycie miłym i dobrodusznym i czuł jak powoli jego cierpliwość uchodzi z jego ciała. Nadchodziły jego gorsze dni i nie miał ochoty na żadne towarzystwo zwłaszcza kogoś, kto potrafi mocno irytować i wkurzać.
Owszem, dużo ludzi bało się Alistair’a, jednak chłopakowi to nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie, cieszył się z tego powodu, wprost uwielbiał gdy ludzie czuli przed nim respekt i nie zawsze było on wywoływany posiadanym pająkiem. Ten Ślizgon po prostu rozsiewał wokół siebie dziwną aurę, gdy był w złym nastroju, a dużo osób także widziało go w napadzie szału. Mieli okazję oglądać go w akcji co nie było przyjemnym doświadczeniem, a szczególnie dla delikwenta, który z nim zadarł. -No i co z tego? Poza tym jad większości pająków jest nieszkodliwy dla człowieka. Owszem może wywołać skutki uboczne, ale rzadko śmierć. Ale niestety jak wiadomo ludzie wolą wierzyć stereotypom i dlatego uważają większość kotowatych za milutkie stworzenia- jego ton był niedbały i nic nie wskazywało na to, iż uwaga Gryfona na temat tego co jest odpowiednie a co nie zrobiła na Carterze jakiekolwiek wrażenie. Jednak gdyby Luke odważył się powiedzieć coś takiego podczas jednego z gorszych dni Ślizgona, niechybnie zarobiłby pięścią w twarz. Bez oporów dał się odsunąć na odległość ręki Gryfona, na jego twarzy gościł kpiarski uśmieszek. -Ja? Ja miałbym się o kogoś martwić- prychnął i udał obrażonego. -Jedyną osobą, o którą się martwię jestem ja sam. Niezmiernie spodobała mu się myśl o tym, że mogliby się czegoś napić. Już dawno nie był na żadnej imprezie. Nie miał nawet czasu odwiedzić Hogsmeade. -Gdybym był przygotowany na taką okazję zapewne bym Ci cos takiego zaproponował. Niestety nie mam nic przy sobie, a nie wiem czy opłaca się iść w taką pogodę do baru, ale jeśli chcesz. Nie mam nic przeciwko- uśmiechnął się w miarę przyjaźnie i z powrotem oparł się plecami o barierkę w oczekiwaniu na decyzję Gryfona.
Luke, który obecny był tylko w połowię. Słyszał mgliste dźwięki wychodzące z ust chłopaka i potrzebował czasu by sens jego słów dotarł do niego. Nie było sensu tłumaczenia mu, dla czego ludzie wolą koty niż pająki. On się uparł tak mocno przy swoim, że żaden argument nawet nie podważy jego idealnej teorii, że pająki to najwspanialsze zwierzęta na świecie. Oczywiście każdy człowiek miał swoich pupili jak na przykład Luke. Jego pupilem był Hipogryf a mianowicie Rayo. Jednak zdawał sobie sprawę, że to zwierzę jest niebezpieczne i właśnie dla tego tak mało osób mogło się do niego zbliżyć. Luke nie ryzykuje, że Rayo kogoś udrapnie i w konsekwencji straci głowę. Nie wiem, co by się stało jak by Luke miałby go stracić. Dla tego liczba osób, którym Luke pozwolił zaryzykować jest tak niewielka, iż można ją policzyć na palcach u jednej ręki. - Wieże na słowo. – Powiedział odwracając się do chłopaka i rozważając jego słowa. Owszem miał dzisiaj nie zwykłą ochotę się czegoś napić. Czegoś mocniejszego. Może to dziwne, ale nawet jego, jako sportowca dopada czasami ochota by się napruć i poczuć się lepiej w upojeniu alkoholowym. Przynajmniej przez chwilę. Wyrzucić wszelkie smutki i żale pod wpływem alkoholu a potem niczego nie pamiętać. - Zaproponowałbym napicie się czegoś tutaj. Jednak nauczyciele ostatni są strasznie nad chmurzeni. Biorą się nie wiadomo z skąd i szukają powodu do wręczenia szlabanu. – Powiedział zastanawiając się nad czymś. Luke nie miał ochoty na zarobienie szlabanu. Miał idealnie czystą kartotekę a raczej jej brak i nie zamierzał tego zmieniać. W przyszłości chciał starać się tutaj o pracę i n ile zamierzał psuć sobie reputacji. Zresztą dostanie szlabanu zawsze wprawia w jeszcze gorszy humor a Luke i tak był w kiepskim nastroju. - Proponuję kieliszek wódki w barze pod świńskim łbem. – Powiedział spokojnie. Tam nie powinno spotkać ich nic nie przyjemnego. Nie czekając za odpowiedzią ruszył do świńskiego łba. Jeśli Ślizgon z nim nie pójdzie to jego strata. Luke równie dobrze może pić w samotności. Że też wcześniej na to nie wpadł!
Zacznę pierwszy, jeśli ci to nie przeszkadza ;) [z/t]
-Ta, masz rację nauczyciele nie są ostatnio w dobrym humorze- zgodził się z Lukiem. Widząc ich smętne miny zastanawiał się nawet czy nie podrzucić im eliksiru rozweselającego do herbaty, jednak uznał to posunięcie za zbyt lekkomyślne- nawet jak na niego. A poza tym tacy mu bardziej odpowiadali, ponieważ nie trzeba było się zbytnio męczyć zanim zostanie się wyrzuconym z lekcji, a i kłótnie są ciekawsze. Uśmiechnął się do swoich myśli. Dawno nie wpadł w żadne porządne tarapaty. Może czas zaszaleć? Ale chyba jeszcze nie dzisiaj. Jednak z drugiej strony mogą się porządnie nawalić z Gryfonem i nieco narozrabiać. Ot tak, dla zabawy i może Ślizgonowi uda się rozruszać tego nudziarza. Jemu i tak nie zależy na tym kto wygra Puchar Domów. Dla niego był to zwykły, nic nieznaczący pozłacany kielich, na który mogli tylko popatrzeć, a poza tym stracone punkty i tak najczęściej odrabiał dzięki dobrym ocenom. -„Pod Świńskim Łbem”?- zastanowił się przez chwilę rozważając propozycję chłopaka, przez co nawet nie zauważył, że ten już wyszedł. -Jasne czemu nie- rzucił w pustkę i rozejrzał się wokoło. Westchnął ciężko i postał przez chwilę sam na balkonie. Wyjrzał za barierkę zastanawiając się czy dałby radę skoczyć nie uszkadzając się za bardzo. W dół było najszybszą drogą, a poza tym nie lubił schodów. Oceniwszy sytuację stwierdził, że skacząc niechybnie się zabije. -Fajnie byłoby mieć skrzydła- pomyślał na głos, po czym nieśpiesznie ruszył w stronę Hogsmeade.
Chłopak wybrał się na spacer. Może Candy miała rację? Może muzyka da mu ukojenie...choć na chwilę...dlatego miał ze sobą swoje skrzypce. Nadal przemykał jak cień, już nie pamiętam kiedy on ostatnio jadł, dlatego nie wyglądał za ciekawie. Ale nie przejmował się tym. Miał wszystko gdzieś. Wszystko co do tej pory było dla niego w jakiś sposób ważne przestało się liczyć. Dotarł do Skrzydła Studenckiego, do którego nie zapuszczał się zbyt często, więc najzwyczajniej w świecie nie wiedział gdzie ma iść. Ale szedł przed siebie mijając nieznanych albo znanych sobie ludzi i nie reagując na ich zaczepki. Po co mu oni? Ostatnimi czasy odzywał się tylko do niewielkiej grupki osób zwanych jego BFF-ami. Przekroczył jakieś drzwi i jego oczom ukazaly się schody w dół. Sunął po nich leniwie aż dotarł na dość spory balkon. Ciekawe jaki widok się z niego rozpościera. Dziedziniec, nic niezwykłego. Weseli ludzie opalający się i gaworzący radośnie nie przejmujący się tym, że Lillyanne Sangrienta nie żyje. Oparł się o jedną kolumnę, chwycił smyczek w dłoń i zaczął grać. Pamiętacie tę melodię? On znał ją bardzo dobrze. Umiał wykonać ją na zarówno na skrzypcach jak i na gitarze. Kaoru… kocham……tą muzykę, czuję… że ona jest mną… a ja… ja jestem z nią połączona. Każda nuta, rozbrzmiewa w mojej podświadomości sprawiając, że się zatracam, że ginę w ciemnościach, jednak te nuty rozświetlają zakazaną Ścieszkę, którą każą mi podążać. Czasami… czuję się jakbym gubiła się w swoim życiu, jakby wszystko co mnie otacza mnie przytłaczało. Jednak ta melodia jest dla mnie deską ratunku, dłonią, którą wyciąga do mnie dłoń. Więc proszę Cię…Kiedy się zatracę, to chcę żebyś to ty uratował mnie tą melodią… Adagio... Albinoni’ego. Ta melodia trafia prosto do serca...Chciałabym, żeby trafiła także do twojego… Ich pierwsze spotkanie, w czytelni. To właśnie ta melodia wryła mu się w pamięć, to piękne wykonanie...Tamta chwila ich połączyła. Czuł to wtedy i wiedział to teraz. Chciała aby uratował ją tą melodią. Było już za późno. Nie mógł. Nie było go przy niej w ostatnich dniach jej życia, nie mógł jej tego zagrać. Ale robił to teraz. Na znak tego, że zawsze będzie pamiętał. Jej melodię, ją, tamte piękne spotkanie w bilbiotece. Że zawsze będzie ją kochał, niezależnie od tego co się wydarzy. Że, tak jak obiecał jej, nie pozwoli zatracić się tym razem samemu sobie. Stał i grał nie zważając na upływający czas, na to, że robiło się ciemno. Ta melodia go ukoiła, uspokoiła, gdyż to ona mu ją pokazała. Czuł się teraz jakby nie minęło te kilka miesięcy, jakby znowu byli w bibliotece, ona siedząca na podłodze wygrywająca Adagio, a on w oddali zasłuchany. Gdy ta melodia wydobywała się z jego skrzypiec ona tu była i uśmiechała się do niego słysząc, że gra jej ukochany utwór. Wiedział, że ona, tam na górze, właśnie to robi. Słucha urzeczona, tak jak i on słuchał jej gry podczas ich pierwszego spotkania.
Ikuto miał zamiar jak najszybciej spotkać się z Kaoru. Dlaczego, miał mu do przekazania bardzo ważną nowinę. Taką, która pozwalała krukonowi funkcjonować może nie normalnie, może nie z uśmiechem na twarzy, ale jednak mimo wszystko dzięki temu czuł się lepiej i miał szansę na to, by dzisiaj rano normalnie wstać z łóżka i oprzytomnieć. W końcu nie potrzebował tego, by Neko-chan gryzł go dokładnie po każdej części ciała. Umył się, ubrał w koszulę, spodnie. Nic nadzwyczajnego, a mimo to wyglądał świetnie. No dobra, nie licząc tego, że miał podkrążone oczy, włosy w każdą stronę i czuć było od niego alkohol – ten debil imieniem Dracon oczywiście uznał, że na smutki najlepsza jest ognista i wczoraj go nieźle spił. Znaczy nieźle spił siebie, Ikuto umiał się na całe szczęście opanować, ale to nie zmienia, że dopadał go delikatny kac. Chodził po zamku rozglądając się zaciekawiony. W kieszeni ściskał jak zwykle dwa skrawki papieru – ruszające się zdjęcie oraz pergamin, na którym było wyryte bardzo wiele liter. Kotek dreptał za nim powolutku i niuchał, aż w końcu szybko poleciał, by pokazać Tsukiyomiemiu gdzie znajduje się osoba, której szukał. Wszedł więc na balkon i spojrzał na puchona. - Masz źle nastrojone skrzypce – Skomentował w pierwszej chwili. Nie chciał być niemiły, ale to go po prostu uderzyło z siłą tornada. Ten przedmiot był dla niego ważniejszy niż jakikolwiek człowkek – nie ważne czy należał właśnie do Ikuto, czy do kogoś innego. Skrzypce to idealna harmonia dźwięków i idealnych brzmień. Nie może tego nic zakłócać, nawet jedna, nieszczęsna struna. Ale nie po to tu przyszedł, by go uczyć jak się nastraja. - Mam ci to pokazać – Skomentował wyciągając z kieszeni idealnie odwzorowaną kopię listu od Lilly. Chyba nie myśleliście, że on tak po prostu da mu dotknąć oryginał. Wystarczająco już skaził jej życie przed śmiercią, nie musi do tego wszystkiego bezcześcić jej ostatniej woli, którą to przyniosła mu sówka Gryffonki. Jemu przyniosła, słyszysz? Przegrałeś Kao... Eh, jakby to było teraz ważne. W ogóle o tym nie myślał nawet, jeśli ja jako autor muszę o tym wspomnieć. W tej chwili w ogóle nie myślał.
Chłopak grał i nawet nie przejmował się tym, że z jego skrzypcami nie jest wszystko tak jak być powinno. Ważniejsze było dla niego to co grał, nie jak. I tak przed oczami miał jej wykonanie tego utworu. Kochał skrzypce, grał na nich od dziecka, potrafił więc zadbać o instrument, ale w tym momencie nie miał siły by to robić, nie chciał przerywać utworu. Dopiero gdy skończył postanowił coś z tym zrobić, gdy usłyszał, że ktoś wchodzi na balkon. Odwrócił się i przewrócił oczami. Akurat tego człowieka to on widywać nie chciał. No i jeszcze śmie go pouczać...Pff. -No co ty nie powiesz. Nie pouczaj mnie, umiem grać na skrzypcach. - burknął w jego stronę. Zaciekawiony cóż to chce mu pokazać Kikut wziął list do ręki i zamarł widząc JEJ pismo. Zerknął na list nie odpieczętowując go, potem na Krukona potem na list. Zastanów się najpierw kto skaził czyje życie, thi. Na pewno Kaoru nie skaził życia Lilly. To wszystko wina Ikuto. Było im dobrze bez niego. Zresztą, to już nieważne. Chociaż muszę przyznać, że Puchon obarczał rywala winą za śmierć ukochanej. Jakby nie on, to oni byliby nadal razem i Kao nie zostawiłby jej samej, pilnowałby jej. Ale jeszcze nie wie, że ona wiedziała co ją czeka. A nie bedzie tego listu czytał przy Ikuto. Obawiał się, że może przeczytać tam coś smutnego, a nie chciał przeżywać tego przy wrogu. Dlatego tylko kiwnął głową przejmując pergamin chwytając go w dłonie. -Okej. - odparł obojętnie i mocno trzymając ostatni list od dziewczyny wyszedł z balkonu nie obarczając Krukona ani jednym spojrzeniem.
Nocne przechadzki po wieczornym bieganiu? To było to. Tyle, że noc była dzisiaj nieco chłodniejsza niż zwykle, a dres nie zapewniał wystarczająco dużo ciepła. Janett nie chciała jednak wracać bezpośrednio do dormitorium, tak więc gdy znalazła się w zamku, przystanęła sobie na balkonie, z którego był widok na dziedziniec. Tutaj co prawda nie było wcale tak ciepło, jak sobie to wyobrażała jeszcze na błoniach, ale potężne mury zamku na pewno zatrzymywały część zimna, które wywoływały chłodne podmuchy wiatru. Oparłszy się o marmurową balustradę, uniosła swój wzrok w górę i skierowała go na nocne niebo. Gwiazdy, gwiazdy, wszędzie gwiazdy... To zaskakujące, jak człowieka może wciągnąć takie bezmyślne wpatrywanie się w kropki na czarnym tle, prawda? Migające kropki, w dodatku. Ale Janett lubiła patrzyć na gwiazdy, choć jakoś nigdy szczególnie nie interesowała się astronomią. Po co to komu? Zaklęcia przydają się o wiele bardziej. Albo obrona przed czarną magią. Nawet znienawidzone eliksiry kiedyś jej się tam przydały. Jakoś nie kręciły jej konstelacje gwiazd, ich układy, położenia i takie tam... I jak na razie przydało jej się to wszystko tylko na egzaminie. Nuda. Podbródek podparła ręką, a drugą zaczęła bębnić palcami. Przeniosła swój ciężar ciała na kręgosłup i ręce, którymi się opierała, a w myślach rozpamiętywała ostatnie wydarzenia tygodnia. Nic ciekawego, zupełna nuda, codzienność, nic się nie dzieje. Ziewnęła przeciągle. Tak w ogóle, to zjadłaby truskawki. Chyba trzeba już wracać. Albo i nie? Popatrzy sobie jeszcze chwilkę, przecież nigdzie jej się nie spieszy... Pośpiech jest nie dla niej, dla niej jest spokój. Spokój i opanowanie, kontrola i takie tam... Dobra, tak naprawdę to czekał ją esej na eliksiry, ale każda wymówka jest dobra, aby tymczasowo się od niego wywinąć, prawda? Lepiej postać sobie gdzieś samej, w ciszy, nie martwiąc się niczym, niż starając się napisać chociaż jedno, sensowne zdanie, które nie byłoby żywcem spisane z książki. W ogóle co to za temat tego eseju? "Zastosowanie kamienia księżycowego"... Skąd ona ma wiedzieć takie rzeczy... Na pewno nie z książki. Szczęście, że jest tutaj teraz sama, bo jakoś nie miała ochoty na towarzystwo. Nigdy nie miała ochoty na towarzystwo, gdy patrzyła w "te migające kropki." To był jej czas, kiedy mogła sobie w spokoju pomyśleć. Nikt jej się nie narzucał. Idealnie.
Wyszła na balkon, ściskając w dłoni pomiętą wiadomość od Jane. Spokojnie. Ona robi to, aby cię sprowokować. Musiała się uspokoić, a patrzenie na gwiazdy zawsze ją uspakajało. Liczyła, że będzie sama. Lecz na balkonie już ktoś siedział. Było ciemno, więc nie widziała kto to. Postanowiła, że jednak spróbuje być miła. -Gwiazdy mają w sobie coś przyciągająceo, prawda?-postać podskoczyła na dźwięk jej głosy i odwróciła się w jej stronę. Jednak dziewczyna. -Jestem Katherine, a ty?
A gdy tak patrzyła sobie w niebo, usłyszała czyjś głos. Podskoczyła na ten dźwięk, zwłaszcza że był to głos dobrze jej znany. O matko, czy to musiała być ona?! Ta cała Katherine... Ta mała, zarozumiała Krukonka z dwóch roków niżej. Zaraz, o co ona mówi? Czyżby właśnie stwierdziła, że gwiazdy mają w sobie coś przyciągającego? Haha, co w nich przyciągającego... Migające kropki i tyle. Właściwie, to Janett twierdziła podobnie, ale w jej towarzystwie nie chciałaby przyznać się do tego, nawet w myślach, sama przed sobą. Nie ma z nią nic wspólnego, nie może mieć. Dziewczyna musiała chyba jej nie poznać, albo coś takiego... Przecież gdy Janett przestała być do niej pozytywnie nastawiona, poprzez stwierdzenie iż powodem tego jest wredota młodszej uczennicy, ta również przestała ją lubić. A może robi to specjalnie? Janett sama nie miała pojęcia, wiedziała tylko, że nie może być dla niej miła, bo dla zarozumialców miłym się nie jest. A właśnie zarozumialcem była dla niej Katherine Adler. To na pewno nie nazywało się "odwagą i pewnością siebie", bo ona ma tego aż zanadto. Postanowiła, że skoro dziewczyna tak zaczęła, to ona pociągnie tą grę: - Janett. - powiedziała słodkim głosikiem. Czy Krukonka naprawdę jej nie poznała? Zaraz się okaże. W każdym bądź razie śmiała przerwać jej jeden z tych momentów, gdy chciała pobyć sama. Gdyby to był ktoś inny, pewnie byłaby miła... - Co tu robisz? - starała się, aby nie zabrzmiało to niemiło, ale też nie chciała, aby dziewczyna odczytała z jej tonu jakąkolwiek nutkę przyjaznego nastawienia, którego wprawdzie nie było. Od pewnego czasu odnosiła się do niej z dystansem, ponieważ obserwując niektóre zachowania towarzyszki, doszła do wniosku że jest ona jedną z tych osób, które widzą tylko czubek własnego nosa. Może to było błędne myślenie, ale jeśli tak, to skąd Janett mogła o tym wiedzieć? A skoro nie wiedziała, to po co miałaby doszukiwać się drugiego dna w charakterze tej osoby... Bez sensu. Uśmiechnęła się do niej, jednak wyraz oczu pozostał niezmienny. Właśnie tak uśmiechają się typowi Brytyjczycy, zero emocji. - Więc... też lubisz wpatrywać się w gwiazdy? - zapytała Janett, brzmiąc trochę milej, jednak wciąż z dystansem.