Przez niewielkie drzwi można wyjść na marmurowe schody które prowadząc w dół ku sporego rozmiarów balkonowi. Otaczają go cztery wysokie kolumny, podtrzymując specjalnie zrobiony dach. Dzięki niemu, nawet kiedy pada można tam przesiadywać, bez obawy zmoczenia się. Posadzka jest wyłożona czarno-białymi płytkami. Te na samym środku robią wrażenie ogromnej szachownicy i rzeczywiście, jeśli tylko ktoś zdobędzie takiej wielkości figury, można tam grać. Z miejsca przy barierce (marmurowej, oczywiście) rozchodzi się widok na cały dziedziniec. Jest to świetne miejsce na obserwowanie innych, bowiem rzadko kiedy komuś przyjdzie na myśl by spojrzeć w górę. Po obu stronach znajdują się kamienne, niewielkie ławeczki.
Wziął do ręki laskę, nie musiał się zastanawiać czy jest wyważona, zaczął obracać ją w ręku, w taki sposób że wydawała się sama poruszać. Po momencie uchwycił gałkę i wydobył ostrze sprawdzając jego stan. Cały czas milcząc sprawdził ostrość i wyważenie. -Nie widzę problemów z masą, ale można by poprawić ją i dostosować do twoich preferencji- złożył laskę i spojrzał na Yavana- Na pewno przydało by się ją skrócić bo raczej jest za długa na twoje rozmiary, to i przy okazji masz jakieś preferencje w sprawie gałki, można ją zmienić i to dość często trzeba jednak wiedzieć jak.
Muszę przyznać, że Aleksander wprawnie posługiwał się tym rodzajem broni. Poświęcił jej sporo czasu by opanować tego typu ruchy, wszystko odbywało się naturalnie praktycznie bez udziału myśli. - Jeśli chodzi o długość to masz rację, nie jest to może jakaś wielka niedogodność, ale dziwnie to wygląda. Co do głowni to może wąż, szczególnie interesowałaby mnie kobra, to dość oczywisty wybór. - odpowiedziałem rozbawiony na pytanie studenta. Zamyśliłem się przez pewien czas spoglądałem przed siebie nie dostrzegając praktycznie niczego, wspomnienia naszły niezapowiedziane, nagle, ale były miłe, ciepłe. Dzięki Aleksandrowi byłem wstanie podarować Płomyczkowi przepiękną różę. Pozwoliłem sobie przez chwilę zatonąć w przeszłości by po chwili powrócić do rzeczywistości.
-Dobra no to patrz, na moje ręce nauczysz się tej sztuki- Wziął gałkę i dotknął jej podstawy przypominającej pierścień, delikatnie obracając go dwa razy w lewo i 5 razy w prawo, chwycił koniec laski i delikatnie popchnął ją skracając ją o parę centymetrów, sprawdził długość po czym znowu obrócił pierścieniem w odwrotnej kolejności. -Tak regulujesz długość co do gałki, wyobraź sobie dokładny jej kształt i naciśnij czubek gałki właśnie tam gdzie jest ta biała plamka- powiedziałem podając mu laskę.
Regulowanie długości było dziecinną igraszką, bez najmniejszych problemów zapamiętałem wszystkie ruchy. Następne słowa mnie zaskoczyły czyżby tak łatwo można było przemieniać praktycznie całą laskę? No cóż miałem się za chwilę przekonać o prawdziwości tego wniosku, chwyciłem zaraz przy gałce i skupiłem się na obrazie który pomału krystalizował się w moim umyśle. W moich myślach pojawia się Ylia moja mała, słodka kobra królewska, innego wyboru nie mogłem dokonać. Kiedy już cały obraz istniał w mojej głowie nacisnąłem czubek gałki i przyglądałem się powolnej metamorfozie która nastąpiła. Efekt końcowy był zaskakujący, praktycznie w każdym szczególe rękojeść ukazywała moją Ylię, z radości zasyczałem cicho. - Dziękuję Aleksandrze, teraz jest idealnie.
- Cała przyjemność po mojej stronie - skłoniłem się - Masz teraz w dłoni jednąz niewielu lasek o takich możliwościach, tym bardziej że są jedynie trzy znane laski o tych właściwościach a dwie pozostałe no cóż kurzą się w szafie - puścił oko - jak widzę twoja kobra ma teraz bliźniaczkę i to całkiem realistyczną jeśli można tak powiedzieć. Chyba nie będzie zazdrosna - oparł się o balustradę biorąc łyk wina,
- Nie sądzę by miała cokolwiek przeciwko, węże nie mają najlepszego wzroku szczególnie jeśli chodzi o materię martwą. Co do dwóch pozostałych, zapewne co najmniej jednej nie pozwolisz się kurzyć dalej, prawda? Szczerze trudno mi wyobrazić sobie byś mógł się obyć bez laski. - to było stwierdzenie faktu, praktycznie zawsze miał ją przy sobie. Teraz kiedy wiedziałem że przedmiot był także bronią wydawało mi się to całkowicie naturalne oraz uzasadnione. - Ostatnio dostałem paczkę z listami z rodzimych stron. Jak dotąd nie miałem głowy by przeczytać rodzinną korespondencje, ale przejrzałem większość rzeczy które mi wysłano, kilka z nich mogłoby Cię zainteresować. - słowa były wypowiadane od niechcenia, ale mój wzrok dokładnie obserwował Aleksandra. Już kilkukrotnie pomagał mi, a ja zazwyczaj dziękowałem tylko słowami, może teraz się to zmieni.
- O to martwić się nie musisz mój beduiński druhu, lubię zbierać badać i bawić się nimi, do tego zawsze z jakąś chodzę, jak zauważyłeś są też praktyczne-puściłem oko- Co do tej korespondencji i "czegoś" co może mnie zainteresować- dodając cudzysłów palcami- Wpadnij z tym do mnie w lochach wiesz gdzie- Wstałem- A teraz jeśli wybaczysz znikam się tam zagrzebać i odespać trochę-przeciągnąłem się -nie zapomnij tym razem- machając laską skierowałem się ku wyjściu.
To prawda, Aleksander zapewne posiadał pokaźny zbiór lasek i pewnie większość z nich posiadała ukryte ostrze. Więc jeśli chodzi o martwienie się w tej dziedzinie to nawet nie miałem zamiaru się tym zająć. - Wypadałoby się kiedyś pokazać w Twojej pracowni, jestem bardzo ciekawy jak tam jest. W najbliższym czasie wybiorę się do Ciebie i zabiorę kilka rzeczy ze sobą. - nie wiele ich było, ale powinny zainteresować badacza i naukowca jakim niewątpliwie był mój przyjaciel. - Do zobaczenia. - podniosłem rękę na pożegnanie i jeszcze przez kilka minut przyglądałem się widokowi który roztaczał się przede mną, następnie wyszedłem.
Coś się kończy, coś się zaczyna. Chiyoko miała mieszane uczucia co do tego, że akurat Hogwart będzie następnym przystankiem podczas trwania projektu. Słyszała różne opinie co do tej szkoły, dosyć rozbieżne. A że niektóre wydawały się być jedynie plotkami, nie wierzyła w nie i po prostu uznała, że sama się z czasem przekona, jak to jest naprawdę. Podróż minęła jej naprawdę dobrze, ale i tak była zmęczona. Gdy już zaprowadzono studentów z Magii Astralnej i pokazano im ich sypialnie, zajęła jedno z łóżek. Pierwsze, co zrobiła, to poszła się odświeżyć i przebrać. To sprawiło, ze poczuła się lepiej i odzyskała siły na resztę dnia. Po tym miała udać się do Wielkiej Sali, gdzie mieli się ponoć zebrać wszyscy, jednak, krótko mówiąc, pomyliła drogę i tak oto dotarła na ten balkon, z którego widziała dziedziniec. Pogoda była dobra, więc nie musiała się obawiać o to, że też przemoknie, czy coś w tym rodzaju. Zatrzymała się na środku i przez dobrą chwilę podziwiała kunszt wykonania tegoż balkonu. Musiała przyznać, że ktoś zrobił tu naprawdę dobrą robotę. Następnie podeszła do barierek i zobaczyła dziedziniec w całej swej krasie, który, cóż, stanowił dla niej widok na tyle ciekawy, że raczej miała rzadko do czynienia z tego typu architekturą. Czuła, że będzie dobrze. Musiało być.
Wolf lubił zmiany miejsc. Nie odpowiadało mu siedzenie w jednym, tym samym. Konkretniej mówiąc nie przeszkadzało mu to przed trafieniem do szpitala psychiatrycznego... Nie znosił tego miejsca. Było okropne, dołujące, straszne. Wybiło mu co prawda z głowy kolejne próby samobójcze, nie chciał tam wracać. Iterius był wielką szansą, pieprzonym szczęściem, fartem, dobrą kartą. Wyrwał się. Wyrwał się z tego cholernego bagna. Tu miał przyjaciół, znajomych, dobrych ludzi, którzy nie mierzyli go nienawistnym spojrzeniem, gdy tylko pojawiał się w pobliżu. Nie, ci ludzie dali mu szansę. Pewnie dlatego, że nie wiedzieli, gdzie byłem przed tym programem. Ale to nie miało teraz znaczenia. Kolejna szkoła, Hogwart. Ta atmosfera, ta magia w powietrzu, chyba to kochał. Nie miał zamiaru iść tam, gdzie ludzie. Mimo wszystko. Czyż to nie sprzeczne? Możliwe. Wybrał się od razu do swojej sypialni, którą odnalazł dopiero po dłuższych poszukiwaniach. A potem... potem postanowił pozwiedzać. Jednym z pierwszych miejsc był balkon nad dziedzińcem. Zatrzymał się na nim, dostrzegając znajomą, czarną czuprynę. W istocie, śliczne włosy. Tak śliczne, że Astrid musiała pognać w ich stronę, a Tarou oczywiście poszedł w ślad za nią! - Astrid, wracaj - mruknął. Pieprzone ptaki. Koliber zajął się małym kosmykiem włosów, zagarniając go delikatnie dziobem. Cholera.
Rzeczywiście, w tej szkole magię można było wyczuć każdą cząsteczką ciała. Podobnie jak i w Heiwie, ale... to była inna magia, choć tak podobna. Inni ludzie tworzyli dziedzictwo obu szkół, tak różni od siebie. A może tacy sami? Chiyoko nie wiedziała tego i pewnie się tego nie dowie, jednak nie to zaprzątało jej głowę. Teraz myślała o przyszłości, tej bliższej i dalszej. To był chyba dobry moment i dobre miejsce, by to robić, tak sądziła. Znowu jej oczy stawały się zwierciadłem jej duszy. Pozwalała sobie na to właściwie tylko wtedy, kiedy była sama. Przy innych to była słabość. A gejsza nie mogła sobie pozwolić na żadną słabość. Tańczę z samą sobą. Ten taniec musiała wykonać sama. Właściwie przyszło jej na myśl, że to nawet dobre miejsce, by powtórzyć kroki. Dostatecznie dużo wolnej przestrzeni. Ale nie zdążyła zatańczyć. Szkoda, może to on sprawiłby, że Wolfgang zacząłby odwzajemniać jej uczucia. Jednak nie można mieć wszystkiego. Usłyszała znajomy głos, jednak nie odwracała się. Musiała najpierw przybrać jedną z tych wielu wersji twarzy, jakie nosiła. Wtedy poczuła, że coś dotyka jej włosów. Wiedziała, że to nie on. Tylko któryś z jego ptaków To nie był pierwszy ich taki wybryk, ale ona je lubiła. Bo były przyjemne. Milczała. Pierwszy raz nie wiedziała, jak zacząć rozmowę. To nie było dobre. Czyżby wychodziła z wprawy? Czy to tylko obecność Wolfa tak na nią działała?
Prawda była taka, że znów kogoś ranił. To nie miało zbyt wielkich szans. Żaden, nawet najpiękniejszy, taniec nie sprawiłby, że zakochałby się w Chiyoko. Lubił ją, była świetną dziewczyną, ale to nie było to. A do tego krępował się, cholernie. Nie był onieśmielony, to panika wdzierała się do jego umysłu. Bardzo szybko. Pieprzone wyrzuty sumienia, idiotycznie słaba psychika ludzka, niedoskonałość i to, że nie mógł nic z tym zrobić. Jej osoba wcale nie wpływała na Wolfa dobrze, sytuacja była tragiczna. A do tego nic nie mówiła. Panikował, choć tak naprawdę nie miał pewności, że go kocha. To były tylko domysły. Domysły, Wolf. Heroina, heroina, heroina, gdzie są kurwa moje prochy?! - Uhm - chrząknął, chowając ręce w kieszeniach spodni. - Przepraszam za nie. Jego ton wcale nie był zły, ej, nie spodziewał się tego. Usiadł sobie na jakiejś ławce, czekając, aż kolibry przestaną bawić się włosami Maiku. Wredne. Zawsze ciągnęło je do ludzi, w przeciwieństwie do Schlossera. Ale widział w nich matkę, za bardzo je lubił, by pozbywać się takiego kłopotu.
Może i to były jedynie domysły, ale w tym przypadku okazywały się być prawdziwe. I choć może łatwiej byłoby, gdyby wreszcie mu wyznała swoje uczucia, co wyjaśniłoby wszelkie wątpliwości raz na zawsze, jednak to wszystko nie było takie proste. Bo wtedy zrobiłoby się jeszcze bardziej niezręcznie i gorzej. Wiedziała, że nic z tego nie będzie, dlatego właśnie nie decydowała się na żadne wyznania, licząc chyba po cichu na to, że z czasem jej uczucia zmaleją i w końcu znikną. Poza tym musiała być silna. Była silna. Zawsze. Miłość jest największą słabością. Chiyoko zdawała sobie sprawę z tego, że Wolfgang nie da jej tego, czego od niego chciała. Nie była głupia, toteż nie wierzyła naiwnie w jakiś cud. Desperatką też nie była. Nie próbowała rozkochać w sobie Schlossera. Imperius - odpadał, nie potrafiłaby rzucić Niewybaczalnego. Amortencja - również. I choćby udało się Maiku uwarzyć poprawnie ją, co było możliwe, to przecież miała przed sobą eksperta w dziedzinie eliksirów, który na pewno wyczułby, co też mu podaje. Poza tym, to takie dziecinne. Odwróciła się powoli w stronę Wolfa, nie chcąc wystraszyć ptaków. To byłoby niegrzecznie rozmawiać, stojąc do niego tyłem. A ptaki chyba nie zraziły się jej ruchami wcale, bo nadal latały wokół niej. - Nie ma za co - odparła, wprawiając cząsteczki powietrza w drgania poprzez falę dźwiękową, która w szybkim tempie dotarła do uszu studenta. - Nie przeszkadzają mi.
O Boże, Wolf chyba padłby na kolana i dziękował, gdyby wiedział, że Chiyoko nie szykuje się na żadne wyznania. Byłoby mu z tym o wiele lżej. Serio. Ale chłopak tego nie wiedział, więc nie ma o czym mówić. Panika zostawała dalej. Boże, Wolf, ale z ciebie ciota. Ach, eliksiry. Rzeczywiście nierozsądnym byłoby podawać mu amortencję. Chociaż nie! Mógłby się na to nabrać, ale tylko wtedy, kiedy był naćpany. Tylko tu byłby taki problem, że efekty uboczne mogłyby się okazać trochę... drastyczne, czyż nie? Łączenie heroiny, Felix Felicis, a do tego amortencji na dokładkę. Uhuhuhuh! Wolimy nie wiedzieć, co by się działo. Racja, miłość jest największą słabością. Nawet Wolfgang, który nigdy prawdziwej nie zaznał (ze swojej strony) mógł to potwierdzić. Zakochanie zmieniało ludzi. Stawali się inni, biedni. Żałośni. Załamani. On tylko tak widział miłość. Plus podejmowanie złych kroków w życiu. Tragedia. Ja pierdolę, serio ze mnie ciota. Milczał chwilę, gapiąc się perfidnie na swoje trampki. Nie sądził, żeby wyglądało to dziwnie, robił to całkiem często, kiedy nic nie mówił. A mówił mało, więc siłą rzeczy... Teraz musiał się odezwać. - Byłaś w Wielkiej Sali? - zapytał. Sam sobie odpowiedział na to pytanie. Nie była. - Może by tam pójść? - zadał kolejne pytanie. Retoryczne, oczywiście. Teraz tam pójdą i może będzie mniej cicho. Był gotów iść do ludzi, żeby tylko nie czuć tego dziwnego czegoś, co unosiło się w powietrzu. To nie była miłość. Magia też nie. Tarou odłączył się grzecznie od Japonki, gdy zobaczył, że Niemiec podnosi tyłek z ławki, a Astrid poszła w jego ślady. Zaraz już siedziały grzecznie na dłoni Wolfa, wyciągniętej niby to od niechcenia.
Czy istnieje na świecie banalniejsze miejsce niż balkon? W literaturze motyw balkonu przewija się w bardzo ckliwych romantycznych historiach, takich jak Romeo i Julia, gdzie scena balkonowa jest bardziej rozpoznawalna niż nazwiska głównych bohaterów. W innych przypadkach balkon jest miejscem, z którego słucha się wzruszających ballad kochanków, którzy usiłują grać romantycznych, rzępoląc o północy na gitarze pod oknem ukochanej. Na niektórych to chyba działa, ale cóż, nie o tym jest ten post. Dlatego dziwnym może zdawać się fakt, że Anja, uosobienie ignorancji na potrzeby i ckliwości świata, wybrała akurat to miejsce na jedną ze swoich pierwszych dłuższych wędrówek po zamku. Ta anomalia ma tylko jedno wyjaśnienie. Panna Johansen wybiera się tylko tam, gdzie nikt by się jej nie spodziewał i robi to, o co nikt by jej nie osądził. Od zawsze walczy z szablonami i szufladkowaniem ludzi i trzeba przyznać, wychodzi jej to wyśmienicie. Jeśli myślisz, że w końcu udało Ci się określić Anję, to w 10 sekund blondynka doprowadzi do tego, że uderzysz się w głowę z myślą, że jak można aż tak się mylić? Ach, kochana norweska natura. Anja rozsiadła się wygodnie na balustradzie. Lewą nogę miała nonszalancko wyprostowaną i delikatnie kiwała stopą w rytm wyimaginowanej melodii. Jak zwykle, na jej głowie spoczywał kapelusz, nieodłączny element jej garderoby. Powoli, nieśpiesznie sunęła palcem wzdłuż jego ronda, ot tak, bez większego przesłania. Zastanawiała się, czy wielkim absurdem byłoby, gdyby teraz sięgnęła po papierosy i rozkoszowałaby się wybitnym zapachem nikotyny. Przecież to zerwałoby wizję romantycznego balkonu! To straszne! Już sięgała ręką do kieszeni, gdy usłyszała kroki. Błyskawicznie cofnęła rękę, by upewnić się, czy to przypadkiem nie przyjazny pan woźny Filch. Zmrużyła oczy i wpatrywała się w przestrzeń przed sobą, która zaraz miała zostać przepełniona jakąś osóbką.
Minęła niespełna godzina a Louis już odczuwał koniec wakacji. Dla niego było to uczucie porównywalne do oderwania plastra, nie mniej chwila a wszystko się zmienia. Na plecach nadal czuł jak jego włosy smaga letni wietrzyk a przed oczami miał uczniów gromadzących się w różnych częściach błoni. Dyskutowali żwawo o nauczycielach, książkach i całej reszcie mało interesujących rzeczy które zwiastowały zaprzęgnięcie ich do ciężkiej pracy, którą dla co bardziej leniwych uczniów stanowiła nauka. Louis do tego wszystkiego odnosił się z dystansem. Nie czuł nagłego przypływu entuzjazmu widząc błonia szkoły jak i same jej mur, ale trzeba przyznać, że robi się cieplej na sercu gdy po dwóch miesiącach widzi się dobrze znane twarze. Oczywiście nie tylko przyjaciół. Fairchild rozpromienił się wręcz na widok jego zeszłorocznych ‘popychadeł’, kamień z serca, a już myślał, że nie będzie tu nikogo na kim wyładuje frustracje. No, ale skończę już z tymi bezsensami i przybliżę następne kroki chłopka, który kierował się w stronę balkony. Czemu właśnie tam? A, to dlatego, że z góry rozciągła się wspaniały widok na zielone drzewa, solidne ławki i zasmarkane maluch. Raj dla oczu można by rzec. Chłopak dotarł niemal do samej balustrady, gdy z roztargnieniem wymalowanym na twarzy spostrzegł, że nie jest sam. Krótko ostrzyżona jasnowłosa dziewczyna, rozłożyła się na balustradzie w dosyć ekstrawaganckiej pozie. -Przyszłaś pokontemplować przyrodę, czy może zajmujesz się czymś innym? -mówiąc to wbił wzrok w ledwie dostrzegalną paczkę papierosów. Palaczy w tej szkole było wielu, jak w każdej z resztą. On prawie zaliczał się do tego grona, z tym, że gustował w mocniejszych specyfikach. Skłamałabym pisząc, ze odpuścił by sobie jakiegoś skręta, gdyby miał możliwość zapalenia. Do grzecznych nie należał, jednak nie wiadomo dlaczego u jednych kobiet palenie go odpychało u innych wręcz przeciwnie, cóż pewnie dlatego, że u każdego co innego bardziej razi w oczy. /wybacz jakość postu, ale uprzedzałam.
Czekała jedyne kilkanaście sekund. Trochę się rozczarowała. Miała cichą nadzieję, że to jednak będzie Filch i będzie mogła go zapewnić o jej dozgonnej miłości. W przypadku tego nieznajomego, o dowodach miłości nie było mowy. Chyba, że po kilku głębszych, ale obecnie była nieskazitelnie trzeźwa i wolna od wszelkich wspomagaczy umysłu i rozwiązywaczy języków. Mimo rozczarowania, nie oderwała wzroku od chłopaka. Obdarzyła go obojętnym spojrzeniem. Na chłód w jej oczach trzeba było przecież sobie zasłużyć! - Przyszłam pokontemplować przyrodę i przyozdobić ją pewnym ciekawym dymem. - odpowiedziała po czym wyjęła z kieszeni paczkę papierosów. Oczywiście, jak zwykle, jej wypowiedzi towarzyszyła ironia. Wykazała się kulturą i podsunęła mu paczkę prawie pod nos. - Reflektujesz? - rzuciła pytanie w powietrze, by udawać, że ten akt dobroci z jej strony nigdy nie miał miejsca. Sama sięgnęła po papierosa i podpaliła go różdżką. Zaciągnęła się solidnie. Papieros w jej dłoni wyglądał tak naturalnie i dostojnie, że nie sposób było się krzywić i mówić, że kobiecie nie wypada palić. Podkurczyła nogi. Nie mogła przecież pozwolić, by choć koniuszek jego palca miał okazję dotknąć jej nogi. To przywilej dla elity, do której należała tylko ona sama. Mimo wszystko, nadal wyglądała bardzo oryginalnie i chłodno. Oczywiście, można było powiedzieć, że chłód unoszący się w powietrzu to sprawka marmuru, z którego zrobiony był balkon, ale są takie typy osóbek, które tym po prostu promieniują. Tak jak ta dwójka ludzi. Znów przejechała palcem po rondzie kapelusza. To bardzo charakterystyczny dla niej gest. Milczała. Chłopak nie zdążył jeszcze wywołać u niej mdłości, więc mogła spokojnie pomilczeć i go uważnie poobserwować. Zaciągnęła się ponownie.
Zaraz…jasne włosy są, usta w odpowiednim grymasie też, i te oczy, nie to zdecydowanie, nie Filch. Anja, będzie musiała się z tym jakoś pogodzić. Dozgonnej miłości mu raczej nie wyzna i vice versa, ale kto wie, może jeszcze trochę i ta dwójka będzie mogła poświadczyć innym o swej wzajemnej nienawiści? To byłoby ciekawe połączenie. Zarozumiały Francuzki kobieciarz, przesiąknięty sarkazmem do szpiku kości i nie lepsza od niego była ślizgonka. Nie tracąc czasu, na zbędne (nie)grzeczności, postanowił ocenić dziewczynę, tak tak, ocenić. Omiótł ją spojrzeniem jak gdyby oceniał obraz w galerii. Kawałek po kawałku, aż musiał przestać. Nie chodzi o to, że dziewczyna mogła stwierdzić, że się na nią gapi. Co to, to nie. Anja była ostatnią osobą z której zdaniem liczyłby się w tej jak i innej chwili. Doszedł do wniosku, że nie ma na co patrzeć. W pierwszej chwili miał ochotę rozpływać się nad wyrazistością jej spojrzenia, ale z minuty na minutę przechodziło jak kac. No, bo ile on takich widział? Dziesiątki? -Dziękuję nie skorzystam. Niech choć jedno z nas uszanuje szkolny regulamin. - powiedział z udawaną powagą. Ledwo powstrzymał odruch sięgnięcia po papierosa? On i regulamin? Każdy kto zna go choć trochę, wie doskonale, że ten młodzieniec, traktuje spis szkolnych zasad nie bardziej poważnie niż całą resztę świstków którymi przyozdobiona jest biblioteka. Zasady są po to by je łamać, Louis często odnosił wrażenie, że te słowa powiedziano z myślą o nim. Ach, ta jego skromność. Często zwykł mawiać, że coś jest lepsze tylko dla tego, że na to spojrzał. Pewnie dlatego, że od najmłodszych lat jako oczko w głowie rodziców, był utwierdzany w przekonaniu, że słońce wstaje i zachodzi, bo on tu jest.. Teraz może stał się trochę mnie narcystyczny, ale jednak wiele rzeczy jest w nim głęboko ukorzenionych i już tka zostanie, do końca. -Nasz kochany woźny z pewnością nie były pocieszony gdyby cię zobaczył.-stwierdził. Nie to, żeby przejmował się jej losem, gdy już na początku roku, załatwi sobie szlaban. Wręcz przeciwnie, to byłoby pasjonujące przedstawienie, bo szczerze mówiąc Fairchild nie wyobrażał sobie, że dziewczyna stałaby się potulna i przyjęła karę z godnością. W wypadku Anji papieros tka nie raził, w pewnym sensie, jeśli ktoś, można by nawet rzec, że w jej dłoni był tka naturalnym zjawiskiem dla oczu jak piwo u menela. Przez chwilę obserwował jak dziewczyna wykrzywia się w każdy możliwy sposób, by tylko go nie dotknąć, że pewnie zaraz przyjdzie mu ją oglądać, co najmniej w pozycji embrionalne. - A to gdybyś spadła i roztrzaskał się o ziemię, pewnie też by go nie ucieszyło. - powiedział jej do ucha muskając przy tym pacami marmur niedaleko miejsca na którym siedział. Na jego usta wpłynął łobuzerski uśmiech. Czy chciał ją wystraszyć? Raczej nie. Powiedzmy, że Louis ma dziwne poczucie humoru. To co jednych doprowadza do łez, u niego może powodować niespodziewany atak śmiechu.
Ostatnio zmieniony przez Louis Fairchild dnia Wto Sie 16 2011, 18:53, w całości zmieniany 1 raz
Wzrok chłopaka powoli zaczął ją irytować. Nawet bardzo irytować. Obserwował ją z naturalną nonszalancją. Zachowywał się tak, jakby obserwował chmurki na niebie. Co to, to nie. - Obserwować to można zwierzęta w zoo. Przykro mi, że do tej pory napotykałeś na swojej drodze same łanie, które można taksować wzrokiem. - zwróciła się do niego z kpiącym uśmieszkiem na ustach. Niestety, papieros chylił się ku końcowi. Zaciągnęła się po raz ostatni po czym wyrzuciła niedopałek w dół. Nie, nie była aż taka straszna. Upewniła się najpierw kątem oka, że nikomu nie wypali dziury w głowie. Nie skomentowała słów chłopaka o regulaminie. Zazwyczaj ignorowała słowa, które rzucone były tylko po to, by ktoś zachwycił się ironią. A odpowiedź na to byłaby aprobatą słów nieznajomego. Anja nie będzie pożywką dla jego ego, ot co. Nie znała nawet jego imienia. Szczerze mówiąc, niewiele ją to obchodziło, bo na swojej drodze spotkała już wiele takiego typu ignorantów. Cóż, zobaczymy, jak to się skończy tym razem. Na trzeźwo na żadne czułości się nie zbierze. Po pijaku pewnie też nie. - Opinia naszego kochanego woźnego jest dla mnie tak istotna, że byłabym w stanie posprzątać popiół własnymi brwiami. - poinformowała go głosem przepełnionym słodyczą. Gdy gwałtownie się do niej zbliżył, miała kamienną twarz. Nie pozwoliła, by jakikolwiek mięsień drgnął jej nawet o milimetr. - Za to ucieszyłoby to większość Puchonów. - odpowiedziała po dłuższej chwili. Lekko przekrzywiła głowę. Zastanawiało ją, w co gra chłopak. Zdecydowanie nie podobało jej się, że do niej tak blisko podszedł. - Mała informacja na przyszłość. Nie możesz podejść do mnie bliżej niż ta linia. - wykonała na marmurze kreskę. - Dostęp do mnie ma tylko elita, a więc tylko ja. - wyjaśniła z uśmiechem, którzy idealnie parodiował wesoły uśmieszek.
Jak chmurkę? No wiesz? Na chmurki to on patrzy tylko wtedy kiedy che się upewnić, że żaden ptak nie narobi mu na głowę, a tu to co innego. -Nie denerwuj się tka, złość piękności szkodzi.- uśmiechną się złośliwe, z wyższością. Właściwe to trochę jej współczuł, była jakaś tka niemrawa. Chociaż musiał przyznać, że ciekawie wyglądała gdy się złościła, jak taki mały ujadający piesek- ni to chce podejść i cię zagryźć ni to nie che , bo się boi. Skierował wzrok na jedno z drzew. Którego rozłożysta korona zapewniał doskonałe schronienie przed słońcem, jak nie trudno się domyślić, o solidny pień drzewa opierało się kilka osób nie przerywając żwawej dyskusji. Jego zdaniem chowanie się w budynku byłoby marnotrawstwem. Czego? Przemijających wakacji. Fairchild do ostatniej chwili, przed wyjazdem z rodzinnego Paryża starał nie dopuścić do siebie myśli, że niedługo będzie leżał pod stertą książek w bibliotece. -To może pójdziesz go poszukać?- zasugerował lekko znudzony. Męczyła go ona i ta całą rozmowa, no ale, co miał począć nie zawsze spotyka się kogoś godnego uwagi, takie życie. Gdy pokazała mu linię zaśmiał się szyderczo. No proszę, dziewczynka ma focha? Nagle przyszła mu ochota by się z nią trochę podrażnić. Usiadł koło niej z tym, że plecami do wejścia na balkon, tka by nogi zwisały sobie ładnie z drugiej strony. -Chociaż jeszcze trochę i nic nie będzie Ci w stanie zaszkodzić. -dodał patrząc jak jej papieros powoli gaśnie. Na czułości nie ma co liczyć. Chłopak musiałby być chyba naprawdę pijany, by spojrzeć na nią w inny sposób niż z p[pobłażliwością czy rozbawieniem. Każdy ma swój gust a on jeśli chodzi o kobiety to wolał jeśli miły choć trochę wrażliwości, subtelności czy po prostu kobiecości, powiedzmy w takim bardziej drapieżnym niż słodkim wydaniu, a jeśli chodzi o takie które zachowywały się jak ta tutaj, traktował no raczej…po męsku. Trochę to dziwne, ale co chwila odnosił wrażenie jakby gadał z jednym z jego rówieśników w Salem., po prostu trudno myśleć inaczej o kimś kto patrzy na ciebie jakby miał zaraz rzucić się z pięściami. -Zapewniam, że nie tylko oni .-powiedział beznamiętnym tonem. Te jej linie i elity? Dziecinne. Jak szkoda, że Louis nic sobie z tego nie robił. Szkoda, że nie wiedziała , ale zakazy działały na niego najczęściej bardzo zachęcająco. Zakazany owoc smakuje najlepiej, jeśli zrobisz coś czego ci zabroniono czerpiesz z tego podwójną przyjemność, przynajmniej jeśli chodzi o niego.
- Nie jesteś wart mojego zdenerwowania. - zatrzepotała figlarnie rzęsami. I tutaj Louis się mylił. Swoją drapieżną i kobiecą naturę zostawiała na deser. Nie każdy będzie w stanie do tego etapu dotrwać, ale to już ją nie obchodziło. Jej najbliżsi dobrze wiedzieli, że pod maską męskości kryła się drapieżna kobieta, kocica z ostrymi jak brzytwa pazurami. Obserwowała chłopaka, gdy ten wgapiał się w jakieś drzewo. Ciekawe, co on w nim takiego ciekawego widział. Nie było jej dane nawet nad tym pomyśleć, gdy ten znów się odezwał. - Może Cię rozczaruję, ale Argus Filch zawsze sam mnie znajdzie. - odparła po czym zgrabnie zsunęła się z balustrady i zdjęła kapelusz. Tak lepiej. Dopiero teraz widać było dobrze jej intensywnie niebieskie oczy, w których czaiło się coś tajemniczego i mrocznego. Stanęła dokładnie naprzeciwko niego i położyła ręce na jego kolanach. - Zapamiętaj też, że nie warto łamać moich zasad. - uśmiechnęła się szelmowsko po czym popchnęła go lekko do przodu. Tuż przy wejściu na balkon znajdowało się małe okno. Pech dla Louisa chciał, że usiadł właśnie przy nim. Chłopak lekko zsunął się do przodu, w stronę niemałej przepaści, którą kończył las. Anja nie była głupia, nie chciała go zabić. Chciała po prostu wprowadzić odrobinę życia w tę nudną i banalną rozmowę. Przytrzymała go lekko, trzymając swoją twarz tuż przy jego. - Po Tobie też niewielu by żałowało. - szepnęła do jego ucha po czym cofnęła się o kilka kroków, by chłopak mógł wrócić na swoje miejsce. Nie będzie jej miał za tchórzliwą, lodowatą ścianę. Co to, to nie!
No to w takim razie, on zrezygnuje z deseru, bo wychodziłoby na to, że to co mu przed chwilą swoją osobą zaprezentowała to przystawka, a to mu w nadmiarze wystarczyło zapewniam. To, że ma pazury nie podlega dyskusji, Louis pewnie za chwilę doświadczy ich magicznej zdolności przecinania skóry twarzy. I co ja bym wtedy zrobiła? On taki śliczny, a tu proszę. Fairchild znał granice jeśli chodzi o życie w społeczeństwie i często je przekraczał, ale do jednego by się nie posunął- uderzenie kobiety. Co to, to nie. Plama na honorze, bo poniekąd taki ma. Rodzice od najmłodszych lat wpajali mu jak należy traktować damy, więc nawet jeśli Anja do niech nie należy to powinien po prostu zostawić ją w spokoju. Potrafiłby być dla niej miły, to na pewno. Maski które przybierał w trakcie jednej dyskusji były, wręcz nie do zliczenie, nie w tym jednak rzecz. Ona go po prostu nudziła. Jeszcze chwila i wyciągnie świecówkę którą przedzieli balkon na pół. Gdy ta myśl pojawiła się w głowie chłopaka, mimowolnie się uśmiechną. -No to najwyraźniej ma cię już dosyć. -mruknął. Po chwili przeszedł dystans dzielący go do drzwi i oparłszy się o nie spojrzał na dziewczynę. Jego twarz nie pokazywał żadnych emocji, po co ma się irytować zachowaniem kogoś kto nie był godny jego uwagi, nawet na jego nienawiść trzeba sobie zasłużyć. A ona? Cóż, jeśli pryz następnym spotkaniu ją rozpozna, to będzie sukces. Pogoda była wspaniałą, aż szkoda ją marnować, bo jak już wspomniałam Louis nie zamierzał tracić choć chwili przed rozpoczęciem szkoły. Dziewczyna nie była nawet na jego wydziale, tak mu się wydawało…chociaż nie pewnie mogła na nim być, ale kopciła sobie gdzieś z tyłu ze swoją jednoosobową elitą. -Twoich zasad- zaśmiał się kpiąco.- Aż się boję zapytać o karę? Popijesz mnie? Już to widział. Drobna blondynka okłada go pięściami. To byłby komiczny widok. Louis musiałby ją odganiać jak muchę, co by jej nie zrobić krzywdy. Przydałby się jeszcze widownia i czerwona płachta. Louis mógłby tylko współczuć jej przyszłemu partnerowi, czy tam partnerce jeśli w ogóle coś takiego jej się trafi. Trzeba mieć chyba anielską cierpliwość i umieć robić uniki aby wytrzymać z tą panną. Skoro oni się nie znali, to ciekawe jakby wyglądały, głębsze relacje między nimi? Goniłaby go z tasakiem czy siekierą? No oczywiście przyszło mi pominąć fragment z oknem, bo musiałbym dołączyć do niego lewitującą Anję, czego ona nie potrafi,. Lou siedział plecami do drzwi w centralnym miejscu balkonu, skoro, więc chciała siedzieć przed nim musiałby lewitować, ot co. -Twoja elita z pewnością .-powiedziała to z wyraźnym naciskiem na drugi wyraz, to by wyraźnie zaznaczyć, że dla niego może sobie malować linie gdzie che byle nie wchodziła mu pod nagi, bo Robla trzeba zdeptać, a ona taka młoda. Nie tknąłby jej oczywiście, ale nie szczędziłby sowich uroczych uwag na jej temat, słowa ranią ponoć bardziej niż czyny, a chłopka wiedział jak wykończyć kogoś, powiedzmy psychicznie. Zawsze go uczono, że wszytko mu się należy, a on wyspecjalizował w sobie metodę dzięki której będzie po to sięgał. -Jeśli już skończyła zachwycać mnie swoją błyskotliwością pozwolisz, że wyjdę.-dodał na ‘pożegnanie’. Jeśli będzie miała szczęście to już się nie spotkają. Louis jak to on nie przyjmował wiadomości, że ktoś taki mógłby się tka do niego zwracać, zazwyczaj kobiety padały mu do stup, a ona była tylko wyjątkiem potwierdzającym regułę. Owszem zdarzały się te które szanował, może czasem się podkochiwał…nie wróć to jeden przypadek, ale zazwyczaj i najchętniej białogłowami zręcznie manipulował, szło łatwo. Ciekawe czemu? /zt
Chyba w zamku ostatnio działy się jakieś dziwne rzeczy, bowiem ciągle ktoś mu gadał coś o jakichś zmianach. O cokolwiek dokładnie chodziło, na pewno miało to związek ze studentami. Dexter natomiast podszedł do tego ze stwierdzeniem, że jeśli będą wywalać studentów ze szkoły, na pewno ktoś mu o tym w międzyczasie wspomni, a że takie informacje do niego na razie nie dotarły, to też całą sprawą się nie interesował. Miał na głowie poważniejsze zmartwienie. Po pierwsze ktoś rzucił na zamek jakieś pieprzone zaklęcie, które zniszczyło jego ecstasy. I mimo prób zdobycia tego specyfiku od kogokolwiek innego, pozostał tylko z paroma skrętami w paczce papierosów. Oczywiście nie wiedział o co chodziło, bo tak to bywa, gdy się nie zwraca uwagi na to co opowiada pół zamku. Niezadowolony z tego tajemniczego zniknięcia jego prochów, opuścił swoje dormitorium. Zawędrował do kumpli z Iteriusa i niestety oni także nie posiadali niczego na co miałby teraz ochotę. Bardzo źle. Tak się składało, że Hogwartu nadal nie miał okazji poznać, bo jakoś nie kręciło go zapuszczanie się między tymi poplątanymi korytarzami, tak więc jego spacer ograniczył się do balkonu, który był piętro niżej. Oparł się o okrągłą balustradę i zaraz z kieszeni wyciągnął fajki. Nie śpiesząc się specjalnie i w międzyczasie zwracając uwagę na jakąś laskę kręcą się po dziedzińcu, po chwili odpalił papierosa. Musiał znaleźć coś w zamian, prawda? Nie zwlekając podciągnął się i po prostu usiadł na poręczy, by niepotrzebnie tak nie sterczeć. Zresztą siedząc sobie tak, miał całkiem niezły widok, na to kto się przechadza na dole. Czy wszystkie Angielki były tak sztywne jak miał wrażenie przez ostatni czas? Chyba brakowało mu temperamentnych Hiszpanek. Tak, Dexter Vanberg na pewno się przez ten czas ani trochę nie zmienił. Całe szczęście. Po drugie, cholerna Rivka się nie odzywała, a była mu potrzebna. Teoretycznie mógł sam do niej napisać, ale tak się składało, że za każdym razem o tym zapominał, no a poza tym, skoro się nie odzywała, znaczyło to, że nic dla niego nie ma. Jeszcze gorzej.
Nie-nie-nie-nie-nie-niedobrze, bardzo niedobrze, bardzo, bardzo źle. Lunarie S. Deceiver skończyły się narkotyki. To akurat nie była sytuacja wyjątkowo rzadka, ale pierwszy raz następstwa były tak tragiczne i dziwne. Najpierw przetrząsnęła wszelkie zapasy, torby i skrytki współlokatorek z sypialni, ale żadna z nich - chyba pierwszy raz odkąd podkradała im dragi - nie miała nic. Głód sięgał wtedy stanu krytycznego, LSD zlewała się zimnym potem i musiała wyskakiwać do łazienki cały czas, atakowana przez nudności. Kościste dłonie trzęsły się bardziej niż zazwyczaj, gdy zamiast narkotyków ukradła dziewczynom trochę pieniędzy, a kolana uginały się, gdy okryta wielką kurtką z flagą USA z tyłu zmierzała w stronę bramy. Była pewna, że aportacja zakończy się utratą jakiejś ważnej części ciała, ale cudem udało jej się przetrwać. Nie miała żadnych problemów ze znalezieniem dealera w Londynie, zrobiła mini-zapas na najbliższe trzy dni i kolejny raz zmierzyła się z trudną istotą teleportacji. I kolejny raz dotarła tam w całości! Zażyła ostatnią działkę w Londynie. Teraz nieco swędziało ją świeże wkłucie na zgięciu ramienia, ale była przeszczęśliwa, przeszczęśliwa. I dopiero kilka godzin później, gdy włożyła ręce do kieszeni, okazało się, że prochów znów nie ma. Była zrozpaczona do granic możliwości. Wróciła nawet na błonia, myśląc, że zgubiła wszystko po drodze. Czołgała się niemal po błocie, w deszczu i burzy, szukając foliowych torebeczek pełnych zbawczego, białego proszku. Nic. To było wczoraj. Dzisiaj już dowiedziała się, że dyrektorek pokombinował coś w tym względzie. I dziś czuła się tragicznie. Miała zamiar nawet wybrać się na parę tygodni do Londynu albo w ogóle opuścić te zamczysko na zawsze, ale wciąż nie widziała się z Tygrysem po powrocie z Barcelony. (Pierwszy raz faktycznie była w stanie przedłożyć jakąkolwiek relację międzyludzką ponad dragi.) I snuła się, strasznie nieszczęśliwa. Znów chudsza niż ostatnio, na cienkich nóżkach, w wojskowych butach, jeansowych szortach, białym podkoszulku i kurtce z flagą ameryki. Włosy miała w nieładzie, cerę chorobliwie księżycową, wzrok lunatyczki. Na tle bladości skóry wyjątkowo mocno odcinały się dziś jej pokochane dopiero niedawno piegi. I chodząc tak bezcelowo i cierpiąc, dostrzegła opartego o balustradę chłopaka. Ciężko było go nie poznać. Nawet gdyby nie miała z nim do czynienia osobiście, rozpoznałaby go choćby z gazet. Celebryta, pheh. Normalnie w takiej sytuacji zapewne rzuciłaby się na kolana i zaczęła piszczeć, by potem wyśmiać go i rzucić kilka kąśliwych uwag, unieść ironicznie brwi i kontynuować cały proces. Ale teraz czuła się co najmniej tragicznie, więc teatralną szopkę postanowiła odłożyć na później. Podeszła jednak do niego i oparła się o balustradę tuż obok. Splotła chudziutkie palce i zmierzyła wzrokiem rozciągający się pod nimi dziedziniec. - Że też to ciebie muszę tu spotkać, a nie basistę - rzekła cicho. Głos brzmiał na lekko zachrypnięty, dlatego odchrząknęła krótko i przechyliła lekko głowę, by spojrzeć na Dextera. Zabawne, pamiętała jego imię. Nie basisty, chociaż to on był jej krótkotrwałą-kolejną-miłością.
Zapewne teraz połowa studentów przegrzebywała swoje kieszenie w poszukiwaniu swoich zapasów, swoich słodkich odurzających skarbów. Na marne. A Vanberg jeszcze sobie sprawy nie zdawał z tego, jak okrutny podstęp wymyślił dyrektorek. Czy oni naprawdę wszyscy chcieli mu utrudniać życie? No nieważne i tak w tej chwili nie zastanawiał się nad tajemniczą sprawą zniknięcia prochów. Najzwyklej w świecie sprawę to zniknięcie jego współlokatorom. A co do tego bycia celebrytą, no to nikt nie zaprzeczy, że okładka zeszłej czarownicy, gdzie Dexter V. ratuje Latifa D. była naprawdę imponująca! Teraz mógł się jeszcze cieszyć tytułem prawdziwego bohatera. No ale zamiast napawać się dumą, bądź spoglądać sobie z góry na przechadzające się po dziedzińcu Angielki, jego uwaga została ściągnięta przez jakąś dziewczynę, która wspomniała coś o basiście. W pierwszej chwili zupełnie nie skojarzył do kogo owy głos należy, ale gdy już leniwie przesunął głowę w stronę owej niewiasty, skojarzył to dziewczę. Rzucił jej szybkie spojrzenie, ot takie z dołu do góry, naturalnie w celu lepszego przyjrzenia się jej i określenia na ile ją zna. No więc dziewczyna ta nawet jako tako zapadła mu w pamięć, a wszystko tylko dlatego, że wcale mu nie przypadła do gustu. Inaczej mówiąc uznał ją za głupiutką narkomankę, z którą mu przyszło nieco się sprzeczać. Ale o co, tego już nie pamiętał. Jednakże było to najwyraźniej dwustronne, bo i ona nie zapałała do niego miłością. No cóż, nie wszyscy mogą się kochać. Tylko, że zamiast się minąć, nie zwrócić na siebie uwagi, ta uczepiła się basisty, a teraz jeszcze pałęta mu się po zamku. Co to do cholery miało być? - Jak mu powiem, że tak marzysz o jego ponownym spotkaniu na pewno od razu przyleci tu do Ciebie, oczywiście jeśli tylko będzie w ogóle Cię pamiętał – odpowiedział wygodnie usadawiając się tak by oprzeć się plecami o jedną z kolumn. Oczywiście założył, że basista w ogóle jej już nie pamięta, w końcu tyle tych panien się przewijało na koncertach, że cóż poradzić. Właściwie sam się sobie dziwił, że jemu nie wyprała się z pamięci. Widać powinien więcej się sprzeczać z dziewczynami jeśli chce je później rozróżniać. Z drugiej strony, czy rzeczywiście chce każdą z tych osób poznanych na koncertach później rozróżniać? Niee, to zdecydowanie nie było mu do niczego potrzebne.
- No tak, życie gwiazdy rocka jest ciężkie, narkotyki, kilkutygodniowe ciągi, maksymalnie miesięczna miłość życia i tysiąc chorób wenerycznych - powiedziała lekceważąco, machając dłonią i przy okazji zakrywając nią usta, gdyż odczuła nagle potrzebę przeciągłego ziewnięcia. Rozkojarzone spojrzenie zsunęło się gładko z chłopaka na krajobraz dziedzińca. - Nie zawracaj sobie tego pustego łebka, nie był raczej spełnieniem mych marzeń. Usiadła na ziemi i wsunęła nogi w przerwy pomiędzy barierkami, tak że zawisły nad przestrzenią rozciągającą się między balkonem a podłożem. Głowę oparła o zimny pręt i ziewnęła raz jeszcze. Kątem oka rzuciła mu spojrzenie spod półprzymrużonych powiek, wydobywając z pamięci mgliste wydarzenia z kilkutygodniowego tournee z Veritaserum. W ich przypadku muzycznego i używkowego, w jej raczej tylko to drugie. I o ile basista zasypywał ją wówczas wyznaniami miłości i oświadczył się jej ze trzy razy, tak Vanberg jakąkolwiek ich interakcję przesączał niechęcią... zresztą, nie pozostawała mu przecież dłużna. Chociaż kto wie, jakby się to skończyło gdyby Lunarie nie miała wtedy nieokreślonego pociągu do wszelkich gitarzystów basowych? Oblizała spierzchnięte nieco usta i znów zmrużyła oczy. Wsunęła palce do kieszeni i wydobyła z niej paczkę papierosów. Puknęła w paczkę od spodu, a jedna fajka wystrzeliła wręcz z paczki i wpadła jej do ust. Usadowiła się nieco krzywo, ale doskonaliła ten trik dopiero od kilku tygodni. - Byłoby wręcz cudownie gdybyś oprócz arogancji i pychy miał jeszcze trochę ognia - rzekła słodko Lunarie, odwracając znów twarz ku niemu. Wspaniała z niej czarownica, rzadko kiedy nosiła różdżkę ze sobą. A zapalniczki notorycznie gubiła. Potem wykradała innym na imprezach... no i znów gubiła.