Wielkie regały z książkami sięgają niemal do sufitu. Można tu spotkać przede wszystkim osoby lubiące się uczyć, czytające dla przyjemności lub po prostu grupki dziewczyn chcące obgadać coś w spokoju. Całe pomieszczenie wypełnia zapach starego pergaminu, a niektóre półki pokrywa cienka warstwa kurzu. Jest tu przestrzeń na której stoją stoliki z krzesłami, by można było przeczytać książkę której nie można wypożyczyć, bądź w ciszy odrobić lekcje
Kolejny dzień w Hogwarcie. Jeden z wielu, pełnych życia dni, kiedy uczniowie i studenci spieszą się na zajęcia, a nauczyciele w popłochu sprawdzają pierwsze wypracowania oraz przygotowują kolejne materiały na zbliżające się wykłady. Rzecz jasna młodsza część szkoły nie przejmowała się tym tak bardzo, jak profesorowie, jednak musieli ingerować w przypadkach podobnych do tego, który właśnie miał miejsce w bibliotece. Paul Price, jako jeden z niewielu, miał chwilę przerwy i dotarł na miejsce przed innymi, by pełnić swoje obowiązki. Zastał tam Lotte Reyes i Alana Payne'a na intrygującej wymianie zdań. Czyżby się kłócili? Skądże, prowadzili tylko rozmowę o wielkim tomiszczu na trasmutację, a które oboje chcieli mieć, gdyż był to jedyny dostępny w tej chwili egzemplarz. Jak to się potoczy? Mistrz Gry zostawia was z tym małym problemem w nadziei, że nie poleje się krew, a oba domy unikną utraty punktów. Może pan profesor znajdzie jakieś pokojowe rozwiązanie. Kto wie, kto wie. Zaczyna Paul. Powodzenia!
Chociaż mogło to wyglądać różnie, to Youngjae nie był ignorantem. Owszem, miał czasami dosyć luźne podejście do życia, ale to może przez wrodzone szczęście udawało mu się uniknąć przykrych konsekwencji za pochopne czyny czy za niejednokrotne lenistwo. Nie raz tryskał energią, ale czasami - jak dzisiaj - nie miał ochoty na nic szczególnie wymagającego. Bo chyba nie trzeba całe życie harować, prawda? Na co mu się dobre oceny z zielarstwa w grobie przydadzą? To inni powinni dbać o kwiatki na jego przyszłym nagrobku a nie on, leżący gdzieś głęboko w ziemi. Co prawda, Zelo jeszcze nie miał zamiaru umierać. Chciał czerpać ze swojej marnej egzystencji tyle, ile będzie mógł. Chociaż od września mało miał możliwości na jakiekolwiek szaleństwa, bo naprawdę starał się, aby studia rozpocząć z dobrymi wynikami, ale cóż... teraz już nadszedł moment, w którym szuka się jakiejkolwiek dobrej wymówki, aby tylko pospać godzinkę czy dwie dłużej. A gdzie można lepiej się wyspać, niż w cichej bibliotece, w pewnym zaciszu, obok mało obleganych działów? Jae nic nie miał do Daniela. Odnosił się do niego z pełnym szacunkiem, jako do swojego hyunga. Jeśli ma być szczery, to na początku starszy kolega trochę go denerwował, ale zdążył się przyzwyczaić do jego specyficznej natury i starał się nie negować jego alkoholowych poczynań, bo co jak co, ale to nie jemu było osądzać, co takiego Garver robi ze swoim życiem. Nie sądził, że jego zdanie mogłoby na niego jakkolwiek wpłynąć - a nie, był przekonany, że i tak nic by nie zdziałał. Czasami coś napomknął w żartobliwy sposób, ale mimo wszystko, zdążył polubić Daniela. Nie przeszkadzało mu zaczepianie siebie po lekcjach, a każda złośliwa uwaga miała dziwny na swój sposób, ale sympatyczny kontekst. Nie mógł poradzić nic na to, że lubił droczyć się z niektórymi ludźmi. Zwłaszcza z tymi, którzy nie obrażają się za każde jego słowo i są zdystansowani do niejednokrotnych głupot, które potrafi wygadywać. I gdyby to wszystko zsumować to Sprouse po części cieszył się, że na korytarzu wpadł właśnie na tego rozwichrzonego chłopaka. Rozwichrzonego, bo sądził, że włosy Daniela, nadzwyczaj często, żyją własnym życiem. Mlasnął z niezadowoleniem i pokręcił z dezaprobatą głową. Szacunku? Czy zwrot per hyung nie było wystarczającym wyrazem szacunku? Nie będzie się przecież odzywać do niego, o rok starszego kolegi, jak do pięćdziesięcioletniego zgredka. - Ajjj, co to za groźby? Przemoc rodzi przemoc. - Zmarszczył brwi i wytężył umysł. - Jak na ciebie wołał ten śmieszny kolega? O boże. - Wytężył swoją mózgownicę i skupił się potrójnie, bardziej niż na jakimkolwiek egzaminie w życiu. Ta drzemka działała na niego jak kac. - D-dan... Danda... DANDUŚ. - Ożywił się nagle, jakby odkrył jakiś siódmy świat. Szczerzył się jak głupi ze swojego odkrycia, nie będąc świadomym, że zaraz znowu dostanie w łeb. - Moja edukacja jest dla ciebie aż tak ważna? O Merlinie, przyznaj się, moja matka ciebie na mnie zesłała? - Spojrzał na Danny'ego naburmuszonym wzrokiem. Albo może babcia chciała dopilnować, że na pewno nie śledzi żadnych comebacków zespołów i faktycznie skupia się na nauce? Chyba ta kobieta zapomniała, że internet hogwartowi jest nieznany. - Ha, i wiesz co ci teraz powiem. - Zrobił dramatyczną pauzę i uniósł palec wskazujący do góry, a przy tym wyciągając i opierając łokieć prawie na środek stołu. - Nie szlajam się do późna, tylko porządnie się uczę. Tak jak mi każesz, hyung - powiedział, prawie że słodko trzepocząc rzęsami. - I wieje na dodatek w tym zamku, brrr. - Cofnął swoją rękę ze stołu i znowu objął się szczelnie ramionami, spoglądając na Daniela jak oburzone, półprzytomne dziecię. Przez to, że tak gwałtownie wyrwał go z drzemki, to pewnie sam Youngjae do końca nie wiedział, co mówił. - Nie przeklinaj, smar... - Urwał w połowie, chcąc naśladować wcześniejsze słowa chłopaka, ale no tak; jemu, jako młodszemu, nie wypada się do niego tak odzywa. - Jestem dobrym uczniem, ej. Znasz mnie od niedawna i nie wypada ci oceniać, jak się uczę - rzucił ze skwaszoną miną. - Jeszcze nigdy klasy nie powtarzałem - pochwalił się dumnie. Ale przecież na wszystko może przyjść czas, prawda?
Daniel sam do końca nie wiedział dlaczego tak bardzo interesuje się wykształceniem młodego krukona, w końcu on nawet niezbyt interesował się nauką swojego rozbrykanego rodzeństwa. Za wyjątkiem Delilah, bo ona była wyjątkiem od wszelkich jego zasad i reguł; szczególnie dbał o jej wiedzę, ale ona i bez niego radziła sobie wyśmienicie. Wydawać się mogło, że Dan po prostu - całkowicie nieświadomie - wybrał Youngjae na swojego pupilka, o którego zamierzał dokładnie dbać i sprawdzać, czy aby wszystko z nim w porządku. Ani przez chwilę nie wątpił w to, że Sprouse nie poradziłby sobie sam, skądże. Był całkowicie zaradny, ale bywał też niesamowicie leniwy, czemu często próbował zaprzeczać. Niestety, jeżeli o to chodziło to Daniel nie miał prawa go nawet za to gnębić, bo w końcu sam należał do osób wyraźnie powolnych i leniwych w jakikolwiek poczynaniach. Dobrze, że nauka wchodziła mu od tak, bo sam nie wiedział jakby sobie w tej szkole w ogóle poradził. - Jaka przemoc? - zapytał retorycznie. - To skuteczne przywołanie cię do szarej rzeczywistości, dzikusie - dodał, wzruszając lekceważąco ramionami, aby zaraz zanotować informację o islandzkich runach, co chciał potem sprawdzić. Słysząc to słynne przezwisko, którym katowała go ta podróbka alkoholowej opiekunki aka Hoseok, uniósł głowę znad księgi i posłał mu pełne czystej irytacji spojrzenie. - Zabiorę ci wszystkie trampki i ukulele, jeżeli będziesz mnie w ten sposób nazywać, głupolu - rzucił. - I zamknę cię w szafie na miesiąc jak nie będziesz mi posłuszny, dzieciaku, a przecież nie chcemy, żeby zamknęli mnie za znęcanie się nad małymi Koreańczykami, prawda? Mam siostrę na wydaniu jeszcze, potem mogę iść siedzieć - westchnął ciężko. - A znając ciebie i twoje szalone wymysły to dopowiedziałbyś władzy, że miałem nieprzyzwoite fantazje na twój temat i że siłą wpakowałem cię do środka - parsknął, odkładając pióro, by zaraz oprzeć podbródek na ręce; zasłonił usta maską, unosząc prowokująco brwi, czy aby przypadkiem nie zaprzeczy na jego słowa. Daniel machnął lekceważąco wolną ręką. - To nie sztuka przejść do kolejnej klasy - parsknął, po czym zdusił chrapliwe kaszlnięcie. - Potrzebujesz z czymś pomocy? Mam dziś wyjątkowo dobry dzień dla takich oferm jak ty.
W życiu Youngjae tylko raz zdarzyło mu się być czyimś pupilkiem. Spośród wszystkich babcinych wnucząt, starsza kobieta wybrała sobie jego za swoje oczko w głowie, o które szczególnie zabiegała. Jae nieraz czuł się z tym źle, chociaż naprawdę bardzo lubił spędzać czas ze swoją babcią - tym bardziej, że kobieta na co dzień mieszkała z jego rodzicami, więc nie miał daleko, żeby w wakacje przyjść do niej do pokoju i obejrzeć nowy teledysk bądź odcinek dramy, a ona za każdym razem zdzielała go w łepetynę, jak wypowiadał jakieś absurdy po koreańsku. I chociaż w mniemaniu Daniela, Sprouse był jego pupilkiem, to on tego nie czuł. Nie czuł wtedy, kiedy widzieli się już kilka razy, a teraz - zaślepiony snem i wizjami ciepłego łóżka - tym bardziej nie zwracał uwagi na możliwie większe zainteresowanie czy opiekę przez swojego hyunga. - Ustna przemoc. Aj, czemu mnie tak krzywdzisz? Aż mnie serce boli od takich gróźb, to wystarczająca krzywda - powiedział prawie że płaczliwym tonem i przykładając dłoń do klatki piersiowej, zaczął masować okolice swojego serca. - A co jeśli zaraz umrę, huh? Jestem jeszcze za młody, żeby żegnać się z życiem. - Zaczynał ubolewać nad niezrealizowanymi planami (których jasno nie miał jeszcze określonych) i ze smutkiem opuścił ręce, wbijając wzrok w kartki księgi, żeby po chwili wnieść wzrok w kierunku wysokiego sufitu biblioteki. - Moje ukulele to ty zostaw w spokoju. Trampki też. Ale to akurat nie problem, wtedy będę lepiej prezentować w grudniu moje skarpety w renifery - westchnął przypominając sobie swoje urocze skarpetki, które niedługo będzie pokazywać z satysfakcją na hogwardzkich korytarzach. - Dopowiedział? A tak nie jest? - zapytał, drocząc się. - To po co chcesz mnie wpychać do tej szafy, jak nie masz z tym żadnych fantazji? Znaczy... nie podpuszczam cię. Osobiście wolę, żebyś jednak miał czyste myśli od nieprzyzwoitych wydarzeń ze mną w roli głównej. - Skrzywił się nieznacznie, ale po chwili rozpromienił się, posyłając Danielowi rozbrykane, ale przy tym nadal zaspane spojrzenie. - Jak wlecisz do więzienia, to mogę się zająć twoją siostrą, spokojnie. Całkiem ładna jest. - Usiadł bokiem, plecami opierając się o ścianę i patrząc na Dandusia, oparł rękę o oparcie krzesła. Youngjae oczywiście nie patrzył jedynie na wygląd zewnętrzny. Zanim miałby się z kimkolwiek związać, musiałby poznać tę osobę, więc można nawet powiedzieć, że te "obietnice" były bardziej jak rzucone na wiatr droczenie się z o rok starszym kolegą. - Nie sztuka, ale jednak nie każdemu się to udaje. Rok temu jeden nie zdał. Biedaczek, tak akurat na końcu drogi, przed studiami. - Pokręcił z dezaprobatą głową, ale po chwili wzruszył ramionami. Nie interesowało go to szczególnie. Głównie interesował się ludźmi, którzy zaskarbili sobie na jego ciekawość. - Oferm? Zaczyna mi się robi coraz bardziej przykro. - Pociągnął nosem i to nie wcale od płaczu, nie myślmy sobie nie wiadomo co. Jae chyba faktycznie złapał jakieś przeziębienie. Kto wie, niedługo może będzie takim gruźlikiem jak Daniel. - Hm, tak w zasadzie nie wiem co do końca mam do zrobienia. Coś z zielarstwa. - Zerknął na podręcznik przed sobą. - Coś chyba o Jadowitej Tentakuli i Diabelskich sidłach.
Lettice Callaghan
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : brak lewej nogi do 1/3 łydki, piegata twarz, krótkie włosy, blada, lekko zielonkawa cera, nieprzyjemny wyraz twarzy;
Chciałam wyć, z uporem maniaka wertowałam gruby wolumin w poszukiwaniu informacji. Siedziałam nad zadaniem z ONMS już trzecią godzinę i powoli traciłam nadzieję na to, że znajdę odpowiedź. Wszystko pogarszał tylko fakt najprawdopodobniej zbliżającej się choroby; coś jakby katarek nawiedzał mój nos, a osłabione płuca wydawały się mieć trudności z oddychaniem większe niż zwykle. Kiedy zachorowałam na Kagontrię i poddano mnie leczeniu, moja odporność zniknęła całkowicie; pojawiły się za to gorączki, bóle mięśni oraz uporczywe i upierdliwe drapanie w gardle towarzyszące mi właściwie każdego dnia. Nic nie zapowiadało również tego, że sytuacja wróci do normy, że kiedyś będę żyć jak przeciętny człowiek, bez chorób i ciągłego zmęczenia. Noga nie była mi aż tak potrzebna, ale byłam skłonna oddać wszystko, byleby odzyskać kondycję i niepodatność na choroby, którą dysponowałam w przeszłości. Z minuty na minutę zagłębiałam się w coraz gorszym gównie, a przynajmniej tak mi się wydawało; chciałam się poddać, chciałam olać tę pracę domową i wrócić do swego dormitorium, jednocześnie coś podpowiadało, że nie mogę. Kolejny Troll nie wchodził w rachubę, nawet jeśli nie byłam zbyt ambitna, a już, szczególnie kiedy przedmiot całkowicie nie interesował mojej skromnej osoby, to chciałam zdać; olejny rok w plecy byłby wyjątkowo trudny i oznaczał koniec mej edukacji. Nie planowałam chodzić do szkoły do trzydziestego roku życia, ale czułam, że jeśli nie zrobię czegoś w tym kierunku, tak skończę. Smutna spojrzałam na księgę leżącą naprzeciwko i westchnęłam ciężko. Oparłam brodę o rękę, by zaraz walnąć głową o blat stolika, przy którym siedziałam. Po bibliotece rozległ się głośny gong, a zdziwione spojrzenia potoczyły się w mą stronę. Całkowicie nie zwróciłam na nie uwagi, coraz bardziej pogrążając się w rozpaczy; w tym wszystkim nie pomagała dość późna godzina, ani to, że z chwili na chwilę stawałam się coraz bardziej głodna. Wszystko podpowiadało mi jednak, że będę musiała iść po kolejną książkę i tam poszukać odpowiedzi na pytanie od nauczyciela ONMS.
Dlaczego, och, dlaczego lenistwo było cechą tak ograniczającą wizję świetlanej przyszłości? Tyle możliwości, tyle perspektyw – to wszystko zniweczone chwilową niemocą, przeciągającą się coraz częściej, i częściej, i częściej… Brzmi znajomo? Czas przelatujący przez palce na kształt piaskowych drobin, pochwytywanych w garść, a następnie podejmujących próbę błyskawicznej ucieczki, jakby nawet ta parosekundowa niewola była poważnym ograniczeniem wieloletniej wolności. Piekielnie ciężka do pokonania niechęć do czegokolwiek, poza napawaniem się miękkością przystrajającego łóżko materaca, towarzyszyła Lilian nieustannie, tym samym znacząco zawężając wachlarz jej potencjalnych osiągnięć. Początkowo było to problemem trapiącym Tiarę Przydziału: drobna, ciekawa świata dziewczynka kochająca książki, która była jednak urodzoną Puchonką i dom żądnych wiedzy nie należał do grona wiarygodnych konkurentów. Gdyby to ziarno lenistwa nie zaczęło kiełkować już wtedy, tak niepozorny zalążek, może teraz byłaby zupełnie inną osobą, a może nawet nosiłaby szatę z granatowym akcentem? Kto wie, jakby potoczył się jej los? Jak na razie nie zamierzała narzekać – fakt, niektóre przedmioty wymagały ogromnej dawki motywacji, by skupić się choćby na zarysie wymaganego na egzamin materiału, lecz Lilian za bardzo kochała tę szkołę, by zawieść choćby w jednej z dziedzin. Pośród nich był, rzecz jasna, lśniący jasno wyjątek, cud natury, słabość doświadczonego leniuszka – ONMS. Dziewczyna regularnie zgłębiała wiedzę na ten temat, czując potrzebę bycia najlepszą w ten pasjonującej dziedzinie. Podejmowała każdą pojawiającą się szansę na spędzenie większej ilości czasu w towarzystwie magicznych stworzeń, które obdarowywały ją na starcie sporą dawką sympatii i zaufania, a ona odwdzięczała się oceanem miłości. Zachwyty, które zwykle słyszy się z ust kobiet przyglądających się rozkosznym niemowlakom, można było usłyszeć w wydaniu Lilian jedynie przy tych wyjątkowych zwierzętach. Z uporem maniaka zgłębiała tajniki ich funkcjonowania, wymagań dotyczących klimatu czy sposobu odżywiania, by finalnie zapewnić im jak najbardziej komfortowy pobyt poza miejscem naturalnego występowania. Chciała być jak najwspanialszym gospodarzem swoich niecodziennych gości. To był jeden z tych wieczorów – razem z papierową skarbnicą wiedzy zajęła miejsce na poduszkach ulokowanych na szerokim parapecie i pozwoliła sobie na bezgraniczne oddanie lekturze. Czas, który wcześniej rozpatrywała jako czynnik czysto problematyczny, teraz stał się płynny i przestał się liczyć. Dział dotyczący życia sklątki tylnowybuchowej został jednak urozmaicony niespodziewanym efektem akustycznym. Pociąganie nosem, które brzmiało jak wołanie o pomoc, dochodziło ze stolika nieopodal, a sprawczynią tego miniaturowego zamieszania była Lettice. Tak, dokładnie ta sama, którą lata temu podziwiała z zapartym tchem w trakcie treningów drużyny Quidditcha. Serce Lilian zamarło na ułamek sekundy, by zaraz przyspieszyć swój dotychczas spokojny rytm, kiedy mogła tak bezkarnie obrzucić spojrzeniem piękną twarz ciemnowłosej. Nie robiła niczego niestosownego, a i tak czuła ciepło rumieńców, otulające jej muskane rozpuszczonymi włosami policzki. Los potrafił być niesprawiedliwy, rozdając niektórym jednostkom bez umiaru tyle atutów, na które nie można było nie zwrócić uwagi. Siedziała tak, wzdychając idiotycznie do pogrążonej w nauce Ślizgonki, kiedy tamta niespodziewanie opuściła głowę na blat. Początkowo sparaliżował ją szok – zemdlała? Może to przemęczenie? Szybko jednak została wyprowadzona z błędu, bo Lettice raz jeszcze pociągnęła nosem, czyniąc z tej sceny obrazek tak rozczulający, że serce Lilian pękłoby na pół, gdyby istniała taka możliwość. Bez zawahania (a może z takim naprawdę miniaturowym) zeskoczyła z parapetu, odkładając uprzednio opasły tom na poduszki i wygrzebała z kieszeni opakowanie chusteczek z zabawnym motywem borsuka na przodzie. Powoli, tylko odrobinę obawiając się reakcji dziewczyny, podeszła do jej stolika i przykucnęła obok, mimowolnie uśmiechając się nieśmiało. - Uhm… Lettice? – Rzuciła niezobowiązująco, jakby nie była pewna tego imienia, choć znała je dobrze od bardzo dawna. – Wszystko gra? – Dodała cicho, by nie przeszkadzać reszcie zgromadzonych, po czym ułożyła na blacie opakowanie chusteczek, niedaleko miejsca, w którym spoczywała głowa ciemnowłosej. – Masz z czymś problem? Wiesz… Żaden ze mnie orzeł, ale skoro już jesteśmy tutaj razem, mogę spróbować ci pomóc – zagadnęła pogodnie, poszerzając niepewnie swój uśmiech, a jednocześnie przeżywając ogromnie tę niespodziewaną bliskość podziwianej od lat uczennicy.
Maili w gruncie rzeczy nie miała zielonego pojęcia co zamierza powiedzieć @Lennox X. Zakrzewski. Kim ona niby była? Chyba jednak w tym tkwił sęk, bo przecież była najlepszą przyjaciółką Ophélie i w tej chwili jedną z najbliższych jej osób jak mniemała. Oczywiście, że zauważyła zmianę w zachowaniu puchonki. To nie było trudne, zwłaszcza, że dziewczyny spędzały ze sobą naprawdę większość czasu. Maili nie chodziło wcale o to żeby teraz wchodzić butami w czyjeś życie, a tym bardziej rodzinne. Prawdę mówiąc nie chciała tego robić za wszelką cenę, sama przecież miała rodzinne sprawy, o których nie mówiła praktycznie nikomu. Jeśli ktoś jednak był nieco bystry mógł się chociaż domyślać, że właśnie tam zaczęły się jej problemy z atakami paniki, które nie zawsze były niewidoczne. Chociażby ostatnia magia lecznicza przed świętami skończyła się katastrofalnie i Mefisto musiał ją wyprowadzać z sali. Nie zdziwiłaby się gdyby większość osób w szkole wiedziała z czym się zmaga po tym incydencie, to raczej było wówczas widać już na pierwszy rzut oka. Maili nie była szczęśliwa, że takie coś akurat ją dopadło. Cieszyła się tylko, że była tak oswojona ze sceną, że kompletnie nie musiała się obawiać ataku przed koncertem. Ale czy tak na pewno? Przed najbliższym konkursem była zestresowana jak jeszcze nigdy, a świadomość, że mogłoby się ziścić najgorsze, jeszcze bardziej przygniatało ją do ziemi. Słodka Morgano, to byłaby istna katastrofa! Dlatego też poprosiła Ophélie, by z nią pojechała. Prince’a nie było w pobliżu, a ona za żadne skarby nie chciała być sama w tamtym momencie. Oczywiście towarzystwo mamy było pokrzepiające, ale na pewno nie tak jak obecność najlepszej przyjaciółki, z którą dzieliła dormitorium przez większość roku. Dlatego właśnie zdecydowała się porozmawiać z Lennoxem. Ot tak, zupełnie nie zobowiązująco, chciała jednak jakoś pomóc. Wiedziała, że kłótnie z najbliższymi podcinały skrzydła, a to nijak pomagało w ogólnym funkcjonowaniu i codziennym stawianiu czoła rzeczywistości. Weszła do biblioteki i opadła na krzesło pomiędzy regałami. Nawet nie wiedziała w jakim dziale się znalazła i szczerze mówić w ogóle jej to nie obchodziło. Spokój był czymś czego teraz najbardziej potrzebowała, tak więc przebywanie w cichej bibliotece działało na nią niczym miód na serce. Tylko z tego powodu wybrała właśnie to miejsce. Musiała jasno myśleć, bez zbędnego przyćmienia umysłu stresem spoczywającym na jej barkach. Tutaj czuła go zdecydowanie mniej.
Zdziwił się kiedy sowa zjawiła się w jego oknie. Nie posiadał znajomych, nie takich, którzy komunikowali się z nim przez tego rodzaju pocztę. Odwiązał list od nóżki stworzenia, szybko, uważając aby nie tknęła go swoim dziobem. Sam ze swojej rzadko korzystał, potworne ptaszysko. Był wielce zdziwiony, kiedy doszedł do momentu, w którym przeczytał imię nadawcy. Maili? Czego od niego chciała? Warknął coś niezrozumiałego pod nosem, sugerowało to coś bardzo niemiłego. Westchnął i zatrzasnął książkę, przed którą właśnie siedział. Zapewne dzisiaj już nie skupi się na nauce, choćby bardzo tego chciał. Najwidoczniej ambicje na zaliczenie przedmiotów poszły dawno się jebać. Westchnął, przez moment zastanawiając się nad tym, czy powinien ruszać się ze swojego miejsca. Nie miał zielonego pojęcia, o czym mógłby rozmawiać z tą dziewczyną. Znał ją dzięki swojej siostrze, o której nota bene chciała rozmawiać. Nie widział powodu, dla którego miałby rozmawiać z nią na temat bliźniaczki. Na temat swojej rodziny, jego relacji... Podejrzewał o co mogło chodzić, nie miał jednak ochoty na konwersacje, która nawet nie miała żadnego sensu. Kim była? Zmartwioną przyjaciółką... A on? Wstał, odrzucając książkę, nie chcąc dłużej nad tym się zastanawiać. Pójdzie, załatwią co mają i tyle. Zarzucił luźny sweter, wsadzając palec w jakąś randomową dziurę. No życie. Po dwudziestu minutach wszedł do biblioteki, w ich umówiona miejsce, w tylnej kieszeni spodni trzymając list od dziewczyny. Nie odpisał. Wiedział, że będzie na niego czekać. Nie znał jej za dobrze, podejrzewał tylko, że dla Olie będzie wstanie znieść jego osobę. Przeczesał palcami włosy, które swoją drogą zrobiły się odrobinę za długie. Wsunął dłonie do kieszeni spodni, rozglądając się za dziewczyną. Za twarzą, którą kojarzył z tych krótkich spotkań, mignięć spojrzeniem i opowiadań swojej własnej siostry. Po chwili znalazł tę osobę, przystając i opierając się o półki. -Chciałaś się spotkać... Słucham.-Mogła wyczuć wyzwanie w jego spojrzeniu. Nie rozumiał o co to takie zamieszanie, o jedną smutną minę? Nieobecne spojrzenie? Ten problem nie dotyczył Puchonki... Choć z drugiej strony, skąd Lennox może wiedzieć o tym, jak wygląda ich znajomość? Jak powinna wyglądać przyjaźń między dwoma osobami? To wychodziła pozo jego nędzne rozumowania. Jak wspomniał, wysłucha...
Maili nie miała niczego złego na myśli. Jak już wspominałam nie chciała włazić buciorami w niczyje życie, była jednak zbyt miła i kochana, żeby pominąć fakt złego samopoczucia przyjaciółki, tym bardziej jeśli mogła coś zrobić, cokolwiek co mogłoby chociaż w ułamku procenta pomóc. Nie wiedziała czy da radę, trochę nawet obawiała się konwersacji ze ślizgonem, ale z drugiej strony była zbyt otwarta osobą, żeby chociaż nie spróbować. Podniosła wzrok na chłopaka, tak charakterystycznego brata swojej przyjaciółki, który opierał się o regały z książkami. Wytrzymała jego spojrzenia, albo tak się przynajmniej mogło wydawać, bo prawdę mówiąc kiedy doszło do tej konfrontacji nie miała pojęcia co mu powiedzieć. Najmniejszego pomysłu jak zacząć, więc patrzyła na niego, chcąc dać sobie trochę więcej czasu. Co jej w ogóle strzeliło do głowy? Może częściej powinna najpierw przemyśleć to i owo zanim zaczynała działać? Z drugiej strony, właśnie to ją charakteryzowało, czasem za wieka spontaniczność. - Hej Lennox. - zaczęła, nie było odwrotu, nie chciała się przyznać, że nawet nie sądziła, że się pojawi. - Merlinie nie chcę, żeby to było jak na jakiejś rozmowie o pracę. Chodzi mi tylko o to, że ostatnio Ophé jakby nie jest sobą i zastanawiałam się czy wiesz jak ją z tego wyciągnąć. Chciała żeby to wszystko wyszło naturalnie. Nie wiedziała dosłownie o co poszło i nie chciała się też przyznawać, że w gruncie rzeczy to jego posądzała o humor Ophélie, więc trochę zamieniła swoją wypowiedź w żart, starając się nie gadać od rzeczy i szybko zrozumieć co jest granę. Chciała tylko pomóc jakoś przyjaciółce i skrycie miała nadzieję, że Nox jej w tym pomoże.
Interesujący okaz, nie powie. Przez moment myślał, że wycofa się ze swojej chęci konfrontacji. Coś dziwnego wtedy przechodziło przez jej oczy, coś, czego jeszcze nigdy tam nie widział. Zapewne nie jest to niczym dziwnym, szczególnie, że nie miał okazji przebywać z tą dziewczyną dłużej niżeli było to koniecznie. W dodatku, sam na sam, bez jego jasnookiej siostry. Mógłby powiedzieć, że nie musiała zawracać mu gitary i zwyczajnie napisać, jednak milczał, obserwował i analizował każdy gest, ruch, oddech, który z siebie wydobywała. -No dobrze, w takim razie możemy odpuścić sobie kilka rzeczy.-Rzucił spokojnie, prawie niewzruszenie. Podszedł niebezpiecznie szybko do ławy i odsunął sobie krzesło, z charakterystycznym dźwiękiem, który rozniósł się po pomieszczeniu. Usiadł, zakładając nogi na ławę, bo tak było mu zdecydowanie wygodnie. Złączył dłonie i oparł o nie tył głowy, lekko przechylając się aby móc spokojnie lustrować postać przyjaciółki jego siostry. -A czemu miałoby mnie to obchodzić? Jesteś jej przyjaciółką, nie powinnaś wiedzieć lepiej?-Wycedził te słowa przez zęby, bez śladu jakichkolwiek emocji. Choć może jednak dawało się wyczuć jakąś nutkę ironii, która była zaakcentowana przy kilku słowach. Był mocno wkurwiony na swoją siostrę... A te uczucia sięgały głęboko, bardzo głęboko w jego zmarniałą duszę. Czy była pewna, że chciała zapuszczać się w te rewiry? Czy była z niej aż tak dobra przyjaciółka, że zlekceważy jego ton i sposób bycia? Tylko po to, aby co... Przywrócić Olie do świata żywych. Nie jego winą było to, że gryzło ją sumienie... Może w końcu doszło do niej, co takiego zrobiła, jakie drzwi otworzyła. Jednak gdzieś, po tej drugiej stronie... Olie zawsze była najważniejsza. Dlatego westchnął ciężko.-Co takiego uległo zmianie, o ile można wiedzieć.-Powiedział krótko, patrząc intensywnie na swoją dzisiejszą towarzyszkę. Był zmienny i humorzasty, powinna się przyzwyczajać jeżeli chciała pomóc jego siostrze.
Maili wcześniej nie miała za wiele razy do czynienia z Lennoxem, a już na pewno nie miała na swoim koncie bezpośredniej konfrontacji z nim. Jasne spotykali się czasami kiedy była z Ophélie, ale nie mogła tego nazwać „spotkaniem”, bo w gruncie rzeczy była z Ollie, a nie z nim. Mało z nim rozmawiała, ale prawdę mówiąc po prostu nie czuła żeby chłopak był skory do rozmowy. Była od niego zupełnie inna, otwarcie mówiła co ją gryzie i miała wrażenie, że Noxa wiecznie coś gryzie, jednak nigdy nie czuła potrzeby wnikania w jego sprawy i dlaczego tak jest. To, że przyjaźniła się z Ophélie wcale nie warunkowało dokładnego poznawania jej brata. Wzdrygnęła się kiedy głośno odsunął krzesło, był to wydawać się mogło zdecydowanie zbyt głośny dźwięk na ciche pomieszczenie biblioteki. Maili nie potrafiła odkryć jakim człowiekiem był Lennox. Nie to żeby próbowała odkryć zakamarki jego duszy, po prostu nie wiedziała jak się przy nim zachowywać, bo w jednej chwili był spokojny, a w drugiej jego oczy ciskały błyskawicami. - Nie wiem, jesteś jej bratem i zawsze mi się wydawało, że tworzycie dość zgrany duet. – mruknęła. Ona sama nie miała najlepszych relacji z rodzeństwem, dwójki nie chciała znać, a trzeci brat był młodszy, więc średnio się nadawał się do dzielenia co jej w duszy grało. W każdym razie Maili zawsze trochę zazdrościła Ophé takiego kontaktu z bratem. Lanceley miała Prince’a, ale teraz ten wyjechał, więc jej tego cholernie brakowało. Dlatego nie chciała w żadnym wypadku stracić dobrego kontaktu z Ophélie i jeśli mogła zrobić teraz cokolwiek. Maili była uparta, tego nie dało się ukryć, więc nie zamierzała odpuścić czy mu się to podobało czy też nie. - Może powinnam, ale ty chyba też, skoro jesteś jej, jak mniemam, najbliższą osobą. – powiedziała spokojnie, nie dając po sobie poznać, że trochę ją irytował tym swoim sposobem bycia. Jednak Maili miała to do siebie, że zawsze w każdym człowieku znajdowała te dobre cechy i wiedziała, że Lennox przejmował się swoją siostrą i mu na niej zależało. Dlatego też do niego się teraz zwróciła. - Nie jest sobą. To znaczy wygląda i zachowuje się jak lekki wrak człowieka, zgubiła tę wesołą wersję siebie. – powiedziała wpatrując się w niego. Maili nie uciekała wzrokiem. Czego niby miała się bać? Brata swojej przyjaciółki? Bez przesady, może i był całkiem specyficzny, ale nie czuła się jakkolwiek niezręcznie. Koniec końców to ona go tu ściągnęła, więc nie miała wyboru. Skoro postanowiła się nie wycofywać na początku, nie miała wyboru. Szła w to dalej, mając nadzieję, że wyjdzie z tego coś dobrego.
Był specyficzny, to już chyba ustalili na samym początku, tak? Sam również nigdy nie odczuwał potrzeby, aby nawiązywać bliższe kontakty z Maili. Była przyjaciółką jego siostry, nie znaczy to, że i on ma się z nią przyjaźnić. Wiedział jak wygląda, jak ma na imię i to by było na tyle, prawda? Po co wiedzieć więcej. Chciał mieć to z głowy, naprawdę nie wiedział po co w ogóle go tutaj sprawdziła. Była jej przyjaciółką, powinna wiedzieć jak zająć się jego siostrą. -Widzisz, nie zawsze to co widzisz jest prawdą. Ja i Olie mamy specyficzny kontakt. Może i wiem doskonale co czuje w danym momencie, nie widzę jednak potrzeby aby wchodzić z buciorami tam gdzie mnie nie chce. -Powiedział spokojnie, wzruszając lekko ramionami. -Nie pomyślałaś aby odpuścić temat? Skoro Ci nie powiedziała... To znaczy, że nie o wszystkim musisz wiedzieć.-Dodał spokojnie. Sądził tak, bo sam nie rozumiał relacji jaką miały dziewczyny. Oprócz swojej siostry, nie posiadał przyjaciela, który stałby za nim ilekroć mógłby upaść. Kiedyś wystarczyła mu jego siostra. Dzisiaj... Bez niej też sobie radzi. -Nie wierzę, że Olie nie zwierzała Ci się z tego, jak żyjemy. Najbliższą osobą może dla niej byłem, ale jeszcze kiedy nasza matka nas razem nosiła. Teraz prawie nie znam tej dziewczyny.-Spojrzał na Puchonkę, zastanawiając się jak dużo wie. Ile Oli zdążyła jej powiedzieć... O ich matce, powalonej rodzince i o tym, co stało się z nim samym. Choć przy tym ostatnim... Zapewne nie miała pojęcia, mogłoby to się źle skończyć. Wolał nie wiedzieć o tym, jak jego siostra mówi o nim osobom trzecim. Zmarszczył lekko brwi. Doskonale wiedział dlaczego jego siostra się tak zachowuje. Po chwili pokręcił lekko głową.-Ophélie jest taka przeze mnie. Odbyliśmy nieprzyjemną rozmowę, w której kilka prawdziwych słów zostało rzuconym. Najwidoczniej wciąż je przetwarza... -Powiedział, przechylając się lekko do przodu.-Myślę, że Ty nie możesz zrobić niczego oprócz bycia z nią. Resztę muszę odwalić ja, choć nie wiem czy tego chcesz. Może wyjść jeszcze gorzej.-Dodał spokojnie, wciąż patrząc na dziewczynę. Taka była prawda, nie zmieni swojego zdania. Wszystko zawsze kręciło się wokół jednego tematu. Problem tkwił w tym, że Olie nie potrafiła się zdecydować... Oszukała go na tyle sposobów, o których nie miał pojęcia. Doskonale wiedziała gdzie powinna go uderzyć, choć wątpił aby był jej to cel. Po prostu wyszło jak wyszło... Kto mówił o jakimkolwiek strachu względem jego osoby? Nie przesadzajmy.
Maili nigdy nie myślała o żadnych bliższych kontaktach z bratem swojej przyjaciółki. Mowa rzecz jasna o przyjaźni, bo w innym wypadku to byłoby jeszcze bardziej niezręczne. Wiedziała o nim tyle co sama zaobserwowała, co nieco powiedziała jej Ophélie, ale prawdę mówiąc nie było tego wcale znowu tak dużo. Nie było sensu, skoro nie zamierzali się przyjaźnić. Maili nie była przecież żadnym detektywem, żeby o wszystkich wiedzieć wszystko. Nie chodziło jej wcale o „zajęcie” Ophélie, tylko możliwie jak najlepsze rozwiązanie problemu. Puchonka podchodziła do wszystkiego niezwykle pokojowo i starała się znajdować jak najlepsze rozwiązania. Nie rzucała się na byle co, skoro mogła spokojnie porozmawiać z bliską Ophé osobą, nawet jeśli kiedyś byli bliżej to... byli rodziną. Maili jednak niewiele wiedziała o prawidłowych relacjach z rodzeństwem, więc mogła się też pomylić. Zdawała sobie jednak sprawę, że rzeczy nie powinny wyglądać tak jak w jej rodzinie. Dziewczyna uniosła brwi na jego pierwsze słowa. Teraz zamierzał jej prawić morale i przekazywać życiowe mądrości, że mogła się pomylić w swoich obserwacjach. To był logiczne, a ona nie była głupia. Jasne, może nie trafiła do Ravenclawu, ale to wcale nie znaczyło, że nie grzeszyła inteligencją. Wysłuchała jednak to co miał jej do powiedzenia, przede wszystkim dlatego, że mówił faktycznie spokojnie. Chyba nigdy ni rozgryzie tego chłopaka. - Jasne, wiem. Po prostu chodzi mi o to, że sama nie potrafię rozwiązać tego problemu i pomyślałam sobie, że może będziesz chciał mi pomóc. Nie chcę patrzeć jak markotnieje z dnia na dzień, tylko chociaż spróbować ją z tego wyciągnąć. Od tego ma się przyjaciół.. – odparła, a po chwili dodała z naciskiem w głosie. – Muszę spróbować. Obdarzyła chłopaka długi spojrzeniem, była ciekawa co na to powie. Wiedziała nieco o jej rodzinie, tak jak Ophélie wiedziała co było grane u niej. To było przecież normalne, przyjaciele zwierzali się z pewnych rzeczy, po to między innymi byli, nie tylko do zabawy i łamania zasad. Nie wypytywała jednak nigdy. Nie miała w tym żadnego celu, tym bardziej, że sama wiedziała co znaczy mieć skomplikowane sprawy rodzinne. Może i Maili miała dobry kontakt z rodzicami, ale starszego brata bała się jak nikogo innego. To przez niego miała te cholerne ataki i zrobiłaby wszystko żeby ich się pozbyć. - Widzisz, o tym mówię – ty wiesz dokładnie co się stało, ja nie. – zrobiła krótką przerwę. – Pytanie brzmi, czy ty chcesz to zrobić, ja cię nie będę zmuszała, ale jak właśnie zauważyłeś sama niewiele jestem w stanie wskórać. Chcę pomóc. Maili miała wrażenie, że prawie wygrała. Jeśli Lennox sam będzie chciał pomóc i faktycznie coś zrobi w tym kierunku, będą niemal na wygranej pozycji. Nie rozumiała jednak ostatniego stwierdzenia. Mimo to wierzyła, że wszystko się uda i wyjdzie jak najlepiej. Miała nadzieję, nie dało się ukryć, że była wielką optymistką i teraz widziała szersze perspektywy, skoro Lennox faktycznie chciał... współpracować. - Co masz na myśli, mówiąc, że może być gorzej? – zapytała.
Irytacja. Słowo, którym określałem ciążące mi negatywne emocje, w gruncie rzeczy w żaden sposób nie odpowiadało temu co tak naprawdę czułem, było jednak bardziej adekwatne niż miliony innych słów. Gniew wydawał mi się za mocny, złość zbyt ekspansywna. Mimo że w teorii byłem w stanie przynajmniej podstawowo porozumiewać się w siedmiu językach, wciąż nie umiałem w żadnym z nich odnaleźć słów precyzyjnie oddających moich uczuć i emocji. Ostatnie dni były pasmem niedogodności - zaczęła wariować mi różdżka, mimo że dotychczas była odporna na zaburzenia, Krysia i Przemek wrócili do Polski, a w pracy był burdel, który zwyczajnie nie dawał mi spokoju. Gdy mieszkałem w Szwecji, ciotka Diana zawsze uczyła mnie, że istoty takie jak my potrzebują czasem odciąć się od wszystkich bodźców zewnętrznych, od rzeczy, które wyprowadzają je z równowagi. Gdy byłem dzieckiem w ten sposób nauczyłem się latać na miotle i mimo iż na co dzień raczej nie uczyłem szczególnie dużo, to w chwilach trudności emocjonalnych, zgłębiałem również bardziej zaawansowane zaklęcia. Starałem się rzecz jasna robić to w samotności, ze względu na to, że w obliczu silnych emocji nie byłem w stanie panować nad mocą aż tak dobrze. Ten zwyczaj pozostał ze mną do dnia dzisiejszego, więc chcąc pozbyć się tego dziwnego uczucia zbliżonego do irytacji udałem się do biblioteki. Odcięty od ludzi (czy raczej skazany na towarzystwo zaledwie nielicznych, którzy nie wyglądali na skorych do kontaktu) zacząłem przeszukiwać kolejne pozycji dotyczące zaklęć w poszukiwaniu informacji dotyczących magii bezróżdżkowej, która w ostatnim czasie coraz bardziej mnie interesowała. Niestety poszukiwania szły dość opornie, co z każdą chwilą coraz mocniej mnie irytowało.
Ostatnio bywała nad wyraz często w bibliotece, prawda? Tym razem nie przygnała jej jednak transmutacja, wszak referat został napisany, a kolejne prace oddane. Czegóż więc mogła szukać? Dlaczego akurat tutaj? Potrzebowała ciszy; przenikającej, wdzierającej się do umysłu, dając ukojenie. Szła wolno, nie oglądając się na ludzi, nie przypominając sobie słów ojca, ani tym bardziej - nie zamierzając rozważać niczego, co budziło w niej poczucie beznadziejności. Chciała choć przez chwilę zapomnieć o ewentualnych porażkach, jakby nie biorąc ich pod uwagę w kolejnych dniach. Czasami jednak myślenie kobiet bywa idiotyczne, nad wyraz głupie i niezrozumiale, co odzwierciedla ich czyny i pochopne reakcje nie mające żadnego uzasadnienia. Tak było też w przypadku Holmes, gdy reagowała zbyt emocjonalnie, a w ostatnich dniach za bardzo odczuwała za bardzo niepewność, która budziła do życia uśpione obawy. Nie mogła ulec złudnym wrażeniom. Poof. Myśleć zbyt długo też nie powinna, przynajmniej nie wtedy, gdy szukała odpowiedniego działu, przy okazji nie zwracając uwagi na nic. - Przepraszam - szepnęła ledwie słyszalnie i odwróciła pospiesznie wzrok, by nie musieć tłumaczyć się za swoje rozkojarzenie. - Nie zauważyłam cię - dodała pospiesznie i mimowolnie odwróciła jasne tęczówki na twarz nieznajomego. Błąd polegał na tym, że kojarzyła chłopaka, widziała go gdzieś - tego była pewna, ale niestety nie potrafiła dopisać jego osoy do odpowiedniej sytuacji. Karykaturalność wypowiadanej frazy mogła też odbijać się echem od ścian, wszak Zakrzewski był dużo wyższy od krukonki, prawdopodobnie jakieś pół metra, więc problematyka nie dostrzeżenia go jawiła się jako czysto-nietaktowna. - Nie zrobiłam ci nic? - och, jakaś ty okrutna, Holmes.
Po dłuższym czasie przedzieranie się przez kolejne strony książek dotyczących zaklęć wciąż nie dawało rezultatu i byłem już niemalże gotów zrezygnować z dalszych poszukiwań, gdy nagle zupełnie niespodziewanie dostrzegłam w jednej z ksiąg o magii w różnych kulturach ustęp dotyczący Indian korzystających z magii bezróżdżkowej w sytuacjach życia codziennego. Nie było to wprawdzie dokładnie to czego chciałem, ale czułem, że mimo wszystko to jest jakiś minimalny krok na przód. Z umiarkowanym entuzjazmem rozpocząłem lekturę licząc na chociaż delikatne zagłębienie się w temacie, gdy wtem jakaś niezgrabna istota wbiła się w moje ramię z całym impetem. Uniosłem wzrok lekko rozgniewany - bardzo zależało mi, żeby na moment skupić się na lekturze. Jasne, ta sytuacja była błahostką, ale od dzieciństwa słynąłem z tego, że zupełnie nie umiałem panować nad emocjami i wybuchałem bezustannie rozjuszony drobiazgami. Mój ojciec zawsze zrzucał winę na moje wyjątkowe geny, ja zaś uważałem to za jakaś okropna otrzymana od losu hamartia. Mama mimo swojego pochodzenia była najłagodniejszą osobą pod słońcem, równie pozytywne rzeczy mogłem powiedzieć o babci, cioci Dianie czy Selmie, zaś ja na przekór tym wszystkim dobrym kobietom, które mnie wychowały byłem potworkiem. Gdyby nie lata spędzone na nauce u boku ciotki najprawdopodobniej wciąż niszczyłbym mugolskie sklepy w akcie gniewu. Lys, ogarnij się - pomyślałem biorąc głęboki oddech. Moc powoli wymykała mi się spod kontroli, a wiedziałem, że jeśli nie zapanuję nad gniewem najprawdopodobniej zupełnie stracę nad nią panowanie doprowadzając do szaleństwa wszystkie kobiety przebywające na tej sali. - Raczej mnie nie zmiażdżyłaś - powiedziałem bardzo spokojnie, chociaż z pewną dozą sarkazmu. Spojrzałem z góry na dziewczynę, z którą dzieliło mnie dobre trzydzieści, albo nawet czterdzieści centymetrów. Byłem pewien, że już ją widziałem (miałem pamięć do ładnych twarzy), ale skojarzenie jej z jakąkolwiek sytuacją było trudne. - Musisz bardziej uważać - powiedziałem starając się ukryć irytację - Następnym razem możesz wbić się przypadkiem w Vin-Eurico. Starcie z jego ramieniem albo klatką piersiową mogłoby mieć śmiertelne skutki.
Czemu miałaby się chwalić swoim bratem? Zapewne sam Lennox nie byłby w siódmym niebie, gdyby jego siostra zdradzała informacje na jego temat. Nieważne jak błahe i nieistotne. Bez różnicy. irytuje go takie zachowanie, po prostu. Nie rozumiał robienia z tego tak wielkiego halo. Poza tym, to naprawdę nie był interes tej dziewczyny, nieważne jak wielką i oddaną przyjaciółką była. Pokłócili się, a Olie miała zły humor. Przejdzie jej bardzo szybko, mógłby rzec, że nawet nie spostrzeże, że zniknął z jej pola widzenia. A może nawet się ucieszy, kiedy te kilkadziesiąt kilogramów kłopotów zejdzie z jej ramion. Nie zamierzał prawić żadnych życiowym mądrości, musiał przytoczyć jednak bardzo oczywiste sprawy... Bo najwidoczniej niezbyt się nimi przejęła. Lepiej chyba, aby mówił cokolwiek niż gapił się w nią i milczał. Taka też była możliwość. -Nie możesz nic zrobić. -Powiedział i wstał.-Nie wiem jak najłagodniej Ci to powiedzieć.-Mruknął i skrzyżował ręce na wysokości klatki piersiowej. Naprawdę nużyła go już ta rozmowa. -Nieważne jak bardzo byś tego chciała. Ona sama musi coś z tym zrobić, a najwidoczniej nie zamierza tego zmieniać w najbliższym czasie. Nie jest słaba... Więc prędzej czy później się z tego otrząśnie.-Dodał już spokojniej.-Nie będę nad nią skakał na palcach, nie będę jej wmawiał, że wszystko jest świetne. -Podszedł do półki i wyjął jedną z książek. Musiał zająć czymś szybko ręce, czuł, jak ten dziwny ucisk w jego środku się nasilał. Wiedział już, że dzisiejszy wieczór spędzi poza murami szkoły. Każdy miał swojego małego demona w rodzinie. Nie uważał aby dzielenie się swoimi problemami miało wzmocnić wzajemne relacje. Obarczanie ludźmi swoimi problemami jest zwyczajnie egoistyczne, nic więcej. Po co pchać się gdzieś, gdzie nie leży nasze miejsce i kompetencje. -Wiem. I nie wiem czy chcę w tym kierunku cokolwiek zmieniać. Widzisz... To ona powinna wyjść z szeregu i wcale nie chodzi mi tutaj o swoją własną dumę. Zasłużyła na to, co dostała. Zachowuje się tak dlatego, że pojęła swój błąd. A ono teraz zżera ją od środka.-Powiedział spokojnie, a nawet wzruszył ramionami, jakby tłumaczył coś całkowicie prozaicznego. Nie przejąłby się tak bardzo, w końcu ludzie oszukiwali od zarania dziejów. Gdyby nie fakt, że to była jego Olie. Osoba, której ufał najbardziej... Może nawet bardziej niż sobie samemu. Tłumaczenie całych tych skomplikowanych kwestii nie miałoby sensu. Nawet najlepszej przyjaciółce. Okey, martwiła się. Jednak nie wpuściłby kogoś w sprawy między nim, a siostrą. Przyjął jej zażalenie i zobaczy, czy uda się coś w tej sprawie zrobić. Tyle. Nie zgadzał się z tym, aby to on musiał robić cokolwiek. Jak już wcześniej zaznaczył... Nie zrobił niczego złego, choć po części to była jego wina. Chyba wysłanie listu z chęcią spotkania się powinno wystarczyć, prawda? Reszta powinna sama się jakoś załatwić. -Nie jestem mówcą. Mam swoje jasno ukierunkowane zdanie w tej sprawie. Nie będę głaskał Olie po głowie... Mówię tylko, że może to różnie się skończyć.-Mruknął i wsunął dłonie do kieszeni spodni. Spojrzał na dziewczynę i uniósł lekko brwi. Czego się spodziewała? Spotka się z nim, chłopak będzie w siódmym niebie i zaraz pobiegnie do swojej siostry? Nie. Musiał to najpierw porządnie przemyśleć, a raczej to co powinien jej powiedzieć. Bo równie dobrze może być tak, że będzie milczał, czekając aż Olie sama rozpocznie rozmowę. O ile w ogóle zechcę.
Często uciekała między regały, gdy bezdennie chciała oddać się nauce, księgom czy literaturze nie związanej z jakąkolwiek dziedziną, której naucza się w Hogwarcie. Stroniła od tych zakazanych elementów budujących „podziemie” szkoły, a przecież w każdej ze znanych jej akademii zdarzały się jednostki pragnące zagłębiać wiedzę z dziedzin niedozwolonych; ona nie była jedną z nich, pomimo że często słyszała szepty, które wiązała w całość. Dzisiaj nie zamierzała jednak podsłuchiwać, a raczej jej plany zostały zniwelowane przez nieoczekiwany zwrot akcji. Nie spodziewała się, że po drodze wpadnie na wysokiego, dość przystojnego blondyna, którego obecność zaczęła działać na nią dwojako. Cóż takiego mógł mieć w sobie, że policzki Marceline zaczęły płonąć pokryte blado-czerwonym odcieniem, a spojrzenie uciekało w inną stronę? Nigdy wcześniej nie reagowała na rówieśników w taki sposób, a tym samym zrobiła krok w tył i pokręciła nieznacznie głową. Musiała złapać dystans, chociaż to ona była winna całemu zajściu i gdyby miała pojęcie o jego chęci nauki, zapewne w rekompensacie mogłaby zaproponować pomoc, ale cóż - aktualnie otumaniona, przepełniona nieśmiałością wolała zejść mu z drogi i zapewne zrobiłaby tak, gdyby nie sentencja, która uleciała spomiędzy warg chłopaka. - Grozisz mi? - zapytała podejrzliwie i zmrużyła oczy, bo przecież czemu przestrzegał ją przed chłopakiem Ezry? Pewnie planował jakiś spisek! W końcu dla Holmes ten wielki facet wydawał się być całkiem potulny, a do tego grzeczny, chociaż kto tam wie przedstawicieli płci męskiej... - Leonardo poznałam na domówce, Clarke mnie wtedy zaprosił i okay, może jest pokaźnych rozmiarów, ale nie wydawał się być wielką masą służąca do zabijania małych krukonów - skwitowała, a usta dziewczęcia wygięły się w delikatnym uśmiechu. Była pewna, że dojdą do porozumienia i jednak szanowny pan prefekt nie będzie widział w Marce zagrożenia, o ile oczywiście - liczył się z ewentualną niezdarnością wywołaną słabszym dniem dziewczęcia. - Niemniej jednak, przepraszam raz jeszcze.
Nie byłem wielbicielem bibliotek, ani tym bardziej trzymania się z boku. Kochałem być w centrum uwagi, a wolne chwile spędzałem na miotle lub w podróży. Rzadko kiedy poświęcałem czas na wkuwanie, więc przyczyna mojej bytności w bibliotece była bardzo wyjątkowa. Normalnie zapewne uderzenie w ramię przyjąłbym ze śmiechem, bez cienia irytacji. Po chwili jednak złość niemalże minęła. Spoglądając lekko w dół na twarz stojącej naprzeciw mnie dziewczyny dostrzegłem, że na jej policzkach malują się coraz wyraźniejsze rumieńce, a jej wzrok błądzi gdzieś z boku, jakby za wszelką cenę starając się uniknąć spojrzenia mi w oczy. Mimowolnie uśmiechnąłem się pod nosem czując, że irytacja odrobinę zelżała - chociaż po tylu latach byłem już niemal przyzwyczajony do dość specyficznych reakcji na mój widok, wciąż mnie one bawiły. Mimo wszystko głupio było mi bawić się kosztem najwyraźniej dość wstydliwej istoty, więc starałem się chociaż minimalnie powściągnąć mój urok - nie było to jednak zbyt łatwe. - Ja? Grożę? - zapytałem unosząc brwi ze zdziwieniem - To nie w moim stylu. Zresztą mogłabyś na mnie donieść i zrujnować mi karierę. Nie opłaca się Gdy dziewczyna wspomniała o domówce nagle doznałem oświecenia. - Faktycznie, na tamtej domówce. - odparłem lekko rozkojarzony - Jesteś Marceline, prawda? Nie miałem pojęcia skąd pamiętam jej imię, w gruncie rzeczy może popełniłem pewne faux pas nie pozwalając jej się przedstawić, ale nieszczególnie się tym przejąłem.
Czy to nie zabawne? Dwie kompletnie nie pokrywające się ze sobą osoby, nie mające ze sobą nic wspólnego, spotkały się tutaj - w bibliotece; w miejscu, w którym zdaniem Marceline dzieje się czysta magia okraszona literami na stronicach ksiąg wszelkich kategorii. W przeciwieństwie do Lysandra, krukonka doskonale znała rozmieszczenie poszczególnych tematyk i z pewnością mogłaby mu pomóc, o ile doszliby do takowego etapu. Na razie - musiała radzić sobie z przedziwną reakcją na jego obecność, jakby niekontrolowanym zachwytem skierowanym pod adresem chłopaka; skąd to się brało? Z trudem przeniosła spojrzenie ciemniejących tęczówek na Zakrzewskiego, tym samym udawadniając samej sobie, że pewne rzeczy wcale nie są proste, bynajmniej, przebywanie w jego obecności do takowych nie należało. Iluzoryczna nutka niepewności zaczynała powoli mierzić Holmes, a jako osoba nienawidząca tracić kontroli, musiała w tej chwili zmagać się z czymś na kształt jawnego niezrozumienia. - Zrujnować karierę? - szukała w odmętach wspomnień przeplecionych słowami dyrektora, kto pełnił poszczególne funkcję, ale... Nic jej nie przychodziło do głowy? Rozmawiała z prefektem? Może z kapitem? A może z gwiazdą muzyki? - Przykro mi, ale ja nawet nie mam pojęcia, co jest twoją dziedziną, w której mogłabym cię pogrążyć; podpowiedź? - zagaiła z subtelnym uśmiechem, który rozpromienił jej dziewczęcą buzię. Szok dopiero miał jednak nadejść. Kiedy usłyszała swoje imię, dotarło ono do niej gdzieś z oddali, jakby kompletnie nie potrafiła zrozumieć - jak to możliwe. Nie rzucała się wtedy w oczy, rozmawiała prawie tylko z Ullą, a mimo to gryffon (jak podejrzewała) bez trudu sprawił, że raz jeszcze poczuła się w ten dziwny, niecodzienny sposób. - Tak - ucięła krótko, nie zamierzając nawet pytać - jak to się stało. - Ty natomiast jesteś...? - zapytała i próbowała ukryć zdenerwowanie wynikające z obawy przed ewentualnym ziarnem plotek, które mogłyby dotrzeć do jego uszu. To było niemożliwe.
Naprawdę dawno nie widziałem, żeby któraś dziewczyna reagowała aż tak wstydliwie na moją obecność - mój wilowy pierwiastek był na tyle mały, że zazwyczaj udawało mi się go kontrolować albo przynajmniej w pewnym stopniu powściągać - niestety nieustające reakcje ciała Marceline, ledwo widoczne dla mniej doświadczonego obserwatora, wskazywały na to, że albo idzie mi tragicznie albo dziewczyna jest mocno podatna na tego typu magię. - Zamierzam zostać aurorem, a to wymaga ode mnie zaświadczenia o niekaralności - rzuciłem ze śmiechem - Ale tak przy okazji wolałbym, żeby nie wyrzucali mnie ze stanowiska kapitana, za bardzo lubię łazienkę prefektów. Zrobiło mi się naprawdę głupio, bo po dość nietypowej reakcji Marceline mogłem wnioskować, że nie jest zadowolona, że ją rozpoznałem - dziwiła mnie jej reakcja, uznałem jednak, że jest ona skutkiem nieśmiałości. Było za późno by jakoś sprostować moje słowa, udałem więc, że nic się nie stało, chociaż naprawdę byłem zaintrygowany nieśmiałością dziewczyny i faktem, że obudowała się swoistą, niewidzialną barierą, zupełnie nieprzenikalną dla kogoś takiego jak ja. - Wybacz - przeprosiłem za nietakt jakim niewątpliwie był fakt, że się nie przedstawiłem - Lysander Skarsgård-Zakrzewski Starałem się zaakcentować oba nazwiska powoli, tak by dziewczyna nie miała problemu z ich zrozumieniem. Mimo, że panoszyłem się po hogwarckich korytarzach niemal trzy lata, a oprócz mnie piątka z mojego licznego rodzeństwa, a na dodatek nauczała tu moja najstarsza siostra nazwisko Zakrzewski wciąż dla większości szkolnej populacji wydawało się czaromagiczną klątwą, dlatego byłem przygotowany na fakt, że dla większości nowo poznanych ludzi będę "tym wielkim blondynem z dziwnymi nazwiskami", "Syfilysem z obserwatora" lub w najlepszym razie "Lysem Szoszoszeszkim". Mimo to wciąż podejmowałem starania, nie dlatego żeby jakoś szczególnie mi to przeszkadzało - po prostu moje ego (wielkie jak stąd do Monako) lubiło gdy ktoś się wypytywał o moje "egzotyczne" pochodzenie.
Nie mogło być inaczej, Marceline przebywała w towarzystwie męskim tyle ile wypadło, czyli jedynie na zajęciach. Unikała ich towarzystwa, podobnie jak stroniła od bliższych kontaktów z kolegami z roku bądź starszymi, stąd obecność Lysandra wydawała jej się w tej chwili deprymująca zwłaszcza, że chłopak roztaczał przedziwną aurę, zaś w jej umyśle niezwykle wolno zachodził proces łączenia faktów. W Beauxbatons nigdy nie miała okazji poznać wila, nie wspominając Trausnitz, gdzie tak naprawdę była jeszcze bardziej wycofana niż w Hogwarcie. Zapewne za parę godzin dojdzie do tego - kim jest Zakrzewski, ale w tym momencie było to niemożliwe. - Aurorem... - powtórzyła po nim i uśmiechnęła się kącikiem ust. Sama zapewne nie podjęłaby się takiej próby, mogłaby zaklinać przedmioty, tworzyć zaklęcia (jak ojciec), ale z pewnością nie wchodziłaby w drogę czarnoksiężnikom. - Dlaczego akurat auror? - zapytała z ciekawości, a zaraz potem przygryzła policzek od środka. Kapitan? Jak to możliwe, że nawet z tego nie zdawała sobie sprawy? Była ignorantką, ale żeby aż tak? - A co takiego jest w łazience prefektów? - zagaiła z nutą ciekawości w głosie, by zaraz potem pokręcić głową na znak, że nie musi odpowiadać. Pamiętała czym było owe pomieszczenie w niemieckiej szkole, ale czy tu było tym samym? Wolała nie dociekać, jakby dla własnego spokoju, choć - kto wie - może to właśnie chłopak pokroju Lysa umiałby sprawić, że spokojna, opanowana Marceline zapałałaby sympatią do nieco bardziej rozrywkowego życia niż jedynie książki? (Oczywiście bez dwuznacznego tła; były to jednak plany dalekosiężne.) - Skąd właściwie pochodzisz? - zapytała, bo nie można było ukryć, że nazwisko Lysandra nie brzmiało zbyt typowo, tym samym Holmes nie kryła zaintrygowania jakie w niej wzbudził. Lubiła wiedzieć, tym samym nie obyło się bez kolejnego pytania: - Masz mieszaną narodowość? - cóż... Marceline Holmes albo gadała jak najęta albo stawała się milcząca. Wybór należał zazwyczaj do rozmówcy i to rudowłosa starała dopasować się do sytuacji - nie odwrotnie.
W gruncie rzeczy zaskoczyło mnie jej pytanie - to nie była rzecz o którą ktokolwiek by pytał i nad którą dłużej bym rozmyślał. ZAWSZE chciałem być aurorem. No może nie zawsze, ale to marzenie zrodziło się we mnie bardzo wcześnie, zaraz po tym gdy umarł plan kariery miotlarskiej, opcja bycia maszynistą w Hogwart Express oraz koncepcja kariery Żigolaka na Bahamach. Mimo wszystko znalezienie odpowiedzi było w gruncie rzeczy dość łatwe. - Nie wierzę, że chcesz słuchać steku pustych frazesów o moim zamiłowaniu do sprawiedliwości i pogardzie dla czarnej magii - rzuciłem - Niestety nie uraczę cię niczym ciekawszym, bo to wszystko prawda. Na kolejne pytanie zareagowałem salwą śmiechu i nie udało mi się na nie odpowiedzieć, gdyż dziewczyna prowadziła rozmowę bardzo dynamicznie zadając mi kolejne pytania - nie spodziewałem się po jej dziwnej nieśmiałości, że jest tak ciekawską istotką. Wtem, wcale nie znienacka, z jej ust padło jakże lubiane przeze mnie pytanie. Starając się nie wyjść na kompletnego buca (mimo iż bardzo lubiłem opowiadać o sobie) zdecydowałem się na dość powściągliwą odpowiedź/ - Moja mamma była Szwedką, a pappa ma polskie korzenie, ale jest Anglikiem - rzuciłem zupełnie odruchowo (i jeśli mam być szczery - nieświadomie) używając na określenie rodziców form z mojego pierwszego języka - Ojciec pracuje jako ambasador, więc dopiero na studia wróciłem tutaj. Ty chyba też jesteś tutaj od niedawna? Mimo mojej pamięci do żeńskich twarzy nie byłem w stanie przypomnieć sobie, żebym widział ją w poprzednich latach, po za tym Bas napominał mi kiedyś, że chodziła z nim przez rok do Trausnitz. Ja sam nie pamiętałem jej z moich czasów w niemieckiej szkole magii, a nie chciałem sam z siebie o to pytać, żeby nie wyjść na jakiegoś popierdolonego stalkera - w końcu dziewczyna wyglądała na lekko zaniepokojoną samym rozpoznaniem, a mogłaby zdecydowanie bardziej się zdenerwować, gdyby dowiedziała się, że znam na jej temat jeszcze więcej informacji.
Może to i dobrze, że czuł się zaskoczony? Marceline w swej nieśmiałości, kiedy odczuwała spory dysonans pomiędzy emocjami a naturalnymi reakcjami, zaczynała mówić. Niezliczone ilości słów padały z jej ust niczym zaklęcia podczas pojedynku, a wynikało to z chęci ukojenia nerwów i serca, które pędziło w niebotycznym tempie. W przeciwieństwie też do Lysandra, który wydawał się oazą spokoju, Holmes nie miała planów na przyszłość, a tym bardziej - nie wiedziała, gdzie skończy po ukończeniu Hogwartu, o ile po raz kolejny nie zwieje ze szkoły. - Czyli będziesz gonić za czarnoksiężnikami, otaczać się białą łuną, a czarownice zaczną piszczeć na twój widok, gdy wspomni o tobie Prorok Codzienny, który pogratuluje złapania groźnego maga? - zapytała z pełną powagą, choć dopiero po chwili zdała sobie sprawę jak to wszystko abstrakcyjnie brzmiało. Nie wyśmiewała go, ależ skąd!, raczej dociekała - czy to aby na pewno były jego plany. Mimo całej otoczki wypowiedzi krukonki, była dla niego pełna uznania, wszak sama nie należała do osób zbyt śmiałych, które potrafiłyby stanąć na wprost zagrożenia, choć... Kto wie?, cicha woda brzegi rwie. Śmiech jakim ją jednak uraczył sprawił, że zastygła w bezruchu. Uniosła wymownie brew, a wstyd, który jeszcze kilka minut wcześniej malował się na pyzatej buzi usłanej piegami, zniknął. - Kulturalni czarodzieje nie wyśmiewają innych, pamiętaj... Mogę zagrozić twojej karierze! - zakomunikowała i nieświadomie wydęła policzki niczym mugolski chomik, który próbuje rzuć zbyt duże ziarenko słonecznika. Czy brała pod uwagę, że chodzi o łazienkę? Na pewno o to chodziło, skoro nie raczył jej odpowiedzieć. Wstrętny gryfon. Dopiero akcentem pozwolił na zejście niepotrzebnego ciśnienia, po czym obdarzyła go nawet uśmiechem, wszak było to w pewien sposób rozczulające. - To prawda, że szwedzi nie informują o tym, kiedy wpadną do kogoś w odwiedziny? Tata często tam jeździ i opowiadał mi o przeróżnych ciekawostkach związanych z tym krajem - uch, chociaż raz wykazała się wiedzą geograficzną! Jak dobrze, że Clement był uczonym, który opowiadał o państwach jakie odwiedzał; może te sympozja czarodziejskie nie są aż tak nudne? - Zaś ten... polski... polska... polskie? Nie mam pojęcia, gdzie to jest - nie można mieć wszystkiego. Marceline uniosła wymownie brew, gdy usłyszała pytanie Zakrzewskiego. Wzrok dziewczęcia powędrował w bok, bo pomimo że nie było to tajemnicą, to konkretne pytanie budziło w niej wspomnienia, do których nie chciała wracać. - Mój tata jest naukowcem i prowadzi badania nad zaklęciami, inni uczeni czarodzieje poprosili go okonsultacje, więc zabrał mnie ze sobą - wyjaśniła, wszak to nie było kłamstwo. Gdyby jednak wiedziała, że Lysander ma odrobinę większą wiedzę, którą być może zaczerpnął z plotek(?), od razu zaczęłaby negować wszelkie informacje. Przeszłość nie mogła jej dopaść, nie teraz, kiedy tak doskonale wszystko udało się zamaskować.
- O nie - rzuciłem ze śmiechem - Gdybym gonił za sławą i atencją uroczych czarownic to jednak zdecydowanie pozostałbym przy karierze pałkarza. Kariera aurorska niesie za sobą raczej ryzyko oszpecenia. Wbrew pozorom nie byłem szczególnie przywiązany do mojej rzekomo idealnej aparycji - doskonale wiedziałem, że mógłbym być szpetny jak noc listopadowa, a mój urok wciąż sprawiałby, że kobiety uważałaby by mnie za bóstwo - miało to swoje plusy i minusy, nie mogłam jednak narzekać. Gdy usłyszałem jej kolejną uwagę, z trudem powstrzymałem atak śmiechu, postanowiłem jednak trochę przyaktorzyć i zacząłem udawać strach. - Marceline, litości - powiedziałem udając błagalny ton - Zrobię wszystko, tylko nie rujnuj mi kariery Byłem pewien, że nawet jeśli troszkę się gniewała to moja gestykulacja i błagalna, przejaskrawiona poza przynajmniej w pewnym stopniu zwalczą złość. Gdy atmosfera trochę się rozluźniła wróciliśmy do tematu mojego pochodzenia. - Wręcz przeciwnie - nienawidzą gdy się ich nie poinformuje o odwiedzinach. Mojej babci pogodzenie się z faktem, że wpadam do niej bez zapowiedzi zajęło osiem lat - powiedziałem komentując moje doświadczenia. Może na północy było trochę inaczej, ale wśród czarodziejów w Sztokholmie i Uppsali czyli miastach, które znałem najlepiej zdecydowanie nie wypadało pojawić się bez zaproszenia, a co dopiero bez zapowiedzi. - Polska graniczy z Niemcami od wschodu - dodałem widząc jak głowi się z umiejscowieniem tego kraju w przestrzeni - Tam jest odwrotnie, do ojca ciągle wpadali znajomi bez zapowiedzi. Po chwili jednak przeszliśmy do tematu jej rodziny, co w gruncie wydawało mi się dość ciekawe, bo wnioskując po jej wypowiedziach można było sądzić, że ona również wychowała się bez matki - nie chciałem jeszcze poruszać tego tematu, bo ta sprawa było dość delikatna, dlatego na razie starałem się wychwycić jak najwięcej informacji skrytych za przekazywanymi komunikatami. - Rozumiem - odparłem. Nie znałem żadnych plotek na jej temat, jedynie jakieś strzępki, które zasłyszałem od Bastiana nie było to jednak nic negatywnego - Też podróżowałem z ojcem. Hogwart to moja siódma szkoła. Nie byłem prymusem i ciągle gadałem o tym, że marzę, żeby puścić tę szkołę z dymem, ale w gruncie rzeczy lubiłem ją najbardziej ze wszystkich do których dotąd uczęszczałem. Czasem brakowało mi kąpania się w przeręblu w Stavefjord, surfowania w Red Rocks czy browaru z Trausnitz, ale w gruncie rzeczy to tutaj czułem się najlepiej i najswobodniej - miałem tutaj większość rodzeństwa, przyjaciół, swoje mieszkanie. Czasem tęskniłem za ojcem i dziadkami, ale w moim wieku odległości wydawały się niemal nieistotne - mogłem swobodnie podróżować.
- Będąc pałkarzem chyba też możesz zostać oszpecony, prawda? Nie daj, Merlinie!, ktoś odbije tak mocno tłuczek, że ten uderzyłby w twoją przystojną głowę, a potem? - zawiesiła głos, jakby w udawanym zamyśleniu i obdarzyła go uroczym uśmiechem. - Szlag trafiłby twoją aurorską karierę. Oczywiście, nie życzyła mu tego. Nie znała się na Quidditchu i sama nie wiązała przyszłości z tak niebezpiecznym zawodem, a to tylko dlatego, że nie poczuwała się do roli obroczyni przed czarną magią. Była artystyczną duszą, która wiele lat poświęciła na balet czy fortepian, a teraz te dwie pasje odeszły na bok, jakby w pełni poddała się iluzorycznej chęci odepchnięcia ich od siebie, podobnie jak wspomnień związanych z dawnym życiem. To uczciwe rozwiązanie, czyż nie? Zacząć od nowa, z dala od wszystkich i wszystkiego, by nikt nie drążył w przeszłości, tak rozległej i niewytłumaczalnej. Uniosła wymownie brew, kiedy zaczął się z niej zgrywać i pokręciła z rozbawieniem głową. Doprawdy? Bawiło go, że jak to na kujonkę-krukonkę starała się przełamywać bariery i żartować? Dla niej było to wyzwanie, ale (ku zaskoczeniu) przy Lysandrze wychodziło tak naturalnie, jakby znali się trochę dłużej niż parę minut. - Przekonałeś mnie, ale tylko na dzisiaj; kto wie, na co wpadnę jutro? - wzruszyła ramionami i z przyjemnością wróciła do słuchania opowieści związanych z jego krajem. Należało to do dużo ciekawszych perspektyw niż rozmyślania czy nawet mówienie czegokolwiek na swój temat. Dla rudowłosej w żaden sposób nie wydawało się to intrygujące, zresztą - Holmes nienawidziła opowiadać o sobie, a tym samym, (dość narcystyczny) Zakrzewski wybawił ją z opresji. - Och, dziwna tendencja, prawda? - zagaiła, wszak jego stwierdzenia na temat wpadania bez zapowiedzi wydawało się piekielne nieodpowiednie. Sama nienawidziła, gdy ktokolwiek podejmował się próby wtargnięcia z butami do jej codzienności, a tym samym nie planowała rozumieć nietypowych zachowań ludzi w innych krajach. - Siódma... - powtórzyła po nim i przygryzła nieznacznie policzek od środka. Była w niemałym podziwie dla chęci zmian jakie kierowały tą rodziną, choć nie dociekała i nie chciała dopytywać - d l a c z e g o. - Ja chciałabym wrócić do Beauxbatons - wydusiła z siebie nagle, pomimo że nie znała powodu, dla którego to zrobiła. Nikomu raczej nie mówiła o swoich odczuciach względem Hogwartu, a tym bardziej komuś z kim w ogóle się nie znała. - Nie powinnam cię już dłużej zatrzymywać - szepnęła i odwróciła na moment spojrzenie, w końcu to czysty przypadek sprawił, że zamienili więcej niż dwa słowa, czyż nie?
- Rany po tłuczku dosyć często, powiedziałbym nawet, że zazwyczaj się goją, z czarnomagicznymi zaklęciami nie jest już tak kolorowo - powiedziałem, by po chwili dodać ze śmiechem (który spotkał się z ostrym spojrzeniem bibliotekarki) - Poza tym naprawdę sądzisz, że tak świetny zawodnik jak ja dałby się trafić w głowę? Z jednej strony żartowałem, z drugiej jednak w wypowiedzianych przeze mnie słowach była odrobina prawdy - w ciągu ostatnich lat nie miałem zbyt wielu kontuzji, a jedyna naprawdę poważna miała miejsce na festiwalu muzycznym, kiedy spadający na mnie fortepian zmiażdżył mi obie nogi i mocno obtłukł jądra. Na szczęście w tej sytuacji Szpital Świętego Munga był niezawodny - po wizycie w mugolskiej klinice najprawdopodobniej zostałbym kaleką, a czarodzieje poskładali mnie w dwa, może trzy tygodnie. Gdy spotkałem ją na imprezie u Leo wydawała mi się strasznie wycofana, zaś teraz zachowywała się niemal jak dusza towarzystwa - sam nie wiedziałem które wrażenie było prawdziwe, dlatego rozmowa z drobną Krukonką coraz bardziej mnie wciągała - byłem niezmiernie ciekaw w który miejscu leży prawda. - Po tylu latach mieszkania w skrajnie różnych państwach przywykłem do dziwnych tendecji - odparłem z uśmiechem, a gdy tylko usłyszałem, że mieszkała we Francji zareagowałem z entuzjazmem - okazało się, że łączyło nas coś więcej niż Trausnitz. - Też mieszkałem kiedyś we Francji, to było we wczesnym dzieciństwie, ale nie lubiłem tego kraju - powiedziałem zupełnie swobodnie jakby Marceline nie była dopiero co poznaną osobą, ale kimś kogo znałbym co najmniej kilka miesięcy - Nie zrozum mnie źle, po prostu moja pierwsza macocha skutecznie mi go obrzydzała. Do dziś rozumiem po francusku prawie wszystko, ale niemal nic nie przejdzie mi przez gardło. Gdy powiedziała, że nie powinna mnie dłużej zatrzymywać zrobiło mi się strasznie głupio, bo w gruncie rzeczy nie czułem się ani trochę zatrzymany, ba, rozmowa z nią była na tyle ciekawe, że zupełnie nie przeszkadzał mi fakt, że odwiodła mnie od studiowania zaklęć. W gruncie rzeczy już wcale nie miałem ochoty czytać o magii bezróżdżkowej, bo rozmowa z nią wydawała mi się o strokroć bardziej interesująca. - Nie robiłem nic ważnego - powiedziałem z lekkim uśmiechem nie chcąc jej zmuszać do kontynuowania naszej rozmowy, jeśli nie miała na to ochoty, a jednocześnie dać jej do zrozumienia, że jestem zadowolony, że na mnie wpadła.