Wielkie regały z książkami sięgają niemal do sufitu. Można tu spotkać przede wszystkim osoby lubiące się uczyć, czytające dla przyjemności lub po prostu grupki dziewczyn chcące obgadać coś w spokoju. Całe pomieszczenie wypełnia zapach starego pergaminu, a niektóre półki pokrywa cienka warstwa kurzu. Jest tu przestrzeń na której stoją stoliki z krzesłami, by można było przeczytać książkę której nie można wypożyczyć, bądź w ciszy odrobić lekcje
Kolejny dzień w Hogwarcie. Jeden z wielu, pełnych życia dni, kiedy uczniowie i studenci spieszą się na zajęcia, a nauczyciele w popłochu sprawdzają pierwsze wypracowania oraz przygotowują kolejne materiały na zbliżające się wykłady. Rzecz jasna młodsza część szkoły nie przejmowała się tym tak bardzo, jak profesorowie, jednak musieli ingerować w przypadkach podobnych do tego, który właśnie miał miejsce w bibliotece. Paul Price, jako jeden z niewielu, miał chwilę przerwy i dotarł na miejsce przed innymi, by pełnić swoje obowiązki. Zastał tam Lotte Reyes i Alana Payne'a na intrygującej wymianie zdań. Czyżby się kłócili? Skądże, prowadzili tylko rozmowę o wielkim tomiszczu na trasmutację, a które oboje chcieli mieć, gdyż był to jedyny dostępny w tej chwili egzemplarz. Jak to się potoczy? Mistrz Gry zostawia was z tym małym problemem w nadziei, że nie poleje się krew, a oba domy unikną utraty punktów. Może pan profesor znajdzie jakieś pokojowe rozwiązanie. Kto wie, kto wie. Zaczyna Paul. Powodzenia!
Zdziwienie. Był zbity z tropu - przekonany uprzednio, że zdołał swoją opinię wygłosić wyraźnie i bezpośrednio. Niepewność jednakże trwała jedynie przez chwilę - nie miał zamiaru stać niczym spetryfikowany reakcją Puchonki, która zawsze wydawała mu się zdystansowana i tajemnicza. Może była nieśmiała? Może - pozostawała niepewna? Postanowił sprawdzić raz jeszcze, ostatni (w końcu nie w jego roli było narzucanie swych rad, a tym bardziej - swojego towarzystwa), ujrzeć kolejną reakcję, która prawdopodobnie przemknie przez jej oblicze. Wydawał się mieć zamiar zarówno odejść jak i pozostać - a to, czy odejdzie albo zostanie będzie wyłącznie decyzją Li Ny - on sam wiedział, że będzie jej w stanie pomóc. Gruba, traktująca o animagii książka nie była w oczach Bergmanna pozycją fortunną, jeśli chciało się zgłębić naprawdę jej postać; niemniej zainteresowanie dziewczyny tą tematyką, potwierdziło wzrastające w nim przypuszczenia - być może chciała wiązać przyszłość swą z transmutacją? A może - była najzwyczajniej ciekawa? Tak czy inaczej, spojrzenie mężczyzny osiadło na jej postaci, zaś z ust padło wyłącznie jedno słowo-wskazówka, z której mogła (lecz nie musiała) skorzystać. - Wyżej. - Naprowadził ją w ramach półek, gdyż tam znajdowały się jego zdaniem o wiele lepsze pozycje. Czy teraz mogła być pewna, co konkretnie miał on na myśli? W końcu - w tym korytarzu regałów znajdowali się sami.
Była dość zżyta z tym profesorem. Wiele mu rzeczy mówiła, wiele mieli sobie do przekazania. Jakieś wskazówki na temat ich zdolności zawsze są przydatne. Jednakże nie wiadomo kto kogo miał słuchać. Oby dwoje przecież mogli dawać sobie wskazówki, byle osoba nie mogła posiąść takiej zdolności, więc nikt nie mógł jej zarzucić, że jest niezdolną czarownicą. Wiele uczniów czy też studentów, a nawet dorosłych czarodziei marzy o takiej zdolności, a jednak nie mają zielonego pojęcia jak się za to wziąć, mimo iż czytali te same książki co oni, tyle samo wiedzieli co oni. Spojrzała na niego, gdy tylko zaproponował jej kilka półek wyżej. A skąd wiedział czego ona tutaj szukała? Może miała zamiar odrobić pracę domową z wróżbiarstwa i szukała odpowiednich materiałów na ten temat. Ale oczywiście Li zapomniała o tym, że ten dział przeznaczony jest jedynie do transmutacji, oraz o animagii. Cholera, no tak. Więc można powiedzieć wszystko jasne. - A co jest wyżej? Coś mi proponujesz? - zapytała. Wiele razy wymieniali się jakimiś notatkami dlatego pomyślała, że może profesor zaproponuje jej jakąś ciekawą i przede wszystkim mądrą, przydatną lekturę. Na pewno więcej wiedział niżeli ona. Był nauczycielem to po pierwsze, a po drugie zwyczajnie był od niej starszy i ma większe doświadczenia.
Animagia nie była zdolnością, którą każdy w stanie był opanować - pomijając oczywistości różnego rodzaju talentów oraz specyfiki dziedziny, jaką bez wątpienia okazywała się transmutacja - aby nauczyć się animagii, należało być przede wszystkim wytrwałym w swoim dążeniu do celu. Bergmann zaś nigdy nie stronił od kontaktu z uczniami, tłumacząc im zawiłości rozmaitych zagadnień, nie dostrzegając najmniejszych problemów w pozostawaniu po lekcjach - pod owym względem dało się uznać mężczyznę za wzór profesora (i dołączając zdolności w przekazywaniu wiedzy, niestety, osiągało się koniec owych podobieństw). - Dokładnie - skinął nieznacznie głową, niejako się ciesząc, że wreszcie udaje się dojść im do konsensusu. - W końcu szukasz czegoś o animagii, mam rację? - Przecież zastanawiała się nad tą okropną książką! Nic dziwnego, że wysnuł takie stwierdzenie, mając doskonałe obycie w tytułach i będąc równie dobrym obserwatorem - widział, nad jakiego rodzaju lekturą zdołała się zastanawiać. Przystanął wobec tego w pobliżu, zachowując - jak zawsze - stosowną odległość; jeśli tylko chciała dowiedzieć się czegoś więcej, mogła go śmiało zapytać. Kiedyś, w szkole, chłonął każdą z traktujących o jego specjalizacji lektur - nie obchodziły go zbytnio inne dziedziny, przez co część otrzymywanych ocen tworzyła swoisty kontrast z często goszczącym wybitnym przy transmutacji. Biblioteka mieszcząca się w Trausnitz różniła się jednakże od tej wewnątrz Hogwartu - była niczym archiwum, nastawiona na ściśle traktujące na temat historii dzieła. Ale to w niczym nie przeszkadzało.
Doskonale pamięta kiedy to jej ukochany wujek uczył ją animagii i mówił, żeby się za bardzo nie paliła na to, że jej się uda, bo to jest bardzo trudna zdolność i tylko wybrani czarodzieje potrafili ją opanować. Przede wszystkim trzeba wierzyć w siebie, a Li jednak nie jest taką osobą, która jest pewna swego. Jednakże jej się udało. Więc co przezwyciężyło? Pewnie jej niesamowita zdolność do nauki i przyswajania jej, oraz niesamowita ambicja. Li była bardzo ambitną czarownicą i chyba nikt nie mógł tutaj zaprzeczyć, bo żeby zostać animagiem trzeba być niesamowicie ambitną osobą. Ktoś kto się szybko poddaje z pewnością mu się to nie uda. Trzeba potrafić uwierzyć w siebie co po jakimś czasie udało się także puchonce. Teraz na pewno jest bardziej odważniejszą osobą, która wie czego chce, a gdyby ktoś ją poznał kiedy przekroczyła pierwszy raz próg Hogwartu nigdy by tak o niej nie powiedział. Znajomi doskonale wiedzą jaki postęp dziewczyna wykonała. Była zamkniętą w sobie osóbką, a teraz może przezwyciężyć wszystko jeżeli tylko będzie tego chciała. Spojrzała na profesora i znowu posłała mu lekki, ale wręcz kokietujący uśmiech. - Jak pan mnie dobrze zna... Zawsze jest lepiej czegoś się nowego dowiedzieć niżeli potem żałować, że się tego nie wiedziało... - mruknęła. Li zawsze jak miała jakiś problem wybierała się do biblioteki, ażeby doczytać czego nie jest pewna. Lubiła czytać, lubiła się uczyć. Może teraz trochę mniej, bo wiadomo miała już swoje lata i wolała bardziej zająć się sobą niżeli nauką, ale jak do tej pory potrafiła zawsze znaleźć odpowiednią ilość czasu, żeby zajrzeć tutaj i doczytać to czego nie była do końca pewna. Ale bardzo zastanawiało ją co mężczyzna tutaj robi. Jako nauczyciel transmutacji to chyba wiedział praktycznie wszystko przynajmniej tak jej się wydawało. Ale wiadomo człowiek uczy się całe życie więc wcale by ją nie zdziwiło gdyby profesor przyszedł tutaj ażeby zaczerpnąć nieco więcej wiedzy. Przecież wszystkiego o transmutacji nie wiedział. Na pewno była drobna notka o której nie miał zielonego pojęcia.
On również - zawsze chciał wiedzieć więcej. Wliczał się w grono osób, które swym fascynacjom oddawały się całkowicie, kosztem innych czynności - zdolnych podporządkować resztę aspektów życia. Od zawsze umysł mężczyzny aż kłębił się od powstających pytań, a i poszczycić się mógł - co za tym idzie - sporą determinacją w ramach obranych dążeń; nic dziwnego, że udało mu się opanować przemianę w zwierzę, która była pewnego rodzaju ukoronowaniem zdolności w obrębie poznawanej dziedziny. Nigdy nie miał zamiaru poprzestać i doskonale był świadom jednego faktu - nie wiedział wszystkiego i nigdy (podobnie jak żaden człowiek) nie miał zamiaru zgłębić owej bezbrzeżnej całości - stagnacja była niemniej najgorszą z rzeczy, jaką mógł w swym przypadku zaznać. Może dlatego, w ramach dodatkowych, popychających go motywacji zadecydował się objąć posadę nauczyciela. - Dokładnie - przyznał serdecznie. Odwzajemnił jej uśmiech; wydawała się tajemnicza, skryta, choć na swój sposób ujmująca swym zachowaniem - czasami przywodzącym na myśl nieśmiałość. Cóż, nigdy nie zwykł oceniać ludzi przedwcześnie - niegdyś mówiono o nim samym, że jest nieśmiały, co w gruncie rzeczy było jak ogromnym błędem; trudno odnaleźć drugiego tak - niekiedy bezczelnego człowieka, który za nic miał krępujące ograniczenia zasad. - W razie wątpliwości - powiedział jeszcze, nim odszedł spokojnym krokiem, znikając w labiryncie wznoszących się półek - wiesz, do kogo się zwrócić.
Sama nie wiedziała jak mogłaby sobie jeszcze jakoś pomóc. Wiedziała praktycznie wszystko. Jedynie mogła powiedzieć profesorowi kim tak naprawdę jest, ale obawiała się. Jednak profesor to profesor i on jedyny wie jakby się w takiej sytuacji zachował, a doskonale pamięta słowa wuja, ażeby nikomu pod żadnym pozorem nie mówić. Tylko tym osobom, którym powierzyłaby własne życie. A jednakże profesor wydawał się być jej jeszcze obcym człowiekiem, na tyle obcym, że to co potrafiła musiała trzymać w sobie. Może kiedyś przyjdzie taki dzień, że mu się do tego przyzna, ale jak na razie wolała trzymać język za zębami. Profesor najwyraźniej nie miał ochoty z nią rozmawiać co nieco ją zgubiło. Kompletnie nie wiedziała jak ma się w tej sytuacji zachować. Może to jedynie podpucha, ażeby w najbliższym czasie wybrać się do jego gabinetu? Jeszcze tam nie była, dlatego na pewno ciekawiło ją jak profesor odnowił to miejsce. Biblioteka była jednak miejscem publicznym, a nie ukrywajmy, że Li była zachwycona postawą profesora, podobał jej się. Dobrze wiedziała, że jest od niej starszy, ale co tam. Pewnie większość jej znajomych byłaby w szoku, ale czym on się przejmuje? Przecież nie musi się nikomu tłumaczyć z tego co robi. - Wiem, oczywiście że wiem. - powiedziała do niego i odwróciła się na pięcie jakby nie zwracając już więcej uwagii na profesora. Zaczęła nadal wertować kolejne książki, a po jakimś czasie z jedną z książek opuściła bibliotekę.
Poznali się niedawno, zupełnie przypadkiem. Musiał przyznać, że jej nietypowa, wschodnia uroda przyciągnęła jego wzrok. Potem, okazało się, że przyjechała tutaj na studia, a pochodzi z Rosji. Na dodatek, trafiła do Ravenclawu. Wydawała mu się całkiem miła, a przede wszystkim - ogarniała astronomię, w przeciwieństwie do Eliasa. Nigdy nie przykładał wielkiej uwagi do nauki, nie dbał o oceny i często zrywał się z wykładów, które najzwyczajniej w świecie go nie interesowały, ale astronomia była dla niego na swój sposób fascynująca. Mogłoby się wydawać, że to spotkanie to korepetycje, choć Norweg, oprócz przyswojenia nowej wiedzy, chciał bliżej poznać Lilkę, zwłaszcza, że było w niej coś innego. Ubrany był tak, jak zazwyczaj - biała, bawełniana koszulka, ciepła kurtka, w pasie przewiązana flanelowa koszula i zwykłe, czarne spodnie. Mimo, że jest półkrwi, zawsze wygląda aż nadto mugolsko, nie afiszując się naokoło swoją krukońską przynależnością. Do biblioteki przybył chwilę wcześniej. Nie chciał, by jego rosyjska towarzyszka musiała na niego czekać. Usiadł przy jednym ze stolików i próbując zająć sobie tę chwilę czasu, wyjął ze swojej czarnej, skórzanej, i zniszczonej przez lata torby, jeden ze swoich szkicowników, by dokończyć pracę, którą zaczął na dzisiejszej historii magii.
Pierwszy miesiąc w nowej szkole był dla niej niezwykle stresujący, tym bardziej, że nie potrafiła złapać wspólnego języka z Brytyjczykami. Zdawało jej się, że nie chcą mieć z nią nic wspólnego wyłącznie z powodu jej pochodzenia. Byłaby hipokrytką, gdyby uważała to za idiotyzm, sama nie była lepsza. Ona też była uprzedzona do kilku narodów. Nawet nie ruszało jej szczególnie to, że nie zdobywa w Hogwarcie znajomych, jednego po drugim. Wolała mieć kilku dobrych przyjaciół, niż kolegować się w połową szkoły, nie zależało jej na popularności, ani nawet na osobach, które poszłyby za nią w ogień. Zdawało jej się, że wystarczy jej jedynie kontakt z drugim człowiekiem- w przeciwnym razie szybko by oszalała. I miała tyle szczęścia, że jakiś czas temu poznała Eliasa. Różnił się od chłopaków z Durmstrangu niemal wszystkim, jednocześnie był męski i delikatny. Wydawał się być wrażliwy i miał doskonałe poczucie gustu. To od razu ją zainteresowało, miała już dosyć chłopaków wyznających kult siły fizycznej, wszyscy wyglądali jak żołnierze mugolskiej armii krajowej- wszyscy łysi i wielcy. A Elias był inny, piękny. Wszystko zaczęło się od lekcji astronomii, gdzie krukon nie był zbyt przygotowany, więc Sotiriyova poczuła się być zobowiązana do pomocy koledze z ławki. Tym bardziej, że astronomia była jednym z niewielu przedmiotów, o których wiedzę chłonęła jak gąbka. Jej akcent nie był jeszcze idealny i do końca zrozumiały, więc zabawnie było słuchać tego, jak Elias przekręcał źle usłyszane definicje i wygłaszał je na głos przed nauczycielem. Oczywiście po zajęciach mimo wszystko podziękował Rosjance, chwilę porozmawiali. A później rozmawiali jeszcze kilka razy i wyszło na to, że Liliya bardzo chętnie zgodziła się na to, by pomóc mu z astronomią i wróżbiarstwem. Ona również nie ubrała się jakoś nadzwyczajnie. Szara, za duża bluza bez kaptura, w którą można było się wtulić i legginsy były najodpowiedniejszym strojem na deszczowy wieczór. Właściwie nie była jakimś bezguściem, ale na modzie nie znała się kompletnie i nie chciała wiedzieć, jak brzmi jej ostatni krzyk. Ubrała trampki i ruszyła prosto do biblioteki z plecakiem pełnym książek. Niektóre z nich były po rosyjsku i nie wiedziała, jak miałaby ich użyć w pomocy Eliasowi, ale wierzyła w istnienie czegoś takiego jak "wszelki przypadek". Gdy była na miejscu, od razu zobaczyła jego charakterystyczną, czarną czuprynę. Krukon siedział tyłem do wyjścia, co wykorzystała i podeszła najciszej jak potrafiła. Na początku jej planem było go przestraszyć, ale w bibliotece byłoby to co najmniej głupie, więc gdy była blisko, pochyliła się nad nim, by zobaczyć co robi. Trzymał szkicownik i najwyraźniej tworzył jakiś rysunek. Liliya kompletnie nie znała się na malarstwie i rysunku, co zaciekawiło ją jeszcze bardziej. Dopiero po dłuższej chwili nachyliła się niżej. -Masz talent- szepnęła, po czym uśmiechnęła się w jego stronę. -Naprawdę, to jest genialne.
Początki zawsze bywają trudne, nie da się zaprzeczyć, choć on dość dobrze wspomina pierwszy rok w Hogwarcie. Wszyscy byli wobec niego bardzo pozytywnie nastawieni, ale zdarzały się przypadki, którym przeszkadzało jego norweskie pochodzenie. Sugerowali oni, że chłopak powinien wrócić do siebie, do Ålesund, i chodzić do Stavefjord*. Takich ludzi omijał szerokim łukiem i dzięki temu nigdy nie miał problemów z jakimiś sprzeczkami. Za to, jego norweskie pochodzenie zawsze wzbudzało swego rodzaju fascynację w rówieśnikach. Niejednokrotnie spotkał się też z tym, że jego towarzysze nie wiedzieli, jak należy czytać jego nazwisko - w końcu, zawiera ono w sobie ligaturę, a to wzbudzało spore zamieszanie. Mimo wszystko, nikomu raczej nie przeszkadzało jego odmienne korzenie, co skutkowało tym, że miał dobre stosunki z Brytyjczykami. Aż trudno mu było sobie przypomnieć, kiedy był tak zainteresowany lekcją, jak na ostatniej astronomii. Jak zwykle, nie był przygotowany do zajęć. Znudzony, siedział w ławce i szkicował, a od września nawet nie otworzył podręcznika, gdy niespodziewanie w klasie pojawił się nauczyciel, zadając mu stek pytań, na które nie potrafił odpowiedzieć. Co prawda, nawet z pomocą nowej koleżanki średnio wybrnął z postawionego mu zadania, ale zawiązał dzięki temu nową znajomość. Czuł jej oddech na karku, ale mimo tego, nie zaprzestał swojej pracy. Dopiero słysząc jej komentarz, odnoszący się do jego rysunku, odwrócił głowę, przejeżdżając dłonią po włosach i psując je nieco. - Myślę, że jednak przeceniasz moje możliwości - stwierdził skromnie, uśmiechając się do Krukonki. - Wyczytałem z gwiazd, że się spóźnisz, a następnie z fusów, że będziesz próbowała mnie wystraszyć. Robię postępy, nie uważasz? - spytał, patrząc w jej orzechowe oczy.
-Która zdradziecka konstelacja mnie wydała?- wciąż utrzymując uśmiech na swojej twarzy, usiadła na przeciwko niego. Na pytanie o postępach skinęła tylko głową, po czym sięgnęła do torby i wyciągnęła z niej książki. Była bardzo dosłowna i nie domyślała się absolutnie wcale, że gdy chłopak prosi dziewczynę o pomoc w nauce, to wcale nie chodzi o pomoc w nauce. Wzięła pod uwagę to, że Elias, który nie potrafił odpowiedzieć na pytania nauczyciela na lekcji, naprawdę potrzebuje jakiś korepetycji, więc podeszła do sprawy bardzo poważnie i nawet przygotowała specjalne zdjęcia, które przedstawiają ruch gwiazd, oraz inne pomoce, które z pewnością mogłyby się przydać krukonowi. Nieźle się wkurzyła, gdy zobaczyła, że cała jej torba jest zalana jakimś szlamem, czy innym tego typu dziadostwem. Brzegi książek, jak i strony w środku były całe zielone, a w dodatku ich zapach był niezwykle cuchnący. Od razu schowała je spowrotem, momentalnie zrobiła się cała czerwona. Nawet nie zauważyła, gdy ktoś zrobił jej tak okropny żart i zalał cenne jej rzeczy ohydną masą, którą niby z łatwością możnaby usunąć magią, ale Liliya była świadoma tego, jakie mogą być konsekwencje rzucania czarów, gdy magia była... potencjalnie problematyczna. -Nie wierzę... Było jej niezywkle wstyd przed Eliasem, miała nadzieję, że to nie wyglądało tak, jakby po prostu chodziła po szkole z brudnym plecakiem, jak jakaś fleja. Schowała twarz w ręce i westchnęła głęboko, ukradkiem spoglądając na chłopaka. Schowała torbę pod stolik i zamknęła oczy, by zorientować się, co teraz zrobić. Przecież nie mogła zostawić go z myślą, że jest brudasem, który wkłada książki do śluzu. -Nie sądziłam, że nawet w Hogwarcie nie chcą emigrantów.- Wytłumaczyła się, by nie miał co do tego żadnych wątpliwości, chociaż uważała go za inteligentnego faceta i nie sądziła, że mógłby pomyśleć, że specjalnie pobrudziła tak cenne rzeczy jak podręczniki. -Przekładamy to, czy nie przeszkadza ci nauka bez książek?
Sam nie potrafił wyjaśnić, czym Lilya tak go zainteresowała. Z jednej strony, nieco skryta, z drugiej jednak, nie wahała się przed tym, żeby pomóc mu z astronomią i wróżbiarstwem. Na dodatek, obdarzona tą, tak rzadko spotykaną w Wielkiej Brytanii, wschodnią urodą. Toteż nic dziwnego, że wyróżnia się na tle Brytyjek, jeśli jest Rosjanką z krwi i kości. Elias zawsze miał jakąś taką wewnętrzną fascynację wobec innych narodów, więc być może dlatego, Krukonka nie pozostała mu obojętna. - Jeśli się nie mylę, to był Gwiazdozbiór Łabędzia - odpowiedział cicho, sądząc, że towarzyszka zauważy tę skrytą aluzję, ukrytą w jego wypowiedzi. Przypatrywał się jej co jakiś czas, po prostu zawieszając na dłużej wzrok na jej twarzy. Miał nadzieję, że nie wytrąci jej z jakiegoś rytmu lub nie zirytuje - musiał przyznać, że patrzenie na nią sprawiało mu przyjemność. Gdy zauważył, że jej torba zalana jest tym śmierdzącym śluzem, już miał w planach chwytać za różdżkę i próbować pozbyć się tego ohydztwa; wszystko jednak legło w gruzach, kiedy przypomniał sobie, jak duże są zakłócenia magii, gdziekolwiek by się nie było. Zdecydowanie, wolał nie ryzykować dla jakichś tam podręczników. Trochę nie pojął jej reakcji na to wszystko. Oczywiście, gniew i irytacja były normalnym podejściem do sprawy, ale to instynktowne poczucie wstydu? Elias głupi nie był i nigdy nie pomyślałby, że Lilya to, jak to ona określiła, fleja. - Ze swoich doświadczeń, też bym raczej tak nie uważał. Najwidoczniej, czas wszystko zmienia - powiedział, trochę zaskoczony tym, jak uczniowie potraktowali Sotiriyovą. - Myślę, że z tobą dam radę, nawet bez pomocy dydaktycznych. Zresztą, jak coś, to w domu mam trochę książek związanych z wróżbiarstwem i astronomią, więc zawsze możemy przenieść miejsce naszych lekcji - zauważył, wysyłając jej dyskretny uśmiech.
Nie dziwiło jej to, że Eliasa nikt nie gnębił. Brytyjczycy w końcu uwielbiali Skandynawię. Co innego uważali o Europie Wschodniej, która w ich mniemaniu wciąż pozostawała dziczą, nierozwiniętym obszarem sto lat za murzynami. Nie mogła temu do końca zaprzeczyć, chociaż nigdy w życiu by się z tym również nie zgodziła. Rosja była krajem wielkich kontrastów, rosyjska wieś nie różniła się wiele od wsi sprzed stu, czy nawet dwustu lat, ale za to miasta pokroju Moskwy, czy Petersburga, wydawały się być bardziej rozwinięte, niż niejedno miasto brytyjskie, amerykańskie czy japońskie. Sotiriyova miała te szczęście, że urodziła się w Sankt Petersburgu- mieście sztuki i nauki. Było również najpiękniejszym miastem, jakie kiedykolwiek widziała, na znacznie wyższym poziomie niż Paryż, czy Wenecja. A tym bardziej Londyn, który szybko znienawidziła. Może nie było w nim najgorzej, ale Liliya zdawała sobie sprawę z tego, że gdyby nie była ładną dziewczyną, tylko łysym ruskiem, już dawno by za to oberwała od brytyjskich patriotów. Świat magiczny może był o wiele łagodniejszy w tej kwestii, ale Rosjanka wcale nie przesadzała, co do niezwykle zabawnej młodzieży, która uważa, że dokuczanie ludziom ze wschodu to niesamowita frajda. Liliya spojrzała na książki i wiedziała, że te z biblioteki niewiele pomogą. Dlaczego? Bo nie było w nich notatek, które samodzielnie zapisywała razem z uwagami i własnymi obserwacjami. Równie dobrze mogła go poduczyć bez nich, wyszło by na to samo. Propozycja Eliasa, co do przeniesienia się do jego domu wydawała się idealna. Rosjance wydawało się, że zbiory astronomiczne krukona nie mogą być większe niż to, co znaleźliby w bibliotece, ale zapewne w pustym, cichym zakątku jego mieszkania mogłaby się bardziej rozluźnić i nie stresować się tym, że ktoś zacznie im przeszkadzać. Oczywiście tym razem domyśliła się, że Elias nie wyskoczył z tym pomysłem, by zwiększyć komfort ich nauki, ale dlatego, by się jej przypodobać, być z nią sam na sam. Rozpoznała to po tym dyskretnym uśmiechu, który posłał w jej stronę. No przecież nie mogła teraz powiedzieć, żeby lepiej zostali. -Jasne- odwzajemniła uśmiech, chociaż zrobiła to dosyć nieśmiale, co nie było zamierzone. -Tylko odniosę plecak, dobra? Raczej nie chcę zachlapać ci podłogi śmierdzącym szlamem. Schyliła się i wzięła owy plecak, trzymając go jak najdalej od ubrań. Dopiero zdała sobie sprawę, że mogła pobrudzić sobie plecy tą obrzydliwą masą, ale Elias tylko potwierdził, że jej ubrania na całe szczęście nie uległy jakiemukolwiek zniszczeniu, czy pobrudzeniu, więc właściwie była gotowa do wyjścia.
/nowa gra Nie mógł skupić się w żadnym miejscu w zamku. Wszędzie coś go rozpraszało i doprowadzało do białej gorączki. Youngjae zazwyczaj był osobą zorganizowaną, która ze skupieniem nie ma większego problemu. Oprócz dzisiaj, w momencie kiedy zostawił sobie naukę na ostatnią chwilę (jak zresztą zwykle), tyle że z tą różnicą, że tym razem nie mógł zwrócić uwagi tylko na księdze. Każdy szmer, każda rozmowa przy stoliku obok działała na niego jak płachta na byka. Jednak znał tego powód. Zelo był po prostu okropnie zmęczony. Nie sypiał ostatnio dobrze. Winę zwalał na mocy wiatr, bo nie umiał znaleźć innego sensownego wytłumaczenia tych komplikacji. Budził się ciągle, przewalał z boku na bok, nie mogąc znaleźć sobie miejsca. A to wszystko sprawiało, że czuł się jak jakaś księżniczka na ziarnku grochu, o której babcia miała w zwyczaju mu powtarzać. To nie pierwszy taki jego problem. Ale czy ostatni? Pewnie nie. Może musiał mieć to za powód do marudzenia, może bez tego jego życie nie byłoby kompletne. W każdym razie, nie podobało mu się to. Cały dzień przysypiał na zajęciach. Teraz przeniósł się do stolika, stojącego całkowicie na uboczu. Zapuścił się naprawdę w głąb biblioteki, mając nadzieję, że nikomu nie będzie po drodze zapuszczać się w te rejony zwłaszcza, aby usiąść i poplotkować. Miał się uczyć, co nie? Jako poprawny uczeń musiał ładnie wszystko umieć. Tyle że nie przewidział jednego - że to miejsce będzie idealne do czegoś innego. Cisza, spokój, brak wiatrów i przyjazne światło, prawie że półmrok miejsca, robiło idealną aurę do spania. Skupił wzrok na tekście i oparł czoło o rękę, a po chwili głowa zaczynała zsuwać mu się z dłoni. Po prostu przysypiał, a gdy czubek głowy całkiem zjechał z jego podpórki, to przebudził się na chwilę. Jednak tylko na dwie sekundy, bo zaraz znowu podparł się, asekurując łepetynę ścianą i zasnął dalej. Jak nie można dobrze spać we własnym łóżku, to chociaż biblioteka przysłuży się do czegoś użytecznego.
Daniel zawsze pisał wypracowania w bibliotece. Było to jedyne miejsce w całym zamku, w którym mógł się skupić i napisać coś, co miało jakikolwiek sens. Cisza, spokój, uczniowie pochyleni nad starymi księgami, które niejednokrotnie ratowały ich przed kryzysową sytuacją - to wszystko sprawiało, że lepiej mu się myślało. Lubił atmosferę uczenia; lubił wtedy wierzyć, że ludzie nie są tak głupi na jakich wyglądają. Wbrew pozorom, Daniel nie był skończonym idiotą. Wiele osób myślało w ten sposób, ponieważ dużo pił, miał obsesję na punkcie tych głupich roślin i dużo żartował; w rzeczywistości był naprawdę inteligentnym gościem, który lubił naukę. Łatwo mu przychodziło opanowywanie nowego materiału i bardzo lubił wypowiadać się na tematy, które mu pasowały. Interesował się sprawami innych ludzi, a kiedyś chciał wziąć nawet udział w kampanii przeciwko znęcaniu się nad młodszymi i kobietami. Dbał o to, aby nikt w jego towarzystwie nie czuł się odrzucony albo nieakceptowany. Nienawidził skreślania innych z powodu wartości, które wyznawał. Dlatego mimo wszystko Dan nie był głupi. Brunet ubrał czarny golf, bo tak jak wcześniej przewidział - po prostu się przeziębił. Tak jak na balu, ułożył włosy, bo uznał, że w ten sposób wygląda o niebo lepiej i przynajmniej nikt mu nie zarzuci, że ma szopę na głowie. Tego wieczora wszedł do opustoszałej biblioteki, zaskoczony panującymi pustkami. Rozejrzał się, powstrzymując atak kaszlu; skrzywił się nieznacznie, słysząc swój zachrypnięty głos. W kącie zauważył znajomą, ciemną czuprynę, na widok której nieznacznie się uśmiechnął; ściskając w dłoni podręcznik podszedł do drzemiącego w najlepsze chłopca. Zacmokał z dezaprobatą, widząc młodego Krukona, który ewidentnie nie spał dobrze ostatniej nocy. - Ach, kto by pomyślał, żeby przychodzić do biblioteki i chrapać - wymamrotał do siebie, po czym uderzył Youngjae w tył głowy, aby go zbudzić. - Obudź się, dzikusie - rzucił, znów odkaszlując. Usiadł po drugiej stronie stolika, otwierając książkę, wyciągając pergamin i spoglądając kątem oka na młodszego. Dan na szczęście miał maskę, przykrywającą jego usta i nos, więc nie bał się o to, że zarazi chłopca. - Ucz się, bo w tym tempie zawalisz wszystkie klasówki - pouczył go, kolejny raz uderzając go tym razem inną książką w czubek głowy. Raz, drugi, przy tym kręcąc z niedowierzaniem głową.
Śniło mu się, że śpi. Również siedząc w niezbyt zatłoczonej bibliotece, trzymając policzek na kartach książki. Gdzieś w tle tańczyły niebieskie jednorożce, a orkiestra właśnie przekraczała próg szkolnego zacisza, kiedy jedno z wyimaginowanych stworzeń robiło salto w powietrzu. Youngjae podniósł głowę do góry i spojrzał na to całe zamieszanie, które zbliżało się w jego kierunku. Miał dostać karę za... spanie w bibliotece? Z takim akompaniamentem? Spośród grajków wybiegł nagle dyrektor Hogwartu, który szybko podniósł Sprousa na nogi, żywo gestykulując i po chwili zaczynając mu gratulować. Jae mrugał zszokowany zaspanymi oczami, odbierając przy tym nagrodę ucznia roku i pozując razem z szanownym dyrektorem do zdjęcia, które na drugi dzień ma zawisnąć na pierwszej stronie proroka codziennego. I wtedy nagle dostał w tył głowy. Łepetyna zsunęła się z jego ręki i gdyby nie szybka pobudka, to jego nos zaliczyłby spotkanie z drewnianym stołem. - Dziękuje dyrektorze - powiedział, będąc jeszcze połowicznie w śnie. Dopiero po chwili zorientował się, że to wszystko było jakimś chorym wymysłem jego wyobraźni i tak naprawdę nie dostał nagrody za swoje dzisiejsze lenistwo. - Hyung - poprawił się, kiedy dostrzegł starszego kolegę i sennie kiwnął mu głową. - Ja nie śpię - zaznaczył, przecierając dłońmi zaspane oczy. - Aish, ale po co walić po głowie młodego studenta, który zwyczajnie się uczy? Powinieneś się opanować, szaleńcu - powiedział z wyrzutem, zaczynając mówić bardziej swobodniej. Te określenia na pewno nie były godne koreańskiej rozmowy z hyungiem. - Poprawię czy coś. Albo się rozchoruje. I tak coś źle się czuję. - Szczelnie objął się ramionami, przymykając oczy i wydymając lekko usta. Po chwili spojrzał na Daniela, który rozgościł się na przeciwko niego i zmarszczył brwi. - A ty co? Po zajęciach zajmujesz się gnębieniem młodszych kolegów, pod pretekstem pisania wypracowania? - Uniósł brew i skrzywił się, widząc na stronach jego księgi zdjęcia różnych roślinek. Chodził na zielarstwo tylko dlatego, bo uważał ten przedmiot za potrzebny. Gdyby nie jego ambicja to już dawno rzuciłby to i uciekł w jakieś Bieszczady. Chociaż nie. Tam było za dużo drzew. Może pustynia byłaby idealna.
Youngjae był dobrym dzieciakiem. Był taką pozytywną osobą, że Daniel chciał robić wszystko, aby ich drogi, choćby przypadkowo, często się krzyżowały. Młody Krukon był dziwnym typem, naprawdę; Dan miał ciągle wrażenie, że cały czas go poznaje, a w rzeczywistości zamiast iść na przód w ich relacji, ciągle się cofał. I to wcale nie dlatego, że chłopiec był źle do niego nastawiony czy po prostu się nie lubili! Zelo za każdym razem zaskakiwał go swoimi słowami czy podejściem do życia i mimo wielu różnic, które mogły ich podzielić, chciał poznać go jeszcze bardziej. Był ciekawy tego, czego może się od niego jeszcze nauczyć. Garver nie był starym zgredem, a tym bardziej nie należał do ludzi przesadnie poważnych. Jasne, często podchodził do życia spokojnie i mało co potrafiło wytrącić go z równowagi. Rzadko też jego twarz wyrażała jakieś uczucia poza skupieniem czy czystą obojętnością, choć w rzeczywistości, wewnętrz, Daniel na wszystko intensywnie reagował. Był kimś, kto nie przejdzie obok sprawy obojętnie. Zelo umiał rozśmieszyć Daniela, ale równocześnie wprawić go w głęboką zadumę. I znosił jego dzikie wybryki z alkoholem. Znał Youngjae od stosunkowo niedawna. Poznali się zupełnie przypadkowo, gdy dzikus wpadał na niego, pędząc jak szalony na wykład; z tego co pamiętał miał wówczas liliowe włosy, ale już przy drugim spotkaniu miał je brązowe. Daniela rozbawiła ta zmienność, choć cieszył się, że chociaż poczucie humoru Sprouse’a nie uległo zmianie. Od tamtej pory Dan zaczepiał Zelo przy każdej możliwej okazji, aby z nim porozmawiać lub choćby zaciągnąć na spacer po błoniach. I wbrew pozorom nie było w tym żadnego podtekstu romantycznego jak niektórzy mu zarzucali. Brunet po prostu miał nieodpartą chęć, aby poznać jego patrzenie na świat; Daniel był wrażliwy na takie rzeczy i głębsze rozmowy miały dla niego ogromne znaczenie. Więc gdy ktoś pytał co łączyło go z Youngjae Sprouse, odpowiadał: pochodzenie. Nic innego nie przychodziło mu do głowy, a nie chciał, aby inni, w szczególności, obcy ludzie, wtrącali się w jego sprawy czy towarzystwo. Sam nie wiedział co planował w związku z młodszym chłopcem i nie był też pewien na jakim szczeblu znajomości chce go posiadać. Jedno było pewne - był to dobry dzieciak, urozmaicający mu życie pod wieloma względami. Daniel obrzucił go rozbawionym spojrzeniem; półprzymknięte oczy Youngjae i jego lekko rozchylone usta ewidentnie wskazywały na to, że nie mógł się od razu obudzić. Dan prychnął, słysząc te brednie o tym, że wcale nie śpi; jakby przed chwilą w ogóle nie widział szatyna, śliniącego podręcznik. - Nie przeklinaj, smarkaczu - rzucił, przenosząc wzrok na tekst księgi. Zaczął powoli przeglądać strony, które dokładnie przeleciał spojrzeniem, szukając dobrych informacji. - Trochę szacunku, dzieciaku i to nie było jeszcze bicie, a gwarantuję, że nie chciałbyś abym podniósł na ciebie ręki - parsknął, unosząc brwi i znów rzucając krótkie, rozbawione spojrzenie koledze. - Chyba, że zasłużysz jak nie będziesz się porządnie uczył - dodał, wzruszając mimowolnie ramionami i zaczynając czytać nowy rozdział. Daniel zdjął maskę z ust, zsuwając ją aż na brodę i zmarszczył brwi, notując najważniejsze cytaty. Nawet nie patrzał na ciemnowłosego; już z daleka widział, że musiał być przeziębiony. - Ubieraj się ciepło, a nie łazisz roznegliżowany po całym zamku. I śpij więcej, a nie szlajasz się do późna - zaczął, jak to w jego przypadku bywało. Zdusił kaszel, zaciskając mocno usta. Znów złapał za książkę i stuknął nią w czubek głowy krukona. - Zajmuję się gnębieniem Ciebie, bo jak cię nie pocisnę to zawalisz szkołę, dzikusie - westchnął. - Tu, pisz, a nie się opierdalasz.. - westchnął, kręcąc z niedowierzaniem głową i powracając do swojego wypracowania. - Gdybyś tak nie wybrzydzał to zaproponowałbym ci wino po tym, jakbyś coś nabazgrał, ale skoro z ciebie taki dzieciak to trudno, będzie siłą.
Chociaż mogło to wyglądać różnie, to Youngjae nie był ignorantem. Owszem, miał czasami dosyć luźne podejście do życia, ale to może przez wrodzone szczęście udawało mu się uniknąć przykrych konsekwencji za pochopne czyny czy za niejednokrotne lenistwo. Nie raz tryskał energią, ale czasami - jak dzisiaj - nie miał ochoty na nic szczególnie wymagającego. Bo chyba nie trzeba całe życie harować, prawda? Na co mu się dobre oceny z zielarstwa w grobie przydadzą? To inni powinni dbać o kwiatki na jego przyszłym nagrobku a nie on, leżący gdzieś głęboko w ziemi. Co prawda, Zelo jeszcze nie miał zamiaru umierać. Chciał czerpać ze swojej marnej egzystencji tyle, ile będzie mógł. Chociaż od września mało miał możliwości na jakiekolwiek szaleństwa, bo naprawdę starał się, aby studia rozpocząć z dobrymi wynikami, ale cóż... teraz już nadszedł moment, w którym szuka się jakiejkolwiek dobrej wymówki, aby tylko pospać godzinkę czy dwie dłużej. A gdzie można lepiej się wyspać, niż w cichej bibliotece, w pewnym zaciszu, obok mało obleganych działów? Jae nic nie miał do Daniela. Odnosił się do niego z pełnym szacunkiem, jako do swojego hyunga. Jeśli ma być szczery, to na początku starszy kolega trochę go denerwował, ale zdążył się przyzwyczaić do jego specyficznej natury i starał się nie negować jego alkoholowych poczynań, bo co jak co, ale to nie jemu było osądzać, co takiego Garver robi ze swoim życiem. Nie sądził, że jego zdanie mogłoby na niego jakkolwiek wpłynąć - a nie, był przekonany, że i tak nic by nie zdziałał. Czasami coś napomknął w żartobliwy sposób, ale mimo wszystko, zdążył polubić Daniela. Nie przeszkadzało mu zaczepianie siebie po lekcjach, a każda złośliwa uwaga miała dziwny na swój sposób, ale sympatyczny kontekst. Nie mógł poradzić nic na to, że lubił droczyć się z niektórymi ludźmi. Zwłaszcza z tymi, którzy nie obrażają się za każde jego słowo i są zdystansowani do niejednokrotnych głupot, które potrafi wygadywać. I gdyby to wszystko zsumować to Sprouse po części cieszył się, że na korytarzu wpadł właśnie na tego rozwichrzonego chłopaka. Rozwichrzonego, bo sądził, że włosy Daniela, nadzwyczaj często, żyją własnym życiem. Mlasnął z niezadowoleniem i pokręcił z dezaprobatą głową. Szacunku? Czy zwrot per hyung nie było wystarczającym wyrazem szacunku? Nie będzie się przecież odzywać do niego, o rok starszego kolegi, jak do pięćdziesięcioletniego zgredka. - Ajjj, co to za groźby? Przemoc rodzi przemoc. - Zmarszczył brwi i wytężył umysł. - Jak na ciebie wołał ten śmieszny kolega? O boże. - Wytężył swoją mózgownicę i skupił się potrójnie, bardziej niż na jakimkolwiek egzaminie w życiu. Ta drzemka działała na niego jak kac. - D-dan... Danda... DANDUŚ. - Ożywił się nagle, jakby odkrył jakiś siódmy świat. Szczerzył się jak głupi ze swojego odkrycia, nie będąc świadomym, że zaraz znowu dostanie w łeb. - Moja edukacja jest dla ciebie aż tak ważna? O Merlinie, przyznaj się, moja matka ciebie na mnie zesłała? - Spojrzał na Danny'ego naburmuszonym wzrokiem. Albo może babcia chciała dopilnować, że na pewno nie śledzi żadnych comebacków zespołów i faktycznie skupia się na nauce? Chyba ta kobieta zapomniała, że internet hogwartowi jest nieznany. - Ha, i wiesz co ci teraz powiem. - Zrobił dramatyczną pauzę i uniósł palec wskazujący do góry, a przy tym wyciągając i opierając łokieć prawie na środek stołu. - Nie szlajam się do późna, tylko porządnie się uczę. Tak jak mi każesz, hyung - powiedział, prawie że słodko trzepocząc rzęsami. - I wieje na dodatek w tym zamku, brrr. - Cofnął swoją rękę ze stołu i znowu objął się szczelnie ramionami, spoglądając na Daniela jak oburzone, półprzytomne dziecię. Przez to, że tak gwałtownie wyrwał go z drzemki, to pewnie sam Youngjae do końca nie wiedział, co mówił. - Nie przeklinaj, smar... - Urwał w połowie, chcąc naśladować wcześniejsze słowa chłopaka, ale no tak; jemu, jako młodszemu, nie wypada się do niego tak odzywa. - Jestem dobrym uczniem, ej. Znasz mnie od niedawna i nie wypada ci oceniać, jak się uczę - rzucił ze skwaszoną miną. - Jeszcze nigdy klasy nie powtarzałem - pochwalił się dumnie. Ale przecież na wszystko może przyjść czas, prawda?
Daniel sam do końca nie wiedział dlaczego tak bardzo interesuje się wykształceniem młodego krukona, w końcu on nawet niezbyt interesował się nauką swojego rozbrykanego rodzeństwa. Za wyjątkiem Delilah, bo ona była wyjątkiem od wszelkich jego zasad i reguł; szczególnie dbał o jej wiedzę, ale ona i bez niego radziła sobie wyśmienicie. Wydawać się mogło, że Dan po prostu - całkowicie nieświadomie - wybrał Youngjae na swojego pupilka, o którego zamierzał dokładnie dbać i sprawdzać, czy aby wszystko z nim w porządku. Ani przez chwilę nie wątpił w to, że Sprouse nie poradziłby sobie sam, skądże. Był całkowicie zaradny, ale bywał też niesamowicie leniwy, czemu często próbował zaprzeczać. Niestety, jeżeli o to chodziło to Daniel nie miał prawa go nawet za to gnębić, bo w końcu sam należał do osób wyraźnie powolnych i leniwych w jakikolwiek poczynaniach. Dobrze, że nauka wchodziła mu od tak, bo sam nie wiedział jakby sobie w tej szkole w ogóle poradził. - Jaka przemoc? - zapytał retorycznie. - To skuteczne przywołanie cię do szarej rzeczywistości, dzikusie - dodał, wzruszając lekceważąco ramionami, aby zaraz zanotować informację o islandzkich runach, co chciał potem sprawdzić. Słysząc to słynne przezwisko, którym katowała go ta podróbka alkoholowej opiekunki aka Hoseok, uniósł głowę znad księgi i posłał mu pełne czystej irytacji spojrzenie. - Zabiorę ci wszystkie trampki i ukulele, jeżeli będziesz mnie w ten sposób nazywać, głupolu - rzucił. - I zamknę cię w szafie na miesiąc jak nie będziesz mi posłuszny, dzieciaku, a przecież nie chcemy, żeby zamknęli mnie za znęcanie się nad małymi Koreańczykami, prawda? Mam siostrę na wydaniu jeszcze, potem mogę iść siedzieć - westchnął ciężko. - A znając ciebie i twoje szalone wymysły to dopowiedziałbyś władzy, że miałem nieprzyzwoite fantazje na twój temat i że siłą wpakowałem cię do środka - parsknął, odkładając pióro, by zaraz oprzeć podbródek na ręce; zasłonił usta maską, unosząc prowokująco brwi, czy aby przypadkiem nie zaprzeczy na jego słowa. Daniel machnął lekceważąco wolną ręką. - To nie sztuka przejść do kolejnej klasy - parsknął, po czym zdusił chrapliwe kaszlnięcie. - Potrzebujesz z czymś pomocy? Mam dziś wyjątkowo dobry dzień dla takich oferm jak ty.
W życiu Youngjae tylko raz zdarzyło mu się być czyimś pupilkiem. Spośród wszystkich babcinych wnucząt, starsza kobieta wybrała sobie jego za swoje oczko w głowie, o które szczególnie zabiegała. Jae nieraz czuł się z tym źle, chociaż naprawdę bardzo lubił spędzać czas ze swoją babcią - tym bardziej, że kobieta na co dzień mieszkała z jego rodzicami, więc nie miał daleko, żeby w wakacje przyjść do niej do pokoju i obejrzeć nowy teledysk bądź odcinek dramy, a ona za każdym razem zdzielała go w łepetynę, jak wypowiadał jakieś absurdy po koreańsku. I chociaż w mniemaniu Daniela, Sprouse był jego pupilkiem, to on tego nie czuł. Nie czuł wtedy, kiedy widzieli się już kilka razy, a teraz - zaślepiony snem i wizjami ciepłego łóżka - tym bardziej nie zwracał uwagi na możliwie większe zainteresowanie czy opiekę przez swojego hyunga. - Ustna przemoc. Aj, czemu mnie tak krzywdzisz? Aż mnie serce boli od takich gróźb, to wystarczająca krzywda - powiedział prawie że płaczliwym tonem i przykładając dłoń do klatki piersiowej, zaczął masować okolice swojego serca. - A co jeśli zaraz umrę, huh? Jestem jeszcze za młody, żeby żegnać się z życiem. - Zaczynał ubolewać nad niezrealizowanymi planami (których jasno nie miał jeszcze określonych) i ze smutkiem opuścił ręce, wbijając wzrok w kartki księgi, żeby po chwili wnieść wzrok w kierunku wysokiego sufitu biblioteki. - Moje ukulele to ty zostaw w spokoju. Trampki też. Ale to akurat nie problem, wtedy będę lepiej prezentować w grudniu moje skarpety w renifery - westchnął przypominając sobie swoje urocze skarpetki, które niedługo będzie pokazywać z satysfakcją na hogwardzkich korytarzach. - Dopowiedział? A tak nie jest? - zapytał, drocząc się. - To po co chcesz mnie wpychać do tej szafy, jak nie masz z tym żadnych fantazji? Znaczy... nie podpuszczam cię. Osobiście wolę, żebyś jednak miał czyste myśli od nieprzyzwoitych wydarzeń ze mną w roli głównej. - Skrzywił się nieznacznie, ale po chwili rozpromienił się, posyłając Danielowi rozbrykane, ale przy tym nadal zaspane spojrzenie. - Jak wlecisz do więzienia, to mogę się zająć twoją siostrą, spokojnie. Całkiem ładna jest. - Usiadł bokiem, plecami opierając się o ścianę i patrząc na Dandusia, oparł rękę o oparcie krzesła. Youngjae oczywiście nie patrzył jedynie na wygląd zewnętrzny. Zanim miałby się z kimkolwiek związać, musiałby poznać tę osobę, więc można nawet powiedzieć, że te "obietnice" były bardziej jak rzucone na wiatr droczenie się z o rok starszym kolegą. - Nie sztuka, ale jednak nie każdemu się to udaje. Rok temu jeden nie zdał. Biedaczek, tak akurat na końcu drogi, przed studiami. - Pokręcił z dezaprobatą głową, ale po chwili wzruszył ramionami. Nie interesowało go to szczególnie. Głównie interesował się ludźmi, którzy zaskarbili sobie na jego ciekawość. - Oferm? Zaczyna mi się robi coraz bardziej przykro. - Pociągnął nosem i to nie wcale od płaczu, nie myślmy sobie nie wiadomo co. Jae chyba faktycznie złapał jakieś przeziębienie. Kto wie, niedługo może będzie takim gruźlikiem jak Daniel. - Hm, tak w zasadzie nie wiem co do końca mam do zrobienia. Coś z zielarstwa. - Zerknął na podręcznik przed sobą. - Coś chyba o Jadowitej Tentakuli i Diabelskich sidłach.
Lettice Callaghan
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : brak lewej nogi do 1/3 łydki, piegata twarz, krótkie włosy, blada, lekko zielonkawa cera, nieprzyjemny wyraz twarzy;
Chciałam wyć, z uporem maniaka wertowałam gruby wolumin w poszukiwaniu informacji. Siedziałam nad zadaniem z ONMS już trzecią godzinę i powoli traciłam nadzieję na to, że znajdę odpowiedź. Wszystko pogarszał tylko fakt najprawdopodobniej zbliżającej się choroby; coś jakby katarek nawiedzał mój nos, a osłabione płuca wydawały się mieć trudności z oddychaniem większe niż zwykle. Kiedy zachorowałam na Kagontrię i poddano mnie leczeniu, moja odporność zniknęła całkowicie; pojawiły się za to gorączki, bóle mięśni oraz uporczywe i upierdliwe drapanie w gardle towarzyszące mi właściwie każdego dnia. Nic nie zapowiadało również tego, że sytuacja wróci do normy, że kiedyś będę żyć jak przeciętny człowiek, bez chorób i ciągłego zmęczenia. Noga nie była mi aż tak potrzebna, ale byłam skłonna oddać wszystko, byleby odzyskać kondycję i niepodatność na choroby, którą dysponowałam w przeszłości. Z minuty na minutę zagłębiałam się w coraz gorszym gównie, a przynajmniej tak mi się wydawało; chciałam się poddać, chciałam olać tę pracę domową i wrócić do swego dormitorium, jednocześnie coś podpowiadało, że nie mogę. Kolejny Troll nie wchodził w rachubę, nawet jeśli nie byłam zbyt ambitna, a już, szczególnie kiedy przedmiot całkowicie nie interesował mojej skromnej osoby, to chciałam zdać; olejny rok w plecy byłby wyjątkowo trudny i oznaczał koniec mej edukacji. Nie planowałam chodzić do szkoły do trzydziestego roku życia, ale czułam, że jeśli nie zrobię czegoś w tym kierunku, tak skończę. Smutna spojrzałam na księgę leżącą naprzeciwko i westchnęłam ciężko. Oparłam brodę o rękę, by zaraz walnąć głową o blat stolika, przy którym siedziałam. Po bibliotece rozległ się głośny gong, a zdziwione spojrzenia potoczyły się w mą stronę. Całkowicie nie zwróciłam na nie uwagi, coraz bardziej pogrążając się w rozpaczy; w tym wszystkim nie pomagała dość późna godzina, ani to, że z chwili na chwilę stawałam się coraz bardziej głodna. Wszystko podpowiadało mi jednak, że będę musiała iść po kolejną książkę i tam poszukać odpowiedzi na pytanie od nauczyciela ONMS.
Dlaczego, och, dlaczego lenistwo było cechą tak ograniczającą wizję świetlanej przyszłości? Tyle możliwości, tyle perspektyw – to wszystko zniweczone chwilową niemocą, przeciągającą się coraz częściej, i częściej, i częściej… Brzmi znajomo? Czas przelatujący przez palce na kształt piaskowych drobin, pochwytywanych w garść, a następnie podejmujących próbę błyskawicznej ucieczki, jakby nawet ta parosekundowa niewola była poważnym ograniczeniem wieloletniej wolności. Piekielnie ciężka do pokonania niechęć do czegokolwiek, poza napawaniem się miękkością przystrajającego łóżko materaca, towarzyszyła Lilian nieustannie, tym samym znacząco zawężając wachlarz jej potencjalnych osiągnięć. Początkowo było to problemem trapiącym Tiarę Przydziału: drobna, ciekawa świata dziewczynka kochająca książki, która była jednak urodzoną Puchonką i dom żądnych wiedzy nie należał do grona wiarygodnych konkurentów. Gdyby to ziarno lenistwa nie zaczęło kiełkować już wtedy, tak niepozorny zalążek, może teraz byłaby zupełnie inną osobą, a może nawet nosiłaby szatę z granatowym akcentem? Kto wie, jakby potoczył się jej los? Jak na razie nie zamierzała narzekać – fakt, niektóre przedmioty wymagały ogromnej dawki motywacji, by skupić się choćby na zarysie wymaganego na egzamin materiału, lecz Lilian za bardzo kochała tę szkołę, by zawieść choćby w jednej z dziedzin. Pośród nich był, rzecz jasna, lśniący jasno wyjątek, cud natury, słabość doświadczonego leniuszka – ONMS. Dziewczyna regularnie zgłębiała wiedzę na ten temat, czując potrzebę bycia najlepszą w ten pasjonującej dziedzinie. Podejmowała każdą pojawiającą się szansę na spędzenie większej ilości czasu w towarzystwie magicznych stworzeń, które obdarowywały ją na starcie sporą dawką sympatii i zaufania, a ona odwdzięczała się oceanem miłości. Zachwyty, które zwykle słyszy się z ust kobiet przyglądających się rozkosznym niemowlakom, można było usłyszeć w wydaniu Lilian jedynie przy tych wyjątkowych zwierzętach. Z uporem maniaka zgłębiała tajniki ich funkcjonowania, wymagań dotyczących klimatu czy sposobu odżywiania, by finalnie zapewnić im jak najbardziej komfortowy pobyt poza miejscem naturalnego występowania. Chciała być jak najwspanialszym gospodarzem swoich niecodziennych gości. To był jeden z tych wieczorów – razem z papierową skarbnicą wiedzy zajęła miejsce na poduszkach ulokowanych na szerokim parapecie i pozwoliła sobie na bezgraniczne oddanie lekturze. Czas, który wcześniej rozpatrywała jako czynnik czysto problematyczny, teraz stał się płynny i przestał się liczyć. Dział dotyczący życia sklątki tylnowybuchowej został jednak urozmaicony niespodziewanym efektem akustycznym. Pociąganie nosem, które brzmiało jak wołanie o pomoc, dochodziło ze stolika nieopodal, a sprawczynią tego miniaturowego zamieszania była Lettice. Tak, dokładnie ta sama, którą lata temu podziwiała z zapartym tchem w trakcie treningów drużyny Quidditcha. Serce Lilian zamarło na ułamek sekundy, by zaraz przyspieszyć swój dotychczas spokojny rytm, kiedy mogła tak bezkarnie obrzucić spojrzeniem piękną twarz ciemnowłosej. Nie robiła niczego niestosownego, a i tak czuła ciepło rumieńców, otulające jej muskane rozpuszczonymi włosami policzki. Los potrafił być niesprawiedliwy, rozdając niektórym jednostkom bez umiaru tyle atutów, na które nie można było nie zwrócić uwagi. Siedziała tak, wzdychając idiotycznie do pogrążonej w nauce Ślizgonki, kiedy tamta niespodziewanie opuściła głowę na blat. Początkowo sparaliżował ją szok – zemdlała? Może to przemęczenie? Szybko jednak została wyprowadzona z błędu, bo Lettice raz jeszcze pociągnęła nosem, czyniąc z tej sceny obrazek tak rozczulający, że serce Lilian pękłoby na pół, gdyby istniała taka możliwość. Bez zawahania (a może z takim naprawdę miniaturowym) zeskoczyła z parapetu, odkładając uprzednio opasły tom na poduszki i wygrzebała z kieszeni opakowanie chusteczek z zabawnym motywem borsuka na przodzie. Powoli, tylko odrobinę obawiając się reakcji dziewczyny, podeszła do jej stolika i przykucnęła obok, mimowolnie uśmiechając się nieśmiało. - Uhm… Lettice? – Rzuciła niezobowiązująco, jakby nie była pewna tego imienia, choć znała je dobrze od bardzo dawna. – Wszystko gra? – Dodała cicho, by nie przeszkadzać reszcie zgromadzonych, po czym ułożyła na blacie opakowanie chusteczek, niedaleko miejsca, w którym spoczywała głowa ciemnowłosej. – Masz z czymś problem? Wiesz… Żaden ze mnie orzeł, ale skoro już jesteśmy tutaj razem, mogę spróbować ci pomóc – zagadnęła pogodnie, poszerzając niepewnie swój uśmiech, a jednocześnie przeżywając ogromnie tę niespodziewaną bliskość podziwianej od lat uczennicy.
Maili w gruncie rzeczy nie miała zielonego pojęcia co zamierza powiedzieć @Lennox X. Zakrzewski. Kim ona niby była? Chyba jednak w tym tkwił sęk, bo przecież była najlepszą przyjaciółką Ophélie i w tej chwili jedną z najbliższych jej osób jak mniemała. Oczywiście, że zauważyła zmianę w zachowaniu puchonki. To nie było trudne, zwłaszcza, że dziewczyny spędzały ze sobą naprawdę większość czasu. Maili nie chodziło wcale o to żeby teraz wchodzić butami w czyjeś życie, a tym bardziej rodzinne. Prawdę mówiąc nie chciała tego robić za wszelką cenę, sama przecież miała rodzinne sprawy, o których nie mówiła praktycznie nikomu. Jeśli ktoś jednak był nieco bystry mógł się chociaż domyślać, że właśnie tam zaczęły się jej problemy z atakami paniki, które nie zawsze były niewidoczne. Chociażby ostatnia magia lecznicza przed świętami skończyła się katastrofalnie i Mefisto musiał ją wyprowadzać z sali. Nie zdziwiłaby się gdyby większość osób w szkole wiedziała z czym się zmaga po tym incydencie, to raczej było wówczas widać już na pierwszy rzut oka. Maili nie była szczęśliwa, że takie coś akurat ją dopadło. Cieszyła się tylko, że była tak oswojona ze sceną, że kompletnie nie musiała się obawiać ataku przed koncertem. Ale czy tak na pewno? Przed najbliższym konkursem była zestresowana jak jeszcze nigdy, a świadomość, że mogłoby się ziścić najgorsze, jeszcze bardziej przygniatało ją do ziemi. Słodka Morgano, to byłaby istna katastrofa! Dlatego też poprosiła Ophélie, by z nią pojechała. Prince’a nie było w pobliżu, a ona za żadne skarby nie chciała być sama w tamtym momencie. Oczywiście towarzystwo mamy było pokrzepiające, ale na pewno nie tak jak obecność najlepszej przyjaciółki, z którą dzieliła dormitorium przez większość roku. Dlatego właśnie zdecydowała się porozmawiać z Lennoxem. Ot tak, zupełnie nie zobowiązująco, chciała jednak jakoś pomóc. Wiedziała, że kłótnie z najbliższymi podcinały skrzydła, a to nijak pomagało w ogólnym funkcjonowaniu i codziennym stawianiu czoła rzeczywistości. Weszła do biblioteki i opadła na krzesło pomiędzy regałami. Nawet nie wiedziała w jakim dziale się znalazła i szczerze mówić w ogóle jej to nie obchodziło. Spokój był czymś czego teraz najbardziej potrzebowała, tak więc przebywanie w cichej bibliotece działało na nią niczym miód na serce. Tylko z tego powodu wybrała właśnie to miejsce. Musiała jasno myśleć, bez zbędnego przyćmienia umysłu stresem spoczywającym na jej barkach. Tutaj czuła go zdecydowanie mniej.
Zdziwił się kiedy sowa zjawiła się w jego oknie. Nie posiadał znajomych, nie takich, którzy komunikowali się z nim przez tego rodzaju pocztę. Odwiązał list od nóżki stworzenia, szybko, uważając aby nie tknęła go swoim dziobem. Sam ze swojej rzadko korzystał, potworne ptaszysko. Był wielce zdziwiony, kiedy doszedł do momentu, w którym przeczytał imię nadawcy. Maili? Czego od niego chciała? Warknął coś niezrozumiałego pod nosem, sugerowało to coś bardzo niemiłego. Westchnął i zatrzasnął książkę, przed którą właśnie siedział. Zapewne dzisiaj już nie skupi się na nauce, choćby bardzo tego chciał. Najwidoczniej ambicje na zaliczenie przedmiotów poszły dawno się jebać. Westchnął, przez moment zastanawiając się nad tym, czy powinien ruszać się ze swojego miejsca. Nie miał zielonego pojęcia, o czym mógłby rozmawiać z tą dziewczyną. Znał ją dzięki swojej siostrze, o której nota bene chciała rozmawiać. Nie widział powodu, dla którego miałby rozmawiać z nią na temat bliźniaczki. Na temat swojej rodziny, jego relacji... Podejrzewał o co mogło chodzić, nie miał jednak ochoty na konwersacje, która nawet nie miała żadnego sensu. Kim była? Zmartwioną przyjaciółką... A on? Wstał, odrzucając książkę, nie chcąc dłużej nad tym się zastanawiać. Pójdzie, załatwią co mają i tyle. Zarzucił luźny sweter, wsadzając palec w jakąś randomową dziurę. No życie. Po dwudziestu minutach wszedł do biblioteki, w ich umówiona miejsce, w tylnej kieszeni spodni trzymając list od dziewczyny. Nie odpisał. Wiedział, że będzie na niego czekać. Nie znał jej za dobrze, podejrzewał tylko, że dla Olie będzie wstanie znieść jego osobę. Przeczesał palcami włosy, które swoją drogą zrobiły się odrobinę za długie. Wsunął dłonie do kieszeni spodni, rozglądając się za dziewczyną. Za twarzą, którą kojarzył z tych krótkich spotkań, mignięć spojrzeniem i opowiadań swojej własnej siostry. Po chwili znalazł tę osobę, przystając i opierając się o półki. -Chciałaś się spotkać... Słucham.-Mogła wyczuć wyzwanie w jego spojrzeniu. Nie rozumiał o co to takie zamieszanie, o jedną smutną minę? Nieobecne spojrzenie? Ten problem nie dotyczył Puchonki... Choć z drugiej strony, skąd Lennox może wiedzieć o tym, jak wygląda ich znajomość? Jak powinna wyglądać przyjaźń między dwoma osobami? To wychodziła pozo jego nędzne rozumowania. Jak wspomniał, wysłucha...
Maili nie miała niczego złego na myśli. Jak już wspominałam nie chciała włazić buciorami w niczyje życie, była jednak zbyt miła i kochana, żeby pominąć fakt złego samopoczucia przyjaciółki, tym bardziej jeśli mogła coś zrobić, cokolwiek co mogłoby chociaż w ułamku procenta pomóc. Nie wiedziała czy da radę, trochę nawet obawiała się konwersacji ze ślizgonem, ale z drugiej strony była zbyt otwarta osobą, żeby chociaż nie spróbować. Podniosła wzrok na chłopaka, tak charakterystycznego brata swojej przyjaciółki, który opierał się o regały z książkami. Wytrzymała jego spojrzenia, albo tak się przynajmniej mogło wydawać, bo prawdę mówiąc kiedy doszło do tej konfrontacji nie miała pojęcia co mu powiedzieć. Najmniejszego pomysłu jak zacząć, więc patrzyła na niego, chcąc dać sobie trochę więcej czasu. Co jej w ogóle strzeliło do głowy? Może częściej powinna najpierw przemyśleć to i owo zanim zaczynała działać? Z drugiej strony, właśnie to ją charakteryzowało, czasem za wieka spontaniczność. - Hej Lennox. - zaczęła, nie było odwrotu, nie chciała się przyznać, że nawet nie sądziła, że się pojawi. - Merlinie nie chcę, żeby to było jak na jakiejś rozmowie o pracę. Chodzi mi tylko o to, że ostatnio Ophé jakby nie jest sobą i zastanawiałam się czy wiesz jak ją z tego wyciągnąć. Chciała żeby to wszystko wyszło naturalnie. Nie wiedziała dosłownie o co poszło i nie chciała się też przyznawać, że w gruncie rzeczy to jego posądzała o humor Ophélie, więc trochę zamieniła swoją wypowiedź w żart, starając się nie gadać od rzeczy i szybko zrozumieć co jest granę. Chciała tylko pomóc jakoś przyjaciółce i skrycie miała nadzieję, że Nox jej w tym pomoże.
Interesujący okaz, nie powie. Przez moment myślał, że wycofa się ze swojej chęci konfrontacji. Coś dziwnego wtedy przechodziło przez jej oczy, coś, czego jeszcze nigdy tam nie widział. Zapewne nie jest to niczym dziwnym, szczególnie, że nie miał okazji przebywać z tą dziewczyną dłużej niżeli było to koniecznie. W dodatku, sam na sam, bez jego jasnookiej siostry. Mógłby powiedzieć, że nie musiała zawracać mu gitary i zwyczajnie napisać, jednak milczał, obserwował i analizował każdy gest, ruch, oddech, który z siebie wydobywała. -No dobrze, w takim razie możemy odpuścić sobie kilka rzeczy.-Rzucił spokojnie, prawie niewzruszenie. Podszedł niebezpiecznie szybko do ławy i odsunął sobie krzesło, z charakterystycznym dźwiękiem, który rozniósł się po pomieszczeniu. Usiadł, zakładając nogi na ławę, bo tak było mu zdecydowanie wygodnie. Złączył dłonie i oparł o nie tył głowy, lekko przechylając się aby móc spokojnie lustrować postać przyjaciółki jego siostry. -A czemu miałoby mnie to obchodzić? Jesteś jej przyjaciółką, nie powinnaś wiedzieć lepiej?-Wycedził te słowa przez zęby, bez śladu jakichkolwiek emocji. Choć może jednak dawało się wyczuć jakąś nutkę ironii, która była zaakcentowana przy kilku słowach. Był mocno wkurwiony na swoją siostrę... A te uczucia sięgały głęboko, bardzo głęboko w jego zmarniałą duszę. Czy była pewna, że chciała zapuszczać się w te rewiry? Czy była z niej aż tak dobra przyjaciółka, że zlekceważy jego ton i sposób bycia? Tylko po to, aby co... Przywrócić Olie do świata żywych. Nie jego winą było to, że gryzło ją sumienie... Może w końcu doszło do niej, co takiego zrobiła, jakie drzwi otworzyła. Jednak gdzieś, po tej drugiej stronie... Olie zawsze była najważniejsza. Dlatego westchnął ciężko.-Co takiego uległo zmianie, o ile można wiedzieć.-Powiedział krótko, patrząc intensywnie na swoją dzisiejszą towarzyszkę. Był zmienny i humorzasty, powinna się przyzwyczajać jeżeli chciała pomóc jego siostrze.
Maili wcześniej nie miała za wiele razy do czynienia z Lennoxem, a już na pewno nie miała na swoim koncie bezpośredniej konfrontacji z nim. Jasne spotykali się czasami kiedy była z Ophélie, ale nie mogła tego nazwać „spotkaniem”, bo w gruncie rzeczy była z Ollie, a nie z nim. Mało z nim rozmawiała, ale prawdę mówiąc po prostu nie czuła żeby chłopak był skory do rozmowy. Była od niego zupełnie inna, otwarcie mówiła co ją gryzie i miała wrażenie, że Noxa wiecznie coś gryzie, jednak nigdy nie czuła potrzeby wnikania w jego sprawy i dlaczego tak jest. To, że przyjaźniła się z Ophélie wcale nie warunkowało dokładnego poznawania jej brata. Wzdrygnęła się kiedy głośno odsunął krzesło, był to wydawać się mogło zdecydowanie zbyt głośny dźwięk na ciche pomieszczenie biblioteki. Maili nie potrafiła odkryć jakim człowiekiem był Lennox. Nie to żeby próbowała odkryć zakamarki jego duszy, po prostu nie wiedziała jak się przy nim zachowywać, bo w jednej chwili był spokojny, a w drugiej jego oczy ciskały błyskawicami. - Nie wiem, jesteś jej bratem i zawsze mi się wydawało, że tworzycie dość zgrany duet. – mruknęła. Ona sama nie miała najlepszych relacji z rodzeństwem, dwójki nie chciała znać, a trzeci brat był młodszy, więc średnio się nadawał się do dzielenia co jej w duszy grało. W każdym razie Maili zawsze trochę zazdrościła Ophé takiego kontaktu z bratem. Lanceley miała Prince’a, ale teraz ten wyjechał, więc jej tego cholernie brakowało. Dlatego nie chciała w żadnym wypadku stracić dobrego kontaktu z Ophélie i jeśli mogła zrobić teraz cokolwiek. Maili była uparta, tego nie dało się ukryć, więc nie zamierzała odpuścić czy mu się to podobało czy też nie. - Może powinnam, ale ty chyba też, skoro jesteś jej, jak mniemam, najbliższą osobą. – powiedziała spokojnie, nie dając po sobie poznać, że trochę ją irytował tym swoim sposobem bycia. Jednak Maili miała to do siebie, że zawsze w każdym człowieku znajdowała te dobre cechy i wiedziała, że Lennox przejmował się swoją siostrą i mu na niej zależało. Dlatego też do niego się teraz zwróciła. - Nie jest sobą. To znaczy wygląda i zachowuje się jak lekki wrak człowieka, zgubiła tę wesołą wersję siebie. – powiedziała wpatrując się w niego. Maili nie uciekała wzrokiem. Czego niby miała się bać? Brata swojej przyjaciółki? Bez przesady, może i był całkiem specyficzny, ale nie czuła się jakkolwiek niezręcznie. Koniec końców to ona go tu ściągnęła, więc nie miała wyboru. Skoro postanowiła się nie wycofywać na początku, nie miała wyboru. Szła w to dalej, mając nadzieję, że wyjdzie z tego coś dobrego.