Pokój snów jest znanym, choć niezbyt często odwiedzanym pomieszczeniem. Wymiarami różni się nieco od klas, gdyż jest mniejszy, co tylko dodaje mu przytulności. Poza tym jednym szczegółem, ściany wyglądają jak w zwyczajnej sali lekcyjnej. Całą lewą stronę zajmuje naścienne lustro. Jego odbicie wydaje się trochę przyćmione, jakby znajdowało się za chmurami. I rzeczywiście, unoszą się tu małe obłoczki, z których wydobywają się szepty, słyszalne, jeśli osoba przebywająca w pomieszczeniu ma odpowiedni nastrój. Skupiając się na jednym z szeptów - snów, można usłyszeć, o czym opowiada.
Uwaga! Możesz rzucić kostką wyłącznie jeden raz! W każdym następnym wątku, który tu rozpoczniesz, kości oraz płynące z nich straty/korzyści już Ci nie przysługują!
1 - Jeden ze szeptów wyjątkowo Cię zaintrygował; skupiwszy uwagę właśnie na nim, dowiedziałeś się o historii jednego z uczniów, który uczęszczał do Hogwartu niemalże... sto lat temu! Zyskujesz z niej wiele ciekawych informacji, w wyniku czego udaje Ci się zdobyć jeden punkt do kuferka z Historii Magii i Runy. Zgłoś się po niego w odpowiednim temacie.
2 - Niestety; sny bywają wyjątkowo kapryśne i najwidoczniej nie mają zamiaru w żaden szczególny sposób Cię zaczepić. A kiedy w końcu zaczynasz słyszeć szept płynący z jednego obłoczka okazuje się... że opowiada on TWÓJ SEN! W dodatku taki, z którego raczej nie jesteś dumny. Obyś tylko Ty się na nim skupiał!
3 - Sny potrafią być różne, a ten najwidoczniej nie należał do najszczęśliwszych. Smutna historia o nieszczęśliwie zakochanym studencie mogła Cię wzruszyć, lecz spływające po twoich policzkach krople nie były łzami! Przynajmniej nie twoimi... Ów obłoczek postanowił dość dosłownie wylać na Ciebie wszystkie swoje żale i przez trzy następne posty nie znika znad twojej głowy, znacząc Ci ubranie coraz to większymi kroplami.
4 - Jeden z obłoczków zaczepia Cię, tym samym opowiadając o dość nietypowej rzeczy, która wydarzyła się w Hogwarcie. Zaczynasz się śmiać, a co najgorsze - nie możesz tego w żaden sposób kontrolować! Wypowiedziana przez szepty historyjka najwidoczniej powoduje u Ciebie niespodziewany wybuch śmiechu, w związku z czym przez trzy następne posty będziesz wyjątkowo rozbawiony.
5 - W spokoju przechadzasz się po pomieszczeniu, zastanawiając się, czy szepty rzeczywiście istnieją oraz czy mówią najprawdziwsze sny. Udaje Ci się usłyszeć jeden, potem drugi, następnie dwa naraz, trzy... Obłoczki stopniowo zaczynają Cię otaczać, a ich szepty narastają z każdą kolejną spędzoną w pokoju minutą. Jeden nawet będzie próbował wleźć Ci do ucha! Obyś przez nie nie zwariował...
6 - Spoglądając w lustro przez dłuższą chwilę, oglądany obraz wydaje Ci się wyostrzać, jakby obłoczki przerzedzały się. Zamiast nich w odbiciu dostrzegasz przebiegające po przeciwległej ścianie wydłużone cienie, które znikną, jeśli tylko spróbujesz się odwrócić. Czyżby przeleciał Cię dreszcz?
Automatycznie, wraz z lecącą ku mnie poduszką uniosłem jedną nogę do góry i wyciągnąłem ręce do przodu chcąc się przed nią ochronić. Cóż, nie byłem podatny na właśnie takie zabawy. Ale mimo wszystko zaśmiałem się, kręcąc swoją głową na boki z niedowierzaniem w to, co uczynił ślizgon. Na słowa, które wypowiedział chłopak nie zareagowałem za bardzo. Znałem go, fakt, bardzo dobrze, ale uwielbiałem udawać, że wcale tak nie jest. Czemu? Wtedy za wszelką cenę chciał pokazać, jaki jest, abym go poznał. Cóż, może jedynie to moje wyobrażenia, ale serio tak myślałem. Jest, w końcu się podniósł, ale zapomniałem całkowicie tego, co miałem zrobić. Może nie tyle co zapomniałem, jak już nie chciałem. No dalej, jest tak blisko! Z pewnością nic Ci nie zrobi, nie bój się. Jednak bałem się, mimo wszystko. Widząc, że obserwuje moje usta kiedy język ich dotykał uniosłem mimowolnie kącik ust ku górze, ledwo zauważalnie. Dobra, zrobię to! A może nie? Nie wiem. Z westchnięciem opuściłem głowę do dołu, na rzecz czego czerwone kosmyki włosów zasłoniły mi widok, całkowicie przysłaniając moją twarz. W końcu przykucnąłem, wzrok czekoladowych oczu przenosząc na buzię chłopaka. Prawą dłoń uniosłem do jego policzka, po którym przesunąłem opuszkami palców. No wróć, bądź tym człowiekiem z Zakazanego Lasu, proszę. Mówiłem do niego w myślach, bojąc się wypowiedzieć to na głos. Przymknąłem powieki, zagryzając dolną wargę, po czym wyciągnąłem szyję ku niemu. Nie! Nie będzie tak. - Przepraszam. - Szepnąłem, odsuwając się i opadając tyłkiem na ziemię. Dłońmi zakryłem swoją twarz wzdychając głośno. Idiota. A byłeś tak blisko.
Ciasnota, egipskie ciemności oraz chmara kurzu zdecydowanie go nie pociągały, aczkolwiek była to miła odmiana, kiedy człowiek pławi się całe życie w luksusach i jest w posiadaniu wyjątkowo dużej rezydencji, gdzieś w Paryżu. Nie mniej jednak, czuł się tutaj przytulnie. Czując jak dłoń czerwonowłosego przesuwa się po jego policzku, otworzył swoje oczy nieco szerzej i siedział, jakby czekał aż coś się stanie. Nie było sensu udawać, że jest w szoku- nie był, jednakże nie potrafił dalej dopuścić do świadomości tego, że w jakimś stopniu zaleca się do niego chłopak... I tego, że również Twycross wpadł mu w oko. Ten dotyk zadziałał tak, jakby zostało na niego wylane wiadro z zimną wodą. I pomimo tego, że nie było po nim widać, w jego środku aż się zagotowało, co można dwuznacznie interpretować. Oliver obserwował tylko jak krukon przybliżając się coraz bliżej niego, zaraz ląduje tyłkiem na podłodze z rezygnacją. Czego się bał? Że Hollywood zaraz mu za to przyleje, poturbuje i zostawi, zamykając szczelnie w Pokoju Snów? Niby ślizgoni byli do tego zdolni, ale Oli był niesamowitą pomyłką tiary. Spoglądał kątem oka na spływające po lekko zarysowanym oknie przeźroczyste krople, tak przytłaczające i tak równocześnie zbawienne dla spragnionych ulewy dusz, porównywanych do wyschniętych na wiór ziem czekających z utęsknieniem na małą burzę. Cholera, trzeba wziąć sprawy w swoje ręce. Prawie w sekundzie wykonał ruch, który spowodował, że Twycross leżał plecami na poduszkach, a on nad nim, wisząc jak sęp nad swoją ofiarą. - Za co ? - zapytał krótko i szybko, niby to oburzony marszcząc lekko czoło. Temu wszystkiemu towarzyszył szalbierczy uśmiech, który nawet w pewien sposób prowokował. Cóż, wyszło na to, że żar lejący się znikąd doprowadził ich do dość interesującego stanu, skoro Hollywood faktycznie zaczął mieć swoje wątpliwości w tyłku.
Przez swoje zażenowanie tym, iż poddałem się będąc tak blisko. Wystarczyło, aby ktoś mnie popchnął do niego, wtedy mógłbym to zrobić, mógłbym swobodnie sięgnąć wargami chociażby jego brody. Czemu tego nie zrobiłem, mając całkowite pojęcie, że nie mógłby mi nic zrobić. O ile wystarczająco dobrze go znałem. Z moich ust wyrwał się pisk, w momencie, w którym to pociągnął mnie na poduszki i zawisnął nade mną. Musiał mnie tak katować? Nie tyle co mnie, jak serce, które z każdą chwilą, gdy był własnie tak blisko biło coraz to szybciej. Nie miałem nad nim panowania, gdyby tak przystawił swoje ucho do mej klatki piersiowej, mógłby usłyszeć niewiarygodnie piękną, acz nierówną melodię tego kardynalskiego pudełeczka. Przymknąłem powieki, nie chcąc mu spoglądać w oczy, gdy mówił, gdy wypowiadał te dwa słowa. Skoro go przeprosiłem muszę mieć powód. Zrób to teraz, nie masz jak uciec. Jesteś w jego sidłach, więc weź się w garść! Przełknąłem ślinę i obie, smukłe dłonie ułożyłem na jego policzkach, kciukami delikatnie przesuwając po skórze. Ogolony, jak miło... Nieco uniosłem swoją głowę do góry, aby już po chwili wargami przesunąć po czubku jego nosa, zejść w dół na brodę, omijając usta, aż w końcu składając pocałunek na nich. Po tym czynie od razu rękoma zakryłem swoją twarz czując jak policzki stają się coraz to bardziej czerwone, zupełnie jak w Zakazanym Lesie. - Za to... - Odezwałem się w końcu, chcąc uciec od chłopaka, na co jego ramiona mi nie pozwalały. Nie potrafiłem ich ominąć. Ani dołem, ani górą. Nawet na boki nie mogłem się przeturlać. Czemu? Sama jego postura była znacznie większa od mojej.
Nie ruszał się przez cały ten czas, czekając na to co zrobi. Był doskonale świadom tego, co zaraz się stanie i oj... Czekał z wielką niecierpliwością. Skąd nagła zmiana ? Tak naprawdę doszedł do wniosku, że nie ma sensu ze sobą walczyć. Ma dziewiętnaście lat, więc wszystko można później zwalić na zachowanie skroplone młodzieńczym instynktem. Dopiero za jakieś kilkadziesiąt lat będzie mógł bać się o swoje zdrowie psychiczne, gdy wpadnie mu w oko jakiś facet. Póki co nie ma co narzekać, a jedynie korzystać ze swojej intuicji, która bądź co bądź podpowiadała co ma robić. Ale nie! Poczekał na pierwszy ruch Twycrossa, a czując jak ułożył dłonie na jego policzkach i wargami przesunął lekko po czubku nosa, Oliver uśmiechnął się dyskretnie pod nosem. Złożony, krótki pocałunek doprowadził ślizgona do takiego stanu, że ten musiał zacząć nad sobą bardzo panować. I nawet sam krukon z pewnością nie miał bladego pojęcia, co miał ochotę teraz z nim zrobić. Nieładnie, bo właśnie odezwała się niegrzeczna natura pana Hollywooda, pobudzona jednym, zalotnym ruchem ust. Nie spodobało mu się to, że czerwonowłosy chował swoją twarz ( i zapewne rumieńce ), dlatego jedną ręką odsłonił ją, w międzyczasie splatając ich obie dłonie ze sobą. Dopiero w tym momencie biedaczyna nie miał się jak ruszyć. - Może to ja powinienem przepraszać ? - przegryzł swoją dolną wargę i zbliżył się bardzo blisko do chłopaka, na tyle, że musnął jego miękkie usta. I co z tego, że miał kolczyki?! Oliverowi nie przeszkadzało to w żadnym stopniu, albowiem sam posiadał dwa, po bokach dolnej wargi, chociaż w postaci kuleczek. Ślizgon chcąc sprawdzić jego reakcję, przemienił niewinny, delikatny pocałunek na bardziej stanowczy. Oczywiście w międzyczasie czekał aż ten skonfrontuje nacisk kładziony na nie przez spękane delikatnie usta ciemnowłosego.
Nie, nie mógł mi przecież tego zrobić, nie mógł mnie tutaj trzymać, ale jednak. Nie miałem mu tego za złe, mógł robić co chciał, nie potrafiłem mu się oprzeć. Ślizgon miał to do siebie, że w ciągu kilku chwil potrafił sobie owinąć kogoś wokół małego palca. Ze mną tak zrobił nie zdając sobie o tym nawet sprawy. Gdy uniósł moją dłoń, splatając tym samym nasze palce razem odwróciłem nieco głowę, aby móc spojrzeć w tamtym kierunku. Nie wierzę... Taki silny uścisk, ale za to nie na tyle, aby sprawić mi ból. Nie kryłem swoich rumieńców już. Nie mogłem. Tak czy siak by je zobaczył. Jak nie przeze mnie, to sam. To co powiedział, nie potrafiłem tego zrozumieć. Za co niby miał przepraszać? Za to, że zwisał nade mną, jakby miał chęć zgwałcić jakąś seksowną panienkę? Raczej nie. Czując ponownie jego malinowe wargi na swoich zastygłem, nie wiedząc co robić. Czy zacząć powoli odwzajemniać, czy też po prostu starać się uciec. Poddałem się. Osobiście nie będę żałować żadnej chwili spędzonej dzisiejszego dnia z nim, nie tego, co uczyniłem, co on teraz robił. Ponowie ma dłoń odnalazła swoje miejsce na jego policzku, przez co opuszki palców wciskałem w gładki policzek Hollywood'a. Palce od drugiej ręki mocniej zacisnąłem na jego, nie chcąc, aby mnie puszczał. W tej właśnie chwili czułem się niesamowicie. Rozchyliłem nieco wargi, dając mu znać, że zamierzam to jeszcze bardziej rozwinąć. Czubkiem języka, w którym była metalowa kuleczka przesunąłem po dolnej wardze chłopaka, zaraz po tym wsuwając go do jego jamy ustnej. Oba mięśnie tańczyły ze sobą, bez słów, pocierając delikatnie o siebie. Ręką owinąłem nieco jego szyję, wsuwając swoje palce między włosy Olivera w ramach dociśnięcia go mocniej do siebie.
Tracąc z wolna, ku swej konsternacji, kontrolę nad tą niewiarygodną sytuacją, Oliver uśmiechnął się słabo, pozwalając swym wargom odwzajemnić pocałunek, który później został nieco pogłębiony przez krukona. Nie wiedział czemu, ale ręce zaczęły się pod nim uginać - cała ta sytuacja sprawiała, że większość mięśni stała się wobec niego nieposłuszna. Nagle poczuł się błogo, a jednak w pewnym stopniu słabo, bo stracił energię do tego, aby podpierać się nad chłopakiem. Walnął się więc obok, nie odrywając ich ust do siebie i umiejętnie przekręcając się tak, że Twycross prawie cały na nim leżał. Dotyk, który poczuł na swojej szyi, spowodował, że nie miał najmniejszego zamiaru tego wszystkiego przerywać. Z tego co zauważył, chłopak też nie miał nic przeciwko, gdyż nie stawiał żadnego oporu, mogącym świadczyć o tym, że czuje się... Ekm, niekomfortowo ? Cóż, Oliver był trochę kościsty, ale ubrania, które miał na sobie amortyzowały i działały jak poduszki, gdyż można było sobie spokojnie na nich legnąć, o! Chcąc nie chcąc, Hollywood zawsze był skłonny do niewinnych flirtów, aczkolwiek na chwilę obecną ciężko było mu nad czymkolwiek się zastanawiać. Przez cały czas jego oczy były zamknięte, ale gdy je otworzył, te wreszcie zidentyfikowały tańczące drobinki kurzu, które z przeklętą premedytacją drażniły go. Mimo wszystko odwzajemniał pocałunek przez cały czas, w pewnej chwili przegryzając lekko dolną wargę krukona i przejeżdżając opuszkami palców po jego szyi, w niesamowicie drażniący sposób. Zupełnie nie wiedział dokąd ich to wszystko doprowadzi. W pokoju panowała szaleńcza cisza, przerywana jedynie nieistotnymi szmerami i nic nie zapowiadało się na to, by mogli tu mieć jakiekolwiek towarzystwo.
Mając osłabiony umysł, przez fakt taki, iż własnie w tej chwili całowałem się z chłopcem swoich snów prawdopodobnie na wszystko bym się zgodził. Na każdą rzecz, którą ślizgon by mi zaproponował, ale tak czy siak miałem cichą nadzieje, że nie będzie miał chęci wykorzystania mnie. Chciałem, aby o tym zapomniał, albo zrobił coś, co będzie owocowało dalszymi takimi spotkaniami. Dlaczego? Cóż, z powodu tego zauroczenia? O ile mogłem to tak nazwać. Siła, z jaką serce napierało na mą klatkę piersiową świadczyła o czymś innym, ale szczerze łudziłem się ku temu, że to nie jest miłość. Nie może być! Zgodnie z tym, co uczynił Oliver ułożyłem się na nim. Aby nie być za wielkim ciężarem dla niego uniosłem się na jednej z rąk, drugą trzymając na policzku chłopaka, czule przesuwając opuszkami palców po nim. Nie wiem czemu, ale od zawsze uważałem to za oznakę uczucia, czegoś w rodzaju okazania słabości, tego, że osoba, która to czyni czuje się bezpiecznie przy tej drugiej. Niespodziewanie przełożyłem swoją nogę przez brzuch chłopaka. Nie ważyłem za dużo, więc przez chwilę mógł wytrzymać ze mną na sobie, także po prostu zasiadłem na nim, pochylając się mocno do przodu, cały czas go głaszcząc, całując. Jednak gdy dotknął mej szyi mruknąłem, unosząc się i tym samym kończąc pocałunek. Uniosłem kącik ust ku górze, później drugi formując tym samym zadowolony uśmiech, na rzecz czego znów Hollywood mógł ujrzeć te cholerne dołeczki w policzkach. Obie ręce znalazły miejsce na jego klatce piersiowej, na której się podpierałem, ale raz jedyny się schyliłem, aby lekko musnąć wargi ciemnowłosego. - Dziękuję... - Wyszeptałem, prosto w jego usta, po których pocierałem delikatnie swoimi. Byleby teraz mnie nie zrzucił. Niech pozostanie w tym stanie, w jakim jest. Niech żałuje tej rzeczy dopiero za kilka lat, nie teraz. Spraw, aby był Twój. Tak, jasne! Nie da się, nie można kogoś zmusić do tego, aby ofiarował Ci siebie. Samo to, że prawdopodobnie zmusił się do pocałunku było dla mnie bardzo ważne.
Przyjął na siebie cały ciężar krukona, nawet nic nie mówiąc. Uch! Tego Hollywood się obawiał - powrotu do rzeczywistości. Bo kiedy przerwali pocałunek, zdał sobie sprawę, że od teraz nie będzie mógł zaprzeczyć, że kiedykolwiek coś miało między nimi miejsce. Najzwyczajniej w świecie nie wiedział jak miał się teraz zachować, ale zamiast panikować i robić z tego powodu bóg wie co, rozluźnił wszystkie mięśnie, zakładając jedną rękę za swoją głowę. Mruknięcie, które dobiegło do jego uszu spodobało mu się na tyle, że nawet nie pomyślał o tym, by drugą dłoń odsunąć z okolic jego szyi. Opuszki palców przejeżdżały po niej z góry na dół i wędrowały gdzieś tak po bokach, prowadząc odkrywczą odyseję. - Za co mi dziękujesz ? - jakby otrząsnął się ze snu - Chyba nie myślałeś, że przymuszałem się do tego - dodał jeszcze i pacnął się dłonią w czoło, jakby chciał mu pokazać, że jeśli faktycznie wziął ową opcję pod uwagę, to jest idiotą. Otóż, Hollywood nigdy się do niczego nie zmuszał i nawet jeśli zaoferowano by mu nie wiadomo jak wielką kasę za pocałowanie byle jakiego faceta, to nie zrobiłby tego. W końcu miał jeszcze jakieś resztki godności. Niewiarygodnie słodkie dołeczki w policzkach ujarzmiły Olivera w jakiś sposób. - Twój brat nie kazał mi tego robić - powiedział jeszcze szybko, mimowolnie mierzwiąc swoje średniej długości włosy, wolną dłonią i uśmiechając się szeroko. Jakoś nie mógł się powstrzymać, więc usiadł na tyle, ile się dało i pocałował go jeszcze raz w usta, co miało być pewnego rodzaju podkreśleniem, że wszystko robi z własnej woli.
Zaczęło się, Oliver teraz z pewnością z łatwością znajdzie każdy mój słaby punkt, co zaczął od szyi. Tak, to zdecydowanie było najgorsze. Te łaskotki, dreszcze przechodzące moje ciało. Innym raczej nie pozwoliłbym dotykać tego miejsca, od razu odsunąłbym dłoń tej osoby, ale że był to on... Nie mogłem. Nie miałem czelności do tego, aby odtrącić chłopaka, tym bardziej, że w tej chwili mnie zahipnotyzował. Swoim spojrzeniem, pocałunkiem, dotykiem. Wystarczyła chwila, żebym zdołał być całkowicie w jego łaskach. Zaśmiałem się krótko, słysząc jego słowa i pokręciłem głową, dając mu znać, że wcale tak nie myślałem, co oczywiście było kłamstwem. Odnośnie właśnie tych spraw nie miałem pojęcia jaki jest. Owszem, wiedziałem, że pociągają go dziewczyny, ale tylko to. Co do chłopaków miałem pewne wątpliwości, a co za tym idzie? W tej chwili czułem się jak jeden na milion, który miał okazję połączyć się chociaż w taki sposób ze swoim marzeniem. - Mój brat niech lepiej o tym nie wie. - Stwierdziłem, wzruszając ramionami beznamiętnie, a jak chłopak zaczął się podnosić, ja automatycznie uniosłem się na kolanach, aby nie musiał tego robić z moim ciężarem. Na to drobne muśnięcie, uśmiech bardziej się nasilił, przez co dołeczki mocniej się nasiliły. Siedział, więc teraz palcem wskazującym mogłem bez problemu kreślić różne wzorki na jego klatce piersiowej, w tym również i drobne dwa serca. Skupiłem się na rysowaniu, aż w końcu zaprzestałem i dalej trzymając tyłek na udach Olivera odchyliłem się. Ręce przesunąłem w dół, na boki młodego mężczyzny, żeby przesunąć nimi w górę i dół w tych miejscach. W końcu odnalazłem jego dłonie, które splotłem ze swoimi, silnie, mocno, układając je na swoich udach. Zakochany szczyl! Nie... Chyba nie. A może? Nie dopuszczałem do siebie tej myśli.
Nie wierzył w to. Był zdania, że krukon nie spodziewał się po nim takich akcji, jak dzisiaj. Do tej pory wszystko wyglądało przecież normalnie – Oliver niemalże ignorował jego zaczepki i zdawał się być mało zainteresowany czymś więcej, a cała gra wychodziła mu bardzo dobrze. Dopiero dzisiaj stwierdził, że nie ma dalej siły się opierać i oszukiwać samego siebie,a tym bardziej swojego serca, które samo dyktowało swoje warunki. Patrzył teraz prosto w oczy chłopaka, przyglądając mu się uważnie i uśmiechając się pod nosem co jakiś czas, jakby był zadowolony z tego, czego dzisiaj dokonał. Szybko jednak zauważył, że przestali się zachowywać jak dobrzy znajomi, co wprowadziło Hollywooda w niemałe zakłopotanie, bo nie wiedział na czym stoi. Przez moment patrzył się zamyślony w lustro, które stało po ich prawej stronie, patrząc na obłoki i mając ochotę zasnąć. Śnić całe wieki i nie obudzić się już więcej. Swoją drogą, Oli miał tendencję do niezapamiętywania snów, poza tym nigdy się z nich nie zwierzał nikomu, uznając je za jego prywatność, którą przecież od zamierzchłych lat tak bardzo cenił. Powodem zaśnięcia nie była bynajmniej rozpaczliwa tęsknota, wynikało to raczej ze zmęczenia życiem i nagłym, aczkolwiek wielce niechcianym ukłuciem rutyny. Cóż, teraz ta rutyna opuściła go na długi czas. Ale jak to możliwe, że Antoine jest pierwszym facetem, który go zainteresował? Nagle jego upodobania do płci zmieniły się czy po prostu chłopak był w jego typie? A cholera wie. Tak czy inaczej, spokojnie mógł się czuć wyróżniony, skoro doprowadzał go prawie do palpitacji serca! Hollywood pozwolił chwycić swoje dłonie, aby spleść je z rękoma czerwonowłosego. Odwrócił głowę w jego stronę. - Jak mam to wszystko interpretować, Panie Twycross ? - zapytał prosto z mostu, bez żadnej, niepotrzebnej gadki szmatki. Był niemal pewny, że usłyszy jakąś wahającą się albo połowiczną odpowiedź, która raczej nie będzie go satysfakcjonowała.
Mogłem być z siebie dumny, cieszyć się z tego, że Oliver był w stanie do takiego stopnia się do mnie zbliżyć. Wiem, że cały czas się powtarzam, ale trudno mi w to uwierzyć. Do teraz mam wrażenie, że tkwię w śnie, który za żadne skarby nie chciał się skończyć. Choćbym chciał, nie potrafiłem. Nawet uszczypnięcie nie mogłoby mi w tym pomóc. Och, Panie Hollywood, do czego Ty doprowadziłeś? Gdybyś tylko wytężył słuch, pozwolił skupić się na jednym z dźwięków będących w tym pokoju, czyli moim sercu, które biło niemal wyskakując z mej klatki piersiowej. Musiało paść to pytanie teraz? Dzisiaj? Znów stałem się nieśmiały, wzrok opuściłem do dołu pozwalając, aby kosmyki włosów przesłoniły mi twarz. Tak też schowałem się przed chłopakiem, co pewnie długo nie potrwa, aczkolwiek korzystać trzeba póki można. Przechyliłem nieco głowę do boku, zastanawiając się nad odpowiedzią. - A jak byś chciał? Wiesz przecież, że obojętny mi nie jesteś, a nie wiem co mogę od Ciebie oczekiwać... - Nie miałem bladego pojęcia, czy właśnie to chciał usłyszeć, czy też inną, konkretną odpowiedź. Przecież zdanie "bądź ze mną" było banalne. Dziecinne, należące do rozpoczynanych jako dziecko związków, które kończyły się po tygodniu, bo ktoś nie chciał dać drugiej osobie gumy do żucia. Czekoladowe spojrzenie przeniosłem na jego osobę, twarz, dokładnie obserwując mimikę, chcąc zaobserwować każdy detal. Wzrok zatrzymał się na wargach, z których chciałem usłyszeć odpowiedź na swoje słowa. Dalej miałem ich smak na swoich ustach, czułem to ciepło, mimo tego, iż pocałunek miał miejsce jakiś czas temu. Koniuszkiem języka jak wcześniej przesunąłem po dolnej wardze, szturchając lewy kolczyk na bok, co za pewne wyglądało kusząco, szczególnie, że w tej chwili zawitał na mych ustach lekki uśmiech formujący dołeczki.
W jego głowie rozpoczął się chaos i wielka walka. Kurde, przecież był tylko zwyczajnym przedstawicielem płci brzydkiej, świadomie zdolnym do łamania kruchych serc i powodowania powstających potoków rzewnie wylewanych łez. Jeśli mógłby zadecydować o tym, że od teraz są razem – bałby się o to, czy go przypadkiem nie zrani. Kiedy tak nie niego patrzył, zdawał sobie sprawę, że chłopak jest kruchy od stóp do głów i trzeba obchodzić się z nim jak ze szklanym naczyniem. W jednej chwili jest, czujesz go, a w drugiej nie zauważasz jak Tobie potknie się noga, a on upadnie, rozpryskując się na miliony kawałeczków. - Nie będę cię traktował jak dobrego znajomego. Szczególnie po tym, co dzisiaj zaszło. Dziwnie bym się z tym czuł – podsumował, być może robiąc nie lada nadzieję krukonowi. Rzeczywiście, to, co robił Twycross faktycznie wyglądało niezwykle kusząco. Samo obserwowanie go sprawiało, że ślizgonowi robiło się coraz to cieplej i cieplej. Najchętniej po prostu zrzuciłby teraz tą koszulę – w końcu masa tatuaży też mogła służyć jako odzianie! Nie odważył się jednak tego zrobić, gdyż obawiał się, że mogłoby to być źle odebrane przez Twycrossa. Jeszcze chłopczyna pomyśli, że tu i teraz chce go zgwałcić. W rzeczywistości wybrałby na to bardziej ustronne miejsce, jak łazienka studencka, ale ciiii... Rozłączył na chwilę ich ręce, po czym złapał go tak, aby Antoine zbliżył się do niego wystarczająco blisko. - Skoro ja nie jestem obojętny tobie, a ty mi, to od dzisiaj należysz tylko i wyłącznie do mnie – szepnął mu na ucho, znowu przejeżdżając opuszkami palców jednej ręki po jego szyi, w którą niebawem pocałował go dwukrotnie.
Niby jak dziwnie by się on czuł? W sumie, tak, przecież nie moglibyśmy się traktować tak jak wcześniej. Ciągle miałbym przed oczami jego twarz, czułbym na sobie dotyk, który w ogóle by nie nastąpił. Może przełamał się do tego, aby spróbować? Byle tylko nie z litości. Musiał coś poczuć, chociaż odrobinę. Przyłożyłem swoją dłoń do jego klatki piersiowej, chcąc wyczuć jak bije serce Olivera. Automatycznie na ten bit uśmiechnąłem się delikatnie, przymykając powieki w ramach wyobrażenia sobie pewnej rzeczy. To ciepło, otaczająca mnie czerwień jego serca, oraz dużo silniejszy dźwięk odbijanego się kardynalskiego pudełeczka w klatce piersiowej. Z myśli, jak już jakiś czas temu wyrwał mnie uścisk Hollywood'a, który przyciągnął mnie do siebie niczym swoją zabawkę, jakąś marionetkę, która miała robić to, o co jej Pan by ją poprosił. Czy ja się czasem nie przesłyszałem? W moich oczach pojawił się przebłysk radości, satysfakcji z tego, że właśnie teraz, w pewnym stopniu Oliver mi oświadczył, że jesteśmy parą. Może w dość śmieszny, acz uroczy sposób, ale jednak. Nie mówiłem nic, uznałem, że jest to niepotrzebne. Wraz z oddechem zbliżającym się do mej szyi odchyliłem głowę do boku, aby miał większe pole do popisu. Siedząc dalej na jego udach wzniosłem się do góry, opierając rękoma o ramiona ciemnowłosego. Teraz wydawałem się być wyższy, ale to tylko pozory. Jak tylko wstanie znowu będę małą myszą przy jego boku. - Będziesz żałować. - Stwierdziłem, prychając jeszcze od niechcenia. Musiał poważnie zastanowić się nad tym, czy aby na pewno chciał ze mną stworzyć związek. Dalej z trudem przychodziło mi to miano naszej dwójki. No, a jakżeby inaczej. Dopiero dwie minuty w nim byli, o ile Hollywood nie traktował tego jako żartu, w którym dobrze grał. Korzystając z tego, że jestem przez moment wyższy nachyliłem się nad swoim... kochankiem, składając muśnięcie na jego czole, nosie, policzku, drugim, a na koniec na ustach.
Pokój Snów zawsze mnie intrygował mimo iż był mniejszy od zwykłej i pospolitej klasy to był bardzo interesujący głównie za sprawą tego dużego tajemniczego lustra którego niezbyt rozumiem. Stałam tutaj tak przez dłuższy czas nie przejmując się niczym i wsłuchiwać się w różne szepty z różnych chmurek. Rozciągnęłam się, poprawiłam niesforne włosy po czym ziewnęłam zakrywając usta rękoma -Przez to wszystko jestem trochę senna, mam nadzieje że coś się zaraz ciekawego wydarzy lub ktoś po prostu tu przyjdzie Powiedziałam z lekką rezygnacją.
Zajęłaś to parę dni temu, ani widu ani słuchy, więc teoretycznie można grać.
Louis uporczywie szukał jakiegoś odpowiedniego miejsca. Na spotkanie z Charlie oczywiście. Tam na moście nie wszytko sobie wyjaśnili. Poza tym nie ukrywam, Louis tylko szukał pretekstu do zagadania gryffonki. Pokój snów wydawał mu się odpowiedni. W prawdzie za nim nie przepadał, ale znaleźć równie zaciszne miejsce e Hogwarcie graniczyło z cudem. Wszędzie tylko te hałaśliwe pierwszaki. On chyba taki nie był. Now lubił ty wygłupów. Zawsze nad wyraz wyniosły i zimny. Pozory. Potrafił być spontaniczny jednak nie przy wszystkich. Watson lada moment miała tu być. Co dla Fairchilda oznaczało sto pomysłów na minutę i problem z realizacją. Chciał żeby wszystko było jak trzeba, ale nie przesadzone. Nie był typem romantyka. No, nie i tyle. Wszytko wydawało mu się takie kiczowate. Jednak czego się nie robi dla... No, więc właśnie. Teraz w pomieszczeniu panował półmrok, wszytko zdawały się oświetlać tylko małe świeczki, które zamiast na stole zawieszone były w powietrzu. Przecież Louis to świetny czarodziej, nie dosyć, że piękny to jeszcze mądry. Idealny materiał na męża. Tak, tak drogie panie nie musicie zaprzeczać. Na podłodze pełno było poduszek obitych w różnokolorową satynę, a sufit stał się teraz nocnym niebem. Fairchild musiał zaczerpnąć to z Wirlkiej Sali , bowiem pokaz jego własny zdjęć, jednak nie przeszedł, a szkoda. Wielka strata. Gdzieniegdzie porozrzucane były nieznanego pochodzenia kwiaty. Pomysł z ognistą zastąpił też czymś nieco bardziej wyszukanym. Żeby nie mogła powiedzieć, że chce ją spić byle czym i wykorzystać. Pozostało mu tylko czekać na dziewczynę, mając nadzieję, że go nie wystawi.
W ostatnich dniach Chalie była trochę... wytarmoszona. I to wcale nie tak, jak możaby to było sobie wyobrazić, po prostu do niczego nie starczało jej siły ani motywacji i czuła się trochę, jakby ją ktoś przeżuł i wypluł. Większość czasu spędzała w dormitorium, patrząc z daleka na niewielki zapasik eliksiru euforii i walcząc ze sobą, z jednej strony potrzebując doładowania, teraz, natychmiast, z drugiej nie chcąc marnować tak cennego produktu, w czasie kiedy nikt już nie chciał robić go dla niej za darmo, a ona talentu do eliksirów nie posiadała. Znajdowała się w takim stanie jakiś czas, kiedy coś się postanowiło zmienić: sama nie wiedziała, co ją pchnęło do tego, żeby sprawdzić profil Obserwatora na wizbooku, bo raczej tego nie robiła i nie obchodziło jej to przesadnie. A tym razem wieści okazały się być dla niej interesujące! To jedno zdanie o zakochanym Fairchildzie przeczytała kilkadziesiąt razy. Wtedy na moście nie zdążyli sobie więcej powiedzieć, przerwała im horda niewyżytych drugoklasistów z Hufflepufu i warunków do dalszej rozmowy nie było. A było to tak dawno temu, że Charlie już nie była taka pewna, czy Louis mówił prosto z serca. A tu proszę, list! I zaproszenie (rozkaz?). Charlie nie chciało się nawet przygotowywać, za bardzo jej się spieszyło, toteż raz jeden wyglądała, jak każdy inny - z włosami związanymi w luźny warkocz, w długich dżinsach i białym, półprzezroczystym podkoszulku. Zaskoczyło ją to, co zastała w Pokoju Snów, zwłaszcza że Fairchild jeszcze się wydawał taki zaaferowany i w ogóle. Świeczki, nocne niebo, podusie, kwiaty... - Gdybym wiedziała, że tak ma to wyglądać, to bym się bardziej odświętnie ubrała - powiedziała na przywitanie, posyłając Louisowi półuśmieszek. No cóż powiedzieć, trafił do niej tymi wszystkimi gadżetami, no!
Louis przez długi czas walczył z myślami. Czy dobrze robił? Może przesadził? Całe to zamieszanie, a wszytko przez to, że dziewczyna nie odpisała na list. Nie powiem, martwił się ci z tego będzie . Nie chciał zostać tu nakryty sam, jak lamentuje, że dostał kosza. On nie czyta obserwatora. No dobrze, może czasami. W każdym razie ten wpis też przeczytał parę razy. Cały Hogwart mógł już wiedzieć. Normalnie pewnie by go to zdenerwowało. Teraz najzwyczajniej świecie olał to. Reputacja, którą sobie wyrobił przestawała mieć znaczeniem. Dobra, skończywszy na razie budowanie dramy wrócę do sedna. - Tym razem Ci wybaczę- skomentował jej strój uśmiechając się lekko. Jednak przyszła. Kamień spadł mu z serca. Mogła sobie być ubrana e cokolwiek, nawet włosiennicę. On i tak byłby zachwycony. Żeby nie szczerzyć się do niej jak szczerbaty do suchara skierował wzrok na jedną z poduszek. Miał jej tyle do powiedzenie. Chciał, żeby tym razem nikt im nie przeszkodził. - Usiądziesz? Chyba , że przesadziłem z tym wszystkim. Wiesz myślałem, że lubisz kwiaty, ale jeśli nie to mogę zaraz się ich pozbyć...- na szczęście przerwał, bo słowotok zdawał się nie mieć końca. Był teraz jak małe dziecko. Albo nie, jak uczeń przy tablicy. To chyba trafniejsze porównanie. Sto słów na minutę i żeby chociaż jedno było dobre. Gdyby Charlie widziała, że tak mu namąciła w głowie. - Skoro, cały Hogwart już, wie to ty chyba też powinnaś. - powiedział z łobuzerskim uśmiechem takim jak na Louisa przystało. Musiał trochę ochłonąć co by znowu być sobą. Lada chwila powinno być okey, no chyba, że Charlie go czymś zaskoczy.
Nie poznawała go zupełnie. Do czego innego ją przyzwyczaił, więc co tu się dziwić, że jego inicjatywę przywitała z uniesionymi w zaskoczeniu brwiami - ale i z uśmiechem, szerokim i szczerym. Cóż, podobała jej się ta zmiana, jaka w nim zaszła. Podobało jej się to, co dla niej przygotował, czuła się dzięki niemu doceniona. I jeszcze to jak słodko spuścił wzrok na poduszkę, zupełnie jak nie Fairchild! Przez to Charlie podeszła do niego bliżej. - To ja wybaczam tobie, że nie raczyłeś mi uprzedzić! - powiedziała trochę przekornie, ale jednak radość górowała w jej tonie. No cóż, ona w sumie dla niego byłaby w stanie włożyć włosiennice, a to już coś znaczy! Słuchała jego monologu z uśmiechem, za bardzo się rozkoszując tym, jaki on był uroczy, gdy się tak denerwował, żeby mu przerwać. A kiedy skończył, podeszła do niego i złapała go za rękę. - Spokojnie, oddychaj. Po pierwsze, nie zamierzam cię bić ani uciekać z krzykiem. - Przy tym uśmiechnęła się przekornie, ale ścisnęła jego dłoń obiema rękami. - Po drugie, lubię kwiaty, są cudowne, dziękuję - kontynuowała, patrząc na niego z dołu, kontemplując jego odziedziczone w genach, cudownie niebiańskie rysy. Nawet nie przeszło jej przez myśl, że mógłby to być jakiś głupawy żart. Ale z drugiej strony zazwyczaj przy Louisie obawiała się, że uruchomi swój gen wili i rzuci na nią urok, a ona nie będzie mogła się powstrzymać i oszaleje z miłości do niego. Chociaż, szczerze mówiąc, nie byłoby to mu nawet potrzebne. - Chętnie o tym posłucham! - skończyła, po czym usiadła na jednej z poduszek, zgodnie z jego prośbą, opierając się z tyłu na rękach i patrząc na niego z dołu.
Pomijając fakt, że cieszył się jak małe dziecko na jej widok. To stres już powoli przechodził. Właściwie im bliżej poznawał Charlie, a raczej im dłużej przyzwyczajał się do jej obecności, łatwiej mu się rozmawiało z dziewczyną. Wszystko było zdecydowanie prostsze gdy postrzegał ją tylko jako dziewczynę, w prawdzie ładną, ale jednak tylko dziewczyną. Teraz wszystko było takie chore. -Nie mów, że nie lubisz niespodzianek.-zaśmiał się cicho. Może powinien był nalać jej tego Brandy? Tak, Brandy. Stwierdził, że wino będzie zbyt trywialne. No, ale jednak, jeszcze zdąży. Nadgorliwość to nic dobrego. Jeszcze ją spije zanim czegokolwiek się dowie i znowu nici z ich rozmowy. Trzeba się hamować, zdrowy umiar to coś czego nie praktykował. Jednak w słusznej sprawie i on się przemęczy. -Dobrze, że ci się podoba. Przesunął się w stronę dziewczyny. Tak, że stał i teraz twarzą w twarz. No może nie do końca. Ona była niższa. Zdecydowanie, tak o pól głowy. Przyglądał jej się uważnie przez dłuższą chwilę. Była urocza. Trochę dziwna, ale jednak. -Nic takiego. Chciałem ci tylko powiedzieć, że Cię kocham. Bardziej niż kogokolwiek innego.-powiedział po chwili namysłu.-Ale jeśli się zaśmiejesz, to się policzymy.-dodał szeptem do ucha blondynki. Wplótł palce w jej włosy. Były nadzwyczaj delikatne. Prawie jak jego. Nie maił nic do stracenia. Pocałował ją delikatnie usta, nie chcąc, znowu wyjść na nachalnego. Maił jej tyle do powiedzenia, już wystarczająco długo to w sobie dusił. Tyle cisnęło mu się na usta. Chociaż tym nędznym pocałunkiem mógł dać upust choć części jego uczuć które do niej żywił. bał się, że ta pozorna sielanka może nie trwać długo, dlatego postanowił czerpać niej il się da jak pustelnik ze źródła na środku pustyni. Kto wie, kiedy znowu nadarzy się okazja?
Jej też było chyba łatwiej się z nim kłócić, to przejście z ironicznego tonu było czymś dziwnym i niespodziewanym i trudno jej się było tak nagle przestawić po tym, jak tak długo darli ze sobą psy i nie potrafili długo wytrzymać w swoim towarzystwie bez sprzeczek, dogryzania i cynizmu. W sumie to, że Louis się w niej zakocha było ostatnią rzeczą, której by się po nim spodziewała, dlatego ciągle nie potrafiła odgonić myśli, że to może być jakiś głupi żart, chociaż taki niewybredny humor zupełnie nie pasował jej do Fairchilda. Ale gdzieś istniała taka irracjonalna obawa. - Lubię niespodzianki - powiedziała posłusznie, spuszczając wzrok na swoje stopy. - Zwłaszcza takie. Cóż, pod wszystkimi skórami, ćwiekami, dziurami i czernią, przekleństwami, szlugami, skłonnościami do nielegalnych rzeczy i używek, Charlie była jednak romantyczką z ciągotami do wszystkich takich gadżetów, jak świece, kwiaty i słodkie oczy. Wystarczył typowy podryw na romantyka, żeby wzruszyć jej wrażliwe serduszko. Kto by się po niej spodziewał? Kiedy się do niej zbliżył, podniosła wzrok, żeby objąć nim jego twarz, oczy, trochę jakby chciała się upewnić, czy Louis jest poważny, ale głównie dlatego, że serce jej się ścisnęło i biło tak mocno, że słyszała pulsowanie krwi w uszach. I było jej tak ciepło i dobrze. Tego zawsze przecież najbardziej potrzebowała, takiego poczucia bliskości, świadomości, że jest dla kogoś ważna. Uśmiechała się jak głupia, kiedy wyznawał jej miłość, zbliżyła się do niego jeszcze bardziej, kiedy ją pocałował. Ale jednak Charlie nie potrafiła być w tamtej chwili w pełni spokojna. Problem polegał na tym, że była zbyt szczęśliwa. Nie potrafiła całkowicie zapomnieć o świecie, żeby oddać się tej chwili. Tkwiące w niej od długiego już czasu wyrzuty sumienia za każdym razem, gdy już była tego bliska, dawały o sobie znać. Przed oczami stanęły jej testrale, czarne grzbiety rysujące się na tle zakazanego lasu. Nie mogła powstrzymać drżenia rąk, nóg zresztą też. Musiała się odsunąć od Louisa przynajmniej na odległość kroku, żeby móc zaczerpnąć głęboki wdech, nie chcąc się przy nim rozpłakać. Ale była tego bliska. - Boże - wydusiła z siebie łamiącym się głosem, zasłaniając twarz drżącymi dłońmi. - Ja na to nie zasługuję, Louis. Każdy, ale nie ja.
Miało być tak pięknie. Jedna cudowna, nieprzerwana chwila namiętności, w której to mógł przeistoczyć tłumiące się w nim uczucia w czyn. Miało. Tylko czemu to przerwała. Niespełna chwilę temu był temu a granicy delektując się tym jak och usta łagodnie zbliżają się do siebie. Chciał dławić się tym wszystkim, jak topielec w chwilę po zaczerpnięciu powietrza. Nie chciała go, lub to jego podświadomość płatała mu figle. -Każda tak mówi, nie przejmuj się. Powiedział to tak po prostu. Jak zawsze miła w zwyczaju zaznaczać jego pozycję. Właściwe to wyższość nad innymi po prostu. Taki już był i tyle. Nie każdy musi być idealny. Choć może i był. Tak , Louis mógł tak twierdzić. Z resztą jak każdy. I nie, nie jest to na wskroś patetyczne stwierdzenie. Pojęcie ideału podobnie jak piękna, jest względne i inne dla każdego z nas. Na przykład dla Fairchilda, ideał kobiety to nie modelka z wybiegu jakby się mogło wydawać. Tylko ktoś przy kim jego serce zabije mocniej. -Coś się stało, tak? Przez dłuższą chwilę świętował ją wzrokiem. Co jej strzeliło do głowy? /przepraszam, za jakość i długość. Pisane z telefonu.
Przykryła dłonią czoło, drugą zacisnęła w pięść i przyłożyła do brzucha, chcąc chociaż troch powstrzymać ich drżenie. Ale nie potrafiła. Chyba wszystko właśnie zepsuła. Pomimo świadomości, że w ogóle nie miała prawa stać tu przed nim i być szczęśliwą, zabolało ją to bardziej, niż obraz testrali wciąż kłębiący się gdzieś pod czaszką i nękający ją wspomnieniem upiornych sylwetek. Zabolało ją to, co powiedział, praktycznie widziała oczami wyobraźni, jak zamyka się w metaforycznej skorupie, ale mimo jego słów zbliżyła się do niego z powrotem i ujęła za rękę, mając nadzieję, że jej nie zabierze. Chciała to naprawić, chciała teraz, żeby ją zrozumiał bardziej, niż czegokolwiek. Ostatnim, czego chciała, było zranienie go, to byłaby kolejna szrama na jej poczuciu winy, i tak pulsującym już bólem. - Nie zrozum mnie źle - zaczęła, panicznie wyrzucając z siebie słowa, jakby w obawie, że nie zdąży mu tego powiedzieć, że on odwróci się i wyjdzie. - Louis, to nie jest tak, że tego nie chcę, chcę! Kocham cię. - Wzięła głęboki oddech, nawet zebrała się na odwagę, żeby podnieść głowę i spojrzeć na niego. - Tylko tyle, że chyba nie mam prawa. Nie mam prawa nawet istnieć. Sama nie wiedziała, co się z nią działo, walczyła z przekonaniem, że nie powinno jej być w Pokoju Snów i z testralami w swojej głowie, ale równocześnie także z potrzebą bycia tu, teraz, z Louisem, z wyrywającym się do niego sercem. Którakolwiek strona by nie wygrała, Watson i tak będzie stracona.
Weszła do sali i zamknęła za sobą drzwi. Kolejne nowo poznane miejsca.. uśmiechnęła się do siebie i rześkim krokiem skierowała w stronę jednego z foteli. Usiadła w nim wygodnie i z zastanowieniem wbiła wzrok w ścianie na przeciwko. Cofnęła się myślami do minionych dni, które zawierały w sobie zarówno pozytywne zdarzenia, jak i trochę mniej entuzjastyczne np. wyprawa do zakazanego lasu. W sumie było by nawet ciekawie i znaleźć jakies małego zwierze, z czego była niezwykle dumna. Poza tym moze Troll z eliksirów i nieprzyjemna lekcja zaklęć.. no cóż, bywa i tak. Poza tym wreszcie udało jej się wyjść gdzieś razem z kotem, czego dawno nie robiła. Ogólnie było to dosyć pozytywne kilka dni. Odgarnęła włosy za ucho i na jej twarzy pojawił się lekki uśmiech.
Ludzie mówią, że uwielbiają spać... Uwielbiają spać, bo to takie przyjemne... Prawie, jak połowa śmierci. W sensie, że jesteśmy gdzieś daleko kompletnie nieświadomi... Ale jednocześnie tak bardzo blisko, bo podobno nasze sny to nasze pragnienia... Boże, jak często budzimy się zażenowani tym, co zobaczyliśmy we śnie? Dobra nadzieja, że zapominaliśmy to co nas przerażało o poranku zaraz po podniesieniu powiek... Hm. Taka filozofia wydaje się być niebezpieczna dla nastolatki... Możliwe i trudne. Zauważyliście? Trzynastolatka mówi: "ale mnie zraniono". Odpowiedź: "kto Cię zranił, Myszka Miki?" Chamskie. Ale prawdziwe. Bo Laila chciałaby mieć teraz te problemy, które miała cztery lata temu. Było łatwiej. Tylko nie wiadomo czy tylko ona tak o tym myślała. W sumie każdy jej rok obfitował w skutki, których ogólnie nie chciała mieć... Ale miała. A teraz była druga w nocy, a ona przyłapała się tu w luźnym tshircie i krótkich spodenkach z poduszką w ręku... Ot. Opuściła dormitorium Hufflpeuff'u gdyż nie mogła tam znaleźć spokoju. To było dla niej za dużo i chyba wszyscy wiedzieli, że już nie mogła przebywać w towarzystwie, ani Jude, ani Haerowen... A dla Urszulki stanowiłaby dziwną, niezrozumiałą masę. Przecież Laikowa to taka szczęśliwa dziewczyna z bagażem pewnego bogactwa i zdrowego rozsądku. Przynajmniej tak Litwince się mogło wydawać. Laila nie chciała jej wyprowadzać z błędu. Co prawda jej humor był lepszy, ale nic nie mogło zaprzeczyć temu, że nie mogła zasnąć, że dręczyły ją myśli i prawda, której nikt nie znał. Głównie dlatego, że to co widzieli było bardzo wiarygodne. Po co to niszczyć? Po co im pokazać to co jest za kurtyną? Może po to, żeby oczyścić sumienie? Choć po tym, co powiedziałaby orzekliby, że go nie ma. I w sumie wszyscy mieli kogoś, komu mogli powierzyć cząstkę tego swojego "ja". Laila ignorowała nawet listy od matki czy kogokolwiek. Chyba była trochę niegotowa na to wszystko. A teraz oparła się o zimną ścianę pomieszczenia i zjechała po niej siadając na podłodze... Przytuliła się do poduszki i cicho westchnęła... Chyba będzie musiała coś zmyślić i zacząć brak środki nasenne.
Oj nawet nie wiesz jak bardzo się z Tobą zgadzam. Chłopak najchętniej przespałby całe swoje życie. Sen był bardzo przyjemnym i chyba najprzyjemniejszym w jego życiu doświadczeniem. Odpływał w świecie własnych snów, chociaż nie zawsze te sny są trafne i chłopak jest z nich zadowolony, bo tak nie jest. Zazwyczaj śnią mu się same bzdury, ale jak kiedyś przyśniła mu się śmierć jego siostry to już nie było śmieszne. To był świat czarodziejów więc kto by nie pomyślał na pierwszy rzut oka, że sen może się tutaj spełnić? Życie Adriena było ostatnio bardzo monotonne, jedno i to samo i tak w kółko. Postanowił to zmienić. Myśleć to jedno, a robić to drugie prawda? Chłopak jak na razie nie miał żadnych konkretnych planów, nigdy nie był w takiej sytuacji, zawsze miał ręcę pełne roboty, kolejki do rozmów ze znajomymi. Jednak skończenie Hogwartu wszystko zmieniło, odwróciło jego życie dosłownie do góry nogami. Tęsknił, za tymi lekcjami, za wszystkim, ale nic już na to teraz nie mógł poradzić. Czas biegł nieubłagalnie. Niby tak bardzo uwielbiał sen, ale dzisiejszej nocy nie mógł spać, a jak się nie może spać to gdzie można się wybrać? Do jedynego pokoju który ma coś z tym wspólnego. Odkrył je w drugiej klasie, gdy jeszcze był małym chłopcem. Często tutaj przesiadywał, bo nie było tutaj zazwyczaj tłumów, jeden czy dwoje uczniów, którzy przez przypadek tutaj zajrzeli i tylko tyle. Całe szczęście, że studia mogli kontynuować tutaj w szkole i tutaj odbywały się dla nich lekcje. Był z tego faktu bardzo zadowolony. W pidżamie wyszedł do pokoju wspomnianym wcześniej. O dziwo wchodząc do pokoju snów była tam już jedna z puchonek których nie lubił. Zresztą kogo Adrien lubił? Trzeba było mieć na prawdę szczęście, aby ktoś mógł być obdarzony jego uśmiechem. - Panienka Howett... Jak tam słonko widzę, że masz podobny problem co ja. Chłopak Cię rzucił, czy mamusia skrzyczała? - zapytał będąc całkiem poważnym. U niego na twarzy bardzo rzadko widać jakikolwiek uśmiech, więc nie ma co mu się dziwić. Usiadł obok niej, przecież nie będzie stał. Dziewczyna mogła być o siebie spokojna, gdyby miał już jakieś inne zamiary niż tylko siedzenie w jej towarzystwie na wejściu by to zrobił, albo powiedział. Nie lubił owijać w bawełnę, a był szczery aż do bólu i ona sama zdołała już tego doznać.
Ona miała szczęście do trafiania na popaprańców i to z domu Salazara... Ostatnio Sorley złapał ją na tym, jak płakała... A potem wyszło, jak wyszło. Poza tym dobrze, że teraz go nie widywała, bo chyba by nie wytrzymała presji i innych dziwnych rzeczy. Tak czy owak zaraz okazało się, że Ślizgoni ogółem jej nienawidzą, bo pojawiali się następni ludzie, których najchętniej zabiłaby za samą chęć do oddychania, ale była tylko Puchonem, więc mogła... A w sumie to dobra opcja, bo mogła ich bezinteresownie poczęstować wafelkami z kremową avadą. No cóż. Taki z niej ukryty Ślizgon, Gryffon i Krukon w postaci Puchona. Tak czy owak teraz patrzyła na kolejnego jegomościa, który zaszczycił ją swoją obecnością i chyba głównie dlatego odsunęła się o kilka centymetrów, by zbudować dystans, który pozwoli się jej podnieść z miejsca i wyjść w razie co. Bo tym razem nie zamierzała narażać się na kolejne nieprzyjemności. Mało kto z nią wygrywał, a ten tutaj chyba jeszcze nie widział jej porządnie wkurzonej. Pomimo tego, że przegrała już wszystko chciała walczyć o spokojne nic... Taka z niej ostatnio filozoficzna Howett. Nieważne... Teraz ten człowiek próbował do niej rozmawiać, a ona próbowała wcisnąć głowę bardziej w poduszkę, a najlepiej wejść w nią całą sobą, żeby się schować i poczekać aż ją zostawi w spokoju. Przecież nie miała ochoty na żadne sceny i mało kto o tym wiedział, ale powinien się dowiedzieć, że nie i koniec. Dupa z tej logiki w zdaniu, ale załóżmy, że to dla ludzi inteligentniejszych od podstawowych jednostek... No zobaczcie, jaka z niej burżuazja. Tak czy owak coś wypadało odpowiedzieć, bo zaraz weźmie ją za niemą, albo za trupa, albo zacznie jej udzielać pierwszej pomocy... - Tak. Pisała do mnie Twoja matka żaląc się, że jej nie powstrzymałam przed posiadaniem dziecka. Najwidoczniej rany po Tobie się jeszcze nie zagoiły. Uhuhuh... Cóż z niej za hejter. Gratulujemy. Trzy razy tak. Przechodzisz dalej.