Benj stanowczo wypił już naprawdę dużo. Kilkanaście szklanek Ognistej robiło naprawdę mocne wrażenie. Ophelia dalej milczała. Obdarzyła go tylko ciepłym, kochającym uśmiechem i dotykiem, które pozostawiało piętno na jego skórze. Czuł jej uścisk jeszcze kilka minut po tym jak puściła jego rękę. - Kochanie, ide się przewietrzyć, jak Ci się tu nie podoba to idź do sypialni, jakbym Cię nie mógł znaleźć to tam pójdę, okej? - powiedział trochę niewyraźnie Benj. Widać było, że alkohol robił już swoje. Już miał odejść, ale odwrócił się jeszcze na moment i pocałował Ophelię mocno i namiętnie. Przy okazji pozwolił sobie na krótkie dotknięcie jej pośladka, tak żeby nikt nie widział. - Jesteś tylko moja, skarbie. - szepnął do niej i odwrócił się, żeby nie zostać w tym samym miejscu. Dostrzegł przed chwilą w swoim mieszkaniu Idę. Była ona trochę młodsza i wydawało mu się, że nie powinna jeszcze pić alkoholu. Przeszedł się po pomieszczeniu pełnym ludzi i zaczął się rozglądać. Ida znajdowała się w jakimś kącie, wyraźnie pijana. - Chodź, nie możesz tutaj tak umierać. - powiedział po raz kolejny pijackim głosem Benj i wziął Idę pod ramię. Co jej strzeliło do głowy, żeby się tak szybko upijać na imprezie? Zwłaszcza, że była niepełnoletnia, z tego co wiedział. Wolnym krokiem, bo sam był już dobrze zrobiony, poprowadził ją do łazienki. - Niedobrze Ci? - zapytał sadzając ją już w środku na kiblu. Jednocześnie podniósł jej głowę ręką tak, by móc patrzyć prosto w jej oczy.
Ida mętnym wzrokiem podążała za czymś. Chyba światełkiem w ciemnym, alkoholowym tunelu, ale co ona tam wie. Może to po prostu jakaś się zagubiona mucha? Teraz świat w jej oczach wydawał się piękniejszy i zdecydowanie barwniejszy, ale trochę nie wyraźny. Zaraz też znalazł się ktoś przy niej. W pierwszej chwili nie rozpoznała tego gościa, ale po chwili w mętliku w jej głowie pojawiło się imię i nazwisko - Benj Potocky. Zamrugała trochę szklistym i tępym wzrokiem, i dała się podnieść. Nogi wydawały się jej miękkie i takie słabe. Może wiele nie ważyła (ku przerażeniu babci), ale w tej chwili i ten ciężar był zbyt wielki na jej dolne kończyny. Gdyby nie chłopak, na pewnie zatoczyłaby się. Chociaż teraz w jej głowie pojawiła się niewyraźna myśl, żeby uratować butelkę z resztką piwa: - Ufaszaj! - wybełkotała i spojrzała z troską na alkohol. Wymruczała zadowolona z pijackim uśmiechem, kiedy to stwierdziła, że ani kropelka się nie zmarnowała. Spojrzała na blondyna mętnym wzrokiem: - Trochę - przyznała mu racji i świat zawirował tak, że w kolejnej chwili zorientowała się, że jest w łazience i siedzi na kiblu. Potem widziała tylko twarz towarzysza. W kolejnej chwili dostała pijackiego kaprysu i poczuła ochotę, by go przytulić. Uśmiechnęła się szeroko i wyciągnęła do niego ramiona. Potem objęła go za szyję: - Jestem taka samotna! - wymruczała mu do ucha i zaśmiała się, jakby powiedziała bardzo oryginalny żart. Zaraz po tym wisiała na nim jakby był wieszakiem i mrucząc niczym kociak. Tak, zdecydowanie się upiła i już nie wie, co robi.
W krótkiej historii swojego życia Benj zdążył się nauczyć, że najśmieszniejsze historie są te w których całkowicie pijany doświadcza bardzo dziwnych historii. Raz zdarzyło mu się na przykład skakać z dachu. Gdyby nie trzeźwy kumpel, który wyczarował magiczną barierę to pewnie by mu się udało. A tak przez pół godziny zastanawiał się jak to jest, ze skacząc w przepaść ta go odrzuca. Wszystko wyjaśniło się następnego dnia i mógł się śmiać bezpośrednio sam z siebie. Siedząc w toalecie z Idą, Krukon nagle zaczął się o siebie martwić. Jego dziewczyna była w pokoju obok, a teraz obejmowała go inna kobieta. Właściwie dziewczyna, przecież była od niego sporo młodsza. Na dodatek podobało mu się to. Jedynym argumentem, który miał coś do powiedzenia był jego najlepszy przyjaciel z którym się nie rozstawał. Może był tak napalony przez Ophelię, która przed chwilą pobudziła jego zmysły? - Nie jesteś samotna, skarbie. - powiedział do dziewczyny która opierała swoje ciało na jego. Nie wiedział co w niego wstąpiło, ale nagle pocałował dziewczynę. I nie był to zwykły pocałunek. Był to jeden z tych pocałunków, którymi do tej pory obdarzał tylko Ophelię. Może faktycznie był bardzo pijany?
No, Ida akurat śmieszne historie miała i bez alkoholu, bo w sumie pierwszy raz się upiła. Może jeszcze nie ma, o czym opowiadać, ale trudno, nadrobi. Anderson w tej chwili średnio kontaktowała, a jedynie nieśmiałe płomyczki rozsądku krzyczały, żeby przestała. Jednak ciemna fala nieświadomości alkoholowej zwyciężyła i teraz kompletnie pijana, właśnie w kiblu prowokowała równie upitego faceta, w dodatku starszego. Czego chcieć więcej od życia? I tak nie będzie pamiętać! Zamruczała słysząc słowa i spojrzała pytająco na niego. Zaraz jednak uśmiechnęła się wyjątkowo zadowolona z takiego obrotu spraw. Poczuła mrowienie na ustach i jak gorąca fala uderza ją w policzki. Tak, chyba rumieni się nie tylko przez piwo. Przymknęła zamglone oczy i mocniej się do niego przytuliła. Odwzajemniła nieświadomie pocałunek, nawet nie będąc świadoma tego, że pierwszy raz się całuje. Ale cii. Zaraz też postanowiła zdjąć kurtkę, bo zaczęła się robić upierdliwa i kiedy tylko pozbyła się niepotrzebnego odzienia, dopiła alkohol z wielkim uśmiechem. Odstawiła butelkę i ze smutkiem stwierdziła, że nie ma już tam nic. Jednak jednym ramieniem obejmowała ciągle blondyna, więc średnio chciało jej się iść po kolejne procenty. W tej chwili myślała tylko o jednym i na samą myśl oblizała się lubieżnie. Spojrzała nieprzytomnie na Krukona i sama go pocałowała. Odwagi jej nie brakowało, zwłaszcza teraz, kiedy alkohol szumiał jej w głowie. Dała jasny sygnał do działania, sama nie wiedząc, w co się pakuje.
Sytuacja widocznie wymykała się spod kontroli. Całowanie dziewczyny to jedno. Całowanie niepełnoletniej dziewczyny to drugie. Ale całowanie niepełnoletniej dziewczyny przez zajętego chłopaka było całkiem inną sprawą. Pewnie gdyby nie spora ilość procentów w krwi Benja to pewnie ta sytuacja wydawałaby się tylko jakąś fantazją erotyczną w chwili, kiedy Oph byłaby setki kilometrów dalej. Ale akurat składało się na to, że on był pijany, a Oph znajdowała się kilkanaście metrów dalej. Co z tego, że był w łazience, która była zamknięta od środka? Gdy Ida przerwała pocałunek, żeby dokończyć butelke z alkoholem, Benjowi wydawało się, że już nie wrócą do tej niezręcznej sytuacji. Nic bardziej mylnego. Za chwilę okazało się, że dziewczyna pozbyła się swojej kurtki, która ewidentnie przeszkadzała im w całowaniu. Jak widać wiedziała o tym i tuż po rozebraniu się z pierwszych ubrań zaczęła go całować ponownie. Ale tak nie mogło być. Benj odkleił się od ust Idy i otrząsnął się. - Połóż się na podłodze. - szepnął jej do ucha i pomógł jej zająć miejsce o którym myślał. Gdy dziewczyna znajdowała się w dogodnej dla niego pozycji powrócił do przerwanego pocałunku. Tym razem jednak zaczął dotykać jej talii. Na przeszkodzie stały jednak ubrania, które postanowił że co najmniej podwinie. Co najmniej, bo przez najbliższe kilka minut wystarczy, jeśli będą odsłaniały praktycznie cały brzuch.
A co ona ma powiedzieć? Niepełnoletnia, a już się upiła, z ledwo, co poznanym facetem zaraz straci dziewictwo, w dodatku zajętym! A jego dziewczyna znajdowała się dosłownie obok i jeszcze mogłaby usłyszeć, o! No i wtedy ktoś, by dostał, najpewniej ona. Eh, chyba zaraz popełni jeden z największym błędów w życiu, ale średnio o tym teraz wiedziała. Będąc w pijackim amoku jedynie uśmiechała się jak mysz do sera i kleiła do pierwszej, lepszej osoby. Teraz wręcz czuła się jakby była seksowna, o! W każdym bądź razie, słysząc słowa blondyna, jedynie zachichotała głupio: - Nie - mruknęła, ale zatoczyła się i tak lądując na podłodze. No i asertywność znowu szlag trafił. Rozsądek dziewczyny poszedł się chędożyć, o! Tak, żeby klimatycznie było, co do sytuacji. Uśmiechnęła się lekko czując dłonie na talii. Sama średnio wiedząc, c robi podwinęła i tak luźną koszulkę z AC/DC i zagryzła dolną wargę, patrząc, co robi Benj. Kiedy tylko kucnął, poszła za pijackim impulsem i objęła go nogami w pasie przybliżając, go do siebie. Jednak nie zamierzała pomóc w rozbieraniu, gdyż nawet będąc pijana, była złośliwa. Hehe, radź se sam!
-Już sam nie wiem, co czego dążę w życiu. A ty? Jakie są twoje cele? - zapytałem siedemnastolatka, choć na dobrą sprawę już dawno przestałem mierzyć ludzi wiekiem. Poznałem wiele starszych osób nieporadnych niczym niemowlęta, a także młodszych ode mnie nastolatków, dużo bardziej doświadczonych przez życie od niejednego człowieka w kwiecie wieku. - Bo jest rajem. Tylko – jak to zwykle z rajami bywa – nie możesz zagrzać tam miejsca na dłużej, by przypadkiem nie stracił swojej magii. Dlatego tułam się po świecie. To nasuwa mi pewną myśl... może to jest właśnie mój cel? Stworzyć na ziemi drugie takie miejsce, jakim jest mój rodzinny dom. Sanktuarium ciszy wypełnione muzyką – moje myśli mimowolnie zaczęły galopować w przyszłość, na chwilę zupełnie oderwałem się od rzeczywistości, bym powrócił do niej dopiero w momencie, gdy żarzący się między palcami papieros przypalił mi skórę. - To samo mógłbym powiedzieć o sobie – odparłem enigmatycznie. - Każdy ma jakieś czarne kurwy, które ciągną się za nim niczym ogony. Odwieczne prawo egzystencji, yin i yang. W tonie mojego głosu nie było oskarżenia, nie było też goryczy ani sentymentu. Już dawno pogodziłem się z tym, że nie jesteśmy idealni – wysłuchałem zbyt dużo ludzkich historii, a i sam popełniłem za wiele błędów, by móc czuć się lepszym. Potrafiłem być egoistą, ale posiadałem również rzadką umiejętność spojrzenia na własne czyny z dystansu. - Wiesz, chyba masz rację. Wszyscy jesteśmy młodzi, a i ja sam nie mógłbym nazwać się lepszym. W środku czuję się czarny i zepsuty – często zmieniałem zdanie pod wpływem dyskusji, choć nie oznaczało to, iż nie posiadałem własnego zdania, wręcz przeciwnie – miałem elastyczny umysł. Istota, która po chwili przekroczyła próg pokoju od razu zwróciła na siebie moją uwagę – nawet siedząc z boku, z dala od reszty towarzystwa, Cinny nie mogła pozostać niezauważona. - Znasz Coccinelle? - zapytałem Eeriego, po czym nie czekając na jego odpowiedź podążyłem w jej stronę, licząc na to, ze Amerykanin postanowi pójść w moje ślady. - Co się stało, że zaszczycasz tak skromną posiadówkę swoją obecnością? Wiesz, że średnia ładnych ludzi w tym pokoju właśnie niebezpiecznie się zawyżyła? - powiedziałem zamiast cześć, pochylając się nad Krukonką i w geście powitania muskając wargami jej szyję.
Szukasz idealnej osoby? To w dobre miejsce trafiłeś. Na pokładzie tego Titanic'u, gdzie nawet kapitan ucieka z tonącego krętu (by w ramionach jakiejś małolaty pieprzyć się w łazience, ale to mniejszy szczegół) znalazła się ostatnia deska ratunku. Powiedz tylko słowo, a ona powie Ci czym jest piękno. Ona to wie. Zna je od kołyski, wychowywała się z nim pod rękę. Kroczyła koło niego, gdy ten podejmował najważniejsze życiowe wybory. Doradzała mu. Stworzyła je. Oj tam, niewątpliwie dalej brała w tym udział. Starannie dobierała wstążeczki tworząc z nich wstęgę stylu. Tę, którą największe gwiazdy marzą by mieć na sobie. Jednak czy jesteś na to gotowy, by jej zaufać i podążyć tą drogą? Zostawić swoje yijn,yijong,cing,ciong za sobą? Nie sądzę. Opatulona atmosferą wydarzeń patrzyła w nieistniejącą dal by znaleźć jej granice. Co ludzie takiego w sobie maja, że mimo posiadania rozumu nie korzystają z niego? Takie chwile zawsze napawały ją nostalgią w markotne dni, ale też przynosiły w nich ulgę. Dostrzegała w takich obrazach kim nie jest, a tym bardziej jaką osoby nie chciałaby się stać. Tylko czemu wtedy ktoś jej przeszkodził? Czy to nie czasem zamach na jej różowy świat wysokich celi, sztucznych progów i wielki myśli? Choć... Chyba po prostu przez to wszystko złamał jej się paznokieć. Niech to szlak! - Patrząc na ciebie nie stwierdziłabym tego. - Stwierdziła dalej zmarkotniała otaczająca ją rzeczywistością. Nierówna krawędź paznokcia jakby na złość przypominała jej jaki jest świat. Czy mogło być gorzej? - Z resztą widzę, że braki w stylówce próbujesz nadrobić ilością fanów. - Stwierdziła, patrząc na osobę z którą wcześniej rozmawiał Arsene. Już pewnie chwile wcześniej przyglądają się tym niewyraźnym personą spostrzegła znajomego. Jednak sądzisz, że do miało większe znaczenie? - Skromną posiadówkę? Opowiedz mi coś o tym Sherlocku. - Stwierdziła, nie za bardzo wiedząc dalej dlaczego Ci wszyscy ludzie są u tego nierozgarniętego Krukona. Czyżby w miedzy czasie nabrał trochę więcej pewności niż rozumu, a może to kolejna plątanina zdarzeń... W tym drugim przypadku Cinny trafiła w sam raz. Unoszący się wokół zapach ludzkich ciał lekko rozdrażnił dziewczynę. Nigdy nie przepadała za nim, a w połączeniu z alkoholem dawał ostrą dla świeżego gościa woń. Coccinelle nie sądziła, że ktoś w XXI wieku nie słyszał jeszcze o otwieraniu okien, więc sama postanowiła oświecić towarzystwo i takowe otworzyć. Oczywiście by rozmówca nie uciekł złapała go niezgrabnie za rękę, po czym delikatnie pociągnęła za sobą. Wiedziała jak to się robi, nie raz wiodła kogoś za czubek nosa, a nie dwa razy przypominała sobie w tej roli swoją matkę. Byle nigdy więcej.
- Tak długo cię nie widziałem, że już prawie zapomniałem, jak bardzo lubisz być niemiła dla ludzi. Lepeltier nie szczędziła sarkazmów, a ja zwykłem głowić się, jak z tak idealnie uformowanych ust mogły padać tak ostre słowa, wystrzelane za każdym razem niczym pociski. Czasami zastanawiałem się, czy to rodzaj ochronnego płaszcza, czy może rzeczywiście moje towarzystwo było jej niemiłe, by po chwili wzruszyć ramionami i stwierdzić, że w jakąkolwiek grę mnie nie wciągała, chciałem być jej częścią. - Jesteś zazdrosna, że nie zajmiesz stu procent mojej uwagi? Zawsze mi się wydawało, że to ja, jako jedynak, powinienem być atencyjny, tymczasem jesteś w tym znacznie lepsza ode mnie. Mógłbym zadać sobie to samo pytanie – co właściwie robiłem u Benja, nigdy nie byliśmy szczególnie dobrymi znajomymi, miałem jednak nieznośny zwyczaj pojawiania się za każdym razem, kiedy ktoś wspomniał o imprezie. Lubiłem otaczać się ludźmi, patrzeć, jak ich zachowania zmieniają się z każdym łykiem alkoholu, jak we krwi zaczyna płynąć szaleństwo, by w ostateczności samemu się mu poddać. Nim zdążyłem się zorientować, Cinny złapała mnie za nadgarstek, prowadząc pod okno, by w ostateczności je otworzyć. - Niezły pretekst, by odciągnąć mnie na bok, Lepeltier – zauważyłem z przekąsem. - Przyznasz chyba, że moje mieszkanie na Pokątnej posiada więcej klasy? Na wejściu dostajesz dobre wino, możesz wybrać ulubioną ścieżkę dźwiękową, zresztą... wiesz lepiej – wzruszyłem ramionami. - A propos... może wina? - podsunąłem butelkę w jej stronę. - Tobie się przyda.
Wszyscy są tacy sami. Sadzą, że jak blondynka to powinna być miła, skakać nad ich głowami, a tak generalnie to nie sprawiać problemu. Faceci. Matka czasem dobrze myślała, klasyfikując ich wyłącznie jako narzędzia. Może i potrafili spełniać wiele funkcji, ale nie wszystkiego. No i w większości mają włosy na stopach co automatycznie sprawia, że idealni być nie mogą. Tak więc teraz trochę newsów, jakby ktoś jeszcze nie wiedział: Tak, blondynki potrafią być tak samo wredne jak rude. Tak, kolor włosów jest wrodzony, ale charakter już niekoniecznie. Tak, blond oznacza, że możesz być kim tylko chcesz bo jaki inny kolor przyjmie lepiej farbę niż blond. Choć z Cinny było inaczej, farbowanie wili nie kończyło się nigdy dobrze. Tak więc po tych mądrościach czas na coś bardziej konstruktywnego, nie? - Najwyraźniej powinieneś brać ze mnie przykład, jeszcze nie wszystkiego Cię życie nauczyło. - Stwierdziła na chwile poprawiając sobie tym nastrój. Tak w ten sposób była postrzegana niczym matka, a z drugiej strony w jej wieku nie wypadało już być pudroworóżową dziewczynką, którą była po raz pierwszy przekraczając progi Hogwartu. Wtedy życie miało inny smak, zdecydowanie słodszy. Czas minął, a miłość do różu pozostała, jednak wygląd się zmienił. Był bardziej złoty, pełny, błyszczący i przejrzysty. Pełno było w nim kolorów, które nadawały Cinny klasy i krojów, których nawet Louis Vuitton by się nie powstydził. Zwykły zjadacz chleba tego nie zrozumie. Otwierając okno od razu zrobiło jej się lżej. Chłodny podmuch wiatru od razu poszedł do mózgu niczym impuls, przypominając jej o tym, że przecież może być lepiej. Zawsze jest. Przecież życie jest cudowne gdy ma się na imię Coccinelle Lepeltier, nie? - Gdybym chciała Cię na wyłączność wyszlibyśmy tym oknem. - Ciągnęła tę małą grę, która czasem nawiązywała się między nimi. Chyba właśnie za te momenty się lubili, ale nikt tego jeszcze głośno nie powiedział, więc... Milcz. - Och oczywiście oraz zaznajomić się z tymi twoimi bękartami, które tylko czekają by zjeść mi buty i pogryźć torebkę. - Może gdyby Cinny była wychowana wśród zwierząt rozumiałaby ten fenomen trzymania czworonogów w mieszkaniach. Tym czasem jednak trzeba pogodzić się z faktem, że tam gdzie są zwierzęta tam ona miejsca nie zagrzeje. Nawet racząc ją winem i wyciem. - Z resztą zakończmy na tym, że wiem lepiej. Choć raz masz rację. - Stwierdziła dając mu buziaka w policzek. Niech wie, że bycie grzecznym zasługuje na pochwałę! - No nie wiem czy to można winem nazwać. - Stwierdziła odbierając butelkę od Arsa i niepewnym ruchem kołysząc nią. Jakby ten niepozorny ruch miał sprawić, że będzie wiedzieć jaki diabeł znajduje się w butelce. - Jesteś pewien, że to nie mocz trolla? - Stwierdziła delikatnie próbując wyczuć zapach napoju. Jeśli go mieć nie będzie - to mocz trolla na bank!
Nigdy nie uważałem, że Cinny powinna być dla mnie miła. Gdyby tak było, pewnie nawet jej śliczna buzia nie byłaby w stanie zatrzymać na sobie mojej uwagi dłużej, niż tylko na przelotnie wypowiedziane cześć gdzieś między drugim a trzecim piętrem szkoły. Z drugiej strony - nie mogłem być przecież klasyfikowany jako wszyscy, ale czy naprawdę to cokolwiek by zmieniało? Chyba nie. - Dobrze, że poznałem ciebie. Inaczej pewnie zginąłbym we współczesnym świecie – zawtórowałem jej, choć mój ton był wystarczająco ironiczny, bym nie brzmiał poważnie. - Więc na co czekamy? - rzuciłem jej wyzwanie, patrząc to na okno, to na Eeriego, którego nie planowałem tak po prostu porzucić w środku imprezy, zwłaszcza, iż rozmowa z Salemczykiem pozwalała mi na poruszenie tych półkul mózgowych, które potrzebowały dużej dawki ćwiczeń. Tym bardziej, że to ja wyciągnąłem go do Hogsmeade, z drugiej strony... naprawdę liczyłem na to, że nie zmieni zdania i dotrzyma mi towarzystwa w Lucernie, gdzie będziemy mogli zamęczać się słowami do bladego świtu, aż zaczniemy mieć siebie dość. - Wyszkoliłem je tak, że dobierają się tylko do niemodnych fasonów, powinnaś być raczej wdzięczna za tak skuteczną utylizację. Chociaż to akurat ostatnie, czego bym się po tobie spodziewał – nie miałem zamiaru szczędzić słów, zwłaszcza, iż przeczuwałem, że jakkolwiek gorzkiej prawdy bym jej nie wyznał, przyjęłaby to z typową dla siebie ignorancją. - Nie może się to równać z moimi domowymi zapasami, dostałem to w Hogsmeade, ale jeśli wysilisz wyobraźnię, może nawet przez chwilę przypominać smak prawdziwego wina. Wymagające te imprezy w wiosce, nie uważasz?
Benj upił się pierwszy raz jak miał trzynaście lat. TRZYNAŚCIE LAT. Cóż, można było wtedy powiedzieć, że naprawdę zrobił głupio. Ale teraz nie żałował zbytnio tego, że wtedy poniósł go "melanż" jak to się mówi. Wcześnie zainicjował pierwszy alkohol i tyle. Nie czuł się z tego powodu skrzywiony emocjonalnie. Ida, której bluzka praktycznie nie zakrywała nic poza dekoltem, widocznie zachęcała Benja do współpracy. Poza tym, że rzuciła krótkie "nie", wszystko inne szło zgodnie z planem. Planem, który był absurdalny sam w sobie i co chwila autor pomysłu zapominał o co w nim chodzi. A przecież na początku chodziło tylko o to, żeby dziewczyna doszła do siebie. Cóż, teraz zapowiada się, że tylko dojdzie. Albo aż. Gdy dziewczyna z aprobatą przyjęła jego dotyk, Benj postanowił pójść kolejny krok dalej. Przerwał swój pocałunek, a rękoma zaczął ściągać jej koszulkę. - Stanik chcesz sama ściągnąć? - zapytał, gdy dziewczyna leżała już na podłodze w samych spodniach i staniku. Chwilę później jego usta zaczęły błądzić dookoła jej uszu i powoli po szyi w kierunku obojczyków. Same obojczyki były jednym z bardziej lubianych miejsc Benja na ciele kobiety. Miał nadzieję, że dziewczyna już jest na tyle zachecona, że sama wyskoczy z reszty ubrań. Nie chciałby mieć na sumieniu wykorzystanie jej.
Ludzie szli na ustępstwa, zawsze znajdowali sobie jakieś gorsze zamienniki. Ba! Szukali ku temu niby inteligentnych powodów, które tłumiły na chwile ich naturalne potrzeby. Zmuszają się do lubienia czegoś co tak naprawdę nie jest godne człowieka tych czasów. Ciągle to samo... Jakby to miało zmienić ich życie na lepsze. Przybić złotą pieczątkę na dowodzie ich zasranego życia. Cinny tak nie chciała, nie mogła, a na dobrą sprawę nawet nie do końca to rozumiała. Bo jeśli jej charakter nazwać momentami oszustwem to czy człowieczeństwo większości ludzi również nim nie było. Wszyscy chcemy posiadać. Mieć to co sprawia nam przyjemność. Jakoś o orgazmach zaczynamy potrafić rozmawiać, a o ładnej sukience czy dobrym winie na imprezie już nie. Gdzie tu logika? To jednak nie problem tego wieczoru. Bo czy jakiś istniał? Cinny była mistrzynią zarówno w znajdowaniu jak i bagatelizowaniu wszelkich spraw. Tak więc jeśli masz jakiś problem to spójrz na nią. Zrobi się wtedy cieplej na serduszku i od razu będzie lepiej. Proste? Tak więc jeszcze podziękuj i jesteśmy kwita. - Aż twój fanklub postanowi się z tobą pożegnać. Chyba nie chcesz popełnić takiej gafy i zostawić towarzystwo bez słowa. Nawet po tobie bym się tego nie spodziewała. - Stwierdziła z przekąsem, jakby wcale nie był problemem fakt, że to jednak pierwsze piętro, a w ogóle to etykieta nakazywałaby jednak wyjść drzwiami. Skądże znowu! To tylko brak wyobraźni u innych! - Nie były u mnie na tresurze, nie ufam im. - W końcu w kwestii stylu byli tak często sporni jak długo się znali. - Z resztą będę im wdzięczna jak zajrzą do twojej szafy. - Dokończyła uśmiechając się zadziornym dziewczęcym uśmiechem. Jeden zero, grasz dalej? - Przypomni... To jak założenie tipsów u manicurzystki. - Nie przejmowała się, że dziewięciu na dziesięciu mężczyzn nie zrozumie o czym właśnie mówiła. W końcu niech Arsene udowadnia swoją wartość. Powinien wiedzieć o co chodzi, przecież nie zna krukonki od dziś. Połamany paznokieć to wielki temat, który można wszędzie pleść. Zgrozo, o zgrozo!
- Wiedziałem, że pękniesz – wzruszyłem ramionami, nie widząc najmniejszego problemu w wysokości, na jakiej znajdował się pokój. A podobno oboje zostaliśmy przydzieleni do Ravenclawu. Z drugiej strony... może to nawet lepiej, że nie chciała ze mną wyjść tym oknem? Zamiast towarzystwa jednej Cinny mogłem dzielić siebie między dwoje, choć nie sądziłem, że ktokolwiek poza mną był w stanie znieść chociażby połowę jej narcystycznych zachowań. Sekret tkwił w tym, że nie potrafiłem brać jej na poważnie. Nawet, kiedy zdarzało powiedzieć się jej coś błyskotliwego. - Przyznaj, że po prostu nie ufasz mnie. Może to lepiej. A może się po prostu boisz – oparłem jedną rękę o ścianę tak, że zagrodziłem jej ewentualną drogę ucieczki. Miałem okropny zwyczaj przekraczania wszelkich sfer osobistych drugiego człowieka. - Już to zrobiły i, naprawdę mi przykro, ale jakimś cudem wszystko się ostało. - moja stylówa zdawała się być ulubionym elementem do narzekań Lepeltier, choć gdyby zastanowić się głębiej... to w zasadzie nic jej nie zadowalało. - I co w związku z tym? - nie miałem najmniejszego pojęcia, o czym do mnie mówiła, ale nie dawałem tego po sobie poznać. Znaczy się – wiedziałem, kim była manicurzystka. Wiedziałem nawet, czym były wspomniane tipsy (a przynajmniej tak mi się wydawało), ale ta wiedza najwyraźniej nie wystarczyła do ogarnięcia mądrości Cinny. Mogłem znać położenia wszystkich gwiazdozbiorów na naszej części nieba, mogłem cytować na pamięć Baudelaire'a, a i tak nie łudziłem się, że kiedykolwiek uda mi się zrozumieć tę dziewczynę. Dlatego płynąłem z prądem. W nieznane.
- No tak. Idź przodem. Wygrałeś. - Z zadowoleniem spojrzała w dół. Jednak gdy się odwróciła rzeczywistość nie była już taka jak wcześniej, bo Ars ewidentnie postanowił zagarnąć jej przestrzeń dla siebie. To tyle ze świeżego powietrza jak na dziś. Co gorsza nawet jak zemdleje to jej to nie uratuje. Jeszcze czeka ją usta usta z tym winem. Więc może jednak powinna się napić? Zapomnieć o tym, że chyba poza nią nikt tu trzeźwy nie przyszedł, a tym bardziej nie wyszedł. - Ufam tobie tak samo jak ty mnie - Odpowiedziała odruchowo, jakby tej mantry uczyli jej od dzieciństwa. Przekąs jednak dalej pozostał, przez co nie wyglądało to tak najgorzej. - Widzisz miałam racje by im nie ufać. - Tak na serio to te psy pewnie i tak nie wiedziały nawet jakie kolory przed sobą mają, jednak gdy nie ma o czym rozmawiać... Czyżby Arsowi skończył się filozoficzny bełkot w rękawie? Gdyby nie była Coccinellą pewnie wytłumaczyłaby Arsowi, że falsyfikatów się nie przyjmuje. Jednak po co się starać skoro można po prostu wiedzieć lepiej? Nie to by Cinny myślała tak zawsze, ale najczęściej wolała by jej rozmówcy żyli w błogiej nieświadomości bo to dawało nadzieje, że czas pokaże im życie i nie wyprą się tego jeszcze w przedbiegach. Do niektórych rzeczy trzeba dorosnąć. Takie noworodki paznokci nie piłują. To przychodzi z czasem. Choć jeśli z nim również przychodzi tolerancja na niektóre wina, to Cinny chyba woli zatrzymać się w czasie. To gdzie ten zmieniacz czasu gdy człowiek go potrzebuje? - W związku z tym proponuje zakręcić się za czymś lepszym. Nie musi być to koniecznie wino. - Choć równie dobrze nie musiał być to też żaden napój. Z wiekiem chyba imprezowa natura Anglików spływała na biedną Coccinelle sprawiając, że mogła się bawić nawet bez powodu. Po prostu preferowała inny tym zabaw. Jedni gwałcą nieletnie w kiblu, a inni przekomarzają się przy oknie, hehs.
- No tak. Idź przodem, a ja tu zostanę – sparafrazowałem zakończenie, jakiego mogłem spodziewać się po Coccinelle. - Wygląda na to, że nasz poziom zaufania sięgnął dna – przyznałem sarkastycznie, śmiejąc się z własnych, chwilę wcześniej wypowiedzianych słów. - Czasem jednak zdarzy ci się powiedzieć coś mądrego, Lepeltier. Odsunąłem się, wbijając jedną dłoń w kieszeń spodni, podczas gdy druga nadal była zajęta dzierżeniem wina, albo raczej czegoś, co próbowało mu dorównać. Może gdybym dorastał w pałacach, za lepszą rozrywkę uznałbym plucie czerwonym płynem na rekordowe odległości, ale kiedy w kieszeniach brzęczało kilka galeonów... wtedy zaczynałem pić jeszcze więcej. Nie patrzałem na to, co wpada mi w ręce, co wlewam w swój organizm. Ostatecznie trwałem w stanie ambiwalencji. Już dawno zaprzestałem próby podejmowania dysput w towarzystwie Cinny, gdyż i tak swoją ignorancją obalała każą moją teorię. Z resztą, czy tego właśnie chciała? Rozmawiać ze mną na tematy egzystencjalne? Prowadzić dyskurs filozoficzny? Czy może bliższe były jej tematy zawartości mojej garderoby? - Nie posiadłem zdolności legilimencji, by wiedzieć, co w swoim systemie wartości stawiasz wyżej, niż wino. Musisz mnie oświecić, krynico mądrości.
Nie wierzyła w to, co się tutaj działo. Jednakże postanowiła wykonać zadanie, nie okaże się mięczakiem i przecież nie ucieknie. Była przyzwyczajona do zadań Brandona, więc... EKHM. No dobra... raz kozie śmierć jak to mawiają mugole. Napiła się jeszcze szklaneczki ognistej. Poczuła przyjemne ciepło... wstała. Zamknęła na chwilę oczy, musiała ogarnąć życie, bo na chwilę zakręciło jej się w głowie. Przełknęła głośno ślinę, wyciągnęła różdżkę i zadbała o odpowiednią muzykę. Rozpoczęła swóoj taniec przed Colem. Oczywiście towarzyszył temu jej charakterystyczny uśmiech. -Ciesz swe oczy mój drogi!- stwierdziła ściagając z siebie najpierw sweter, koszulkę, spodnie. Tak jak miała została przez chwilę w bieliźnie. Zakręciła się jeszcze kilka razy koło chłopaka, dała mu buziaka w policzek i zaczęła go rozbierać. Zdjeła mu bluzę, po czym sama ją włożyła. Usiadła do kręgu i zakręciła. -No to teraz Mercy!- butelka wskazała dziewczynę. Christa czekała na jej decyzję.... miała już kilka świetnych pomysłów!
Mówisz to, co ona chce usłyszeć - jak wszyscy. Właśnie tym otaczana stała się taką osobą. Mogłeś ubolewać nad jej duszą, która wielu rzeczy nigdy nie pozna. Jesteś jednak hipokrytą jeśli zostawiasz ją w tej rzeczywistości, a potem dziwisz się, że jeszcze z niej nie wyszła. Choć w gruncie rzeczy i tak teraz jest diametralnie lepiej. Beauxbatons wręcz kierowało ludzi w ten kręgi. Nie dopuszczało innej myśli i mimo tego, ze ciągle Cinny płynęła z prądem wybiegów, kreacji i stylu, to jednak coś w niej pękło jeszcze zanim postanowiła po raz kolejny przekroczyć progi zamku w Hogwarcie. Tylko kto to zauważył w szumie oklasków i ukłonów? - Jak ty mało mnie znasz. - Zaśmiała się pod nosem. Nie spodziewała się, że w najbliższym dziesięcioleciu powie komuś to tak wprost. Przecież wszyscy ją znali - zadufaną blondynkę w ubraniach droższych niż dorobek niejednego z nich. Mieli już opinie, więc czego chcieli więcej? W końcu ona nic od nich nie chciała Pociągnęła go dalej, tym razem w stronę drzwi wyjściowych. Nie było sensu by spędzali tu nudny wieczór na odbijaniu słownej piłeczki. To już lepiej zająć się zniszczonym paznokciem. - Wpierw zahaczmy o któryś ze sklepów z dobrym jedzeniem, potem dobierzemy odpowiednie wino, a przez to osiągniemy tak bardzo nie znane ci słowo - perfekcję.- Pocieszona swoim planem na spędzenie reszty wieczoru mogła zapomnieć o fanach Arsa, a w zasadzie tym jednym. Nikt nie jest w końcu ważniejszy od niej, nie wyobrażajcie sobie za wiele.
Z uśmiechem patrzył na Christę, która robi striptiz przed Colem. Oczywiście miał w tym swój interes. W końcu już się umówił na coś więcej ze swoim przyjacielem po imprezie ale mógł go nakręcić jeszcze bardziej. Miał tylko nadzieję, że Cole zatrzyma napięcie seksualne tylko dla swojego ulubionego Krukona i dla nikogo innego. Co jak co ale Brandon nie lubił się dzielić... chyba, że byłby w trójkącie, wtedy mógłby się podzielić. Ale w tym trójkącie koniecznie musiał być inny chłopak. - E tam, ja bym zrobił lepiej! Prawda, Cole? - Pacnął chłopaka w ramię i czekał aż Christa zakręci butelką. Butelka wskazała za to na Mercy. Oho... będzie ciekawie. Ciekawe też co wymyśli Christa chociaż na pewno nic tak genialnego jak wymyślił Brandon. Jak tak dalej pójdzie to na następny dzień nikt nie będzie miał odwagi spojrzeć w oczy nikomu z tej imprezy. Ale co tam! Ważne to dobra zabawa przecież! - Ej Christa. Gdybym nie był pedałem to bym Cię normalnie brał, wiesz? - Po tych słowach pociągnął łyk ognistej prosto z butelki.
Gdy chłopak usłyszał o wyzwaniu, które Christa dostała od @Brandon C. Finley, uśmiechnął się szeroko. Brandon już wiedział czego jego dobry, bliski przyjaciel oczekuje od życia i co bardzo lubi. A lubił alkohol, przystojniaków i gorące kobiety. Z tego właśnie powodu bardzo się ucieszył, gdy Christa miała zrobić dla niego striptiz. Naprawdę, to bardzo miło ze strony chłopaka. Pokazał mu "okejkę" i rozsiał się wygodniej, czekając na przedstawienie. Chwilę później przeniósł wzrok na blondynkę, która pojawiła się w mieszkaniu. No nie ukrywał, że bardzo mu się spodobała. - Chodź, możesz usiąść obok mnie, ale najpierw... - Przerwał, po czym się podniósł i podszedł do blondynki, @Azalia Aristow. - Jestem Cole, wyczuwam, że chcesz sie ze mną napić. A teraz chodź, poznasz moich ludzi. - Powiedział z uśmiechem, po czym podał dziewczynie szklankę wypełnioną ognistą i zaprowadził ją do kółeczka, usiadł obok Brandona. Nie musiał długo czekać, bo chwilę po tym Christa rozpoczęła swój striptiz. Zagwizdał na nią, tak jak to mięli w zwyczaju napaleni pijacy w barach i wręcz wlepiał w nią wzrok, obserwując jej ruchy. No, oczywiście... Pozwolił jej się bez problemu rozebrać, no zdjąć z siebie bluzę, którą na siebie włożyła. - Dobrze ci poszło skarbie. Wiesz, w razie czego, jak spodoba Ci się ten typ tańca to zapraszam do mnie. Nauczę Cię paru ruchów. - Rzucił, po czym puścił do niej oczko. No był striptizerem, mógł oceniać, a dziewczynie poszło nawet nieźle. Przeniósł wzrok na Brandona, po czym posłał mu miły uśmiech. - Wiesz no, Ty byś się na pewno bardziej wczuł. - Rzekł. No, nie miałby problemu gdyby wszyscy mięli się tak przy nim rozbierać. Gdy Christa zakręciła butelką wypadło na Mercy, chłopak uniósł brew, po czym zerknął w jej stronę. Ciekawe co wybierze i co wymyśli dla niej Christa.
Benj Potocky napisał:Benj upił się pierwszy raz [...]
Czy ty też to czujesz, że dużo ludzi śledzi twoje posty?
Hehe, a teraz walka, kto miał większe przygody. Chociaż ostatecznie może, by się to wyrównało? Mniejsza. Ważne jest tu i teraz, a w tej chwili panna Anderson była wyjątkowo pobudzona i długo raczej z tym nie wytrzyma. Ida skrzywiła się nieco, kiedy jej gorąca skóra spotkała się z zimną podłogą. Szybko jednak się przyzwyczaiła, a raczej zignorowała to, gdyż była skupiona na czym innym. Leżąc tak prawie półnago stwierdziła (z niemałym trudem), że coś tu jest nie tak: - Zastanowię się - wymruczała z uśmiechem, ale ramiączka stanika zsunęła z ramion. Jednak dalej nie odpinała. Ciągle myśląc, co jej się tu nie podoba, zauważyła wreszcie, że Benj niesprawiedliwie ciągle jest w ubraniach: - Rozbieraj się - zażądała stanowczo i nawet w mętnym spojrzeniu pojawił się upór. Tak, być nie może, o! Nim się przeciwstawił czy coś, Ida podciągnęła mu koszulę. Potem sama nie będzie musiała się ubierać. Po chwili ponownie pojawił się na jej twarzy pijacki uśmieszek, kiedy poczuła usta na wrażliwej szyi i obojczykach. Wplotła palce w jego włosy i wyprężyła się z przyjemności. Sama przejechała paznokciami po jego karku, choć te ruchy były mimowolne. Ostatecznie i tak niczego nie będzie pamiętać, to co jej szkodzi?
Mechanizm napędzający Coccinelle był skonstruowany w sposób, który zaprzeczał wszelkim zasadom logiki i być może dlatego nie potrafiłem odnaleźć schematu, który pozwalałby mi na rozłożenie go na części pierwsze. Nie podejmowałem kolejnych prób, byłem zbyt leniwy na wysiłek, dawałem się więc wciągnąć w świat pozornego piękna, tak naprawdę pozostając na niego obojętnym. - Nie pozwalasz poznać się lepiej – zauważyłem. Nie wiedziałem, co mógłbym znaleźć pod płaszczem ochronnym, o który wszyscy tłumnie się rozbijali. Nie wiedziałem, czy mogłem znaleźć tam cokolwiek więcej. Pudełko z niespodzianką? A może Puszkę Pandory? W zasadzie nie miałem większych oczekiwań, bo posiadanie ich zwykle rodziło same rozczarowania. - Twoja bajka – zreasumowałem, czując, jak zaczyna ciągnąć mnie w stronę drzwi wyjściowych, nie protestowałem jednak. Ciekawość była pierwszym krokiem do piekła, a ja zdecydowanie chciałem zwiedzić wszystkie dziewięć kręgów. - Poczekaj chwilę – jakkolwiek decyzja o opuszczeniu mieszkania wraz z Lepeltier została już podjęta, nie mogłem pozostawić Westlinga bez słowa. Czułem się nieco rozdarty między tą dwójką, musiałem jednak podjąć decyzję, bo pozostawanie gdzieś pośrodku nigdy nie zwiastowało niczego dobrego. Eerie zapewne nie mógł wiedzieć, o czym rozmawialiśmy, gdyż zwyczajowo dość szybko przeszliśmy na język francuski. Minąłem półnagą dziewczynę, przyjmując to jako rzecz absolutnie naturalną, zatrzymując się nad siedzącym na uboczu Amerykaninem. - Wiem, ze to ja cię wyciągnąłem do tego przybytku rozpusty, ale... chyba nie dam rady towarzyszyć ci przez resztę wieczoru. Jeśli nie zmienisz zdania, widzimy się jutro u mnie na Pokątnej, mam świstoklika do domu. Atmosfera tam panująca sprzyja rozmowom o wiele bardziej. Nie było miejsca na przepraszające uśmiechy; w typowy dla siebie sposób mrugnąłem do niego na pożegnanie, licząc, iż nie zmieni swojej decyzji w ciągu najbliższej doby, po czym wróciłem do Lepeltier i oboje opuściliśmy mieszkanie.
Może jednak nie będzie tak źle. Zapewne w tym momencie jest chyba najtrzeźwiejszą osobą w towarzystwie, nie dobrze. To dlatego tak nie pewnie się czuła w tej rozbawionej atmosferze i zapachu alkoholu unoszącego się w powietrzu. Po prostu sama tego chciała i to jak najszybciej się tylko da. Na ratunek przybył jej niejaki Cole. Ze zdumieniem na niego spojrzała, a w momencie gdy do niej podszedł miała szansę przewędrował wzrokiem od góry do dołu i w końcu się przedstawić. -Azalia, dobre masz wyczucie w takim razie - odparła unosząc jedną brew, przyjęła od niego szklankę i natychmiast musiała skosztować jej zawartość. Ah, cudnie. Tego potrzebowała, powędrowała za Colem i usiadła obok jak sobie zażyczył. Striptiz, interesująco. Azalia nie znała tej dziewczyny, ale z przyjemnością na nią patrzyła, aż wargę jej się przegryzło. Z tego wszystkiego nie zorientowała się kiedy jej szklaneczka zrobiła się pusta - Eh... - westchnęła do siebie patrząc na szkło. Miała coś ze sobą na szczęście, zdjęła torbę z ramienia i wyciągnęła z niej napoczętą whisky. Będzie komuś przeszkadzało picie z gwinta? Tak czy siak, napiła się i podała butelkę Colowi bez słowa. Niech pije kto chce. Do tego obecność Mercy, przywitała się z nią delikatnym skinieniem głowy. Ciekawe co jej się trafi.
Śmiało można było już powiedzieć, że Benj zapomniał o wszystkim innym. W tym momencie skupił się na tym jak Ida reaguje na jego pocałunki. Z wielką satysfakcją stwierdził, że podnieca ją praktycznie wszystko co zamierzał jej sprezentować. Widząc, że dziewczyna nie jest do końca przekonana co do tego, żeby sama zdjąć swój stanik, postanowił ją wyręczyć. Ale nie zrobił tego od razu. Jeszcze chwilę popieścił jej obojczyki, żeby mogła poczuć jego zbliżające się usta. Po chwili jego usta zaczęły błądzić coraz niżej, aż w końcu zmuszony był do usunięcia stanika, który zasłaniał piersi. Pozycja w której się znajdowali nie pasowała mu jednak zbytnio. Postanowił, że tym razem podniesie ją i usadzi na jednej z szafek, która znajdowała się w łazience. W międzyczasie pozwolił Idzie podciągnąć swoją koszulke, a sam dokończył dzieła i rzucił ją za siebie. Gdy dziewczyna siedziała już przed nim, w samych spodniach, nawet bez stanika, zaczął powoli całować jej drobne piersi. Nie wiedział czemu, ale strasznie go to kręciło. Niemal czuł podniecenie Idy wibrujące po jej ciele. - Spodnie też mam ci sam ściągnąć, kotku? - szepnął jej do ucha po chwili gdy znowu zbliżył się do jej twarzy. Oczywiście nie zapomniał o tym, by na końcu obdarować ją namiętnym pocałunkiem.
Spojrzeniem powędrowała w dół, ale widziała jedynie jego włosy. Mimo wszystko uparcie patrzyła, co ten wyprawia, choć wszystko wydawało jej się nieco rozmazane. Zaraz też leżała półnaga w obcym domu, na czyjeś podłodze. Doprawdy, tylko pogratulować! Potem na pewno będzie walczyć z tym, żeby sobie chociaż trochę przypomnieć, co tu się działo. Jeśli kac jej w tym nie utrudni. Pozycja siedzące bardziej jej się spodobała. O wiele wygodniejsza i pewniejsza, chociaż nawet nad sobą nie panuje. Zaraz też objęła go nogami w pasie i przyciągnęła do siebie. Nigdy nie słynęła z cierpliwości. Zwłaszcza będąc już tak pobudzoną. Sapnęła czując usta na wrażliwej skórze i wygięła się w lekki łuk. Dłońmi jeździła po odsłoniętym ciele Krukona, choć jej łapki ostatecznie zatrzymały się na rozporku. Oblizała usta uśmiechając się przy tym nieprzytomnie: - Ściągaj - odpowiedziała wręcz na wydechu, a zaraz odwzajemniła pocałunek z zachłannością. Uczucie oczekiwania było nieznośne i postanowiła już je zakończyć. Sama nie czekała na zaproszenie i odpięła mu rozporek z guzikiem. Jak miał pasek to i jego też. Alkohol dodał jej śmiałości, więc jej dłoń znalazła się na strategicznym punkcie chłopaka i pobudzała go przez materiał. Przy tym bezczelnie patrzyła mu w oczy, oczekując na reakcję. Nie powstrzymała się też od cwanego uśmieszku.
Nie można było juz powiedzieć, że sytuacja wyrywała się spod kontroli. Przecież już dawno przestali się kontrolować. W momencie kiedy tylko Benj po raz pierwszy pomyślał o tym, że chciałby ją rozebrać. W momencie kiedy Ida pomyślała, że chciałaby się oddać właśnie jemu. To dziwne co alkohol robił z ludźmi. Jakby nie potrafili racjonalnie mysleć. Ale czy nie po to ludzie pili, żeby w końcu wyrwać się z więzów odpowiedzialności? Dłoń Idy na jego kroczu uwolniła w nim chyba całe możliwe pożądanie, które w sobie skrywał. Czuł, że dziewczyna idealnie dopasowuje się do tempa jego tętna i oczekuje tego samego w zamian. Czując, że spodnie zaczynają być za ciasne i to, że Ida postanowiła zrobić pierwszy krok do ich ściągnięcia, Benj szybko pozbył się zbędnego odzienia i stał przed nią w samych bokserkach. Oczywiście nie mógł jej tego dłużny. W kilka sekund z siedzenia na szafce, Ida była już na nogach tuż przed nią, tylko, że odwrócona plecami do Krukona, który namiętnie całował jej szyję. Jedną ręką podążył w kierunku jej spodni, których chciał się jak najszybciej pozbyć, a drugą pieścił pierś.