Dorosłe życie wzywało. Żadne obowiązki i bezwzględna potrzeba znalezienia dla siebie przyszłości nie przemawiały do Sweeney tak jak sam fakt, że uwolni się do Keesey. Całe dwa miesiące spędzone pod jej dachem tylko utwierdziły ją w przekonaniu, że czym prędzej musi uwolnić się od potencjalnie niezrównoważonej ciotki. Został Vanilli rok - rok na ułożenie sobie życie bez niej, a pierwszym, zarazem najważniejszym krokiem do tego było znalezenie lokum na własność. Myślała o czymś niedrogim, w końcu sfinansować musiała to sama. Nie pytała ciotki o jakąkolwiek pomoc, bo kategorycznie jej nie chciała, ot co! Musiała czuć się odpowiedzialna, a przede wszystkim niezależna. Prośby o pomoc były ewidentnie podległe i nie w stylu Sweeney. Dziś miała wszystko ułożone, od początku do końca. Wątpliwe byłoby stwierdzenie, że to już postawa poważna, wydoroślała ze strony Ślizgonki, acz nie ma co bronić się przed tym, że faktycznie podobne sytuacje się dziewczynie przytrafiały... praktycznie nigdy. Ale bez obaw, dany plan dnia nie był na tyle skomplikowany, by zdominować i przerosnąć siły wygodnickiej Wanilii. Umówiona była na lustrację mieszkania w kamiennicy, którą była zainteresowana. To był jej pierwszy raz, choć z jej podejściem mamwyjebaneboprzecieżdamradę nie stresowała się. Nie, nic z tych rzeczy, mimo że wzburzyła ją nieco nieobecność właściciela kamienicy. Przecież wyraźnie ją poinformowano pod jakie drzwi ma pukać! Ale okej, jest luzik, jest dobrze. Może faktycznie coś pomyliła. Nie miała teraz czasu na żadne insynuacje związane z zaistniałą sytuacją, więc coś skłoniło ją do zapukania w które bądź drzwi w kamienicy. No bo co miała zrobić, wrócić do zamku? To musiało się wyjaśnić. Vanille nie odpuszcza, co nie. Przed nią mieszkanie numer dwadzieścia trzy, świetnie. Zapukała podwójnie ze zblazowanym wyrazem twarzy, który pojawił się zupełnie przypadkowo.
Nowe mieszkanie Benja radowało go niesamowicie. W końcu dorobił się czegoś co można powiedzieć, że było w stu procentach jego. I nie liczą się tu karty z Czekoladowych Żab czy zestaw Gargułków. W ostatnim czasie dokonał bardzo poważnej decyzji jaką był zakup mieszkania. Nie przemyśał trochę faktu, że jego miejsce zamieszkania będzie bardzo zbliżone do Hogwartu i po zakończeniu szkoły nie będzie miał zbyt dużo perspektyw w Hogsmeade. Istniała jednak jeszcze możliwość, że kupi drugie mieszkanie, o ile będzie go na to stać. Póki co jednak Krukon cieszył się własnymi czterema ścianami, które wreszcie mógł urządzić tak, jak mu się podobało. Nie słuchał narzekań rodziców, że jego pokój jest w artystycznym nieładzie i że o niego nie dba. Teraz był wolny i swobodny. Siedząc w pokoju z którego zrobił swój "gabinet" usłyszał pukanie do drzwi. Nie sądził, żeby byli to rodzice, więc mocno się zdziwił. Może to jakaś wiejska tradycja witania nowego sąsiada? Podchodząc do drzwi spojrzał w lustro, żeby minimalnie przygładzić włosy i doprowadzić się do jakiegokolwiek porządku. Nie wystroił się zbytnio, bo w końcu nikogo nie oczekiwał, ale trzeba było utrzymać pewne standardy. Otwierając drzwi zauważył, że przed nim stoi Vanille. Kojarzył ją ze szkoły. Nie mieli ze sobą zbyt ciepłych relacji, chociaż.. To było bardzo skomplikowane. - Eeee... Cześć, skąd wiesz gdzie mieszkam? - zapytał wyraźnie zdziwiony Benj.
To jakiś żart? Jasna sprawa, że los jest złośliwy i nieobliczalny. Ale Benj był zupełnie ostatnią osobą, której mogła się spodziewać w mieszkaniu numer dwadzieścia trzy. Poważnie. Mniejszym zaskoczeniem byłaby jej znienawidzona ciotka, bo relacja Wanilii z Krukonem była dość... osobliwa. Oficjalnie się nie lubili. Oficjalnie zdrowo sobie dogryzali i nie było 0,01% szans, że przez sposób, w jaki ze sobą rozmawiali, mogą znaleźć wspólną płaszczyznę porozumienia. A jednak to nie wykluczało faktu, że coś ją do Krukona ciągnęło. Może podświadomie wiedziała, że jest w nim coś interesującego, ale otwarcie się tego wypierała. Kto ją tam wie! Było to skomplikowane na tyle, by Vanille w pierwszej chwili poczuła się zbita z pantałyku, nie do końca wiedząc, czy już powinna zacząć się tłumaczyć. No ale, ech. To w naturze Sweeney nie leżało, wiadomka. Apatyczny wyraz twarzy został zastąpiony charakterystycznym ironicznym, waniliowym uśmiechem. Położyła dłonie na biodrach i radośnie wykrzyknęła: - Witamy nowego sąsiada! Ja tak wiesz, po cukier wpadam. Masz pożyczyć? - Starała się szybko zakryć swoje zdezorientowanie. A jak zrobić to najlepiej będąc Vanille Sweeney? Wprowadzić w owe zdezorientowanie drugą personę, duh. No i była niezmiernie ciekawa jak na wieść domniemanego sąsiedztwa zareaguje Potocky. Jej samej, szczerze, taki obrót spraw kompletnie zamącił w głowie. Jednak jej ulokowanie się w kamienicy obok Benja nie było faktem dokonanym. Podobnie zresztą jak starannie ułożony plan dnia, który teraz najwyraźniej poszedł gdzieś miłość uprawiać. No proszę! Raz się dziewczynie udaje ogarnąć dzień, to jakiś niezorganizowany, szanowny właściciel postanawia Wanilię olać. Jej poczucie dorosłości spada z klifu i rozbija się na dnie. Zaraz po tym spotyka mało lubianego znajomego ze szkoły. Ile jeszcze rozczarowań czeka dziś Ślizgonkę? Może Benjowi się właśnie cukier skończył, hm?
Ostatnio zmieniony przez Vanille Sweeney dnia Sro Wrz 30 2015, 18:09, w całości zmieniany 1 raz
W życiu Benja Potocky'ego dużo było przysłów, które jego rodzice przywieźli z kraju z którego się wywodzili. Były to najczęściej mugolskie powiedzenia, które nie wiadomo czemu wpadały w ucho. Jednym z takich zwrotów było "kto się czubi, ten się lubi", które bardzo dosadnie pokazywało relację Benja z Vanille. Jeżeli już ze sobą rozmawiali to raczej były to rozmowy dotyczące pierdół. Chociaż rozmowami często nazwać przebijanie się w wulgaryzmach lub zwrotach mających urazić drugą osobę. Gdyby nie to, że traktowali to z dystansem to mogło być.. Cóż, ostro. Ale może to i dobrze? W końcu mogli zachowac energię na ostrą jazdę przy innej okazji. Koniec końców przecież nie była dziewczyną przeciętną. Zwłaszcza, jeżeli chodziło o urodę. Należała bardziej do dziewczyn, które w głębi podświadomości Benj zaprosiłby na dach swojej kamienicy i próbował zaliczyć. - Mam trutkę, jeśli to Cię zaintresuję. - odrzekł z kwaśną miną Benj i lekko się uśmiechnął. Wpadł na jeszcze jeden, wydawać się mogło, głupi pomysł. Przecież i tak nie miał nic do stracenia. Wydawać się mogło, że dziewczyna i tak go nie szanuje, więc nawet nie straci w jej oczach. A do tej pory nie miał komu się pochwalić swoim cudownym mieszkaniem. - A może chcesz wypróbować moje łóżko? Jeszcze żadne majtki poza moimi nie leżały na tej podłodze, więc będziesz pierwsza - dodał zadowolony z siebie Benj. No tak, w ostatnim czasie nabrał trochę więcej dystansu i nie chciało mu się już udawać, że tak naprawdę to wcale nie chciałby przelecieć znacznej części znanych mu dziewczyn.
Dystans. O tyle co nie brakowało go w relacji tej dwójki, Vanille miała zbyt duże (monstrualne) ego, by móc pochwalić się umiejętnością dystansu do siebie. Prawdopodobnie to było pierwszym krokiem do spieprzenia każdej jej relacji międzyludzkiej. Kolejnym była nieumiejętność przepraszania, ale nie o tym teraz. Jak to więc było z Wanilią, że wytrzymała każdą potyczkę słowną z Benjem bez ochoty/potrzeby wyciągnięcia w jego stronę różdżki (lub bardziej w jej stylu - pięści)? Zagmatwana sprawa, ot co. W każdym razie, nie mogła spędzić zjadliwego uśmiechu z twarzy. Faktycznie była pod wrażeniem, ale nic jej już dziś nie zdziwi. Aż sobie dziewczyna westchnęła, po czym niemalże teatralnie mruknęła: - Zero klasy, Potocky, zero. Najpierw oferuje się jakąś kawkę, herbatę, szkocką. - Przerwa na poważną minę. Może miała być sroga czy coś w ten deseń, z tym że wyraźnie przepełniony pewnością siebie Benj nie pozwolił dziewczynie na zbyt długie zachowywanie względnej elegancji. - Ale luzik, zapomniałam, że podejrzewanie ciebie o klasę to mega faux pas z mojej strony - parsknęła, starając się nie wybuchnąć po chwili szaleńczym śmiechem. W dodatku takiego słowa, ponad przeciętnego dla swojego charakterystycznego słownictwa użyła, że szkoda normalnie popsuć nagle cały efekt. Miała dobry humor. Tak jest, Vanille jeszcze potrafi. I wcale nie chodzi o wypalenie przed chwilą czegoś oprylakopodobnego. Och nie, to nastąpiło rano, a przecież od tej pory dnia upłynęło już... no, sporo czasu! Także efekt mógł spokojnie wyparować. A Vanille wciąż się cieszyła. Przede wszystkim z faktu, że jej ciotka wciąż przebywała w Londynie, a nie w kamienicy na Alei Amortencji.
Każde ego łechtało co innego. W przypadku Benja Potocky'ego największym podbiciem ego mogło być to jak ktoś sam do niego podchodził się przedstawić. Wtedy wiedział, że komuś zależy, żeby znać jego personę. Oczywiście taki ktoś z miejsca stawiany był w dalszym rzędzie. Pokazywał w końcu, że to jemu zależy na znajomości z Krukonem, więc nie miał zbyt dużo do zaoferowania. Jeśli chodziło o Vanille... To było trochę dziwne. Cały czas sobie dogryzali i się obrażali, ale to było takie.. Ciężko to opisać. Jakby sami chcieli zaimponować drugiej osobie i pokazać, że są lepsi. Taka ciągła zabawa w kotka i myszkę, jakby dwa magnesy się od siebie odbijały, a mimo wszystko dalej próbowały się połaczyć. - To w takim wypadku mogę zrobić tylko jedno! - zaczął teatralnie mówić oraz gestykulować Benj. Ukłonił się po pas z jedną ręką na brzuchu a drugą przed sobą. - Czy szanowna pani Vanille Sweeney zechce uraczyć mnie swoją obecnością podczas rozkoszowania się trunkiem zwanym szkocką? - zapytał z uśmiechem na ustał. O tak, teatrzyk był tym, czego im było potrzeba. Tworzyli teraz spektakl, który oglądany był tylko przez nich, ale dostarczał tyle samo frajdy, co te większe. Po chwili podszedł do dziewczyny i lekko objął ją za bok. - Po whisky będziesz łatwiejsza, może wejdziesz? - wyszeptał jej delikatnie do ucha i musnąć palcem jej policzek.
Męska decyzja, Wanilia - postanawiasz się otrząsnąć i przypomnieć, po co właściwie tu jesteś i że pofatygowałaś się tylko z czysto biznesowego interesu albo kontynuujesz osobistą, gówniarską zasadę jolo i zdajesz się na los, potykając się na pierwszym kroku ku dorosłości. Wszystko brzmi tak trywialnie. O ile potrafi się podejmować decyzje. Wanilia może nie do końca wiedziała, czego chciała. Albo inaczej - czego powinna chcieć. No a przecież upijanie się w domu jeszcze przed chwilą hejtowanego kolegi ze szkoły było meritum infantylności i to było dla V. jasne jak najjaśniejszy obiekt na niebie. Ale chwila! Kto od razu poważnie brał pod uwagę alkoholizację? Fakt, że może przekroczyć benjowe progi nie był równy wypróżnianiu całej butelki whisky. (Może zaledwie połowy). Tak to sobie przynajmniej wyeksplikowała Sweeney w głowie, kiedy z zupełnie neutralnym wyrazem twarzy weszła do mieszkania numer dwadzieścia trzy. Zignorowała słowa Krukona podważające jej tytuł stalowej dziewicy, ale bez obaw - nie chodziło o jej brak pomysłu na przytyk czy niechęć do dogryzienia. Zwyczajnie najlepsze hejty lubiła odłożyć na później. - Jestem tu tylko w celach badawczych. Jak zauważę jakieś robactwo, to bez krzyku je wytępimy, długo to nie potrwa. - Uśmiechnęła się uroczo, a jakże sarkastycznie. Ech, biedaczka inaczej nie potrafiła. - To gdzie mogę się rozebrać? I mówię tylko o butach - zaznaczyła z bezdyskusyjną powagą, jakby właśnie skończył się jej limit teatralności wobec Benja. W tym samym czasie nieznacznie rozglądała się po mieszkaniu, zastanawiając się, czy gdyby wciąż istniała dla niej szansa zajęcia lokum obok, jej mieszkanie wyglądałoby tak samo. Przynajmniej ze strony budowlanej, rozmieszczeń drzwi i te sprawy. No ale właśnie - podkreślając "gdyby istniała szansa". Bo czy tej pierwszej właśnie nie zakopywała pod ziemią ciężkim butem? Hehs, who cares, na pewno nie Wanilia.
Zycie bylo, nie bywalo, jedne. Wiec po co ludzie wlasciwie przejmowali sie calym otoczeniem dookola? Po co osadzali sie w jednym miejscu i byli zaspokojeni tym samym widokiem przez cale zycie? Zwlaszcza, ze czlowiek przywlaszczyl sobie prawo do traktowania Ziemi jako swoja wlasnosc. Benj byl zdania, ze najzwyczajniej w swiecie, szkoda marnowac czas na troski i zmartwienia. Co to dawalo czlowiekowi poza kolejna, ogromna porcja mysli, ktore zaprzataly glowe? Dlatego tez postanowil sie w koncu usamodzielnic. Mimo tego, ze zwiazal sie z zamkiem, uwazal, ze jest duzo bardziej samodzielny od innych. Planowal przeciez kupic dom w Londynie, Berlinie, Chicago. Mial wielkie plany, ale od czegos musial zaczac. - Jezeli chcesz mnie wyrzucic z mieszkania to nic z tego, kupilem je na wlasnosc, wiec nikt mnie stad tak szybko nie wykurzy. - zasmial sie rozumiejac, ze Vanille szuka tymczasowego mieszkania. Nie wnikal jaka historia za tym stoi i dlaczego nagle postanowila sobie znalezc nocleg na dluzszy czas. Bedac w jej sytuacji nie chcialoby mu sie za duzo tlumaczyc tego innym, zwlaszcza, ze nawzajem nie mieli dobrych relacji. Machajac reka pokazal jej w jakim kierunku powinna za nim podazac i udal sie do kuchni. - Jak masz rozebrac tylko buty to moze sobie daruj - krzyknal juz z pomieszczenia obok i siegnal do szafki po szklanki do whisky i sama butelke tego alkoholu. Gdy Vanille w koncu pojawila sie obok pomachal w jej kierunku szklanka i butelka i rzucil wymowne spojrzenie. Oczywiscie mimo jej odpowiedzi, sam nalal sobie pol zawartosci drugiej szklanki.
//wybacz za brak polskich znakow, z wykladu pisze :D
Z każdym krokiem czuła, jak aura napięcia i stresu powiększa swoje rozmiary, a ból w klatce piersiowej stawał się coraz bardziej uciążliwy. W duchu przeklinała chorobę serca, która znalazła idealny moment, aby przypomnieć o swoim istnieniu. Mimo uczucia dyskomfortu i wyraźnego zmęczenia, uparcie przeciskała się przez sieć wąskich uliczek w poszukiwaniu wskazanego adresu. Gdy wreszcie dotarła na miejsce, wzięła kilka głębszych wdechów, po czym usiadła na zniszczonych schodach wejściowych, aby przez chwile porozmyślać o życiu oraz o tym, co za moment może się wydarzyć. Kompletnie nie wiedziała, od czego powinna zacząć. Kilkakrotnie próbowała ułożyć jakąś inteligentną wypowiedź, która wyjaśniałaby kwestię opornych listów, lecz uznała, iż Benj mógłby odebrać przemowę jako jeszcze większy akt ignorancji i niedostępności.
Z głębokich rozważań oderwał ją nagły, silny i intensywny deszcz, który w dość krótkim czasie zamienił jej lśniące włosy w przypominającą mopa plątaninę pojedynczych kosmyków. Wyraźnie poirytowana, zestresowana oraz przemoczona weszła do budynku, aby wreszcie ruszyć na spotkanie ze stałym korespondentem. Miała wrażenie, iż droga do tego miejsca zajęła wieczność, a emocje i skrajne uczucia kotłowały się wewnątrz, powodując powstawanie kolejnych wątpliwości. - Jestem idiotką. – Cicho skomentowała swoje zachowanie, zabierając się za pokonywanie kolejnych schodów. Czuła, jak wszystko wewnątrz tańczy rumbę, a ból, który chwilę temu wydawał się być już przeszłością, powrócił z podwojoną siłą.
Nie mogła po raz kolejny uciekać przed obecnością osoby, z którą prędzej czy później będzie musiała poważnie porozmawiać. Rzuciła jeszcze kilkoma niecenzuralnymi określeniami przynoszącymi minimalną ulgę i zaczęła szukać drzwi, które prowadziły do celu. Cała wystraszona stała właśnie w krótkiej odległości od podanego mieszkania, przygotowując się psychicznie do jednej z najbardziej stresujących rozmów odbytych w jej życiu.
Nagle poczuła silną pewność siebie i tego, że nie możliwym jest to, aby stało się coś złego. Nie zrobiła niczego, co mogłoby zostać wytknięte oraz skrytykowane, tak naprawdę większość obaw wzięła się z chorej niechęci do spowiadania z własnych uczuć.
Zapukała. Nikt. Lekko zmieszana ponownie dała o sobie znać. Znów nikt. Po trzeciej próbie miała ochotę po prostu wrócić do domu i udać, że nic nie zaszło, ale wewnętrzny głos rozsądku kazał spróbować jeszcze raz. Nacisnęła klamkę, zrobiła krok, a po chwili znajdowała się w ciepłym, przytulnym pomieszczeniu, w którym panował mały, lecz wybaczalny bałagan. Wiedziała, że właśnie w tym momencie weszła tutaj bez żadnego pozwolenia, ale skoro zastała mieszkanie otwarte, to oznaczało, iż najprawdopodobniej był to zabieg celowy. Usiadła na wygodnej kanapie, przeczesując palcami mokre włosy. Wyglądały okropnie, a powstałe kołtuny bolały podczas rozczesywania oraz prób ratowania swojego wizerunku.
W ciągu ostatniego czasu Benj nie był sobą. Zazwyczaj plątał się bez celu szukając jakiegokolwiek zajęcia. Nie wychodził już do pubów, jarał tylko sam w swoim domu. Oczywiście wieczorami wolnymi od nauki. A nauka w ostatnim czasie jakoś nie chciała z nim iść w parze. To znaczy.. Była bardzo przychylna i pozwalała mu na więcej wolnego czasu niż zwykle. Tak wiec Benj nie mogąc spotkać się z Ophelią przesiadywał w swoim domu i palił peruwiańskie zioło. Oczywiście w momentach w których wiedział, że nie napisze do niego i nie będzie chciała się spotkać. Właściwie wczoraj pisała mu, że będzie zajęta. Chyba miała coś bardzo ważnego do załatwienia. Także ten, każda chwila jest cenna, prawda? Z tego powodu dzisiejszego dnia uznał, że położy się do łóżka i czytając książke zapali sobie jednego z większych skrętów w życiu. Przecież wybranka jego serca, która jeszcze chyba o tym nie wie nie musi nic wiedzieć, prawda? Leżąc tak i popalając sobie skręta usłyszał nagle pukanie do drzwi. Niestety był już trochę spalony i uznał, że to pewnie wydział do spraw narkotyków, więc czym prędzej schował się pod kołdrę. Po drugim pukaniu zwinął się w większy kłębek, bo mogło to oznaczać, że trafi na kilka lat d Azkabanu. Jednak słysząc, że drzwi się lekko uchylają uznał, że może to złodziej albo naciągacz i musi walczyć o swoje dobro. Wychodząc z pokoju w samych bokserkach - przecież nie leży się w ubraniu - dostrzegł, że w przedpokoju znajduje się Ophelia. - Chodź się schować, ktoś mi się do mieszkania wkrada. - powiedział bez sensu Benj nie zdając sobie sprawy, że to ona jest tym gościem. Ale w międzyczasie zdążył ją pociągnąć do zadymionej od zioła sypialni i pokazać jej bunkier stworzony przez kołdrę.
Czekała spokojnie, aż wreszcie Benj zjawi się w opustoszałym, oświetlonym jedynie przez małą lampę mieszkaniu. Na zewnątrz zapanowała totalna ciemność, a echo odbijających się od okien kropel wypełniało całe pomieszczenie, nadając klimatu oraz uroku. Brak jakichkolwiek odgłosów wykonywanych czynności, albo chociażby pracującego urządzenia zdziwił Ophelię, lecz ta uznała, że najprawdopodobniej właściciel tegóż przytulnego gniazda oddalił się na niewielką odległość, być może w ważnej sprawie, dlatego drzwi pozostawił otwarte. Nie chciała bez pozwolenia podróżować po jego mieszkaniu, więc siedziała cała obolała na sofie, która z każdą sekundą stawała się coraz bardziej mokra. W końcu wstała lekko poirytowana i już chciała kierować się w stronę wyjścia, gdy w salonie wreszcie pojawił się Benj. Miał na sobie jedynie bokserki, co wprawiło Brown w niemałe zakłopotanie, gdyż zdała sobie sprawę z tego, że nie jest to odpowiedni moment na odwiedziny. Wszystko wskazywało na to, iż chłopak miał już plany na dzisiejszy wieczór. Jego wypowiedź jeszcze bardziej podsyciła wstyd i zakłopotanie, które dawało się poznać po purpurowym odcieniu twarzy Gryfonki. Pociągnął ją w stronę pokoju, z którego wyszedł i pokazał prowizoryczny bukier z poduszek. Teraz nie wiedziała, czy powinna się śmiać, czy też płakać. A może oba na raz. -Benj... - Zaczęła nieco zdezorientowana, nie wiedząc co wypadałoby wyjaśnić w pierwszej kolejności. - Nikt się nie włamał, to ja przyszłam. Chciałam Cię odwiedzić i porozmawiać, bo byłeś przygnębiony faktem, że unikam Twojej osoby. - Odparła spokojnym tonem, mimo trudności z ułożeniem w miarę logicznego wytłumaczenia. - Przepraszam, jeśli zjawiłam się w nieodpowiednim momencie, myślałam, że masz trochę wolnego czasu. Nie chcę Ci przeszkadzać, więc może już sobie pójdę. - Nieprzyjemna woń palonego zioła unosiła się i wręcz nie pozwalała na normalne oddychanie. - Otwórz tu okno człowieku, bo się udusisz. Wszystko jest dla ludzi, ale to już trochę przesada. No nic, myślałam, że może uda nam się porozmawiać. - Stwierdziła, po czym ominęła milczącego miłośnika bokserek w serduszka i ruszyła w stronę drzwi wyjściowych. Z jednej strony poczuła smutek, spowodowany takim, a nie innym wyglądem sytuacji, z drugiej radość spowodowaną ominięciem niewygodnego tematu dotyczącego listów, w których Ophelia przez cały czas wypierała się swoich uczuć.
Jak to było żyć będąc zjaranym? Dziwnie. Cały świat dookoła stawał się niewyraźny. Twoje zmysły zaczynały działać w całkowicie inny sposób. Czasami mięśnie dawały Ci znak, że chcą się ruszać, czasami oczy wariowały i patrzyły w jeden punkt gdy tak naprawdę latały dookoła głowy. Chodziło bardziej o to, że to mózg zaczął inaczej postrzegać rzeczy. Nic przed Tobą się nie pojawiało. Po prostu wmawiałeś samemu sobie coś i to po chwili było rzeczywiste. Tym razem będąc już w bezpiecznym schronie z ukochaną Ophelią, której zawdzięczał swoje życie, wiedział, że nic mu nie jest straszne. Wstał po chwili i stojąc na łóżku zaczął salutować. - Porucznik Potocky gotowy do akcji! - wrzasnął na całe mieszkanie po czym swobodnie opadł na plecy. Odwrócił się do Ophelii, która cały czas tam leżała i zaczął się przytulać do jej klatki piersiowej. Właściwie to do piersi, ale nie zwrócił uwagi jeszcze na to, że dotyka jej biustu. - Kocham Cię. - dodał po chwili patrząc daleko w bok. Wszystko było pięknie ładnie, tylko, że po chwili dziewczyna zaczęła swój wywód. - O czym chciałaś porozmawiać? - zapytał trochę bardziej poważnym tonem mając jednak lekki uśmiech na twarzy. Jedynym sposobem na przeprowadzenie rozmowy w obecnym stanie było zapalenie kolejnego blanta. Oczywiście nie przez niego. Szybko się podniósł walcząc z grawitacją i innymi przeszkodami, które wytworzyły się w jego głowie i ruszył pędem do zioła, które leżało obok łóżka. Po chwili przygotował skręta i podał go dziewczynie. Wszystko byłoby pięknie, tylko Ophelia właśnie zmierzała ku drzwiom wyjściowym. Podbiegł do niej czym prędzej i złapał ją za rękę. Odwrócił lekko i zaczął patrzeć w jej oczy. - Nie daj się prosić. - powiedział lekko nieobecnym głosem i ją pocałował łapiąc tym samym za biodro.
Najwidoczniej chłopak przesadził z ilością zapalonego zioła, przez co nie był w stanie zrobić czegokolwiek sensownego. Wylewał z siebie mnóstwo niezrozumiałych i bezsensownych wypowiedzi, jeszcze bardziej wprawiając w zażenowanie zakłopotaną Ophelię. Co zrobić? Zostać tu i rozmawiać z nim, choć najprawdopodobniej nie będzie pamiętał jej odwiedzin? Czy po prostu go tutaj zostawić, biorąc pod uwagę fakt, iż chłopaczyna nie jest świadom swoich czynów, więc może zrobić coś nieodpowiedzialnego i głupiego? Westchnęła zrezygnowana, patrząc na cyrk, który właśnie wyprawiał się na jej oczach. Czym sobie zasłużyła na taki los?
Spoglądała na salutującego, będącego w samych bokserkach Benja, który wyglądał całkiem śmiesznie, żeby nie powiedzieć uroczo. Przez cały czas starała się zachować powagę oraz kamienny wyraz twarzy, lecz w środku miała ochotę na bardzo donośny śmiech. Nawet wtedy, gdy przytulił ją z całej siły, czuła się przyjemnie i bezpiecznie. Po usłyszeniu Kocham Cię z jego strony nie wiedziała, co ma powiedzieć. Wytłumaczyła sobie tą szokującą wypowiedź faktem, iż chłopak jest pod wpływem środków odurzających. Pozostawiła to bez komentarza.
Mimo dobrze zapowiadającej się sytuacji, nie wiedziała w końcu, co powinna robić. Wahała się wciąż pomiędzy zostaniem, a zostawieniem go samego w mieszkaniu. Kiedy już znajdowała się w połowie drogi do drzwi, jej zamiar przerwał Benj, który nie chciał chyba, aby opuszczała go w takim momencie. -Ale nie trzeba mnie p… - Nie dokończyła swoich wyjaśnień, bo nieoczekiwanie została obdarzona czułym pocałunkiem. Teraz to naprawdę zgłupiała. Przez chwilę na jej twarzy gościła wściekłość, jednak z każdą sekundą potworna ochota na przyłożenie mu w policzek mijała, a zamiast niej pojawiało się to dziwne uczucie, którego w żaden sposób nie potrafiła wytłumaczyć. Stała bezradna tuż przy nim, patrząc mu prosto w zaczerwienione oczy, nie zdające sobie sprawy z tego, co się wokół dzieje. Coś ją tchnęło i kazało przestać rozmyślać na temat opuszczenia mieszkania, a w zamian zacząć rozmawiać, bo przecież po to się właśnie tutaj zjawiła. Niestety, główny cel odwiedzin musiał być chwilowo przesunięty w czasie, ponieważ Brown zajęła się odwzajemnieniem pocałunku. Sama nie wierzyła w to, co właśnie robi, ale nie mogła już dłużej go odtrącać.
Będąc pod wpływem narkotyków robiło się rzeczy niestworzone. W końcu uwalnialiśmy wtedy myśli, które tkwiły w czeluściach naszego umysłu. Dlatego czasami szukaliśmy biegających koło nas skrzatów, uciekaliśmy przed smokiem, który siedział w dormitorium, albo kochaliśmy się z kobietą w opustoszałym magazynie. Oczywiście poza nami nie było tam nikogo. Mniej więcej tak zachowywał się człowiek, który przesadził z ilością palonego zioła. Ale czy nie chodziło w tym właśnie o to, żeby się wyluzować i dać się ponieść fantazji i spełnić najskrytsze marzenia? Znajdująca się obok niego Ophelia właściwie nie miała szansy wykazać się czymkolwiek podczas jego krótkich, ale bardzo intensywnych wypowiedzi. Tuż przed pocałunkiem zdążyła tylko zacząć zdanie, któego nie było jej dane dokończyć. Całując Ophelię, mimo tego, że był pod mocnym wpłwem zioła, czuł, jakby ta chwila miała się nie skończyć. I nie chodzilo o to, że narkotyk wydłużał jego poczucie chwili. Po prostu emocje towarzyszące temu zjawisku były tak mocne, że nie mógł zliczyć ile czasu upłynęło podczas pocałunku. Trzy minuty czy trzy sekundy? W tym momencie nie miało to znaczenia. - A teraz pal i idziemy całować się dalej. - powiedział gdy w końcu postanowił odkleić się od jej warg. Nie było to to, co chciał robić, ale wiedział, że ten moment musiał w końcu nadejść. Chwycił delikatnie dłoń Ophelii i zaprowadził ją na skraj łóżka, gdzie mieli razem usiąść. Wziął do ręki wcześniej skręconego blanta i odpalił do zapalniczką znajdującą się na szafce obok. Po dwóch buchach podał dziewczynie skręta. - Reszta jest Twoja, później możesz do mnie mówić co chcesz i ile chcesz, ale teraz nie chce słuchać żadnego sprzeciwu, mała. - szepnął jej do ucha po czym delikatnie zaczął ją całować po czyi czekając aż dziewczyna wypełni jego prośbę.
Ophelia nie potrafiła wyobrazić sobie dnia bez kawy czy też papierosa, natomiast zażywanie narkotyków było dla niej czymś zupełnie obcym. Nigdy nie interesowała się używkami tego typu i nie uważała przez to, że jej życie pozbawione zioła jest ubogie w rozrywkę oraz dobrą zabawę. Nie chciała potępiać ludzi, którzy w ten sposób chcą umilić sobie chwilę, w końcu sama truła organizm dużymi dawkami kofeiny i nikotyny, ignorując przy tym chore serce, coraz częściej dokuczające z powodu obecnych toksyn. Dlaczego mając tyle nałogów, miałaby dodatkowo zwracać uwagę komuś, kto w tej kwestii niczym nie różni się od niej? No właśnie.
Pocałunek Benja rozwiał wszelkie wątpliwości Ophelii, pozwolił otworzyć się na otaczający ją świat, który do niedawna był tylko masą postawionych obok siebie nic nie znaczących rzeczy w odcieniach szarości. Rozstanie z Rutą, jej oszustwa i zdrada odeszły w niepamięć, a serce młodej gryfonki znów nabrało blasku, ciesząc się upojną chwilą przy kimś naprawdę ważnym. Usiadła wraz z nim na skraju łóżka, a nim się obejrzała, trzymała w ręce skręconego przez niego blanta. Szczerze, była sceptycznie nastawiona do prośby chłopaka, jednak widząc jego podekscytowanie, nie mogła tak po prostu odmówić. Obawiała się tylko tego, że najprawdopodobniej nie upora się z całą sztuką za pierwszym razem i w ten sposób wyjdzie na słabeusza. - Demoralizujesz mnie. – Odparła spokojnym głosem i zaciągnęła się raz, zamykając przy tym oczy dla lepszej koncentracji. Nie poczuła niczego szczególnego, ale może przez to, iż nie przywykła do palenia zioła. Postanowiła dać wynalazkowi drugą szansę. Po kolejnym wdechu zakrztusiła się i oddała skręta poprzedniemu właścicielowi. - Dziękuję serdecznie, ale to chyba nie dla mnie. Rozumiem, że nici z całowania, skoro nie dopełniłam rozkazu, poruczniku Potocky? – Odsunęła się na małą odległość, aby oderwać chłopaka od swojej szyi, ale również móc spojrzeć w jego nieobecne, lecz radosne oczy. Szkoda tylko, że musiał być w takim, a nie innym stanie. Mimo to Ophelia nie mogła przestać uśmiechać się w jego obecności. Była na swój sposób szczęśliwa.
Mogłoby się wydawać, że sytuacja powoli wyrywała się spod kontroli i Benj już w stanie lekkich omamów nie mógł zbytnio zmienić tego, że Ophelia zniechęci się do niego. Ale dlaczego miał tego nie wykorzystać? Oczywiście w granicach możliwości. Na następny dzień miałby usprawiedliwienie, pewnie musiałby się ostro tłumaczyć i przepraszać, ale wydarzyło się coś, czego spodziewał się trochę mniej od zdzielenia w twarz przez Ophelie. W jakiś sposób jej się to chyba spodobało i przywiązała się do Benja na tyle, żeby nie mieć problemu jego obecnym stanem. To był pierwszy krok, akceptacja. Często brakowało mu tego w ludziach. Nie potrafili znieść jego charakteru. A przecież nie byłby sobą gdyby był kimś innym. (XDDD) Dlaczego miałby zmieniać podejście do życia tylko dlatego, że tak chciało społeczeństwo? - Zawsze i wszędzie - skomentował cichym, mruczącym głosem Benj i dotknął jej wolnej ręki i zaczął przesuwać swoją dłonią wzdłuż jej. To było niesamowite jak w tym momencie wpływało na niego zioło. Intensywnie czuł gładkość jej skóry, każdy milimetr ciała był spełnieniem marzeń. Mógłby zatracić się tylko w dotykaniu jej skóry. - Nie gadaj tyle, nie przyjmuje zwrotów. - mruknął jej kolejny raz do ucha. Na zachętę zaczął muskać nosem płatki jej uszu. Jeszcze raz wyszedł z podziwu jak teraz postrzegał ją i jej ciało. Było jak świątynia, która potrafiła odmienić całe życie. Powolnym ruchem głowy zniżył się do jej szyi i wyciągając język delikatnie zaczął ją muskać po szyi. W tym samym czasie drugą ręką skierował jej blanta do ust pokazując, że i tak nie może tego uniknąć.- - To dopiero początek, kotku.
Dotyk Benjego pozostawiał na skórze Ophelii przyjemne uczucie ciepła i troski, które rozwiewało wszystkie zmartwienia, a także w pewnym stopniu podniecało wszystkie nerwy w jej drobnym ciele. Przysunęła się bliżej, aby chłopak mógł kontynuować swoje ckliwe pieszczoty, chłonęła je niczym gąbka i wiedziała, że to jest to, czego teraz najbardziej potrzebuje. W pewnym momencie zapomniała już, że na jego zachowanie wpływa obecność środków odurzających, ale zignorowała ten fakt, może przez to, iż sama powoli traciła kontrolę nad własnymi zmysłami. Opary unoszące się nad parą oraz wciskanie Ophelii na siłę blanta sprawiły, że z każdą chwilą sama zaczęła przypominać krukona. Po kilku razach przestała odmawiać pozwalając, aby mógł robić to, na co będzie miał w danym momencie ochotę. Przysuwała się coraz bliżej i bliżej, aż w końcu przyklejona do łapczywych ust spoczywała w żelaznych objęciach jego silnych ramion. Czy robiliby to, gdyby nie wpływ zioła? Ciężko określić. Jedno jest pewne - nie widzieli świata poza sobą, minuty dłużyły się w nieskończoność, a każdy następny pocałunek zachęcał do kolejnego, jeszcze bardziej namiętnego. Jej ręce spoczęły na jego policzkach, spojrzała głęboko w brązowe, pełne szczęścia oczy. - Jesteś mój. - Wyszeptała, uśmiechając się jak jeszcze nigdy w życiu.
Czy to był ten moment kiedy oboje oddawali się chwili i przełamali barierę lęku, który do tej pory im ciągle towarzyszył? On, po niezbyt udanym okresie życia i ona, po wielkim zawodzie i odrzuceniu reszty społeczeństwa na dalsze tło. Dobrali się tak, żeby móc się nawzajem wspierać. Nieważne było to jak to wszystko się toczyło. Wystarczyła chwila, żeby zapomnieli o przeszłości. Od Ophelii emanował zapach, którego nie można było porównać do niczego innego. Całe ciało jakby go wołało i zachęcało do dotyku. - A Ty jesteś moja. - wyrzucił z siebie pełnym przejęcia głosem. Nie straci jej, to wszystko co do tej pory osiągnął było niczym. Nic nie znaczące fakty z życia umywały się do obecności Ophelii. Zapominał o całym świecie, nie chciał do niego wracać. Znalazł azyl, którego nie trzeba było opuszczać. W jednej sekundzie pocałował ją tak, jak jeszcze nie całował nikogo. Z miłością i namiętnością jakiej nie miał w sobie nigdy. Jakby całe jego życie było podporządkowane pod ten jeden moment, w którym mógł dać z siebie wszystko. Już się nie kontrolował. Wszystkie uczucia zebrane w środku znalazły ujście. Rękami zaczął pieścić jej szyję i ręce. Pozwolił sobie na zajęcie troche innej pozycji. Tym razem położył ją na łóżku i próbował usilnie odkleić się od jej ust. - Całe życie na Ciebie czekałem. - powiedział całując jej brode i szyję. Lekkim ruchem ręki zaczął podciągać jej koszulkę, która w jego mniemaniu była już niepotrzebna.
W momencie pokój ogarnęła gorąca atmosfera, a zasłonięte okna potęgowały panujący, mocno podniecający nastrój. Zakochani obdarowywali się wzajemnie pocałunkami, mrucząc przy tym w delikatnym półmroku. Brak jakiegokolwiek światła nie uniemożliwił im upajanie się obecnością ukochanego, a wręcz przeciwnie. Gdyby tylko ta chwila mogła trwać wiecznie. Ophelia poczuła lekkie ogłuszenie spowodowane obecnością środków psychoaktywnych w organizmie. Nie było to jednak nieprzyjemne uczucie. Wyostrzało zmysły i pozwalało jeszcze bardziej wczuć się w sytuację. Bez żadnego oporu pozwoliła Benjemu na pozbycie się jej koszulki, zbytnio nie myślała nad tym co teraz robi i że tak naprawdę z nikim nie posunęła się tak daleko. Mimo to nie potrafiła odmówić, stan w którym obecnie się znajdowała blokował jakiekolwiek mądre myśli. Ale kto chciałby być mądry w takim momencie? Jego słowa dźwięcznie brzmiały w głowie Ophelii. Może te wcześniejsze związki miały być tylko przygotowaniem do poważniejszej i dojrzalszej relacji? Każda łza uroniona z powodu zdrady czy porzucenia nie była w ogóle warta zachodu? Z racji tego, iż Benj nie posiadał już prawie odzienia, Ophelia nie musiała męczyć się z oporem ubrań. Zaczęła muskać ustami nagi, umięśniony tors, a dłonie wplotła w miękkie i lśniące włosy. Zapowiadał się długi wieczór. - Fajny jesteś, wiesz?
W pokoju było coraz cieplej. Czuł, że po plecach zaczynając spływać mu pojedyncze krople potu. Ta sytuacja pochłaniała całą jego energię. W pocałunek i dotyk włożył sto procent siebie. Wszystko czuł dużo mocniej i wyraźniej. Dotyk Ophelii na jego ciele był ogromną ulgą i szczęściem. Tak samo poczucie tego, że otworzyła się przed nim nie tylko w dosłownym sensie mocno uderzał do głowy. Czując dotyk ust Ophelii na swoim torsie wszedł na inny poziom doznań. Świat dookoła niego zaczął być już szary. Jedynym kolorowym akcentem w jego życiu była kobieta, która pragnęła go teraz bardziej od kogokolwiek innego na tym świecie. I on też ją pragnął bardziej niż ktokolwiek inny. Wplątując rękę w jej włosy wydawało mu się, że cicho jęknął. Jak widać cała sytuacja doprowadziła go do takiego stanu, iż przyjemność była niekontrolowana. Po chwili walki z samym sobą zaczął delikatnie przesuwać po plecach Ophelii swoją dłoń. Po chwili podniósł jej głowę, żeby poczuć jeszcze raz smak jej ust. Po chwili postanowił ją delikatnie odwrócić na brzuch. Mimo, że rozłąka z jej ciałem była krótka i tak wydawało mu się, ze trwa wieczność. Po krótkiej chwili zaczął całować jej plecy. Jedną ręką postanowił pokonać mocowanie stanika, a drugą jeździł wzdłuż jej talii. Gdy górna część bielizny nie była już ograniczona suwakiem zaczął całować jej plecy wzdłuż kręgów. - To Ty jesteś fajna, wiesz? - rzucił do niej w międzyczasie delektując się każdym pojedynczym zapachem i smakiem, który czuł przez dotychczasowe zbliżenie.
Ostatni czas był wyjątkowo ciężki dla chłopaka, a co robił ten mały zagubiony kretyn, gdy nie potrafił sobie poradzić z problemami? Odpowiedź jest prosta, chlał! A dzisiaj nadarzyła się wyjątkowa okazja, został zaproszony na imprezę do domu przyjaciela, do domu człowieka, którego właściwie traktował od jakiegoś czasu jak brata...To był idealny pretekst do tego, żeby uchlać się jak świnia w doborowym towarzystwie. Oczywiście zabrał ze sobą swoją drugą połówkę, dodatkowo wybrała się z nimi jeszcze ich wspólna przyjaciółka - Christa White. Był..szczęśliwy. Po prostu szczęśliwy, cały dzień w głowie siedziała mu myśl, że wieczorem będzie mógł się oderwać od tego wszystkiego, po prostu spędzić czas w towarzystwie najbliższych mu ludzi.... W zasadzie to cholernie mu takich spotkań brakowało. Poza tym naprawdę długo nie widział się z człowiekiem, którego zwykł nazywać bratem...On i Benj odwalili w swoim życiu tyle numerów, tyle razem przeszli...Cóż, ufał mu w stu procentach i zawsze był naprawdę zadowolony z tego, że ma takiego kogoś za swoimi plecami. Nie zawiódł się na nim nigdy i miał nadzieję, że to się nie zmieni. W każdym razie wróćmy do teraźniejszości. Spotkał się wcześniej z Christą i razem ruszyli w kierunku mieszkania Mercy, by już wspólnie wybrać się do domu Benj'iego. Wyglądała cudownie, z resztą jak zawsze. Na sam jej widok uśmiechnął się wesoło, to miał być wyjątkowo dobry wieczór. Dotarli tam jakoś wczesnym wieczorem, po drodze oczywiście zahaczyli o jakiś sklep, bo tak na pusty ryj przychodzić nie wypadało! Zapukał w końcu do drzwi i czekał, aż Pan Potocky łaskawie ruszy dupę, by im otworzyć. Już wcześniej opowiadał Mercy o swoim bracie z wyboru, dlatego cieszył podwójnie, myśl, że w końcu go pozna wprawiała go w naprawdę cholernie dobry nastrój...
Kiedy dowiedziała się o imprezie była cała w skowronkach. Uśmiechnęła się szeroko do swojego przyjaciela racząc go głośnym buziakiem w policzek. Tego właśnie potrzebowała. Chwili relaksu, odpoczynku, wyłączenia się od tego co tu i teraz. Tylko, że to zabawa poza murami zamku. Niezadowolona z tego faktu, jednak nie skomentowała i biorąc chłopaka pod rękę poszli po jego dziewczynę. W sumie Christa widziała ją kilka razy i naprawdę zaczynała ją lubić. Imprezowa dziewczyna, naprawdę otwarta na nowych ludzi. Musiała przyznać, że Roy miał niesamowite szczęście. Musiała zapytać się, gdzie spotyka się tak świetnych ludzi. Kiedy spotkali się z Mercy, krukonka przytuliła mocno dziewczynę i z uśmiechem wyciągnęła przed drzwi. -Pięknie wyglądasz!- pochwaliła Chartier z szerokim uśmiechem i pozwoliła na wymianę czułości między zakochanymi. Byli uroczy! Jednak po części cieszyła się ze swojej niezależności i wolności. Nie musiała się tłumaczyć, chodziła swoimi ścieżkami, ale jednak oni mieli siebie. Skierowali się do sklepu, potem już do mieszkania, gdzie miała odbywać się impreza. Stali tak chwilę przed drzwiami.... Dość długą chwilę. Czyżby nikogo nie było albo zabawa została przeniesiona gdzieś indziej. Popatrzyła znacząco na swojego kumpla. Oczy błyszczały jej z rozbawienia. -Może gospodarz już tak zabalował, że nie da rady otworzyć.- zaśmiała się do swoich towarzyszy, chowając ręce do kieszeni płaszcza. Zaczynała się odrobinkę cierpliwić, no ale taka już była.
Gdy dowiedziała się o imprezie na którą mięli się wybrać była naprawdę zadowolona. Dawno nie miała okazji przebywać na takim spotkaniu towarzyskim. Odkąd tylko dostała cynk od Roy'a oczywiście zaczęła się szykować. Wstała co prawda dość późno a pół dnia spędziła chodząc w samej koszulce po domu, no ale jakoś udało jej się wyszykować na czas, albo raczej - postarała się. Gdy Roy i Christa zapukali do jej mieszkania, otworzyła im prawie gotowa. Fakt faktem była już gotowa do wyjścia, nie miała na sobie sukienki, lecz granatowe rurki i miękki sweterek w kolorze pudrowego różu. Powitała ich w niechlujnie spiętym koku, myślała, że zdąży. Pierwsze co zrobiła to przytuliła Christe. - Dziękuję, Ty również. - Powiedziała do niej, po czym przywitała się z Royem, składając delikatny pocałunek na jego ustach. Przeprosiła ich na chwilę, żeby rozczesać włosy i je jakoś ułożyć. Nie musieli długo na nią czekać, nie minęło nawet pięć minut, a ona już wróciła w rozpuszczonych, uczesanych włosach. Ogólnie droga minęła im przyjemnie. Porozmawiali, pośmiali się, wstąpiły do sklepu po alkohol i później pojawili się u drzwi przyjaciela Roy'a. Cieszyła się, że w końcu go pozna. Przecież nie ma nic lepszego, niż poznawanie znajomych swojej drugiej połówki. Zaśmiała się na uwagę Christy. - Jeśli nie otworzy za trzy minuty sami zainterweniujemy! Co prawda nie znam tego człowieka, ale... Wjazd mogę zrobić. - Powiedziała z uśmiechem zerkając to na dziewczynę to na chłopaka. Nie stresowała się jakoś specjalnie spotkaniem z tym kumplem Roy'a. Lubiła poznawać nowych ludzi, za każdym razem była tym podekscytowana. Tak samo jak wtedy, gdy poznawała chociażby Christe.
Benj wcale nie planował tego, że w tym konkretnym dniu zaprosi do siebie jakichś znajomych. Nie planował u siebie robić jakiejkolwiek imprezy, bo wychodził z założenia, że nie powinno się srać w miejscu, gdzie się jada. Ale co z tego? Dzisiaj postanowił napisać sowę do Roya, żeby wpadł na piwo. On zapytał czy może kogoś przyprowadzić iii... tak jakoś wyszło. Czyż to nie te nieplanowane i spontaniczne imprezy wychodzą najlepiej? Ale będzie musiał się jeszcze wykazać kunsztem i zaprosić kogoś innego, żeby wieczór nie zmienił się w nudną posiadówkę na której nie ma nic poza piwem kremowym. Siedząc sobie w pokoju, który miał być gabinetem (a okazało się jedynym miejscem, w którym fajnie jest w samotności się napić), usłyszał pukanie do drzwi. Oho, już przybyli. Odstawił szklankę, która była w połowie pusta, gdyż zdążył napić się trochę Ognistej. Podszedł wolnym krokiem do drzwi, poprawił fryzurę i ubranie i ze sztucznym uśmiechem otworzył drzwi. W pierwszym momencie dostrzegł Roya, który od razu rzucił mu się w oczy. Z impetem podał mu rękę i rozejrzał się na jego towarzyszki. Tak, okazało się, że przyprowadził ze sobą dwie koleżanki. Niestety w tym momencie Benja zamurowało i w gardle zaschła mu ślina. Pamiętał dziewczynę, która wyglądała na dziewczynę przyjaciela. Można powiedzieć, że poznał ją zbyt dogłębnie, by teraz czuć się komfortowo. - Czeeeść! Rozumiem, że wy jesteście koleżankami Roya? - zapytał Benj udając, że nie wie, która jest jego dziewczyną. Może dalej istniała szansa, że po prostu się z nią kumpluje, a ta druga jest jego dziewczyną? Cóż. - Benj! - przedstawił się i zaprosił gości do środka.