Miejsce, jakiego w Hogsmaede nie było! Tylko tutaj, dostaniesz dobrą kawę - najlepszą w mieście - posmakujesz nowych, pysznych alkoholi, porozmawiasz, poczytasz gazetę, książkę, spotkasz ze znajomymi! Przybywaj! Hogs Cafe jest bowiem czynne całą dobę!
Ostatnio zmieniony przez Joshua Mistaen dnia 8/12/2015, 21:45, w całości zmieniany 1 raz
Adrienne kompletnie nie wiedziała co w tej chwili działo się w Hog's Cafe. Rozmawiała sobie samotnie z Cole'm, aż tu nagle panda jej przyjaciół wtargnęła jakby nigdy nic jakby wiedzieli co się święci. Chociaż oczywiście nic tutaj nie mamy na myśli, Adrienne pod żadnym pozorem nie miała nic na myśli. Tak po prostu lubiła sobie pobyć sam na sam ze ślizgonem i z nim rozmawiać. Ledwo wpadli do pubu, a Cole z Juliette gdzieś wyszli, cholera co jest grane? Nic z tego nie rozumiała, ale szczerze powiedziawszy nie miała się tym zamiaru przejmować. Sunny wraz z William'em pociągnęli ją do baru, ażeby się napić. No jeden, góra dwa drinki przecież może się napić. Uśmiechnęła się lekko do barmana, znała go z widzenia, ale nic poza tym. Przystojny był to na pewno, ale nigdy nie miała okazji z nim rozmawiać na żaden temat. Pociągnęła łyk drinku i przeniosła wzrok na parę towarzyszów. Szczerze powiedziawszy to nawet z puchonem dobrych relacji nie miała, widziała go jedynie kilka razy w towarzystwie Sunny, ale chyba ze sobą zbytnio nie rozmawiali. - Sunny... Nie mów, że on i Julka? Kurde czy mnie zawsze wszystko musi ominąć? - zapytała spoglądając to na jednego to na drugiego. Chociaż obawiała się, że chłopak może ją nieco zmierzyć wzrokiem w końcu wtrąciła się do rozmowy, a przez chwilę siedziała cicho jak słup soli i jedynie słuchała, bo rozmowa nie toczyła się o niej, ani do niej więc co miała się wtrącać, prawda?
William nie odpowiedział, a jedynie przytaknął głową, bo w końcu rozmawianie o kimś bez jego udziału nie należy do rzeczy uznawanych powszechnie za kulturalne. On sam nie lubił jak mówiono na jego temat bez jego fizycznej obecności w danym miejscu i czasie. Dlatego też uznał, iż zaakceptuje słowa Sunny i więcej na temat panny Skorpion nie wypowie się. No chyba że sama zainteresowana w końcu zaszczyci ich swoim słowem i bytem. Jak na razie jednak nic na to nie wskazywało, więc nici z kręcenia tyłka i tym podobnych rzeczy. - To fakt. Gdyby wszyscy byli tacy sami to świat byłby nudny. – potwierdził William. - Aczkolwiek zawsze zdarzają się jednostki, które chcą aby wszyscy byli owieczkami i myśleli jak ta jednostka. – dodał po chwili. - Powiem szczerze, że kiedyś nawet sam taki byłem. Ale szybko mi to przeszło. – puścił oczko do Sunny, a następnie dokończył picie swojego pierwszego kufla, który odstawił, i wziął się za spożywanie trunku z kufla numer dwa. - Wiesz, wpaść to Ci nie życzę. – powiedział, ale zrobił to specjalnie. - Odwiedzić, to jak najbardziej możesz. – zachichotał. - Zrozumiałaś żart? – zapytał się dla pewności. Nie wszyscy bowiem czaili ten dowcip, kiedy Will starał się go wklecić w jakąkolwiek konwersacją. Sunny wyglądała na mądrą, ale czy rzeczywiście tak było? Może warto ją przetestować? - Czyli mam pić, bo będę łatwiejszy? – spojrzał na nią kątem oka, bo ewidentnie kąt oka miał. - Czy Ty czasami coś nie knujesz, Sunny? – zapytał się podejrzliwie, ale z lekką nutką żartu. Uśmiechnął się i wszystko było cacy. Upił łyk piwa i humorek miał. Ale nie od piwa. On ogólnie miał humorek. Towarzystwo powoli zaczynało się powiększać, mimo że Juliette nadal gdzieś tam na boku z kimś tam flirtowała. Do Sunny i Willa podeszła Adrienne. - Że co? Że kto? – zapytał nagle wybity z rytmu, nie wiedząc w początkowej fazie o co tak naprawdę kaman. - Ja z Juliette nie kręcę! – oburzył się William piszcząc tak, że niemalże wyciągnął swój najcieńszy głosik. Przez chwilę brzmiał tak, jakby pozbawiono go przyrodzenia. Nic z tych rzeczy. - To Juliette przede mną się łasiła. Poza tym ja mam.. Luna! – krzyknął uradowany i wstał od stolika by zarzucić się na Lunę. Ucałował ją w usta, a następnie zaprosił gestem na wolne miejsce. - Czego się napijesz? – zapytał się swojej dziewczyny. - Chcesz mi usiąść na kolanach? – zadał kolejne pytanie.
Cole przysłuchiwał się uważnie temu, co kto ma do powiedzenia. Powoli przychodziło coraz więcej i więcej osób, które były mu w sumie znane. Nie spodziewał się nikogo szczególnie obcego, żadnych nowych znajomości. Może to i lepiej? Przecież to byłaby porażka. Na samym początku był tylko z Adrienne, później dotarła Sunny. - Cześć Sun!- Zawołał wesoło, witając ją jak to miał w zwyczaju buziakiem w policzek. Zaśmiał się wesoło na słowa o flircie. - Flirtować? No skądże! No Adrienne, o reszcie, właśnie tych ludziach co tu przychodzą. Wiesz, Jul, Sunny i tak dalej. - Powiedział z uśmiechem, po czym rozejrzał się uważnie po barze. Gdy już się z wszystkimi przywitał i trochę porozmawiał, musiał na chwilę wyjść, ot ważny telefon. Lecz gdy wrócił dostrzegł dziewczynę, którą bardzo dobrze znał. No proszę, była to Amalyn, pijąca przy barze. Cole uśmiechnął się sam do siebie. Joshua zapraszał do baru, tak? Fantastycznie. Był już po kilku browarach i szotach, nie był pijany ale wiadomo, jak to po alkoholu przychodziła ta nagła odwaga i właśnie ta chwila nastała. - Przepraszam Was na moment. - Rzucił do towarzystwa, posyłają im przepraszające spojrzenie. Podszedł dziarskim krokiem do @Amalyn Vantarri, siedzącej przy barze. Zaszedł ja od tyłu i położył dłonie na jej ramionach, pochylając się nieco. - Cześć, Amy. - Rzucił na powitanie. Oczywiście, tylko on tak robił. Jednakże jeśli miałaby jakieś wątpliwości, mogła go poznać po perfumach, które wraz z powłoką nikotyny tworzyły dość ciekawą mieszankę. - Nie spodziewałem się Ciebie, lecz muszę przyznać, ze wyglądasz bardzo ładnie z tym kieliszkiem i w tym ubraniu. - Stwierdził z uznaniem, wręcz rozbierając ją wzrokiem. Oczywiście, nie miał zielonego pojęcia, że chłopak za barem był jej... Facetem. No cóż, zdarzało się.
I BARDZO BYM PROSIŁ WSZYSTKICH OZNACZONYCH O PRZECZYTANIE CAŁOŚCI.
No to musiała być dobra sobota! Ludzi przybywało. Tylko dziwne, że Ci państwo, których zaprosił na drinka nie wyrażali żadnego zainteresowania. No nic, no nic. Ich strata. Przynajmniej miał czas postać za barem i pogadać z Amy. Wyglądała na naprawdę zmęczoną. Oj trzeba to było przyznać. No nic. No nic. Damy radę, prawda? Trochę się o nią martwił, toteż zrobił jej jakiś prosty koktajl owocowy. Niech się napije, może jej będzie lepiej. A jak nie, to nie . Przynajmniej zwymiotuje resztki alkoholu zalegające tam gdzieś w żołądku. Nie tak źle, prawda? Prawda! Szybko jednak musiał przenieść swoją uwagę z ukochanej na kogoś innego. Tą osobą była oczywiście pierwsza klientka dzisiejszego wieczoru, czyli @Astoria Alicia Malfoy. Wysłuchał tego, co ma do powiedzenia. Roześmiał się cicho pod nosem. – Wiesz, zawsze możemy przygotować jakiś soczek. – rzekł, z uśmiechem próbując ją jakoś przekonać do siebie, swoich umiejętności, tego lokalu i tak dalej. – A co do mieszkania, to.. zawsze możesz tu zostawić ogłoszenie. Może któryś z naszych gości poszukuje współlokatora! – dodał po krótkiej chwili przeznaczonej na sączenie drinka. Coś tu musiał zrobić, co nie? A potem postawił przed nią i swoją Gryfiastą kieliszek. – Tak! Zdecydowanie, teraz nie masz już wyjścia! – rzucił głośno, na szerokiej artykulacji podchwytując słowa @Amalyn Vantarri. Przecież on też musiał pić, a poza tym był właścicielem. W międzyczasie przy barze pojawiało się coraz wiecej osób. Tamta trójka, którą zaprosił do baru zdążyła się rozrosnąć. Całkiem przyjemnie, nie można było powiedzieć. Tylko gdzie był drugi barman? Joshu zerknął na zegar. Okej, powinien być już niedługo. To dobrze, bo chętnie by zapalił. No, ale tak to nie było jak zostawić baru. Wszystko jednak w swoim czasie, tak? Tak! Tymczasem zajął się kolejnym gościem. Z tego powodu szybko przeniósł się do @Shaellyn R. Oakley. – Dobry wieczór, witaj! Co dla Ciebie? – zapytał, po czym zrealizował zamówienie. W międzyczasie za bar wkroczył @Benj Potocky. Powitał go klasycznym siema i uściskiem dłoni. Sam postanowił już oddalić się trochę zza baru, kończąc tylko zamówienie. I wtedy do baru wpadła kolejna osoba. Powitał uśmiechem jakąś tam jego znajomą, po czym zajął się resztą gości. – Sześć piw i butekę wódki! Robi się Panie kierowniku! – rzucił uradowany do @William Blake, realizując jego zamówienie. Bardzo niekrótko potem piwa były już nalane, a flaszka stała już na stoliku. Magia to tak praktyczna rzecz, naprawdę! Nie bardzo jednak wiedział dlaczego to wszystko przerzucił na stolik, skoro bardzo szybko towarzystwo przeniosło się na bar. Cóż, dziwna sprawa.. No, ale okej! Klient nasz Pan, jak to mówią, tak? NO I PRZYGOTOWANE PRZEZ NIEGO SZOCIKI zostały w końcu wypite. Całkiem sympatycznie. I nawet smakowały. Lekko skłonił się do @Sunny O. Saltzman,kiedy pochwaliła jego drinka. – Do usług. – powiedział tylko, uśmiechając się. Tak. To będzie dobra sobota. Tylko niech parę osób jeszcze tutaj przyjdzie i już w ogóle będzie czad! I totalny zapierdol przy okazji. To jednak nie było tak ważne. Grunt , że będzie fajnie. Poza tym, miał tu Benja, więc nie mogło być tak źle. Stojąc tak za barem i przyglądając się całej sytuacji, posłał buziaka do Amy. Chciała coś mocniejszego. Cholera. Zapomniał! – Skarbie przepraszam, już robię! – rzekł, po czym zabrał się za robienie czegoś dobrego. Po kilku chwilach drink stał przed brunetką. Gdzieś tam między tym wszystkim porzucał uśmieszkami do @Adrienne Lorrain, bo chyba jakoś tak na niego zerkała. A może i nie? Cóż, nieważne. Najwyżej się pomylił, a i wtedy będzie mógł to zwalić wszystko na alkohol! No, ale długo się jednak nie mógł utrzymać w tym stanie. Wrócił bowiem do klubu jakiś ziomeczek, żywo zainteresowany jego kobietą. Z lekkim niesmakiem patrzył na poczynania @Cole Harris, względem swojej Pani, jednak w przypływie zazdrości postanowił unieść się dumą. – Czy ktoś może ma ochotę zapalić? – zapytał, samemu wychodząc zza baru. Miał nadzieję, że ktoś z nim pójdzie i pozwoli rozładować negatywne emocje. I że tym kimś nie będzie ten nadęty bubek..
Wlepiała wzrok w blat przed sobą, przez jej głowę właśnie przelatywały wszystkie wspomnienia związane z Harrisem. - Dzięki Kochanie. - Rzuciła do @Joshua Mistaen kiedy ten postawił przed nią alkohol, siląc się tym samym na uśmiech. Jakoś jej to chyba wyszło bo jej ukochany nie skomentował jej zachowania. Miała cholerną nadzieję, że Cole chociaż ten jeden, jedyny raz odpuści i zachowa swoje zagrywki dla siebie, że zajmie się swoją paczką... Czy mogła się bardziej mylić? Kiedy poczuła znajomy dotyk @Cole Harris na swoich ramionach, niemal podskoczyła ulewając trochę trunku - tak się złożyło, że właśnie trzymała w dłoni szkło z jego zawartością. Przymknęła na sekundę oczy czując jak zaczyna ją skręcać w żołądku. Postanowiła jednak grac twardą i nie dać po sobie nic poznać. - Cześć Cole. - Mruknęła z przekąsem, odwracając się do niego tak, że teraz ich twarze były oddzielone od siebie o kilka centymetrów. - Jesteś ostatnią osobą którą spodziewałabym się tu zobaczyć. - Dodała posyłając swojemu duchowi przeszłości, zadziorny uśmiech. Nie ważne ile czasu minęło, słabość do niego pozostała i miała się całkiem dobrze - niestety. Lustrowała go wzrokiem. Nic się nie zmienił prawda? Aż dziwne, że przez ostatni czas nie wpadli na siebie ani razu wśród szkolnych murów. Cóż, Amy starała unikać go jak przysłowiowego ognia, szczególnie teraz, kiedy wreszcie znalazła szczęście z Joshem. O, o wilku mowa. Ukochany minął ich dość ostentacyjnie, pytając przy tym czy nie chciałby ktoś mu potowarzyszyć. Gryfonka powiodła za nim wzrokiem przygryzając nie co wargę. Prawdopodobnie sobie właśnie przegrała wieczór i będzie musiała się z tego wszystkiego tłumaczyć... A z drugiej strony? No bez przesady! Czy już z nikim nie może porozmawiać? Trochę zirytował ją ten jego foch. - Co u Ciebie? Jest coś co chciałbyś mi opowiedzieć? - Spytała przystawiając szkło do ust. Cóż, jak chcesz Mistaen.
Nawet nie spodziewała się tak gwałtownego przywitania. Chociaż, podobało jej się, jak Will poświęcił uwagę, skupiając się na pannie Warris. Rumieniąc się delikatnie, odwzajemniła pocałunek i usiadła na najbliższym krześle. Propozycję przysiąścia na kolanach zbyła krótkim machnięciem dłoni. Nie chciała rozgłaszać wszem i wobec, że są parą. Miała nadzieję, że dowie się o tym parę najbliższych osób... Jednak w tej szkole nie byłoby to chyba możliwe. Nagle wzrok blondynki przykuł kufel pełen złotego trunku. Wszyscy jej wpajali, że alkohol jest zły. Ale teraz jest dorosła, może spróbować, nie? Delikatnie przeciągła do siebie kufel. - Cześć Will. Chyba spróbuję tego czegoś, co nazywacie piwem. Po za tym, Luna jestem. - wyciągnęła dłoń, podając ją Sunny. Trzeba się zaznajamiać z tubylcami, nieprawdaż? - Dobra, co przeskrobałeś, skoro tak wylewnie mnie witasz? - upiła łyk trunku. Było słodkawe w smaku.
Sunny zmruzyla powieki mamroczac cos po Francusku pod nosem. Adrienne byla taka inna. W pozytywnym znaczeniu oczywiscie. Bardzo ja lubila I kochala w koncu to jej przyjaciolka. -Adrienne prosze Cie, dlaczego wszystko wyrywasz z kontekstu..-wymamrotala krecac glowa na boki. Poslala jej delikatny usmiech I westchnela cichutko. -Julka jak zwykle swirowala.-dodala po krotkiej chwili chichoczac cichutko. Zerknela na Williama I wywrocila teatralnie oczyma. -Matko Will dlaczego wpadlo Ci to do glowy? Gdybym chciala Cie wykorzystac na pew no nie upijala bym Cie..-odpowiedziala krecac glowa na boki. Dlaczego w ogole wpadlo mu do glowy cos takiego. Kiedy podeszla do nich jakas dziewczyna William automatycznie sie zmienil. Bardzo ja to rozsmieszylo, ale nie Darla tego po sobie poznac. -Jestem Sunny.-przedstawila Sie, po czym wyciagnela do niej reke na powitanie. -Bardzo Milo mi Cie poznac. Zeby nie bylo problemow Will jest bardzo grzeczny I nikogo nie podrywa.-dodala pospiesznie usmiechajac sie do blondynki. Dziewczyna byla taka sliczna, az zazdroscila jej tej urody. No coz nie kazdy jest piekny. Nagle podszedl do nich Cole. Sunny zmierzyla go uwaznie wzrokiem po czym westchnela cichutko. -Cole czy type kiedykolwiek sie zmienisz? Na prawde na to licze. Myslalam, spedzimy troche czasu a ty znow lecisz do kolejnej ze swoich dziewczat.-wymamrotala troche rozzloszczona. Take byla na niego zla, ale miala do tego prawo. Miala nadzieje, ze w koncu bedzie mogla z nim porozmawiac przeciez byli przyjaciolmi. @Cole Harris chyba uwazal inaczej, w ogole nie mial dla niej czasu. Uwaznie obserwowala poczynanja Cole'a, ktory podszedl do jakiejs dziewczyny, zauwazyla tez ze Joshua byl do tego negatywnie nastawiony. Chyba mu sie to nie spodobalo. Gdy stanal za barem zaproponowal wyjscie name papierosa komukolwiek. Skoro Sunny byla juz zdenerwowana na Cole'a to mogla wyjsc zapalic. Przynajmniej miala powod. Wstala I spojrzala na @Joshua Mistaen -Bardzo dobry pomysl. Jestem za.-powiedziala patrzac na mezczyzne. Usmiechnela sie do niego delikatnie I odgarnela kasztanowy kosmyk wlosow z policzka po czym wetknela go za ucho.
William słuchał Sunny i szczerze powiedziawszy uznał jej odpowiedź za bardzo zabawną i o dziwo nawet szczerą. W każdym razie, taką miał nadzieję, że Puchonka była z nim w tej kwestii szczera, a przynajmniej się starała choć w małym procencie. Postanowił jednak, że nie będzie tego nijak komentować, bo czasami lepiej niektórych rzeczy nie wiedzieć. Impreza, o ile w sumie można to nazwać imprezą, była.. dość dobra. Nie było żadnych awantur, zresztą to wbrew pozorom nie był Świński Łeb, gdzie kręciły się szemrane typy i do tego typu rzeczy doprowadzali. Właściciele bardzo dobrze dbali o tutejszy interes i dobrą renomę lokalu. Dlatego też ucieszył się, że Luna się tu pojawiła, choć o głowę zachodził jak i dlaczego przywiodły ją tu jej piękne nogi. - No wiesz co Sunny? – powiedział z lekkim oburzeniem. Fajnie, że się za nim wstawiła, ale z reguły tego typu teksty mogły różnie zadziałać. - Luna to moja kobieta i nie mógłbym.. z inną. Nawet jakby kręciła tyłkiem przed moim nosem. – odpowiedział Puchonce z wyraźną aluzją do wiadomo kogo. Pokręcił głową, a potem spojrzał na swoją ukochaną. - Nic nie przeskrobałem! – oburzył się Puchon. - Ledwo co zamówiłem piwa. Proszę, weź sobie jedno. – powiedział i spojrzał w tym momencie na Potocky’ego. - Barman, piwo raz jeszcze proszę. Ta Pani jest spragniona. – puścił oczko do niego, a potem do niej oczekując na zrealizowanie złożonego przezeń zamówienia. - Co Cię tutaj przywiodło, droga Luno? – zwrócił się do swojej partnerki. A kątem oka spoglądał na koleżankę z Hufflepuffu. Było to spojrzenie badawczo-ostrzegawcze. Ostatecznie jednak uśmiechnął się i było cacy. - Ja akurat rozmawiałem z Sunny i jej koleżanką i padła propozycja przyjścia tutaj. – kontynuował swoją opowiastkę. - Nawiasem mówiąc, Juliette trochę wypadła chyba z obiegu. – i wskazał palcem na pannę Skorpion.
No dobra, plan był taki - wyluzować. Co ostatnio ciężko jej przychodziło. Jak na złość. Miała niezłe problemy i to nie bynajmniej z nauką, a z rodziną. Wolała nawet o tym nie myśleć w roku szkolny gdzie powinna skupić się na swoich uczniowskich obowiązkach. Tiaaa, łatwo mówić, trudno zrobić. Ida spacerując sobie po Hogsmeade i zwiedzając ją, natknęła się na jakże przyjemny zapach kawy. No dobra, nie lubiła jej, ale żadnej herbaciarni znaleźć nie mogła, a pragnęła wręcz desperacko czegoś, co postawi ją na nogi. A skoro jest już obok kawiarni to stwierdziła ostatecznie, że tam zajrzy i tyle. A co! Jest sobota, na dworze zimno (choć to akurat był najmniejszy problem w jej przypadku), a w środku pewnie znajdzie coś dobrego do wypicia. Zatem, wchodzimy! No i już od razu zapragnęła wyjść. Nie lubiła tłoków ludzi, a tutaj zdecydowanie było ich dużo. Zdecydowanie za dużo. Nie to, żeby Ida była jakaś antyspołeczna czy też nieśmiała. Łatwo nawiązywała kontakty z innymi, ale wolała to robić w mniejszej liczbie osób. Chociaż ostatecznie stwierdziła, że nie powinna się, aż tak przejmować. Podeszła do lady z niemrawą miną i przy niej też usiadła. Rozejrzała się raz jeszcze jakby sprawdzała czy ktoś wyjątkowo nachalny nie obrał sobie jej za celu i dopiero wtedy postanowiła coś zamówić. Na kawach średnio się znała dlatego ze zdezorientowaniem przejeżdżała spojrzeniem po nazwach napoi. Zrezygnowana spojrzała na barmana, który pewnie już trochę czekał na jej zamówienie: - Mógłbyś mi doradzić, która jest dobra? - spytała wymijająco odpuszczając sobie grzecznościowe zwroty. Średnio za nimi przepadała. Były takie drętwe i stwarzały dystans pomiędzy ludźmi. Ida nie wie, kto je wymyślił, ale zdecydowanie tego całego twórcy nie lubiłaby.
Ach. A więc nawet się nie przejęła specjalnie tym co się z nim działo? Dobrze. Bardzo dobrze. On sobie to jeszcze zapamięta! Co do tego może być pewna! I pewnie ona też jego reakcji płazem nie puści. Cóż, w sumie to dobrze. Przynajmniej obojgu na sobie zależy, ale teraz tak.. niech sobie dadzą odrobinę powietrza. Dlatego właśnie Joshua wyleciał na tego papierosa. Był zasadniczo pewien, że nikt go nie usłyszał, bo zapanował dość duży tłok. Cóż, jednak znalazła się dobra duszyczka, która postanowiła dotrzymać mu towarzystwa. Z uśmiechem zerknął na @Sunny O. Saltzman. – Zatem zapraszam! – rzucił wesoło, w międzyczasie zerkając na bar. Czy aby na pewno Benj sobie poradzi? Zawołał go tylko po imieniu na co ten odpowiedział podniesionym kciukiem. Wszystko było w porządku, to najważniejsze. Chłopak już miał dołączyć do dziewczęcia, gdy nagle spostrzegł znajomą twarz. I to bardzo, bardzo znajomą. No nie wierzę! Co ona tu robi?! – Ida! – zawołał jedynie starą dobrą mordeczkę, ktorą była niewątpliwie @Ida Anderson. No proszę, co ona tu robiła o tej porze? Zapewne szybko się dowie. Jednak dziewczę albo go nie usłyszało, albo nie chciało usłyszeć. Nic straconego i czym prędzej podszedł do niej,przepychając się lekko przez tłum przy barze, by wreszcie przytulić ją czule. – Dzień dobry, dzień dobry. – powiedział, całując ją w policzek. – Ta Pani jest moim gościem, nic nie płaci. – rzucił jedynie do stojącego za barem Benja, który notabene nie bardzo wyglądał, jakby chciało mu się pracować. Choć.. ostatecznie. Co innego miał robić? Towarzystwo bawiło się we własnym gronie, raczej nie chciało integrować pozostałymi, co poradzić. W obecnej sytuacji mógł jedynie zabawiać tych gości, którzy wyrażali na to ochotę, jak ta blondynka na przykład. – Chodź z nami! Zapalisz! – rzekł, chwytając ją za rękę i ciągnąc w stronę sali dla palących. Zasadniczo takowej tu nie było. Zaciągnął po prostu obie panie w miejsce, w którym we względnej ciszy i spokoju dało się prowadzić konwersacje. Oczywiście wpierw je sobie przedstawił, po czym zajął miejscce na jednej ze specjalnie przygotowanych do tego puf. Poczęstował obie papierosem, ogniem siebie obsługując na końcu. Jak przystało na gentlemana, gospodarza, pracownika. Uniżonego sługi swych gości. – Więc..? Jak Wam się podoba? – zapytał, wykonując dość znaczący gest ręką, jakby czasem nie wiedziały dokladnie o co pytał. Chciał znać opinie gości, bo przecież to miejsce powstało z myślą o nich, prawda? Zatem oni po części je tworzyli. Inna sprawa, że zależało mu na stałych klientach, bo oni też niejako budują klimat miejsca. Wiadomo do pewnego stopnia. – I czemu macie takie kwaśne miny? Drinki nie są tak dobre? – spytał zza tytoniowej chmury z delikatnym uśmiechem. Miał tylko nadzieję, że to wszystko nie miało niczego wspólnego z obsługą.
Adrienne towarzystwo się bardzo podobało, ale coś jej jednak tutaj nie pasowało. Było stanowczo za dużo ludzi, ona tak nie lubiła. Owszem, lubiła siedzieć w kawiarniach i w ogóle, ale gdy nie wchodzi w to wszystko alkohol, ona nie lubiła alkoholu. Owszem, od czasu do czasu się napije, ale jednak dzisiaj nie miała na to najmniejszej ochoty a patrząc na dziewczyny i Williama chyba dzisiaj chcieli poszaleć. Ona wcale nie wiedziała, że tutaj będzie taka impreza, bo inaczej chyba by wcale tutaj nie przychodziła. Sunny nic na ten temat jej nie mówiła. Nie miała jej tego za złe, oczywiście, że nie. Ale dzisiaj Adrienne nie miała humoru na takie zabawy. Przecież dopiero co wróciła od Anthony'ego, nie miała humoru. Pewnie w inny dzień siedziałaby z nimi do końca i razem by wracali, ale nie dzisiaj. - Sunny wiesz co ja muszę lecieć. Przepraszam Ciebie i resztę, ale spotkamy się innym razem, ok? Mam jeszcze jedną sprawę do załatwienia. - powiedziała do niej i uśmiechnęła się lekko. Przejmowała się swoim ślizgonem, który jest w jej życiu bardzo ważną tożsamością i musiała o nim na spokojnie pomyśleć co tak naprawdę się z nim stalo, że tak dziwnie sie zachowuje, bo szczerze powiedziawszy aż taki pomruk nie był. Siedział w swoim domu, ciemnym i zakopconym od wszystkiego co tylko możlwie, jak jakiś menel za przeproszeniem. Chciała go jeszcze raz odwiedzić, ale dzisiaj na pewno nie, przecież nie mógł się z nią rozmówić, bo nie miał czasu czy coś takiego więc wolała mu już dłużej nie przeszkadzać. - To paa. - machnęła do Sunny i reszty i udała się w kierunku wyjścia. /zt
Cudowny, grudniowy wieczór. Zimno, wcześnie robiło się ciemno, wiał cholerny wiatr, który potrafił nieźle zmrozić i pomóc w nabawieniu się kataru. Nie lubiła zimy, powinno być chociażby trochę cieplej. Jedyną rzeczą, którą uwielbiała w tej porze roku był biały, lśniący puch pokrywający uliczki i korony drzew. Śnieg wyglądał naprawdę ślicznie i potrafił dodać uroku nawet miasteczku. Prawdziwą magią była jednak zima w górach. Śnieg pokrywający wierzchołki gór i doliny był po prostu cudowny. A zwłaszcza nocą, gdy księżyc wznosił się tuż nad górami rzucając srebrną poświatę na śnieg i choiny patrzące z góry na mniejsze drzewa, oraz zarośla. Góralskie domki stojące u stóp gór... Po prostu magia. Bardzo chętnie pojechałaby teraz w góry, niestety musiała się jednak nacieszyć zaśnieżonymi uliczkami Hogsmeade. Dziewczyna po kilku minutach drogi dotarła wreszcie do Hogs Cafe, baru którego właścicielem był jej dobry znajomy. Kto wie, może go dzisiaj spotka za barem. Po wejściu do środka nie zauważyła jednak Joshuy, obsługiwał kto inny i był to oczywiście Benj. Ostatnio dość często na niego wpadała, aż za często. Najwidoczniej już tak musiało być, zaczynała się do tego przyzwyczajać. Dziewczyna zamówiła jednego drinka, sącząc go powoli. Gdy już wypiła stwierdziła, że pójdzie zapalić. Właśnie dlatego udała się do pomieszczenia, które zawsze odwiedzała, gdy chciała zapalić. Tym razem wchodząc do środka zauważyła kilka osób, a wśród palących był Josh. - Cześć stary. - Rzuciła do niego na powitanie i podeszła, dając mu buziaka w policzek na powitanie, tak jak to miała w zwyczaju. Spojrzała również na dziewczyny, które obdarzyła miłym uśmiechem. Wyjęła z torebki paczkę papierosów i wyjęła jednego z nich, chowając paczkę do torebki. Włożyła papierosa do ust i gdy go tylko podpaliła, zaciągnęła się nim. - Ej, macie tu dobre drinki. - Stwierdziła, zerkając na znajomego.
Tak, znajomego chłopaka nie zauważyła. Dlatego też wyminęła go obojętnie. Chociaż sama nie została tak ominięta bez słowa. Gdyż po chwili poczuła jak ktoś ją obejmuje, a po chwili całuje w policzek. Zszokowana chciała już brutalnie potraktować faceta, który się ośmielił naruszyć jej przestrzeń, ale zaraz rozpoznała dobrego znajomego. Przecież to jej ukochany, przyszywany, starszy braciszek! - Joshua! - krzyknęła uradowana i mocno go przytuliła. Mimo wszystko trochę siły miała, chociaż udusić go nie udusiłaby. Była naprawdę szczęśliwa, że spotkała tutaj wreszcie kogoś znanego. Po chwili jednak go puściła z wielkim bananem na twarzy: - Ty tutaj? - spytała z niedowierzaniem. Miała tak wiele pytań. Chciała się dowiedzieć, co się z nim działo po skończeniu Stavefjord. Zaraz jednak została gdzieś pociągnięta, a jej kawę szlag trafił. No trudno, nawet jej nie zamówiła. Po chwili pojawiła się jakaś dziewczyna, do której uśmiechnęła się przyjaźnie. Była otwarta na świat i ludzi ją otaczających. Pokój w jakim teraz byli, średnio jej odpowiadał, gdyż jechało jej tu fajkami, których nie lubiła. Odmówiła również papierosa i jedynie z uśmiechem siedziała tak chwilę. Zaraz jednak skupiła się na Joshule: - No, a teraz gadaj! Co się z tobą działo tyle lat? - spytała patrząc z wesołymi ognikami na Finlandczyka. Przy tym wyraźnie dała znać, że nie chce słyszeć żadnych wymówek i innych takich.
Z cichutkim westchnieniem podniosla swoje cztery literki z krzesla I spojrzala na @Joshua Mistaen z ktorym miala udac sie na zaplecze gdyz tam mozna bylo palic. Slyszac slowa Williama zerknela na niego I Lune. -Kochani przepraszam was na chwilke. Pojde zapalic a wy sobie spokojnie porozmawiajcie.-powiedziala usmiechajac sie do nich delikatnie. @Adrienne Lorrain niestety wyszla co ja troche zasmucilo. Musiala jednak wziac sie w garsc. Odeszla zostawiajac @Lunabelle Warris I @William Blake samych gdyz musiala zapalic. Udala sie z @Joshua Mistaen oraz @Ida Anderson na zaplecze gdzie mogli zapalic. Tak Jack Joshua usiadla na miekkiej pufie I wziela papierosa, ktorym czestowal. Slyszac slowa chlopaka westchnela bezglosnie. -Drinki sa przepyszne.-odpowjedziala. Usmiechnela sie przy tym delikatnie. Zerknela na Ide nie przestajac sie usmiechac. -Szkoda tylko, ze towarzystwo do picia tak szybko sie rozeszlo..-dodala po krotkiek chwili krecac delikatnie glowa na boki. Odpalila papierosa po czym zaciagnela sie dymem. Adrienne musiala disc, Juliette to samo..wszyscy znikali a ona jak zwykle do konca. Moze tez powinna isc? Nie, nie I co bedzie robic sama? Wolala zostac tutaj. Przeciez sa ludzie, zawsze mogla do kogos zagadac. Powoli wypuscila dym z ust I spojrzala na swoich towarzyszy do papierosa. Na jej twarzy wciaz widnial delikatny usmiech, ktory najwidoczniej nie mial zamiaru zniknac.
Rose niesamowicie zmarznięta i zmęczona po małych zakupach pragnęła teraz tylko pysznej kawy. Postanowiła odwiedzić to miejsce, bo już kilka razy słyszała, że kawę można tu wypić na prawdę dobrą. Sytuacja w domu już prawie całkowicie przestała przechodzić przez jej głowę w tą i z powrotem. Zawsze potrzebowała tygodnia, dwóch, żeby przestało ją to wszystko gryźć. To był już etap końcowy. Otworzyła drzwi i przywitał ją piękny zapach kawy. Zaciągnęła się nim głęboko. - Dzień dobry! - powiedziała głośno miłym tonem. Było jej tu tak przyjemnie ciepło. Od razu zdjęła czapkę i rozejrzała się za miejscem do siedzenia. No i znalazła miejsce idealne dla niej - przy barze. Przynajmniej będzie miała z kim pogadać przy pysznej kawie. Podeszła do wieszaka, na którym powiesiła płaszcz. Miała na sobie sukienkę, grube rajstopy, zimowe buty i gruby, czarny sweter. Usiadła na wcześniej wybranym miejscu i zatarła ręce, które były całe czerwone z zimna. Żałowała, że nie wzięła rękawiczek.
Frederick Bonmer
Wiek : 45
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 187
C. szczególne : Blizny na ciele po przemianach w wilkołaka
Bonmer dopalał właśnie papierosa w swoim gabinecie. Dość spora chmura dymu wypełniała jego gabinet od piętnastu minut. Skończywszy wieczorny rytuał, wstał uporządkował leżące na biurku papierzyska i oczyścił pomieszczenie z ogarniającego go smrodu. Dla większości ludzi przynajmniej był to smród. Nauczyciel lubił zapach papierosów, był on na swój sposób odprężający. Na tę krótką chwilę można było zapomnieć o dręczących go uczniach, o bliznach które stale się odnawiały i piekły co jakiś czas. Po prostu chwila odprężenia. Frederick podszedł do kominka i ugasił tlący się w nim ogień. Miał ochotę gdzieś wyjść. Musiał gdzieś wyjść, bo ten gabinet sprawiał wrażenie kurczącego się balonika. Nauczyciel nałożył swój czarny płaszcz i pospiesznie wyszedł z pomieszczenia. Zaschło mu w gardle i to porządnie. Może mała szklaneczka Whisky w Hogs Cafe nie zaszkodzi? Dawno tam nie był, warto zobaczyć czy coś się zmieniło. Gdy Bonmer wyszedł z zamku poczuł przyjemny, zimny wiatr na swojej skórze. Kto jak kto ale Fred lubił zimno. Śnieg i mroźne powietrze to pogoda dla niego idealna. Nim się obejrzał znalazł się przed rzeczoną kawiarnią. Wszedł do środka i skierował swoje kroki w kierunku barmana. Dzierżąc w dłoni szklankę z bursztynowym płynem, usiadł jak zwykle w najbardziej odosobnionym miejscu kawiarni. Zdjął płaszcz, powiesił go na krześle a sam rozsiadł się i upił łyk Ognistej. Taak, teraz zdecydowanie było mu lepiej. Podrażnienie jakie wywołał płyn wywołało błogi uśmiech na twarzy Bonmera. Czasem tylko zerkał na ludzi przebywających w kawiarni.
[z/t]
Ostatnio zmieniony przez Frederick Bonmer dnia 10/3/2016, 22:43, w całości zmieniany 1 raz
Alexis nigdy nie była jedną z osób przywiązanych do miejsc, ludzi, czy rzeczy. Wręcz przeciwnie była wolna, bez zbędnych balastów. Wielu ludzi mylnie zakładało, że nie stąpa po ziemi, lecz wręcz przeciwnie z głową w chmurach. Prawdą jednak był fakt, że było w niej po trochu z obu tych postaci. Jakkolwiek brzmiało to niemożliwie potrafiła jednocześnie mieć głowę w chmurach i stąpać lekko po ziemi. Robiła to, co chciała i na co miała ochotę. I nigdy nie zastanawiało jej to, co powiedzą inni. Może dlatego tak wielu intrygowała i dokładnie taką samą ilość przyprawiała o niezdrową zazdrość i nienawiść. W Hogs Cafe dostała pracę bez trudu. Jak zwykle zresztą, ale oferta zobaczenia smoków w Danii, która pojawiła się miesiąc później wraz z bogatym czarodziejem o śmiesznym imieniu była nie do odrzucenia. Maurico obiecał pokazać jej świat, a ona nie miała nic przeciw temu. I tak dwa dni później była już w drodze, która trwała kilka miesięcy. Jednak Mauricio zaczął nudzić Alexis, a co bardziej, męczyć. Dlatego też, nie zastanawiając się długo postanowiła wrócić do domu, mając nadzieję, że Joshua nie będzie zły za tak długo rozciągnięty urlop. Wparowała do lokalu jak do siebie. Rozpościerając drzwi na oścież i zatrzymując się w nich na chwilę, by każdy mógł ją sobie obejrzeć. Potem skierowała się do baru, przysiadła na jednym ze stołków i zaczęła rozglądać się za swoim były/przyszłym szefem, którego na razie zielone oczęta nie mogły wypatrzyć.
Cicha muzyka i łagodne błyski światła boleśnie dźgały umysł Javiera. Jakby ktoś pchał mu igły w głowę. Gdy wkroczył do kawiarni, aż zmrużył powieki. Widział tutaj trochę twarzy, i to twarzy, które na pierwszy rzut oka wydawały mu się znajome. Ale Lilith nie widział. Jeszcze jej tutaj nie było. Ostatni raz widział ją bardzo dawno temu; jakoś zapadło mu w głowę to spotkanie, chociaż trwało na dobrą sprawę parę minut. Spojrzenie, jakim go obdarzyła widział już parę razy. Najczęściej u zwierząt, które mijały go szerokim łukiem. Młoda Nox patrzyła na niego właśnie jak małe, zlęknione zwierzę. I patrzyła tak, jakby przebijała się przez uśmiech, przez mgłę oczu, wręcz obnażała go do naga, zdzierała każdą warstwę jego myśli nawet nie wiedząc, że to robi. Ale poza nią nikt tego nie widział. Hawkes zajął miejsce przy jednym ze stolików i wsparł łokcie na blacie, zawieszając wzrok na przestrzeni przed sobą. Zawsze powrót z rzeczywistości, jaką fundowało mu ministerstwo do rzeczywistości tej codziennej, najzwyklejszej, sprawiał mu pewną trudność. Już nie siedział w absolutnej ciszy i ciemności, teraz wchodził w świat zwyczajnych ludzi. I musiał mieć się na baczności. Tutaj o dziwo miał mniej wolności, niż w miejscu, które niektórym wiązało ręce i pozbawiało ich zdrowia psychicznego. Zamówił sobie tylko czarną kawę, której jednak nie tknął. Czekał, a czekając w końcu znieruchomiał i nie drgnął ani na sekundę, nie licząc łagodnych ruchów ciała wskazujących na to, że Hawkes nadal oddycha.
Kiedy tylko Lilith dostała list, poczuła jak żołądek skacze jej do gardła, a po całym ciele przechodzi nieprzyjemne mrowienie. Nie chciała tam iść, tak bardzo wolała zostać w Hogwarcie i dalej udawać, że żyje bez trosk i niepewności. Jednak tak nie mogło być. Nie mogła cały czas uciekać i patrzeć w tył. Postanowiła się z nim spotkać i porozmawiać. Chciała poznać lepiej tego człowieka, zrozumieć dlaczego tak się go boi, a przede wszystkim pozbyć się tego przerażającego uczucia. Po raz pierwszy w swoim życiu postanowiła podążać za rozumiem, a nie instynktem. Ciekawe jak to się skończy. Kiedy w końcu się przekonała, że powinna iść narzuciła na siebie czarny płaszcz. Ostatnio nie nosiła żadnych kolorowych rzeczy. Cały czas starała się nosić stonowane kolory, najczęściej czernie. Chciała żyć jak kiedyś, ale nie chciała zapomnieć o tym co się stało. Nie mogła tego zrobić. Dokładnie wiedziała gdzie jest Hogs Cafe. Wszyscy to wiedzieli, to była bardzo znana i lubiana kawiarnia, jednak nie była w stanie trafić na czas na spotkanie. A ona nigdy się nie spóźniała. Wyglądało to w następujący sposób, kiedy już dotarła przed budynek zajrzała przez okno i… zobaczyła go, a całe jej ciało zareagowało, słyszała jak każda część jej ciała wrzeszczy, że powinna stąd odejść i uciekać gdzie pieprz rośnie, a ona spanikowana kucnęła i schowała się niedaleko wejścia starając się uspokoić, co nie było wcale takie łatwe. Nox! Uspokój się, nie masz się czego bać, nie masz się czego bać! – wmawiała sobie uparcie. Ta walka z samą sobą trwała prawie piętnaście minut gdy postanowiła wykonać ostateczne kroki. To musiało wyglądać dziwnie ze strony innych ludzi. Ta drobinka siedziała oparta o ścianę i… ugryzła się w przed ramię. Zrobiła to na tyle mocno, że w jej oczach pojawiły się łzy, które jednak nie wypłynęły. Gdy paraliżuje Cię strach, jedyne co jest w stanie go pokonać i cię obudzić, to ból. Wiedziała to aż za bardzo po walce o życie z wilkołakiem. Wtedy tylko ból pozwalał jej uciekać i myśleć w miarę przejrzyście. Dopóki ból trwał weszła do pomieszczenia i podeszła do mężczyzny z delikatnym, aczkolwiek smutnym uśmiechem. Łzy w oczach nie powinny go dziwić, wszakże straciła rodziców, ma prawo do rozpaczania. - Dzień dobry – wydukała niepewnie. Cały czas obserwowała go uważnie jakby bała się każdego, najmniejszego ruchu z jego strony – przepraszam za spóźnienie, ale… zgubiłam się – to był jedyny moment, w którym panna Nox odwróciła od niego spojrzenie. Nie umiała kłamać, była beznadziejnym kłamcą i od razu było widać, że coś zmyśla. Kiedy tylko opamiętała się usiadła na miejscu przed nim i już teraz nie odrywała od niego spojrzenia ani na chwilkę.
Kawa zdążyła wystygnąć. I nadal tkwiła w filiżance, łyżeczka spoczywała na spodeczku. A Javier wcale nie czuł upływu czasu. Już jako dziecko to zauważył; wbrew pozorom nie był typem, który wiercił się, niecierpliwił, chciał mieć wszystko już, teraz i w tej chwili. Najlepiej od razu złożone na ręce. Hawkes mógł czekać chociażby i wieczność. Tkwić w kompletnym bezruchu i dziwnej apatii, nie odczuwając przy tym żadnej większej potrzeby zmiany stanu rzeczy. Teraz pozwolił sobie tylko na zerknięcie na tarczę zegarka w dość sporych odstępach czasu.(...) Łzy w oczach i ciemne ubrania wcale go nie zdziwiły. Nox właśnie przeżywała swoją osobistą tragedię, a ludzie tak zazwyczaj przeżywali żałobę. Czasem jeszcze topili smutki w alkoholu, albo zagłuszali ją dzikimi wrzaskami, ale Lilith nie była tym typem. Na jej widok uniósł głowę, a do oczu wpłynęła iskierka żywotności. Wstał z miejsca, a kąciki jego ust powędrowały ku górze w sympatycznym, acz nieco smutnym uśmiechu. - Dzień dobry. Przykro mi, że widzimy się w tak... nieprzyjemnych okolicznościach. Wydoroślałaś, od kiedy widziałem Cię ostatnio.- Wyciągnął do niej dłoń i lekko zamknął jej palce w swoich, by błyskawicznie dotknąć wargami wierzchu jej dłoni. Potem gestem wskazał jej krzesło, by zajęła miejsce na przeciwko niego. Zgubiła się? Słaba wymówka. I słabo wykonana, ale Javier jedynie skinął głową dobrotliwie, puszczając to mimo uszu. - Nic nie szkodzi. Wiem, że się powtarzam, ale jest mi naprawdę przykro z powodu ich śmierci. - Wymruczał cicho, zahaczając uszko filiżanki na palcu i unosząc ją do ust. I tak jak ona, nie odwracał spojrzenia ani na sekundę. - Będziesz mogła przyjeżdżać do mojego domu, kiedy będziesz miała na to ochotę. Mieszkam tylko z bratem, ale on nie będzie Ci przeszkadzał. Chwilę milczał, wpatrując się w tą jej bladą, niemalże przezroczystą twarz. I znowu to czuł. To obnażanie mentalne. Mięśnie jego szczęki lekko się spięły, a Hawkes zmrużył powieki. - Jak sobie radzisz?
Nie była w stanie skupić się na celu, który sobie wybrała. Po prostu wpatrywała się w niego tym zwierzęcym spojrzeniem. Czuła się jak mały chomiczek, który siedzi obok wielkiego złego tygryska, który w każdej chwili może na nią skoczyć i ją pożreć. Ale dlaczego tak było?! Przecież był dla niej miły i uprzejmy, zachowywał się jak normalny człowiek, a jednak… Kiedy ją dotknął całe jej ciało zadrżało i mógł to poczuć bez najmniejszego problemu. Mimo iż starała się utrzymywać mimikę twarzy bez zmian, to można było dostrzec tą wielką niepewność i obawę przed mężczyzną. Na jego słowa jedynie przytaknęła głową i postarała się jak najszybciej uciec od niego. Będzie dobrze panno Nox. Weź kilka wdechów pomocniczych i dasz radę z nim spokojnie porozmawiać. Nikt tego za ciebie nie zrobić. - Tak.. dobrze pamiętam to spotkanie – wydukała w końcu posyłając mu delikatny uśmiech. Nie była w stanie zachowywać się swobodnie i normalnie jak zazwyczaj. Energiczna z niej była dziewczyna, zawsze tryskała radością i zarażała tym każdego kogo napotkała na drodze, a teraz? Mały, biedny, skulony chomiczek, który gdyby tylko mógł zapadł się pod ziemie. Weź się w garść Nox – upomniała się po raz kolejny. Jednak nie było tak łatwo uspokoić bicia swojego serca i całego organizmu, który wręcz krzyczał – ale ojciec bardzo często i dużo o panu mówił – tak… jej ojczym był ślepo zapatrzony w tego mężczyznę. To był ideał człowieka, któremu można było oddać i poświęcić wszystko. Jedyna osoba, której ufał w stu procentach. Czy i ona powinna temu człowiekowi zaufać? Tak najzwyczajniej w świecie? - Dziękuję bardzo… – trudno było utrzymać konwersację, gdy całe twoje ciało trzęsie się ze strachu – ma pan brata? – chciała jakoś podtrzymać konwersację. Oprócz tego, bardzo zastanowił ją ten fakt. Jeżeli nie będzie mieszkała tylko z nim, to może nie będzie tak źle. Poczuła lekką ulgę i promyczek nadziei na przyszłość. - Radzę… sobie nieźle – co ona miała mu powiedzieć? Rozmowa z tym człowiekiem przysparzała jej nie małych problemów… tak. Nie był to dla niej pan Hawkes, nie był Javier, to był ten człowiek. Nawet zwracając się do niego utrzymywała wielki dystans. Lilith zamknęła na chwilę oczy, ocierając je z resztek łez i zacisnęła dłoń na lewym udzie. Zadrżała z bólu, który przeszył całe jej ciało. Blizna po starciu z wilkołakiem cały czas bolała, a teraz gryffonka postanowiła pogłębić ten ból, by zacząć normalnie funkcjonować. Zmiana była dostrzegalna gołym okiem. Uśmiech się poszerzył, a w oczach oprócz strachu pojawiła się pewność i dziwnego rodzaju zawziętość – staram się wrócić do rzeczywistości jak najszybciej. Mama nie chciałaby, bym rozpaczała całe życie – mówiła o wiele głośniej i nie jąkała się co drugie słowo – pana też pewnie zabolała śmierć ojca… jeżeli był pan z nim w takich stosunkach o jakich mi opowiadał, to pewnie jest ciężkie – nie zapytała o to bez powodu. Ta perfidna dziewczyna chciała go sprawdzić i zobaczyć prawdziwość jego reakcji na własne oczy.
Ależ to był nudny czwartkowy poranek. Od rana niewiele się działo, gości było mało, Joshu siedział i nudził się. W końcu jego jedynym towarzystwem był on sam. No, ale nie było tot takie złe. Miał czas na śniadanie, zrobienie sobie dobrej kawy, wyregulowanie ekspresu, rozważanie nad ewentualnymi zmianami w menu, nowymi gatunkami kawy, etc. Krótko mówiąc prawdziwy lazy morning. No, ale jak widać nie było tego złego, co by na dobre nie wyszło. I w sumie dopiero koło przedpołudnia coś zaczęło się dziać. A to wchodzili, a wychodzili goście. No i czasem zostawali na chwilę, cczasem nie. Dziś w ogóle dominowała jakaś kawa z rumem, albo inna jakaś taka „z prądem”. No i na wynos. Fkatycznie, ojciec miał racje. Coffe to go, było świetnym rozwiązaniem. Dziś, kiedy szczególnie dobrze się one miały, Josh pluł sobie w brodę, że nie wpadł na ten pomysł wcześniej. Cóż, widać czasem doświadczenie jest bardzo przydatne. Tymczasem jednak znowu zapanowała niepodzielna cisza, a Joshua z racji braku lepszych zajęć siedział w spokoju za barem i bawił się muzyką. Nie mógł bowiem trafić na dobry klimat, który dostatecznie mocno nastroiłby go do jakieś zabawy. Albo zamuły. Przeklęta sprawa, taki dylemat! W końcu jednak pojawiło się jego zbawienie. Zbawienie w postaci drobnej blondynki, która postanowiła go odwiedzić. Oczywiście powitał ją należytym uśmiechem, bo cóż innego mógłby zrobić. Tak więc, gdy @Rose Nelson usiadła spokojnie przy barze jeszcze raz ją powitał. – Co dla ciebie? – zapytał tylko, powoli szykując się do przygotowania jej zamówienia. Zanim tylko to, zniknął na chwilę pod barem, celem znalezienia ciasteczek. Wiedział, że o czymś zapomniał. Damn! No nic. Nie znalazł ich tutaj. Ruszył więc na zaplecze. Tam powinny być na pewno. Dlatego też właśnie nie zauważył cudownego i pełnego napięcia wejścia panny Sky. A ta rozsiadła się przy barze, jak gdyby nigdy nic. Gdy wrócił z zaplecza i ją zobaczył, jedyne co zrobił, to uśmiechnął się szelmowsko. Ciekawe gdzie się podziewała przez ten czas? No cóż, nieco jej się ten urlop wydłużył. Mimo wszystko.. –Dzień dobry. Dobrze, że jesteś! Chodź, pomożesz mi! – rzucił tylko, zapraszając dziewczę za bar. A kiedy już się tam znalazła, szybko pokazał jej co i jak – znowu! – po czym usiadł obok blondynki. – No. Pani tutaj chciałaby złożyć zamówienie. Myślę, że możesz się tym zająć. A dla mnie w międzyczasie będzie Frappe. Duże Frappe. – powiedział, wyciągając z kieszeni paczkę papierosów. Następnie spokojnie odpalił i zaciągnął. Patrząc na Alexis zza kłębów dymu nikotynowego, tylko jeszcze raz się uśmiechnął. – Dobrze Cię widzieć, wiesz? – zapytał, po czym przeniósł swoją uwagę na gościa. – W ogóle, to Joshua jestem. Cześć. Pierwszy raz u nas, prawda? – zapytał. Gdzieś tam w międzyczassie pojawiły się dwie kolejne osoby. Jakaś panna i facet. Może to nie będzie taki nudny poranek…?
Oh, tak po prostu? Bez problemu, bez pytania została znów wciągnięta za bar. Jak dla niej w to graj, ale jednocześnie zdziwiło ją to odrobinkę. Zeskoczyła ze stołka i już chwilę później stała za barem obok swojego niewiele starszego szefa, gdy wychodził zza baru klepnęła go lekko w tyłek, a co, niech wie, że nic się nie zmieniła. Gdy Mistaen wyszedł zza baru, Alexis zebrała włosy na czubku głowy i związała je gumką, którą zawsze nosiła na nadgarstku. Następnie uśmiechnęła się do blondynki, obok której siedział teraz szefu i zrobiła krok w ich stronę. -Co podać? - zapytała, zawieszając wzrok na dziewczynie. Jednocześnie jej dłonie szykowały już łyżkę do ekspresu, w którym zrobi sobie kawę. Następnie weźmie się za Frappe dla szefa. Nie zapominajmy o nim. Stuknęła łyżką kilka razy by kawała ułożyła się, po czym podpięła ją pod ekspres. Jedno naciśnięcie guzika później czarna kawa leciała już do kubka. Postawiła longa przed sobą, do shakera nasypała dwie łyżeczki kawy rozpuszczalnej, i trzy łyżki zimnej wody. I fachowo zaczęła nimi trząść. Po kilku minutach uzyskała pianę, kawę z pianą, którą wlała do longa, doprawiła wodą i mlekiem, a na koniec dorzuciła kilka kostek lodu. -Mnie zawsze dobrze jest widzieć. - powiedziała mu, stawiając przed nim kawowy napój i uśmiechając się do obojga. Wytarła dłonie w ścierkę i spojrzała na blondynkę mają nadzieję, że ta, wie już, na co ma ochotę.
Ledwie powstrzymał uśmiech, kiedy tak zadrżała. Naprawdę się go bała. Mógłby przysiąc, że gdyby zrobił w jej stronę chociaż jeden gwałtowny ruch, spłoszyłaby się i uciekła. Dawało mu to dziwne poczucie satysfakcji. Wcześniej po prostu nie przywiązywał do tego uwagi. Teraz, kiedy miał świadomość, że ta mała będzie dzieliła z nim dom była w jakiś dziwaczny, chory sposób przyjemna. Zaprzyjaźni się ze Scottim. Po pewnym czasie pewnie będą w mniej więcej podobnym stanie. - Twój ojciec często mi o Tobie mówił. Nie martw się, same pozytywne rzeczy. Gryfonka, hm? Podobno z Hogwardzką tiarą jest coś na rzeczy i czasem nawet udaje jej się wyłuskać z człowieka coś, o czym on sam nie miał pojęcia. - Zmierzył ją czujnym spojrzeniem. Tą kupkę nerwów i strachu, aż dziw brał, że Lilith nie dygotała przed nim. Widać miała na tyle dumy, żeby chociaż to tuszować. Ale to akurat Hawkesowi niezbyt imponowało. Nadal nie do końca rozumiał poczucie dumy. Oczywiście, znał definicję tego słowa, mógł wskazać przykłady w życiu codziennym, ale tak jak niemal z każdą rzeczą, która nie była namacalna, miał problemy. Od kiedy pamiętał to, co mógł dotknąć i poznać było jasne i klarowne. Rzeczy, których fizycznie nie dało się określić pozostawały dla niego zagadką. Sumienie, Bóg, duma, miłość, szczęście. To znał tylko w teorii. Usiłował to zrozumieć. Głowił się nad tym, szukał sensu w ludzkim mamrotaniu do samego siebie, w geście unoszenia głowy, kiedy byli upokarzani. Ale po dziś dzień Javier nie był w stanie znaleźć ku temu wytłumaczenia, oprócz bolesnej wręcz naiwności i słabostek ludzkiego umysłu. - Naprawdę? Więc cieszę się, że o mnie nie zapomniał. Ministerstwo z reguły nie kreuje przyjaciół, ale wrogów. Twój ojciec był jednym z wyjątkowych ludzi, którzy nie pozwalali sobie na "pójście z prądem", jeśli mogę to tak określić. - Pokiwał głową z takim uznaniem, że sam prawie w to wierzył. Nox miał dużo pieniędzy. Nox miał też ciekawą córkę i parę drobiazgów, parę informacji, które Javier chciał. Rzecz w tym, że po pewnym czasie Hawkes wycisnął z niego każdą, najdrobniejszą informację, jakiej potrzebował. A potem na drodze do odebrania reszty potrzebnych mu rzeczy stała tylko jego cielesność. Więc i jej się pozbył. A teraz rozmowa i słodkie słówka o nim kierowane wprost do Lilith sprawiały mu dziwną przyjemność. Chłonął teraz każde drgnięcie mięśni na jej twarzy. Każdą zmianę w jej zachowaniu, wyraz oczu, drobne, nerwowe gesty. Praktycznie upijał się samą jej obecnością, a przecież nie robiła praktycznie nic. Ona po prostu się bała. - Mam. Scotti to mój starszy brat. Po pewnych... wydarzeniach niestety, jest trochę zamknięty w sobie. - Sama się zresztą przekona. W granatowych oczach pojawiła się jakaś mała iskierka, kiedy Lilith niespodziewanie całkiem się zmieniła. Przestała się jąkać, wyprostowała się, nawet się uśmiechnęła i patrzyła mu prosto w oczy. I kolejny raz, Javier nie do końca rozumiał sensu tych drobnych gestów. Był po prostu zainteresowany drobnostkami, które wręcz go zasypywały. - Rzeczywiście, radzisz sobie nieźle. - Potwierdził, posyłając jej kolejny uśmiech z serii dobrodusznych, czy nawet pocieszających. Po chwili jednak ten zbladł, a Javier odwrócił głowę. Chciała żałobę, to będzie mieć żałobę. Jego dolna warga teatralnie zadrżała. Zasłonił ją dłonią, przymykając powieki i tym samym ukrył kompletnie obojętny wyraz oczu. Głęboki oddech, rozedrgany oddech, jakby szargały nim emocje, a potem Hawkes potrząsnął głową. - Nie ukrywam, wieść o jego śmierci, to był... cios. Dobrzy ludzie często odchodzą najszybciej, Lilith. Ale jeśli powierzył mi Ciebie w opiece, na pewno miał ku temu jakiś powód. I jeśli mogę coś teraz dla niego zrobić, to spełnić jego ostatnią wolę.
Nie była w stanie uwierzyć w to, że mężczyzna zareagował w tak emocjonalny sposób. Wpatrywała się w niego widocznie zdziwiona i nie wierząc w to co widzi. Lekka frustracja rozkwitła na jej twarzy, a później poczucie winy, które potrafiła zrozumieć tylko ona. Kobieto coś ty chciała niby udowodnić? To normalny człowiek, a ty starasz się za wszelką cenę zrobić z niego potwora. W tej sytuacji potworem tutaj nie jest on… Westchnęła pod nosem niezadowolona ze swojego zachowania. Jednak kiedy Javier zaczął opowiadać o jej ojcu jej mimika zmieniła się po raz kolejny. Emocje skakały w niej w szaleńczym tempie. Na tej drobnej twarzyczce można było dostrzec wszystko bardzo wyraźnie, w małych odstępach czasu. Przez to można było czytać z niej jak z otwartej książki. Jednak to co wykwitło na jej twarzy… nie było żadną ze znanych ludziom emocji. To był po prostu ich brak. Puste spojrzenie wlepione w tego mężczyznę, nie wymagające od niego niczego. Nawet cały strach wyparował tak jakby nie istniał. Chomiczek zniknął, a na jego miejscu pojawił się drapieżnik, który przez te kilka chwil czuł się na tyle silny, by być na równi ze swoim towarzyszem. - Nienawidziłam go – wypowiedziała w końcu bez żadnego głębszego uczucia – to nie był dobry człowiek, ale zgodzę się z jednym – emocje powoli wracały na jej twarz. Tak samo jak i strach i niepewność przy tym człowieku – nie zasługiwał na śmierć – po raz pierwszy od początku rozmowy odwróciła od niego spojrzenie. Wlepiła swoje oczy w blat jakby wyszukując w nim swojej przyszłości. - Nie mam innych bliskich – wydukała wracając do swojej początkowej formy. Gdyby dano mi ocenić i porównać te dwie osobowości, z którymi zderzył się pan Hawkes. Opisałabym je w następujący sposób: aniołek bojący się prawdziwego demona przeistoczył się w diablicę nie znającej litości i skrupułów. Ona nie była świadoma tej zmiany charakteru, nigdy nie była. Jako dziecko bardzo często miała wybuchy złości i agresji, przez to wszyscy bez wyjątku zaczynali nazywać ja diablicą. Diablica Lilith, jakież to irracjonalne w swojej prostocie i zgodności. Później się uspokoiła i zaczynała panować nad tą negatywną stroną. Ta diablica przestała ją nawiedzać, aż do niedawna. Do momentu, w którym chciała ukarać Lucasa, w momencie, w którym chciała się nad nim poznęcać i pobawić się nim jak małą nic nie znaczącą lalką. Na szczęści resztki człowieczeństwa ją ocuciły. Człowiek, który ukrywa wszystkie swoje negatywne cechy i wady pod warstwą dobra, szczęścia i radości, w końcu podda się pod ciężarem tych uczuć i pozwoli im wypłynąć, a to nie może się nigdy skończyć dobrze. - Mój brat… mógłby się mną zaopiekować, ale… – westchnęła przeciągle i w końcu odważyła się podnieść swój przestraszony wzrok. To był zły pomysł. Nie dość, że się teraz bała, to jeszcze noga pulsowała jej przeraźliwie przypominając o straszliwym bólu – zaginął… nie mam z nim żadnego kontaktu, nie odpowiada na moje listy… nie potrafię go znaleźć, więc… – przegryzła dolną wargę. Starała przekonać samą siebie, że to co chce powiedzieć nie jest złe, wręcz przeciwnie. Da jej nadzieję i pomoże jej uspokoić rozkołatane serce. Pozwoli jej zrozumieć, że człowiek siedzący przed nią wcale nie jest taki zły – został mi tylko pan… – na ostatnim słowie jej głos zadrżał w taki sposób, jakby wcale nie chciała wypowiadać tych słów i jej organizm w ostatniej chwili zbuntował się zatykając jej buzię.
Lilith zmieniała się w zastraszającym tempie. W jednej chwili wręcz kuliła się w sobie, nie mogąc spojrzeć mu w oczy i nie zadygotać przy tym ze strachu. A teraz patrzyła na niego jak równy na równego. Cały jej strach gdzieś wyparował, kiedy wręcz wycedziła te słowa. Ale o dziwo, całkiem obojętnie. Javier tylko zmrużył powieki. Nie okazał zdziwienia, nie drgnął, nie był zdumiony. Siedział po prostu bez ruchu, wszelki "smutek" wywołany jej pytaniem zniknął i Hawkes znów siedział przed nią z twarzą, która była jak białe płótno. Pozbawione jakiegokolwiek wyrazu. - O tym mi nie wspominał. - Mruknął powoli. Pozwolił sobie na chwilę ciszy, zanim dodał. - Dlaczego? Oszczędził już sobie troskliwy ton. Był w pewien sposób ciekawy, bo z zewnątrz ich relacje wyglądały na zdrowe. Tak, jak powinny wyglądać relację ojca i córki. A jednak, Pan Nox miał pewne tajemnice... to dopiero. Wkrótce Lilith znów wróciła do siebie. Do małego, zlęknionego chomika, który bał się, że lada chwila zostanie pożarty. Znów była roztargniona, smutna, odczuwała kompletne osamotnienie po utracie rodziców. I brata, jak się później okazało. Ale Hawkes miał pomysł. W jego głowie coś zakiełkowało i dlatego, pchnięty ku temu impulsem, wyciągnął dłonie przed siebie, a potem zamknął jej palce w swoich. Był to gest iście rozkoszny. Jego oczy pozostawały całkiem obojętne, ale ściskał jej dłonie tak, jakby był w stanie rzucić jej cały świat pod nogi. - Mogę pomóc Ci go znaleźć. Mam trochę więcej możliwości w tym zakresie, niż Ty. - I uniósł kąciki w zachęcającym uśmiechu. Lilith napędzana chęcią odnalezienia brata nie będzie chciała odejść od Javiera. Zaufa mu bardziej. A nawet, jeśli będzie chciała odejść, jej tęsknota będzie silniejsza i uzależni ją od siebie na dobre. Szantaż emocjonalny zawsze był dobrym wyjściem. Nawet pogładził wierzch jej dłoni i dopiero po chwili cofnął ramiona, nie odrywając od niej spojrzenia. - Nie jestem tu po to, żeby Cię skrzywdzić, Lilith.