Owego kolejnego, pochmurnego poranka, Valentin nie śpiesząc się, opuścił ciemne lochy. Co prawda nie chciał, bowiem nie lubił tak wcześnie rano jeść, jednakże musiał się napić, kawa była czymś co o tej porze było dla niego konieczne. Nie chciało mu się przepychać znów przez kuchnię pełną skrzatów, więc postanowił, że wypije ją po prostu w Wielkiej Sali. Nieco niewyspany, aczkolwiek jak zwykle w przemyślanie dobranych ubraniach, wszedł do owego pomieszczenia na parterze. Miał na sobie koszulę w biało szkarłatne pasy, a i oczywiście nie zapomniał jednego ze swych archaicznych zegarków, zwisających z kieszeni. Nie rozglądając się po sali skierował się do jakiegoś wolnego miejsca przy stole Slytherinu. Leniwie sięgnął po dzbanek z kawą, aby nalać nieco napoju do kubka. W myślach nieprzerwanie narzekał, że znów siedział po nocy, co za tym idzie, te parę marnych godzin snu na pewno nie były wystarczające. Spojrzał na czarny napój w kubku, mając nadzieje, że nieco go rozbudzi do życia, po czym wypił parę jego łyków.
-Och, nie lubisz? Nie chciałabyś pójść ze mną? Chociaż na chwilkę, proszę! Chyba nie puscisz mnie tam samej, zwłaszcza, że nie mam tak naprawdę zaproszenia- niebieskie oczy błysnęły smutkiem. Osz, ty, manipulantko. Słuchała jej opowieści z uśmiechem na twarzy. Trafiła do lochów? Ach, tak, uśmiechaj się i kiwaj głową. -Zabawna historia! Jaki entuzjazm.
- Wiesz co, nie musisz robić do mnie słodkich oczu, to na mnie nie działa - uśmiechnęła się radośnie. - Można by się rozejrzeć, skoro jesteś tu nowa, to dobrze, ale pamiętaj sztuczki manipulanta następnym razem nie zadziałają - zasmiała się.
Lorelei L. E. Coleridge
Rok Nauki : I
Wiek : 31
Czystość Krwi : 90%
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
Uśmiechnęła się sprytnie. Oczywiście, że było ciężko! Taki eliksir chciałby zdobyć każdy. Bo któż nie chciał odrobiny szczęścia w życiu? A cały dzień, lub nawet ta jedna godzina, po zażyciu Feliksa była podobno nieziemsko przyjemna i wartościowa. Elise za to trzymała ten złocisty napój na chwilę potrzebną. - Owszem. Ta rzecz jest dla mnie ważna, zdobyta specjalnie dla ciebie - powiedziała poważnie, obserwując wnętrze pudełeczka. Widoczny był tylko srebrny materiał. - Zobacz w dormitorium - mrugnęła do niej. - A teraz czas, abyśmy zaśpiewali ci sto lat! Mam nadzieję, że się przyłączą. A jeśli nie, to zrobię z siebie idiotkę, wygląd naprawi błędy - wzruszyła ramionami. Miała dobry humor. - STO LAAAT, STOO LAAT! - zaczęła głośno, ale dźwięcznie. Udało się nawet bez fałszów!
Sver już chciała rzucić jej jakieś ostre słowo, ale powstrzymała się. -Och, manipulacje? Myślałam po prostu, że byłoby fajnie!- siorbnęła trochę soku dyniowego. Trzeba trochę rozruszać tą Emerald. -Możemy rozejrzeć się razem! Tak, bądźmy przyjaciółeczkami, plotkujmy sobie i wogóle, będzie słodko! Ach, gdyby był tu Jorge, bawilibyśmy się inaczej...
- Ta, byłoby fajnie - mruknęła z ironią. - No, skoro bardzo chcesz możemy iść się rozejrzeć - było jasne, że robi to tylko z grzeczności. Jej charakter i tak pozostanie nietknięty, a jej duma nieurażona. Próbuje wyciągnąć ją na imprezę, na której będzie dobrze się bawiła? Hmm...
Uśmiech zniknął z twarzy Sverre. -Och, jesli nie chcesz, to cię nie będę zmuszać-powiedziała zawiedzionym głosem. -Po prostu brakuje mi tu jakiegoś towarzystwa-westchnęła i rozejrzała się dookoła.- Wiesz, w Bottenviken byłam razem z bratem bliźniakiem, a do tego miałam dużo przyjaciół jeszcze od małego. Nie jestem przyzwyczajona do samotności... No, ale cóż. Mogę przejść się sama. Pogmerała widelcem w resztkach makaronu. Oj, tak mi smutno!
Tęskniliście? Nie musicie mówić, wiem, że tak. Z pewnością chcecie wiedzieć czy zostaliście przeze mnie zauważeni. Oczywiście od razu wam mówię, że tak, zostaliście, ale tylko niektóre z waszych poczynań zostały docenione. Mam nadzieję, że następnym razem lepiej się spiszecie, bo póki co odwiedzimy parę ciekawych miejsc, w których tak naprawdę mogło być jeszcze lepiej…
Zacznijmy od dziedzińca, gdzie możemy zobaczyć dwóch homoseksualistów walczących do ostatniej kropli krwi. Efekt? Książę Narcyz w skrzydle szpitalnym. Biedactwo! Jednak to dla nich było za mało! Postanowili wybrać bezpieczniejszą formę walki i zaczęli rzucać się jedzeniem w Wielkiej Sali. Gratuluję klasy, panowie.
Co prawda trochę nie po drodze nam do Wieży Astronomicznej, ale tam właśnie urodziny miała Cherry. Współczuję jej szczerze, bo bardziej żenujących urodzin chyba nie widziałam. Mam nadzieję, że następne imprezy będą ciekawsze. Obecnością zaszczycił ją David T. oraz Shakur S., którzy mieli ochotę pobić biednego puchona. Na szczęście mamy Wilkiego, który wcale nie jestem takim sierotą na jakiego wygląda i obronił owego ucznia.
A teraz zachodzimy do najlepszego według mnie miejsca- schowka na miotły. Czy wyobrażacie sobie, że tam Angie D. robi dobrze Davidowi T. ? Mnie osobiście przyprawia to o mdłości. Ale cóż, dobrze wiedzieć, że jest w Hogwarcie dziewczyna, która nie szanuje się na tyle, żeby dotykać klejnotów owego puchona. Fu!
Musimy też pamiętać, że klasy w Hogwarcie wcale nie są takie puste jak się wydaje. W jednej z nich moglibyśmy spotkać Elianne B. oraz Crille de S. Lesbijskie zabawy, podniecające każdego heteroseksualnego mężczyznę, to skandale, które lubię. Nieźle dziewczęta! W końcu, aby życie miało smaczek, raz dziewczynka, raz chłopaczek.
Zaś w każdym kącie zamku czai się na nas Connie T., która próbują znaleźć Namidę K. Prawdopodobnie ma jakieś niecne, erotyczne plany w stosunku do niego co wszyscy wiedzą nie od dzisiaj. Jednak do chłopaka nie da się tak łatwo dobrać! Ale sądzę, że to tylko kwestia czasu. W końcu nie na darmo Connie jest kojarzona z rumakami!
Niestety w Hogwarcie nigdzie nie znajdziemy Eleny M., zawieszonej w prawach ucznia. Kiedy do nas wróci? Osobiście wolę mieć ją i jej ekscesy na oku, bo nie jest tak nudną postacią jak niektórzy z was. Dobrze wiem, że każdy z was chce się tutaj znaleźć.
Emma wiedziała, że ta rozmowa nie prowadzi do niczego. Sierra dalej będzie udawała smutną, a Emma bedzie udawać, ze to kupuje. No cóż, jeśli ma być smutna, albo udawać smutną cały dzień, to dziękuję. Pierwszy i ostatni raz odpuszczę, po pierwsze dlatego, że bez względu na jej szczerość, czy zamiary, była tu nowa i wypadało być dla niej miłą, po drugie dlatego, że stawała się już irytująca. - Dobra, to idziemy - powiedziała Emma, wstając od stołu.
Sver z uśmiechem na twarzy zerwała się od stołu. -Dziękuję, jesteś cudowna! A przynajmniej pomyśl tak sobie trochę, może przestaniesz tak smęcić. -Prowadź, Emmo!
Nie ze mną takie numery mała. Nie było sensu się z nią sprzeczać, Emma miała swoją godność, przecież i tak nie mają co tam długo siedzieć. Te urodziny zdaje się skończyły, ale... Nie była typem laski jarającej skręty i typowej łamaczki zasad, zamierzała do czegoś w życiu dojść. - Okej.
- Dobrze - odparła i skineła głową. Po chwili jednak zaśmiała się, słysząc próby śpiwu w wykonaniu Lacey Elise. Jej gardłowy śmiech rozniósł się po sali, o mało co nie zagłuszając Lei. Musiała jednak przyznać, że dźwięki wydawane przez pannę Coleridge nie zmuszały do zatykania uszu. Nagle pojawiła sie gazetka, którą Cirilla dosyć często czytała. Lubiła się śmiać z innych. Przejrzała ją wzrokiem. Jednak mina jej zdrzedła, gdy zobaczyła wzmiankę o sobie. Wyciągnęła szybko różdżkę i rzuciła Reducto. Po chwili tgo świstku już nie było. Wiedziała, że na pewno gdzieś gazetka jeszcze się pojawila, ale temu jużzapobiec nie mogla. Nie chciała po prostu zbędnych komentarzy i pytań. Dlatego też pospiesznie schowała różdżkę.
Pojawił się w Wielkiej Sali. Trzeba w końcu coś jeść, a nie chciało mu się błądzić po lochach w poszukiwaniu kuchni. Wielka Sala była łatwa do odnalezienia; panujący w niej gwar, mnogość zapachów, to wszystko składało się na miejsce idealne do łatwego odnalezienia. Wieża Ravenclawu też była cholernie zimna. Przeszywana chłodem, targana wiecznym wiatrem, jakby grube kamienne ściany były pełne szczelin, sączących jadowitą zmarzlinę do środka. Szedł jak zawsze, chybotliwie. Mając białą laskę w dłoni, uderzał czasem bezlitośnie o kostki i piszczele uczniów, którzy nie zdążyli w porę go zauważyć. Nie mówiąc, oczywiście, żadnego "przepraszam". Dotarł w ten sposób do stołu Krukonów, odprowadzany obelgami i sykami bólu. Sprawiło mu to niewysłowioną radość, tak wielką, że na wychudłej twarzy pojawił się zalążek uśmiechu, jego życie trwało mniej więcej ułamek sekundy, by ustąpić miejsca zwykłej mimice, masce niewyrażającej niczego.
Jacqueline siedziała przy stole już od dłuższej chwili, podpierając łokieć na stolę, a głowę na dłoni; rozglądała się leniwie po Wielkiej Sali, właściwie bez celu. Podświadomie chyba szukała jakiegoś towarzysza do rozmowy, ale jakoś nikt nie rzucił jej się w oczy. Chociaż nie, gdzieś niedaleko zauważyła Samaela, brnącego przez tłum kłębiący się przy stole. Zdawało jej się nawet, że szedł w jej kierunku - nawet jeśli, to na pewno przypadkiem. Na oślep, bo nie chciało jej się odwracać wzroku, sięgnęła po jakieś ciastko (z marmoladą - ohyda) i, pogryzając je, obserwowała chłopaka. Przecież mu nie pomacha na znak, żeby przyszedł i nie będzie się drzeć jak idiotka. Zaczeka sobie.
Usiadł przy krukońskim stole i znieruchomiał chwilowo. Nadszedł ciężki moment. Było przed nim wiele półmisków, w trzech czwartych znajdowały się rzeczy, których nie znosił. Jednak wąchanie/macanie każdej potrawy z osobna, nie uśmiechało mu się i nie podchodził do tego zbyt entuzjastycznie. Sięgnął zatem pierwszy lepszy talerz i nałożył sobie jedzenie. Na swoje nieszczęście, trafił na pieczonego kurczaka. Nienawidził kurczaków. Ale jeść trzeba, był tylko człowiekiem. Zaciskając zęby i krzywiąc się nieznacznie, konsumował, nieświadomy niedalekiej obecności Jacqueline.
Skończyła jeść, wciąż obserwując Samaela. "Cześć, co słychać?" "Może ci pomóc?" "Nie bierz, na tym jest kurczak". Ach. Zaśmiała się pod nosem, zdziwiona, że wpadły jej do głowy tak altruistyczne myśli. To pewnie po tej marmoladzie. Przysunęła się jednym ruchem bliżej, tak, że byli teraz obok siebie. -Smacznego - mruknęła. Dobrego wychowania nigdy za wiele! Właściwie siedzący obok młodzieniec był jedną z niewielu osób, które Jacqueline lubiła. Wciąż jeszcze nie rozgryzła, dlaczego ma ochotę przebywać z jego zimnym, opryskliwym charakterem, ale chyba nie miała ochoty na rozmyślania na ten temat. Sięgnęła po kolejne ciastko, tym razem orzechowe. Nareszcie.
Humm. Drgnął, co pociągnęło za sobą reakcję łańcuchową. Ręka dzierżąca widelec również podległa impulsowi, z widelca zsunął się kurczak i pacnął o talerz, opryskując sosem pobliski dzbanek dyniowego soku. Powiedziała tylko jedno słowo, więc zaskoczony Samael potrzebował kilku dobrych chwil, żeby rozszyfrować jej tożsamość. - Ta - mruknął chłodno, jeszcze zanim domyślił się, z kim rozmawia. - Ach, Jacqueline - dodał po dłuższej chwili, głosem pozbawionym mniej więcej jednej trzeciej dawki oschłości.
Aż się zdziwiła pokładami sympatii w jego głosie. -We własnej osobie - odparła z nutką zadowolenia. Miała dziś całkiem niezły humor, czego efektem była ta właśnie rozmowa. Gdyby miała jeden z gorszych dni, rzuciłaby w niego nadgryzionym ciastkiem. Właśnie, dzięki tej cudnej refleksji zorientowała się, że pochłania zbędne kalorie, i to od jakiegoś czasu, odłożyła więc na stół jakiegoś pierniczka i znowu oparła się na łokciu.
- Długo cię nie widziałem - uznał, odkładając widelec. Zaraz zbierze mu się na mdłości od tego kurczaka. Niedopieczony, zbyt tłusty, Merlin wie co. Samael był bardzo wybredny w kwestii jedzenia. Wszystkiego. "Widziałem", było użyte celowo. Autoironia w wykonaniu ślepca, tak na kwintesencję wieczoru.
Tak, właściwie się nie zdziwiła, że to powiedział. Nie, nie będzie mu tu rzucała pokrzepiających hasełek ani nie będzie udawała, że nie słyszy. -No popatrz, jaka szkoda - powiedziała. Właściwie kiedy się poznali, on był już niewidomy, a ona zdążyła porzucić zasady wpajane przez rodziców, przez co rozmowa stała się naprawdę lżejsza! Przynajmniej nie musiała uważać na gafy i pilnować, żeby go nie urazić. Co prawda nie wiedziała, jak on się czuł, rozmawiając z nią, ale jej było dobrze, kiedy nie musiała się przejmować. O.
- Szkoda? - powtórzył, walcząc z kosmykiem płowych włosów opadających na czoło. Potem złożył dłoń na stole, zapukał szponiastymi palcami w jego blat. - Czy ja wiem - mruknął złośliwie. - Nareszcie był spokój - wzruszył ramionami. Jacqueline była jedną z osób, którym dogryzał chętnie, ale wcale nie z czystej zawiści. To akurat niecodzienne.
-I vice versa - mruknęła, niezrażona docinkami, które Samael serwował niemalże każdemu. Zauważyła, że dookoła nich nie ma prawie nikogo, jak miło. Roztaczają wokół siebie przyjemną aurę odpychającą ludzi.
Rozmowna była, nie ma co. Błyskotliwość słów, które padały dziś z jej ust, onieśmielała Samaela, dlatego zajął się skrzypieniem końcem widelca po talerzu. Okropny dźwięk, przyprawiający o dreszcze na plecach.
To było chyba wiadome już bardzo dawno, hehe. Już miała blysnąć kolejną błyskotliwą, niezwykle złożoną wypowiedzią, kiedy do jej uszu dotarł znajomy dźwięk. Skrzypienie widelca po talerzu! Jeden z najpiękniejszych odgłosów towarzyszących jej podczas posiłków w domu. Oburzone miny rodziców, nerwowe syknięcia i zatykanie uszu. A w jej uszach grała muzyka. -Uwielbiam ten dźwięk, kiedyś założę kapelę grającą na sztućcach - rzuciła w zamyśleniu. Ha ha. Świetnie, może całkiem olać naukę, będzie grała na widelcach.
Lorelei L. E. Coleridge
Rok Nauki : I
Wiek : 31
Czystość Krwi : 90%
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
Kontynuowała śpiewanie, jednak na jej twarzy zagościł uśmieszek, który przybył tam przez rozbawienie Cirilli. Czegóż chcieć więcej? Radosna przyjaciółka w dniu swoich osiemnastych urodzin - bajecznie! Zero marudzenia, narzekania. Tylko ten śliczny uśmiech. Przerwała swe jakże piękne śpiewy, roznoszące się po Wielkiej Sali, kiedy dostrzegła w sekundzie gazetkę. A przynajmniej wydawało jej się, że to właśnie ta szkolna. Pewności nabrała po tym, jak Ariane Elle usunęła zbędne informacje. Zorientowała się, że reporter musiał o niej wspomnieć. Zrobiła nieco zawiedzioną minę. Taka mała rzecz nie może jej popsuć humoru w urodziny! - No, to gdzie idziemy? - zapytała, nie roztrząsając tematu. - Może wymkniemy się do Hogsmeade? - zapytała ciszej. - Musimy jakoś uczcić twoją osiemnastkę! - oznajmiła.
Gdy tylko gazetka zniknęła, humor od razu jej się poprawił. Spostrzegła się, że Lacy Elise przerwała śpiew. Jej propozycja wydawała sie być rozsądną. - No ba, musimy, musimy. Jedyny taki dzień w roku - zaśmiała się znowu, jednak zaraz przestała - to najpeirw do dormitorium, odłożę tę paczkę, ubierzemy sie, a potem do Hogsmeade. Trzy Miotły? - zapytała i wzięła do rąk torebkę.
- Wspaniały plan, Jacqueline. Każdego dnia, zadziwiasz mnie na nowo - skomentował, odsuwając od siebie talerz. Poprawił ułożenie szalika na szyi. Szalika chroniącego od zimna i zasłaniającego jednocześnie poparzenia sprzed kilku lat, gdy to stracił wzrok. - Zaskocz mnie zatem czymś jeszcze. Powiedz, na przykład, jakiegoż biedaka usidliłaś tym razem, takie tam.