Owego kolejnego, pochmurnego poranka, Valentin nie śpiesząc się, opuścił ciemne lochy. Co prawda nie chciał, bowiem nie lubił tak wcześnie rano jeść, jednakże musiał się napić, kawa była czymś co o tej porze było dla niego konieczne. Nie chciało mu się przepychać znów przez kuchnię pełną skrzatów, więc postanowił, że wypije ją po prostu w Wielkiej Sali. Nieco niewyspany, aczkolwiek jak zwykle w przemyślanie dobranych ubraniach, wszedł do owego pomieszczenia na parterze. Miał na sobie koszulę w biało szkarłatne pasy, a i oczywiście nie zapomniał jednego ze swych archaicznych zegarków, zwisających z kieszeni. Nie rozglądając się po sali skierował się do jakiegoś wolnego miejsca przy stole Slytherinu. Leniwie sięgnął po dzbanek z kawą, aby nalać nieco napoju do kubka. W myślach nieprzerwanie narzekał, że znów siedział po nocy, co za tym idzie, te parę marnych godzin snu na pewno nie były wystarczające. Spojrzał na czarny napój w kubku, mając nadzieje, że nieco go rozbudzi do życia, po czym wypił parę jego łyków.
Oparła się o stolik z ponczem obserwując całą salę i poprzebieranych ludzi. Tyle było tego dobrego, że mało kto się znał na mugolskich bajkach i nikt nie wpadł na pomysł, aby wziąć coś z tej samej co ona. Chociaż, ponieważ jej wiedza o mugolach była mocno ograniczona, sama nie do końca miała pojęcie jaki udział miała owa postać w całej historii Alicji w krainie czarów. To akurat nie było istotne, w tej chwili ważne było to, że jej strój prezentował się ciekawie. Można by rzec, że kojarzył się z szachownicą. Popijała poncz i zamierzała sobie zaraz jeszcze trochę dolać owego napoju. Postanowiła, że jak zaczną grać, poważnie przemyśli potańczenie. Przecież nie będzie tu tak stać cały wieczór, prawa?
No, chyba się podobało. A to bardzo dobrze. Voldzio wykonał swoje zadanie. Another Mission Complete! Potem śpiewała Connie, u której wyłapał kilka fałszów, niemniej jednak poradziła sobie bardzo dobrze. Co miał jednak poradzić na to, że wolał głos Gabrielle? Jakim cudem jej tu nie było? Musi zrobić protest w tej sprawie i wyrazić jej swój głos sprzeciwu, odnośnie takich zabaw w chowanego, o tak! I na pewno to zrobi. Teraz jednak mieli przerwę, którą miał zamiar przeznaczyć na taniec ze swoim królikiem! Podszedł do Brooklyn i okręcił się, aby peleryna zatoczyła odpowiednio wymierzony krąg, po czym podał jej rękę. - Teraz chyba możemy pokicać na parkiet i omiatać ludziom kostki peleryną w szalonym tańcu? - zapytał szarmancko, obdarzając ją kolejnym uśmiechem. - Któż bowiem może tańczyć tego wieczoru lepiej niż Voldzio i Króliczek? - zapytał retorycznie, wznosząc rękę, którą trzymał rąbek peleryny ku niebu. Szczerze mówiąc dopiero teraz zauważył te świetne dyniaki!
Nagle kawałek szkła wbił jej się w dłoń. Dziewczyna się skrzywiła a wtedy z pomocą zjawił się pewien Puchon, który w mig sprawił, że kieliszek wrócił do swej postaci. Podniosła się i wymruczała coś w stylu "Dziękuje". Czuła się tym wszystkim zażenowana...jeszcze ją ta ręka bolała ale na pewno nie poprosi o pomoc. Wzrok wbiła w podłogę na którą spadła kropelka krwi.
Posłała Ślizgonce wymuszony uśmiech, który niby to miał być miły. Wzięła jeszcze ze trzy ciasteczka na talerzy i poszła usiąść gdzieś tam w pobliżu sceny. Zadaje się, że właśnie robili przerwę... nawet nie będzie miała czego słuchać. Coraz bardziej tym wszystkim znudzona i zirytowana, siedziała i patrzyła po prostu na ludzi. Ciekawe... okropnie... Jeszcze trochę i zaśnie przy stoliku.
Przerwa? Po raz pierwszy, dzięki KIREI! Nie, on nawet do niej podszedł.. Musiała zmienić akcent i tak dalej... - Nic, nic... - Powiedziała, nie swoim głosem, bardziej jak myszka, bardziej ponurym, bardziej... skrytym w sobie. Tak, była skulona w sobie, jak motyl w poczwarce... Nie mogła wykazać siebie w śpiewu. Musiała znaleźć Connie. I to szybko. Niemal, zbiegła ze sceny, kątem oka szukając Connie. Tak, fanie będzie brzmiało "Cześć Connie, masz świetny głos, czy ja też mogę zaśpiewać jakąś piosenkę?" Tak, bardzo fajnie... Wolała już o to nie pytać. Wolała być już skryta w sobie niczym motyl w poczwarce...
Odetchnęła z ulgą i odłożyła gitarę. W końcu! Przerwa była konieczna dla Ver, w końcu jej biedne rączki tak się zmęczyły przy tym graniu. Zauważyła, że ta Gryfonka.. jak jej tam było.. Roxy, cały czas gapi się na Connie. Widocznie chciała coś bardzo ważnego. Bo raczej się nie zakochała. No cóż, Vera zaraz się tym zajmie! Zeszła ze sceny i udała się na poszukiwania ponczu. Gdy go znalazła, nalała sobie szklankę i przystąpiła do picia. Był całkiem dobry, lecz dziewczyna spożywała lepsze trunki. - Czegoś potrzebujesz? - zapytała Gryfonkę, gdy powróciła na miejsce grania. Koni raczej nie zwracała na nią uwagi.
Lorelei L. E. Coleridge
Rok Nauki : I
Wiek : 31
Czystość Krwi : 90%
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
Partner. Była świadoma, że gdyby nie losowanie, stałaby przed nią śliczna kolejeczka. Niestety, kolejeczka bezmózgich idiotów, którzy "mieli nadzieję". Płomienną, ale naiwną, gdyż Lorelei nie spotykała się z byle kim. Westchnęła mimowolnie, nieco rozbawiona. - Nie brałam udziału w losowaniu. Stchórzyłam, aby nie trafić na kogoś pokroju Davida Thomsona - wyznała szczerze. Po co miała udawać? Taka prawda. I dzięki temu nie musiała się spieszyć. Spóźniła się, tak jak chciała. Idealnie. Ominęło ją mnóstwo niepotrzebnych rzeczy. - A twoja partnerka? Gdzie się podziewa? - zapytała, unosząc brwi, czego naturalnie nie mógł zauważyć. Nieco dziwił ją fakt, że ktoś wystawił Samaela. Chyba, że też nie losował, w co jednak wątpiła. Kto nie podszedłby do takiego anioła? Ale on wcale nie musiał wiedzieć, że tak myśli. To były jej myśli. Tylko. Na wyłączność.
Kojarzył tą śliczną dziewczynę. Byłą Ślizgonką, więc pewnie nie jest zachwycona z pomocy Puchona. Mimo wszystko Roger i tak musiał dokończyć to co zaczął. - Pozwolisz? - Zapytał, nie czekając na odpowiedź chwycił delikatnie jej dłoń. - Episkey. - Powinno wyleczyć ranę, jednak nie był genialny z zaklęć leczniczych, więc po ranie zostało lekkie zadrapanie. - Nie ma za co. - Mruknął i cofnął się do stolika, nie chcąc zezłościć dziewczyny i nie krępować ją dalej tą sytuacją.
Rudowłosa oparła się ręką o stół. W zasadzie nie zauważała tego, co się dzieje wokół niej. Ze znudzeniem zaczęła podrzucać tym czymś, co miało być znakiem rozpoznawczym. Trzeba coś ze sobą zrobić. Z niechęcią rozejrzała się po sali. Było tu wiele osób, których nienawidziła... Ale peszek... Nie było nawet do kogo za bardzo zagadać. Niepotrzebnie wybierała się na tą imprezę mogła sobie teraz siedzieć w dormitorium lub wkraść się do sali od eliksirów i podwędzić parę rzeczy na jakieś eksperymenty, ale nie! Musiała przyjść. Przypadkowo wylała na stół płyn ze szklaneczki... Nawet ta durna plama dodaje uroku. Chyba zaczyna bredzić...
Spojrzała na swą dłoń i kąciki jej ust uniosły się w górę. Czyżby Clau się uśmiechała? Zerknęła na chłopaka, który jej pomógł. Uznała, że jest całkiem przystojny...tylko dlaczego musi być Puchonem? Dzisiejszego wieczora i tak nie miała już niczego do stracenia, więc usiadła przy chłopaku. -Emm..dziękuje. - Powiedziała nieco głośniej.
Spojrzała na mężczyznę w niemym zamyśleniu. Przecież nie mówiła nic o Connie, skąd wiedział, że akurat o niej pomyślała? Pokręcił głową. A ona się odwróciła, obserwując towarzystwo. Eh. Cóż za impreza. -Ta też nie jest zła. - skonstatowała.
Zniweczyła cały jego misterny plan, albowiem układał już w myślach setki obelg dotyczących niepojawienia się jej partnera, ale zgasiła go natychmiast wraz ze swoją odpowiedzią. - To nie pierwszy raz, gdy tchórzysz - rzekł zatem cicho. Dokończył kieliszek i odłożył go na stolik. Splótł lodowate palce, dość mocno, by nie ujawniło się najlżejsze drżenie dłoni, bardzo irytująca przypadłość. Dopadało go to, Merlin jeden wie dlaczego, tylko w obecności Elise. - Moja...? - odchrząknął. - Humm, spławiłem ją. Trafił mi się wróg, co nie było wcale zaskakujące - uśmiechnął się ironicznie. Dla niego nie był to powód do złości, och nie. Zbieranie jak największej ilości nieprzychylnych mu osób było przecież aspiracją Samaela. Skłamał tylko w pierwszym zdaniu. Przygryzł machinalnie wargę. Instynktownie, zupełnie nieświadomie i niezależnie od siebie, przechylił się nieznacznie na jej stronę. Niezauważalnie. Ale zapach stał się odrobinę mocniejszy.
Długo wpatrywał się w kociołek z ponczem, nalał sobie nawet jeszcze i w międzyczasie opróżnił ze dwie szklaneczki. Nie chciał być niegrzeczny, więc odezwał się do swych towarzyszek. - To ja idę coś przetrącić... - po czym ruszył w kierunku stolików, na których spoczywały różne pyszności. Zatrzymał się niedaleko Bell i Mii i zerknął na obie. - Czy te ciastka smakują tak jak wyglądają? - zapytał, właściwie jakby pytał sam siebie i sięgnął po pierwsze lepsze ciastko. Nie wiele myśląc wepchnął je całe do ust, nie było to jednak dobrym pomysłem, bo słodycz okazał się niezbyt dobry i chłopak po prostu musiał go wypluć, starał się to zrobić niezauważenie, więc upuścił nożyczki i sięgając pod nie pozostawił zawartość swych ust pod stołem. Porażka, nie smakowały mu ciastka... Biedny, cóż on teraz będzie jadł, będzie musiał zadowolić się ponczem...
Znów spojrzał na dziewczynę, szokowało go to, że usiadła koło niego. Nie przeszkadzało mu to, a nawet go to cieszyło. Prawy kącik jego ust uniósł się ku górze, a drugi niedługo do niego dołączył. Zupełnie nie wiedział co ma powiedzieć, a ni o co się zapytać. - Mogę wiedzieć kto jest twoją parą? - Zapytał gdy ciekawość zrobiła swoje. Jednocześnie zastanawiał się z które klasy jest dziewczyna. Czyżby była młodsza od niego? Na pewno była niższa, ale w końcu nic w tym nadzwyczajnego skoro Roger, bądź co bądź był chłopakiem.
Zespół nie grał, a ona jakoś tak nie wiedziała co zrobić z rękoma. Zaczęła więc przekładać z ręki do ręki swoją różdżkę, a ponieważ patrzyła na kręcące się w kolo osoby (zaczęła dostrzegać coraz ciekawsze przebrania!), nie skupiała się zbytnio na owym przerzucaniu różdżki. Niczym dziwnym więc nie okazało się to, że ta po prostu wypadała jej z rąk. Niby nic takiego, bo co to za problem podnieść ją z ziemi... Tylko, że tu było nie dość, że jakoś totalnie ciemno, to jeszcze ta przeklęta mgła! Kucnęła więc na ziemi i wokół siebie, na oślep zaczęła dotykać ziemie w poszukiwaniu różdżki. No gdzieeeś tu musiała być! Próbowała rozgonić mgłę nawet, ale to nic nie dawało.
Ostatnio zmieniony przez Effie Fontaine dnia Nie Paź 31 2010, 21:20, w całości zmieniany 1 raz
Za dużo sobie nie potańczyli, gdyż musieli wracać na scenę. Tym razem Vera miała śpiewać. Posłał Ślizgonce smutny uśmiech i wrócił do gitary, przygotowując się do piosenki. Powtórzył sobie w międzyczasie kilka chwytów, niekoniecznie do tej piosenki. Tak sobie palcami śmigał. Oczywiście Alibi. Spojrzał wyczekująco na Veronique, czekając na znak. On był już gotowy. Był ciekawy głosu dziewczyny. Nigdy nie słyszał jej, kiedy śpiewała. No, teraz miał świetną okazję! Ciekawe, jak sobie radziła. Swoją drogą, okazywało się, że w Hogwarcie sporo osób ma talent do śpiewania, co wydało mu się trochę dziwne. Dużo potrafiło też grać na jakimś instrumencie, Iście muzykalna szkoła, nie ma co! A Voldzio z gitarką musiał wyglądać troszkę dziwnie.
W pewnej chwili do stolików podszedł Parker. Na jego pytanie odwróciła powoli głowę. - Nie wiem - mruknęła, gdyż właśnie była zajęta niszczeniem swej... Cóż. Swego znaku rozpoznawczego. Skubana przypinka jednak nie chciała się tak po prostu poddać! Przerwała jednak te starcie, gdy zobaczyła prawie duszącego się Marvola. Ślizgonka parsknęła więc śmiechem. O nie, tu nie mogło ujść jej uwadze. - W porządku? - zapytała między przerwami przerażającego ryku.
- Taak - odpowiedziała puchonce, nie mogąc zamaskować nutki histerii w swoim głosie. - tak, jestem Gryfonką z tego samego rocznika, co ty. Chodzimy razem na jakieś zajęcia. - Fakt, że ona pamięta dziewczynę, a ona jej nie, wydał jej się nagle szalenie zabawny, więc zachichotała nerwowo. To prawda, nie miała pamięci do ludzkich twarzy i przez kilka pierwszych dni znajomości zawsze myliła imię, ale nie był to jeszcze powód do śmiechu.
-Moja osoba towarzysząca się nie zjawiła. Chyba za bardzo przerażam ludzi. - Powiedziała i zmarszczyła nos, zabawnie to wyglądało. Clau przeniosła wzrok na Puchona i zamrugała kilka razy. - No a Ty? Gdzie podziewa się Twoja partnerka? - Zapytała spokojnie. Dziwiło ją to, że jest taka miła dla puchona....może to za sprawą jego wyglądu?
Namida sam nie wiedział, co ma ze sobą zrobić, skoro Jared zasiadł do gitary... Była jeszcze perkusja [a co! xP] ... Nie grał na niej aż tak dobrze, ale... wierzył w siebie, a to najważniejsze. Usiadł na stołku, chwytając pałeczki w dłoń, jedną obracając między palcami... Od czegoś trzeba zacząć naukę gry, a on swoją zaczął od trików. Spojrzał na Vere, czekając na znak... Strasznie był ciekaw jej występu...
Nie doczekawszy się odpowiedzi, wzruszyła ramionami i oddaliła się kilka metrów dalej. Dopiła swój poncz i odstawiła szklankę. Nie zamierzała pić za dużo, jeszcze by czkawki dostała! Resztę przerwy spędziła na powtarzaniu sobie tekstu. Myśl o tym, że mogłaby się pomylić, była straszna! Wręcz okropna! A nawet przerażająca! Gdy w końcu wolny czas się skończył, Vera podeszła do mikrofonu. - Dobra, czas wracać! - powiedziała do uczniów. Nieco się denerwowała, ale raz kozie śmierć. Dała znak do zespołu, żeby rozpoczęli granie. I zaczęła śpiewać piosenkę.
I never said I’d lie in wait forever If I died, we'd be together now I can’t always just forget her But she could try
At the end of the world Or the last thing I see You are never coming home Never coming home Could I, should I And all the things that you never ever told me And all the smiles that are ever, ever, ever
Get the feeling that you’re never All alone and I remember now At the top of my lungs, in my arms she dies She dies
At the end of the world Or the last thing I see You are never coming home Never coming home Could I, should I And all the things that you never ever told me And all the smiles that are ever gonna haunt me Never coming home Never coming home Could I, should I And all the wounds that are ever gonna scar me For all the ghosts that are never gonna catch me
If I fall If I fall (down)
At the end of the world Or the last thing I see You are never coming home Never coming home Never coming home Never coming home
And all the things that you never ever told me And all the smiles that are ever gonna haunt me Never coming home Never coming home Could I, should I And all the wounds that are ever gonna scar me For all the ghosts that are never gonna...
Skończyła wykonywanie utworu, który należał do jej ulubionych. Niewiele osób wiedziało o tym, że Veronique była posiadaczką naprawdę ładnego, czystego głosu. Była zadowolona ze swojego występu, wszak wszystko poszło jak z płatka, a na dodatek nie dosłyszała żadnego fałszu. I raz jeszcze odetchnęła z ulgą.
Co właściwie Gabrielle tu robiła? Przecież nie szła na bal, tak źle się czuła (no i nie znalazła odpowiedniego stroju, ale to inna sprawa). Jednak, właśnie z powodu złego samopoczucia udała się do Skrzydła Szpitalnego, gdzie pielęgniarka zapobiegła rozwojowi przeziębienia. Dziewczyna żałowała, że doprowadziła do takiego, a nie innego rozwoju wypadków i nie poszła na ten bal. Słyszała już z pierwszego piętra dźwięki dochodzące z Wielkiej Sali, oznajmujące dobrą zabawę. Nie mogła oprzeć się pokusie i zeszła na parter. Jednak, nie mogła wejść do środka. Coś ją zatrzymywało. Stała przez jakiś czas pod drzwiami, po czym udała się w swoją stronę.
Popatrzyła zdziwiona na gryfonke. - Wszystko ok? - zapytała patrząc na dziewczynę zdziwiona - wiesz możemy usiąść, czy coś... Była trochę przerażona zachowaniem partnerki, ale złapała ją za nadgarstek i pociągnęła w stronę stolików z przekąskami. - Dziwnie to musiało wyglądać jak stałyśmy tak w wejściu - Powiedziała po drodze.
Kiedy ciastko wylądowało pod stołem przez moment stał i cmokał chcąc pozbyć się tego smaku, na nic się to jednak zdało, więc sięgnął po inne ciasteczko, to najpierw powąchał, a po chwili spróbował kawałek, okazało się, że również nie jest zbyt dobre, więc odłożył nadgryziony słodycz. Zerknął na Mię i uśmiechnął się delikatnie. - Ta... w porządku - odpowiedział, a wzrok jego padł na dziewczynę, która szukała po podłodze swej różdżki. Jeszcze chwila i włoży rękę w to co wypluł. Zbliżył się więc do Mii i pochylił w jej kierunku, głową wskazał Effie. - Słuchaj, bo tam pod stołem leży coś dziwnego, a ona zaraz włoży w to rękę, ale jak coś ja nie mam z tym czymś pod stołem nic wspólnego - mówił konspiracyjnym tonem.
Gdy Vanille ciągnęła Hayley, dziewczyna wciąż chichotała cicho, rozbawiona sytuacją. Jej bose stopy człapały na posadzce (no tak, kiedy nie ma się odpowiednich butów - w ogóle się ich nie wkłada). - Zapewne - przytaknęła na stwierdzenie Van. Ale Hayley mało to obchodziło - ona cała byłą dziwna, co się przejmować staniem w drzwiach! Ktoś, kto przychodzi boso na wielką imprezę Halloweenową ma gdzieś takie drobnostki. Mimo to dała się dziewczynie odciągnąć. - Ze mną wszystko w porządku, nie musisz się martwić - odparła, by uspokoić dziewczynę. Fakt, nie znała jej, nie wiedziała, że czasami tak po prostu ma.
Ślizgonka skrzyżowała ręce na piersiach i z ciekawością wpatrywała się w Marvola. Udało jej się wreszcie opanować śmiech, lecz na jak długo? Niezbyt. Gdy tylko chłopak wspomniał o niezidentyfikowanym obiekcie pod stołem natychmiast parsknęła. - Nawet nie mam zamiaru - odparła szczerze, gdy już nabrała powietrza i zaczęła spokojnie oddychać. Może wreszcie coś fajnego się wydarzy, bo jak na razie ta impreza, to klapa totalna.