Owego kolejnego, pochmurnego poranka, Valentin nie śpiesząc się, opuścił ciemne lochy. Co prawda nie chciał, bowiem nie lubił tak wcześnie rano jeść, jednakże musiał się napić, kawa była czymś co o tej porze było dla niego konieczne. Nie chciało mu się przepychać znów przez kuchnię pełną skrzatów, więc postanowił, że wypije ją po prostu w Wielkiej Sali. Nieco niewyspany, aczkolwiek jak zwykle w przemyślanie dobranych ubraniach, wszedł do owego pomieszczenia na parterze. Miał na sobie koszulę w biało szkarłatne pasy, a i oczywiście nie zapomniał jednego ze swych archaicznych zegarków, zwisających z kieszeni. Nie rozglądając się po sali skierował się do jakiegoś wolnego miejsca przy stole Slytherinu. Leniwie sięgnął po dzbanek z kawą, aby nalać nieco napoju do kubka. W myślach nieprzerwanie narzekał, że znów siedział po nocy, co za tym idzie, te parę marnych godzin snu na pewno nie były wystarczające. Spojrzał na czarny napój w kubku, mając nadzieje, że nieco go rozbudzi do życia, po czym wypił parę jego łyków.
Rozejrzała się po sali dopiero teraz dostrzegając jak niektórzy ciekawie się przebrali. Jeszcze w Hogwarcie nie była na balu przebierańców. Kiedy ze sceny usłyszała zespół, spojrzała w tamtym kierunku, jak się okazało, znajdowała się tam grupa składająca się z uczniów. Grali całkiem w porządku, aczkolwiek zdziwiła się, że szkoła nie zamówiła znów jakiegoś zespołu. - Zaraz wracam, skoczę po poncz - powiedziała do Charlesa i ruszyła w stronę kociołka z zielonym napojem. Wyglądał dość dziwnie, a przynajmniej niespecjalnie przypominał poncz. Aczkolwiek chciało się jej pić, postanowiła się więc przekonać jak to smakuje. Zabrała szklankę i zaraz zabrała się za napełnianie zielonym napojem. Noo, było całkiem niezłe. A przynajmniej nie poczuła chęci szybkiego wyplucia owego napoju, czego się obawiała. Inaczej mówiąc, był nawet znośny.
Oh tak, to było naprawdę miłe... No, pewnie teraz będzie kolejny temat do plotek, ale jak to się mówi, nie ważne, co mówią, ważne, żeby mówili - tak to bywa w muzycznej branży... Zaśmiał się w myślach... Czuł się gwiazdą, chociaż przecież nią nie był! ... Ale fajnie było pomarzyć... Kiedy Jared skończył śpiewać, ucałował delikatnie Connie w policzek, obejmując ją jeszcze. - Jesteś następna... Poradzisz sobie! - dodał od razu. Wiedział, że dziewczyna sobie poradzi.
Odstawiła szklankę wypełnioną do połowy jakimś owocowym drinkiem i zerknęła w stronę Krukona, który też coś popijał i chyba nie miał partnerki. Przez chwilę tak się w niego wpatrywała, bo niczego innego nie miała do roboty. Odpięła swój znak rozpoznawczy - pomarańczową parasolkę i położyła ją na stole. Chyba jej osoba towarzysząca już się nie zjawi. Jaka szkodaa...
Całe szczęście Marvolo nie słyszał o wampirze Edwardzie i to imię od razu kojarzyło mu się z nożycorękim. Może dlatego chłopak był tak zadowolony ze stroju i bez ogródek nazywał się Edwardem? Nie ważne, ważne jednak było to, co dotarło do uszu ślizgona, a była to piosenka, za którą osobiście nie przepadał. Raz jeszcze spojrzał na krukonkę i ślizgonkę oceniając ich stroje, po czym pokiwał z uznaniem głową. - W sumie nie ważne za co, obie jednak wyglądacie bardzo... - zastanowił się nad doborem słowa, a zaraz dokończył - mrocznie, a właściwie zjawiskowo - tylko takie porównanie nasunęło mu się do głowy. Chłopak zaraz spojrzał n kociołek z ponczem, po czym zwrócił się do swych towarzyszek. - Myślicie, że ktoś już tam dolał jakiś mocniejszy trunek? - zapytał marszcząc brwi i rozglądając się po sali. Piosenki zdawały się kończyć bardzo szybko i właściwie sam nie wiedział, czy ma dopchać się pod scenę wrzeszcząc "pogo!", czy poprosić jakąs dziewczynę do tańca, więc na chwilę obecną postanowił się jeszcze napić.
- Wiem...- Powiedziała niezgodnie z prawdą, wtulając się w niego puki jeszcze może. Miło i to bardzo.. Tak cieplutko i ... STOP! Koniec myśli. Nie będzie się teraz za bardzo rozpraszać. No i obiecała sobie, że da spokój z tym jej marzeniem o związku z akurat tym śizgonem. To nie miało szans. - Najwyżej, będzie kocia muzyka - Zaśmiała się - Pozatykacie uszy i kij wam w oko - Dodała chwile później coś z mugolskiego języka, co jej powtarzała Candy.
Roxy była kompletnie zamieszana. Nie zauważała czarnej chusty, Connie nie zauważyła jej wzroku, Namida zaciągnął gdzieś Connie przed jej występem... Dla niej było to tylko marzenie, pokazać się szkole z jej głosem... Głupie marzenie nastolatki, na dodatek Gryfonki, jedynej w zespole... Pora zacząć... Uf... Była przygotowana, nowość.
Lorelei L. E. Coleridge
Rok Nauki : I
Wiek : 31
Czystość Krwi : 90%
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
Lorelei wcale nie spieszyła się na bal z okazji Halloween. Przygotowywała się naprawdę wolno. Baardzo wolno. Mogła być szybsza, ale jej się nie chciało! Weszła akurat, kiedy ktoś śpiewał. A musiała przyznać, że głos miał ciekawy. Obejrzała ozdyby, które tematyką oczywiście bardzo pasowały do święta. W swoim olśniewająco pięknym, czarnym stroju, w którym wyglądała jak porcelanowa laleczka wyciągnięta z mrocznej pozytywki, przelawirowała przez salę, robiąc kilka malowniczych piruetów, roznosząc wokół zapach swoich ulubionych perfum, trzymających się zaskakująco długo. Po drodze zachaczyła o kociołek z ponczem, którego trochę sobie nalała i opadła na jakieś miejsce. Znów nie uczestniczyła w losowaniu, dlatego nie doszukiwała się na siłę znaku rozpoznawczego u innych. Nie miała swojego. Spojrzała w bok, aby zorientować się, obok kogo siedzi i zamarła na krótką chwilę. Samael. Wyśmienicie trafiła. Ich ostatnie spotkania nie miały się zbyt dobrze. Ale w sumie... po czym mógł poznać, że to ona?
HaHaHaHeHeHe. Ona chyba też sobie nie potańczy. Chyba, że z kawałkiem pniaka. Emilu, Morpheusie, quo vaditis? -Nie mogę porównywać, przybyłam tu dopiero niedawno. - uznała. Niezależnie od tego, jak bardzo irytowała ją na lekcjach założycielka zespołu, nie mogła odmówić jej zgranej, nieźle brzmiącej ekipy.
Ugryzła ciastko, było całkiem-całkiem... o saku czekolady z jakimiś tam orzeszkami. Ale nieee! Przecież ona miała partnera, co prawda była nią dziewczyna ale na pewno nie przyznała by się do tego właśnie Mii. Przecież lepszy rydz niż nic... wiedziała przynajmniej, że miałaby z kim pogadać (nawet jeśli nie byłaby to zbyt miła rozmowa) podczas gdy inni zajęci byli sobą. - Biedna - uśmiechnęła się słodko do Ślizgonki. - Cóż, czasem ma się takiego pecha... Jej wzrok powędrował do sceny, na której śpiewali uczniowie. Niektórych nawet znała. Gdzie tam niektórych, większość! I o, nawet Rox się załapała, ale akurat nie robiła nic specjalnego.
Pochwyciłam kieliszek, z krwistoczerwoną cieczą i przyłożyłam go do ust. Ciągle zastanawiałam się, kto może być moim partnerem. Czy to ktoś kogo znam? Czy on się w ogóle pojawił? Niestety na te, dręczące mnie pytania nie znalazłam odpowiedzi. Rozglądanie się dookoła też niewiele mi pomogło.
Po zapachu. Po tym jedynym, niepowtarzalnym zapachu. Bo przebijał się przez obmierzły odór potu ciał, smrodu ponczu i mdlącego swądu potraf. Bo to był z a p a c h, niepowtarzalna mieszanka tych perfum, które niegdyś (i w głębi duszy wciąż) uwielbiał, szamponu do włosów. Te najdrobniejsze rzeczy, składające się w harmonię, w Elise. Znieruchomiał, wyczuwając jej obecność. Znany mu rytm oddechu. Wytrąciła go z równowagi. Pogrążył się w bezradnym bezruchu, w chwilowym niebycie istnienia. Głowę wypełniła pustka, z której rozpaczliwie próbował wydobyć jak najbardziej jadowite powitanie. Majestatyczne, masywne skrzydła wciąż przypięte były do jego pleców. I zaczęły ciążyć jeszcze bardziej. Był dziś Aniołem. Ślepe, zasnute mgłą nieobecności oczy nadawały mu przerażający wyraz prawdziwie nieziemskiej istoty; blada cera i płowe włosy dzisiaj były jak najbardziej słuszne, idealnie dopełniające wyraz. Posągowa twarz i szczupłe, jakby wykute z marmuru szponiaste palce również sprawiały, że wyglądał niespodziewanie dobrze. (ooc: ale chamsko skopiowałam ze swojego pierwszego posta!) Zamrugał, jakby wybudzając się do życia. Jakby wraz z płytkim wdechem, posąg magicznie ożył, a wargi wykrzywił nieszczery, pogardliwy uśmiech. - Elise. Jakże pięknie dziś wyglądasz - zadrwił. Ale w tej drwinie, ku jego przerażeniu, ujawnił się fałsz. Brzmiało jak naciągane. Cholerny alkohol!
Kolejny idealny występ. Jej zespół naprawdę się spisywał. Odsunęła się od przyjaciela, dziękując cicho za taniec i pocieszenie. Pomógł jej trochę, samą obecnością. - Raz kozie śmierć... - Mruknęła - Biedna koza... Connie wiedziała, że teraz przyszła kolej na nią. Ta piosenka i krótka przerwa dla muzyków, żeby nie pozdzierali sobie gardeł. Westchnęła głęboko, pukając ze trzy razy palcem w mikrofon. Nie uniknie już śpiewania przed całą szkołą. Kochała to, ale wstyd jej było pokazać wszystkim, jak to zła Connie potrafi się w coś wczuć. Nie da klapy. Na pewno. Zaczęła śpiwać, z początku cicho, powoli podnosząc głos.
My hands are searching for you My arms are outstretched towards you I feel you on my fingertips My tongue dances behind my lips for you
This fire rising through my being Burning I'm not used to seeing you
I'm alive, I'm alive
I can feel you all around me Thickening the air I'm breathing Holding on to what I'm feeling Savoring this heart that's healing
My hands float up above me And you whisper you love me And I begin to fade Into our secret place
The music makes me sway The angels singing say we are alone with you I am alone and they are too with you
I'm alive, I'm alive
I can feel you all around me Thickening the air I'm breathing Holding on to what I'm feeling Savoring this heart that's healing
And so I cry The light is white And I see you
I'm alive, I'm alive, I'm alive
I can feel you all around me Thickening the air I'm breathing Holding on to what I'm feeling Savoring this heart that's healing
Take my hand I give it to you Now you owe me All I am You said you would never leave me I believe you I believe
I can feel you all around me Thickening the air I'm breathing Holding on to what I'm feeling Savoring this heart that's healed
W końcu zakończyła z lekkim uśmiechem. Kilka fałszów, miała nadzieję, że nie bardzo wykrywalnych. Oby. Nie ośmieszyła się raczej. Jej policzki w trakcie przybrały barwę różu pomieszanego z czerwienią. Jest dobrze. Miała nadzieję, że ktoś ją pochwali. W końcu to było jedyne, co potrafiła tak dobrze. Kiedyś nawet marzyła, że ktoś słysząc jej głos, się w niej zakocha.
Biedna, to TY zaraz będziesz, pomyślała w duchu. Tym razem fala wściekłości uderzyła w nią podwójnie, a to oznaczało, iż panna Rodwick może być w niebezpieczeństwie. Mia musi jednak nad sobą panować, więc sięgnęła po trochę ponczu chociaż wolałaby napić się czegoś mocniejszego. Zerknęła więc na kostiumik Krukonki i pokręciła głową w jedną i w drugą stronę. Taki sobie...
Kociołek! Wyraźnie go widziała. Zerwała się z ławki i popędziła ku dziewczynie z przypinką. - Hej! - Powiedziała kiedy już do niej dotarła - Jestem Vanille i jestem twoją partnerką razem z Jonatanem, który aktualnie gra tam na scenie - wskazała palcem na chłopaka. - Fajnie że wreszcie doszłaś bo zaczęło robić się nudno - uśmiechnęła się.
Stanął w drzwiach od sali i rozejrzał się pośpiesznie. Miał an sobie swoją ulubioną skórzaną kurtkę, a pod nią białą koszulkę z napisem "Kostium". Gdy przyjrzał się już dekoracjom wystarczająco dobrze, wszedł w głąb sali. Właściwie nie wiedział po co tu przyszedł. Lubił imprezy ale nie takie. Oparł się o jedno z krzeseł i chwycił ze stolika szklankę, następnie nalewając sobie do niej jakiegoś czerwonego napoju. Obrócił naczynie parę razy w ręce, aż w końcu wypił wszystko na raz. Przerzucił swoje myśli na to kto z kim przyszedł. Nie znał stąd prawie nikogo ale większość kojarzył z wyglądu. W niektórych przypadkach trudno było domyślić się kto jest czyją parą, zachowywali się tak jakby sami tego nie wiedzieli.
-No ja pamiętam lepszą muzykę , oj tak z Connie to niezłe ziółko. Pokręcił butem , słuchając muzykę. Pełno osób nie ma par. Po co ludzie się zapisują? Jak nie przychodzą. Pokręcił tym razem głową.
No i grała. Ruchów jej dłoni nie będę opisywać, bo zanudzilibyście się na śmierć. A przynajmniej przy drugiej piosence. Wypadło na prawdę świetnie, zwłaszcza "The Story". Vera uwielbiała tę piosenkę. Bo jak można było jej nie kochać? Publiczność chyba była zadowolona, wszak dziewczyna nie usłyszała żadnych gwizdów. A problemów ze słuchem nie miała. Powiem więcej - Veronique to przykład niezwykle zdrowego człowieka. Zero jakichkolwiek skrzywień kręgosłupa, kłopotów ze wzrokiem czy czegoś w tym rodzaju. Przyszła pora na Koni. Lardeux znów zaczęła brzdąkać na swojej gitarze. I ponownie wszystko wyszło dobrze. - Przerwa? - zapytała. Musieli w końcu odpocząć.
Po skończonej piosence nadszedł czas na występ Jareda. Brook stała jak oniemiała, przyglądając się chłopakowi. Na Merlina! Jaki on ma głos - rozmarzyła się, będąc nie do końca świadomą stania na scenie z otwartymi ustami. Uff, całe szczęście, że stała trochę w cieniu keyboardu, to i tyle ludzi znowu nie zauważyło, jak ślini się oglądając występ Krukona. I pomyśleć, że poza sceną, to właśnie z Brooklyn miał spędzić wieczór! Potrzepała głową, przez co królicze uszy zafalowały. Zdecydowanie musi porwać go do tańca! Zawojują cały parkiet, a co! Tylko niech na scenę wkroczy inny zespół, co będą mieli chwilę wolnego. Nie, żeby narzekała. O dziwo, w kapeli grało jej się całkiem dobrze, pomimo tego, że Brooklyn nie nawykła do pracy zespołowej. Tak czy owak, chętnie by potańczyła. Ale nie sama, o nie. poczeka cierpliwie, aż Jared skończy. Postanawiając, że nie będzie torturować nóg stojąc w szpilkach, podsunęła sobie stołek, siadając na nim, zaraz przy keyboardzie. Wpatrzona w Krukona, zasłuchała się w utworze, też nucąc pod nosem i mimowolnie dłonią wystukując rytm piosenki na własnym udzie. Potem śpiewała Connie. I choć Brook nie przepadała za nią, to trzeba przyznać, że śpiewać coś tam umiała. Oczywiście po każdym występie Brooklyn klaskała w łapki z niemałym uznaniem. Liczyła na to, że Connie trochę się ulituje i da im nacieszyć się balem, robiąc przerwę.
Nareszcie! Connie skończyła śpiewać, Roxy może nią o coś zapytać... Spojrzenie, rzecz jasna!Znowu spróbowała. Spojrzała na Connie wzrokiem, który wyraźnie mówił "Może mała przerwa? Mam pytanie do ciebie." Tym razem chyba to zobaczy, miejmy taką nadzieję. ZOBACZ! Czekała aż Connie zobaczy jej wzrok. Musiała to zobaczyć.
Hayley wodziła wzrokiem po osobach obecnych na sali, gdy przed oczami mignął jej błysk kociołka. Zamrugała kilkakrotnie i szybko przeniosła wzrok w to miejsce. Zamrugała znowu. I znowu. I jeszcze raz. Mrugała tak długo, zanim uwierzyła w to, co widzi, bo przypinkę, która pasowała do jej własnej miała dziewczyna. Tak, dziewczyna. Hayley była prawie pewna, że to Puchonka z jej rocznika. Dopiero za moment jej wzrok padł na chłopaka nieopodal, zdaje się Ślizgona, który też miał kociołek. Jej powieki pracowały szybko, gdy dziewczyna stała, nie mogąc się nadziwić. Chwile później przyszło rozczarowanie, a potem panika i dziewczyna niemal wybuchnęła płaczem, stojąc w przejściu i torując prawie całą drogę. Pomylili się, czy co? Dlaczego jej para była... parą? Kilka głębokich oddechów w końcu uspokoiło dziewczynę. Zrezygnowana podeszła do owej dwójki. - Cześć... Vanille. - Z trudem przypomniała sobie imię dziewczyny, z którą, zdaje się, uczęszczała na kilka lekcji. Obrzuciła spojrzeniem chłopaka, ale jego nie znała i nawet nie próbowała zgadywać, jak on się nazywa. - Cześć - powiedziała tylko do niego. - Zdaje się... - głos jej się lekko załamał, wiec odchrząknęła. - Zdaje się, że jestem z wami - skończyła, wskazując to na swoją, to na ich przypinki, by nie pomyśleli, ze zwariowała i nie wymyśliła sobie tego. Spróbowała się do nich uśmiechnąć, ale nie wyszło i zamiast tego wyszedł grymas odrobinę przypominający gest, który zamierzała przywołać na twarz, co wypadło dość ponuro.
Szklanka wypełniona drinkiem wyślizgnęła jej się z ręki i upadła na ziemię roztrzaskując się na kilkadziesiąt małych kawałeczków. Nikt pewnie tego nie zauważył, bo prawie każdy miał parę i znajdował się teraz na parkiecie. Była pewna, że jej osoba towarzysząca już się nie zjawi...może ten ktoś dowiedział się o Clau i celowo nie przyszedł? - Cholera jasna - Powiedziała i zaczęła zbierać kawałeczki szkła. No tak...użyłaby różdżki ale jej magiczny patyczek został w dormitorium. Miała nadzieję, że nikt tego nie widzi.
Lorelei L. E. Coleridge
Rok Nauki : I
Wiek : 31
Czystość Krwi : 90%
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
A więc jednak. Miał sposób, aby ją poznać. Ciekawe tylko jaki! Przecież nie mógł czytać w myślach, tak jak ona... No tak. Mogła darować sobie te perfumy. Za dobrze ją znał. Mogła go jednak śmiało obserwować, bo nie widział, że jej wzrok kieruje się właśnie w tę stronę. A wyglądał, no cóż, świetnie. Jak Anioł. Miała ochotę spoliczkować sama siebie. To z pewnością sprawiłoby, że odzyskałaby przytomność. Ale wyczuła małą, naprawdę niewielką, nutę fałszu w jego głosie. Nie wiedziała, czy przyjąć to jako ulgę, czy może odwrotnie? Ach, no! Ależ trafiła! Odwróciła głowę z powrotem. Wątpiła, aby mógł usłyszeć szelest włosów. Choć wszystko było możliwe. - Dziękuję - odpowiedziała, udając bardzo poważną. Nie mogła powstrzymać krzty pogardy, wylazła sama. - Ty również, Samaelu - dodała, niemniej poważnie, kręcąc lekko głową, aby odgarnąć włosy z oczu.
Dopiero teraz zwrócił większą uwagę na scenę. Niestety zespół przestał grać. Szkoda, bo Roger jest dość wymagający co do muzyki, a ta trzeba przyznać była całkiem dobra. Z nudów znów nalał sobie napoju do szklanki tym razem pijąc go powoli rozglądał się po sali szukając jakiejś sensacji. Wtedy zauważył dziewczynę i potłuczone szkło. Podszedł do niej i wykonał mało skomplikowany ruch różdżką jednocześnie wymawiając "Reparo" a kieliszek poskładał się w całość. Takie proste zaklęcie, a jednak tak przydatne.
Ostatnio zmieniony przez Roger Darken dnia Nie Paź 31 2010, 20:53, w całości zmieniany 1 raz
Ah, to mógł potwierdzić, był zakochany w głosie Connie... Kiedy skonczyła, cudem tylko powstrzymał się, żeby nie podbiec do niej i nie wyściskać jej tak przy wszystkich. - Przerwa. - potwierdził, uśmiechając się do Veronique. Spostrzegł, że dziewczyna, która śpiewa w chórkach cały czas patrzy na Connie, chyba próbując ją przywołać wzrokiem. Dopiero po chwili rozpoznał w niej Roxy... Uh, no, ale może warto zagadać... - Hej, co tam? ... Masz jakąś sprawę do Connie, możesz spytać mnie. - powiedział, dodając po chwili - Można powiedzieć, że jestem jej prawą ręką i jej sercem... - zaśmiał sie cicho na to porównanie... No, ale przecież nim był! Ciekaw był tylko, czy skoro Roxy go nie lubi, w ogóle sie odezwie...
Zacisnął mocniej szponiaste palce na kieliszku, ale musiał rozluźnić uścisk. Jeszcze sekunda, a lekkie drżenie szkła spowodowałoby pęknięcie. Serce jakby przyspieszyło tętna. To wszystko przez okropną duszność Wielkiej Sali. Ten cały dym przy posadzce, to też kolejny zapach, który niemal mdlił. I ciążyły skrzydła, ludzie wytwarzali zbyt wiele ciepła od tańca. To niewątpliwie było powodem przyspieszenia obiegu krwi w żyłach, w tych niebieskich, cienkich liniach tuż pod bladą skórą. Nagle, tak niespodziewanie i dobitnie, poczuł się taki człowieczy. - Czyżby twój partner cię zostawił? - zapytał cicho. Nie mógł wiedzieć, że Elise w ogóle nie miała przydzielonego partnera. Żywił nadzieję, że nie tylko jego wystawiono. Chociaż, gdyby wiedział kim jest jego partnerka, niechybnie by się cieszył, że doń nie podeszła.
Uśmiechnęła się. - Też uważam że to dziwne, ale może przeżyjemy w trojkę.. - Powiedziała - Jesteś Gryfonką, no nie? Chyba Cie znam, ale nie pamiętam skąd... Van była wyraźnie uszczęśliwiona, może teraz kiedy Jonatan będzie grał, nie będzie jej się tak strasznie nudziło. Po za tym gryfonka (chyba) wyglądała na osobe z którą da się porozmawiać, więc może właśnie teraz Van znalazła nową koleżankę.