Owego kolejnego, pochmurnego poranka, Valentin nie śpiesząc się, opuścił ciemne lochy. Co prawda nie chciał, bowiem nie lubił tak wcześnie rano jeść, jednakże musiał się napić, kawa była czymś co o tej porze było dla niego konieczne. Nie chciało mu się przepychać znów przez kuchnię pełną skrzatów, więc postanowił, że wypije ją po prostu w Wielkiej Sali. Nieco niewyspany, aczkolwiek jak zwykle w przemyślanie dobranych ubraniach, wszedł do owego pomieszczenia na parterze. Miał na sobie koszulę w biało szkarłatne pasy, a i oczywiście nie zapomniał jednego ze swych archaicznych zegarków, zwisających z kieszeni. Nie rozglądając się po sali skierował się do jakiegoś wolnego miejsca przy stole Slytherinu. Leniwie sięgnął po dzbanek z kawą, aby nalać nieco napoju do kubka. W myślach nieprzerwanie narzekał, że znów siedział po nocy, co za tym idzie, te parę marnych godzin snu na pewno nie były wystarczające. Spojrzał na czarny napój w kubku, mając nadzieje, że nieco go rozbudzi do życia, po czym wypił parę jego łyków.
- Jasne - odpowiedziała. W zasadzie ten skrót, jak i pełne imię jej odpowiadało. Niektórzy też wkurzali ją, nazywając nie inaczej, jak Audie. To już ją bardzo irytowało. - Łaa, niestety, nie mam pojęcia. Może zaczekajmy tam? - zapytała, wskazując stoliki. Wyglądałyby ciut dziwnie, tańcząc razem, choć niespecjalnie jej to przeszkadzało. Było jak było, skoro pary układały się tak, a nie inaczej, to trudno. Była jednak zadowolona. - No, Gimikis, z jakiego właściwie jesteś domu, bo nie kojarzę? - zapytała, mając nadzieję, że rozmowa jakoś się rozkręci. Po drodze do miejsc siedzących skierowała się do kociołka. Okazało się, że jest to poncz, więc nalała sobie trochę. - O, patrz! - powiedziała, kiedy w tłumie mignęła jej trzecia pomarańczowa chusta. Wyglądał bardzo ciekawie, ale jako że Aud nie znała się na mugolskich gwiazdach, nie wiedziała po co mu nożyczki. Pociągnęła dziewczynę za rękę i podeszła do chłopaka, rezygnując z siadania. - Cześć - powiedziała, trzymając swój poncz.
Dostrzegła Marvola, niestety nie miał on pomarańczowej parasolki. No cóż...Clau chyba nie doczeka się swojej osoby towarzyszącej. Zerknęła ponownie na Ślizgona. Dziewczyna też była ubrana na czarno. - Cześć Marvolo - Powiedziała wykrzywiając czerwone usta w uśmiechu. Ciekawe czy chłopak ją jeszcze pamiętał.
Wzięła od niego napój, mrucząc podziękowanie. Upiła łyk i stwierdziła, że jest naprawdę smaczne - takie, jak być powinno. Wybornie. Hmm... Zostawi ją? Ach tak, jasne. Nie ma sprawy. Już miała poczuć się urażona, ale dotarło do niej, że zachowałaby się jak rozpieszczona pięciolatka. Na litość boską, żaku! - Spoko - odparła, siląc się na młodzieżowy, luzacki ton, którego na co dzień nie używała. Uśmiechnęła się kącikami ust - Chętnie was posłucham.
Effie ani się nie rozglądała po sali. Natomiast jeśli chodziło o losowanie zawsze zapewniało parę, wszak z zapraszaniem to już różnie bywało. Poza tym, rzeczywiście coś w tym było, że czasem było można ciekawie trafić. Już nie tyle, aby kogoś nowego poznać, co choćby po to aby odkryć, że brat koleżanki został nowym bibliotekarzem. - Ależ ja zawsze mam pozwolenie - uśmiechnęła się dumnie. Ba! Raz dostała nawet od Salvatora, a to nie lada wyczyn! Co więcej, sama poszła do jego gabinetu. Prawdę powiedziawszy to jak zwiedzanie jamy lwa, no ale cóż było warto. No a pannie Fontaine trzeba było przyznać jedno, że jeśli coś osiągnąć chciała, to zazwyczaj znajdowała na to jakiś sposób.
Rox skierowała wzrok na wchodzącego. przecież to Twan! Znaczy... Zorro-Twan! Od razu podbiegła do niego. - Witaj Zorro. - Powiedziała uśmiechając się do niego. Jak dawno go nie widziała. Wyjęła swoją szablę zza pazuchy. Była tak szczęśliwa że widzi Twana! Ale smuciła ją jedna rzecz... Znak rozpoznawalny... Ona miała czarną chustę on... Wisiorek z dynią. Los niesprawiedliwy! Szablą w powietrzu zrobiła "X".
Rozejrzała się raz jeszcze, niewiele dostrzegając w tłumie. Szybkim ruchem rozwiązała troczki peleryny i rzuciła ją gdzieś na półkę? stół? podłogę? Gdziekolwiek. Przygłądziła delikatnie gazetową sukienkę. Kucnęła, chowając się bardziej w dymie. Wyciągnęła rękę i, zaciskając dłoń w pięść, próbowała złapać ów gaz. Gdy tak się bawiła, uśmiech nie znikał jej z buzi. Zerkała też co chwila na swoją partnerkę. - Zerknij, czy nie pojawiła się na sali pomarańczowa chusta - powiedziała wesołym tonem. Nie żeby miała dość gryfonki czy coś w ten deseń. No skąd. Po prostu była ciekawa, któż to trzeci do nich trafił. Potem podniosła się i ruszyła za Aud w stronę stolików. - Krukoland, moja partnerko - wyszczerzyła lekko zęby. - A Ty? - również jej nie kojarzyła. Poncz? Spojrzała do kociołka i zmarszczyła nos. Daruje sobie na razie. Nie zdążyła nawet chwilę postać, a już dziewczyna ciągnęła ją do Pomarańczowej Chusty. Edward Nożycoręki? Oglądała ten mugolski film. Depp, oczywiście, ach i och. Przystanęła tuż za Audrey i wychyliła się zza niej, żeby dojrzeć chłopaka. Odpowiadało jej to położenie, bo mogła uważniej mu się przyjrzeć.
Ostatnio zmieniony przez Gimikis Reilly dnia Nie Paź 31 2010, 19:24, w całości zmieniany 2 razy
- Świetnie! ... w sumie, to nie ćwiczyliśmy za dużo... ale mam nadzieje, że wyjdzie to jakoś po ludzku. - zaśmiał się, wspominając ich ostatnie spotkanie... - Właściwie, nie mamy nawet nazwy... Może jak nas zobaczysz, wpadnie Ci coś do głowy? - spytał, mając nadzieje, że mimo wszystko Jacq nie będzie miała do niego o to żalu. Upił nieco ponczu, rozglądając się jeszcze. Większość osób już odnalazła swoje pary... W sumie, czuł się trochę nieswojo, nie mając o czym za bardzo z krukonką rozmawiać...
Emowaty wampir cały czas rozglądał się za partnerem. Jak na razie go nie widziała. Wkurzyła się. Chociaż mogło być gorzej. Mogła trafić na profesora. Więc samotność ma jednak swoje plusy. Nagle spostrzegła kolejną dynię. W końcu! Czas się przekonać, kto to jest!. Przeniosła swoje spojrzenie nieco wyżej i odetchnęła z ulgą. - TWAN! - wrzasnęła podbiegając do partnera.
Ostatnio zmieniony przez Veronique Lardeux dnia Nie Paź 31 2010, 19:16, w całości zmieniany 1 raz
- Postaram się dotrzymać ci towarzystwa, moja miła - rzekł, skłaniając się jej raz jeszcze. Rozejrzał się po sali z wyraźnym rozbawieniem. - W towarzystwie piratów, wampirów, aniołów i królików, moja dmuchana siekiera czuje się dość mało barwna - rzekł ze smutkiem, podnosząc na nią błękitne spojrzenie. Uśmiechnął się zaraz jednak szeroko. Jakże swobodnie czuł się zawsze w towarzystwie tej kobiety! Jakże lekko robiło mu się na sercu, gdy widział jej uśmiech. A gdy tylko twarz zasępiała się w wyrazie smutku, miał ochotę ująć jej podbródek i zapewnić płomiennie, że ktokolwiek albo cokolwiek sprawiło jej przykrość, on złoi temu komuś/czemuś skórę/nieskórę. Jak ukochana, śliczna młodsza siostrzyczka. - Ponczu, droga Amelie?
- ZESPÓŁ - Wydarła się na pół sali, stojąc przy przygotowanym wcześniej miejscu dla nich. No trzeba się dać wykazać Namiemu prawda? W końcu do niego będzie należała pierwsza piosenka, która rozpocznie bal. Connie poprawiła coś w stylu magicznych mikrofonów, jeden sobie obniżyła. Rozejrzała się za sprzętem. Wszystko na miejscu. Teraz tylko czekać na reakcję ludzi. Na początku robiła tylko i wyłącznie za dodatek w chórku. Będzie dobrze, na pewno. Zobaczyła, że osoby się zbliżają. Czas zaczynać. - Witam wszystkich na balu z okazji Hallowen! Jesteśmy Silent Shout i będziemy was dzisiaj zabawiać - Connie zapewne dziwnie wyglądała w tej roli, ale lubiła robić za wodza. W końcu była niezłą despotką.
Zaśmiał się cicho. - No wiesz, dla mnie nie wystarczy samo pozwolenie. Byle podpis na świstku pergaminu można po prostu wyłudzić. Wymusić. Ukraść! Tymczasem aby dostać księgę, musisz pokazać, że jesteś godzien ją chwycić w dłoń! Że jesteś godzien poznać jej smakowitą treść! Że jesteś godzien przewracać powoli żółte kartki i pochłaniać godzinami zakazane litery, układające się w złe, mroczne zaklęcia i inne uroki! - rzekł, stopniowo podnosząc głos i wzbogacając swoją wzniosłą przemowę odpowiednio uroczystą gestykulacją. A co, niech wie, że to prawdziwie odpowiedzialny, stworzony do tej pracy bibliotekarz.
Przez dłuższą chwilę wpatrywał się w swe nożyczki, zaraz jednak stwierdził, że nie jest mu z nimi zbyt wygodnie, odłożył więc jedną parę na stolik i skierował się do ponczu, nalał sobie pełną szklaneczkę i już zamierzał się napić, kiedy dostrzegł zmierzającą w jego kierunku pomarańczową chustę, wraz z właścicielką oczywiście. Uśmiechnął się sam do siebie i zerknął po obu dziewczynach z identycznymi jak on znakami rozpoznawczymi. - No... Hej... Ciach ciach! - rzekł i pomachał im przed twarzami nożyczkami, a zaraz opuścił je i upił nieco ponczu. - To jak widzę dobierali nas po trzy osoby, a może ktoś jeszcze do nas dołączy? - zapytał. Wtedy też spostrzegł Clau, pomachał w jej kierunku nożyczkami i uśmiechnął się szeroko. - Cześć młodsza koleżanko - przywitał się ze znajomą mu ślizgonką.
- Jestem przebrany... - Zastanowił się chwilę. Po chwili uśmiechnął lekko i odpowiedział swoim męskim głosem, z uroczym francuskim akcentem. - Za siebie... - Odsunął się od niej i ukłonił - Wybacz mi na chwilę panienko - Następnie ruszył w stronę drącej się siostry. Pochwycił szybko jedną z wolnych gitar, najwyraźniej kogoś brakowało i zagrał kilka wolnych dźwięków. Będzie dobrze.
- No, jeśli będziecie kiepscy, nie omieszkam wam wytknąć wszystkich błędów - odparła z surową miną - Tak naprawdę jestem starym, nudnym, ale szanowanym na całym świecie krytykiem muzycznym w przebraniu rudowłosej nastolatki - wyznała konspiracyjnie i zaśmiała się. Nie mają nazwy? - Serio? Hm. Nie wiem, może coś wymyślę, chociaż przyznam, że nie jestem zbyt kreatywna. Upiła łyk ponczu.
Och, tylko trochę się zarumieniła, słysząc jak uroczo ją nazwano. I zdecydowanie nie dlatego, co chwilę szczerzyła wcale nie królicze ząbki. Właśnie, mogła wydłużyć je zaklęciem, byłyby wtedy takie realistyczne! Dygnęła lekko, słysząc komplement i zaproszenie do wspólnego tańca. Co z tego, że czasem plątały jej się nogi? Ta gęsta mgła doskonale maskowała każdy krok. Merlinie! Oby tylko nie kicnęła mu na stopę! To zdecydowanie byłaby jedna z jej wielu życiowych wpadek. Nie, nie, nie. Do takiego upokorzenia to ona nie dopuści! Uniosła głowę, wyprostowała plecy i dumnie kroczyła przez parkiet, prowadzona przez Jareda, machając przy tym puchatym ogonkiem. Ależ będą widoczni na samym środku parkietu! To w sumie dobrze, bo Brook lubiła się wyróżniać, a z takim dżentelmenem stanowili bardzo oryginalną i rzucającą się w oczy parę. Dobrze, że tańczyli teraz, kiedy było mniej ludzi, więcej miejsca dla nich! Oczywiście, kiedy reszta uczniów się rozkręci, to też będzie fajnie. Po drodze nie mogła powstrzymać się od śmiechu, widząc poczynania Jareda. Wczuł się w klimat, jednak Brooklyn postanowiła nie utożsamiać się za bardzo ze swoją postacią i nie gryźć ludzi po kostkach. Czasem tylko pokicała, zamiast iść jak człowiek. - Tak, ja też tak słyszałam. Mam tylko nadzieję, że i nam się trójkącik nie trafi - mruknęła marszcząc przy tym brwi. - Mi tam odpowiada taki partner - uśmiechnęła się, przystając w miejscu. Już miała zaczynać taniec z panem wielce przystojnym Jaredem, kiedy Connie się wydarła. Niech ją piekło pochłonie. - Jaredzie, me wielkie uszy dosłyszały wrzask Tenebres. Musimy kicać na scenę, zatańczymy za chwilę! - dodała smętnym tonem. Pociągnęła go za rękę w stronę sceny, a potem zajęła miejsce za keyboardem, puszczając jego rękę. Zagrają kilka piosenek i wrócą do niezaczętego jeszcze tańca!
Ostatnio zmieniony przez Brooklyn Toxic dnia Nie Paź 31 2010, 19:26, w całości zmieniany 1 raz
- Dobra muszę się zmywać - oznajmiła zanim Twan zdążył cokolwiek powiedzieć. Nie miała czasu do stracenia! - Jestem w zespole, a zaraz występ. Przyszła na scenę, tuż za Koni. Och, nie mogła się doczekać, aż zacznie śpiewać swoje piosenki! W ogóle cały repertuar był wspaniały! Temu nie dało się zaprzeczyć. Wzięła do ręki drugą gitarę. Co jak co, ale uwielbiała ten instrument. Chociaż szkoda, że to nie była elektryczna.
Zafascynowany spływającą po szabli krwią, która już po chwili ciekła po jego dłoni brudząc tym nieskazitelnie czarny kostium nie zauważył na początku jak pochodzi do niego Roxy. Dopiero jej słowa wyrwały go z zamyślenia. - Witaj, pani kapitan Hak - wyszczerzył do niej zęby i również wyciagnął swoją szablę, ale oczywiście zamiast iksa nakreślił w powietrzu krwiste zet. - Oj, przepraszam - powiedział ze skruchą, widząc jak część cieczy skapuje na strój dziewczyny. No, przynajmniej teraz obydwoje byli czerwoni. - Veraaaa! - odpowiedział przyjaciółce takim samym powitaniem. Jego wzrok spoczął na jej wisiorku. Ach, lepszej partnerki nie mógł sobie wymarzyć. Z radością przytulił Ślizgonkę, ma się rozumieć po przyjacielsku. Nieco zaskoczony patrzył jak Ver idzie na scenę. Woooooooow, będzie śpiewała, grała, czy co tam jeszcze!
- Emm...to ja nie będę wam przeszkadzała. - Powiedziała i zmierzyła wzrokiem towarzyszki Marvola. Posłała nieco szerszy uśmiech Ślizgonowi i po chwili ruszyła w stronę stołu z jakimiś drinkami. Miała ochotę na imprezę a jej osoba towarzysząca się nie pojawiła. Może taka nie istnieje a ta pomarańczowa parasolka to tylko pic na wodę?
Vanille uśmiechnęła się do odchodzącego chłopaka. Podeszła do kociołka z ponczem i nalała sobie do kubeczka, potem powoli przepchnęła się przez tłum tuz pod scenę. Z tego miejsca można było spokojnie obserwować wszystko co działo się na scenie i na całej sali. Van spokojnie powiodła wzrokiem po zebranych usiłując znaleźć jeszcze jeden kociołek, jednak jej poszukiwania spełzły na niczym więc zwróciła swoją uwagę na chłopaka.
Lawirował długą chwilę pomiędzy tłumem uczniów, uderzając ich albo białą laską po piszczelach i kostkach, albo krańcami białych skrzydeł po plecach i głowach. Znalazł gdzieś miejsce siedzące. Zamaszystym ruchem odgarnął swoje skrzydła i przywołał sobie kieliszek ponczu. Zmarszczył lekko brwi. Dookoła rozgorzał gwar rozmów, chyba każdy znalazł już jakąś osobę towarzyszącą... i zapewne w wielu przypadkach nie był to wcale przydzielony partner. Oparł łokieć o stolik a głowę wsparł na bladej, chłodnej dłoni. Z ust posypało się kilka niewyszukanych przekleństw, a twarz zachmurzyła się w posępności. Czego on oczekiwał, do cholery? Ostatnim razem się udało, bowiem wspierała go Jacqueline, a potem spędził całkiem miły wieczór w towarzystwie Catherine. Ta druga zniknęła, swoją drogą. Anioł zaczął bezmyślnie szarpać naszyjnik z wisiorkiem w kształcie kruka, skrzydła zaczęły ciążyć, poncz źle smakować, powietrze wypełniać się obmierzłym zapachem ludzi i ich potu, a powietrze rozdarło się fałszowaniem hogwarckiego zespołu. P e r f e k c y j n i e.
O, skłonił się jej raz jeszcze. W ramach rewanżu zrobiła zgrabny piruet i również bardzo nisko mu się skłoniła. Miała ochotę potańczyć. Swoją drogą, zabawne, że przyszedł na bal, choć nie tańczył. Uśmiechnęła się - to naprawdę miło z jego strony! Nawet bardziej niż miło. W sumie, to żałosne, że ktokolwiek musiał jej dotrzymywać towarzystwa, już chyba lepiej było sobie stąd zniknąć niezauważoną, ale czy to nie wspaniałe i szlachetne, że postanowił to zrobić? Uśmiechnęła się, rozbawiona jego uwagą. -Na miłość boską, Morpheus, nie daj się byle mugolskiej siekierze wprowadzić w kompleksy! - zresztą, nie każdy się zdobył na dodanie do swojego stroju jakiegoś mugolskiego elementu. Nie wiedziała o czym właśnie myślał, ale wyraz jego twarzy, a także spojrzenie którym ją obdarowywał było tak niesamowicie rozczulające, że wprost się rozpływała. -Zaiste skorzystam z tej cudownej oferty, mój dzielny rycerzu. - uznała. Hm. A może w ramach focha z przytupem którym właśnie obdarowała jej nieobecnego partnera zaproponuje Morpheusowi udanie się stąd na dwuosobową imprezę?
,,Nieco'' spóźniona weszłam do sali. Nie miałam złudzeń co do partnera. Pewnie już dawno zrezygnował z poszukiwań. Poprawiłam swój biały welon. Kto zgadnie kim jestem? Tak, panną młodą, lekko podgniłą ale zawsze. Cały efekt psuł kotylion z czarownicą. Ale cóż, znak to znak. Nie tracąc więcej czasu podeszłam do stanowiska z ponczem.
Przysłuchiwała się tej jego pełnej emocji wypowiedzi, i tego jak to uświadamiał ją, że jest świetnym bibliotekarzem. Cóż, każdy ma jakieś powołanie, Charles chyba znalazł swoje własne. - Aha - odpowiedziała jakże elokwentnie. - Całe szczęście są jeszcze księgarnie, nie tylko biblioteki, bo jeszcze w tej selekcji się okaże, że nie zasłużyłam na czytanie zaklęć i co bym wtedy poczęła? - Powiedziała robią niby to przerażoną minę.
Uśmiechnęła się. - Nie kapitan Hak, najzwyczajniejsza piratka... - Powiedziała. Dlaczego los jest taki okrutny?... Odwróciła się, usłyszała jakiś krzyk za sobą. Veroniqe... Tak to ona... Znowu głośny krzyk. CONNIE! DZIÓB W KUBEŁ, WSZYSCY CIĘ SŁYSZĄ! Veroniqe była partnerką Twana... Co za szkoda! Ah... Dlaczego nie ma chłopaka z czarną chustą? Krew... Idealne do stroju! Mrugnęła do Twana i pobiegła z powrotem na swoje miejsce - gdzieś przy Bell...
Wszedł ubrany za farmera z dyniową głową. Szukał swojej pary , przypinka z czarnym kotem. Wydawała mu się śmieszna i szukał swojej pary. Była nią Amelie. -Witaj Am... sorry za spóźnienie ale już jestem. Chyba nikt go nie rozpoznał w stroju farmera.
- Dobra, na mnie czas... - zerknął na Connie... czyli jednak wzięła tamtą nazwę? ... Cóż, niech i tak będzie... Szybkim krokiem dotarł do sceny. Trochę się denerwował, chociaż to nie był jego pierwszy występ... Występował już jako mały chłopiec, ale to jednak było coś innego... tak przed całą szkołą... No, miał nadzieje, że się nie potknie, ani nic. Podszedł do mikrofonu. Skoro Vera zajęła gitarę, jemu ona nie była już potrzebna. Chwycił za mikrofon, rozglądając się po ludziach... Zaśmiał się do swoich myśli, uspakajając się tym samym. Zacisnął mocniej dłoń na mikrofonie i spojrzał na zespół, dając im znak, że mogą zaczynać. Muzyka była mocna, rozchodziła się po całej wielkiej sali, zapewne wzmocniona jakimś zaklęciem. Piosenka była obłędna, wiedział to, i choć normalnie wokalista miał zupełnie inne głos niż Namida, ten nie starał się go aż tak modyfikować... Miało jednak wyjśc mrocznie i zabawnie jednocześnie, tak samo jak w kawałku.
Boys and girls of every age Wouldn't you like to see something strange? Come with us and you will see This, our town of Halloween
This is Halloween, this is Halloween Pumpkins scream in the dead of night
This is Halloween, everybody make a scene Trick or treat 'till the neighbors gonna die of fright It's our town, everybody scream In this town of Halloween
Zrobił głębszy wdech, odsuwajac sie wcześniej od mikrofonu... W duchu dziękował wszystkim bogom, że nie jest już chory, chociaż teraz przydałaby mu się chrypka...
I am the one hiding under your bed Teeth ground sharp and eyes glowing red
I am the one hiding under your stairs Fingers like snakes and spiders in my hair
This is Halloween, this is Halloween Halloween, Halloween, Halloween, Halloween
In this town, we call home Everyone hail to the pumpkin song
In this town, don't we love it now? Everybody's waiting for the next surprise
Rozejrzał się uważnie po ludziach... Nie znał ich wszystkich, ale wiedział, że uwielbia patrzeć na nich z tej perspektywy, właśnie ze sceny... W tym momencie właśnie pojął, co naprawdę chce robić... Śpiewał dalej, nawet z większym zapałem niż wcześniej.
I am the clown with the tear away face Here in a flash and gone without a trace
I am the "Who" when you call, "Who's there?" I am the wind blowing through your hair
I am the shadow on the moon at night Filling your dreams to the brim with fright
This is Halloween, this is Halloween Halloween, Halloween, Halloween, Halloween Halloween, Halloween
Tender lumplings everywhere Life's no fun without a good scare That's our job, but we're not mean In our town of Halloween
In this town, don't we love it now? Everyone's waiting for the next surprise
Skeleton Jack might catch you in the back And scream like a banshee Make you jump out of your skin This is Halloween, everybody scream Wont you please make way for a very special guy
Our man Jack is King of the pumpkin patch Everyone hail to the Pumpkin King now
This is Halloween, this is Halloween Halloween, Halloween, Halloween, Halloween
In this town, we call home Everyone hail to the pumpkin song
La la la, lalala, la la la, lalala, la la la, lalala, lalala, woo!
Kiedy krzyknął na koniec, zamknął oczy, czekając... wygwiżdżą ich, czy może zaczną klaskać ?
Ostatnio zmieniony przez Namida Kirei dnia Nie Paź 31 2010, 19:37, w całości zmieniany 1 raz