Owego kolejnego, pochmurnego poranka, Valentin nie śpiesząc się, opuścił ciemne lochy. Co prawda nie chciał, bowiem nie lubił tak wcześnie rano jeść, jednakże musiał się napić, kawa była czymś co o tej porze było dla niego konieczne. Nie chciało mu się przepychać znów przez kuchnię pełną skrzatów, więc postanowił, że wypije ją po prostu w Wielkiej Sali. Nieco niewyspany, aczkolwiek jak zwykle w przemyślanie dobranych ubraniach, wszedł do owego pomieszczenia na parterze. Miał na sobie koszulę w biało szkarłatne pasy, a i oczywiście nie zapomniał jednego ze swych archaicznych zegarków, zwisających z kieszeni. Nie rozglądając się po sali skierował się do jakiegoś wolnego miejsca przy stole Slytherinu. Leniwie sięgnął po dzbanek z kawą, aby nalać nieco napoju do kubka. W myślach nieprzerwanie narzekał, że znów siedział po nocy, co za tym idzie, te parę marnych godzin snu na pewno nie były wystarczające. Spojrzał na czarny napój w kubku, mając nadzieje, że nieco go rozbudzi do życia, po czym wypił parę jego łyków.
Wychyliła się zza stołu spoglądając na leżącego na ziemi chłopaka, otoczonego tym zielonym dymem. Uśmiechnęła się jedynie pod nosem, po czym ponownie oparła i wypiła łyka Ognistej. - Co tam się będziesz przejmować, niech sobie chłopak pośpi - uznała z rozbawieniem, po czym zaciągnęła się swoim wypalonym do połowy papierosem. - Gdzie się nauczyłaś robić i przede wszystkim pić takie mieszanki? - Zapytała nieco tym właściwie zaskoczona. Nie często spotykało się filigranową blondyneczkę o takiej mocnej głowie! Eff zdjęła swój czarny kapelusz i położyła go na stole, przez chwilę obracając dookoła i czekając na odpowiedź dziewczyny.
Wkroczyła do sali bardzo spóźniona, chociaż szczerze mówiąc... po prostu jej to zwisało. Przecież ten bal i tak będzie trwał jeszcze parę bitych godzin, więc jedna w tę czy we w tę nie powinna chyba robić jakiejś znaczącej różnicy. Ostatni raz poprawiła przypinkę w kształcie ducha, która mieniła się w jej włosach. Dzisiaj pozwoliła sobie na kreację, rodem szaleńczych lat 20. Włosy, upięte w schludny loczek, robiły bardzo konserwatywne wrażenie. Beret o delikatnym odcieniu różu, który zdobił jej fryzurę, aż się prosił, by przypiąć do niego jakiegoś żywego kwiatka. Odciągał on nieco uwagę od tego, że dziewczyna postawiła na naturalność (chociaż szczerze mówiąc, po prostu nie miała już czasu na makijaż). Podkreśliła sobie jedynie delikatnie rzęsy, a policzki same zabarwiły się delikatnym, słodkim odcieniem różu, ponieważ wciąż wyglądała swojego partnera. Oby był wysoki! I starszy! I przystojny! I starszy! I wysoki! I żeby umiał tańczyć! Brrr! Dłużej nie wytrzyma. Każdy jej krok tłumiła gumowa podeszwa różanych bucików. Długie chude nogi, które przyozdobiła białymi rajstopami, narzucały pewien określony taniec, jej zwiewnej, równie różowej co reszta garderoby sukience. Ta zaś prezentowała się bardzo skromnie... chociaż to również miało swój pewien, niewieści urok. Parę falbanek, które regularnie pojawiały się co jakieś 5 centymetrów, podrygiwały z każdym jej krokiem. A i jeszcze te niesamowite perełki. Przyłożyła dłoń do czoła i przygryzając nerwowo dolną wargę, poczęła rozglądać się za mężczyzną z przypinką na piersi w kształcie ducha.
Connie zaraz po swoim jakże cudownym występie ulotniła się. Nie w smak jej było, żeby każdy na około wytykał jej błędy czy coś, w końcu była znienawidzoną osobą. Stała przed wielką salą, rozglądając się na boki. Po jakimś czasie dopiero odważyła się, żeby wejść do sali. Będzie dobrze. Rozejrzała się. Było jeszcze więcej osób i najwyraźniej dobrze się bawili. Spodobał się jej śpiew Ver, była dobra. Pewnie lepsza od niej. No, ale co tam? Ważna jest zabawa, ne? Nie powinna się przejmować. W końcu czeka ją jeszcze duet z Namidą. Rozejrzała się po sali. Żadnej PRZYPINKI W KSZTAŁCIE NIETOPERZA nie dostrzegła. Naprawdę została wystawiona do wiatru. No... Trudno? Chociaż raz miała nadzieję czuć się na balu jak księżniczka, która będzie miała z kim tańczyć. Wyszła na scenę.
Grał na wolnej gitarze basowej, wczuwając się w to całym sobą. Można było zobaczyć na jego twarzy, jak wielka pasja łączy go z muzyką. Potem zrobili sobie przerwę, podczas której nie podszedł do swojej partnerki. Dlaczego? Zauważył, że ma dwie. Czy to nie jest trochę niesprawiedliwe? Będzie musiał się rozdwajać, jeśli obie oczekują adoracji. No dobrze, jakoś sobie chyba poradzi. Westchnął. Teraz zrobiło się dość cicho, więc powinna być kolej na jego piosenkę. Wziął do rąk mikrofon. Z początku jakby wielka gula w gardle, nie pozwalała mu śpiewać, ale kiedy posypały się pierwsze nuty, ten problem odrazy zniknął. Przymknął oczy. And if your heart stops beating, I’ll be here wondering, Did you get what you deserve? The ending of your life And if you get to heaven I’ll be here waiting, baby, To get what you deserve, The ending of your life Won’t wait, And my heart can’t take this hurt,
You heard the news that you're dead, I know I never had much nice to say, I'm thinking about you anyways, Take me from the hospital bed, (in audible) And wouldnt it be great if we were dead, We’re Dead!
So tired and Oh so squeamish, You never felt enough, To get what you deserve The ending of your, And if you get to heaven, I’ll be here waiting, baby, To get what you deserve, The ending of your life, Won’t wait, And your heart can’t take this hurt,
You heard the news that youre dead i know i never had much nice to say, I'm Thinking about you anyways, You’re Dead, Before the hospital bed, Walking around and you’re kissing my hand, And we’re wondering away that's what, We’re,
And in my honest observation during this operation found a complication in your heart so wrong, Cause now you’ve gone Maybe just two weeks to live is that the most ,THE MOST THAT YOU CAN GIVE?!, Let’s go,
Na na na na na, Na na na na na, Na na na na na, Na na na na na, Na na na na na, Na na na na na,
Did you just do, That here and now, It’s just a joke, And why are we broke, It’s just a joke, And we’d you go, It’s just a joke And what have I done?
Kompletnie nie mogąc się powstrzymać, w pewnym momencie Namida chwycił drugi mikrofon, co chwila dołączając się do Jonatana. Piosenka była obłędna, z pierdolnięciem, tak, jak lubił! To było coś biorąc pod uwagę to, że nigdy nie pomyślałby, że chłopak da sobie z takim kawałkiem rade. Kiedy skończył, zaśmiał się głośno, zupełnie szczęśliwy... Cóż, nie był może gwiazdą wieczoru... Bo to inni górowali znacznie ponad nim, ale to dało mu do myślenia, że musi dalej ćwiczyć i uczyć się, żeby być jeszcze lepszym. Zerknął na Connie... Musiała być dumna z brata, oboje byli bardzo uzdolnieni muzycznie. Już nie mógł doczekać się ich duetu... miał świetny pomysł, tak, żeby wszyscy to zapamiętali...
-Wobec tego cieszę się, że prezentujemy jedno stanowisko w tej arcyciekawej sytuacji. - odparła, również wyglądając na nieco rozbawioną. Nagle patent z zieloną mgłą wydał się jej genialny - na żadnej imprezie nie udało się jej przyuważyć lepszego miejsca do ukrywania "uczniów w stanie nietrzeźwym". Spojrzała na wypalanego papierosa, mimowolnie zastanawiając się, jakiż to niecnych sztuczek mogła użyć na wszelakich opornych właścicielach papierosów, aby wykazali się wprost imponującą chęcią dzielenia z innymi. Hm. Chyba mogła na jej obydwa pytania udzielić jednej odpowiedzi. -Ja i Louis, urodziliśmy się w Moskwie, mieszkaliśmy z.. niezbyt opiekuńczą matką w niezbyt ciepłym domu. - nie zagłębiała się w temat, ale samo brzmienie było dość wymowne. -Gdzieś tak pół życia temu, przeprowadziliśmy się do Paryża do nienadopiekuńczego ojca, któremu bywa "wszystko jedno". - cóż to za twórcze podsumowanie jej rodziny! -No, reasumując - życie w alkoholowych stolicach obowiązuje. W Rosji wódkę pije się do wszystkiego i na wszystko, uważa się ją tam za lepszy lek na wszystko, niż aspiryna. Po prostu widziałam jak się ją wytwarza, spróbowałam kiedyś sama i voilà. A absynt to oczywiście tradycja francuska. Inne alkohole w mieszance to z reguły przypadek, ot co, dodaję ten alkohol, który akurat mi się spodoba. - a że ostatnio piła świetny rum.. -Tak swoją drogą.. Doszłam do wniosku, że to wspaniały środek samoobrony. Przynajmniej w przypadku mężczyzn. - uznała, uśmiechając się. Mężczyźni o każdej porze dnia i nocy są chętni do picia. I żaden z nich nie byłby w stanie uwierzyć, że alkohol od kobiety mógłby ich pobić.
Ślizgonka na całą sytuacje patrzyła z niesmakiem. Aż głupio się przyznać, lecz w pewnym momencie dziewczyna po prostu… przysnęła. Często się jej to zdarza, jednak według niej opanowała tą rzecz do perfekcji i pewnie nawet nikt nie zauważył. Przeraziła się więc widząc leżącego Marvola. Natychmiast dała nurka pod stół próbując go ocucić. Na próźno… - Coś ty mu zrobiła? – wycedziła przez zęby do białej królowej siląc się na spokój. Jeszcze bardziej wyprowadziło ją z równowagi to, iż mimo wykończenia na jakiś sposób chłopaka, dziewczyny wcale się tym nie przejęły, tylko gawędzą sobie jakby nigdy nic.
Z niespecjalnym wzruszeniem uniosła brwi, jednocześnie przenosząc wzrok na tę drugą ślizgonkę. Ojojoj, po cóż się tak denerwować? Wszakże złość piękności szkodzi! -Czemu miałabym mu coś robić? - spytała zdziwiona jakże obraźliwą insynuacją. -Urżnął się w trupa, nie zachęcałam go, żeby pił. - przypomniała niewinnie. Sam chciał.
- To trzeba było go powstrzymać?! - krzyknęła. - Idiote... - mruknęła do siebie. Z trudem powstrzymywała się przed tym, żeby zrobić coś Cherrie, jednak znów włączyła się jej czerwona lampka. Tony szalałby ze wściekłości. Ponownie schyliła się do Parkera zastanawiając się co z nim zrobić. - Eee... Anapneo? Tymże zaklęciem przeczyściła mu drogi oddechowe. Nie była zbyt dobra w ratowaniu ludzi, więc na wszelki wypadek mruknęła jeszcze Aquamenti. Budź się koleś!
No cóż, ciekawym życiem mogła się pochwalić Cherrie. Niezbyt idyllicznym, aczkolwiek na pewno dość nietypowym. Effka nawet nie była w Paryżu, co właściwie jest dość dziwne, zważywszy na to, iż jej ojczym ma babkę we Francji. Jednakże, jeśli bywali w tamtym kraju, to jedynie na jego południu. - Patrząc na niego, to rzekłabym, że dość niezawodny - uznała przenosząc wzrok na chłopaka. Uniosła tylko brwi widząc jak rudowłosa uparcie postanowiła go ratować. Zaciągnęła się ostatni raz papierosem, po czym rzuciła go na ziemię, przydeptując. Niestety, ale na sali nie było widać żadnych popielniczek. Sięgnęła ponownie po swoją szklankę upijając kolejny łyk Whisky. - Końcem końców wylądowałaś w Anglii - podsumowała ten ciekawy przebieg, ponownie zwracając się do Cherrie. - Paryż jest nieco przyjemniejszy niż Rosja, więc mniemam iż dobrze się potoczyło? - Zapytała, pamiętała jeszcze opowieści pewnego Ślizgona na temat Rosji, ten kraj kojarzył się jej jedynie z zimnem i ponurością. Choć czy Eff była wielbicielką Francji? Też nie do końca. Dla niej niezmiennie najurokliwszym miejscem był Amsterdam.
Frank dopiero co przybył do szkoły,zamierzał coś zjeść a potem pójść prosto do dyrektora najwyżej by go obudził mówiło się trudno,ale kiedy zjawił się w wielkiej sali,zobaczył coś czego kompletnie się nie spodziewał,to była impreza!. Frank nie wiedząc co się dzieje,pstryknął palcami,po chwili pojawił się skrzat tak jak się frank tego spodziewał,pewnie już zostały poinformowane o tym kim jest i co tutaj będzie robić,dał skrzatowi swoje dwie skórzane torby z ciuchami. - Zanieś je,yyy,tam gdzie ci wygodnie. Frank kompletnie nie miał pojęcia gdzie będzie sypiać,o ile dostanie jakiś pokój,za to skrzat albo wiedział gdzie jest pokój franka,albo zamierzał spełnić jego życzenie byle by tylko jego ciuchy nie wylądowały w śmietniku,żal by było stracić tą czapkę jaką frank sobie ostatnio kupił. Frank zaczął się przechadzać po wielkiej sali,ludzie a raczej uczniowie nie zważali na niego,po drodze wziął on puchar z sokiem dyniowym,mając nadzieje że nie jest z alkoholem,frank minął dziewczynę która cudziła swoje kolegę jak przypuszczał,przystanął na chwilę i mu się przyjrzał,na szczęście był tylko pijany,a raczej zalany w trupa,na jej miejscu frank polał by go alkoholem a nie wodą,on zawsze tak robił na pijanych ludzi i zawsze to skutkowało,więc to chyba jest dobra metoda. Frank zauważył nie daleko ścianę,więc podszedł do niej i się oparł plecami,na szczęście ściana była słabo oświetlona przez co frank był słabo widoczny.
Ba, niezbyt idyllycznym. Cała "historia prawdziwa" z całą pewnością zjeżyłaby słuchaczowi wszystkie włosy na głowie. Ale na co i po co była komukolwiek jej historia? Leniwie odwróciła się na krześle, spoglądając na tamtą dziewczynę. Bosh. -Co Ty tam odprawiasz, kurs pierwszej pomocy? Niestety, nie mam licencji dobrej cioci od zalanych i cierpiących, daj spokój, usiądź i wyluzj się, przecież wstanie. - po cóż się stak spinać? -Rzeczywiście. Niegroźne ale skuteczne. I wielorazowego użytku. - nie wspominając przy tym, że zawsze ją miała przy sobie. Ach, jej życie będzie cudowne i bezpieczne! -To też z woli ojca. Po prostu nie chciał nas słać do Beuaxbatons. Ale mi to wszystko jedno. W każdym razie, Moskwę całkiem lubiłam, lecz to w Paryżu czuję się jak w domu. Jeśli kiedys tam wpadniesz, to możesz u nas nocować, mamy dla siebie dużo miejsca. I dużo wolności. - zaproponowała. Jej ojciec pewnie by nawet nie zauważył, że mają gościa. A nie. Biorąc pod uwagę to jak piękną półwilą byłby tenże gość.. O ile w ogóle by w tym domu był. Ech, nie ma co przewidywać. -A Ty, Eff? Skąd pochodzisz? - spytała, autentycznie zaciekawiona.
Ostatnio też i z Alexis rozmawiały na temat Francji, a raczej zakupów tam. Zdecydowanie będzie musiała się tam wybrać, a propozycja Cherrie, była bardzo wygodna. - Skoro tak mówisz, byłoby bardzo fajnie. Wykorzystałabym wówczas nieco fakt, że mieszkacie w Paryżu. Choć zapewne jeszcze próbowałabym was nakłonić do pokazania mi Paryża od strony osób które tam mieszkają - uznała uśmiechając się lekko. Tak, to zdecydowanie brzmiało bardzo interesująco. Może jej nastawienie do Francji uległoby poprawie? Nie, żeby nie lubiła, ale przyglądając się z boku, nie miała za dobrej oceny, w związku z tym, miała pewne negatywne myśli. Kiedy zapytała o jej pochodzenie, westchnęła lekko, bo to wcale nie było takie proste! - Ogólnie urodziłam się i zawsze mieszkałam w hrabstwie Dorset, to jest na południu Anglii, tuż przy kanale La Manche. - Wyjaśniła jej, nie będąc pewną, czy orientuje się na tyle w położeniu Angielskich miejscowości. - Z tym, że rodzinę mam mocno rozsianą. Moja matka jest pochodzenia Holenderskiego, ojczym Francuskiego, a ojciec, choć zupełnie Anglik, gdzieś jest obecnie w Ameryce. - Powiedziała do Cherrie, no trzeba było przyznać, że zawirowania rodzinne miała całkiem ciekawe. - Do tego jeszcze trzeba dodać, że moja przyrodnia siostra, Bell, urodziła się i mieszka też sporo kilometrów ode mnie, bo w Londynie. - Czy tylko ona miała w rodzinie to wszystko takie poplątane? - Z tym, że ja sama zawsze mieszkałam w Anglii, a i nie wiele podróżowałam. Tyle, że niezmiennie co roku do Holandii - zaraz dodała. Jakoś nie miała okazji za wiele jeździć po Europie. Rodzina ojczyma, rodzina matki. Na tym zwykle się kończyło.
Ciekawe. Cherrie właśnie doszła do wniosku, że tak naprawdę to po raz pierwszy zapraszała kogoś do siebie do domu, i to z własnej nieprzymuszonej woli. No dobrze, niezupełnie, trochę inaczej. Po raz pierwszy zapraszała kogoś, komu miałaby gospodarzyć. Na noc. Albo na więcej nocy. Kiedyś, gdy jeszcze jako małe dziecko mieszkała w Rosji, najzwyczajniej w świecie nie mogła tego robić. A nawet gdyby mogła, to się wstydziła. Potem, gdy mogła zapraszać kogo chciała kiedy tylko jej się to podobało - nie robiła tego po prostu. Zresztą, miała Louisa, on stanowił dla niej wymarzone towarzystwo, zawsze i wszędzie. No, ale w tym konkretnym przypadku być może warto nadrobić zaległości. Uśmiechnęła się. -Umowa stoi. Nie wydaje mi się jednakże, aby nasz stosunek do Paryża jako jego mieszkańców był nazbyt tradycyjny, ale myślę, że spodobałoby Ci się. - uznała. Świetne jedzenie, świetne sklepy, świetne zabytki, świetne lokale, świetni mężczyźni.. No dobra, nieważne. -Ah. To nie miałaś tak daleko. - uznała. Od samego Londynu jadąc "mugolskim TGV" przez kanał La Manche to jakieś trzy godziny drogi. Uśmiechnęła się do siebie, dziwnie dobrze rozumiejąc to, co jej towarzyszka rozmowy miała na myśli. Wzmianka o przyrodniej siostrze całkiem ją zaciekawiła. Czyżby mowa o "tej" Bell, prefekcie? Cóż. Nagle przez jej umysł przebiegł traumatyczny temat do rozmyślań - czy jej rozgarnięty ojciec dopilnował, aby ona i Louis byli jego jedynymi dziećmi? Byłoby jej co najmniej smutno, gdyby nagle okazało się, że egzotyczny poczet dziewek wszetecznych tego świata odchowuje armię małej gównażerii, której współautorem byłby jej ojciec. A jeszcze smutniej, gdyby miały wobec niego jakieś roszczenia majątkowe. Bo obecnie wszystko jest dla nich, nie? Brrr, czas wrócić do rozmowy. Holandia? -Holandia! - dodała uprzejmie zdziwiona. -Nigdy tam nie byłam. - przyznała. Ale cóż, krótko mówiąc - nie TAK wyobrażała sobie dziewczynę o holenderskich korzeniach. Myślała, że ich uroda jest dość.. Niemiecka. A biorąc pod uwagę użycie terminu "niemiecka", można byłoby równie dobrze zastąpić ją słowem "żadna".
Cherrie pierwszy raz zapraszała, a Effie właściwie pierwszy raz się na coś takiego pisała. Szczególnie jeśli była mowa o osobie którą, bądź co bądź, znała bardzo krótko. Aczkolwiek z jakiegoś niejasnego powodu, zarówno Cherrie jak i Louisa od razu polubiła. Było coś w nich takiego, że dobrze się z nimi rozmawiało, ich towarzystwo było też w jakiś sposób ciekawe. Może chodziło o pewnego rodzaju jakby mgiełkę tajemnicy, która wedle niej, przy nich się unosiła, a przynajmniej takie miała nieco wrażenie. - Muszę przyznać, że uwielbiam Holandię, cała jest świetna, ale bezkonkurencyjnie, to Amsterdam ukradł mi serce - powiedziała z lekkim rozbawieniem. Strasznie lubiła tam jeździć, chodziło o jakąś dziwną swobodę która tam panowała, o niebywałe poczucie lekkości. To miasto jakoś dziwnie przyciągało, zupełnie inaczej nastrajało. Tam po prostu było inaczej niż wszędzie indziej. - Koncerty, imprezy, siedzenie na mieście - wymieniała lekko rozmarzona. - Chyba mogłabym tego nigdy nie przerywać. - A przynajmniej takie miała póki co wrażenie. Wyjątkowo czarujące miejsce i nigdy jeszcze nie udało się jej nim przesycić.
Nagle jakiś cień bezwładnie runął pod stół, a po pomieszczeniu rozległo się stłumione echo jego upadku. Wielu uczniów wbiło wzrok w chłopaka, który najwyraźniej stracił przytomność. Cóż, jak to w każdej szkole bywa, nikt jakoś szczególnie nie afiszował się aby mu pomóc... Znieczulica, którą potęgował chłodny rozsądek, jaki z kolei pochwalany jest w szkołach od zarania dziejów, nie pozwalała nikomu schylić się i chociaż... go podnieść. Może i mocowanie się z bezwładnym ciałem nie należało do rzeczy przyjemnych, ale chociaż tak z... ech, współczucia. Co, jeżeli to Ty upadłbyś wówczas tak jak i on? Jednak podobne refleksje chyba nie dopadły nikogo. Wilk na przykład, wysilił się jedynie na przesączony kpiną uśmiech, który podarował Cherrie. Nie wiedział z jakiego powodu, ale doznał jakiegoś wysoce dziwnego wrażenia, że przyszli tutaj razem. Na parkiecie wirowało już wiele ludzi. Przypominał on taką bezkształtną mogiłę, z której raz na jakiś czas wydobywała się jakaś ręka bądź noga. Cień swą kruczą peleryną okrywał twarz każdego z osobna. Nie mógł jednak objąć i Brooklyn, która wywijała weń z kimś... Cóż, nie mógł nawet stwierdzić, czy to chłopak, czy jednak dziewczyna. Wzrok chłopaka przykuł dość odważny strój panny Toxic; niewinnego, ociekającego seksem króliczka. Brooklyn pomachała do niego, ale Wilk zdecydował się posłać jej jedynie szeroki uśmiech. To i tak było niesamowicie wielkim ryzykiem w związku z jego wcześniejszym postanowieniem. Odwrócił odeń wzrok i dostrzegł Effie Fontaine, która pojawiła się w jakiejś biało czarnej kreacji. Siedziała dość daleko i nie mógł się jej przyjrzeć nieco dokładniej, ale podejrzewał (niewątpliwie słusznie), że jak zawsze, dziewczyna wygląda nieziemsko. W końcu nie każdy posiada geny pół wili. Wtem do sali wkroczyła pewna blondyna. Dziewczyna nie dość, że śliczna, ubrana od stóp po czubek głowy na różowo... to w jej włosach, usadowiła się przypinka w kształcie ducha! Wziął głęboki oddech, po czym zamrugawszy gwałtownie, ruszył ku niej bardzo chwiejnym krokiem. Kurczę, dobrali się idealnie. Oboje zdecydowali się na kreację z lat 20. Niesamowite. Przybrał na twarz swą idealnie dopracowaną maskę łobuziaka, po czym złapał ją za dłoń i unosząc ku górze, obrócił parę razy w okół osi drobnego ciałka. Złapał dziewczynę w talii, po czym ruszył na parkiet, nie fatygując się póki co w tłumaczeniu tego dość... odważnego zachowania. - Dostarczono mi przypinkę w kształcie ducha i czy w zakresie Twoich możliwości jest... byś zjawiskowo piękna Mademoiselle, powiedziała jak masz na imię? - Spytał, unosząc ku górze zagadkowo brew. Na scenie zawitał właśnie jakiś bujnowłosy lowelas, który darł się do mikrofonu, prezentując jakiś mugolski utwór. Chociaż Wilkuś nigdy nie miał dobrego ucha, a i co do kwestii śpiewu... to rozumiał się bardziej z kotami niźli ludźmi, to całkiem mu się podobało. Dostrzegł również Namidę, który raz na jakiś czas dołączał się doń. Ogólny efekt, wydawał się całkiem niezły.
Jonatan uśmiechnął się lekko do Namidy. Zdecydowanie chłopak dodał mu otuchy i trochę pomógł. No, a przy okazji mógł się wykazać, nie? Blondyn skończył swój jakże wspaniały utwór uświadamiając sobie, że teraz czas na jego siostrę. Tej to się duet marzył od dawna. Miał też nadzieję, że po balu Connie nie zabije go za mały błąd w trakcie melodii, gdzie to Japończyk go uratował.
I nagle naszą kochaną Connie ogarnęła taka trema, że podeszła do każdego po kolei, żeby powiedzieć o zmianie kolejności granych utworów. Teraz będzie Veronique, potem wolna od Namidy i na końcu duet. Dlaczego? Spękała! Nie dałaby rady teraz po raz kolejny śpiewać szczerze mówiąc. Nigdy nie przypuszczała, że publiczne występy wywołają u niej taki stres, chociaż robiła to wiele razy i to czasami na żywca. A teraz nagle, kiedy uświadomiła sobie, że piosenkę tę nie do końca kojarzy to gwałtowny zator i gula. Wzięła więc kartkę i siadając gdzieś w kącie, podkulając nogi mimo krótkiej i obcisłej sukienki, zaczęła czytać. W końcu westchnęła. Szkoda, że nie ma z kim tańczyć.
- Heeeej, Connie, co jest? - Namida natychmiast podszedł do przyjaciółki, starając się nie zwracać uwagi na jej przykrótką kiecke, która w sumie, szczególnie w takiej pozycji, więcej odsłaniała niż zasłaniała... - Trema? Przecież już raz śpiewałaś i byłaś obłędna! Nie ma się czego obawiać.
"Bardzo krótka znajomość" to i tak w tym przypadku mocny eufemizm. Ale kto by się przejmował? Były inne rzeczy, którymi bardziej by się przejęła. Zapewne gdyby dowiedziała się o owej "mgiełce tajemniczości" to mogłoby się to skończyć podświadomymi lękami paranoicznymi odnoszącymi się do obaw o przypadkowe wydostanie się na światło dzienne kilku z jej nietypowych sekretów. Uśmiechnęła się, w próbie odgonienia od siebie mrocznych myśli a także urozmaicenia swojej mimiki i "wniesienia czegoś nowego do rozmowy", ahm. -Nigdy tam nie byłam, ale Twój obraz tego miasta brzmi niezwykle atrakcyjnie. - przyznała. -No, a poza tym właśnie udowodniłaś i mi i sobie, że Paryż Ci się spodoba. Poza tym, że raczej różnią się kulturowo, to Paryż również żyje pośród niesamowitej atmosfery. - to miasto samo w sobie stawało się obiektem pożądania.
- Nic, w porządku baka - Uśmiechnęła się lekko, używając przy okazji słowa z ojczystego języka chłopaka. Od razu podniosła się z ziemi, opierając się teraz o ścianę. Cieszyła się, że przyjacielowi podobał się jej śpiew. Jego zdanie jak na razie było dla niej najważniejsze. Najwyraźniej bal powoli się kończył. Może by przyspieszyć nadejście ostatniego utworu. - Nie uważasz, że powinniśmy skończyć? Na pewno się chcecie też pobawić - Powiedziała trochę inaczej, niż to wcześniej myślała. Zresztą sama chętnie potańczy i to nie przy swoich piosenkach. I nie zaszkodziłoby coś szybkiego.
- Jassssne... - zaśmiał się cicho, stając blisko dziewczyny... można by pomyśleć, że za blisko... - Mnie to obojętne... ogólnie, nie lubię takich imprez... Za dużo wszystkiego i nie można za dużo wypić... - mówił, cały czas pewien swego... Jedyne, co mu się może podobało w tej imprezie, to fakt, że niektórzy byli naprawdę fajnie poprzebierani... Jego strój przy tym wszystkich wydawał się taki bardzo nijaki...
Kiedy stał tak blisko, zarumieniła się delikatnie, instynktownie jak zwykle. W końcu już dawno przestała się wstydzić takich sytuacji, chociaż może nie do końca. Wzięła w palce kawałek materiału jego koszuli i zaczęła się nim bawić, jednocześnie spoglądając mu w oczy. - Mam nadzieję, że wymkniemy się gdzieś w trakcie mojej imprezy, w grudniu - Powiedziała, jednocześnie w jakimś sensie już go na nią zapraszając. Urodziny dla połowy szkoły zapewne będą ciekawe, prawda? Ale oczywiście duża ilość alkoholu. - Na przykład do schowka na miotły - Dodała. To miejsce zapewne wszystkim kojarzyło się z jednym, a mianowicie z zabawami David'a i Angie.
- Oh, schowek na miotły powiadasz? ... Z Tobą wszędzie! Chodźmy. - Namida chwycił Connie za rękę i pociągnął z powrotem na scene. Teraz miała wystąpić Veronique, a później oni z ich duetem... Miał nadzieje zrobić wielkie show, ale teraz trzeba było pomóc Verze... Usiadł za perkusją... jakoś dobrze mu tu było, chociaż i tak nie uważał się za mistrza... Zerknął przed siebie na reszte, czekając na znak, kiedy zacząć...
No i grała na swojej gitarce. Swoją drogą to wolałaby elektryczną, jednakże akustyczna też była znośna. Ale to w tej pierwszej dziewczyna się specjalizowała. Och! I znowu przyszedł na nią czas! Jak te minuty szybko mijają! Podeszła do mikrofonu. To miała być jej druga, a zarazem ostatnia piosenka, którą zaśpiewa. Dała znak zespołowi i zaczęła śpiewać.
He's a stranger to some And a vision to none He can never get enough, Get enough of the one
For a fortune he'd quit But it’s hard to admit How it ends and begins On his face is a map of the world (A map of the world) On his face is a map of the world (A map of the world) From yesterday, it’s coming! From yesterday, the fear! From yesterday, it calls him But he doesn't want to read the message here
On a mountain he sits, its not of gold but of shit through the blood he can learn, see the live that he took From a council of one He'll decide when he's done with the innocent
On his face is a map of the world (A map of the world) On his face is a map of the world (A map of the world)
From yesterday, it’s coming! From yesterday, the fear! From yesterday, it calls him But he doesn't want to read the message he doesn't want to read the message He doesn't want to read the message here
On his face is a map of the world
From yesterday, it’s coming! From yesterday, the fear! From yesterday, it calls him But he doesn't want to read the message here From yesterday, From yesterday, From yesterday, the fear From yesterday, From yesterday But he doesn't want to read the message He doesnt want to read the message he doesn't want to read the message here
Zakończyła swój występ, w który, jak w każdy, włożyła dużo pasji i emocji. Zawsze to robiła, nawet, gdy dla zabawy śpiewała sobie w domu. Odeszła od mikrofonu, by zwolnić miejsce dla kolejnych osób.
Poszła razem za Namidą. Wzięła do rąk mikrofon, żeby w razie potrzeby robić za chórki. W końcu umiejętności instrumentalne były u niej zerowe. Może trochę brzdękała, na fortepianie, ale zdecydowanie nie mogłaby na nim zagrać przy ludziach. Trudno, przynajmniej miała niezły głos. Dzięki niemu chciałaby się kiedyś dostać do show biznesu. Przynajmniej na kilka lat, nim osiądzie jako nauczycielka w Hogwarcie. Zaklaskała cicho, kiedy Veronique skończyła swoją piosenkę. Nieźle wyszło. Teraz ostateczna rzecz, która zdecydowanie miała wyglądać ciekawie. Duet z Japończykiem, ahh.