Owego kolejnego, pochmurnego poranka, Valentin nie śpiesząc się, opuścił ciemne lochy. Co prawda nie chciał, bowiem nie lubił tak wcześnie rano jeść, jednakże musiał się napić, kawa była czymś co o tej porze było dla niego konieczne. Nie chciało mu się przepychać znów przez kuchnię pełną skrzatów, więc postanowił, że wypije ją po prostu w Wielkiej Sali. Nieco niewyspany, aczkolwiek jak zwykle w przemyślanie dobranych ubraniach, wszedł do owego pomieszczenia na parterze. Miał na sobie koszulę w biało szkarłatne pasy, a i oczywiście nie zapomniał jednego ze swych archaicznych zegarków, zwisających z kieszeni. Nie rozglądając się po sali skierował się do jakiegoś wolnego miejsca przy stole Slytherinu. Leniwie sięgnął po dzbanek z kawą, aby nalać nieco napoju do kubka. W myślach nieprzerwanie narzekał, że znów siedział po nocy, co za tym idzie, te parę marnych godzin snu na pewno nie były wystarczające. Spojrzał na czarny napój w kubku, mając nadzieje, że nieco go rozbudzi do życia, po czym wypił parę jego łyków.
- Ja także nie byłam pewna, czy iść, właśnie ze względu na te losowanie. Ale jest dobrze, na szczęście - odpowiedziała. Los był dla niej łaskawy i nie zesłał jej kogoś, kogo nie lubiła. - I w sumie także niezbyt lubię takie bale, jednak ich zaletą jest to, że można poznać na nich ciekawych ludzi - dodała, pochlebiając przy tym chłopakowi. Tańczyli już jakiś czas, jednak Gabrielle nie czuła zmęczenia. - Długo grasz na gitarze? - zapytała, ciekawa.
Poczuł się trochę zażenowany, ale to przemieszanie było też z pewną wdzięcznością. - Oczywiście - wyjął różdżkę. - Accio poncz. Dwa kieliszki poszybowały ku nim ponad głowami obecnych. Oba wpadła pomiędzy chude, białe i szponiaste palce Samaela. Jedni mówili, że odrażające, inni, że były jak dłonie pianisty. Wręczył jeden Catherine. - Skoro już przybyłaś, tak szybko mi nie uciekniesz.
Upiła łyk napoju, po czym przeniosła wzrok na Gryfona. - Naprawdę? Czyżby była aż tak okropna? - Rozejrzała się, po pobliskich osobach, starając się dostrzec dziewczyny która miałaby taki sam kolor broszki jak Max, jednak nikogo takiego nie zobaczyła. A może znał ją już wcześniej...? Usiadła przy stoliku który stał tuz obok i założyła nogę na nogę. Chciała nieco odpocząć po tańcu.
- Heh... sam wybierałem. Myślałem, że źle, ale jak ty twierdzisz inaczej to widocznie tak nie jest. - mówiłem cały czas tańcząc i patrząc się w jej ładne oczy. W końcu nie wytrzymałem i pomyślałem z zawadiackim uśmieszkiem "To pora dać czadu" - po tych słowach zacząłem tańczyć z dziewczyną o wiele żywiej jakby zajmując cały parkiet. Miło było być w centrum uwagi i to jeszcze z taką dziewczyną. W tańczeniu nie byłem noga więc mogłem to pokazać. Jakieś szybkie obroty, podnoszenia, przechylenia i tak dalej. Troszkę się rozpychaliśmy na parkiecie, ale póki to mojej partnerce nie przeszkadza to ja nie mam nic przeciwko.
Również posłała lekki uśmiech Vivien widząc, że i ona trafiła na przedstawiciela Puchonów, ach cóż za cudowny traf! Wypiła jeszcze kilka łyków swojego czerwonego ponczu. Zaraz później zespół zaczął grać... no i jakoś tak panna Fontaine aż zapragnęła wmieszać się w tamten tłum. Poza tym lubiła ich muzykę. Dodatkowo co jak co, ale wyjątkowo chętnie chadzała na wszelakie koncerty. Spojrzała więc tylko na swojego partnera. - Nie wiem jak ty, ale ja idę się wmieszać w tłum - powiedziała do niego i zaraz poderwała się z miejsca. - Lubię ten zespół. - Dodała jeszcze na chwilę spoglądając w stronę osób na scenie. I wcale nie czekała, zaraz popędziła w stronę tańczących osób. Gdzieś tam między nimi zaczęła w najlepsze tańczyć.
- Nawet nie zdążyłam zwiedzić każdego zakątku wyspy. - Odparła upijając spory łyk substancji. Gdyby spędziła całe wakacje na Malediwach z pewnością znałaby każdy zakątek wyspy, bo była zdecydowanie za mała aby odkryć każdą jej tajemnice w zaledwie krótki tydzień. To niedorzeczne ! - Rozstanie Dianki i Marka to był prawdziwy szok. - Westchnęła głośno teatralnie łapiąc się za serce i udając, że ociera łzę wzruszenia. - Jak ona mogła go tak potraktować ? Mieli przed sobą taką piękną przyszłość ! - Jest idealna. - Skomentowała uśmiechając się delikatnie. - Mogłaś ubrać coś mnie oszałamiającego ! Teraz ktoś może mi Cię ukraść i nie będę miała okazji udowodnić, że jestem wspaniałym partnerem. Do końca opróżniła zawartość szklanki, przez chwilę żałując, że założyła sukienkę, której rękawy sięgały aż do nadgarstków, ale gdy tylko usłyszała komplement Rośki uśmiechnęła się delikatnie. - Dziękuje, ale z tego co widzę, każdy ma tu parę.
- Siódma, zgadza się, Ravenclaw - odpowiedział. - Tak właśnie myślałem, że czasami mignęła mi twoja czuprynka w pokoju wspólnym - uśmiechnął się. Musiał mówić głośno, bo muzyka nie stanowiła tła. Przyjemnie mu się tańczyło z Jacqueline. Miała wyczucie rytmu.
Jak mogła go nie znać wcześniej? To był jej ideał mężczyzny! Taki silny, zapewne odważny, a do tego o nieskazitelnej urodzie! Z pewnością teraz każdy będzie jej zazdrościł partnera! Już widziała te zazdrosne spojrzenia rzucane na nią i Morpheusa. Teraz miała ich wszystkich głęboko gdzieś. O, tak, kobieta nie wyrażała się nieprzyzwoicie. - Będziesz kiełbaską, kiełbasko. Kiełbaską – westchnęła, wdychając zapach mężczyzne. Pachniał starością. Och, jakiż to piękny zapach! Powinni wyprodukować specjalne perfumy i nazwać mianem kiełbaski! Ona już by wiedziała, co to znaczy!
Wszedł na salę z założoną broszką w kształcie jabłka. Był nieco spóźniony i zdezorientowany. Zastanawiał się czy jego partnerka go nie zostawiła, przez to, że nie zdążył na czas przyjść na bal.
Teraz ekstatyczne uwielbienie, oszołomienie i podziw zastąpił strach. Jak to, kiełbaską! Morpheus przestraszył się nie na żarty. Czy to oznaczało, że zostanie zjedzony? Daisy wyglądała na taką, która lubi kiełbaski. Dodatkowo, z jej ust roztaczał się iście kiełbasiany zapach. Gdy piosenka się skończyła, Morpheus ucałował dłoń Daisy i obiecał przynieść jej poncz. Po czym, najzwyczajniej w świecie, zniknął, uciekając z Wielkiej Sali.
Dziewczyna roześmiała się ze słów Samaela. - Dziękuję ci bardzo i jeszcze raz przepraszam. - dziewczyna obiecała sobie, że nie będzie przepraszać za spóźnienie, jednak polubiła chłopaka i nie chciała bym niemiła. Upiła łyk ponczu, który zdecydowanie przypadł jej do gustu. Dziewczyna bardzo lubiła alkohol. Czasem piła mocniejsze trunki, czasem te słabsze, jednak poncz był idealny. Spojrzała na Samela. Szczerze? Żałowała, że nie mógł jej teraz zobaczyć, musiała to jakoś przeboleć. - Tak więc, jak się bawiłeś, kiedy mnie tu jeszcze nie było? - spytała z ciekawością w głosie. Widziała, że spędzał czas z jej przyjaciółką, ale chciała znać choć kilka szczegółów.
- Och nie. Nie jest okropna. Wręcz przeciwnie. Jednak myślę, że nie życzy sobie mojego towarzystwa. Odparł, po czym usiadł przy stoliku razem z Bell. Po chwili upił jeszcze jeden łyk ponczu. Było cudownie.
- Ano widzisz, jedna z twoich mocnych stron? - Zasugerowała, a po chwili poznała kolejną, którą był taniec. Sama była w nim całkiem niezła. Hip hop, czy jazz... towarzyski już gorzej, ale zawsze coś. Wszystkiego się popróbowało. Davis uwielbiała być w centrum uwagi, więc takie wystąpienie było dosyć ciekawe... może i po trochu zabawne, ale szło im dosyć dobrze. - Wow. - Wyrwało się jej, po chwili, a w sumie po kolejnym obrocie. - Gdzie się tego nauczyłeś?!
- No tak, podobno nietrudno ją zauważyć, ciekawe dlaczego? - zażartowała. Jared miał szczęście, bo tańczył co najmniej nieźle. W ogóle wyglądało na to, że nie będzie musiała uciekać. Uuuf. Warto było czekać. Kątem oka dostrzegła Cathy z Samaelem. Chyba się dogadywali, co miło ją zaskoczyło. W ogóle czuła się świetnie. Po wyczerpującym, ale przyjemnym tańcu, stwierdziła: - Strasznie gorąco. Napijemy się czegoś?
Albinoska stwierdziła, że siedzenie ze spuszczoną głową jest jednak lepsze niż wpatrywanie się w rudowłosego ślizgona, więc schowała twarz między kolanami. Muzyka zaczynała drażnić jej uszy, więc postanowiła, że przeniesie się gdzieś. Ale to znowu wymagało wstania. Co za okropność. Może nawet by potańczyła, gdyby jeszcze miała z kim, choć w sumie tańczyć samemu też można. Na rzecz tańca zrezygnowała z kieliszka ponczu. Stanęła na parkiecie i wyobraziwszy sobie partnera podała mu dłoń, a drugą połozyła mu na karku. Z lekkością przesuwała się po parkiecie. Dziś nie miała na nogach glanów, tylko czarne, wiktoriańskie trzewiki nad kostkę. Czuła się w nich trochę nieswojo, ale nie przeszkadzało jej to tańczyć z gracją. Paruszała się powoli wpatrzona w jeden punkt ponad głowami wszystkich.
- Wybaczam - skinął głową. Kąciki ust uniosły się nieznacznie do góry. Te kilka kieliszków ponczu zdawało się wymyć z niego całe te zgorzknienie i oschłość, bowiem był przecież miły. A to do niego niepodobnie. Będzie jak kopciuszek, ale z opóźnieniem. Zapewne, gdy Cathy trafi na niego jeszcze kiedykolwiek później, będzie dogłębnie rozczarowana. - Spędzałem czas na głuchnięciu od muzyki, która z uporem próbuje pozbawić mnie kolejnego zmysłu - mruknął, kołysząc zawartością kieliszka. Upił łyk. - Pokłóciłem się też z duchem, od którego wybawiła mnie Jacqueline. Było niesamowicie interesująco; myślę wręcz o napisaniu książki na ten temat.
Bal mijał w zawrotnym tempie i Melanie dała sobie spokój z wypatrywaniem swojej pary. Potańczyła, napiła się ponczu (w którym było stanowczo za mało alkoholu, jak na samotny wieczór). Delektowała się mocnymi brzmieniami piosenek zespołu, którego, nota bene, była wielką fanką. Minęło sporo czasu, zanim zobaczyła pasującą do jej własną broszkę w kształcie jabłka. Podniosła wzrok wyżej, na twarz chłopaka. I mimowolnie się skrzywiła. Sprawdziła, czy nikt nie patrzy i dyskretnie zdjęła swoją broszkę, po czym cisnęła ją gdzieś w kąt. Miała nadzieję, że trafi jej się ktoś z grubsza... ciekawszy. A nie jakiś Gryfon... Rozglądając się przy okazji za czymś mocniejszym do picia podeszła do stolika zajętego już przez samotnie siedzącą dziewczynę. Melanie rozpoznała w niej kogoś znajomego. Amy? Anna? Nieważne. - Cześć - przywitała się, siadając obok niej. Oparła łokieć o blat stolika i założyła nogę na nogę.
Uważała, że powinien do niej podejść i upewnić się czy rzeczywiście nie pragnie jego towarzystwa, ale przemilczała to. Za to ciągle piła poncz. - To ty komentowałeś ostatni mecz quidditcha, prawda? - Co prawda była tego pewna, ale jakoś trzeba było zacząć rozmowę. Nie przyznawała na razie, że nawet jej się podobało. Szczególnie, że w pewnym momencie zaczął otwarcie kibicować Krukonom, a co za tym idzie także i jej.
Ingirth Fayre wciąż snuła się ponad głowami obecnych. Wiele osób dopiero teraz odnalazło swoje pary, w tym Yehl. Miała nadzieję, że jej małe kłamstewko nie wyjdzie na jaw. A nawet jeśli, cóż. Rozejrzała się za Irytkiem. Gdyby tu przybył, nareszcie poczułaby się doceniona przez swojego wiernego adoratora! Na dodatek, na pewno zabawiłby czymś gości. Miał wspaniałe poczucie humoru, a bal, mimo wielu tańczących osób, wydawał się Ingrith dziwny. Bale za jej czasów wyglądały zupełnie inaczej. Były wspaniałe, ach. Tyle tu było żywych, poruszających się ciał... We wszystkich pulsujące serca, ciepła krew płynąca w żyłach. Powoli zaczął łapać ją nostalgiczny nastrój. Rozejrzała się za jakaś samotną duszą, a nuż ktoś jeszcze nie odnalazł partnera lub partnerki i miał ochotę na rozmowę z Ingrith Fayre?
Podniosła wzrok i spojrzała na dziewczynę, która zajęła miejsce obok. Kojarzyła ją. Niekoniecznie z imienia, ale wiedziała, że jest Ślizgonką. Postanowiła po prostu nie używać jej imienia. Swojego też nie spodziewała się usłyszeć. - Hej - odpowiedziała krótko. Czyżby też nie miała pary? O proszę, nie była jedyna! - Jesteś sama, czy trafił ci się jakiś wykręt? - zapytała, choć niezbyt zaciekawiona. Wolałaby teraz spać. Niestety. W zasadzie tuż przed przybyciem Ślizgonki rozważała powrót do wieży, który byłby zapewne dobrą decyzją. Chciała tańczyć, a sama wyglądałaby dziwnie.
- Duchem? Czy chodzi ci o Ingrith? - dziewczyna była naprawdę rozbawiona tą sytuacją. - O co poszło? - spytała zainteresowana. Cath wypiła swój poncz prawie to końca, widziała, że Samael trochę już wypił i zamierzała mu dorównać. Dziewczyna lubiła dużo pić, jednak rzadko kiedy upijała się - miała po prostu wybitnie mocną głowę. Tak, Jacqueline była zdecydowanie dziewczyną, która często wybawiała ludzi z opresji, poza tym dało się z nią pogadać. Cath słyszała już o kłótniach między czarodziejami, a duchami i zazwyczaj nie kończyło się to dobrze dla czarodziei, duchy bowiem prześladowały ich do końca dni ich nauki w Hogwarcie.
O mało się nie zakrztusił ponczem, kiedy dostrzegł, iż dziewczyna o czerwonych oczach wstaje i idzie tańczyć z niewidzialnym partnerem. Tak dziwnej osoby chyba jeszcze tu nie spotkał, choć właściwie jego własna siostra, też nigdy nie zostałaby przez niego określona mianem zbyt normalnej. Przez chwilę pijąc ten poncz, patrzył jak dziewczyna tańczy sama z kimś niewidzialnym. Nasuwały mu się dwa wnioski, albo nie do końca była normalna, albo sobie z wszystkiego kpiła i zupełnie nie interesowało ją zdanie innych. Cóż, jedna z tych wersji na pewno była prawdziwa, bądź nawet obie się zgadzały. Nie zamierzając dalej się nad tym zastanawiać, wrócił do picia swojego napoju i obserwowania grającego zespołu.
Odeszła od stolika, już się napatrzyła na innych. Miała zamiar napić się ponczu i wrócić do pokoju wspólnego. Nalała sobie napoju do kupka i zaczęła go powoli pić. Miała nadzieję, że później ktoś opowie jej czy działo się coś ciekawego, bo teraz jak dla niej nie było za ciekawie. Oparła się o ścianę i zaczęła obracać szklankę w dłoniach, zdecydowanie za dużo sobie nalała.
- Och tak. Ja komentowałem wasz mecz. Grałaś super. Powiedział, po czym pociągnął temat poprzedni. - Apropos mojej partnerki to jestem pewny że nie życzy sobie mojego towarzystwa, gdyż mieliśmy pewną sytuację... No...i.. eee ujmijmy że powiedziała mi to dosyć dobitnie. Zakończył koślawo.
Ostatnio zmieniony przez Maxym Angoler dnia Sob 9 Paź 2010 - 21:55, w całości zmieniany 1 raz
Zauważył, że ktoś rzucił broszkę w takim samym kształcie jak jego. Była to Ślizgonka. Yeeeaaa! - Cieszył się, że to ona zrobiła to przed nim, bo nie miał zamiar spędzać większości czasu na balu ze żmiją. Zdążył zauważyć jak wyglądała, co dawało mu więcej radości, gdyż ani trochę się mu nie podobała. Ciekaw jestem co ona przez ten cały czas tu robiła. Przecież z kimś takim jak ona, żaden z chłopaków nie będzie chciał psuć sobie imprezy. - Pomyślał.
- Znasz Ingrith Fayre? - zakołysał znów kieliszkiem, upijając kolejny łyk. Zmarszczył nieco brwi. - No cóż, o nic wielkiego. Nie przepadamy za sobą, już nawet nie pamiętam dlaczego. Dlatego, że lubię zrażać do siebie wszystkich po kolei, a Ty jesteś jednym z niewielu wyjątków, dlatego właśnie. Ale tego nie powiedziałby przecież na głos. - Czy sala... czy przystroili ją ładnie? - zapytał nagle, nieco ciszej, jakby niepewnie.