Owego kolejnego, pochmurnego poranka, Valentin nie śpiesząc się, opuścił ciemne lochy. Co prawda nie chciał, bowiem nie lubił tak wcześnie rano jeść, jednakże musiał się napić, kawa była czymś co o tej porze było dla niego konieczne. Nie chciało mu się przepychać znów przez kuchnię pełną skrzatów, więc postanowił, że wypije ją po prostu w Wielkiej Sali. Nieco niewyspany, aczkolwiek jak zwykle w przemyślanie dobranych ubraniach, wszedł do owego pomieszczenia na parterze. Miał na sobie koszulę w biało szkarłatne pasy, a i oczywiście nie zapomniał jednego ze swych archaicznych zegarków, zwisających z kieszeni. Nie rozglądając się po sali skierował się do jakiegoś wolnego miejsca przy stole Slytherinu. Leniwie sięgnął po dzbanek z kawą, aby nalać nieco napoju do kubka. W myślach nieprzerwanie narzekał, że znów siedział po nocy, co za tym idzie, te parę marnych godzin snu na pewno nie były wystarczające. Spojrzał na czarny napój w kubku, mając nadzieje, że nieco go rozbudzi do życia, po czym wypił parę jego łyków.
Świetnie, spóźniona! Mia wlazła do Wielkiej Sali, gdzie impreza trwała już jakiś czas. W co ów panna Pourbaix się przebrała? Można by nad tym podyskutować... Jedni mogą uznać jej ubiór za czarownicę, drudzy za coś innego... Pewnym elementem była tylko przypinka w kształcie miotły jednak Ślizgonka nie wierzyła w to, iż uda się jej znaleźć swojego partnera o tej porze. Pewnie już gdzieś się bawi w innym towarzystwie lub wrócił do swojego dormitorium. Rudowłosa tradycyjnie więc ruszyła w stronę przekąsek rozglądając się za kimś znajomym.
Ostatnio zmieniony przez Mia Jolie de Pourbaix dnia Nie Paź 31 2010, 19:54, w całości zmieniany 2 razy
- Chyba jednak nie - mruknął z rozbawieniem, gdy przybył partner kobiety. Skinął Martinowi nieznacznie głową. - Zatem zostawiam cię wraz z twym farmerem. Baw się dobrze. Skłonił się jej lekko i raz jeszcze ucałował jej dłoń. Gdy rozbrzmiała piosenka, miał nawet ochotę złamać swoje wieczne postanowienie "nie tańczyć" by zapewnić jej nieco zabawy, ale cóż, no, nie zdążył. Mrugnął do niej przyjacielsko i sprężystym krokiem oddalił się od pary. Wyszukał jeszcze wzrokiem Charliego. Chyba nie miał mu za złe tej krótkiej rozmowy z Am? Powinien być świadomy, że po pięciu latach wspólnego uczęszczania do Beauxbatons, była mu naprawdę bliska. Ale zazdrość potrafi czasem zaatakować znienacka. Z Wąchocka. Nieważne. Odnalazł miejsce, gdzie mógł napełnić kieliszek ponczem. Napełnił zatem i rozejrzał się po sali. Wtem zdjęło go przerażenie. A co, jeżeli pojawi się Daisy? Zabije go, gdy dostrzeże obrączkę na palcu.
Ostatnio zmieniony przez Morpheus Phersu dnia Nie Paź 31 2010, 19:41, w całości zmieniany 1 raz
- Ja również jestem zadowolony - mrugnął do niej. I właśnie wtedy usłyszał Connie. Aww, ta Tenebres! A chciał sobie potańczyć! Poszedł więc za Brook na scenę, dalej omiatając peleryną kostki ludzi, których mijał. Zajął swoje miejsce i chwycił klasyczną gitarę. Normalnie jej dźwięk nie był słyszalny, ale miał swoje sposoby, aby go zwiększyć, tak więc jakoś przebiła się przez piosenkę. I nawet całkiem pasowała, bo nut do tego utworu nie było wiele. Przeważały mocniejsze akcenty. Zaraz jednak sam miał śpiewać. Iście jak Jared Leto. Ha-ha. Ciekawe, czy sprosta temu zadaniu! Wolałby Alibi, tak uwielbiał ten utwór, jednak The Story też było znakomite.
Zupełnie zapomniała o jednej rzeczy... Connie, ciesz się że masz chórek... Litość mniejsza przy żartach dla ciebie. Po raz kolejny - pobiegła. Tym razem na scenę. - Nie musisz tak głośno krzyczeć... Gardło byś sobie zdarła... - Szepnęła do Connie. Zajęła miejsce. Jedyne co musiała zrobić, to przypomnieć sobie tekst. Oł rajt! Już go pamiętam... Schowała szablę, nie była jej potrzebna. I weszła po pierwszej piosence, brawo! Przedarła się jakoś przez tłum zgromadzonych przed sceną... Oby Connie nie była zła...
- Niezbyt trafna Gryfonka - odpowiedziała z nieco krzywym uśmiechem. Ale... pasował jej ten dom. Mimo wielu wad. - Niee, chyba nie. O ile nie nastąpiło z tym jakieś większe zamieszanie. Mogli się pomylić i dać nas w jakąś czwórkę... Za kogo się przebrałeś? - zapytała, nie mogąc się powstrzymać. Była zbyt ciekawska. A niestety, nie znała mugolskich filmów, skąd mogła wiedzieć? O, proszę, nawet zespół grał! Spojrzała na scenę. Znała sporo osób z tej grupy. Brook, Vera, Jared, Connie... Nie mieli skrzypiec! Ach to! A miała ochotę zagrać. Ale cóż, trudno, jakoś musiała przeżyć.
- Nie było źle - Uśmiechnęła się, po chwili dodała: - Wręcz idealnie patrząc na to, że idziemy prawie na spontana - Westchnęła. Rozejrzała się. Jej partnera nadal nie było. Spuściła głowę, tak że grzywka przysłoniła jej oczy. Najwyraźniej chłopak z nietoperzami się wystraszył tego, że jest z nią i uciekł. Albo po prostu wystawił do wiatru. Szkoda. Myślała, że się będzie dobrze bawić w towarzystwie kogoś miłego. A tu takie rozczarowanie.
Wierzyć jej czy nie? Bell nie była pewna... ale chyba nie wrobiła by się sama, by ten cały wieczór spędzić właśnie z nią? - Suuuper - mruknęła. - Jestem z tobą w parze... Zabrakło jej słów, nie wiedziala nawet jak na to zareagować. No bo skoro to nie była sprawka Rox, to nie mogła na nią nakrzyczeć czy coś... Chociaż nie, teoretycznie mogła ale nie wiedziała co z tego będzie skoro to nie zmieni jej sytuacji. Podczas gdy Gryfonka na jakiś czas zniknęła jej z oczu, Bell podeszła do przekąsek. Co innego miała teraz robić? Nieopodal zobaczyła Mię, chyba też nie miała partnera... - Jesteś sama? - spytała z udawanym smutkiem w głosie, biorąc sobie wymyślne ciastko.
?!?!? NIE IDŹ MORPH, EJ! Uśmiechnęła się nieco krzywo, żegnając się z mężczyzną. -Jasne, dzięki, Tobie też życzę miłego wieczoru! - wydusiła z siebie, brzmiąc całkiem entuzjastycznie. Świetnie. Nie dość, że spóźniony, to jeszcze Morpheus sobie przez niego poszedł. -O Witaj. Nie szkodzi, nie przejmuj się spóźnieniem. - AKURAT. Tyle dobrego, że brzmiała całkiem przekonująco. -Ładny strój. - przyznała. Ale i tak wolała drwalów.
Ach, jak lubiła grać na keyboardzie! Pierwsza piosenka sporo tego wymagała, więc palce niemal co chwilę przesuwały się po biało-czarnych klawiszach instrumentu. Jak cudownie było grać piosenkę jednego z najlepszych mugolskich zespołów, i to jeszcze przed takimi tłumami! Jak nie w tańcu, to chociaż tak zwracała na siebie uwagę. Oczywiście grając, nie omieszkała zabawnie kiwać głową, a co za tym idzie wieeelgachnymi króliczymi uszami. A kiedy kręciła biodrami, to ogonek też się ruszał! Występ należał niewątpliwie do udanych. Zgrali się jak prawdziwy zespół i włożyli w to sto procent swojego talentu i możliwości. Nieskromnie mówiąc, Brook zadowolona była i z siebie. Lekcje gry na pianinie, na które tak nie chciało jej się chodzić, opłaciły się.
Przez chwilę wpatrywał się przed siebie z otwartą gębą, ale gdy zespół zaczął grać i usłyszał pierwszy kawałek uśmiechnął się szeroko sam do siebie i opróżnił pierwszą szklaneczkę z ponczem. - Czad... - wyrwało mu się, gdy do jego uszu dotarła muzyka. Odprowadził Clau wzrokiem, cóż skoro nie chciała z nimi pozostać, pewnie miała jakiś powód, postanowił jej nie zatrzymywać, w sumie miał coś innego na głowie, gdyż miał zamiar dolać sobie jeszcze ponczu. Zerknął na Audrey i uśmiechnął się do niej szeroko, po czym poruszył trzymanymi w dłoni nożyczkami. - Edward nożycoreki, mugolska postać filmowa, swoją drogą całkiem ciekawa jak na mugoli... - rzekł i zamyślił się na moment drapiąc po brodzie, zaraz spojrzał to n gryfonkę, to na krukonkę. - A wy za co się przebrałyście? - zapytał przechylając na bok głowę i przyglądając się im uważnie, oczywiście starał się od czasu do czasu zerkać na scenę, a po głowie krążyło mu pytanie "Czy ktoś tu będzie chciał tańczyć pogo?".
Jego grupa tańczyła i śpiewała a go nie było? Wbiegł na parkiet zabierając mikrofon. -Nie drentwieć panowie i panie tańczyć i powalać na nogi. Oświadczam że dziś nie powinno być bójki. Mam dobry dzień. Zaśmiał się , kłamie w żywe oczy ale nie powinno być akcji. Wybiegł na środek robiąc gwiazdy. Stanął na rękach przeszedł kawałek. Wstał na nogi ale czy ktoś to widział ? Odrazu były już tricki : Halo,Ufo,Half Swipe,Crickets,Bączka. Wstał , poprawiając swoją czapkę w kształcie wampira.
Przynajmniej ktoś się dobrze bawił grupa ładnie śpiewała , David nawet nawet tańczył. -Nie przeszkadza Ci spóźnienie ale mówisz do mnie z żalem. Otrzymał komplement chociaż on powinien mówić. -Ty też wyglądasz ładnie. Dużo ładnych stroi jest.
No cóż, w takim razie teraz była jego kolej. Potraktował to neutralnie, aby się nie denerwować. Wolałby mieć przy sobie swoją elektryczną gitarę. Tak uwielbiał na niej grać... Wakacje zleciały za szybko. Przejął miejsce przed mikrofonem od Namidy, przywołał Accio jakiś stołek, po czym usiadł na nim tak, aby móc grać i śpiewać jednocześnie. - Zapraszamy pary na parkiet, coś wolniejszego specjalnie dla was - powiedział do mikrofonu, obserwując swoje palce, które ćwiczyły chwyty. Kiwną głową do zespołu na znak, że jest gotowy do zaśpiewania tej dobrze mu znanej piosenki. Nabrał powietrza, wyprostował się trochę bardziej i zaczął śpiewać.
I've been thinking of everything I used to want to be I've been thinking of everything of me, of you and me
this is the story of my life these are the lies i have created
I'm in the middle of nothing and it's where i want to be I'm at the bottom of everything and I finally start to leave
this is the story of my life these are the lies i have created I created
and i swear to god i've found myself in the end
in the end
this is the story of my life these are the lies i have created
Grał machinalnie, jego palce zdawały się znać ten utwór na pamięć. I tak w zasadzie było. Głos miał spokojny, kojący, idealnie wpasowujący się w klimat piosenki. Jednak, mimo wszystko, nie mogło to zastąpić uczucia, jakie towarzyszyło mu przy fortepianie, kiedy śpiewał sobie cicho Alibi. Sam mógł ocenić, że poszło mu raczej dobrze. A co inni sądzili... trzeba się przekonać!
Usiadła na ławce przy jakimś stole i przysunęła do siebie szklankę wypełnioną kolorowym płynem, oczywiście z procentami. Uniosła naczynko i przystawiła je do czerwonych ust. Błądziła wzrokiem po wielkiej sali, chyba każdy miał już parę. Clau pocieszała się myślą, że lepiej już być bez osoby towarzyszącej niż trafić na jakiegoś kretyna, któremu tylko jedno na myśli. Westchnęła cicho i się napiła.
Denerwowało ją to, że ludzie wokół niej dobrze się bawią. No cóż tym razem dziewczyna nie miała takiego szczęścia, jak poprzednim razem, kiedy to praktycznie ekspresowo odnalazła swego partnera. Tak więc kiedy te wszystkie zjawy i nie tylko tańczyły na parkiecie Mia musiała odreagować zapychając się łakociami. Dzisiaj chyba były jeszcze lepsze niż zwykle. Jednak nie można opychać się tak do końca, trzeba coś zrobić. Może małe zamieszanie? W końcu ma różdżkę…
Zerknął na zegarek. Hahahaha! Westchnął ciężko, kończąc poncz. Czas niesamowicie mu się dłużył. Cóż, ostatnio partnerka przybyła z trzygodzinnym opóźnieniem... tej też najwyraźniej się udało. A może dostrzegła go i uciekła? Wcale by się nie zdziwił. Wszak on, niewidomy, nie mógł dostrzec w tłumie swojej partnerki, nie mógł dostrzec nikogo. Czasem tylko poprzez jazgot fatalnego zespołu i gwar rozmów, przebijał się znajomy mu głos. Nie był to jednak powód wystarczający, by zostać tu na dłużej. Kolejny poncz, ukradkowo zaprawiony Ognistą. Jak tak dalej pójdzie, wieczór będzie naprawdę... żenujący.
Van podeszła do pobliskiego stolika i usiadła na nim. Zamknęła oczy i bujała się w rytm muzyki, co jakiś czas popijając z kubeczka. Otworzyła i popatrzyła na pary tańczące na parkiecie. Jeszcze nikt jej nie poprosił do wolnego, ta myśl zawsze sprawiała że robiło jej się smutno, a przy tej muzyce Van wpadła w krótką melancholie. Jednak gdy tylko skończyła się piosenka zaczęła klaskać jako pierwsza.
A co robiła Rox w czasie śpiewania piosenek przez innych zespołowiczów? Tańczyła do rytmu i śpiewała jedynie w chórkach... Jak bardzo chciała też zaśpiewać coś poza chórkiem! Pora na zerknięcie na Connie... Spojrzała na Connie, spojrzenie mówiło za nią "Może przerwa? Muszę cię czegoś spytać!". Oby Connie spojrzała również tak dobrze mówiącym spojrzeniem. Oby.
Namida wsłuchiwał się w spokojny głos Jareda... Czemu on się przy nim nie zakręcił, sam nie wiedział! Jego głos był świetny, aż pomyślał, ze przy nim wypadł niesamowicie blado... Z tego, co pamiętał, to za chwilę miała śpiewać Connie... Podszedł do niej, starając sie nie rzucać się w oczy. Tak, nie umiał tańczyć, ale przytulańca umiał chyba każdy! Chwycił ją za dłoń, prowadząc trochę bardziej na scene, po czym obejmując ją w talii jedną ręką, druga ujmując jej dłon i kładąc sobie na ramieniu, dał sie ponieść muzyce... Uśmiechał sie cały czas do Connie, czując, że na jego policzki wchodzą lekkie rumieńce...
-Nie mówię z żalem. Szkoda mi trochę Morpheusa, który teraz został sam, ale to duży chłopiec, na pewno sobie poradzi, więc nie ma o czym mówić. - aha. Aha. To znaczy, na pewno sobie poradzi, ale lepiej nie mówić o innych aspektach tego wszystkiego. Uśmiechnęła się. -Dziękuję. - choć zaraz nieco mina jej zrzedła. Najpierw mówi jej komplement, a potem uświadamia, że inni też mają ładne stroje. Nie ma co. Poczuła się prawdziwie wyjątkowa i doceniona. Ahm. -Fajnie grają. - uznała, schodząc na neutralniejszy temat. Przynajmniej na taki wyglądał. Choć mogła się spodziewać, że i to wtrącenie zaraz ją pogrąży i dojdzie do jakiejś wielkiej katastrofy.
Zaśmiała się. Czego ci mugole nie wymyślą! Edward Nożycoręki, świetna nazwa! Z tym, że Edward kojarzył jej się z jakimś wampirem, gdyż miała okazję o takowym usłyszeć, kiedy odwiedzała Londyn. Po jego ulicach chodziły wymalowane lalunie, które non stop o nim rozprawiały, a do tego tak głośno, że nie dało się tego nie słyszeć! Audrey nie widziała w nim nic nadzwyczajnego. Ot, nędzna karykatura. Wampiry były w rzeczywistości bardzo niebezpieczne i nie powinny przebywać z ludźmi, a tam? Pff! - Ciekawe, bardzo ciekawe - powiedziała, obserwując ciachające nożyczki. - A to... no cóż... - powiedziała, spoglądając na swoją sukienkę. Postrzępiony, czarny materiał był zwiewny i delikatny, co nadawało kreacji uroku, ale nie odbierało upiorności. - Hm... w zasadzie to za nic - wyszczerzyła się. Musiała założyć ten melonik. A to, że pomarańczowa chusta gryzła się z barwą jej włosów, to już inna sprawa. O, kolejna piosenka. Uwielbiała ją! Słyszała ją czasem, kiedy Jared siadał sobie w ogrodzie z gitarą i grał. Wtedy była mocniejsza. Ach, no tak, inna gitara, pewnie dlatego! I jakoś sama nie potrafiła sobie zaprzeczyć, że chciałaby przy niej zatańczyć nie z kim innym, jak z Jaydonem. Którego nie dostrzegła w tłumie.
Przygryzła wargę. Jared naprawdę miał głos. Zasłuchała się, kiedy nagle poczuła, że ktoś ją ciągnie. Nami? Czy nie miał czasem dwóch partnerek? A skoro tak, to powinien być dość zajęty. Uśmiechnęła się jednak widząc, że chce z nią tańczyć. Tuż przed swoim występem miała ochotę się do niego przytulić. Przez chwilę tańczyła tak, jak ją ustawił, przy okazji patrząc mu głęboko w oczy. Jednak nie potrafiła tak cały czas. Nie miała zamiaru się buraczyć. Nawet go delikatnie nadepnęła. To też po chwili postanowiła zmienić to trochę. Przyległa swoim ciałem do niego, wtulając się i obejmując go rękami za szyję. Przytulaniec jak się patrzy. Może to dobrze, że jej partner się nie pojawił?
William uwielbiał chodzić na imprezy, a szczególnie tematyczne, jak ta. Kiedy można było się przebierać, a wszystko było dekorowane tak, żeby móc wczuć się w klimat. Miał ogromny problem z przebraniem. I nie dlatego, że nie mógł nic wymyślić. Wręcz przeciwnie, aż za dużo propozycji cisnęło mu się do głowy. Chciał mieć kostium oryginalny, dziwny ale tym samym gustowny. I chyba dlatego przetrząsając wszystkie propozycje nie znalazł nic co do końca by go zadowoliło. Rozważał tyle opcji! Rzymski legionista, Robin Hood, kapitan promu kosmicznego, pirat czy nawet wielki gustowny bakłażan. Niestety, żadna z tych wszystkich wspaniałych możliwości go nie zadowalała. Olśniło go, kiedy przyglądał się nowiutkiej talii kart, zostawionej gdzieś w Pokoju Wspólnym Krukonów. Tak oto William Joyce rzebrał się za cudownego złoczyńcę z mugolskiego filmu- Jokera. Oczywiście jego makijaż był bardziej staranny, toteż przypominał trochę zombiaka. Kostium i eleganckie ubranie w jednym! Cóż za cudowne połączenie. To jak przyjemne z pożytecznym. Do ręki natomiast wziął taki ogromny mugolski pistolet, który nazywał się karabinem czy bazooką (nieprawdziwy oczywiście!), bo w filmie Joker też taki miał. Na jego szyi dyndał naszyjnik z wisiorkiem - nietoperzem, który był jego znakiem rozpoznawczym. Miał nadzieję na jakąś przyzwoitą partnerkę, choć właściwie dobrze by było żeby zjawiła się jakakolwiek. Wszedł do sali z bronią-atrapą na plecach. Musiał wczuwać się w rolę tajemniczego szaleńca - psychopaty, więc oparł się barkiem o ścianę, spod byka obserwując całą salę i zespół na scenie.
Kiedy tak myślała i myślała ktoś jej w tym przeszkodził. Ale w tym momencie podeszła do niej Bell. Nie była to wymarzona osoba jaką chciałaby zobaczyć, w końcu nie bardzo się lubiły. - Ta... - mruknęła cicho wpychając szybko ciastko do ust. Nie chciała żeby ludzie gapili się na nią, a co dopiero gadali, podczas niezbyt dobrej kondycji psychicznej. Czyli ona też nie ma partnera?, uśmiechnęła się drwiąco. Zdecydowanie ta wiadomość poprawiła jej humor.
-A no poradzi chyba , jak co to z drewnem sobie potańczy. Zażartował przecież był drwalem , chociaż nie to był jego strój. -Śpiewają nawet nawet , ale muzyka była kiedyś lepsza.
Była spóźniona i wiedziała o tym, ale nie za wiele ją to obchodziło. I tak nie ekscytowała ją wizja balu, bo wątpiła w to, ze osoba, do której została przydzielona, okaże się tą, z którą miała nadzieję iść. Mimo to starannie przygotowała wcześniej strój - starą, białą sukienkę z komunii swojej babci powiększyła zaklęciem, podarła i pobrudziła popiołem z kominka. Oblała się trochę sztuczną krwią na gorsecie. Do tego założyła długie, ażurowe kolczyki. We włosy wpięła grzebień ze szkarłatnymi kamieniami, do sukienki dopięła zaś niechętnie umówioną przypinkę w kształcie kociołka, wykorzystując ją do przytwierdzenia róży. I tak przebrana ruszyła do wielkiej sali na imprezę. Układanie włosów zajęło jej więcej czasu, niż sądziła - nigdy specjalnie się nimi nie zajmowała, więc źle oszacowała potrzebny jej czas, a te niechętnie poddawały się jej zabiegom i, śliskie, umykały spod ząbków grzebienia i jej palców. Miała też więc coraz mniej czasu, by doprowadzić sukienkę do stanu, w jakim się teraz znajdowała. Mimo, że Hayley nie maiła wielkich oczekiwać w związku z imprezą, stwierdziła, że prezentuje się nieźle, a zawdzięczała to głównie dzięki niezwykle bladej cerze, która pozwalała jej upodobnić się do nieboszczki bez dłuższych zabiegów. Dziewczyna minęła próg Wielkiej Sali i stanęła, rozglądając się. Spodziewała się, że jej partner już przyszedł - zapewne zdążył się już zniecierpliwić, znaleźć inne towarzystwo i zapomnieć, że miał kiedykolwiek przyjść tu z kimś innym. Westchnęła, rozglądając się uważnie.