Owego kolejnego, pochmurnego poranka, Valentin nie śpiesząc się, opuścił ciemne lochy. Co prawda nie chciał, bowiem nie lubił tak wcześnie rano jeść, jednakże musiał się napić, kawa była czymś co o tej porze było dla niego konieczne. Nie chciało mu się przepychać znów przez kuchnię pełną skrzatów, więc postanowił, że wypije ją po prostu w Wielkiej Sali. Nieco niewyspany, aczkolwiek jak zwykle w przemyślanie dobranych ubraniach, wszedł do owego pomieszczenia na parterze. Miał na sobie koszulę w biało szkarłatne pasy, a i oczywiście nie zapomniał jednego ze swych archaicznych zegarków, zwisających z kieszeni. Nie rozglądając się po sali skierował się do jakiegoś wolnego miejsca przy stole Slytherinu. Leniwie sięgnął po dzbanek z kawą, aby nalać nieco napoju do kubka. W myślach nieprzerwanie narzekał, że znów siedział po nocy, co za tym idzie, te parę marnych godzin snu na pewno nie były wystarczające. Spojrzał na czarny napój w kubku, mając nadzieje, że nieco go rozbudzi do życia, po czym wypił parę jego łyków.
Z początku Namida tylko przyglądał się dziewczynie, która podeszła, dopiero po chwili załapując sens słów - Tak...? ... Oh, no tak, jasne. - dodał szybko, zauważając znaczek, przy czym walnął się mentalnie w twarz... gdzie się podziała jego dostojność! Postanowił to szybko naprawić. Ujął dłoń dziewczyny i skłonił się głęboko, składając na niej lekki pocałunek. Kiedy wyprostował się, posłał rudowłosej czarujący uśmiech - Witaj, Jacqueline. - kojarzył ją, byli na tym samym roku, chociaż dobrze, że przedstawiła się z imienia... głupio byłoby pytać - Namida. Mam nadzieje, że dzisiejszy wieczór uznasz za udany. - dodał jeszcze, nadal trzymając jej dłoń.
Usłyszał głos niedaleko ucha. Na szczęście dziewczęcy. Jakoś nie w smak byłoby mu się bawić z facetem. Uniósł wzrok, ale natychmiast pożałował uprzedniej radości. Hufflepuff? Na dodatek dziewczyny nie kojarzył. Nie zapowiadało się szczególnie ciekawie. No, ale raz kozie śmierć. Przynajmniej nie bała się podejść, jak to większość jego denerwujących fanek. Szkoda tylko, że nie jest z Veronique. Ujął dłoń dziewczyny, jak to wymagała kultura, i chyląc się, musnął wargami jej skórę. - Jonatan Tenebres - Przedstawił się. Może nie będzie tak źle? Powinien raz zapomnieć o różnicach jakie dzielą ludzi, o nienawiści i po prostu się bawić.
- Hej - przywitała się z dziewczyną. Wyglądała naprawdę ciekawie w tej gazecianej sukience! Musiała przyznać, że był to ciekawy pomysł i sama by na to nie wpadła. Ale wcale nie wyglądała gorzej, o nie! - Audrey - przedstawiła się. Rozejrzała się po sali, obserwując teraz wszystko dokładniej. Dekoracje były niesamowite, najbardziej podobały jej się pajęczyny. Choć kociołek z... czymś też ją zaciekawił. A to mgła przy stopach! I ten czerwony wodospad! - Jesteśmy dwie i mamy partnera? - zapytała nieco zdziwiona. Raczej się nie spodziewała, ale przynajmniej nie było Maxyma. Dziękowała za to Bogu, ostatnio straciła cały bal przez to, że nie miała z kim się bawić. Spojrzała na Charlesa. Wylosował Eff! Uśmiechnęła się do siebie i pomachała do nich.
"Może nie będzie aż tak źle" - pomyślała i uśmiechnęła się do chłopaka. - Jesteś ze Slytherinu? - zapytała. Było to jedyne pytanie które przyszło jej do głowy, a nie wypadało nie odezwać się ani słowem do chłopaka. Dalej nie była pewna co myśleć na temat chłopaka, miała jednak nadzieje, że nie będzie typowym ślizgonem.
Odwrócił się gwałtownie, słysząc za sobą damski głos. No proszę! Effie Fontaine, jego znajoma jeszcze z dzieciństwa. Pamiętał, że była koleżanką Audrey, a on zawsze czaił się, by do niej zagadać! Dawno nie widział takiej ładnej dziewczyny, a musiał przyznać, że ostatnimi czasy wyglądała naprawdę cudownie. Nie żeby była lepsza od Amelie, broń Boże. Od niej nie można być lepszym. Właśnie, gdzie ona jest? Nie zauważył jej do tej pory i, szczerze mówiąc, właśnie wyparowała z niego nadzieja, że może będą razem w parze. - Ano - stwierdził - Bez Hogwartu jestem jak Merlin bez brody. A tak poważnie, już dość dawno temu przyjęli mnie na, uwaga uwaga, zaszczytną posadę bibliotekarza. Chyba za rzadko zaglądasz do biblioteki - dodał karcąco. Kątem oka zauważył machającą Audrey, odwzajemnił zatem jej gest, stwierdzając, że będzie dziś udawał kochającego braciszka. Dokuczy jej potem!
W pierwszym momencie, Brook nie zwróciła uwagi na migającego w tłumie szaleńca w pelerynie. Ale ten podszedł bliżej, mówiąc coś do naszego niewinnego, białego królika, który śmiertelnie się wystraszył, bo wiadomo, że zajęcze serce ma. O mało co nie upuściła szklanki z ponczem, który trzymała w łapce. Dopiero kiedy dosłyszała znajomy głos i zobaczyła z bliska elementy twarzy, których nie zasłaniała opaska, Brooklyn zorientowała się, że przed nią stoi nie kto inny jak... Jared?! Tak, to był Jared! Nie mogła uwierzyć własnym oczom. Pierwszoligowy partner, nie ma co - przemknęło jej przez myśl, a wyraz strachu na twarzy szybko ustąpił uldze i zadowoleniu. Teraz kiedy przyjrzała się kostiumowi, stwierdziła, że ten nie jest straszny, a naprawdę fajny i pomysłowy! Cóż, ten wyrój sali nadawał wszystkiemu taką mroczną aurę. - Przystoi jak najbardziej! - Brooklyn skwapliwie pokiwała głową, po czym odwzajemniła uśmiech. Prawdę mówiąc, zrobiło jej się jakoś dziwnie chybotliwie, bo nogi z znienacka zrobiły się jak z waty. Hmm, co jak co, ale Brooklyn bardzo podobał się ten uśmiech, od jej pierwszego dnia w Hogwarcie. Właściwie, to nawet jeszcze wcześniej, gdyż ten był chłopak był kuzynem Audrey, z którą Brook znała się od małego. - Bardzo elegancki kostium, panie Shewmare - powiedziała poważnym tonem, próbując udawać dystyngowaną damę.
Ostatnio zmieniony przez Brooklyn Toxic dnia Nie 31 Paź 2010 - 18:27, w całości zmieniany 1 raz
Morpheus miał naprawdę cudowne poczucie humoru. Otóż, gajowy przyszedł na bal maskowy w przebraniu... drwala. Wobec tego, jego strój nie różnił się szczególnie od zwyczajowych ubrań. Wszak wygoda jest najważniejsza. Uznał jednak, że prawdziwa siekiera byłaby lekką przesadą, załatwił sobie wobec tego mugolską, nadmuchiwaną siekierę. Przechadzał się zatem ze swoim śmiercionośnym przyjacielem, rapierem śmierci, ostrzem zagłady, rozglądając się raźnie po niesamowicie klimatycznej sali. Wyłonił się nagle przed Amélie. - Gnijąca panna młoda! - zauważył z rozbawieniem. Roześmiał się cicho. - To tak w kwestii ucieczki przed ślubem? - uniósł brwi w szczególnym wyrazie. Posłał kilka ciepłych uśmiechów do znajomych i przyjaciół w sali.
- Tak - Powiedział, po czym dodatkowo kiwnął głową, zęby potwierdzić swoje słowa. Mało twórcza byłą w rozmowach, ale on z reguły nie rozmawiał. To też może być dość ciekawie... Albo milcząco. Nie puścił jej dłoni przez dłuższą chwile. W pewnym momencie usłyszał, że więcej osób już znalazło pary. Więc pewnie nie długo zaczną się bawić przy muzyce. - Masz ochotę... Na coś do picia? - Spytał wskazując na stół, do którego wcześniej nie miał okazji podejść.
Bell z niemałym opóźnieniem przybyła do Wielkiej Sali. Przebrała się za mroczną baletnicę i trzeba przyznać, że miała na sobie naprawdę nietypową sukienkę... no, jak na siebie przynajmniej. Na nogi założyła czarne, a jakże baleriny, ale co z tego jeśli w tym dymie ich nie było widać. Całości dopełniała również czarna chusta która była jednocześnie jej znakiem rozpoznawczym. Szła między uczniami poprzebieranych za rożne monstra wypatrując swojego partnera. A może on pierwszy ją znajdzie? W pewnym momencie zobaczyła Roxy, przebraną niezwykle kreatywnie... bo za coś w stylu żeńskiej formy pirata? A kto ją wie. Ważne było, że ten jej strój ani trochę nie był Halloweenowy poza tym... w miejscu gdzie powinien być pasek umieściła czarna chustę. Obejrzała ją jeszcze raz, dokładnie ale żadnej innej rzeczy która mogła być znakiem rozpoznawczym nie zauważyła. Nie możliwe... dlaczego znowu miała takie okropne szczęście?! - To jakiś twój nowy żart? - spytała zimno, stając obok Rox.
-Przebrałeś się za siebie, chcąc światu zakomunikować, że każdego dnia jesteś w gotowości do straszenia małolatów i biegania po cukierki? - rzuciła w przestrzeń przekornie się odcinając za jego "dowcip". Uniosła szeroko brwi dostrzegając.. Jakąś gumową, mugolską imitację siekiery. -Co to za urządz.. Nie. Nie chcę wiedzieć. - przyznała ostatecznie, uśmiechając się do niego pogodnie. Czy on nawet w pieprzonym przebraniu na pieprzone halloween musiał wyglądać tak porażająco seksownie? -Sama już nie wiem, wpierw miało to być odnośnie ucieczki przed ślubem, skończyło się na porzuconej pannie młodej czekającej na partnera, który się spóźnia lub nie przyjdzie. - uznała, wzruszając ramionami. Hej. A gdzie jego znak? -Szukasz kogoś? - spytała. Pewnie, że kogoś szukał, inaczej by go tu nie było. Na przykład swojej ślicznej żony. Eh.
Uniosła brwi, widząc jego jakże entuzjastyczną reakcję. - Tak, miło mi - odparła uprzejmie, delikatnie wyszarpując dłoń z jego ręki. A jak ma grzybicę? Nigdy nie wiadomo! Hm... Namida, Namida... chyba go kojarzyła, być może mignął jej kiedyś na korytarzu, a towarzysząca jej osoba wspomniała o jego imieniu. No, to by było na tyle! Tymczasem stwierdziła, że zrobi wszystko, zeby było miło. Uśmiechnęła się i spytała: - Napijemy się czegoś?
Rozejrzała się po raz kolejny. No nareszcie! Czarna chusta! Podeszła kilka kroków do przodu i kogo ujrzała? - Bell!? - była zdziwiona. Dziewczyna z dziewczyną?! - Nie, to nie moja sprawka! Ja miałam taki znak rozpoznawczy... -Powiedziała dość pewnie. - Fajne przebranie... Mroczna baletnica... Uśmiechnęła się niemrawo.
Roześmiał się gromko i zamachał złowieszczo swą Niosącą Okrutną I Bolesną Śmierć Gumową Siekierą przed nosem Amelie. - Strzeż się, moja miła - powiedział, głosem drżącym z przerażenia i respektu do dzierżonej w rękach broni. Zlustrował ją uważnym wzrokiem. - Moja bogata wyobraźnia usunęła właśnie całą tę krew i poszarpane tkaniny i wobec tego uznaję, że byłabyś piękną panną młodą - uśmiechnął się do niej ciepło. Ach, swoją drogą, nawet drwala obowiązuje szarmanckość! Ukłonił się jej wobec tego i ucałował jej dłoń, dłoń w rękawiczkach całych w sztucznej krwi. Pociągające! Potem dostrzegł ponad głową nauczycielki eliksirów Charlesa. Charles! Pomachał mu entuzjastycznie. Dostrzegł, że jego partnerką jest prefekt Slytherinu. Nie wyglądała wcale na szczególnie rozczarowaną... nie to co prefekt Ravenclawu na poprzednim balu. Swoją drogą, Bell również dostrzegł. Uśmiechnął się do niej przelotnie i westchnął, wracając wzrokiem do Amelie. - Ach, nie, nie brałem udziału w losowaniu. Po ostatnim balu... - urwał na chwilę. Podrapał się w głowę. Tak, po ostatnim balu upił się tak nieludzko, że aż został mężem Cassandry. Której, swoją drogą, nie dostrzegał w tłumie. - Jakoś nie. A twój partner, już go spłoszyłaś? - Uśmiechnął się złośliwie, spoglądając na przypinkę w kształcie czarnego kota.
Powiodła wzrokiem za spojrzeniem Audrey. Dekoracje faktycznie były dobrane idealnie, dodawały niezwykłego klimatu. Jednak i tak największy nastrój tworzyli ludzie poprzebierani za najróżniejsze stworzenia. Nie przyglądała się uważniej pajęczynom czy kociołkowi, bo po co...? Skupiła swoją uwagę na partnerce. - Gimikis Reilly - przedstawiła się i swoim zwyczajem wyciągnęła rękę do dziewczyny. - Aud. Mogę tak? - spytała jeszcze, przechylając głowę lekko na bok. Musiała przysunąć się nieco do gryfonki, bo gwar w wielkiej sali uniemożliwiał normalną konwersację, a Gim nic nie mogło umknąć. - Zapewne tak. Wiesz może, kto to? - spojrzała na nią. Wyglądała na osobę zorientowaną, więc może coś obiło jej się o uszy.
Oparła się plecami o zimną ścianę i spojrzała na magiczne sklepienie. Widać było gwiazdy, Clau uwielbiała je obserwować. Niestety nikt nie zjawił się z pomarańczową parasolką...Po co ona tu przyszła? Ślizgonka uznała, że za kilka minut jak jej osoba towarzysząca się nie pojawi to ona się zmyje do dormitorium.
Uśmiechnęła i skinęła głową. -Jasne, chodźmy - Powiedziała i poszła przodem. Po drodze rozejrzała się po sali, większość z balowiczów miała już parę, więc bal dopiero teraz naprawdę się rozpocznie. Spojrzała za siebie na Jonatana, w sumie nie trafiła źle. Przynajmniej był chłopakiem.
Spojrzała na niego uważnie, co prawda przywitał ją miło, aczkolwiek miała wrażenie, że miał nadzieję, wylosować kogoś konkretnego, kto to mu się nie trafił. - Nie masz wrażenia, że gdyby się zapraszano, a nie losowano, byłby wygodniej? - Zapytała, co tu ukrywać, ona też miała swój typ z którym to wolałaby być w parze. Aczkolwiek musiała przyznać, że trafiła całkiem nieźle. Wiec ogółem, była nawet zadowolona. Aczkolwiek zastanawiało ją, czy stanowią "potrójną parę", bo i o takowych słyszała. - Śmiem twierdzić, że to raczej ty musisz być bibliotekarzem od zupełnie niedawna - uznała spoglądając na niego. - Ja jeszcze całkiem dobrze pamiętam uprzednią bibliotekarkę. Swoją drogą, tego typu posada, nie najgorsze zajęcie. Zawsze przynajmniej było można poczytać... i właśnie! - Więc teraz ty będziesz weryfikować zgody na zwiedzanie zakazanego działu? - Zapytała z uśmiechem, a w oczach ewidentnie miała nieco rozbawienia.
Nikt do niego podchodził. Cóż za nowość! Z drugiej strony, gdyby tylko wiedział, że jego partnerką jest Emma Emerald, wcale nie poczułby lekkiego ukłucia rozczarowania, posmaku goryczy w gardle. Ale w jego przypadku ciężko było trafić na partnerkę, która nie byłaby jego wrogiem, bowiem ich miał naprawdę dużo. Rozczarowanie ukrył pogardliwym uśmiechem, który wplótł się w jego mimikę. Teraz przydałoby się zamienić skrzydła na czarne, by obraz był odpowiedni. Postukał lekko białą laską w podest.
- Oczywiście. - powiedzial od razu, przekładając sobie jej dłoń przez ramię. Kiedy podeszli do kociołka, najpierw nalał trochę napoju dziewczynie, później dla siebie - Mam nadzieje, że nie będziesz miała mi za złe, że zniknę na dłuższą chwilę. Razem z "zespołem" zagramy trochę, tak wiesz, dla urozmaicenia imprezy... Obiecuję, ze jak tylko skonczymy, zaraz do Ciebie wrócę. - dodał szybko, nadal się uśmiechając. Mial szczęście, że trafiła mu się taka dziewczyna...
Pociągnął partnerkę w stronę stołu, nadal nie do końca zadowolony z takiego przebiegu wydarzeń. Mimo to, starał się odwiać ponure myśli, każące mu uciekać gdzie pieprz rośnie. Rozejrzał się. Niektóre dziewczyny miały naprawdę seksowne sukienki. Dopiero teraz zmierzył wzrokiem Wanilię ( xD ). - Ładnie wyglądasz - Skusił się na cichutki komplement, przy którym była bardzo mała szansa, że dziewczyna go dosłyszy.
- No, skoro tak, to zapraszam mojego króliczka na parkiecik - powiedział, chwytając jedną ręką dłoń Brooklyn, a drugą pelerynę. Zgrabnie okręcił Ślizgonkę w miejscu i odpowiedział komplementem na komplement - Dziękuję, dziękuję, panna Toxic również wygląda znakomicie. Coś mało osób tańczyło! Ale co tam. Najlepiej jest się wyróżniać. A ich stroje tak się od siebie różniły, że z pewnością mieli oryginalność przypiętą do... ogonków! Poprowadził Brook na środek, gdzie było najwięcej miejsca do tańca. Oczywiście po drodze nie powstrzymał się od machnięcia rąbkiem peleryny kilka razy, omiatając nią kostki ludzi, których mijał po drodze. Niektórych nawet znał. - Słyszałem, że trafiają się potrójne pary. Wiesz coś o tym? - zapytał, kiedy doszli do celu.
Am wzdrygnęła się. Ta siekiera nie wyglądała na groźną, aczkolwiek jej "dziwność", sprawiała że nie czuła się w jej obecności komfortowo. Hm. Na jego uwagę uśmiechnęła się, chyba zbyt szeroko. W teorii nie powiedział niczego, co powinno ją rozweselić, biorąc pod uwagę iż jak najdłużej zamierzała nie wkładać na siebie sukni ślubnej w wariancie "na serio". Ale miał już przecież doświadczenie jeśli chodzi o spoglądanie na kobiety w sukniach ślubnych, nie? I PODOBAŁA MU SIĘ. Ach. Ach. Ach! Nawet więcej, uznał, że jest PIĘKNA. Nazwał ją piękną, sam fakt, że to zrobił, upoważniał ją do umierania ze szczęścia. -Brawo, wiesz jak łaskotać kobiecą próżność, Cassandrze można tylko pozazdrościć. - uznała, brzmiąc wesoło i naturalnie. Pod owym uczuciem wesołości skrywała zgorzkniałość zżerającą ją od środka. Bo tak się składało, że naprawdę jej zazdrościła. Kobietę zaciekawiło, do kogo zwrócił się Morpheus, dlatego też postanowiła również się odwrócić. O. Charles! Z tą półwilą, która chodziła na eliksiry. Cóż. Uśmiechnęła się do niego szeroko, machając mu! Po tym "przywitaniu na odległość" również wróciła wzrokiem do rozmówcy, gdyż właśnie się do niej odezwał. -Nie było mnie tutaj jeszcze, gdy był ostatni bal. A co do partnera.. To chyba tak. - uznała filozoficznie, wzruszając ramionami. Bezsens. Zgłosić się i nie przyjść.
No cóż, czytała mu w myślach. Gdy to powiedziała, on rozejrzał się dyskretnie po sali, aż dostrzegł obiekt, którego szukał - Amelie. Amelie w pięknej, chociaż trochę odrażającej sukni wzbudziła jego ewidentny zachwyt. Tak, mógłby ją zaprosić - ale co z tego? Powiedziałaby pewnie "Och, chętnie, ALE..." lub "Charlie, poszłabym, ALE...". Zawsze to pieprzone "ale", najbardziej znienawidzone słowo w jego życiu. Tymczasem zauważył, że gawędzi ona z Morpheusem, a w dodatku oboje mu machają. Poczuł się trochę jak małpa w zoo, do której szczerzą się turyści, ale mimo tego niekomfortowego uczucia odmachał wesoło obojgu i zmusił się by oderwać wzrok od kobiety i spojrzał na Effie. - Zapewne by było - odparł, po czym dodał optymistycznie - No ale wiesz, gdyby nie losowanie, żyłabyś w błogiej nieświadomości, że ktoś taki wspaniały jak ja znajduje się tuż obok! Zaśmiał się cicho z własnych idiotycznych myśli, a także tego, co powiedziała blondynka. Zaraz jednak opanował się i odparł śmiertelnie poważnie: - O tak. Jestem potwornie rygorystyczny, a żeby dostać się do ksiąg zakazanych trzeba ominąć mnóstwo sprytnych pułapek i zabezpieczeń mojego autorstwa!
Zmierzyła go wzrokiem, zastanawiając się co myśleć. - eee.. dzięki, chyba - powiedziała po chwili - Ty też masz fajny strój... Chociaż właściwie nie wiem nawet za co jesteś przebrany. - powiedziała podążając za nim w stronę stołu.
Jak zwykle spóźniony, jak zwykle nieco nie zorientowany w tym wszystkim, przyszedł do wielkiej sali, a czemu by miał nie przychodzić? W sumie bal maskowy to super sprawa. Oczywiście Marvolo nie miał pomysłu na strój, właściwie miał ich zbyt wiele i nie mógł się zdecydować. W końcu postanowił postawić na klasykę i założył na siebie czarne, opięte spodnie, bluzkę w tym samym kolorze, kowbojki podkute metalem, całe obranie przyozdobione zostało klamrami, agrafkami i innymi metalowymi wstawkami. Twarz chłopak pomalował na biało, oczy na czarno, włosy potargał i postawił do góry. W obu dłoniach trzymał nożyczki. Za kogo się przebrał? Oczywiście za Edwarda nożycorękiego, znanej wśród mugoli postaci filmowej. Strój wyglądał na całkiem zgrany, jednak na szyi chłopaka widoczna była pomarańczowa chusta. Marvolo rozejrzał się dookoła, a zaraz z braku lepszych pomysłów stanął gdzieś z boku i wypatrywał pomarańczowej chusty.
Halloween, ach Halloween! Przebrany za Zorro Twan, z dumą pawia wkroczył do Wielkiej Sali. Wymachiwał przy tym swą cudowną szablą, pokazując wszystkim jaki jest dzielny, gotowy by bronić wszystkie niewiasty... jak prawdziwy Gryfon, ma się rozumieć! Gdyby tylko nie ten wisiorek w kształcie dyni można by pomyśleć, że oto w Hogwarcie pojawił się sławny zbój z bajki. Na początku, Gryfon chciał znaleźć swoją partnerkę, ale ten znak rozpoznawczy był tak mały i trudny do zobaczenia, że w końcu z tego zrezygnował. Niezwykle zainteresowała go krwista fontanna za sceną. Chcąc zobaczyć czy jest to prawdziwa krew, poskakał w tamtym kierunku i już po chwili wsadzał swoją szablę w lejącą się czerwień.