Owego kolejnego, pochmurnego poranka, Valentin nie śpiesząc się, opuścił ciemne lochy. Co prawda nie chciał, bowiem nie lubił tak wcześnie rano jeść, jednakże musiał się napić, kawa była czymś co o tej porze było dla niego konieczne. Nie chciało mu się przepychać znów przez kuchnię pełną skrzatów, więc postanowił, że wypije ją po prostu w Wielkiej Sali. Nieco niewyspany, aczkolwiek jak zwykle w przemyślanie dobranych ubraniach, wszedł do owego pomieszczenia na parterze. Miał na sobie koszulę w biało szkarłatne pasy, a i oczywiście nie zapomniał jednego ze swych archaicznych zegarków, zwisających z kieszeni. Nie rozglądając się po sali skierował się do jakiegoś wolnego miejsca przy stole Slytherinu. Leniwie sięgnął po dzbanek z kawą, aby nalać nieco napoju do kubka. W myślach nieprzerwanie narzekał, że znów siedział po nocy, co za tym idzie, te parę marnych godzin snu na pewno nie były wystarczające. Spojrzał na czarny napój w kubku, mając nadzieje, że nieco go rozbudzi do życia, po czym wypił parę jego łyków.
Jeśli Ingrith postanowiła się ulotnić i Alexis wyjdzie. Przecież nie będzie spędzała czasu z tym plebskim towarzystwem. Miała innych znajomych. Lepszych. Czystszych. I nie potrzebowała nowych. Kiwnęła głową, w odpowiedzi na znaczące spojrzenie ducha i ogarnęła wzrokiem zebranych. - Ja też żegnam miłe towarzystwo - powiedziała, bez krzty uczucia w głosie - żyjcie, jedzcie, marnujcie me powietrze - rzekła, żywo gestykulując. Uwielbiała urządzać teatrzyki. Bo jak inni mieli ją zapamiętać? W Wielkiej Sali jednak nie wyszło. Cóż, wciąż nie porzuciła pomysłu znalezienia Davida. Może to idealny moment? Odwróciła się na pięcie i wyszła z Wielkiej Sali.
Wodziła wzrokiem za odchodzącą Alexis, po czym wzruszyła ramionami. Zupełni zapomniała o celu swojego przyjścia do Wielkiej Sali. Spojrzała na stół Krukonów. Nie siedziało przy nim dużo osób. Może po prostu pójdę do kuchni? Pomyślała i odwróciła się w stronę Colina. Zupełnie zapomniała, że chłopak dalej przy niej siedział. No cóż, zdecydowanie nie chciała zostać sama z Puchonem, nie wiedziała czy wytrzymałaby te parę minut psychicznie. Nie miała na myśli tego, że Colin był dołujący, wręcz przeciwnie. Po prostu czasem za dużo mówił i dziewczyna nie mogła tego znieść. - Colin, będę się zbierać. - powiedziała, a kąciki jej ust uniosły się lekko. - Trzymaj się. - pomachało chłopakowi ręką i skierowała się w stronę wyjścia, wkładając ręce do kieszeni bluzy.
O godzinie 17 z wielkim hukiem otworzyły się drzwi prowadzące do Wielkiej Sali. Zaraz, zaraz, czy to oby na pewno jest Wielka Sala?! Dekoratorzy ewidentnie się postarali. Pomieszczenie było zupełnie odmienione! W środku panował półmrok, rozjaśniany jedynie przez pomarańczowe światło, bijące od lewitujących dyni z lampami. Każda z ścian Wielkie Sali, była pokryta zawieszoną wielką pajęczyną. Natomiast na podłodze unosił się gęsty, zielony dym, sięgający maksymalnie na wysokość dziesięciu centymetrów. Inaczej mówiąc, butów w nim widać zdecydowanie nie było. W miejscu, gdzie zawsze była scena podczas takich imprez, znajdowały się nie tylko instrumenty zaproszonego zespołu, ale także na ścianie, za nimi znajdowała się nietypowa naścienna fontanna. Spływała z niej bowiem, mocno czerwona i dość gęstawa ciecz. Pod ścianą, na czarnym stoliku o dziwnie powykrzywianych nogach, stał wielki kociołek. Jeśli podeszło się bliżej i zajrzało jego środka, było można dostrzec zielony bulgotający płyn, jak się okazało, był to poncz do nabierania chochlą. Czarne szklanki były równo poustawiane na dolnej półce stolika. Jednakże pozostałe ławki i stoliczki postawione pod ścianami, również były czarne i o równie krzywych nogach (choć te mimo, iż były mocno powyginane, blaty był ustawiony idealnie równo). Na każdym z nich stały różne ciastka o ciekawym wyglądzie. Począwszy od kwadratowych babeczek z żółtym, gęstym nadzieniem, poprzez czekoladę o bąblach z niebieskim płynem, skończywszy na żelkach z kształtu przypominających różne nietoperze, pająki i robaki, a każdy z nich miał w środku czerwony syrop. Jak przystało na bal kostiumowy, nawet nauczyciele pilnujący uczniów, byli przebrani. Każdy z nich był zrobiony na ducha błyszczącego srebrną poświatą, aby nieco wyróżniali się z tłumu uczniów.
O godzinie 17, wedle planu Effie udała się do Wielkiej Sali. Kiedy tam jednak dotarła pier zaczęła się rozglądać po pomieszczeniu. Chyba tak bardzo odmienionego go jeszcze nie widziała. Zielony dym na podłodze, nadawał świetny klimat owej sali. Rozejrzała się uważnie i poprawiła spódnicę w swoim stroju. Długo się zastanawiała co ubrać na ten dzień, jednak ostatecznie uznała, że ten komplet kojarzący się z szachownicą, będzie w miarę doby. Z tego co się orientowała strój miał jakiś związek z mugolską bajką "Alicja w Krainie czarów", aczkolwiek zupełnie nie miała pojęcia jak to się odnosiło do tego. Przy dekolcie przypięła ozdobę, przypinkę w kształcie pomarańczowego cukierka, który to był owym znakiem jaki się jej przytrafił. Jej włosy były jak zwykle rozpuszczone, spływały spod kapelusza łagodnie po jej plecach. Nie zwlekając weszła w głąb sali, nadal rozglądając się dookoła i obserwując jakie zmiany zaszły w wyglądzie tego pomieszczenia.
Ostatnio zmieniony przez Effie Fontaine dnia Nie 31 Paź 2010 - 17:46, w całości zmieniany 1 raz
Emma wkroczyła do sali w stroju mugolskiego Kopciuszka. Jej błyszcząca, niebieska sukienka, sięgała do podłogi, włosy miała rozpuszczone, a na szyi wisiał naszyjnik z wisiorkiem- Krukiem. Jej znak rozpoznawczy. Spostrzegła, że stoi w czymś, co wcale podłogi nie przypominało, w ogóle było tutaj bardzo mroczno, ale za to bardzo klimatycznie.
Kiedy Namida przekroczył próg wielkiej sali, rozejrzał się zachwycony... O tak, to z pewnością było w jego klimacie... Mrocznie, a jednocześnie z klasą i elegancją. Ruszył do przodu, cały czas sie rozglądając. Nie było jeszcze zbyt wielu osób, ale miał nadzieje, że się zejdą... Ubrany był właściwie normalnie... Jedyne, co mogło go nico wyróżniać, to czarna, długa peleryna zarzucona na ramiona. Pod nią miał na wpół rozpiętą, białą koszulę [ćwiczył tyle, to musiał się pochwalić ładnie wyrzeźbioną klatą], czarne dżinsy rurki, a na nogach zwyczajowo, trampki. Do peleryny przyczepił również swój znak, kotylion z czarownicą... Już nie mógł sie doczekać, z kim spędzi dzisiejszy wieczór. Poprawił nieco maskę, którą zasłonił pół twarzy. Nie był to co prawda karnawał, biała maska upiora dodawała mu uroku i pasowała do reszty stroju... Rozejrzał się jeszcze raz, nieco uważniej, szukając swojej partnerki...
Ostatnio zmieniony przez Namida Kirei dnia Nie 31 Paź 2010 - 17:47, w całości zmieniany 2 razy
Punktualnie weszła do Sali. O ile uprzednio szła szybkim krokiem, o tyle teraz gwałtownie zwolniła, będąc mocno oczarowaną zmianami, które zaszły w tym miejscu. Nie mogła o sobie powiedzieć, aby przebywała w tej szkole długo i widziała dekoracje z innych imprez, niezależnie od tego – te znajdujące się tu obecnie robiły na niej ogromne wrażenie. Strój kobiety z pewnością wpisywał się w halloweenową konwencję, lecz bardziej niż w „przebieranie się” poszła w ideę zrobienia ze swojego stroju prywatnego, makabrycznego żartu. Drobne, stare acz eleganckie buty z niewysokimi obcasami wraz z każdym dotknięciem posadzki wydawały cichy dźwięk. Ciało Amélie było odziane w przepiękną, acz upiorną suknię ślubną, a także w inne akcesoria sprzyjające „weselnej” atmosferze. Tiul, bogato lejący się aż od szarfy przepasającej kibić – był przedziurawiony i poszarpany, zwłaszcza na wszelakich krawędziach. Ponadto, w wielu miejscach był poszarzały. Ba, to nie szarość najbardziej się rzucała w oczy. Zarówno gorset, spódnica, welon, szarfa jak i tiul – wszystko było splamione krwią (no dobrze, substytutem krwi)! Najbardziej makabrycznie pod tym względem wyglądały białe, jedwabne rękawiczki. Choć w stanie obecnym nazwanie ich „białymi” musiało być sporym nadużyciem. Mimo krwi uderzającej z każdej części jej garderoby, sama jej twarz wyglądała bardzo niewinnie. Makijaż był subtelny lecz bardzo staranny, kok, w który wpięty był welon był istotnie idealny, delikatnie połyskiwał poprzez nadwątlony tiul. Tak intensywny kontrast w stroju robił duże wrażenie. Niemniej, obecnie najważniejszym elementem przebrania była przypinka w kształcie czarnego kota, służąca jej jako broszka, którą przypięła na złączeniu fiszbin gorsetu. Kobieta powoli przechadzała się po Sali, uważnie się rozglądając. Mimo wszystko, bardziej niż na podziwianiu dekoracji, skupiła się na odnalezieniu partnera, który będzie posiadał bliźniaczą przypinkę w kształcie czarnego kota. Ciekawe, któż to będzie?
Halloween! Jeden z ulubionych dni Very w końcu nadszedł! Bal zaczynał się o 17, jednakże przygotowania dziewczyny zaczęły się około dwóch godzin wcześniej. Co jak co, ale panna Lardeux nie należała do osób lubiących robić wszystko niedokładnie, na ostatnią chwilę. Weszła do sali, bardzo odmienionej sali. Przebrała się za, jak to sobie wymyśliła, "emo wampira". Miała na sobie czarną sukienkę z czerwono-fioletowym tiulem, kabaretki i glany. Widoczna na nadgarstku pieszczocha nieco zasłaniała czerwone smugi rozpoczynające się mniej więcej od żył. Tak, ów makijaż symbolizował krew po pocięciu się. Włosy Veronique były natapirowane, można też było zauważyć wpiętą w nie, sporych rozmiarów czarną kokardę w białe groszki. Ileż to lakieru Ślizgonka zużyła na ułożenie fryzury. Tęczówki, za sprawą soczewek, miały intensywnie czerwony kolor. Ich odcień jeszcze bardziej uwydatnił czarny makijaż na powiekach, dla lepszego efektu rozmazany. Usta zostały pokryte kremową, niemalże białą pomadką. Jedyną rzeczą, która w jakiś sposób przeszkadzała Verze, był wisiorek w kształcie dyni. Jednak przecież musiała nosić swój znak rozpoznawczy!
Roxy weszła do Wielkiej Sali. Czy to na pewno Wielka Sala? No Pewnie! Brawo, brawo! Miała rozpuszczone włosy, a jej przebranie nawet do niej pasowało. Zrobiła sobie pas z czarnej chusty, który musiał być jej znakiem. Nie mogła uwierzyć że to naprawdę Wielka Sala, a jednocześnie ciekawiło ją kto jest jej partnerem. Ale, żeby nie był to Ślizgon...No, ale to będzie wola losu, nie jej.. Na sali było dość dużo osób, ona jedynie wyróżniała się tą czarną chustą. Podeszła do stolika i chwyciła kilka żelków. Wyglądały pysznie, tak jak smakowały.
Brooklyn weszła do Wielkiej Sali dość wolnym krokiem, zadowolona, z uśmiechem na ustach. A czemu? Bo miała świetny kostium. Obmyślała go dość długo, nie chcąc nic w stylu wampira, wilkołaka czy czegoś podobnego. Przebrała się za… białego królika! Włożyła na siebie aksamitną, białą sukienkę do kolan (tak, na tyłach miała puchaty ogonek) i buty na wysokim obcasie. Ciemne pukle zostawiła rozpuszczone, ale nałożyła na nie opaskę mięciutkimi uszami, które imitowały te królicze. Oczywiście miała dorysowane wąsiki i różowy nosek. Pomimo nieodłącznego, ciemnego makijażu oczu, Brooklyn wyglądała jak istny królik! Rozglądnęła się z zachwytem po sali, cóż,ta zmieniła się nie do poznania. Zupełnie w Halloweenowym stylu. Brooklyn zaraz przypomniała sobie imprezy szkolne w poprzedniej szkole, ale Hogwarckie dekoracje były o niebo lepsze. Dość zaciekawiła ją 'krwawa fontanna' ,więc postanowiła, że potem dokładnie sprawdzi co to dokładnie jest. Zastanawiała się również, kto jest jej partnerem. Miała nadzieję, że nie spędzi tego balu samotnie, jak poprzednim razem. A jeśli o partnerze była mowa, to poprawiła swój znak rozpoznawczy - przypinkę z wampirzymi kłami , który miała przypięty na sukience. Nijak pasowała jej do delikatnego króliczego stroju, ale nadawała mu jakiegoś unikalnego wyglądu. Toxic postanowiła, że zamiast czekać bezczynnie na partnera, pochodzi po sali. Ostatecznie skierowała się w stronę stolików, by napić się ponczu. Oparła się o blat, rozglądając po Wielkiej Sali, w której zaczęli zbierać się uczniowie. Zapowiadała się niezła impreza, w końcu to Halloween.
Lilyanne Wayland
Rok Nauki : I
Wiek : 29
Czystość Krwi : 90%
Dodatkowo : fachowe robienie zdjęć lucjanowi pod prysznicem ♥
Lily weszła do sali. Na początku pomyślała, iż pomyliła wejścia, dekoracje tak odmieniły to pomieszczenie. Uśmiechnięta pochłaniała wzrokiem ten widok. Uwielbiała takie klimaty. Przygładziła swoją krótką, czarną spódnicę z falbanami, która idealnie pasowała do czarnego gorsetu. Styl gotycki. Dziewczyna nie często chodziła w spódnicach, wolała tradycyjne jeansy, więc czuła się niezbyt pewnie. Chociaż w sumie, trzeba przyznać, że wyglądała całkiem nieźle. Cieszyła jeszcze kilka chwil wzrok, wspaniałym widokiem dekoracji, i postanowiła, że za trzydzieści minut sobie po cichu wyjdzie. Nie przepadała za przyjęciami.
Ostatnio zmieniony przez Lily Autumn dnia Nie 31 Paź 2010 - 18:05, w całości zmieniany 2 razy
Vanille weszła na palcach do sali i rozejrzała się. -Wow - szepnęła cicho. Sala robiła niesamowite wrażenie. Dziewczyna popatrzyła na swój struj i zaczęła bawić się nerwowo kawałkiem sukienki. Ubrana była w czarną sukienkę bez ramiączek, na rękach miała czarne długie rękawiczki bez palców. Włosy miała rozpuszczone, przytrzymywane były jedynie przez grubą czarną opaskę z również czarnym kociołkiem przyczepionym po jednej stronie. Przypinka z Kociołkiem to jej znak rozpoznawczy więc czy chciała czy nie musiała go założyć. Niepewnym krokiem podeszła do stolików z przekąskami i zajęła się oglądaniem wystawionych smakołyków.
Ostatnio zmieniony przez Vanille Moor dnia Nie 31 Paź 2010 - 17:37, w całości zmieniany 1 raz
Wsunęła się do wielkiej sali. Miała na sobie nietypową sukienkę utworzoną z gazet (o, taką: sukienka). Buty? Buty zasłaniał dym, który wypełniał całe pomieszczenie, więc nie warto było się w tym momencie nimi zajmować. Całości jednak nie było widać, bo drobne ciało panny Reilly okryte było różową (odcień koloru zdecydowanie oczojebny) pelerynę w białe czachy. Ach, cóż za subkultura. Mrr. Czerwone włosy dziewczyny były natapirowane tak, że wyglądała, jakby dosłownie przez wejściem strzeliło w nią kilka piorunów. Wokół szyi zawiązaną miała pomarańczową chustę - jej znak. Krok w bok, przystanęła, zlustrowała jasnymi oczyma salę. Przestrzeń tuż obok niej wypełnił zapach nie bardzo słodkich, ale dziwnie tajemniczych (jakiekolwiek to są) perfum.
Ostatnio zmieniony przez Gimikis Reilly dnia Nie 31 Paź 2010 - 17:47, w całości zmieniany 1 raz
Oczywiście, jak prawie każdy uczeń Hogwartu, Audrey wybrała się na bal z okazji Halloween. Dzień wcześniej dostała sukienkę, którą uszyła jej matka. Było z tym sporo zachodu, sowy przyniosły ją z opóźnieniem, więc najadła się sporo nerwów. Jednak jakimś cudem udało się wyjść z tego cało, i oto stała w progu Wielkiej Sali. Po długich i starannych przygotowaniach mogła śmiało stwierdzić, że jest z siebie zadowolona. Na natapirowanych, rudych włosach zagościł czarny melonik, przewiązany pomarańczową chustą, znakiem rozpoznawczym. Normalnie nie założyłaby takiego dodatku, jednak nie miała wyboru. Z przymrużeniem oka potraktowała fakt, że gryzie się z jej włosami. Blada cera idealnie kontrastowała z upiornym, ciemnym makijażem. Ubrana była natomiast we wspaniałą sukienkę, z czarnego materiału. Jej dół był postrzępiony, ale nie przyklapnięty, co dawało ciekawy efekt. Do tego średnio wysokie buty na obcasach. Których nie było widać, przez tę całą mgłę! Spryskała się też swoimi ulubionymi perfumami. Weszła wgłąb sali spowitej w półmroku, rozglądając się za partnerem. I gdzieś mignęła jej podobna chusta. Zaraz... dziewczyna?!
Connie jak zwykle nie szykowała się długo. Bo co można poprawić, kiedy się jest tak urodziwym... Nie no, żartowałam. Trzy godziny w łazience, a wcześniej dwie biegania po sklepach to zdecydowanie uważała za jeszcze za mało. Wybrała jednak wspaniałą, czarną suknię. Sama nie spodziewała się, że wystąpi akurat w jakiej kreacji. Błyszcząca, krótka, a do tego te buty na wysokich szpilkach. Można powiedzieć, że przyciągała oko. Przypiętą miała PRZYPINKĘ W KSZTAŁCIE NIETOPERZY, która miała wskazać jej partnera. Miała tylko nadzieję, że to nie jakiś namolny puchon. Włosy miała spięte w luźny koczek. Jedynie kilka kosmyków z niego uszło, znajdując swoje miejsce na policzku z blizną. Dodatkowo lekki makijaż podkreślał jej wdzięk. Zaczęła rozglądać się za partnerem. Na pewno niedługo się pojawi. W tłumie dostrzegła Namiego. Pomachała do chłopaka z uśmiechem na ustach.
Również Samael pojawił się w Wielkiej Sali. Na twarzy chłopaka nie widniał typowy dla niego, szyderczy wyraz pełen chmurnego przygnębienia. Nie, wręcz lekki uśmiech błąkał się po wargach. Louis podrzucił mu nieco Ognistej. Dzięki, stary. Czuł się lekko, i znów na czas balu jego chód zyskał nieco dostojnej lekkości. Rzucało to się szczególnie w oczy przy jego stroju. Dość interesujący. Samael bowiem był dziś aniołem. W toku rozważań etymologicznych na temat swojego imienia odkrył, że jego własne oznacza... ślepego anioła. Ironia losu. Majestatyczne, masywne skrzydła przypięte były do jego pleców. Nieco ciążyły, ale trzymał się prosto. Ślepe, zasnute mgłą nieobecności oczy nadawały mu przerażający wyraz prawdziwie nieziemskiej istoty; blada cera i płowe włosy dzisiaj były jak najbardziej słuszne, idealnie dopełniające wyraz. Posągowa twarz i szczupłe, jakby wykute z marmuru szponiaste palce również sprawiały, że wyglądał niespodziewanie dobrze. Całość zwieńczona była naszyjnikiem - wisiorkiem z czarnym krukiem złożonym gładko na jego szyi.
Jonatan wszedł do wielkiej sali. Nie można było powiedzieć, że specjalnie odstrzelił się na tę okazję. Bo po co? Siostra go zmusiła żeby tu przyjść, bo w razie czego będą sobie stali oparci o ścianę. Miał na sobie luźne jeansy, czarną koszulę z rozpiętymi trzema guzikami od góry. Na głowie miał francuski melonik, prosto z jego rodzinnego Paryża. A na nim przypinka w kształcie kociołka, która miała mu wskazać jego parę. Z początku wydawało mu się, że gdzieś mignęła mu osoba z właśnie takim znakiem. Oparł się o ścianę, niedaleko drzwi z nadzieją, że partnerka sama go odnajdzie. Nie chciał się jak na razie przeciskać przez tłum. Spuścił głowę w dół pozwalając, żeby grzywka opadła mu na twarz i zasłoniła oczy. Czekał.
Charles pojawił się na sali z niewielkim spóźnieniem, bowiem na śmierć zapomniał, że zabawa zaczyna się o siedemnastej. Przygotował się zatem z wielkim pośpiechem, mając nadzieję, że wylosowana partnerka mu nie ucieknie - cóż to byłaby za strata! Mężczyzna miał na sobie zwyczajny czarny garnitur (czas na przerwę w starych swetrach i połatanych koszulach), jako że nie miał czasu ani pomysłu na wykonanie stroju. Poza tym sam fakt, że się pojawił, był dziwaczny - przebranie się byłoby już szczytem dziecinady. Według niego oczywiście. Do stroju przypiął swój znak - przypinką z pomarańczowym cukierkiem i ruszył na poszukiwanie przydzielonej mu dziewczyny.
Rozglądał się cały czas, aż jego wzrok natrafił na Connie... Cóż, była ubrana baaaardzo jak nie ona... Ale w sumie, podobało mu się. Z niewielkim żalem stwierdził, że nie ma ona tego samego znaku, co on, ale to może nawet i lepiej... Dobrze by było, gdyby Connie w końcu znalazła sobie jakiegoś innego chłopaka. Rozglądał sie dalej, ale nadal nie dostrzegł wybranej sobie osoby... Zobaczył Jonatana, i pożałował, że z nim nie może spędzić wieczoru... a nuż by go do siebie przekonał, kto wie?! ... No, ale on i tak wolałby Veronique... co nóż, życzył im szczęścia. Krążył wśród ludzi, nadal czekając... Stwierdził, że jeśli nadal ta dziewczyna się nie pojawi, to zacznie zarywać inne, a co!
Westchnęła, może jej się tylko wydawało? Może tak naprawdę nie widziała takiej samej przypinki jak jej. Może po prostu tak bardzo chciała spotkać swojego partnera, że już sama sobie coś wyobraziła? Już miała uwierzyć we własne wytłumaczenia gdy ponownie ujrzała kociołek. Serce zaczęło jej szybciej bić kiedy uświadomiła sobie że to ona będzie musiała zrobić pierwszy krok. Wzięła głęboki oddech, potem drugi i powoli ruszyła w stronę Przypinki z kociołkiem. - Hej! - powiedziała do chłopaka stojącego pod ścianą - Jestem Vanille i chyba jestem twoją partnerką... - zaczęła.
Zmrużyła oczy. Wielka sala zaczęła wypełniać się ludźmi w najróżniejszych strojach. Gdzieś w oddali dostrzegła królika, jakby wyjętego z okładki pewnej mugolskiej gazety. Uśmiechnęła się pod nosem. Dostrzegła jakąś dziewczynę w czarnej chuście. No żesz... Moment! Czyżby przed chwilą mignął jej pomarańcz? Automatycznie zaczęła przeszukiwać wzrokiem tłum w celu dojrzenia swojego znaku. Zahaczyła o skrzydła. Skrzydła? Anioł. Przystanęła na chwilę i rozpoznała w owym wcieleniu Samaela. Chciała się odezwać, przywitać... ale znów dostrzegła pomarańcz, więc odłożyła to na później. Tym razem była pewna, że jej znak ma też jakaś gryfonka, znana jedynie z widzenia. Przecisnęła się w jej stronę. - Cześć - powiedziała, posyłając jej lekki uśmiech.
Ostatnio zmieniony przez Gimikis Reilly dnia Nie 31 Paź 2010 - 18:09, w całości zmieniany 1 raz
Jacqueline również zagościła na balu. Po długich przygotowaniach weszła spóźniona na salę, podziwiając wspaniałe dekoracje - musiała przyznać, że były naprawdę super... chyba lubiła takie Halloweenowe klmiaty. Dziewczyna postarała się nawet o w-miarę-mroczny strój, mianowicie miała na sobie krwistoczerwoną sukienkę sięgającą nad kolana. Materiał wyglądał na poszarpany i potargany, a tu i ówdzie zdobiły go naszywane pajęczyny, a nawet kilka pająków (szkoda, że nie żywych). Założyła też postrzępione rajstopy i brudne glany (z braku laku, nie miała innych butów). Jej strój może i nie był godzien wygrania konkursu na najlepsze ubranie, jednak na pewno pasował do klimatu. Wypatrywała chłopaka z kotylionem z czarownicą - jest! Znalazła go zadziwiająco szybko i od razu do niego podeszła. Zaraz... kto to? Nie znała go. - Cześć, najwyraźniej jesteśmy w parze - powiedziała, wskazując na swój znak - Jestem Jacqueline.
Ciekawe, czy Namiemu spodobała się jej kreacja. Starała się wypaść jak najseksowniej. Dlaczego? Wiedziała, że on tu będzie. Tylko szkoda, że nie z nią. Błagania o to, żeby jej partnerem nie był puchon nadal kłębiły się w głowie. Poprawiła PRZYPINKĘ Z NIETOPERZAMI, po czym ruszyła w stronę zastawionych jedzeniem stołów. Wolała nie podchodzić do przyjaciela. Zapewne czeka na swoją partnerkę, to go nie będzie zagadywać. Miała jednak skrytą nadzieję, że zaprosi ją do jednego wolnego. A właśnie, rozejrzała się czy jest gdzieś przygotowana scena dla jej zespołu. Mieli zagrać ze dwie piosenki i tyle. Znalazła miejsce. Było nie tylko dla nich. A właśnie, jak się nazywali? A trudno. Miała nadzieję, że o 19:00 zespół pojawi się obok niej i zdecydują, o piosenkach. Będzie ciężko, w końcu są bez próby. Ale spontan to spontan. Zawsze może sama śpiewać, ne?
Weszła powoli do wielkiej sali ubrana na czarno, poprawiła opaskę z kocimi uszkami. Nie miała czasu na wymyślanie jakiegoś oryginalnego przebrania, więc była zwykłą kotką. Przypięła do bluzki niewielką, pomarańczową parasolkę. Zaczęła rozglądać się za drugą taką. Żałowała, że przyszła na tą imprezę, pewnie i tak będzie siedziała w samotności i się upije.
Jared tym razem postanowił nie spóźnić się na bal. Przyszło mu to z trudem, bo strój wybrał w ostatniej chwili. A i tak nie było to zbyt kreatywne, o zgrozo! On! Jak on, do cholery, mógł stracić wenę? Nawet w garderobie teatralnej nie znalazł nic odpowiedniego. W końcu założył pelerynę i przebrał się za Voldzia. Był to jednak Voldzio elegancki, wyrafinowany, z klasą. Oczywiście także złowieszczy. Założył na oczy czarną przepaskę, spod której nikt nie widział jego oczu, jednak on sam widział wszystko bardzo dokładnie! Doskonałe, czyż nie? Przypiął też swój znak rozpoznawczy, przypinkę w kształcie wampirzych kłów. Idealnie pasowała! Otoczył się swoją czarną peleryną i zaczął skradać między ludźmi, szukając swojej partnerki. I oto znalazł! Królika! - Nie wiem, czy to tak przystoi, aby króliczek bawił się z czarnym charakterem - uśmiechnął się olśniewająco do Brooklyn. - Ale cóż poradzić! - skłonił się lekko. Matko, jak on się cieszył, że trafił na kogoś normalnego!
Rozglądała się akurat po sali, kiedy w oczy rzucił się jej ktoś, kto miał przypinkę cukierkową. I to kto! Starszy brat Audrey był w szkole, na dodatek na balu, i co więcej, był jej parą! Trochę, a właściwie wcale nie tak mało, zaskoczona tym faktem podeszła w jego kierunku. - Charles? - Zapytała przenosząc wzrok na jego cukierkową przypinkę. - Uznałeś, że nie da się być długo z dala od Hogwartu? - Dodała zastanawiając się, co on takiego robi w tej szkole. Czyżby jakaś posada?