Owego kolejnego, pochmurnego poranka, Valentin nie śpiesząc się, opuścił ciemne lochy. Co prawda nie chciał, bowiem nie lubił tak wcześnie rano jeść, jednakże musiał się napić, kawa była czymś co o tej porze było dla niego konieczne. Nie chciało mu się przepychać znów przez kuchnię pełną skrzatów, więc postanowił, że wypije ją po prostu w Wielkiej Sali. Nieco niewyspany, aczkolwiek jak zwykle w przemyślanie dobranych ubraniach, wszedł do owego pomieszczenia na parterze. Miał na sobie koszulę w biało szkarłatne pasy, a i oczywiście nie zapomniał jednego ze swych archaicznych zegarków, zwisających z kieszeni. Nie rozglądając się po sali skierował się do jakiegoś wolnego miejsca przy stole Slytherinu. Leniwie sięgnął po dzbanek z kawą, aby nalać nieco napoju do kubka. W myślach nieprzerwanie narzekał, że znów siedział po nocy, co za tym idzie, te parę marnych godzin snu na pewno nie były wystarczające. Spojrzał na czarny napój w kubku, mając nadzieje, że nieco go rozbudzi do życia, po czym wypił parę jego łyków.
Spojrzała na Williama z miną pełną żalu. Co miała zrobić, pobiec za Jayem nie mogła, bo pewnie właśnie wchodził do gabinetu dyrektora a jego ton głosu zepsuł jej humor do tego stopnia, że nie chciało jej się już bawić. Pluła sobie w brodę, że aż tak się przejmuje. Nie miała pojęcia co ze sobą zrobić. Iść do dormitorium i zaszyć się pod kołdrą z jakąś czarno magiczną książką? W pewnej chwili wpadła jej do głowy całkiem nowa myśl. - William - zaczęła, twardym tonem. - Sorry... ale chyba pójdę się upić - poinformowała krukona.
Było mu tak cholernie przykro. Co jak co, ale smutek na twarzy Alexis nie dodawał jej uroku. Był wściekły na Murray`a, co on sobie wyobrażał? Przecież przez swoją irracjonalną zazdrość nie powinien psuć Alexis humoru. Przyjrzał jej się uważnie i badawczo. - Jasne. Pewnie chcesz być sama? - spytał retorycznie z żalem wypisanym na twarzy. Cóż, szkoda, ale rozumiał, że chce być sama.
Dokładnie. Prawie! Przecież jedynie coś tam do Puchona powiedział. Nic nie zdziałał. Gdyby nie Jay, pewnie wciąż by się bili, bądź usunęli sobie nawzajem wszystkie kości. Nie ma co, byłby zabawny widok... - Nie wiem jak on się nazywa... Ale następnym razem postaraj się trochę bardziej, co? Żeby było na co patrzeć, w końcu jesteś Gryfonem, a co za tym idzie, odwaga i męstwo powinno być doskonale widoczne! - Mdlejesz na widok krwi? - spytała, zaciekawiona.
Zauważył, że Thomson wywołał jakąś bójkę. O dziwo nie był skupiony na tym co David robił Puchonowi, tylko jak to robił. Mówiłem mu żeby nie dawał się tak łatwo prowokować, ale w sumie nie obchodzi mnie to, ważne, że mogę porozmawiać z Eleną. - Pomyślał z uśmiechem na twarzy. - Nie przejmuj się nim, to w jego stylu. Za to ciągle nie mogę się nadziwić twojej urodzie, do której dochodzi ten uśmiech... - Rozmarzył się. - Może się kiedyś jeszcze spotkamy? - Zapytał śmiało dziewczyny.
- Odwaga i męstwo nie jest biciem się z byle powodu. Męstwo i odwagę okazuje się zdrowym rozsądkiem a nie biciem kogo popadnie. Powiedział jej a z jego twarzy znikł uśmiech ale po chwili znów na niej zawitał. - Nie. nie mdleje. Po prostu nie lubię.
Wzruszyła ramionami. Myśląc nad całą tą sytuacją. Właściwie dlaczego miała się iść upić? Na Boga! Przecież to była Alexis Brooxter, której nie obchodziło nic ani nikt. Zbeształa się w myślach, za to jak łatwo dała się wyprowadzić Jayowi z równowagi. Wiedziała, że ma zły humor, no ale bez przesady! Zmrużyła oczy i czując się jak bomba zegarowa, uraczyła krukona dziwnym, trochę chytrym, trochę podłym uśmiechem. - Wiesz co, Will? Zmieniłam zdanie. Zostaję. - poinformowała i z tym właśnie charakterystycznym, pięknym aczkolwiek tajemniczym wyrazem twarzy podeszła do fontanny z ponczem.
Wysłuchała przemowy Maxa. Ach, to był wręcz potok słów, porównawszy to co wypowiedział dzisiejszego wieczoru. Z jego twarzy zniknął uśmiech, ale dla odmiany, pojawił się na twarzy Krukonki. - Dobrze, dobrze, rozsądny Gryfonie - zachichotała cicho. Przecież nie będzie sprzeczać się z nim o coś takiego! Nawet, jeśli miała nieco odmienne poglądy... - A jak, według ciebie, ten rozsądek powinien się ukazywać w takich sytuacjach jak ta?
William zdecydowanie sprawił, że Eff miała ochotę się uśmiechać i uśmiechać, jakkolwiek nie chciałaby przeklinać, tego, że wszystkim powiedział o urodzinach... to jednak jego zachowanie było wyjątkowo urocze i bardzo miłe. Dostrzegła także, że Bell jednak postanowiła zatańczyć z owym chłopakiem, miała jednak nadzieję, że trafił się jej ktoś fajny. Dopiła swój poncz ze szklanki, po czym odstawiła go na stole. W międzyczasie dostrzegła, że nieopodal rozgrywa się jakieś zamieszanie. Z tego co wywnioskowała ktoś się pokłócił, i obecnie Jay postanowił się nim zająć. To zamieszanie uświadomiło ją, że impreza się kończy i chyba pora się stąd zbierać. Wstała z lewitującego krzesełka (swoją drogą powinni takowe umieścić w jakiejś sali na stałe) i ruszyła w stronę wyjścia z Wielkiej Sali.
- Konwersacją i perswazją. Uniósł prawą pięść. - To jest konwersacja. Uniósł lewą pięść. - A to perswazja. Uśmiechnął się szerzej. - Nie naprawdę trzeba rozmawiać by dojść do sedna i poznać przyczynę. Potem wystarczy tylko wyperswadować błąd i poradzić co dalej.
Koniec tego dobrego widząc co tu się dzieje, Viv odsunęła się od swojego partnera. - Cóż to chyba koniec imprezy- mruknęła i uśmiechnęłą się krzywo. Kim był ten zdziwaczały puchon? - Mam nadzieję, że to nie był żaden twój kolega-dodała zerając na Nate'a.- Do zobaczenia- mruknęła kierując się w stronę drzwi. Cóż mogło być lepiej.
Zaskoczony spojrzał na Alexis. Skąd ta nagła zmiana?No nieważne. Prawie wszyscy ulatniali się już z Wielkiej Sali, więc nie było sensu chyba zostać. - Alexis, chyba sama widzisz, że impreza już się kończy - skrzywił się nieznacznie, chcąc brzmieć przepraszająco. Nie widział sensu zostawać już dłużej, nawet z tak niesamowitą partnerką jak ona. - Przepraszam, ale sądzę, że powinniśmy się już pożegnać -powiedział, ujmując delikatnie jej dłoń. - Dziękuję, za Twoje towarzystwo. Uwierz, to ono sprawiło, że był tak wyjątkowy - oświadczył szarmancko, patrząc prosto w jej niesamowite oczy. - Do zobaczenia niedługo, mam nadzieję, dolce - pożegnał się, całując Alexis w wierzch dłoni. Po chwili opuścił ją, kierując się w stronę wyjścia, by potem udać się do dormitorium.
/Wybacz, że kończę, ale mówiłem, że jutro wyjeżdżam i nie chcę Cię blokować. /
Pomachała Williamowi na pożegnanie, a sama skierowała się w stronę lewitujących krzesełek. Usiadła na chwilę i poczęstowała się leżącą na ogromnym talerzu babeczką. Nie miała ochoty na nic, aczkolwiek wiedziała, że zaraz należy się zbierać. Była wściekła na Alexa, że nie pojawił się na rocznicy. Co on sobie w ogóle myślał?! Zapaliła papierosa i zaciągnęła się kilka razy dymem. Uznawszy, że nie ma po co siedzieć w wielkiej sali w samotności ruszyła w stronę drzwi. Tak genialnie zapowiadające się imprezy, zawsze miały okrutny koniec. Do pełni szczęścia brakowało tylko złamanego obcasa...
Am nie wiedziała, że wszystko zabolało Williama. Na razie żyła w błogiej nieświadomości i pewności, że krukon brał to wszystko jako kolejny żart. Niestety, sprawa przedstawiała się o wiele inaczej, z pewnością już nie tak wesoło. Zaśmiała się melodyjnie na zazdrosne uwagi Wilkiego. - Spokojnie ! To jest tylko mój przyjaciel... I nie obmacywał mnie - skrzywiła się na to stwierdzenie, ledwo co wymawiając ostatnie słowa. Po chwili dodała: - Aaa... Rozumiem, że wolałbyś tego nie widzieć. W takim razie wracaj do dormitorium, a my odejdziemy daleko stąd. Oczywiście był to tylko żart, bo nie chciała nigdzie iść. Owa dwójka po krótkim czasie znalazła się w Wielkiej Sali. I tu nastała głucha cisza, bowiem większość uczniów rozeszła się już do łóżek, a nad sufitem pozostały lewitujące świeczki. Amaya zakręciła sobą dookoła i zrobiła skok, który mogłyby pozazdrościć jej nawet zawodowe baletnice.
Zauważyła, że coraz więcej osób wychodzi bezpowrotnie z wielkiej sali. Najwyraźniej nie tylko jej nudziło się to wszystko. Może, gdyby miała partnera byłoby inaczej, ale jak na razie nie miało się zanosić na polepszenie. Nie miała przy sobie różdżki, to i nowej afery nie wywoła. Więc zostało jej wyjść. I to właśnie zrobiła po kilku minutach.
Szczerze mówiąc nawet nie zwróciła uwagi na całe zamieszanie. Chłopak przypadł jej do gustu. Aż sama się zdziwiła, że może być aż tak uprzejma. -Och, nie mów tak... bo sie jeszcze zawstydze!- zażartowała ciągle się uśmiechając. -Z jakiego jesteś domu?- skądś go kojarzyła, ale nie wiedziała sakąd...
Ostatnio zmieniony przez Elena Marion dnia Pon Paź 11 2010, 21:41, w całości zmieniany 1 raz
Przewróciła oczami, ale zaraz się uśmiechnęła. - No tak... ale nie zauważyłam byś użył konserwacji bądź perswazji - uniosła w górę dwie zaciśnięte pięści i lekko nimi zamachała, dotykający przy tym rąk chłopaka. Uderzyła je delikatnie. - Poza tym... dla takich jak on trzeba czegoś więcej. Nawet nie raczył odpowiedzieć na twoje pytanie - stwierdziła po chwili. Wzrokiem śledziła osoby, które kolejno opuszczały Wielką Salę. Co prawda nie było żadnego oficjalnego zakończenia balu, ale skoro wszyscy się rozchodzili, to znaczyło, że niebawem będzie po imprezie...
-Wiem że nie użyłem. Myślałem że gość jest lepiej wychowany. Następnym razem będę wiedział, że jego trzeba po prostu albo zdzielić albo walnąć zaklęciem. Odpowiedział jej ciągle się uśmiechając. On nie lubił się bić jak nie musiał. Wolał opanować sytuację w cywilizowany sposób. - Ludzie się już zbierają. Powiedział widząc że w wielkiej sali jest coraz mniej osób.
- Dlatego czasem lepiej nie myśleć - oświadczyła, jakże mądrze. Ona, Krukonka, radzi nie myśleć, ha! - Żal mi czasem takich ludzi. Jakby udawał, że nie ma kawałka mózgu odpowiadającego za racjonalne myślenie - westchnęła teatralnie. - Ale nie mówmy już o nim... to nudne dyskutować wciąż nad głupotą ludzką. Prawda, zbierali się jak mądrze zauważył Max. Zresztą to samo pomyślała ona, dokładnie przed chwilą. - W takim razie, może i my się stąd zbierzemy?
- Nie mam nic przeciwko. Odparł i zaoferował jej swoje ramię aby razem opuścili salę. Stał z tym samym uśmiechem na twarzy. Było nawet fajnie. Wieczór zmienił sie z podłego w najlepszy w jego życiu.
Ujęła jego ramię i, mimo że bardzo ją korciło by spojrzeć na Effie, którą pozostawiła przy stoliku, wyszła z Maxem, nie oglądając się za siebie. - Jest jakieś miejsce... gdzie chciałbyś pójść? - spytała, kiedy już znaleźli się w Sali Wyjściowej. Pozostawiła wybór celu Gryfonowi, bowiem sama zwyczajnie nie miała pojęcia gdzie mogli by się udać. Hogwart był taki duży... i jeszcze błonia. Sama, chyba z największą przyjemnością wyszłaby na zewnątrz. Uwielbiała patrzeć w gwiazdy (szczególnie nie w ramach lekcji), a widziała sufit w Wielkiej Sali i zdawało się, że na niebie nie ma znowu tak dużo chmur.
- Może nad jezioro co? - Zaproponował i spojrzał na Bell. Czekał na jej odpowiedź. Uważał jezioro za ustronne miejsce i rzadko ktoś tam jest. Odgarnął włosy z twarzy jednym machnięciem głowy jak to miał w zwyczaju i ponownie skierował wzrok na swą partnerkę. Kiedy zobaczył jej twierdzące spojrzenie skierował się ku wyjściu z zamku. Po drodze zerknął do wielkiej sali prawie całkowicie wyludnionej. Razem z bell zagłębił się w noc.
Zaśmiał się głośno. - Z tego samego co ty, Gryffindor. - Powiedział przyglądając się jej. W towarzystwie Eleny uśmiech nie schodził mu z twarzy i zastanawiał się czy to nie wygląda trochę dziwnie. - A tak w ogóle, to ładny masz naszyjnik. - Popatrzył na srebrnego węża uczepionego na szyi Gryfonki. - Nie spodziewałem się, że takie ozdoby nosi ktoś oprócz Ślizgonów, ale mi to nie przeszkadza. Ważne, że to do Ciebie pasuje. - Dodał.
Gdy znaleźli się w wielkiej sali, chłopak dosłownie nie mógł uwierzyć własnym oczom. Przecież o tak wczesnej godzinie, uczniowie winni zabawiać się jeszcze w najlepsze, a tu taka niespodzianka... Chociaż, szczerze mówiąc nie miał na co narzekać. Świeczki i brak przepychu tworzyły całkiem niezłą atmosferę. Gdyby tylko nie ta muzyka! Westchnął ciężko, po czym uważniej zlustrował pomieszczenie. Między innymi, zauważył Shakura, który najwyraźniej znalazł wspólny język z Eleną. Zachichotał cicho, po czym posłał oczko do kolegi, o karmelowym odcieniu skóry. Ciekawiło go, któż uwolnił chłopaka spod zaklęcia Wilkiego. Po chwili zaś Amaya zaczęła już tańczyć i ten stanął jak wyryty, rozglądając się na boki z nadzieją, że nikt się im nie przygląda. O tak, Amaya tańczy cudnie, w przeciwieństwie zaś, do jej żałosnego pod tym względem chłopaka. Cóż, gdy się rozkręci i wpadnie w rytm, nie jest najgorszy... ale na pustym parkiecie i do takiej muzyki? Co to, to nie. Jęknął cicho, po czym zaczął niezdarnie kołysać się na boki. - Czemu połowa szkoły już sobie posła? - Wydarł się do Amayi.
To można było nazwać raczej niewinnym wydurnianiem się. Oczywiście, że potrafiła tańczyć, ale tylko wtedy gdy miała szczere chęci. Szła tyłem, patrząc na Wilkiego, aż w końcu jej plecy napotkały ścianę, więc z początku trochę się zaskoczyła. Nie odczepiała jednak wzroku od ślizgona, jednocześnie zastanawiając się nad odpowiedzią. W zasadzie i ją samą zdziwiła niemała pustka w sali. Bawiło się tylko kilka, może kilkanaście osób, popijając poncz i lekko kiwając w jednym rytmie. - Nie mam pojęcia, ale to ma swoje plusy - odkrzyknęła. Po krótkim czasie w sali zaczęła rozbrzmiewać inna muzyka, która sama wprawiła ciało Am w 'zakręty' zwane potocznie tańcem. Zaraz znalazła się obok ślizgona, wyciągając z kieszeni koszuli w zielonoczarną kratkę dwie małe buteleczki. - Trzymaj, ale nie doliczaj tego do rachunku, bo za nic tego nie zdążę spłacić - zaśmiała się. W małych szklanych naczyniach była ognista whisky. Krukonka trzymała ją na wszelki wypadek przy sobie i może wydawało się to śmieszne, ale czuła się bezpieczniej mając ją pod ręką. Pod jej wpływem czuła się o wiele lepiej, nie przejmując tym co dzieje się dookoła. Wyłączała się.
Po krótkim czasie, z głośników zaczęła wydobywać się spokojniejsza melodia. O ile chłopaka pamięć nie myliła, była to Celestyna Werback, w utworze "Kociołek pełen gorącej miłości". Jazzowy głos kobiety idealnie brzmiał w tak spokojnej piosence. Chociaż Wilkiego nieco przynudzał ten dość monotonny ton, to zawsze podziwiał talent kobiety. - Czemuż?! - Spytał, spoglądając na nią z mieszaniną rozbawienia i niedowierzania. - Myślałem, że cena jest raczej przyjemna... - Zamruczał, uśmiechając się szeroko. Szczerze przypadła mu do gustu mu perspektywa wieczoru tylko z Amayą i ognistą whisky. Chociaż było to trochę bezmyślne, tak po prostu trzymać ją w ramionach na środku parkietu... w dodatku, w zasięgu zawsze bystrego wzroku nauczycieli, to mało go to teraz obchodziło. Ognista Whisky wcześniej kojarzyła mu się z dobijającą samotnością i miał nadzieję, że pod wpływem towarzystwa dziewczyny, zmienią mu się związane z nią skojarzenia. - Ale nie odchodźmy jeszcze! - Jęknął, łapiąc ją za dłoń. - Poświęć mi chociaż minutę! W końcu taki bal nie przypada nam co dzień... - Nalegał, chowając butelki do przestronnych kieszeni jego bluzy, które pod wpływem ich wagi, rozciągnęły się niemiłosiernie. Wyciągnął różdżkę z tylnej kieszeni dżinsów. - Quartario - Wyszeptał, celując przełamaną różdżką w butelki, które cisnęły się w kieszeni, a te pod wpływem zaklęcia ważyły jedynie 1/4 swojej rzeczywistej wagi. Szczerze podziwiał Amayę... O-ona tak po prostu zawsze je przy sobie nosi?
Amaya nie kojarzyła utworu, to też nie zwracała na niego większej uwagi. Wiedziała tylko, że rytm stał się o wiele spokojniejszy, sprzyjając ich dotychczas głośnej rozmowie. Brunetka wywróciła oczami i patrzyła jak wsuwa buteleczki do kieszeni swojej bluzy. - Przecież nie powiedziałam, że tu i teraz - odparła wzruszając ramionami. I ona nie zważała na nauczycieli, którzy uważnie przyglądali się im na każdym kroku. Chyba już wiadomo było czego można się spodziewać po tej dwójce. Chwila nieuwagi, a sala będzie płonęła w ogniu. Oj, nie byłoby to nic dziwnego, doprawdy. Stukała swoim trampkiem o podłogę, gdyż nagle przypomniała sobie rytm tego utworu. Po chwili złapała jedną dłoń Wilkiego, a swoją drugą umieściła na jego ramieniu, jakby była gotowa do tańca towarzyskiego. W zasadzie nigdy tak nie tańczyli, ale Am chodziło tylko o improwizację, na pewno na swój sposób śmieszną. Zrobiła obrót, ostrożnie patrząc w dół i uważając, by czasem go nie podeptała. Uśmiechnęła się triumfalnie gdy jej się to udało, jednak zaraz poczuła, że traci równowagę. - Co do ja.... - urwała i wylądowała na czterech literach. Okazało się, że jakiś mały, pierwszoroczny puchonek podbiegł i nie zauważył Amayi. Ta rzuciła mu rozbawione spojrzenie, zaraz siląc się na spokój.