Owego kolejnego, pochmurnego poranka, Valentin nie śpiesząc się, opuścił ciemne lochy. Co prawda nie chciał, bowiem nie lubił tak wcześnie rano jeść, jednakże musiał się napić, kawa była czymś co o tej porze było dla niego konieczne. Nie chciało mu się przepychać znów przez kuchnię pełną skrzatów, więc postanowił, że wypije ją po prostu w Wielkiej Sali. Nieco niewyspany, aczkolwiek jak zwykle w przemyślanie dobranych ubraniach, wszedł do owego pomieszczenia na parterze. Miał na sobie koszulę w biało szkarłatne pasy, a i oczywiście nie zapomniał jednego ze swych archaicznych zegarków, zwisających z kieszeni. Nie rozglądając się po sali skierował się do jakiegoś wolnego miejsca przy stole Slytherinu. Leniwie sięgnął po dzbanek z kawą, aby nalać nieco napoju do kubka. W myślach nieprzerwanie narzekał, że znów siedział po nocy, co za tym idzie, te parę marnych godzin snu na pewno nie były wystarczające. Spojrzał na czarny napój w kubku, mając nadzieje, że nieco go rozbudzi do życia, po czym wypił parę jego łyków.
- Wykręt - stwierdziła, krzywiąc się lekko. Skinieniem głowy pokazała Aud na Gryfona, który jej się trafił. Ech, kompletna porażka. - A ty? Nie wierzę, że miałaś tyle pecha, co ja - stwierdziła. Możliwość rozmowy na chwilę poprawiła jej humor, chociaż nie wierzyła, że może być szczególnie ciekawa. Lepsze jednak to, niż udawanie, że lubi tego Gryfona - swoją parę. Cóż, zdecydowanie wolała wymienić kilka zdań z... Amy? - A wieczór zapowiadał się tak cudownie, nieprawdaż? - zapytała, gładząc jednocześnie wolną ręką śliski materiał pierwszej warstwy swojej sukienki.
- Tu i ówdzie - powiedziałem do dziewczyny lekko tajemniczo. Następnie przytrzymując ją na jednej ręce i patrząc głęboko w jej patrzałki z góry powiedziałem: - Zmęczona? Widzę że tak. Dobra, skończymy, bo paniemy oboje - to ostatnie powiedziałem pół żartem, no lekkie poczucie humoru miałem. Podszedłem wraz z dziewczyną do fontanny i siedając: - Wow... Gorąco.
Weszła do Wielkiej Sali, słysząc od progu szkoły odgłosy zabawy. Fakt, iż była spóźniona niesamowicie jej przeszkadzał. Jednakże co ona biedna ma zrobić, jak każą zostać w Ministerstwie Magii? Odgórna decyzja wspaniałego szefa. Cassandra skrycie kochała każdy bal, bowiem uwielbiała tańczyć i się stroić. Dziś dla odmiany miała proste włosy, jak co dzień sięgające do pasa. Swoją urodę podkreśliła ciemnym makijażem oczu, natomiast usta pociągnęła bezbarwnym błyszczkiem. Wszystko wręcz i d e a l n i e (jak sam perfekcjonizm Cassandry przemawiał) pasowało. Jej suknia wcale skromna nie była. Czerwony materiał nie okrywał ramion, a i kończył się przed kolanami. Krój sukienki podkreślał jej zgrabną figurę. Na szyję założyła szarą chustę - jej znak rozpoznawczy. Była bardzo ciekawa, kogo też wylosowała na partnera.
Ucieszył się, że Mia przystała na jego propozycję, więc złapał ją za rękę i czym prędzej zaprowadził ją gdzieś na bok sali. Usiadł pod ścianą i zaczął głęboko oddychać. Naprawdę chciał się jakoś uspokoić ale zupełnie mu to nie wychodziło. - Chodźmy... chodźmy gdzieś na dwór - powiedział, podnosząc wzrok na Mię. Może na świeżmy powietrzu będzie lepiej? Tam też mogą przyjemnie spędzić czas...
Wybiegając z sali natknął się na osobę, która wcale jego partnerką nie była, co sugerowała chusta koloru szarego, a nie żółtego. Jednak to jej wypatrywał większość wieczoru. Wyglądała przepięknie, naprawdę przepięknie. Przystanął aż, mimo że ta ucieczka miała uchronić jego życie przed kanibalskimi zapędami Daisy. - Cass - mruknął. Lekki uśmiech przemknął po twarzy. - Wyglądasz olśniewająco, mon cherie.
Ostatnio zmieniony przez Morpheus Phersu dnia Sob Paź 09 2010, 22:08, w całości zmieniany 1 raz
- Hmm, to było... dość ciekawe. Ale jakaś Ślizgonka, chyba nieźle się wkurzyła, co? Zapewne nie podobało jej się, że ich krytykujesz - zaśmiała się. Zieloni rzeczywiście nie grali najlepiej. Wygrali tylko dlatego, że mieli więcej szczęścia niż Krukoni. A jak powszechnie wiadomo, głupi ma szczęście, ha. - Powiedzmy, że rozumiem - nie chciała wypytywać co to za sytuacji i z kim. Jeśli Max zechce to sam powie.
Mia zaczęła ziewać. No nie! Natychmiast trzeba było coś z tym zrobić, więc ogromnie się ucieszyła, kiedy Twan zaproponował wyjście z Wielkiej Sali. Atmosfera w tym pomieszczeniu zdecydowanie się zagęściła - dużo osób, tak mało powietrza. Może właśnie wypad na zewnątrz rozproszy te chmury pełne snu, które zawisły nad osóbką Mii? - Dobry pomysł - przyznała mu więc. - Na błonia, pod dąb, byle gdzie. Korzystając jeszcze z okazji wyciągnęła różdżkę mrucząc pod nosem "Accio kieliszki", w których był nalany poncz. A co tam... Mia wskazała jeszcze brodą drzwi i ruszyła w ich kierunku.
Wychodzę. - Stwierdził Shakur, widząc, że nic tu po nim. Od początku wiedziałem, że to losowanie to jedna wielka klapa... Może Mel się lepiej bawi... - Zastanawiał się, co robi Puchonka z jego paczki. Kierował się w stronę wyjścia.
Miał rację. Tak było, ale gdy wrócili ku stolikowi, ona musiała udać się za potrzebą. Popatrzyła na niego przepraszająco mówiąc, że musi zniknąć na chwilę, ale on i tak już zaczął gadać z Simonem. Wyszła do jednej z łazienek, a gdy wróciła nie widziała już Tommy'ego. Postanowiła zagadać do kogoś innego i... jej wzrok padł na Melanie! - Hey, Mel! - Ucieszyła się. - Miało cię nie być.
- Tak. Uśmiechnął się kiedy przed oczami stanęło mu wspomnienie owej ślizgonki walącej w podium komentatora i jego wyłaniającego się ze szczątków drewna ryczącego ze śmiechu i jeszcze bardziej krytykując ślizgonów. - Ostro dostałem. Zakończył, po czym osuszył kieliszek z ponczu
Czując niewielki nacisk osoby, uniosła głowę, chcąc zobaczyć, kto to. Czyżby partner ją tak szybko znalazł? Coś niemożliwego! Jednak głos... Należał do osoby jej tak bliskiej. Od razu poczuła dreszcze przechodzący po jej plecach. Gdyby tylko mogła, nagrałaby go za pomocą mugolskiego urządzenia i puszczała o poranku. - Morph - dodała równie konspiracyjnie, uśmiechając się do niego. W jej oczach pojawił się błysk, który rozumieli tylko nieliczni, bynajmniej on do nich właśnie należał. Wspięła się na palce, tak, aby jej usta były tuż przy jego uchu, wszak gwar nie pozwalał na normalną rozmowę - Dziękuję - odpowiedziała cicho, napawając się zapachem jego perfum. Cassandro, sprzeciw! Tak niewolno! Dopiero teraz zauważyła jego żółtą, o losie nieszczęsny chustę. - Och. Szkoda, że nie jesteśmy partnerami.
Spojrzała na Angie i uśmiechnęła się. Wreszcie miała z kim pogadać. - Hej, wpadłam tak na chwile by sprawdzić jak to wygląda i takie tam. - Wtedy zauważyła kuzyna Davis. - Hej Shakur. - Pomachała mu, z nadzieją, że to zauważył. Był dość daleko ale powiedziała to na tyle głośno, że powinien usłyszeć. - A ty z kim przyszłaś? - Zapytała się koleżanki.
Cath rozejrzała się po sali, słysząc pytanie Samaela. - Sala wygląda bardzo ładnie. W niektórych miejscach wiszą balony, które mocno się świecą, pewnie są zaczarowane. Jest tu dużo fontann z ponczem i stołów z przekąskami, które są dosłownie okupowane. Pary wirują w takt tej beznadziejnej muzyki, a niektóre po prostu siedzą, patrzą sobie w oczy i nic nie mówią. Sufit też z pewnością jest zaczarowany, mieni się tysiącami różnych kolorów, dodając charakteru temu miejscu. - na chwilę przestała mówić, zapatrując się w jedną z takich par. - Nad nami latają duchy, a w zasadzie jeden, co zdecydowanie dodawałoby uroku temu miejscu, gdyby nie to, że nie za bardzo się lubicie. Ale się rozgadałam! Pomyślała dziewczyna, zazwyczaj tyle nie mówiła. Dokończyła swój poncz i uśmiechnęła się. Szczerze wolałaby teraz spacerować z Samaelem po zamku, niż siedzieć w jednym miejscu i słuchać tej przeklętej muzyki. - Chociaż moim zdaniem, niektóre rzeczy są zbędne. - dziewczyna uśmiechnęła się.
- A taki Tommy, z Hufflepuffu. Może kojarzysz jakiegoś? Ciemnowłosy. - Odparła gładko. Musiała przyznać, że facet był fajnym gościem. - Ale już gdzieś zniknął. Pewnie z Simonem się bawi. Poza tym świetnie tańczy. - Chwaliła go, mimo, że nie mógł tego usłyszeć. - A David był z Emmą. - Udała, ze chce się jej rzygać, gdy mówiła te słowa, a następnie uśmiechnęła się cwaniacko. - Tyyy... nie wiesz kogo miał Shak? - Zastanowiła się, gdy Mel go zawołała.
- Pewnie nie zrobiłabyś tego nawet w dwa tygodnie - westchnęła. - Ty wiesz, jaki ten targ był duży? Łaziłam po nim cały dzień. I to saaaama. Jakbym kogoś wzięła, to by pewnie jęczał bez przerwy i pytał, czy już idziemy - pokręciła głową, wyobrażając sobie taką sytuację. Tak, wtedy to pewnie nic by nie kupiła. - I to listownie! - przyłączyła się do lamentu. - Rozumiem, że wreszcie dotarło do niej, iż Mark ja molestuje, ale takie zerwanie mogło go rozzłościć - powiedziała tonem znawcy, by zaraz wybuchnąć śmiechem. - Bez przesady - roześmiała się. - To normalna sukienka. Nie założę przecież zeszłorocznej - wyszczerzyła się. - Może zatańczysz, by udowodnić swoja niezawodność? - zaproponowała, starając się być poważą. Już mogła sobie wyobrazić wlepione w nią spojrzenia innych osób. Piła powoli. Po co się spieszyć? Maja cały wieczór. - Partnerowi może się nie spodobać partnerka, widząc, ze tak cudowna dziewczyna podpiera ścianę. - Na jej ustach pojawił się banan.
Zdziwił się, a zarazem ucieszył, że Coldwater nie miała pary. - Hey! - Odkrzyknął jej z końca sali. Może jednak ta impreza nie będzie taka zła na jaką się zapowiadała. Smith zaczął kierować się z powrotem w kierunku koleżanki. Zawsze kiedy ją widział, na jego ustach pojawiał się lekki uśmiech. Wziął komuś ze stolika poncz i wypił go jednym łykiem, nie zatrzymując się.
Dreszcz przebiegł po plecach, mimowolnie, bez udziału rozumu. - Tak, niestety... moja partnerka niemal zemdlała z rozpaczy na mój widok... a twoja stoi pod ścianą - uśmiechnął się szeroko. Kto by pomyślał, że jakaś dziewczyna, Krukonka, będzie partnerką Cass? - Ale ja uciekam na zewnątrz, ślicznotko. Trzeba nakarmić raka - poklepał się w płuco. - I ratować życie - dodał. I uciekł.
Słuchał jej z uwagą, opróżniając do końca kieliszek. Muzyka stawała się uciążliwa, nieznośnie głośna, dudniąca, wdzierająca się do umysłu i roztrzaskująca go na części pierwsze. Ale wtem, zwolniła, rytm stał się przyjemny, cichszy; jak bicie serca, które uspokoiło się jednocześnie. Wstał, dostojność kroku nieco zatraciła się po tych kilku kieliszkach, ale było dobrze. - Wspominałabyś ten bal tragicznie, gdybym nie oddał ci chociaż jednego tańca - powiedział cicho, wyciągając ku niej dłoń.
Dziewczyna z lekkim, ledwie widocznym uśmiechem na twarzy, chwyciła rękę Samaela i dała mu się poprowadzić na parkiet. Muzyka stała się wolna, stonowana, przyjemna dla ucha. Tak, przy takiej muzyce stanowczo można było tańczyć. Zlustrowała wzrokiem parkiet do tańczenia. Kilka par kołysało się w rytm muzyki, wtulonych w siebie, inne tańczyły walca, a jeszcze inne poruszały się w sposób nieznany dla Cath. Dziewczyna decyzję na temat tańca jakiego zatańczą pozostawiła Samaelowi, sama chodziła kiedyś na mugolskie lekcje tańca, które dużo jej dały. Nigdy wcześniej nie rozmawiała z Samaelem, lecz zawsze myślała, że nie polubią się. On Krukonem, ona Ślizgonką, praktycznie nie mieli prawa ze sobą rozmawiać, a jednak. Tego by się nie spodziewała. Uśmiechnęła się.
No i koniec. Muzyka się skończyła, a ona, biedne Daisysiątko zostało samo. Morpheus uciekł pod byle pretekstem. Rzecz jasna - Daisy krzyczała za nim. Może zechciałby pomóc jej szukać Kiełbaski? Była pewna, że ukrywają jej męża na scenie! Czuła to... to pewnie przez wiążącą ich więź! - Kiełbasko ty moja! Stój! Ja nie chcę poncza! Oklapła zupełnie, łapiąc w garść trzy miski pełne jedzenia, a potem pognała, przewalając niektórych, na zewnątrz. Musiała uratować kiełbaskę! To pewnie te wiedźmy go zaczarowały!
Nie za bardzo wiedziała co robić... Wstała i podeszła do stolika z ponczem. Nalała sobie trochę pysznego płynu i podeszła do stolika z przystawkami. Popatrzyła co mają dobrego i wzięła wo ręki małą babeczkę z czekoladą. Ugryzła ją raz i dokładnie przeżuła. Zrobiła to jeszcze trzy razy i napiła się napoju. Rozejrzała się po sali. Wetchnęła ciężko i oparła o stolik.
- Tak... ostro dostałeś - powtórzyły, nie wiedząc już co ma mu powiedzieć. Ona się starała zacząć jakąś sensowną rozmowę, a ten jej odpowiada pojedynczymi słowami. No, katastrofa! Toż tak się nie da żadnego kontaktu nawiązać. Wstała od stolika, biorąc swój kieliszek. - Słuchaj... idę porozmawiać z koleżanką - skłamała. - Do zobaczenia. Przeszła przez Wielką Salę, szukając kogoś do kogo mogłaby się dosiąść. Jej wzrok spoczął na samotnie siedzącej Gryfonce. Czy to nie o niej pisano w szkolnej gazetce, że zabiła sarnę. Ach, musi się dowiedzieć. - Cześć, jesteś Elena? - spytała siadając obok.
Wybrał walca. Bo walc jest tańcem dumnym, wyniosłym. Chłodnym, każdy ruch wymierzony jest perfekcją gestów, najmniejsze przesunięcie stopy w prawo, rujnowało cały obraz, który z pieczołowitością tworzył. Zatem walc. I prowadził go pewnie, nadzwyczaj i zadziwiająco pewnie jak na osobę jego pokroju, jak na pokracznego Yehla, który nienawidzi wszystkich i wszyscy nienawidzą go. Naprawdę miała ładne perfumy.
Sver ziewnęła przeciągle. Spostrzegał szarą chustę... Na kobiecie. Kobiecie?! Czy to jest żart? A tak chciała pobawić się dzisiaj w towarzytwie miłego chłopaka! Ze złością rozwiązała szarą chustę i cisnęła ją na podłogę. Spostrzegła ducha Ingrith latającego między bawiącymi się uczniami. -Hej! - zagadała. Nadal trochę obrzydzało ją to, ze zjawa jest MARTWA, ale postanowiła się przełamać. -Pięknie wyglądasz, Ingrith - wyszczerzyła się do ducha. Z braku laku...
Pomachała Willowi przed oczami. Czyżby ktoś go spetryfikował? Cóż, tak właśnie wyglądał. Ogarnęła wzrokiem Wielką Salę. Impreza powoli zwalniała, przynajmniej dla niej, bowiem William najwyraźniej gdzieś odpłyną. Słysząc imię Eleny, mimowolnie zaczęła przysłuchiwać się rozmowie dziewczyn. Nie żeby ją to coś interesowało, ale czy to nie ta słynna Elena, o któej mówiła Cass i rozpisywały się szkolne gazetki?
Popatrzyła na zimnym spojzeniem na dziewczynę, która do niej zagadnęła. Zaraz jednak sobie przypomniała, ze przecież ma kuratora i musi być grzeczna. Zmieniłą wyraz twarzy na milszy i odpowiedziała najmilej jak mogła, co chyba niezbyt jej wyszło. -Tak, to ja. A ty jesteś...- usilnie próbowała sobie [rzypomnieć imię dziewczyny, ale jakoś nie mogła.