Owego kolejnego, pochmurnego poranka, Valentin nie śpiesząc się, opuścił ciemne lochy. Co prawda nie chciał, bowiem nie lubił tak wcześnie rano jeść, jednakże musiał się napić, kawa była czymś co o tej porze było dla niego konieczne. Nie chciało mu się przepychać znów przez kuchnię pełną skrzatów, więc postanowił, że wypije ją po prostu w Wielkiej Sali. Nieco niewyspany, aczkolwiek jak zwykle w przemyślanie dobranych ubraniach, wszedł do owego pomieszczenia na parterze. Miał na sobie koszulę w biało szkarłatne pasy, a i oczywiście nie zapomniał jednego ze swych archaicznych zegarków, zwisających z kieszeni. Nie rozglądając się po sali skierował się do jakiegoś wolnego miejsca przy stole Slytherinu. Leniwie sięgnął po dzbanek z kawą, aby nalać nieco napoju do kubka. W myślach nieprzerwanie narzekał, że znów siedział po nocy, co za tym idzie, te parę marnych godzin snu na pewno nie były wystarczające. Spojrzał na czarny napój w kubku, mając nadzieje, że nieco go rozbudzi do życia, po czym wypił parę jego łyków.
Już, już, chciał pobiec w stronę fontanny, kiedy Mia zmieniła zdanie. - Jak sobie życzysz - odparł, stwierdziwszy, że czekolada przecież zaczeka, podczas gdy dziewczyna w każdej chwili może uciec. Wstał i podał jej rękę, jak prawdziwy dżentelmen. Jeśli o niego chodzi, to wcale nie uważał, by Mia źle tańczyła. Przynajmniej w porównaniu z nim. Zapewne tak się przestraszy, że już nigdy nie będzie chciała go widzieć.
Dotarł w końcu do fontanny z ponczem. Chociaż wcale nie miał zamiaru szybko wracać, o nie. Póki co, napełnił i tak swój policzek. Dostrzegł swą "partnerkę" na parkiecie. Stłumił ziewnięcie i rozejrzał się za Cass, której nie mógł tu odnaleźć. Pociągnął kilka łyków ponczu. Przenikliwe spojrzenie padło na Ślizgona, który oddawał się podobnej czynności. Morpheus wątpił jednak, by jego partnerka zareagowała na niego tak, jak Bell na gajowego, dlatego zaczął teraz w myślach zastanawiać się, co też on robi tu sam? Może jeszcze nie odnalazł nikogo, kto miałby podobny znak rozpoznawczy? Snuło się sporo samotnych jeszcze osób, duch też się snuł, nad głowami obecnych.
Taaa, spodziewała się tego pytania. Po co w ogóle się tu zjawiła? -Nie przyszedł - odparła, wyliczając w myślach listę mniej i bardziej wulgarnych określeń na przydzielonego jej młodzieńca - Albo przyszedł i uciekł jak mnie zobaczył. Cholera, możliwe. -A ty? Trafiłeś na kogoś niewartego uwagi czy masz takie cholerne szczęście jak ja?
- Ja też nie miałam zamiaru iść na bal, poszłam tylko po to, by zobaczyć jak udekorowana jest sala. Pewnie bym teraz siedziała i odrabiała zadanie na zielarstwo - zaśmiała się. - Jednak dobrze, że jednak przyszłam - powiedziała.
Pogawędka Jaya i Sary była w pewnej chwili tak głupia, że Alexis marzyła by walnąć głową w ścianę. Och, proszę, nawet ona nie była tak głupia. Cóż, może gryfonka tylko udawała, taką... jakby to ładnie powiedzieć? No nie wiem... nierozgarniętą. Aczkolwiek, należała do dumnego domu czerwonych, więc można się było spodziewać wszystkiego. Po jakimś czasie zupełnie przestała ich słuchać i skupiła się na Willu, który był, cóż... trudno było by temu zaprzeczyć... był czarujący. - Zgadzam się - odparła słysząc jego uwagę o asortymencie. - zdecydowanie na nas oszczędzają. Myślisz, że byłoby to dobrym pomysłem byśmy poszli później do kuchni po coś... mocniejszego? - zapytała retorycznie. - Obserwacja ze strony Murrey'a ? - powtórzyła. Mogłaby się założyć, iż Will nie dostrzegł wzroku Jaya. Nie skomentowała tego w żaden sposób. Bo po co. - Nie przejmuj się nim. Grunt, że teraz w miarę normalnie się nam ze sobą gada - powiedziała, darząc krukona tym razem szczerym, słodkim uśmiechem. - Mówisz, że włosi doskonale tańczą, tak? - uniosła znacząco brew. - Wyznaję zasadę "nie uwierzę do puki nie zobaczę", więc chyba nie masz wyjścia i musisz ze mną zatańczyć. - poinformowała dopijając swój poncz. Musiała przyznać, że z Williamem bawiła się genialnie.
Porwała więc Gryfona na parkiet i zaczęła podskakiwać uśmiechając się. Pora już wyluzować, co się stało, to się stało. - Ale jak chcesz, to możemy wrócić do stolika - uświadomiła go. Skoro nie chcę psuć sobie humoru, to lepiej też go nie psuć innym, przynajmniej dziś. Och tak, panienka Pourbaix również ma ludzkie odchyły. I do tego sumienie, szaleństwo! - Ja jestem na szóstym roku - kontynuowała. Niech koleś wie z kim lub też z czym ma do czynienia. - Ale chyba Ci to nie przeszkadza? A tak w ogóle... - przerwała sobie. Po chwili zadała sobie w duchu pytanie czy jej partner ma czystą krew. Odrzuciła je jednak od siebie, bo nie wiadomo jakby zareagowała, gdyby okazało się, że Twan jest półkrwi albo co gorsze... Szlamą! Mia była wychowywana właśnie tak: złe nastawienie do niemagicznych dzieci. Co prawda od jakiegoś czasu z tym walczy i zdarza jej się nawiązać kontakt z osobami mugolskiej krwi, ale te zasady tkwią w niej głęboko...
Ostatnio zmieniony przez Mia Jolie de Pourbaix dnia Sob Paź 09 2010, 19:33, w całości zmieniany 1 raz
- Póki co, moja towarzyszka mnie nie odnalazła. Chociaż Ingrith Fayre wspominała, że widzi kogoś z broszką w kształcie róży - mruknął, nerwowo poprawiając wysoki, trykotowy kołnierz jasnej szaty. Nieświadomie uchylił ją na tyle, że na krótką chwilę dostrzec było można szpetne oparzenia na szyi. Westchnął. - Ale twoje towarzystwo, ostatecznie, też może być! - rzekł, siląc się na beztroskę. Zaoferował jej ramię. - Chodźmy się napić.
Z początku gryfon nie wiedział o co jej chodzi. Dopiero po chwili, uświadomił sobie, że od strony sceny dochodzi muzyka. W sumie, to nawet nie zwrócił na nią zbytniej uwagi. - Nie jest wcale taka zła - odpowiedział po chwili - Gdybyś słyszała kiedyś mugolskie Disco-polo byłoby o wiele gorzej. No i ma obrzydliwe teledyski, tak samo jak pop. A zresztą, po co ja ci to mówię. Ty pewnie nawet nie wiesz co to telewizor - dodał trochę wkurzony. Nie wiedział, dlaczego tak na nią naskoczył i chwilowo go to nie obchodziło. Może później zastanowi się, dlaczego tak zareagował, skoro zazwyczaj był osobą przyjazną dla innych. No, oczywiście z wyjątkami. Mógł się jednak założyć, że dziewczyna była czystej krwi. A ignoracja tych ludzi czasami doprowadzała go do szału.
- A czy Pan się trochę nie zagalopował? - uśmiechnęłam się uroczo, po czym niewinnie zachichotałam. Wiem, troszkę jak gówniara. Cieszyła mnie obecność tego faceta i to co robił.
Upomnienie 1/5 - czwarty punkt regulaminu ogólnego
-No dobrze dobrze. Lepsze to niż nic, a z twoim towarzystwem to wszystko. W tym momencie pomyślał o Angie. -Chodź jest czekoladowa fontanna napił bym się ciepłej czekolady. Powiedział czekolada od zawsze była dobra a ta fontanna miała dwa kolory biały i czarny.
Na szczęście dla obojga Gryfon okazał się być całkiem niezłym tancerzem. Gabrielle nie musiała się więc obawiać o swoje nogi. Które zawsze mogły być podeptane. A to nie byłoby dobrze. - Dziękuję - odparła, rumieniąc się lekko, jak zwykle przy każdym komplemencie, których znowu aż tak często nie słyszała. - Tak, od pierwszej. Jednak zdarza mi się wyjeżdżać co jakiś czas w trakcie roku - odpowiedziała, mając na myśli swoją obecność w Hogwarcie podczas pierwszego semestru poprzedniego roku szkolnego. - No i niezbyt rzucam się w oczy - dodała pół żartem, pół serio.
Poddała się ruchom Maxa, tak że teraz tańczyli razem, w miarę zgodnie. Bell nigdy nie była w tym najlepsza, ale chyba nie było tak bardzo źle...? Ruszała się po prostu w rytm muzyki, niczego więcej nie było tu potrzeba. Podobnie jak chłopak, rudowłosa nie uważała już wieczoru za bardzo zły, jednak zawsze mogło być lepiej. Nie tak wyobrażała sobie wielki bal. Pomyślała sobie, że najpierw rzeczywiście powinna się napić. A nuż będzie się lepiej bawić?
Weszła na imprezę w Wielkiej Sali kompletnie wyszykowana. Co prawda spóźniła się dwie godziny, ale była tego zdania, że impreza przed ósmą się nie rozkręci. Czyżby się myliła? Ludzi było pełno! Na ręce widniała jej różowa bransoletka, która miała być jej znakiem rozpoznawczym. Może partner bądź partnerka już się rozmyślili? I sobie poszli? Oby nie! - Hey. - Przywitała się wchodząc z kilkoma znajomymi. Jej strój był dosyć dyskotekowy i ten duży dekolt i uśmiechała się szeroko. Stanęła z boku wyszukując partnera. Najwyżej będzie pić sama. Zabawa zawsze jest.
- Dobrze - odpowiedziała krótko. Ruszyła a chłopakiem w stronę fontanny. Sama też uwielbiała czekoladę, najbardziej to białą i mleczną. Było nieprawdopodobnie miło. David też był miły. Mógł przecież ją odtrącić. Przecież była zwyczajną, nudną krukonką, która nie mówiła zbyt wiele. Zawsze mogła trafić na aroganckiego ślizgona, brr...
Jacqueline uniosła brwi. - Witaj w klubie - mruknęła i dodała na wzmiankę o broszcze - Tak? Hm. Mnie się nikt taki nie nawinął, chociaż przyznam, że się nie rozglądałam. Jak zauważy to mu powie. Albo nie, bo znowu zostanie sama. Mwahaha, dyskretnie zdejmie mu broszkę i będzie udawała, że przyszli razem. - Och, jestem zaszczycona - odparła - Tak, chodźmy - przytaknęła i ruszyli powoli w stronę fontanny z ponczem.
-Pewnie dlatego nigdy nie miałem okazji Cię spotkać-zamyślił się.-Nie był bym tego taki pewien ...mojej uwadze na pewno byś nie umknęła.- uśmiechną się. Zwróciłby jego uwagę choćby tym ,że nie była wymalowaną panienką z utlenianymi włosami których w tych czasach było coraz więcej.Chłopak nie miał nic przeciwko delikatnemu makijażowi ale jego zdaniem nakładanie na siebie tony fluidów różów i innej tandety było zdecydowanie przesadą. Nie mógł zrozumieć dlaczego każda dziewczyna stara się w ten sposób upiększać zamiast docenić to co ma.
Mimo, że to Jacqueline ujmowała jego ramię, to ona prowadziła. Samael nie miał pojęcia, gdzie może znajdować się poncz. Musieli się prezentować nieco dziwnie. Właściwie, można było nie poznać Samaela na pierwszy rzut oka. Co innego, gdy stał zgarbiony pod ścianą, co innego teraz'; jego chód nie był niepewny i chybotliwy, trzymał się prosto, szedł dostojnie. Nie wyglądał tak kanciasto i pokracznie jak zawsze, powłóczysta, długa szata z powodzeniem sprawiała, że wyglądał na dość... nawet przystojnego. Biała twarz, jak wykuty posąg, jak maska; przygładzone płowe włosy. I tylko ten martwy wzrok, puste spojrzenie. Dotarli do fontanny z ponczem. Krukon postanowił się wykazać i sam napełnił ich kieliszki. Nawet nie rozlał. Wręczył jeden Jaqueline i niemal duszkiem wypił zawartość własnego.
Smuteczek. O ile wcześniej cała sytuacja go bawiła, teraz zaczęła być co najmniej żenująca. Wygładził grafitową, elegancką szatę. Nie miał zamiaru wracać do Bell Rodwick, rzecz jasna. Upił kilka łyków ponczu, z rozbawieniem obserwując niewidomego Krukona, który łapczywie wypił zawartość kieliszka za jednym razem. Biedaczek. Dostrzegł Angie. Uśmiech mimowolnie pojawił się na twarzy Morpheusa, skinął jej głową w powitaniu.
Wziął dwie szklanki i nalał do każdego do połowy czekolady białej i mlecznej. Podał dziewczynie -Twoje zdrowie. Wypił do dna nie miało to za grosz alkoholu ale i tak było smaczne.
Cały czas wzorkiem sprawdzałem czy moja wymarzona pani nie przyszła. Sprawdzając tak wszystkich oczyma zobaczyłem, żę już niektórzy tańczą. W końcu ją ujrzałem. Przepiękny wygląd, piękna kiecka, makijaż i wszystko inne. Normalnie ideał, przynajmniej jak dla mnie. W końcu zacząłem myśleć któż to musi być "Nie jest z Puffonów, krukoni? Ślizgoni? Wale na to, idę" - po tych słowach ruszyłem do niej. Gdy byłem tuż przy owej damie to powiedziałem miłym głosem: - Cześć eee... Jestem Tommy. - nie wiedziałem co powiedzieć, gdyż po prostu onieśmieliła mnie lekko
- Nie, jest super! - upewnił ją szerokim uśmiechem, że wszystko jak najbardziej mu się podoba. Przysłuchiwał się jej słowom z zachwytem. Nawet ucieszył się słysząc, że jest w szóstej klasie. Starsza o rok, ha! Lepiej niż Audrey... Zresztą teraz Gryfonka zupełnie wyleciała mu z myśli. - Oczywiście, że nie - powiedział zgodnie z prawdą. I dobrze, że jednak nie pytała o czystość krwi, bowiem mogłaby się nieco rozczarować. Twan był czarodziejem półkrwi, jednak nienawidził swojego mugolskiego ojca i często mu się wydawało, że inni mugole są tacy sam. Tak reagowali na czarodziejów! Nie chcąc już więcej mówi, zaczął energicznie się wyginać. Jeszcze tylko śpiewałby "Wyginam śmiało ciało" i byłoby idealnie!
Jacqueline zaskoczył fakt, że towarzyszowi tak sprawnie poszło napełnienie kieliszków. Mruknęła jakieś podziękowanie i zmierzyła go wzrokiem. Rzeczywiście, wyglądał jakoś inaczej. -Dobrze wyglądasz - stwierdziła w końcu, starając się by usłyszał ją mimo głośnej muzyki, którą grała kapela. Potem zaczęła sączyć swój napój. Hm, nie jest tak źle.
Ruby odwróciła się plecami do sali i kilkakrotnie uderzyła głową w ścianę. Jakby pomogło bo nagle nabrała ochoty na coś do picia. Sunąc po sali w długiej czarnej sukni rozglądała się za kimś z kim mogłaby porozmawiać. Kiedy pobiła do fontanny z ponczem i zdobyła pełny kieliszek przyglądała się z uwagą zespołowi. Barwy ich strojów drażniły oczy, więc zamknęła je na dłuższą chwilę wodząc brzegiem kieliszka po wardze i rozkoszując się zapachem ponczu. Nie miała nic lepszego do roboty, więc nie zwracając zbytnio uwagi na innych podsunęła jedno z czarnych, lewitujących krzeseł pod samą scenę, lecz ustawiła je plecami do niego. Usiadła i obserwowała uczniów, uczennice i czarodzieji. Całkowicie zapomniała o swoim niedoszłym partnerze.
Do sali weszła dziewczyna w długich ciemnobrązowych włosach, ubrana w czerwoną suknię balową, z przyczepioną broszką w kształcie róży. Zaczęła rozglądać się po sali, chciała odszukać swojego partnera, jednak nigdzie go nie widziała. Usiadła przy jednym ze stołów i podparła twarz ręką, po czym wygładziła suknię. Widocznie nikt na mnie nie czeka. Wzruszyła ramionami i siedziała w samotności, patrząc na pary wirujące po parkiecie.
Zawstydziła się lekko, ktoś wznosi toast za jej zdrowie. No to już było coś nowego. Tak ten bal to był dobry pomysł. Wypiła swoją czekoladę zbyt szybko jak na jej standardy. - Wiesz co? Dobrze, że trafiłam na ciebie, już myślałam, że będę podpierała ścianę, jak zawsze - powiedziała, po czym posłała mu uśmiech.
Dość szybko wypił połowę swojego ponczu i obracając w ręku kieliszek zastanawiał się co robić dalej. Wahał się czy może wywinąć się stąd dość szybko, czy też mimo wszystko posiedzieć jeszcze chwilę. Chyba nie szkodziło mu zostać tu jeszcze jakiś czas? Swoje spojrzenie oderwał od przechadzający się tam i z powrotem osób, a trzeba przyznać, że przy tej fontannie ustawiały się już niemalże kolejki, i skierował je ku scenie. Gdzie właśnie grał zespół. Ku ustom skierował ponownie swój kieliszek, aby wypić, to co w nim jeszcze pozostało.