Ten nieduży sklep znajdujący się w samym centrum ulicy Pokątnej, jest stworzony z myślą o miłośnikach i graczach Quidditcha. Można tu dostać zarówno starsze modele mioteł jak i te najnowsze. Do kupienia są tu także przybory do konserwacji mioteł, specjalistyczne książki oraz szaty do Quidditcha. W sklepie zawsze panuje lekki tłok, w końcu to najpopularniejsza dyscyplina magicznego sportu, a to najlepiej zaopatrzony pod tym względem sklep w Londynie.
Pałka Kafel Tłuczek Złoty Znicz
Kask quidditchowy – 40 g Sportowe rękawice ochronne ze skórki cielęcej – 50 g Wyrzutnia kafli – 50g Magiczna koszulka quidditchowa – 60g Sportowe ochraniacze – 60 g Gogle quidditchowe – 80 g Kompas miotlarski – 80 g Podróżny zestaw do Quidditcha (PZQ) mniejszy – 150 g Podróżny zestaw do Quidditcha (PZQ) większy – 200 g
Miotły: Miotły użytkowe (+2 pkt do Gier Miotlarskich) - 100 g Miotły sportowe lat XX-tych (+4 pkt do Gier Miotlarskich) - 200 g Światowej klasy miotły wyścigowe (+6 pkt do Gier Miotlarskich) - 600 g*
* jeżeli próbujesz kupić miotłę trudną do zdobycia (zagraniczną z premią +6 do Gier Miotlarskich), przed wejściem rzuć kością-k6:
Zagraniczne miotły:
1, 3, 5 - nie udało się, sprzedawca mówi Ci, żebyś przyszedł za tydzień, może wtedy któryś model się pojawi. 2 - w tym tygodniu dostępna jest dla Ciebie miotła Starsweeper XXI. 4 - w tym tygodniu dostępna jest dla Ciebie miotła Varápidos. 6 - w tym tygodniu dostępna jest dla Ciebie miotła Yajirushi.
Po rzuceniu kością, ponowny rzut przysługuje Ci najwcześniej w poniedziałek rozpoczynający kolejny tydzień.
Nie ma możliwości zamawiania zagranicznych mioteł listownie.
Szczegóły dotyczące dostępnych modeli mioteł znajdziesz w spisie.
Praca jako tester mioteł faktycznie brzmiała kusząco. Pracując w sklepie, Nancy miała tego jakąś namiastkę, bo przecież musiała sprawdzać nowe modele, żeby móc je odpowiednio zareklamować klientom! Nie miała tego w umowie, ale udało jej się przekonać szefa, że to niezwykle ważne i tym oto sposobem, za każdym razem jak w asortymencie pojawiało się coś nowego, ona mogła sobie chwilę polatać. Miała naprawdę przyjemną pracę, którą bardzo lubiła i jeśli kiedyś zdecyduje się na zmianę, to z pewnością będzie jej ciężko opuścić sklep i swoich współpracowników. - Masz rację, gorzej jeśli dadzą ci do przetestowania jakiś niedokończony prototyp, który odwrotnie przyjmuje komendy, albo coś podobnego. - stwierdziła z rozbawieniem, kiedy Ola dosiadała kolejnej miotły. Uśmiechnęła się z satysfakcją, widząc, że jej klientka jest zadowolona z nimbusa, ale to wcale nie był koniec jej prezentacji. Miała do zaoferowania jeszcze kilka ciekawych modeli. - Wiem, to nie jest łatwa decyzja. Mam wrażenie, że ostatnio Nimbusy wyszły z mody, ale to wciąż świetne miotły, w niczym nie odstają od błyskawic. Mamy jeszcze Piorun VII, model dość głośny, po tej słynnej aferze z odpornością na tłuczki. Błąd został niestety naprawiony, ale wciąż świetnie śmiga. Chcesz przetestować, czy wystarczy? - sprawnym ruchem wymieniła miotły na stojaku, aby dać młode Krawczyk jeszcze więcej dylematów do rozważenia. - Ewentualnie możemy ściągnąć jakieś zagraniczne modele, ale moim zdaniem to tylko taka kolekcjonerska ciekawostka, parametry mają bardzo zbliżone do tych naszych. - dodała jeszcze, w razie gdyby Puchonce zależało na jakiejś miotle ulubionej drużyny, albo czymś podobnym. Sama zastanawiała się nad zainwestowaniem w taki egzemplarz, ale dopóki nimbus dobrze jej służył, to nie było sensu przepłacać. W końcu miał dopiero kilka miesięcy i wciąż sprawował się idealnie. Z zainteresowaniem czekała na to, co też Ola wyjmie ze swojej torebki, zastanawiając się, co też wzbudziło w niej takie podekscytowanie, a kiedy ta wyjaśniła sprawę, Nancy pokręciła głową z niedowierzaniem i rozbawieniem. - Nówka sztuka i już wymieniasz witki? - roześmiała się, bo zazwyczaj podobne zabiegi wykonywali na starych i zużytych egzemplarzach. Nic jednak nie stało na przeszkodzie, by wyposażyć nową miotłę w dodatkowe bajery. - Nie ma problemu, znajdę ci takie najrówniejsze, żeby zwiększały aerodynamikę. Będzie pani zadowolona. - kiwnęła głową, przyjmując bon. Puchońska drużyna miała wystąpić w najbliższym meczu z naprawdę dobrym sprzętem, a Williams miała nadzieję, że dzięki temu ich szanse na zwycięstwo jeszcze bardziej wzrosną. - To mamy jakąś decyzję? - zapytała, wpatrując się w Olę z podekscytowaniem i najszerszym z możliwych uśmiechów.
- Wiesz, propozycja przetestowania jeszcze jednego modelu jest straaasznie kusząca, a skoro już jestem w sklepie i mam taką możliwość... To nie odmówię - odparła ze śmiechem, kiedy Nancy dokonała prezentacji Pioruna VII. Jak by nie patrzeć, Krawczyk wypróbowała dopiero dwie miotły i choć już teraz wybór był bardzo ciężki, to jednak nie miała pewności, że trzecia nie okaże się pod jakimś względem lepsza czy coś. - Szkoda, że nie jest już tłuczkoodporny. To by było dla mnie jak zbawienie - mruknęła, przyglądając się z bliska Piorunowi. Spotkanie z czarnymi piłkami nigdy do przyjemnych nie należało i dałaby wszystko, aby mieć pewność, że nic takiego jej nie grozi, ale były te wszystkie obowiązujące przepisy i zasady, a poza tym z drugiej strony to czyniło grę w pewien sposób jeszcze ciekawszą, zwłaszcza dla oglądających mecz widzów. Trochę tylko szkoda, że na swojej pozycji była najbardziej narażona na ataki tłuczków. - Niee, nie ma potrzeby zawracać sobie głowy zagranicznymi modelami. W pełni zadowoli mnie jedna z naszych mioteł, nie potrzebuję szpanować przed innymi jakąś japońską czy amerykańską - powiedziała i po chwili dodała coś w stylu "zaraz wracam", wzbijając się przy tym w powietrze, aby przetestować Pioruna. Musiała jednak przyznać, że przez pewien czas chodziła jej po głowie myśl o zakupie zagranicznego modelu, którą ostatecznie porzuciła, uznając, że Błyskawica czy Nimbus i tak będą dla niej w zupełności wystarczające. I to jeszcze jak! - Wiem, wiem, ale i tak mam jeszcze dwa miesiące na wykorzystanie go... Poza tym musimy zmieść z planszy naszych przeciwników na meczu, nie zapominaj o tym - powiedziała, szczerząc się do pani kapitan, kiedy już z powrotem znalazła się na ziemi i wyjęła z torebki bon. Szkoda było, żeby się zmarnował, dlatego też postanowiła skorzystać z niego od razu przy zakupie nowej miotły, choć witki w istocie byłyby w niej w idealnym stanie. - Wielkie dzięki! Na pewno będę zadowolona, co do tego nie mam żadnych wątpliwości - odparła, znowu niemal wpadając w stan euforii. Ostatkiem instynktu samozachowawczego powstrzymała się przed rzuceniem się Nancy na szyję i radosnym podskakiwaniem. Nie sądziła, że ten dzień sprawi jej taką uciechę! - Myślę, że możemy wykluczyć Pioruna, wtedy wciąż zostają nam dwie miotły i w zasadzie wracamy do punktu wyjścia, bo od początku miałam problem, którą z nich wybrać. - Umilkła na chwilę i przygryzła dolną wargę, wyraźnie się zastanawiając. Wzrok przeskakiwał jej to na jedną, to na drugą; nie różniły się jakoś mocno, obie były świetne, ale musiała się zdecydować, bo przecież nie wyjdzie ze sklepu z dwiema miotłami. - Tak szczerze to kupił mnie trochę ten czarny kolor i twój komentarz, że będzie idealnie współgrał z naszymi szatami, z czym zresztą się zgadzam, dlatego chyba padnie właśnie na Błyskawicę - odezwała się w końcu i choć już podjęła decyzję, jej głos nadal brzmiał nieco niepewnie, co zresztą zaraz naprawiła. - Tak, Błyskawica. Ostatecznie - rzuciła już bardziej stanowczo i uśmiechnęła się szeroko do Nancy. Każdy wybór był dobry, ale tak cholernie ciężko było podjąć tą ostateczną decyzję, że wręcz ulżyło jej, kiedy w końcu to zrobiła.
- A tam, po co ci tłuczkoodporna miotła, kiedy masz w drużynie takiego świetnego pałkarza. - puściła oczko do Krawczyk i zaśmiała się ze swojego własnego żartu. Absolutnie nie czuła się jeszcze świetnym pałkarzem, wciąż musiała trenować, by być przynajmniej częściowo zadowoloną ze swoich umiejętności. Odnośnie zagranicznych mioteł skinęła głową, całkowicie zgadzając się z opinią Oli. Ich rodzime modele były bardzo wysokiej jakości i absolutnie nic im nie brakowało. Wszystkie był świetne, łącznie z Piorunem, właśnie testowanym przez studentkę. Nancy obserwowała kolejny lot próbny, ale już na pierwszy rzut oka widziała, że ten egzemplarz nie wywołał takiego zachwytu jak dwa poprzednie. I wcale się nie myliła, bo już chwilę później Puchonka oddała jej miotłę i wróciła do decydowania między Nimbusem a Błyskawicą, a Williams z niecierpliwością oczekiwała na ostateczny werdykt, jakby sama miała stać się zaraz właścicielką wybranej miotły, a nie jedynie ją sprzedać i zapakować. Kiedy decyzja padła wymsknęło jej się nawet piśnięcie radości. - Mamy zwycięzcę! Aleksandro Krawczyk, właśnie dokonałaś najważniejszego wyboru w swoim życiu! Ta oto miotła zaprowadzi borsuki do zwycięstwa! - wyciągnęła dłoń w kierunku przyjaciółki, by jej pogratulować, a chwilę później po prostu ją do siebie przyciągnęła i przytuliła, kompletnie nie przejmując się faktem, że raczej nie powinna tego robić w miejscu pracy. - Zapraszam tutaj, to będzie najlepiej wydane 600 galeonów w twoim życiu. - zapewniała w drodze do kasy, szczerząc się wesoło od ucha do ucha. Przeprosiła Olę na moment, by skoczyć do magazynu po nową miotłę (przecież nie da jej używanego egzemplarza z wystawy) i zestaw nowych, sportowych witek. Zabrawszy wszystkie potrzebne rzeczy, wróciła na sklep, położyła zestaw na blacie, przed Aleksandrą i specjalnym zaklęciem wplotła nowe witki w miotłę, dodając jej jeszcze więcej mocy. - Miotła na dopalaczach, zazdroszczę... - puściła oczko w kierunku dziewczyny i ostrożnie włożyła Błyskawicę do pudełka, idealnie wpasowując ją w aksamitny pokrowiec. Zanim zamknęła drewnianą skrzynkę, rozejrzała się dookoła konspiracyjnie i szybkim ruchem zgarnęła spod lady garść różnych testerów smarowideł do mioteł i schowała je do kieszonki w pokrowcu. Dopiero wtedy zamknęła pudło i przesunęła je w kierunku nowej właścicielki, czując, że już ją bolą policzki od tych szczerych, szerokich uśmiechów.
Zawtórowała Nancy śmiechem na jej słowa o świetnym pałkarzu, dodając po chwili, że w to to ona wcale nie wątpi. I nie mówiła tego z grzeczności, a zupełnie poważnie, bo naprawdę tak myślała. Co jak co, ale obrona całego składu przed tymi niszczycielskimi piłkami z pewnością była ciężka, a jak do tej pory Williams radziła sobie bardzo dobrze. Z pałką w rękach zmieniała się w pogromcę tłuczkiem, a taka niewinna była z niej na co dzień Puchonka... - A żebyś wiedziała, że tak właśnie będzie. Nie widzę innej opcji - powiedziała ze śmiechem i uścisnęła dłoń Nancy, po chwili śmiejąc się radośnie, gdy ta ją do siebie przyciągnęła. - Z pewnością. Wiesz, w innym przypadku pewnie żal by mi było wydać kilkadziesiąt galeonów na jakieś słodycze albo coś takiego, ale teraz w ogóle tak tego nie odczuwam - przyznała i w czasie kiedy starsza koleżanka zniknęła w magazynie, wyjęła z torebki dosyć sporą sakiewkę pełną monet i położyła ją na lądzie z towarzyszącym temu charakterystycznym pobrzękiwaniem. Nadal trochę ciężko było jej uwierzyć, że w dość krótkim czasie udało jej się uzbierać tę pokaźną kwotę. Jeszcze przed wakacjami nie miała połowy, a tu proszę... Swoje robiło też to, że wreszcie mogła pójść do pracy, więc i stamtąd wpadło kilka galeonów - Gorzej, jeśli się okaże, że będę miała problemy z opanowaniem jej - rzuciła rozbawiona, przyglądając się z błyszczącymi oczami, jak Nancy zajmuje się witkami w jej nowej miotle. Wreszcie miała to powiedzieć - moja miotła. Niby nic takiego, ale jak cieszyło! - Jedyny minus jest taki, że teraz będę się ciągle obawiać, że coś jej się nie daj Merlinie stanie, ale to chyba normalne? Matko, czuję się jakbym miała dziecko a nie miotłę - wybuchnęła śmiechem, starając się jednak, aby nie było jej słychać na cały sklep. Wiedziała, że przez pewien czas po zakupie będzie wręcz obsesyjnie pilnować, aby nic się nie stało nowiuteńkiej Błyskawicy, już przez to przechodziła z jakimiś innymi cennymi dla niej rzeczami. - Więcej się nie dało? - mruknęła, tłumiąc śmiech na widok testerów smarowideł lądujących w pokrowcu. Pogładziła go jeszcze ręką, zanim zabrała go z lady i z wypisaną na twarzy euforią spojrzała na Williams. - Nie mogę się doczekać, aż będę miała okazję wypróbować ją po raz pierwszy tak na poważnie. Ale się cieszę! - powiedziała po raz już chyba tysięczny tego tylko dnia.
- Daj spokój, dwa przeloty dookoła szkoły i opanujesz ją bez problemów. Tylko poćwicz przed meczem, musisz ją najpierw wyczuć, bo jest zdecydowanie bardziej czuła niż nasze drużynowe miotełki. - doradziła, przeliczając galeony przed włożeniem ich do kasy. Nowa miotła to był naprawdę duży wydatek dla studenta, który dopiero zaczynał pracę, ale wiedziała, że Krawczyk będzie zadowolona z tej decyzji. Zresztą patrząc na jej pełną zachwytu twarz, już teraz można było być pewnym, że nie żałuje ani galeona. - Normalne... Ja też przez pierwszy miesiąc chuchałam i dmuchałam na moją. Dopóki pierwszy raz nie spotkała się z tłuczkiem... - skrzywiła się na to bolesne wspomnienie. - Pierwsze rysy bolą najbardziej, potem już z górki. Ale jak będziesz dobrze ją konserwować, to posłuży ci całe lata. - dodała jeszcze, podsuwając jej jeszcze kilka testerów, odpowiadając tym samym na jej pytanie. Owszem, dało się więcej. Teoretycznie miały być po jednym na klienta, ale Nancy wyznawała również zasadę "po dziesięć na przyjaciela". Przynajmniej dopóki nikt nie widział. - To co? Wspólny trening wieczorem? - zaproponowała całkowicie poważnie, a chwilę później musiała pożegnać się z Puchonką. Nagle do sklepu wpadła cała grupka dzieciaków, które od razu rzuciły się do stojaka z miotłami. - Wybacz, chyba muszę się zająć tymi chochlikami, zanim narozrabiają... Dzięki, za zakupy! - jeszcze raz uścisnęła Olę na pożegnanie i niechętnie pobiegła ratować Pioruna przed pozbawieniem witek.
chciałabym złożyć zamówienie na koszulkę quidditchową, damską. Do listu dołączyłam odpowiednią sumę galeonów, z uwzględnieniem zniżki pracowniczej. Proszę o dostawę zamówienia do Hogsmeade, dom nr 2
W kominku na zapleczu trzasnęły wesoło płomienie, zazieleniło się, zakotłowało, a spomiędzy iskrzących się błysków jaskrawych płomieni wygramoliła się Arleigh we własnej osobie. Rozejrzała się po kanciapie, zadowolona z tego, jak została uporządkowana. Poprzedniego dnia poprosiła sklepowego skrzata o zepchnięcie wszystkich kartonów i pudeł pod jedną ze ścian, no i o naprawienie zwisającej pod sufitem lampki. Teraz okazało się, że sklepowy magazyn to tak naprawdę całkiem duża przestrzeń i zmieści się w nim wszystko, czego Arla potrzebowała. Po pierwsze, deska kreślarska. Po drugie, tokarka i frezarka. Po trzecie, ścianka z wieszakami na wszystkie niezbędne przybory. Po czwarte, stojaki i stabilizatory. Trochę to wszystko będzie kosztowało, ale oczyma wyobraźni już widziała swój przyszły, miotlarski warsztat, który właściciel pozwolił jej urządzić na zapleczu, w zamian za jego dokładne posprzątanie. No i, nie oszukujmy się, z pewnością liczył na to, że Arla będzie mogła w przyszłości zająć się naprawianiem mioteł w ramach pracy w sklepie. Ona miała jednak inne plany. Tymczasem odwiesiła bluzę na wieszak, obudziła sklepowego skrzata, który przysnął z głową na radioodbiorniku i z butelką piwa kremowego w długopalczastej dłoni. Troskliwie poklepała go po głowie i wręczyła mu dużą paczkę czekoladowych żab, którą obiecała mu w zamian za obgarnięcie kanciapy. Co jak co, ale pamięć skrzat miał doskonałą, a ich małe umowy i zakłady umilały Arli niejeden przydługi dzień w pracy. Pacta sunt servanta. Sklep był obgarnięty po poprzednim dniu, więc Szkotka nie miała wiele do roboty przed otwarciem. Przejrzała dostawę nowych książek i od razu odłożyła sobie dwie na ladę. Reszta wylądowała na sklepowym regale. Otworzyła jeszcze pudełko z zabawkowymi miotłami, które natychmiast poczęły latać dookoła pomieszczenia. Podeszła do drzwi i okien, odsłoniła zasłony, przerzuciła tabliczkę ("Jesteśmy otwarci - WLATUJ") i wróciła za ladę, widząc, że pod sklepem zebrali się już pierwsi klienci. Zerknęła na zegarek. Z Brooks umówiła się co prawda na dwunastą, ale już nie mogła się doczekać. Miała jej mnóstwo do powiedzenia.
Szczerze mówiąc nie miała ochoty teleportować się do Londynu. Nadmiar treningów, spotkanie z trollami i impreza w zamku sprawiły, że była wyczerpana, zarówno fizycznie jak i psychicznie. Jednak Szkotka wysłała do niej list, więc domyśliła się, że może chodzić o coś ważnego. W innym wypadku powiedziałaby jej o tym w dormitorium, zwłaszcza że ich łóżka sąsiadowały ze sobą. Co mogła więc zrobić? Założyła na głowę swoją beanie z herbem Harpii, ubrała się w ulubioną jeansową kurtkę podbitą futerkiem i pojawiła się w sklepie chwilę przed dwunastą. Dobrze, że nie jadła nic od kilku godzin, bo żołądek nieprzyjemnie jej się skurczył po pojawieniu się na miejscu. Cholerna teleportacja. Drzwi otworzyły się z cichym skrzypnięciem, zwiastując jej przybycie. W sklepie było przyjemnie ciepło, a klientów raptem kilku. Pomachała przyjaciółce, która pakowała komuś kompas miotlarski do papierowej torebki, a sama podeszła do działu z książkami. Może wyszła jakaś nowa biografia? Najchętniej przeczytałaby taką o Avguście, ale wątpiła, żeby tak skryty gość jak on, pozwolił na podzielenie się historią swego życia z kimkolwiek.
Arla przyjmowała właśnie 80 galeonów od jakiegoś podstarzałego czarodzieja, który szarpnął się na nowy kompas do swojej miotły podróżnej, kiedy kątem oka dostrzegła wchodzącą do sklepu Brooks. Uśmiechnęła się do siebie, cierpliwie przebrnęła przez uprzejmości, wręczyła dziadziowi rachunek i niemalże wyfrunęła zza lady, pozostawiając przy kasie sklepowego skrzata. Stanęła obok Julii, unosząc wzrok na spoczywające na półkach tomiszcza. - Interesuje panią coś konkretnego? Może najnowsza pozycja 'Jak ubić puchona jednym prostym odbiciem tłuczka? Poradnik praktyczny! - Zagadnęła i szybko klepnęła przyjaciółkę w tyłek. Uniosła przed siebie pięść i powoli, teatralnie, rozczapierzyła palce. Na otwartej dłoni leżało kilka pozgniatanych, nieruchawych czekoladowych zniczy, podskakujących w konwulsjach. - Głodna? - Wyszczerzyła się i nie czekając na odpowiedź, wpakowała jednego znicza prosto do Julkowych ust. Obróciła się na pięcie, chwyciła ją za rękę i pociągnęła w stronę zaplecza. Machnęła różdżką, zapaliła światło i rozłożyła dumnie ręce, ukazując Julii... Pustą, wolną przestrzeń i zajmujący ją pojedynczy, szeroki stół monterski, który zaledwie godzinę wcześniej przywieźli od Scope'a. Na stole leżały dwie identyczne książki. Poza tym jednak, w magazynie nie było niczego, poza kartonami zepchniętymi pod ścianę i odsłoniętymi oknami wychodzącymi na podwórze. - Tadam! - Zakrzyknęła, jak gdyby to było coś wspaniałego, oczekiwanego i oczywistego i utkwiła w Julii rozpromienione spojrzenie, czekając na jej reakcję.
Była właśnie w trakcie kartkowania jakiejś cieniutkiej książeczki o quodpocie, kiedy poczuła na swym tyłku szczupłą Szkocką dłoń. Przekręciła wymownie oczami. Armstrong zdecydowanie nie znała pojęcia przestrzeni osobistej. ZDE-CY-DO-WA-NIE.
- A dziękuję, nie trzeba. Już czytałam – odpowiedziała, odkładając książkę na miejsce. Potem jeszcze je poprzegląda, bo szkolna biblioteka była uboga w najnowsze wydania dotyczące miotlarstwa. Nim zdążyła cokolwiek dodać, w jej ustach znalazł się czekoladowy znicz.
- Możesz przestać wkładać mi w usta różne rzeczy? – burknęła, memląc czekoladę. Nie lubiła słodyczy, sądziła, że przyjaciółka o tym pamięta.
Kiedy przyjaciółka zaciągnęła ją w kierunku zaplecza, nie do końca była pewna, czego się spodziewać. Jeszcze bardziej się zdziwiła, gdy w środku znalazła stół monterski, który tak dobrze znała z czasów swojej pracy w Scopie.
- Niech zgadnę. Dogadałaś się z Patolem i otwieracie czarodziejską Ikeę, a ja mam się zająć przemytem nielegalnych kasztanów i szyszek? – zapytała z uśmiechem, nie do końca rozumiejąc, co Szkotka ma na myśli. Czyżby ta wpadła na pomysł, żeby zrobić własną miotłę? Mogło tak być, w końcu Arleigh miała mnóstwo dziwnych pomysłów, choć ten wydawał się wyjątkowo normalny. A przez to tak do niej niepasujący.
Parsknęła nieudolnie wstrzymanym śmiechem, kiedy Brooks podsunęła jej świetną propozycję biznesową. Magiczna Ikea? To byłoby coś! Ale Arli nie meble były w głowie, a może co najwyżej latające dywany. - Nie, ciołku. - Stuknęła ją palcem w nos i podskoczyła do stołu, od razu usadzając na nim swoje cztery litery. Wzięła z blatu jedną książkę i rzuciła ją prosto w Brooks, przekonana, że refleks pałkarki zadziała doskonale. - Podstawowy kurs wytwórcy mioteł, połączone wydanie, wszystkie trzy tomy w jednym. I mamy identyczne! Dzisiaj rano przyszły z Esów i Floresów! - Rozpromieniła się, jak gdyby to była najcudowniejsza rzecz na świecie i jak gdyby fakt posiadania identycznych książek spajał je jakimś tajemnym węzłem małżeńskim, który uznawała tylko Armstrong. Poklepała ręką w blat stołu, dając Julce do zrozumienia, że chce, żeby usiadła obok. - Bo byłam ostatnio w bibliotece. No i wiesz. Wszystko sobie policzyłam. - Zaczęła i aż trzęsła się z emocji. - Kurs to niecała stówka za łba, trochę książek, zmieścimy się w drugiej stówce, zwłaszcza, że możemy pozostałe kupić na spółę i się wymieniać. - Zrobiła krótką, bardzo krótką pauzę na oddech. - Do tego kilka tygodni na praktykę, posiedzimy trochę w bibliotece, napiszemy egzamin, zdamy praktykę, możemy tutaj ćwiczyć, bo właściciel powiedział, że pozwoli mi naprawiać miotły, jak zrobię egzamin. - Kolejna pauza na wdech i spontaniczne wymachiwanie rękami. - No i gotowe, siup, dwa, trzy miesiące i możemy zacząć! Ty udoskonalisz swojego Boydena, ja zrobię przegląd wszystkim drużynowym Nimbusom, a przed rozgrywkami finałowymi na koniec semestru będę miała własną miotłę. Zasiejemy rozpierdol, nadamy szyku, a co najważniejsze, może nawet uda nam się na tym wszystkim dodatkowo zarobić. Co ty na to? - Zamilkła, dzięki wam, Założyciele Hogwartu, nareszcie zamilkła. Aż wyschły jej usta i zaschło w gardle. Ale rozpromienionymi, wesołymi oczami patrzyła prosto w Julkę. Czy zarazi ją swoim nowym marzeniem?
Czyli jednak. Miotła. Z jednej strony była zaskoczona tą nieoczekiwaną pasję Szkotki, z drugiej zaś cieszyła się, że nie musiała przewozić kasztanów i szyszek przez granicę. Błyskawicznym, niewymuszonym ruchem chwyciła książkę i od razu się zdziwiła, jak ciężkim tomiskiem postanowiła cisnąć w nią przyjaciółką. Wraz z kolejnymi wyrazami, które z prędkością karabinu wydobywały się z uroczych ust dziewczyny, uśmiech na twarzy Brooks stawał się coraz szerszy i szerszy. Podeszła powoli do blatu, odłożyła książkę i pobieżnie rzuciła okiem na resztę pozycji i w myślach pokiwała głową z uznaniem. Armstrong była dla niej ostatnio pełna niespodzianek i zaskakiwała ją na każdym kroku. Kiedy ta skończyła mówić, usiadła na krawędzi stołu monterskiego.
- Ktoś ci mówił, Arli o istnieniu znaków przystankowych? – spytała, klepiąc przyjaciółkę po głowie. Trochę jej zajęło poukładanie sobie tego wszystkiego w głowie, bo blondynka mówiła z prędkością, jakiej nie powstydziliby się najlepsi raperzy. I do tego ten szkocki akcent. – Świetny pomysł. Właściwie to od jakiegoś czasu o tym myślałam. Zdajesz sobie jednak sprawę, ile czasu to wszystko pochłonie, a jak mało mam go w tym momencie? Poza tym, żeby zrobić miotłę czy cokolwiek związanego z miotłą, nie wystarczy wymiatać w quidditcha. Trzeba jeszcze ogarniać transmutację, a w tej moja droga, ssę. W każdym razie jak mi się trochę zluzuje z treningami i szkołą, to chętnie się z tobą wybiorę na kurs. Zwłaszcza że podnóżki w „Boydenie” są ciężkie. Gdybym użyła jakiegoś innego metalu, np. aluminium, to mógłby zyskać kilometr czy dwa do prędkości maksymalnej. Niby niewiele, ale zawsze to dodatkowa przewaga na boisku. A ciebie co tak naszło na tworzenie miotełki? – zapytała, wkładając do ust gumę do żucia, po czym wyciągnęła paczkę w kierunku Arli.
A więc pomysł chwycił! Kiedy Brooks mówiła, Arleigh kiwała głową jak mały, zabawkowy piesek, którego mugole lubią sobie montować na deskach rozdzielczych samochodów. Czas, czas, wszystko rozbija się o czas, przemknęło jej przez myśl. Ale jakoś dadzą przecież radę. Na studiach nie miały już tylu zajęć, co na etapie szkolnym. Z lubością rozsmakowała się w owocowej gumie i milczała chwilę, zastanawiając się. No bo w sumie. Co ją tak naszło na tworzenie mioteł. Wszystko zaczęło się... - Wszystko zaczęło się od ostatniego treningu. Tego, po którym spadłam. - Aż złapała się za pierś, przypominając sobie bliskie spotkanie z tłuczkiem. - Poszłam potem do dormitorium, ale z rozpędu wzięłam miotłę. Zajebałam się i zapomniałam pójść do schowka. Zorientowałam się dopiero, jak zaczęłam się zastanawiać, gdzie ją położyć w dormie. - Wypuściła z ust gumowego balona, który bardzo, bardzo długo nie chciał pęknąć. - No i w kałdym uazie...Puf!...w każdym razie, wkurzyłam się i stwierdziłam, że pora na własną miotłę. Ale widzisz, tu zaczyna się mój problem. - Nachyliła się do Brooks i oparła jej dłoń na kolanie, jak gdyby była gotowa do zdradzenia jakiejś wielkiej tajemnicy. - Ja tak naprawdę nie lubię Nimbusów. I całej ideologii tworzenia ich mioteł. Są zbyt drewniane, zbyt lekkie, zdecydowanie zbyt gwałtowne. Jeszcze większy problem mam z Błyskawicami. Goblińskie zaklęcia po prostu ze mną nie współpracują, każda, na którą wsiadam, próbuje mnie zrzucić. - Poklepała ręką w blat stołu. - A tu, tu, mogę się bawić. Mogę pożyczyć szkolnego Nimbusa i zebrać z niego wymiary, mogę zrobić mocniejszą bazę z żeliwa, żeby miotła tak nie świrowała. Mogę wybrać witki ze szkockich świerków. Mogę próbować, ponosić porażki i naprawiać błędy do usrania. Mogę poczuć miotłę i uczynić ją idealną. Nie jestem najgorsza z zaklęć, więc z większością sobie poradzę. Transmutacyjne zaklęcia miotlarskie są do zrobienia, sprawdzałam tu. - Poklepała swój egzemplarz 'Podstawowego kursu...'. - A jak nie dam sobie z czymś rady, to zapytam mądrzejszych. Pracuję w sklepie z miotłami, yo. - Wywróciła oczami, jak gdyby to rozwiewało wszelkie problemy i zeskoczyła ze stołu. Stanęła przed Julią, oparła jej dłonie o kolana i nachyliła się do jej twarzy. Nieinwazyjnie. Jak na Arleigh, oczywiście. - Jak zaczniemy w tym miesiącu, to kurs zrobimy w tym roku, egzamin zdamy na przełomie, i do lata może będę miała na czym latać. A w międzyczasie popracujemy nad twoim Boydenem. Tylko mi obiecaj, że zrobimy to razem. Będziemy się pilnować i motywować, przepytywać z książek. Zrzucimy się na zestaw do nauki. Poza tym, potrzebujemy w drużynie kogoś, kto by sprawdzał szkolne miotły i może w razie czego je udoskonalał. - Oczy wręcz się jej śmiały, a na twarz wstąpił rumieniec. To była jej nowe idée fixe, może nie pomysł na życie, ale na nowe hobby. I wydawało się takie fascynujące!
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Pomysł nie miał prawa nie chwycić, nie przy takim sportowym świrze jak Brooks. I chociaż faktycznie wszystko rozbijało się o czas, a Brytyjka miała go jak na lekarstwo, nie zamierzała traktować tego jak wymówkę. Zwłaszcza przy takim entuzjazmie Arli, który może nie był zaraźliwy, ale na pewno niespodziewany. I budujący.
- Od którego treningu? Drużynowego czy naszego? – zaśmiała się, bo Armstrong powoli przejmowała od niej manierę zgarniania wpierdolu przy każdej okazji. Wysłuchała resztę historii bez wchodzenia jej w słowo i… zaniemówiła. No to Armstrong uderzyła w czułą strunę i otworzyła puszkę Pandory. - Ej ej ej, czekaj! – przerwała przyjaciółce. - Nimbusy to są nadmiotły. Są lekkie i ciężkie w opanowaniu, ale to dobrze. Dzięki temu są szybsze i bardziej zwrotne. A to są miotły zawodowe, wyścigowe do cholery, a nie jakiej kijaszki do nauki pierwszoroczniaków. Jak ja już skończę z „Boydenem”, to będzie lekki jak piórko i szybki jak sam chuj. – Zarumieniła się lekko, a na czoło wystąpiła jej żyłka, skryta na szczęście pod czapką. Nie była wkurzona, nic z tych rzeczy. Raczej zaczęła przez nią przemawiać pasja. – A gobliny to ty szanuj. Ja mam goblińskie obręcze i co prawda miotła jest przez to trudniejsza w prowadzeniu, ale jak już ją opanujesz, to staje się częścią ciebie. W każdym razie – wchodzę w to!
Wstała cała rozemocjonowana i pod wpływem chwili, cmoknęła ją po przyjacielsku w usta. - Zajmij się zebraniem materiałów, ja wykupię nam kursy i ruszamy. Dostałam niedawno podwyżkę w klubie, tak więc wypadałoby ją na coś wydać. A lepszy kurs niż jakieś głupoty. Możemy ten temat przegadać z Brandon. Jej starzy mają firmę miotlarską, a poza tym z tego, co wiem, to sama się zabiera do tworzenia miotły. Może by nam pomogła, zwłaszcza że jest niezła z transmutacji. Od biedy możemy też pogadać z Patolem. Może i jest skurwysynem, ale jest też zarozumiały i nadęty jak balon. Jak mu podłechtamy ego, to może nam powie co nieco.
No dobra, entuzjazm Armstrong jednak był zaraźliwy. Miała ochotę ją podnieść do góry i wyściskać, ale ograniczyła się do obdarzenia ją szerokim i szczerym uśmiechem. W głowie zaś już widziała siebie na podrasowanym „Boydenie”, lawirującą między drzewami zakazanego lasu z prędkością kilkuset kilometrów na godzinę.
Arli zamrugała szybko, zaskoczona tym, jak zdecydowanie Brooks wzięła w obronę Nimbusy. Z jednej strony założyła, że Julia jest po prostu lepiej z nimi oblatana, z drugiej jednak nie mogła pozbyć się wrażenia, że ich styl gry jest odmienny i co za tym idzie, potrzebują zupełnie odmiennych mioteł. Arla potrzebowała czołgu. Potrzebowała miotły, która szybko się podrywa i pikuje, ale niekoniecznie sprawnie skręca, bo zawsze wolała grać po osi pionowej, niż poziomej. Potrzebowała miotły, która będzie solidna, która w razie czego przebije się przez formację ścigających przeciwnika. Arla była drobna, a była ścigającą. Potrzebowała miotły, która zrekompensuje jej niski wzrost i masę. Brooks była pałkarką, musiała być wszędzie równocześnie, wykonywać brawurowe manewry, wykręcać przed tłuczkami. Nic dziwnego, że potrzebowała szalonej, zwrotnej miotły. Cel miały inny, ale droga do jego osiągnięcia była ta sama. Otworzyła szerzej oczy, kiedy otrzymała nieoczekiwanego, ale całkiem przecież zasłużonego buziaka. Wizja na chwilę się jej rozmyła, a w centrum świata znowu była tylko Julka. Ale szybko się otrząsnęła. Była w pracy. No i powinna się skupić. Łatwiej powiedzieć, niż zrobić.
Pokiwała jeszcze trochę głową i zaprowadziła Brooks z powrotem na sklep. Tłuczek grzecznie stał przy kasie i obsługiwał jakichś pierwszorocznych, którzy kupowali właśnie paczkę lukrecjowych mioteł. Arla sięgnęła pod ladę i wyłożyła na nią okrągłą puszkę z pastą. - Lawendowa, dobrze pamiętam? - Oczywiście, że dobrze pamiętała, ale coś mówiło jej, że nie powinna tego podkreślać. - I coś mówiłaś o szczotce do witek? Czy nie, bo już nie pamiętam? - Wskazała głową na obracającą się, walcowatą witrynę sygnowaną znanym wszystkim logiem "Podręcznego zestawu miotlarskiego", w której poukładane były wszelkiego rodzaju dłuta, szczotki, sznurki, przycinaczki i obręcze. Zajęła miejsce za kasą, zwolnione przez Tłuczka i wstukała odpowiednią kwotę, a samonotujące pióro wypisało Brooks rachunek. Arla z niemym przerażeniem dostrzegła, że zamiast imienia i nazwiska klienta wpisane zostało Julcia+Arli=Love. Chwyciła unoszący się pergamin, pogniotła go i wrzuciła do kosza, a następnie zdzieliła złośliwe pióro otwartą dłonią i ręcznie wypisała Julii świstek. Zanotowała też Kupić nowe samopis. pióro! i wrzuciła notatkę do szuflady właściciela. Uśmiechnęła się do Brooks jak gdyby nigdy nic i podała jej torbę z zakupami. - To co, widzimy się na meczu? - Miała w końcu pojawić się na boisku w pierwszym składzie i myślała tylko o tym. Podejrzewała, że Brooks jest w tym samym stanie. To będzie ich pierwszy wspólny mecz. Na pewno pójdzie świetnie.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Miotła, jak Julia podejrzewała, bo wiedzę z projektowania miała żadną, stanowiła system naczyń połączonych. Nie można było mieć wszystkiego. Czasem trzeba było iść na kompromisy. Większa szybkość wiązała się z trudniejszym panowaniem oraz niższą wagą. Większa odporność oznaczała większą siłę przebicia przez zasieki obronne, ale mniejszą zwrotność. Coś za coś. Julia stawiała na szybkość nie tylko ze względu na pozycję na boisku. Gdyby była ścigającą (a przecież przez wiele lat była) czy Obrońcą, wciąż stawiałaby na szybkość. Wyznawała po prostu inną filozofię gry i uważała, że przewaga w szybkości w połączeniu ze zwrotnością i talentem są najważniejsze, za nic zaś miało bezpieczeństwo czy stabilność. Do wszystkiego można było się przyzwyczaić, także do bólu czy faktu, że miotła jest nieco zbyt czuła na ruchy. Nie zgadzała się z Arlą, ale cieszyła się zarazem, że przyjaciółka zaczęła patrzeć na te cudowne kawałki drewna nieco inaczej. Nie jak na kawałki drewna właśnie, a jak na małe dzieła sztuki, którymi w rzeczywistości były. A do tego, do listy rzeczy, które je łączyły, dołączyła kolejna pozycja, a to również było bardzo miłe. Kiedy stanęła przy kasie, tak na dobrą sprawę uzmysłowiła sobie, że właściwie to nic nie potrzebuje. Pasty miotlarskiej miała aż nadto, szczotkę do witek również. Wciąż myślała co prawda o zakupie kompasu miotlarskiego, ale na razie zrezygnowała z tego pomysłu. W razie potrzeby mogła korzystać ze szkolnych czy tych w magazynku Harpii. Wolała te pieniądze przeznaczyć na wykupienie Arli kursu. Cieszyła ją świadomość, że razem będą pracowały nad czymś tak trudnym. Wszystko wskazywało na to, że po szkolnym balu i ich rozmowie na korytarzu, wszystko wróciło do normy. - Tak, lawendowa – uśmiechnęła się ciepło. Zdawała sobie bowiem sprawę, że Armstrong pyta z czystej grzeczności. I kiedy ta pakowała do papierowej torby szczoteczkę i pastę, Julka podeszła jeszcze do działu z książkami. Z półki z nowościami wzięła jedną z pozycji, które wpadły jej wcześniej w oko, a z sekcji z podręcznikami wyjęła „Biblię Pałkarza”. Tę samą książkę, choć podniszczoną i pozaginaną od nałogowego czytania, miała w swoim „Niezbędniku Łamagi”. Ta z kolei będzie dla Arli.
- Proszę. – Po opłaceniu rachunku wyjęła książkę z torebki i wręczyła ją przyjaciółce. – Może jak poznasz wszystkie stosowane strategie i zagrywki, to łatwiej będzie ci unikać tłuczków podczas spotkań. Masz taką śliczną buźkę i byłoby szkoda, gdyby coś jej się stało. – A tak swoją drogą… jak wam schodzą moje koszulki? – zapytała, a w jej oczach pojawiło się rozbawienie. Nieszczególnie o to dbała, ale chciała jakoś zgrabnie zmienić temat, po tym, jak niechcący powiedziała Arleigh coś tak miłego i nieco dwuznacznego.
Podążyła za Julią wzrokiem, łapiąc się na tym, że znowu zastanawia się, czy przypadkiem nie powiedziała czegoś źle, czy też p prostu nie powiedziała za dużo. Na szczęście dla jej stanu psychicznego, okazało się, że spojrzenie Brooks przyciągnął regał z książkami. Arleigh nie zwracała już na niego uwagi, bo sama wykładała na niego książki i najciekawsze z nich odkładała sobie zawczasu na zaplecze, ale widocznie coś tam jednak było, i była to Biblia Pałkarza. Przysięgłabym, że już to masz, przemknęło jej jeszcze przez myśl, ale przepisała kod na rachunek i podsumowała całość, nie czyniąc dalszych uwag. Nie do końca zrozumiała, dlaczego Brooks wyciągnęła do niej rękę z dopiero co kupioną książką i chwilę zajęło jej, zanim w końcu chwyciła za prezent. Aż się zacięła, kiedy Julia skomentowała jej śliczną buźkę. Miała śliczną buźkę? Merlinie, zaraz zemdleje. Przycisnęła książkę do piersi i już wiedziała, że przeczyta ją całą jeszcze dzisiaj. Ale tymczasem Brooks zapytała o koszulki. - Twoje... Omg, mamy twoje koszulki? - Zrozumiała, o co została zapytana i bezwiednie zerknęła na wieszaki z ciuchami klubowymi zdobiącymi jedną ze ścian. Podbiegła do zielono-żółtej kolekcji, przetrząsnęła kilka bluzek i... Dostrzegła znajomy numer '44'. Wróciła z pojedynczą bluzką do lady. - Została jedna, jak widać. Przykro mi. - Chociaż było widać, że wcale nie jest jej przykro. Odłożyła koszulkę do tyłu i przybrała jak najbardziej niewinny wyraz twarzy. Nie miała zamiaru jej odwieszać. Miała zamiar ją kupić. - To co, finite? - Cofnęła się lekko do tyłu, jakby chcąc zasłonić odłożone tam trofeum.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Widząc zdziwienie na twarzy Szkotki, będące reakcją na pytanie o koszulki Harpii z jej numerem, zaśmiała się głośno. - Armstrong! Pierwszy dzień tu pracujesz? – zapytała, z trudem powstrzymując rozbawienie. Z drugiej strony Arli miała w głowie milion myśli na sekundę, między którym przeskakiwała jak z kwiatka na kwiatek, przez co tak prosta rzecz mogła umknąć jej uwadze. Słodka istotka, nie ma co. I choć nie liczyła na żadną odpowiedź, bo chciała tym pytaniem jedynie zmienić temat, to zrobiło się cholernie miło, że ktoś tam uznał, że zwykła koścista nastolatka zasługuje na to, żeby kupić koszulkę z jej nazwiskiem. To jej również po części zrekompensowało wszystkie te niedogodności w postaci zmęczenia, kontuzji i mnóstwa stresu, które przeżywała każdego dnia. Jak wiele radości może człowiekowi dać świadomość, że jest się w czymś dobrym i ktoś inny to dostrzega. - Finite – potwierdziła. – Do zobaczenia później w szkole, Arli! – pożegnała się, chowając zakupione rzeczy do plecaka i będąc już przed sklepem, teleportowała się do Hogsmeade.
/zt x2
Orla H. Williams
Rok Nauki : VII
Wiek : 21
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : Brokat, cekiny, frędzle i kolory. Hipiska, która jest królową parkietów wszelakich.
Chciałabym zamówić Gogle (80G), Ochraniacze (60G) oraz Kask do Qudditcha (dwie sztuki - 80G). Przesyłam odpowiednią kwotę i adres do wysyłki na odwrocie pergaminu.
Orla H. Williams
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
paczka zawiera Błyskawicę Doskonałą oraz bon na zamianę fabrycznie zastosowanych w niej brzozowych witek na leszczynowe z goblińskimi okuciami. Prawdopodobnie czekają one na tę okazję w paczce zza oceanu już od sierpnia. Przepraszam za zwłokę i mam nadzieję, że nie zagraciły Wam one zbytnio pracowni, czy magazynu.
Serdecznie pozdrawiam,
Morgan Davies
Nancy A. Williams
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Burza brązowych loków na głowie i uśmiech przyklejony do twarzy, tatuaż z runą algiz na lewej kostce
Chciałabym złożyć zamówienie na 4 koszulki do quidditcha. Dokładny opis wraz z rozmiarami i numerami, które chciałabym zamieścić na plecach, znajduje się na dołączonym pergaminie. Od ceny proszę odliczyć zniżkę pracowniczą i pozostawić paczkę na zapleczu, odbiorę osobiście na swojej zmianie.
Pozdrawiam,
Nancy Williams
Nancy A. Williams
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Burza brązowych loków na głowie i uśmiech przyklejony do twarzy, tatuaż z runą algiz na lewej kostce
Zima nie należała do najprzyjemniejszych okresów dla pracowników Magicznego Sprzętu do Quidditcha. Szał zaczynał się już w listopadzie, a im bliżej świąt, tym więcej czarownic i czarodziejów przewijało się przez sklep. Jak byli zdecydowani i wiedzieli, czego chcieli, to było całkiem przyjemnie, gorzej kiedy dziadkowie i babcie poszukiwali prezentów dla wnuczka, nie mając żadnego pojęcia, co dzieciak już ma, czego nie ma i czy w ogóle interesuje się quidditchem. Taki klient zajmował strasznie dużo czasu, kolejka zaczynała sięgać za drzwi wejściowe, a Nancy nawet nie miała czasu na łyka herbaty. Przetrwanie okresu świątecznego nie oznaczało jednak zmniejszenia ilości obowiązków, o nie. Kilka dni na oddech, a potem przychodziła inwentaryzacja. Williams dostawała szału już na samą myśl o liczeniu tych wszystkich breloczków, sroczków, długopisów w złote znicze, samorozpisujących się treningów, latających magnesów i innych pierdół. Zawsze gdzieś źle dodała, źle odjęła, powtarzała liczenie raz, drugi, trzeci, a w międzyczasie rzucała robotę co najmniej kilka razy. Tego dnia przypadły jej do rozliczenia wszystkie piłki. Plusem było to, że nie mieli ich na stanie zbyt dużo, w końcu piłki kupowało się raz, dla drużyny, rodzice raczej rzadko kupowali dzieciom tłuczki. Wysmyknie się taki ze skrzynki i ganiaj za nim po podwórku! Raczej słaby pomysł. A Puchonka musiała się z nimi bawić w magazynie... Zaczęła od kafli, bo to było najłatwiejsze. Leżały sobie w koszu, grzecznie czekając na nowego właściciela. Przerzucała piłki z jednego pojemnika do drugiego, licząc na głos, a samopiszące pióro notowało za nią. Przy okazji każdą piłkę natarła pastą do skóry, bo nieco się zakurzyły. Zajęło jej to kilka minut, bo specjalnie przedłużała czyszczenie, wiedząc, że dalej będzie tylko gorzej. Kiedy w końcu podsumowała wszystko, zapisała i odłożyła na miejsce, zabrała się za malutkie pudełeczka ze zniczami. Gdyby tylko wystarczyło podsumować opakowania, to byłoby łatwo, ale niestety, do każdego należało zajrzeć, bo kilka razy skrzydlate kulki najzwyczajniej w świecie zwiały z pudełka i zaszyły się w magazynie lub pozostały nieodnalezione. Musiała za każdym razem zdjąć zabezpieczenia, uchylić wieczko i zajrzeć do środka, by sprawdzić, czy piłeczka na pewno jest na swoim miejscu. Zajęło jej to nieco więcej czasu, szczególnie że zniczy mieli na stanie dużo więcej niż kafli. Częściej się sprzedawały. Najgorsze zostawiła na koniec. Jako pałkarz pewnie powinna darzyć tłuczki, chociaż pewną sympatią, ale ona szczerze ich nie cierpiała. Na boisku może nie było najgorzej, miała pałkę, miała kontrolę, mogła nad nimi chociaż trochę zapanować, a w magazynie? Dramat. W zeszłym roku ganiała za jednym przez godzinę, a kolejne trzy sprzątała szkody, jakie wyrządził. Musiała je jednak policzyć i musiała sprawdzić każdą skrzynkę, dokładnie tak samo jak ze zniczami. Tłuczki były przypięte łańcuchami, ale doświadczenie nauczyło ją, że wcale nie można im tak całkowicie ufać. Przygotowała sobie pałkę, tak na wszelki wypadek, strzeliła kostkami palców na rozgrzewkę i zabrała się do roboty. Z refleksem godnym kapitana uchylała wieczka, na tyle, żeby zobaczyć, co jest w środku i zaraz zamykała. Kilka razy skrzynka tak gwałtownie podskoczyła, że aż jej wypadła z rąk, ale na szczęście tym razem wszystkie łańcuchy porządnie trzymały i obeszło się bez demolki sklepu. Heldze dzięki! Sprawdzanie jednego tłuczka trwało tyle, co ogarnięcie czterech zniczy i wyczyszczenie dwóch kafli, ale na szczęście mieli ich najmniej, bo mało kto chciał mieć te bestie w domu. I słusznie! Musiała przyznać, że w tym roku poszło jej wyjątkowo sprawnie. Czy to kwestia, że miała już kolejny rok więcej sklepowego doświadczenia? Czy to obycie z tłuczkami poprzez grę na pozycji pałkarza? W zasadzie nie miało to najmniejszego znaczenia. Liczyło się jedynie, że musiała zostać po godzinach i mogła wracać do domu.
Fillin Ó Cealláchain
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175
C. szczególne : czarne, wąskie ubrania; mocny irlandzki akcent; prawie udany tatuaż na szyi, nad karkiem : all four boyd;
Chcialem zamówic sportowe ochroniacze oraz kompas miotlarski. Kwote oraz adres odbioru załaczam w liscie.
Pozdrawiam, Fillin Cealláchain
William S. Fitzgerald
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 183,5 cm
C. szczególne : tatuaże: motyw quidditchowy na lewym ramieniu, czaszka wężna na prawej piersi i runa Algiz po wewnętrznej stronie lewego przedramienia | amulet z jemioły zawsze na szyi
Po meczu sparingowym na jednym z drużynowych treningów i bliskim spotkaniu z konstrukcją trybun nie tylko on sam potrzebował naprawy, której drużynowy uzdrowiciel Srok dokonał jeszcze na miejscu, ale i jego Błyskawica również. Uszkodzenia nie były może bardzo poważne i miotła nie straciła całkowitej sprawności, ale wpływały na sterowność czy prędkość, a na to nie mógł sobie w żadnym razie pozwolić – nieważne czy chodziło jedynie o szkolne rozgrywki, o rozgrywki ligowe, które powracały po zimowej przerwie czy grę na szczeblu międzynarodowym. Prawdopodobnie sam byłby w stanie ją zreperować, miał w końcu adekwatny kurs, ale mimo wszystko wolał oddać ją na ręce profesjonalistów, którzy zajmą się z nią z należytą dokładnością. Udał się więc na Pokątną, prosto do Markowego sprzętu do Quidditcha z Błyskawicą starannie zapakowaną w futerał, gdzie przekazał ją sprzedawcy, prosząc przy tym o dokonanie wszelkich niezbędnych napraw oraz odpowiednich zabiegów konserwacyjnych przy okazji, koszty nie grały roli. To było w końcu jego narzędzie pracy, do którego w dodatku miał ogromny sentyment. Sprzedawca po dokonaniu oględzin sporządził wstępny kosztorys, oznajmiając przy tym, że sprzęt będzie do odbioru popołudniu. William skinął mu głową na znak zrozumienia i rozejrzał się po asortymencie sklepu, decydując się jeszcze dokonać zakupu nowych gogli quidditchowych, kompasu miotlarskiego oraz kompletu sportowych ochraniaczy, skoro już tu był. Nie zabrał ich jednak od razu, uznając, że odbierze je wraz ze swoją Błyskawicą, a poza tym nie miał ze sobą aż tyle gotówki. Zgodnie z tym co uzgodnili wrócił popołudniu, żeby odebrać swoją miotłę oraz pozostałe zakupy i uiścić za wszystko zapłatę.
W iście szampańskim nastroju, wywołanym wygraną ze Slytherinem oraz udanym debiutem w roli szukającej, postanowiła nieco wspomóc swoją szkolną drużynę, aby ta osiągała jeszcze lepsze rezultaty. Nie zamierzała jednak kupować kolejnej drużynowej miotły. Tych było aż nadto. Zamiast tego, postanowiła sprezentować jedną swojemu dobremu przyjacielowi. Jeszcze kilka miesięcy temu sama latała na używanym szkolnym kijaszku, teraz mogła sobie pozwolić na podarowanie czegoś nowego osobie, którą darzyła wielką sympatią. Jak wiele rzeczy potrafi się zmienić w bardzo krótkim czasie. Kiedy weszła do sklepu, od razu wiedziała, co chce kupić. Varápidos, piękna i piekielnie szybka miotła z Ameryki Południowej. Sama by się na taką skusiła, gdyby nie posiadała już swojego ukochanego „Boydena”. Zazwyczaj bardzo ciężko dostać importowane miotły na Pokątnej, ale los się dziś do niej uśmiechnął. A może był to fakt, że sprzedawca rozpoznał w niej pałkarkę Harpii z Holyhead. Suma summarum, zakupy nie trwały długo i już po kilku minutach, Brooks wyszła ze sklepu z nową miotełką.