Ten nieduży sklep znajdujący się w samym centrum ulicy Pokątnej, jest stworzony z myślą o miłośnikach i graczach Quidditcha. Można tu dostać zarówno starsze modele mioteł jak i te najnowsze. Do kupienia są tu także przybory do konserwacji mioteł, specjalistyczne książki oraz szaty do Quidditcha. W sklepie zawsze panuje lekki tłok, w końcu to najpopularniejsza dyscyplina magicznego sportu, a to najlepiej zaopatrzony pod tym względem sklep w Londynie.
Pałka Kafel Tłuczek Złoty Znicz
Kask quidditchowy – 40 g Sportowe rękawice ochronne ze skórki cielęcej – 50 g Wyrzutnia kafli – 50g Magiczna koszulka quidditchowa – 60g Sportowe ochraniacze – 60 g Gogle quidditchowe – 80 g Kompas miotlarski – 80 g Podróżny zestaw do Quidditcha (PZQ) mniejszy – 150 g Podróżny zestaw do Quidditcha (PZQ) większy – 200 g
Miotły: Miotły użytkowe (+2 pkt do Gier Miotlarskich) - 100 g Miotły sportowe lat XX-tych (+4 pkt do Gier Miotlarskich) - 200 g Światowej klasy miotły wyścigowe (+6 pkt do Gier Miotlarskich) - 600 g*
* jeżeli próbujesz kupić miotłę trudną do zdobycia (zagraniczną z premią +6 do Gier Miotlarskich), przed wejściem rzuć kością-k6:
Zagraniczne miotły:
1, 3, 5 - nie udało się, sprzedawca mówi Ci, żebyś przyszedł za tydzień, może wtedy któryś model się pojawi. 2 - w tym tygodniu dostępna jest dla Ciebie miotła Starsweeper XXI. 4 - w tym tygodniu dostępna jest dla Ciebie miotła Varápidos. 6 - w tym tygodniu dostępna jest dla Ciebie miotła Yajirushi.
Po rzuceniu kością, ponowny rzut przysługuje Ci najwcześniej w poniedziałek rozpoczynający kolejny tydzień.
Nie ma możliwości zamawiania zagranicznych mioteł listownie.
Szczegóły dotyczące dostępnych modeli mioteł znajdziesz w spisie.
chciałbym złożyć zamówienie na zakup kompasu miotlarskiego. W sakiewce znajduje się odpowiednia kwota, a na odwrocie tego listu adres, pod który prosiłbym dostarczyć zamówienie.
Z góry serdecznie dziękuję,
Lucas Sinclair
*do listu dołączono woreczek z odliczoną kwotą*
Nancy A. Williams
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Burza brązowych loków na głowie i uśmiech przyklejony do twarzy, tatuaż z runą algiz na lewej kostce
Chciałabym złożyć zamówienie na 6 kompletów sportowych rękawic ze skórki cielęcej. Adres dostawy oraz odpowiednia suma galeonów (z uwzględnieniem mojej zniżki pracowniczej) znajdują się w dołączonej sakiewce.
Z góry dziękuję, Nancy Ava Williams
Nancy A. Williams
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Burza brązowych loków na głowie i uśmiech przyklejony do twarzy, tatuaż z runą algiz na lewej kostce
Wakacje dobiegły końca i nadszedł czas na powrót do szarej rzeczywistości. Większość ludzi wracała do swoich obowiązków niechętnie, ale Nancy siedziała za sklepową ladą z szerokim uśmiechem na ustach. Stęskniła się za tym. Za zapachem pasty do polerowania mioteł unoszącej się w powietrzu, przemieszanej z subtelnym aromatem drewna i żywicy. Za klientami, którzy potrafili ją nieźle zirytować, ale w większości byli naprawdę mili i sympatyczni. Za brzdękiem galeonów, które uderzały o dno słoika z napisem "na nową miotłę dla mojej siostry". Godziny w pracy mijały jej naprawdę szybko i czerpała z nich czystą przyjemność. Ruch był spory, jak zawsze przed rozpoczęciem nowego roku szkolnego. Przez sklep przewijała się masa pierwszoroczniaków wraz z rodzicami, albo dziadkami, każdy z nich potrzebował nowej miotły, aby bezpiecznie stawiać swoje pierwsze kroki w sportowym świecie. Ledwo zdążyła wypić kilka łyków herbaty, kiedy dzwoneczek zawieszony nad drzwiami obwieścił przybycie nowego klienta. Kubek w złote znicze szybko zniknął pod ladą, a Nancy zerwała się na równe nogi, witając gości z szerokim uśmiechem. - Dzień dobry, w czym mogę pomóc? - zapytała, spoglądając z ciekawością na matkę z córką, która rozglądała się dookoła świecącymi z podekscytowania oczami. - Szukają państwo pierwszej miotły? Mogę zaproponować najnowszy model dziecięcy, Wicher 2020, perełka wśród mioteł bezpiecznych, idealna na rozpoczęcie przygody z quidditchem. - ze szczerym entuzjazmem wyskoczyła zza lady, by zaprezentować miotłę z wystawy, zachwalając jej wszystkie atuty z prawdziwym zaangażowaniem. Nie potrzebowała dużo czasu, by przejść do kasowania gotówki i pakowania sprzętu w szary papier. Idealny pakunek wręczyła małej blondynce, z satysfakcją podziwiając jej szczerbaty uśmiech. Uwielbiała to robić. Gdyby tylko mogła, najchętniej kolekcjonowałaby takie uśmiechy i wracała do nich, by poprawić sobie humor w trudniejszych chwilach. O dno słoika na napiwki zabrzęczało kilka monet, a Nancy podziękowała kobiecie i pożegnała się, odprowadzając wzrokiem kolejnych zadowolonych klientów tego dnia. Na kolejnych nie musiała długo czekać. Dzwoneczek nad drzwiami odzywał się regularnie, w pewnym momencie nawet zrobiła się kolejka sięgająca poza sklep, a Williams uwijała się jak mogła, starając się zadowolić wszystkich, co oczywiście nie było możliwe. Nie obeszło się bez małej awantury pomiędzy starym, siwym czarodziejem, a kobietą z trójką dzieci, o to kto był pierwszy w kolejce i kogo powinno się obsłużyć w pierwszej kolejności. Napiętą atmosferę na szczęście udało się rozluźnić propozycją drobnego rabatu, do którego Nancy musiała dopłacić z własnego słoika, bo sklep nie przewidywał zniżek dla awanturujących się klientów. Na koniec dnia mimo wszystko się jej to opłaciło, bo swoim podejściem i szczerym uśmiechem udało jej się zgarnąć jeszcze kilka szczodrych napiwków, które przybliżały ją do prezentu dla Orki, która ostatnio postanowiła spróbować swoich sił w quidditchu. Nancy wciąż nie wyobrażała sobie jak to będzie wyglądać, bo przecież nie było opcji, żeby podczas meczu posłała tłuczek w kierunku młodszej siostry, ale mimo wszystko kibicowała jej z całego serca i chciała jej ułatwić nieco ciężkie początki w drużynie. Kiedy wybiła godzina zamknięcia, wciąż po sklepie kręcili się ludzie, szukający odpowiednich sprzętów. Williams, chcąc nie chcąc, obsłużyła ich, pozostając po godzinach i dopiero kiedy na dworze zrobiło się ciemno, a sklep opustoszał, pozbierała swoje rzeczy, posprzątała i wróciła do domu, gdzie mogła paść na swoje łóżko, zakopać się w kocach i pójść spać.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Do niniejszego listu dołączam bon na wymianę witek w Państwa zakładzie, a także miotłę wyścigową Nimbus 2015, której owa wymiana będzie dotyczyć. Będę bardzo wdzięczna za wykazany z Waszej strony pośpiech, ponieważ bardzo mi zależy, aby użyć miotły w zbliżającym się spotkaniu, które odbędzie się w tę sobotę.
Julia Brooks
Ostatnio zmieniony przez Julia Brooks dnia Sob Paź 10 2020, 10:02, w całości zmieniany 1 raz
W architektonicznie dominującym niewielki pokój na zapleczu kominku rozszalały się zielone płomienie. Ogień syknął donośnie, obwieszczając całemu sklepowi, że oto ktoś skorzystał z sieci Fiuu i jak zwykle, ten ktoś był za wcześnie. Arleigh otrzepała się, jak to zawsze miała w zwyczaju, wychodząc z kominka, chociaż nigdy tak naprawdę nie zastanawiała się nad tym, czy proszek Fiuu brudzi ubrania podczas wchodzenia w palenisko. Mruknęła sama do siebie, zaciekawiona abstrakcyjnością własnych myśli i zsunęła przez głowę bluzę Wędrowców. Pod spodem miała dużo bardziej neutralną, akceptowaną przez kierownika sklepu koszulkę Ravenclawu. Spięła włosy w kitkę i stuknęła różdżką w pergamin zawieszony przy drzwiach, potwierdzając swoją obecność. Zbiła jeszcze piątkę ze skrzatem domowym układającym nowe skrzynki z wiciami do Nimbusów na magazynie i zaczęła pałętać się po sklepie. Naciągnęła szatę sportową rozwieszoną na podskakującym manekinie i poprawiła metkę ("Tylko 60 galeonów, okazja, chroni przed wiatrem, deszczem prawdopodobnie nawet przed smoczym ogniem!"), machnęła "Chłoszczyść!" w stronę wyłożonych na wystawie tłuczków, wyrywających się z uwięzi ("Wpadnij po tłuczka, zanim tłuczek wpadnie w ciebie!"), rozwiesiła na wieszaku nowe gogle ("80 galeonów - taka jest cena za dostrzeżenie znicza już w pierwszej sekundzie meczu!"). Obróciła się na pięcie i podeszła do stelaża z miotłami. Troskliwie przetarła szmatką trzonki Wicioszytów z najnowszej dostawy, rozejrzała się wokół siebie i... Chyba wszystko było gotowe. Machnęła różdżką, a zasłaniające okna rolety ze świstem podjechały w górę. Zamki odskoczyły od futryny, klamka zaklekotała. Zawieszka na drzwiach obróciła się o 180 stopni, informując znajdujących się na ulicy, że "JESTEŚMY OTWARCI - WLATUJ!". Arli oparła się tyłkiem o blat i zaczęła wygwizdywać jakąś wesołą melodię, czekając na pierwszego klienta.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Do Londynu wybierała się już od dawna, zawsze jednak coś jej wypadało. Studia, treningi, sezon quidditcha i wiążące się z nim wyjazdy. Powodów, żeby odwiedzić stolicę było wiele, ale jeszcze więcej przemawiało za tym, żeby tego nie robić. I zapewne status quo zostałby zachowany, gdyby nie długi list zapisany koślawymi literkami. Czytając słowa Seamusa i Alfiego, dwóch rezolutnych bliźniaków jej brata, poczuła się paskudnie. Nie widziała tych łobuzów już ponad pół roku i nawet sobie nie zdała z tego sprawy. Ale chłopcy pamiętali i nie rozumieli, dlaczego ciotka przestała ich odwiedzać. Julia aportowała się więc czym prędzej do mieszkania brata, zjadła rodzinny obiad i wzięła chłopców na długi spacer po magicznej części Londynu. Nie mogli rzecz jasna nie pojawić się na Pokątnej. Skąd u pięciolatków taka energia? Nie miała pojęcia, ale efekt był taki, że zahaczyli niemal o każdy lokal. Byli więc w dowcipach Weasleyów, lodziarni Fortescue, a nawet w magicznej menażerii. Eskapadę z ciotką miała zwieńczyć wizyta w sklepie ze sprzętem markowym do quidditcha.
Do środka wpadło prawdziwe tornado w postaci ciemnowłosych chłopców, a chwilę za nimi pojawiła się Julia. Była już nieco zmęczona, ale szczęśliwa, a poza tym odwiedzanie sklepów miotlarskich było dla niej równie wielką frajdą, jak dla bratanków.
– Tylko nic nie rozwalajcie, bo powiem ojcu! – krzyknęła za dzieciakami, ale te były już we własnym świecie. A to oznaczało, że ma (w teorii) chwilę dla siebie.
Wizyta w „Markowym sprzęcie…” nie była jednak tak do końca przypadkowa. Brooks musiała kupić kilka rzeczy, a przy okazji postanowiła odwiedzić w pracy koleżankę ze szkolnej drużyny, która, jak słyszała, miała dziś zmianę. Podeszła więc do kasy, za którą siedziała Armstrong i przywitała ją zmęczonym uśmiechem.
– Dzień dobry. Co słychać u mojej ulubionej Szkotki? – zapytała, kątem oka zerkając na chłopców, którzy najwyraźniej postanowili pójść w ślady ciotki, bo wywijali pałkami na prawo i lewo. – Zostawcie te pałki, bo sobie zrobicie krzywdę! – upomniała bratanków i wystrzeliła w ich kierunku ostrzegawcze baubillious.– Nie masz przypadkiem jakiegoś eliksiru spokoju? Te słodkie diabły mnie wykończą.
Ruch w 'Markowym...' był właściwie zawsze intensywny, szczególnie w piątki, kiedy wiele drużyn (i jeszcze więcej amatorów) przygotowywało się do weekendowych treningów i rozgrywek. Arleigh osobiście spodziewała się obsłużyć dzisiaj ponadstandardową liczbę gryfonów i ślizgonów, z racji zbliżającego się w kolejnym tygodniu meczu. Zaskoczona uniosła więc brwi, kiedy zobaczyła, że za dwoma żywiołowo poczynającymi sobie młodzikami do sklepu weszła Julia. Dzieciaki rozbiegły się, a znajoma z drużyny ruszyła, jak zwykle pewnie i bez zawahania, w jej stronę. - Dzień dobry. Nie muzykę dud, obawiam się, raczej Świszczące Sklątki... - Ruchem głowy wskazała na radio ustawione w rogu sklepu, przy którym swojej ulubionej stacji słuchał sklepowy skrzat domowy. - A co słychać u mojej jedynej lubianej zawodniczki Harpii? - Mrugnęła do Jules, wychodząc zza lady i zbijając z nią żółwika. Oparła się plecami o blat, zerkając na towarzystwo krukonki. - Gdybym miała, to znając siebie, już dawno bym go wypiła. - Odparła, szturchając Julię łokciem i zaśmiała się cicho, kiedy w stronę wywijających pałkami dzieciaków poszybowało zaklęcie. - Co cię do nas sprowadza, kierowniczko zawodniczko? Nowe wici? A może nowe gogle, nówka sztuka, nieśmigana? - Przywołała różdżką gogle z porannej dostawy i nałożyła Julii na głowę. - 80 galeonów, dla ciebie 72 galeony! - Szepnęła jej jeszcze do ucha, nachylając się do niej konspiracyjnie. No bo, umówmy się, studentki i studenci kochają zniżki!
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Dzieciaki widząc błyskawicę lecącą w ich kierunku, momentalnie się uspokoiły. Nie oznaczało to oczywiście, że przestały broić, po prostu robiły to w nieco mniej inwazyjny sposób. Pałki wylądowały na stojakach, a łobuzy zajęły się przymierzaniem koszulek Os z Wimbourne. Jak widać, brat dobrze je wychował, bo "Osy" był również jej klubem.
Julii trochę zajęło zrozumienie żartu, ale kiedy już wszystkie elementy tej „zawiłej” układanki trafiły na swoje miejsce, uśmiechnęła się szeroko.
– Tak właśnie myślałam. Skrzaty w szkolnej kuchni też słuchają tego dziwnego brzdękania. – Spojrzała na kurduplastego kolegę Arleigh, który zgromił ją wzrokiem. Najwyraźniej nie podobało mu się, że ktoś nazywał skrzacią muzykę „brzdękaniem”.
Kiedy Szkotka zapytała, co u niej, nie odpowiedziała od razu, bo jeden z bratanków, Alfie, zaplątał się w za dużej koszulce i nie mógł z niej „wyjść”. Wywróciła jedynie oczami z rozbawienia, po czym wycelowała w jego kierunku różdżkę i mu pomogła.
– Zajmuję się dziś bliźniakami brata. Ten ciamajda, który nie potrafi założyć koszulki to Alfi, a ten nieco bardziej rozgarnięty to Seamus. Kochane urwisy. A tak poza tym, to stwierdziłam, że zobaczę, jak sobie radzisz w nowej pracy. I przy okazji wezmę coś dla siebie i chłopaków. Macie może dziecięce czapki z daszkiem? Koniecznie „Os z Wimbourne”. Inny klub dla nich nie istnieje i w sumie mają rację. A tak poza tym, potrzebuję lawendowej pasty do miotły i… w sumie tyle.
Kiedy jednak Arleigh przywołała do siebie gogle i założyła jej na głowę, nagle się okazało, że jej lista zakupowa wzbogaciła się o kolejną pozycję.
– Skoro tak stawiasz sprawę – roześmiała się, poprawiając okulary. – Namówiłaś mnie!
Pomachała wesoło do młodziaków, kiedy Brooks ich przedstawiała. Ci pomachali jej równie energicznie, ale natychmiast wrócili do swoich zabaw - na widok sprzętu do Quidditcha oczy świeciły im się jak chochlikom kornwalijskim. Arleigh westchnęła cicho. Dzieci jako koncept absolutnie ją odrzucały, ale na widok młodych czarodziejów dopiero rozpoczynających swoją przygodę zawsze się rozczulała. Ostatnio uczyła przecież pierwszoklasistów rzucania Incendio. Swoją droga, miała nadzieję, że ci nie wygadają się żadnemu z profesorów. - Osy? - Uniosła brwi zaskoczona i złapała Jules za rękę, ciągnąc ją w stronę ściany obwieszonej oficjalnym merchem drużyn. - Osy osy osy osy... - Wiodła palcem po ściennych wnękach, aż w końcu odnalazła właściwą klapkę. Stanęła na palcach i stuknęła w nią różdżką. Drzwiczki odskoczyły, a z wnętrza wypadły dwie wściekleżółte czapki z daszkiem w czarne prążki i wylądowały prosto na głowach młodzieży. - A właściwie czemu nie Harpie? Łatwiej mi sięgnąć do waszej półki. - Wskazała różdżką na gablotkę z ciuchami i przyborami stadionowymi drużyny Julii. Nie czekając na odpowiedź, pociągnęła krukonkę z powrotem do sklepowej lady i zaczęła grzebać w jej licznych szufladach. - Śmietankowa, goździkowa, trollowa, fuj... - Przerzucała różnokolorowe pudełka. - Waniliowa, cynamonowa, fiołkowa, górska świeżość, sosnowy las, hipogryfie łajno... What... O, lawendowa. Pomaga na mole? - Wyszczerzyła się, tryumfalnie unosząc nad głową opakowanie o objętości mniej więcej połowy standardowej szklanki. - I jak z goglami, bierzesz? Bo bez gogli będzie... - Wyliczyła sobie na palcach. - No, 6 galeonów. A z goglami to jednak 78 galeonów. - Oparła się dwoma rękami na blacie i wychyliła się w stronę Brooks, palcem zsuwając jej gogle z czoła na nos.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Wimbourne, z którego pochodzą „Osy”, znajduje się rzut kamieniem od rodzinnego miasta Brooks, dlatego zarówno dla niej, jak i jej brata, wybór ukochanego klubu nie był czymś trudnym. Zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że dziadek dziewczyny komentował ich spotkania dla „Proroka Codziennego”, zanim nie przejął mugolskiego stylu życia. Sympatia do czarno-żółtych była mocna w tej rodzinie, a chłopcy byli tego najlepszym dowodem. Kiedy na ich głowach wylądowały czapki, nie mogli wyglądać na szczęśliwszych. Po chwili znów biegali po sklepie, bzycząc przy tym wściekle.
– Jak Harpie będą grały z Osami, to zgadnij, za kogo będą trzymać kciuki – zapytała z uśmiechem.
Chciała coś jeszcze dodać, ale żywiołowa Szkotka pociągnęła ją w kierunku szuflady z pastą miotlarską. Wybór mieli naprawdę ogromny. Brooks pracowała przez pewien czas w sklepie miotlarskim, z tym że w Hogsmeade i musiała przyznać, że sklep na Pokątnej miał dużo bogatszy asortyment. Nieco się zdziwiła, słysząc nietypowe rodzaje pasty, „pachnące” trollem czy hipogryfim łajnem. Za nic nie była w stanie zrozumieć, kto normalny mógłby chcieć latać na czymkolwiek pachnącym w taki sposób. – Też – potwierdziła w odpowiedzi na pytanie, czy pasta chroni przed molami. – Przede wszystkim jednak zapach lawendy skutecznie uspokaja. Powinnaś spróbować – puściła oczko, sprzedając koleżance przyjacielskiego kuksańca.
Kiedy Arleigh nasunęła jej na oczy gogle, przyjrzała się swojemu odbiciu w jednej ze szklanych gablotek i z rozbawieniem wypuściła powietrze nosem. W połączeniu z topornymi ochraniaczami i skórzanym kaskiem będzie wyglądała jak stary czołgista. Pani Pałkarz, nie ma co! – Biorę! – zdecydowała. – Będę w nich lepiej widziała Puchonów, których potem wyślę do skrzydła szpitalnego – nawiązała do ich pierwszego szkolnego meczu w tym sezonie, w którym mieli się spotkać z przedstawicielami domu borsuka. Hufflepuff miał w tym roku naprawdę mocną ekipę. Formacja ścigających nieco u nich kulała, ale za to w każdej innej mieli zawodników na wysokim poziomie. Mościcki na obronie, dwie zdolne pałkarki i Valenti na szukajce. W tym roku puszki z pewnością powalczą o wygraną, a obrona tytułu może się okazać trudniejsza, niż początkowo sądziła.
Z plecaka wyjęła sakiewkę w ciemnozielonym kolorze, wyciągnęła odpowiednią kwotę i położyła pieniądze przez Arlą.
– Dzięki za zniżkę. Kiedyś się odwdzięczę kremowym piwem w „Trzech Miotłach”. Albo koszulką „Harpii”, jeżeli uznasz, że szkoda nerwów na „Wędrowców”, zwłaszcza po takim meczu, jak z nami – wyszczerzyła zęby w szerokim uśmiechu, zdejmując gogle i chowając je, podobnie jak pastę, do plecaka.
Chłopcy tymczasem znaleźli sobie nową zabawę, a mianowicie dorwali się do kafla, którym zaczęli rzucać nad głową niepocieszonego skrzata sklepowego. Widząc to, po raz kolejny machnęła różdżką, a niesforny kafel wylądował w jej dłoni.
– Zostawcie Pana Skrzata w spokoju i idźcie pooglądać zdjęcia w książkach. A jak nie, to wszystko powiem tacie i was nie zabierze na mecz ze „Strzałami”.
Siła argumentów była najwidoczniej duża, bo skruszeni malcy przeprosili skrzata, a potem posłusznie poszli na dział z książkami.
Skutecznie uspokaja? Ha, a to dobre. - Oj nie, zawsze miałam wrażenie, że w meczach moja nadaktywność się przydaje. A skutecznie uspokaja mnie tylko kocyk i książka w dormie. - Odparła, unosząc pouczająco palec i aż rozmarzyła się, planując sobie, że zaraz po powrocie do zamku walnie się przed kominkiem i powtórzy OPCM na poniedziałek. Wzięła od Julii gogle, różdżką posłała je na ich miejsce na wystawie, a sama odwróciła się i z szafy znajdującej się za ladą wyciągnęła inny egzemplarz, markowo zapakowany w mosiężne pudełko z etykietą przedstawiającą na przemian wyostrzającą i rozmazującą się miotłę. Pudełko wylądowało na blacie obok opakowania pasty i przyjęła od Julii gotówkę. Stuknęła w kasę różdżką, wsypała złote monety do żeliwnej szufladki i od razu ją zamknęła. Samonotujące pióro wystawiło Brooks rachunek, który niczym spadający, jesienny liść, wylądował tuż obok jej zakupów. - Eh, z Wędrowcami to nie kwestia cierpliwości... - Zaczęła wyjaśniać. - Po prostu kiedy byłam mała, matka często zabierała mnie świstoklikiem w okolice Galloway, wiesz, tuż przy granicy z Anglią. I kiedyś trafiłyśmy akurat na boisko treningowe Wędrowców i ja wtedy pierwszy raz w życiu zobaczyłam quidda... - Westchnęła głęboko, marzycielsko wpatrując się gdzieś w przestrzeń. Oparła głowę na dłoniach, łokcie wsparła o ladę. - I w mojej głowie, jakkolwiek głupio to nie zabrzmi, ten tasak, te czerwone szaty, to jest quidditch. Po prostu, tak to zapamiętałam. Podejrzewam, że gdybym gdzieś miała grać, to pewnie raczej w Srokach... Chociaż w tej chwili sobie tego nie wyobrażam, no ale bądźmy szczerzy, Sroki są dużo bliżej mojego zamku. No, nie wiem, w każdym razie, Wędrowcy to dla mnie takie mocne, dziecięce i szczęśliwe wspomnienie. Jak zobaczyłam, jak oni wzlatują nagle nad wzgórze i wymieniają się kaflem... Poezja. - Posłała Brooks spojrzenie w stylu "wiesz, o co mi chodzi", bo ta z pewnością wiedziała, o co jej chodzi. Każdy quiddomaniak miał jakieś swoje pierwsze wspomnienie związane z tym sportem, pierwszy mecz, pierwszy lot, pierwszy znicz. - Ale w sumie, a propos, skoro już tu jesteś... Jak myślisz, jak nam w tym roku pójdzie? Z jednej strony, nie mów im tego oczywiście, ale mam nadzieję, że Vio, Alise albo Rasmusa szlag trafi, żebym mogła wejść do pierwszego składu, ale z drugiej strony oni świetnie sobie radzą! - Niepewnie zerknęła na koleżankę, obawiając się, że powiedziała może za dużo. - Rozumiesz, bo, no kurde, jako ścigająca nigdy tak naprawdę nie grałam, może z innej pozycji bym weszła, ale na pałkarkę się nie nadaję, nie z tymi chochlikowatymi pizdusiorączkami, no, a Eli broni najlepiej. A strasznie chciałabym w tym sezonie już znaleźć się w pierwszym składzie, bo myślę o którejś drużynie zawodowej, ehh. Ale z drugiej strony boję się, że jak się dostanę, to coś przejebię i wyjdę na tym jak Voldemort na horkruksach. Jak sądzisz? - Zarzuciła Julię własnymi problemami, ale już od dawna chciała pogadać z kimś z drużyny o szansach i perspektywach. No i może poprosić o radę. A najlepiej i to, i to.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Julia spojrzała badawczo w kierunku młodziaków. Jak na jej gust zbyt długo było cicho i spokojnie, ale jak się okazało, groźba niepójścia na mecz okazała się wyjątkowo skuteczna. Chłopcy siedzieli obok siebie na ziemi, przeglądając grube tomisko. Buzie mieli rozdziawione i co jakiś czas zbliżali się do stronic, jakby próbowali lepiej dostrzec ruszające się fotografie przedstawiające stare gwiazdy tego sportu. Brooks pamiętała jak ona sama, mając te jedenaście czy dwanaście lat, zarywała nocki w dormitorium przy zapalonej różdżce, czytając stare książki wygrzebane z jakiejś zakurzonej bibliotecznej półki. Czytała wtedy biografie gwiazd tego sportu, marząc, że kiedyś będzie jak one. Gwenog Jones, Ginny Weasley, Antosha Avgust. Lista artystów tego sportu, których podziwiała, była długa. Minęły lata, dziś już nie była tą chudą dziewczynką co wtedy, ale marzenie pozostało to samo. Wciąż marzyła o tym, żeby zapisać się na kartach takich książek i właśnie to pragnienie pchało ją do przodu.
Wzięła paragon do dłoni i upchała go w tylnej kieszeni obcisłych jeansów, po czym z żywym zainteresowaniem wysłuchała historii o Wędrowcach. Nie spodziewała się tak długiej i szczegółowej wypowiedzi, zwłaszcza że w żaden sposób nie chciała urazić koleżanki i tylko się z nią droczyła. W każdym razie zrobiło jej się jakoś przyjemniej na sercu. Podziwiała u innych pasję i oddanie, a tej szalonej Szkotce nie brakowało żadnej z tych cech. W każdym razie Armstrong się przed nią otworzyła, a odpowiedzią na szczerość powinna być, cóż, szczerość.
– Ja pierwszy raz na meczu byłam, kiedy miałam 13 lat. Grałam w quidditcha już dwa lata, ale nigdy nie byłam na żadnym spotkaniu, choć zawsze czytałam wszystkie wiadomości o „Osach”, którym kibicował mój brat i dziadek. Do dziś pamiętam ten moment, gdy kilkanaście tysięcy osób zaczęło bzyczeć, gdy przeciwnik był przy piłce. Fajne czasy. Nie mogę się doczekać, aż zagram mecz z „Osami” i to na mnie zaczną bzyczeć. – Oparła się tyłkiem o blat, a następnie lekko na niego wskoczyła. Od łażenia przez cały dzień była już nieco zmęczona, a nie zapowiadało się na szybki koniec.
Kiedy Arla zalała ją potokiem słów, nawet nie była specjalnie zaskoczona. Trochę się już znały i zdążyła przywyknąć, że koleżanka jest bardzo ekspresywna w wyrażaniu swoich myśli. Kiedy już poukładała sobie wszystko w logiczną całość, umościła się wygodniej na blacie, po raz kolejny sprawdzając, czy bliźniaki nic nie kombinują.
– Szczerze? Nie mam pojęcia, jak nam pójdzie i nie myślę o tym zbyt często. Najpierw musimy pokonać puchonów, a dopiero potem przejmować się kolejnym meczem. Krok po kroczku i jakoś to będzie, tak jak w zeszłym sezonie. A tą pozycją na ławce się nie przejmuj. Każdy dostaje swoją szansę na pokazanie się. Jedyne, co możesz zrobić, to nie patrzeć się na resztę, ciężko pracować i cóż, jakoś to będzie.
Filozofia życiowa Brooks, mówiąca „ciężko pracuj i jakoś to będzie”, na razie nie zawiodła jej ani razu, choć często miała wątpliwości. Talent w quidditchu to jedno i mnóstwo rzeczy ułatwia, ale nie wszystko. Zdecydowaną większość trzeba było wypracować na boisku. Uśmiechnęła się, słysząc, jak Armstrong opowiada o swoich pizdusiorączkach i nie wytrzymała. Zaczęła głośno rechotać. Zeskoczyła z blatu, naprężyła swoje szczupłe ręce i z uśmiechem na twarzy spojrzała na koleżankę.
– Taaaak, bo ze mnie to prawdziwy siłacz! Pałka to nie armata, a tłuczek to nie kula armatnia. Twoim zadaniem nie jest roztrzaskanie przeciwnika, a przeszkodzenie mu w grze. Najważniejsza jest celność i taktyczny zamysł, żeby wiedzieć, w kogo palnąć i co ważniejsze, kiedy.
Poprawiła na sobie podbitą kożuszkiem jeansową kurtkę i jeansy, które zdążyły jej się podwinąć.
– I nie zmieniaj pozycji, tylko dlatego, że będziesz miała większą szansę na grę. Jak mogę ci coś doradzić, to po prostu trenuj. Więcej niż inni.
– …i jakoś to będzie – dopowiedziała sobie w myślach. – Jak nie wystarczają ci treningi w szkole, to zawsze możesz się pokręcić ze mną.
Arleigh słuchała Juliowych mądrości i kiwała głową tak intensywnie, że wyglądała chyba jak główki zawieszone w kabinie Błędnego Rycerza podczas wyjątkowo wyboistej trasy. To, co mówiła Brooks miało generalnie sens, ale Arli nie mogła wyrzucić z głowy myśli, że jej łatwo tak mówić, bo już gra w drużynie. A ona sama chciała, oczywiście zanim zostanie Ministrem Magii i Dyrektorką Hogwartu, jednak pograć trochę w lidze, a czas jej się kończył. Policzyła sobie kiedyś, że koło trzydziestki powinna być już szefową albo zastępcą szefa departamentu, żeby zostać Ministrem przed czterdziestką. No więc gdzie w tym wszystkim czas na quidditch? Czas, czas. Czas w ogóle przeciekał jej ostatnio przez palce. Nie macie wrażenia, że z roku na rok czas biegnie coraz szybciej? Zrobiła krukonce miejsce na ladzie i oparła głową o jej ramię. Patrząc z zewnątrz można by wywnioskować, że przygląda się Brooksom Juniorom, ale tak naprawdę widziała w nich siebie, siedzącą przed domowym kominkiem, rzucającą małymi, zabawkowymi miotłami w jedną z ożywionych domowych rzeźb.
Ze szczerym uśmiechem przyjęła propozycję treningową. Aż zaróżowiły się jej policzki. - O tak, zdecydowanie! Możemy razem poćwiczyć, choćby w ten weekend. Chyba trzeba się przyzwyczaić do latania w deszczu przed meczem z puszkami, no i swoją drogą, musisz przetestować nowe gogle. - Przeniosła wzrok na cztery najnowsze modele mioteł leżące na honorowym miejscu sklepowej wyspy. - A właśnie, czym ty w ogóle latasz? Pamiętam, że na quodzie śmigałaś, ale to był nasz nimbus? - Przypomniało jej się i aż złapała się odruchowo za udo, rozmasowując jeszcze całkiem świeżego siniaka.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Julia nie znała zawodowych ambicji Arli, choć gdyby była oklumentką i udałoby jej się dorwać do myśli Szkotki, zapewne nieco ostudziłaby jej zapał. Marzenia były rzeczą potrzebną, sprawiającą, że wyrzeczenia i wysiłek, jakim poddawał się człowiek, miały jakiś sens, miały swój cel. Ciężko jednak było być świetnym we wszystkim, a doba zawsze miała tylko 24 godziny, dlatego trzeba było się liczyć z wyrzeczeniami.
Słowa Brooks mogły zostać odebrane za wymądrzanie się, ale Julia, w swoim osobistym odczuciu, wiedziała, co mówi. Sama należała do zawodowej drużyny od miesiąca i miała za sobą zaledwie dwa występy w lidze. Nie była żadnym guru miotły, w samej szkole było wielu graczy lepszych od niej. Zamiast się tym zrażać i przejmować faktem, że ktoś lepiej od niej lara czy odbija tłuczkiem, po prostu robiła swoje, starając się po prostu być lepszą, niż dzień wcześniej. Ciężko pracuj i jakoś to będzie… U niej się to sprawdziło, a dwa miesiące w Luizjanie spędzone na codziennych treningach przyniosły efekty w postaci angażu u Harpii.
Złapała koleżankę na tym, że przygląda się bliźniakom. Kiedy tak czytali wspólnie książkę w tych swoich nieco za dużych czapkach „Os”, wyglądali naprawdę uroczo. W głowie krukonki powstało postanowienie, że będzie ich częściej odwiedzała. Bawiła się dziś z nimi naprawdę świetnie, a takie błąkanie się po Pokątnej z ciekawymi świata urwipołciami pozwalało na chwilę spojrzeć na świat ich oczami. A świat widziany oczami dziecka potrafił być naprawdę fascynujący i, nie oszukujmy się, dużo ciekawszy od świata dorosłych.
Uśmiechnęła się, słysząc pytanie o miotłę. Co jak co, ale o quidditchu i sprzęcie mogła mówić godzinami.
– Yup, stary dobry Nimbus! Ale! Podrasowany! – Nawet nie starała się ukryć dumy. – Klasyczne witki podmieniono na goblińskie, dzięki czemu jest jeszcze szybszy. Jak chcesz, to dam ci na niej polatać. O ile nie przeszkadza ci babciny zapach maści na mole. – Ostanie słowa wypowiedziała karykaturalnym głosem, mającym przypominać starą kobiecinę, choć równie dobrze można było pomyśleć, że dostała wylewu. Słowom towarzyszyło delikatne uszczypnięcie w policzek.
Jeżeli chodzi o miotlarstwo, to można powiedzieć, że Armstrong dopiero zaczynała z nim swoją przygodę. Do tej pory była raczej zainteresowana techniką gry, strategią, formacjami. Wychodziła z założenia, że dobry gracz i na Zamiataczu zdobędzie mistrzostwo quidditcha. Mimo to, w wakacje zaczęła bywać w tym sklepie częściej, niż to miało miejsce dotychczas. I tak, od rozmowy do rozmowy, od zagadania do podpisania umowy minęło raptem kilka sierpniowych dni. Jak do tej pory, bardzo się jej podobało, nie mówiąc już o tym, że swoją wiedzę na temat miotlarskiego hardware'u wzbogaciła wielokrotnie. Lubiła klasyczne, drużynowe miotły - 2015tki , czy też po prostu "piętnastki", jak na nie mówiła, były uniwersalne i sprawdzały się pod graczem na każdej pozycji. Dodatkowo, to na sprzęcie Nimbusa zaczynał swoją przygodę z quiddem sam Potter. Nie skończył co prawda w lidze, ale sam fakt tego, że przez wiele lat Gryffindor wygrywał puchar quidditcha tylko dzięki wygibasom młodego Pottera na miotle, mówił wiele. - Goblińskie? Kurde, dlatego tak często schodzą tuż po dostawie. - Rzuciła ni to do Julii, ni to do siebie. - Super, chętnie. Właściwie, to planowałam sobie polatać jakoś bliżej końca weekendu, bo jutro siadam przy książkach i rzucam sobie na dupę zaklęcie przyklejające, żeby mnie nie kusiło jakieś inne zajęcie. Może w niedzielę, po śniadaniu? Wezmę też jedną drużynówkę to sobie potrenujemy. - Aż uśmiechnęła się do siebie, wyobrażając już sobie, jak przyspiesza nachylając się nad trzonkiem Nimbusa. Już czuła te krople deszczu atakujące jej twarz i włosy. Nic bowiem nie kojarzyło się jej z domem i wakacjami w poczciwym Aberdeenshire tak bardzo, jak latanie w chłodzie i deszczu. - Czyli co, umówione? - Rzuciła jeszcze do Brooks, dając jej szybkiego całusa w policzek i zeskakując z lady na widok wchodzących do sklepu klientów. Machnęła jeszcze różdżką na słój z czekoladowymi złotymi zniczami i posłała dwa w stronę kuzynów Julii. Znicze zaczęły krążyć dookoła ich głów, jakby chcąc dać się złapać, zachowując jednak przy tym rozsądną odległość i sprawiając dzieciakom pewne wyzwanie. Właściciel sklepu zarzekał się kiedyś, że czekoladowe złote znicze dostosowują poziom trudności schwytania do jedzącego i że widział kiedyś, jak Viktor Krum ma problem ze złapaniem jednego. - To na firmę. Slán Abhaile! - Pożegnała się po swojemu i już ruszyła w stronę dwóch czarownic, przerzucających leżące w koszu ochraniacze na kolana.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Wiadomym było, że w quidditchu najważniejsze były umiejętności. Jeżeli ktoś miał talent i był świetny, to doskonale sobie radził nawet na wysłużonej szkolnej miotle. Kiedy jednak przychodziło grać na zawodowym poziomie, gdzie świetny był każdy, sprzęt wyrównywał szanse. Ciężko było być profesjonalnym ścigającym czy szukającym, kiedy twój równie zdolny przeciwnik śmigał na Piorunie VII, a ty na wysłużonym Migdrągu. A poza tym, szybsza miotła, to po prostu większa frajda, a poruszanie się zmodyfikowaną „piętnastką” rozpędzającą się do niemal 270 kilometrów na godzinę było uczuciem nieporównywalnym z niczym innym.
– Jak cię znam, to nie istnieje zaklęcie, które utrzymałoby cię na miejscu na dłużej niż kwadrans – zażartowała, szykując się mentalnie do wyjścia. Bliźniakom najwyraźniej znudziła się lektura, bo ponownie męczyli biednego skrzata, starając się wcisnąć mu na głowę jedną z czapek.
Widząc klientów, którzy weszli do sklepu, zagwizdała karcąco na chłopców.
– W takim razie do niedzieli. Weź kask i ochraniacze – powiedziała, klepiąc Szkotkę w tyłek i prowadząc bawiących się czekoladowymi zniczami chłopców w kierunku wyjścia. Seamus i Alfi podziękowali Arli za łakocie, machając jej na pożegnanie i wkrótce familia Brooksów opuściła podwoje sportowego sklepu. Teraz jeszcze tylko zabierze łobuzów do księgarni, żeby kupić im po bajce i czystym sumieniem oraz ciepłem w serduszku będzie mogła wrócić do zimnego i mokrego Hogwartu, gdzie czekały na nią lekcje, dramy i chochliki.
Czas leciał, klienci przychodzili i wychodzili, dzwonek nad drzwiami dzwonił, zamek kasy trzaskał. Nabiła tego dnia naprawdę niezły utarg, na tyle niezły, że aż sama poczęstowała się czekoladowym zniczem na koszt firmy. No, może dwoma. Kiedy dochodziła siedemnasta, machnęła różdżką w stronę witryny. Rolety zjechały aż do samej framugi, a tabliczka na drzwiach obróciła się, informując teraz znajdujących się na ulicy, że "ZAMKNIĘTE - WZNAWIAMY MECZ CODZIENNIE O 10!". Ku niezadowoleniu sklepowego skrzata wyłączyła radioodbiornik. Przeliczyła utarg, wsadziła galeony do sakiewki, oznaczyła ją różdżką i umieściła woreczek w sejfie. Razem ze skrzatem przyłożyli do niego dłonie i zapieczętowali. Kasa była bezpieczna, a sklep można było zamknąć. Zasuwki w drzwiach zasunęły się, światła zgasły, tłuczki na wystawie przestały się szamotać, a zabawkowe miotły wylądowały na swoich półkach. Arli wzięła z wieszaka płaszcz, wrzuciła do kominka trochę proszku Fiuu i wyraźnie wyrecytowała: - Hogsmeade, Trzy Miotły!.
Zazwyczaj zaopatrywał się w sprzęt miotlarski w starym, dobrym zakładzie w Hogsemade, w którym do niedawna sam pracował; tym razem jednak okazja była wielka, wymagała więc większego poświęcenia. Ostatnio zbiegły się bowiem dwa wspaniałe wydarzenia, jakimi były urodziny Fillina i jego dołączenie do drużyny Pustułek - należało więc uczcić to nie inaczej, niż zabraniem go na wielkie chlanie sprezentowaniem mu czegoś wyjątkowego, czegoś czego do tej pory nie posiadał. I nie chodziło o mózg (haha), a o miotłę. Oczywiście, nie jakąś byle jaką, bo jego miłość do przyjaciela była większa niż jakaś tam gówniana Błyskawica. Zaszedł więc do Markowego Sprzętu na ulicy Pokątnej, by zorientować się w dostępności zagranicznego asortymentu, który nie tak łatwo można było zdobyć na wyspach; był tak zdeterminowany, że w razie czego był gotowy świstoklikować się do Ameryki. Na szczęście nie musiał, bo w sklepie udało mu się dorwać ostatni egzemplarz Gwiezdnej Zamiatarki - i to na nią liczył najbardziej, bo teraz będą mogli latać sobie z Fillinem na bliźniaczych modelach. Czyż nie uroczo? Wyszedł ze sklepu bardzo zadowolony, wyobrażając sobie w myślach radość przyjaciela i zupełnie się nie przejmując faktem, że po tym hojnym zakupie zostało mu na koncie całe dziewięć galeonów. Na papier do pakowania powinno starczyć, nie?
Zt
Aleksandra Krawczyk
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 162cm
C. szczególne : Podłużna blizna przy prawym obojczyku; pierścień Sidhe na palcu;
Na ten dzień czekała od dobrych kilku miesięcy. Nie było łatwo, ale w końcu się doczekała i uzbierała całkiem ładną sumkę galeonów, które zamierzała zostawić w sklepie, do którego właśnie zmierzała. Czuła ciężar sakiewki wypełnionej monetami, które pobrzękiwały przy każdym kroku. W zasadzie sama jeszcze nie była w stu procentach pewna, na jaki model miotły powinna się zdecydować, ale wiedziała, że na pewno nie wyjdzie z pustymi rękoma. Nie, nie po tym, jak cierpliwie ciułała galeony. Nie bez przyczyny wybrała również akurat ten dzień i tą konkretną godzinę. Wiedziała, że w sklepie pracuje Nancy, więc naturalnie podpytała kilka dni temu jak ma zmiany i w ogóle, objaśniając jej pokrótce sprawę, bo co jak co, we zdanie starszej Puchonki bardzo sobie ceniła, zwłaszcza jeśli chodziło o sprawy związane z quidditchem. Po wakacjach w Luizjanie to już w ogóle nie widziała innej opcji jak iść na zakupy do miejsca pracy Williams i w pewnym sensie zrobić je z nią. - Dzień dobry! - rzuciła od wejścia, nie mogąc powstrzymać cisnącego się na usta uśmiechu. Była tak podekscytowana! Rozejrzała się po sklepie, dostrzegając kilka innych osób i oczywiście szukając wzrokiem Nancy. Gdyby zaszła potrzeba, mogłaby tu czekać nawet i do wieczora. Nigdzie jej się nie spieszyło.
Już od początku swojej zmiany na każdy dzwoneczek zwiastujący przybycie nowego klienta, podrywała się jeszcze gwałtowniej niż zwykle. Niezwykle rzadko zdarzało się, że czekała na kogoś konkretnego, ale tym razem była umówiona z bardzo szczególnym klientem. Kiedy tylko Ola wspomniała, że potrzebuje pomocy w wyborze miotły, Nancy z ekscytacją równą świątecznemu rozpakowywaniu prezentów, zgodziła się znaleźć dla młodszej Puchonki odpowiedni model, który być może przybliży ich drużynę do zwycięstwa w najbliższym meczu. Doskonale wiedziała jak ważnym wydarzeniem jest zakup nowej miotły dla miłośnika quidditcha, aż jej łezka się zakręciła w kąciku oka, kiedy przypomniała sobie kiedy to ona sama stała przed tym dylematem. Kiedy w końcu w sklepie pojawił się znajomy rudzielec, Williams akurat pakowała zakupy młodej czarownicy. Zamiast wszystko elegancko poukładać w papierowej torbie, jak to miała w zwyczaju, wrzuciła cały sprzęt byle jak, wydała resztę i czym prędzej pobiegła do przyjaciółki, wyprzedzając drugą ekspedientkę, z którą była na zmianie. - Dzień dobry pani, w czym mogę pomóc? - zapytała, próbując zachować resztki profesjonalizmu, ale nie mogła powstrzymać szerokiego uśmiechu, który sam wypełzł jej na usta. Miała ochotę ją uściskać, ale mimo małego ruchu, nie były niestety same. - Ale się cieszę! Jakbym sama kupowała nową miotłę! - dodała nieco ciszej, nachylając się bliżej swojej rozmówczyni z błyskiem w oku. - Zastanawiasz się nad jakimś konkretnym modelem, czy zupełnie się nie rozglądałaś? - zapytała, zacierając rączki do demonstracji najlepszych dostępnych egzemplarzy.
Zachichotała, widząc jak Nancy w pośpiechu skończyła obsługiwać jedną z klientek i w ekspresowym tempie znalazła się tuż przy niej. Nawet nie musiała się jej dłużej przyglądać żeby zauważyć, że była równie podjarana jak Krawczyk. A przecież chodziło tylko o zakup miotły! Nie umiała nawet odpowiedzieć tak, jakby to zrobiła w przypadku każdego innego sprzedawcy, zachowując przy tym powagę i w ogóle jakiekolwiek pozory. Zresztą, czy naprawdę było to aż tak potrzebne? - Właśnie widzę, a to mnie tylko jeszcze bardziej nakręca. Nawet nie wiesz jak się cieszę, że możesz mi doradzić - powiedziała, jakimś cudem hamując chęć wydania z siebie podekscytowanego pisku i jedynie szerzej się uśmiechając. - Jeśli mam być zupełnie szczera, to aktualnie sama nie wiem, czego chcę. W sensie, ugh, jeszcze jakiś czas temu byłam przekonana, że wybór padnie na Nimbusa 2015, ale już nie jestem tego taka pewna - odparła i przygryzła lekko dolną wargę, jak zawsze, kiedy się nad czymś zastanawiała; dość szybko jednak wróciła do swojego poprzedniego stanu emanującego radością we wszystkie strony świata. - W każdym razie nie chcę oszczędzać. Starsze modele Nimbusów może i nadal są całkiem dobre, ale w porównaniu do tych najnowszych... Wiesz, jak jest. Nie ukrywam, że liczę też na jakieś wskazówki od ciebie, bo na pewno orientujesz się we wszystkich nowinkach o wiele lepiej ode mnie - wyszczerzyła się do Williams, szykując się jednocześnie na napływ informacji. Pozostawało tylko trzymać kciuki, żeby na ten czas, w którym Puchonka była w sklepie, ruch nie był jakiś wzmożony, choć oczywiście właścicielowi takie życzenia z pewnością nie przypadłyby do gustu.
To nigdy nie była tylko miotła! W odpowiednich rękach (a do takich należały zgrabne kończyny Krawczyk) mógł być to klucz do zwycięstwa i do pucharu! Dla Nancy ten sezon miał być jedyną i ostatnią możliwością na wykazanie się jako kapitan i robiła wszystko, żeby wzmocnić drużynę. Pomoc w wyborze miotły? Nie ma problemu, tylko przejrzy wszystkie dostępne modele, ich wady i zalety, a do tego załatwi jakąś promocję! Faktem co prawda jest, że zrobiłaby dokładnie to samo nawet jeśli wciąż siedziałaby na trybunach, jedynie jako wierny kibic borsuczej drużyny, a nawet jeśli o pomoc poprosiłby przyjaciel z jakiegokolwiek innego domu... - Ostatnio pojawiło się kilka nowych modeli na rynku, nimbus ma teraz konkurencję, zaraz ci wszystko pokażę! - zapewniła z entuzjazmem i kiwnęła głową, zachęcając, by Ola podeszła z nią do stojaka na miotły, który znajdował się w głębi sklepu. Od razu sięgnęła po czarną miotłę, by zaprezentować towar swojej klientce. - Błyskawica, bezpośredni konkurent nimbusów. Ciekawy model, dostępny tylko w czarnym kolorze, który będzie świetnie pasować do żółtych barw. - poruszyła znacząco brwiami, szczerząc się przy tym wesoło. Trzeba się przecież na boisku dobrze prezentować, prawda? - Miotła typowo zawodowa. No i ciekawostką jest to, że latać może na niej jedynie właściciel, nie będzie posłuszna nikomu innemu. To jest akurat egzemplarz testowy, możesz ją wypróbować, śmiało! - zakończyła prezentację, przekazując miotłę w ręce Oli. Sklep był na tyle duży, że spokojnie można było kawałek się przelecieć, by wybadać podstawowe parametry sprzętu. W końcu nikt nie chciałby kupować tak ważnego elementu ekwipunku bez wcześniejszego przetestowania, zupełnie jak podczas wyboru różdżki.
Puchar - to był ich cel na ten sezon, nie ma się co oszukiwać. Nancy w zeszłym roku pokazała, że jest świetnym kapitanem, zbierając drużynę tak naprawdę z niczego, dzielnie przeprowadzając treningi i zagrzewając ją do boju. Widać było tego efekty. Zespół borsuków był zgrany nie tylko na boisku ale również poza nim, co dodatkowo działało tylko na jego korzyść, a i nie mieli powodów do wstydu jeśli chodzi o umiejętności. Zdaniem Krawczyk (choć nie tylko jej) mieli w tym roku realne szanse na sięgnięcie po puchar. I byli strasznie zdeterminowani, aby dopiąć celu. Podreptała za Nancy i przystanęła zaraz koło niej, przyglądając się pięknej, czarnej miotle. Tabliczka informująca o tym, jaki to model była zupełnie zbędna - czy nie było wręcz oczywiste, na co właśnie patrzyła? - Oo, to wielki plus, na pewno wezmę to pod uwagę - odparła ze śmiechem na wzmiankę o idealnym dopasowaniu czerni do żółci. Choć wyraźnie rozbawiona, to faktycznie spojrzała na miotłę nieco inaczej, dokładnie ją oglądając, aż w pewnej chwili ta wylądowała w jej rękach i może nie zawsze sprawdzała się teoria, że pierwszy wybór jest najlepszy, ale coś w tym było i zapadał on w pamięci najbardziej. - Mogę? Naprawdę? - spytała dla pewności lekko zaskoczona. Nie spodziewała się, że będzie miała okazję przetestowania miotły z przeróżnych względów, więc spotkało ją bardzo miłe zaskoczenis. Otrzymując jeszcze jedno potwierdzenie ze strony Nancy, Krawczyk w końcu wzbiła się w powietrze, uważając na znajdujące się dokoła regały, ściany i inne takie. Rzeczywiście w sklepie było nieco wolnej przestrzeni, na której można było dość swodobnie polatać. Kiedy już znalazła się w górze, nie krępowała się niczym, chcąc w pełni wykorzystać okazję. - Jest obłędna - powiedziała z zachwyconym wyrazem twarzy i stając z powrotem na ziemi. - Jakby serio... Nie ma porównania do tych szkolnych, czad. - Oddała Błyskawicę w ręce Williams i właściwie dopiero w tym momencie w pełni dotarło do niej, jak wielką zmianą na lepsze będzie zakup własnej miotły. Nareszcie!
Patrząc na to, co się ostatnio działo ze składem ich drużyny, zaczynała mieć delikatne wątpliwości, czy Borsuki są w stanie powtórzyć ostatni sukces. Wierzyła w swoich zawodników całym sercem, ale nie była pewna, czy i tym razem uda jej się zalepić dziury w składzie, tak jak to miało miejsce w poprzednim sezonie. Na ich korzyść na szczęście działał fakt, że braki zawodników nadrabiali jakością, bo ci obecni byli niesamowicie mocni i zdeterminowani, a przeciwnicy nie powinni ich lekceważyć. Jedno było pewne. Wciąż mieli szanse i nie zamierzali odpuszczać. - Wskakuj, każdy pretekst do treningu jest dobry! - zachęciła ją jeszcze, z nieukrywanym rozbawieniem, a kiedy Krawczyk dosiadła miotły, uważnie śledziła każdy jej ruch. Niesamowite, jakie ta dziewczyna robiła postępy... Nancy powoli zaczynała zastanawiać się, kto przejmie po niej funkcję, kiedy przyjdzie jej pożegnać się ze szkołą i Puchońską drużyną. Miała kilku swoich faworytów, których widziałaby w tej roli idealnie, ale na razie nie chciała nikogo namawiać. Sami powinni zdecydować, kto weźmie na siebie tak dużą odpowiedzialność. - Szkolnymi to można co najwyżej korytarz pozamiatać... - przytaknęła, uśmiechając się szeroko na widok tej radości w niebieskich oczach. Wzięła miotłę, by ostrożnie odłożyć ją na stojak. - Mamy jeszcze w ofercie błyskawicę doskonałą, ale poza kolorem i tym, że nie jest tak wybredna co do właściciela, to niczym się nie różni. Parametry ma takie same. Natomiast do wypróbowania zaproponuję ci jeszcze nimbusa 2015, sprawuje się całkiem nieźle, sama go używam i nie narzekam, sprawdza się bardzo dobrze. - Zdjęła ze stojaka miotłę, którą znała najlepiej ze wszystkich. Każde załamanie drewnianego drążka, ułożenie drobnych witek, rozpoznałaby go na ślepo, ale po tylu treningach, ile z nim przeszła, nie powinno być w tym nic dziwnego. - Proszę, spróbuj. - podała miotłę Oli i w pełnym napięcia oczekiwaniu obserwowała kolejny test, ciekawa jej opinii na temat swojego ulubionego modelu.
Jak zapewne mogą Państwo zauważyć, oprócz listu do całej przesyłki załączona jest także miotła „Błyskawica” oraz bon na wymianę witek, który chciałbym zrealizować. Jak rozumiem, wprowadzenie modyfikacji do miotły może trochę potrwać, jednak byłbym bardzo wdzięczny, za pośpiech z Państwa strony. Na dniach mają mieć miejsce rozgrywki, w których mam zamiar brać udział, a usprawniona miotła jest mi do tego nie lada potrzebna.
Pozdrawiam, Ignacy Mościcki
Aleksandra Krawczyk
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 162cm
C. szczególne : Podłużna blizna przy prawym obojczyku; pierścień Sidhe na palcu;
Teraz kiedy już miała okazję polatać na jednej z najlepszych dostępnych na rynku mioteł wyścigowych musiała się zgodzić z Nancy, że te szkolne wypadały dość słabo. Taka Błyskawica to był zupełnie inny poziom i czuła to już od samego oderwania nóg od ziemi. Ba, nawet prezentowała się o wiele lepiej, a co dopiero mówić o prędkości, jaką można było na niej osiągnąć i innym takim ważnym rzeczom. Krawczyk była pewna, że już nigdy nie spojrzy tak samo na te szkolne miotły, choć do tej pory w pełni jej wystarczały. Ale nie miała porównania! - Można się zatrudnić jako tester mioteł? Świetna posada, taka przyjemna, nie męczysz się i w ogóle - wyszczerzyła się do starszej koleżanki i wzięła od niej Nimbusa 2015. Fakt, że bardzo jej się spodobało to latanie po sklepie i tym razem już śmielej wzbiła się w powietrze, żeby zrobić kilka rundek dokoła. Wiedziała, że wybór nie będzie łatwy, nawet na to nie liczyła przychodząc tutaj, ale przecież musiała go w końcu podjąć... A obie miotły były równie cudowne. - Rozumiem, czemu tak sobie chwalisz tego Nimbusa - stwierdziła po wylądowaniu, palcami przebiegając jeszcze po jego rączce, zanim z pewnym ociąganiem oddała go Williams. - No i jak ja mam wybrać? Ja, która jak przyjdzie co do czego to jestem tak niezdecydowana, że szok - parsknęła i rozłożyła bezradnie ręce. Nie miała pewności, że Nancy jeszcze nie zaprezentuje jej jakiejś miotły, a wtedy to by się pewnie dopiero porobiło... - O, o! Zapomniałabym! - ożywiła się nagle, sięgając do torebki, w której, jak każda kobieta, miała dosłownie wszystko, ale przed wyjściem starannie włożyła pewną rzecz do bocznej kieszeni, żeby mieć pewność, że jej nie zgubi, nie zniszczy i szybko znajdzie. Bingo! - Będę chciała skorzystać z tego bonu na wymianę witek w miotle, mam go jeszcze z Luizjany i w końcu nadszedł jego czas, przecież nie może tak w nieskończoność leżeć. Nie będzie z tym chyba żadnego problemu? - spytała, wyciągając do Nancy dłoń z karteluszkiem.