Uśmiechnęła się sama do siebie, najpierw w odpowiedzi na dość typowy dla Utopii komentarz, a potem jak gdyby pod wpływem magicznie przesłanych do własnej głowy myśli, które błądziły akurat wtedy pod brązową czupryną. Tak właściwie, wizja porównanej do klasycznego cyklu dnia i nocy przyjaźni niespecjalnie Avie odpowiadała. Nie chciała już nigdy więcej przechodzić przez podobne mroki, a już na pewno nie z jedyną osobą, na której zależało jej dłużej niż przez dwa tygodnie. Bardziej wolałaby porównanie do dnia polarnego, choć gdzieś z tyłu głowy miała świadomość, że nie będzie to nigdy możliwe - na pewno nie z genami, którymi została obdarzona przez matkę. W pewnym sensie nienawiść do niej, tłumiona z całych sił gdzieś w głębi serca dwudziestolatki, zaczęła się niesamowicie mocno wzburzać i nabierać siły. W końcu to z jej winy młoda Cufferborough popadała w wątpliwej jakości znajomości, z jej winy młoda Cufferborough przeskakiwała do następnych klas tylko i wyłącznie dzięki maślanym oczom w połączeniu ze ślicznymi uśmiechami i wreszcie, to z jej winy młoda Cufferborough raniła kochaną przez siebie dziewczynę. W pewnej chwili, gdzieś w odmętach spowitego tylko radością z odzyskania sympatii najmłodszej Blythe'ówny umysłu, pojawiła się chęć zemsty na Kirstin, o wiele większa od tej dotyczącej Glenna. Na razie ledwie iskra, praktycznie niezauważalna w świetle pozytywnych uczuć, ale kto wie, co się stanie, jeśli nie zostanie wystarczająco prędko zadeptana? Z wielką niechęcią pozwoliła dziewczynie odkleić się od siebie, święcie przekonana o tym, że absolutnie niczego nie mogła jej bronić. Z całego serca chciała pozostać w takim położeniu, czuć chude ręce owinięte wokół swojego ciała, miękkie włosy pod podbródkiem i charakterystyczną woń z nich emanującą. Teraz mogła obserwować tylko z lekka upaćkaną krwią twarz, opanowaną zdziwieniem tak szczerym, że Pszczole momentalnie zrobiło się o wiele smutniej. W końcu był to dowód na to, że Utopia nie wierzyła dotychczas w podobne zapędy blondynki i na pewno właśnie weryfikowała swoją opinię na jej temat. Niemniej, taka już była kolej rzeczy, zaś Avalon musiała się z nią odważnie zmierzyć. Musiała pokazać Topce całą, prawdziwą siebie, jeśli chciała odzyskać choćby skrawek uprzednio straconego zaufania. Nie było innej drogi, nawet jeśli obie bardzo mocno by tego chciały. Dosyć oczywistego i mało odkrywczego zarazem spostrzeżenia półwila nie skomentowała, zagryzając jednak język przy fizycznych oględzinach mających miejsce nieco wcześniej. Rany po jej atakach zawsze były paskudne, nieważne czy ofiarą była ona sama, czy może jej matka. Doskonale pamiętała stojącą w progu szpitalnej sali kobietę, oznaczoną trzema wyraźnymi drapnięciami. Ciężko stwierdzić, czy wszystkie wilowate mają tak zbudowane pazury, czy może to jednorazowy przypadek, ale Avie jakoś nie spieszyło się o tym dowiadywać. Bardziej zainteresowała ją oferta pomocy, niesamowicie poprawiająca humor - błogi uśmiech powinien to chyba najbardziej obrazować, a jednak zamiast przystąpić do działania, Utopia opadła głową na ramię Cufferborough, przez co ta momentalnie ściągnęła brwi w zdziwieniu. Wyciągnęła lewą dłoń, aby pogłaskać szatynkę po włosach, a prawą okrążyła nieco talię dziewczyny, tworząc coś na wzór półprzytulenia. Przez pierwszych kilka chwil absolutnie nie miała pojęcia, o co chodzi, ale potem przypomniała sobie podejście Utopii do jakichkolwiek podejmowanych przez nią działań, potwierdzone zresztą przez pojawienie się nieco później łez na policzkach i - siłą rzeczy - ubraniach Avalon. Pszczoła odsunęła od siebie ostrożnie Gryfonkę, podnosząc jej twarz za podbródek nieco do góry, tak, żeby dwie pary oczu mogły się bez przeszkód spotkać. Odgarnęła potem brązowe włosy na boki, aby następnie czule pocałować odsłonięte poprzednim manewrem czoło. - Natychmiast przestań się mazać - mruknęła, spoglądając raz jeszcze w zaszklone, niebieskie tęczówki i przecierając rękawem zapłakane policzki. Kusiło ją jak diabli, żeby wystosować jeszcze bezpośredni pocałunek w usta na odwagę, ale przypomniała sobie pewną bardzo istotną informację dotyczącą uczuciowych powiązań Utopki i jakoś nie chciała zbędnie komplikować całej sytuacji. Zamiast tego, oplotła swoimi dłońmi dłoń trzymającą różdżkę, podnosząc ją nieco do góry. - Doskonale wiesz, że tobie ufam jak nikomu innemu. Na pewno pamiętasz zaklęcie. Mówisz Episkey i ruszasz w ten sposób, potem ciągniesz za raną, o tak... - szeptała, skrupulatnie asystując w opisywanych przez siebie ruchach. Atmosfera znowu nabierała tej specjalności, wagi oraz wspaniałości, jak wtedy, kiedy dziewczyny po raz pierwszy się pocałowały. Co prawda teraz robiły rzeczy drastycznie różne od romantycznego zbliżenia, ale nikt nie zaprzeczy, że był to moment równie ważny, co tamten. - Tak więc powtórzę raz jeszcze. Ufam ci, Utopia. Najbardziej na świecie. Teraz tylko ty sama zaufaj sobie. Nic mi się nie stanie. Dawaj, wylecz tą, bo najbardziej piecze, a jak już sobie poradzisz ze wszystkimi, to wyczyszczę ci buzię i ubrania z krwi, żeby nikt na mieście nie pomyślał, że chwilę wcześniej mnie zamordowałaś - wyszeptała na koniec, nie mogąc powstrzymać się przed wpleceniem w zapewnienia jakiejś żartobliwości. Puściła dłoń Blythe'ówny, aby palcem pokazać dosyć długie drapnięcie, równoległe do obojczyka i stosunkowo mocno krwawiące. Czy bała się? Nie. Akurat teraz, pierwszy raz w całym swoim dwudziestoletnim życiu, bezgranicznie w kogoś wierzyła. Miała doskonałą świadomość tego, że podobna wiara była Utopii potrzebna nie tylko teraz, ale przez czas tak długi, aż wreszcie dorośnie na tyle, aby nie musieć na tym mocno polegać. Swoista inwestycja w człowieka musiała dać kiedyś potężny zysk, a patrząc na Utopca, Avalon była tego w stu procentach pewna.
Z początku Utopia pomyślała o dniu polarnym, ale ostatecznie doszła do wniosku, że byłoby to możliwe wyłącznie w przypadku, w którym obie byłyby dość wyrośniętymi pingwinami. Szczerze powiedziawszy byłoby to całkiem urocze, ale Blythe i tak zdecydowanie wolała żyrafy. Może gdyby Ava została pingwinem, a ona sama żyrafką, w końcu byłaby od niej wyższa. Bo zazwyczaj czuła się jak krasnoludek, mimo że przecież natura nie poskąpiła jej wcale wzrostu. Kiedyś Utopia często zazdrościła wilom ich urody, talentu… W tym momencie była już pewna tego, że nie posiadając tego daru, pozostawała prawdziwą szczęściarą. Mogła przemykać niezauważona korytarzami, gdy tylko chciała, nikt jej nie obserwował, ani też nie wybuchała tak okropną złością, że niszczyła wszystko wokół. Może czasem wyżycie się na Merlinowi winnych meblach dałoby choć ułudę spokoju i to o wiele bardziej niż zamykanie się w sobie i rysowanie brzydkich obrazków na pergaminie. Mimo to poskąpienie jej przekazywanych z pokolenia na pokolenie umiejętności było najlepszym, co natura mogła jej dać. Była wyjątkowa na swój sposób, odbiegając od swojej rodziny i mogąc w każdej chwili dokonać racjonalnego wyboru. Mimo że i tak czy siak tego nie robiła, o mały włos nie przekreślając wszystkich swoich przyjaźni. Zaczęła unikać nawet Psyche, denerwować się na Archibalda… A przecież do tej pory nie wyobrażała sobie, że mogłaby kiedykolwiek znienawidzić swoje rodzeństwo. Całe szczęście, że w jej głowie odezwał się głos zdrowego rozsądku, nakazujący jej powrót do pełnej rzeczywistości. Uciekanie w wyobraźnię na nic by jej się przecież nie zdało. Musiała wykazać się choć odrobiną tej gryfońskiej odwagi, o której co roku powtarzała Tiara Przydziału – wyświechtany kapelusz, zgadujący, kim ta naprawdę jest grupka jedenastoletnich dzieci. Blythe często się zastanawiała, czy ta stara czapka rzeczywiście miała rację, czy to styczność z takimi a nie innymi ludźmi kształtowała charaktery młodych adeptów magii. Może powinna trafić do Hufflepuffu zamiast Psyche? Bo najwyraźniej tam o wiele bardziej pasowała, patrząc na to, że potrafiła ciągle się mazać. Ale ponoć ci najwięksi bohaterowie z początku są bardzo niepozorni. Może kiedyś i jej, Utopii Blythe, uda się wykazać na tyle, by wszyscy poznali jej prawdziwą wartość? - Kiedy nie mogę – jęknęła, przełykając łzy. Na dodatek poczerwieniała na twarzy jak piwonia, gdy spojrzała w oczy Avalon i przypomniała sobie pocałunek. Chciała odwrócić wzrok, ale dłoń podtrzymująca jej podbródek to utrudniała. Wolną ręką otarła łzy i skinęła głową na wysłuchane instrukcje Avalon. Nie wypowiedziała ani słowa, bojąc się, że znów się rozklei. W końcu jednak musiała coś zrobić, bo bez formuły, zaklęcie z całą pewnością się nie uda. - Episkey – mruknęła, pozwalając przy tym Avalon prowadzić jej dłoń z różdżką. Nie mogła w to uwierzyć, ale w jakiś nieznany jej sposób udało się. Pierwsza rana zasklepiła się, pozostawiając po sobie jedynie plamę krwi na rozerwanym kawałku rękawa. Najwyraźniej każdy urok rzucany przez Utopię był swoistym Patronusem – potrzebował naprawdę silnych emocji, by jej się udało. Na dłuższą metę to męczące, ale im bardziej zacznie w siebie wierzyć, tym lepsze będą tego wszystkiego efekty. Z każdym kolejnym słowem przyjaciółki, była coraz weselsza. Naprawdę zaczynała sobie ufać, bo skoro Szkotka wiedziała, że jej się uda, to nie istniała żadna inna możliwość. Avalon przecież była Gryfonką z krwi i kości, a ich cechowała szczerość. No może nie do końca, ale w dziewięciu na dziesięciu przypadkach, a to musiał być jeden z tych pierwszych. Wycelowała różdżkę w najgorsze z zadrapań, odwracając przy tym wzrok od twarzy Pszczoły, by się nie rozpraszać. - Episkey – wyszeptała jeszcze raz, przyglądając się, jak pod wpływem jej ruchów rana znika ze skóry Avalon, nie pozostawiając po sobie najmniejszego śladu. Poczuła przy tym przyjemne ciepło gdzieś w okolicy serca, świadczące o tym, że jest z siebie naprawdę dumna. Z pozostałymi ranami poszło jej jeszcze lepiej, choć przy ostatniej musiała spróbować dwa razy. Zbytnio się zagapiła, zastanawiając nad tym, czy i z pozostałymi zaklęciami mogłoby jej pójść równie dobrze. - Udało się – stwierdziła, jeszcze nie do końca w to wierząc i wciąż spoglądając to na dziury w bluzce, spod której przestały wystawać już krwawe ślady, to na twarz przyjaciółki. Już dawno nie czuła się na tyle szczęśliwa. – A ty we mnie uwierzyłaś – dodała jeszcze, uwieszając się przy tym na szyi Avalon, przez co pociągnęła ją odrobinę w dół. Mało kto miał tyle cierpliwości do najmłodszej Blythe. Nauczyciele zazwyczaj wymagali od niej więcej tylko dlatego, że jej starszy brat należał do kadry pedagogicznej Hogwartu. Inni uczniowie spoglądali na nią z pogardą, obawiając się, że po raz kolejny coś przypadkiem wysadzi lub – co gorsza – kogoś uszkodzi, posyłając go na miesiąc do szpitala. - Dziękuję – dodała jeszcze cicho, spoglądając przy tym w błękitne oczy starszej Gryfonki i pod wpływem jakiegoś niezrozumiałego dla siebie impulsu, zbliżyła się do niej, dotykając jej ust własnymi. Przez ciało Utopii przebiegł przyjemny dreszcz, jak ostatnim razem, ale jednak nikt nie zamknął zdrowego rozsądku w Niebycie. Czy to nie o to była cała ta awantura? Chyba jednak nie powinna tego robić. Równie dziwny impuls nakazał jej natychmiast odsunął się od Cufferborough. Jeszcze bardziej czerwona na twarzy, o ile to w ogóle możliwe, wlepiła wzrok w swoje buty. - Przepraszam, chyba nie powinnam. Co w nią dzisiaj wstąpiło? Z całą pewnością nie zachowywała się tak, jak na Blythe’a przystało. Choć może myślała tak tylko dlatego, że nie znała sporej części faktów z życia swojego starszego rodzeństwa.
Porównując przerośniętego pingwina do smoka w lwiej skórze niesamowicie łatwo jest dojść do wniosku, że drugi z nich nie tylko brzmi lepiej, ale też bardziej do Avalon pasuje. Oczywiście - oba te spostrzeżenia są tak banalne, że nie powinny się tu wcale znaleźć, ale przecież gdyby magiczny transfer miał zadziałać ponownie, to właśnie tego typu efekty bezsprzecznie by wywołał. Jeśli zaś chodzi o Utopię, nawet normalny, niekoniecznie przerośnięty pingwin mógłby być wspaniałym dopasowaniem. Mały, milusi, przesłodki... czyli tak na dobrą sprawę, zupełnie nic by się nie zmieniło. To samo w drugą stronę, a jednak zostało to zauważone już przy innej, nieco bardziej owianej tajemnicą i ciężarem konsekwencji, sytuacji. Tak więc słońce wschodziło na nowo, a Cufferborough nie mogła już marzyć o niczym lepszym, zwłaszcza doświadczywszy wszystkiego, co nastąpiło później, ale uprzedzanie faktów to okrutny pisarski nawyk, którego trzeba za wszelką cenę unikać. Idąc od początku - blondynka miała nieodpartą chęć pacnięcia Topki po łepetynie, kiedy ta zaczęła jęczeć swoją niemal ikoniczną formułkę. Tony wykorzystanej do tego samokontroli, z pewnością wpychające dziewczynę w okrutną otchłań gigantycznego, emocjonalnego długu, nie poszły jednak na marne. Obeszło się bez kropelki przemocy, to i dalsze wydarzenia miały w sobie o wiele więcej pozytywnej energii, niż wszystkie inne przed nimi. Niebieskie oczy z mieszanką dumy, zachwytu oraz nieopisanej nadziei obserwowały idealnie wykonywane ruchy nadgarstkiem, potrzebne do właściwego wykonania zaklęcia, a potem zanikającą pod jego wpływem ranę, co z całą pewnością zasługiwało na pochwałę, ale za żadne skarby nie miało jej otrzymać. Rozpieszczanie uczennicy pokroju Blythe'ówny zawsze wychodziło na złe i choć Avalon praktycznie zielonego pojęcia nie miała o nauczaniu, to już sam instynkt wychowawczy (który powinien ujawnić się dopiero po urodzeniu dziecka, a nie wcześniej, no ale różni ludzie - różne dziwactwa) podpowiadał jej tego typu rady. Ostatecznie patrzyła z tą piękną mieszanką emocji na Utopię, żeby ta w każdej chwili mogła znaleźć pokrzepienie, gdyby takowego potrzebowała, bowiem to nie podchodziło jeszcze pod rozpieszczanie. Przy ostatniej ranie Ava musiała jednak wydać z siebie ciche syknięcie, ponieważ źle wycelowane Episkey dosyć nieprzyjemnie szczypało, z założenia od razu sklepiając ranę, której w akurat tym miejscu wcale nie było. Powstrzymywała się z całych sił, żeby nie zrazić szatynki na samym końcu dużej trasy, już prawie w całości przez siebie pokonanej. Najwidoczniej udało się, bo już po chwili dwudziestolatka poczuła nagłe przybycie wagi na szyi i - siłą rzeczy - mimowolnie się nachyliła. Oczywiście przytuliła świeżo upieczoną studentkę, przymykając oczy oraz szeroko się uśmiechając. Czerpała z tego o wiele więcej przyjemności, kiedy już nie martwiła się o pieczenie rozdrapanego ciała, w całej tej swojej wyjątkowej, napędzanej szczerą miłością cierpliwości, która miała być rzekomo bardzo niespotykana, a dla samej Avalon zdawała się jedną z najoczywistszych rzeczy na świecie. Choć może to otoczenie, w którym była wychowywana, zadziałało w ten sposób. W końcu na własnej skórze najlepiej przekonała się, że z niewolnika nie ma pracownika, a już na pewno nie ma jakiejkolwiek innej osoby, którą chce się otrzymać. Ciekawe, czy państwo Cufferborough mieliby odwagę poczuć dumę ze swojej córki, gdyby byli świadomi obecnej sytuacji i wagi do niej przywiązanej? Z zaróżowionych ust już miało wyskoczyć krótkie "Nie ma za co", kiedy stało się coś, czego Ava w żadnym wypadku nie mogła się teraz spodziewać. Jej niepomierna radość, która początkowo ogarnęła całe ciało, prędko została zastąpiona ogromnym strachem przed ponowną utratą kontroli nad urokiem. Nie dało się jednak wyczuć, żeby zerwał się on ze smyczy, tak więc odklejenie się ust młodszej dziewczyny od ust tej starszej okazało się być czymś na wzór zbawienia - Utopia sama chciała to zrobić. A skoro sama chciała to zrobić, to ten straszny Ktoś, kto wszedł między nie tamtego pamiętnego wieczoru, choć fizycznie nigdy go tam nie było, nagle przestał jakkolwiek istnieć. Osłupiała Szkotka długo zdawała sobie z tego sprawę, ale kiedy już wszystko ułożyło się w odpowiedniej kolejności, kąciki jej ust momentalnie powędrowały do góry. - Wiesz... - wyszeptała, raz jeszcze ujmując twarz Utopii w dłonie i podnosząc ją do góry tak, aby jedynym sposobem na uniknięcie kontaktu wzrokowego było zamknięcie przez nią oczu - Tak sobie myślę, że... - urwała ponownie, owładnięta tłukącymi się między sobą brutalnie emocjami, nie do końca pewna, co właściwie chciała w tym momencie powiedzieć - Że doszczętnie się zakochałam, a cały świat może iść w cholerę i jeśli spróbuje mi przeszkodzić, to będę z nim walczyła do upadłego - ogłosiła wreszcie, tym samym wypowiadając jeden z najbardziej tandetnych pakietów słów, jaki mogła dobrać. Nie zmienia to oczywiście faktu, że był on przepełniony romantyzmem, a jednak za parę godzin lub dni, kiedy Avalon będzie sobie odtwarzała we wspomnieniach tę sytuację, na pewno przeklnie samą siebie z dziesięć, może dwadzieścia razy za tak słaby wybór. W końcu istnieją o niebo lepsze sposoby na wyznawanie miłości, jak na przykład... No właśnie. Cufferborough nie dała swojej pewnego rodzaju ofierze zbyt rozlegle zareagować, bo zaraz zamknęła oczy i złączyła się z nią w kolejnym pocałunku, od razu przywodzącym na myśl ich pierwszy. Skupiła się na dolnej wardze, nie chcąc jeszcze mocniej mieszać w i tak zakręconej głowie najmłodszej Blythe zmianami tempa oraz całą masą innych pocałunkowych manewrów, stawiając tak jak ostatnim razem na czułość, delikatność, a także eliminację jakiegokolwiek pośpiechu. Ten dzień należał już tylko i wyłącznie do dwóch Gryfonek, choć jedna z nich niezbyt miała prawo się takową nazywać. Jedna z dłoni, dotychczas trzymających twarz Utopii, powędrowała w dół, głaszcząc szyję, bark i ramię dziewczyny, aż w końcu dotarła do swojej odpowiedniczki, z którą bez wahania splotła palce. Druga dłoń, pozostawiona dotychczas na swoistym posterunku, nieco zmieniła położenie, wplatając się ostrożnie w brązowe włosy, czerpiąc nieskończone wręcz pokłady przyjemności z tego, jak wspaniałe były w dotyku. Mówi się, że zakochanie jest wtedy, gdy uważa się drugą osobę za absolutny ideał, niezdolny do popełnienia jakiegokolwiek błędu, zaś miłość wtedy, gdy chce się z tą drugą osobą być niezależnie od tego, jak wiele ma wad. Avalon doskonale wiedziała, że według tych warunków ostatecznie wpadła w pułapkę prawdziwej miłości, a jednak w głębi serca czuła, iż na takową nadal jest trochę zbyt wcześnie. Cieszyła się jednak jak nigdy wcześniej, bez sprzeciwu witając rekordowe tempo histerycznie bijącego serca, mając świadomość tego, iż całuje osobę kierującą się własną wolną wolą, a nie tym, co w jej świadomości mógł wykreować zgubny urok wili. Choć kiedyś nie robiło jej to żadnej różnicy, teraz uważała to za niezbędny czynnik, który będzie decydował o przyszłości ich relacji i obiecała sobie, że jedyne, do czego będzie używała swych genów, to delikatne, subtelne wywoływanie kontrolowanego zachwytu, wedle rad takiej jednej Pixie, pewnie mocno nieświadomej tego, jak bardzo pomogła tym wszystkim odnaleźć prawdziwą Avalon gdzieś pod powłoką niedbającej o cokolwiek narkomanki.
Dlaczego to zrobiła? Dlaczego pocałowała Avalon, mimo że do tej pory nawet by jej nie przeszło przez myśl, że była w stanie to zrobić z własnej, nieprzymuszonej woli? Myśli kołatały jej się w głowie, próbując znaleźć rozwiązanie tej sprawy, serce tłukło się w piersi, jak gdyby miało za chwilę wyskoczyć i wylądować w jej rękach, z którymi nie wiedziała co zrobić po odsunięciu się od przyjaciółki. Czy nie zadziałała zbyt pochopnie? Przecież powinna zachować choć krztynę rozsądku, a mimo to sytuacja była tak dziwna, że nie była w stanie tego dokonać. Czyżby traciła zmysły i kierowała się już jedynie instynktami, które podpowiadały jej, że powinna to zrobić? Było jej po prostu wstyd, że dała się ponieść emocjom i przez to nie potrafiła spojrzeć w oczy Cufferborough. A jednak ta zdawała się nie mieć jej tego za złe. Mimo to Utopia nie mogła się przed nią ukryć, a już zwłaszcza nie wtedy, gdy została zmuszona do spojrzenia jej w oczy. Naprawdę miała ochotę je zamknąć, albo po prostu wyrwać się i uciec, przerażona tym, że Ava za chwilę wybuchnie lub – co gorsza – po prostu zapyta, o co w tym wszystkim chodzi. A przecież Blythe nie wiedziała, co tak naprawdę jej odpowiedzieć. „Nie wiem” z pewnością nie byłoby satysfakcjonujące. Zupełnie nie spodziewała się słów, które usłyszała od swojej przyjaciółki. Właściwie… To gdzieś w głębi przeczuwała, że dokładnie tak to musiało wyglądać, zwłaszcza gdy tak bardzo przeżywała ich ostatnią kłótnię, ale wypychała to gdzieś w zakamarki Niebytu, byleby tylko nie ujrzało światła dziennego. Sądziła, że to tylko marny wymysł jej wyobraźni wywołany przez silne emocje. No bo w końcu była tylko łajzowatą Gryfonką, często uciekającą w świat marzeń, unikając konsekwencji wywoływanych przez zachowanie wobec prawdziwego świata. Nie miała jednak okazji wypowiedzieć ani jednego słowa kwitującego wyznanie Avalon, co przyjęła z niemałą ulgą, bo nawet nie wiedziała, co wypadałoby w tej chwili zrobić. Odczuwała tak wiele emocji naraz, że miała wrażenie, iż za chwilę wybuchnie. Z całą pewnością była zaskoczona, bo przecież nie co dzień słyszy się coś takiego. A już zwłaszcza nie od swoich najlepszych przyjaciółek. Choć to właśnie po Szkotce najprędzej by się tego spodziewała. To wszystko mieszało się z przerażeniem – dopiero co wyszła z czegoś na wzór depresji, pozbyła się czarnego psa wiszącego nad nią i przygniatającego łapą za każdym razem, gdy tylko próbowała się podnieść. A teraz znów zaczął ją gonić, twierdząc, że coś takiego nie powinno mieć miejsca i z całą pewnością nie wyjdzie z tego nic dobrego. Na sam koniec dochodziła ułuda szczęścia, nie mogąca zapanować na dobre przez tego parszywego kundla, ciągnącego Utopię na smyczy, choć powinno być całkiem na odwrót. A przecież nie można do końca cieszyć się z chwili, gdy coś się nad nami pastwi. Miała wielką ochotę go odgonić, ale z każdą chwilą zbliżenia do Avy jego szczekanie zdawało się cichnąć. Myśli wymykały się jej między palcami zupełnie jak włosy półwili, w których zatopiła swoje dłonie. Były idealnie miękkie, zapewne błyszczące w słońcu jak najczystsze srebro, choć tego nie mogła zobaczyć przez zamknięte oczy. Jedynie mogła to sobie wyobrazić, a najlepsze w tym wszystkim było to, że ten na pozór zimny metal szlachetny, w tym momencie zdawał się najcieplejszym, jaki dotąd poznała. Srebro pozostawało oznaką wil – chłodnych, idealnych istot, które nazywano bezuczuciowymi demonami. Utopia jedna wiedziała, że to zwyczajne plotki, a ta chwila tym bardziej utwierdziła ją w tym przekonanie. Wile potrafiły kochać i je same również dało się pokochać, jeśli wyzbyło się strachu przed harpią. Blythe nadal nie była jednak przekonana co do tego, jakimi dokładnie uczuciami darzyła absolwentkę Hogwartu. Wciąż pozostawała w niej ta dziecinna zazdrość o bycie idealnym i musiała uświadomić samą siebie co do tego, czy chciała być jak Avalon, czy też po prostu być Z Avalon. Zagubiła gdzieś w tym wszystkim samą siebie, swoje przekonania i głos zdrowego rozsądku. Po raz kolejny wszystko to trafiło do Niebytu, choć w tym momencie ta niecna kraina zdawała się być stworzona nie przez urok wili i wpływ narkotyków, a samą Blythe’ównę, zdecydowaną na to, że nic nie powinno jej w tym momencie przeszkadzać. Jeśli miała dowieść swego, uzyskać odpowiedź na temat uczuć, jakie żywiła do Cufferborough, powinna pozwolić ponieść się chwili. Gdyby tylko czarny pies przestał otwierać bramę Niebytu i sam się w nim zatrzasnął, wszystko wyglądałoby o wiele lepiej. Avalon w nią wierzyła, w tym momencie nawet do niczego nie zmuszała, uwzględniając brak pośpiechu, którego Utopia nie znosiła. Nawet nie potrafiła się z niczym spieszyć. Potrzebowała czasu, nie mogła robić nic na siłę. W innym wypadku pewnie już dawno by stąd uciekła, po raz kolejny unikając Pszczoły na długie miesiące. Te delikatne pocałunki wprawiały ją w zachwyt, tak jakby dawały jej czas na decyzję, czy naprawdę pragnie brnąć w to dalej.
O ile Avalon dotychczas nie do końca wierzyła w to, że marzenia potrafią się spełniać w najmniej oczekiwanych momentach, o tyle teraz zmieniła swoje podejście o sto osiemdziesiąt stopni. Pomyśleć, że jeszcze jakiś czas temu rozszarpywała pokój na strzępy, owładnięta wściekłą rozpaczą wywołaną niemożnością zrealizowania swoich uczuć, a teraz nagle znalazła się w takim położeniu, że wyobrażenie sobie wyjścia harpii na zewnątrz było dla niej wręcz niemożliwe. Bliskość Utopii działała na Cufferborough jak lekarstwo na wszystko i zdołała ona to zauważyć już dawno temu, co zresztą sama Blythe mogła odczuć, kiedy drżące ciało półwili uspokajało się stopniowo od momentu, w którym ją przytuliła. Z pewnością pewnego dnia trzeba będzie o tym powiedzieć jakimś godnym zaufania uzdrowicielom, niezdolnym do wyleczenia drastycznych przypadków uzależnień od używek i związanych z nimi, lub też ich odstawieniem, konsekwencjami. Bo jeśli ktoś jeszcze nie zauważył, dziewczyny uczyniły teraz swoistą rewolucję w magicznej medycynie, choć działałaby ona tylko między nimi dwiema. Czy jednak którejkolwiek z nich mogłoby to przeszkadzać? Avie z pewnością nie, bo mimo wszystko była przynajmniej odrobinę samolubna, ale gdyby tak spojrzeć na Utopię, to chyba prędko doszłoby się do wniosku, że nie zdołałaby ona wytrzymać bez podzielenia się podobnym lekiem z resztą świata. Tak to już było ze szczerze dobrymi ludźmi i naprawdę nic nie da się na to poradzić, ale przecież bez swojej dobroci Topka nie byłaby Topką, a Pszczoła z pewnością napotkałaby o wiele mniejsze szanse na tak silne zakochanie. Owładnięta mieszanką emocji Blythe w tej chwili nie znalazłaby wiele zrozumienia u przepełnionej tylko i wyłącznie radością Cufferborough. Dosyć charakterystyczne było dla niej wskakiwanie na falę jednego uczucia, a teraz, kiedy było ono w każdy możliwy sposób wspomagane, zwłaszcza przez to, że nikt od nikogo nie uciekał, nie istniała absolutnie żadna inna ewentualność - blondynka uśmiechała się niemal cały czas, nawet wtedy, gdy trochę to przeszkadzało w fizycznym okazywaniu swojego afektu, ale przecież kto by o to dbał. Ważniejszym był ów demoniczny, czarny kundel, o którego istnieniu Ava co prawda nie wiedziała na pewno, acz domyślała się, że mógł czaić się gdzieś w odległych, niedostępnych dla nikogo poza samą Utopią zakątkach jej umysłu. Trzeba się go było jak najprędzej pozbyć, a udane wyleczenie okropnych ran zdawało się być pierwszym krokiem na drodze do sukcesu. Pozostało ich jeszcze miliardy razy tyle, ale póki całowanie trwało w najlepsze, dwudziestolatka nie była tego świadoma. Z radością przyjęła obecność chudej dłoni pomiędzy kosmykami swoich włosów, ciągle dochowując wierności zasadzie braku pośpiechu wraz z delikatnością i jej podobnymi. W pewnym momencie kontakt ust został jednak trochę niespodziewanie przerwany, choć Bee nie omieszkała jeszcze sprzedać całusa w nos swojej ukochanej, zanim objęła ją w talii, przyciągnęła do siebie, a na koniec oparła własne czoło o jej czoło, choć pilnowała, żeby nie wiązało się to z jakimkolwiek nieprzyjemnym uczuciem. W końcu otworzyła oczy, spokojnie szukając tęczówek Blythe'ówny, aby przywrócić między nimi kontakt. Przez dłuższych parę chwil panowała zupełna cisza, pozostawiająca wiele pytań bez odpowiedzi, a do tego zadająca kilkanaście nowych. Szkotka nie zamierzała pozwalać na tworzenie ich bez końca, więc w pewnym momencie wreszcie postanowiła się odezwać, jakby czując, że szatynce brak słów lub działań jest bardzo nie na rękę. - Chodź - wyszeptała, puszczając Utopię i odsuwając się trochę od niej, w międzyczasie chwytając delikatnie za dłoń - Nie ma co tak sterczeć, kiedy można wygodniej - dodała jeszcze, subtelnie ciągnąc Angielkę za sobą. Dreptała, rzecz jasna, w stronę łóżka, bo takie już z niej było wygodnickie stworzenie, co nawet trzydziestu minut nie chciało sterczeć, niezależnie od tego, czy w kolejce, czy w wymarzonym pocałunku z najważniejszą osobą w jej życiu. Kiedy już znalazły się wystarczająco blisko, dała dziewczynie ściągnąć najpierw buty, a potem cierpliwie czekała, aż wygodnie ułoży się na świeżo naprawionej kołdrze i poduszkach, żeby następnie wgramolić się zaraz za nią. Kilka chwil dogłębnej refleksji względem najkorzystniejszego ułożenia zakończyło się bezsprzecznym górowaniem smoka w lwiej skórze nad uroczym pingwinem, przy czym uprzednio zaczesał on włosy, aby nie przeszkadzały żadnej z uczestniczek, zaś potem oparł się na rękach, aby po nieco leniwym nachyleniu móc wrócić do najprzyjemniejszej czynności tego dnia. Tym razem, celem urozmaicenia wszystkiego i niepopadania w jeden, utarty schemat, zaczęło się od typowo zaczepnego, delikatnego ugryzienia dolnej wargi, z subtelnym przejściem do normalnego całowania chwilę później. Przebłyski wspomnień z o wiele mniej przyjemnego wieczoru od czasu do czasu przemykały przez głowę półwili, ale nie działały na nią źle. Wręcz przeciwnie, dawały pewnego rodzaju pogląd na to, co się ostatnim razem Utopii podobało, a i czego lepiej nie próbować. Z uwagi na fakt, że jedynym psującym wszystko elementem był działający czar, praktycznie na nic nie trzeba było uważać - poza mogącym wymknąć się spod kontroli pożądaniem, ale to trzymano pod kluczem od dłuższego czasu.
Czarny kundel szczerzył kły w kącie głowy Utopii, gotów do ataku w najmniej oczekiwanym momencie. Mógł to zrobić za parę godzin, może w środku nocy albo nad ranem, ale z całą pewnością wyskoczy z nieprzyjemną świadomością, że Blythe rzeczywiście działała zbyt pochopnie i z całą pewnością nie powinna zachowywać się w taki sposób. Usilne próby uszczęśliwienia wszystkich wokół zakończą się fiaskiem, a ona sama będzie zadręczać się wyrzutami sumienia, nie potrafiąc zrozumieć, że zawsze znajdzie się ktoś, komu ta kolej rzeczy się nie spodoba. Zdawała się dążyć do niemożliwego, tym samym kopiąc pod sobą dołki. Tylko czemu zadręczała się tym wszystkim, a już zwłaszcza nierozstrzygniętymi sprawami poprzedniego związku, skoro sama dokonała wyboru, jakim było zjawienie się w drzwiach pokoju Avalon? Jeszcze kilka natrętnych myśli i z całą pewnością skończy się to rozdwojeniem jaźni. Już teraz czuła się, jakby na ramionach siedziały jej dwie strony sumienia, podpowiadające, by zaprzestała tego, co się właśnie działo lub po prostu brnęła w to dalej. Miała wielką ochotę zepchnąć te dwie wyimaginowane postacie gdzieś w odmęty Niebytu wraz z czarnym psem i głosem rozsądku, pozwalając do reszty zatracić się w tej chwili. Tylko co jej się stało, że tak bardzo pragnęła dążyć do uzyskania przyjemności? Czyżby pojawiła się u niej ta nuta egoizmu, która zazwyczaj kryła się bardzo głęboko? Znalezienie się na łóżku przypomniało jej o zimowych wagarach i tym, co stało się pod wpływem uroku wili i dymu oprylaka. Żołądek niemal podskoczył jej do gardła, ale starała się ignorować to natrętne uczucie. Tym razem nikt nad nią nie panował, a tym samym pozostawała po prostu sobą, w pełni świadoma wszystkiego, co się z nią działo. O ile można to było tak określić, bo chyba nie do końca jeszcze potrafiła zrozumieć swoje uczucia. Pojawiła się przecież na Tojadowej z nadzieją na pogodzenie się z Avalon, a ostatecznie znalazła się w położeniu, przez które doszło do kłótni pomiędzy nimi. Najwyraźniej sam spór nie dotyczył ich zbliżenia, choć Utopia wydawała się wtedy szczerze zakochana w Cichym, a prób kontrolowania jej. Czy te chwile samotności i kręcenia się bez celu po szkolnych korytarzach zdołały zdjąć jej klapki z oczu? Starając się odnaleźć w sobie tę odwagę, którą zyskała dzięki urokowi wili, oddawała pocałunki Avalon, błądząc przy tym dłońmi po jej ramionach i plecach. Wszystko wydawało jej się tak znajome, a jednocześnie odległe, jak gdyby poprzedni raz i całe to wspomnienie było tylko niewyraźnym snem, a teraz przechodziła przez coś w rodzaju deja vu. Kusiło ją niezmiernie, żeby wsunąć dłonie pod koszulkę starszej dziewczyny, ale powstrzymywała ją nieśmiałość. Nie potrafiło do niej dojść, że mogła sobie pozwolić na coś, na co nigdy wcześniej by się nie zdobyła. W końcu jednak odsunęła się nieco od Szkotki, by móc złapać oddech. Spoglądała z uśmiechem na twarz przyjaciółki, choć nie mogło ujść niczyjej uwadze, że w oczach Utopii mógł czaić się strach. Zamiast być choć przez moment szczęśliwą, nie potrafiła ukryć emocji nią targających. Jedną z tych cech, które ją w samej sobie denerwowały, było to, że nie potrafiła ukryć swoich uczuć, mimo że bardzo tego chciała, a już zwłaszcza przed Avalon. Odwróciła więc wzrok w stronę szafy, spoglądając na zmieniający kolory zegar i Małego Księcia, który wiele tygodni temu był ich swego rodzaju mediatorem. Uśmiechnęła się, przypominając sobie, jak łatwo jej się z nim wtedy rozmawiało, kiedy nie potrafiła wypowiedzieć ani jednego słowa do przyjaciółki. - Przepraszam, nie wiem, co się ze mną dzieje – odezwała się w końcu bardzo cicho, nie odrywając wzroku od magicznej lalki.
Choć Cufferborough powinna nabrać podejrzeń już przez samo pozwolenie na zabrnięcie w takie położenie, to pozostawała spokojna i ufna przy pomocy znajomej nieśmiałości, blokującej Utopię przed postawieniem kroków naprzód w sytuacji, która mogłaby dziewczyny rzeczywiście zaprowadzić tam, gdzie jedna z nich nigdy jeszcze nie dotarła, a gdzie druga obiecała nigdy więcej się nie zapuszczać, jeśli jej towarzyszem lub towarzyszką miał być ktoś inny od leżącej sobie teraz wygodnie na jej łóżku szatynki. Pozostawanie na obecnym etapie służyło Avalon za sprawdzenie, czy aby na pewno wszystko toczy się właściwym torem, niezakłóconym przez wredne geny wili, mącące w głowie nie tylko wystawionym na ich działanie ofiarom, ale też samej półwili, poprzez usypianie podstawowych elementów jej instynktu samozachowawczego, podpowiadającego, że podrywanie kogoś zajętego jest naprawdę złym zabiegiem. On to właśnie zrujnował przyjaźń zarówno z Sullivanem jak i Jessicą, już o tymczasowym rujnowaniu przyjaźni z Blythe'ówną nie wspominając. Ava cieszyła się więc, że niemal wszystko wskazuje teraz na czystą, niezakłóconą wolę tej ostatniej, dochodząc do dziwnego wniosku, iż nigdy wcześniej nie sądziła, żeby czyjaś obecność w jej mieszkaniu mogła wywołać u niej tak wiele pozytywnych uczuć. Nawet nie fuknęła jak obrażony kot, kiedy kolejny z powoli ciężkich do liczenia pocałunków został wbrew jej woli ukrócony, udobruchana uroczym uśmiechem skierowanym w jej stronę. Nie byłaby jednak sobą, gdyby gdzieś tam w głębi niebieskich tęczówek nie wyłapała niepewności przechodzącej w strach, tak bardzo dla tej konkretnej osiemnastolatki typowy. W normalnych okolicznościach poświęciłaby mu więcej uwagi, zamierzając od razu zabrać się do procesu całkowitej jego anihilacji, ale przecież ten sam proces trwał już od momentu, podczas którego rzucono na półwilę pierwsze Episkey. Prędzej czy później zniknie, zastąpiony tylko i wyłącznie gryfońską odwagą. Szkotka powiodła wzrokiem tam, gdzie teraz oczy Utki znalazły coś o wiele ciekawszego niż twarz najpiękniejszej dziewczyny w całym Hogwarcie, wcale nie dziwiąc się, iż natrafiła na Prince'a i towarzyszący mu zegar, teraz z różową tarczą oraz leniwie poruszającymi się wskazówkami. Blondynka uśmiechnęła się szeroko, zauważając, że ich ruchy są stopniowo coraz powolniejsze, przez co w kilka chwil będą musiały wreszcie stanąć w miejscu. Najwidoczniej czas można było zatrzymać, a wystarczyła tylko odrobina romantyzmu, który Cufferborough miała największą chęć kontynuować. Opadła więc na łóżko, po prawej stronie swojej ukochanej, aby nie zasłaniać jej tego jakże pochłaniającego widoku i wtuliła się w nią nieco na siłę, wciskając lewe ramię pod szyję dziewczyny, a prawym obejmując ją na wysokości brzucha. Nosem musnęła przykryte nieco brązowymi włosami ucho, marszcząc go po chwili w niezadowoleniu wywołanym drobnymi łaskotkami, które sama na siebie sprowadziła. Ostatecznie westchnęła błogo, zamykając ponownie oczy. - Cokolwiek to jest, bardzo chce żebyśmy wreszcie były razem - mruknęła tonem identycznie leniwym do ruchu wskazówek - Ale to tylko moja wersja, bo nie wiem, może takie ciągle całowanie ma jakieś inne znaczenia - dodała jeszcze, po czym roześmiała się cicho. Choć do wieczora pozostawało nadal wiele godzin, a południe wcale nie było tak daleko wstecz, jak się wydawało, Ava mogła bez problemu w takim położeniu zasnąć. Prawdę powiedziawszy, nawet po cichu o tym marzyła - w końcu kto nie chciałby odchodzić w objęcia czarodziejskiego odpowiednika Morfeusza widząc i czując swoją uosobioną miłość, a potem budzić się z możliwością obserwowania, jak śpi? Nawet teraz Pszczoła przypomniała sobie ostatecznie kończący wagary poranek, kiedy wpatrywała się w wystającą z kołdrowego zawiniątka głowę, do czasu wybudzenia przez Archibalda praktycznie nieruchomą, owładniętą tylko i wyłącznie błogością snu. Podobną błogość dałoby się z pewnością wypatrzeć teraz u Cufferborough, bowiem w tym rozmarzeniu zatraciła kilka minut rzeczywistości. Ocknęła się nagle, otwierając błyskawicznie oczy, ale nie wpadła w żadną panikę, ciągle czując ciepło nieswojego ciała, które akurat o tej porze roku delikatnie jej przeszkadzało, ale ogólnie rzecz biorąc było głównym czynnikiem trzymającym organizm półwili w jedności oraz względnym zdrowiu, nadal bezbłędnie zagłuszając tłukące się po jego wnętrzu komórki domagające się ze wszystkich sił oprylaka. Nie dostaną go już nigdy, o to Utopia mogła być spokojna, jeśli nadal bała się nałogów swojej... czy nazwanie Avalon dziewczyną Utopii miało już nienaruszalne uzasadnienie? Co prawda całowały się dosyć dużo, ale przecież Szkotce zdarzało się to z niejedną osobą, a wcale nie nazywała jej "swoją". Teraz, kiedy wreszcie na pewno wiedziała, że to z tą tutaj chce być na zawsze, ta świadomość ją przerażała. - Hej, Utopia - zagaiła w pewnym momencie, mając nadzieję na zaobserwowanie zwracającej się w jej stronę twarzy - Ja... naprawdę tego chcę - oznajmiła - Chcę być z tobą. Już na pewno. Bez wątpliwości. Bez wstydu. Bez strachu - ostatnie słowo wyraźnie zaakcentowała, dając dziewczęciu do zrozumienia, że z wielką chęcią pomoże jej ów strach przezwyciężyć, jeśli tylko poprosi. Zresztą, miała już wystarczający dowód, że nawet nie musi prosić. Pozostawało jedynie czekać. Avalon doskonale wiedziała, że z Utopią nigdy nie było łatwo, więc i tym razem nie będzie, a jednak w głębi serca mocno wierzyła w to, iż usłyszy zaraz zgodę na to wszystko. Na powiązanie swoich losów, na jedno z większych obustronnych poświęceń i na pierwszy krok do zaśmiania się czarnemu kundlowi prosto w pysk. Gdzieś w ciemnym zakamarku świadomości tkwiła jednak obawa przed komplikacją oraz odrzuceniem. Choć w tym momencie wydawało się nierealne, to zawsze mogło wyskoczyć wtedy, gdy najmniej się go spodziewano.
Gryfońska odwaga rozwijała się u Utopiii stopniowo, niezwykle powoli. Wychowanków tego domu cechowała brawura, której Blythe akurat w sobie nie dostrzegała. Być może dlatego, że wszystkie jej przygody tak łatwo odchodziły w niepamięć, zastępowane przez strach i wieczne poczucie samotności. Przecież nieraz już wędrowała po Zakazanym Lesie, nie mówiąc o starciu z ożywionym szkieletem na Syberii czy wręcz o postawieniu się swojemu prześladowcy, który szantażował ją długimi miesiącami. Miała w sobie więcej z Gryfona, niż się wszystkim wokół wydawało. A już zwłaszcza cenioną przez Godryka szczerość, jeśli machniemy ręką na krótki moment zawahania, gdy okłamywała rodzeństwo, że nie działo się ostatnio nic złego. Z tego wszystkiego można po prostu wywnioskować, że Utopia Blythe trafiła tam, gdzie powinna zostać przydzielona, tylko jeszcze sobie tego nie uświadomiła, ale dzięki wielkie Merlinowi i jego gaciom za tą nieśmiałość, dzięki której Avalon nie musiała się martwić, że znów nieświadomie wypuściła wilę z klatki. Różowy odcień zegara przypomniał Utopii o malinowej kredce i tym, że miały ją razem z Psyche spalić. Czy pozbycie się złego omenu spośród wróżebnych przyborów rysowniczych mogło zażegnać wszelkie niepowodzenia w życiu najmłodszej Blythe’ówny? Jeśli tak, to była gotowa nauczyć się nawet zaklęcia Incendio pomimo awersji do ognia wywołanej przez korepetycje u Zachariasza. Wtedy uśmiech z pewnością nie schodziłby jej już z twarzy. A gdyby wszyscy wokół wrócili i Echo przestałaby się w końcu mordować ilością swoich zajęć, to już w ogóle pełnia szczęścia. Zwłaszcza, że na pierwszy ogień poszło pogodzenie się z Avalon, które wyszło zupełnie inaczej, niż to sobie wyobrażała. Nadal nie była jednak pewna, czy to dobrze. Miała dziwne przeczucie, kłębiące się gdzieś w głębi niej, że godziła się na to wszystko, byleby tylko wypełnić sobie pustkę po Cichym, ale z drugiej strony Avalon była jej naprawdę bliska i z całą pewnością nie zostawiłaby jej bez słowa, wyjeżdżając na drugi koniec globu ziemskiego. Przyjaźniły się od bardzo dawna, utrzymywały ze sobą kontakt również podczas długiej nieobecności Utopii w Hogwarcie. Dlaczego była na tyle głupia, że nie zauważyła, jak się sprawy mają? Najwyraźniej musiała popełnić kilka błędów, żeby cokolwiek zaczęło do niej docierać, choć dwie części sumienia siedzące jej na ramionach nadal nie dawały jej spokoju. Tak samo czarny pies. Każdy przyznałby bez oporów, że młoda Gryfonka z pewnością miała pomieszane zmysły, skoro widziała świat w postaci maleńkich stworków i krain tworzących jej psychikę i postrzeganie rzeczywistości. Z chęcią zepchnęłaby teraz je wszystkie głęboko do Niebytu, pozwalając sobie na chwilę zapomnienia, ale nie była w stanie pozbyć się zarówno tego kundla, jak i jego dwóch towarzyszy, przytrzymujących się wszystkiego po drodze, byle tylko nie wciągnęło ich do Krainy Pustki, gdzie długo nie wydostaliby się przez zatrzaśnięte bramy. Oddech Avalon łaskotał ją w ucho, ale nie przejęła się tym zbytnio. Było to całkiem przyjemne uczucie. – Można z tego wyciągnąć jakiekolwiek inne znaczenie? – zapytała zdziwiona, dopiero po chwili uświadomiwszy sobie, że była chyba jedyną niewinną istotą na tej półkuli, która widziała wszystko w białych i czarnych barwach. Dla niej pocałunki kojarzyły się jednak tylko i wyłącznie z prawdziwymi, pozytywnymi uczuciami. I może dlatego powinna pozbyć się tej przeklętej niepewności, bo przecież oczywistym było, że gdyby miała się temu wszystkiemu sprzeciwić, już dawno by stąd wyszła. Zegar zwolnił kroku, po chwili niemal całkowicie się zatrzymując, przez co automatycznie znudził się Utopii. Wolała obserwować go w ruchu, choćby dla samej rozrywki z tego, jak leniwie poruszały się wskazówki. Usłyszawszy swoje imię przekręciła się, zwracając przodem do Avalon. Zdziwiona przysłuchiwała się jej, zdając sobie sprawę, że jeszcze nigdy nie widziała Pszczoły w tym wydaniu. Miała wrażenie, że i ona się czegoś bała, choć z całą pewnością nie zamierzała się do tego przyznać, nawet przed Utopią. Uśmiechnęła się. Przecież nie co dzień słyszało się coś takiego z ust drugiej osoby. Poczuła wręcz jakieś dziwne motyle w brzuchu, których pojawienia się nie mogła zrozumieć. Pewnie gdyby chciały, mogłyby ją unieść na kilka centymetrów, ale nie zastanawiała się nad tym zbytnio. Zamiast tego wyciągnęła dłoń, by pogładzić Avę po policzku. Podciągnęła się przy tym nieco i złożyła krótki pocałunek na jej czole. Miała ochotę zaopiekować się Szkotką w tym wydaniu. Wydawała się tak spokojna i nieszkodliwa dla otoczenia. – Bez strachu – przytaknęła, choć nie zabrzmiało to tak pewnie, jak tego oczekiwała. Nadal buzowała w niej niepewność, choć wciąż starała się ją od siebie odepchnąć.
Co więc definiowało słuszność w przydzieleniu Avalon do Gryffindoru poza głośnym krzykiem Tiary Przydziału dobrych dziesięć lat temu? Na pewno jej szczerość, której dziewczyna nigdy nikomu nie szczędziła, a tylko wstrzymywała się z opowiadaniem rzeczy oczywistych, żeby nie sprawiać ludziom przykrości. Choć tak na dobrą sprawę rzadko kiedy interesowały ją czyjeś uczucia, to jednak zwykle pilnowała, żeby nikt nie miał jej za złą czy wredną. Poza tym, całkiem łatwo byłoby przypisać Cufferborough odwagę, choć nie zawsze w tym pozytywnym sensie. Bo w końcu który tchórz trzymałby w poduszce fiolkę Jadu Bazyliszka, narażając się na okrutne uzależnienie, gdyby jakiś dziwny impuls ciekawości kazał rzeczonemu tchórzowi spróbować, jak to jest być pod wpływem tej konkretnej używki? Reszta podręcznikowych cech każdego Gryfona przewijała się pewnie raz po raz w pewnych sytuacjach z życia półwili, ale ona sama zawsze uznawała, że wrzucono ją do domu Godryka tylko dlatego, że nie była puchońsko nieśmiała, krukońsko inteligentna i ślizgońsko wredna. Mieszanka pozbawiona konkretów, a jednak na tyle wyrazista, że ściągała na siebie ludzkie spojrzenia nawet nie tylko za sprawą genetycznie generowanego uroku. Gdyby znała wszystkie te przygody Utopii na wylot, pewnie zazdrościłaby możliwości ich przeżycia. Wtedy mogłaby naprawdę stwierdzić, czy nadawała się do Czerwonych i czy ze słuszną dumą nosiła na szacie emblemat Godryka. Kto wie - Tiara się przecież nie myli. Pszczoła nigdy nie mogła się przekonać do całego konceptu wróżbiarstwa, złych omenów oraz tym podobnych. Zakładanie, że ludzie nie mają wpływu na swoje losy, dosyć łatwo wpędzało ją w stany depresyjne, choć ani razu nie przyprawiło jej o prawdziwą depresję. Siłą rzeczy, dałaby radę pogodzić się z nieuchronnością własnego losu, ale wolałaby go nie poznawać, zanim nie doszedłby do skutku. Bo po co wiedzieć, że zginie się z przedawkowania? Albo na złamane serce? Albo w ogóle w obronie miłości swojego życia? Och, miłość swojego życia. Otumaniona uczuciem półwila nie potrafiła zrozumieć, że działania Utopii mogły być kierowane instynktowną chęcią wypełnienia pustki. Gdzieś z tyłu głowy wisiało to przejęcie łatwością w naprawieniu relacji, która została tak drastycznie zrujnowała, ale nie było zdolne przebić się przez otoczkę radości spowodowaną tą właśnie naprawą. Na razie wychodziło to Avie na dobre, bo nie była - w przeciwieństwie do Blythe'ówny - ograniczana jakimikolwiek wątpliwościami i parła naprzód w walce o własne szczęście, podczas gdy brązowowłosa przytulanka, którą na chwilę obecną okazała się ofiara jej uczucia, na każdym kroku spoglądała wstecz, zastanawiając się, czy aby na pewno dobrze robi. Może to właśnie tego typu pewność we własnych działaniach sprawiała, że Gryffindor zdawał się idealnym wyborem? Roześmiała się mimowolnie, słysząc przepełnione szczerym zdziwieniem pytanie. To właśnie w Utopii uwielbiała - uroczą prostolinijność w spojrzeniu na świat. Nie doszukiwała się podtekstów, zauważając głównie to, jak się sprawy zwykle mieć powinny. Avalon z kolei grzebała głęboko, w najprostszych propozycjach pomocy doszukując się interesowności. Nie ma nic za darmo. W mugolskim świecie nawet w papę dostaniesz za cenę telefonu i portfela. Dlaczego w czarodziejskim miałoby być inaczej? - Nie, nie sądzę. Ale nie da się wiedzieć wszystkiego. Może gdzieś na drugim końcu świata ludzie się nie całują, bo uznawane to jest za wyraz pogardy? - mruknęła, wciąż z zamkniętymi oczyma. Niedługo potem westchnęła głęboko, zbierając siły do tej największej deklaracji, jaką miała przyjemność poczynić, aby nie stchórzyć w połowie. Ale przecież była odważna w niewłaściwy sposób przez wiele lat. Warto było ten jeden raz zaznać właściwego jej rodzaju. Nie bała się niczego. Wbrew pozorom nie było się czego bać. Ten dzień miał zmienić całe życie Avalon, a przy tym pewnie nieco udekorować życie Utopii. Z ich związku mogły wyniknąć same dobre rzeczy - przecież Cufferborough zyskiwała w nim nadludzką motywację do poprawy, zaś Blythe kogoś, kto potrafił wyciągnąć z niej ukrytą głęboko odwagę. Być może nie tylko Szkotka widziała to w ten sposób, wnioskując po obecności cudownej, delikatnej dłoni na jej policzku. Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko, przy całusie w czoło pozwalając sobie nawet na rumieniec. Nigdy wcześniej nie miała okazji spotkać się z czułością skierowaną w swoją stronę, bowiem każde zbliżenie z innymi ludźmi skupiało się na dominacji blondynki i ewentualnej delikatności wydawanej przez nią, ale nie dla niej. Teraz, kiedy mogła poczuć, że komuś rzeczywiście zależy, była naprawdę pewna, że nie może być lepiej. - Nawet nie wiesz, jak się cieszę - wyszeptała jeszcze, zanim dźwignęła się nieco, aby pocałować Utopię po raz kolejny. Darowała sobie niepotrzebne przedłużanie, traktując to jak pieczęć, którą trzeba postawić raz, a dobrze. Niedługo potem przysunęła się dziewczyny, aby zaraz wtulić się w nią i po kilkudziesięciu minutach ciszy, najzwyczajniej w świecie zasnąć. Mruczała od czasu do czasu jak zadowolony kot, którego nakarmiono, napojono, a na koniec jeszcze położyło na wspaniale grzejącym piecu. Torturowała w ten sposób Blythe'ównę przez dobrych kilka godzin, pakując ją w sytuację, w której pewnie bała się wykonać nawet najdrobniejszy ruch, żeby nie zbudzić swojego skarbu. Kiedy ów skarb już się obudził, orientując się, że uwięził własny skarb w możliwie niewygodnej dla niego pozycji, zerwał się do siadu. Oczywiście wynikła z tego komiczna sytuacja, pełna zapewnień ze strony Utki, że wszystko było dobrze. Kiedy Ava dała się już przekonać, padła propozycja przenocowania osiemnastolatki w mieszkaniu numer siedem, na którą ta zgodziła się chyba głównie dlatego, że nie chciało jej się już o tej porze wracać. Jakiś czas spędziły więc szykując sobie kolację, potem ubierając Utopca w kilkanaście różnych wersji prowizorycznej piżamy, a resztę nocy po prostu spały, wtulone w siebie i z błogimi uśmiechami na ustach. Rano Avalon stwierdziła, że absolutnie musi zrobić swojej świeżo upieczonej dziewczynie zdjęcie, bo zamierzała utrwalić sobie to wspomnienie na zawsze. Nie mając niestety myślodsiewni, pozostało jej wrzucić to na wizzbooka. Utopii średnio spodobała się ta obietnica, ale wszyscy doskonale wiedzą, jaka Cufferborough jest. Jak powiedziała, tak zrobiła.
Alcohol and chill? Yes, I need to get wasted. And fast.
Avalon nie miała absolutnie nikogo innego poza Isolde, z kim mogłaby tak swobodnie umówić się na złamanie jednego z najpoważniejszych postanowień mających na celu naprawienie jej życia (chyba że spojrzymy na Pixie, ale jej jeszcze nie ufała tak bardzo). Oczywiście pozwoliła sobie na zastosowanie w tej sprawie drobnej manipulacji, polegającej mianowicie na tym, że do wiadomości Bloodworthówny nigdy nie dotarła najsubtelniejsza nawet informacja o jakichkolwiek zamiarach odstawienia przez półwilę czy to narkotyków, czy alkoholu, czy czegokolwiek innego. Łamanie obietnic w towarzystwie nic o tym nie wiedzących przyjaciółek było chyba kolejną z wielu nieprzyjemnych używek, od których Cufferborough miała się uzależnić tylko po to, aby potem ze łzami w oczach obiecywać, że absolutnie je odstawi. Bla bla bla. Umówiwszy się z kumpelą z roku kilka dni wcześniej, Pszczoła zabrała się za stosowne zakupy z właściwym wyprzedzeniem, choć akurat to motywowane było pustką panującą niezaprzeczalnie w magicznej lodówce mieszkania numer siedem. Wracała więc z miasta obładowana torbami, przy czym w jednej z nich dzwoniło o wiele więcej butelek, niż początkowo zakładała. Tak to już jakoś było, że kiedy wpadała w szał zakupów, lubiła sobie robić często zupełnie zbędne zapasy. Tym sposobem repertuar na ustalony z aspirującą na aurora dziewoją wzbogacił się w stosunku do pierwotnych zamiarów obu panien, ale delikatnie młodsza z nich zdawała się być z tego nad wyraz zadowolona. Choć ani trochę nie planowała opróżniać wszystkiego, to na myśl o procentowych eksperymentach aż delikatnie się uśmiechała. A ostatnimi czasy przychodziło jej to z ogromnym trudem. Złe nastroje Utopii niczym najzaraźliwszy ze wszystkich zarazków w ułamku sekundy stawały się jej własnymi, a równocześnie z przyjazdem Quietusa młoda Gryfonka zaczęła je miewać coraz częściej. Jakby jeszcze tego było mało, sama Avalon zaczęła ulegać instynktownemu zagrożeniu ze strony chłopaka i efektem tego odczuwała w sobie coraz większą zazdrość o swoją dziewczynę, którą siłą rzeczy mu przecież jakiś czas temu podebrała. Potem oliwy do ognia dolała sprawa balu, na który Blythe'ówna najpierw niby nie chciała iść, a na który ostatecznie postanowiła wybrać się ze swoim starszym bratem, a należy zwrócić uwagę, że wtedy jesień się jeszcze na dobre nie zaczęła. Wisienką na spaczonym torcie została więc jesienna chandra, wzmacniająca tęsknotę za wszelkiej maści używkami. Cufferborough uważała pierwszą próbę za jedną z najłatwiejszych tak długo, jak miała przy sobie Utopię, ale no właśnie - teraz dziewczę błąkało się gdzieś we własnych myślach, od boku Szkotki wyraźnie się oddalając. Zastępcy pierwszego kontaktu w postaci dziesiątek alkoholi zostali ustawieni na kuchennym blacie, a gospodyni wróciła do swojego pokoju, gdzie w oczekiwaniu na Bloodworth zaczęła się przebierać. Oby tylko przyniosła dużo jedzenia.
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Isolde sama nie wiedziała, czego chce. Cała sytuacja z Berysem niesamowicie namieszała jej w głowie, w dodatku akurat skończyła swój staż i kompletnie nie wiedziała, co dalej począć. Chciała się ubiegać o jakąś posadę w ministerstwie, ale na samą myśl, że zatonie w papierach i z rozpaczą będzie wyczekiwać swoich dwudziestych piątych urodzin, robiło jej się słabo. Dlatego odsuwała tę decyzję w czasie, a co za tym idzie - miała stanowczo za dużo czasu, żeby rozmyślać o kolejnej uczuciowej kabale, w którą się wplątała. Nie było co do tego wątpliwości. Zakochała się straszliwie i na zabój, i mimo że wszystko przemawiało przeciwko temu związkowi, Isolde nie była w stanie przestać myśleć o Fairleyu. Czy miała wątpliwości? Oczywiście że tak. Wiązały się one z różnicą wieku, charakterów, doświadczeń i wieloma innymi aspektami, ale zdawała sobie sprawę, że od wielu miesięcy nie była tak szczęśliwa, mimo niepokoju, który nie opuszczał jej ani na chwilę. Drogi obu gryfonek na jakiś czas się rozeszły. Jasne, swego czasu były dość blisko, choć należy się zastanowić, czy Isolde z kimkolwiek potrafiła być NAPRAWDĘ blisko, jeśli nie liczyć Caleba i Madnessa. Z jakiegoś powodu przyjaźnie z kobietami były dla niej znacznie bardziej skomplikowane i mimo że miała wiele koleżanek, nawet bliskich, to w chwilach kryzysu szukała oparcia w którymś ze swoich męskich przyjaciół. Albo wcale go nie szukała, zamykając się w sobie i próbując ułożyć życie na nowo. W tym wszystkim pomocni byli też rodzice, szczególnie ojciec, z którym miała nadzieję w niedalekiej przyszłości współpracować. Te wszystkie ograniczenia potwornie ją męczyły, zresztą naprawdę nie rozumiała ich celu. Na spotkanie z Avą przyszykowała tartę ze szpinakiem, serem żółtym i serem feta, sałatkę z kurczakiem i różnymi dobrymi rzeczami oraz ciasto czekoladowe z gęstą, cudownie aksamitną polewą. Po głębokim namyśle dorzuciła do tego jeszcze małą pizzę, bo jeśli ma ona poprawić Avalon nastrój, to niech będzie, nawet jeśli nie pasuje. Nie miała zamiaru się upijać - to nigdy w niczym nie pomagało, najwyżej w utracie godności i zapewnieniu sobie bardzo przykrego poranka - i miała nadzieję, że Cufferborough jakoś to przeżyje. Isolde ubrała się niezobowiązująco, ale mimo wszystko dość starannie, w dżinsy podkreślające jej długie nogi i czerwony sweter w kratę ładnie kontrastujący z jej jasną cerą. Na wierzch narzuciła szary płaszcz, owinęła się grubym szalem, założyła rękawiczki i wyruszyła do Avalon z koszem pełnym dobrego jedzenia, jeszcze ciepłego i pachnącego. Aportowała się przed kamienicą i zdecydowanym krokiem ruszyła do mieszkania koleżanki. Zastanawiała się, co to za tajemnice, ale znając Avę, mogła się spodziewać wszystkiego, więc pewnie lepiej poczekać, aż ta sama wszystko wyjaśni. Zapukała trzykrotnie do drzwi Avalon, trzymając mocno kosz, z którego dolatywały apetyczne zapachy.
Teraz Avalon jeszcze o tym nie wiedziała, ale gdyby jednak, to z pewnością mocno ucieszyłaby się, że jej miłosne problemy tyczą się młodszej o trzy lata dziewczyny, a nie dwa razy starszego faceta. Z nimi i tak mogły być tylko kłopoty. A to "za stary jestem dla ciebie", a to "mógłbym być twoim ojcem", a to "żona nie będzie zadowolona"... Po co się męczyć? Już teraz banalnie prosto można stwierdzić, jakie rady dla Isolde przygotuje wilowata kumpela o ile dowie się o jej rozterkach - a przecież dowie się na pewno, bo nie po to kupowała tyle alkoholu, żeby teraz siedzieć z dwudziestojednoletnim sejfem nieskorym do otwarcia. Uśmiechnęła się trochę sama do siebie, przetrząsając szafę w poszukiwaniu jakiejś stosownej kreacji, a zamiast tego odnajdując tonę rzeczy do przeprasowania, z rzadka nawet do wyprania. Oto człowiek dwudziestego pierwszego wieku, bez pomysłu na życie, bez porządku w mieszkaniu i bez stabilnego związku, który poprzednie dnia mógłby zniwelować. Prawdę powiedziawszy, przez chwilę nawet go miała. Miała i korzystała, deklarując się z największym zapałem u Archibalda, że jest rzekomo gotowa na zmiany, a on może bez problemu zostać jej mentorem. Cóż, zdarzyło im się nawet ostatnio poćwiczyć, choć biedna Wrzeszcząca Chata wraz z okolicznymi roślinami odczuła tego bolesne skutki. Ale hej! Praktyka pozostaje praktyką, nieważne ile włosów stary Blythe musiał wyrwać sobie z głowy! W kwestii rozchodzących się dróg warto wspomnieć, że przecież nie tak znowu dawno temu na linii Avalon C. oraz Isolde B. dosyć niemiło iskrzyło. Pech chciał, że obie wybrały Hogwarckiego Kapelusznika na mentora przy pracach na koniec studiów, a że i on pannę z Kornwalii często stawiał jako przykład dla panny ze Szkocji. Niezależnie więc od ich ogólnej przyjaźni, przyrównanie wili do nie-wili mocno wilę drażniło. Czy zdarzyło jej się na Bloodworthównie wyżyć? Może raz, może dwa... ale nie zmienia to wcale faktu, że gdy już obie z ulgą zostawiły Hogwart za sobą, to ta z jaśniejszymi włosami pobiegła tę z ciemniejszymi jak najserdeczniej przeprosić. I wyszło. Jakoś. Czasami nadmiar weny godzi w rozum narratorki. Ale to też trzeba przeżyć. Tak czy inaczej, gdy drzwi odczuły delikatne pukanie, Avalon była jeszcze w przysłowiowym lesie. Tyle co narzuciła na biodra kolorowe spodnie (koszulkę też doda, ale to później!), które zostały jej jeszcze z czasów fazy hipisowskiej. Siłą rzeczy miała na sobie też bieliznę, ale to przecież nie było tak wymagające, skoro jakiś czas wcześniej niczym normalny człowiek postanowiła się umyć i wyjść na zakupy. Bez tego by się nie dało. A przerażające poczucie, że wisząca nad jej głową narracja męczyła wszystkich czytelników dosyć prędko popchnęła ją w stronę wejścia do mieszkania. Nie żeby była świadoma istnienia jako postać literacka, oj nie. Choć czasami czuła się trochę niezniszczalna, to teraz czuła się po prostu spóźniona. W końcu gdy otworzyła drzwi, zobaczyła typowo dla siebie ubraną Isolde - jak zwykle pełną klasy, a także wyraźnie wskazującą, iż "pizga złem" pozostawało idealnym określeniem dla pogody na zewnątrz. Ha, że też Archibald był w stanie to po niej powtórzyć! - Iiiiiiis! - przeciągnęła radośnie, w stanie półnagości wskakując w objęcia przyjaciółki i dosyć prędko orientując się, że klatka schodowa jest niemal Arktyką w porównaniu do ciepłej Siódemki - Chodź, chodź, chodź, ale zimno! - skomentowała o wiele mniej radośnie, niemal zaciągając Kornwalijkę do środka i zatrzaskując drzwi - Dawaj, postawię twoje pyszności w zaszczytnej loży wieczorowej, potem skoczę się ubrać, żebyś nie myślała że chcę cię zaciągnąć do łóżka - och, w tym stanie mogła nawet chcieć! - i popatrzymy, co też ciekawego wymyśliłaś. Wszystkie wieszaki twoje! - oświadczyła, znikając zaraz z odebranym Izoldzie koszem w lewej wnęce korytarza, odstawiając go na kuchennym blacie w towarzystwo mnogości alkoholi. Potem niemal przeskoczyła korytarz na drugą stronę, tym razem znikając w czeluściach sypialni i ni z tego, ni z owego zgarnęła ten czarodziejski koszulko-podkoszulek, który akurat w tej chwili postanowił się łaskawie objawić. Resztę ciuchów, niepoddanych jeszcze inwentaryzacji, wrzuciła z powrotem do szafy, zaś przygotowany już kosz z praniem wzięła na ręce chwilę po ubraniu się w biały koszulko-podkoszulek. Oczywiście kosz wylądował jeszcze na trochę na ziemi, bo przecież Perfekcyjna Wila Domu zapomniała złożyć stos ciuchów do uprasowania w jakiś cywilizowany sposób. Tak więc gdy to miała już za sobą, mogła wreszcie udać się na pełną adrenaliny podróż do łazienki, aby zostawić tam swój kosz. Czasami proste Chłoszczyść nie wystarczało. Ale wreszcie udało jej się stanąć przed z pewnością oszołomioną Isolde! Wtedy to właśnie pokazała dziewczynie że warto pojawić się w kuchni, a gdy już obie stanęły przed swoistym ołtarzem, Szkotka wzięła kilka butelek do rąk i pomachała nimi koło swojej twarzy, z niezmiernym bananem na twarzy spoglądając na swoją towarzyszkę. - No, to teraz ty pokaż swoje skarby! - zakomenderowała, odstawiając flaszki i zabierając się do przeszukiwania szafek celem znalezienia stosownych szklanek. Nieważne jak atrakcyjnym wydaje się popijanie z gwinta - dziś nikt nikomu nie będzie trzymał włosów.
Oświadcza się, że post nie był pisany pod wpływem żadnych narkotyków.
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Wszystko potoczyło się stanowczo za szybko. Ledwie Isolde zarejestrowała fakt, że Avalon jest półnaga, już miała ją na szyi, co nie było zbyt wygodne, biorąc pod uwagę ciężar kosza z jedzeniem. Mimo to uścisnęła ją wolną ręką i wymamrotała swoje zwyczajowe "zobaczysz, przeziębisz się", po czym pozwoliła odebrać sobie kosz i wciągnąć się do mieszkania, w którym z kolei było naprawdę ciepło. Is czym prędzej ściągnęła z siebie płaszcz, szalik i buty, ale niewiele to dało - w swetrze i tak było jej za gorąco, nigdy nie była ciepłolubnym typem, a nie przewidziała, że w mieszkanku Avy będzie tak gorąco. Odetchnęła więc głęboko i podążyła za Avalon, która wygadywała jakieś niedorzeczności. Is poczuła ukłucie zazdrości. Gen wili sprawiał, że Cufferborough we wszystkim wyglądała niesamowicie, nawet w samym staniku i kolorowych szortach i mimo że Isolde była zupełnie niewrażliwa na wdzięki innych kobiet, to poczuła się dosyć niekomfortowo. Z namaszczeniem odwiesiła swoje ubrania, po czym przejrzała się krytycznie w lustrze. Co by nie robiła, nigdy nie będzie tak ładna i seksowna jak Ava, choć może to i dobrze, bo miała dość innych problemów. Jeszcze tego by brakowało, żeby każdy się na jej widok ślinił! Przeczesała włosy i spróbowała uśmiechnąć się do lustra. Nie. Zdecydowanie... nie. Przy Avalon była tak pospolita i nieciekawa, że aż wstyd wychodzić z domu. Ale dopóki Berysowi zależało tylko na niej, dopóki patrzył na nią w taki sposób i całował tak żarliwie, Isolde była w stanie wiele znieść. Uśmiechnęła się tym razem pewniej i cała aż pojaśniała. Akurat w tej chwili z sypialni wychynęła Ava i pociągnęła ją do kuchni, gdzie na blacie stał cały arsenał butelek. Prawdopodobnie Isolde w całym swoim życiu nie widziała tylu butelek na raz, jeśli nie liczyć sklepów, więc wydała z siebie tylko ciche "och", tak typowe dla mniej jak delikatny zapach cytrusów i konwalii. Na sam widok takiej ilości alkoholu Is zrobiło się nieco słabo, ale nie dała tego po sobie poznać. W ogóle była dziś bardzo milcząca, ale Cufferborough zwalniała ją z konieczności mówienia, z czego Isolde skwapliwie korzystała. - Proszę bardzo - Bloodworth uśmiechnęła się słodko i gestem zarezerwowanym dla magików odsłaniających kapelusze, z których wyskakują białe króliki, ściągnęła lnianą ściereczkę, którą przykryła koszyk. - Voila. Tarta ze szpinakiem, serem feta i serem żółtym, pizza, ciasto czekoladowe i sałatka z kurczakiem. Jakoś powinnyśmy dotrwać do rana. Jeśli nie masz zamiaru opróżnić wszystkich butelek - dodała po chwili, unosząc lekko brwi i spoglądając w kierunku zaimprowizowanego barku, który naprawdę ją przerażał. Oparła się biodrem o blat i spojrzała na Cufferborough przeszywająco, czujnie i z lekkim niepokojem. - Okej, to teraz możesz mi powiedzieć, co wyczyniasz i co to za konspiracja - powiedziała właściwym sobie tonem, unosząc nieznacznie brwi i obserwując wilę, która z pewnością nie miała takiego porządku w kuchni jak sama Isolde. Szczerze wątpiła, by zaproszenie wynikało po prostu z chęci zobaczenia dawno niewidzianej koleżanki. Najprawdopodobniej Cufferborough miała coś na sumieniu albo coś ją gryzło, a Isolde wydawała się odpowiednią osobą do zwierzeń. Nawet jej to już nie dziwiło ani tym bardziej nie bolało.
Gwoli ścisłości, wszystko dzieje się jeszcze przed nieszczęsnym, niemal samobójczym Obliviate.
Zwyczajowe "zobaczysz, przeziębisz się" zostało, rzecz jasna, zbyte równie zwyczajowym "no to ruszaj się!", spychając obie dziewczyny w rejony niekoniecznie korzystnego dla którejkolwiek z nich status quo. Tyle szczęścia, że wreszcie wgramoliły się do opanowanej tęsknotą za latem (i wynikającego z niej gorąca) Siódemki, bo jeszcze dziwnym trafem Isolde mogłaby mieć niepodważalną rację. A przecież nie po to na kuchennym blacie ustawiony został cały - słusznie nazwany - arsenał butelek, aby mniej wybuchowa z blondynek była zdolna upatrzyć sobie jakąkolwiek okazję na rozległe moralitety. Z tegoż względu Avalon patrzyła na "swoje skarby" z niemal matczyną dumą i troską, uśmiechając się łobuzersko do dającej w tamtej chwili upust swojemu zaszokowaniu Kornwalijki. Oczywiście uznała to za pewnego rodzaju aprobatę względem całego procederu, jaki już dawno ułożyła sobie od początku do końca w głowie, ale nie miała najmniejszego pojęcia, że jest nieskończenie daleka od prawdy. Jej myśli zostały zresztą dosyć prędko odciągnięte od najdrobniejszej nawet refleksji nad wszystkimi wysyłanymi przez Bloodworthównę sygnałami, bowiem ta usłużnie posłuchała się polecenia wydanego nieco wcześniej przez Szkotkę, która swoją drogą dosyć prędko odnalazła upragnione szklanki, odstawiając je błyskawicznie na blat i po chwili dodając im do towarzystwa dwa kieliszki, bowiem nie wszystkie kupione przez nią alkohole nadawały się do rozciągniętego w czasie spożywania. Wyobraźcie sobie tylko jej niepowstrzymany zachwyt, gdy zajrzała do pokaźnego kosza, w którym dostrzegła nie tylko kuchenne majstersztyki samej Isolde, ale również pizzę - wedle podejrzeń półwili po prostu kupioną w jakimś sklepie, żeby nie było jej smutno z powodu niezrealizowanej prośby. Zdziwiła się jednak nieco komentarzem odnoszącym się do całej alkoholowej zbrojowni. - Ta, i może jeszcze sama? Nie, nie zamierzam. Ty mi w tym pomożesz - odparła z łatwością, posyłając przyjaciółce wyraz twarzy typu "nie myślałaś chyba, że będzie inaczej?" i zbliżając się do wyżej wymienionej zbrojowni, aby wskazującym palcem dotknąć kilku kusząco wyglądających butelek, jak gdyby zastanawiała się, którą opróżnić najpierw. Nie zdążyła nawet dokonać tego iście śmiertelnego wyboru, zanim Is jak zwykle postanowiła bez najmniejszych nawet skrupułów dogrzebać się do sedna sprawy. Cufferborough nie planowała jednak owego sedna wyciągać w stanie absolutnej trzeźwości, ale teraz, znienacka zaatakowana, nie miała innego wyboru. Popatrzyła po przyjaciółce jak ofiara najgorszej zdrady, z dozą wyraźnego spodziewania się podobnych manewrów już wcześniej, aż wreszcie westchnęła ciężko. - Chcę się trochę odprężyć, a konspiracja istnieje tylko dlatego, że obiecałam Utopii przystopować. Problem w tym, że to właściwie przez nią muszę się napić. Możemy do tego wrócić jak już będę kompletnie najebana? Ładnie proszę? - kocie oczka i niemal dziecięca podkówka miały posłużyć jako niezwyciężone środki perswazji, a półwila prędko powróciła do wyboru pierwszego zaciemniacza umysłu na ów wieczór. Padło na coś, co wyglądało jak najprawdziwsza whisky, z tym że nie miało na butelce żadnych etykiet. Dwie szklanki zostały wypełnione mniej więcej do trzech czwartych swoich objętości, a podając jedną z nich Izoldzie, Ava pozwoliła sobie na subtelne powąchanie zawartości. Po jej oczach wyraźnie było widać, że rozpływa się z zachwytu. - Zdrowie najlepszych partii w Hogwarcie - powiedziała, unosząc swoją szklankę i wolną dłonią pokazując na Bloodworthównę oraz samą siebie, a potem upijając niemały łyk alkoholu - Co jemy najpierw? - zapytała jeszcze, ponownie zaglądając do zawartości kosza z przeróżnymi kulinarnymi wspaniałościami.
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Isolde nigdy nie miała specjalnych ciągot do alkoholu, mimo że głowę miała mocną. Sęk w tym, że nigdy jej w niczym nie pomógł (no chyba że mamy na myśli zmniejszanie dystansu między nią a Vanbergiem, ale to inna historia), a tylko pogłębiał chandrę, jeśli ta ją dopadła. Dlatego przyglądała się butelkom ze sporą dozą nieufności, pamiętając też o świętej zasadzie, że nie należy mieszać trunków, jeśli nie chce się skończyć z głową w muszli klozetowej. Była w tak dziwnym stanie ducha, że naprawdę nie miała ochoty wszystkiego komplikować nadmierną ilością alkoholu ani też się zwierzać, choć możliwe że w którymś momencie napomknie Avie o swoim najnowszym... romansie? Nawet nie wiedziała, jak to nazwać, ale zdawała sobie sprawę, że wcale nie ma ochoty przyznawać się do tego dziwnego trzepotu serca, który odczuwała, ilekroć pomyślała o Berysie. No cóż, niestety, wszystko było paskudnie poplątane i Isolde zdawała sobie sprawę, że znalazła się w sytuacji, z której trudno jej będzie wybrnąć. Nie była ryzykantką, ale chciała postawić na Fairleya, który mimo wszystkich swoich wad sprawiał, że czuła się w jego ramionach najbardziej godną pożądania kobietą na świecie. Ich kłótnie, zażarte dyskusje, pojedynki na słowa, kpiny i wyznania cudownie stymulowały intelekt Bloodworth, a namiętne pocałunki rozpalały w niej pożądanie, nad którym trudno jej było zapanować. Nie potrafiła przestać o nim myśleć, jednocześnie zdając sobie sprawę, że w którymś momencie oboje będą cierpieć. - Może i pomogę, ale z mojej strony bez szaleństw - zastrzegła bardzo serio, unosząc dłonie w obronnym geście. - Upijam się na smutno - przypomniała Avalon, bo ta najwidoczniej zapomniała, a może nigdy nie wiedziała o tym fakcie? Nerwowym gestem odgarnęła z czoła niesforny kosmyk włosów i spojrzała na Avę z niepokojem. Te spojrzenia nie robiły na Isolde specjalnego wrażenia, bo nie rozumiała całej koncepcji, ale wzruszyła ramionami i pokiwała głową. Problemy należy rozwiązywać, a nie zalewać alkoholem, alkohol jeszcze nikomu w niczym nie pomógł, najwyżej zaszkodził, ale dziewczyna nie miała ochoty wygłaszać pogadanki na ten temat. Cufferborough jest dużą dziewczynką i skoro potrzebuje odlecieć, to Isolde nie będzie się kłaść w poprzek. - Skoro tak wolisz - zgodziła się bez specjalnego entuzjazmu, opierając się biodrem o blat i obrzucając nieufnym spojrzeniem te wszystkie butelki wypełnione ciekłym, choć chwilowym zapomnieniem. Przyjęła szklaneczkę whisky i obwąchała ją podobnie jak Ava. Nie była może wielką fanką tego trunku, ale w gruncie rzeczy nie miała też nic przeciwko. Niektórzy szczerze go nienawidzili, Isolde zaś ceniła przyjemne ciepło, które rozpływało się po całym ciele już po jednym łyku. Inna rzecz, że teraz zdecydowanie nie potrzebowała niczego na rozgrzewkę, bo na jej bladych policzkach zdążyły się już pojawić delikatne rumieńce. Uniosła szklankę w toaście, choć powątpiewała, czy sama zalicza się do tych najlepszych partii, ale uśmiechnęła się lekko i wypiła spory łyk whisky, nawet się nie krzywiąc. - Nie wiem, na co masz ochotę. Wybieraj - zachęciła ją Isolde, po czym upiła jeszcze odrobinę alkoholu, czując, że na jej policzkach wykwitają gorące rumieńce.
Pięćdziesiąt dwa przez siedem? Nietrudno było znaleźć ten adres - Pixie już zdarzało kręcić się w okolicach Tojadowej, kiedy odwiedzała swoich znajomych o dobrych sercach, wystarczająco miękkich, aby przenocować jej zmarznięty tyłek. Stanęła przed wejściem, krzyżując ramiona i przypatrując się chwilę drzwiom, jakby szukając w nich czegoś podejrzanego. Coś jej nie grało w zmianie podejścia tej specyficznej wili, ale to tłumaczyło się samo przez siebie - chyba taką miały naturę. Nie jej oceniać, dlatego przewróciła oczami i zapukała - niestandardowo, bo wcale nie trzy razy w niemalże równych odstępach, ale tworząc zupełnie osobną kompozycję dźwięków, która równie dobrze mogła być jakimś super tajnym znakiem. W gruncie rzeczy była zniekształconą wersją "Everlong" Zwierzęcej Magii i trwała, dopóki drzwi nie otworzyły się przed nią. Zatrzymała dłoń w powietrzu, kiedy aura Avalon owiała ją niespodziewanie. Zapomniała o tym zupełnie, ale pozbierała się szybko, mrugając dwa razy i rozluźniając palce uniesionej piąstki, poruszając nimi w geście przywitania. Trochę jak kot - niezgrabnie, ale jednak zgrabnie. - Ja zawsze czuje się pewnie, Cuffy - skłamała w ramach powitania, wiedząc, że obydwie są tego kłamstwa świadome. Stał przed nią żywy dowód na to, że pewność mogła stracić w ciągu ułamka sekundy. Przemknęła przez szparę, mijając próg - jeśli Avalon postanowiła oprzeć się ręką o framugę, Pixie nie widziała żadnego problemu. Przemknięcie pod jej ramieniem nie było trudne, tak samo jak lekkie szturchnięcie, a raczej muśnięcie jej palcem w łopatkę. - Wow, wciąż istniejesz - podsumowała. - No to jestem, ale trochę nie czaję, czemu nagle chcesz oglądać wszystkie moje tatuaże - wypaliła, przypatrując się jej na wpół podejrzliwie, choć zarzut niespecjalnie ją drażnił.
Felix Felicis rozbrzmiewało na całe mieszkanie z podebranego jakiemuś przyjacielowi odtwarzacza, wstrzykując do podświadomości Avalon potrzebę rytmicznego bujania się na boki i kiwania głową, a czasem nawet podśpiewywania znanych przez siebie elementów poszczególnych piosenek. Gdy Pixie w zadziwiająco szybkim tempie (w sumie nic dziwnego - przecież została o to poproszona, dlaczego więc miałaby się obijać?) dotarła przed jej drzwi, gospodyni była akurat w trakcie tworzenia nowego skręta, który sam w sobie stanowił jeden z wielkich eksperymentów na formule oprylaka. Wybita z rytmu, postanowiła przerwać swoiste tortury i wetknąwszy do ust własnoręcznie stworzonego papierosa, poszła otworzyć drzwi. W połowie drogi stwierdziła, że warto byłoby go jednak zapalić, ale nie zawróciła. Rzeczywiście, otworzywszy drzwi oparła się o framugę i stała tak, nieco się uśmiechając, w miarę jak Cheshire budziła w sobie wewnętrznego kota. Wyłapanie jej kłamstwa nie było nawet minimalnie trudne, dlatego też Pszczoła wywróciła tylko teatralnie oczyma, obserwując jak ciemnowłosa przemyka pod hipotetyczną barierą z chudego ramienia. Dotyku na łopatce trochę się nie spodziewała, co chyba świadczyło tylko o tym, że rzeczywiście musiała poćwiczyć panowanie nad swoją magią. Albo po prostu się do niej przyzwyczaić. - Istnieję tylko teoretycznie, to przez te wszystkie książki - odparła bez kłopotania się powitaniem, zamykając drzwi i kierując się z powrotem do sypialni - Chodź - mruknęła i skinąwszy na swojego gościa, zniknęła w pokoju. Gdzieś z biurka zgarnęła swoją różdżkę, wreszcie zbierając się do uczynienia jakiegokolwiek użytku z ciągle trzymanego między wargami zwitka papieru. Zaciągnęła się potężnie dymem, wypuszczając go w stronę sufitu, chwilę potem kierując się na łóżko, gdzie opadła na gromadzie poduszek nieopodal zagłówka. Spojrzała na Pixie wzrokiem ciężkim do określenia - trochę zapraszającym, trochę znudzonym, trochę nawet zmęczonym. - Nie mów mi, że nie wiesz, jak działają wile - odpowiedziała wreszcie na pytanie o tatuaże, chociaż próżno tu było szukać tego, czego oczekiwała Alkyone - Kaprysy, kaprysy, kaprysy. Trochę chcę się z nich wyleczyć, albo przynajmniej nauczyć się je tłamsić. A jak nie domyślasz się, jaki kaprys mam teraz, to chyba cię stąd natychmiast wyrzucę - dodała jeszcze, tym razem przyprawiając swoje spojrzenie o nutę uwodzicielstwa, wymieszaną z dosyć perwersyjnym wrażeniem rozbierania samym wzrokiem. Gdy więc nasionko poważnej niepewności zostało zasiane, przebiegła półwila z pomocą jednego z najprostszych czarów przyciągnęła do siebie popielniczkę, którą postawiła obok siebie. Zaciągnęła się dymem po raz kolejny, strzepując zbędny popiół. Niedługo potem na nowo podarowała swą uwagę ciemnowłosej - nie miała zamiaru jej oszczędzać. Ruchem palca wskazującego niemal rozkazała jej zbliżenie, a o powodzenie nie martwiła się wcale, bo przecież już od ostatniego "kaprysy" czarowała biedną Cheshire nie tylko głosem, ale całą swoją istotą. Atmosfera w ułamku sekundy nabrała szaleńczego napięcia, zwłaszcza z Arabellą rozbrzmiewającą po sypialni.
Przyjęła swoje niepowitanie, czekając z odpowiedzią aż do momentu, w którym wila udała się w kierunku pokoju. Zerknęła na nią, mimowolnie przesuwając wzrokiem po jej sylwetce. - Ok. Zawsze tak tkwiłaś w książkach? - dopytała, bo wciąż coś jej nie grało. Cheshire mogła nie być zbyt rozgarnięta, ale swoje wyczucie miała, a ono niezawodnie podpowiadało jej, że coś jest inaczej. Nie zastanawiała się nad tym przesadnie intensywnie. Była typem, który obok swojego istnienia prowadził luźne rozmyślanki. Teraz rozmyślanka pływała w okolicach ambicji Cufferborough albo jakiegoś motywu. Może szukała większego celu w życiu? Kilka pierwszych kroków przeszła wolnym tempem, rozglądając się po mieszkaniu, zahaczając wzrokiem o kuchnię i przyglądając się nawet temu, co wisiało pod sufitem. Resztę drogi, a zostało z tego może trzy, cztery metry, przyspieszyła i na koniec odłożyła swój niewielki plecak pod ścianę, przypatrując się z uwagą skrętowi, podpalanemu właśnie przez Avalon. Pociągnęła nosem, kiedy dym pozwolił jej na wyczucie jakiejkolwiek woni. - Z czym mieszasz oprylaka? - zapytała, kiedy jeszcze była w stanie myśleć jak zdrowy psychicznie człowiek. Później takie okazje zaczynały wymykać się jej z prędkością godną podziwu. Na moment straciła wątek, dopiero po sekundzie orientując się, że nie pamięta połowy z tego, co wila próbowała jej przekazać i to zapewne wtedy zarumieniła się lekko, do kompletu dorzucając subtelnie maślany wzrok. Nie walczyła z czarem ani trochę. Wysunęła swoją szczupłą nogę do przodu, aby za chwilę podążyła za nią kolejna, i nie czując ciężaru topornych butów, pokonała odległość dzielącą ją od łóżka. Wróć, od Cufferborough. Opadła z łatwością, wprawiając powietrze w lekkie zawirowanie, mieszające zapach jej perfum z dymem. Pochylała się nad Avalon, będąc blisko, bo skoro dostała zaproszenie, czemu miała z niego nie skorzystać? Opierając się na wyprostowanych ramionach, przeniosła ciężar ciała na jedną rękę, drugą pozwalając sobie zabrać kusicielce skręta. Pixie zaciągnęła się nim, uniosła brodę do góry i ze zbłąkanym na ustach uśmieszkiem, wypuściła dym na czoło wili. Dopiero wtedy udało jej się zauważyć, w jakiej jest pozycji i choć nie pamiętała, ani też nie rozumiała, całego przebiegu tej krótkiej wycieczki z bezpiecznego miejsca w tak ryzykowną bliskość, udało jej się odtworzyć jakieś pojedyncze cząstki. Nieładnie. - Khm - mruknęła cicho, z zaciekawieniem wpatrując się we wzorki na ścianie przed sobą. Skupienie się na czymś mniej absorbującym niż urok harpii miało jej pomóc w oczyszczeniu umysłu i zachowaniu jakiejkolwiek autonomii. - Zdesperowana jesteś, co? - dopytała, przygryzając wargę w skupieniu. Nieświadomie. Serio. - I samolubna. Jak tak miotasz tym czarem, to jakbyś wyrywała lalkę, nie człowieka, Avs - poinformowała, w trakcie oddając jej skręta i odsuwając się nieco. Nie zdążyła wcześniej zauważyć, że swoje kolana ulokowała po obydwu stronach nóg Avalon. Dokładniej ujmując, dopiero uświadomiła sobie, że rzeczywiście wgramoliła się na łóżko, dlatego teraz usiadła, lokując kościsty tyłek gdzieś nad kolanami dziewczyny i obracając się, aby sięgnąć do jednego buta, razem z ze stopą wystającego poza materac. - Nawet nie dałaś mi zdjąć butów. Zanim mnie zniewolisz, chcę ładną historię z motywami - zażądała, świadoma, że może sobie żądać do woli, a gdy przyjdzie co do czego, i tak o tym zapomni. Cholerne harpie. But wydał głuchy odgłos, kiedy wylądował na podłodze, uwalniając jej drobną stópkę od swojego ciężaru.
- Przez ostatni miesiąc przesiedziałam w książkach więcej, niż przez całą edukację i myślę że taka odpowiedź ci całkowicie wystarczy - wyjaśniła z pewnym rozbawieniem, podnosząc stosownie głos aby być dobrze słyszaną na korytarzu, gdzie Cheshire zdawała się jeszcze na kilka dłuższych chwil utknąć. Na chwilę obecną nie miała wystarczająco poważnej chęci tłumaczenia swojej nagłej odmiany podejścia do nauki, ale pewnie w późniejszym stadium spontanicznego spotkania i taki kaprys trafi się w opatrzonej niemal srebrzystymi włosami głowie. Na kolejne z pytań nie potrafiła odpowiedzieć, bowiem tamten dzień niezbyt sprzyjał jej w zapamiętywaniu jakichkolwiek faktów. Tym samym nie miała pojęcia, co znalazło się w spalanym skręcie, ale po zapachu i charakterystycznym drapaniu w gardle zgadywała, że to mugolski tytoń. Ograniczyła się jednak do krótkiego "z czym popadnie", wzruszając bez zapału ramionami. Dopiero później w jej, nazwijmy to, sposobie bycia dało się zaobserwować jakiekolwiek skupienie na zachodzącej sytuacji. Zdradziecki rumieniec wyłapała wzrokiem wręcz ekspresowo, znów wpuszczając na usta cień triumfalnego uśmiechu, choć zupełnie niezasłużonego. Uwielbiała obserwować wypieki na kobiecych twarzach i ta odsłona Piksowego oblicza wyraźnie przypominała Szkotce inną twarz. Problem w tym, że nie pamiętała czyją - wiedziała tylko, że znała ją od lat i że była to twarz wyjątkowa, trochę niecodzienna, absolutnie warta zapamiętania. To po części stanowiło powód, dla którego w ogóle napisała do Pixie. Czuła wyraźną lukę w pamięci, a pomiędzy desperackimi próbami jej załatania, zapragnęła sobie zająć myśli czymś innym. Samokształcenie w sposób inny niż wertowanie książek Archibalda zdawało się idealnym sposobem. Kradzież skręta i dalsze wydarzenia z tym związane przyjęła z wyraźnym kaprysem wymalowanym na twarzy. Nie po to wystosowała zaproszenie, aby zostać pozbawioną jednej z większych przyjemności tego popołudnia, a gdyby tego było mało, to jeszcze spotkać się z perfidnym wydmuchaniem sobie dymu na czoło. Nic dziwnego, że Alkyone mogła skorzystać z okazji do ucieczki, skoro Avalon zupełnie straciła panowanie nad jakimkolwiek czarowaniem i na swój sposób wyzwoliła niedoszłą ofiarę. Pełne oburzenia zamarudzenie (bo ani to jęk, ani to prychnięcie, ani to warknięcie - po prostu, zamarudzenie) wydobyło się z różowych ust. Podświadomy trik, mający na celu ugłaskanie gospodyni (a będący pod postacią rzekomo nieświadomego zagryzienia warg) nijak na to nie pomógł. - Pix, jestem wilą, mogę mieć każdego, dla mnie desperacja właściwie nie istnieje, oddawaj mi tego skręta - narzekała, wyciągnąwszy dłoń i z satysfakcją odebrawszy swoją małą przepustkę do osobistego raju. Po raz kolejny z całych sił zaciągnęła się dymem, powracając do znacznej obojętności przy obserwowaniu tego, jak Pixie ściąga swoje ciężkie buty. Ładną historię, pomyślała. Też mi coś! - Cienko mi idzie wymyślanie historii, a prawda nie jest jakoś szczególnie ładna, więc pójdziemy na kompromis. Muszę trochę zająć myśli i uczenie się czegoś nowego bardzo mi z tym pomoże. A że to ty zwróciłaś mi uwagę na kontrolowanie swojego czaru, to akurat ty zostaniesz króliczkiem doświadczalnym. No już, kończ to zdejmowanie i chodź tu, jeśli słabo się całujesz to pewnie szybko cię wypuszczę - skwitowała i roześmiała się, po raz kolejny napuszczając dymu do płuc, aby chwilę później na nowo zagęścić jego stężenie pod sufitem. Potem zaczarowała Cheshire na nowo, choć w sposób nieco delikatniejszy, żeby nie miała pretekstu do tego irytującego porównywania samej siebie do lalki zamiast człowieka. Z drugiej strony Pix powinna zostać ku temu wręcz zachęcona, bo przecież im bardziej Ava irytowała się podobnym stwierdzeniem, tym mniej chciała odmóżdżać swoją towarzyszkę. Ciężko jednak stwierdzić, czy zmuszając ją teraz do pocałunku, gdziekolwiek w myślach miała na uwadze pierwotny cel przyświecający aranżacji tej wizyty.