Przez całą drogę do siódemki nie padło ani jedno słowo. Od nie do końca przekonującego zapewnienia, że Utopia ma zamiar posłusznie iść tam, gdzie Avalon chce ją zaciągnąć, porozumiewały się tylko gestami albo znaczącymi wyrazami własnych twarzy. Dwudziestolatka przystawała parę razy, kiedy siedemnastolatka zostawała trochę z tyłu, przyjmując w pełni rolę strażnika, który prowadzi więźnia z powrotem do jego celi. Aż dziwne, jak doskonale zaczęła rozumieć ideę słów "to dla twojego własnego dobra". Bo jeśli Topka chciałaby znowu zwiać, to pewnie wpakowałaby się tylko w jeszcze gorsze tarapaty, niż te, których mogła doświadczyć w dalszej obecności Cufferborough. Ale ona już nie zamierzała czarować tej drobnej, zmordowanej dziewczyny. Nie mogła tego zrobić, nawet gdyby chciała. Zbyt mocno się teraz rozpraszała, głównie własnym poczuciem winy. Tym samym poczuciem winy, które kazało jej wprowadzić roboczy plan w życie, a drzwi do mieszkania numer siedem rzeczywiście zmienić w drzwi do celi numer siedem. Bo jeśli Blythe planowała robić sobie krzywdę, uciekając od Szkotki, to nie istniało żadne inne wyjście. Drepcząc spiesznie na Tojadową, Ava rozglądała się za różdżką Utopki. Miała nadzieję znaleźć ją pierwsza, żeby przypadkiem nie paść ofiarą jakiejś Drętwoty, czy jeszcze gorszego zaklęcia, którego dziewczyna pożałowałaby dopiero o wiele później. Głupie starania, bo raz, że zrobiło się już beznadziejnie ciemno, a dwa, że gdyby nawet znalazła ów patyczek pierwsza, to nie obeszłoby się bez szarpaniny. Widać było po siedemnastolatce ogromne zdenerwowanie, mimo strużek łez spływających od czasu do czasu po jej policzkach. Nie dało się więc pomyśleć, że ot tak przyjęłaby fakt odebrania jej chyba jedynej broni, jaką miała przeciwko i tak niezdolnej do wykorzystania swojego uroku półwili. Otworzyła przed nią drzwi, wpuszczając ją do środka. Poleciła jej jeszcze - a właściwie rozkazała - niczego z siebie nie zdejmować i powędrować do sypialni, a potem siedzieć tam, dopóki blondynka nie wróci z kuchni. Niezależnie od wykonania lub niewykonania tego polecenia, Cufferborough ściągnęła swoje buty, kurtkę odwiesiła na wieszak i weszła do przeklętego pokoju, aby zabrać stamtąd tę samą szklanicę, która mieściła w sobie jakiś czas wcześniej herbatę. Blythe jak pod wpływem jakiegoś impulsu popędziła do łazienki, pewnie śmiertelnie przekonana, że to tam zostawiła swoją różdżkę, ale niezmiernie się myliła. Avalon podniosła zgubę przy wychodzeniu ze swojego pokoju i dziękowała wszelkim opatrznościom za pokierowanie szatynki gdzie indziej, podczas gdy sama wsuwała rzeczoną różdżkę w spodnie, przykrywając ją jeszcze koszulką. Na korytarzu przypomniała jeszcze Gryfonce, żeby wracała do największego pokoju w całym mieszkaniu, a sama zniknęła w kuchni. Tam nalała sobie lodowatej wody, której kilka łyków upiła bez większego namysłu. Upewniwszy się, że nie zostanie przyłapana, schowała zgubę dziewczyny w jednej z kuchennych szuflad, a potem, chcąc zaklęciem nagrzać tę samą wodę, którą przed chwilą piła, zorientowała się że sama zapodziała gdzieś własną różdżkę. Z tym że pamiętała gdzie. Odwiedziła więc jeszcze na moment swój pokój, wzięła co miała wziąć, wróciła do kuchni, rzuciła potrzebne zaklęcie, znowu zawitała w sypialni i dała nagrzaną szklankę Blythe'ównie. Po drodze jeszcze po cichu przypieczętowała metaforę więzienia, zamykając zaklęciem drzwi na klatkę schodową. Wszystko dla jej własnego dobra. - Zrobiłabym ci więcej herbaty, ale... no, słyszałaś. A nie chciałam cię jeszcze ciągać po sklepach. Musiałaś tam zamarzać - podsumowała, siadając po tym wszystkim gdzieś naprzeciwko swojego więźnia. Toteż jeśli ów więzień siedział na łóżku, ona usadowiła się na biurkowym krześle. Jeśli zaś więzień zajął krzesło, ona zasiedliła łóżko. Potem zaś wszystkim zawładnęła cisza. Niezręczna, mordercza cisza, której Ava nie potrafiła przerwać. Wiedziała doskonale, że czegokolwiek by nie powiedziała, nic lepszego między nimi nie zawita. Chociaż rozważała jedną możliwość, ale ciągle bała się zostania uznaną za idiotkę.
Przez moment czuła się, jakby Cerber nie spuszczał z niej bacznego spojrzenia trzech par oczu. Czasami się nawet zastanawiała, czy nie istniał gdzieś naprawdę, skoro widziała już trzygłowego psa. A może to tylko złudny cień w głębi Zakazanego Lasu, gdy i tak była wystraszona do granic możliwości? Każdy szelest liści i trzask gałązki przerażał ją równie mocno, co powrót do domu Avalon. Rozsądek znów zaczął sprzeczać się z jakąś nieczystą siłą, spychającą go w granice Niebytu.
Nawet jeśli Szkotka nie była w stanie rzucić swojego uroku, Utopia tego nie wiedziała. Nie znała się na wilach na tyle dobrze, by zrozumieć każdy ich ruch i każde mrugnięcie okiem. A już zwłaszcza była nieświadoma tego, jak radziły sobie te, których los nie obdarzył matkami z zacięciem pedagogów i przez to nie przekazały swojego dziedzictwa jak należy.
Ucieczka była jedyną możliwością, ale bez różdżki, o której nieobecności nie była świadoma, aż do felernego momentu spotkania przyjaciółki, nie miała żadnych szans. Nieważne, jak bardzo by się starała, bez niej była bezbronna niczym małe dziecko. Nie żeby w innym wypadku było inaczej. Zazwyczaj niepewnie dzierżyła w dłoniach coś tak potężnego, czym nie do końca potrafiła się posługiwać. Nawet najprostsze zaklęcia sprawiały jej niekiedy ogromny problem. Nie byłaby więc zdolna do oszołomienia blondynki. Chyba że znów zaczęłyby nią targać silne emocje. Wtedy mogła dokonać naprawdę wielkich, ale i niebezpiecznych rzeczy. A potem załamałaby się tym, że zniżyła się do poziomu ranienia kogokolwiek. Jak gdyby jakiś obcy duch wstąpił w jej ciało, nakazując zagładę dla rzeczywistości, którą znała.
Wytarła twarz zmarzniętymi dłońmi, niemal już nic nie widząc przez łzy. W takich momentach brakowało jej Echo, która przytuliłaby ją, nie oczekując żadnych słów wyjaśnienia. Tak po prostu, ukazując tym samym, że jest przy niej i ją ochroni.
Przez moment rozważała wyminięcie Avalon na schodach kamienicy i ucieczkę – czy to do drzwi, czy w górę wprost na dach. Zważywszy na to, że nie miała miotły, drugie wyjście było zdecydowanie samobójcze. A otworzenie drzwi przez półwilę sprawiło, że i pierwsza opcja mogła pójść w odstawkę, bo przestała być możliwą do zrealizowania.
Znalazłszy się w mieszkaniu, od razu popędziła do łazienki, mając ogromną nadzieję na to, że znajdzie różdżkę. Plamy po wodzie na podłodze zmieszały się z piaskiem na butach, tworząc przy tym niewielką imitację bagna tuż pod wanną. Cufferborough będzie miała więcej do sprzątania, bo zmuszanie Utopii do użycia – i tak nieobecnej – różdżki nie było najlepszym pomysłem.
Rozejrzała się wokół, ale nic nie dostrzegła. Schyliła się nawet, by spojrzeć pod wannę. Nadal nic. Zdenerwowana wyszła z pomieszczenia, a uświadomiwszy sobie, że przenosi całe błoto na korytarz, zdjęła buty. Wciąż jednak było jej na tyle zimno, że nie ryzykowała choćby rozpięcia kurtki.
- Znalazłaś? – Zawołała do Avalon, bardziej przez wgląd na swoją własność, niźli chęć odezwania się do niej. Nie liczyła jednak na cud, uznając, że skoro spodziewała się różdżki w domu, zapewne ta znajdzie się na dworze. O ile w ogóle, bo do rana ktoś mógłby ją sobie przywłaszczyć – nawet przez przypadek. Jakiś pies złapie ją w formie zabawki, dzieciaki uznają za broń na placu zabaw, albo stara czarownica z Tojadowej stwierdzi, że opchnie ją na Nokturnie za symbolicznego galeona.
Znów pojawił się jej w głowie plan ucieczki, ale szybko z niego zrezygnowała, stwierdzając, że starsza Gryfonka pewnie się na to przygotowała, trzymając własną różdżkę w pogotowiu. Musiała tu zostać, przynajmniej do rana. Najwyżej wywinie się, gdy Ava zaśnie.
Wchodząc do pokoju, odwinęła jednak szalik i zdjęła czapkę. Włosy sterczały jej na wszystkie strony, jak gdyby przeszło przez nie tornado. Chyba się nawet nimi zbytnio nie przejęła, mając o wiele większe problemy z tym, co działo się wewnątrz niej.
Ostatecznie odrzuciła też kurtkę, zostawiając ją na podłodze. Mogłaby się pokusić o podejście do wieszaka, ale po co. Znów była wściekła jak osa, nie potrafiąca znaleźć ucieczki, bo okno, którym wleciała, zostało zamknięte.
Rozejrzała się bacznie po pomieszczeniu, poszukując dla siebie jakiegoś kąta, ale jedynym dostatecznie ciepłym miejscem pozostawało to nieszczęsne łóżko, od którego wolała trzymać się z daleka. Z pewnymi oporami usiadła jednak na nim i owinęła się narzutą, ukazując tym samym kolejną dozę swej żałosności, bo przecież mogła sięgnąć po pościel. Albo poprosić o jakiś koc. Narzuta wydała jej się jednak odpowiednia i ostatecznie duża, aby zwinąć się w kłębek niczym gąsienica w kokon. Pytanie tylko, czy po jakimś czasie wychynie z niego motyl, pełen gracji i poukładany tak, by nie popełniać żadnych błędów.
Wzięła od Avalon szklankę, czując przyjemne ciepło rozchodzące się po palcach. Choć była to zwykła, przegotowana woda, wypiła trochę, pozwalając, by jej ciało jeszcze bardziej się ogrzało. Jakaś niewielka cząstka odpowiedzialna za poczucie bezpieczeństwa była w tym momencie wdzięczna półwili za troskę, ale Utopia zdecydowała się ją odgonić jak natrętną muchę. Była tak nabzdyczona, że nawet zaczęła postrzegać świat przez pryzmat wszelkiego robactwa, pałętającego się latem przy trawniku przed domem.
Upiła jeszcze kilka łyków, nie przejmując się ani trochę dziewczyną, która usadowiła się na krześle. Zamiast tego, wpatrywała się w ten nieszczęsny zegar, który nadal bez końca wybijał czarną północ, choć miała krótkie wrażenie, że wskazówka jakby się poruszyła, odganiając nieco mroku. To tylko ułuda, w którą chciała wierzyć jak w dobrą wróżbę z chińskiego ciasteczka.
Odstawiła szklankę na szafkę przy łóżku, która stała się dziwnie pusta po tym, jak za pierwszym razem pobiegła do łazienki. Zaraz po tym spojrzała na Avalon i otworzyła usta, chcąc jej coś powiedzieć, ale szybko zrezygnowała. Przypomniała sobie sposób, w jaki zazwyczaj zdarzało jej się udobruchać zagniewaną Psyche. Sądziła, że podziała to i na półwilę, ale chyba nie chciała się z nią dzielić tą siostrzaną tajemnicą. No bo jak? Hej, Ava, opowiedzieć ci bajkę? Z imieniem Psychosis brzmiało to jakoś lepiej, ono po prostu tam pasowało. A słowa opowieści pełnych nadziei, przepełnionych magią jeszcze piękniejszą od tej, którą mogły posługiwać się na co dzień zazwyczaj naprawiały zranione uczucia i zbyt ciężką atmosferę. W tym wypadku jednak nie potrafiła się na to zdobyć. Zresztą, po tylu latach większość tych opowiastek ulotniło się jej z pamięci, pozostawiając tylko najistotniejsze szczegóły. Choć może tylko one wystarczyłyby do stworzenia czegoś urokliwego.
Myślą, mową, uczynkiem. Brzmiało jak jakaś niewypowiedziana modlitwa, którą zapewne wyczytała gdzieś w książkach. I każdym z nich mogła wszystko naprawić, ale nie mogąc sobie poradzić z tym pierwszym, nie zdobędzie się na kolejne. Najpierw trzeba oczyścić umysł, a dopiero potem działać. Nigdy na odwrót, bo skończy się tak, jak zawsze…
Okryła się szczelniej narzutą i położyła bokiem na łóżku, opierając głowę na puchatych poduszkach. Nadal się trzęsła, nie wiedząc jednak, czy wciąż z zimna, czy z tych okropnych emocji, które powinny dawno ulecieć. Skupiła się na towarzyszu zegara, marionetce, która co rusz przyciągała jej wzrok. Wpatrując się w nią, mogła wyrównać oddech, przestać się trząść. Właściwie mogła go nawet uznać za jedyną istotę, która by ją w tym momencie wysłuchała, może nawet coś poradziła.
Widok lalki pilnującej przedmiotu tuż obok w jakiś przedziwny sposób ją uspokajał. Dopiero teraz uświadomiła sobie, jak bardzo szczypią ją oczy i jak bardzo jest zmęczona. Chciała po prostu zasnąć, wierząc, że odejście w prawdziwy sen, wyleczy ten, w jaki zapadła podczas uroku wili. Nie sądziła jednak, że w ogóle uda się jej zamknąć oczy. Może gdyby spróbowała wyżalić się w myślach marionetce, byłoby jej lżej?
Hej, mały książę z szafy, ocalisz mnie przed złem? W zamian opowiem ci bajkę.
Gdyby nie to, że Utopia uznała swoją znajomość z Avalon za taką, którą dałoby się nazwać najzwyczajniej w świecie stanem wojny, to pewnie nie potrzeba byłoby wcale Echo, żeby bez pytania przytuliła Blythe'ównę i pokazała jej, że jest przy niej i ją ochroni. Cufferborough chciała to zrobić już od dłuższego czasu, a mając taką możliwość, pewnie biłaby się z myślami czy tam nieopodal ławki stać w tym nieruchomym uścisku, dając młodej poczucie bezpieczeństwa, czy jak najprędzej zabierać ją gdzieś, gdzie nie zamarznie. Z jednej strony to nawet dobrze, że ten stan wojny między nimi egzystował - przynajmniej nie trzeba się było nad takimi błahostkami zastanawiać. Z drugiej jednak niszczył w pewnym sensie ściągającą na siebie podobne dramaty, czasami motywując ją do poważnych rozważań na temat własnego istnienia, dziewczynę. Nieraz już miała w głowie plan ucieczki do Tybetu, żeby tam zostać najdziwniejszą pustelniczką, jaką miał kiedykolwiek poznać świat, ale prędko stwierdzała, że brakowałoby jej zbyt wielu rzeczy, żeby wytrzymać. Bo w Tybecie chyba nie było oprylaka, nie wspominając nawet o hogsach i ładnych dziewczynach. To z kolei idealnie obrazuje, dlaczego Avalon uznawała, że idea zakochanej wili jest tak idiotyczna, mimo że ona sama mogła być jakimś wyjątkowym przypadkiem. Określenie "skakała z kwiatka na kwiatek" samodzielnie wyrywa się przed szereg i nawet brzmiąc dosyć niepoprawnie, ma w tym przypadku sens. Nieraz w stosunku do Pszczoły używało się określenia osoby definiowanej przez niestabilność, właśnie przez takie skoki, przez uleganie impulsom, zachciankom, narkotykom je wzmacniającym. Była pewna, że to wszystko przez zdradliwe geny, które namieszały jej dawno temu w głowie i zapisały w umyśle taką skłonność do prędkiej zmiany zdań. Jak więc uznać podobną istotę za prawdziwie zakochaną, skoro nie potrafiła nawet na dłuższą chwilę usiedzieć w miejscu? Jej palce u stóp nadal odprawiały swój szaleńczy taniec, przez co chodzenie było niebywale podchwytliwe. Ale lubiła takie przygody. Zwykłe stawianie kroków to przecież banał, trzeba go więc zawsze nieco ubarwiać. - Jeszcze nie - odparła, akurat mniej więcej w tej chwili, w której zakrywała koszulką różdżkę Utopii. Zawsze była perfidna, zawsze lubiła robić ludziom na złość i zawsze lubiła sobie zbędnie pożartować, ale chyba jeszcze nigdy w życiu nie miała tak dobrego powodu do tego wszystkiego, pomijając oczywiście zbędne żarty, bo tej nocy nie odbył się nawet jeden. W każdym razie, siedząc na tym swoim ulubionym krześle, z głową opartą na ramieniu usadowionym na jego tylnym oparciu, nie mogła przestać wpatrywać się w bałagan na głowie siedemnastolatki. Już na co dzień miała ten swój specyficzny urok, który zawsze Bee przyciągał - ostatnimi czasy, jak widać, nieco zbyt mocno - ale w tym momencie przechodziła samą siebie. Blondynka walczyła ze sobą z całych sił, aby nie podejść do niej w celu uprzątnięcia wspomnianego bałaganu. Doskonale wiedziała, że jeśli przegrałaby tę walkę, zostałaby w najlepszym wypadku skrzyczana, a w najgorszym może nawet uderzona. Ostatnimi czasy dosyć często zdarza mi się wspominać o nadrzędnym prawie równowagi, którego najzwyczajniej w świecie nie da się złamać i dochodzę do wniosku, że znajduje ono zastosowanie także tutaj. Ava mogła wszystko zostawić po staremu, zachowując święty balans, oprylak podpowiedział jej jednak, że fajnie będzie wziąć sobie zbyt dużo z kruchej puli Utopkowej bliskości i mocno przechyliła szale. W tenże sposób odcięła się od możliwości jakiegokolwiek ponownego zbliżenia do szatynki na dosyć długi czas, jeśli nie na zawsze. Motyw rodem z tekstów antycznej Grecji, które na prawo i lewo forsowały ideę przeznaczenia, którego nie można oszukać. Ciekawe, czy to samo przeznaczenie działało też na nasze dwie Gryfonki, wbrew pozorom tak samo zagubione w swoich myślach. Cufferborough podniosła się z krzesła, aby podnieść leżącą od dłuższej chwili na podłodze kurtkę, co miało być swoistym lekiem na nieprzyjemny bezruch. Rzuciła okiem na zegarek, ciągle trwający w swej czerni. Nie dziwiła mu się, zwłaszcza że jakiś czas temu rozpracowała sposób jego działania. Przesiąknąwszy atmosferą pomieszczenia, nadawał swej tarczy kolor idealnie do niej pasujący. Zagadką pozostawała w pewnym stopniu czerń, bo mimo wszystko, Avie zdawało się, że zawsze mogło być gorzej. Nie było już płaczu, nie podniósł się niczyj głos, wydarzenia przebiegały szybko, ale z jakąś taką niespodziewaną delikatnością. Może to dobry znak na przyszłość, a może tylko kaprys losu. Ciężko stwierdzić. Szkotka odwiesiła ubranie swojej towarzyszki na wieszak nieopodal drzwi prowadzących na klatkę schodową, uprzednio otrząsając ją jeszcze ze wszelkich pognieceń, jakich mogła się nabawić podczas swojego pobytu na w miarę cienkim, sypialnianym dywanie. Wzięła jeszcze głęboki wdech, a wracając do pokoju powoli wypuszczała powietrze. Pierwsze spojrzenie umieściła, rzecz jasna, na Utopii, u której dalej zauważała drżenie. Aż nabierała potężnej ochoty spoliczkowania samej siebie z całej siły, bowiem w wyjątkowych sytuacjach ratowała się tym przed własną głupotą. Świadomość doprowadzenia do takiego bałaganu niszczyła ją od środka, ale równocześnie tworzyła coraz większą chęć wynagrodzenia tego dziewczynie co najmniej stokrotnie. Pierwszym i jedynym krokiem na chwilę obecną mogła być tylko troska. Zrobiła więc kilka kroków, aby stanąć obok łóżka, uważając przy tym, żeby nie zasłonić Blythe'ównie Księcia. Zauważyła, jak się w niego od dłuższego czasu wpatrywała. Nachyliwszy się, wyciągnęła rękę do przodu, aby oprzeć na niej ciężar swojego ciała, kiedy ta już wyląduje na łóżku. Potem, drugą ręką, odgarnęła pościelowy zawijas - ktoś bardzo nieumiejętnie umieścił ogromną pościel na tak małej przestrzeni, więc trzeba ją było porządnie "kompresować" - a potem okryła stosunkowo grubą pościelą siedemnastolatkę. Tym sposobem młoda nie musiała nawet wstawać, żeby Avalon mogła swój drobny gest doprowadzić do skutku. Potem przykucnęła jeszcze, aby dopilnować, że porządnie opatuli brązowowłosą, a kiedy już upewniła się, że wszystko jest dobrze, wróciła do pionu. Sama też zaczęła się wpatrywać w Prince'a, ale prędko tego pożałowała. Poczuła, jak po jej policzku spływa pojedyncza łza na wspomnienie ostatnich chwil jego życia, które bezpośrednio wiązało się ze wspomnieniem obserwowania matki podczas jej przemiany. Nie za bardzo chciała, aby Utopia to zauważyłą, więc prędko naciągnęła na dłoń rękaw swojej bluzki, którą uznała za stosowną do wychodzenia na zewnątrz i otarła zarówno łzę, jak również ślad po niej. - Nigdy ci o nim nie opowiadałam, prawda? - mruknęła znikąd, spoglądając nieco jeszcze przeszklonymi oczyma na Utopię, choć w panującym półmroku nie powinno być tego zbytnio widać - Poznaj mojego... młodszego braciszka. Miał na imię Prince i... - w tej chwili stawała na palcach, aby rzeczonego Prince'a ściągnąć jak najostrożniej z szafy. Wracając z nim do dziewczyny, chwyciła swoją różdżkę i machnęła nią, półmrok przemieniając w słabe, ale prześliczne światło miniaturowych pochodzące z lampek uwieszonych pod sufitem. Jak niebo z gwiazdami, tyle że one miały nie tyle na owym niebie błyszczeć, co oświetlać całe swoje otoczenie. Odkładając magiczny patyczek na biurko, chwyciła za krzesło i podsunęła je do łóżka, aby stało praktycznie naprzeciw twarzy Utopca. Potem usadowiła na nim marionetkę, poprawiając ją jeszcze kilka razy. Przyzwyczajenie z dzieciństwa. Nigdy nie chciała, żeby miał niewygodnie, mimo że on sam jakoś nie poprawiał swojego usadzenia. Widać zawsze było mu dobrze. - I cóż. Kiedyś był żywy - zakończyła smutno poprzednią myśl - To jedyne miłe wspomnienie, jakie wyniosłam z Penny's Haven - dodała, siadając po turecku obok krzesła i łóżka zarazem. Nie opierała się o nic, co było powodem jej lekkiego przygarbienia. Powstrzymywała się od patrzenia na siedemnastolatkę, mając wątpliwości co do tego, czy przypadkiem nie spotka się z obrażonym spojrzeniem. Ale chciała mówić cokolwiek, nawet jeśli oznaczało to przywołanie jej domu i jej rodziców, czyli dwóch najgorszych rzeczy w całym jej życiu. Przed Utopią mogła się w podobny sposób otworzyć, a jednak przed Pixie nie będzie w stanie, za parę dni wybuchając ogromnym oburzeniem na pytania ciemnowłosej o owe dwie rzeczy. Wzięła głębszy wdech, taki, jaki zawsze się bierze przed dłuższą wypowiedzią. - Bardzo lubił tańczyć. I doskonale wyczuwał moje nastroje. Nie wiem gdzie się tego wszystkiego nauczył, ale przekazał mi to dosyć rzetelnie. Ciągle pamiętam niektóre kroki, a to wszystko było tak dawno temu... No, nieważne. Prince był moim rycerzem w drewnianej zbroi. Zawsze chciał mnie chronić przed rodzicami, aż pewnego razu chyba dopiął swego. Niezbyt kojarzę jak to się wszystko rozegrało, ale podejrzewam że to moja mama go tak urządziła. W całości wyglądał o wiele lepiej. A już w ogóle wyglądał lepiej, kiedy żył. Ale w sumie nie to chciałam powiedzieć - zauważyła, chwilę wcześniej półświadomie wskazując na fragment odłamanej nogi, który jeszcze wystawał z tułowia równolegle do o wiele mniej uszkodzonej kończyny - Pójdę nocować do kuchni - tu wreszcie odważyła się przenieść spojrzenie na dziewczynę, do której siłą rzeczy cały czas mówiła - Księcia zostawię z tobą, żeby cię przypilnował. Na pewno nie zatrzyma cię przed błąkaniem się po mieszkaniu, albo przed wyjściem stąd, bo od tego są zaczarowane drzwi, ale odgoni wszystkie koszmary. Serio. Kiedy mi go zabierali, jeszcze w domu, nie potrafiłam zasnąć na dłużej niż dziesięć minut. Tak długo jak jest gdzieś blisko, o nic się nie martwię. I ty też nie powinnaś. Tylko musisz nam obiecać, w sensie mi i Prince'owi, że nie będziesz chciała zwiać. Jutro cię wypuszczę, przyrzekam. Ale masz chociaż spróbować zasnąć, okej? I już więcej nie płacz, bo... - o wiele zbyt długa przerwa - Bo łamiesz mi serce.
Jakby nie patrzeć, pszczoły skakały z kwiatka na kwiatek, biorąc z niego to, co najlepsze i zostawiając go samemu sobie. A że imiona miały swoją moc, coś w tym musiało być. Kraina pełna szczęścia przemieszana z owadem, który droczył się z łąką. Tego kwiatu jest pół światu, jak to mawiają, ale czasem trafiał się przecież ten jeden, wyjątkowy, do którego chciało się powrócić, ale ta możliwość została odebrana. Dlaczego? Bo wszystko, co dało się z niego wyciągnąć, zostało już przyjęte przez pszczołę i ta mogła się jedynie oddalić do swojego ula, by po odpoczynku ruszyć na kolejne łowy.
Tybet z kolei brzmiał podobnie do Niebytu. Czyżby Avalon podświadomie uznała go za miejsce, do którego mogła się oddalić, nie zważając na otaczającą ją rzeczywistość?
Czasem Utopii zdawało się, że zbyt mocno pogrążała się w swoich marzeniach, by zrozumieć funkcjonowanie świata. Był dla niej całkowicie obcy, widziane z perspektywy dziecka, które jest zbyt ufne. To odczucie zostało jednak nadwyrężone i mogła się jedynie oddalić, pogrążając w zadumie nad sensem swojej wiary w innych ludzi. Już nieraz była zraniona, a mimo to wciąż leciała za nimi jak ćma do ognia. W pewnym momencie musiała się jednak sparzyć i przez to czuła się tak potwornie. Coś ściskało ją w środku, wyzwalając niechęć do miejsca, w którym się znajdowała. Niebyt, w który odesłano jej rozsądek zdawał się odpowiedni na spędzenie tam resztek marnego żywota. Nawet we własnej głowie zaczynała brzmieć jak desperatka.
Gdyby się jednak dowiedziała, że Avalon celowo ukryła jej różdżkę, tym bardziej wściekłaby się nie na żarty. A Blythe’ówny w takim stanie nie widział chyba nikt. Nawet kiedy starała się wyglądać groźnie, zazwyczaj drżały jej usta, a oczy były przeszklone od łez. Nijak była podobna do harpii, które w swym gniewie potrafiły nawet zabić. Może jednak udałoby się jej to osiągnąć? Roztrzaskałaby wszystko w drobny mak, przyglądając się z rozkoszą, jak wiatr zwiewa drobiny gdzieś daleko w świat.
A już z całą pewnością zdenerwowałaby się, gdyby Szkotka rzeczywiście zdecydowała się tknąć jej włosy. Na co dzień nie lubiła, gdy ktoś wciskał dłonie w jej czuprynę, nie mówiąc już o stanie wegetacji, w jakim zdawała się teraz znajdować. Co jednak miałaby wtedy począć? Zazwyczaj to te małe pieski w torebkach szczekają najgłośniej, a wyglądają przy tym tak żałośnie, że nikt nie bierze ich na poważnie. Czuła się teraz trochę jak ten mizerniak, wpakowany w siatkę na zakupy i targany przez całe miasto, jak gdyby nie mógł iść o własnych siłach. Czy tego właśnie chciało od niej życie, gdy wydawało jej się, że klątwa malinowej kredki Psyche opadła? Najwyraźniej prawdziwy urok miał się ziścić dopiero teraz, a przeklęty przedmiot mścił się za chęć spalenia go na stosie. Z wróżbami już tak było, że gdy próbowało się za wszelką cenę ich nie spełnić, one jak na złość i tak znajdowały wyjście z sytuacji, by się ziścić. Na samą myśl o kartach czy kryształowych kulach miała ochotę prychnąć, ale z drugiej strony powoli zaczynała wierzyć w to, że można wyczytać z nich przyszłość. A skoro się dało, to musiało istnieć i przeznaczenie, którego nie dało się uniknąć. Musiała poprosić starszą siostrę, by ta spróbowała znaleźć jakieś wyjście z sytuacji i przewidzieć jej słońce wychodzące zza chmur.
Zacisnęła palce na narzucie, starając się nie odrywać wzroku od szafy. Wiedziała, że Avalon się podniosła i kusiło ją sprawdzenie, co takiego zamierzała zrobić, ale bała się na nią spojrzeć. Lęk wciąż przeszywał ją na wskroś. Normalni ludzie by krzyczeli, może nawet bili i się wyrywali, byleby nie wracać do mieszkania półwili, nie pozwoliliby się tak traktować, nie dawali nadziei na jakąś szansę zgody, ale nie Utopia. Ona z całą pewnością nie należała do osób normalnych i zamiast walczyć o swoją własną godność, wolała zamknąć się na cały świat. Udawać, że nic wokół niej się nie działo, a ona mogła sobie egzystować zwinięta w kłębek, jak gdyby nic złego nie mogło jej się stać. Mechanizm obronny tak dziwaczny, że aż trudny do zrozumienia, ale nawet wtedy, gdy była wściekła, nie wyzwalała z siebie tego gniewu.
Pozostawała w stagnacji, nie zwracając uwagi na kolejne poczynania swojej przyjaciółki, mimo że te najwyraźniej miały uderzyć w szatynkę. Sama nie była pewna, czy będzie ją wiecznie ignorowała, ustanawiając wszem i wobec, że Cufferborough nie istnieje. Zrobiło się jej jednak o wiele cieplej, przez co tym bardziej poczuła się senna.
W końcu jednak odważyła się spojrzeć na półwilę, a gdy spostrzegła, że ta ociera rękawem policzek, znów się odwróciła. Czy to przez nią? Zresztą, co za różnica. Przecież Utopia wylała dziś więcej łez z winy Avalon.
Ponownie zwróciła na nią uwagę dopiero wtedy, gdy przesłoniła jej widok szafy, zdejmując małego księcia i sadzając o wiele bliżej. Mogła mu się teraz przyjrzeć bez presji czarnej tarczy zegara i dopiero teraz dostrzegła, że marionetka była ranna. Inaczej nie umiała tego nazwać. Wpatrując się w nią, w jakiś dziwny sposób związała się z lalką, widząc w niej metaforę swojego serca. Przeszło jej, gdy zaczęła słuchać historii Avalon, uznającej Prince’a za swojego brata. Wbrew wszelkim negatywnym odczuciom, jakie w tym momencie w stosunku do niej przejawiała, to wyznanie sprawiło, że zrobiło jej się smutno. Nie z powodu tego, do czego doprowadziła jej przyjaciółka, a dlatego, że jej i małemu księciu stała się tak okropna krzywda.
- Dlaczego twoja mama go… zabiła? – Wydobyło się z jej ust, nim zdążyła ugryźć się w język. Nie powinna była zadawać tego pytania, ale ciekawość przezwyciężyła, rozganiając ciszę, którą obiecywała sobie zachować. Matki chyba miały to do siebie, że wszystko psuły. Chyba nie chciałaby nią być, obawiając się zranić swoje nieistniejące dzieci.
Utopia słuchała dalszych słów Avalon, żałując, że pościel nie była diabelskimi sidłami, które pochłonęłyby ją, zakopując w podłodze. To nie było ani trochę przyjemne i było jej żal półwili, mimo że przecież sprawa wyglądała zupełnie inaczej. To Cufferborough ją zahipnotyzowała i całe to zło, to jej sprawka. Dlaczego więc Blythe miała poczucie winy? Okropność sumienia dawała się we znaki.
Łamiesz mi serce.
Po tych słowach przekręciła się, chowając twarz w poduszkach, by nie patrzeć na dwudziestolatkę. Naprawdę to powiedziała? Znów zachciało jej się płakać i jednocześnie podrzeć wszystko wokół na strzępy. Coraz bardziej nienawidziła tej sytuacji.
Odczekała, aż Avalon zniknie za drzwiami i podniosła głowę, spoglądając na Prince’a. Nie ruszył się ani o milimetr, strzegąc łóżka jak prawdziwy rycerz. Znów zaczęła postrzegać w nim brakującego jej teraz przyjaciela. Uśmiechnęła się do niego, choć wyszło jej to dość mizernie i podniosła się, zrzucając przy tym kołdrę. Nadal jednak pozostawała owinięta narzutą.
Siedząc naprzeciwko marionetki, chciała ją wziąć w ramiona, ale zrezygnowała, stwierdzając, że pewnie Avalon by to zauważyła. Lepiej, żeby siedział na swoim miejscu, racząc ją swoim towarzystwem.
- Hej, Mały Książę – odezwała się do niego szeptem, a w jej głosie dało się wyczuć zalążek nadziei, że lalka jej odpowie. Odczekała chwilę, układając sobie wszystko w głowie, ale drewniany człowieczek wciąż milczał. Mimo to miała wrażenie, że całkowicie poświęcał jej teraz swoją uwagę. – Dlaczego tak się stało? Skoro jesteś rycerzem, powinieneś ją chronić – przed błędami, przed samą sobą.
Odetchnęła, starając się nie rozkleić. Doszła do wniosku, że żaląc się marionetce, zdoła bardziej pogodzić się z tą sytuacją, poukładać ją sobie w głowie. Może nawet porozmawiać z Avalon bez kolejnych łez.
- Błędy uczą prawdziwego życia? Możliwe, że masz rację, Mały Książę. Ale zraniła mnie, a ja nie potrafię zrozumieć, dlaczego.
Pociągnęła nosem, próbując się nieco uspokoić. Coś, co pod urokiem wili wydawało jej się spełnieniem marzeń, potem tylko złośliwą przyjemnością, teraz ścierało się z upokorzeniem. Ale przecież każdy popełnia jakieś głupstwa, zwłaszcza pod wpływem oprylaka. Na przykład bierze ślub.
- Naprawdę twierdzisz, że tylko w takich momentach przekonujemy się, czy naprawdę nam na kimś zależy? I wtedy powinno się wybaczyć?
Rozmawiała sama ze sobą poprzez zwykłą zabawkę i gdyby patrzyła na to z boku, pewnie uznałaby to za przejaw infantylności. Ale ta marionetka była też przyjacielem z dzieciństwa Avalon, miała kiedyś duszę i być może ona nadal istniała gdzieś w głębi, podświadomie dając jakieś wskazówki.
- Powinnam tam pójść?
Miała oczywiście na myśli kuchnię, do której ulotniła się półwila. Nie czekając na, i tak nie mającą nadejść, odpowiedź Prince’a, podniosła się powoli z łóżka, uważając, by nie strącić marionetki z krzesła. Z narzutą na plecach ruszyła przed siebie, przy okazji ciągnąc po podłodze cienki dywanik, który zatrzymał się na progu przy korytarzu. Nie przejmowała się tym nieporządkiem, uznając za swój jedyny cel wyjście z pokoju.
Ukradkiem sprawdziła, czy drzwi wyjściowe naprawdę były zamknięte, ale pomimo naciśnięcia klamki, ani drgnęły. Sfrustrowana zawróciła w stronę pomieszczenia, w którym znajdowała się jej przyjaciółka, ale nie weszła do środka. Zatrzymała się w progu, przyglądając przez chwilę dziewczynie. Z tymi jasnymi włosami przywodziła jej na myśl widmo; jednego z duchów, z którymi często rozmawiała, szukając starych mądrości.
- Otworzysz mi drzwi? – Spytała, choć zupełnie nie tak to miało wyglądać. Po prostu zdenerwowała się tym, że naprawdę została tu uwięziona jak w klatce. Poczuła się jak chomik zdany na łaskę właściciela, mający do dyspozycji jedynie kołowrotek, który wydał się jej teraz dość zabawną metaforą dla Małego Księcia, z którym przed chwilą rozmawiała.
Okryła się szczelniej narzutą, choć skutki wieczornego spaceru nie były już tak okropne. Chciała się wydostać i zwiedzać ulice Londynu, więc to dostała. Może niekoniecznie w takiej postaci, w jakiej sobie zamarzyła, zważywszy na to, że jej orientacja w terenie miejskiej dżungli była dość opłakana, ale jednak. O wiele bardziej wolała lasy i możliwość wyrysowania kręgów na ziemi. Jak indiański szaman, szukający kontaktu z naturą.
Wiedziała, że Avalon nie zgodzi się jej stąd wypuścić. Nie bez powodu przecież zamknęła wszystkie wyjścia. Zrezygnowana usiadła na podłodze, opierając się o futrynę. Tak, jakby i ona mogła odgrodzić blondynce jedyną możliwość ucieczki.
- Rozmawiałam z Princem – powiedziała cicho, nie zdając sobie sprawy, jak groteskowo to musiało brzmieć. Przecież to był tylko monolog drobnej istoty targanej żalem i złością. – Twierdził, że powinnam ci wybaczyć, ale ja nie… nie potrafię, dopóki nie zrozumiem.
Oparła głowę na kolanach, obejmując je rękami, tak że znów tworzyła kokon z narzuty, nadal jednak blokując wyjście z kuchni. Chyba jednak Mały Książę się mylił. Nie powinna ruszać się z pokoju.
Odpowiedź na zadane sobie pytanie mogła postawić na kilkaset sposobów. Różniły się one między sobą głównie procentem szczerości w nich zawartym, ale oprócz tego posiadały inne podejścia do sprawy. Można wszak było zaznaczyć swoje prowokacyjne słowa wypowiedziane tamtego dnia, które doprowadziły do ogromnej awantury, ale można je również było zataić. Można było napomknąć o tym, że Kirstin była stuprocentową wilą, więc tym częściej traciła nad sobą panowanie, albo zasugerować, że wszystko co robiła, było jej własnym zamiarem. Można też było zupełnie pominąć kwestię kłótni z matką, nie odpowiadając na pytanie. Ale Avalon chciała odpowiedzieć. Czuła, że nawet jeśli tego nie zrobi, to i tak nie ucieknie od ciekawości Utopii. Nie uważała tego, rzecz jasna, za coś bardzo złego, bo tę dziewczynę traktowała ze znaczną taryfą ulgową. Poza tym, gdzieś już zdarzyło mi się chyba nawet napomknąć o ludzkiej dociekliwości będącej matką postępu, dlatego też całkiem prawdopodobnym zdaje się stwierdzenie, że Blythe w pewien sposób popychała ludzkość naprzód. Nic więc dziwnego, że Cufferborough czuła się dosyć mocno zobowiązana do zaspokojenia potrzeby nabycia nowej wiedzy, zwłaszcza że sama nie znosiła, kiedy ktoś nie dawał jej odpowiedzi. - Nie jestem tego w stu procentach pewna, ale zdaje mi się, że wcale nie chciała zabić akurat Księcia, tylko... - nie dokończyła, bo nie była nawet w stanie. Wierzyła w bystrość siedemnastolatki i założyła, że ta doskonale zrozumie, kogo tak naprawdę chciała zamordować Kirstin. Oczywiście, wszystko to, co zostało właśnie opowiedziane, każdego normalnego człowieka powinno mocno przygnębić, dlatego też blondynka wcale nie zdziwiła się faktem schowania głowy w poduszkach, który nastąpił u Topki kilka chwil później. Ściągnęła usta, nie do końca pewna tego, czy ów manewr był reakcją obronną przed obecnie dalekim od sprawności urokiem, czy raczej aktem litości, mającym na celu schowanie kolejnych łez. Zastanawiała się nad tym stosunkowo krótko, aż wreszcie sięgnęła pod łóżko, aby wyciągnąć stamtąd niewielki, zawiązany sznurkiem worek. To tam schowała cały asortyment do nocowania, jaki miała przygotowana na ich drobne wagary. Koce, materac i inne drobiazgi - które wymienimy sobie konkretnie najpewniej za jakiś czas, kiedy okaże się, że są potrzebne - wszystko przechowywała tam starannie zmniejszone swoim ulubionym zaklęciem. Ruszyła się z miejsca po blisko minucie, stwierdzając że nie może zmuszać Blythe'ówny do tak długiego oddychania przez poduszki. Wyszła do kuchni z różdżką oraz workiem w dłoni, a także okropnym brakiem wyrazu na twarzy. Zdaje się, że ją również zaczęła męczyć tak drastyczna zmiana w relacjach ze swoją jedyną prawdziwą przyjaciółką. Ale tak to już w życiu bywa, że mając czegoś zbyt mało, człowiek stara się to jak najmocniej przy sobie trzymać. A wychodzi jak zwykle. Będąc już na miejscu, nie za bardzo wiedziała za co się zabrać. Odłożyła przyniesione ze sobą fanty na blat "wyspy" pośrodku pomieszczenia, a sama chodziła wszędzie gdzie się dało, byleby tylko chodzić. Palce u stóp, choć coraz słabiej, dawały znać, że oprylak ciągle gdzieś tam krąży po jej organizmie, ale ona dawno przestała odczuwać wszelkie jego efekty włącznie z hiperaktywnością stóp, do której dawno temu się przyzwyczaiła. Chcąc zająć czymś myśli, wertowała wszystkie szafki, szuflady i tak dalej, układając wszelkie znalezione w nich sprzęty w nowe, bliżej nieokreślone sposoby. Zwykle i tak nie korzystała z tego pomieszczenia w jakimś znaczącym stopniu, więc na dłuższą metę nie robiła sobie nawet bałaganu. Jednakże rejonu, w którym schowała różdżkę Utopii, nie dotykała ani na moment. Musiała pamiętać, gdzie jest zguba dziewczyny, żeby potem móc rzeczoną zgubę w swój od dłuższego czasu zaplanowany sposób oddać. Ale na to trzeba było jeszcze poczekać parę godzin, zresztą na chwilę obecną działy się o wiele ciekawsze rzeczy - przyhamowawszy na moment w kwestii aranżowania na nowo całej kuchni, Cufferborough usłyszała, jak Utopia rozmawia z Księciem. Początkowo nie mogła uwierzyć, ale w miarę jak robiła coraz to kolejne kroki w stronę korytarza, dźwięki nabierały wyraźności, a ona przekonania. Choćby nie wiadomo jak mocno próbowała, nie potrafiła powstrzymać uśmiechu. Gryfonka przypomniała jej momenty, kiedy sama radziła się marionetki w setkach przeróżnych spraw, oczywiście jeszcze w okresie życia małego rycerzyka. Blondynka nie stała jednak w progu kuchni zbyt długo, w pewnym sensie spodziewając się niedługo wizyty Blythe'ówny. Wiara w retorykę Prince'a była teraz niebywale ogromna - tak bardzo, że przypomniała Avie o konieczności zapalenia w pomieszczeniu jakiegoś światła, żeby nie tkwić w mroku. Aż dziwne, jak udało jej się przearanżować tyle rzeczy w niemal zupełnej ciemności, ale na potrzeby wolności wyobrażeń nie będziemy wyjaśniać tej kwestii. Machnęła różdżką, a wszystkie żarówki rozbłysły. Tak było zdecydowanie lepiej. Kiedy szatynka pojawiła się w progu kuchni, półwila akurat rozkładała magiczny materac, który po paru sekundach samoistnie zwiększył się, jak gdyby ktoś potężnie go od środka nadmuchał. Z tym że to wcale nie był dmuchany materac, a zwyczajny, taki jakie się wkłada do łóżek. Szkotka obróciła się o sto osiemdziesiąt stopni, słysząc dosyć oczywiste pytanie, na które od razu odpowiedziała "Nie mogę, bo nie obiecałaś". Wzruszyła potem ramionami, robiąc dosyć jednoznaczną minę. Chciała dziewczęciu przekazać, że sama to na siebie ściągnęła, a będąc przecież mistrzynią ekspresji, pewnie uczyniła to w doskonały sposób. Kiedy jednak Utopia osunęła się na podłogę, Avalon momentalnie wykonała podświadomy krok do przodu. Plan niby całkiem sprytny, jednak dwudziestolatka nie zamierzała w najbliższym czasie wychodzić z tego pomieszczenia, toteż wyjście nie zostało jej zbytnio zagrodzone. Mimowolnie uniosła kącik ust ku górze, słysząc przyznanie się przez młodą do rozmowy z lalką, ale prędko wróciła do poprzedniego, nieco zmartwionego wyrazu, żeby nie wyjść na prześmiewczą. Zrobiła kilka kroków w stronę Angielki, aby potem usiąść nieopodal niej i oprzeć się bokiem oraz głową o ścianę. Westchnęła cicho, znowu poświęcając dłuższych kilka chwil na układanie jakiejś sensownej wypowiedzi. Po głowie ciągle tłukła jej się alternatywa wyrzucenia z siebie jednego, krótkiego, bezpośredniego wyznania. Ale to nie było takie proste, bo sama nie była pewna, czy to wyznanie określa szczere uczucia. Mimo że kłębiły się w niej od dłuższego czasu, przez co nie mamy na myśli tygodnia czy dwóch, ale kilka długich miesięcy. - Wiesz jak to jest kiedy... chcesz komuś powiedzieć coś istotnego, dać komuś znać o tym, co czujesz, ale nie potrafisz znaleźć na to słów? I próbujesz zrobić coś innego, co ma w założeniu dać ten sam efekt? Wtedy... no, wtedy, mówiłam do ciebie. To nie były puste słówka, takie, które się rzuca żeby urok ciągle mocno trzymał. Mam nadzieję, że nie myślisz sobie teraz, że złamałam obietnicę. Chciałaś rozumieć, więc wspominam. Nie wiem... nie wiem, jak to się wszystko rozgrywa w... normalnych okolicznościach, to pomyślałam trochę i próbowałam kierować się własnym wyobrażeniem. Utopia, ja bardzo dziwnie się czuję. Mam tak pierwszy raz w życiu. Jeju, tyle razy słyszałam teksty o jakichś motylach w brzuchu, o jakichś skowronkach, jakichś innych... widzisz, właśnie dlatego mówię że nie potrafię znaleźć słów. No i nie wiem, czy to co czuję, jest w ogóle prawdziwe. Dlatego ubzdurałam sobie, że jakoś to sprawdzę. Nie chciałam cię dzisiaj czarować, przyrzekam. Nie chciałam, mimo że wiedziałam, jak pięknie będzie w trakcie, bo dawałaś mi wyraźnie znać, że ty też nie chcesz. Ale z oprylakiem to nie jest wszystko takie proste. Wpadło mi do głowy, że w ten sposób jakoś pokażę, o co mi chodzi. Sama widzisz jak wyszło, a ja dalej nie jestem pewna, czy dociera do ciebie to, co chcę przekazać. Boję się to mówić wprost, okej? Boję się, bo nie potrafię przewidzieć, co będzie dalej. Z innymi jest zawsze tak łatwo, a tu... - urwała, zamykając oczy. Nie miała zamiaru płakać, ale wiedziała, że lepiej się nie wytłumaczy, więc chciała w pewien sposób uciec przed światem, żeby nie musieć słuchać tego, co odpowie Utopia. Człowiekowi, który nigdy nie czuł ani nie doświadczył prawdziwej miłości, ciężko się było poznać na tym, czy takowa wreszcie nadeszła. Każde uczucie, którym została kiedykolwiek obdarzona, było przecież wywołane jedynie jej genetyką.
Just kill me now 'cause I let you down I swear one day I'm gonna leave this town
Mały Książę był zatem nie tylko przyjacielem, ale również obrońcą – prawdziwym rycerzykiem, który zdobył się na poświęcenie swojego istnienia za życie innej osoby. W momencie usłyszenia słów Avalon, wile wydały się Utopii jeszcze bardziej tragicznymi stworzeniami niż dotychczas. Chyba wszystkie się pogubiły – z matką jej przyjaciółki na czele. Piękno to strach, a boimy się też niebezpieczeństwa. Na pozór cudowne istoty najwyraźniej nie mogły współistnieć z ludźmi bez wywoływania konsekwencji o tak ogromnym znaczeniu.
Blythe rzadko kiedy ulegała stereotypom. Musiała się przekonać na własnej skórze o ich prawdziwości, ale najwyraźniej plotki na temat przerażającej natury wil był prawdziwe. Nie wiedziała tylko jeszcze, jak bardzo odnosiły się też do ich potomków.
Tam w kuchni, siedząc na podłodze, słuchała z uwagą słów blondynki. Słuchała i niedowierzała własnym uszom, wpatrując się w nią szeroko otwartymi oczami. Zaczęła się domyślać: gdy Avalon nie odpowiedziała jej „dlaczego?”, w łazience, kiedy wszystko analizowała, podczas szaleńczego spaceru po Londynie i w momencie, w których Cufferborough zdecydowała się zaprowadzić ją z powrotem do domu. A mimo to nie chciała w to wierzyć i miała nadzieję, że usłyszy od niej coś zupełnie innego. Co się właściwie mówi w takich chwilach? Nie miała pojęcia, bo jeszcze nigdy jej się nie przytrafiło słuchać takich słów skierowanych wprost do niej. Merlinie, dlaczego to właśnie Utopii przytrafiają się takie sytuacje?
Odwróciła głowę, przyglądając się ścianie korytarza. Wiedziała już, że nie będzie w stanie patrzeć na przyjaciółkę, skoro musiała ją zranić. Nadal czując urazę, przynajmniej zaczęła rozumieć, dlaczego to wszystko tak się skomplikowało.
- Avalon, ja nie wiem, co ci powiedzieć… – zaczęła, starając się, żeby głos jej się nie łamał, bo mimo wszystko półwila była jej przyjaciółką i ciężko było jej cokolwiek z siebie wydusić – nie tylko ze względu na nią, ale również na siebie i świadomość, że ją teraz straci. – Ale… chyba sama widzisz, jak to wygląda. Ja nie…
Urwała, nie mając pojęcia, jak właściwie chciała jej to wszystko przekazać. Czuła się okropnie i wolała nie wyobrażać sobie, co w tym momencie działo się w głowie Cufferborough. Przychodząc do starszej Gryfonki, nawet nie zakładała, że ta wizyta może się skończyć w taki sposób. A zamieszanie panujące w jej głowie tylko utrudniało poukładanie myśli i wypowiedzenie czegokolwiek na głos. Tak to się miało skończyć? W tej niewielkiej kuchni, na zimnej podłodze, gdy nawet nie potrafiły na siebie spojrzeć?
- Nie potrafię ci nawet powiedzieć, co o tym myślę. Może gdybym wcześniej była z tobą bardziej szczera…
Gdzie się podział ten gniew, który wcześniej odczuwała? Teraz z pewnością by się jej przydał, bo przynajmniej potrafiłaby wydusić z siebie to wszystko, co chciała, a czego nie potrafiła. Pewnie o wiele łatwiej byłoby jej napisać to wszystko w liście, ale to na nic by się zdało. Nie umiała, po prostu nie była w stanie przekazać Avalon dalszego ciągu. Nie było jednak innego wyjścia, choć bolało ją to, że przyjaciółka być może nigdy więcej się do niej nie odezwie. W tym momencie czuła się trochę jak egoistka, która chciałaby nie znać jej uczuć, byleby tylko wszystko zostało takie, jakim było.
- …nie doszłoby do tego wszystkiego. To nie powinno się zdarzyć. Może byłoby inaczej, gdybym nie spotykała się z kimś innym, ale zależy mi na nim i nie chcę go ranić.
Oparła się czołem o kolana i zamknęła oczy. Teraz tym bardziej nie spojrzy na Avę, bojąc się tego, co ujrzy na jej twarzy. Jedyne, o czym marzyła, to zniknąć stąd i zapomnieć o całej tej sytuacji.
To prawda, Prince był niebywale zaciętym i wiernym obrońcą, co tworzyło swego czasu w głowie Avalon pewny dylemat co do zmiany jego imienia. Pod lupą lądowały setki tysięcy różnych ciekawych nazw, ale tak na dobrą sprawę tylko Rycerzyk miał jakiekolwiek szanse sukcesu. Czemu go nie odniósł? Z bardzo prostego powodu - siostra nie chciała nigdy wołać w podobny sposób na swojego małego braciszka, którego zawsze uważała za jednego z największych na świecie. Raz na jakiś czas potrafiła go nazwać wielmożnym jaśnie panem, czy coś w ten deseń, ale z reguły pozostawał tylko Księciem. Szkoda, że w całej swojej cudowności zarówno starsza jak i młodsza Cufferborough nie potrafiły się powstrzymać przed zamordowaniem tak wspaniałej duszyczki, jaką miała w sobie ta niepozorna marionetka. Kto wie, gdyby wile nie rzuciły się sobie wtedy nawzajem do gardeł, może świat byłby piękniejszym miejscem. Z drugiej jednak strony jedna, drobna dusza nie mogłaby chyba zmienić tak wielu aspektów okrucieństwa, jakim cechowała się otaczająca wszystkich rzeczywistość, prawda? Szeroko otwarte, wycelowane prosto w nią oczy sprawiały tylko, że to co mówiła było jeszcze bardziej pogmatwane, niejasne i poprzecinane przerwami na zastanowienie. Już w tym momencie wewnątrz blondynki zaczęły się rodzić dosyć duże obawy o to, czy z jakiegoś dziwacznego powodu odrzucenie będzie bardziej bolesne, bardziej dobitne, bardziej nieodwracalne. Zabijała to jednak w sobie, chcąc dzielnie dobrnąć do końca swojego wyznania, aby spłacić ten niby-dług, który zaciągnęła u Blythe'ówny. Praktycznie rzecz biorąc, Ava wcale nie chciała dopuszczać do odwrócenia ról, jakie właśnie następowało. Wolała, żeby to Topka była tą zranioną, bo wtedy zasady normalności zostawały w miarę nienaruszone. Zaś teraz, kiedy Cufferborough przejmowała ową pozycję, czuła się jeszcze gorzej. Raz że była starsza, dwa że to przecież ona zrobiła tu coś złego, trzy że jej własny charakter bardzo nie lubił, kiedy ktoś robił z niej ofiarę. Hogwart znał tę półwilę jako silną, pociągającą za setki różnych sznurków, praktycznie niemożliwą do zranienia dziewczynę. I co? I padły pewne słowa. Wszystkie te przerwy doprowadzały ją do szału. W głowie dopingowała dziewczynę, żeby prędzej wypluła z siebie to, co chciała przekazać, ale prędko pożałowała swojej psychicznej pomocy. Zagryzła wargę, zacisnęła mocniej powieki. Paradoksalnie wyciskała z siebie, jak również zatrzymywała łzy. Nie mogła uwierzyć w swojego pecha. Tradycyjnie - mogła mieć każdego, kogo sobie tylko zamarzyła. Rzekoma orientacja z reguły nie miała najmniejszego znaczenia. Problem polegał jedynie na tym, że ona sama nigdy nie chciała nikogo ze zbyt wielkim przekonaniem. Dopiero teraz, kiedy nagle poczuła coś podobnego po raz pierwszy w swoim życiu okazało się, że los wcale nie chce, aby się udało. Bo Utopii na kimś zależało. Och, oczywiście że zależało. To przecież Utopia, a nie Avalon, która z przyzwyczajenia stara się nie przywiązywać. Karma jest najwidoczniej największą suką, jaką znał świat. - Nie wiedziałam - mruknęła obojętnie, pobudzając tym samym swój najskuteczniejszy mechanizm obronny do działania. Wzięła głęboki wdech, znowu otarła oczy rękawem, podniosła się z podłogi. Zamrugała kilkakrotnie powiekami, aby wypuścić ostatki przeklętej cieczy, potem raz jeszcze użyła rękawa jak chusteczki. Twarz nie pokazywała żadnych emocji. Bo Avalon Cufferborough jest niewzruszona. Legendy musiały pozostać prawdą. - No, wstawaj. Naprawdę obie musimy pójść wreszcie spać. Założę się że jesteś tak samo wszystkim zmęczona jak ja. A do tego pewnie nadal zmarznięta. Chodź - rzuciła, wyciągając dłoń do siedemnastolatki, żeby pomóc jej wstać. Była pewna niechęci, którą przywitała jak długo oczekiwanego gościa. Niemniej w jakiś bardzo skomplikowany sposób dopięła swego, po czym obie powędrowały do sypialni. Tam Szkotka przypomniała Angielce o obiecanym swobodnym wyborze piżamy, chwyciła ciągle obecną na biurku (bodajże) szklankę, a następnie wyszła z powrotem na korytarz, rzucając jeszcze na odchodne dosyć niepewne, ciche "dobrej nocy". Wróciwszy do kuchni siedziała przez kilka godzin na materacu, zanim zdecydowała się napisać list do jedynej osoby, której zaufałaby z najpewniej nadal leżącą w pełnej przytomności za ścianą dziewczyną. Potrzebowała do tego pergaminu i pióra, ale z nimi akurat nie było problemu, ponieważ zawsze rozrzucała ten pierwszy po całym mieszkaniu, a to drugie zostawiła ostatnio na półce w korytarzu. Kwestię sowy pominiemy na potrzeby zachowania względnej logiki w całym wątku. W każdym razie, Archibald niedługo dostał wiadomość, prędko na nią odpisując, a Cufferborough zasnęła po kilkunastu minutach od otrzymania potwierdzenia, że najstarszy Blythe pojawi się przed jej drzwiami tego ranka.
Archibald Blythe
Wiek : 44
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : zaklęcia bezróżdżkowe, opiekun Gryffindoru
Sterta zaległych wypracowań (które ostatnio musiał odłożyć, aby móc załatwić parę ważnych spraw związanych ze jego cudownymi wychowankami, dla których pojęcie "święty spokój" miało zupełne inne znaczenie niż dla niego) piętrzyła się na biurku w gabinecie Archibalda, dzielnie kreślącego wszelkie sprzeczności i absurdy wypisane przez uczniów. Stawiał akurat wykrzyknik przy zdaniu traktującym o tym, że zaklęcie niewidzialności może doprowadzić do całkowitego zniknięcia, kiedy w oknie pojawiła się sowa. Irytująco stukając dziobem w szybę, zmusiła Blythe do odebrania listu. Lekkie uniesienie brwi było chyba wystarczającym komentarzem podsumowującym zarówno treść, jak i fakt, od kogo ta treść wypłynęła. Archibald, jak to Archibald, nie przejął się wystarczająco, aby lecieć do mieszkania Avalon już-teraz-zaraz-momentalnie, ale chwycił wolny skrawek pergaminu i naskrobał odpowiedź ze stoickim spokojem, jedynie przez chwilę głowiąc się nad tym, w jaki sposób Cufferborough postanowiła rozpocząć proces demoralizacji jego siostry. Skłamałby, gdyby uznał, że zupełnie się tym nie przejmuje. Przejmował, bo o ile sam sposób bycia Avalon potrafił jako tako zrozumieć i zaakceptować przez pryzmat swoich doświadczeń, wcale nie leżało mu to, że mogła mieć wpływ na Utopię. Nie sądził, by młoda Blythe była specjalnie podatna na ewentualne "namowy do złego", również nie potrafił określić w jakim stopniu ze strony półwili takie działania są możliwe. Nie miał nic przeciwko ich kontaktom, bo i nie sądził, aby starsza z Gryfonek była zepsuta tak, jak uważali jej rodzice. Być może gdzieś w tych rejonach leżał powód jego pozytywnych uczuć do dziewczyny. Ich historie w jakimś sensie były podobne i choć Avalon nie mogła o tym wiedzieć (chyba że Utopia wspominała jej coś o rodzicach), Blythe doskonale zdawał sobie sprawę z drobnych punktów wspólnych. Pergamin, na którym widniały już drobne, pochyłe litery, przywiązał do sowiej nóżki i odesłał ją z powrotem, wracając do swojego maratonu z kiepskimi wypracowaniami. Coś mu się wydawało, że tej nocy przydałoby się wysłać jeszcze kilka listów. W Londynie aportował się chwilę po dziewiątej, pod drzwi Avalon dotarł zaś prawie idealnie wpół do dziesiątej, po drodze zdążając jeszcze zajść do sklepu. Zapukał krótko, ale wystarczająco głośno, aby usłyszały. Nie wystarczyło, więc postarał się zrobić to głośniej, co również nie poskutkowało. Po którymś razie z kolei zaczął zastanawiać się nad tym, jakie zaklęcie najskuteczniej wyrwie drzwi z zawiasów, przy okazji budząc Gryfonki, ale miał tyle szczęścia (a raczej miała Cufferborough oraz właściciel mieszkania), że ujrzał blondynkę w wejściu. - Dzień dobry. Śniadanie - rzucił na przywitanie, wyciągając w stronę wili torbę ze świeżymi bułkami, sokiem pomarańczowym i resztą składników, która przydawała się zazwyczaj do zrobienia porządnego śniadania. Przy okazji mógł sprawdzić, czy nie mają kaca, bo wtedy ochota na jedzenie jakoś dziwnie znikała.
Nocy Avalon nie trzeba wcale streszczać, bowiem każdy kto choć pół-uważnie śledził wydarzenia z Siódemki będzie wiedział, jak rzeczona noc przebiegła. Jedynym szczegółem wartym dopowiedzenia byłoby chyba to, że Cufferborough budziła się kilka razy, święcie przekonana, że słyszała jak ktoś krząta się po mieszkaniu, ale za każdym razem napotykała zupełną ciszę. W pewnym momencie przypomniała sobie, że nie zgasiła świateł w sypialni, a Utopia na pewno była zbyt zacięta, aby poprosić ją o pomoc w tej kwestii oraz zbyt pozbawiona różdżki, żeby cokolwiek na to poradzić. Blondynka podniosła się więc w zupełnej ciemności, rzucając ciche Lumos celem prędkiego odnalezienia zguby Utopii, wyjęcia jej z ukrycia i zaciśnięcia wokół niej swoich smukłych palców. Westchnęła cicho i powędrowała do swojego pokoju, napotykając tam - ku swemu delikatnemu zdziwieniu - śpiącą dziewczynę. Oczywiście teoria lampek sprawdziła się w stu procentach. Szkotka uśmiechnęła się sama do siebie, bez słowa oraz z ogromną ostrożnością zbliżając się do siedemnastolatki, następnie kładąc jej zaczarowany kawałek drewna na otwartej dłoni. Gryfonka zbladła ze strachu, kiedy owa otwarta dłoń się zamknęła, ale okazało się, że szatynka nie zamierzała się budzić. Odetchnęła bezgłośnie, machnęła swoim ulubionym patyczkiem aby zgasić światło i wyszła z powrotem na korytarz, pytając samej siebie w myślach jakim cudem tego wszystkiego nie spieprzyła. Czy aby na pewno? Potem spała już sobie w najlepsze, zmuszona przez organizm do ignorowania wszystkich pozornie istotnych odgłosów, w których największą rolę odgrywałyby te z klatki schodowej, gdyby nie wymieniane wcześniej zaklęcia wyciszające. Bardzo źle znosiła niedobory snu, a akurat ta noc była ich niebywale pełna. Nic więc dziwnego że pukanie Archibalda potrzebowało kilkunastu powtórzeń, zanim odniosło efekt. Avalon otworzyła szeroko oczy. Musiała się mocno wiercić przez sen, ponieważ koc leżał na kuchennej podłodze zadziwiająco daleko od samego materaca, nie wspominając nawet o tym, że sama połową ciała spoczywała na chłodnawym podłożu. Z cichym sykiem podniosła się do siadu, dopiero po dłuższym zastanowieniu orientując się, że ktoś naprawdę tłukł kostkami palców w jej drzwi. Zbyt wiele czasu zajęło jej połączenie wszystkich faktów, ale ostatecznie zerwała się do pionu jak w jakimś dziwacznym wyścigu, aby przypadkiem Blythe'owi nie wpadł pomysł wysadzenia jej drzwi. Chwyciła za klamkę, pociągnęła ją, prawie wyrwała sobie dłoń z korpusu. Zaklęła cicho pod nosem, wracając z powrotem w głąb mieszkania aby capnąć różdżkę, otworzyć nią potem zamek i wreszcie jej ukochane wrota. Wolałaby się nie pokazywać nikomu w obecnym stanie, ale miała to na razie gdzieś. Podobno włosy wil nigdy nie padały ofiarą nocnych perypetii, tak jak to było u normalnych ludzi. Zobaczymy. - Dz... dzień dobry. Ojej. Nie spodziewałam się, dziękuję. Ale lepiej daj to Utopii, niech zje po drodze - powiedziała przyciszonym głosem, choć nie była do końca pewna, czy siedemnastolatkę obudziło pukanie. Może miała jeszcze twardszy sen? W międzyczasie grzecznie odmówiła wzięcia torby, czego wcale nie motywował kac. Bo takiego nie miała. No, może pomijając tego moralnego. Ów męczył biedną Avę wręcz niemiłosiernie. - Obudzisz ją, czy jednak ja mam to zrobić? Zdaje mi się, że wolałaby zobaczyć ciebie. A, i gdybyś... gdybyś mógł jej nie wypytywać o całą sytuację... myślę że wyświadczyłbyś nam ogromną przysługę. Chyba że sama zechce ci się wygadać. Ale nie sądzę - zaznaczyła, coraz bardziej ściszając głos, w miarę jak zbliżała się do sypialni i powoli wchodziła do środka. Utopia leżała na łóżku zupełnie jak zabita. Może to i lepiej.
Archibald Blythe
Wiek : 44
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : zaklęcia bezróżdżkowe, opiekun Gryffindoru
Na nocne perypetie bardziej wskazywało zachowanie Avalon niż jej włosy, które wyglądały właściwie jak zazwyczaj, a przynajmniej Archibald nie zwrócił uwagi na ich stan, więc nie mogło być źle. W obserwowaniu ludzi miał ogromną wprawę, poświęcając na to więcej czasu niż na bezpośrednie kontaktowanie się z nimi, więc nie miał większego problemu z zauważeniem, że Avalon coś ewidentnie męczy. Psychologiem nie był (chociaż pewnie zarzuciłby Jamesowi, że sprawdziłby sam się w tej roli lepiej, niż on), ale wcale nie musiał nim być, aby połączyć jej niepewność, przyciszony głos i całą resztę, z listami, które wymienił z nią w nocy. - Będzie miała co jeść, nie przejmuj się - zapewnił, nie wciskając jej jednak torby - zwyczajnie odłożył ją na blat, pozwalając Avalon kierować się w stronę sypialni, podczas gdy sam zaszedł do kuchni. Materac i koc, który wyraźnie wskazywał na niespokojny sen, zwróciły jego uwagę, ale powstrzymał ciekawość i dołączył do Gryfonki, odpowiadając jej cicho na słowa, które zdążył usłyszeć, zanim zniknął w kuchni. Upewnił się najpierw, że Utopia śpi. - Avalon, nie jestem detektywem ani sędzią. Widzę, że się denerwujesz, ona na pewno nie będzie mniej zestresowana, a ja, wbrew wszelkim pozorom, nie dręczę. Same się dręczycie, nie muszę wam w tym pomagać - poinformował, zerkając na blondynkę spod ronda kapelusza. Uniósł nieznacznie brwi. - Skoro powiesz mi, co się działo, nie będę jej pytał. Nie miałem zamiaru pytać, a jeśli już - na pewno nie teraz. Sumienie to najgorsza rzecz, jaka może męczyć. Nawet gorsza niż ja - dodał, śmiejąc się krótko, zerkając na Cufferborough przez ramię, kiedy wchodził do pomieszczenia. Mała Blythe zdecydowanie coś o tym wiedziała, a Avalon, jak się okazywało, też zapoznawała się z działaniem całego procesu. Kac moralny działał w tym przypadku nadzwyczaj trafnie. - Utopia - powiedział dosyć głośno, a przynajmniej wystarczająco, aby ją obudzić. Niezależnie od tego, czy otworzyła oczy, czy udawała że śpi dalej, czy zrobiła cokolwiek innego, Archibald wiedział, że nie śpi. Drgnęła niespokojnie, kiedy ją zawołał. - W ten piękny słoneczny dzień wypadałoby zaliczyć lekcję zaklęć - pomijając fakt, że deszcz bębnił w okna, a Blythe był prawie raźny (serio, nie miał smętnego głosu, ale energią i radością nie tryskał, bo kto go kiedykolwiek widział w takim wydaniu?), pewnie nie zabrzmiał zbyt troskliwie.
Posłała mu nikły uśmiech w odpowiedzi na zapewnienie o jedzeniu, zauważając że każda dobra wiadomość dotycząca Utopii wywołuje u niej zadziwiające uspokojenie oraz radość. Kolejne dziwactwo zakochanych ludzi, w które nie chciała wierzyć, a które bezlitośnie uświadamiało ją, że jest jak najbardziej prawdziwe oraz nieustępliwe. Otrząsnęła się z tego nastroju po kilku chwilach, nie zauważając nawet, że Archibald dyskretnie zajrzał do kuchni. Westchnęła głęboko i pokiwała głową, zgadzając się w stu procentach z błyskotliwym porównaniem "najgorszości" sumienia z "najgorszością" najstarszego Blythe'a. Zwycięstwo tego pierwszego było niemal tak niesprawiedliwe, jak zdolność dominacji Szkotki nad praktycznie każdym człowiekiem. Nie uśmiechnęła się jednak, podczas gdy on najwyraźniej nie był w najgorszym humorze. Oparła się o framugę drzwi, ze skrzyżowanymi rękoma obserwując proces budzenia szatynki. Powstrzymanie unoszącego się kącika ust było niemal niemożliwe, biorąc pod uwagę perfidne kłamstwo dotyczące pogody, ale Cufferborough z całą powagą starała się zwyciężyć. Nie odzywała się, podczas gdy Blythe'ówna mruczała z niezadowoleniem, najwidoczniej zupełnie zapominając o tym, gdzie się budzi i po czym się budzi. W międzyczasie Ava zauważyła nieposprzątaną jeszcze popielniczkę na pudełku po pizzy, z rozsypanym tam popiołem i niedopalonym skrętem. Przygryzła wargę, zmartwiona owym faktem, ale dopóki nie padły żadne komentarze, można się jeszcze było uratować. Siedemnastolatka z każdym gramem ludzkiego niezadowolenia podnosiła się z łóżka, wpadając w schemat typowy dla niewyspanych. Zdziwiła się obecnością brata, potem zauważając Avalon, aż wreszcie połączyła fakty i zamilkła. Blondynka pokiwała głową, pewna tego, że nic dziewczęciu przez sen nie umknęło, a potem zniknęła w korytarzu, wędrując do kuchni, gdzie zaczęła składać nocne pobojowisko. Wbrew pozorom nie chciało jej się płakać, ani krzyczeć, ani nic w ten deseń. Uciekała się do swojej obojętności, uznając ją za niechybnie najlepszy sposób radzenia sobie z podobnymi trudnościami. Na myśl o tym, że będzie się jeszcze musiała wygadać Archibaldowi, czuła się trochę słabo. Dobrze, że materac był nieopodal.
Archibald Blythe
Wiek : 44
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : zaklęcia bezróżdżkowe, opiekun Gryffindoru
Wymiana listowna z potomkinią wili należała do nowszych doświadczeń Ethny. Nigdy wcześniej nie spodobała jej się jedna z tych platynowych blondynek, które najpierw przyciągają, a później plują jadem , nie były w jej guście. Mimo to, tym razem było inaczej. Cufferborough nie musiała nawet przechodzić przed nią dwa razy, bo ta zauroczyła się od początku. Znaczy... Zauroczyła to trochę za dużo powiedziane; Avalon spodobała się różowowłosej, która musiała okazać się przerażająca i wysyłać creepy listy do starszej Gryfonki. W każdym razie już dawno umówiły się na butelkę wódki w mieszkaniu studentki, jednak z powodu tajemniczego gościa, Caulfield nie chciała jej przeszkadzać, w obawie przed odesłaniem z kwitkiem. Obietnica spotkania przypomniała jej się dopiero wtedy, kiedy pewnego dnia po przyjeździe do Hogwartu nigdzie nie umiała znaleźć twarzy Avalon. Gdzie była? W mieszkaniu! Goszcząc jakąś tajemniczą osóbkę... Która pewnie już opuściła mieszkanie numer siedem. Dłużej nie zwlekając, chwyciła butelkę rosyjskiego trunku i zręcznie schowała go do brązowej torby bez dna. Ubrała się ciepło - w końcu Nashword zwróciła jej zgubiony na Syberii płaszcz - i udała się pod adres mieszkania ABC. Stanęła przed drzwiami, po raz tysięczny poprawiając sobie włosy, które jak zwykle były w nieładzie. Kiedy skończyła, wolną ręką zapukała do drzwi. Przez chwilę nikt nie otwierał, dlatego na zachętę wyciągnęła naczynie z przezroczystym napojem. Ile można czekać? - myślała zniecierpliwiona. Miała ochotę nacisnąć na klamkę i po chamsku sobie wejść, ale na szczęście miała ostatki dobrego wychowania, a poza tym jeśli chciała zrobić pozytywne pierwsze wrażenie, to wpraszanie się na chatę nie było dobrym pomysłem.
Kilka dni po tym, jak Archibald zabrał Utopię z jej mieszkania, zaś Utopia nie odezwała się do niej nawet jednym słowem, Avalon nie wychodziła z domu. Siedziała cały czas w swoich czterech ścianach, jedyny kontakt ze światem zachowując przez sporadyczne listy. Pozwalała sobie na wyjątki w postaci wychodzenia do sklepu i zaopatrywania lodówki, ale poza tym cały swój czas spędzała w mieszkaniu. W jej zajęciach brakowało różnorodności, bowiem albo nadzwyczajnie się obżerała, albo wypalała niesłychane ilości oprylaka, albo przeciwstawiała się chęciom wylania rzeki łez za pomocą Skały, którą zwykle przedawkowywała - to z kolei kończyło się spaniem przez dwa, może trzy dni z rzędu. Dzień wybrany przez Ethnę na odwiedziny był nieco pechowym, głównie ze względu na wyczerpanie się zapasów wspomnianych papierosów, a akurat na godzinę przed przyjściem różowowłosej półwila zaczęła wpadać w niekontrolowaną histerię. Perypetie z młodą Blythe wywarły bardzo zły wpływ na jej psychikę, popychając tym samym stwierdzenie "niestabilność definiuje pannę Cufferborough" o wiele dalej, niż kiedykolwiek. Huśtawki nastrojów były teraz dla niej codziennością, a uzależnienie od oprylaka nabrało kolosalnych rozmiarów. Nie mogąc więc znaleźć środku uspokajającego, sięgnęła po ten jeszcze bardziej pobudzający. Łatwo domyślić się, że efekty były wręcz tragiczne. Tak jak to czasami miały wile, tak i Szkotka przestała nad sobą wtedy panować. Zmieniła się w pewnym stopniu w harpię, popadając w bezgraniczną furię, a nie mając nikogo żywego, na kogo mogłaby naskoczyć, zaczęła demolować swoją sypialnię. Meble, bibeloty, dywany, plakaty, wszystko co się nawinęło padało ofiarą jej szponów, a ona sama niemiłosiernie krzyczała przez mimowolnie wypływające z jej oczu łzy. Nie był to więc czysty gniew, ponieważ bliżej mu było do rozpaczliwej bezsilności. Niemniej jednak, Ava wróciła do siebie po dłuższym czasie i opadła na podłogę pośrodku pobojowiska parę chwil przed rozlegnięciem się pukania do drzwi. Otworzyła szerzej oczy, zupełnie zapłakana, zastanawiając się, kto mógł właśnie wtedy do niej przyjść. Stając na nogach, obstawiła Archibalda - z nim miała największą ochotę porozmawiać, mimo że podejście do świata miał dosyć specyficzne i konwersacja mogła przynieść zupełnie odwrotne efekty. Otworzyła drzwi, stając w nich z wyraźnymi śladami po łzach, nieco potarganymi włosami oraz poszarpaną koszulką, z ziejącymi czerwienią poważnymi zadrapaniami na ramionach, które musiała sama sobie tam stworzyć. Nie czuła ich, mimo że wyglądały dosyć poważnie. Nafaszerowany oprylakiem umysł miał o wiele ważniejsze priorytety niż coś tak trywialnego jak ból. Skoro zaś o tym narkotyku mowa, to warto wspomnieć, że włosy miała pół blond, pół zielone. Komiczna mieszanka. - Przyszłaś w doskonałym momencie - mruknęła ze specyficzną wibracją głosu, jak tylko zorientowała się, kto stoi naprzeciw niej. Wibracją, która służyła wilom do bezlitosnego mamienia bezbronnych ofiar. I taka właśnie teraz była Avalon. Bezlitosna. Chciała się dobitnie przekonać, że miłość nie istnieje, a Caulfield była do tego idealna. Poza tym nie przeszkadzałoby jej chyba zostanie niewolnicą blondynki, co wyraziła w listach. Zbliżyła się do niej, łapiąc jej koszulkę mniej więcej na wysokości brzucha, a potem bez jakiejkolwiek subtelności przyciągając do siebie. Patrzyła jej prosto w oczy, robiąc wszystko co tylko mogła, aby urok był jak najsilniejszy. Nie było czasu na gierki. Leczyć się z chorób trzeba jak najprędzej. A zakochanie było najwredniejszym choróbskiem, na jakiekolwiek kiedykolwiek zapadła. Złożyła więc zdecydowany pocałunek na ustach siedemnastolatki, nie ciągnąc go zbyt długo. Zakończyła przygryzieniem wargi towarzyszki, po którym odsunęła się od niej jak gdyby nigdy nic. Wyrwała jej flaszkę wódki z ręki i cofnęła się, aby zaraz potem zniknąć w sypialni. Uprzednio pokazała jeszcze różowowłosej, żeby zamknęła za sobą drzwi i podążyła za nią. Sam pokój wyglądał okropnie, co Cufferborough - chcąc lub nie chcąc - musiała naprawić, jeśli miała zamiar ugościć w nim kogokolwiek. Chwyciła za różdżkę, po chwili rozpoczynając serię setek niewerbalnych zaklęć. Nie zdążyła ich skończyć przed przybyciem Ethny, a kiedy Gryfonka już pojawiła się w pomieszczeniu, dwudziestolatka straciła na moment skupienie i przez przypadek zbiła zaklęciem szybę w oknie. Roześmiała się głupio, pokręciła głową, ostatecznie powracając do sprzątania. O naprawieniu zbitego szkła, rzecz jasna, zapomniała. - Rozbierz się - wyszeptała ofierze do ucha, podchodząc po wszystkim do stolika i siadając na krześle obok. Flaszkę ustawiła na blacie, otworzyła ją. Chwila zastanowienia, kolejny śmiech, zbyt duży haust alkoholu. Połknęła część, a resztę wypluła. Nie robiło to na niej żadnego wrażenia. Doskonale wiedziała, że "droga C" będzie w nią zapatrzona jak w obrazek bez względu na wszystko. Kaszlnęła kilka razy, otarła rękawem usta, spróbowała ponownie. Tym razem wyszło jej o wiele lepiej, mimo że skrzywiła się jeszcze gorzej niż wtedy, kiedy opanował ją gniew harpii. Przeniosła wzrok na dziewczynę, oczekując spełnienia polecenia. Czas uciekał, choroba postępowała.
Gdyby tylko Ethna uważała na lekcjach, wiedziałaby, jak kończy się rozmowa z półwilami. Do tej pory była pewna, że to zwykłe dziewczyny, które zwyczajnie są ładniejsze od pozostałych, a do tego mają dar przekonywania, jednak gdy przekroczyła próg mieszkania numer siedem, okazało się, że jest zupełnie inaczej. - T-tak? - udało się jej tylko wymamrotać, kiedy ujrzała blondynkę w blasku swojego piękna, a zarazem naturalności. Nie musiała nic ze sobą robić, by prezentować się olśniewająco, by swoją urodą przyćmiewać C. wszystko inne. Przestała myśleć - po prostu stała i pochłaniała wzrokiem światło bijące od Avalon. Czyżby wcześniej tego nie zauważyła? Tych długich, lśniących rzęs, idealnej sylwetki, kuszącego uśmiechu? Owszem, to właśnie przyciągnęło uwagę młodszej Gryfonki. Jednak nigdy wcześniej nie było to aż tak przyciągające, aż tak widoczne. Nie dało się oderwać wzroku od błękitnych tęczówek Cufferborough. W uszach wciąż dudniało jej wypowiedziane przez dwudziestolatkę zdanie. W doskonałym momencie... na co? Całe szczęście nie miała pojęcia, co działo się w tym miejscu przed chwilą. Zapewne uciekłaby w popłochu i nigdy się nie pojawiła, bo chociaż takie zachowanie nie jest do niej podobne, to już przedtem spotkała się z hipnozą i bynajmniej nie było to przyjemne doświadczenie. Gdyby tylko dowiedziała się, że zaraz zostanie wykorzystana w podobny sposób, co na Syberii, z pewnością nigdy nie pojawiłaby się przed drzwiami Avalon. Ale nie wiedziała, a nikt jej prędko nie oświeci. Stanęła jak wryta, kiedy już na wejściu pozwolono jej zasmakować nieosiągalnych ust ABC. Pragnęła ich od dawna całą sobą, nie tylko z powodu uroku wili, a dostała to tak łatwo, tak szybko, że aż wydało się to niezwykle podejrzane. Mimo wszystko, nie miała szansy na zastanowienie się, bo w tej samej chwili była ciągnięta do mieszkania Avalon. Z zamkniętymi oczami, jęcząc rozkoszowała się jej smakiem, niebiańskim zapachem, elektryzującym dotykiem. Z bólem westchnęła, kiedy musiała oderwać się od niej na kilka sekund, by zamknąć za sobą drzwi i podążać w kierunku sypialni. Blondynka zabrała od niej butelkę, więc teraz miała obie ręce wolne. Teraz będzie mogła zbadać jej ciało jeszcze lepiej, jeszcze dokładniej, z jeszcze większą pasją. Weszła do sypialni półwili, w której panował niemały chaos. - Co tu się stało? - wyszeptała, ze zdziwieniem marszcząc brwi i unosząc je do góry. Najpierw zaczęła zdejmować kolorową koszulkę, którą następnie rzuciła w kąt. Teraz miała już na sobie tylko ciasne, opinające dokładnie każdą krągłość dżinsy, biały, wyjściowy biustonosz i jakieś firmowe majtki tego samego koloru. To i tak nie miało znaczenia, bo za chwilę miało się z tym stać to samo, co z t-shirtem. C. stała, wpatrując się w niecierpliwe źrenice Avy, chcąc spełnić jej życzenie. Musiała to zrobić, nie było innego wyjścia. Była wręcz zmuszona do chęci wykonywania jej poleceń... Dlatego bez sprzeciwu powędrowała dłońmi do rozporka, najpierw rozsuwając zamek błyskawiczny, a następnie odpinając guzik. Złapała za brzegi tkaniny i zjeżdżała nią coraz niżej i niżej, aż w końcu mogła ściągnąć je z nóg. Je również rzuciła na podłogę, chwilę później przygryzając wargę i chwytając się za ramię. Czuła się taka zawstydzona, obnażona... Jak piesek, który słucha swojej pani. Wykonała już sztuczkę, teraz pora na nagrodę. Półnaga pokonała nieznaczną, dzielącą je odległość i patrzyła. Pożerała wzrokiem każdy centymetr jej doskonałego ciała, wdychała jej nieziemski, niemożliwy do określenia zapach.
Niewiedza miała z reguły te same efekty. Bez niej nie można się przygotować na niebezpieczeństwo, dlatego też niebezpieczeństwo korzysta z nadarzającej się okazji jak najmocniej tylko potrafi. Avalon od zawsze była niebezpieczeństwem - nie tylko dla siebie, ale też dla każdego człowieka w swoim otoczeniu. Wystarczył moment utraty kontroli, a potem... potem szło już z górki, niczym lawina, która nie potrzebuje następnych bodźców do dalszego pustoszenia stoku. Szkotka zdążyła już pochłonąć samą siebie (co brzmi nadzwyczajnie groteskowo), najmłodszą Blythe i zasadzała się właśnie na równie młodą Caulfield. Czy miała ku temu jakiś konkretny powód, poza wymienianym już, dosyć nietypowym leczeniem się z zakochania? Szczerze mówiąc, żadnego. Jako półwila czuła naturalną potrzebę manipulacji oraz wykorzystywania, więc chyba nic dziwnego, że pakowała się w podobne sytuacje. Jedynym mankamentem był sposób wybierania ofiar, które w dziewięćdziesięciu procentach przypadków okazywały się zupełnie przypadkowymi osobami. Ethna, pozbawiona wolnej woli już drugi raz w dosyć krótkim odstępie czasowym, nie mogła jednak zostać w podobny sposób określona. Przecież podświadomie chciała się znaleźć w podobnym położeniu - inaczej nie umieszczałaby w wysyłanych do Cufferborough listach wyrażeń tak dwuznacznych, czyż nie? Pytanie o bałagan zupełnie zignorowała, głównie z lenistwa i braku chęci do wymyślania jakiejś porządnej wymówki. Zaśmiała się tylko perliście, chcąc umocnić tym samym urok, za zadanie stawiając mu odgonienie tak błahej myśli jak podejrzenia o poniszczone meble, a już tym bardziej o krew na ramionach blondynki. Krzywiła się czasem, kiedy ruchem głowy przesuwała po ranach włosy, dając im idealny pretekst do przypomnienia o swojej obecności. Chłodny powiew powietrza, wkradającego się do sypialni przez wybitą szybę równoważył jednak nieprzyjemne odczucia, uspokajając nieco Avalon, mocno poirytowaną swoimi ranami. Przez moment nawet chciała uleczyć je zaklęciem, ale jej ledwo trzeźwa świadomość stwierdziła, że nie warto kończyć w kawałkach, tak jak jej biedne okno. Westchnęła więc nieco komicznie, popijając po chwili kolejny duży łyk wódki, tym razem z pełną wprawą i bez żadnego zapluwania się, jak gdyby w ułamku sekundy zmieniła nastrój, a w efekcie owej zmiany przestała chcieć udawać przed różowowłosą nieco głupawą dziewczynę. Spojrzała na nią kątem oka, w międzyczasie odstawiając niezakręconą flaszkę na biurko. Zwróciła głowę stronę Angielki, dostrzegając jakiś nikły rumieniec w połączeniu z przygryzioną wargą oraz specyficzną pozą. Niezbyt interesowało ją półnagie ciało siedemnastolatki, mimo że miała je całe na wyciągnięcie ręki lub skinięcie palca. Zaintrygowana wstydem, wyczuwalnym praktycznie na kilometr, podniosła się z krzesła - oczywiście zrobiła to nieco zbyt szybko, dlatego zakręciło jej się w głowie. Potrzebowała chwili na opanowanie się, po czym jeszcze bardziej zmniejszyła odległość między nią samą a goszczącą w mieszkaniu panną. Najpierw umieściła swoje bezwstydne dłonie na lędźwiach Ethny, zaś po dwóch, może trzech sekundach zjechała nimi ni z tego, ni z owego, na odsłonięte pośladki, wkradając się tym samym pod materiał bielizny. Ścisnęła je, a samą dziewczynę przycisnęła do siebie. Milimetry bliżej, a stykałyby się nosami. - Dlaczego się wstydzisz? - spytała, choć odpowiedź znała doskonale. Rozchwiane emocje i setki tysięcy szarżujących przez głowę kaprysów doskonale blokowały panowanie nad własnymi genami, toteż należało się cieszyć, że w ogóle jeszcze działają. Na sytuację bliźniaczą do tej z Utopią nie można sobie było teraz pozwolić. Nie można było nawet o niej przez pół sekundy pomyśleć, żeby spróbować zapobiec powtórce. Zrobiła krok do przodu, popychając Gryfonkę do tyłu, chociaż asekurowała ją perfidnym chwytem na pośladkach. Zrobiła kolejny krok, jeszcze jeden, drugi, trzeci, aż wreszcie zabrała dłonie i pchnęła dziewczę na łóżko, tak ostentacyjnie, jak nigdy wcześniej w całym swoim życiu. Dała siedemnastolatce parę chwil na wygodne ułożenie się wzdłuż ich głównego teatru działań, a potem usiadła na niej okrakiem. Spędziła trochę czasu na zwyczajnym świdrowaniu wzrokiem błękitnych tęczówek, ćwicząc w ten sposób swój czar. Siłą rzeczy, bardzo potrzebowała stuprocentowej kontroli nad swoją niewolnicą i nie mogła sobie pozwolić na jakiekolwiek błędy. Usiłowała teraz sparaliżować Angielkę, zaznaczyć dobitnie własną dominację, napawać się widokiem kompletnie ubezwłasnowolnionej osoby, a przy tym czerpać ze wszystkiego jakąś chorą przyjemność. Pokręciła przecząco głową, chcąc niewerbalnie wyrazić, że jeszcze nie nadszedł czas na to, na co Ethna z utęsknieniem czekała. Wstała z niej, skierowała się z powrotem do biurka, podniosła butelkę wraz z nakrętką, a potem - upijając oczywiście jeden, zdecydowany łyk trunku i zakręcając ją - włożyła ją w dłoń siedemnastolatki. Zwilżyła językiem wargi, podchodząc do stojącej nieopodal łóżka szafki i podniosła z niej ciemną gumkę do włosów, którą niedługo potem związała je w niechlujny kok. Przeciągnęła się, zrobiła zgrabny piruet, zaśmiała się. Z jednej strony bezwstydnie prowokowała, a z drugiej sprawdzała, czy udało jej się odzyskać panowanie. Jeśli tak, to jedynym ruchem różowowłosej powinien być ten, który pozwoliłby jej na rozmarzone wpatrywanie się w nierobiącą nic pożytecznego półwilę, z czego ta byłaby niezmiernie zadowolona. Avalon odechciało się jednak zabaw, dlatego postanowiła prędko wrócić do siedzenia na Caulfieldównie, co zresztą zaraz zrobiła. Tym razem jednak pochyliła się do przodu, przechodząc do czworaków. Nachyliła się do ucha siedemnastolatki, musnęła jego płatek czubkiem języka, cicho się zaśmiała. - Co chcesz żebym z tobą zrobiła? - wyszeptała, choć nie spodziewała się elokwentnej odpowiedzi. Chciała doświadczyć frajdy z obserwowania, jak zdesperowana dziewczyna usiłuje ubrać w słowa swoje najdziksze żądze, które pewnie od dłuższej chwili potężnie nią targały.
- N- nie wiem... - szepnęła, spoglądając na swoje stopy. Nie miała zamiaru oglądać twarzy blondynki, nie w tym stanie. Bała się, że jej nie zachwyci, że nie jest godna takiego uroku. Nikt nie był godny, więc czemu tak daleko zaszła? Do samej jaskini lwa? Może to tylko zasadzka, zaraz zostanie sfotografowana, a zdjęcie zostanie wysłane do Obserwatora? Prawdopodobne, ale różowowłosej nie przyszło do głowy. Posłusznie stała bez ubrania i odpowiadała na zadane przez Panią pytania. Po chwili ta wstała i energicznie popchała tę młodszą na łóżko. Zdezorientowana Caulfield nie wiedziała co się dzieje, toteż zaskoczona siłą Avalon opadła na łóżko do pozycji leżącej, wpatrując się z utęsknieniem w źrenice drugiej dziewczyny - Proszę... - jęknęła, gdy ta z niej schodziła. Podniosła się do pionu, kładąc ręce na kolanach i wyciągając się, żeby jak najdłużej móc oglądać Cufferborough. Ta upiła łyk przyniesionego przez młodą napoju, po czym podała jej butelkę. Eth spojrzała na nią, po czym bez wahania podniosła do ust i upiła kilka sporych łyków. Ale nie musiała się upijać, żeby być zamroczoną. Wyglądała pięknie w tym swoim niedbałym, zrobionym na szybko koku. Gdyby tylko Caulfield nie postradała wszystkich zmysłów... Skomplementowałaby ją. Jakoś normalnie, nie przymuszona do tego przez rzucony przez Szkotkę urok. W jakiś sposób zagrażała na swój sposób niewinnej siedemnastolatce, pragnącej tylko dotyku ABC. Na korytarzu to nie było aż tak silne... Chciała po prostu sprawdzić, jak to jest się spotykać z półwilą. Chciała tylko zasmakować jej ust, być z nią przez chwilę, pokazać, jaka jest odważna. Nie boi się napisać do najlepszej dziewczyny w szkole. Ale wtedy nie wiedziała, jaka ta gra będzie niebezpieczna. Jaka Avalon będzie niebezpieczna. - Zrób to, co zechcesz - wymamrotała z nieobecnym wzrokiem utkwionym w Avie. Nie potrafiła myśleć o niczym innym, niż o niej i o jej perfekcji, nawet kiedy jej pragnienia próbowały przejąć kontrolę nad jej ciałem. Po prostu nie umiała zmusić się do myślenia nad czym innym... Zaślepiona starszą Gryfonką wyglądała jak wygłodniałe zombie, które nareszcie zobaczyło coś do konsumpcji. Od momentu, w którym przekroczyła próg mieszkania numer siedem, nie mogła nie tylko myśleć, ale z trudnością przychodziło jej również mówienie, ruch, a nawet oddech był głęboki i ciężki. Właśnie to robią ze swoimi ofiarami nieszczęśliwie zakochane wile? Gdyby Caulfield tylko wiedziała... Nie plątałaby się w to bagno. Ładna dziewczyna to jedno, a potomkini wili to drugie, ale żadne z nich nie było warte tego ogłupienia, pozbawienia wolnej woli i własnych myśli. Ethna znów leżała na łóżku półnaga, czekając na reakcję studentki, która zdawała się nad nią rozkosznie znęcać. Patrzyła tymi swoimi perfekcyjnymi, błękitnymi oczami, prowokując Brytyjkę, powodując, że chciało jej się płakać. Była bezsilna wobec swojego pożądania i tak bardzo pragnęła Szkotki! A ta bezdusznie to wykorzystywała, była tak blisko, a jednak tak daleko... I wprawdzie spytała o chęci młodszej, ale z pewnością nie miała zamiaru tego robić. Przynajmniej nie dla niej - dla siebie. Dla swojej chorej żądzy zemsty na niewinnej, poddanej urokowi Ethnie, której jedynym marzeniem była Avalon Bee Cufferborough - Tylko zrób to szybko - wyjęczała, z tęsknotą lustrując idealne usta znajdujące się naprzeciw jej oczu. Kurwa, błagam cię, zrób to.
Pozostawić Avalon wolną rękę to jak odsłonić na szachownicy króla ze wszystkich stron, aby którakolwiek bardziej ruchliwa figura przeciwnika mogła go szybko przyszpilić. A przynajmniej tak to bywało, kiedy dziewczyna miała pełną kontrolę nad własnym umysłem oraz ciałem, dzięki czemu mogła zagłębiać się w ukochanej przez siebie podróży przez setki tysięcy możliwości, zagrywek, słów i całej reszty aspektów definiujących zabawę żywymi zabawkami. Teraz, kiedy jej myśli dało się określić jednym, wielkim kalejdoskopem, niczego nie można było być pewnym. Już przez tych kilkanaście minut zdążyła zmieniać zdanie miliard razy - aż strach pomyśleć jak by to wyglądało w ciągu następnych godzin, ale póki co warto się skupiać na chwili obecnej. Tak więc, pomimo kilku impulsów popychających ją w tę stronę, Cufferborough nie miała najmniejszego zamiaru upokarzać Ethny. Nie lubiła robić podobnych rzeczy osobom, które nie zdążyły sobie na takowe zasłużyć, a przecież odważne listy i nieco naiwne sugestie wcale nie podchodziły pod kategorię jakiejkolwiek obrazy czy dokuczania. Można śmiało stwierdzić, że biedna Gryfonka wylądowała w najniewłaściwszym miejscu i równie najniewłaściwszym czasie. Nawet nie dlatego że Ava była w złym humorze, albo dlatego że miała dosyć nieciekawy bałagan w mieszkaniu, a dlatego, że dziewczyna nie do końca panowała nad całą sobą, a co za tym idzie, czarowała Caulfieldównę w stopniu, który nie pozwalał jej na nic więcej, niż tęskne jęki. Dwudziestolatka nie była pewna, czy jest z tego zadowolona, czy wręcz przeciwnie. Narkotyki bezlitośnie się z nią bawiły, ciągle przywodząc biedaczce na myśl Utopię, ba, nawet wywołując irracjonalne halucynacje, które migotliwy róż zamieniały w boleśnie znajomy brąz, wąskie brwi w nieco bardziej wyraziste, zaś tęskne "zrób to szybko" w zawiedzione "dlaczego?". Wila osłupiała na moment, nie mogąc do końca uwierzyć w to, co widzi, ale prędko zorientowała się, że coś jest nie tak. Oczy zaszły jej łzami, aczkolwiek tego zaczarowana Ethna nie powinna chyba zauważyć. Pszczoła pocałowała ją, zupełnie tak jak całowała najmłodszą Blythe w pierwszy dzień ich małych wagarów. Bez pośpiechu, bez zbędnego przymusu, bez udawania. Problem polegał jednak na tym, że to nie tą dziewczynę chciała obdarowywać prawdziwą sobą. Pogłaskała ją z zamkniętymi oczyma po policzku, ledwo dotykając go opuszkami swoich palców. Przerwała na parę chwil kontakt ich ust, stykając czubki dwóch nosów. Czas postanowił się zatrzymać, jak na złość dając Szkotce możliwość namysłu. Kapryśny oprylak przywrócił jej tyle trzeźwości, na ile pozwalała wódka i mieszanka innych używek. Pojedyncza łza kapnęła na twarz różowowłosej, a świadoma tego studentka zagryzła wargę. Głęboki wdech. Ostrożny, przedłużony wydech. "Nie chcę" - pomyślała. Czar prysł, niewolnik odzyskał wolność, właściciel otworzył załzawione oczy. - Powinnaś stąd iść - mruknęła, schodząc z półnagiej panny i siadając z podkulonymi nogami pod ścianą z podrapanym dywanem. Oczywiście nie schodziła z łóżka, bo raz że nie miała nigdzie na takie manewry miejsca, dwa że nie była w nastroju do męczenia się spoczywaniem na twardej powierzchni. Objęła nogi ramionami, oparła głowę o kolana i znowu zamknęła oczy. Zaczęła lekko drżeć, acz nie dało się stwierdzić, czy to przez głód narkotykowy (nie mający swoją drogą racji bytu w obecnej sytuacji), czy załamanie emocjonalne. Nie mówiła nic więcej głównie ze względu na wstyd, który nią teraz owładnął. Bo kto wcześniej widział ją w podobnym stanie? Nikt. Nikt poza Ethną, stojącą w obecnej chwili na niebywale cienkim lodzie.
Skąd miała wiedzieć? Skąd miała wiedzieć, że kilka dni temu w tym samym mieszkaniu była miłość Avy, po której ta teraz rozpacza? Skąd miała wiedzieć, że jest tylko nietrwałym lekiem, który wraz z uśmierzeniem bólu przestanie być potrzebny? Że całując ją, dwudziestolatka myślała o Blythe? Że była pod wpływem oprylaka? Gdyby te karty pozostały przed nią odkryte, z pewnością nie zgodziłaby się na spotkanie. Nie upokorzyłaby samej siebie. Pragnęła być wciąż dotykana, całowana i już prawie nadszedł moment, w którym miała pozbyć się biustonosza, kiedy na policzek Gryfonki spłynęło coś małego, coś wilgotnego. Łza. Zaraz potem jakby ocknęła się ze snu i zaczęła wszystko rozumieć. Powinnaś stąd iść? Naprawdę? Czy tylko na to było stać Avalon? Tę, która przed chwilą została niemal pożarta wzrokiem przez Ethnę? Ta to miała szczęście... Jeszcze niedawno została zahipnotyzowana przez prefekta Slytherinu, teraz zaczarowała ją trzy lata starsza Gryfonka. Nie, nie, to nie może być to, na co wygląda - błagała w myślach, kiedy energicznie zrywała się z łóżka. Stała naprzeciw zrozpaczonej dziewczyny, która - nie wiedzieć czemu - wydawała się być zupełnie niewinna, inna niż przed chwilą. Ten blask, kontrola, nie były już od niej w ogóle. Siedziała skulona, niczym małe, osierocone dziecko, a Caulfield nie wiedziała, co ma w tej sytuacji zrobić. Podejść, przytulić ją? Spytać, co się stało, a może po prostu iść? Z drugiej strony... pamiętała to wszystko, co nią szargało, kiedy urok potomkini wili na nią działał, nadal czuła pociąg do blondynki, mimo wszystko nie aż taki, aby jęczeć i błagać o dotyk. Lekko mówiąc, była zła. Była wkurwiona, że znowu dała się nieświadomie wykorzystać. Serio, była aż tak podatna? Czemu akurat ona? Hipnoza, półwile, może niech ktoś jej jeszcze zacznie grzebać w głowie? Miała dość. Jej błękitne oczy rozjaśniły się, teraz widziała wszystko doskonale, nie jak przez mgłę. Dla upewnienia, że już po wszystkim, zamrugała kilka razy, zmrużyła oczy i ściągnęła brwi w gniewie. Chciała krzyczeć. - Powinnam? Powiedz mi najpierw co to miało być - zaczęła, zaciskając niewielkie pięści po bokach. Nikogo nie będzie biła, nie jest aż tak chora. Z uwagą przypatrywała się skurczonej Cufferborough, a jej wzrok stopniowo łagodniał. I co? Znów tak łatwo odpuści, bez żadnych konsekwencji wybaczy niewinne igranie z jej świadomością? Nie. A może jednak? Odwróciła wzrok od jasnowłosej, po czym wyszukała na podłodze swoje ubranie i szybko naciągnęła na siebie tęczową koszulkę. Najpierw zbliżyła się do Szkotki, a później usiadła obok niej - Nie znam cię i pewnie nie będziesz chciała się przede mną otworzyć, - zaczęła, opierając się o ścianę - ale jeśli to zrobisz, to spróbuję ci pomóc. Tylko obiecaj, że już mną nie zawładniesz - Wspaniale. Znów nie dość, że dała się wykorzystać, to jeszcze grała cholerną dobroduszną Puchonkę? Pożądanie i chęć rozkwaszenia czegoś trzymała na wodzy, kiedy siedziała z wyprostowanymi nogami, które ledwo mieściły się w poprzek łóżka. Z niewielkiej kieszonki po boku t-shirtu wyciągnęła dwa papierosy - jeden dla niej, jeden dla blondynki. Czy nie jest niegrzecznie kopcić będąc gościem? Trzymała swoją ulubioną fajkę tak, żeby Ava mogła swobodnie po nią sięgnąć, jeśli tylko by chciała.
Ależ Ethna nie mogła pod żadnym, najmniejszym nawet pozorem tego wszystkiego wiedzieć - dlatego właśnie na samym wejściu zostało jej powiedziane, że przybyła w doskonałym momencie. Bo Avalon sądziła, że pakując się w kolejny jednorazowy romans zdoła się ocknąć z ogłupienia i wróci do starej siebie. Do tej siebie, która była w stu procentach przekonana o nieistnieniu czegoś tak idiotycznego jak miłość oraz tej, która mogła bez zająknięcia wmawiać bezbronnym ofiarom najpiękniejsze w świecie rzeczy tylko po to, aby wszystko kończyć w mgnieniu oka. Z kolei teraz robiło jej się niedobrze na myśl, że zwykła porywać niemal każdą ładniejszą buźkę w wir swoich kaprysów, co było jeszcze gorsze wtedy, kiedy jedna ze wspomnianych buziek była obok. Nie mogła się zdobyć na lepszą radę, niż ta wskazująca dziewczynie wyjście. Zakręciło jej się trochę w głowie mimo niemal nieruchomego siedzenia na łóżku, ale świadomość zdołała zarejestrować powtórkę z rozrywki w postaci młodszego ciała panicznie zrywającego się do pionu jak gdyby zostało przed chwilą potraktowane rozżarzonymi węglami. Wcisnęła głowę w kolana jeszcze mocniej, tak, że czuła już przez to ból, chociaż i tak nie dorównywał on temu z podrapanych ramion. Pomimo wrażenia, jakie Cufferborough mogła sprawiać, ostatnim czego chciała to pocieszanie. Równało się to w jej mniemaniu litości, której od zawsze nienawidziła. Wynikało to pewnie z nieciekawej sytuacji rodzinnej i faktu, że wielu ludzi nieopatrznie zarządzało swym współczuciem w tej kwestii - to z kolei rodziło w blondynce niepowstrzymaną chęć do udowadniania wszystkim naokoło swojej siły, samodzielności, całej tej masy bezsensownych cech, których często jej jednak brakowało. Dobrze, że Caulfield nie zdecydowała się na fizyczne gesty, bowiem zostałaby rozszarpana na miejscu. Zresztą, kto wie czy uciekła od tego zagrożenia, bo jak na razie zdawała się zupełnie odrzucać jedną jedyną dobrą radę, którą dostała i której powinna się od razu posłuchać. Avalon drgnęła mocniej, kiedy usłyszała żądanie wyjaśnień oraz ciągnące się za nim kolejne słowa. Zacisnęła paznokcie na skórze ramion, trochę nieopatrznie podciągając dłonie i zadrapując się. Mruknęła jeszcze z ogromnym niezadowoleniem, zanim podniosła głowę, a potem odepchnęła Ethnę od siebie, odsuwając się potem na drugi koniec łóżka. - Nie chcę żadnej pomocy! Wyjdź stąd! - podniosła głos, wykrzykując na dziewczynę jeszcze przed ponownym schowaniem twarzy w nogach i ramionach. Czuła, że traci kontrolę, ale nie w ten sposób co dotychczas, czyli za sprawą narkotyków. Przeszył ją dziwaczny, gniewny impuls, ten sam, którego cały czas się bała już od pamiętnej śmierci Prince'a. Mrowienie na twarzy przyprawiło ją o panikę, ale tę prędko zastąpiła narastająca furia. Wyglądało na to, że pobieżne sprzątanie pójdzie na marne jeśli Caulfieldówna prędko nie usunie się z mieszkania. Avalon starała się nie dawać jej fałszywych sygnałów. Na dźwięk stłumionego krzyku każdy normalny człowiek próbowałby znaleźć źródło bólu u krzyczącego, czyż nie? Wrzasnęła mimowolnie. Siedząca w niej harpia zrywała pęta z coraz większą siłą.
Nic już nie mówiła. Nie chciała tego robić. I może nie była najbłyskotliwszą osobą w Hogwarcie, ale akurat to, że z potomkami wili się nie zadziera, wiedziała (że dopiero teraz wzięła to na poważnie to inna sprawa). Czemu więc w ogóle pomyślała, że mogłaby porozmawiać, pośmiać się, zrobić cokolwiek z Cufferborough? Właściwie do tej pory nie potrafiła stwierdzić, dlaczego w ogóle rozpoczęła tą znajomość. Po co były jej te listy? Łudziła się, że coś z tego wyjdzie, czy zwyczajnie chciała spróbować? Ethna była po prostu głupia. Nie, nie odważna, to nie na tym polega. A może podświadomie chciała popełnić samobójstwo? Cóż, niemal jej się to udało. Gryfonka wciąż ściskała feniksowe w dłoni, kiedy blondynka rozpoczęła swoją serię krzyków i o mały włos nie rzuciła się na nią. Słysząc słowa Avalon, zamarła. Była przekonana, że miło spędzi czas, że w najgorszym razie dostanie kosza i tyle. A tutaj? Najpierw półwila pocałowała ją tak, jak chciałaby być całowana codziennie po wstaniu z łóżka, później omamiła ją, a na sam koniec wydarła się siedemnastolatce w twarz. Co ja mam robić? - zastanawiała się, kiedy podpierała się o materac łóżka wolną ręką i wstawała z miejsca. Stanęła naprzeciw skulonej dziewczyny, spoglądając na nią jeszcze raz błagalnie. Proszę, przestań, uspokój się... - niewypowiedzianie chciała ją uspokoić za wszelką cenę. - Przepraszam, zgoda?! - krzyknęła nabuzowana tym wszystkim, co siedziało w niej od kiedy została uwolniona z uroku. To nie prawda, że tak szybko jej wybaczyła, to nie prawda, że było okej. Drugi raz w tak krótkim okresie czasu była wykorzystana i musi minąć wiele czasu, zanim znów będzie chciała się w coś angażować. Dziewczyny to suki. Babka, matka, Rains, Avalon... One wszystkie tak mocno raniły Caulfield. Dlaczego? - Już, kurwa, idę! - wrzasnęła na pożegnanie, chwytając prędko leżące na podłodze dżinsy i torbę, i ściskając materiał w ręce, wymaszerowała z pokoju. Nie chciała się już nawet ubierać, - miała to wszystko głęboko w dupie - więc otworzyła drzwi z zewnętrznym numerem siedem i trzasnęła nimi, kiedy wychodziła. Kurwa, kurwa, kurwa. Czemu to się znowu działo? Znów była wykorzystana, ale tym razem oprócz tego porzucona. Czy ona była jakaś niedojebana? Nikt nie chciał jej taką, jaka była i dlatego każdy po kolei przejmował kontrolę nad jej umysłem, bawiąc się nią jak lalką, a potem zostawiając? Zawiodła się, cholernie się zawiodła. Nawet nie na samej Avalon, ale na sobie. Jak mogła być taka tępa i wplątać się w to bagno znowu? Mimo wszystko nie mogła pozbyć się myśli, że powinna cofnąć się, wbiec po schodach na górę i najmocniej na świecie przytulić Szkotkę. Nie. Nikt nie będzie bawił się jej uczuciami. Już nigdy. Wyciągnęła z torebki różdżkę i odpaliła jeden z papierosów. Ale tym razem i to nie przyniosło żadnej ulgi.
Udawanie, że cały świat nie istnieje, nie było najlepszym wyjściem, ale w przypadku Utopii jedynym możliwym. Odizolowała się od wszystkiego na długie tygodnie, rujnując tym samym nie tylko swoje relacje z przyjaciółmi, ale również szansę na wygraną w Złotym Sfinksie. Z drugiej strony ta była niewielka, bo w projekcie brało udział mnóstwo bardziej utalentowanych osób. I tak była wdzięczna organizatorom za możliwość wzięcia udziału i powrotu do Hogwartu.
Targana emocjami i tęsknotą za wszystkim, co nie było kotarą jej łóżka, zdecydowała się w końcu ruszyć ze starego zamczyska i nawiedzić kogoś, kto był przyczyną całej tej sytuacji. Miała już serdecznie dosyć czterech ścian dormitorium i ciemnych, nieuczęszczanych przez nikogo zakamarków szkoły. A odgrodzenie się od Avalon pozwoliło Blythe’ównie przemyśleć wiele spraw i dodało też nieco odwagi na to, by spokojnie z nią porozmawiać. W jej głowie pojawiało się milion wersji tej rozmowy, ale i tak wiedziała już z doświadczenia, że nie sprawdzi się zupełnie nic z tego, co sobie wyobraziła. Najlepszym sposobem na wybrnięcie z tego była improwizacja. I mimo że nigdy się w tym nie odnajdowała, musiała spróbować.
Stanąwszy przed drzwiami starszej Gryfonki, poczuła silną potrzebę wycofania się, ale skoro już pofatygowała się do Londynu, nie mogła odpuścić. Nie w chwili, która mogła zadecydować o dalszym przebiegu już i tak sypiącej się przyjaźni Avalon i Utopii.
Zapukała i nacisnęła klamkę, spodziewając się, że natrafi na opór, ale drzwi były otwarte. Weszła do środka i rozejrzała się po korytarzu z myślą, że wila zaraz się tam pojawi. Pustka, tak jakby dom stał zupełnie pusty, choć w to nigdy by nie uwierzyła.
- Avalon? – zawołała i ruszyła w stronę jej pokoju, jak gdyby miała przeczucie, że tam znajdzie swoją przyjaciółkę.
Avalon z pewnością bardzo chętnie uznałaby odmówienie faktu istnienia całemu światu za najlepszą ze swych opcji, gdyby nie fakt, że najzwyczajniej w świecie nie potrafiła tego zrobić. Powód miała ku temu banalny, niektórzy rzekliby wręcz, że prostacki - bez świata zewnętrznego nie mogłaby karmić swoich nałogów, których miała się przecież pozbyć, ale których też nie potrafiła ot tak pożegnać. Co prawda poczyniła ku temu pewne postępy, albowiem wyraźnie skróciła obszerną listę specyfików, w celu kupienia których potrzebowała zwykle przemierzać cały Londyn wzdłuż i wszerz. Obecność znacznie zwiększonej ilości galeonów w portfelu nie sprawiła chyba jednak, że jasnowłose dziewczę zaczęło chodzić wszędzie z ogromnym uśmiechem na twarzy. Tak na dobrą sprawę nadal tkwiła w ochronnej bańce złożonej tylko i wyłącznie z obojętności na wszystko, przez co odstraszała od siebie dobrych znajomych, zaś wśród nadal pozostających nieznajomymi ludzi zaczęła figurować jako persona nieskończenie bardziej ciekawsza. Gdzieś już chyba zdarzyło nam się ustalić, że ludzi ciągnie do tajemnicy, tak więc co może być większą tajemnicą niż nieziemsko piękna dziewczyna zupełnie nieprzejęta czymkolwiek, co się wokół działo? Ciężko byłoby znaleźć odpowiedź na to pytanie, zaś Ava była tego w pełni świadoma. Podjęła więc pewne drobne środki, dzięki którym mogła się częściowo uwolnić od nachalnych studentów, ciesząc się swoją samotnością. Problem tylko w tym, że nie zawsze tej samotności łaknęła. Jej pościel pachniała po ostatniej nocy Nifesimą, młodszą od wili o rok Ślizgonką, którą Szkotka subtelnie przekonywała o nieprawdziwości jej deklarowanej orientacji. Dawało to tylko niezbity dowód na teorię, że bez prawdziwej, silnej determinacji, nawet sami potomkowie słowiańskich piękności nie potrafili uciec od swej natury. To, co miało się skończyć niewinnym flirtem, przebiegającym w międzyczasie wspólnych zakupów i imprezowania w Lunie, doprowadziło dwie dziewczyny prosto do łóżka starszej z nich. Czy była z siebie zadowolona? Przez godzinę po wszystkim jak najbardziej, ale kiedy obudziła się tego poranka, zorientowawszy się, że jej brązowowłosej towarzyszki próżno już w okolicy szukać, momentalnie wpadła w dość podły humor. Ten z kolei zaowocował kolejnym wybuchem, bodajże ósmym w tym miesiącu, przy czym wcale nie mowa o podświadomym wysadzaniu w powietrze różnych domowych ozdób. Przypomniawszy sobie mimowolnie Utopię, wraz z nią pierwszy prawdziwie niepoprawny przejaw braku pohamowania, Cufferborough wpadła w furię. Furia ta doprowadziła ją oczywiście do częściowej przemiany w harpię, to zaś do zdemolowania całej sypialni po raz kolejny. Sprytniejszy czytelnik domyśli się teraz, dlaczego zarówno zmieniający kolory zegar, jak i panicz Prince byli umieszczeni wysoko nad poziomem podłogi. Tak czy inaczej, Avalon wyżywała się na swoim pokoju oraz na sobie samej całkiem długo, dopóki nie opadła na kolana z wycieńczenia. Ciche pukanie do drzwi umknęło jej świadomości, choć uszy zdołały je wyłapać w ciszy spowodowanej obligatoryjnym zaklęciem wyciszającym. Siedziała w ten swój specyficzny sposób, łkając bez opamiętania, do czasu aż po mieszkaniu nie rozległ się inny, bardzo wyrazisty, nawet nie dlatego że był głośny, dźwięk. Podniosła w ułamku sekundy głowę, aby obrócić ją w stronę uchylonych drzwi, gdzie niedługo potem pojawiła się praktycznie najważniejsza dla niej osoba. Początkowo roześmiała się przez łzy, święcie przekonana, że znowu ma zwidy spowodowane głodem narkotykowym, ale w miarę jak sekundy mijały, nabierała stuprocentowej pewności, że to żadne złudzenie. Nie mogła uwierzyć, że dała Blythe'ównie złapać się w takim położeniu, zupełnie rozbita, w centrum doszczętnie zdemolowanego pokoju, krwawiąc delikatnie z ran na ramionach i policzkach. Pokręciła z pewnym niedowierzaniem głową, po czym otarła naderwanym w kilku miejscach długim rękawem twarz, zarówno z krwi, jak i łez. Następnie, westchnąwszy ciężko, podniosła się. Napotkała przy tym drobne trudności, bowiem po "harpio-odlotach" zwykle miewała dosyć mocne zawroty głowy, ale jakimś cudem ustała na nogach. - C-co tu... robisz? - wydukała, zabierając się za poszukiwania w całym tym bajzlu swojej różdżki. Nie fatygowała się nawet, żeby utrzymywać z Utopią kontakt wzrokowy, bo czuła się niezmiernie upokorzona. Nigdy w życiu nie dałaby się komukolwiek w ten sposób przyłapać, a los stwierdził, że kiedyś musi być ten pierwszy raz. Przy ich następnym spotkaniu Nife zostanie brutalnie zamordowana za taką idiotyczną ucieczkę, bo to przecież jej wina, że drzwi nie zostały zamknięte na klucz. Prawda?
Nikt nie powiedział przecież, że nie mogła użyć zwykłego Accio, by zaoszczędzić przy tym sporą ilość galeonów. Z drugiej strony pieniądze były po to, żeby je wydawać, choć nałogi Avalon nigdy się Utopii zanadto nie podobały, a już zwłaszcza po ostatnich wypadkach, przez które zamknęła się w sobie, nie wiedząc, co z tym fantem począć. Musiała przemyśleć wiele spraw – wręcz tego potrzebowała i dlatego też odizolowała się od wszystkich wokół, szczególnie od przyjaciół, którzy w jakiś sposób przypominali jej o Avalon. A tą starała się unikać. Gdy tylko dostrzegała ją na horyzoncie, natychmiast uciekała w jakieś ciemne kąty. Raz nawet zdarzyło się jej wylądować w schowku na miotły razem z rodziną pająków. Niezbyt to było miłe przeżycie i z całą pewnością będzie miała uraz na bardzo długi czas. Przynajmniej te małe natręty pozwoliły jej zapomnieć na jakiś czas o urazie, jaką czuła wobec półwili. Stała się kukłą przemykającą niezauważenie korytarzami – tą szarą myszą, którą starała się być po śmierci rodziców, gdy zmuszono ją do zamieszkania z bratem. Czuła się tak, jakby coś w jej głowie zamroziło wszelkie emocje. Może wręcz pozamykało w klatkach, nie pozwalając dostać się do magicznego przycisku z wielkim napisem RADOŚĆ. Wyparował jak zakryty przez pelerynę-niewidkę albo wsadzony między kartki Niewidzialnej Księgi Niewidzialności. Utopia oparła się ręką o futrynę drzwi. Zrobiła to mimowolnie, choć z boku mogło wyglądać na próbę podtrzymania się. Była po prostu w szoku, widząc całe to zamieszanie, jakie powstało w sypialni starszej Gryfonki. Gdy ostatni raz tu przebywała, panował jako taki porządek, a w tym momencie nie dowierzała własnym oczom. Momentalnie zrobiło jej się przykro, bo od razu pomyślała o tym, że musiała to być jej wina. Kilka błędów jednego wieczoru zrujnowało doszczętnie dwie osoby, mimo że wszystko mogło potoczyć się całkiem inaczej. A już zwłaszcza mogły nie mieszać w to Archibalda, choć ten wydawał się jak zwykle obojętny na wszystko, co się wokół niego działo. Blythe’ówna często zazdrościła mu tej umiejętności – ukazywania światu, że ma się wszystko głęboko w poważaniu. Ona sama nie potrafiła tego dokonać, zawsze zbyt mocno się przejmowała, a tym samym odcinała się od wszystkiego, na czym jej zależało. Już nawet nie pamięta, kiedy ostatnim razem widziała swojego kota, którego dzień w dzień odpychała. Miała nadzieję, że Echo domyśliła się, że był nieco niedokarmiony i zaopiekowała się nim w miarę swoich możliwości. Zacisnęła usta, aż zaczęły tworzyć niewyraźną linię. Ostatnimi czasy odkryła, że to pomaga jej hamować wybuchy płaczu. Widząc Avalon doprowadzoną do takiego stanu było jej naprawdę przykro. Pokręciła tylko głową, sama nie znając odpowiedzi na jej pytanie. Obserwowała, jak jej przyjaciółka krząta się w poszukiwaniu różdżki, ale sama nie ruszyła się z miejsca, obawiając, że Szkotka mogła znów wybuchnąć. Czuła, że ta nie zrobi jej krzywdy, ale lęk był od niej silniejszy. Ta mała postać strachu została uwolniona ze swojej klatki, bijąc się ze smutkiem o pierwszeństwo na liście odczuwanych emocji. - Co ty narobiłaś? – spytała w końcu, nim zdołała pomyśleć, jak bardzo beznadziejne było to pytanie. Ale nie od dziś wiadomo, że dojrzałość emocjonalna Utopii była równa czemuś daleko poniżej zera. Lepiej by chyba było, gdyby w ogóle się nie odzywała. Zawstydzona odwróciła się w stronę Małego Księcia. Wydawał jej się jedynym ratunkiem z tej potwornie niezręcznej sytuacji. A gdyby tak postawiły go na środku i rozmawiały poprzez niego? Nie, to już totalnie podchodziło pod dziecinadę. Równie dobrze mogłaby się zamknąć w Niebycie i stamtąd nie wychodzić. Hmm… A gdyby tak? Nie, na pewno nie! Powinna się uderzyć za sam fakt pomyślenia o tym. A może to kolejny krok do większego zrozumienia Avalon, że wpadło jej do głowy, by sięgnąć po których z tych specyfików, którymi tak się brzydziła, by nadały jej więcej odwagi? Pokręciła jeszcze mocniej głową, próbując wyzbyć się tej myśli. Była niczym natrętna mucha, która za nic nie chciała się odczepić. Skoro narobiła rabanu o oprylaka, to po co miałaby sięgać po cokolwiek innego? Chyba rzeczywiście przewróciło się jej w głowie od tej samotności. Powinna przynajmniej zająć się kotem – nikt jej nie bronił z nim rozmawiać. Jedno Muffliato na kotary wokół łóżka i nawet by na nią krzywo nie patrzyli, bo przecież nikt by się nie dowiedział. Po co ona tu przychodziła? Naprawdę jakaś nieznana siła przyciągnęła ją do Avalon. Tylko dlaczego akurat po odlocie harpii? Ruszyła w jej stronę, przez moment się wahając. Już nie ze względu na Cufferborough, ale samą siebie i jeszcze głupszy pomysł, który wpadł jej do głowy. Jeden impuls popchnął ją do tego, by odsunęła się od futryny i weszła do pokoju. Jeśli wila rzuci się na nią – trudno, jeśli ucieknie – też trudno. Ale nie wiedziała, jak ubrać to wszystko w słowa. Podeszła więc do przyjaciółki i nie czekając na jej reakcję, przytuliła się do niej, jak gdyby to wszystko miało zastąpić jakiekolwiek „przepraszam”. To chyba Archibald przez te wszystkie lata pokazał jej i Psyche, że słowa nie liczą się tak bardzo, jak te drobne gesty w stosunku do drugiego człowieka. Bo przecież uczuć nie da się w ten sposób wyrazić – trzeba je ukazać na swój sposób, nie ubierając ich w paskudne, nic nie znaczące słowa.
Tak właściwie to samej Avalon jej nałogi też bardzo się przestały podobać, choć zapoczątkowały to dopiero pamiętne, jednodniowe wagary. W pewnym szalonym sensie, odkrywszy u siebie podobną zmianę, zaczęła zatracać to, czym naprawdę dotychczas była, a zarazem odzyskiwać pierwotną wersję własnej osobowości. Nie dało się mieć pewności, czy to proces ogólnie rzecz biorąc pozytywny, czy może wręcz przeciwnie, acz istotne i tak było tylko to, że dano mu w ogóle zacząć istnieć. W porównaniu do tego, co się ostatnimi czasy działo z Utopią, można jednak bezproblemowo stwierdzić, iż działał on na Avę jak swoiste lekarstwo - bo przecież wyraźnie ukróciła swoje wagary, romanse (cóż, z pewnymi wyjątkami, przecież nie da się zmienić w innego człowieka z dnia na dzień) i, co najważniejsze, wyraźnie odstawiła wszelkie używki. Ostatni aspekt doprowadził ją co prawda do sytuacji, w której przypadkowo napotkana Pixie próbowała ratować nałogowca narkotykami w samym środku umiarkowanego tłumu Sześćdziesiątki, ale przecież czego się nie robi z młodocianej, ledwo odkrytej miłości? Prawdę powiedziawszy, Cufferborough przydałaby się lista takich rzeczy, z popadaniem w ogromną rozpacz na czele, demolowaniem sypialni na drugim miejscu i pewnie setką innych pozycji, niemniej destrukcyjnych czy to dla samej półwili, czy dla jej środowiska. W każdym razie, zgrabne uniki Utopii wcale nie uchodziły uwadze starszej Gryfonki, pytanie tylko czy rzeczonej Gryfonki częstsze pojawianie się w szkole zostało zauważone przez Utopię. W końcu to nie dla ocen, ani własnego sumienia podobne działania zostały podjęte, a właśnie dla najmłodszej Blythe, której Szkotka chciała jak najlepiej pokazać, że bardzo jej zależy. Na czym? Och, ciężko powiedzieć. Najłatwiej byłoby to określić mianem "wszystkiego", toteż na początek napiszmy to właśnie - na wszystkim. A konkretnie? Na samej Utopii, na jej przyjaźni, na jej uśmiechu, na całej masie innych drobnych rzeczy, o których zwykle całymi dniami myślą zakochani ludzie. Aż ciężko uwierzyć, że osoba pokroju Pszczoły może takie coś dopuszczać do własnej świadomości, czyż nie? Po jakimś czasie blondynce udało się odnaleźć różdżkę, co ostatecznie otworzyło drogę do podjęcia się generalnego sprzątania jednego, wielkiego pobojowiska. Nieco drżące ręce przeszkadzały w dokładnym naprawianiu połamanych, potłuczonych albo podartych rzeczy, ale pokój momentalnie zaczął wyglądać z grubsza lepiej. Skupiona na wyłapywaniu wszelkich niezauważonych za pierwszym razem mankamentów pomieszczenia, Avalon nie była w stanie wyłapać ani ściągniętych przez szatynkę ust, ani kręcenia głową w odpowiedzi na zadane wcześniej, dosyć istotne zresztą, pytanie. Uznała to więc za ciszę kata, czekającego na zamachnięcie się toporem i ścięcie głowy skazańca. Blythe'ówna miała do tego pełne prawo, ale nie da się zaprzeczyć, że dosyć mocno dotknęło to wystarczająco już przybitą Avę. Choć tak naprawdę, chyba niewystarczająco, bowiem następne pytanie niemal samo z siebie wpuściło do niebieskich oczu łzy. "Zakochałam się" - chciała odpowiedzieć, ale zagryzła z niemal całej siły wargę i pozostała w ciszy. Praca związana z sypialnią zdawała się być już ukończona, ale ona sama nadal była cała podrapana, z poszarpanymi na wszelkie sposoby ubraniami na sobie. Do niedawna, nawet w okolicznościach uwolnienia się harpii, za żadne skarby nie zrobiłaby samej sobie krzywdy. A teraz? Czując kolosalną winę za doprowadzenie Utopca nie tylko do płaczu, ale też zapewne do zapalenia płuc, po prostu podświadomie egzekwowała sprawiedliwość, choć tak na dobrą sprawę rany fizyczne nie mogły zadośćuczynić ranom psychicznym. Właściwie to chyba nic nie mogło, ale różnie to bywa z różnymi ludźmi. W każdym razie, mimo uporczywego pieczenia, Avalon nie mogła zmusić się do wyleczenia jakiegokolwiek zadrapania. Stała pośrodku pokoju, chwilę po tym jak odłożyła różdżkę na stolik, wzrokiem wodząc wszędzie, gdzie nie znajdowała drugiej obecnej tam dziewczyny. Zdziwiła się niezmiernie, kiedy zorientowała się, że ta właśnie dziewczyna sama się do niej zbliża, a równocześnie z upewnieniem się, że nadchodzi moment przytulenia, mieszanka miliona emocji w sekundę uderzyła dwudziestolatce do głowy. - Utopka, weź, pobrudzisz się... - urwała, bowiem jej ostrzeżenia i tak nie dały żadnego skutku. Fala ciepła rozlała się po roztrzęsionym ciele, w mgnieniu oka doprowadzając je do normalnego stanu - pomijając oczywiście serce, które w jak najbardziej pozytywnym sensie przyspieszyło rytm swojego bicia. Cufferborough stała jeszcze parę chwil w bezruchu, nieco zbita z pantałyku, nie mając pojęcia gdzie podziać ręce, choć tak właściwie wiedziała gdzie chce je umieścić, ale nie była pewna, czy może. Sytuacja była tak niespodziewana, tak miło zaskakująca, ale zarazem tak niejasna, że blondynka długo zastanawiała się nad wszystkimi możliwymi motywami Utopii, zanim wreszcie mocno przytuliła ją do siebie, gdzieś w międzyczasie jeszcze całując w czubek głowy. Trwała tak długo, bez słowa, bez najmniejszego skrzywienia na mocno przypominające o swoim istnieniu rany, bezlitośnie zmuszone do fizycznego kontaktu z osiemnastolatką, bez jakiejkolwiek myśli wybiegającej poza tą jedną, magiczną chwilę, która zdawała się być zdolną do naprawienia wszystkich problemów, jakie Avalon dotychczas miewała. Mogłaby tak stać dobrych kilkadziesiąt dni, zanim nogi same z siebie odmówiłyby jej posłuszeństwa, ale nawet wtedy upadałaby na ziemię z uśmiechem równie błogim, co teraz. Nie potrafiła ubrać w słowa niczego, co teraz przelatywało jej przez głowę, w szczerej nadziei na jakieś magiczne przekazanie tego bezpośrednio do świadomości szarej myszy, której pod żadnym pozorem nie chciała teraz wypuszczać, z całej siły wierząc, że tylko ten jeden, przepełniony z jej strony najszczerszą miłością, a ze strony Utopii chyba tylko i wyłącznie chęcią odbudowania przyjaźni uścisk, będzie w stanie przywrócić ją do postaci jednego z najciekawszych zwierzaków w całej tej hogwarckiej dżungli. Smok w lwiej skórze na chwilę obecną rozpłynął się i wcale na ów stan rzeczy nie narzekał. - Zatrzymajmy czas, co? - mruknęła z błogością nie mniejszą niż w ciągle utrzymywanym uśmiechu, dając wyraźnie do zrozumienia, że sama przyjaźń będzie dla niej na zawsze niewygodna. Spojrzała ukradkiem w stronę zegara, pełniącego akurat wtedy wartę obok Księcia. Wskazówki pędziły naprzód, wspierane przez pomarańczową tarczę, tworzącą dla nich tło. Mówi się, że akurat ten kolor przywraca chęć do życia i cóż, Avalon byłaby na poparcie podobnej teorii idealnym, żywym dowodem.
- Myślę, że zegar jest przeciwnego zdania – stwierdziła, kątem oka dostrzegając tarczę, która zmieniła swój odcień. Teraz kojarzył się jej z zachodem na tle szkolnego jeziora. Wtedy wszystko wokół wyglądało tak radośnie, by za chwilę całą rzeczywistość pochłonął mrok. Czas płynął wtedy niezwykle powoli, ale skoro i słońce wschodzi, to i sytuacja może się poprawić. Jakby się nad tym głębiej zastanowiła, mogłaby uznać jej przyjaźń z Avalon za trasę pokonywaną przez tę gwiazdę. Gdy oprylak przestał działać, nastał zmierzch, który przez długi okres trzymał je z dala od siebie. Ale najwyraźniej teraz przychodziła pora na kolejny dzień, a że przyszło lato – wyjątkowo długi. Odsunęła się na moment od przyjaciółki, przyglądając z niemałym zaskoczeniem jej ranom. Nigdy nie widziała harpii w najgorszym wydaniu, ale naprawdę nie sądziła, by mogły robić krzywdę nawet sobie samym. Tak wielu rzeczy dowiadywała się teraz o Avie, że powinna się bać, zwłaszcza że bywała naprawdę strachliwa. Ale w tym momencie jakoś nie potrafiła się od niej odsunąć. Ciężko będzie jej to przyznać, ale tęskniła za Cufferborough. Ukrywała się przed nią tylko dlatego, że nie wiedziała, co miałaby jej powiedzieć. Do tej pory nie miała pojęcia, ale przecież musiały w końcu poruszyć ten nieznośny temat. - Paskudnie to wygląda. Dotknęła palcami jednej z ran prześwitujących przez dziurę w rękawie. Skrzywiła się przy tym, jak gdyby zadrapania były jej własne. - Ćwiczyłam ostatnio zaklęcia. Mogłabym ci z tym pomóc – dodała jeszcze, sięgając po swoją różdżkę. Powiedziała to tak pewnie, że sama uwierzyła, iż cokolwiek jej się uda. Kiedyś musiało do tego dojść. Nie wiedziała jednak, czy Avalon w ogóle zgodzi się, by Utopia używała na niej zaklęć. Nie od dziś wiadomo, że jeśli cokolwiek już się działo, to zazwyczaj ofiara wybuchała lub zalewała ją woda. Mimo wszystko lista opanowanych uroków powiększała się. Samo Aquamenti wyglądało tam dość marnie. Chociaż Alohomora też całkiem nieźle jej wychodziła. Żałowała, że nie była Echo i nie mogła należeć do grona wybitnych uczniów z przedmiotów Archibalda. Aż zrobiło jej się przykro na myśl, jak ciężko go zadowolić i że być może nigdy tego nie dokona. Ostatnimi czasy wiele spraw jeszcze bardziej wymykało się spod jej kontroli. Tak jakby całe otoczenie żyło własnym życiem. Chociaż nie, to naprawdę beznadziejne stwierdzenie, bo przecież tak było. To ona jedna nie potrafiła panować nad samą sobą i wplątywała się w coraz większe kłopoty. Niewiele miała wspólnego ze stałą czujnością. Oparła się czołem o ramię Avalon, wydając przy tym z siebie dźwięk zrezygnowania, mimo że nawet jeszcze niczego nie spróbowała. Już samo wyobrażenie sobie, jak bandaże oplatają wszystko wokół niczym gigantyczną mumię wywoływało u niej dreszcze. A co, gdyby związała siebie i starszą Gryfonkę i nie mogłyby się ruszyć? Nie żeby to brzmiało jakoś tragicznie, ale wolała nie tracić jednak możliwości jakichkolwiek ruchów. Miała dość uczucia zamknięcia w klatce, jaką wydawała jej się teraz szkoła. Znów nabrała ochoty na wagary, najlepiej daleko od Wysp Brytyjskich. Z chęcią zwiedziłaby egipskie piramidy, skoro już o mumiach mowa. Albo odwiedziła inne miejsca, o których opowiadała profesor Irina podczas lekcji historii magii. Mogłaby nawet poleżeć na plaży, byleby nie siedzieć w tych przeklętych murach. Owutemy dawały jej się we znaki, a ciągłe próby stworzenia eliksirów czy rzucania zaklęć kończyły się fiaskiem. Mogłaby poprosić Echo o pomoc z obroną, albo Yishaia o wsparcie w transmutacji, ale było jej po prostu wstyd, że do tej pory tego wszystkiego nie opanowała. A zegar tykał. Może Avalon by jej w czymś pomogła? Była jedną z ulubienic Archibalda, więc musiała znać się na rzeczy. Już chciała zapytać, co jest z nią nie tak, ale w porę ugryzła się w język i to dość dosłownie. Poczuła jak po policzkach płyną jej łzy i nie była już pewna, czy to przez pieczenie w ustach, bezradność wywołaną egzaminami czy całą tą sytuację z Avalon, której nadal nie potrafiła poradzić, mimo że przyjaciółka zdawała się nie mieć nic przeciwko jej towarzystwu.