Weszła do jego gabinetu zupełnie niezapowiedziana. Od razu od progu zrobiła duży rumor, rzucając usatysfakcjonowana z wejścia: — Mam to, Archie! I zadowolona z siebie, chcąc się pochwalić dokładnie właśnie tym, co trzymała w ręku, podeszła do jego biurka. Nie przejmując się faktem, że właśnie sprawdzał chyba jakieś uczniowskie prace. Pochylony nad biurkiem, czy nie, musiał teraz znaleźć czas dla niej. W tym właśnie momencie, w którym dostała olśnienia. Oczy błyszczały jej z pasji, jak zawsze, kiedy coś zajmowało całą jej uwagę do tego stopnia, że nie dostrzegała otoczenia wokół siebie i wszystkich innych środowiskowych ostrzeżeń wokół. Jak na przykład, krzesła zawalonego pracami uczniowskimi dokładnie przed sobą. Zakładając, że refleks Archibalda był lepszy od spostrzegawczości Magyar, dajmy mu uratować jej osobę. Przesunął krzesło na bok, a ona dopiero wtedy, mogła instynktownie wyminąć jego krawędź w porę. Chwilę potem oparła się biodrem o biurko, nie zauważając, ze powinna mu podziękować za ten dżentelmeński gest. Podziękowałaby, gdyby jej myśli nie zajęło w stu procentach coś zupełnie innego. — Nie masz tu może… — mruczała coś do siebie próbując znaleźć sobie miejsce. Przesunła kilka pergaminów z biurka na bok, te sturlały się ze sterty innych esejów, a ona złapała je, ratując od upadku z biurka. Odstawiła je na miejsce, a już chwilę potem, bezpardonowo, klapnęła Blythe’owi na kolanach. Na jedynym wolnym od papierzysk miejscu. Zadowolona ze znalezienia sobie siedziska zarzuciła jeszcze mokre włosy na jedno ramię, owiewając go zapachem waniliowego szamponu do włosów. Właśnie on ją do czegoś natchnął. A fakt, że pojedyncze kropelki wody skapywały jej z końcówek włosów prosto na pergamin, który mężczyzna dotychczas trzymał w rękach, absolutnie jej nie przeszkadzał. — Spójrz — oparła się plecami o jego tors, chcąc mu wskazać fragment tekstu, jaki naskrobała na kartce. Zamiast tego miał perfidny widok na kartę walentynkową, jaką dostała od niego w ferie. Skonsternowana zmarszczyła brwi — Nie, nie na to. Tutaj — obróciła kartkę na drugą stronę pokazując mu swoje chaotyczne notatki naskrobane na odwrocie walentynki. Wyczytała stamtąd tytuł jakiegoś zaklęcia, zbyt je kalecząc, mimo znajomości łaciny, żeby móc zrozumieć jego treść. — A nie… to bez sensu — uświadomiła to sobie, kiedy powiedziała to głośno. I w tym momencie na jej twarz wstąpiło absolutne skupienie. Ułożyła się w wygodniejszej pozycji na jego kolanach, odbierając mu jego pióro z ręki. Zrobiła to całkiem nieświadomie, zaangażowana w swoje myśli, skrobiąc coś na marginesie zapisanej, niewielkiej karteczki. — Nie. Zapomnij. To nie działa. Myślałam, że w końcu znalazłam zaklęcie na zmianę koloru włosów — westchnęła ciężko, dopiero teraz patrząc na niego już bez żadnego entuzjazmu, bez tego błysku w spojrzeniu i bez tej niemożliwej, niewyjaśnionej beztroski. — Proszę — oddała mu pióro z westchnieniem, dopiero teraz zauważając, ze zamaziała całkowicie odwrotną stronę kartki walentynkowej podpisanej jego nazwiskiem. — Było pod ręką — wyjaśniła nagle uświadamiając sobie, że to może nie wypada. Nie była to może skrucha w jej głosie, ale przynajmniej próbowała się wytłumaczyć.
Archibald Blythe
Wiek : 44
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : zaklęcia bezróżdżkowe, opiekun Gryffindoru
Arch nie przepadał za sprawdzaniem prac, dlatego starał się ograniczać ich ilość, lekcje przeprowadzając w sposób praktyczny. Potrzebne rzeczy tłumaczył i sprawdzał wiedzę w międzyczasie, na kolejnych lekcjach. Niektóre tematy wymagały jednak sporej ilości teorii i był tu zupełnie bezradny. Chciał mieć pewność, że żaden z jego uczniów nie olewa bezczelnie zaklęć. Dlatego siedział teraz, pogodzony ze swoim losem, i sprawdzał eseje, których jakość wahała się między Trollem a Wybitnym. Nietrudno się dziwić, że przybycie Iry, chaotyczne, ale charakterystyczne, przyjął całkiem entuzjastycznie. Nie zdążył nawet pomyśleć, że mógłby wlepić szlaban jakiemuś uczniowi, wparowującemu mu właśnie do gabinetu, bo zanim podniósł głowę i dostrzegł Magyar, ta już chwaliła się swoim nowym odkryciem. Uśmiechnął się lekko, czując przypływ lepszego nastroju i odsunął krzesło żeby zapobiec wypadkowi. Zmagania z pergaminami skwitował litościwym oparciem twarzy na swoich chudych palcach i cichym śmiechem, stłumionym przez dłoń. Gdyby nie była taka, jaka była, pewnie zostałby zbity z tropu tym nagłym klapnięciem na kolana. Pomyślał sobie tylko szanowny panie Blythe, witamy w świecie, w którym znajome z pracy bezproblemowo zajmują miejsce na pańskich kościstych kolanach i nie powstrzymywał uśmiechu, który przybierał na sile z każdą sekundą. Pozytywnie. Odłożył szybko pergamin, który właśnie trzymał, żeby nie przemókł zbyt mocno i skoncentrował się na poczynaniach Węgierki, przy okazji wdychając woń waniliowego szamponu. Żyć, nie umierać. Natchniona Irina potrafiła zarazić swoją pasją, więc cierpliwie czekał, powstrzymując wybuch serdecznego śmiechu. Oparł sobie wygodnie podbródek na ramieniu kobiety i patrzył na walentynkę, którą oczywiście pamiętał. Była doprawdy niesamowita. To znaczy Ira, bo kartka nie prezentowała sobą nic wybitnego. Za to Magyar wyróżniała się - która kobieta byłaby w stanie zachowywać się tak prowokująco, przy okazji wcale nie prowokując? Archibald osobiście nie trafił na taką nigdy wcześniej. Dlatego teraz, ze szczerym zainteresowaniem, obserwował notatki, aby zetknąć się z nagłym rozczarowaniem. Zrezygnował z uśmiechu, zmarszczył nieco brwi i odgarnął zaplątane kosmyki włosów, które zostały nieporządnie nie na tym ramieniu, co trzeba. - Nie zadziała - potwierdził, widząc zaklęcie. - Hej, strasznie się uparłaś. Mokre są ciemniejsze - stwierdził, chociaż ochota do chichotania i facepalmów już go opuściła. Zgasła razem z pasją Iry. - Nie ma sprawy, nie przejmuj się tym - skomentował, znów unosząc nieco kąciki ust. Zabrał kartkę i przyjrzał się bardziej zapiskom, podnosząc na wysokość twarzy. Coś zdecydowanie tu nie grało, ale nie sądził, aby tym tropem mogła zbliżyć się do swojego celu, nawet jeśli wszystko zostałoby zapisane poprawnie. - Jak do tego doszłaś? - zapytał, nie kryjąc ciekawości. - Nagłe olśnienie? Nie gaśnij tak, może warto pójść tym tropem. Lepsze to, niż zaczynanie od początku, hm?
Nawet nie drgnęła kiedy odgarnął jej włosy z karku. Zbyt zajęta swoją teorią, którą już teraz ułożyla sobie w głowie, a która szybko okazała się zupełnie nietrafiona. Jego komentarz wcale nie poprawiał jej nastroju, kiedy zdała sobie sprawę, jak bardzo to, co wymyśliła okazało się bezsensowne. Westchnęła ciężko, splatając ręce na piersi, jakby zamykała się na świat. Owszem, zamykała się. Na jego sugestie, bo nie na wiedzę, która miałaby jej pomóc ogarnąć zaklęcie, które pozwoliłoby jej wrócić do naturalnego koloru włosów. Na to zawsze była otwarta. — Próbowałeś kiedyś chodzić w zimie w mokrych włosach? — spojrzała na niego przez ramię już bez cienia tego błysku w oku. Więcej w tym było zgaszenia i ironii. Jeśli o ironii mowa, teraz, kiedy już opadł jej entuzjazm, nagle zrobiło jej się w tej pozycji mniej wygodnie. Poruszyła się na jego kolanach niespokojnie, znajdując sobie nowe ułożenie, aż w końcu całkowicie się na nich obróciła, przerzucając jedną nogę nad jego udami, zdecydowanie zbyt zręcznie jak na kogoś, kto w normalnych okolicznościach, zwykle szybko tracił pion. Tak już z nią było, łatwiej było jej znaleźć odpowiednią koordynację na siedząco, kiedy żadne niebezpieczne przedmioty nie wskakiwały jej pod stopy. Siadając przodem do niego, cofnęła się na kolanach do tyłu i oparła plecami o biurko. — Myłam głowę, wiesz, waniliowym szamponem do włosów, a wanilia z hebrajskiego, przypomniała mi o podobnie brzmiącym słowie w starochińskim, co z kolei ze starogreki naprowadziło mnie na łacińskie słowa, które nasunęły mi na myśl to zaklęcie. W zasadzie mogła chyba w tej wyliczance pominąć kilka skojarzeń, ale… no, puenta była. — Co sprawdzasz, Archibald? — zgarnęła jakiś pergamin w dłoń, wyczytując teorię o jakimś zaklęciu. — „Impervius” — przeczytała głośno — zawsze miałam z tym problem. Nie rozumiem. Mówię: „Impervius” i zawsze działa, ale nigdy na to, na co chcę. Zresztą. Spójrz. Ooo. Uwaga! Tutaj Archibald znając jej umiejętności magiczne powinien się spiąć. Wyciągnęła przed siebie różdżkę, próbując swoich sił w zaklęciu, które jak zawsze, miało jej wyjść niepoprawnie. Tym razem bardzo feralnie. — Impervius! — wykonała lekki ruch nadgarstkiem. W przeciwieństwie do niego, wale nie lekko, miotnęło ich krzesłem. W jednym momencie siedzieli, a zaraz potem w drugim runęli na ziemię. Archibald czując na sobie wibracje uderzającego o ziemię oparcia i ciężar Iry na torsie. Kobieta jęknęła krótko uderzając kolanami o ziemię i czołem o jego pierś. — A nie mówiłam? Nigdy nie wychodzi. Podniosła się na rękach, a jej włosy rozsypały mu się wokół twarzy, w czasie kiedy ona lustrowała go uważnie spojrzeniem — Jesteś ekspertem w Zaklęciach. Co robię źle? — spytała, rzucając swoje słowa wprost na jego usta. Każdy inny w jej ułożeniu zastanawiałby się nad tym, czy najpierw nie powinien zmienić tej krępującej pozycji, ale nie ona. Jak wiadomo, jej głowę zajmowało wiele rzeczy, ale nigdy tych, które mieszczą się w normach. Teraz największym priorytetem było poprawne użycie zaklęcia.
Archibald Blythe
Wiek : 44
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : zaklęcia bezróżdżkowe, opiekun Gryffindoru
Blythe niestety nie należał do ludzi, którzy całe życie próbowali poprawiać innym humor. Nie był specjalnie ponury, nie miał żadnego celu w dobijaniu społeczeństwa swoimi komentarzami, ale nie szedł też na rękę i nie chwalił na siłę. Stwierdzał fakty. Uśmiechnął się serdecznie (w sumie co za różnica, za każdym razem jego uśmiech wyglądał tak samo cynicznie) na odpowiedź nauczycielki. - Zdarzało się. Ale fakt, lepiej tego nie praktykować - odrzekł, korzystając z okazji i siadając trochę wygodniej, tym samym ułatwiając Magyar jej sprytne manewry. Błysk w oku chętnie by jej przywrócił, szczególnie że już siedziała mu na kolanach. Zawsze dało się coś poradzić! Jednak problem był dosyć spory - sposoby na przywracanie błysku w oku mogły nie mieścić się w ramach różnych zasad, a przecież Archie zasad nie łamał, gdy nie było potrzeby. - Posiedzę nad tym trochę, poszukam czegoś, może akurat trafię na jakiś trop. Ale jeśli efekt jest wywołany eliksirem, raczej będzie ciężko, zaklęcia nie zawsze się sprawdzają - odpowiedział, kończąc zdanie dokładnie w momencie, w którym porywała losowy pergamin. - Um, Ira, ni... - ...e sądzę że to dobry pomysł. Nie zdążył dokończyć, ale owszem, spiął się. Chwilę potem wylądowali na podłodze. Nieprzyjemne uczucie bezwładności i poprzestawiania organów, pojawiające się przy upadkach, uspokajało się powoli. Prawdę mówiąc, Archibaldowi było średnio wygodnie, oparcie krzesła kończyło się gdzieś przy łopatkach, plecy w tym miejscu bolały nieznośnie po uderzeniu, ramiona opierał już na drewnianym parkiecie. Mimo tego roześmiał się krótko, walcząc z chęcią przyłożenia dłoni do twarzy w geście zwanym powszechnie face-palmem. Już w tym momencie widział niejednoznaczność ich cudacznej pozy, przez którą miał ochotę wpleść dłoń we włosy kobiety, choć wilgotne i chłodne. Odegnał szybko myśli, chcąc w końcu zareagować i rzeczywiście jakoś wyplątać się z tego wszystkiego, bo na Merlina, byli w szkole, w gabinecie, do którego przychodzili uczniowie z zamiarem oddania prac. Nawet ruszył się lekko, obejmując łokcie Magyar, żeby pomóc jej się podnieść, ale w tym samym momencie kobieta przestała współpracować. Wróć, Irina Magyar nie miała w zwyczaju współpracować, chyba że w jej świecie współpracą było siadanie na kolanach i leżenie na torsach. Odwzajemnił więc spojrzenie i uśmiechnął się sprytnie (patrz: początek; zapewne znów wyszło mu to cynicznie), unosząc szybko podbródek, aby móc przygryźć delikatnie dolną wargę kobiety i przejechać po niej lekko, czubkiem języka. Dodałby do tego jakiś przyjemny ruch ręką, którym dałoby się zbadać jakąkolwiek krzywiznę jej ciała, ale obłapianie nie było jego zamiarem. Miał nieco inny cel. - Wybacz, nie powinienem - powiedział ze stoickim spokojem, cofając głowę do poprzedniej pozycji. Zdanie ułożył w ten sposób zupełnie celowo. Gdyby powiedział "wybacz, nie chciałem", byłoby to okrutnym kłamstwem. W tym właśnie rzecz - Archibald kierował się w życiu swoimi wartościami i miał dosyć nietypowe podejście do zwykłych i niezwykłych spraw. W tej akurat dominowała ciekawość. Niezbyt przejął się konsekwencjami. Mimo tego puścił prawy łokieć Iry, aby lewą ręką sięgnąć po różdżkę, którą trzymała w dłoni. Nieznacznym machnięciem, zgranym z niewerbalnym zaklęciem, zamknął drzwi, zapobiegając tym samym ewentualności wtargnięcia jakiegoś interesanta. Nie żeby Arch miał jakieś nieczyste zamiary. Nie chciał stracić pracy, ledwo co zrezygnował z posady w Ministerstwie Magii, aby móc zostać w Hogwarcie i nauczać dalej tych młodych tępaków. - Źle akcentujesz - odpowiedział, nie rezygnując z uśmiechu i mając szczerą nadzieję, że uzmysłowił jej, w jakiej sytuacji ich postawiła. Położyła, tak właściwie. To, że mogła teraz odepchnąć się zręcznie od podłogi i z rozmachem przywalić mu w twarz, skutecznie wyprosił z myśli. Ostatecznie wciąż trzymał drugi łokieć, więc mógł ją trochę przyhamować. Można by pleść o tym, jak to tylko jest facetem, jak biorą górę instynkty, jak kobieta go pociąga. Pociągała, rzecz jasna, ale miał wystarczająco dużo doświadczenia, żeby instynkty trzymać na wodzy, bo przydawały się spotęgowane w innych momentach. W gruncie rzeczy cały czas, choć pośrednio, chodziło o błysk w oku. Był ciekaw, czy jest w stanie wywołać go swoją prowokacją. Szukał też czegoś, co mogłoby zbić Magyar z tropu.
Przez to całe zainteresowanie zaklęciami, zgubiła wątek o włosach gdzieś już uleciał, zakopany w zakamarkach jej pamięci. I tak do tego tematu pewnie nie raz jeszcze wróci, a jeśli mężczyzna miałby jej coś do zasugerowania, nieważne, czy miał na to jej błogosławieństwo, czy nie, pewnie podzieliłby się z nią tymi informacjami. Na ten moment bardziej zaabsorbowało ją faktycznie to, czemu odrzuciło ich na krześle. Fakt, że potłukła sobie kolana warty był zastanowienia się jak czemuś takiemu zapobiegać na przyszłość. Miała coś jeszcze mówić, podjąć jakieś środki samo-edukacji, ale całą jej motywację Blythe zniszczył jednym gestem. W zasadzie, kiedy mężczyzna niespodziewanie uniósł się do góry przygryzając jej wargę, była na tyle zaskoczona przebiegiem sytuacji, że nie zareagowała na to w żaden sensowny sposób. Jedyną jej reakcją były instynkty. Machinalnie, rozchyliła przy tej czynności wargi, ułatwiając mu tą czynność. Czując jego ciepły język odetchnęła bezgłośnie, leniwie prosto na jego usta, a już chwilę potem siedziała prosto, nie mając pojęcia co się właściwie stało. Przez chwilę wpatrywała się w niego w milczeniu, być może wcześniej nieświadoma nawet faktu, że pochylała się nad nim naprawdę nisko. Teraz, wyprostowana, wpatrywała się na niego z góry. Naprawdę musiała mieć problemy z koncentracją. Nie mogła się skupiać na wielu rzeczach na raz. Nie zauważyła nawet, że wyjął jej różdżkę z dłoni, dopóki nie użył jej w czarach. Zerknęła na drzwi, a potem z powrotem na niego, zaczesując mokre kosmyki włosów za ucho. — Co akcentuję? — spytała, zapominając, że moment wcześniej pytała, jakie błędy w zaklęciu popełnia. Teraz patrzyła na niego jeszcze chwilę przyswajając sobie okoliczności, a już chwile potem przejechała kciukiem po dolnej wardze, w miejscu, w którym jej ją zwilżył. Odzyskała rezon wraz ze swoją kolejną wypowiedzią; — Miałam tu coś? Bo wiesz, znam na to łatwiejsze rozwiązania niż to. Chociaż nie tak samo przyjemne. Uśmiechnęła się do niego trochę ironicznie, niby nieporuszona, wewnętrznie czując jednak nagłe zakłopotanie sytuacją. Nie schodziła co prawda z jego pasa, ale wynikało to raczej z jej gapiostwa niżeli zamiaru. — Ale za to nie podchodzą pod molestowanie seksualne — dodała z przekąsem, choć trudno było powiedzieć, czy można to było nazwać molestowaniem, skoro sama przed chwilą przyznała, ze było to całkiem przyjemne. Sytuację potraktowała po swojemu, jak wydarzenie odpowiednie do zastosowania jej metod badawczych i analizy sytuacji.
Archibald Blythe
Wiek : 44
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : zaklęcia bezróżdżkowe, opiekun Gryffindoru
Kolana były tu małym problemem. Przynajmniej dla Archa, który mógłby użyc sprytnego zaklęcia i pstryk, po bólu! Sam też odczuwał dyskomfort, oparcie krzesła nie było tak wygodne jak siedzisko, a ułożenie nóg także pozostawiało wiele do życzenia. Jednak zapach waniliowego szamponu był wystarczająco przyjemny, a usta Magyar wystarczająco subtelne, aby zapobiec zaprzątaniu sobie głowy myślami o wszelkich niewygodach. Jeśli zaś chodziło o edukację, Blythe szybciej sam pomógłby jej w nauce zaklęc, niż pozwolił cwiczyc je na własną rękę. Z takimi zdolnościami mogła rękę szybko stracic. Nie zdziwił się, czując lekki powiew, wywołany nagłym uniesieniem (lol, nawet nie konczę)nagłą zmianą pozycji (lol2, nie da się tego napisac normalnie) szybkim ruchem Magyar, która momentalnie zwiększyła dystans do największego, jaki dało się w tej sytuacji osiągnąc. Na szczęście nie wyglądało na to, żeby kobieta miała zamiar użyc swojej dłoni jako broni. Obserwował ją, udając że jest mu bardzo wygodnie, z cieniem rozbawionego uśmiechu. Powstrzymał się od roześmiania, kiedy obejrzała się za siebie, spoglądając na drzwi. - Impervius - odpowiedział, dając przykład idealnego akcentowania, zanim jeszcze przyłożyła palce do ust. Zapobiegał ewentualnemu atakowi, wszystko było jeszcze możliwe! - Hmm? Tak, nieświadomośc. Zjadłem - oznajmił, kiwając głową zaraz po tym, jak zamknął na moment oczy. Nie mógł się powstrzymac! Dodałby jeszcze coś na kształt "schlebiasz mi!" albo "o, są jeszcze lepsze sposoby", ale uznał, że te teksty są poniżej jego poziomu, inne sposoby mogły poczekac na inne okoliczności, a do tego aktualny przebieg sytuacji całkiem mu się podobał. Zbił ją na moment z tropu, więc poznawał, dowiadywał się, czy można było ją zadziwic. Przy okazji zdążył zauważyc, że Magyar ma śliczną szyję. - Ups. Ale to chyba ja jestem molestowany - odpowiedział, odwzajemniając ironiczny uśmiech i unosząc lekko lewą brew. W dalszym ciągu było mu niewygodnie, ale nie ruszał się. Bardziej interesowały go reakcje Iriny. - Więc - zaczął, unosząc rękę z różdżką, aby móc dosięgnąc dłoni kobiety, w której znalazła się jej własna różdżka. Nie zapomniał przy tym o delikatnym rozchyleniu jej palców swoimi, które potem zacisnął, aby jeszcze trochę się podrażnic. Cofnął dłon. - Proszę, możesz się bronic.
Magyar w przeciwieństwie do Archibalda cierpiała na chroniczną przypadłość bycia urodzonym mugolem. Do dziś można uważać, że list wysłany jej z Instytutu w Salem był jedną wielką pomyłka. Czary, nawet tak proste, jak ukojenie bólu kolan były dla niej czarną magią. Chociaż dobrze wiedziała, że nie powinna tego w ten iście mugolski sposób określać. Tak, przynajmniej z wiedzą o świecie magicznym nie miała żadnego problemu. Powróciła jednak na ten moment myślami do rozmowy, marszcząc bardzo delikatnie brwi, a potem zaśmiała się krótko, w bardzo pozbawiony zabawowej nutki sposób, choć trochę tak, że niełatwo było ten gest odczytać. — Już się tak nie przechwalaj, że wiesz. To nie pierwsza klasa podstawówki, Archibaldzie. Udzieliła mu reprymendy, nie w bardzo sarkastycznym, ale na wpół-ironicznym tonie. Zaraz potem uśmiechnęła się kącikowo, patrząc na niego z iskierkami rozbawienia, a trochę z czymś na kształt cynizmu w oczach. Zabawne było, jak potrafiła łączyć ze sobą kilka tak kontrastowych cech. — Zjadłeś? I smakowała Ci? — oparła się rękoma na jego torsie, z powrotem lekko się nad nim pochylając, choć już nie tak jak wcześniej. Nie miała problemu z jego bliskością. Ostatnim gestem po prostu ją zaskoczył, co nie było trudne. Koniec świata, wielka apokalipsa i wszelkie wybuchy też by ją zaskoczyły, gdyby po dłuższym czasie działania przerwały jej na przykład czytanie lektury. Zadziwienie jej, jak widać, należało do rzeczy całkiem codziennych. A w życiu codziennym, węgierka już dawno porzuciła etykę i moralność za sobą, podobnie jak poczucie wstydu, które dopadało ją tylko czasem, jak teraz, w przypadku powracającego wspomnienia skrępowania, ale tylko na chwilę, zanim przywróciła się do porządku. — Jesteś molestowany? — powtórzyła za nim z ciekawością i przesunęła się na jego nogach trochę w tył, ocierając się biodrami o jego krocze. Niespecjalnie. Przynajmniej jawnie niespecjalnie, bo sprawiała wrażenie, jakby znajdowała wygodną pozycję do podniesienia się do pionu. Pomęczyłabygo może jeszcze, gdyby pośladkami nie natknęła się na krzesło za sobą, na którym zablokowała się i nie mogła się przesunąć dalej. Całkiem o tym krześle zapomniała. — w jaki dokładnie sposób, czujesz się molestowany? To co ty nazywasz molestowaniem, ja tylko ratowaniem damy z opresji. Zerknęła na swoją dłoń, w którą wcisnął jej różdżkę i znów, ten sam kącikowy uśmiech wpełzł jej na uroczą, śniadą, po wypadzie do Egiptu, twarzyczkę. Zamiast wziąć różdżkę, zacisnęła dłoń na jego palcach, przytrzymując jego rękę przy sobie, póki wyrywając ją, jej nie cofnął. — Nie czuję w Tobie zagrożenia, Archibaldzie. Mój pufek pigmejski jest groźniejszy od Ciebie.
Archibald Blythe
Wiek : 44
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : zaklęcia bezróżdżkowe, opiekun Gryffindoru
Najlepszą odpowiedzią na wzmiankę o podstawówce mogło być wystawienie języka, tak jak to robiły dzieci z pierwszej klasy, sprowokowane obelgą tej rangi. Dlatego Arch wysunął lekko koniuszek języka, unosząc przy tym brwi i robiąc masakrycznie idiotyczną minę. Ze skrajności w skrajność, bo taki gest musiał nieźle kontrastować ze zmysłowym przygryzaniem warg, ale zamartwianie się takimi szczegółami nie leżało w zakresie Archibalda. Na tym skończył temat Imperviusa, akcentowania i podstawówki. Szczególnie podstawówki. Można powiedzieć, że był kobietą zafascynowany. Nie potrzebował zbyt wiele, aby się fascynować, wystarczało mu niecodzienne zjawisko i odstępstwa od norm, których, wbrew pozorom, było na tym świecie od groma. Obserwowanie było jedyną dziedziną, w której był naprawdę dobry, jeśli nie liczyć zaklęć. Dlatego, widząc sprzeczności i ogólną ilość emocji, które sobą prezentowała, miał ochotę poznać ich jeszcze więcej. Zupełny odruch, a najlepszą okazją do wywoływania takich rzeczy było zaskakiwanie. Jednak tym razem to Ira zdawała się zaskakiwać. - Całkiem - stwierdził. - Da się serwować też lepsze dania, tak na przyszłość - dodał błyskotliwie. Takie pożądanie na przykład było bardzo smaczne, ale pozostawił jej wolną interpretację. Jej ruch sprawił, że zaczął się poważnie zastanawiać, czy rzeczywiście zjadł nieświadomość. Szybko stwierdził, że to jawna prowokacja, a w takie gierki bawił się na swój sposób. Powstrzymał dziwne odruchy, chociaż organizmu powstrzymać nie mógł. Pozostawał jednak oazą spokoju, wciąż pamiętając o potrzebnym dystansie. Uśmiechnął się, przyznając jej tym samym punkt. - W takim razie świetnie idzie mi ten ratunek - uznał. - Ratujesz się sama. Następnym stwierdzeniem rozłożyłaby go na łopatki, ale cóż, zrobiła to już wcześniej w nieco niekonwencjonalny sposób. Spojrzał krytycznie w jej oczy, wściekając się przy okazji, że istniało coś takiego jak męska duma, którą łatwo było urazić. I to niby kobiety były wrażliwe. Podniósł lekko rękę, wykonując krótki ruch, a w myślach wypowiadając formułę zaklęcia, zwykłego Accio. Różdżka stoczyła się leniwie z biurka i wylądowała w jego dłoni, która sprawnie wykonała kolejny gest, pozwalający na sprawną manipulację krzesłem. Ustawiło się tak, jak powinno, z lekkim trzaskiem, a Blythe, świadomy swoich czarów, przytrzymał Irę, aby nie uderzyła się w biurko zbyt boleśnie. Co nie znaczyło, że zapobiegał temu całkowicie, złagodził jedynie cały proces. Nikt nie chciał tu połamanych kości. Tym razem to on się nachylał, nie zważając na minimalny dystans między nimi. - Przykro mi, że tak sądzisz. Pufek, ciekawie. Będę dżentelmenem i uznam, że nieświadomość wciąż nie chce Cię opuścić, ubierając się w dziwnie prowokacyjne szaty.
Wzruszyła ramionami nieprzejęta jego sugestią. Cóż powiedzieć… miała wiele rzeczy, o które się martwiła, ale kuchnia była ostatnią z nich. Uśmiechnęła się więc kątem ust, wcale nie rozbawiona, ani zadowolona z jego komentarza. Był to raczej gest, którym próbowała zakamuflować zażenowanie. — Ogromna szkoda, ze specjalizuję się tylko w kuchni węgierskiej — zauważyła równie błyskotliwie, zarówno dając mu zero nadziei na to, że kiedykolwiek zaserwowałaby mu dokładnie to na co czekał, bo miał w menu tyko usługi węgierskie, czyli nota bene dokładnie to, co podaje mu bezpośrednio na tacy i przy okazji dość inteligentnie zripostowała to w ten sposób, że jasno wyraziła swój brak zainteresowania tematem. Nie wynikało to z jej złośliwości. Raczej z wyuczonej umiejętności do chowania się za sarkazmem. Cholera wie, co za nim chowała, bo osoba, która przed nim siedziała zdawała się pewna siebie, niczym nieskrępowana, żadnymi normami, żadnymi zasadami, żyjąca w swoim świecie, nieobawiająca się wielu rzeczy. Co mogła ukrywać przed światem, skoro jednocześnie zdawała się tak niegroźna, że nie powinna zbierać dla siebie orszaku wrogów? — Schlebiasz sobie — zauważyła i zaśmiała się bardzo krótko, w typowy dla siebie cyniczny sposób. — Czujesz się niedopieszczony brakiem komplementów? — mogła go komplementować, gdyby to poprawiło mu humor. Nie miała z tym żadnego problemu. Dlatego właśnie w oczekiwaniu patrzyła na niego, wsłuchując się w ewentualne słowa odpowiedzi. Jego reakcja miała być dla niej wskazówką, co miała zrobić. Może przez to zbyt intensywnie wpatrywała mu się w tęczówki oczu, zauważając ciekawą rzecz. Z tego zainteresowania zauważonym aspektem, aż przyłożyła mu dłoń do policzka i nie wiadomo co chciała z tym zrobić i po co jej to było. Różdżka przeleciała jej koło ucha, czego nie zauważyła, zaraz potem postawił krzesło do pionu, co też ciężko byłoby jej odnotować, gdyby nie to, ze aż podskoczyła na jego kolanach, uderzając plecami o biurko. Syknęła mimowolnie, nie spodziewając się takiego scenariusza. Jego dłoń na jej talii nijak nie złagodziła tego zderzenia. — Może jednak naprawdę masz problem z tym ratunkiem — zauważyła wyginając plecy w łuk, odsuwając się od wbijającej się jej w plecy deski biurka. Tym samym znalazła się jeszcze bliżej niego, mogąc zauważyć to, co wcześniej zwróciło jej uwagę. — Masz oczy jak znany rumuński łowca czarownic — mruknęła wpatrując się w plamki na jego tęczówkach, wcześniej zdążyła je policzyć i skojarzyć z pamiętnikiem jakiejś nieszczęsnej magicznej dziewuszki, która niegdyś zauroczyła się we wspomnianym łowcy. W ich aktualnym położeniu, każde słowa, jakie wypowiadali, spływały prawie bezpośrednio z jednych ust na drugie. Czuła jego gorący oddech na swoich wargach i uśmiechnęła się kącikiem ust na jego uwagę. — Moja nieświadomość, którą się karmisz? — podłapała jego słowa, a w jej oczach znów pojawiły się iskierki, jak zawsze, kiedy znajdowała sobie nowy obiekt zainteresowania. Dla odmiany, teraz okazał się nim on sam. Ciekawy jak każda lektura, którą z pasją pochłaniała. Tym razem chłonęła jego, składając na jego ustach krótki, choć gorący pocałunek — Smacznego — szepnęła z przekąsem nim zsunęła się zręcznie z jego nóg, na ziemię, dodając jeszcze z wyraźną ironią — powinieneś być mi wdzięczny, że nie daję Ci umrzeć z głodu. Dla niej to była gra pozbawiona podtekstu. Ruszyła za jego plecy, opierając się na przedramionach o jego krzesło, pochylając się nad jego ramieniem. — Archibald… — jego imię rzuciła bardzo miękko, z łagodnością godną kogoś, kto czegoś od niego chciał, albo czegoś oczekiwał — Masz taki wspaniały, stary wyświechtany tom Starożytnych Run, widziałam. Mogłabym go pożyczyć? Widocznie szybko zapomniała o przed chwilą zaserwowanym mu pocałunku, traktując go jak naturalną część ich rozmowy.
Archibald Blythe
Wiek : 44
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : zaklęcia bezróżdżkowe, opiekun Gryffindoru
Blythe też niespecjalnie przejmował się kuchnią, a życie w Hogwarcie było o tyle dobre, że mógł zawsze wpaść na śniadanie do Wielkiej Sali, zamiast kaleczyć swoją nieskazitelną kuchnię swoim talentem. Jeśli zaś chodziło o kuchnię pojmowaną ogólnie, każda miała swoje typowe dania i Archie nie sądził, aby węgierska składała się jedynie z nieświadomości. - To nie wyklucza różnorodności - stwierdził, zupełnie nie przejmując się dawaniem zerowej nadziei czy brakiem zainteresowania. On był zainteresowany, więc nie było powodu do udawania, że jest zupełnie odwrotnie. Generalnie Blythe nie przepadał za przesadnym udawaniem, jeśli nie prowadziło do niczego konkretnego. Był pod wrażeniem dziwnej zmiany postawy i podejścia Magyar. Raczej mimowolnie i niezbyt świadomie, zestawił jej wtargnięcie i rzeczywiście nieświadome zachowanie ze wszystkim, co teraz robiła, a już szczególnie z pozornie niewinnym przesunięciem zgrabnego tyłka. Darował sobie dalsze komentarze na temat kuchni węgierskiej, skoro nie były potrzebne. Wyglądało na to, że nieświadomość została zjedzona i na tym należy zakończyć wątek. - Wręcz przeciwnie - odpowiedział tylko, widząc w tym wszystkim komplement skierowany raczej w jej kierunku. Arch miał raczej pokrętny sposób myślenia, ale według jego egocentrycznego światopoglądu, wynikało to jedynie z obserwacji innych i ze znajomości ludzkich odruchów, słabości. Często ulegał wrażeniu, że jest zwyczajnie mądrzejszy od połowy populacji, a jeśli skupić się na węższym gronie - od większości ludzi, z którymi miał styczność. Nie przedstawiał nic w zwyczajny sposób, bo "tak się przyjęło", czy "to normalne", wcale go nie przekonywało. - Ale komplementów nigdy za wiele - dodał z nieco wrednym uśmieszkiem. Ostatecznie był egoistą, więc trudno spodziewać się innej odpowiedzi. Podzielna uwaga pozwoliła mu na całą akcję z krzesłem, równocześnie nie przeszkadzając w kontakcie wzrokowym. Przyjemny dotyk jej dłoni był jedynym bodźcem wywołującym jako-takie wyrzuty sumienia i pewnie właśnie to kazało mu przytrzymać ją mocniej, gdy odchyliła się od biurka. Jej bliskość zadziałała zaskakująco dobrze, zupełnie wywiewając z głowy urażoną dumę. - Przepraszam - odpowiedział jeszcze, bądź co bądź, nie był ani chamem, ani nie miał specjalnej ochoty na sprawianie kobiecie przykrości. Do tego lubił połączenie (staroświeckich?) manier z teraźniejszością. Zaśmiał się krótko na wzmiankę o łowcy. - Nie znam zbyt wielu, dla twojego dobra przyjmę, że to komplement. Niestety na kolejne słowa nie zdążył zareagować. Choć, jakby nie patrzeć, "niestety" nie było tu na miejscu. Uśmiech wciąż czaił się w kącikach jego ust, gdy odwzajemnił krótki pocałunek. Zaskoczyła go, ale był to ten rodzaj zaskoczenia, które przyjmuje się momentalnie i nie narzeka. W ciągu tej chwili zdążył przejechać ręką po jej plecach, przyciągając do siebie maksymalnie, ale przestał tak szybko, jak przerwała pocałunek. Wymknęła się i musiał ostudzić zmysły momentalnie. Dostosował się, nie zgubił wątku i potraktował to jako doświadczenie warte zapamiętania. Zaciekawiła go niesamowicie, bo wbrew pozorom nie znali się bardzo dobrze. - Szybko przyjmujesz rady - stwierdził, bez żadnej ironii, sarkazmu, czy cynizmu. Miał na myśli oczywiście kuchnię węgierską, różnorodność i nieświadomość. Otrząsnął się już z pierwszego zdziwienia i przyjął przyjemny głos razem z pytaniem, które zadawał. Gdyby był perfidny, pewnie odpowiedziałby "Jasne, ale najpierw ugotuj mi obiad". - Chyba nie mogę odmówić - stwierdził. - I tak nie mam pojęcia, co się w nim kryje, korzystaj śmiało.
Wcześniej, jakby nie dostrzegając sugestywności jego gestów, zdążyła go tylko poinstruować, ze nie w okolicach karku ją coś użarło. Nie widziała, nie chciała widziec, albo tylko pokazać, ze wie, jaki był naprawdę cel tego ruchu. Z tą samą nieświadomością teraz przycupnęła na kanapie, z rozpędu zrzucając z siebie płaszcz, który już chwilę potem narzuciła z powrotem. Chciała go odłożyć, ale przypomniała sobie, że może nie było to całkiem na miejscu. Siadła wygodniej na kanapie, a ja tylko Blythe zajął miejsce obok, wyłożyła się na jego nogach, służących jej teraz za poduszkę i podciągnęła nogi, opatuliła się połami płaszcza jak kołdrą. Chwilę potem trzymając herbatę z rumem w dłoniach, próbowała się jej napić, co nijak jej nie wychodziło w tej pozycji. — Na ostatnich zajęciach z Historii Magii uczniowie mieli za zadanie dowiedzieć się o umiejscowieniu artefaktu od źródła. Udało im się. Uśmiechnęła się zadowolona z efektu ich pracy. Zadarła brodę do góry, patrząc na Archibalda, a chwilę potem skrzywiła się nieznacznie, bo w miejscu ugryzienia zrobił jej się nieprzyjemny bąbel, który piekł w czasie kiedy jej skóra ocierała się o materiał płaszcza na plecach. — Yhhhmmnnn… kurcze. Zajmując się swoim dyskomfortem nie zauważyła, ze herbata z kubka przelewa jej się bokiem i rozlała jej się po szyi i dekolcie. Brawo, Ira. Gdyby zrobiła to specjalnie, uznać można by to było za niezłą prowokację. Tymczasem przechyliła się na bok, odstawiając naczynie na ławę i mrucząc coś pod nosem zaczęła przeszukiwać kieszenie w poszukiwaniu chusteczek. — Gardło mnie boli, nie wiem czy od wody, czy zimna. Zastanawiałeś się czy nie jesteś moim złym talizmanem? Tylko się pojawiłeś i od razu pochłonęła mnie woda — zastanowiła się nad tym. — Czytałam coś o tym. Musimy przeprowadzić Cię przez obrzęd kilku rzeczy. Może tkwi w Tobie jakiś demon, Archie?
Archibald Blythe
Wiek : 44
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : zaklęcia bezróżdżkowe, opiekun Gryffindoru
Zapewne w dużej części to właśnie nieświadomość tak go pociągała. Instruowanie skomentował, jak zazwyczaj, uśmieszkiem, nie odpowiadając na nie w żaden inny sposób. Przenosił już wzrok na ugryzienie, ale nie dała mu nawet chwili na skontrolowanie rany. Uznał więc, że płaszczyk zdejmie przed nim w gabinecie! I jakby nie patrzeć wcale się nie pomylił, choć jej krótki gest dostrzegł kątem oka, gdy zajmował się herbatą. Tym razem udał, że nie zauważył. Dla odmiany. Chwycił filiżanki i zgrabnie przeniósł się od biurka do kanapy, jednak swoją herbatę zostawił na stoliku, uznawszy, że dwa gorące napoje znajdujące się w zasięgu Iry mogą stanowić spore zagrożenie. Dla jego Rogogona, chociażby! Swoje palce zajął więc, jakże niewinnie, bawieniem się kosmykami włosów Węgierki. Swoją drogą, właśnie zauważyłam, że Rogogon był węgierskim smokiem. Generalnie rzecz ujmując, Blythe nie był przekonany co do pozycji, w jakiej Irina się znalazła. Nie żeby mu nie odpowiadała, skądże, pod tym względem niewiele mógł jej zarzucić. Problemem była jedynie ta herbata, którą obserwował bacznie. Aż do momentu, w którym Magyar zadarła brodę do góry, bo wtedy jego uwaga przeniosła się raczej na nią. Miał dziś jakiś opóźniony zapłon, bo znów nie zdążył powiedzieć "uważaj", kiedy wierceniem się wylała herbatę. Syknął cicho, pozwalając jej odstawić filiżankę. - Złym? Nie, najlepszym - zaprzeczył, odciągając jej rękę z kieszeni, chwytając ją za nadgarstek. - Zgaduję że nie mamy na myśli tych samych rytuałów - podjął, unosząc jedną brew. Ależ on lubił być perfidny! Przeniósł dłoń na jej talię, chcąc odwrócić ją z powrotem do siebie. - No wiesz? - zapytał, udając oburzonego. - Opowiedz mi o tym, zanim zechcesz wprowadzać w życie. Ale może za chwilę, pokaż to ugryzienie i oparzenia, zanim się zapaskudzą - wtrącił szybko, nie pozwalając jeszcze na żadne opowieści o egzorcyzmach. Płaszczyk musiała sama przed nim uchylić.
W bardzo naturalny sposób dała mu sobie odciągnąć dłoń od swoich spodni, kiedy sama strzepywała dłoń z herbaty. Nie wiedziała dlaczego przytrzymywał jej nadgarstek, ale wcale w to nie wnikała. Nauczyła się, ze ludzie, zwykle, racjonowali swoje odruchy. Nie podlegali instynktom tak bardzo jak ona sama. Archibalda znała dłużej niż nawet Gaję. Ufała mu w zupełności, więc nie dopytywała co miał na celu, działając w ten, a nie w inny sposób. Bo cokolwiek to nie było, na pewno niosło ze sobą jakąś wartość i przecież wcale jej to w niczym nie przeszkadzało. Zajęła się więc sobą, pozwalając Blythe zrobić to samo… też zająć się nią. Skoro stanowiło to dla niego jakiekolwiek korzyści. Przyciągnięta do niego bardzo delikatnie za talię, uniosła na niego wzrok, rozpraszając się. Właśnie była w trakcie wycierania szyi rękawem płaszcza. Myślała, że może mogło mu to w czymś przeszkadzać. Od razu rzuciła: — Przepraszam — i wyprostowała się, czekając na to, co powie, bo nie zanotowała ani jednego wcześniejszego słowa. Pokręciła przecząco głową — Nie, moje rytuały nie mogą być magiczne. No wiesz… nie moja specjalizacja. — zaczesała włosy do tyłu, odlepiając kosmyki od skóry na obojczykach. Zaśmiała się krótko. Za chwilę… nie załapała. Zbyt mocno zaaferowała się tym, ze pozwolił jej opowiedzieć o swoich planach. — Mogę? — upewniła się, ale było to pytanie retoryczne, bo już się zdążyła nakręcić. — Więc jedne z tych rytuałów są dość kontrowersyjne. Proponowałabym… — zawiesiła ton i zmarszczyła brwi, resztę chyba dokończyła sobie w głowie, nie zdając sobie sprawy z tego, ze nie powiedziała tego głośno, ale padło zakończenie — … ale nie… bo to tego potrzebny by nam był proch umarlaka. Nie teraz. Teraz… a znasz coś takiego, jak… — i tak sobie puściła całą litanię różnych rozwiązać wykluczając każde z kolejna, aż w końcu rzuciła niczym niezrażona (choć zrezygnowała chyba z dziesiątek szczegółowo opisanych obrzędów) — no nic. To jaka była twoja metoda? Wyraźnie nie odczytała jego wcześniejszej bezczelności, skoro naprawdę potrzebowała to wiedzieć. Zaraz potem, przypomniała sobie coś… coś do niej mówił, zanim zaczęła mu opowiadać o swoich pomysłach na wywołanie z niego demona. I wtedy sobie przypomniała. Oparła się na jego ręce w dalszym ciągu obejmującej ją za talię, uświadamiając sobie, że to zabolało. Czuła jakby dziwny specyfik palił jej skórę, promieniując od miejsca ugryzienia już na cały kręgosłup. Wyraźnie jakiś jad rozszedł się po jej plecach. Odwróciła się więc tyłem do niego, zrzucając płaszcz i zaczesała włosy na jedno ramię, zawieszając ton. — Jak umrę to chcę żebyś odziedziczył moje wszystkie artefakty, a Gajka biblioteczkę — warto wiedzieć, że „biblioteczka” Iriny zajmowała cały jej gabinet w Hogwarcie. Kto tam był i widział, wiedział, że pełnił on chyba rolę magazynu ksiąg, niekoniecznie biura. — Ale jestem za młoda na umieranie — Jak tam? — spojrzała na niego przez ramię, martwiąc się o jego samopoczucie — Trzymasz się? — milczał, może się źle poczuł? W sumie ten bąbel wyglądał nieładnie… więc na niego nie patrzyla. Na szczęście nie musiała, patrzenie się sobie na plecy było ciężkim zajęciem.
Archibald Blythe
Wiek : 44
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : zaklęcia bezróżdżkowe, opiekun Gryffindoru
Zajmowanie się Irą stawało się powoli czymś naturalnym; zaczynał robić to zupełnie machinalnie i nie stanowiło to dla niego żadnego problemu, choć nigdy nie był zbyt pomocny. Nie miał okazji się nad tym zastanawiać, więc nie doszedł do powodu, dla którego tak właśnie się działo, ale tak jak do Magyar przylgnął wizerunek niezdary, tak i on przyzwyczaił się do gestów mających uchronić ją od niebezpieczeństwa. Nie zdawał sobie jednak sprawy jak wiele zdążył ich już wykonać. Pewnie utrzymywały się na równi z ilością tych sugestywnych, które tak niewinnie do siebie przyjmowała. Ostatnio nawet bardziej niewinnie. Zdziwił się przeprosinami, zupełnie nie rozumiejąc skąd się wzięły, ale zignorował to, bo zaraz zaczęła opowiadać o rytuałach. Zaczęła tak szybko, że nawet nie zdążył wtrącić, że do jego rytuałów magia może być tylko świetnym dodatkiem. Słowo 'kontrowersyjne' wywołało uśmiech, sugerujący że powinna kontynuować mówienie o właśnie takich, bo skoro kontrowersyjne, musiały być najciekawsze. Nie doczekał się, ale liczył na dalsze propozycje, nie komentując zupełnie prochu umarlaka, bo takiego nie posiadał. Mogli się ewentualnie odezwać do Aleksa, on miewał w swoich piwniczkach różne dziwne rzeczy. Ewentualnie poszukać w świątyni indyjskiej. Tam pewnie było dużo takich prochów. - Chcesz wiedzieć? Kiedyś ci pokażę - uznał, jego zdaniem zupełnie zgodnie z prawdą. - Ale teraz daj mi obejrzeć te rany, bo będę musiał fatygować Zachariasza - poprosił. A zaraz potem stwierdził, że chyba mimo wszystko będzie musiał przyjaciela martwić. Słowa dotyczące dziedziczenia artefaktów i testamentu dziwnym sposobem przebiegły obok jego uszu, praktycznie wcale do nich nie trafiając. Przyglądał się tylko dziwnym ranom, jakich jeszcze nie miał okazji widzieć. Nic dziwnego, że ból promieniował na kręgosłup. Wokół niego ciemniały dziwne sińce, a sam bąbel przypominał zwykły odcisk. Bardziej martwił go fakt, że jad rozchodzi się w tak nietypowy sposób. - Hm? - zareagował, jeszcze niezbyt przytomnie, dopiero wyrywając się z zamyślenia. - Nie, demon wziął górę, będziesz musiała mnie później pięknie uratować - zażartował, ale zabrzmiał dziwnie poważnie. Nie sposób określić, czy było to po prostu typowe dla niego zachwianie emocjami, czy zbyt skupił się na plecach Węgierki. Oczywiście sine plamy nie przeszkodziły mu w zauważeniu, że ma śliczne ramiona. I łopatki. Zignorował dreszcz, jaki przebiegł mu po plecach, przenosząc uwagę na bardziej istotne (w tej chwili, bo do ramion miał zamiar wrócić) kwestie. - Nie wiem co to za cholerstwo, ale nieźle cię użarło - stwierdził, unosząc rękę i muskając palcami kręgosłup Iry w kilku pojedynczych punktach, przy których siniaki były bardziej wyraźne. Nie wiedział czy może tu działać losowymi zaklęciami. W nietypowych przypadkach wszystko lubiło reagować nietypowo. - Boli? - zapytał, przejeżdżając tym razem palcem po kręgosłupie, dalej niezbyt go przyciskając. Chwilę później rozejrzał się, poszukując wzrokiem książki, którą kiedyś dostał od Hampsona. Niewyraźnie pamiętał, że dyrektor wspominał coś o "zagrożeniach ze strony stworzeń żyjących w jeziorze". Podobno pozaznaczał wszystkie dziwne kreatury, ale Arch nawet nie otworzył tego, dosyć grubego, tomu, uznając, że od tego uczniowie będą mieli pielęgniarkę. Jak widać - nie. Przewertował książkę, w skupieniu szukając czegokolwiek, co pomogłoby mu zidentyfikować stworzenie. Od razu odrzucił wszystkie duże, pozostając raczej przy rybach i stawonogach. - Nie wiesz co to mogło być? - zapytał, przeglądając znów te same strony.
W czasie kiedy on badał jej plecy, sama siedziała grzecznie. Ale to była Magyar, musiała sobie znaleźć jakieś zajęcie. Ku nieszczęściu Archibalda, zaczęła bawić się różdżką. Niewinnie, bo tylko obracała ją w palcach, ale zaraz potem dojrzała jakiś interesujący ją tytuł książki po przeciwległej stronie na regale. Przechyliła głowę na bok, uważniej przyglądając się jego grzbietowi. Włosy rozsypały jej się po plecach łaskocząc dłoń Archibalda, który już chwilę później zbyt mocno skupił się na studiowaniu lektury żeby zauważyć poczynania Magyar. - Nie... już nie boli. Prawie w ogóle ich nie czuję – a że skupiła się na tomisku przed sobą, nie zwróciła najmniejszej uwagi jak niepokojąco to brzmiało – Archie, mógłbyś... - przechyliła głowę, żeby go poprosić o pomoc, ale widząc, że jest zajęty wertowaniem kartek, wzruszyła ramionami, sycząc lekko, bo miała przy tym wrażenie, jakby cała sztywność pleców przechodziła na barki nadrywając jej przy tym skórę. Jednak przy niektórych ruchach czuła ból. Zignorowała go, na rzecz własnych zamiarów. Wyciągnęła różdżkę, rzucając cicho: - Vingardium Leviosa... - Ale książka zamiast wznieść się do góry, po wypowiedzeniu inkantacji spłonęła żywym ogniem, nie zajmującym na szczęście niczego innego w pomieszczeniu. Nuiestety bardzo sfrasowana tym faktem Magyar, machnęła niezdarnie różdżką w rezygnacji, wzbijając pozostały po spalonym przedmiocie popiół po całym pomieszczeniu. Kłąb prochu zatoczył koło na środku pomieszczenia i w końcu wylądował prosto na nich, kiedy próbowała się go pozbyć. Zakręcił się w nozdrzach tak, że Magyar, nie spodziewając się takiego obrotu spraw wybuchnęła nagłym kaszlem. Popiół opadł na nią i na Archibalda, paskudząc i tak już nie za ładne rany na jej plecach. - Spaliłam tom: „Magiczne hieroglify i logogramy”. Nie masz może kopii? - spytała już, kiedy atak kaszlu został poskromiony.
Archibald Blythe
Wiek : 44
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : zaklęcia bezróżdżkowe, opiekun Gryffindoru
Najwyraźniej był to błąd Archibalda - wiedział, że różdżka absolutnie nie powinna znaleźć się w rękach Iry (dała mu na to wystarczająco dużo dowodów, więc powinien być na tym punkcie szczególnie wyczulony - zarówno dla jej, jak i własnego bezpieczeństwa), ale zbyt pochłonięty obserwowaniem jej obrażeń (odpychaniem od siebie co przyjemniejszych myśli) i szukaniem jakiegokolwiek rozwiązania, zupełnie nie zwrócił uwagi na to, że Magyar próbuje czarować. Jakimś cudem dźwięk wypowiadanego zaklęcia umknął mu, znikając pomiędzy szelestem kartek. Dopiero trzask i syczenie ognia oderwało Blythe od lektury. Drgnął lekko, automatycznie kierując wzrok w stronę płonącej książki. Chwilę potem, przy okazji niezadowolonym spojrzeniem taksując Irę, otwierał już usta żeby poprosić ją o oddanie różdżki i zaprzestanie demolowania gabinetu, kiedy popiół zawirował w powietrzu, również i jemu utrudniając oddychanie. Kaszlał chwilę dłużej, ale nie przeszkodziło mu to w usłyszeniu pytania. - A jeśli mam, to obiecasz, że nie będziesz więcej celować w książki różdżką? - zapytał, sugerując, że nie powinna tego robić. Swoją dłonią objął tą, którą trzymała różdżkę i poprowadził nią spokojnie. - Chłoszczyść - zaklęcie szybko uporało się z popiołem, pozostawiając jedynie ten, który przywarł do rany. Tego jednak nie zdążył jeszcze zauważyć. - Pierwsza lekcja. Ale nie próbuj, nie teraz - dodał szybko, wyplątując różdżkę z jej palców i przesuwając ją nad książkę, mrucząc pod nosem niewyraźne formuły. Kartki zatrzepotały cicho, ale w końcu książka otworzyła się na odpowiedniej stronie. Archibald przyjrzał się dokładnie opisowi, ignorując kompletnie nazwę stworzenia, skupiając się na obrażeniach. - Jad paraliżujący - podsumował krótko cały opis, wychylając się żeby zerknąć na plecy Iry. - Rana powinna być oczyszczona i... Uhm, chyba mamy problem - westchnął, oglądając ugryzienie, które przez popiół zaczęło wyglądać źle. - Nie ruszaj się - poprosił, przejeżdżając dłonią po ramieniu nauczycielki, zanim wstał żeby przejść do niedużej szafki. Wyciągnął z niej kilka eliksirów i postanowił eksperymentować. Cały Blythe! Wywar dezynfekujący poszedł na pierwszy ogień; kiedy rana pokrywała się syczącą pianą, Arch zauważył, że przydałoby się zneutralizować paskudny jad, zanim rozprzestrzeni się dalej. Wszystko było odwracalne, a przynajmniej tak napisali w książce. Nie miał jednak eliksiru, który byłby przydatny w neutralizowaniu jadu, więc zabrał się za to w sposób, którym ciężko byłoby zawalić. Przyłożył dłonie w miejscu, gdzie zaczynały się sine plamy i, mrucząc pod nosem inkantacje, przesuwał je stopniowo w dół. Żeby jednak nie było tak różowo, po drodze napotkał bardzo istotny problem. Nieco absurdalny, ale bardzo w jego stylu. Oderwał dłonie od pleców kobiety, żeby móc chwycić jej łokcie i pokierować nimi tak, aby dłońmi przytrzymała biustonosz. - Trzymaj, zapięcie mi przeszkadza - powiedział wesoło, równocześnie zgrabnie odpinając ową przeszkodę. Teraz skupienie się było jeszcze bardziej utrudnione, ale kim by był, gdyby sobie nie poradził. Jak gdyby nigdy nic (a jednak coś, bo zrobiło się cieplej) kontynuował swoje sprytne zaklęcia, masując plecy Irki.
Otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, kiedy zabrał jej różdżkę, ale ostatecznie nie padło nic. Wypuściła powietrze z płuc, godząc się ze stratą różdżki. Nie byłby to przecież pierwszy raz. A, że jedyne czego jej Archibald nie zabraniał, nie było związane z magią, wygięła się do przodu, sięgając po jakąś lekturę, którą miał ulokowaną na biurku. Otworzyła księgę na pierwszej stronie, niezrażona wcale grubością tomu który jeszcze trochę, a byłby grubszy niż szerszy. Czytała swobodnie wstęp, spuszczając wzrok z tekstu, dopiero kiedy podniósł się do pionu. Nie poczuła jego dłoni na ramieniu. Spojrzała na nią, nie wspominając mu nawet o tym, żeby go nie niepokoić. — Nigdzie się stąd nie ruszam — zagwarantowała mu, patrząc na jego plecy. Tom spadł jej z powoli cierpnących palców na uda. Zostawiła go tam, zastanawiając się co Archibald kombinował. Przechyliła lekko głowę na bok nie spuszczając z niego spojrzenia. Choć nie czuła w ogóle pleców, syknęła, kiedy piana zaczęła jej się sączyć z rany. Akurat to ją zapiekło. Dziwne mrowienie przeszło jej ciało i ustąpiło dopiero kiedy przyłożył dłonie do jej pleców. Nie czuła ciepła. Tylko jakiś dziwny, suchy dotyk. Gdyby tylko nie potrafiła sobie wyobrazić czyj to dotyk. A Irina Magyar miała przecież bujną wyobraźnię. — Emmmm…. — mruknęła przytrzymując swój biustonosz. Ciarki przeszły jej po ciele. Nie chciała tego przyznawać, ale…. — Zabierasz mi dech, Archie. — jakże bezpośrednia zawsze Ira. Palce jej cierpły i czuła jak jego dotyk odbiera jej oddech, faktycznie. Ale nie w ten perwersyjny sposób, jakiego Blythe mógłby się spodziewać. I może właśnie tak, znając jego, zinterpretował jej słowa. Ale nie to miała na myśli. — Archibald… naprawdę — mruknęła ciszej, a jej oddech stał się bardziej świszczący — zaklęcie… źle działa — zauważyła, bo choć plamy zaczęły znikać, wchłonęły się głębiej w jej organizm. Jad dotarł do płuc, odbierając jej możliwość oddychania — nie chciałabym godzić w Twoją męską dumę, ale… potrzebuję medyka. Oparła się o niego odsłoniętymi, nagimi plecami, jedną ręką próbując zapiąć stanik, ale traciła czucie w palcach. Chociaż nie chciał, rozprowadził jad po całym jej ciele. Oddychała płytko i w końcu zsunęła bezsilnie rękę. Ramiączko biustonosza opadło jej w dół. Na szczęście materiał w jakiś magiczny sposób dalej trzymał się na swoim miejscu. — Następnym razem, jak będziesz mnie chciał rozebrać, Archie, zrób tak, żeby na końcu było przyjemniej. I nie szukaj wymówek… zapięcie naprawdę CI przeszkadzało, Blythe…? Uśmiechnęła się kpiąco pod nosem. Czasami naprawdę był jak dziecko. Zachowywał się niestosownie i nieadekwatnie do sytuacji. I trzymał przy tym swój urok osobisty, bardzo zresztą zgrabnie. — Jesteś niemożliwy. Tyle czasu spędzam na naprawianiu zdemoralizowanych uczniów, kiedy to Ciebie powinnam przypilnować. Ale ty jesteś pełnoletni, Archie… prawda? Mówiła w celach profilaktycznych. Cały czas badała, czy płuca coraz bardziej nie odmawiają jej posłuszeństwa.
Archibald Blythe
Wiek : 44
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : zaklęcia bezróżdżkowe, opiekun Gryffindoru
Te wielkie tomiszcze, które właśnie chwyciła z biurka, mogłoby okazać się nad wyraz przydatne, jeśli chodziło o jej umiejętności. Była to jedna z lepszych książek o zaklęciach, które zdarzało się Archibaldowi czytać. Wbrew pozorom, nawet po tylu latach zbierania doświadczenia, wciąż był w stanie czegoś się z nich nauczyć, choć bywały i takie, które sam napisałby lepiej... Co samo w sobie było całkiem dobrym pomysłem. Pewnie zrobiliby z tego podręcznik. Ranę póki co zostawił w spokoju, zajmując się paskudnym jadem. Piana syczała nienaturalnie głośno w cichym pomieszczeniu, ale wyglądało na to, że eliksir działa poprawnie, pozbywając się szkodliwego popiołu i innych niepotrzebnych bakterii. Nic dziwnego, że syknęła z bólu. Zignorował to, skupiając się na zaklęciach, które nie należały wcale do tych, w których czuł się najpewniej. Niestety do zostania uzdrowicielem nigdy nie poczuł powołania, choć jego umiejętności pozwalały na poradzenie sobie w licznych przypadkach. A z takim do czynienia jeszcze nie miał. Był jednak prawie pewny, że sobie poradzi, skoro w książce wyraźnie napisali, że wszystko jest odwracalne, o ile zadziała się w odpowiednim czasie. Uśmiechnął się pod nosem i zmarszczył lekko brwi, starając się o zminimalizowanie utraty skupienia, co stawało się trudniejszym procesem, kiedy mówiła mu takie rzeczy. Domyślił się, o co chodziło. Jego skojarzenia poszły w dwie strony - zwyczajną oraz, jakby to określił, bardziej zmysłową. Życie! Nie przerywał sobie, dopóki nie usłyszał kolejną wstawkę. - Przykro mi, że nie ufasz moim zdolnościom - mruknął, udając urażonego. - Nie będzie medyka - stwierdził stanowczo, nawet nie wyobrażając sobie jakiejkolwiek zmiany w tej sytuacji. Fakt, ugodziła trochę w męską dumę, ale był w stanie się pozbierać. Gorzej, że przerwała jego zaklęcia, których jeszcze nie skończył. Westchnął krótko i przejechał dłońmi po jej ramionach, poprawiając przy okazji ramiączko, żeby chwilę później przejechać palcami po bokach jej żeber, chwycić materiał i wyręczyć ją w zapięciu biustonosza. Oparł brodę przy szyi Magyar, przypadkowo smyrając ją nosem po policzku. - Wykończysz mnie - burknął krótko do jej ucha, uśmiechając się równie cwanie, co ona kpiąco, na wzmiankę o zapięciu. - Cały czas przeszkadza - uznał. - Spróbuj dać mi okazję, wypadki to średni sprzymierzeniec przyjemnego rozbierania - zauważył, omijając uwagę, że rozebrała się sama. Nie narzekał, więc nie musiał jej tego uświadamiać! - Pełnoletni? - zapytał rozbawiony. - Dojrzały. Zupełnie tak, jak ty. Tylko w trochę inny sposób - zażartował pod nosem. Czas jednak upływał, więc nie mogli pozwolić na to, żeby uciekał, skoro mieli pozbyć się jadu. Odsunął Węgierkę delikatnie od siebie, żeby móc kontynuować swoje poprzednie zaklęcia. Organizm próbował bronić się przed trucizną i być może dlatego odczuła wszystko w taki właśnie sposób, ale Blythe był zbyt uparty i pewny, żeby się zmartwić. Chwilę później na pewno czuła już, jak wszystko wraca do normy. Pozostawała tylko kwestia rany. Przyłożył do niej bandaż, aby odsączyć pozostałości eliksiru i użyć następnego, który miał przyspieszyć gojenie. Gęsty wywar stwardniał nieco, tworząc skorupkę. - Będziesz musiała to oderwać, kiedy się zagoi - powiedział, kończąc swoje uzdrowicielskie czynności. Miał nadzieję, że na dziś wystarczy. Wciąż jednak siedział za nią, a skoro tego dnia się nie nudzili, nie mogli zacząć się nudzić. Pomijając w ogóle kwestię, że Ira skutecznie nudę odganiała, chwytając się wszystkiego, co mogłoby rozwalić ją w drobny mak. Zdjął swój (wiadomo w jakim kolorze) top, przyciągnął do siebie ramiona Magyar, żeby znów mogła się wygodnie oprzeć i wyciągnął rękę z koszulką do przodu. - Ubieranie nie jest tak przyjemne jak rozbieranie - skomentował, podając jej swój super ciuszek i jednocześnie sugerując, że wcale nie musi się ubierać, ale w obecnych okolicznościach byłoby kulturalniej, gdyby to on nie miał co na siebie założyć. Mogła się przeziębić!
Była zbyt słaba żeby się kłócić. Zresztą, nawet gdyby była w pełni kondycji, po prostu przyznałaby mu rację. Bo w sumie to Archie. Jeśli nie on zna się na magii to kto? Nie czuła się na tyle kompetentna żeby kwestionować cokolwiek w tym zakresie. Kiwnęła więc głową ze zrozumieniem i przechyliła ją lekko na bok, próbując spojrzeć na niego przez ramię. — Nie będzie? — powtórzyła za nim — to szkoda, pomyślałam… I nie dowiedział się co pomyślała, bo urwała kiedy chwycił jej materiał biustonosza. Wstrzymała oddech, aż do momentu, w którym się nie odezwał. Wypuściła go (oddech) wtedy swobodnie przez usta, cholera wie co wcześniej myśląc. Magyar była mistrzem kamuflowania wyczuwalnego napięcia. Dopiero, kiedy zagrożenie zostało zażegnane, uśmiechnęła się drwiąco. — Taki był plan… wykończyć Cię. — dalej była zbyt skupiona na jego próbie ratowania jej, żeby ulegać wszelkim rozmowom. Próbowała go obserwować przez ramię, nie dlatego, ze nie ufała temu, co robił, bo dech jej powoli wracał, a głównie z innej przyczyny. Pasjonowało ją, co dokładnie miało teraz miejsce. Gdyby nie fakt, że była jego królikiem doświadczalnym, stanęłaby obok, obserwując wszystko wnikliwie, a tymczasem przechylała głowę na bok, próbując odnotować jak najwięcej szczegółów, gorącym powietrzem owiewając jeden jego bark, kiedy się nad nią pochylał. Uśmiechnęła się niepewnie, kiedy skończył, bo właściwie nie zanotowała dokładnie wszystkich jego czynności. — Możemy od nowa? — spytała niejasno, opierając się o jego plecy i zsunęła się nieco do dołu, żeby odchylając głowę do tyłu móc na niego zerknąć. Zamiast tego, smagnęła go ustami w podbródek kiedy się odezwała, zanim jeszcze mocniej zniżyła poziom, żeby unikać takich niefortunnych muśnięć. — W celach badawczych. Co dokładnie zrobił ten wywar? — zerknęła na buteleczkę, pusta już, odłożoną na bok, a chwilę potem oparła ręce na jego udach i podniosła się do góry, siadając przodem do niego. Zgarnęła w dłoń jego koszulkę, instynktownie, zbyt zajęta rozmową, żeby na razie ją na siebie założyć. — Skąd będę wiedziała kiedy się zagoi? — dodała patrząc przez ramię na niesympatycznego strupa — Będziesz do mnie wpadał, żeby to sprawdzić? — dodała jakby to było zupełnie naturalne, że Archibald właśnie to powinien robić, no bo niby jak inaczej? W końcu, zarzuciła na siebie koszulkę, trochę za dużą, mimo, że Archibald nie był postawny, w końcu z niej też była węgierska chudzinka. Poprawiła czarny top na ramionach, patrząc na niego na lekko rozchylonych wargach. Nie dlatego, że był pół-nagi, bo oddał jej swoje jedyne górne odzienie. Przypomniała coś sobie. — A wiesz… nauczyłeś mnie dzisiaj czegoś nowego. Mogę Ciebie też? Przysunęła się do niego, przykładając dłoń do jego szyi i przejechała lekko opuszką palca po jego naskórku, zaraz przed tym jak wychyliła się, żeby sięgnąć po jakiś długopis. Wyrysował dwie kropki w miejscu, w którym jeszcze przed chwilą, całkiem bez oporów, pocierała jego skórę, bardzo zmysłowym ruchem, tak, jak to potrafiła, nie mając wcale dokładnie takiego ruchu na myśli. — Załóżmy roboczo, ze coś Cię tu ugryzło — i właśnie wdrożyła swój profesorski ton — mnie uczono, jak prościej na to reagować. Hmmm, tylko jak to było… — zastanowiła się, bo to było naprawdę proste rozwiązanie, ale jej głowa zawalona była wieloma nieistotnymi, nikomu niepotrzebnymi (oprócz niej) informacjami, dlatego przywołanie tak bardzo, dziecinnie prostego rozwiązania, jakie wbijało się do głów przedszkolakom, zajęło jej chwilę — Jakoś… — musnęła miejsce między jego kością obojczykową, a szyją wargami, a chwilę potem wessała się w nie, podchodząc do tego wyraźnie profesjonalnie — Aaaa, tak. Przypomniałam sobie. Wystarczy wyssać jad — uśmiechnęła się do niego promiennie, zadowolona z własnej elokwencji. Wyprostowała się patrząc na niego z satysfakcją, ze udało jej się to przypomnieć, choć okoliczności wymagały zostawienia mu na szyi malinki.
Archibald Blythe
Wiek : 44
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : zaklęcia bezróżdżkowe, opiekun Gryffindoru
Nawet jeśli była mistrzem kamuflowania, ciężko było nie zauważyć, jak wstrzymuje oddech i rozluźnia się dopiero po zapięciu biustonosza. Wywołała tym kolejny karykaturalny uśmieszek na jego twarzy. Jemu działanie i rozmawianie nie przeszkadzało, jako że skończył już czarować, a smarowanie wywarem nie wymagało zbyt wielkiego skupienia. Na szczęście. - W takim razie plan przebiega bez zarzutu, chylę czoła. Następnym razem możemy zamienić się rolami - rzucił ironicznie, zerkając na nią przez krótki moment. Poszedłby o zakład, że też byłby w stanie ją wykończyć! Czuł na sobie jej wzrok, ciepły oddech na ramieniu i skłamałby, gdyby powiedział że to nieprzyjemne. Nie krępowało go, wręcz przeciwnie. Spojrzał na Irę pytająco, nie wiedząc do czego odnieść jej pytanie, ale muśnięcie warg wydało mu się dosyć sugestywne i nawet prawie zdziwił się na głos, chcąc zasugerować jej, że właśnie coś mu sugerowała, ale zagryzł tylko dolną wargę, momentalnie uświadamiając sobie, że zrobiła to przypadkowo. Tracił rezon, gubiąc się w tym, co robiła celowo, a co nieświadomie. Najbardziej dziwiło go jednak to, że chciał nauczyć się rozpoznawać takie reakcje. Nigdy wcześniej mu się to nie zdarzyło - rozpoznawał coś albo nie. Nie interesował się bardziej, bo taka była kolej rzeczy. Tym razem było inaczej. Same przełomy! Nie zdążył dopytać, co miała na myśli mówiąc "od nowa". Sam też zerknął na pustą fiolkę. - Poprzedni zdezynfekował, ten pozbywa się resztek jadu i zapobiega kolejnym zakażeniom. I przyspiesza gojenie, ma domieszkę eliksiru regenerującego. Nawet jeśli tworzy się skorupka, rana może, hm, oddychać - uprościł, mówiąc tyle, ile sam wiedział. - Naturalnie - odpowiedział tonem, który klasyfikował się dokładnie pomiędzy poważnym a żartobliwym. Nie był neutralny. Był wyważony - w połowie taki, w połowie taki. Nie miał nic przeciwko sprawdzaniu rany. Jaki facet narzekałby na takie warunki? Magyar była chyba człowiekiem, który działał zbyt szybko jak na jego sugestywne i w-jakiś-sposób-wyrafinowane-ale-powolne (tak, tego słowa właśnie brakuje) komentarze, bo znów nie wyrobił się ze swoim wtrąceniem, że do twarzy jej w czarnym. Byłby to zdecydowanie komplement życia i lepszego nigdy by nie znalazł, ale pozostawało pytanie, czy potrafiłaby to docenić, czy raczej oceniłaby jako nieudolne próby pochlebstwa. Czernie jednakże uleciały szybko z jego głowy. Dała mu tyle bodźców na raz, że nie sposób było brać pod uwagę ubiór, a mimo wszystko, gdzieś na granicy świadomości, działał - pobudzając dodatkowo zmysły, które sprawnie wyostrzyła. Materiał układał się miękko na jej ramionach, ale obojczyki pozostawiał odsłonięte; rozchylone usta przyciągnęły jego wzrok, choć przymknął oczy, czując delikatne palce na swojej szyi. Rozchylił powieki, czując lekki powiew, kiedy odwracała się żeby chwycić długopis i, spod przymkniętych już powiek, obserwował ją, modląc się o cierpliwość, a przede wszystkim o zachowawcze podejście i wyłączenie zmysłów. Wyjątkowo słabo mu to szło, ale zanim się pochyliła, zdołał jeszcze wymamrotać pytające "hm". Potem już przepadł. Zupełnie. Wysunął podbródek lekko do góry, instynktownie przykładając dłoń do jej szyi. Palce szybko natrafiły na miękkie włosy, które tylko musnął. Zaskoczyła go, ponownie, przez co tym trudniej było mu się zebrać do tego, aby nie pozwolić jej się odsunąć. Jeszcze chwilę dziwił się, że puścił ją z taką łatwością, czując ciągle jej zapach i ciepło na szyi. Przejechał po malince opuszkami palców, uśmiechając się cierpliwie. Przymknął na chwilę oczy, odchylił głowę do tyłu, a potem rzucił jej szybko spojrzenie, które już zostało przy jasnych tęczówkach. Patrzył tak na nią dłuższą chwilę, zupełnie nieskrępowanie analizując wszystko, co możliwe - kątem oka obserwując kąciki ust, spojrzeniem przyciągając spojrzenie. Dziwny sposób na uspokojenie, ale bardzo praktyczny, choć zdecydowanie chwilowy. Wyprostował się, przyłożył dłonie do bioder Iry i przyciągnął ją do siebie krótkim, ale niezbyt szybkim gestem. Zacisnął lekko palce. - Ira, jesteś świadoma swojej seksualności, czy robisz to nieświadomie? - zapytał, trochę mniej spokojnie niż zazwyczaj, odrywając od niej wzrok i pochylając się nieco. - Nie wiem jak mam się ustosunkować, a póki jestem w stanie, staram się być kulturalny - dodał, muskając prawe ramię węgierki ustami. - Masz tak skrajne podejście, że rusza mi sumienie - kontynuował z przekąsem, ciepłym oddechem owiewając stopniowo coraz dalsze części ramienia, zatrzymując się na chwilę na zgięciu, tuż przy szyi; zabrał prawą dłoń z jej biodra, żeby móc wpleść ją we włosy i przejechać kciukiem po gładkim policzku. - Ale - mruknął, już do jej ucha - uleganie pragnieniom jest zbyt przyjemne - dokończył, przygryzając płatek ucha. Właśnie przepadł (a raczej wrócił do poprzedniego przepadania) i bardzo chciał, żeby przepadła z nim w tym samym momencie. Zgubnie, bo miejsce było bardzo nieodpowiednie.
Sięgnęła dłonią do pleców, natrafiając opuszkami palców na nieprzyjemną, chropowatą powlokę wytworzoną pod wpływem działania eliksiru. Odetchnęła, nieszczególnie zadowolona z tego stanu. W sumie wolałaby gdyby obyło się bez takich specyficznych leków. Miała przez to wrażenie, że działo się coś poważnego. Odetchnęła, kiedy już siedziała naprzeciwko niego i oparła się czołem o jego ramię, na chwilę przymykając powieki. Przyswajała sobie swój stan. Już po chwili, pogodzona z magicznym strupem, wyprostowała się. Dalej już była świadkiem dziwnej zmiany w zachowaniu Archibalda. Przez chwilę miała wrażenie, ze stracił nieznacznie swój rezon, ale mogła się mylić. Niemniej jednak jego pytanie zaskoczyło ją do tego stopnia, ze zamrugała oczami kilkakrotnie. Typowo komediowo, a chwilę potem zaczesała niewinnie włosy za ucho, wpatrując się w jego tęczówki, czekając na dopełnienie zdania. Coś co mogłoby jej wyjaśnić o co właściwie teraz spytał. Bo… czym była jego zdaniem seksualność? Mieli wyraźne problemy natury semantycznej. Uzywali niby tych samych słów, ale często w różnych od siebie okolicznościach. Nic dziwnego, ze nie do końca pewna była znaczenia jego zadanego pytania. — Robię, co? — wyprostowała się, a jej ciało zareagowało samo, kiedy musnął jej ramię, a następnie owiał jej skórę ciepłych oddechem. Tam, gdzie czuć było przyjemne ciepło na ciele, pojawiła się gęsia skórka. Ale przecież nic w tym dziwnego, skoro tak właśnie na skórę działały różnice temperatur, prawda? — Nie rozmawiamy już o jadzie? — wywnioskowała nagle, bo przegapiła moment, w którym rozmowa nabrała większej głębi i odeszli od wyjściowego tematu, ugryzienia. Dalej swoje odpowiedzi próbowała powiązać z przerwanym wątkiem, dlatego nie potrafiła znaleźć powiązania między wężem, a seksualnością. Zmarszczyła brwi, łapiąc sens, dopiero kiedy zaczęła analizować jego dalsze postępowanie. — Archibald… słuchaj. Bo ja w zasadzie mówiłam o mugolskim sposobie na pozbycie się paraliżu, a ty? O czym my teraz mówimy? — przez chwilę wydawałoby się, że wytrącił jej grunt z pod stóp, ale już chwilę potem oparła się na rękach za sobą, zarzucając włosy na plecy, w której to pozycji, kiedy mocno odchyliła się do tyłu, mogła spojrzeć na jego twarz — To może po prostu… ulegnij? Nie chciałabym, żeby przeze mnie zrobiło się nieprzyjemnie — uśmiechnęła się kątem ust, odciągając jego dłoń od swojego policzka i przytrzymała go w swojej, kiedy zmniejszyła między nimi odległość, żeby musnąć nieznacznie jego usta swoimi — Proszę. Nie musisz dziękować — uśmiechnęła się beztrosko, wyraźnie rozbawiona, choć kiedy się nad nim pochyliła, chcąc się wyprostować, straciła pion, zahaczając kolanem o jego udo. Straciła równowagę, dogniatając go do miękkich poduszek. Opierała się jedną ręką obok jego głowy, nagle dostrzegając w jego oczach z tego niewielkiego dystansu wyraźne przesłanki o tym, że zupełnie źle odebrała jego podchody. Wcześniej uznając je za żart, teraz wpatrywała się w niego z na wpół rozchylonymi ustami, aż w końcu, zanim zdążyła się zastanowić, pochyliła się nad nim jeszcze niżej, zaczesując włosy do tyłu. Jej blond pasma rozsypały się zaraz znów po jej ramieniu i na jego policzku, kiedy złączyła ich wargi w pocałunku całkiem innym niż wszystkie inne. Tym razem całowała go… naprawdę. Ale nie trwało to długo. Dość szybko oprzytomniała, cofając się do pozycji siedzącej. Przez chwilę wpatrywała się w niego zdezorientowana, dopiero po dluszym momencie, dorzucając żartobliwie: — Właśnie TO robię? — i zaśmiała się, próbując zatuszować tym skrępowanie — Nie pamiętam pytania — dodała mijając się z odpowiedzią.
Archibald Blythe
Wiek : 44
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : zaklęcia bezróżdżkowe, opiekun Gryffindoru
Konsekwentne ignorowanie zadawanych przez Irę pytań szło Archibaldowi perfekcyjnie - puszczał je mimo uszu, udając że nigdy się nie pojawiły. Okazały się nieświadomą odpowiedzią, której w żadnym wypadku nie miał ochoty przyjmować, szczególnie w tej chwili. Pokręcił lekko głową, zaprzeczając automatycznie jakoby mieli rozmawiać o jadzie, ale nie oddalił się od kobiety, ba, nawet niespecjalnie się przejął i nie przestawał. Kiedy jednak zaczęła mówić więcej, znieruchomiał na chwilę, zbierając się do przygaszenia zapału - tym samym pozwolił jej na wychylenie się do tyłu. Zmierzył ją wtedy przenikliwym spojrzeniem, już od słów "Archibald, słuchaj" udzielając sobie odpowiedzi, którą najwyraźniej musiał zaakceptować. Teoretycznie, bo praktycznie - wcale nic nie musiał. Zmarszczył brwi w konsternacji, gubiąc się zupełnie w jej działaniach i słowach, nie mając pojęcia w jaki sposób interpretować wypowiedziane "ulegnij". Kłóciło się z tym, co przed chwilą zrobiła, a Blythe był zdecydowanie zbyt skołowany żeby myśleć w swój zwyczajowy sposób. Rozchylił więc usta, chcąc powiedzieć "Ira, chyba nie nadążam za twoim tokiem rozumowania", ale znów źle ocenił ilość czasu, jaką w tej chwili posiadał, w wyniku czego zdążył wypowiedzieć tylko "Ira, chyba nie", po czym musiał przerwać, żeby przyjąć delikatne muśnięcie ust. Zbyt krótkie. Zbyt lakoniczne. Nie poczuł przy tym zbyt wiele, a co za tym szło - nie był ani trochę usatysfakcjonowany. - Nadzwyczaj łaskawie, moja droga - skomentował ironicznie z uniesionymi brwiami, rzeczywiście nie dziękując. Zaśmiał się krótko, wbijając ów śmiech w ten sam moment, w którym Ira straciła równowagę. Jakby nie patrzeć, wciąż coś przeszkadzało mu w tym żartobliwym tonie i niepełnym pocałunku, w którym nie sposób było poczuć zaangażowanie, którego potrzebowali. Nic więc dziwnego, że w oczach czaiły mu się przejawy niezadowolenia i jakaś część powagi. Zdecydował się nawet na konkretne słowa, mające jej rozjaśnić sytuację, w jakiej go stawiała, ale postanowiła go pozytywnie zaskoczyć. Siebie pewnie też, ale tego pod uwagę nie brał. Słowa uleciały, ustępując specyficznemu ciepłu, rozlewającemu się przyjemnie. Uległ Irze bardzo chętnie, przyjmując z pocałunkiem te emocje, które akurat nią kierowały i przekazując jej nieco swoich - choć odwzajemnił się delikatnie, nie zatracając subtelności z jaką go zaskoczyła, nie potrafił całkowicie wyzbyć się namiętności; dłonią przytrzymywał lekko jej głowę, choć gdy wyczuł, że się prostuje, zabrał palce, pozwalając jej na przerwanie pocałunku. Przyglądał się jej, zainteresowany dezorientacją, która teraz malowała się wyraźnie na jej twarzy. - Nie - odpowiedział konkretnie, pozwalając kącikom ust na delikatne uniesienie się w uśmiechu. - To chciałaś zrobić i przestałaś się przed tym bronić - dopowiedział, jak zwykle pewny swego. - Wyglądasz jakbyś była zdziwiona, że to takie przyjemne. A pytanie sobie przypomnisz. Innym razem. Mam nadzieję że wtedy odpowiedź się zmieni.
/zt
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Przemierzała korytarze długim, sprężystym krokiem, przyciskając do piersi notatki, szkice pomysłu i inne papierzyska, którymi zamierzała posiłkować się podczas rozmowy z Archibaldem. Blada, zmęczona i poważna wyglądała wyjątkowo żałośnie i jednocześnie bardzo profesjonalnie. Odrobinę żałowała, że zdecydowała się prosić o pomoc właśnie profesora Blythe, jednak wydawał się on jedynym słusznym wyborem, zawsze doskonale się rozumieli i gdyby nie Zachariasz, Isolde nie wahałaby się ani przez chwilę. Fakt, że ona i Smirnov skończyli ze sobą, a Archibald na pewno o tym wiedział, wcale nie ułatwiał sytuacji. Oczywiście oboje byli profesjonalistami i ich prywatne życie nie mogło mieć wpływu na kontakty... eee, zawodowe, ale Bloodworth nie czuła się komfortowo i nic nie mogła na to poradzić. Miała złamane serce i czuła, że sytuacja z Zachariaszem była ostatnią kroplą, która przelała czarę goryczy. Zamknęła się w swoim mieszkaniu i nie miała najmniejszej ochoty widywać kogokolwiek. Zapukała do drzwi gabinetu Blythe'a, czując przyspieszone bicie serca, co oczywiście było głupotą, i przyciskając drugą ręką notatki do swojej piersi. Słysząc zaproszenie, otworzyła drzwi i wsunęła się do środka szybko i spojrzała na nauczyciela z miłym, choć powściągliwym uśmiechem. - Dzień dobry. Mam nadzieję, że nie przeszkadzam? - spytała cicho, zakładając za ucho niesforny kosmyk włosów.
Archibald Blythe
Wiek : 44
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : zaklęcia bezróżdżkowe, opiekun Gryffindoru
Blythe właśnie odkładał stosy swojej papierkowej roboty na najbardziej odległą półkę gabinetu, licząc na to, że zniknął i nie będzie musiał się nimi zajmować. O ile zajęcia i praca z uczniami, przynajmniej tymi bardziej inteligentnymi i ogarniętymi, bywały przyjemne, o tyle ślęczenie nad pergaminami było kompletną zmorą. Pukanie do drzwi podsumował krótkim "proszę", ale odwrócił się dopiero, gdy zaklęciem unieruchomił stertę dokumentów, zdecydowanie zbyt wielu, jak na wybrane dla nich miejsce. - Dzień dobry. Absolutnie, usiądź - powiedział, wskazując dziewczynie kanapę, gdy sam kierował się w stronę stolika w rogu pomieszczenia, który był niezastąpiony, kiedy potrzebował kawy. - Kawa, herbata? - zapytał, aby po kilku chwilach zająć miejsce w fotelu, kiedy filiżanki (albo filiżanka, w zależności co Isolde wybrała) znalazły się już na stoliku. Blythe właściwie nie wiedział wiele. Zachariasza kompletnie wcięło i choć bywały momenty, że się o niego martwił, nie wnikał, co się dzieje. Smirnov na pewno umiał radzić sobie sam. Rozstania dwójki właściwie bardziej się domyślał, nie można też zaprzeczyć, że w pewien sposób je przewidział. Choć chciał wierzyć, że mężczyzna rzeczywiście kocha Bloodworth, przychodziło mu to z trudem. Oceniał to jako chwilową słabość i nie był z tego zadowolony, wiedząc, że Gryfonka może na tym ucierpieć. Nie wchodził z butami do ich życia, bo nie miał do tego prawa ani konkretnego powodu. W gruncie rzeczy w sprawy innych Archibald mieszał się niesamowicie rzadko. Teraz jednak nie ulegało wątpliwości, że coś się stało. Za naturalne przyjął, że nie powinni poruszać tego tematu. Udał więc, że nie zauważył stanu Isolde, nie pytał, czy się przemęcza, nie sugerował odpoczynku. Spoglądał na nią badawczym spojrzeniem, ale nie było w tym nic dziwnego. Patrzył zawsze czujnie i nic poza tym nie kryło się w tej chwili w jego oczach. Chciał jej pomóc, to prawda, ale, jak to Archibald, nie przyznawał się do tego ani głośno, ani cicho, nawet przed sobą. Pewne instynkty i przyzwyczajenia, chociażby do znacznego tłumienia emocji wyzwalanych względem innych, były w nim głęboko zakorzenione. Dlatego właśnie przeszedł do rzeczy w znajomy Isolde sposób, bez wahania i dopuszczania jakiejkolwiek niezręczności. Zwyczajnie konkretnie. - Pokaż mi, co masz - poprosił, wyciągając dłoń po pierwszą część notatek i oczekując, że resztę rozłoży na stoliku. Bloodworth była jednym z tych nielicznych studentów, których bardzo sobie cenił, dlatego nie miał wątpliwości, że to, co zaczęła, zaczęła dobrze.
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Usiadła posłusznie na kanapie i odetchnęła głęboko, zła na siebie, że jest taka spięta. Jak zwykle wgryzła się w interesujący ją temat dość głęboko i jak zwykle miała poczucie, że to za mało, że to nie wystarczy. Nie chciała stracić twarzy przed Archibaldem, zdawała sobie sprawę, że pokłada on w niej duże nadzieje i to chyba było najgorsze. Zawsze się bała, że rozczaruje kogoś, kto w nią wierzy. - Herbata, dziękuję - uśmiechnęła się, czując odrobinę lepiej. Miłość jej i Zachariasza (mimo wszystko nie wahała się użyć tego słowa, choć czyniło tę sytuację jeszcze trudniejszą i bardziej bolesną) była skomplikowana, pełna niedopowiedzeń, pretensji i braku zrozumienia. Wydawało się, że oboje są zbyt egoistyczni, by móc być z drugą osobą, bo Isolde, mimo całej swojej cierpliwości i czułości, miała też swoje granice wytrzymałości, a Smirnov raz po raz do nich docierał, łamiąc jej serce, tylko po to, by zaraz złożyć je z powrotem. Jednak teraz... teraz był to już chyba definitywny koniec, nie nadawali się do związku, nie ze sobą. Mieli zbyt mocne charaktery i wszystko się rozpadało. A teraz jeszcze zniknął, nie mówiąc Isolde ostatecznego "żegnaj" ani niczego w tym rodzaju. To zawieszenie było gorsze niż gdyby powiedział, że była tylko kaprysem, który mu się zdążył znudzić. Starała się o nim nie myśleć, bojąc się, że w przeciwnym razie oszaleje, ale nie wychodziło jej to tak dobrze, jakby sobie tego życzyła, co było widać gołym okiem. Była wdzięczna Blythe'owi za dyskrecję i fakt, że postanowił zignorować jej stan. Zastanawiała się, czy może wie coś więcej o Zachariaszu, czy... czy mógłby jej powiedzieć, czy jest cały i zdrowy, czy postanowił zniknąć z jej życia, czy po prostu tak się stało? Nie, Isolde, nie, nie możesz, nie po to tu przyszłaś. Ceniła jego rzeczowość. Dawał jej poczucie... bezpieczeństwa? W tym kontekście brzmi to niemądrze, ale dokładnie wiedziała, czego się spodziewać, wiedziała, czego oczekuje i zdawała sobie sprawę, że jeśli jest jakiś nauczyciel, z którym od zawsze dobrze się jej współpracowało, to był nim Archibald. Pod pewnymi względami byli do siebie podobni, wyczuwali to i doceniali. Posłusznie podała mu pierwszą część notatek, po czym resztę rozłożyła na stole. Każda kartka była ponumerowana i dokładnie podpisana, wszystkie nagłówki, tytuły, śródtytuły i inne takie były schludne i różniły się wielkością liter, tak że nie było mowy o pomyłce. - Poważnie myślę o skoncentrowaniu się na zaklęciach defensywnych, przydatnych w pracy aurora. Tutaj zgromadziłam wstępną bibliografię... - wskazała na kartkę z odpowiednim tytułem - ... a tutaj jest wstępny zarys pracy. Ale nie mogę się zdecydować, czy lepiej skoncentrować się na obronie przed magicznymi stworzeniami, powiedzmy wilkołakami czy dementorami, czy raczej osobami używającymi czarnej magii. Może mógłby mi pan coś doradzić? Jestem otwarta na wszystkie sugestie - westchnęła, upijając łyk herbaty i czujnie obserwując twarz Archibalda, który przebiegał wzrokiem po jej notatkach. Po chwili nie wytrzymała napięcia i odwróciła oczy, bo próby odczytania myśli nauczyciela na podstawie jego mimiki były skazane na niepowodzenie.