Trawa na łące była nieco dłuższa niż w innych miejscach na błoniach. Poza tym było tu więcej kwiatów, głównie stokrotek. Na środku rosło duże drzewo, z długimi grubymi gałęziami. Miejsce te było mało oblegane przez uczniów, więc jeśli ktoś chciał w spokoju poczytać książkę czy po prostu odpocząć od kłótni i hałasów w szkole, było to idealne miejsce, a o zachodzie i wschodzie słońca wręcz wymarzone, dla zakochanych par.
Miejsce: Niedaleko drzewa Para:@Drake Lilac Wyposażenie: różdżka, wykres gwiazd(+1), mały teleskop(+1)
Mogła ominąć każde zajęcia — począwszy od zaklęć, poprzez gry miotlarskie czy eliksiry, ale nie Astronomie. Uwielbiała obserwować niebo, interesowała się konstelacjami i poza sztuką wymagającą zdolności manualnych, była to jej największa miłość. Między innymi dlatego nauczyła się nie spać w nocy i nadrabiać drzemkami w dzień oraz snem nad ranem. Na widok znajomego Gryfona — jednego z pierwszych uczniów, którego poznała po przyjeździe do Hogwartu, uśmiechnęła się promiennie. - Drake, miło Cię widzieć! Tak, a Ty? Jestem zaskoczona trochę, że takiego miłośnika zaklęć widzę w drodze na Astronomię. Przyznała szczerze, lustrując go spojrzeniem brązowych oczu. Życie było pełne niespodzianek, dobrze, że częściej pozytywnych. Skoro trafili nieopodal chaty razem, uznała za oczywiste, że będą razem pracować, co było Minie na rękę — w grupie zawsze było raźniej. Zajęła więc miejsce na kocu, wyjmując ze skórzanej torby wykres gwiazd i kładąc sobie na kolanach, a następnie szeroką frotkę w białym kolorze, związując pukle brązowych włosów w wysokiego kucyka. Jej wzrok powędrował na dwójkę uczniów, z którymi się przywitał, chociaż ona kojarzyła głównie @Ruby Maguire bo były z jednego domu. - Cześć! - rzuciła w ich stronę pogodnie, przyglądając się chwilę towarzyszącemu jej ślizgonowi. Pasowali do siebie wizualnie. Rozejrzała się po polanie, dostrzegając @Augustine Edgcumbe, któremu pomachała na przywitanie. Jego też się jakoś tu nie spodziewała. Zaraz nieopodal znalazła się śliczna @Zoe Brandon, którą również miała okazję znać, więc i jej pomachała, posyłając uśmiech.
Peter Stryder
Rok Nauki : I
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : wrzeszczący kalendarz to jego najlepszy przyjaciel / na lewym nadgarstku tatuaż lisiej łapy i napis po walijsku
Miejsce: między dwoma małymi brzozami Para:@Zoe Brandon Wyposażenie: samonagrzewający kubek pełen gorącej kawy, kalendarz, naostrzone pióro do pisania, cztery zwitki pergaminu, puchonia bawełniana czapa, zimowa szata z herbem Huffelpuffu, podręcznik od astronomii dla laików
Uśmiech sam trzymał się na jego ustach bo bezpośredniość dziewczyny rozwalała na łopatki. Miała w sobie tyle energii, dźwięku i barw, że przestał się interesować samym przedmiotem astronomii. Zdecydowanie była bardziej absorbująca niż cokolwiek w okolicy. Aby nie wpędzać i siebie i jej w zawstydzenie, nie kontynuował tego tematu łączenia się w pary. Nie wierzył, że palnął coś tak głupiego i całe szczęście, że go za to nie wyśmiała. Powinien popracować nad relacjami z dziewczynami aby nie zachowywać się jak upośledzona ameba. - Wiesz co, dałbym z sześćdziesiąt sześć procent ryzyka, ale jeśli psor nas przyciśnie to może to spaść do pięćdziesięciu ośmiu. To ruchoma statystyka bo nie wiem jakie będą widełki wieku osób, które tu się zbiorą. - odparł luźno i odnosił wrażenie, że nie będzie miał czasu przejmować się cudzym migdaleniem skoro miał u boku rozgadaną i energiczną Zoe. Przytaknął jej, że nie ma co się przejmować zachowaniem zakochańców, to nie ich sprawa, ale za to wzmianka o kapitanie drużyny nieco go zaintrygowała. - Mówimy o tym wielkim i "groźnym" Thaddeusie? - rozejrzał się ale nigdzie nie widział chłopaka. - Dobra, w razie czego będę się osłaniał. - nie dopytywał choć bardzo go to kusiło i postanowił zadeklarować swoją rycerską postawę w razie jej delikatnych problemów z potencjalną ewakuacją. Kiedy przed nimi wyrósł wysoki Krukon to uniósł pytająco brwi bo jakby nie patrzeć przerwał im rozmowę. Nie odzywał się jednak bo słowa kierował do Zoe, a i otrzymał niezbyt zachęcające ponure spojrzenie od jegomościa. - Nie, nie znam go. Często patrzy na kogoś w ten przyjemny sposób? - zapytał cicho, kiedy już chłopak sobie poszedł. Zapisał w pamięci, że ten wielki ponury Krukon przyjaźni się z tą barwną rozgadaną Zoe. Merlinie, co za ogień i woda! - Ryby. Jeśli nie będę pasował to daj mi chwilę, coś wymyślę i sprawię, że będziemy idealnie kompatybilni! - zapewnił, śmiejąc się bezgłośnie z jej poczucia humoru i sposobu z jaką łatwością to podłapał.
Leighton J. Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Duże usta, kilka pieprzyków, ślady farby na rękach
Miejsce: przy huśtawce Para:@Eugene 'Jinx' Queen Wyposażenie: różdżka, szkicownik i piórnik z przyborami
Zdecydowanie nie miała nic przeciwko lekcjom astronomii, były całkiem relaksujące. Bardziej fascynowało ją to, co na ziemi, zamiast tego co w kosmosie, a przynajmniej uważała, że jest to w identycznym stopniu ciekawe i niezbadane, ale spoglądanie w gwiazdy i sporządzanie map było dla niej przyjemną odskocznią. Nie oznaczało to bynajmniej, że była z tego przedmiotu dobra, właściwie była bardzo przeciętna i w ogóle jej to nie zrażało. Odwróciła się, słysząc „LJ II”, co nie było takie znowu częste. W pierwszej chwili – dosłownie przez trzy sekundy – na jej twarzy odbiła się konsternacja, kiedy to bardzo próbowała połączyć twarz z imieniem. W końcu na jej twarzy rozlał się uśmiech. — Och, mały Jinx! Prawie bym cię nie poznała — zaszczebiotała, nie odmawiając sobie drobnej złośliwości, choć przecież zauważyła, że wcale taki mały już nie był – i nie chodziło tylko o wzrost, a o całokształt. Zmężniał, wyprzystojniał. Na Merlina, czuła się jak stara ciotka, ale trudno było tego nie zauważyć – zostawiła ich (Jinxa i Rocco) jako dzieciaków, a teraz z zaskoczeniem zauważała, że choć dla niej to półtora roku przerwy było jak mgnienie oka, tutaj musiały chyba minąć całe dekady. — Marnotrawna Swansea była zmuszona wrócić, bo Hogwart przestał sobie radzić z deficytem pergaminu. Dyrektor ściągnął...a mnie tu, żeby zapobiec kryzysowi, a to oznacza, że to chyba jednak Ty masz tutaj większe szczęście — potknęła się delikatnie na płci dyrektorki, bo sama zatrzymała się na czasach kiedy w szkole można było natknąć się na bonsai. Przekrzywiła głowę, odważnie zajrzała w ciemne tęczówki i choć cała jej postawa zdawała się mówić, że doskonale dałaby sobie radę sama, całkiem chętnie oddała w jego ręce koc. — To słodkie, że Ty pamiętasz — odpowiedziała wymijająco, nadrabiając uroczym uśmiechem. Coś tam świtało jej w głowie, owszem, ale od ostatniego roku w Hogwarcie w jej życiu zadziało się tak wiele rzeczy, że te pozornie drobniejsze nieco jej ulatywały. Zwłaszcza że ostatecznie nigdy się na to nie zgodziła. Zamiast odpowiedzieć, po prostu ruszyła w zaproponowane miejsce, raz czy dwa oglądając się na niego przez ramię, a kiedy już tam dotarli, przysiadła na huśtawce, czekając aż Jinx zajmie się rozłożeniem koca. — Dużo się tutaj działo? Jak mnie nie było — zawahała się przez moment, po czym dodała — to ten moment, kiedy mówisz, że oczywiście umieraliście z nudy. Zacisnęła dłonie na sznurkach i rozhuśtała się niezbyt mocno, pozwalając wiatrowi na nieśmiały taniec pomiędzy lokami.
Miejsce: gdzieś z boku, aby nie rzucać się w oczy, mając na oku wszystkich Para:@Charlie O. Rowle Wyposażenie: pergamin, samopiszące pióro, podręcznik do astronomii
- Idziemy, robimy dobre wrażenie, może uda się na egzaminach - powiedział do Ślizgona, kierując się z nim w stronę błoni, gdzie miała odbyć się lekcja astronomii, zastanawiając się jednocześnie, czy w jakiś sposób może mu się to przydać do zdania egzaminów. A jednocześnie miał wrażenie, że szybciej zacznie zasypiać, niż zdoła rozwiązać jakiekolwiek zadanie zlecone przez profesora. - Dobra, gdzie siadamy? Może tam? Będziemy mieć widok na resztę, dzięki czemu będzie wiadomo, gdy będzie można wracać do zamku - zaproponował, wskazując jedno z wolnych miejsc, z którego mogli mieć widok na każdego. Kiedy Charlie wyraził zgodę, rozłożył dla nich koc, kładąc swoje rzeczy z boku i siadając, żeby spojrzeć na moment na niebo. Choć lubił w nie patrzeć, nie wiedział, jakim cudem miał rozumieć to, co tam było. Jak miał niby rozumieć cokolwiek z błyszczących punktów na niebie. Z drugiej strony istniała możliwość, że będzie mógł sobie na spokojnie szkicować kogokolwiek. Dostrzegł swoją siostrę oraz Zoe Brandon, a także kilka znajomych osób. - Tak swoją drogą, zajęcia w nocy na terenie Hogwartu. W razie pojawienia się dementora znasz zaklęcie patronusa, nie? - dopytał nagle, uśmiechając się kącikiem ust do Charliego, mając jednak nadzieję, że do niczego takiego nie dojdzie. Musiałby jednak wziąć się w garść i zacząć ćwiczyć zaklęcia, żeby jednak móc sobie poradzić samemu. To było tak... Irytujące.
______________________
ti dedico il silenzio
tanto non comprendi le parole
Zoe Brandon
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170
C. szczególne : dużo gada, nie zawsze z sensem; pachnie konwaliowymi perfumami
Miejsce: między dwoma małymi brzozami Para: dosiadam się do @Peter Stryder Wyposażenie: różdżka, kocyk do opatulenia się, termos z kawą, paczka chrupek
- O Roweno! - zawołała, wyraźnie pod wrażeniem precyzyjności, z jaką chłopak szacował szanse to na to, to na tamto i niesamowicie jej to zaimponowało. Przypominało wręcz wróżenie, tylko brzmiało znacznie pewniej. - Ale ty potrafisz, kurczę, tak ocenić z dokładnością co do procenta... no naprawdę... a jesteś w stanie powiedzieć, o na przykład, jaka jest szansa że zbledną mi kiedyś piegi? Jest w ogóle jakaś? - zapytała z głupią nadzieją, że i na to pytanie udzieli jej odpowiedzi; była to jej największa zmora i kompleks, który spędzał sen z powiek, więc stwierdziła, że nie zaszkodzi spytać. A nuż Peter ma dla niej dobre wieści i przedstawi jakieś obiecujące statystyki? Wyglądał jej trochę na człowieka, który dużo wie na różne tematy i któremu można zaufać w kwestii wiarygodności tej wiedzy. Na sam dźwięk imienia Tadeusza aż się wzdrygnęła, ale pokiwała głową. - Tak, o niego. Ale nie osłaniaj mnie! Przeciwnie, muszę być na widoku jak będę wychodzić, żeby widział, jak się dramatycznie oddalam. A ty możesz... o, możesz spojrzeć na niego groźnie, a na mnie na przykład tak o, z pożądaniem. Tylko spojrzeć oczywiście, żeby mu było głupio - zaplanowała szczegółowo ich ewentualną ewakuację (nie przejmując się zupełnie tym, że dla Petera pewnie nie ma ona sensu, bo nie wie, o co chodzi), chociaż jednocześnie doskonale zdawała sobie sprawę, że ten puchoński nicpoń wcale nie zjawi się na polanie. W końcu od dłuższego czasu nie było go widać na szkolnych korytarzach - pewnie znów wyjechał. Albo był zajęty planowaniem wesela. No, nieważne. Potrząsnęła głową, by odgonić idiotyczne myśli, i wtedy pojawił się przy nich August. Uśmiechnęła się półgębkiem na pytanie Petera. - Och, on po prostu tak wygląda. Albo specjalnie groźnie spojrzał, bo myślał, że mnie tu bajerujesz, wiesz... myślę, że traktuje mnie trochę jak siostrę, o którą trzeba zadbać, a skoro się nie znacie, to nie wie czy nie jesteś jakimś łajdakiem - stwierdziła, odprowadzając przyjaciela wzrokiem, a gdy zobaczyła, że dołączył do Julki (ciekawe!), przeniosła wzrok na rozmówcę - Na szczęście ja wiem, że nie jesteś! A koziorożec i ryby to jak najbardziej pasujące znaki, więc nie mamy się o co martwić. Wróżę nam wspaniałą, owocną współpracę! O! Wypijmy za to! - zawołała wesoło, unosząc w górę swój termosik z kawą w geście toastu i stukając się lekko z kubkiem Petera. Była naprawdę zadowolona z wyboru pary na tę noc; w takim towarzystwie lekcja nie miała prawa nie być przyjemna.
Vinícius Marlow
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170,5 cm
C. szczególne : krzywy zgryz, dużo pieprzyków, w tym nad górną wargą. Tatuaż na karku, kolczyk w lewym uchu, spora blizna w prawej pachwinie. Na jego ramieniu zwykle siedzi elficzka
Miejsce: miejsce piknikowe Para:@Ashley S. A. Phoenix Wyposażenie: różdżka, model smoka, czekoladki z dodatkiem felix felicis, puchowa kurtka
— Jestem do niczego z astronomii, więc liczę, że zostaniesz kapitanem tego statku i nie pozwolisz mu zatonąć — oznajmiam Ashowi. Cieszę się, że udało mi się go złapać, zanim rozbiłem się gdzieś samotnie, albo zanim nauczyciel przydzielił mi losową parę. Z drugiej strony może nie byłoby to takie złe i poznałbym w końcu kogoś nowego? — Tam gdzie ostatnio? — dodaję, zerkając na niego kątem oka i uśmiecham się pod nosem. Nazwałbym to „naszym miejscem”, ale brzmi po pierwsze jak z jakiegoś dennego romansu, a po drugie kompletnie żenująco, więc odpuszczam. Oddaję w jego ręce przejęty od nauczyciela kocyk, bo uważam to za całkiem sprawiedliwe, by tym razem on targał nasz dobytek i poprawiam walijskiego zielonego uczepionego mojego ramienia. — Nie planowałem go tutaj brać, ale sam usiadł mi na ramieniu, więc skoro tak... — tłumaczę się z rozbawieniem, czując, że może powinienem, bo mój wybór ekwipunku na zajęcia nie był wcale taki oczywisty, zwłaszcza że nie wziąłem nic do notowania. — Zresztą zobacz, przynajmniej może poświecić — unoszę rękę i łaskoczę smoczka po szyi, a ten wypuszcza nieszkodliwy płomyczek, który na dwie sekundy rozjaśnia mój profil ciepłym blaskiem, wywołując u mnie niekontrolowany chichot.
Przez zniknięcie księżyca działo się dużo dziwnych rzeczy. Najbardziej było widać skutki wśród roślin, gdzie znikały wszelkie wody i rosy księżycowe, a także gatunki rosnące jedynie podczas pełni. Tysiące magów i myślicieli wpatrywało się w nieboskłon każdej nocy, by wypatrzeć jakiejkolwiek zmiany. Niestety nadal na próżno. Darryl Kersey również nie spał, bo rysował mapy nieba. Po jakimś czasie uznał, że jeszcze lepszym planem będzie wysłanie do tego uczniów! Każdemu kto przychodził Darryl dawał mapę nieba sprzed zniknięcia księżyca i pustą, by mogli na niej nanieść poprawki. Tych, którzy przychodzili, pośpiesznie rozsadzał odpowiednio w pary, nawet nie przejmując się jakimikolwiek słowami sprzeciwu, jakby ich nie słysząc. Podszedł też do @Archie N. Darling, @Ruby Maguire, @Yasmine E. Swansea oraz @Drake Lilac. - Panie Darling, panno Maguire, proszę usiąść w innym miejscu, nie możecie być tak blisko siebie, to kompletnie bez sensu - oznajmił nauczyciel i przesadził wszystkich tak by pary nie ledwo mogły się widzieć.
Mechanika
>> Szukacie zmian na niebie i rysujecie mapę. By ustalić jak wam poszło rzucacie k100 - im wyżej tym lepiej. Dzielicie k100 na pół i dodajecie do wyniku partnera. Możecie oprócz tego dodać wszystkie punkty z astronomii. >> Rzucacie drugie k100, by sprawdzić co wam się przydarzyło podczas rysowania map. Aby dostać pełen zestaw punktów musicie napisać co najmniej dwa posty i rzucić na wydarzenie co najmniej dwa razy. Jeśli piszecie trzeciego posta - możecie znowu rzucić sobie k100! Każdy rzuca swoje własne k100 na przygodę! >> Wszyscy którzy nie spóźnili się na lekcję i napisali posta wcześniej, dostaną kilka dodatkowych kostek w tym tygodniu. Proszę, by Ruby i Archie o określenia miejsce gdzie się przesiedli. >> Możecie rzucić od razu na 2 przygody i wybrać która dzieje się jako pierwsza. >> Jeśli wylosujecie tą samą przygodę możecie przerzucić. Nawet jeśli macie tą samą na dwóch różnych postaciach i wam to nie pasuje!
Ahoj przygodo!:
1 - 5 - Rozpadła się szkolna luneta, którą miałeś w dłoniach, możesz ją naprawić tylko jeśli ty lub twój towarzysz macie co najmniej 20 punktów z zaklęć/transmutacji. Jeśli nie - będziesz musiał zapłacić 60 g za nowy teleskop.
6 - 10 - Totalnie zasnąłeś na swoim towarzyszu! Równocześnie jakiś żartowniś (to na pewno nauczyciel czający się w krzakach) rzucił na was zaklęcie przylepca. Rzuć kostką k6, by sprawdzić na ile godzin jesteście do siebie przyczepieni. Polecam rzut tłuczkową zagładą, by wylosować na jaką część ciała towarzysza upadliście zasypiając!
11 - 15 - Znikąd pojawia się Yumbo - prędkimi teleportacjami pojawia się i znika wokół, a potem wykradać przedmioty. Okazuje, że jedyną opcją by się od niego uwolnić - musisz powiedzieć jeden tekst na podryw do kompana - im bardziej żałosny tym lepiej, a potem zaśpiewać lub wymyślić o nim erotyczny wierszyk czy piosenkę. Miejmy nadzieję, że i Twoja druga połówka i Yumbo będą zachwyceni się spodoba! Póki co - każdy z was stracił po 1 przyniesionym przedmiocie.
16 - 20 - Irytek przylatuje do was z piosnką “zakochana para”. Oryginalnie, co? W każdym razie grozi wam, że jeśli się nie pocałujecie - będzie was nią zamęczał całą noc. Wasz wybór.
21 - 25 - Nic się nie dzieje, nudy. Możesz przerzucić kostkę jeśli masz chociaż 1 punkt z astronomii.
26 - 30 - Atmosfera jest niestety bardzo usypiająca. Na tyle że… cóż usypiasz. Rzuć kostką k6 by zobaczyć z jakiego snu się wybudzasz. 1 - 3 - paskudny koszmar z boginami. 4- 6 - sen erotyczny o Twoim towarzyszu.
31 - 35 Jest super zimno w waszej miejscówce i musicie poradzić coś na to! Lepiej mocniej przykryj się kocykiem z partnerem, bo dziwnym sposobem zaklęcia nie działają wystarczająco dobrze i pomagają na ciepło jedynie krótką chwilę. Podobno leżenie nago pomaga w ogrzaniu!
36 - 40 - Czy to… tak to ponurak! Wygląda na Ciebie zza drzew. No pięknie. Jak myślisz - niedługo umrzesz czy może to zwyczajny pech? Chyba tak, bo oto musisz znowu rzucić na klątwę, którą masz na sobie do końca trwania eventu godzina próby.
41 - 45 - Najwyraźniej siedzisz zbyt blisko wody, bo oto nagle z jeziora wypływa Kelpie i Cię porywa… No cóż, miejmy nadzieję, że Twój partner Cię uratuje. Partner rzuca kostką. 1 i 6 to powodzenie, kelpia pokonana, od Ciebie zależy jak bardzo się zmoczyłeś czy może wcale; zwróć uwagę na to ile razy Twój towarzysz rzucał zaklęcia, 2 do 5 - niestety, kelpie zaciąga Cię pod wodę i dopiero nauczyciel Cię ratuje. Twój partner ma przerzut za każde 10 punktów z zaklęć/transmutacji/czarnej magii. Zależy jakiego czaru próbuje użyć. Nie musi wybierać jednej dziedziny, więc jeśli np. ma 20 pkt z zaklęć i 20 z transmutacji, ma 4 przerzuty.
46 - 50 - Znienacka wielka macka wypada z jeziora i jakimś cudem sięga aż do Ciebie! Łapię Cię za łydkę i ciągnie do wody. Miejmy nadzieję, że Twój partner na zajęciach pomoże Ci! Partner rzuca kostką. 1 i 6 to powodzenie, kałamarnica pokonana, od Ciebie zależy jak bardzo się zmoczyłeś czy może wcale; zwróć uwagę na to ile razy Twój towarzysz rzucał zaklęcia, 2 do 5 - niestety, kelpie zaciąga Cię pod wodę i dopiero nauczyciel Cię ratuje. Twój partner ma przerzut za każde 10 punktów z zaklęć/transmutacji/czarnej magii. Zależy jakiego czaru próbuje użyć. Nie musi wybierać jednej dziedziny, więc jeśli np. ma 20 pkt z zaklęć i 20 z transmutacji, ma 4 przerzuty.
51 - 55 - Czy to… lunaballa? Biedne uśpione stworzenie leży pod drzewem! Wszystko mogłoby ją teraz porwać. Może weźmiesz ją do siebie? Jeśli masz odpowiednią ilość punktów z ONMS i napiszesz 2 jednopostówki na min. 2500 znaków jak się nią opiekujesz - kiedy lunaballa się obudzi może być Twoim zwierzęciem. Pamiętaj jednak, że nie możesz jej trzymać w szkole! Jeśli nie masz - możesz napisać samonaukę na ONMS o opiece nad lunaballą krótszą o 500 znaków. Nie możesz jednak ją przejąć.
56 - 60 - Okazuje się, że w jednym z napoi, które były na waszym kocyku był eliksir… no właśnie jaki? Rzuć kostką, by się dowiedzieć, przez dwa posty Cię obowiązuje. Jeśli to Felix Felicis, pod kocykiem znajdujesz 20 galeonów.
61 - 65 - Obracasz w dłoniach lunaskop, który jest średnio użyteczny w tym momencie. Jak badać fazy księżyca kiedy go nie ma? W każdym razie jest niepotrzebny, ale coś niesamowicie szaleje Ci w dłoniach. Aż w końcu zaczyna Cię okładać po łapskach! Rzuć kostką k6 by zobaczyć jak duże masz obrażenia. To jakie dokładnie będą zależy od was i od ilości obrażeń. 1,2 - Wystarczy Tobie lub Twojemu partnerowi podstawowa wiedza z uzdrawiania, 3,4 - Lunaskop tak Cię zbił, że ktoś z was musi mieć uzdrawianie z progu 11- 20, 5, 6 - Lunaskop okazał się być przeklęty! Nie odpuszcza i dotkliwie Cię pobił. Jeśli ty lub Twój kolega ma 21 lub więcej punktów będziesz musiał iść do Skrzydła Szpitalnego i napisać tam posta na min. 15000 znaków. Jeśli masz swój lunaskop - nie musisz pisać w SS posta.
66 - 70 - Siedzicie tak oparci o siebie i nie wiadomo czy to te iskrzące gwiazdy czy może magia bezksiężycowej nocy. Jednak czujecie jakąś niesamowitą więź względem osoby obok której jesteście. Na tyle, że czujecie że możecie zdradzić jakiś wielki sekret. Kolejne dwa wątki będziesz czuł się spokojniej, jeśli Twój kompan będzie przy Tobie.
71 - 75 - Czujesz tę chemię? Dochodzą was opary rosnącej niedaleko jemioły i zarówno ty jak i Twój partner czujecie do siebie niesamowity pociąg. Niech każdy z was rzuci kostką k100, by sprawdzić jak bardzo was do siebie ciągnie. Pamiętajcie, że jeśli się zagalapoujecie, ktoś z pewnością was rozdzieli.
76 - 80 - Czy to… dementor wyszedł z lasu? Tak, super kompan do badania nieba, trzeba przyznać! Jeśli ty lub Twój towarzysz potraficie patronusa - to nie powinien być dla was problem. Chyba że osoba która potrafi walczyła wcześniej z jakimś potworem morskim, a druga go nie umie. Wtedy obydwoje rozpatrujecie rzucanie kostką. Rzut kostką dla tych co nie potrafią patronusa: k100 im mniej wyrzucisz - tym bliżej Ciebie jest dementor. 1 oczko to 1 metr. Pamiętaj, że im bliżej tym gorsze doświadczenia i smutniejsze myśli Cię nachodzą.
81 - 85 - Wykres gwiazd, kto coś niezwykle przydatnego! Zazwyczaj. W obecnej sytuacji karta z gwiazdami wciąga Cię dziwacznie do środka. Przypomina to odrobinę bagno. Rzuć kostką k100 by sprawdzić ile procent Twojego ciała wpadło do mapy zanim udało się dopomóc Twojemu towarzyszowi.
86 - 90 - Cóż to za piękna kobieta idzie w waszą stronę? Wygląda trochę jak Perpetua, ale jest jeszcze piękniejsza... Aha, bo to wila. Bardzo dzika przez księżyc. Skąd się wzięła na błoniach? Kto to wie. Ale kobieta z romansów stała się potworem i rzuca się na was z pazurami. Rzućcie k6 na to ile macie zadrapań zanim udało wam się ją odgonić. Jeśli więcej niż 4 - macie też ranę na twarzy i będziecie ją mieć następny tydzień, a jeśli nie pójdziecie do SS albo nie pomoże wam ktoś z uzdrawianiem większym niż 15 pkt - będziecie mieć zadrapania cały czerwiec.
91 - 95 - Obok was jest czyrakobulwa! (Jak wcześniej tego nie zauważyliście - kto to wie.) W każdym razie nagle wybucha i Ty oraz Twój partner jesteście cali w ropie. A przynajmniej tam gdzie nie byliście przykryci kocykiem. Nie macie jak tego uprać i wyczyścić, więc albo możecie siedzieć tacy brudni i śmierdzący, albo zdejmujecie uwaloną część ubrania. Oprócz tego gratuluję zdobywacie składnik - ropa czyrakobulwy!
96 - 100 - Siedzi sobie człowiek spokojnie na zajęciach i nagle oplatają go diabelskie sidła. No pięknie. Jeśli macie co najmniej 5 punktów z zielarstwa (wy, bądź wasz kompan), radzicie sobie w sekundę. Jeśli nie macie - rzuć k6, by sprawdzić jak długo z tym walczyliście. 1 - 2 minuty, 2 - 4 minuty i dodajecie dwa do każdego rzutu. Jeśli macie 5 bądź 6 zostają wam ślady po mackach na następne 2 wątki.
Kod:
<zg>Przygoda I:</zg> podlinkuj k100 i napisz jeśli coś zyskałeś/straciłeś <zg>Przygoda II:</zg> podlinkuj drugie k100 i napisz jeśli coś zyskałeś/straciłeś <zg>Wynik:</zg> k100 rzucone na wynik i podzielone na pół + k100 waszego partera dzielone na pół + wszystkie wasze punkty z kuferka =
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Znikąd pojawia się Yumbo - prędkimi teleportacjami pojawia się i znika wokół, a potem wykradać przedmioty. Okazuje, że jedyną opcją by się od niego uwolnić - musisz powiedzieć jeden tekst na podryw do kompana - im bardziej żałosny tym lepiej, a potem zaśpiewać lub wymyślić o nim erotyczny wierszyk czy piosenkę. Miejmy nadzieję, że i Twoja druga połówka i Yumbo będą zachwyceni się spodoba! Póki co - każdy z was stracił po 1 przyniesionym przedmiocie. – tracę smoczą zapalniczkę :(
Krukonka, w oczekiwaniu na towarzysza i korzystając przy tym z faktu, że z daleka nikt nie widział, co robi, postanowiła przetestować swoje niezbyt lotne talenty transmutacyjne. Najpierw męczyła się, żeby wyczarować drewniane kubeczki. Udało jej się to w miarę przyzwoicie. Oczywiście Whitelight przewróciłby oczami, a Patol dostałby szczęku dupy na widok koślawych, drewnianych naczynek, ale hej! Nie przeciekały, a o to w tym wszystkim chodziło. Kubeczki najpierw napełniła wodą, a potem zabawiła się w Jezuska.
- Aqua Mutatio – mruknęła, koncentrując się na tym, by woda zamieniła się w druzgotkowe wino. I faktycznie, to co było w środku, pomimo że cierpkie i niedobre, to smakowało winem i miało procenty, co niezmiernie ją cieszyło. Była właśnie w momencie tworzenia dolewki, kiedy to usłyszała na dole łysego Romea.
- Romeo, sam się pofatyguj na górę, bo mnie boli nóżka – rzuciła wesoło do Augusta, schodząc z drewnianej barierki, co by nauczyciel nie dostał zawału, że spadnie i sobie zrobi krzywdę. Usiadła na kocyku, a po chwili naprzeciwko pojawił się jej towarzysz patrolowania nocnego nieba. Jeszcze nie zaczęli, ale ona już wiedziała, że z ich prac nic nie wyjdzie. Szybko okazało się bowiem, że żadne z nich nie pomyślało o tym, żeby wziąć jakiekolwiek prace dydaktyczne. Mieli za to alkohol, jedzenie, fajki i muzykę, jak gdyby nie byli na lekcji, a jakimś pikniku pod gołym niebem. – Wzięłam kanapki od Gwizdka, muzogram, herbatę, fajki i swoje WYBITNE umiejętności transmutacyjne. Proszę. Nasłonecznione winiarnie Soton – podała mu kubeczek z różowym winiaczem, z którego tak była dumna. Jeszcze rok temu nie byłaby w stanie zamienić peta w guziczek, a tu dziś, proszę, sommellier Brooks.
Jak się czuła? Na to pytanie nie było dobrej odpowiedzi. Mogła albo mówić prawdę i ryzykować to, że inni będą się martwić, albo mogła kłamać i cierpieć w milczeniu. Wybrała tę drugą opcję.
- Doskonale. No, prawie doskonale, ale to kwestia czasu. Niech no tylko winko zacznie działać – odpowiedziała, uchylając się przed paczką własnych papierosów, która przeleciała jej obok głowy. – A Ty jak się czujesz?
Ostatnio zmieniony przez Julia Brooks dnia Pon Maj 30 2022, 22:25, w całości zmieniany 2 razy
Peter Stryder
Rok Nauki : I
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : wrzeszczący kalendarz to jego najlepszy przyjaciel / na lewym nadgarstku tatuaż lisiej łapy i napis po walijsku
Przygoda I:spotkanie z dementorem , 92 metry! Przygoda II: link wyżej - spotkanie z kałamarnicą, brawo ja i mój fart do kostek Wynik:86:2 = 43 (brak punktów w kuferku)
Lubił statystykę, interesował się nią w pewnym stopniu lecz teraz, w trakcie rozmowy, po prostu szacował na bieżąco i podawał zbliżone prawdopodobieństwo zajścia pewnych wydarzeń. Nie mieli wszak na to wpływu ale i tak miło było o tym porozmawiać. Niecelowo wywołał u Zoe zachwyt co mile połechtało jego ego. - Zbledną i to niedługo i nie potrzebuję do tego ani statystyki ani jasnowidzenia. - odparł od razu, bez głębszego zastanawiania się. - Wystarczy, że będziesz dużo przebywać na słońcu, ale czemu ci przeszkadzają? - dopytywał póki lekcja się jeszcze nie rozpoczęła. Piegi uważał za oryginalny element urody i nie wiedział czemu niektórym dziewczynom to przeszkadzało. Jak coś ładnego może być uważane za wadę? Zawstydziła go tym swoim oczekiwaniem pożądliwego spojrzenia. Może trochę nawet poczerwieniał lecz dzięki ciemnościach nocy nie było tego po nim tak widać. Powoli wkradało się tu skrępowanie, co nie było mu na rękę. - A jeśli będzie chciał mi za to przyłożyć? Co zyskam oprócz lima pod okiem? - no nie był aż tak bezinteresowny jak należało być będąc pod patronatem Helgi Hufflepuff. Przemawiał jednak z uśmiechem na ustach, bo przecież oboje nie mówili poważnie. - Dobrze mówisz, nie jestem łajdakiem tylko kompatybilny z Koziorożcem. - stuknął swoim kubkiem w jej i upili ten napój największych czarodziei - kawa! Ledwie przełknął gorzki łyk a nadszedł nauczyciel. Przyłożył palec do ust na znak, że muszą przestać gadać. Odwrócił się przodem do profesora i na jego znak mogli zacząć rysować. - To ja zacznę tworzyć gwiazdozbiór z lewej strony nieba, a ty z prawej to potem połączymy je w jedno. Co sądzisz? - zaproponował jej wstępny plan, układając pergaminy jeden obok drugiego. Kiedy leżało przed nimi takich sześć to wyciągnął różdżkę i scalił je w jeden, długi. Od razu zajrzał przez lunetę i przez pierwsze dziesięć minut pracował we względnym milczeniu, raz na jakiś czas przekręcając delikatnie lunetę w stronę Zoe. Nie wiedział ile minęło dokładnie czasu kiedy na horyzoncie zauważył czarną jak noc sylwetkę. Odznaczała się od ciemności nocy i na jej widok dostał gęsiej skórki. Przestał rysować i patrzył w jeden punkt, a lica miał przy tym blade. - Panie p-profesorze? Profesorze Kersey! - uniósł rękę wysoko aby nauczyciel mógł łatwiej go zlokalizować. - Mogę przysiąc, że tam, w tamtą stronę obok drzew snuje się nad ziemią zakapturzona postać. To niemożliwe, żeby to był dementor, prawda? - oj, gdyby potrafił wyczarowywać patronusa to zaraz by go tutaj profilaktycznie stworzył. Nie posiadał jednak tej umiejętności i szczerze mówiąc, to bał się zbliżać do tego potwora. Nie chciało mu się wierzyć, że to dementor majaczy ponad dziewięćdziesiąt metrów dalej. Przecież to teren szkoły! Z drugiej strony - świat oszalał, nie powinien się dziwić, że zło próbuje się tu przedostać. Tak czy siak, poinformował nauczyciela o dementorze póki ten znajdował się dosyć daleko. Miał nadzieję, że profesor się tym zajmie.
Przygoda I:38 (ponurak i klątwa, ale rozgrywamy też wilę Viniego (obrażenia na 6)
Klątwa od momentu Ponuraka:
0 - GŁUPIEC: przeklęta osoba przy co drugim słowie przygryza sobie język. Oprócz oczywiście związanego z tym bólu, niezwykle ciężko zrozumieć wypowiadane przez nią słowa.
Przygoda II:78 (dementor), ale rozgrywam też agresywny lunaskop Viniego na 5 Wynik:93/2 = 46.5 + ?
Słyszał od innych uczniów o tym, że raz na jakiś czas zdarza się, że nauczyciele decydują się na zorganizowanie nocnych zajęć i czekał na ten moment niecierpliwie, do tej pory pilnując zakazu od Raffaello nakazu nocnej ciszy, więc i zupełnie nie wiedział czego może się spodziewać po szkolnych błoniach, gdy pozbawi się ich słonecznego światła. Nie martwił się zbytnio bezpieczeństwem, naiwnie zakładając, że żaden nauczyciel nie zabrałby ich przecież w niebezpieczne miejsce, musząc mieć przecież świadomość choćby wzmożonej aktywności dementorów. - Jeśli nie przygotowałeś mi specjalnego munduru, albo przynajmniej czapki, to na to nie licz - prychnął rozbawiony, nie zamierzając poczuwać się do ich nadchodzącej porażki, bo i choć na czuja potrafił dość dobrze rozrysować mapę nieba, to nie za bardzo rozumiał co robi i bez odpowiedniej nawigacji z pewnością poprowadzi ich statek wprost na mieliznę. Ledwie dostrzegł wspomniany model smoka, a już wcisnął koc między paski torby, by czym prędzej uwolnić ręce i pozwolić im uciec tam, gdzie uciekało już ciekawskie spojrzenie, błyszczące z zainteresowania wcale nie lżej od wyrzucanego przez gadzinę płomyka. - Byle tylko nie podpalił tego, co jakimś cudem uda się nam zrobić - zauważył, nie mogąc nie uśmiechnąć się szeroko pod puchońskim chichotem, zaraz też beztrosko zaczepiając małego smoka, by spróbować sprowokować go do zadziorniejszego kłapnięcia małymi kiełkami. Nie do końca pamiętał gdzie dokładnie znajdował się koc, gdy byli tutaj ostatnio, bo i w nocy każdy pagórek zdawał się jakiś inny, a jednak skoro przytaknął Viniemu na jego wcześniejsze pytanie, postanowił też dołożyć wszelkich starań, by spełnić to niewypowiedziane do końca życzenie - w efekcie przeciągał koc to w jedną, to w drugą stronę, aż w końcu odpuścił sobie zupełnie, wmawiając sobie, że osiągnął sukces. Wysypał zawartość torby na środek, na razie odgarniając poglądową mapę, pergaminy i pozostałe przybory na bok, by od razu zaproponować Viniemu kilka fasolek z czerwonej mieszanki Bertiego Botta. - Jak myślisz, co by się stało, jakbyśmy dali mu jedną do zjedzenia? - podpytał, ciekawsko podtykając ożywionemu modelowi smoka jedną z burgundowych fasolek, zaraz jednak przerywając swoje rozważania o układzie trawiennym figurki, by zmrużyć oczy w próbie wyostrzenia rozmazanej postaci ogromnego psa wyłaniającego się częściowo z odległych krzaków. - Ej, w Hogwarcie można mieć p... - urwał bolesnym jęknięciem, czując jak nieprzyjemny dreszcz rozlał mu się po plecach, a jednak ledwie spróbował podjąć temat, a znów zamilkł, by wyłożyć się przy "Co do..." nie będąc w stanie dodać już pięknej "kurwy". - ...! - sapnął oburzony, z przejęcia niemal boleśnie łapiąc Viniego za przedramię, by w przypływie ogłupienia zwyczajnie wystawić pogryziony język na chłód wieczoru.
Augustine Edgcumbe
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 188
C. szczególne : zmieniający się kolor brwi | dresiki i bluzy z kapturem | okrągłe kolczyki w uszach | szkocki akcent | pachnie super kosmetykami czarodidasa
wszystkie kostki WYPOSAŻENIE: Różdżka, guma do żucia, termos z kawą, poduszka; Przygoda I: 75 super pociąg do Julki (tak na 32 %) Przygoda II: 31 chowanie się pod kocykiem z Julką Wynik: JULKA 5/2 = 2,5 +2 = 5,5 ja - 42/2 =21 + 1 =22 + 5 i 5 = 27,5
Zadowolony z siebie zasiałem niepokój u ziomka Zoe i mogłem już spokojnie iść do swojej towarzyszki tej niesamowitej imprezki. - Tak to jest z tymi babami - mówię z dołu wzdychając teatralnie, zanim nie wchodzę zgrabnie na drzewo, wydłużając koniczny w charakterystyczny dla siebie sposób. Kiedy ląduję przed Julką i rozglądam się po wszystkim co mamy, ja też nie widzę naszej współpracy zbyt kolorowo. Oczywiście jeśli chodzi o astronomię, bo ewidentnie spanie będzie nam się spało słodko jak aniołkom z moją podusią i paskudnym winkiem Brooks. Biorę łyk tego.. czegoś i nie mogę się powstrzymać od lekkiego skrzywiania. - Pyszne - kłamię bardzo miło jak na mnie, zamiast skrytykować od razu. - Ale następnym razem może ja spróbuję - dodaję, bo o ile Krukonka była wyjątkową miotlarą, to ja mogłem się popisać lepszymi zdolnościami w transmutacji. Chowam na bok kubeczek kiedy przychodzi do nas nauczyciel z jakimiś mapami nieba. W końcu mamy coś dydaktycznego na swoim miejscu pracy! W trakcie gdy Brooks odpowiadała na pytanie ja zapaliłem jej papierosa, wpierw upewniając się że nauczyciel jest już daleko, a potem zacząłem dźgać muzogram różdżką, by wyszukał mi jakąś fajną muzyką. Mierzę ją poważnym spojrzeniem kiedy oznajmia mi, że doskonale, bo trudno mi w to jakkolwiek wierzyć. - Aha. No to ja też - mówię lakonicznie i zostawiam piosenkę na jakimś Felix Felicis, bo zaczynam machać do znanego rytmu łysawą głową. - Rysuj mapy - oznajmiam dziewczynie i opieram się na łokciach, by delektować się obrzydliwym napojem, papieroskiem i niebem. Minuty upływają, na mapach mamy bardzo niewiele, Brooks jest zajęta wszystkim tylko nie pracą, już ja więcej robię. Patrzę co ona znowu rzeźbi, by nie pracować i gotów jestem zrobić jej reprymendę, że przecież jestem chujowy w mapy i mogłaby mi pomóc. Ale kiedy tak patrzę na tę Krukonkę myślę sobie, że wygląda dziś tak, że aż głupio ją poganiać. I tak ładnie pachnie. I całe szczęście, że ja też szczodrze się popsikałem czarodidasem, to nie będzie siary. - Dobrze wyglądasz - burczę w końcu, bo naprawdę nie mogę się powstrzymać od komplementów. Co się ze mną dzieje. Przysuwam się nawet odrobinę licząc na to, że Julce nie będzie to przeszkadzać. Zastanawiam co jeszcze mądrego powiedzieć, żeby w końcu poznała moje nagłe intencje... i wtedy widzę, że coś podpierdala mi kawę w termosie! - Hej! - krzyczę do natychmiast znikającego stworzenia.
______________________
I'm almost never serious, and I'm always too serious.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Biedny ziomek Zoe pewnie robił pod siebie ze strachu, jak na dobrego Puchona przystało i zapewne ani myślał, by dobierać się do tej uroczej piegowatej duszyczki, a tymczasem łysy Romeo mógł skupić się na swojej szurniętej Julii.
- Taka sama droga, koleżko – rzuciła jeszcze do wdychającego teatralnie chłopaka, zanim to zrobiła mu miejsce na kocyku. Wciąż lekko chichotała na widok małpich rąk chłopaka, który podczas wspinaczki wspomagał się swoją niezwykłą zdolnością metamorfomagii. Gdyby taki talent miał do zabierania książek, to może nie byliby w takiej ciemnej dupie, bo niestety Brooks również nic nie zabrała, oprócz długopisu i notesu, gruntownie zapisanego planami treningowymi, dietetycznymi i Merlin raczył wiedzieć czym jeszcze.
- No to może pokaż, na co Cię stać, cwaniaku – odcięła się, kiedy „komplement” chłopaka ukłuł ją prosto w Krukońskie serduszko. Nie czuła się jednak w żaden sposób urażona, bo, no cóż, przecież doskonale wiedziała, że wytworzone przez nią wino nie znalazłoby się nawet na najniższej ze sklepowych półek, a gdzieś na zapleczu, pokryte grubą warstwą kurzu. Julka również schowała kubeczek, do plecaka, zawiązała usta na supełek, aby nie chuchać nauczycielowi siarą, po czym skinęła głową w podziękowaniu, biorąc od niego mapę nieba. W czasie, kiedy to August popalał najlepsze ze wszystkich papierosów, czyli „cudzesy” i bawił się muzogramem, ona dzielnie pracowała, popijając co jakiś czas kwaśnego winka.
- Nie sądziłam, że słuchasz Felicis. Wyglądasz mi raczej na fana „Łajnobomb”. Bez obrazy, oczywiście. uwielbiam "Łajnobomby" – skomentowała wesoło, zadzierając głowę do góry i starając się rozpoznać jakiekolwiek gwiazdy. Szło jej to tak topornie, że ostatecznie postanowiła to rozwiązać w najlepszy i najszybszy sposób. Sprawdziła, gdzie mniej więcej powinien znajdować się w tym momencie księżyc, narysowała na papierze srebrzysty okrąg i podpisała: „Księżyc – tu był, a go nie ma. Najgorzej.”
Ocena wybitna im nie groziła, ale skoro już skończyli pracę dzięki jej brawurowym popisom, mogli się skupić na sprawach przyjemniejszych.
- Oh, dziękuję? – odpowiedziała nieco zmieszana na ten nagły i niespodziewany komplement, w głębi duszy doceniając go. Wiedziała bowiem, że kto jak kto, ale August nie rzuca słów na wiatr. Krukonka spojrzała na wytworzone przez siebie kubeczki i napełniła je wodą, aby tym razem to chłopak zabawił sięw Jezuska, kiedy to nagle wokół nich zaczął pojawiać się i znikać jakiś dziwny stworek. O cygańskiej duszy najwyraźniej, bo Krukonowi podwędził termos, a jej zapalniczkę, leżącą tuż obok papierosów.
- Co się dzieje? – zapytała, mrużąc skonsternowana brwi i zaciskając dłoń na różdżce, nie wiedząc do końca, z czym mają do czynienia. Niby wyglądało to, jak skrzat, ale skrzatem nie było. Zagadka szybko się wyjaśniła, kiedy to stworek aportował się na jednej z gałęzi, zaczął się z nich naśmiewać, a na koniec stwierdził, że się nudzi i że nie da im spokoju, dopóki Julka nie powie Augustowi komplementu. Krukonka poczerwieniała na twarzy, bynajmniej nie ze złości i w końcu, dla ich świętego spokoju wydukała zawstydzona:
- Twoja łysa głowa wygląda jak tłuczek… a ja lubię tłuczki. – Gdyby tylko mogła, zapadłaby się ze wstydu pod ziemię, ale zamiast tego wyszczerzyła białe ząbki do Augusta, robiąc dobrą minę do złej gry.
Zoe Brandon
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170
C. szczególne : dużo gada, nie zawsze z sensem; pachnie konwaliowymi perfumami
Przygoda I:33 -zimno Przygoda II:65 i 1 - lunaskop atakuje, małe obrażenia Wynik: 15/2 + 43 + 15 = 65,5
Bardzo ucieszyło ją proroctwo Petera w jakże istotnej sprawie jej piegów, tak bardzo że zachwycona wizją swojej własnej twarzy pozbawionej tej (według niej) skazy, machnęła ręką na ten temat i dała sobie spokój z wnikaniem w to, dlaczego jej przeszkadzały. "Bo są brzydkie", musiałaby odpowiedzieć, ale była przekonana, że rozmówca nie zrozumiałby, dlaczego, najprawdopodobniej dlatego, że był chłopcem, a chłopcy zwyczajnie inaczej podchodzili do niektórych spraw. I, jak się zaraz miało okazać, bywali interesowni. Parsknęła śmiechem, usiłując wyobrazić sobie absurdalną sytuację, w której Peter dostaje po mordzie od Thaddeusa na skutek jej podstępnej próby wzbudzenia w nim zazdrości. - Jasne... prędzej by cię poklepał miło po ramieniu czy coś - stwierdziła, ale zastanowiła się na moment nad nagrodą dla Puchona - No, ale za poświęcenie i udział w sprawie otrzymałbyś moją dozgonną wdzięczność i uścisk dłoni prezesa. Czyli mnie, ma się rozumieć. Może być? - zaproponowała bardzo poważnie, po czym z niemałym żalem zaprzestała pogawędki, bo na horyzoncie pojawił się profesor i zaczął wtajemniczać ich w temat lekcji. Pokiwała głową z aprobatą w odpowiedzi na plan Petera, w głębi duszy całkiem zadowolona, że trafił jej się do pary ktoś konkretny, kto nie dał jej nawet szansy, by wpadła na pomysł, że zaczną od najpiękniejszych i najbardziej ulubionych konsetelacji, a te mniej ciekawe wcisną gdzieś byle gdzie; usadowiła się wygodnie i również zabrała się do pracy. Nie chciała przeszkadzać skupionemu Puchonowi, więc starała się nie odzywać - tylko kilka razy przyłapała się a to na niezbyt melodyjnym nuceniu pod nosem a to na mamrotaniu czegoś do siebie samej. I pewnie siedziałaby tak, pochylona nad pergaminem, jeszcze długo, gdyby nagle nie poczuła, że robi się okropnie zimno, aż skostniały jej palce. - Ej... też tak zmarzłeś? - zagadała, podnosząc głowę i wyciągnęła ręce, żeby dotknąć dłoni towarzysza - Zobacz, jakie zimne! Pet... n-na co tak patrzysz? - zaniepokoiła się, widząc że Puchon zastygł w miejscu, jakby zobaczył coś dziwnego na horyzoncie; a kiedy sekundę później wyjaśniłlo się co to takiego, to zupełnie straciła głowę. - SŁODKI MERLINIE DEMENTOR! - spanikowała, ze strachu nawet nie patrząc w tamtą stronę i ani przez moment nie dopuściła do siebie myśli, że to może być po prostu jakiś chudy Ślizgon w kapturze czający się w krzakach. Nie mogła uwierzyć, jak Peter zachowywał taki spokój i uczepiła się jego ramienia jak koła ratunkowego. - Umiesz patronusa? Ja nie umiem. I nie wiem jak ty, ale wolałabym się jeszcze nie żegnać z posiadaniem duszy, całkiem jestem z niej zadowolona i zdążyłam się przywiązać. PANIE PROFESORZE PRĘDKO POMOCY!!! - ponagliła flegmatycznego Kerseya, nie do końca wierząc w to, że zdąży przyjść im na ratunek, postanowiła więc zadziałać sama. Narzuciła na siebie i chłopaka koc, którym wcześniej była owinięta, i w ten sposób znaleźli się w dość prowizorycznym, ale nawet przytulnym namiocie, odgrodzeni od wroga niesamowicie skuteczną barierą z bawełny. - No! Co z oczu, to z serca. Już mi lepiej. - skwitowała, a chociaż świadomość, że gdzieś niedaleko kręcił się dementor, nie była przyjemna, to przynajmniej czuła się nieco bezpieczniej gdy mogła udawać, że wcale go tam nie ma. Poza tym tak było z pewnością cieplej.
Vinícius Marlow
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170,5 cm
C. szczególne : krzywy zgryz, dużo pieprzyków, w tym nad górną wargą. Tatuaż na karku, kolczyk w lewym uchu, spora blizna w prawej pachwinie. Na jego ramieniu zwykle siedzi elficzka
— Nie przygotowałem, ale mogę zaśpiewać Ci potem szantę, może być? — próbuję przekupić go mało intratną propozycją, wzbogacając ją szerokim uśmiechem posyłanym w tym momencie wyłącznie w jego stronę. — Smok spalający mapę jest nowym psem zjadającym pracę domową? Powinienem opowiedzieć o tym mamie, uśmiałaby się — dodaję ciszej, trochę bardziej do siebie, niż tak właściwie do Asha. Podobała mi się taka alternatywa, pies i praca domowa były okropnie oklepane. Po raz tysięczny w swoim życiu dochodzę do wniosku, że magiczny świat podoba mi się o wiele bardziej, niż ten, w którym się wychowałem. Kiedy jesteśmy już na miejscu, biorę do ręki kilka fasolek i zerkam na smoka kątem oka; między brwiami tworzy mi się płytka zmarszczka, kiedy zupełnie poważnie zastanawiam się nad pytaniem Asha, bez względu na to, w jakim stopniu mogło być retoryczne. Sam nie mam wiele do wyrzucenia na koc, dlatego tylko kładę na nim zimową kurtkę – moje zabezpieczenie przed zimnem nocy, którego nienawidzę – i rozkładam się na kocu najwygodniej jak mogę, układając smoczka na piersi. — Prawdopodobnie zostałaby w środku, tak samo jakbyś wrzucił fasolkę do wnętrza lalki — wysuwam nieśmiałą tezę — albo zostałaby jakoś spożytko- — przerywa mi nagła zmiana w mimice Gryfona. Z cichym „huh?” spoglądam w to samo miejsce, gdzie on, ale nie widzę tam niczego dziwnego... za to mój towarzysz zaraz przygryza sobie język. Bardzo staram się zachować powagę, ale na widok jego zdziwionej miny parskam śmiechem tak głośnym, że nie zdziwiłbym się, gdyby sam Kersey pofatygował się tutaj, żeby nas ochrzanić. I przysięgam, że nawet najsilniejsze objęcia wokół mojego ramienia nie byłyby w stanie mnie uspokoić... aż do momentu, kiedy na horyzoncie pojawia się wyjątkowo piękna kobieta. — Gabi? — wyrywa mi się na jej widok, tak podobna w pierwszym momencie zdaje mi się do mojej dawnej przyjaciółki. Im jednak dłużej na nią patrzę, tym więcej dostrzegam różnic: przede wszystkim jest starsza, ale też piękniejsza, o wiele piękniejsza. Nie potrafię oderwać od niej wzroku, właściwie mam ochotę wstać i ruszyć w jej stronę, byle tylko znaleźć się bliżej niej. Zdaje się mnie nęcić... aż w końcu piękno ustaje, ustępuje miejsca szaleństwu, które w wyjątkowo odpychający sposób maluje się na jej niezwykłej twarzy. Chyba usłyszała moje wołanie, bo zbliża się do nas coraz szybciej i szybciej, aż w końcu mamy ją przed oczami zdecydowanie zbyt blisko. Wystraszony sięgam po dłoń Asha i zaciskam na niej palce, drugą zaś łapię smoczka i zamykam go w garści, choć ten zdecydowanie nie jest zachwycony tym pomysłem. — Co do...?! — sekundę potem ostre szpony wbijają się w lewy bark, wywołując falę bólu i z pewnością i krwi. Odpycham ją od siebie i próbuję wstać, ta jednak, ku mojemu przerażeniu, przerzuca zainteresowanie na Ashleya. — Vaffanculo — warczę po włosku, wypuszczam smoka z garści i w pośpiechu szukam różdżki w całym tym bałaganie, który powstał na kocu. — Flipendo — to pierwsze, co przychodzi mi na myśl – po prostu ją odsuwam, przerywając atak. Nie chcę jej krzywdzić, domyślam się, że nie jest sobą; w głowie wciąż mam Gabrielle, nie potrafię pozbyć się z niej tego, że łączy je podobna magia, podobne pochodzenie. — Perriculum — rzucam zaklęcie, jednakże nie w niebo, a prosto w nią, strasząc i prawdopodobnie delikatnie parząc wilę jaskrawymi iskrami. Udaje mi się ją przepędzić, więc bez wahania dopadam do Asha, nie potrafiąc, ani nawet nie próbując ukryć zmartwienia. — Na Merlina, bardzo Cię podrapała? Cholernie ostre szpony miała... — jestem gotów mówić cokolwiek, byle tylko jakoś zająć myśli Gryfona, ale słowa więzną mi w gardle, kiedy widzę, w jakim stanie zostawiła jego twarz. Przygryzam wargę, biorę głębszy wdech. — Nie jest źle, daj, naprawię, żeby nie krwawiło. Dasz radę poświecić lumosem? — zdobywam się na uśmiech, choć nie patrzę mu w oczy; nie jestem świetnym kłamcą, ale staram się jak mogę, żeby tylko nie zaczął się stresować. Przybliżam się do niego i z bliska oglądam przeoraną szponem twarz. — Może zaswędzieć. Episkey — szepczę zaklęcie, pilnując, aby rana zasklepiała się powoli, w kontrolowany przeze mnie sposób. Chcę uniknąć długotrwałej blizny, choć rozcięcie naprawdę nie wygląda dobrze.
Ruby Maguire
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160
C. szczególne : golden retriever energy | irlandzki akcent | duże oczy | zapach cytrusów
Lekko drgnęła, kiedy dotarł do niej znajomy głos i podniosła swoje zielone spojrzenie na sprawcę wyrwania jej z zamyślenia. Zmrużyła lekko oczy, bo nie sądziła, że akurat on postanowi jej towarzyszyć, prędzej by obstawiała Percy’ego, albo Jinxa może, na pewno nie Archibalda. Uniosła więc brew i podparła się rękoma z tyłu, patrząc na niego z niewzruszoną miną, starając się jedynie nieco zatuszować swoje zmęczenie. Może nie powinna przychodzić na tę lekcję, prawdopodobieństwo, że zaśnie było spore, nawet jeśli ostatnio sypiała raczej średnio. — Przyszedłeś zatruwać mi powietrze? — zapytała, wciąż na niego patrząc, chociaż marszcząc brwi, kiedy ten nagle wyciągnął ze swojej torby szpilki. W pierwszej chwili nawet ich nie rozpoznała, w końcu należały do Mererid, więc doznała szoku, że Archie łazi w szpilkach. Dopiero kiedy się odezwał, dotarło do niej, że to te buty, które bezczelnie porzuciła w trakcie imprezy i kompletnie o nich zapomniała, nigdy nie zwracając ich przyjaciółce. Po chwili dotarło też do niej, a raczej przypomniała sobie swoją pijacką eskapadę, podczas której paradowała w nie swojej marynarce i uświadomiła sobie, że należało do Ślizgona. Czy mogło być bardziej niezręcznie? — Eee tak — powiedziała bardzo elokwentnie — To znaczy, oddaj mi je, muszę je oddać Mer — zaczęła wyjaśniać, nawet trochę zdziwiona, że Tew ani razu się o nie nie upomniała. Przywitała się jeszcze z @Drake Lilac i @Yasmine E. Swansea, obserwując przez chwilę jak Darling poprawia koc, którego tak bardzo nie chciało jej się ładnie rozkładać, ale nijak nie skomentowała tego, że się do niej dosiadł. Może nie miała siły, a może nie chciała przyznać, że było jej nawet miło. — Swoją drogą chyba ja mam twoją marynarkę — mruknęła — Nie myśl sobie za wiele, po prostu nie miałam pojęcia czyja jest, więc nie wiedziałam komu ją oddać — wzruszyła ramionami, przez chwilę się zastanawiając dlaczego w ogóle mu się tłumaczyła. Chwilę później profesor zaczął lekcję i niekulturalnie ich przesiadł, chociaż to ona pierwsza zajęła miejsce. Marudziła sobie pod nosem, ale posłusznie wstała i machnęła ręką, pokazując tym, żeby to Archie wybrał jakieś miejsce, a kiedy to zrobił klapnęła z powrotem na koc. Próbowała ogarnąć szkolny teleskop, ale ten nagle się popsuł, na co zrobiła wielkie oczy, które stały się jeszcze większe, kiedy usłyszała, że musi zapłacić s z e ś ć d z i e s i ą t galeonów! — Co za zdzierstwo, pozwę kiedyś tę szkołę, dają mi jakieś gówno i każą płacić — mamrotała ni to do siebie, ni to do Archiego. Opadła plecami na ziemię i wpatrywała się w bezksiężycowe niebo. Nic nie mogła jednak poradzić na to, że pozerkiwała na Archibalda. — Wiesz, że siadanie ze mną na lekcji nie skończy się wykonanym zadaniem? No w każdym razie na pewno nie z mojej strony — powiedziała, żeby mieli jasność. Ruby nie była pilną uczennicą i nawet nie próbowała być, nie zamieni się przecież w swojego brata. Przymknęła oczy, zastanawiając się jak to się w ogóle stało, że czuła się przy nim całkiem komfortowo.
Nowe miejsce: Wśród stokrotek, niedaleko drzew (w tym - jemioły) Przygoda I:73, zyskuję zainteresowanie Ruby Przygoda II: potem Wynik: (44/2)+(69/2)= 56,5
Unoszę brwi z zaciekawieniem, gdy widzę konsternację Ruby - czyżby ona pamiętała zakończenie tamtej imprezy równie mgliście? Nie zamierzam dopytywać, samemu czując się stanowczo zbyt niepewnie z tym tematem, ale moja rozmówczyni ma szansę zobaczyć błysk zaciekawienia w moich jasnych oczach. - Może w takim razie ja oddam je Mer - stwierdzam, chociaż wcale tak nie myślę, raczej preferując jak najszybsze pozbycie się szpilek... i, cóż, może nie chcę też narażać się Jamesowi, który ewidentnie ma jakąś słabość do jasnowłosej Gryfonki i nie boi się tego okazywać. Uśmiecham się do @Drake Lilac i jego partnerki (@Yasmine E. Swansea), której chyba za bardzo nie znam, więc od razu też jej się przedstawiam. Mam nawet zagadać jakoś i wyjaśnić, że przygnała mnie tu bezsenność... ale daję się rozproszyć Ruby, która wspomina o mojej marynarce. - Och - odpowiadam jej po prostu, dzięki czemu nasza rozmowa dalej brzmi wyjątkowo elokwentnie; zapominam, że pewnie wypadałoby sobie z niej pożartować, albo jakoś wyraźniej upomnieć się o zwrot zguby. Zamiast tego kiwam tylko głową z konsternacją, nie mogąc przypomnieć sobie momentu, w którym Maguire miałaby zdobyć moje ubrania. - Eeee, a ciebie co tak pogięło? - Interesuję się, gdy widzę jak dziewczyna kuśtyka, a może niemrawo podnosi się z koca. Wyciągam różdżkę i zaklęciem ostrożnie przenoszę nasz dobytek trochę dalej, w ciemności nawet nie orientując się, że gnieciemy piękne pole stokrotek. Przynajmniej ładnie tutaj pachnie - nie tylko kwiatowo, ale też trochę jakby świątecznie, co pewnie ma jakiś związek z rosnącymi niedaleko drzewami. - Uważaj, żeby to szkoła ciebie nie pozwała za tę niszczycielską moc - śmieję się cicho, pozerkując na Gryfonkę jakoś tak przychylniej, chociaż wcale nie mam ku temu powodów - wręcz przeciwnie, przecież ta wyraźnie zdaje się starać utrudniać naszą pracę. Przytakuję jej rozbawionym pomrukiem, teoretycznie starając się porozstawiać teleskop i przybory do narysowania naszej wspaniałej mapy. - Cóż, możemy w takim razie wcale nie robić tego zadania i tylko odrobinę udawać - proponuję, siadając wreszcie bliżej Ruby, by móc też lekko się nad nią pochylić; mam wrażenie, że dziewczyna specjalnie prowokuje mnie do tego swoją pozycją i to właśnie takiego zawieszenia oczekuje. - Możemy zająć się czymś przyjemniejszym, przecież Kersey nic nie może w tych ciemnościach widzieć... - dodaję, chociaż wcale nie jestem pewny co tak właściwie sugeruję - wiem tylko, że tonę w ciemnej zieleni rubinowych oczu i nie interesuję się niczym innym.
Eugene 'Jinx' Queen
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173
C. szczególne : Przekłute uszy; czasem noszony kolczyk w nosie; drobne i mniej drobne tatuaże; pomalowane paznokcie; bardzo ekspresyjny sposób bycia; krwawy znak
Nie wiem, co jest nie tak z głową Lei, że zamiast komplementować moje fantazyjne buty, zamiast zachwycać się urokiem osobistym, na który ciężko zapracowałem, ta koncentruje się na rzeczy najmniej istotnej. Na szczęście złośliwości Krukonki nie są mi straszne; znam już trochę podłą naturę tej konkretnej Swansea! - Okazuje się, że ludzie stają się kimś innym, gdy zmienią fryzurę - przyznaję ze śmiechem, energicznie przetrzepując włosy, które te dwa lata temu zdarzało mi się nosić w formie afro, stanowiącego dwukrotność mojej głowy. Nie spodziewam się, że dziewczyna powie mi prawdę, z jakiego powodu postanowiła wrócić - więc na jej kombinowaną wymówkę unoszę zawczasu sceptycznie brwi, jakkolwiek nie mogąc się jednak nie zgodzić, bo faktycznie czuję, że to szczęście mam, nawet gdy bezlitośnie zostaję wykorzystany do rozłożenia koca na trawie. Przyklękam na nim, spoglądając na Leę z rozbawieniem - czy kiedykolwiek w Hogwarcie można było liczyć na totalnie nudny rok? - Och, chciałabyś! Działo się całe mnóstwo. Camelot, klątwy sprawiające, że ludzie stawali w płomieniach albo odpadały im palce, no i Malediwy - podkreślam z oczami skrzącymi się radośnie, jakby ten feryjny wyjazd był najważniejszym wydarzeniem ostatnich lat, spychającym na drugi plan wszystkie niebezpieczne wyprawy mające ratować czarodziejską społeczność. - A co najważniejsze, przegapiłaś siedemnaste i osiemnaste urodziny moje i Rokoko... - wypominam jej, ściągając usta z odrobiną urazy, że nie pojawiła się w kwietniu na naszej imprezie, choć przecież musiała być już wtedy w Anglii i pewnie nawet dostała bezpośrednie zaproszenie od mojego przyjaciela. Nie przejmuję się jednak jej nieobecnością tak bardzo, jak tym, by po prostu wykorzystać ten fakt do subtelnego przypomnienia, że już jestem dla niej całkowicie legalny, gdyby się zastanawiała... - Ale wiesz, to że się działo, nie znaczy, że Coco za tobą nie tęsknił. Kto by nie tęsknił za znajdywaniem w randomowych miejscach szkiców nagich sylwetek? - zapewniam Leę w imieniu przyjaciela, spoglądając na nią ze szczerym uśmiechem, gdy tak nieśmiało się bujała. Zauważam nawet, jak wieczorny wiatr pomyka pomiędzy jej kosmykami. Całkiem urokliwie... Potrząsam głową, by pozbyć się z głowy takich myśli, bo żarty żartami, ale podrywanie rodziny przyjaciół mogło skończyć się kwasem. - Ej, ale chyba nie będziemy faktycznie rysować tej mapy nieba, co nie? - dopytuję, woląc od razu mieć sprawę jasną; ja nie przyszedłem na ten przedmiot z miłości do astronomii i wydaje mi się, że kilka przypadkowych kresek wystarczy dla stworzenia pozorów pracy. Zamiast tego wyciągam dyniowe paszteciki i termos, uważając, że mam wobec tego dostatecznie silną kartę przetargową. - Dobrze rozważ odpowiedź, panno Swansea, jeżeli nie chcesz cierpieć głodu.
Drake Lilac
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 218 cm
C. szczególne : Bardzo wysoki i barczysty. Praktycznie cały czas nosi na palcu pierścień tojadowy - tak na wszelki wypadek.
Uśmiechnął się delikatnie do @Yasmine E. Swansea , którą wyraźnie zaskoczył tym że przychodzi na astronomię, która podobnie jak wróżbiarstwo jest przez niektórych - mylnie z resztą - za całkowicie bezużyteczną i zbędną. W końcu gdyby nie astronomowie to nie dysponowałby kalendarzem księżycowym i dokładną datę pełni byłoby mu określić nieco... ciężej niż dotychczas. - Jest delikatnie odprężająca. Głównie dlatego na nią chodzę. - Punkty dla domu i nieco większy zapas wiedzy to tylko pozytywny skutek uboczny. Sam nie wiedział czemu profesor nie przesiadł akurat ich, tylko Archiego i Ruby, ale nie zdążył na to zaprotestować niestety. Odprowadził ich jednak nieco speszony wzrokiem. Uczciwiej by było gdyby to Yasmine i Drake znaleźli sobie jakieś inne miejsce. - Robiłaś już wcześniej mapy gwiazd? Bo mi za często się nie zdarzało. - I dlatego nieco się obawiał że może w niej być parę błędów z jego winy. Chociaż może tragedii z tego nie będzie. I tak jak siedzieli, coraz bardziej zaczął czuć jak coś się wokół niego obwija. Zerknął i... okazało się że diabelskie sidła widocznie były bardzo samotne i potrzebowały się przytulić. No, od niego zbyt długich przytulasów nie dostaną. Głównie dlatego że te rośliny nie znały umiaru i potrafiły nawet nieprzyjemnie uszkodzić. - Nie patrz przez moment przez lunetę. - Wziął do dłoni swój magiczny kijek i rzucił niewerbalne Lumos Maxima, zawieszając nad nimi świetlistą kulę. Rośliny szybko ich puściły i prędko schowały się gdzieś pod drzewem . - Naprawdę fartowne miejsce nam się trafiło.
Ashley S. A. Phoenix
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 173cm
C. szczególne : często nosi żeński mundurek, rzadko pokazuje się bez makijażu; piegi; atencjusz
Przygoda I:38 (ponurak i klątwa, ale rozgrywamy też wilę Viniego (obrażenia na 6)
Klątwa od momentu Ponuraka:
0 - GŁUPIEC: przeklęta osoba przy co drugim słowie przygryza sobie język. Oprócz oczywiście związanego z tym bólu, niezwykle ciężko zrozumieć wypowiadane przez nią słowa.
Przygoda II:78 (dementor - 7 metrów), ale rozgrywam też agresywny lunaskop Viniego na 5 Wynik: 49.5
Gdyby potrafił myśleć na tyle trzeźwo i przyszłościowo, zapewne zacząłby zastanawiać się nad tym, jak długo ciążyć będzie na nim językowa klątwa - zacząłby martwić się o to, czy kiedykolwiek będzie w stanie zaśpiewać z Vinnim jakąkolwiek szantę, czy już nigdy nie będzie mógł zalać nikogo swoim monologiem, a przede wszystkim wystraszyłby się wizji, że może nie będzie mógł skorzystać z języka nawet przy tych umiejętnościach, które przecież wcale nie wymagały słów. Rzeczywistość była jednak taka, że choć na krótki moment obruszył się brakiem powagi ze strony Puchona, to sam zaraz dał zarazić się lekkością i dźwięcznością jego śmiechu, błyskawicznie pozbywając się zmartwień z myślą, że przecież wszystko zaraz samo się ułoży. Rozbawiony uciekł spojrzeniem w dół, by uwolnić się od magii tak starej, że zwykło nazywać się ją charyzmą, z uśmiechem przebierając palcem w rozsypanych na kocu fasolkach, by zaraz zamiast znalezienia odpowiedniego odcienia czerwieni musieć znaleźć wzrokiem zbliżającą się do nich postać. Ściągnął brwi, wpierw niezadowolony z tego, że nie tylko ktoś ze znajomych Viniego postanowił zaburzyć ich lekcyjną prywatność, ale też z tego, że sam Viní oddał należną mu uwagę tak łatwo i dopiero po chwili pozwolił sobie na większe zrozumienie obecnej sytuacji, w pośpiechu łapiąc swoją różdżkę, by wycelować nią w Wilę, korzystając ze złączonych z Marlowem dłoni, by odciągnąć go nieco w tył. - Rel-! - zaczął, ale i urwał momentalnie, czując jak szczęka sama zaciska mu się boleśnie, zdecydowanie nie mając w sobie tyle świadomości i dobroci co Puchon, by zrezygnować z najlepiej wytrenowanego przez siebie ognistego zaklęcia. Ta chwila zwłoki, narzucona przez klątwę, wystarczyła by ostre szpony dorwały włoskie ramię, rozpalając w Ignijczyku płomień złości tym mocniejszy, im bardziej czuł, że mógł do tego nie dopuścić. Niemal fizycznie poczuł jak z głowy wysypują się mu wszystkie znane zaklęcia, których mógłby użyć niewerbalnie, pozostawiając go ze szczerym uczuciem przerażenia i zupełną pustką, w której czysto instynktownie zwyczajnie zamierzał wymierzyć kopniaka w brzuch skaczącej na niego Wili. I zapewne skończyłoby się to dla niego znacznie gorzej, gdyby nie rzucone przez Puchona zaklęcie, a jednak w tej jednej chwili skupił się tylko na gorącym wybuchu bólu na swojej twarzy, do którego instynktownie sięgnął dłonią, zaraz już musząc pozwolić jej zadrżeć w ściskających ją emocjach, gdy wpierw poczuł, a później też zobaczył burgundową wilgoć. Nieprzytomnym spojrzeniem przetoczył od Vinniego do uciekającej Wili, bezsensownie wciąż trzymając różdżkę w górze, by w końcu opuścić ją wraz z osunięciem się na kolana, dopiero teraz czując, jak miękkie stały się jego nogi. - Jak bardz... - urwał znów, odruchowo wywracając oczami z irytacji, zaraz zamykając je na chwilę z coraz mocniej pulsującego bólu, powtarzając sobie w głowie, że nie ma znaczenia jak bardzo źle to wygląda. To tylko kolejna blizna, która będzie nieść za sobą ciekawą historię, nawet jeśli będzie musiał jeszcze nieco ją ubarwić na swoją korzyść. Mimowolnie wgapił się jednak głęboko w ciemne oczy Viniego, szukając w nich drobniutkiego, a jednak własnego odbicia, chcąc dostrzec w nim wielkość swoich obrażeń i jak miał nadzieję - odwagę we własnym spojrzeniu. Rzucił niewerbalne Lumos i cierpliwie opuścił wzrok w dół, przyglądając się jak krew na dłoni zatapiała się w jego liniach papilarnych, tworząc drobne szkarłatne rzeki, by odwrócić swoją uwagę od bólu, swędzenia i tych wszystkich słów, które chciał teraz wypowiedzieć, a zwyczajnie nie mógł, musząc kląć, zapewniać i dziękować jedynie w swojej głowie. Od razu po zakończeniu leczenia przyświecił różdżką nad ramieniem chłopaka, by skierować jego uwagę na jego własną ranę i dopiero gdy i to wspomnienie ataku zostało przegnane rzucił kilka niezbyt udanych zaklęć czyszczących, by w końcu opaść plecami płasko na koc. Westchnął ciężko, przez chwilę wahając się przed sięgnięciem dłonią do własnej twarzy, by ze spojrzeniem błądzącym po niebie musnąć opuszkami palców ledwie wyczuwalną, a jednak długą i zwyczajnie będącą tam bliznę. Zamruczał cicho w udawanym zadowoleniu, próbując przywołać uśmiech nie tylko na swoje, ale i na włoskie usta i prawda jest taka, że nawet gdyby fizycznie mógł, to teraz i tak nie podziękowałby wcale Vinniemu, woląc wybrać łatwiejszy dla siebie gest - wdzięczne spojrzenie i krótki uścisk dłoni na Viniciusowym udzie. Przeżuwając pół garści fasolek, pozwalając im zbić się w jeden, niemożliwy do rozpoznania smak czerwieni, spróbował rzucić jeszcze niewerbalne Scribo, w końcu poddając się jednak, by faktycznie zabrać się do pracy, będąc całkiem pewny, że w Hogwarcie nawet przeżycie ataku Wili nie jest wystarczającą wymówką do nie ukończenia powierzonego na lekcji zadania. Nawet jeśli to w efekcie niewiedzy było w połowie wymyślone, bo i w pewnym momencie Ash zwyczajnie zaczął nakreślać gwiazdy tak, by zaczęły układać się w kształt majestatycznego pokrowca na marakasy.
Ruby Maguire
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160
C. szczególne : golden retriever energy | irlandzki akcent | duże oczy | zapach cytrusów
Wyposażenie: dodatkowy gruby sweter; kawa w termosie; karty do gry w durnia; książka, która zdecydowanie nie jest podręcznikiem; różdżka ofc Przygoda II:82 -> 94% XDDD Wynik: (44/2)+(69/2)= 56,5 zapłacone za teleskop
Miała wrażenie, że oboje nie kwapią się wcale, żeby porozmawiać o tym co się wydarzyło na, a może raczej po imprezie, ale jej taki stan rzeczy jak najbardziej odpowiadał. Ostatnie czego chciała, to trudne pytania, na które pewnie i tak nie znała odpowiedzi. — Pegaz przestraszył się burzy i spadłam, z jakichś piętnastu, może nawet dwudziestu stóp — powiedziała, machinalnie chwytając się za bok i lekko krzywiąc, kiedy przypomniała sobie ten ból — Złamałam pięć żeber i trochę się poobijałam — wzruszyła ramionami, jakby mówiła o niedzielnej herbatce, a nie totalnie niebezpiecznym wypadku, który mógł skończyć się dużo gorzej. Ruby jednak taka nie była, nie zamierzała się nad sobą rozczulać, jedyne nad czym ubolewała to fakt, że zamiast grać w ostatnim meczu Gryfonów, ona grzała łóżko w skrzydle szpitalnym. Opadła z jękiem na koc i uznała, że naprawdę nie zamierza za wiele tej nocy robić. Miło było spędzić czas na zewnątrz kiedy przynajmniej nie padało i chociaż nie przyznawała tego na głos, to towarzystwo też nie było najgorsze. Spojrzała na niego autentycznie oburzona, kiedy stwierdził, że to ją miałaby pozwać szkoła. Zmrużyła gniewnie oczy i prychnęła pod nosem, nie mogąc przeżyć tego, że połowa jej oszczędności pójdzie na jakiś głupi teleskop. Nie miała pojęcia jak go niby zepsuła i prawdę mówiąc była przekonana, że po prostu wcześniej był już wadliwy, a ona miała zwyczajnego pecha.Obserwowała jak Archie rozstawia drugi teleskop i nieuzupełnioną mapę, ale nie ruszyła się nawet o milimetr, żeby mu pomóc. To on był tutaj ambitnym Ślizgonem, a jej się naprawdę nie chciało. Z początku nie zauważyła nawet, że się nad nią pochylił, bowiem trzymała przedramię na swoich oczach, zasłaniając się przed, no, nie wiedziała nawet przed czym, bo na pewno nie przed światłem księżyca. Odsunęła jednak rękę znad swoich oczu, kiedy usłyszała głos Darlinga - zdecydowanie bliżej niż się spodziewała - i ich zielone spojrzenia się połączyły. Może normalnie nie byłoby w tym nic dziwnego, a już na pewno nie zatraciłaby się w jego oczach tak bardzo, ale tym razem nie była w stanie oderwać od niego wzroku. Zmarszczyła brwi, nie do końca w pierwszej chwili rozumiejąc co ma na myśli, a jednak po kilku sekundach dotarła do niej ta propozycja i żadna jemioła na świecie nie mogła sprawić, że lekki rumieniec pokrył jej policzki, a ona poczuła się nieco skrępowana, bo przecież byli na lekcji! Intensywne spojrzenie Darlinga wcale jej nie pomagało, więc odchrząknęła zakłopotana, posyłając mu niemrawy uśmiech. Co mu odmerliniło? Czemu ona się tak czuła? — E, tak, może potem — wymamrotała i przekręciła się w bok, i podniosła się z zamiarem napicia się kawy, ponieważ nagle, nie wiedząc dlaczego, poczuła suchość w gardle. Postawiła krok w kierunku swojej torby, zupełnie nie zauważając tego, że bezczelnie stanęła na mapie nieba. Tego wieczoru chyba miało się zdarzyć wiele niespodziewanych rzeczy, bowiem poczuła jak jej but zapada się w papier. — Co — zdezorientowana spojrzała w dół, uświadamiając sobie, że dosłownie zatapiała się w mapie — ARCHIE — na jej nieszczęście działo się to zdecydowanie szybciej niż chciała, chociaż rzecz jasna nie chciała wcale utonąć w mapie nieba. Kto to widział, przeżyła upadek z pegaza, ale pożre ją jakaś mapa na astronomii. To dopiero był tragiczny koniec.
Kiwnęła entuzjastycznie głową, gdy wspomniał o tym, jak astronomia była odprężającym przedmiotem. Ona sama uwielbiała studiować mapy nieba, a jeszcze bardziej nanosić związane z tym wzory na tworzone przez siebie rzeczy — niezależnie, czy były to ubrania, naczynia czy rysunki. Może brzmiała niczym zabobon, zwłaszcza gdy była mowa o układach planet i znakach zodiaku, ale Swansea szczerze wierzyła w płynącą z nich prawdę. W końcu wiele cywilizacji opierało swoje działania na tym, co widniało na niebie. Patrzyła to na profesora, to na uczniów, których przesadzał. Czuła się winna, więc ciemne oczy powędrowały w stronę Gryfona z niemym, pytającym spojrzeniem — czy to była ich wina, bo się przywitali? Facet prowadzący zajęcia nie wyglądał na tak przewrażliwionego, a jednak.. Uniosła brew, lustrując go wzrokiem, gdy patrzył akurat na kogoś innego, stojąc plecami do nich. Poprawiła się na kocu, odkładając torbę na bok i kładąc dłonie na kolanach, zerknęła na tkwiące przy nogach mapę, którą zrzuciła na bok. - Tak, to dopiero uspokaja. Musisz spróbować, uczy precyzji i cierpliwości. Osobiście mi bardzo pomogło z szyciem. - odpowiedziała na jego pytanie szeptem, posyłając mu uśmiech. Mimowolnie drgnęła, gdy poczuła uścisk na nodze, a po ciele przebiegł ją nieprzyjemny dreszcz. Dostrzegając rośliny, jej twarz rozjaśnił grymas zaskoczenia, skąd w takim miejscu to zielsko, gdy błonia były tak często uczęszczane przez uczniów i oświetlone słońcem? Czy one nie lubiły ciemnych i wilgotnych piwnic? Skrzywiła się, zamykając oczy zgodnie z prośbą kolegi, zostawiając mu je w rękach. Musiał rzucić czar niewerbalnie, bo zaklęcia nie słyszała, ale blask przebił się przez zamknięte powieki. - Mogło być gorzej partnerze, damy radę! Oznajmiła optymistycznie, unosząc powieki i patrząc na niego z niejakim podziwem, zerknęła na trzymaną w dłoni różdżkę. Ciekawiło ją, jaki ma rdzeń. Nie zdążyła jednak zapytać, bo kolejny uścisk — gwałtowniejszy i mocniejszy, pojawił się na jej nodze. Gryfonka zdążyła tylko zamknąć oczy z lekkim piskiem, gdy coś zaczynało wciągać ją do jeziora. Na Merlina, chyba Kelpie się w niej kochały — one jedne. Nie zdążyła nawet złapać za tkwiący w torbie, magiczny kijek.
Leighton J. Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Duże usta, kilka pieprzyków, ślady farby na rękach
Przygoda I:12 Przygoda II:81 i 47 (rozegram najpierw) Wynik: razem mamy 41
— Nie było tak źle, byłeś dzięki temu jakieś pół metra wyższy — zachichotała, przypominając sobie, jak wtedy wyglądał. To, czego nie powiedziała, to to, że był wtedy całkiem uroczy, z tą burzą loczków, którą każdy miał ochotę pogłaskać. Może było jednak trochę racji w tym, że zmiana wyszła mu na dobre, w każdym razie jeśli chciał wydorośleć – ludzie zwykle nie brali innych na poważnie, kiedy ci wyglądali jak słodkie dzieciaki. Wygięła usta w podkówkę, gdy wspomniał o Malediwach – widziała na Wizbooku swoich znajomych zdjęcia z tego wypadu i rzeczywiście mocno żałowała, że była tam z nimi. Kto wie, może pośrednio miało to wpływ na jej ostateczną decyzję o powrocie? Sama też była w kilku urokliwych miejscach, ale raczej w pracy, a nie po to, żeby móc nacieszyć się widokami. — Nie chciałam ukraść wam atencji na imprezie, to byłoby bardzo niegrzeczne z mojej strony — rzuciła niezwykle skromnie, zakrywając tymi wyrazistymi słowami brzydką prawdę, że nie miała na to czasu. Było jej głupio, zwłaszcza przed Rocco, ale przez całe to zamieszanie z powrotem miała tak wiele na głowie, że imprezy zeszły zupełnie na drugi plan. — Chociaż słyszałam, że ostatecznie i tak została wam wydarta. Przeklęci Swansea — przewróciła wymownie oczyma i uśmiechnęła się pod nosem. Oczywiście, że słyszała o dramie na imprezie chłopaków, chociaż szczegóły rozjeżdżały się w zależności od źródła, do którego sięgała. Nie odważyła się szukać prawdy w najlepszym możliwym miejscu, czyli wśród członków swojej rodziny, można było o niej powiedzieć wiele, ale na pewno nie to, że byłaby skłonna rozdrapywać rany na rzecz własnej ciekawości. Zeskoczyła z huśtawki, kiedy ta jeszcze się kołysała i usiadła na kocu koło Jinxa, nie zważając na to, by utrzymywać szczególny – czy jakikolwiek właściwie – fizyczny dystans. — Tylko Coco? — rzuciła na poły rozbawiona, na poły rozczarowana i sięgnęła po ołówki i szkicownik, który otworzyła na środku i brutalnie pozbawiła strony. Podniosła na Gryfona spojrzenie, odruchowo analizując regularne rysy jego twarzy. — Trochę ich przybyło przez to półtora roku, mogę Ci je pokazać. Chyba że wolisz zapozować — poruszyła wymownie brwiami i w końcu wróciła myślami do kartki, którą położyła na kocu przed sobą. Położyła się nad nią, opierając łokcie o koc i rozrysowując siatkę. Opisała też kierunki, żeby na pewno robili wszystko w jedną stronę. — Jakieś podstawy. Ja będę rysować, ty obserwować. Co jest w tym termosie? — ruchem brody wskazała na tajemniczy przedmiot — mam nadzieję, że jakiś grzaniec, wieczory są chło- oooo — urwała gwałtownie, kiedy ręka dosłownie zapadła jej się w kartce, nad którą jeszcze przed momentem spokojnie opierała się łokciem. Poczuła się tak, jakby wsadziła ją w zimny, mokry i pozbawiony dna muł i zdecydowanie nie było to przyjemne uczucie. Zwykle opanowana Swansea zdecydowanie straciła rezon, na twarzy pojawiło się w pierwszej chwili zaskoczenie, a potem strach, kiedy w zastraszającym tempie zaczęła zapadać się coraz bardziej. Nie zdążyła nic powiedzieć, a już tkwiła w tym po bark! — Queen, zrób coś — wydusiła z siebie błagalnie, a potem nabrała w płuca maksymalną ilość powietrza, bo mapa zaczynała wciągać już jej twarz. Pytanie tylko co czekało na nią po drugiej stronie? I czy w ogóle cokolwiek?
Vinícius Marlow
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170,5 cm
C. szczególne : krzywy zgryz, dużo pieprzyków, w tym nad górną wargą. Tatuaż na karku, kolczyk w lewym uchu, spora blizna w prawej pachwinie. Na jego ramieniu zwykle siedzi elficzka
Zawzięcie zaprzeczam, ilekroć tylko pyta mnie, czy wygląda to źle, albo wygląda na zaniepokojonego. Robię wszystko, żeby jak najlepiej złożyć go w całość i nawet jeśli ostatecznie i tak zostaje jakiś ślad, to jestem z siebie całkiem dumny, bo wygląda to całkiem elegancko. Widok nieszczęśliwego Asha łamie mi jednak serce, widzę, jak bardzo nęka go problem z językiem, a blizna tylko pogarsza sprawę. Przyglądam mu się ze zmartwieniem, ale o dziwo brakuje mi odpowiednich słów, którymi mógłbym jakoś go pocieszyć. Bardzo staram się jakieś znaleźć, ale wszystko wydaje mi się głupie albo bez szans na powodzenie. Albo głupie i skazane na niepowodzenie jednocześnie. Na jego podziękowania unoszę nieznacznie kącik ust, ale i odwracam wzrok, bo nie chcę wyobrażać sobie niczego, co w rzeczywistości nie istnieje, a przy Ashu momentami jest to po prostu bardzo trudne. — Bardzo kreatywnie, powinniśmy jakoś nazwać ten gwiazdozbiór. Proponuję gwiazdozbiór kaktusa, co ty na to? Tutaj brakuje kilku gwiazdek — stukam palcem w powierzchnię pergaminu, wskazując przerywaną ścieżkę biegnącą od czubka jego tworu. Jakimś cudem udaje mi się zachować powagę. Z ciężkim westchnieniem kładę się na kocu z aureolą loków wokół mojej głowy i wpatruję się w niebo, choć absolutnie nie w głowie mi astronomia. Na oślep sięgam po kilka fasolek i jedna po drugiej pakuję je sobie do ust, tak długo, aż trafiam na niedobry smak; podrywam się z miejsca i wypluwam ją na trawnik. — Na Merlina, o smaku... chyba tatara, nie wiem. Myślisz, że wykorzystują do tego prawdziwe składniki? — marszczę brwi, bo jakoś nigdy nie zastanawiałem się nad tym, czy Berie Bott miał w poważaniu wegetarian, czy też nie. Nie jestem pocieszony tym, że być może zeżarłem właśnie mięso, ale z drugiej strony perspektywa wymiocin i innych paskudztw przechowywanych w celu stworzenia fasolek bawi mnie tak bardzo, że trochę chichoczę pod nosem. Bezwiednie gładzę smoczka pomiędzy skrzydłami i relaksuję się tak przez chwilę, aż w końcu stwierdzam, że może to czas sięgnąć po lunaskop i stworzyć cokolwiek na poważnie. Kiedy jednak łapię za urządzenie, to dosłownie wyrywa się z moich dłoni. — Nic nie poradzimy, Ash, te gwiazdy wyraźnie nie chcą być przeniesione na mapę. To nie nasza wina, próbowa- — paplam beztrosko, aż przerywa mi uderzenie w głowę, zupełnie niedelikatne. W pierwszej chwili patrzę z zaskoczeniem na swojego towarzysza, bo i jestem przekonany, że to jego sprawka... a wtedy atak się ponawia i to zupełnie z innej strony. Lunaskop okłada mnie boleśnie raz za razem i w końcu jestem zmuszony do poderwania się z wygodnej pozycji leżącej, żeby spróbować jakoś go zatrzymać...
Thomas Maguire
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 179
C. szczególne : mam piękne, wypielęgnowane loki i prawnicze powiedzonka na podorędziu
- CO TY ROBISZ - krzyczę oburzony, gdy czuję, że ktoś wbija się w moje plecy z impetem, a ja ledwo utrzymuję równowagę. Jestem wystarczająco zdenerwowany swoim bezrozumnym spóźnieniem, żeby jeszcze użerać się z kimś, kto ma nie po drodze z grawitacją i od razu zalewa mnie potokiem słów. I chociaż jestem naprawdę bystry to połowy z nich nie rozumiem, poza chaotycznymi przeprosinami, opowieścią o niedokończonym szaliku na drutach i obwieszczeniem, że wzięła ze sobą cośtam, nie wiem, nie nadążam. Przez chwilę rozglądam się po okolicy, w poszukiwaniu kogokolwiek, do kogo mógłbym dołączyć, ale poza nami, wszyscy siedzą już w parach z teleskopami i wpatrują się w niebo i wychodzi więc na to, że jesteśmy na siebie skazani. Prędko analizuję sytuację i chyba wolę siedzieć z blondynką niż obserwować niebo z profesorem, który może i ma ku temu jakieś predyspozycje, ale wciąż jest nauczycielem, na którego towarzystwo nie mam najmniejszej ochoty. - Super, to chodź - jęczę bez przekonania, wskazując głową na polankę pod dębem, gdzie od niechcenia rzucam swoją kurtkę i rozsiadam się na niej wygodnie. Nawet się nie kłopoczę ze zrobieniem miejsca dla mojej nowej towarzyszki, licząc na to (dość naiwnie, patrząc na jej ogólną aparycję), że coś sama ogarnie. Odgarniam włosy z czoła i zerkam na mapę, udając wielkiego astronoma. - Okej, to ja ci będę dyktował i pokazywał, a ty rysuj - ustalam podział ról, bo to chyba najrozsądniejsza opcja. Chwytam lunetę, przykładam ją do oka i próbuję wyregulować ostrość, żeby dostrzec na nieboskłonie każdy szczegół, który mógłbym podyktować dziewczynie. Zamiast tego jednak czuję, że zbiera mi się na kichnięcie i zanim to do mnie dociera, prycham głośno, a teleskop wypada mi z ręki, rozpadając się na części. Patrzę zrozpaczony na rozwalony przedmiot i w głowie pojawia mi się rozpiska kosztów, jakie będę musiał ponieść, żeby spłacić dług wobec szkoły. Nie wiem z jakiego powodu robi mi się bardziej słabo - że jestem zmuszony pożyczyć hajs od Ruby, bo przejebałem wszystko na źle wykalkulowany zakład czy że @Helena D. Swansea jest świadkiem mojej porażki. - Dobra, jednak ja rysuję - od razu zmieniam taktykę, wyrywając pergamin z rąk Heli i uśmiecham się nonszalancko, udając, że nic się nie wydarzyło.
______________________
i read the rules
before i break them
Helena D. Swansea
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 173 cm
C. szczególne : piegi, brokat na powiekach (i wszystkim co posiada), zawsze umazana grafitem, węglem albo farbami, tatuaż ważki latającej po lewej nodze
— NO SORRY, sorry! — Unoszę ręce w obronnym geście, gdy dryblas, na którego wpadam, natychmiast się oburza. — Wyluzuj, to nie specjalnie, nie patrzyłam przed siebie, bo zapierdalałam tak, że myślałam, że buty pogubię, tak się zasiedziałam nad szalikiem dla Grahama, że nie ogarnęłam, że to już ta godzina jest. — Tłumaczę się bezładnie. Przed chwilą dopiłam w biegu ostatnie krople mocnej kawy, by być w stanie przesiedzieć przez całą lekcję i nie zasnąć, niestety dla niego. — Thomas, co nie? Przynajmniej ogarnęłam, żeby wziąć nowe pióro i stalówki, więc odjebiemy tę mapę na wysokie ce. Bo chyba wygląda na to, że jesteśmy razem w parze — stwierdzam, rozejrzawszy się po okolicy, z której wszyscy uczniowie już rozeszli się do poszczególnych miejsc. Czekam cierpliwie, aż Krukon sam dojdzie do tego wniosku (prawie mu czerep paruje od tego myślenia) i wykrzywiam się lekko na jego ton, bo najwyraźniej zdążyłam go już jakoś do siebie zrazić. Nie mam pojęcia jak, bo przecież rozmawiamy ze sobą raczej pierwszy raz, może drugi, nawet nie wiem. — Pochamuj się z tym entuzjazmem — mówię cicho, trochę zażenowana, trochę (troszeczkę) zasmucona, ale staram się nie zrażać i podążam za nim pod wielki dąb, gdzie siadam bezpośrednio na trawie. Nie patrzę w jego kierunku i zduszam w sobie monolog o tym, że powietrze jest wyjątkowo przyjemne, i że w sumie super, że można sobie posiedzieć wieczorem na błoniach bez strachu o to, że zaraz ktoś przepędzi i wlepi szlaban. — Bosko — mówię, wyciągając kciuk w jego stronę, po czym wyciągam z torby zwinięty pergamin i wszystkie nowe przybory, które układam z namaszczeniem na trawie obok siebie. Zanim zdążamy zabrać się do jakiejkolwiek pracy, słyszę trzask teleskopu i dopiero wtedy zerkam na chłopaka, a widząc jego minę parskam krótkim śmiechem. Szybko zatykam usta dłonią, pewna, że zaraz już w ogóle uzna mnie za... no nie wiem w sumie kogo i co on tam sobie o mnie myśli, i lepiej, żebym nie próbowała zgadywać. Zamiast tego pochylam się do swojej lunety, próbując wycelować ją w odpowiednie miejsce... ale zamiast nieba widzę bardzo brzydkiego skrzata. — Hej, przeszkadzasz! — upominam go, podrywając głowę, ale yumbo już zniknął sprzed teleskopu i teraz pojawił się przy moim łokciu, chociaż też nie na długo. Rozglądam się w popłochu, ale yumbo mnie lokalizuje pierwszy i chwytając się moich włosów, przedstawia swoje żądania. Przymykam powoli oczy, czując, jak zażenowanie rośnie. Ale może, może istnieje szansa, że zamiast się zbłaźnić, uda mi się przełamać lody i jakkolwiek umilić tę współpracę. — Widzisz te gwiazdy? — rzucam w stronę Tommy'ego, wskazując sugestywnie teleskop. Na jego zdezorientowaną minę zachęcam go tylko, żeby zerknął i dopiero gdy to robi, dorzucam: — Przy tobie to chuj.
Drake Lilac
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 218 cm
C. szczególne : Bardzo wysoki i barczysty. Praktycznie cały czas nosi na palcu pierścień tojadowy - tak na wszelki wypadek.
Z szyciem? - Dopytał się chcąc się upewnić czy na pewno dobrze usłyszał. Osobiście nigdy tego nie próbował. Ba, nawet nie wziął tego pod uwagę jakby zapominając o tej czynności. Oczywiście nie bez przyczyny. W końcu jego - chyba - ojciec zanim został przerobiony przez wilkołaka na tatar się tym zajmował. Nie miał jednak okazji się dopytać, bo wyglądało na to że Yasmine znalazła adoratora w postaci kelpi, która chwyciła ją za nogę i zaczęła wciągać do wody. Na szczęście różdżkę już miał w dłoni, więc szybko mógł zareagować. Szybko i niewerbalnie strzelił w głowę magicznego stworzenia oszałamiaczem i kiedy wypuściła dziewczynę, mobilicorpusem wyłowił ją na brzeg. - Wszystko w porządku? - Zaraz po tym pytaniu zaczął rzucać na Yaśkę zaklęcie osuszające nie chcąc żeby ta będąc przemoczoną się mu tu wyziębiła. Szkoda że to na nic, bo niechcący trącił rosnącą obok czyrakobulwę, która postanowiła na nich wytrysnąć śmierdzącą mazią, co skutecznie pobrudziło mu to górną część ubrania. Westchnał, odpiął odznakę i zdjął z siebie sweter zostając tylko w koszuli. Jakoś się to upierze. Albo załatwi nową. Tak czy inaczej, był gotowy odprowadzić Yasmine na kocyk i rzucić na nią profilaktyczne Calefieri. - No... Chyba mogło być gorzej