By uczniowie z innych domów mogli się bardziej z integrować, równocześnie odpoczywając po ciężkim dniu nauki powstał Salon Wspólny. Jego wnętrze jest wypełnione barwami wszystkich czterech domów. W wielkim kominku naprzeciwko kanapy zawsze miga wesoło ogień. Wokół niego rozstawione są żółto- czerwone sofy. Oprócz tego można tu znaleźć niewielkie stoliki razem z pufami, by móc przy nich na odrobić lekcje. Są one rozstawione przy ścianie, naokoło kominka. Na co dzień z ogromnych okien padają promienie słoneczne, rażące w oczy siedzących blisko nich uczniów. Zaś sufit Salonu Wspólnego posiada malunki zwierząt czterech domów razem z przynależnymi do nich kolorami.
- Nooo.. troszeczkę jestem muszę szczerze przyznać, ale to przecież nic złego że jestem niewinna i ufna. Too.. brak zainteresowanych to atut, nie? - Zerknęła na jej twarz chcąc usłyszeć jak jej przytakuje, tak kontrolnie. Uniosła nieco głowę do góry kiedy tylko usiadła obok, zadrżała jakby po jej kostkach wiał nieprzyjemny, mroźny wiatr. Czuła się tak.. tak niska teraz, jakby Nicoline była od niej dwa razy wyższa. - Jaa.. Nicoline.. - Popatrzyła się na nią jakby mogła się w ten sposób wybronić przed jej słowami. Niestety na marne, West miała swój charakterek. Dociekliwość była jej główną cechą i raczej nie odpuści jej bez żadnego przekupienia.. można też powiedzieć prawdę. - Ten.. nie patrz tak na mnie.. wiesz że.. raczej nie interesuje mnie płeć przeciwna jak ta.. piękna. - Przełknęła ślinę i podkuliła nogi. Odruchowo zaczęła bawić się swoimi włosami by się odstresować.
- Prawda. Nic złego – Odpowiedziała jej od razu, a zaraz potem nawiązała do jej dalszych odpowiedzi – Zależy dla kogo atut. Gdybym chciała Cię znowu poderwać, to pewnie by mi się to podobało. Fajnie wtedy było... - Nawiązała do ich romansy sprzed roku. Wisiała sobie nad dziewczyną i jednym palcem przejechała po jej karku chcąc, by przeszedł ją dreszcze. Oblizała dolną wargę wpatrując się w nią znów tym spojrzeniem, co wcześniej. Jakby chciała ją schrupać. - Wiem – Wyszeptała cicho uśmiechając się zadziornie – W takim wypadku musi się kręcić wokół ciebie stadko zainteresowanych tobą kobiet – Wymruczała jej do uszka po czym bez żadnego ostrzeżenia przygryzła delikatnie jego płatek. Charlotte nie wiedziała, że jest nauczycielką, więc nie było w tym nic niewłaściwego, prawda? O czym się nie wie, tego człowiekowi nie żal. Język Nicoline zjechał od jej ucha na szyję, gdzie przyssała się tworząc na szyi puchonki czerwoną malinkę. Jedną dłonią trzymała się fotela. Drugą miała wolną i tą położyła na udzie dziewczyny głaszcząc ją delikatnie i zmierzając w stronę jej kroku. Położyła tam rękę i … Wstała. Puściła oczko do dziewczyny i po prostu ruszyła w stronę wyjścia. Tak, jak gdyby nic się tu przed chwilą nie stało.
- Fajnie? - Zapytała samą siebie nieco ciszej, odkaszlnęła. Nie spodziewała się że Nicoline będzie dobrze wspominać tamten czas, w zasadzie Lotte potrzebowała po prostu czyjegoś ciepła. West w tamtym czasie dobrze się nią zaopiekowała, mają do siebie w takim razie drobny sentyment. Musiała szczerze przyznać że było jej na tyle gorąco że miała ochotę wyjść na dwór by się chwilę przewietrzyć, samo przebywanie w jej towarzystwie podnosiło temperaturę jej ciała. Jednak zawsze przy niej miała gęsią skórkę, drżała i wydawało jej się że jest taką drobną istotką przy niej. - Raczej tak nie jest.. nie każdy jest chętny na takie związki, a ja potrzebuję po prostu.. - Nie dała jej skończyć, jęknęła cicho i przymrużyła oczy czując jak podgryza jej uszko. A kiedy ułożyła na jej udzie dłoń zacisnęła je kurczowo. Przymknęła dosłownie na chwilkę oczy, kiedy dłoń kobiety znalazła się dokładnie na jej kroczu uniosła nieco pośladki do góry. Nagle wszystko się skończyło, nie wiedziała kiedy. Otwierając oczy pierwsze co zobaczyła to jej uśmieszek i charakterystyczny gest, bała się.. własnych odruchów. Złapała za swoją książkę i szybko pobiegła do dormitorium kiedy ta znikła jej z oczu.
z/t
Naeris Sourwolf
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 167 cm
C. szczególne : Tatuaż anielskich skrzydeł na plecach
Po całym dniu wypełnionym lekcjami każdy byłby zmęczony. Naeris marzyła tylko o tym, by choć na chwilę zapomnieć o całej nauce, do której musi się przykładać. Bo, jak to, Krukonka z marnymi wynikami? Tak być nie może. Do Salonu Wspólnego weszła, licząc, że zastanie go pustym. Czasami ma się ochotę pobyć sam na sam ze swoimi myślami i teraz właśnie taką ochotę miała panna Sourwolf. Przysiadła na jednej z sof przy kominku i wyciągnęła z torby opasły tom jakiegoś mugolskiego autora. Odetchnęła, ciesząc się panującą tu ciszą. Jej nogi błagały o odpoczynek, więc oparła je wygodnie o stolik. Rozpuściła swoje jasne włosy i pogrążyła się w lekturze. Przydałyby się jeszcze dobre, truskawkowe lody i żyć nie umierać. W końcu była już wiosna, a słońce grzało coraz mocniej! Aż żal kisić się w zamkniętych pomieszczeniach, ale będzie jeszcze mnóstwo okazji do siedzenia na dworze. "A ty sercem oziębłym, obojętną twarzą, Wyrzekłaś słowo mej zguby" - podkreśliła ołówkiem cytat, który jej się spodobał i przewróciła kolejną kartkę.
Atria nie należała do osób, które mówią co je boli, lub co im doskwiera. Zwykle potrafiła wyciszać emocje i odczucia, wrzucając je w kąt swojej podświadomości. Na pytania odpowiadała rzeczowo, wręcz podręcznikowo można by powiedzieć. Tak ją nauczono. Tak ją wychowano, jeśli to dobre określenie. Od małego trenowano ją na zabójcę, szkołę miała skończyć tylko i wyłącznie po to, by uzyskać papier, a w Anglii była tylko po to, by szukać brata. Bardziej tresowano ją jak psa, na zabójcę bez własnych myśli i zachcianek, by robiła to, co jej każą i nie pytała i powody. Jednak powód z dala od domu sprawiał, że budziły się w niej uczucia i emocje, których wcześniej nie znała. Ba, o których istnieniu nawet nie miała zielonego pojęcia. To tutaj poznała pierwszych znajomych, a może nawet przyjaciół. Wlazła do Salonu Wspólnego i zobaczyła tam Eris. Ale od razu było widać, że coś było nie tak. Jej sroga mina, którą od zawsze miała na twarzy wyglądała jakby łagodniej. Usiadła na kanapie na przeciw Eris, która z początku uważała za wrzód na dupsku, który zawsze się za nią kręcił. W końcu jednak nauczyła się ją akceptować, a nawet cenić. Zasiadła w kanapie, ale jak zwykle sztywno, ledwo półdupkiem tą kanapę zahaczając oraz trzymając plecy proste jak struna. Zapatrzyła się w kominek z zasznurowanymi ustami. Tyle powiedziała dzisiaj Riencowi o sobie, Eris nie miała pojęcia o jej zabójczym sekrecie. Tylko on jako jedyny w całej tej szkole o tym wiedział. O dzisiaj. Nie rozumiała, co za emocję nią targają przy nim. I dlaczego właśnie koło niego czuję się lepiej, ale jednocześnie zdenerwowana jak nigdy wcześniej. I niby wyglądała, jakby chciała coś z siebie wyrzucić i zapytać, ale jednocześnie nie miała zielonego pojęcia jak to się robi. Więc siedziała wgapiając się ognisko czując, jak kotłuje się w niej chyba z milion różnych emocji, których nie potrafi określić.
Naeris Sourwolf
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 167 cm
C. szczególne : Tatuaż anielskich skrzydeł na plecach
Naeris nie chciała wpatrywać się prosto w Atrię, więc spoglądała na nią tylko znad kartek. Zawsze uwielbiała przytulać wszystkich na powitanie, ale znała już troszkę tę dziewczynę i wiedziała, że nie była do takiego zachowania przyzwyczajona. Przytulając ją, można się pewnie było narazić na skręcenie dłoni i przygniecenie na ziemi. Wolała nie ryzykować. Atria przypominała trochę dzikiego kota, nieufnego i ostrożnego. Eris to w niej właśnie fascynowało. - Nie przywitasz się? - rzuciła, liżąc palec i przewracając kolejną kartę powieści, ale już nie skupiała się na tym o czym opowiada. Potrafiła być spostrzegawcza i dostrzegła, że Atria jest wyjątkowo spięta, bardziej niż zazwyczaj. Może coś się stało? Chętnie by zapytała, pomogła, doradziła jeśli by umiała. Ale z Atrią rozmowę prowadziło się ciężko. Każde słowo trzeba było ważyć i uważać na poruszane tematy. Na przykład przeszłość. Eris nie pytała jej o to, wyczuwając, że jeszcze nie czas. Znała się jednak na ludziach. Poza tym nigdy nie lubiła wchodzić z buciorami w cudze życie, nie była aż taka wścibska. Szanowała ludzką prywatność, ale uwielbiała, gdy ktoś jednak się przed nią otwierał. Widziała, że rudowłosa chce coś powiedzieć, choć pewnie nie umie dobrać odpowiednich słów. Nie zamierzała jej tego ułatwiać, chciała sprawdzić, czy sama się na to zdobędzie. Z nikłym uśmieszkiem na ustach znów spojrzała na czytaną książkę i udała, że absolutnie niczego dziwnego nie zauważyła. Poprawiła się, żeby siedzieć wygodniej.
O tak, Atria jak dziś pamięta, jak Naeris w przypływie, chyba po prostu siebie, chciała ją przytulić na powitanie, co poskutkowało tylko wykręceniem ręki pod bolesnym kątem. Na szczęście obyło się bez żadnych złamań. Chociaż raz czy dwa Ashwort pozwoliła by blondynka ją przytuliła i musiała przyznać, że ten gest jej nic nie zrobił, a znów obudził w niej jakieś odczucie, którego wcześniej w życiu nie doświadczyła. Chociaż przytulanie jej musiało pewnie przypominać przytulanie kłody, bo krukonka stała po prostu jak kłoda nie wiedząc co począć ze sobą, czy też z jakąkolwiek swoją kończyną. Gdy Naeris odezwała się Atria odwróciła się w jej stronę zadzierając lekko nos do góry i marszcząc go w znanym sobie przypływie irytacji, gdy wypominał jej ktoś jakieś towarzyskie konwenanse. -To bardzo trywialny i mały skuteczny sposób na zaczęcie rozmowy, kompletnie pozbawiony jakichkolwiek wartości. - odpowiedziała swoim zwyczajem, krytykując to, co nic nie wnosi a jedynie zapiera czas i podając jakąś regułkę, którą pewnie milion razy słyszał od matki, czy ojca. Pewnie, że umiała się przywitać. Potrafiła być też słodką pierdołą, czy też wcielić się w każdą inną rolę. Ale tu, teraz, była sobą. Poruszyła się na siedzeniu niespokojnie, co rzadko jej się zdarzało, bo zazwyczaj potrafiła wytrzymywać bez ruchu mięśnia godzinami jak się uparła. Przez chwilę obserwowała koleżankę pochyloną nad książką by potem znów przerzucić spojrzenie na kominek i wpatrywać się w płomienie. -Naeris...- zaczęła nadal wpatrując się w płomienie skaczące w kominku, cień jaki rzucały przebiegł przez jej twarz i przez chwilę zdawało się, że zaraz wyrzuci z siebie potok słów, ale zamiast tego rzuciła tylko. - ...nie ważne. - jakby w jednej sekundzie rozmyślając się i postanawiając, że dojdzie do wszystkiego sama i nie potrzebuje słuchać jakiejś dziewczyny, która pewnie dnia na Grenlandii by nie wytrzymała.
Naeris Sourwolf
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 167 cm
C. szczególne : Tatuaż anielskich skrzydeł na plecach
Naeris nie mogła powstrzymać szerokiego uśmiechu na słowa Atrii. - Nie wszystko w życiu ma swoją określoną wartość. Czasami pewnych zachowań, powierzchownie bezsensownych, wymaga od nas uprzejmość. - wzruszyła ramionami, odkładając książkę. Mówiła z obojętnością, bo nie zależało jej na tym, by rudowłosa zachowywała się przy niej nienagannie. Lubiła w niej tą odmienność, to, że zupełnie nie pasowała do reszty. Potrafiła w rzeczowy i racjonalny sposób podejść chyba do wszystkiego. Coś, co kiedyś wydawało się Naeris proste i logiczne, przestało takim być po poznaniu Atrii. Podważała trochę jej wiarę w to, czy warto tak naprawdę zawracać sobie głowę bycia miłym dla osób, które na to nie zasługują. Może rzeczywiście nie miało to większego sensu, ale Eris tak czy siak przyzwyczajona była do traktowania wszystkich jak godnych szacunku ludzi. - Ale nie będę cię pouczać, nie chcę oberwać. - spróbowała zażartować, choć nie spodziewała się, że to Atrię rozśmieszy. Przyjrzała jej się uważniej, jak spoglądała w płomienie i spoważniała. Zdjęła nogi ze stolika. - Nieważne? Nie sądzę. - powiedziała. - Nie zaczynałabyś, gdyby to nie było ważne. Wiem, że potrafisz doskonale udawać i grać każdą rolę, którą ktoś mógłby ci narzucić, ale teraz widzę, że coś cię gryzie i nie daje ci spokoju. Chciała w jakiś sposób zapewnić Atrię, że może jej powiedzieć. Nigdy nie wydała niczyjego sekretu i nie zamierzała tego zmieniać. Powiedzieć jej "możesz mi zaufać" czy po prostu pozwolić by ona sama o tym zdecydowała? A może odpuścić sobie próbowanie dotarcia do jej wnętrza? Nie, nie ma mowy. Zbyt długo Eris starała się o choć odrobinę zaufania od Atrii, by się poddawać. Drobne trudności zdarzają się codziennie, a każdą przeszkodzę trzeba jakoś pokonać. Sourwolf lubiła wyzwania, choć często spotykały ją porażki. Może porywała się na zbyt głęboką wodę. - Atrio? - to pytanie było czymś pomiędzy zachęceniem do rozmowy, a zapewnieniem, że nie będzie jej do niej zmuszać. Eris była świetną słuchaczką, może tego w tej chwili potrzebowała Krukonka. Kogoś, kto nie będzie jej zarzucał pytaniami ani jej ponaglał. Tylko kogoś, kto jej zwyczajnie wysłucha.
Uprzejmość? Kolejne z niepotrzebnych masek, które zakładali ludzie, by przypodobać się innym i osiągnąć swoje cele. I Atria automatycznie chciała zaprzeczyć i powiedzieć Sourwolf, że nie ma racji, że wszystko ma swoją określoną wartość i ta wartość znów sprawia, że coś jest warte, żeby poświęcić mu czas i energię, albo i nie. Ale pod tym względem nie jechały na jednym wózku i móze, gdyby to był jakiś jeden z normalnych wieczorów Ashwort dałaby się wciągnąć w dyskusję na ten temat, którą potem by zostawiła dochodząc do wniosku, że Eris jest niereformowalna. A może to ona właśnie taka była? Atria lubiła Eris. Może to za dużo powiedziane jak na nią. Bardziej nie miała jej ochoty walnąć za każdym razem gdy ta się odzywała, choć na początku były to naprawdę ciężkie. Wydawało jej się, że jest jak rzep, co to się do niej przyczepił i odleźć nie chce. I choć na samym początku kręciła na jej obecność nosem, z czasem zaczęła się do niej przyzwyczajać, a nawet jej potrzebować, choć w życiu, nawet w czasie ciężkich tortur by tego nie przyznała. Pewnie normalnie zdanie o oberwaniu chociażby drgnęło kącik ust Atrii, kto jak kto, ale to właśnie ta siedząca na przeciw niej krukonka potrafiła sprawić, że Atria uśmiechała się i Eris sama może potwierdzić, że Ashworth miała naprawdę przyjemny dla oka uśmiech i szkoda, że tak skrzętnie skrywała go przed światem. Tym razem jej twarz nawet nie drgnęła. Może dlatego, że ten rudzielec raczej nie należał do wylewnych typów i praktycznie nigdy nikomu z niczego się nie zwierzał. Aż trafiła się taka Eris i trafił się taki Rience i całą jej misternie składaną przez rodzinę osobowość powoli zaczynał szlag jasny trafiać, a i na dodatek wszystko zaczynało się trząść w fasadach. Przerzuciła spojrzenie z ognia, na swoją blond włosom koleżankę unosząc jedną brew. Próbując zrozumieć, czemu udaje jej się z niej tak czytać jak z otwartej karty. Czy lata treningów w różnych dziedzinach nie miały zrobić z niej białej kartki papieru, przez którą nie da się patrzeć? Coś było z nią bardzo nie tak, nie dość, że otrzymała jakieś wybrakowane geny, to jeszcze teraz potrafili ją przejrzeć przeciętni ludzie. Spojrzała na swoje dłonie, które trzymała na kolanach w sztywnej pozie, w której nadal tkwiła, kompletnie zatapiając się w swoje myśli, chociaż najchętniej rozłożyłaby się na kanapie jak jakiś leniwiec, nie potrafiła jednak wyjść z ciasnych i sztywnych ram, które prowadziły ją przez życie. Gdy znów usłyszała głos, należący do jej towarzyszki podniosła piwne spojrzenie lustrując ją długo i zastanawiając się, czy naprawdę ma ochotę na jakąkolwiek rozmowę. Przecież rozmowa nic nie wnosiła, niczego nie dawała, przynajmniej nie ta, która możliwe, że miała się odbyć właśnie tutaj i dziś. Jednak coś było takiego w niebieskim spojrzeniu Eris, że Atria otworzyła usta, ale żaden dźwięk się z niej nie wydał, bo nie wiedziała nawet od czego zacząć. Przygryzła lekko wargę i zgarnęła rude niesforne kosmyki za ucho. -Nie rozumiem ludzi. - wyrzuciła w końcu siebie, ale normalnie nie strzeliła jakimś wielkim odkryciem. W sumie już na pierwszy rzut oka wiadomo było, że rozumienie przeciętnego człowieka idzie jej ciężko. Jak po grudzie to za małe określenie na to. -Siebie. - dodała jeszcze, ale jej głos wybrzmiał bardzo cich. - Rienca. - dodała ale było to bardziej jak szept, chociaż kto wie, czy nawet i szeptem to nie było a jedynie ułożeniem ust w imię chłopaka, bo Atrię, gdy wymawiała jego imię ogarniały dziwne uczucie. Jedno potrafiła rozpoznać, był nim strach, taki sam, jaki pojawiał się u niej, gdy stawała przed dużym zbiornikiem wodnym. Okropny, wręcz histeryczny lęk, który umiała bardzo dobrze gnieździć w sobie, ale nadal nie potrafiła bez skrzywienia wejść do jeziora, choć ćwiczyła to od roku wystając przed jeziorem raz z lepszym a raz z gorszym skutkiem. Zaś reszty uczuć nie potrafiła nazwać i nawet nie próbowała się za to zabierać. Bo choć znała ich definicje, nigdy nie doświadczyła ich i nie znała ich objawów.
Naeris Sourwolf
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 167 cm
C. szczególne : Tatuaż anielskich skrzydeł na plecach
Naeris wychodziła ze skóry, by nie powiedzieć czegoś nieodpowiedniego, by Atria się od niej nie odsunęła. Miała ochotę mówić i mówić, pozwalać słowom płynąć, wyrzucić swoje myśli. Tylko, że teraz zależało jej na tym, by to Atria mówiła. Chciała wywoływać uśmiech na jej twarzy, tak bardzo nie pasujący do jej sztywnego, poważnego zachowania. Ciężko było rozgryźć Ashworth, głównie przez brak okazywania emocji... Czasami nawet można było odnieść wrażenie, że ona takowych nie odczuwa. Przypominała trochę maszynę, którą ktoś bardzo długo nastrajał na odpowiednią częstotliwość, by chodziła gładko i bez żadnych zgrzytów, a Eris ją zaburzała. To dobrze czy źle? W Atrii chyba toczyła się jakaś wewnętrzna walka. Naeris zwracała szczególną uwagę na każde jej słowo, usiłując zrozumieć powód takiego zachowania. Westchnęła cicho. Prostych ludzi tak łatwo było jej przejrzeć! Dzięki spostrzegawczości i umiejętności słuchania nie było dla niej nic trudnego w odgadywaniu uczuć i myśli innych. Zaś Atrię porównać można było do ściany, którą budowała tak długo, że teraz pewnie zrobiłaby wszystko by się nie zawaliła. - Pokażę ci coś. - stwierdziła, nie namyślając się długo i sięgnęła po torbę. Po chwili wygrzebała z niej gruby zeszyt. Rogi miał zdarte, a okładkę pomazaną, co świadczyło o tym, że często go używała. Zawahała się na sekundę. Czy warto to pokazywać Atrii? Do tej pory jedynie parę osób miało okazję zobaczyć rysunki Sourwolf. Zdecydowała jednak, że powinna to zrobić. Przez chwilę przewracała kartki, szukając tego jednego. - Spójrz. - podała dziewczynie szkicownik. Na kartce widniał rysunek kobiety zdejmującej maskę. Gdy Naeris go rysowała, nie myślała zbytnio o jakimś głębszym przesłaniu, ale teraz doszła do wniosku, że takie posiada. - Widzisz te zaszyte usta? - spytała cicho. - Ludzie bardzo często nakładają na siebie maski. Niektórzy po prostu boją się być sobą, może nawet boją się swoich własnych uczuć? To znaczy... - szukała odpowiednich słów, wpatrując się w swoje niewielkie dzieło. - Mam wrażenie, że każdy czasem nakłada taką maskę. Ale noszenie jej przez cały czas musi być wyniszczające. Może czasem warto ją po prostu zdjąć... Albo spróbować choć uchylić rąbek własnej twarzy... Nawet jeśli wiąże się to z ryzykiem odrzucenia, wyśmiania, skrytykowania. - podniosła na Atrię swoje ciemne oczy i wypuściła z płuc powietrze. - Przepraszam, gadam jakieś głupoty. - uśmiechnęła się lekko, może nawet ze smutkiem i odsunęła z powrotem. Kiedyś i ona nosiła swoją maskę, gdy musiała udawać przed mugolskimi dziećmi, że nie jest czarownicą. To było strasznie ciężkie, być świadomym takiego daru, ale nie mogąc się nim dzielić. Eris chyba nie była stworzona do udawania kogoś, najlepiej się czuła będąc sobą, nawet jeśli niektórych denerwowała jej szczerość albo prosta, życiowa uczciwość. Miała ochotę rozmawiać z Atrią, powiedzieć jej więcej o sobie, poznać ją. Opowiedzieć o swojej siostrze, która jej nienawidziła. O tym, czego żałuje najbardziej. O tym, czego się boi albo o tym, co kocha. Tyle, że mogło jej zabraknąć odpowiednich słów, mogła się zaciąć i umilknąć. - Chciałabym ci pomóc. - szepnęła. - Ale potrzebuję szansy. Słowa, znaku, czegokolwiek. Umilkła, patrząc w strzelające w górę iskry w kominku. Dlaczego życie nie mogło być łatwe, takie nieskomplikowane? Tymczasem ciągle trzeba się potykać, upadać, iść na czworakach, czasem się czołgać. I co nas czeka na końcu? Śmierć. Wszystko, co zyskaliśmy, będziemy musieli oddać. Warto więc w ogóle żyć? Naeris wyrzuciła z głowy te myśli. Oczywiście, że warto jest żyć.
Myślę, że w chwili obecnej Atria jedynie puściłaby mimo uszu słowa, które nie miałby dla niej żadnej wartości merytorycznej, tak samo jak zresztą zawsze to robiła. Wybierała pytania i zdania, do których się odnosiła. Zwykłe przyjacielskie pogawędki opierające się na pytaniach grzecznościowych po prostu mijały ją, jakby kompletnie jej nie zauważając. A raczej to ona wybierała ignorowanie ich. Potrafiłaby być taka jak Eris. Tak otwarta, gadatliwa i życzliwa dla wszystkich, ale w jej wykonaniu byłoby ty jedynie grą aktorską i jeszcze bardziej tylko oddalałaby to ją od prawdy o samej sobie. To jaka była teraz, było chyba najbliższe jej bez żadnej maski, bez niczego, co by ją zniekształcało. Ta sztywna poza, która tylko sprawiała wrażenie pewnej i opanowanej, tak naprawdę wskazywała na to, jak niepewnie czuję się w tym otoczeniu. Małomówność pozwalała jej na lepszą filtracje i dopieranie słów, nie mogła zapomnieć po raz drugi, że nie powinna nikomu zdradzać sekretu, który dotyczy nie tylko jej, ale i całej jej rodziny. Choć znów, czy rodzina to dobre słowo na określenie ludzi, którzy ją wychowali? W ich domu nigdy nie padło kocham, pierwszy raz w życiu została przytulona przez Eris, a pierwszy dotyka okraszony zainteresowaniem sprezentował jej Rience. W domu poznała jedynie dyscyplinę i wytrwałość, jej dwie, nieodłączne towarzyszki. Obserwowała uważnie obrazek, który pokazała jej krukonka, dokładnie go studiując, od góry do dołu i potem w drugą stronę, od dołu do góry, dokładnie przyglądając się kreską i liniom, doceniając w końcu kunszt autorki, chociaż, nadal miała kilka rzeczy nad którymi powinna popracować. Miała jednak swój styl i to już było coś. -Nie wiedziałam, że rysujesz. - powiedziała, zatrzymując na dłużej spojrzenie na masce. Było w niej coś niepokojącego, ale jednocześnie strasznie pociągającego. Atria w żaden inny sposób nie skomentowała jej słów. Tylko to jedno zdanie wypadło na tą całą tyradę, którą Eris wypowiedziała. I to nie dlatego, że gadała brednie, bardziej dlatego, że jak pisałam wyżej, jej obecna postawa podyktowana wieloma czynnikami, była jednak pozbawiona fałszu, który ludzie przyodziewali na co dzień. -Co to: robot? - zapytała a na jej czole pojawiła się zmarszczka, gdy zmarszczyła brwi ponownie zastanawiając się nad słowem, które jeszcze tak niedawno temu wypowiedział w jej stronę Rience. Chciałaby powiedzieć, podzielić się z Eirs przebiegiem tamtego spotkania, ale za każdym razem gdy próbowała wydobyć z siebie jakiś dźwięk głos grzązł jej w gardle i nijak nie umiała tego przeskoczyć. Fascynował ją? Na pewno. Czy go kochała? Najpierw musiałaby chyba znać pojęcie miłości.
Naeris Sourwolf
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 167 cm
C. szczególne : Tatuaż anielskich skrzydeł na plecach
Często Naeris zazdrościła ludziom, którzy życie mieli pełne przygód, takie, w którym nie ma miejsca na nudę czy melancholię. Zwykle jednak dochodziła do wniosku, że potrafi też docenić swoje życie, spokojne i zupełnie zwyczajne. Bo lubiła swój utarty punkt widzenia, którego trzymała się już od bardzo dawna, lubiła stabilność, która dawała jej swego rodzaju poczucie bezpieczeństwa. Znała siebie i swoje zwyczaje. Większość ludzi ma duży problem, gdy każe im się siebie opisać. Sourwolf nawet nie musiałaby się zastanawiać, po prostu wymieniłaby swoje cechy, podała je jak na tacy. Ludzie o tak prostej duszy mogą wydawać się nieciekawi, ale nie każdy musi mieć tajemnic na pęczki. Była przewidywalna i to cholernie. Przyglądała się Atrii chwilę, myśląc że do niej zwykłe życie nijak by nie pasowało. - Mało ludzi o tym wie. - przyznała, poprawiając włosy, by nie opadały jej na twarz. Pamiętała, jaka była nieśmiała, gdy się poznały. Musiało minąć trochę czasu, zanim zaczęła być sobą przy Ashworth. Może rudowłosa potrzebowała go po prostu o wiele więcej. Ale Eris miała czas, zawsze go miała dla przyjaciół. Nigdzie jej się nie spieszyło, nie musiała nikogo ponaglać. Z taką cierpliwością to powinna trafić do Huffu i w sumie dziwiła się trochę, że jednak Tiara przydzieliła ją do Domu Orła. Co prawa, uwielbiała się uczyć i nie była taka głupia, ale wszystkie inne cechy wprost pchały ją do Hufflepuffu. Lojalność, wierność, uczciwość, szczerość, cierpliwość, serdeczność. Idealna przyjaciółka. Idealna towarzyszka. Wiele osób widziało ją właśnie jako taką wyidealizowaną, takiej której właściwie niewiele potrzeba do szczęścia. Ale czasami to były pozory, czasami miała ochotę wrzeszczeć i płakać, choć tego nie robiła. Chyba za bardzo wczuwała się w rolę spokojnej, nieśmiałej dziewczyny. - Jakby to powiedzieć... - niby była dobra w opisywaniu wszechświata, umiała określać uczucia, nigdy nie miewała problemów z wysławianiem się. Ale Atria potrafiła zagiąć prostym banałem, nad którym ktoś inny by się nawet nie zastanawiał. - Robot jest maszyną. Czymś, co ma określoną funkcję, narzuconą z góry przez tego, kto go stworzył. Jest rzeczą często budowaną na podobieństwo człowieka. Roboty mają wykonywać różne zadania. Potrafią robić to, co człowiek, tylko dużo szybciej i lepiej, więc uznaje się je za przydatne. W niektórych filmach sci-fi roboty mają sztuczną inteligencję, czyli potrafią myśleć i czuć mniej więcej jak ludzie. Polecam ci film "Ja, robot" z Willem Smithem w roli głównej. - uśmiechnęła się lekko, nie zastanawiając się nad tym, czy Atria wie w ogóle kim jest Will Smith, jeden z jej ulubionych mugolskich aktorów. Wzięła swój zeszyt i schowała go w torbie. - Ale dlaczego pytasz? - zastanowiła się nad tym, czy to jej rysunek wzbudził taką myśl u Atrii. Pamiętała o tym, że Krukonka chciała jej o czymś powiedzieć, ale dalej nie miała pomysłu, jak jeszcze mogłaby ją do tego zachęcić. Obie lubiły ciszę, więc nie przeszkadzało jej milczące wpatrywanie się w ogień i słuchanie własnych oddechów.
Atria z początku nie znosiła Eris. Traktowała ją jak natrętną muchę, która lata na około brzęczy i co chwila siada na tobie, a Ty musisz ją odganiać, wiedząc, że za którymś razem trafisz ją raz, porządnie i przestanie Ci działać na nerwy. Eris była wszystkim tym, czym nie nigdy nie była i nie będzie Atria i chyba to ją tak do niej zniechęcało. Jednak z dnia na dzień, miesiąca na miesiąc, jej obecność przestawała być męcząca, a nawet zaczęła się krukonce podobać. Dobra, trochę przesadziłam z tym podobaniem, bardziej, nie irytowała jej, a zaakceptowała jako coś co już jest i tyle. Zmarszczyła brwi, a na jej czole pojawiła się długa bruzda, gdy tak słuchała wyjaśnień Eris. Czasem miała wrażenie, że ta mówi w innym języku, ale zrozumiała dzisiaj większość. No, może poza tym filmem i Willem Smithem, ale to nie bylo ważne, bo reszta tłumaczyła jej nad wyraz wiele. -Rience użył tego określenia w naszej rozmowie. - odpowiedziała koleżance, jednak jej myśli nadal wędrowały wokół krukona i spotkania z nim i całego tego robota. A może właśnie jednym była Miała określoną funkcję. Funkcję narzuconą z góry. I wykonywała różne zadania lepiej i szybciej niż przeciętny człowiek. Czyżby zrobiono z niej robota w ludzkiej skórze? Idealnego, bo żywego, podatnego na uszkodzenia, ale posiadającego większą dozę logiki? Znów z drugiej strony Rience powiedział, że nie są robotami, jednak to wyjaśnie Eris sprawiało, że miała wrażenie że opisują ją, nie zaś słowo. Po raz pierwszy od wielu czasów miała wątpliwości. Wątpliwości związane z nią i z całą istotą jej życia i faktem, że być może to, czego została nauczona i do czego przygotowano ją całe jej życie nie było tym czego oczekiwała od życia. Ale obranie innej ścieżki wydawało się nawet, nie tyle co straszne, a dziwne i nierealnie daleki.
Naeris Sourwolf
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 167 cm
C. szczególne : Tatuaż anielskich skrzydeł na plecach
Wystarczyłoby tylko spojrzeć na Eris i Atrię, by dostrzec jak bardzo się różnią. Naeris zachowywała się swobodnie, obdarzała niemal wszystkich pogodnym uśmiechem, nie bała się mówić otwarcie i działać bezinteresownie. O Ashworth nie można byłoby powiedzieć tego samego. A pomimo wielkiej przepaści dzielącej te dwie dziewczyny, siedziały one teraz razem i rozmawiały, choć wydawałoby się, że nigdy nie mogłyby dojść do porozumienia. Jak głosi to przysłowie - przeciwieństwa się przyciągają. Choć w tak skrajnym przypadku to było doprawdy zaskakujące. Zważywszy jeszcze na to, że Sourwolf była mugolaczką, a Atria stuprocentową czarownicą... Niemal zerowe szanse na zawiązanie bliższej znajomości. A jednak przyzwyczaiły się do siebie. Eris jakby rozbudziła się, słysząc wzmiankę o Hargreavsie. Znała go i lubiła jako dobrego kumpla. Zawsze miło było pogadać z nim o książkach, które lubią albo o mugolskich wynalazkach, którymi Rience czasami się interesował. Nie wiedzieć czemu jednak odczuła pewne zaskoczenie na słowa Atrii. - W jakim sensie użył? - zmarszczyła lekko czoło, usiłując odgadnąć o czym właściwie rozmawiali. Atria raczej nie mówiłaby z nim po prostu o mugolskich sprawach, więc czemu padło takie słowo? Robot. Eris była spostrzegawcza, ale teraz nie umiała powiązać tego zwykłego wyrazu z Atrią albo Rience'm. Może po prostu nie zauważała już tak mocno jak na początku, sztywności Krukonki i jej utartego, niezmiennego punktu widzenia, który kształtował jej światopogląd. Kiedyś to ją kłuło w oczy, ale teraz to co innego. Przebywając z kimś, przestajesz postrzegać jego zachowanie jako dziwne... oswajasz się. - Poza tym, może chodziło mu o coś innego... Zależnie od kontekstu waszej rozmowy. - dodała jeszcze, bo przecież Rience mówiąc o robocie, niekoniecznie musiał mieć na myśli dokładnie to co ona sama, opisując go.
Już sam ich wygląd się różnił, choć do tego żadna z nich nie przyczyniła się sama. Dostały taki wyglad w genach, które zostały przekazane im przez ich stworzycieli. Co do mówienia otwarcia, Atria też się tego nie obawiała. Tylko, że w jej przypadku brzmiało to, jak już wcześniej wspominałam, jak regułka z encyklopedii. Przyzwyczaiły... Tak, to dobre określenie. Atria przyzwyczaiła się do towarzystwa Eris i chyba nawet, choć sama nie zdawała sobie z tego sprawy go potrzebowała. Poza tym, krukonka wyjaśniała jej cały ten złożony świat konwenansów towarzyskich, których Asworth kompletnie nie ogarniała. -Powiedział "Nie jesteśmy robotami.". - wytłumaczyła Eris, chociaż szczerze wątpiła, by jej wytłumaczenie, jak nigdy, w czymkolwiek jej pomogło. No bo przecież nawet nie miało jak. Ale znów z drugiej strony, mimo silnej potrzeby rozmowy, Atria jednocześnie nie bardzo wiedziała jak się do tego wszystkiego zabrać. Zwłaszcza, że w tej chwili rozmowa schodziła na temat dla niej grzązki jak bagna, bo ten o kilka lat starszy krukon wywoływał w niej taki ogrom uczuć, o którym wcześniej nie miała pojęcia, że aż ją to wszystko przerażała. Sobie nie potrafiła tego wytłumaczyć, jak miała wytłumaczyć to więc komuś innemu? Przygryzła lekko wargę spoglądając na ogień trzeszczący w kominku. Czy naprawdę tym była-robotem? Maszyną, bezwzględną i bezlitosną, stworzoną by zabijać? Ale skoro tak, czy nie powinna też ni czuć niczego. A doskonale zdawała sobie sprawę, że przy Riencu czuła zbyt dużo, by było to normalne odczuwanie. Choć nie rozumiała, co to za uczucia są. -Nie rozumiem. - dodała marszcząc czoło i od nowa próbując wszystko przeanalizować, ale nadal wszystko jej się mieszało, gmatwało i dochodziła do ślepego zaułka bez żadnej konkretnej odpowiedzi w dłoni.
Naeris Sourwolf
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 167 cm
C. szczególne : Tatuaż anielskich skrzydeł na plecach
Naeris nie lubiła samotności. Zawsze lgnęła do ludzi, którzy ją ciekawili. Lubiła uczyć się ich zachowań, przewidywać ruchy, rozpoznawać charakter po zaledwie kilku zdaniach rozmowy. To ją właśnie fascynowało w człowieku, że był tak rozbudowany, tak skomplikowany. Nie było dwóch identycznych osób na świecie, nawet jeśli szukać wśród bliźniaków. Naeris nie umiałaby przetrwać sama. Nie chodzi o to, że potrzebowała pomocy - potrzebowała innych ludzi i rozmowy z nimi. Dlatego widząc, jak z niewieloma osobami Atria rozmawia, jak niewielu posiada prawdziwych przyjaciół, odrobinę budziło się w niej współczucie. Niektórzy samotność obierali za towarzyszkę z wyboru, inni byli na nią skazani. Do tej Krukonki na pewno ciężko było dotrzeć, a nie każdy przecież był cierpliwy. Ale Eris do tej pory wytrwała i nie zamierzała rezygnować, choćby było nie wiem jak trudno. Dlatego powzięła żelazne postanowienie, że wydobędzie z Atrii to co ją gryzło, choćby miała ją dosłownie ciągnąć za język. Nie ma zmiłuj. - To oczywiste, że nie jesteśmy robotami. - odparła. - Każdy człowiek czuje. Każdy. Nie ma żadnych wyjątków. Nawet psychopata mordujący własną córeczkę coś czuje. Być może gniew, radość, zaspokojenie, ulgę, cierpienie. Ty też coś w tej chwili czujesz. - powiedziała nagle i spojrzała na nią swoimi zielonymi oczami, w których pełno było spokoju. - Dajmy na to: zakłopotanie. Albo zagubienie. Nie dziwiła się, że Atria nie rozumie. Sama nie pojęła jeszcze wszystkich mechanizmów sterujących człowiekiem. Nadal czasami nie wiedziała, czemu robi tak, a nie inaczej. Nieraz zdarzało się, że mówiła jedno, robiła drugie, myślała trzecie, a czuła czwarte. - Nie warto łamać sobie głowy ludźmi. - westchnęła cicho. - Bo nawet jeśli już ułożysz sobie jaką taką opinię, przyjdzie jeden i zrobi coś, jedną, małą rzecz i cały twój pogląd runie. Nie chciała nikogo zniechęcać do ludzi, ale ten gatunek miał to do siebie, że nie grzeszył schematycznością działań. Można się było ostro przejechać na kimś, komu się ufało bezgranicznie. A największy wróg mógłby podać ci rękę, gdy przyjaciel odwróciłby się tyłem. - Ale Rience... - urwała, jakby zastanawiając się nad doborem słów. - On jest dobrym człowiekiem i mu można zaufać. Zresztą nie wiedziałam, że się w ogóle znacie.
Atri nigdy nie przeszkadzała samotność. Pozwalała ona jej na wyciszenie się. Na zagłębienie swoich myśli. Przebrnięcie przez wszystkie fakty i zbadanie każdej sytuacji. W sumie chyba nawet lepiej czuła się sama ze sobą, niż w towarzystwie. Jakimś dziwnym trafem kompletnie nie potrafiła funkcjonować w towarzystwie. Znaczy inaczej. Umiała, znała etykiety na pamięć, potrafiła założyć na twarz miliony masek i wcielić się w niezliczoną ilość ról. Ale ona, bez żadnej maski, po prostu nie pasowała. Była jak puzzel, który miał nieodpowiednie końcówki i nigdzie nie pasował. Kompletnie nie rozumiała ludzi, choć w chwilach swoich rozmyślań nie raz próbowała poddać analizie ich zachowania. Na próżno, jak się można łatwo domyślić Słuchała tłumaczeń Eris z lekkim sceptycyzmem. Mówiła, że nie jesteśmy robotami, jednak jej wyjaśnienie nadal bardzo dobrze kwalifikowało ją w te właśnie ramy. Miała cel i zadanie i wykonywała różne rzeczy szybciej niż człowiek. Potrafiła też wyłączyć emocje, więc nie czuła - jak robot. Skinęła tylko głową, gdy blondynka stwierdziła, że nie warto sobie łamać głowy ludźmi. Niektórymi chyba było warto. A w jej myślach ostatnio krążyła tylko jedna persona i to właśnie jej imie wymówiła po chwili Eris. Uniosła spojrzenie na krukonkę, gdy usłyszała imię starszego kolegi. I nawet mimo tego, że Naeris nie powiedziała nic szczególnego, samo wymówienie tego imienia poskutkowało tym, że Atria poczuła ciepło rozlewające się na jej twarzy, otworzyła usta, by coś powiedzieć, jednak na jej szczęście do salonu wleciała jej sowa - Lisner. Uratowana przez sowę, kto by się spodziewał. Założyła niesforny kosmyk za ucho i odebrała od ptaka list. Czytając go zmarszczyła brwi i nabrała powietrza w płuca, które wypuściła dopiero po dwukrotnym przeczytaniu niezbyt wylewnego listu od swojego ojca. Położyła list na kanapie i podniosła się. -Muszę iść. - powiedziała do krukonki spoglądając na nią. - wrócimy do tej dyskusji. - obiecała -nigdy - przemknęło jej przez myśl, ale zamiast tego powiedziała tylko - kiedyś. Następnie ułożyła swoją dłoń na ramieniu Eris i ścisnęła je lekko, jakby ty gestem chcąc jej przekazać coś. I tak był to chyba jak na razie najbliższy, a może bardziej najśmielszy gest, na jaki się zdobyła. -Dziękuję. - powiedziała jeszcze, chwilę potem ruszając ku wyjściu. Jeśli stawiłaby się na miejscu po ojcu miałaby dwukrotnie bardziej przesrane. Lepiej było czekać dwie godziny, niż spóźnić się minutę. Wyszła, a jedyną informacją o tym, gdzie i po się udała był list, który zostawiła na kanapie.
zt [skończyłam, bo przecież zaraz będą przy fontannie, nic nie bój psiapsi :D]
Naeris Sourwolf
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 167 cm
C. szczególne : Tatuaż anielskich skrzydeł na plecach
Miała ochotę powiedzieć więcej, w sumie rozgadała się. Atria była świetną słuchaczką i to może dlatego. Zwykle to Eris słuchała innych, nawet jeśli strasznie ją nudzili. Nie potrafiła powiedzieć im tego wprost, zawsze uprzejmie podtrzymywała rozmowę. A w konwersacjach z rudą mogła sama wyrzucać z siebie to, co myśli. Miała wrażenie, że na dźwięk imienia Rience'a Atrię coś tknęło. Otworzyła usta, jakby miała już coś powiedzieć, gdy przerwała im jej sowa. Czekała aż dziewczyna skończy czytać, przy okazji wyciągając lekko dłoń w kierunku zwierzątka. Zacmokała cichutko, ale sowa nie podeszła bliżej. Nagle Atria wstała. - Trzymam cię za słowo. - odparła z pełną powagą Krukonka. Liczyła na to, że kiedyś nie znaczy za kilka lat albo dłużej. Miała dobrą pamięć, jeszcze pomęczy Atrię. Zastanawiała się, co takiego było w liście skierowanym do dziewczyny. Nie uważała, że może go przeczytać. W końcu nienawidziła wpychać nosa w cudze sprawy. Ale Atria zostawiła go na kanapie i to sprawiło, że lekko się zawahała. Postanowiła jednak, że go nie przeczyta. Wzięła go i włożyła w płomienie, uważając by się nie poparzyć. Widocznie nie był ważny, skoro go zostawiła, a nie wiedziała co innego może z nim zrobić. Ktoś mógłby go sobie odczytać. Obserwowała powoli jak czerwony ogień liże brzegi papieru. Później wyszła, mając głowę zajętą różnymi myślami.
Ten dzień nie był najlepszym z punktu widzenia wykorzystania czasu. Od rana zajęcia, potem biurokratyczna papierologia w Mungu, nawet pół godziny na zajrzenie do Ministerstwa (swoją drogą, ciekawe, co się dzieje z Nolanem?) i próba pobiegania wieczorem. Wszystko, oczywiście, na nic. Ruth właściwie to cieszyła się, że wyszły z Adorią cało ze spotkania z hipogryfem i z tym nawiedzonym pielęgniarzem, ale była trochę zła na siebie, że znów wdała się w pyskówkę w gabinecie z obcą osobą. Ana dobrze znała Riri, ale ta zwykle pilnowała się, żeby nie przesadzać przy znajomych z wylewami swojej irytacji, bo wszyscy mieli ją za niezwykle opanowaną, łagodną osobę i wolała, żeby nie wiedzieli, jaka jest, kiedy się denerwuje. Zazwyczaj była okrutnie cięta i sarkastyczna, a zdawała sobie sprawę, że nie każdemu może to pasować. Po wyjściu z gabinetu pielęgniarza Ruth poczuła, że jest koszmarnie głodna. W końcu biegały na mrozie, potem rozzłoszczone zwierze zabrało im trochę czasu a w końcu musiały dostać się do skrzydła szpitalnego i też chwilę tam zostać, tak więc zdała sobie sprawę, że od kilku godzin nie miała nic w ustach. Po drodze do pokoju wspólnego zajrzały więc do całodobowej kuchni (chwała i cześć skrzatom, choć biorąc pod uwagę epidemię, to pewnie studentom i uczniom Hogwartu, którzy potrafią dobrze gotować) i porwały dwie duże, ciepłe bułki drożdżowe z owocami. Zabrały także coś gorącego do picia, bo obie przemarzły do granic możliwości i tak wyposażone pomaszerowały do salonu wspólnego. Oczywiście było pusto, cicho, ale wybitnie ciepło, ze względu na to, że ogień w kominku wciąż się tlił, jakby ktoś kilkanaście minut temu dopiero co opuścił pomieszczenie. Cóż, ludzie błądzą w środku nocy po korytarzach, ale nie widziały nikogo po drodze. Może zwyczajnie wszyscy poszli już spać, więc i kobiety będą mogły w spokoju zjeść bułeczki z gorącym napojem i zrelaksować się po wieczorze pełnym przygód. Ruth położyła swoją porcję na stoliku i wyciągnęła się wygodnie w fotelu przed kominkiem. -Przepraszam cię Ana, czasem nie potrafię ugryźć się w język, kiedy słyszę jakie głupoty ludzie wygadują - powiedziała przepraszającym tonem, skupiając się na płomieniu. Celowo nie rozpaliła ognia ponownie, bo po pierwsze było gorąco jak w piekle, a po drugie tak było przyjemniej. Zawsze rozczulał ją widok dogasającego płomienia, przypominały jej się wieczory w Szwecji, kiedy wsparta o ramię Mikkela zasypiała w jego ramionach czując woń palonego drewna z kominka. -Z twoim ramieniem wszystko w porządku? Rano powinnaś pojechać do Munga, żeby zobaczył to lekarz. Mogę pojechać z tobą, to zarejestruję cię od razu - dodała troskliwie, kierując wzrok na jej, całkiem w sumie poprawnie opatrzone ramię. Miała nadzieję, że to nic poważnego. -Nie opowiedziałaś jeszcze, jak było w Kolumbii. Dobrze się bawiłaś? - zapytała z życzliwym uśmiechem, choć w sercu poczuła niewielkie ukłucie. Chciała tam jechać, ale to był tak trudny moment jej życia, że wolała ukryć się w rodzinnej Szwecji, żeby odpocząć od problemów, które spadły na nią tym okresie. Właściwie, czy Ana w ogóle wie, że Ruth już nie jest z Mikkelem? Może przyznanie się do tego nie byłoby takim głupim pomysłem...
To dopiero było męczące. Takiego intensywnego wieczoru, to Adoria nie miała od bardzo dawna. Jakimś cudem nie trafiała na rozdrażnione, ranne zwierzęta przebywające na terenie Hogwartu. Co więcej, nigdy nie wpadła na tak dziwnego pielęgniarza, jak ten, który zajmował się jej raną. Najbardziej się cieszyła, że nie przeżyła tego wszystkiego sama, tylko miała kogoś obok siebie. Ruth była cudowną przyjaciółką i teraz, gdy wyciągnęły się przed kominkiem, Hiszpanka zrozumiała jak bardzo potrzebuje kogoś takiego. Dla zwykłej rozmowy, wyjaśnienia kilku spraw. Dla uciekania przed hipogryfem... - Nie masz za co przepraszać, daj spokój. Przynajmniej jedna z nas umie dobrze odpowiedzieć takim pacanom. - uśmiechnęła się szeroko. Nie rozumiała, czemu Ruth miałaby źle się czuć. Zachowała się naprawdę odpowiednio i Gryfonka jeśli już, to podziwiała ją za tą ciętość. - Trochę boli, ale nie jest źle. Rano zajrzę do skrzydła szpitalnego i jeśli będzie tam ktoś inny, to zostanę na chwilę... Ale jak znowu nawinie mi się ten pielęgniarz, to lecę do Munga. - pokręciła głową z rozbawieniem. Ale się pomyliła co do gościa! Był cholernie nieprofesjonalny, to fakt, ale trochę historii nadpisała, jak ostatnia paranoiczka. Chwilę Amparo spędziła milcząc, otulając dłońmi kubek z herbatą. Pójście do kuchni było dobrym pomysłem. Samą bułkę wzięła chyba z łakomstwa, głód jej tak nie doskwierał - ale herbata? Herbata zawsze była dobra. - Było ciekawie. Pięknie. Gorąco. - rozpromieniła się nieco, słysząc pytanie przyjaciółki. - Chodziliśmy po dżungli, poznałam parę osób, których o dziwo w Hogwarcie omijałam... Ach, no i potem to wesele! - znowu się zacięła, bo sprawy wesela były trochę bardziej skomplikowane. Postanowiła się jednak nie zagłębiać w te tematy - ze względu na prywatność Lope i Pru. To nie jej historia do opowiadania. - Wesele było niezwykłe, naprawdę. Świetnie się bawiłam. - westchnęła ciężko, bo teraz dotarło do niej, że to wszystko już się skończyło. Już nie denerwowała się przed rolą świadkowej, Norbert jej nie pocieszał, Aaron nie posyłał jej tych swoich uśmiechów... - A co u ciebie? Jak Mikkel? Ostatnio ciągle wpadam na jakichś ludzi w związkach i... Zresztą, nieważne. - ciemnowłosa machnęła lekceważąco ręką, zmieniając zdanie. Upiła kilka łyków herbaty. Ciężko było otwarcie przyznać, że chciała z kimś być. Tak po prostu, znaleźć tą właściwą osobę i pławić się w szczęściu. Dora miała ostatnio coraz więcej przemyśleń na takie tematy i zaczynało ją to przytłaczać - nie wiedziała, czego chce.
Kiedy dziewczyna rozgrzała się całkowicie w tym kominkowym upale łapczywie chwyciła za bułeczkę. Była pyszna, z jagodami i Ruth z wstydem musiała przyznać, że była tak głodna, że przez pierwsze pare chwil bardziej interesowała się jedzeniem, niż koleżanką. Jednak już po kilku gryzach, kiedy minął ten ssący głód zagryziony drożdżowym wypiekiem krukonka z żywym zainteresowaniem wysłuchała skróconej wersji wycieczki do Kolumbii. Po tym, co powiedziała Adoria jeszcze bardziej żałowała, że nie wzięła się wtedy za siebie i mimo poczucia porażki, jakie ją owładnęło po zerwaniu, nie pojechała na szkolne wakacje. Kiedy tak słuchała Any przyszło jej na myśl, że ze wszystkich przyjaciółek Ruth ona jest najbliżej. Nie tylko ze względu na to, że bardzo często się widzą na bieganiu, ale też jest tak ciepłą i sympatyczną osobą, że trudno odmówić jej całej uwagi. To cudownie, że sport pozwolił dziewczynom na stworzenie takiej świetnej przyjaźni. Podczas wzmianki o weselu przekrzywiła głowę z zainteresowaniem, ale miała minę, jakby kompletnie nie wiedziała, że jakieś wesele się odbyło. -Jakie wesele? O niczym nie słyszałam... - podniosła brwi w geście zdziwienia, bo istotnie choć była w Szwecji całe wakacje, trudno było jej uwierzyć, że jeśli pobierał się ktoś z Hogwartu nie usłyszała o tym wcześniej ani zdania. Może to było jakieś ciche wesele? I wszystko szło by jak z płatka - przyjemna konwersacja w wygodnych fotelach przy tlącym się kominku, z gorącą herbatą w ręku i pełnym brzuszkiem po zjedzeniu świetnie upieczonej bułki. Niestety, zatajanie przed znajomymi prawdy o swoim życiu prywatnym, tym bardziej, jeśli przez ostatnie dwa lata było się w stałym związku nie było najlepszym pomysłem. -Wiesz, nie mówiłam o tym, bo byłaś w Kolumbii, potem jakoś nie było okazji i tak wyszło...Nie jesteśmy już razem - powiedziała, przełykając ślinę tak, jakby chciała połknąć to zdanie z powrotem. Cóż, jej wina, mogła powiedzieć Anie wcześniej. -Ale jest w porządku między nami, dalej się przyjaźnimy - zakończyła, próbując jakoś odegnać atmosferę pocieszania zbierającą się w powietrzu. Przy okazji przestała też o tym tak intensywnie myśleć, kiedy Dora tak niepokojąco zakończyła zdanie. -Ważne, jasne że ważne. Poznałaś kogoś podczas wakacji? Brzmisz dość tajemniczo, Ana - zapytała wyczekującym tonem i uśmiechnęła się wymownie.
W końcu przekonała się do bułki, głównie dzięki Ruth. Krukonka zajadała się ze smakiem i łakomość Adorii przezwyciężyła zdrowy rozsądek. Wzięła pożadnego gryza, zastanawiając się, co jeszcze mogłaby powiedzieć. - To było wesele moich przyjaciół z Hiszpanii... Było tam trochę zamieszania, ale to już nieistotne. - uśmiechnęła się lekko. Starała się być dobrą przyjaciółką dla Lope i dla Pru, ale z ich obecną sytuacją nie było to proste. Zwyczajnie gubiła się w tych relacjach. Skutecznie rozkojarzyło ją wyznanie Ruth. Ciężko było uwierzyć, że jej związek z Mikkelem tak po prostu się urwał - a Dora nie należała do osób, które w pełni wierzyły w to całe "zostańmy przyjaciółmi". Było w tym coś wymuszonego i Gryfonka bardzo chciała wiedzieć więcej na temat zerwania przyjaciółki. - Wow. Nie spodziewałam się tego. - przyznała, bo gdzieś w głębi ducha widziała ten związek jako coś stałego. Cholera, byli razem już dwa lata! - Cóż, cieszę się, że nie jesteście skłóceni, ani nic... Jakbyś chciała pogadać, to śmiało. - dodała, bo naciskanie wydawało się być bardzo nie na miejscu. Zależało jej na tym, aby Krukonka sama jej się zwierzyła, sama chciała opowiedzieć jej swoją historię. - Och, poznałam wiele osób. - pokiwała lekko głową, bawiąc się kubkiem. Teraz jeszcze dziwniej było jej poruszać taki temat - wiedziała, że Ruth dopiero co zakończyła związek. - Jakoś tak, samotnie mi się zrobiło po prostu. I nie mówię o braku przyjaciół. - zaśmiała się z zażenowaniem. - Muszę być serio zmęczona...
Do tematu ślubu krukonka planowała jeszcze wrócić, jednak na chwilę obecną były ważniejsze rzeczy... Jak na przykład zwierzenie przyjaciółki z samotności. Ruth oczywiście zarejestrowała propozycję otuchy dotyczącą sprawy Mikkela, ale szczerze - sama nie umiała jeszcze przed sobą tego wszystkiego poukładać. Niby zakończyli związek, niby już nie byli razem, a przede wszystkim krukonce wydawało się, że jest zakochana do szaleństwa w kimś innym. Cóż, nie było to takie proste, bowiem z Carlssonem wiązały się przepiękne wspomnienia, które za nic nie chciały odejść w zapomnienie, choć od początku wakacji mężczyzna jakby przepadł bez wieści, co oczywiście bardzo ułatwiało sprawę wyleczenia się z tej historii. Oczywiście. -Jest w porządku, naprawdę – powtórzyła w taki sposób, jakby próbowała uspokoić nie tylko przyjaciółkę, ale także siebie. Przyłapała się jednak na myśli, że prawdopodobnie i tak wróci do tego tematu, bo Dora była jedyną osobą, której mogła się tak naprawdę z tego zwierzyć. -Żartujesz? Widziałaś się kiedyś w lustrze? Mężczyźni za tobą szaleją – Ruth nie kryła żywego zdziwienia opinią Adorii. Uważała ją za tak piękną, życzliwą i pewną swoich atutów kobietę, że była ostatnią osobą, która miałaby mieć problem z samotnością. -Choć jeśli o to chodzi, to również jestem zdania, że lepiej poczekać na smaczny obiad, niż jeść brudne kanapki z podłogi* – puściła do niej oczko i rozbawiona dopiła swoją herbatę. Myślałby kto, takie piękności jak panna Amparo rzadko zdarzały się w Hogwarcie… Ruth co prawda była stateczna, ale jeśli chodzi o pomoc przyjaciółce w znalezieniu kogoś odpowiedniego mogłaby zrobić prawie wszystko, o co zostałaby poproszona.
Niezbyt wierzyła, że pomiędzy Ruth a Mikkelem mogło być dobrze. Cholera, spędzili ze sobą dwa lata. Nagłe zmiany mogą być szokujące i Dora miała nadzieję, że przyjaciółka koniec końców przyjdzie do niej. Wygadać się, cokolwiek. Takie rzeczy lepiej załatwia się z bliskimi. A co do samej Adorii, to kompletnie nie wiedziała, co myśleć. Nie miała jakichś kompleksów na punkcie swojej urody, starała się być dla każdego miła i... I po prostu lubiła takie życie! Nie miała na co tak naprawdę narzekać. A jednak, dla chcącego nic trudnego, coś zawsze się znajdzie. - Tak, no właśnie. - odchrząknęła z zakłopotaniem. Ruth wiedziała o jej odmiennej orientacji i, chwała jej za to, nigdy słówkiem nie pisnęła, że ma coś przeciwko temu. Ale wiedzieć to jedno, a odczuwać to drugie. - Zaczynam się zastanawiać, czy się nie, um, ograniczam? - zaśmiała się nerwowo i odstawiła kubek na stolik. Prawda była taka, że Gryfonka nie wiedziała co myśleć. Wiedziała tylko jedno - nigdy nie była w związku z żadnym mężczyzną. - Boję się, że kogoś przez przypadek skrzywdzę. - dodała ciszej, mając nadzieję, że przyjaciółka zrozumie jej problem. To było dziwne, skomplikowane i nawet taka wiecznie wygadana Adoria nie wiedziała, jak to wyjaśnić. - Merlinie, zaczynam pleść głupoty chyba, co?
Ruth to w ogóle miała dość myślenia o swoich związkach. Doszło do tego, że umawiała się na randki z braku asertywności, choć doskonale wiedziała, że kompletnie nie ma na nie czasu. Dla niej liczył się tylko staż i etat w Ministerstwie, a mężczyźni zeszli na czwarty, jak nie piąty plan. Dziwne, że kiedy kompletnie przestała się starać o miłość, nagle z każdego zakamarka jej życia wyłaniał się jakiś zakochany. Może to jest właśnie sposób na facetów? Zignorować ich? Udać, że wcale nie są w naszym centrum świata? -A co czujesz? Bo wiesz, pula płci na ziemi to jedno, a twoje uczucia to drugie - Ruth nie do końca wiedziała, czy powinna to mówić, ale z drugiej strony była przekonana, że Ana może przebierać jak chce, choćby nawet rozpatrywała tylko kilka kandydatur na całym świecie. Miała wygląd i charakter, nie musiała się niczym przejmować, oprócz tego, czego ona tak naprawdę chce, nie musiała wybierać półśrodków i iść na kompromisy. -Nie chcę wyjść na wredną przyjaciółkę, ale hm... trochę pleciesz głupoty - pokiwała głową rozbawiona, w końcu była kompletnie odmiennego zdania. -Zasady są proste, Ana. Jeśli kogoś kochasz, to z nim jesteś. Jeśli nie kochasz, to nie marnujesz cudzego czasu. Ja sobie zdaję sprawę z tego, jak trudno jest zgadnąć, co się naprawdę czuje, ale zaufaj mi, to potrafi magicznie rozwiązać większość wątpliwości - zakończyła merytorycznie, jakby określenie, czy się jest zakochanym zajmowało chwilę i odbywało się przez wypełnienie testu, po którym wyświetlano odpowiedź "zakochany" lub "a jednak nie zakochany". Oczywiście, sama doskonale wiedziała, jakie uczucia nią targają, ale niestety nie miała tego komfortu co przyjaciółka, żeby być z każdym, kogo chce. A szkoda, bo oddałaby wszystko, żeby tak było.
Dora wcale nie uważała, że mogłaby mieć każdego. Inna sprawa, że kompletnie się nad tym nie zastanawiała, no ale momencik. Każdy chciałby taką optymistyczną Gryfonkę, która rzuci się z pomocą zawsze i wszędzie? Ta jej wesołość na bank irytowała ludzi! Poza tym, jak już wspomniano, również płeć była tu problemem. Co z tego, że miała urodę, skoro wiele osób (tak, raczej płci żeńskiej) zupełnie nie patrzyło na nią w TEN sposób. - A żebym ja jeszcze wiedziała, co czuję... Adoria zaczynała się martwić, że po prostu z desperacji szuka nowych rozwiązań, ale wiedziała gdzieś w głębi, że to nie tylko to. Nie, ona tak nie robi, muszą być jakieś inne pobudki, które ją do tego pchają. - Profity przyjaźnienia się z Krukonką? Walnie nagle cholernie inteligentną i filozoficzną przemowę, która cię kompletnie zatka. - ciemnowłosa zerknęła rozbawiona na towarzyszkę, czując jak całe emocje z niej uchodzą. W jej przypadku, doświadczenia zbyt wielkiego nie było i choć miała świadomość, że wypowiedź Ruth brzmi na prostszą niż w rzeczywistości, to poczuła się o wiele lepiej. Chyba po prostu musiała wydukać z siebie trochę obaw i usłyszeć, że plecie od rzeczy. - Powiem ci, że się zmęczyłam tym wszystkim. - przeciągnęła się leniwie. Może to już czas na sen? Ale tak dobrze im się rozmawiało, było ciepło i wygodnie...