By uczniowie z innych domów mogli się bardziej z integrować, równocześnie odpoczywając po ciężkim dniu nauki powstał Salon Wspólny. Jego wnętrze jest wypełnione barwami wszystkich czterech domów. W wielkim kominku naprzeciwko kanapy zawsze miga wesoło ogień. Wokół niego rozstawione są żółto- czerwone sofy. Oprócz tego można tu znaleźć niewielkie stoliki razem z pufami, by móc przy nich na odrobić lekcje. Są one rozstawione przy ścianie, naokoło kominka. Na co dzień z ogromnych okien padają promienie słoneczne, rażące w oczy siedzących blisko nich uczniów. Zaś sufit Salonu Wspólnego posiada malunki zwierząt czterech domów razem z przynależnymi do nich kolorami.
Autor
Wiadomość
Terry Anderson
Rok Nauki : VI
Wiek : 16
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 173 cm
C. szczególne : mocny szkocki akcent, piegi na całym ciele, kilka pryszczy na twarzy, niedawno przeszedł mutacje
Pokiwał głową, z pozoru przyjmując tłumaczenie Ślizgona, choć przecież z autopsji wiedział, że jedno jego spojrzenie potrafiło przerazić bardziej niż wiązanka przekleństw. Bez trudu potrafił wyobrazić sobie jakie wrażenie musiał na młodych Puchonach zrobić prawie dwumetrowy chłop, ni z gruszki ni z pietruszki pojawiając się przy zajmowanym przez nich stoliku. Terry jednak nie był już przerażonym trzecioklasistą, w każdym razie nie dzisiaj, rozwalił się więc na krześle naprzeciwko Lockie’go z taką swobodą, że nikt nie przypuszczałby, że jeszcze kilka tygodni temu unikał chłopaka jak ognia, a może i bardziej. - Zbieram, co masz? – złapał w locie kartę, czując się przy tym co najmniej tak cool jak Bruce Lee – O mantykora, tej jeszcze nie mam. Mogę? – upewnił się, po czym zabrał się za własną żabę, słuchając jednocześnie, co też ciekawego wymyślił dla nich Lockie. Na widok pudełka z kawałkami złota – najprawdziwszego złota! – Terry omal nie przewrócił się na krześle. – I ty tak paradujesz ze skrzynką złota po zamku? Nie boisz się, że ktoś Ci ja ukradnie? – wpatrywał się szeroko otwartymi ślepiami to w Ślizgona, to w kawałki złota, jakby tylko czekał, aż Swansea wybuchnie śmiechem i oznajmi, że tak naprawdę wpatrują się w zaczarowane grudki ziemi. - Zakuwania form złota? – zapytał, bo nie miał zielonego pojęcia, co też ten termin oznacza. Złoto kojarzyło mu się z trzymaną w szkatułce matczyną biżuterią i okropnie skomplikowanymi lekcjami przyrody, kiedy nauczycielka sadystka kazała im wykuć na pamięć całą tablicę Mendelejewa. Cztery razy poprawiał tamtą kartkówkę, ale za to do dziś był w stanie wyrecytować bez zająknięcie pierwszych pięćdziesiąt pierwiastków – na tym jednak jego wiedza chemiczna się kończyła, chyba żeby uznać za takową połączenie mentosów z coca-colą.
Tabelki i wykresy interesowały go zdecydowanie mniej, jeśli w ogóle, ale rzucił na nie okiem, próbując cokolwiek wyciągnąć ze wzorów i rysunków. O wiele lepiej przyswajał wiedze poprzez praktykę, część teoretyczną ograniczając do niezbędnego minimum. Kiedy więc przestudiował pobieżnie wręczone mu przez Ślizgona notatki spojrzał na niego wyczekująco, gotów na empiryczną część tego ich małego eksperymentu. – Dobra, czyli w gruncie rzeczy sprawdzamy jak zmieniają się właściwości fizyczne złota pod wpływem transfiguracji, tak? No bo kruchość to chyba właściwość fizyczna? Plus, jak struktura czy tam budowa bryły wpływa na te zmiany, o ile w ogóle. – powtórzył, upewniając się, czy aby na pewno dobrze zrozumiał – Spoko, a jak chcesz tę miękkość badać? Masz jakiś nie wiem przyrząd pomiarowy? – rozejrzał się po stole w poszukiwaniu jakiegoś zaczarowanego termometru czy czegoś podobnego.
Przeciumkał żabę, czekoladowe delicje i pokiwał głową. Nigdy nie miał w sobie jakiejś pasji zbierania tych żab, co przy dłuższym zastanowieniu, było ciekawym ewenementem, wszak uwielbiał hazard i zakłady, więc kolekcjonowanie i granie o unikatowe karty powinno być right down his alley. A jednak. Dobrze, że Swansea nie zdarzało się za często dłużej zastanawiać. - Ty myślisz, że mnie ktoś w tej szkole spróbował okraść? - uniósł brwi - Byłaby to pierwsza i ostatnia próba w jego życiu. - uśmiechnął się jak pies, choć błysk w oku miał dość sugestywny. Był teraz w takim momencie swojego życia, w takiej psychicznej dupie, że nawet chciałby, żeby ktoś go spróbował okraść. Chciałby, żeby ktoś go sprowokował, by dać mu szanse się naprawdę wyładować. Ze stuprocentową intencją zrobienia komuś prawdziwej krzywdy. - Jakbym Cię obchodził chociaż trochę, to byś wiedział, że już nie pracuję u Thìdley'ów, tylko robię biżuterie. - powiedział mądrym tonem - Opracowuje projekt magicznego pierścienia, ale muszę mieć pewność, że kruszec, z którym będę pracować, wytrzyma. - dodał. Od razu zobaczył delikatny grymas na twarzy Andersona, na widok jego notatek i tabelek, z czego parsknął śmiechem: - Wszyscy byście chcieli tylko praktycznie machać różdżką i wio, ale transmutacja poza tym co kumasz intuicyjnie - szturchnął go różdżką w czoło - opiera się też o ważne zasady, o których warto pamiętać, żeby nie zrobić sobie, ani nikomu dookoła krzywdy. - pokręcił głową - Nie mówię, że masz obliczać wzory potęgi transfiguracji w zależności od gęstości obiektu, ale nie krzyw się aż tak na zwykłe tabelki z wykresami prawdopodobieństwa. - zaśmiał się. Wysypał grudki na stolik i spojrzał na niego, po czym bardzo powoli podniósł jedną pięść z pytającą miną. - Może być taki przyrząd? - zażartował - Nauczę Cię takiego super zaklęcia deprimo. Nim będziemy testować. - zakomunikował, po czym podzielił grudki złota na dwie kupki.
Zaczniemy od próby zmian. Morfio, by zmienić strukturę złota na drewno, a potem reverto, by wrócić je do poprzedniego stanu. Na oba zaklęcia rzuć kość litery. By reverto się udało bezbłędnie, jego litera musi być bezpośrednio sąsiadującą z literą morfio. Jeśli się nie uda, próbuj dalej.
Terry Anderson
Rok Nauki : VI
Wiek : 16
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 173 cm
C. szczególne : mocny szkocki akcent, piegi na całym ciele, kilka pryszczy na twarzy, niedawno przeszedł mutacje
- No może i tak, ale nigdy nie wiesz. – uniósł brwi, a w jego małym rozumku zaświtał bardzo, ale to bardzo idiotyczny pomysł. Skoro Lockie był taki pewien, że nikt w zamku nie ośmieliłby się nic mu ukraść, to Terry przyjął to jak wyzwanie – a kochał wyzwania. Zanotował w pamięci, by od tej pory szukać okazji, by coś Ślizgonowi zwędzić, by móc później chełpić się tym na prawo i lewo. Oczyma wyobraźni już widział te pełne podziwu spojrzenia na korytarzach… - Robisz biżuterię? – zdziwił się, a chwilę potem speszył, bo faktycznie, nie wiedział, że chłopak zmienił pracę – Coś jeszcze się u Ciebie zmieniło przez ten miesiąc? Nie wiem, zaręczyłeś się, będziesz tatą…? – wyszczerzył się jak mysz do sera, choć między żartami naprawdę był ciekaw, jakie zmiany zaszły w życiu Ślizgona od ostatniego razu, kiedy porządnie rozmawiali. – Mam nadzieję że się pochwalisz, jak już go zrobisz, co? Stęknął, kiedy wydało się, jak mało wiedział z teoretycznych aspektów transmutacji. – Zaczynasz przypominać Craina. – poskarżył się – Ostatnio zadał mi jakieś chore wypracowanie z książki, gdzie były same wykresy i wzory. Czułem się jak na matmie. Zmarszczył nos, kiedy różdżka Ślizgona pacnęła go w czoło, po czym westchnął teatralnie, niemniej przyjrzał się naszkicowanym przez niego tabelkom ponownie, tym razem z większą uwagą. Jak się okazało nie taki diabeł straszny i gdy tylko dało się im szanse, notatki Lockiego wcale nie były pozbawione sensu. Mało tego, po dłuższej analizie nawet Terry zaczął dostrzegać logikę w tych zapiskach i wzorach – sukces dydaktyczny Ślizgona, który powinien móc wpisać sobie w CV. Pokiwał głową, czerwieniąc się lekko – oczywiście, że istniało zaklęcie, którym mogli się posłużyć przy badaniu, jak mógł na to nie wpaść. Wyciągnął różdżkę i zamienił jedną z leżących przed nim bryłek w drewno, a następnie spróbował cofnąć zaklęcie, co okazało się trudniejsze, niż zakładał. Może to kwestia skomplikowanej budowy cząsteczek złota, a może nadal nie potrafił wyjść z podziwu, że ma przed sobą najprawdziwsze złoto, w każdym razie udało mu się cofnąć rzucone zaklęcie dopiero przy czwartej próbie. – Dawaj testuj. Chce zobaczyć jak to wygląda. – podał Lockiemu kawałek metalu na którym eksperymentował.
To nie było kwestią tego, że ukradnięcie Swansea czegokolwiek było niemożliwe. Wprost przeciwnie, Lockie nawet nieszczególnie się pilnował. Błąd logistyczny polegał na tym, co Swansea jest w stanie zrobić komuś, kto go okradnie i chyba sama perspektywa tego, do czego zdolny jest pałkarz o jego gabarytach, stanowiła wystarczające zniechęcenie dla potencjalnych złodziejaszków. Raz mu Helen Eastwood ukradła zegarek jak spał. Kiedy ostatnio ją ktokolwiek widział? No właśnie. - Ano. - uśmiechnął się do Andersona, choć było w tym uśmiechu coś przykrego. Jakby mu było żal, że Terry nie wie takich rzeczy. Co to za braterska relacja? Wpatrywał się w niego jak ciele, kiedy ten wymieniał potencjalne życiowe zmiany, jakich mógł doświadczyć - Ja nie byłem na randce od roku, to z kim miałbym się zaręczyć, a co dopiero mieć wpadkę. - uniósł brwi. Prawda była taka, że ani do zaręczyn, ani do zamoczenia nie potrzeba było randek, ale usilnie chyba podświadomość dawała mu presję, by jednak nawet żartując, przedstawiać Terry'emu jakieś sensowne wartości, a nie patologię, jakiej sam doświadczał. - Pewnie. Mam już nawet szkic. - przejrzał swoje notatki i wyciągnął niewielki rysunek pierścionka o skomplikowanym zdobieniu i symbolu tarczy, z małym rubinem na środku - Taki... drobiażdżek. - uśmiechnął się. Udany projekt, jaki wykonał de Guise dał mu jeszcze wiatru w żagle. - Ale dlatego, że jestem taki mądry, czy pomarszczony? - wolał się upewnić. Ponoć mężczyźni nie miewają zmarszczek, aż pewnego dnia się budzą i je mają już na zawsze. Czy ten dzień nadszedł? Z zadowoleniem jednak zauważył, że Terry zaczyna patrzeć na jego tabelki, więc nawet cicho mu dopowiadał swój tok myślenia, kiedy rozrysowywał i kalkulował zmiany twardości w zależności od intensywności zaklęcia. - Jak wracasz z porowatej struktury drewna do złożoności metalu, mi jest łatwiej kiedy stawiam większy nacisk na ostatnie 'o'. - podpowiedział, co wiedział, choć za autorytet się nie uważał. Lubił wymieniać się wiedzą. - Zaklęcie, którego będziemy używać, a którego się dzisiaj super nauczysz od swojego najlepszego starszego brata, to zaklęcie deprimo. - wyjaśnił, po czym zapisał drukowanymi literami inkantację, by Terry mógł się z nią zapoznać - Niepozorne, ale bardzo praktyczne. Wywiera ogromny nacisk na cel, możesz nim nawet powalić drzewo, jak masz wystarczająco dużo zaparcia. Dziś będziemy rozgniatać grudkę złota i sprawdzać, czy po tym, jak ją parę razy przetransmutowaliśmy rozgniata się inaczej, niż przedtem. - wyjaśnił- AA teraz patrz. Deprimo. - wypowiedział, po czym wykonał odpowiedni ruch różdżką. Grudka wgniotła się nieco w blat stolika, który jęknął pod naciskiem zaklęcia- Widziałeś? Spróbuj. - zachęcił, a gdy Terry zabrał się za rozgniatanie swojej grudki, Swansea zaczął transmutować drugą grudkę wydobytą z pudełeczka, nadając jej bardziej owalnej, jajowatej formy.
Żeby udało Ci się deprimo, musisz wyrzucić na k100 więcej niż 70. Możesz próbować w każdym kolejnym poście. Za każdym razem, jak Loki da Ci wskazówki, możesz od progu odjąć 5.
Terry Anderson
Rok Nauki : VI
Wiek : 16
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 173 cm
C. szczególne : mocny szkocki akcent, piegi na całym ciele, kilka pryszczy na twarzy, niedawno przeszedł mutacje
- A bo ja wiem? Chętni by się na pewno znaleźli. – wzruszył ramionami, szczerząc się jeszcze szerzej – A bo to randek trzeba… - przewrócił ramionami, rumieniąc się przy tym okropnie. Nie było z niego takie znowu niewiniątko, za jakie go ludzie często braki, zwiedzeni chłopięcą buzią i aureolą złotych loczków – zresztą przez te wakacje wyrósł i stracił większość dziecięcej pucułowatości! Może nie był nie wiadomo jak doświadczony w sprawach sercowych, jednak lata słodkiej niewiedzy i naiwności miał już w dużej mierze za sobą. Korciło go zresztą, nawet bardzo, żeby opowiedzieć Lockiemu – bez szczegółów oczywiście! – o tym, że poznał kogoś w wakacje i że wcale nie jest już taki totalnie zielony w tych sprawach, wymagałoby to jednak odbycia uprzednio zupełnie innej rozmowy, a akurat dzisiaj Terry nie czuł się gotów do takich wyznań. Oczywiście istniała szansa, że Ślizgon zdążył już sam dodać dwa do dwóch, póki co nie poruszali jednak tego tematu i szesnastolatek wolał tego na razie nie zmieniać. Będzie lepsza okazja, na pewno. - Ty, super to wygląda. – przyjrzał się rysunkowi pierścionka ze zdecydowanie większym zainteresowaniem, niż miało to miejsce w przypadku tabel i wykresów – Musisz mi kiedyś pokazać, jak to się robi. – jeżeli cały proces bazował na transmutacji, to chyba nie powinien mieć większych problemów ze zrozumieniem, co i jak… a przynajmniej na to liczył. Całe jego poczucie własnej wartości w czarodziejskim świecie oparte było właśnie na zdolnościach transmutacyjnych, a ostatnio w niewielkim stopniu także na miotlarstwie, jeśli więc okazałoby się, że ten jeden konik, który dotychczas stanowił jego chlubę i jedyną motywację, by nie rzucić szkoły w cholerę, w gruncie rzeczy był kolosem na glinianych nogach… Cóż, trudno powiedzieć, czy Terry wróciłby za rok do Hogwartu. Szczególnie, że przecież od kwietnia będzie pełnoletni – przynajmniej według czarodziejskich standardów. - Dlatego, że jesteś tak samo marudny. – uśmiechnął się niewinnie, nim już na dobre przeszli do części merytorycznej ich dzisiejszego spotkania. Im dłużej się uczył i im bardziej skomplikowanych podejmował się wyzwań, tym częściej dochodził do wniosku, że jednak przydałaby mu się podstawowa wiedza fizyko-chemiczna. Choćby teraz, zamiana złota w drewno okazała się banalnie prosta, jednak cofnięcie zaklęcia przysporzyło mu niemałych trudności. Czyżby skończyły się czasy złotej intuicji? Czy powinien wreszcie zajrzeć do podręczników? Dobrze, że siedział, bo omal nie rozpłynął się z ulgi i szczęścia, kiedy usłyszał, jak Lockie – choćby w żartach – nazywa siebie jego starszym bratem. Poczerwieniał aż po czubki uszu, a jednak na piegowatej twarzy zagościł tak szeroki uśmiech, że trudno doszukiwać się u niego podobnego grymasu na przestrzeni ostatnich tygodni. Sam od dawna traktował Ślizgona jak starszego brata, nie był jednak pewien, czy nie jest to z jego strony jedynie głupi sentyment, który wyobraził sobie, a który wcale nie powinien mieć miejsca. Teraz jednak otrzymał pewnego rodzaju potwierdzenie, że ich relacja nie była tylko jednostronną fantazją młodego umysłu. Może to właśnie ta lekkość znalazła swoje odzwierciedlenie w rzucanym przez niego zaklęciu, które wyszło mu już za pierwszym razem, choć nie tak spektakularnie jak Lockiemu. - Patrz, widziałeś! Udało mi się!
Lockie nie należał do osób inwazyjnie wypytujących o sprawy sercowe swoich znajomych. Był szczerym rozmówcą, doskonałym słuchaczem, ale brakowało mu bardzo dużo tupetu (ha, to dobre!) by z ludzi wyciągać jakiekolwiek informacje na siłę. Jednocześnie był w swojej głowie starszym bratem Terencjusza, więc zakładał, że jeśli ten poczuje w dupie, że musi się komuś wypierdzieć, to Swansea będzie gotów wysłuchać wszelkich spowiedzi. - A dzięki. - bąknął jakoś. Czasem słońce czasem deszcz, czasem jedni spodziewali się po nim, że będzie wybitnym artystą, bo jest z tych Swansea, a czasami zdawało się, że zapominali, że poza byciem stukilowym ćwokiem, posiadał w sobie wrażliwość - No spoko. Dużo się nauczyłem u Thìdleyów, w kwestii zaklinania. To bardzo ciekawy aspekt. - przyznał. Jednocześnie pominął, że transmutacja była tylko narzędziem, potrzebne jeszcze było wyczucie estetyki, znajomość zaklęć, potencjału magicznego, zdobycie odpowiedniego rdzenia i wiele, wiele innych niuansów tworzenia magicznej biżuterii, ale po co zniechęcać chłopaka na sam start. Kopnął go lekko pod stołem, za tego marudę i posłał piękny uśmiech. Obserwował jednak dzielne próby i działania młodego puchona, by dać mu odpowiednie wskazówki, a jednocześnie samemu się uczył, bazując na tym, czy umie wyłapać, w czym mógł tkwić błąd. Nie wyłapał za to, jak ucieszyło chłopca to, że się uważał za jego rodzinę, bo w jego głowie w sumie funkcjonowało to trochę jak fakt oczywisty. - BRAWO! - ryknął entuzjastycznie, kiedy Anderson rzucił deprimo z sukcesem już za pierwszym razem - Ty to masz talent, mówię Ci! Wrodzony! - był z niego szalenie dumny. Wyciągnął z pudełeczka jeszcze kilka grudek złota - Musisz poćwiczyć nad stabilnością, widzisz, że z jednej strony spłaszczyło się bardziej? Musisz w głowie wyobrazić sobie, że to taki... talerz. Płaska powierzchnia, wywierająca opór na materiał... - tłumaczył, chcąc, by Terry'emu wyszło i d e a l n i e.
Z powodu fantastycznego sukcesu, próg obniża się do 60 pkt! Masz teraz 4 grudki złota i każdą musisz spróbować rozgnieść.
Terry Anderson
Rok Nauki : VI
Wiek : 16
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 173 cm
C. szczególne : mocny szkocki akcent, piegi na całym ciele, kilka pryszczy na twarzy, niedawno przeszedł mutacje
Terry nie zakładał. Jasne, przez pięć lat spędzonych w Hogwarcie coś tam się dowiedział o tych Swansea, tak samo jak słyszał pogłoski o Dear’ach, jednak wychowawszy się wśród mugoli, chłopak wolny był od uprzedzeń i stereotypów związanych ze starymi czarodziejskimi rodami. A nawet gdyby wiedział o rodzinnych koligacjach więcej, to i tak nie był z osób, które oceniały człowieka tylko przez pryzmat noszonego nazwiska. Prawdę powiedziawszy przez zdecydowaną większość czasu zupełnie zapominał, że Lockie należał do jakiegoś poważanego magicznego rodu, bo dla niego był po prostu Lockiem – dobrym kumplem, idolem, kimś na wzór starszego brata. - Noo, przez praktykę to się chyba najwięcej nauczysz nie? – skomentował, na moment odbiegając myślami nieco w przyszłość. Jeśli wszystko dobrze pójdzie, za rok skończy szkołę… i co potem? Nadal nie był pewien, czy chciał zostać w Hogwarcie na studia, czy może lepiej byłoby wrócić do odebranego przed laty normalnego życia. A jeśli postanowiłby pozostać w czarodziejskim świecie, to czym mógłby się zająć? Znał się tylko na transmutacji, cała reszta szła mu dość przeciętnie, a przecież z samej transmutacji nie wyżyje – no chyba, że postanowiłby zostać asystentem Patola, ale jeszcze nie miał takich ciągot masochistycznych. Zresztą wątpił, by nadawał się na nauczyciela, w przeciwieństwie do Ślizgona, któremu przekazywanie wiedzy przychodziło z zaskakująca wręcz łatwością. - Talent sralent. Z takim nauczycielem wstyd byłoby nie załapać. – posłał Lockiemu głupią minę, choć w głębi duszy czuł się miło połechtany komplementem, szczególnie, że zaklęcie nie należało do jego domeny, sukces był więc większy niż normalnie. Mimo wszystko chyba łatwiej było mu rzucać zaklęcia, które choć trochę przypominały manipulację materią, bo z takim na przykład głupim protego miał nieproporcjonalnie większy kłopot.
Zachęcony niedawnym sukcesem ochoczo przeszedł do rozgniatania kolejnych grudek. Spróbował zastosować się do rady Ślizgona, wyobrażając sobie ogromny talerz, którym rozpłaszcza kawałki metalu, jednak wbrew początkowym nadziejom dwie pierwsze próby okazały się porażką. Może to szczęście początkującego, a może wyobraźnia nie była jego mocną stroną, w każdym razie Terry zmuszony był wypróbować nieco inne podejście. Zamiast skupiać się na zaproponowanej przez Ślizgona wizualizacji, Terry skupił się na tym, co znał najlepiej – na transmutacji. Chciał rozpłaszczyć grudkę, wywierając na nią nacisk… nacisk, który wgniata cząsteczki złota, zmieniając kształt obiektu… zmieniając kształt. Złapał się tej myśli i rzucił zaklęcie na trzecią grudkę, by ku swojemu najszczerszemu zdumieniu przekonać się, że jego pokrętna metoda zadziałała. Na wszelki wypadek przetestował nowo odkryty sposób na ostatnim okruchu złota, uzyskując jeszcze lepszy efekt niż w poprzedniej próbie. – Chyba coś mam. Pokaż mi jeszcze raz te Twoje notatki – zauważył nieśmiało, zerkając na Lockiego i wyciągając dłoń po kajet z obliczeniami i tabelkami.
To bardzo puchońskie z jego strony, ale też niewątpliwie było to częścią uroku, który sprawił, że Lockie tak łatwo przyjął Terry'ego do swojego środowiska. Nawet pomimo zaczepnych uśmieszków i zgrywania debila, Swansea miał bardzo, bardzo wąskie grono znajomych. Można ich było policzyć na palcach jednej ręki i jeszcze zostawał zapas. Głównie przez to właśnie, że nie lubił prezentowania się w pryzmacie narzuconym mu przez nazwisko, oczekiwania, pragnienia innych ludzi. Lubił w Andersonie, że ten zdawał się akceptować go całkowicie z całym inwentarzem jego odchyleń, niezależnie od nazwiska, statusu, talentu czy cóż, stabilności psychicznej. - Tak. Choć presja upierdliwych klientów na pewno stanowi jakiś aspekt tej nauki. - rzucił z przekąsem. Transmutował grudki ponownie w ich pierwotną formę, by zbadać ich konsystencję i kruchość, nim wystawił je Terry'emu na powrót do ostrzału. Uniósł brwi na ten bardzo prostolinijny komplement, bo żadną tajemnicą nie było, że Lockie Swansea komplementów przyjmować nie umiał. Szczególnie takich odbitych, skoro sam chciał podkreślić, że to Anderson tu jest samorodkiem, cóż - złota. Swansea musiał spędzić nad tabelkami boleśnie dużo czasu, żeby dość w miejsce, w którym był. Terry robił rzeczy naturalnie. Intuicyjnie. I w jakimś stopniu ślizgon mu tego zazdrościł. Obserwował postępy puchona, samemu notując przy okazji swoje obserwacje. Poza samyym ćwiczeniem zaklęcia deprimo, chciał przede wszystkim badać materiał do pracy, a jego wytrzymałość była najważniejsza. To, co udało się blondynowi wykonać, Lockie zaraz brał w ręce i z uwagą analizował. - Hm? - wyrwało go z zamyślenia domaganie się notatek i z jakimś durnym uśmiechem podsunął mu je, z miną "MÓWIŁEM, ŻE TABELKI SĄ WAŻNE".
+
Terry Anderson
Rok Nauki : VI
Wiek : 16
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 173 cm
C. szczególne : mocny szkocki akcent, piegi na całym ciele, kilka pryszczy na twarzy, niedawno przeszedł mutacje
Wbrew pozorom Terry także nie narzekał na nadmiar znajomych w Hogwarcie. Pomimo upływu lat nadal czuł się w zamku jak wyrzutek, zupełnie nie na miejscu, a to skutecznie utrudniało zawieranie jakichkolwiek przyjaźni. Mimowolnie cały czas tęsknił do życia, które mógłby mieć, gdyby nigdy nie dowiedział się, o swoich magicznych zdolnościach, choć w gruncie rzeczy nie mógł mieć pewności, jak by ono w rzeczywistości wyglądało. Zawieszony nieustannie miedzy dwoma światami, dwoma obliczami i podwójną osobowością, Puchon z trudem odnajdywał wokół siebie ludzi, którzy mieli cierpliwość, by poznać go nie tylko od tej zakompleksionej, wycofanej strony. A jednak gdzieś po drodze znalazł się taki Lockie, który na przekór temu, co można by pomyśleć w takiej sytuacji, przygarnął chłopaka pod swoje skrzydła, z biegiem czasu zyskując w jego oczach status niepodważalnego wręcz autorytetu. Był ciekaw rezultatu tego ich małego eksperymentu. Czy obiekt wystawiony na działanie zaklęć transmutacyjnych po czasie zmienia swoje właściwości? Czy pomimo cofnięcia zaklęcia jego efekt mógł się utrzymywać? Albo pozostawić po sobie jakiś ślad? Była to wiedza niezwykle istotna, jeśli planował wykorzystywać transmutację do długotrwałych projektów, a kilka takowych chodziło mu od pewnego czasu po głowie. W gruncie rzeczy samo zagadnienie wpływu magii na fizyczną budowę materii szalenie go interesowało, choć w przeciwieństwie do ojca, Terry nie miał zadatków na akademika. Działalność naukowa wymagała zbyt wiele cierpliwości i skrupulatności, a on zdecydowanie był człowiekiem czynu. Odebrał od Lockiego notes i przekartkował go ponownie, tym razem uwagą, której wcześniej zabrakło. - Pomyśl. Każde ciało składa się z atomów nie? A te atomy mają między sobą wiązania.– wyciskał z pamięci podstawy nauk ścisłych – Jak ten przedmiot transmutujesz, to musisz te wiązania złamać. No bo manipulujesz przy atomach. Więc jak potem przywracasz mu pierwotną postać, to jest szansa, że te wiązania będą słabsze.– wskazał na kilka obliczeń, które potwierdzały tę jego tezę – A skoro są słabsze, to przedmiot bardziej podatny na czysto fizyczne manipulacje. Jak zgniatanie.– spojrzał na Lockiego z wypiekami na policzkach, bo zaczynał porządnie wkręcać się w temat– Pytanie brzmi, czy da się tak odtworzyć pierwotne wiązania, żeby nie straciły na trwałości? Albo, czy po pewnym czasie od cofnięcia zaklęcia ich trwałość się… no nie wiem, regeneruje? Wraca do pierwotnego stanu. Ewentualnie jak wykorzystać tę właściwość. – podsuwał coraz to nowe teorie, choć dziś zabrakłoby im czasu, by którąkolwiek z nich porządnie zweryfikować. Możliwe, że wcale nie miał racji, ale jeśli istniał choć cień szansy, że podsunął Ślizgonowi jakiś trop, to Terry gotów był uznać spotkanie za sukces. Ostatecznie nawet jeśli okazałoby się, że szesnastolatek mylił się w swoich przypuszczeniach, to nie uznałby tego czasu za zmarnowany. Koniec końców spędzał czas z Lockiem.