Wśród różnorakich budynków w Hogsmeade, ten wyróżnia się pod względem swego niepowtarzalnego klimatu. Bo gdzie indziej można w okolicy znaleźć sklep który przez cały rok otaczają tropikalne palmy? Dodatkowo budynek pomalowany jest na zielony kolor, co zupełnie odróżnia go od szarych sklepów. Kiedy przekroczysz próg tego niebanalnego sklepu, od razu poczujesz zmianę temperatury. Jest ona bowiem dostosowana do upodobań tropikalnych papparów zamieszkujących niektóre z porozstawianych wewnątrz palm. Z racji, iż są to ulubione zwierzęta właściciela, ten uznał, iż nie będzie ich zamykać w klatkach. Co za tym idzie, nigdy nie wiadomo, kiedy nad głową przeleci Ci jedna z tych dużych, oswojonych papparów. Warto tu także wspomnieć parę słów na temat samego sprzedawcy. Nanuk jest około sześćdziesięcioletnim mężczyzną o Indiańskich korzeniach, co też doskonale widać w jego rysach twarzy. Ciemna karnacja i długie czarne włosy są dla niego znakiem rozpoznawczym. Mężczyzna ten kocha zwierzęta i można by rzec, że nikt ich tak doskonale nie rozumie, jak właśnie on. Stało się to też powodem do otwarcia sklepu, w którym właśnie je mógłby sprzedawać. Przypominamy o punktowych limitach ilości posiadanych zwierząt!
Dostępne przedmioty:
► Akcesoria dla zwierząt (grzebyki, obroże itp.) ► Klatka dla wybranego zwierzaka ► Pokarm dla zwierząt ► Bahanocyd - 55g ► Magiczna siatka do łapania stworzeń wodnych - 65g ► Magiczna siatka do łapania stworzeń lądowych - 65g ► Magiczna siatka do łapania stworzeń podniebnych - 65g ► Rękawice ze skóry węża morskiego - 120g ► Łańcuch Scamandera - 200g
Zwierzęta oznaczone * uznawane są za trudnodostępne – aby je kupić, należy rzucić kostką.
Spoiler:
1, 2 - Sprzedawca patrzy na ciebie nieufnie i zdaje się zbywać wszystkie pytania dotyczące stworzenia, które chcesz kupić. W końcu próbujesz zdobyć informacje bardziej natarczywie, a mężczyzna peszy się i oznajmia, że nigdy nie było tu takich zwierząt. 3, 4 - Nie ma żadnego problemu! Sprzedawca wszystko ci wyjaśnia, daje mnóstwo rad i oczywiście, dokonujesz zakupu. Możesz wrócić do domu z nowym pupilem! 5, 6 - Hm… Nie, chyba nie ma tutaj takich stworzeń… Sprzedawca z tajemniczym uśmieszkiem odmawia, chociaż wcale nie próbuje cię zbyć. Rzuca dziwnymi aluzjami, które jedynie podsycają twoją ciekawość. Ostatecznie okazuje się, że tego zwierzęcia nie ma akurat teraz – możesz spróbować innym razem.
Spodziewał się @Emily Rowle, chociaż chyba trochę czekał na jakiś list z jej strony. Mefisto należał do osób, które nie przywiązywały zbyt wielkiej wagi do tworzenia harmonogramów dnia - działał często spontanicznie, pod wpływem impulsu. Ten spryt i zaradność godna wychowanka Slytherinu to była tylko taka bajeczka, która kilkukrotnie spełniła się bez większych podstaw. W rzeczywistości Nox niepilnowany najchętniej podejmowałby całą masę głupich decyzji. Przynajmniej Emily miała na tyle dużo szczęścia, że kiedy już bez zapowiedzi przyszła do menażerii u Nanuka, to faktycznie trafiła w godziny pracy tego studenta, którego szukała. Mefistofeles przed chwilą skończył sprzątać u królików i nie miał teraz nic konkretnego do roboty, więc od razu przeniósł całą uwagę na zbliżającą się Ślizgonkę. Uśmiechnął się lekko na jej słowa, doskonale znając tę pewność w głosie. - Pewnie... Tylko jeszcze z nim nie wychodź - zażartował, wyjmując zaraz upragnionego zwierzaka i ostrożnie przekazując go dziewczynie. Szczurek był przesłodki i bardzo kontaktowy; zaraz wczepił się w blondynkę swoimi malutkimi pazurkami, czujnie próbując rozeznać się w sytuacji. Mefisto zaś jedynie subtelnie ją kontrolował. Jak to jest, że Rowle przychodziła do niego znowu tuż przed pełnią? Czekała, aż będzie osłabiony? Okrutne... Zamyślił się i przez to niezbyt początkowo zrozumiał pytanie o dyrektorkę. Dopiero po chwili uniósł jedną brew, spoglądając z zaciekawieniem na swoją rozmówczynię. - Wbrew pozorom, całkiem ją lubię. Trochę mnie rozdrażniła bezpodstawnym szlabanem, ale większej zemsty nie planuję... już. - Chodziło o tamtą lekcję?
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Bridget zawsze cieszyła się, gdy do menażerii zaglądały twarze, które kojarzyła ze szkolnych korytarzy, bowiem mimo faktycznych chęci pomocy i obowiązków, które posiadała jako sprzedawczyni, mogła porzucić wszelkie wyuczone formułki, oficjalny ton i porozmawiać w nieco luźniejszym tonie. Zawsze była to też okazja, by nieco pochwalić się przed znajomymi swoją wiedzą i umiejętnościami, a dziewczyna czasem bardzo tego potrzebowała, szczególnie że jej siostra była dość znana w szkole w kwestii niezwykłych umiejętności w opiece nad magicznymi stworzeniami. Obdarzyła ich uśmiechem, przenosząc spojrzenie raz na Liama, raz na Neirina, aż ten pierwszy zdominował konwersację i zaczął opowiadać o mugolskich tradycjach świątecznych. Zamrugała kilkakrotnie oczami, robiąc nieco zaskoczoną minę wyborem tematu, jednak mimo wszystko okazała swoje zainteresowanie, jako że o obrzędach w niemagicznym świecie wiedziała tyle co nic. - Jajek? Ale jakich jajek? - spytała w pierwszej chwili, gdy w jej umyśle zaczęła przewijać się cała lista stworzeń jajorodnych. W międzyczasie skinęła Neirinowi w odpowiedzi na cichutkie "hej", które jej posłał. Zawsze wydawał się nieco wycofany. - Nie, nie słyszałam o tym. Fascynujące! I co się potem robi z tymi jajkami? To jakiś konkurs? Zbiera się na czas, kto więcej? - dopytywała, zerkając na rudego Puchona, który powinien być w tej dziedzinie ekspertem, jako że sam się w takową grę bawił. - U mnie jakoś leci - odparła, wzruszając ramionami i wygładzając w międzyczasie bluzkę. - Dzisiaj trochę mi się dłuży, więc fajnie, że wpadliście! Przynajmniej przez moment nie będę się nudziła - dodała z uśmiechem. Wysłuchała kolejnej wypowiedzi Liama z nieco śmieszną miną, próbując wyłapać i poukładać w logiczny obraz wszystkie informacje, którymi ją zarzucił. Kruk, kot, drugi kruk, traszka, wąż... Wąż? Spojrzała na Neirina z pewną dozą niezrozumienia, bowiem dopiero co była mowa o ptakach, a nagle Puchon wykazał zainteresowanie gadem. Bridget powiodła wzrokiem w kierunku wskazanym przez rudzielca, zatrzymując go na czarno-niebieskim wężu. - Pończosznik - odparła w pierwszej chwili. - Z tego co wiem, nie jest jadowity. Jest wężem naziemnym, ale zamieszkuje tereny podmokłe, żywi się rybami i płazami. Ten jest młody, więc ma nieco bardziej urozmaiconą dietę. Żyją do 20 lat i są bardzo aktywne, co chyba widać. Reszta jego gadzich kolegów o tej godzinie tylko leży, a on urządza harce - dodała później, po czym uśmiechnęła się do Neirina. - Chciałbyś wiedzieć coś jeszcze? Nie wiem, czy wąż będzie dobrym towarzyszem dla kruka - rzekła jeszcze, oczywiście w żartach. Jedną nogą była już gotowa, by ruszyć w kierunku kruków.
Naprawdę lubiła zwierzęta i kochała spędzać czas w ich obecności. Dlatego to miejsce było niczym prawdziwy raj - pomimo czającego się gdzieś w rogu pająka od którego trzymała się z daleka. Wszystkie inne stworzonka oglądała z ochotą, a większość bez problemu wzięłaby na ręce. Dlatego przekraczając próg jej spojrzenie przyciągało absolutnie wszystko co urocze i kolorowe. Przyszła tu jednak w konkretnym celu, kupić to co planowała, czyli małego szczura. Kiedy chłopak pozwolił jej wziąć go na ręce od razu z entuzjazmem przejęła małego. - Niczego nie mogę obiecać - odparła, kiedy poczuła dotyk miękkiego futerka. Ledwo go dotknęła i już poczuła taką wieź, że nie wyobrażała sobie wyjść stąd bez zakupu. Opuszkiem palca zaczęła delikatnie głaskać jego główkę. - Jest naprawdę piękny - stwierdziła największą oczywistość. Przez chwilę cała jej uwaga była poświęcona zwierzęciu, jednak zaraz wróciła myślami do tamtej lekcji. Trudno się było dziwić, to naprawdę było nietypowe. - Bezpodstawnym szlabanem? - uniosła brew, patrząc na niego. Emily oczywiście pomyślała o tym, który chłopak dostał na lekcji i którego absolutnie nie uważała za bezpodstawny. Wręcz przeciwnie, podziwiała dyrektorkę za te pokłady cierpliwości, które musiała wtedy zużyć. Nie miała pojęcia, że to między innymi broszka Noxa go uratowała. Co dziwne, na Rowle ona nigdy nie działała w ten sposób. - Kłóciłabym się z tym - odchrząknęła.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Doskonale rozumiał fascynację zwierzętami. Mefisto był fanem zarówno tych bardziej udomowionych, jak i dzikich; trzeba przyznać, że sporo czasu poświęcał studiowaniu zachowań stworzeń niebezpiecznych. Nawet wspominał kiedyś na zajęciach nowego nauczyciela Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami, że jakoś łatwiej mu się nad nimi pochylać, bo sam się do tych groźnych bestyjek zalicza - przynajmniej czasem. W zwykłe dni nie stanowił aż tak ogromnego zagrożenia, jedynie odrobinę różniąc się od swoich znajomych. W końcu ugryzienie nawet w tej postaci mogło trochę uprzykrzyć życie. Obserwował zarówno szczurka, jak i Emily. Nie to, że jej nie ufał; zwyczajnie wolał kontrolować sytuację zapoznawania się z maluchem. Ten wydawał się być jednak zachwycony pieszczotami oferowanymi przez Ślizgonkę, a ciekawskie spojrzenie rzucane na menażerię nie zwiastowało kłopotów. - Właściwie, czemu szczur? - Zainteresował się, chcąc wybadać czy Rowle rzeczywiście posiada jakąś wiedzę i nie jest to błaha zachcianka. Raczej nie chodziło o sam w sobie wygląd, ale Mefisto tak czy inaczej gotów był zachwalać te słodkie pupile. - Ach, mówię o innym. Ten był całkiem zamierzony - uśmiechnął się i puścił blondynce oko. Coś czuł, że ma do niego jakieś konkretniejsze pytanie, które głupio było jej wypowiedzieć na głos. Wbrew pozorom Nox nie gryzł, a znacznie bardziej cenił bezpośredniość niż jakieś owijanie w bawełnę. Wyjął z szafki niewielką paczkę z ziarnami słonecznika, by podsunąć je Emily; a, niech jeszcze zdobędzie serce gryzonia poprzez poczęstowanie go smakołykami...
Nie miała pojęcia, czemu zdecydowała się akurat na to zwierzę. W zasadzie zawsze chciała mieć kota - ich charakter bardzo jej odpowiadał, bywały kapryśne, ale wydawały się mieć własną osobowość i zawsze chodziły swoimi ścieżkami, na co ślizgonka patrzyła bardzo przychylnie. A jednak ostatecznie zdecydowała się na szczura. W zasadzie było ku temu sporo powodów. W końcu to były naprawdę inteligentne zwierzęta, bystre i pełne uroku. Nie potrafiła do końca uzasadnić tej decyzji, ale była gotowa na opiekę nad stworzeniem. Nie było one też aż tak angażujące, chociaż oczywiście trzeba było zadbać o wszystkie jego potrzeby i zapewnić mu towarzystwo. - Zawsze chciałam jakieś zwierzę. A one... mają coś w sobie. Inteligentne stworzenia - stwierdziła, głaszcząc szczura. Ciekawa była reakcji rodziny, jak wróci do domu z tym małym. W zasadzie oni nigdy nie mieli żadnego zwierzątka, nad czym dziewczyna naprawdę ubolewała. Była pewna, że jej bracia również się w nim zakochają. W końcu w tych oczkach trudno było się nie zatopić. Zamierzony? Czyli jednak to dziwne zachowanie było przemyślane? Spojrzała na niego trochę zaskoczona. Jak miała o czymś takim mówić bezpośrednio... - To było... trochę zaskakujące. Spotykasz się z Neirinem? - zapytała zaciekawiona. Nie, żeby bycie parą usprawiedliwiało takie przedstawienie, ale chociaż trochę poukładałoby sytuację w głowie ślizgonki. Emily była w takich kwestiach bardzo niewinna i zagubiona, dlatego ze szczególnym szokiem przyglądała się całej sytuacji. Czy to było zbyt bezpośrednie pytanie? No cóż...
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Mefistofeles co chwilę wpadał na pomysł przygarnięcia kolejnego zwierzaka i tylko resztki rozsądku ratowały jego mieszkanie od zmiany w ogród zoologiczny. Uparcie twierdził, że nie ma wystarczająco dużo czasu, biorąc pod uwagę studia i dwie prace, z czego jedna potrafiła go wyciągnąć z domu o durnej godzinie. Dodatkowo niezbyt wierzył w to, że rzeczywiście ma ludzi, którzy w razie czego mogliby mu pomóc z opieką nad jakimiś stworzonkami. Niby Liam zajął się Litką podczas choroby Ślizgona, ale... cóż, też kiepsko tak kogoś wykorzystywać. Rozumiał jednak zafiksowanie się na punkcie jednego zwierzaka i z uśmiechem pokiwał głową na krótkie wyjaśnienia Emily. - Czyli nie miałaś nigdy żadnego zwierzaka? Myślę, że szczur to dobry początek - przyznał. Nie był to pies czy psidwak, z którymi trzeba było ciągle wychodzić; nie był to też kuguchar z ostrymi pazurami i nieznośnymi humorkami. Szczurki były kochane i, tak jak blondynka zauważyła, inteligentne. Nawet nie dopytywał co do rodziny, zakładając, że Emily wszystko przemyślała i nie zamierzała robić wszystkim ogromnej i być może nieprzyjemnej niespodzianki. - Wpadłem na Neirina w Dolinie Godryka - zaczął, a następnie zaśmiał się na jej pytanie. W końcu bezpośrednie! - I mieliśmy tam mało przyjemne spotkanie z trollami... W każdym razie, Bennett wlepiła mi szlaban za "podżeganie do zachowań niebezpiecznych" - no dobra, to może w pełni nie wyjaśniało wskakiwania Puchonowi na kolana... ale trochę tłumaczyło kwestię drażnienia dyrektorki. Nox przeczesał palcami włosy i oparł się ramieniem o pobliską szafę. - Ale nie, nie spotykamy się. To była tylko scenka na przetestowanie nerwów Bennett. - Chwilę milczał, po czym dodał jeszcze jedno sprostowanie. - I chyba wszystkich w tamtej klasie. Jeszcze jakieś pytania o moje życie miłosne, czy chcesz zobaczyć klatki dla malucha?
Podczas gdy @Mefistofeles E. A. Nox zajmował się @Emily Rowle, do menażerii weszła starsza kobieta z ładnym, puszystym kugucharem, który jednak nie znajdował się w odpowiednim na tę okazję transporterze. Nowa klientka usadziła swojego opatrzonego w obróżkę i smycz pupila na ladzie, nie pytając nawet o pozwolenie. Mefisto, idąc za głosem rozsądku, wolał pozostawić na kilka chwil samą Emily, wierząc, że akurat Ślizgonka nie wywoła jakiejś katastrofy. Od razu zauważył, że ani kuguchar, ani jego właścicielka go nie polubili - może dla kota za bardzo pachniałpsem wilkiem, ją zaś odstraszyły tatuaże? Klientka nie miała jednak wyboru w kwestii sprzedawców. Kobieta od razu także zapewniła, że zwierzak jest już starszy, nieskory do psot i w ogóle to nie ma powodu do niepokoju, bo towarzyszy jej na wszystkich zakupach. Jakby chcąc to udowodnić, kot grzecznie siedział, oblizując sobie łapki, niemal ze znudzeniem. Mefisto wdał się więc z kobietą w rozmowę o najlepszych odżywkach do sierści. To był błąd, bo kiedy tylko spuścił z kuguchara wzrok, on zaczął interesować się ogromem różnorodnych przedmiotów na ladzie. Najbardziej spodobały mu się chyba zabawki z piórkami... Nox nawet się nie zorientował, kiedy koci instynkt przeważył nad rzekomym spokojnym charakterem, a na podłogę rozsypały się zabawki i smakołyki. To jednak nie koniec, bo w oko kuguchara wpadł mały szczurek w rękach Emily...
MEFISTO
1,2 - kiedy tylko słyszysz huk przedmiotów, reagujesz bardzo szybko. Łapiesz zwierzaka mało delikatnie, przez co pazurki przeorują Twój policzek. Czymże jest jednak taka rana bojowa, wobec uratowania sytuacji? Nie masz jednak, co liczyć na zadośćuczynienie, bo kobieta twierdzi, że ktoś musiał przestraszyć jej pupilka. Nie masz siły się kłócić, a skoro nic nie zostało zniszczone, po prostu wypraszasz ją ze sklepu. 3,4 - nie masz za bardzo jak zareagować, bo akurat w Twoich rękach znajdują się różne opakowania, których wolałbyś nie uszkodzić. Możesz tylko obserwować, jak kuguchar szykuje się do kolejnego skoku... Ale na szczęście smyczka zaplątuje się i uniemożliwia kotu przypuszczenie ataku. Sytuacja zostaje opanowana, a Ty otrzymujesz 25 galeonów na pokrycie ewentualnych szkód. 5,6 - zamiast łapać kuguchara, chcesz odwrócić jego uwagę. Wołasz do niego głosem nieznoszącym sprzeciwu, dodatkowo poświęcając jedną puszkę jedzenia. Zwierzak przez chwilę się waha, ale łatwa zdobycz chyba jest dla niego atrakcyjniejsza. Jest to wyjątkowo mądre podejście, które nie wyrządza więcej szkód. Dostajesz 1 punkt z ONMS.
EMILY (niezależnie od działań Mefisto)
1,2,3 - szczurek w Twoich rękach najwyraźniej czuje się bardzo bezpiecznie - nie próbuje uciec, a jedynie trochę bardziej chowa się w Twoim rękawie, przestraszony hałasem. To chyba dostateczny znak, że teraz musisz go kupić? 4,5,6- niestety szczurek bardzo się przestraszył i zaczyna Ci się wyrywać z rąk. Być może nawet Cię ugryzł? Pozwalasz mu uciec, nie chcąc zrobić mu krzywdy. Znalezieniem szczurka zajmiecie się dopiero, kiedy klientka z kotem opuści sklep. Oboje rzucacie kostkami, ich suma daje efekt poszukiwań. 1-6 - nie udaje Wam się zwabić szczurka, pomimo że przetrząsacie całą menażerię. Nie reaguje nawet na ziarenka słonecznika. Pozostaje Wam chyba się z tym pogodzić. Prawdopodobnie stworzonko musiało znaleźć jakąś szparę i wydostać się ze sklepu. Nie mniej, ktoś i tak musi za niego zapłacić 16 galeonów. 7-12 - kiedy tylko wszystko się uspokaja, szczurek bardzo chętnie wychyla nosek spod jednej z półek. Wasza pierwsza wspólna przygoda została odhaczona. I oby takich jak najwięcej!
Była zapatrzona w stworzenie. Nie rozumiała czemu w jej domu nigdy nie było żadnego zwierzęcia, ale najwyższy czas to było zmienić. Zresztą to miał być jej szczur, zamierzała opiekować się nim na pełny etat, chociaż domyślała się, że kiedy tylko jej bracia zawieszą na nim spojrzenie mały całkowicie skradnie im serce. Kto by się mu oparł, prawda? Głaskała go spokojnie i pokiwała głowa. - Tak, jakoś nigdy żadnego nie przygarnęliśmy. Chociaż ja oczywiście przekonywałam... kocham koty i w zasadzie na to zawsze wszystkich namawiałam, ale ten szczur całkowicie skradł moje serce. No i na pewno będzie trochę łatwiej się nim zaopiekować, tak na początek - przyznała, uśmiechając się lekko. Wysłuchała krótkiego streszczenia chłopaka i trochę rozjaśniło jej się w głowie. Czyli to wszystko było ustawione pod dyrektorkę, chcieli ją zdenerwować. Cóż, ryzykowny pomysł. Trochę zarumieniła się na ostatnie pytanie. Czyli jednak brzmiała wścibsko? Przegryzła wargę i pokręciła głową szybko. - Już żadnych. Chcę zobaczyć... - zaczęła i nagle do pomieszczenia weszła jakaś kobieta z kugucharem. Od razu trochę ją to zaniepokoiło, szczególnie, kiedy pani bez zastanowienia, a przede wszystkim bez pytania położyła zwierzę na ladzie. To wydawało się być ryzykowne, szczególnie, że ślizgonka miała szczura na rękach. Oby nie wzbudził on w nim wielkiego zainteresowanie. Kiedy Nox ją na chwilę zostawił złapała zwierzę trochę mocniej, żeby przypadkiem nie zwiało jej z ręki. Jak się okazało, nie było to konieczne. Maleństwo nawet nie próbowało uciec z rąk dziewczyny, wtuliło się w nią mocniej i schowało w rękawie. To był naprawdę słodki widok, który rozczulił dziewczynę. Jeżeli miała do tej pory jakieś wątpliwości - wszystkie zostały rozwiane. Już zaczynała odczuwać więź z małym.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
- O, koty też polecam. Chociaż moja to prawdziwy diabeł - pokręcił lekko głową z rozbawieniem, odruchowo chowając ręce bardziej za siebie, żeby Emily nie zauważyła szram (spowodowanych nie tylko przez złośliwą kotkę...). Temat szczurka jakoś płynnie im przechodził w zwykłą rozmowę, ale Mefistofelesa całkiem to cieszyło; rozumiał to w ten sposób, że Rowle po prostu była już zdecydowana i nie potrzebowała wielkiego namawiania. Taki klient to skarb... Ślizgonowi aż błysnęło w oczach rozbawienie, kiedy dostrzegł rumieńce wypływające jego rozmówczyni na twarz. - A szkoda, mam świetne opowieści - zapewnił ją, również odwracając głowę w stronę wejścia. Powitał uprzejmym "dzień dobry" nową klientkę, z odrobiną niepokoju spoglądając na jej kuguchara. Miał wrażenie, że nie został odebrany zbyt pozytywnie... Miał nawet na wszelki wypadek zabrać szczurka, by zwierzę w przypływie paniki nie podrapało przyszłej właścicielki, ale ostatecznie postanowił zrobić z tego próbę dla Em. - Zaczekasz chwilkę? Masz tu ziarna, jakbyś chciała go jeszcze nakarmić - dodał w stronę uczennicy, po czym podszedł do lady. Wdał się w spokojną rozmowę z właścicielką rozglądającego się ciekawsko kuguchara; nie ufał jej do końca w kwestii jego spokojnej natury, ale opowiadał o odżywkach do sierści i próbował dobrać coś, czego czarownica z miejsca by nie odrzuciła. Odwrócił się tylko na chwilę, szukając jednego produktu, gdy usłyszał jak na podłogę lecą starannie poukładane zabawki. Gdy Mefisto odnalazł go czujnym spojrzeniem, był już świadkiem małego polowania na szczurka trzymanego przez Rowle. - O ty bestio... - mruknął z niedowierzaniem. Ślizgonka nie panikowała, zatem szczurek chyba też nie; zresztą, Mefisto dość szybko zareagował, otwierając puszkę z pokarmem dla kugucharów i cicho nawołując psotnika. Najwyraźniej zapach gotowego jedzenia był bardziej kuszący niż biednego szczurka, bo kuguchar wrócił, najadł się i zaraz został zabrany przez prawowitą właścicielkę. I czarownica nawet wzięła jedną odżywkę! - Żyjecie? - Zagadnął, wyrzucając pustą puszkę i podchodząc do Emily, zanim jeszcze zabrał się za sprzątanie zabawek z podłogi.
Zdawała sobie sprawę, że koty bywają kapryśne, ale absolutnie jej to nie odrzucało. Wydawało jej się wręcz, że dodaje im uroku i w jej oczach stawały się jeszcze ciekawsze. Jednak tym razem całą swoją uwagę koncentrowała na szczurze, który rozkochiwał ją w sobie coraz bardziej. Emily wykazywała spore zainteresowanie innymi, ale starała się z tym nie afiszować. Mimo wszystko czasami chęć podpytywania była silniejsza od niej. Dlatego właśnie teraz z takim zaciekawieniem wybadała temat, ale chyba chłopak nie był z tego powodu specjalnie niezadowolony. Dostrzegła jego lekkie rozbawienie na jej zawstydzenie i posłała mu znaczące spojrzenie. Te czerwone policzki to przecież tylko i wyłącznie gorąco. Chyba oczywiste? - O, dzięki - odparła - zaczęła częstować małe stworzonko. Dalsze wydarzenia utwierdziły ją w przekonaniu, że wszystko jest w porządku i zwierzę z łatwością się do niej przekona. Kiedy Nox do nich wrócił pokiwała głową. - Tak. Chyba zyskałam jego sympatię, bo schował mi się w rękawie - stwierdziła rozczulona.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Trzeba przyznać, że w menażerii często panował niemały chaos. Zwierzaki potrafiły nieźle nabroić, a jeśli znalazło się ich odpowiednio dużo... cóż, różne rzeczy się działy. Mefisto z ręką na sercu mógł przyznać, że to była zwykła sytuacja, którą nawet się nie przejął. Szkoda tylko, że nie udało mu się wcisnąć tamtej starszej czarownicy większej ilości produktów... no i spadło mu na głowę sprzątanie, a planował wyrwać się z pracy trochę wcześniej. Coś nie miał szczęścia. W końcu mógł przenieść więcej uwagi na blondynkę, zabawki dla kotów pozostawiając sobie na później. Teraz tylko starał się niczego nie zdeptać, kiedy sprawdzał czy u Emily i jej nowego pupila wszystko w porządku. Uśmiechnął się ciepło, delikatnie klepiąc dziewczynę po ramieniu z niejakim uznaniem. Potem pociągnął ją w kąt sklepu, żeby jednak zaprezentować te wszystkie klatki. Naopowiadał się przy okazji jak odpowiednio zajmować się szczurkiem, dobrał klatkę i wszystkie niezbędne akcesoria, a potem pomógł Emily ulokować tam zwierzaka. Wycenił jej też to wszystko na 36 galeonów - 16 za zwierzaka i, niestety, aż 20 za klatkę. O diecie się nagadał jak głupi, zatem już w gestii Rowle leżało, czy chce kupić specjalną karmę będącą mieszaniną różnych ziaren, czy może woli sama kombinować. - No i wiesz, w razie czego łap mnie jeszcze, albo pisz - dodał na sam koniec. Nie miał pojęcia jakim cudem ta jasnowłosa Ślizgonka przestała w jego oczach być irytującym dzieckiem, ale jakoś jej towarzystwo tak mu nie przeszkadzało... No dobra, może nawet je lubił. Gdy wyszła, zabrał się od razu za sprzątanie, żeby nie siedzieć po nocy w menażerii. Udało mu się to ogarnąć całkiem szybko - potem jeszcze rutynowe sprawdzenie, czy wszystko w porządku, no i tyle.
Zazwyczaj - nieczęsto (i niezbyt chętnie) zjawiał się w owym sklepie. Odstraszał mężczyznę hałas - stwarzany przez młodociane zwierzęta - oczekujących na właścicieli, przyszłych, nierozłącznych pupili, mieszający się oczywiście z niezbyt przyjemną wonią jedzenia i ekskrementów. Nie zjawiał się z ciekawości, nie zjawiał się też z zachwytu - jedynym powodem był obowiązek karmienia (i tak niewdzięcznego) Krebsa. Zdradziecka sowa tym razem - mogła jednakże liczyć na pełną miskę w swej klatce; Daniel Bergmann zagościł z kompletnie innego powodu. Zbliżające się urodziny przyjaciela z dzieciństwa skłaniały do otwartości - zwłaszcza, skoro ich kontakt ostatnio się niebywale polepszył, dzięki wakacjom spędzonym w obrębie Meksyku. W obliczu tak sprzyjających zdarzeń - Daniel Bergmann nie żałował odstąpienia swych galeonów; o zamiłowaniu Matthewa do zwierząt wiedział on bowiem od dawna. Przyszedł - oraz zakupił Łańcuch Scamandera, specjalnie z tej wyjątkowej okazji. Trzydzieści siedem; wiedział - kilka miesięcy temu przekroczył ową granicę.
Nareszcie. Skrupulatnie liczyłam dostępne do dyspozycji środki - w przebiegu najbliższych tygodni, ilość galeonów uległa drastycznemu zmniejszeniu. Doskwierał mi niebywale brak sowy; ostatnia - wyzionęła ptasiego ducha pod koniec szóstego roku - z kolei, obecnie nie przebywałam aż tyle w objęciach murów Hogwartu. Nie miałam ochoty specjalnie przybywać na teren zamku, dla skorzystania z sów szkolnych - mój system komunikacji epistolarnej - wobec tego - ulegał sporemu zdegradowaniu. Całe szczęście, niedawno - pomyślnie uzbierałam niezbędną do kupna kwotę. Menażeria w Hogsmeade wydawała się idealnym miejscem - niedaleko mieszkania, zaś miała barwność gatunków skrzydlatych roznosicieli poczty. Moją uwagę bezsprzecznie przykuł przedstawiciel gatunku Ciccaba huhula czyli dżunglarki zebrowanej. Kiedy go zakupiłam - nie miałam jeszcze pojęcia, jakie powinien mieć imię. Wkrótce - wszystko rozwiązało się samo.
Ostatnie wydarzenia nie należały do najprzyjemniejszych. Ledwo co wróciłeś z wakacji, a plotki rozeszły się po okolicy tak szybko, że nie miałeś nawet najświętszego spokoju. Dzieciaki niechlubnie i nieładnie wskazywały na Ciebie palcami, inne, większe, choć zdecydowanie słabsze, okazywały to w zupełnie inny sposób. Oskarżenie o ugryzieniu drugiego człowieka odcisnęło stałe piętno na Twojej osobie; a przynajmniej do czasu, kiedy sprawa zdoła ucichnąć. Spojrzenia w kamienicy, w której to mieszkałeś, skutecznie przekazywały to, co mieli mieszkańcy szczególnie na myśli - nie chcieli Cię w ogóle widzieć. Matki skutecznie zabraniały dzieciom wychodzić z domu, kiedy znajdowałeś się w okolicy, wszystko zaś wydawało się opustoszałe. Nawet proste zakupy wydawały się być zbyt sporym obciążeniem - niezbyt chętnie wydawano Ci towar, większość zaś próbowała przepędzić, gdyż skutecznie zmniejszałeś liczbę klientów. Nie zmienia to faktu, że ludzie po prostu wiedzieli swoje i nie chcieli odpuścić w przekonaniu, że likantropia jest czymś, co należy tępić, a najlepiej zabijać. Nosisz na sobie ogromne brzemienie, szkoda tylko, że tylko nieliczni są w stanie zrozumieć to, iż człowiek jest tym, kim jest - nawet jeżeli został zakwalifikowany do stworzeń magicznych. Po niezbyt długich namysłach przystąpiłeś do roboty.
1, 6 - klientów praktycznie ubyło, od kiedy plotka rozeszła się na dobre w Hogsmeade. Tylko nieliczni zdołali przyjść do miejsca, w którym pracowałeś, Nanuk zaś nie zdawał się być z tego faktu w żaden sposób zadowolony. Czekałeś i czekałeś, ale patrząc na rzeczywistość znajdującą się za szybą, każdy unikał tego miejsca i nie chciał wchodzić. Czyżby powtórka z rozrywki? Od paru dni zła passa ciążyła na Twojej dumie, zaś dzisiaj, niefortunnie, musiałeś spotkać się z niezbyt nieprzyjemnym faktem. Pierwsze zostałeś zawołany przez szefa na poważną rozmowę. Z prostych wniosków wynikło, że głównym czynnikiem, który powoduje tak niską frekwencję stałych zakupoholików, jesteś właśnie Ty - z ciężkim sumieniem na sercu zostałeś zwolniony przez właściciela, niemniej jednak na odchodne pozostawił aż 30 galeonów - w ramach przeprosin, oczywiście. Zgłoś się po nie w odpowiednim temacie.
2, 4 - długie oczekiwanie na kogokolwiek zostało przerwane przez otwarcie drzwi. Do pomieszczenia wszedł najwidoczniej starszy mężczyzna, który poprosił o kuguchara. Kto wie, być może nie był to w żaden sposób zły początek dnia, jak to przypuszczałeś? Po okazaniu licencji przez zainteresowanego klienta i jej sprawdzeniu przystąpiłeś do roboty - doskonale obeznany z tego typu magicznymi stworzeniami. Proste, niezbyt szkodliwe, mogące stać się wspaniałym towarzyszem, kiedy te zaintrygują się jakimś czarodziejem. Bzdury! O dziwo kuguchar nie jest zbyt zadowolony Twoim wtargnięciem oraz próbą pochwycenia klatki. Co gorsza, kiedy wreszcie udaje Ci się doprowadzić go do względnego porządku, kiedy to pojawił się przed starszym mężczyzną, zakłócenia magii powodują otworzenie się miejsca pobytu zwierzaka oraz jego atak. Rzuć kostką! Parzysta - udaje Ci się powstrzymać stworzenie przed zrobieniem jakiejkolwiek krzywdy klientowi, niemniej jednak sam nieźle ucierpiałeś, kiedy to starałeś się je uspokoić, ostatecznie zmuszony do użycia zaklęcia Confidus. Masz zadrapane do krwi ręce, które przydałoby się opatrzyć. Podczas tego całego popłochu mężczyzna skorzystał z Twojej nieuwagi oraz ukradł jeden z przedmiotów! Nanuk nie jest zadowolony nie tylko Twoim stanem, ale także kolejną negatywną sytuacją, która nie zadziała na korzyść menażerii. Zostaje Ci potrącone 20 galeonów z wypłaty, do tego wylatujesz z pracy, niezależnie od wytłumaczeń. Odnotuj stratę w odpowiednim temacie. Nieparzysta - kuguchar rzuca się niefortunnie na klienta, zanim jednak udało Ci się doprowadzić całokształt sytuacji, spotykasz się ze wrzaskami oraz obrazą ze strony klienta. Sam nie znajduje się w zbyt dobrym stanie, dodatkowo magiczne stworzenie widocznie ucierpiało. Nie tylko przez tak poważny błąd (nieszczęście?) wylatujesz z roboty, ale także jesteś zobowiązany do wypłacenia odszkodowania w wysokości 30 galeonów. Odnotuj stratę w odpowiednim temacie.
3, 5 - siedzisz spokojnie, pielęgnując klatki należące do zwierząt. Dzień minąłby najspokojniej, gdyby nie fakt, że po krótszej chwili do menażerii weszło dwóch podejrzanych mężczyzn, którzy niemalże natychmiastowo wyjęli różdżki. Nie widziałeś ich twarzy, były zamaskowane, co nie zmienia faktu, że stanowili znaczące zagrożenie - również postanowiłeś nie pozostać dłużnym, kiedy to rzucili na sam początek zaklęcie Relashio. Rzucone zaklęcie tarczy skutecznie odbiło atak, co nie zmienia faktu, że w pewnym momencie blat się zapalił, zaś płomienie objęły wszystko dookoła. Rzuć kostką! Nieparzysta - udaje Ci się zapanować nad niszczycielskim żywiołem za pomocą Aquamenti, co nie zmienia, że szkody nadal występowały. Wszelkie regały, na których znajdowały się drogocenne przedmioty, pospadały, posypane w drobny mak pod wpływem kolejnych zaklęć śmiałków, w tym jeden próbował użyć Corrogo. Mimo oparzeń obejmujących lewą rękę udaje Ci się zacisnąć mocno zęby oraz zakończyć ich złą passę za pomocą Expelliarmus. Nie zmienia to faktu, że nieznane osoby uciekły, pozostawiając po sobie zniszczenia - za które nie tylko przyszło Ci zapłacić, ku dobroci szefa (20 g), ale ze względu na własne bezpieczeństwo, Nanuk postanowił Cię zwolnić. Za przeprowadzony atak otrzymujesz jeden punkt do Zaklęć i OPCM - zgłoś się po niego w odpowiednim temacie! Parzysta - postanawiasz odegrać się tym samym i niefortunnie pogarszasz całą sytuację - zakłócenia nie zadziałały w żaden sposób na Twoją korzyść. Kiedy Nanuk przyszedł, zauważając kłęby czarnego dymu oraz kaszląc srodze, jest wściekły nie tylko za zniszczenia, jak również nie ma ochoty wierzyć w żadną z Twoich historii. Nie tylko jesteś poważnie poparzony, kiedy to ostatecznie razem ogarnęliście całokształt pożaru, lecz także wylatujesz z pracy oraz pozostaje Ci potrącone aż 60 galeonów z wypłaty. Odnotuj stratę w odpowiednim temacie.
______________________
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Mefisto doskonale wiedział, że nie jest w Hogsmeade mile widziany. Prawdę mówiąc, sam chętnie by miasteczko opuścił, ze względu na to jak był traktowany. Niesłuszne oskarżenia wywołały falę plotek i chociaż ostatecznie oficjalnie nie był winny postawionym mu zarzutom, to ludzi już to kompletnie nie obchodziło. Ślizgon miał nadzieję, że nikt nie będzie robił o to wielkich problemów, ale zaraz okazało się, że właściciel kamienicy nie będzie jedynym problemem. Właściwie wszędzie towarzyszyły chłopakowi krzywe spojrzenia, a najbardziej kłopotliwe było to właśnie w pracy. O ile kwestie związane z tatuażami nie uległy wielkiej zmianie (w większości tatuował znajomych lub znajomych znajomych, a akurat oni nie robili mu żadnych głupich wyrzutów. Proszę, jakie odmienne środowiska!), o tyle w menażerii jego dni zdawały się policzone. Dawał z siebie wszystko, tak jak zawsze. Mefistofeles nie zamierzał się poddać i ostatecznie podjął decyzję, że aby opuścił stanowisko, musi zostać wyrzucony. Jego podstępowanie się nie zmieniło i tylko klienci wybrzydzali, ale na to wpływu nie miał. Uśmiechał się tak samo, odpowiadał na pytania i wyjaśniał, a ze zwierzakami problemów nie było. Szkoda tylko, że jego marna licencja jedynie podsuwała Nanukowi pomysł zakończenia współpracy.. - Przepraszam - mruknął do wyjątkowo poddenerwowanego kuguchara, kiedy rzucał na niego delikatne zaklęcie Confundus. Nie lubił takiego traktowania stworzeń, ale nie miał innego wyboru - był już podrapany do krwi, a chętny kupiec czekał przy ladzie zdecydowanie za długo. Mefisto wrócił do niego, wyjaśniając charakterek zwierzaka i nie zważając na ściekającą mu po rękach krew. Gorzej, że stworzenie narobiło takiego zamieszania, że w tym wszystkim... doszło do kradzieży. Ślizgon doskonale wiedział, że to właśnie gwóźdź do jego trumny. Nanuk rzeczywiście go zwolnił, niezadowolony ze straty, którą poniosła menażeria. Mefistofeles nie kłócił się, płacąc za wyrządzone szkody. Pakował swoje rzeczy dość wolno, bo dłonie nieco miał unieruchomione przez prowizorycznie zawiązane bandaże. Chociaż wiedział, że jego zwolnienie jest nieuniknione, to i tak musiał przyznać, że zrobiło mu się odrobinę przykro; lubił tę pracę. Na ludziach nieszczególnie mu zależało, ale za to ze zwierzakami musiał się pożegnać... - Wesprę menażerię tak na zakończenie - oznajmił swojemu byłemu szefowi, wyjmując sakiewkę galeonów. Wiedział, że poradzi sobie z odejściem, ale nie da rady zostawić dwóch słodkich króliczków, które skradły jego serce... i które jakimś cudem każdy omijał. Nox zapłacił, a kiedy opuszczał menażerię, nie tylko w kieszeni było mu lżej, ale i na sercu.
Pracowała w każde dni nieparzyste, popołudniami, zaraz po zajęciach w półpodskoku przemierzając ulice Hogsmeade, szybko, szybciutko, by niczym błyskawica znaleźć się przy klatkach, terrariach i akwariach. Merlin wie, że gdyby Nanuk zaoferował jej pracę bez wynagrodzenia galeonami, przyjęłaby propozycję bez mrugnięcia okiem. Zgromadzone w menażerii gatunki, choć nieprzesadnie egzotyczne i raczej łatwiej dostępne niż stworzenia, które fascynowały ją do granic możliwości, sprawiały, że nawet widmo powoli ustępujących objawów choroby odchodziło w niepamięć. Z nieokreślonego bliżej powodu niefortunna przypadłość często dopadała ją w drodze do sklepu.
Tym razem jednak obyło się bez ubytków na zdrowiu, tak jak pisała w liście, i z promiennym uśmiechem rozciągającym kąciki ust Plum wmaszerowała do swojego miejsca pracy, z ochotą witając plączących się między wirami klatek klientów, współpracowników. Miała za zadanie zmienić jednego z nich, pozostając w sklepie do końca wieczora, już do godzin zamknięcia; choć było to porą zdecydowanie mniej popularną względem odwiedzin uczniów, Puchonka liczyła po cichu, że właśnie teraz @Matthew Alexander zdecyduje się przyjąć jej zaproszenie i odwiedzić sklep z magiczną fauną. W końcu jej list mówił wyraźnie - mam dla ciebie zwierzę, któremu nie będziesz w stanie się oprzeć. Czy przy takim obrocie spraw pozostawał jakikolwiek cień szansy na to, że uzdrowiciel zdecyduje się zwlekać z wizytą, wbrew temu, co sam nakreślił na pergaminie?
Na zapleczu szybko pozbyła się zimowej, wypchanej puchem kurtki i zamieniła ją na kolorowy sweter z wyszytymi kocimi wzorami. Grube, niezawiązane buty sięgały jej do kolan, a wyjątkowo przywdziane spodnie zdecydowanie dawno temu widziały już lepsze dni, podziurawione na kolanach. Spięła jeszcze włosy, w tak zwanym międzyczasie żegnając się z opuszczającym lokal współpracownikiem, i udała się na późnopopołudniowe dokarmianie podopiecznych witających ją pełnymi zadowolenia pomrukami, syknięciami, warknięciami i popiskiwaniem.
Wszystkie z tych stworzeń były takie piękne. Gdyby mogła, sama zabrałaby je ze sobą, do własnej paczki.
Matthew Alexander
Wiek : 43
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 181
C. szczególne : Blizny na nadgarstkach, pogodne spojrzenie, towarzystwo Euthymiusa oraz zapach wody kolońskiej.
Ile kosztuje świat? Nie wiedział, kiedy to przemierzał uliczki Hogsmeade w celu znalezienia odpowiedniego miejsca, do którego w pewien sposób został zaproszony. Ciemnobrązowe buty uderzały o płytę brudnego chodnika, przemoczonego deszczem, który od czasu do czasu zaskakiwał mieszkańców swoją niespodziewaną obecnością; iście depresyjna pogoda. Jakby nie było - sam Matthew ostatnio powoli powracał do ramion życia, w związku z czym praktycznie nie odpowiadał na listy, które otrzymywał. Niemniej jednak wiedział doskonale, że Plum Bubblegum nie napisałaby do niego bez konkretnego powodu - opuściwszy odpowiednio swój dom, pozostawiając jedynie parę cmoknięć w stronę zwierząt, które posiadał we własnym sporym terenie, postanowił ruszyć w jak najbardziej odpowiednim kierunku. Dawno nie bywał w Hogsmeade - nie było to też zbytnio jego ulubione miejsce. Pewniej czuł się na ulicach Londynu, które, mimo wszechobecnych zanieczyszczeń, zaskrobały sobie jego nieznaną wówczas sympatię. Może tak naprawdę możliwość obcowania tuż obok mugoli sprawiała, że czuł się w stolicy Wielkiej Brytanii o wiele lepiej? Sam nie wiedział, kiedy to udało mu się dostać po krótszym spacerze właśnie do miejsca, które było połączone niemalże bezpośrednio z Hogwartem. Stare dzieje, stare czasy, kim on to kiedyś był? Odziany w swój charakterystyczny ciemny płaszcz, poszukiwał Menażerii u Nanuka, w której pracowała dziewczyna - odesłał jej odpowiednio wcześniej odpowiedź zwrotną przy pomocy sowy, nad którą ostatnio zaczął sprawować opiekę. Zazwyczaj starał się unikać tego typu formy komunikacji, aczkolwiek nie miał czasami wyjścia i musiał zwyczajnie schylać się po szczątki czarodziejskiej społeczności, która to mogłaby, gdyby nie uprzedzenie do mugoli, znacznie sprawniej się komunikować. Poukładane włosy, aczkolwiek blada skóra, zdawały się powodować, że wyglądał znacznie gorzej, aczkolwiek poruszał się całkiem normalnie - kiedy wreszcie odnalazł odpowiednie miejsce, popchnął drzwi do przodu, tym samym wkraczając do miejsca, gdzie Puchonka ma do czynienia ze sporą fauną stworzeń czarodziejskich. Wcześniej wytrzepał buty, by nie narobić większego nieporządku - choć zwyczajnie w miejscu pracy często widywanej pacjentki w Świętym Mungu panowała należyta czystość. - Cześć, Plum. - powiedział głośniej, siląc się na słaby, aczkolwiek widoczny uśmiech. No tak, to był Matt. Wystarczyło uwielbiać zwierzaki, a decydował się odkryć maskę znajdującą się na jego twarzy, wiedząc, że w pewnym stopniu nie ma w żaden sposób wyczekiwać zagrożenia. Nadal jednak - nie robił tego w tak samo pełnej okazałości jak w stosunku do zwierząt. Zwróciwszy charakterystyczne tęczówki w stronę dziewczyny, wszystko wydawało się być z nią w porządku. Jakby nie było, ta choruje na tężyczkę - i miał wystarczającą ilość razy do czynienia z tą chorobą, by wiedzieć, jak ma się zachować. Zauważył jej typowe, świąteczne nastawienie - sweter w koty wydawał się być zaskakująco odpowiedni. - Jak mija praca w menażerii? Sam kiedyś myślałem, żeby obcować z magicznymi zwierzętami. - przyznał szczerze. - Ostatecznie wylądowałem w szeregach uzdrowicieli i jakoś nie narzekam, aczkolwiek nic nie zastąpi pracy ze zwierzętami. - zapytał się i dodał jak najbardziej prawdziwie. Zapewne nie wytrzymałby, gdyby któreś ze stworzeń umarło ze względu na błąd - chociaż to też zdarzało się podczas wykonywania dyżuru na oddziale urazów magizoologicznych.
Niosące się cichym, delikatnym echem brzmienie stawianych kroków wchodzącego klienta, niknące gdzieś pośród świergotu zwierząt. Brak błota pozostawionego na podłodze, które tak bardzo trapiło tego popołudnia ulice Hogsmeade. I w końcu dźwięk znajomego głosu, dochodzący zza pleców. Trzymając w rękach półprzezroczysty pojemnik z karmą - którą, swoją drogą, zawsze rozdysponowywała za pomocą własnych gestów aniżeli magii, nie tyle przez zakłócenia, co miłość do fizycznego obcowania z uroczą fauną - Puchonka błyskawicznie obróciła się na pięcie i posłała wchodzącemu do sklepu uzdrowicielowi jeden ze swych najbardziej promiennych uśmiechów. A jednak przyszedł. A jednak się skusił, nie wytrzymał, pragnął poznać swojego nowego przyjaciela, nowego podopiecznego. Jej duch niemalże wyrywał się z ciała, gnany tak nieprzejednaną radością, gdy Plum odłożyła na jedną z półek naczynko, ku tragedii puszków pigmejskich.
- Matt! Ale trafiłeś, dopiero co przyszłam - powitała go w odpowiedzi, podchodząc do mężczyzny i zamykając jego dłoń w swoich obu, kruchych, delikatnych, gdzieniegdzie podrapanych wcześniejszymi nieleczonymi eskapadami. Uścisk trwał krótko, zanim znów odsunęła się na bezpieczną odległość, nie był przesadnie mocny, ale zdecydowanie wystarczający, by zaakcentować radość, jaką sprawił jej swoją wizytą. - Trochę się cieszę, że pracujesz właśnie tam. Przecież nikt inny nie składałby mnie do kupy z taką łatwością, jak ty - dodała jeszcze, gestem zapraszając go głębiej do wnętrza menażerii.
Przesiadujące w klatkach sowy i kruki obracały z zainteresowaniem głowy, śledząc ich kroki uważnym, ptasim spojrzeniem. To samo robiły duże papugi, przecinające gamą kolorów powietrze, swobodnie przesiadując na palmowych dekoracjach lub latając nad ich głowami. Koty raz po raz opierały się łapkami o miękkie ścianki ich kojców, z letargiczną władczością domagając się od czarodzieja przysmaków, by zaskarbić sobie ich zaufanie, w akompaniamencie orkiestry stworzonej z żabiego skrzeczenia. Tylko kameleony zdawały się pozostawać absolutnie obojętnymi na pojawienie się w sklepie nieznanej im osobistości. Beznamiętnie zwisały z gałązek, skryte wśrod soczystej zieleni liści swoich królestw, lub dopasowywały się do pozostałych odcieni znalezionych w ich terrariach. To właśnie był świat zamknięty w sercu Plum, rozkwitający niczym najpiękniejszy z wiosennych kwiatów.
- Powiem ci, że praca tutaj to prawdziwe spełnienie marzeń. Te wszystkie stworzenia! Każde z nich ma inną osobowość, własne upodobania, inaczej gryzie... Niektóre tylko podgryzają, by pokazać, jak bardzo cię lubią. Wiesz. Kto się czubi, ten się lubi - wyjaśniła zatem z ekscytacją, prawdopodobnie trochę zbyt żywą, zbyt soczystą, ale tak właśnie dyktowały jej emocje, których Plum nigdy w sobie nie tłamsiła. - Jak myślisz, jakie stworzenie dla ciebie przygotowałam? - Spojrzała przez ramię na Matta, nieustannie prowadząc go dalej w stronę sekcji ze zwierzętami dostępnymi tylko za okazaniem odpowiedniej licencji. Jak to dobrze, że zaopatrzył się w takową.
Matthew Alexander
Wiek : 43
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 181
C. szczególne : Blizny na nadgarstkach, pogodne spojrzenie, towarzystwo Euthymiusa oraz zapach wody kolońskiej.
Ciekawiło go to miejsce - w szczególności pod względem tego, ile zwierząt można było zobaczyć. I zapewne, gdyby nie to, że pracuje tutaj Plum, a za wszystko trzeba zapłacić, wziąłby je ze sobą, do swojego dużego domu, w którym było tak wiele miejsca, że by je wszystkie pomieścił. Dodatkowo wcześniej by pogłaskał, wymiział, wycałował, po prostu wszystko, co powiązane jest z kontaktem z tego typu stworzeniami. Nie potrafił inaczej, a przede wszystkim nie potrafił przejść obojętnie obok zwierzaków, w wyniku czego samo przedostawanie się między kolejnymi ich skupiskami powodowało, że niczym dziecko, pozbawione wcześniej ustalonych reguł, chciał w pewnym stopniu nawiązać kontakt z kotami, a nawet sowami, które zazwyczaj preferowały samotniczy tryb życia. Tak, tak musiał wyglądać raj w oczach Matthewa - wiele zwierząt, nad którymi mógłby sprawować opiekę, a przede wszystkim czerpać radość z zapoznawania się z manufakturą ich sierści, karmienia, zapewniania im należytego schronu. Nie bez powodu przecież już jakimś cudem pojawiło się pięć kotów w jego salonie; szukające schronu, by móc przetrwać zimę, mogły właśnie liczyć na niego. Sąsiedzi nie wykazywali podobnego zainteresowania; ignorowali futrzaki, on zaś pozwalał im dotrzeć pod swoje skrzydła, otaczał należytą opieką, stając się w pewnym stopniu odpowiedzialnym. Nawet jeżeli te czworonożne stworzenia będące kuzynami lwów i tygrysów preferowały odosobnienie od człowieka i samodzielne wędrówki, wybieranie ścieżek - opieka nad nimi sprawiała mu największą przyjemność. Nie miał zamiaru wystraszyć w żaden sposób Bubblegum - co w sumie mu się udało. Zauważył jej ekspresję emocji na twarzy; wystarczyło rzucenie własnych źrenic w kierunku twarzy dziewczyny, by zdać sobie sprawę, że uczucia, którymi się otacza, są jak najbardziej szczere. Niebywała empatia czasami stawała się udręką - ostatecznie jednak potrafił z niej skorzystać w tym najbardziej odpowiednim znaczeniu. Uścisnął tak samo dłoń, która do niej należała - różnili się; ta miała bardziej delikatne dłonie, on zaś przemęczone pracą na oddziale Świętego Munga. - Intuicja. - rzucił spokojnie, czując, jak ciepłe dłonie posiada Plum. Być może posiadał zaskakująco zimne kończyny, co nie zmienia faktu, iż niedawno przecież wydostał się z chłodnego klimatu Hogsmeade do menażerii - nie powinno to zostać zatem odebrane w żaden negatywny sposób. Błyskotliwe oczy, a przede wszystkim czujne oczy zdołały zauważyć pewną niestosowność - fasadę lekko zasklepionych już ran, które były wynikiem kontaktu ze stworzeniami. - Ale mogłabyś jednak delikatnie uważać. - powiedziawszy, wyjął różdżkę z kieszeni, tym samym rzucając niewerbalnie zaklęcie. Ostatnio stał się bardziej doświadczony w stosowaniu czarów, w wyniku czego nawet nie musiał używać inkantacji - wystarczył odpowiedni ruch, by rany dzierżone przez Plum zwyczajnie zażegnać. Po tym schował przedmiot do wcześniejszego miejsca, rozglądając się dookoła. Biedne puszki pigmejskie... - Nawet gdybym nie pracował, to i tak bym poskładał. - powiedział jak najbardziej szczerze; siebie w innej dziedzinie po prostu nie widział. Od zawsze interesował się życiem ludzkim, a w szczególności tym, jak zaradzić kolejnym wypadkom, aczkolwiek ostatecznie mógł tylko i wyłącznie usuwać skutki i przywracać do zdrowia. To było w pewnym stopniu niesamowite i przerażające uczucie zarazem - odpowiedzialność za życie była zarówno darem, jak i przekleństwem. Kiedy zaś coś się nie udawało, trzeba było to bezpośrednio oznajmić. Menażeria wydawała się być po części rajem - różnorakie papużki przecinały powietrze świstem skrzydeł opierzonych przy pomocy niebywałych barw; koty leniwie rozciągały się, przeszywając go zaciekawieniem, aczkolwiek tym władczym. Sowy zaś, zaintrygowane, wykrzywiały delikatnie łebki; kameleony jako jedyne wydawały się być niewzruszone jego obecnością; puszki pigmejskie wyglądały niebywale uroczo. Czy był wystarczająco odpowiedni, by zająć się przyjacielem, nowym podopiecznym, o którym wspominała Bubblegum? Jakby nie było, miał przecież licencję - czy sprawdzi się w opiece nad stworzeniem, o którego nazwie jeszcze nie był świadom? - Stworzenia posiadają emocje, niczym ludzie. - powiedział jak najbardziej szczerze, spoglądając od czasu do czasu w stronę istot w terrariach oraz klatkach. - Jednak każde z nich jest jak najbardziej szczere. I chyba to najbardziej w nich doceniam. - zdawał się podnieść szerzej kąciki ust do góry, zaś jego głos zabrzmiał delikatnie ironicznie. Nie był zestresowany, zajmował najważniejsze uczucia, zdawał się być pewien oraz w pewien sposób zaintrygowany, co nawet można było po nim zobaczyć, jak ostrożnie przekręcił łeb - niczym zaciekawiony pies. Różnił się odrobinę od tego, jak działał w szpitalu; zazwyczaj zdawał się być robotem, posiadał odpowiedni algorytm, pełnił własną funkcję zgodnie z tym, co zostało napisane. Zwierzęta były właśnie odskocznią od tego - odstawieniem problemów, ostoją stabilności. - Wymagające licencji oraz odpowiedzialnego, odpowiedniego właściciela, który obdarzy go równie tą samą miłością, bezinteresownie... Mam rację? - zapytawszy się, jego lico przeszył szczery uśmiech, prowadzony w stronę sekcji ze stworzeniami, które wymagają odpowiednich papierków.
Być może jako jedna z nielicznych miała okazję poznać prawdziwego Matta.
Oferując mu miejsce w raju, w bezkresnym, zielonym ogrodzie tętniącym życiem niesplamionym kłamstwem, grzechem i okrutnością świata, miejsce na dryfującej po wodach oczyszczonego z brudu ludzkiego padołu arce, docierała do najbardziej skrywanych zakątków jego duszy. Tych pięknych, świetlistych, przemierzających nieboskłon niczym kometa o długim, majestatycznym ogonie; tak tajemnicza, a jednocześnie tak odległa. Bo to co piękne tak często podziwiano z odpowiedniego dystansu. To co piękne, to co ulotne, to co niedotykalne, było pięknym dla niej właśnie dlatego, że ludzie nie byli w stanie położyć nań swych brudnych, ociekających barbarzyństwem rąk. Poniekąd to właśnie widziała w uzdrowicielu, który teraz towarzyszył jej w przeprawie przez wypełniony palmami sklep. Z daleka od ram, od zasad, od sztuczności, byli tutaj razem, tylko oni i kojące serca stworzenia. Czy nie tak rodziły się właśnie najpiękniejsze przyjaźnie?
Orzechowe tęczówki zamigotały z zachwytem gdy zgrubiała tkanka tworzących się strupów znikała pod wpływem ciepła rozpościeranego przez niewypowiedziane zaklęcie. Do tej pory nawet nie zdawała sobie sprawy, ile zadrapań otrzymała podczas poprzedniej zmiany w menażerii. Nawet nie próbowała zaklejać ich plastrami, zbyt pochłonięta ekscytacją wiecznie towarzyszącą jej po pracy; zamiast tego pozwoliła im oddychać świeżym powietrzem i zasklepiać się powoli, we własnym tempie. Delikatne swędzenie i szczypanie ustąpiło tak szybko, jak zaginął po nich ślad gdy Matt zakończył bezinkantacyjne leczenie. I choć wydawało się to niemożliwe, uśmiech na ustach Plum rozszerzył się jeszcze bardziej gdy uniosła na niego wzrok, dziękując szybkim całusem pozostawionym na samym czubku jego nosa. Nie musiała nawet wspinać się na palce by tego dokonać, niższa od mężczyzny jedynie o całe dwa centymetry. Nie chcąc też wystraczyć go tak niezapowiedzianą bliskością, złożony na jego twarzy pocałunek był jedynie muśnięciem skrzydeł motyla. Niemalże niewyczuwalny, zakończony tak szybko, jak szybko zdecydowała się na jego urzeczywistnienie.
- Moglibyśmy nauczyć się od nich tak wiele, prawda? - Zgodziła się, nie wracając już do werbalnego podziękowania za przemiły, leczniczy gest. Zamiast tego jedynie kontynuowała ich wyprawę, resztkami siły woli powstrzymując skoczny dryg w sposobie jej chodu. Ach, jak ciężko było powstrzymać się od okazywania rozpierającego ją do granic wytrzymałości zachwytu! Jak ciężko było powstrzymać się od zdradzenia wszystkich szczegółów już, teraz, od razu, wręczenia mu klatki i zapewnienia, że w tym nowonaradzającym się związku chciała brać czynny udział poprzez bycie informowaną o każdym postępie w formującej się relacji. Ale nie mogła. Jeszcze nie, nie chcąc uchylać rąbka tajemnicy zbyt szybko.
- Poniekąd tak, chociaż to bardzo wymijająca odpowiedź - zauważyła sprytnie Puchonka, po czym sięgnęła po jego dłoń i splotła razem ich palce, niemalże ciągnąc uzdrowiciela za sobą w jeszcze szybszym tempie. Nie mogę się doczekać, tak bardzo nie mogę się doczekać. - Przeglądałam ostatnio rejestr otrzymanych przez menażerię zwierząt i zauważyłam, że niektóre z nich są z nami od bardzo, bardzo długiego czasu. A to nie jest zbyt dobre dla wielu gatunków. Każde z nich zasługuje na dobry dom i chociaż staramy się zapewnić im najlepszą opiekę, nigdy nie będziemy dla nich prawdziwymi właścicielami. Dlatego pomyślałam... Wiesz, od jakiegoś czasu poświęcałam im naprawdę sporo uwagi i wydaje mi się, że znalazłam stworzenie po prostu idealne dla ciebie. - Jak powiedziała, tak też zrobiła. Rozpościerająca się nieopodal druga część głównej menażerii wręcz obfitowała gatunkami, o których zwykli uczniowie i czarodzieje bez odpowiedniej licencji mogli jedynie pomarzyć.
Znajdujące się tutaj klatki i kojce były zdecydowanie większe. W swoich królestwach przesiadywały majestatyczne, rude kuguchary, gdzieś nieopodal w szczelnie zamkniętych boksach drzemały psidwaki. Salamandry wygrzewały się w tańczących płomyczkach, toksyczki pełzły swoimi śladami, pozostawiając po sobie tęczowe warstwy śluzu, a zamknięte w szklanych, przyciemnioncyh globach trzminorki zapewniały pomieszczeniu charakterystyczną, brzęczącą akustykę. Jaja Merlina, jaja Merlina, zaskrzeczał jeden z wozaków na widok wchodzącej do sali pary, drapiąc radośnie w pręciki swojej klatki. W dziale z akwariami pląsały sobie jeżanki, w łączonych wodno-lądowych terrariach biegały szczuroszczety. Tu zaczynał się raj niedostępny dla tak wielu, a jednocześnie tak chętnie eksplorowany przez Plum. Z ręką na sercu mogła przyznać, że właśnie w tym pomieszczeniu spędzała większość przerw między obsługą odwiedzających menażerię klientów i dopieszczaniu zgromadzonej fauny.
- Prawie jesteśmy - zakomunikowała Puchonka i poprowadziła swojego kompana w jeden ze skrętów między piętrzącymi się regałami ułożonymi w istny labirynt. - Osobnik, który chce cię poznać, pochodzi z Chin i jest już dość leciwy. Spędził z nami kilka lat, ale jego historia jest znacznie dłuższa. Z tego co wiem wcześniej znajdował się w prywatnej hodowli, gdzie jako jedyny z piskląt niezbyt dobrze radził sobie z procesem spalania, musiał być odpowiednio przygotowywany do tego przez poprzedniego właściciela... Który potem znudził się trefnym zwierzęciem i oddał go panu Nanukowi. Teraz na pewno zgadniesz, o jakim gatunku mówię. - W końcu zatrzymała ich oboje, odwracając się w kierunku uzdrowiciela i bezpardonowo zasłaniając mu oczy. - Gotowy?
Matthew Alexander
Wiek : 43
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 181
C. szczególne : Blizny na nadgarstkach, pogodne spojrzenie, towarzystwo Euthymiusa oraz zapach wody kolońskiej.
Ludzie zawsze wydawali mu się być zbyt... interesowni. W każdej swojej akcji, nawet proste rozpostarcie żeber, wymagali czegoś w zamian. Oczywiście, nie ma w tym niczego złego - gdyby nie fakt, że to właśnie nie było zbyt zdrowe, powodowało dostanie się toksyn do organizmu. Toksyn, które poczęły działać dopiero wtedy, gdy człowiek zaczął wymagać więcej, niż jest w stanie dać. Samolubne podejście stanowczo zbyt wielu ludzi powodowało, że Matthew się odgradzał i pozostawał w swojej bezpiecznej strefie; strefie składającej się ze zwierzaków, zwierzaków właśnie pokaleczonych przez zbyt dużą interesowność ludzką. Interesowność ta wydawała się być paliwem napędowym - dla uzdrowiciela była czymś kompletnie niezrozumiałym, pozbawionym sensu. Być może jego za duży altruizm pozwalał innym na wykorzystywanie dobroci, która w nim drzemie, co nie zmienia faktu, że przynajmniej się nie oszukiwał. Nie potrzebował żadnego powodu, żeby stanąć za kimś oraz obronić; nie potrzebował powodu, by ofiarować część pieniędzy komuś, kto ich bardziej potrzebuje. Nie potrzebował powodu, by przyjąć pod swoje ciemniejące poprzez choroby skrzydła najróżniejsze zwierzęta, nawet te, których podobno nie da się zresocjalizować. Matthew właśnie łamał te schematy, przechadzając się ścieżką wcześniej uczęszczaną przez wyjątkowo niski procent populacji. Nic więcej nie miało dla niego znaczenia - jedyne, czego wymagał, to żeby ludzie zdali sobie sprawę z tego, jak łatwo można zarazić kogoś pierwiastkiem zła. Znacznie łatwiej niż pierwiastkiem dobra. Jest to niczym dżuma - niekontrolowana, znajdująca się pod opieką wyjątkowo niedoświadczonej osoby choroba rozprzestrzeniała się z jednego ciała do drugiego, wywołując spustoszenie oraz ataki paniki. Plum nie posiadała w sobie pierwiastka zła - a przynajmniej Alexander nie zdołał go jeszcze w żaden szczególny sposób wyczuć. Nie spodziewał się żadnego gestu ze strony pracownicy menażerii, aczkolwiek pocałunek w nos, będący zaledwie muśnięciem, zdawał się w pełni przekazać to, co miała na myśli dziewczyna. Całe szczęście - Matthew nigdy nie był kimś, kto mógłby skarcić za ten czyn, w przeciwieństwie do niektórych. Jako człowiek przyjazny i spokojny, choć chorobliwie zamknięty, rzadko kiedy miał okazję na jakąkolwiek czułość ze strony jakiegokolwiek człowieka. Zdziwiło go, aczkolwiek nie posiadał żadnych złych emocji, tak samo akcja ze strony dziewczyny nie miała żadnego innego wydźwięku niż ten, który zdołał zarejestrować. Rozpoznałby to - wyjątkowa empatia połączona z intuicją wydawała się być zaskakująco potężnym narzędziem - całe szczęście, wykorzystywanym w dobrych celach, a nie dla własnego zysku. Być może to właśnie przez tę empatię, widoczną w oczach zwierząt, zdołał sobie zaskrobać ich miłość. A może Bubblegum widziała w nim tenże zalążek? - Gdyby tylko pozostali chcieli, to świat byłby znacznie... piękniejszy? Pozbawiony sztuczności, polegający na tym, co znajduje się tu i teraz. - powiedział jak najbardziej szczerze. Było to prawdziwe i bolesne zarazem, jak byt stworzeń magicznych (i nie tylko!) był bardzo często niedoceniany przez ludzi. Niektórzy traktowali ich tylko i wyłącznie jako dopełnienie wizerunku, inni zaś jako materiały do różdżek. Matthew'owi nie widziało się zabijanie drugiej istoty, choć podczas wyprawy, by przetrwać, musiał wykorzystać ostrze przeciwko jednemu z futrzaków w kolumbijskiej dżungli. Zrobił to jednak z należytym szacunkiem, co nie zmienia faktu, że wyrzuty sumienia nadal pozostawały. Podobno wołowina dobrze smakuje, bo nie zwraca się uwagi na los krowy, czyż nie? Nie wiedział mimo wszystko i wbrew wszystkiemu, co przygotowała dla niego dziewczyna o blond kosmykach; nie mógł wiedzieć. Uśmiechnął się, podniósł kąciki ust do góry, słysząc jej odpowiedź na to, co zdołał wcześniej powiedzieć. Nigdy nie zwracał uwagi na gatunek, z którym przychodziło mu do czynienia - i wybieranie zwierzęcia po tym, jaki wygląd oferuje, kojarzyło mu się tylko i wyłącznie z brakiem jakichkolwiek emocji, w pewnym stopniu pustką. Jako człowiek nastawiony przede wszystkim na uczucia, akceptował, ale kompletnie nie rozumiał dobierania się ludzi pod względem tych najmniej ważnych czynników. Nie był w stanie się zauroczyć od pierwszego wejrzenia, jak również nie potrafił sięgnąć po prymitywne zachcianki - dla niego liczyło się przede wszystkim zaufanie i dobroć. To, co robiła Plum, było czymś kompletnie normalnym - nie przeszkadzało mu to w żaden sposób, nawet jeżeli palce oplotły jego dłoń, poruszając się żwawszym krokiem w stronę tego, co najwidoczniej było powodem zaproszenia. - Gdybym mógł, to bym adoptował całą menażerię - Ty także. - stwierdziwszy jak najbardziej szczerze, podniósł brew do góry. Być może dlatego nie pracował w tego typu miejscach - za bardzo i za mocno się przywiązywał. Zwierzęta - w sumie także, kiedy odkrywał to, co zakryte dla reszty społeczeństwa. A jednak Plum mogła być jedną z tych nielicznych osób, które widziały jego dobroć bijącą na zewnątrz, mimo względnego braku ekspresji. Presja społeczeństwa wydawała się być wystarczająco odbierającym radość czynnikiem, by uchylać rąbka własnych emocji, które mogły zostać w każdej chwili wykorzystane. - Miło wiedzieć, że dbasz o zwierzęta i starasz się im zapewnić to, na co zasługują. To dobrze świadczy. - oznajmił. Tęczówki skierował na kolejne, wymagające licencji stworzenia. Psidwaki, będące odpowiednikiem mugolskich psów, wydawały się być zaskakująco przyjaznymi stworzeniami, choć wymagającymi specjalistycznej wiedzy. Kuguchary, spokrewnione z kotami, wyróżniały się nietypowym wyglądem, w przeciwieństwie do drapieżników, z którymi miał do czynienia na co dzień. Salamandry doskonale kojarzył - może nie miał z nimi zbyt dużej styczności, co nie zmienia faktu, że ich krew jest wykorzystywana jako rdzeń do różdżek o wyjątkowych właściwościach z zakresu magii leczniczej. Wylegujące się, potrafią jednak poparzyć mało doświadczonego hodowcę swoim żarem. Trzminorki również kojarzył, wytwarzające przede wszystkim substancję będącą składnikiem leku wskutek zjedzenia liści raptuśnika. Wozak, niezwykle przypominający pod względem wyglądu fretkę, uraczył ich czterema słowami - szkoda, że nie można z nim prowadzić żadnej poważniejszej dysputy. O jeżankach słyszał, aczkolwiek znajdowały się one poza zasięgiem ludzkich oczu - porywające przede wszystkim sieci z rybami. Szczuroszczety... no tak, to właśnie jeden z nich ugryzł go podczas egzaminu, aczkolwiek do niczego poważniejszego nie doszło; pomijając oblanie treści praktycznej w celu zdobycia licencji na posiadanie zwierząt niebezpiecznych. Nie dziwił się, jeżeli tutaj dziewczyna właśnie przesiadywała dłuższą część swojej pracy - choć każdy kontakt ze zwierzętami zdawał się być w pewnym stopniu błogosławieństwem. - W porządku. - odpowiedział, prowadzony i eksplorujący tereny, do których wcześniej dostępu nie miał. Z zaciekawieniem, widocznym na twarzy za pomocą oczu, wsłuchiwał się w słowa Plum, która uraczyła go garstką informacji o stworzeniu, które stanie się jego kompanem. Wiedział o tym, czuł w sercu - inaczej nie byłby tym samym Matthewem. Nie potrafił skreślić stworzenia za pomocą prostych błędów bądź komplikacji - jakby nie było, ludzie też mają pewne wady. - To jest... smutne. Smutne, że ktoś skreśla stworzenie tylko dlatego, gdyż sobie z czymś nie radzi. Nie wszyscy są przecież we wszystkim idealni - każdy ma jakieś wady oraz zalety, które jednak staramy się zaakceptować oraz zrozumieć. - mruknął jak najbardziej szczerze, pozwalając na to, by dłonie dziewczyny zakryły jego oczy. Zrobił parę odpowiednich kroków, wziął głęboki wdech; był gotowy. - Gotowy.
Gdyby tylko pozostali chcieli, to świat byłby znacznie... piękniejszy? Pozbawiony sztuczności, polegający na tym, co znajduje się tu i teraz. Taki właśnie był świat Plum. Świat, do którego dopuszczała niewielu, a do którego jeszcze mniej miało ochotę wkroczyć z sercami pełnymi empatii, miłości i szczerości. Świat, do którego wprowadzili ją dziadkowie dzięki swojemu ciepłu i szacunku do tego, co ich otacza. Świat, który kultywowała nawet w zimnych, melancholijnych murach zamku tonącego pod czerwonymi liśćmi buchającej jesieni. Nie zważała zbytnio na to, co znajdowało się poza obrębami jej królestwa. Ta krucha, efemeryczna bańka stworzona z maestrii natury była wszystkim, czego Puchonka potrzebowała od przeznaczenia i co oferowała innym, co oferowała teraz uzdrowicielowi, prowadząc go przez kolejne pomieszczenia. W pewien sposób sama była tą rzadką szczerością, której oboje poszukiwali na co dzień. Była wielkim sercem i nieposkromioną dobrocią wypaloną z wątłego szkła, gdzieniegdzie zarysowanego wadami, jakich nie brak żadnej istocie ludzkiej. Ale lubiła myśleć, że mimo wszystko zaliczała się do grona tych białych czarownic, białych czarodziejów. Nie to co Fairwynowie. O nie.
- Gdybyś ty adoptował całą menażerię, dla mnie nie zostałoby już nic oprócz palm i pajęczyn - oparła ze śmiechem, choć wiedziała, jak prawdziwym było wypowiedziane przez niego stwierdzenie. Oboje byli gatunkiem na tyle wrażliwym na piękno i cierpienie stworzeń magicznych, że bez wahania przyjęliby wszystkie ze zgromadzonych przez pana Nanuka gatunków. Problemem, w jej przypadku przynajmniej, byłoby przekonanie do tego pomysłu dziadków, a szczególnie pedantycznej babki, która nie tolerowała ani grama kurzu czy swobodnie spadającej sierści na jej drogich dywanach i meblach. Jej życie nie było przez to łatwe. W każde wakacje Plum wracała do ich domu w Dolinie Godryka ze swoimi pupilami, Duane i Caomhem, pozwalając im biegać samopas, i tylko rodzinna miłość gwarantowała jej bezpieczeństwo od patelni Susan Anne. Dziadek z kolei nie miał tyle szczęścia.
Już miała odpowiedzieć coś na jego słowa o nieodpowiedzialności wielu z właścicieli magicznych zwierząt, gdy Matthew dodał na koniec swojej wypowiedzi to jedno przepiękne słowo. Gotowy. Ostrożnie poprowadziła go zatem jeszcze kilka kroków do przodu, wolną ręką obracając przygotowaną wcześniej podpórkę stylizowaną na gałązkę, na której przesiadywał ognisty ptak, i w końcu cofnęła dłoń sprzed oczu mężczyzny. Przed nim, na swoim ulubionym miejscu, spoczywał ptak o czerwono-złotym upierzeniu, z lazurowym pasem przecinającym skrzydła. Jego brązowawy dziób był lekko zakrzywiony, w kilku miejscach zadrapany, a błękit wokół bystrych lecz zmęczonych oczu dodawał mu uroku. Jeden z pazurów jego łapek był ułamany, drugi nadłamany, lecz swoim fachowym spojrzeniem Plum mogła stwierdzić, że feniks czuł się już zdecydowanie lepiej niż kilka dni temu, gdy wdał się w raczej nieprzyjemne starcie z innym z ptaków zgromadzonych w sklepie. Był przy tym dość sporych rozmiarów, co ewidentnie wskazywało na dorosłość osobnika. Wielkimi krokami nadchodził czas, gdy po raz kolejny miał obrócić się w popiół, a Puchonka niczego nie pragnęła bardziej niż tego, by mógł przeżyć kolejną stresującą dla niego przemianę u boku kochającego go właściciela.
- Nazywam go Krwinek - wyznała, przesuwając się na bok i pozwalajac Matthew'owi lepiej przyjrzeć się zwierzęciu. Serce dudniło w klatce jej żeber niczym dzwon, ogromny, mosiężny, zupełnie tak, jakby to ona sama po raz pierwszy stawała przed stworzeniem, które było jej pisane złotymi literami fatum. A przecież to on, ach, to do niego należało pełne prawo czerpania z wszechobecnej wokół nich szczęśliwości. - Od kilku ostatnich tygodni wydaje się być zestresowany nadchodzącym spaleniem, więc nie zraź się, proszę, jeżeli będzie trochę nieufny. To przemiłe stworzenie. Bardzo sympatyczne i towarzyskie, chyba najbardziej spośród wszystkich feniksów, jakie tu mieliśmy.
___________ Rzuć kostką na reakcję feniksa! Każde 10 punktów z ONMS gwarantuje ci możliwość wykonania jednego przerzutu.
kostki:
1, 2 - Feniks pozostaje w bezruchu i przygląda ci się trochę spode łba, nieufnie, odsuwając się od ciebie jeżeli próbujesz go pogłaskać, przy okazji wydając z siebie smutny ćwir. Uważaj, bo może bardzo boleśnie dziobnąć!
3, 4 - Feniks ożywia się na twój widok i próbuje towarzysko dziobnąć cię w palec w ramach powitania. Widzisz w jego oczach ogniki zainteresowania. Kieruje dziób w stronę twoich kieszeni, szukając czegoś do jedzenia.
5, 6 - A to dopiero niespodzianka! Gdy wyciągasz dłoń w jego kierunku, feniks podrywa się ze swojego legowiska i usadawia się na twoim przedramieniu, dotykając delikatnie czubkiem dzioba twojego policzka. To zdecydowanie miłość od pierwszego wejrzenia!
Matthew Alexander
Wiek : 43
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 181
C. szczególne : Blizny na nadgarstkach, pogodne spojrzenie, towarzystwo Euthymiusa oraz zapach wody kolońskiej.
Każdy z nich kreował swój własny świat, do którego dopuszczał tylko nieliczne, godne ku temu osoby. Może nie tyle godne, co bardziej o dobrym sercu, pozbawione cząstki zła, przepełnione zaś dobrocią, choć wcale nie będącą do końca widoczną na pierwszy rzut oka. Zdawali sobie z tego sprawę, jak wiele niebezpieczeństw czyha poza strukturami ich baniek, które sami stworzyli - doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że nie wszystko jest do końca kolorowe. Starali się jednak, by ich świat był barwny, przepełniony tym, co dla większości nie jest zrozumiałe - i głównie dlatego dzielenie wzajemnej pasji spowodowało, że empatia Matthewa wyczuła bijącą ze strony Puchonki dobroć. Byli z tych samych domów, pozbawieni być może cech innych ugrupowań, aczkolwiek na swój sposób wyjątkowi. Do tego świata wprowadził go ojciec, a delikatności nauczyła matka, która nie przejawiała żadnych negatywnych emocji. Wszystko jednak ma swój początek oraz koniec - w wyniku czego pewnego dnia rodzicielka nie powróciła. Bezkresne podróże zakończyły się ostatecznie otrzymaniem tytułu ucznia, a następnie przybraniem rangi studenta; pozostawiony sam sobie, zbyt wielu osób do zwierzania się z własnych problemów nie miał. Ostatnio zaś jego świat przepełnił się szarością, brakiem ciepła barw, które zazwyczaj pozostawały poza zasięgiem ludzkiej dłoni. Mało kto wiedział o tym, jak nietypowe wnętrze skrywa w sobie uzdrowiciel - gdyż ludzie zazwyczaj starali się psuć wszystko, co zbudował. Wpuszczał do niego przede wszystkim zwierzęta - zwierzęta, które potrzebowały jego pomocy, a następnie stawały się samodzielnymi bytami, ale nie chciały opuszczać. Nie potrafiłby postąpić jak Fairwynowie - odebrać wolność, wykorzystać jakąkolwiek część ciała do stworzenia różdżek o wyjątkowej mocy; nie było mu to potrzebne w żaden szczególny sposób. Czy było go stać na wynalazek ze strony rodu o niezbyt pewnej reputacji? Owszem. Ale to wiązałoby się z zerwaniem reguł, które od dawna kierowały jego życiem. - Otworzyłbym chyba wówczas własną menażerię, chociaż raczej bym żadnego stworzenia nie sprzedał.- odpowiedziawszy jak najbardziej szczerze, rzucił równie prawdziwym uśmiechem w jej stronę. Obydwoje zdawali się żyć w podobny sposób, a przede wszystkim interesować tym samym; każdy z nich chciał jak najlepiej, aczkolwiek czasami bezsilność dawała się we znaki. Całe szczęście - Matthew mieszkał sam, tudzież mógł posiadać dowolną ilość zwierząt, gdyż nikt nie narzekał. Nieliczni chcieli go odwiedzać - był w ich oczach dziwakiem. Dziwakiem, przybłędą, posiadał nietypowe, niedopuszczalne społecznie zachowania. Miejsca i tak było wystarczająco za dużo - jeżeli zaś posiada on jakąkolwiek możliwość zapewnienia godnego bytu stworzeniom odrzuconym oraz zapomnianym, dlaczego ma siedzieć z założonymi rękoma i bezczynnie czekać? Pozwolił sobą poprowadzić do przodu - nie przeszkadzało mu to w żaden szczególny sposób. Był zaintrygowany, choć ewidentnie - spotkanie ze zwierzęciem wiązało się w pewnym stopniu z niepewnością. Jak się zachowa? Jaka będzie jego reakcja? Czy go polubi? Tak wiele pytań, a zaskakująco mało odpowiedzi, kiedy to stawiał ostrożnie kolejne kroki. Zbyt długo na zobaczenie feniksa nie musiał czekać - kiwnięciem głową podziękował Plum zapoznając się powoli i ostrożnie z całokształtem ognistego ptaka. Zaskakujące było to, jak wyglądał - nigdy wcześniej nie miał okazji go widzieć w tak pełnej okazałości. Ogniste pióra, turkusowy pas przeszywający skrzydła, delikatnie porysowany dziób oraz zmęczone, aczkolwiek bystre oczy przeszywające sylwetkę. Był dorosłym osobnikiem - zaskakująco przepięknym, mimo pewnych nieścisłości w sprawie pazurów, które zdawały się być wynikiem bójki, o której Matthew nie był świadom. Jak można odrzucać takie stworzenia? Dlaczego, dlaczego to musi iść w kierunku irracjonalności związanej z opieką? Błękit tęczówek uspokoił go - czyżby rzeczywiście feniks dawał w pewnym stopniu ulgę? Nie wiedział. - Ciekawe imię. - przyznał jak najbardziej szczerze, tudzież to mu się bardziej kojarzyło ze sprawami uzdrowicielskimi, aczkolwiek tego nie wypomniał w żaden szczególny sposób. Przyjrzał się dokładniej, zapoznając z manufakturą niezwykłości magicznego stworzenia - tylko nieliczni byli gotowi na to, by je oswoić. Czy jednak on mógł? Czy mógł zaskrobać sobie zaufanie ognistego ptaka? Wbrew pozorom nie bez powodu to właśnie Plum wybrała go na kogoś, kto stanie się przyjacielem zwierzęcia o niebywałych właściwościach. - Rozumiem to doskonale, sam bym w pewnym stopniu reagował podobnie. Zapewne nie chodzi tutaj tylko o sam fakt spalania - lecz to, jakie uczucia się z tym wiązały. - powiedziawszy, skupił przez chwilę tęczówki na Bubblegum. - Chciał spełnić oczekiwania poprzedniego właściciela, zdając sobie sprawę z tego, że ten proces nie bywa dla niego zbyt litościwy. Może z tym wiązać się poczucie winy, nie pogodził się z tymże faktem. - zbliżył się ostrożnie do stworzenia, mając nadzieję na to, iż nie przestraszy się ono w żaden szczególny sposób. Powoli, ostrożnym ruchem, wpatrując się w błękitne tęczówki napawające go spokojem, skierował własną dłoń w stronę feniksa. - Spokojnie, nikt nie przyszedł Cię tutaj skrzywdzić. - powiedział łagodnym głosem, czując ożywienie ptaka, a tym samym uszczypnięcie w palec na powitanie. Na twarzy uzdrowiciela pojawił się uśmiech - uśmiech świadczący o radości, jak również zaintrygowaniu. Szczery, pozbawiony negatywnego wydźwięku. Dłoń powoli, ostrożnie, pojawiła się na łbie zwierzęcia, kiedy ten postanowił przeszukiwać i stukać kieszenie w celu znalezienia czegoś do jedzenia; niestety, Matthew nie posiadał niczego w guście ognistego stworzenia. - Ach, nie mam niczego, czym mógłbym Cię zadowolić, aczkolwiek mogę pomóc w pewnej kwestii... - oznajmiwszy, rzucił jeszcze bardziej szczerym uśmiechem, wyciągając różdżkę w celu uleczenia tego, co rzuciło mu się w oczy. - Nie masz się czego bać. - uspokoił go, rzucając tym samym bezinkantacyjnie zaklęcia. To wystarczyło, by feniks zaznał spokoju pod względem odniesionych wcześniej obrażeń - pazury powróciły do swojej pełnej sprawności, kiedy czary okazały się być wyjątkowo odporne na działanie zakłóceń. - Wdarł się w bójkę? - zapytał się, kierując spojrzenie w stronę Plum.
Pamiętała, gdy po raz pierwszy zaprowadzono ją do gabinetu gdzie urzędował Alexander. Przestraszoną, z powykrzywianymi mięśniami, ze szczęką zaciśniętą w okropnym, gwałtownym skurczu, tak mocno, że zęby wbijały się boleśnie w ścianę policzka, sączyły zeń krew. Inni uzdrowiciele powtarzali, że musiała się zrelaksować. Zapomnieć na chwilę o reakcjach jej organizmu i pozwolić sobie na rozluźnienie, na rozproszenie uwagi od cierpienia przypominającego uścisk węża dusiciela. Matthew był inny. Zareagował wtedy od razu, podał jej odpowiednie leki i upewnił się, że ich działanie nastąpiło wystarczająco szybko, by przynieść jej tak pożądane ukojenie. Palce u stóp przestały wyginać się tak drastycznie do dołu, chude palce u dłoni odzyskały wcześniejszą sprawność. Mogła wtedy odpocząć, ledwo przytomnym spojrzeniem wodząc ku górze, ku falującemu nad nią w zmęczeniu sufitowi, ku promieniejącej twarzy jej wybawcy. W pewnym sensie już wtedy wiedziała, jak wielką dobrocią epatował. Zamiast zbyć jej problem wytłumaczeniem mugolskiej przypadłości o niewyjaśnionym, niesprecyzowanym podłożu, rzeczywiście zagłębił się w problem i zrobił wszystko, by ataki choroby powracały jak najrzadziej. A skoro w tak piękny sposób pomógł jej z niefortunną przypadłością zdrowotną, z całej siły wierzyła w to, że Krwinkowi również będzie w stanie poświęcić swoje serce. W końcu wlaśnie tego potrzebował ten egzotyczny, azjatycki ptak, którego życie u boku człowieka potraktowało tak niesprawiedliwie - i tego dnia przeznaczenie Krwinka miało się wypełnić.
Patrzyła, z jak niespodziewaną radością ptak witał się z nowonadeszłym klientem menażerii, dzióbkiem poszukując w kieszeniach mężczyzny smakołyków i drobnych ziół oraz roślinek, którymi żywił się na co dzień. Wraz z Matthew'em wydawali się od razu nawiązać poruszającą serce więź porozumienia, na tyle, by Puchonka zdała sobie sprawę, jak trafnym był jej wybór względem osoby do kontaktu w sprawie tego feniksa. Rzadko kiedy zwierzę spoglądało z taką uciechą na rysujący się przedeń świat. Rzadko kiedy dziobało z wesołością młodego pisklęcia, rzadko kiedy tak bezczelnie wpychało dziób między materiał ubrań, eksplorując miękkość faktury i podejmując coraz to nowsze próby odnalezienia powitalnych przekąsek. Ostatkiem siły woli powstrzymała się, by nie zaklaskać z podziwem. Nie chciała ingerować w tak intymny moment pomiędzy tą dwójką, toteż po prostu splotła ze sobą dłonie, przyciskając je pod swój podbródek zaraz po tym, jak niemalże podskoczyła z entuzjazmem. To piękny, wzruszający widok, o którym zaangażowany w życie swoich podopiecznych sprzedawca menażerii mógł marzyć.
- Rozumiesz go. Chyba naprawdę go rozumiesz - zawyrokowała pełnym szczęścia świergotem, by potem przyglądać się, jak mężczyzna ponownie unosi różdżkę i, tym razem, skupia się na ranach zwierzęcia. Feniksy nie należały do przesadnie walecznych, agresywnych stworzeń, ale, zaczepiony przez kilka bardziej napastliwych papug, bronił się na tyle, na ile pozwalały mu starutkie już mięśnie. Zadrapania i ubytki pazurów zniknęły zupełnie jak jej własne strupy, a ptak uderzył delikatnie dziobem w ramię czarodzieja, jakby dziękując mu za przyniesienie tak wyczekiwanej ulgi. Jego postura na drewnianej gałązce od razu zdawała się poprawić. - Kilka dni temu mieliśmy tutaj mały incydent. Jeden z klientów zachował się... nieodpowiednio względem papug, które potem musiały odreagować stres. Krwinek często jest obiektem żartów i nieprzyjemności ze strony innych zwierząt, niestety. Ja myślę, że wynika to z jego spokojnej, dobrej natury. - Mówiąc to, Plum sięgnęła do postawionego nieopodal pojemnika i zdjęła zeń wieczko, następnie podając Mattowi kilka z ulubionych przez stworzenie roślin, by mógł sam zaspokoić jego głód. Dokładnie tak, jak oczekiwał tego feniks.
- Pomyślałam, że skoro on ma problem z przemianą w popiół, potrzebuje kogoś bardzo cierpliwego do towarzystwa w tym procesie. A ty jesteś cierpliwy. I--- może on też pomógłby ci w przemianach, kiedy będziesz smutny. Może przypomniałby ci, że czasami należy po prostu spalić za sobą to, co złe, i znowu się uśmiechnąć - wyjaśniła mu swoje rozumowanie. Być może Plum nie należała ani do najmądrzejszych, ani do najbardziej spostrzegawczych ludzi stapających po ziemi, ale potrafiła wyczuć sączący się z człowieka smutek. Dekadentyzm. Melancholię. Piętrzące się problemy wołąjące o pomoc. Czuła, że w pewien sposób właśnie ten feniks będzie w stanie odegnać zbierające się nad sercem uzdrowiciela chmury w krytycznych momentach i ponieść go z powrotem w stronę myśli pięknych, myśli dobrych. Bo na to właśnie zasługiwał. Widziała, z jaką troską obchodził się ze zwierzęciem; widziała, z jakim namaszczeniem witał się z nim i jak wszystkie troski momentalnie odchodziły w niepamięć zarówno u jednego, jak i u drugiego z nich na wzajemny widok. Gdyby Matthew zdecydował się wyjść bez Krwinka, na pewno złamałby mu serce. I jej też. I sobie też!
- Wpadło ci do głowy jakieś imię? - spytała więc podchwytliwie, wiedząc, że w momencie nazwania pupila, żaden z potencjalnych klientów menażerii nie wychodził z niej z pustymi rękoma. Pan Alexander nie mógł być w tej kwestii wyjątkiem.
Matthew Alexander
Wiek : 43
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 181
C. szczególne : Blizny na nadgarstkach, pogodne spojrzenie, towarzystwo Euthymiusa oraz zapach wody kolońskiej.
Unikał zwlekania z rozwiązaniami. Starał się odnaleźć w przypadku Plum w pewnym stopniu lekarstwo na jej przypadłość. Matthew doskonale sobie zdawał sprawę z tego, że zazwyczaj uzdrowiciele pod względem chorób mugolskich nie posiadają ani zalążka wiedzy, co nie zmienia faktu, iż zachowanie względem Bubblegum było wręcz tragiczne. Nie mógł stać bezczynnie oraz pozwalać na dalsze odczuwanie bólu pod wpływem mięśni, które działały na niekorzyść całokształtu ciała, w którym przecież znajdowała się ludzka dusza. To nie było normalne - kazać się rozluzować, kiedy tak naprawdę ciało wykonywało całkowicie inne, pozbawione wydźwięku umysłu polecenia. Nie potrafiłby przejść obojętnie, a przede wszystkim podać tak zbyteczną radę - doświadczony także względem chorób pochodzących ze świata niemagów, wyjątkowo szybko znalazł rozwiązanie - pozwolił na to, by uścisk szczęk nie wywoływał bólu, podając odpowiednie lekarstwa. Stosując zaklęcia, na które inni nie odważyli się skinąć głową, jakby traktując przypadłość dziewczyny jako coś zaraźliwego. Nic co ludzkie, nie jest mi obce - z takim nastawieniem podchodził uzdrowiciel do dosłownie z każdego z przypadków. Starał się odnaleźć odpowiednie rozwiązanie, aby napady nagłego skurczu pojawiały się jak najrzadziej; nadal jednak nie istniało odpowiednie lekarstwo, które pozbawiłoby jej tejże choroby. Pod tym względem czuł się bezsilny - aczkolwiek nadal odpowiednio spełniał się w zakresie przynoszenia ulgi. Nie potrafił znieść niepotrzebnego cierpienia; a przede wszystkim obojętności personelu oraz słabych wymówek. Aczkolwiek tego nie pokazywał - był zaskakująco łagodny, a przede wszystkim - pozbawiony krzty agresji wobec drugiego człowieka. Nigdy nikogo nie zaatakował bez wyraźnego powodu, jak również nigdy nikogo nie zabił - w zakresie własnych korzyści. Albowiem nie zawsze dane mu było uratować kogoś z ramion Śmierci. Nie przeszkadzało mu to, jak feniks wpychał swój dziób w stronę kieszeni, zapoznając się z manufakturą ubrania przesiąkniętego zapachem właśnie leków oraz ziół ze Świętego Munga. Jakby nie było - pracował tam praktycznie codziennie, w wyniku czego on sam chyba pachniał tylko i wyłącznie sterylnością pomieszczeń przepełnionych różnorodnymi pacjentami. Pacjentami mniej lub bardziej skorymi do współpracy; pacjentami mniej lub bardziej stabilnymi. Niedawno przecież został zaatakowany przez kobietę, która wcześniej groziła sobie nożem; po tym incydencie pozostał tylko ślad we wspomnieniach, będący niezbyt przyjemnym odkopaniem starych dziejów. Nie miał jej za złe, przyzwyczajony do tego typu obrotów zdarzeń - choć to wszystko mogło się skończyć o wiele gorzej. Dotyk nietypowych piór zdawał się go uspokajać i napawać radością - kiedy to palce przemierzały przez kolejne chorągwie o niezwykle ognistej barwie; Matthew wyjątkowo łatwo nawiązywał więź porozumienia ze stworzeniami - mniej lub bardziej magicznymi. Niestety - nie miał niczego, czym mógłby go uraczyć na powitanie. Czyżby zawalił? - Sądzę, że to relacja wzajemna, choć on zapewne już więcej wie o mnie niż ja sam jestem w stanie powiedzieć.- powiedziawszy jak najbardziej szczerze, zdołał uleczyć rany należące do feniksa. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, iż te łagodne stworzenia nie lgną w żaden sposób do walki; zdolne używać teleportacji, mogą również w pewnym momencie zwyczajnie zniknąć, wyparować, rozpłynąć się w powietrzu. Uśmiech z trudem potrafił wyzbyć ze swojej twarzy; kontakt z ptakiem wydawał się rekompensować mu wszystkie straty, tak samo jak bystre spojrzenie błękitnych tęczówek oraz delikatne uderzenie dziobem w ramię. Rzadko kiedy zdarzało się tak szybko wychwycić nić porozumienia; czyżby został w pewnym stopniu wybrańcem? Sam nie wiedział, aczkolwiek widać po nim było, że towarzystwo ich wszystkich tutaj, nie tylko stworzenia magicznego, lecz także Plum, napawa go spokojem ducha znajdującego się wewnątrz ostatnio osłabionego ciała. - Uważam, że psy go polubią. - oznajmił, kierując spojrzenie tęczówek w stronę Bubblegum, by następnie otrzymać od niej odrobinę ziół, którymi mógł uraczyć ognistego ptaka. - Dziękuję. - spod jego spierzchniętych warg wydobyło się do słowo, zaś głową delikatnie skinęła na znak podziękowania. Tuż po chwili uraczył wyjątkowego towarzysza porcją jedzenia - zaskakujące było to, do jak szlachetnych stworzeń należały feniksy. Nie zabijały. Nie mordowały. Nie niszczyły. Nie dbały o władzę. Gdyby tylko człowiek mógł wyzbyć się cech, które go ograniczają, zamiast chodzić do celu po trupach, ku własnym zachciankom... Świat na pewno wyglądałby lepiej, zaś Matt nie musiałby się ukrywać ze swoją empatią; nie musiałby się bać, a przede wszystkim unikać towarzystwa innych. Uśmiechnął się pod nosem, kiedy to zdołał nakarmić nowego towarzysza, po chwili głaszcząc go łagodnie po miękkich piórach. Czyli to znajduje się w jego różdżce... - Trafne spostrzeżenie... - zdołał na początku powiedzieć, odrobinę zdziwiony. Nie spodziewał się ze strony Bubblegum takich słów, a przede wszystkim porównania jego stanu do tego, jak feniks jest w stanie obrócić się w proch oraz z prochu powstać. - Człowiek poddaje się nieustannej metamorfozie, czyż nie? Gorzej jednak, gdy nie potrafi wyrwać się z tego, w czym stąpa od wielu lat i utyka w jednym miejscu z przeszłości. Feniksy są w stanie przenieść ogromne ciężary, przynieść ulgę, przejść przez chwilowy ból, by następnie obrócić się ponownie w coś pięknego... - nawet nie poczuł, jak jego oczy się zaszkliły. Czy wierzył w to, co sam mówił? Czy był od tego jakiś ratunek? Czy był w stanie wyrwać się z melancholii otaczającej jego serce. Czy kiedykolwiek uda mu się zrzucić łańcuchy ciążące na jego barkach od zarania dziejów? Jedna z łez bezwstydnie spłynęła po policzku, okazując jego uczucia. Wzruszyło go to; wbrew pozorom bardzo łatwo było u niego spowodować ekspozycję emocji, jednak wymagało to przede wszystkim cierpliwości oraz braku nacisku. Większość uznawała, że nie ma żadnych uczuć, że nie potrafi nawiązać więzi - co było kompletną bzdurą wyssaną z palca. Bał się okazywać to, co czuje, bojąc się odrzucenia oraz uznania za dziwaka. - Przepraszam, nie wiem czemu nawet... - próbował się wytłumaczyć, uśmiechając się szczerzej; ostatecznie tylko przetarł oczy, które posiadały nadal w pewnym stopniu ziarenko tego, co dla wielu nie było do końca widoczne. Ostatni raz, nie z powodu epizodu depresyjnego, rozpłakał się wtedy, gdy przyjaciel przycisnął go do muru, gdy starał się go złapać w swojej toksycznej grze; wbić igły oraz wprowadzić nieznaną substancję. Nie był to zbyt przyjemny widok. - Myślę, że... - zastanowił się przez chwilę, choć postanowił odsunąć wszelkie wątpliwości na bok. - ...Euthymius będzie dobrym imieniem. - oznajmił ostatecznie, spoglądając w stronę feniksa, od którego nie było już wyjścia. Nie zamierzał go tutaj zostawić, a przede wszystkim nie zamierzał łamać ani sobie, ani komu z obecnych serca. To stworzenie było wyjątkowe, zaś Matthew wyjątkowo szybko wytworzył z nim odpowiednią więź. - Przydałoby się jeszcze klatkę dokupić oraz jedzenie, choć nie jestem pewien co do tego pierwszego. Nie potrafię sobie wyobrazić feniksa zamkniętego właśnie w klatce. - powiedział jak najbardziej szczerze; obecnie nie interesowała go cena w żaden szczególny sposób. Odpowiednie pieniądze ze sobą miał.
Uważam, że psy go polubią. To właśnie był wyrok, na który tak oczekiwała. Wiedząc, jak niezwykle ważną jest aprobata jego czworonożnych przyjaciół, dla Plum najbardziej liczyło się to, jak uzdrowiciel wyobrażał sobie ich reakcję na nowego członka kolorowej, radosnej rodziny; czy go zaakceptują, czy będą gonić za nim z wystawionymi kłami, pragnąc udziabać kawałek ognistego pióra. Ona sama nie miała tego problemu. Duane, puchacz o czarnych piórach i hebanowych oczach, zachowywał się przyjaźnie w stosunku do otrzymanego niedawno od Mefistofelesa kota, pochodzącego zresztą właśnie z tej menażerii. Caomh był w podobnej sytuacji jak Krwinek, mający niebawem otrzymać od swojego właściciela zupełnie nowe imię. Jego ślepia z nadzieją obserwowały przewijających się przez sklep klientów, a Puchonka za każdym razem patrzyła na narastające w nim cierpienie, gdy dzieci, młodzież i dorośli przechodzili obojętnie obok jego kojca. Miał zbyt duże, złote oczy, nieproporcjonalne do reszty obsydianowej mordki. Trochę krzywe łapki. Ogon mknący bardziej w stronę prawą aniżeli tworząc prostą, elegancką linię. Jego lekka, nieznaczna deformacja fizyczna jeszcze w przedbiegach skreślała go w konkurencji z innymi, bardziej rasowymi kotami, na które większość przechodniów zwracała uwagę. Dlatego właśnie Plum kochała go najmocniej. I, zauważywszy to jeszcze przed swoim odejściem, Ślizgon postanowił sprezentować jej tego specyficznego jegomościa, jednocześnie dodając do jej życia odrobinę przepięknych promieni słonecznych, jakimi było szczęście właściciela nowego zwierzęcia. Od tamtej pory kocię zwane Caomh chętnie spędzało czas ze swoim przyjacielem Duane, ba!, zdarzało się nawet, że spali wtuleni w siebie na parapecie okna Pokoju Wspólnego. Był to nie lada widok, a już z pewnością taki, który działał niczym najlepszego rodzaju lekarstwo na wszystkie jej smutki.
Dlatego właśnie tak ucieszyła się, przyglądając się interakcji zachodzącej między feniksem a wybranym przez niego czarodziejem. Uśmiech pobladł nieco, ustępując miejsca zdumieniu, ściśnięciu serca, dopiero wówczas gdy po policzku Matta spłynęła pojedyncza łza wzruszenia; podobnie silne reakcje zdarzały się rzadko, bardzo rzadko, lecz bycie ich świadkiem Plum uważała za najwyższy zaszczyt. Skinęła głową ze zrozumieniem, ekspresją swojej twarzy starając się wyrazić, że nie było to niczym innym niż aktem bycia dobrym człowiekiem. Bo przecież tym właśnie był Matthew. Dobrym człowiekiem. Człowiekiem, który decydował się na przygarnięcie porzuconego, zapomnianego przez los magicznego stworzenia, budząc w nim zaufanie, o jakie trudno było nawet pracownikom menażerii. Z zachwytem patrzyła, jak feniks po raz kolejny uderza główką o ramię mężczyzny, wyczuwając jego emocje i pragnąc dodać mu otuchy. Ich parantela formowała się na jej własnych oczach. I było to piękne.
- Euthymius... Zdecydowanie do niego pasuje. Kojarzy mi się z jakimś mędrcem z daleka, albo może starożytnym, greckim filozofem? - zaproponowała, po czym ponownie pozwoliła ustom ułożyć się w delikatnym, marzycielskim wręcz uśmiechu. - Nie zaprzątaj sobie głowy klatką. Zamiast tego w gratisie od sklepu dam ci jego gałąź, żeby łatwiej było mu przyzwyczaić się do nowego domu, mając cząstkę starego miejsca. Co ty na to? A odnośnie jedzenia, zaraz spiszę ci listę ziół i roślin, jakie bardzo mu smakują. Możesz kupić je w dowolnym zielarskim sklepie, będą na pewno lepszej jakości. Nawet moja babcia powinna mieć trochę w swoim składziku. Mogę poprosić ją, żeby raz na jakiś czas wysyłała wam jedzenie dla Euthymiusa w ramach prezentu ode mnie.
Plum podeszła do siedziska feniksa i chwyciła je delikatnie w dłonie, jednocześnie nakłaniając ptaka, by ten zwinnie przegramolił się na przedramię swojego nowego właściciela. Z pewnością ważył pokaźną ilość kilogramów, ale nie miała wątpliwości, że Matt poradziłby sobie z tak słodkim ciężarem. Następnie zapraszającym gestem wskazała czarodziejowi drogę powrotną do głównej części menażerii, gdzie dokonać miał płatności i dopełnić wszystkich formalności, w oczach prawa czarodziejskiego nabywając swojego nowego pupila.
- Szczerze mówiąc, bardzo zazdroszczę ci tej licencji... Widziałeś wozaka, który tak elegancko nas przywitał? Jest najmniejsza spośród swojego rodzeństwa i trochę zbyt gadatliwa jak na gusta naszych klientów. Chciałabym kiedyś zabrać ją ze sobą do domu, ale póki co to niemożliwe. Będę musiała poczekać na moją własną licencję - wyznała Puchonka i, stanąwszy za kasą, zaczęła pakować wszystkie ulubione przez feniksa przedmioty do torby oznaczonej logo menażerii. Oprócz eleganckiego, stylizowanego na gałąź legowiska była to jeszcze dość spora, szara piłeczka i zabawka w kształcie jesiennego liścia. Aż dziwne, że tak majestatyczne zwierzę rzadko kiedy chciało się rozstawać z tak banalnymi przedmiotami. - Wszystko to jest w cenie. Euthymius będzie cię kosztował dwieście galeonów, a ja, w ramach formalności, muszę jeszcze nacieszyć oczy twoją licencją - zapowiedziała z uśmiechem, zdejmując z ramion kolorowy sweter. W głównej hali sklepu panował tak ciepły, tropikalny klimat, że jej ekscytacja sprzedażą z pewnością nie przyczyniała się korzystnie do jej ciepłolubnego przesiadywania w grubszych ubraniach tego wieczora. Emocje ewidentnie brały nad nią górę. - Jeżeli nie chcesz się z nim teleportować do domu, dam ci transporter jednorazowego użytku.