Wśród różnorakich budynków w Hogsmeade, ten wyróżnia się pod względem swego niepowtarzalnego klimatu. Bo gdzie indziej można w okolicy znaleźć sklep który przez cały rok otaczają tropikalne palmy? Dodatkowo budynek pomalowany jest na zielony kolor, co zupełnie odróżnia go od szarych sklepów. Kiedy przekroczysz próg tego niebanalnego sklepu, od razu poczujesz zmianę temperatury. Jest ona bowiem dostosowana do upodobań tropikalnych papparów zamieszkujących niektóre z porozstawianych wewnątrz palm. Z racji, iż są to ulubione zwierzęta właściciela, ten uznał, iż nie będzie ich zamykać w klatkach. Co za tym idzie, nigdy nie wiadomo, kiedy nad głową przeleci Ci jedna z tych dużych, oswojonych papparów. Warto tu także wspomnieć parę słów na temat samego sprzedawcy. Nanuk jest około sześćdziesięcioletnim mężczyzną o Indiańskich korzeniach, co też doskonale widać w jego rysach twarzy. Ciemna karnacja i długie czarne włosy są dla niego znakiem rozpoznawczym. Mężczyzna ten kocha zwierzęta i można by rzec, że nikt ich tak doskonale nie rozumie, jak właśnie on. Stało się to też powodem do otwarcia sklepu, w którym właśnie je mógłby sprzedawać. Przypominamy o punktowych limitach ilości posiadanych zwierząt!
Dostępne przedmioty:
► Akcesoria dla zwierząt (grzebyki, obroże itp.) ► Klatka dla wybranego zwierzaka ► Pokarm dla zwierząt ► Bahanocyd - 55g ► Magiczna siatka do łapania stworzeń wodnych - 65g ► Magiczna siatka do łapania stworzeń lądowych - 65g ► Magiczna siatka do łapania stworzeń podniebnych - 65g ► Rękawice ze skóry węża morskiego - 120g ► Łańcuch Scamandera - 200g
Zwierzęta oznaczone * uznawane są za trudnodostępne – aby je kupić, należy rzucić kostką.
Spoiler:
1, 2 - Sprzedawca patrzy na ciebie nieufnie i zdaje się zbywać wszystkie pytania dotyczące stworzenia, które chcesz kupić. W końcu próbujesz zdobyć informacje bardziej natarczywie, a mężczyzna peszy się i oznajmia, że nigdy nie było tu takich zwierząt. 3, 4 - Nie ma żadnego problemu! Sprzedawca wszystko ci wyjaśnia, daje mnóstwo rad i oczywiście, dokonujesz zakupu. Możesz wrócić do domu z nowym pupilem! 5, 6 - Hm… Nie, chyba nie ma tutaj takich stworzeń… Sprzedawca z tajemniczym uśmieszkiem odmawia, chociaż wcale nie próbuje cię zbyć. Rzuca dziwnymi aluzjami, które jedynie podsycają twoją ciekawość. Ostatecznie okazuje się, że tego zwierzęcia nie ma akurat teraz – możesz spróbować innym razem.
Dostrzegła, że Keyira ją rozpoznała. Nie miały chyba jeszcze jako takiej okazji do zamienienia ze sobą choćby kilku słów, ale Krawczyk doskonale kojarzyła ją z ostatnich zajęć u Limiera. Spektakularne obrony były nie do zapomnienia. Przekrzywiła głowę i spojrzała na dziewczynę ze zmarszczonymi brwiami, kiedy ta powiedziała, że od jakiegoś czasu chodzi za nią wąż. Brzmiało to dość... dziwnie, totalnie nie spodziewała się czegoś takiego usłyszeć i z początku nie wiedziała, jak zareagować, dlatego kącik jej ust uniósł się na wyjaśnienie. To już rozjaśniało sprawę! - Aha, rozumiem - przytaknęła tylko i wyraźnie widać było po jej minie, że w głowie już ruszyły jej trybiki. - Tak. To znaczy część z nich mamy tutaj na sklepie, tak jak widać, a część jest na zapleczu - wyjaśniła, ręką wskazując na terraria widoczne z miejsca, w którym stały. - Ale są też gatunki węży, które faktycznie sprowadzamy, jeśli klient sobie tego zażyczy, bo niestety, ale nie ma tutaj warunków, żeby trzymać każde stworzenie - dodała. Menażeria pana Nanuka wbrew pozorom nie była jakaś bardzo duża, a i tak mieli tutaj naprawdę sporo zwierząt - w większości papugi, tak ukochane przez właściciela. To przecież specjalnie dla nich w sklepie były palmy. - Myślałaś może o jakimś konkretnym gatunku czy póki co tylko wykluczyłaś te jadowite i widłowęża? - spytała, przyglądając się jej w zamyśleniu i czekając na odpowiedź, żeby mogły ruszyć nieco dalej.
C. szczególne : magiczny tatuaż w formie węża | blizn zbyt wiele, by można je było zliczyć | tęczówki w odcieniu sztormu | jakieś zwierzę jako częsty towarzysz
Cóż, niestety podczas tamtej rozgrywki przepuściła także przynajmniej jeden kafel, więc osobiście nie czuła, że dała się zapamiętać od szczególnie dobrej strony. Grali jednak przeciwko zawodowcom, więc takiego rezultatu można się było chyba spodziewać. Dało jej to tym większą motywację do pracy nad sobą. Quidditch stanowił dla niej coś w rodzaju odskoczni od codziennych zajęć, które - jak w tym przypadku - obracały się głównie wokół zainteresowania ONMS. Aleksandra, o ile Ślizgonka dobrze pamiętała, także posiadała sporą wiedzę w tym zakresie, a pracując w menażerii na pewno będzie potrafiła jej pomóc. — Sorry, powinnam była od razu wyrazić się jaśniej — zaśmiała się, dostrzegając ewidentną konsternację na twarzy Puchonki. Shercliffe miała nadzieję, że ta nie pomyśli sobie przypadkiem, że się z niej naśmiewa. Key odchrząknęła i powiodła wzrokiem do terrariów, ustawionych w rzędzie. Odepchnęła się od biurka i pokręciła się chwilę w miejscu, jak gdyby nie potrafiła podjąć decyzji. Słyszała syczące głosy tak, jak gdyby ktoś szeptał jej do ucha i jeszcze nie do końca potrafiła nad tym zapanować. — Mogę? — Nie zaczekał jednak na odpowiedź i podeszła do pierwszego, gadziego lokum. Zajrzała do środka i przeniosła się dalej, popadając przy okazji w nieco głębsze zamyślenie nad pytaniem Oli. — Właściwie to tak... Najbardziej przemawia do mnie meksykański czarny kingsnake — odpowiedziała w końcu prostując się i zerkając ku Krawczyk. Dopiero, gdy powiedziała to na głos, w jej oczach pojawiła się pewność. — Tak, właśnie tego szukam — powtórzyła i uśmiechnęła się z zadowoleniem. Nie dodała, że zakup nowego węża wiąże się również z dalszą nauką wężoustości.
Machnęła jedynie ręką na przeprosiny Ślizgonki, bo jej samej zdarzało się powiedzieć coś w taki sposób, że dla niej to rzecz jasna sens miało, ale dla drugiej osoby już niekoniecznie. Najważniejsze, że wszystko szybko zostało wyjaśnione, a gdyby tak się nie stało, to po prostu by zapytała, co dziewczyna miała na myśli. Czasu miała mnóstwo, klientów w tym dniu było zaskakująco niedużo i chociaż lubiła obracać się w towarzystwie zwierząt, to jednak nic nie zastąpi kontaktu z człowiekiem. Nawet jeśli chodziło o rozmowę związaną z kupnem nowego zwierzaka. - Jasne - odparła na pytanie, choć to i tak nie było potrzebne, bo Keyira i tak już podeszła do jednego z terrariów. Zresztą nie potrzebowała do tego zgody Krawczykówny, póki chodziło tylko o przyglądanie się gadom. Podążyła oczywiście za nią. - Wydaje mi się, że mamy jednego osobnika - powiedziała w zamyśleniu, właściwie chyba bardziej do siebie, ale po chwili zwróciła się konkretnie do dziewczyny. - Musimy tylko przejść na drugi koniec sklepu. Czyli zrobić dosłownie kilkanaście kroków, spacer stulecia! Niektóre osobniki nie reagowały jednak na siebie zbyt dobrze i dlatego musiały przebywać w pewnej odległości - dla bezpieczeństwa ich, personelu oraz klientów. Różne rzeczy mogły się przecież zdarzyć. - Okej, to będzie... Tutaj - zakomunikowała i zatrzymała się przy jednym z terrariów, tuż obok tego z poszukiwanym wężem, aby Keyira mogła się mu swobodnie przyjrzeć.
Jeszcze parę miesięcy temu Darren nie spodziewał się, że będzie stałym bywalcem nanukowej menażerii. Jednak kupno suplementów dla ghula - nie mógł przecież oczekiwać, że Adalbert będzie jadł same resztki, których po Shawie i tak nie było za wiele - i karmy dla feniksa oraz pufka sprawiało, że Krukon w sklepie zoologicznym pojawiał się całkiem często. Teraz jednak, oprócz zwykłych, cotygodniowych zakupów, miał na oku co innego. Na tablicy ogłoszeń przeczytał bowiem, że można było u Nanuka nabyć młode z psidwaczego miotu. Darren nie omieszkał więc skorzystać z okazji - szczególnie, że znał kogoś, kto z takiego nieco spóźnionego walentynkowego prezentu mógł bardzo się ucieszyć.
Psidwak - 120g
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Jakoś niespecjalnie przepadał za prasą, niemniej jednak, kiedy to siedział spokojnie, popijając melisę, trudno było nie zauważyć charakterystycznego, rzucającego się w oczy ogłoszenia. Kiedy to lewa dłoń przesuwała swobodnie kolejne strony Proroka Codziennego, Lowell starał się zapamiętać jak najwięcej informacji. Coś tam z polityką niespecjalnie go interesowało, choć przeczytał przemówienie samego Borisa Zagumova względem powiadamiania o dziwnych intencjach sąsiadów. Naprawdę? Westchnąwszy ciężko, trudno było nie zauważyć, że Gareth Hampson wreszcie ruszył swój zapyziały tyłek i postanowił coś zrobić względem Zakazanego Lasu; i bardzo dobrze, choć Felinus obawiał się, że to nie są wcale jedyne zmiany, jakie zamierza wprowadzić dyrektor. Odstawiwszy ostrożnie kubek z melisą, kiedy to musiał przewrócić na kolejną stronę, zauważył, przeczytał ostrożnie, że na stadionie Quidditcha w Londynie ma odbyć się koncert. Koncert typowo polityczny? Chłopak prychnął - dobre sobie - jego noga na pewno tam nie postanie. W "Ogłoszeniach drobnych" natomiast okazało się, że Prorok Codziennych prosi czytelników o tworzenie artykułów do wydania specjalnego, na co podniósł z rozbawieniem brwi. Mimo cienia ostatnich wydarzeń, chciał jakoś funkcjonować, w związku z czym, kiedy to siedział samotnie w Pubie "U nieudacznika", siedząc na jednym z foteli, nie powstrzymywał się przed taką reakcją. Może była żałosna, ale jakoś chciał istnieć, w związku z czym powoli, bardzo powoli, powracał do życia codziennego. Względnie; do ogłoszenia z magicznym kucharzem nie mógł się zgłosić, bo i tak spaliłby kuchnię. Skupywanie używanych różdżek... Śmierdziało mu natomiast na kilometr, w związku z czym nie zamierzał udawać się w stronę stanowiska wraz ze swoim pierwszym towarzyszem przygód w Hogwarcie. Nie mógł nie odnieść wrażenia, że te drewniane patyczki zostaną wykorzystane w innym celu niż swoisty recykling. Pod względem roztopów i druzgotków nie mógł pomóc - stety niestety. Zaintrygowało go jednak ogłoszenie ze strony Madame Cheveu, jakoby kobieta ma możliwość usunięcia blizn znajdujących się na ciele czarodzieja. Nie oszukując się oczywiście, samemu wyglądał jak siedem nieszczęść z tymi bliznami, ale... czy był gotów porzucić własną historię, by rozpocząć ją na nowo? Przecież do doświadczenie, niekoniecznie połączone z cierpieniem, powoduje, iż stoi właśnie w tym miejscu. Nie chciał siebie oszukiwać, aczkolwiek czekoladowe oczy nadal spoglądały na ogłoszenie z widocznym zastanowieniem; czy to był dobry pomysł? Nie wiedział, w związku z czym pomknął dalej. Coś tam pojawiło się na temat Boyda Callahana i Julii Brooks, niemniej jednak Lowell nie zamierzał tego brać na poważnie. Tworzenie z ludzkiej tragedii artykułu było trochę ciosem poniżej pasa - nawet w dobrej mierze - wszak ten mógł nie życzyć sobie czegokolwiek takiego. Mimo to skupił się głównie na ogłoszeniu z Menażerii u Nanuka, gdzie samiczka puszka pigmejskiego urodziła inne, mniejsze puszki. Puszki? No ba, że weźmie. Przecież są bezproblemowe, łatwe w czyszczeniu, a do tego niesamowicie intrygujące, nawet jak nic nie robią. I jakoby uspokajające - samemu przecież je posiadał, a ostatnio nawet zdecydował się powrócić do Londynu na krótki moment, by zwierzęta nakarmić. Tak oto ruszył w stronę Londynu, korzystając z teleportacji, by udać się w stronę wspomnianej w artykule menażerii. Nie przeszkadzało mu to, że nadal nie mógł poruszać prawą ręką, wszak tę schował do kurtki, by nie zwisała i nie zwracała zbytniej uwagi. Przekroczywszy próg sklepu, trudno było nie zauważyć sprzedawcy, który kręcił się tu i ówdzie, karmiąc najróżniejsze zwierzęta, które spoglądały zaciekawione na okolicznego gościa. Zwróciwszy się do niego uprzejmie, wszak nie zamierzał zbytnio punktować samego siebie i wystawiać na ewentualne problemy, wspomniał o ogłoszeniu z Proroka Codziennego; jak się okazało, mężczyzna miał jeszcze na stanie wszystkie puszki pigmejskie, które to zostały urodzone. Wszystkie krnąbrne, ciekawe, chętne do zabawy - ale to ten jeden, specyficzny egzemplarz zwrócił jego uwagę. Autentycznie, wyglądał niczym krowa na wybiegu, że aż szkoda było go nie wziąć - czarno-białe futerko rzucało się mocno w oczy, dlatego, kiedy Lowell uzgodnił parę kwestii, stał się jego nowym właścicielem. Samiczka puszka pigmejskiego, wraz z zabraniem paru potrzebnych rzeczy, znalazła tym samym nowy dom.
[ zt ]
Zephaniah van Wieren
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : Tatuaż z łapą nundu na przedramieniu, Blizny i uszczerbki na zdrowiu: Dziennik
Jedną z najbardziej nieznanych przyczyn dlaczego Zephaniah znalazł się w tym miejscu to chyba nietypowe ogłoszenie, które znalazło się w Proroku Codziennym. Mianowicie mężczyzna, który handlował nimi - a raczej sprzedawca w menażerii u Nanuka - miał wybitne jednostki pięciu pufków pigmejskich - i to kompletnie za darmo. Cóż, darmo to uczciwa cena, jeśli w sumie miał ich aż taki nadmiar. A może i zachęci go to do kupna jeszcze innego zwierzęcia. Jeśli tak to będzie wyglądało to istnieje duża szansa, że Zefek będzie zaglądał częściej. Sam zresztą zainteresował się niedawno bardziej magicznymi zwierzętami. Ostatnio… w ogóle nie miał możliwości pójścia na zajęcia z opieki, a praca domowa była cóż… Bardzo małą zachętą. Dlatego więc, kiedy drzwi od menażerii się otworzyły, Zefek czym prędzej spokojnym krokiem podszedł do jednego (lub po prostu jednego) ze sprzedawcy. Wypytywał się o ten cały miot pufków pigmejskich i czy faktycznie są one za darmo, gdyż… nigdy takiego nie miał, ale miał już styczność z większymi bestiami. W międzyczasie pożartował, ale… jego uwagę przykuło. Ten ptak - lelek wróżebnik, którego tutaj jeszcze posiadali. Hmm… A może by tak? No dobra. Sprzedawca przekonał. Można zaryzykować. Z samego Nanuka wyszedł więc z paroma więcej rzeczami. Czyli jego… życie powiększyło się o kolejne zwierzątka. Chyba warto było, tak sądził.
Darmowy pufek - 0G Lelek wróżebnik - 70G Klatka dla puffka Klatka dla lelka wróżebnika Jedzenie dla lelka wróżebnika
Dwayne Arlington
Wiek : 27
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 189 cm
C. szczególne : wytatuowane na czarno rękawy, a na nich odznaczające się wzory, wykonane misternie białym tuszem: na lewej ręce smok, na prawej stado kruków; dwa helixy w uszach - wszystko to w trakcie pracy ukryte za pomocą zaklęć maskujących
Powiedzieć, że nie znał się na magicznych stworzeniach byłoby sporym niedopowiedzeniem. Nie wynikało to jednak z ignorancji, a jedynie z faktu, że na co dzień miał z nimi styczność raczej sporadyczną, oscylującą głównie wokół odzwierzęcych ingrediencji, które były mu niezbędne w różdżkarstwie, ale nijak mogły mu pomóc w dziedzinie opieki nad żywymi podopiecznymi. W przypadku bliższego kontaktu nie potrafiłby zapewne odróżnić zadu buchorożca od jego łba... Nie zniechęciło go to jednak przed zainteresowaniem się ogłoszeniem w lokalnej gazecie, w którym to właściciel londyńskiej, magicznej menażerii zawarł ofertę osobliwej rozdawki. Prorok Codzienny nie trafił w ręce Dwayne'a przypadkiem; od przybycia do Wielkiej Brytanii namiętnie czytywał wszelkie dostępne po tej stronie oceanu pismaki, by należycie zapoznać się z najważniejszymi wydarzeniami, mającymi miejsce na wyspach w ostatnim czasie. Większość z nich traktował z należytym przymrużeniem oka, ale do tych największych czy najpopularniejszych siadywał z autentycznym zainteresowaniem. Krótkie streszczenia ojczyma na temat politycznej sytuacji w brytyjskim Ministerstwie Magii były zazwyczaj lakoniczne, znamionowała je raczej bezpieczna rezerwa, czego nie można już było powiedzieć o dziennikarzach i redaktorach gazet. Arlington chciał się dowiedzieć jak najwięcej o kraju, w którym przyszło mu teraz żyć, a zasypywanie ludzi bezpośrednimi pytaniami i przysłuchiwanie się osobistym dyskusjom miało niewiele alternatyw. Czarodziejom brakowało mediów, więc najbardziej wiarygodnym źródłem były właśnie oficjalne artykuły. Poza aktualnymi informacjami brakowało mu też po prostu odpowiedniego towarzystwa, bo chociaż Darlington lubił pracować w ciszy i spokoju, jakakolwiek żywa obecność u jego boku była zawsze w pewien sposób pokrzepiająca. Kiedyś był to dziadek, potem ojciec, a następnie matka, ale małżeństwo i budowanie przyszłości zdawały się pochłaniać ją bez reszty, więc jak na grzecznego syna przystało - Dwayne zostawił ją w spokoju. Nie nawykł też zaczepiać przyrodniego rodzeństwa, które utrzymywało wobec niego zrozumiały dystans, tak więc przygarnięcie zwierzątka zdawało się być logicznym rozwiązaniem. Z początku myślał nawet o psie, ale on zajmował przestrzeń i przyciągał niepotrzebną uwagę, tak więc zawęził wybór do czegoś o nieco mniejszych gabarytach i mniej żywiołowym usposobieniu. I chyba właśnie dlatego, zamiast zwyczajowo zignorować rubryki z ogłoszeniami, przyjrzał się im nieco lepiej. Puszek pigmejski skusił go nie tylko swoim rozmiarem, ale też - co tu dużo mówić - niekwestionowaną słodyczą ogólnej prezencji. Mała, puszysta kulka wyglądała uroczo i raczej nie mogła przysporzyć mu zbyt wielu problemów. Właśnie dlatego, niewiele się nad tym zastanawiając, Arlington wybrał się do wskazanej menażerii i zapytał o możliwość adopcji jednego okazu z wspomnianego w gazecie miotu. Jak się okazało, sprzedawcy pozostały już tylko trzy szczenięta, więc Darlington miał szczęście, że zdecydował się od razu. Swojego nowego pupila wybrał nietypowy sposób, zupełnie ignorując kolor futerka, a skupiając się na najbardziej zadziornej mince. Dokupił też dla niego klatkę i wypytał o sposoby odpowiedniego zajmowania się takim stworzonkiem, po czym opuścił dzielnicę z nowym kompanem u boku.
Pomimo braku wylewności, Nessa bardzo lubiła towarzystwo zwierząt. Jej sowa była rozpieszczona do granic możliwości i każdą, która odwiedzała ją z listem, częstowała ziarenkami lub przysmakami zakupionymi w jednym ze sklepów ze zwierzętami magicznymi oraz akcesoriami do nich. Siedząc przy porannej kawie, zamiast książki tym razem sięgnęła po nowy numer proroka, którego pierwsza strona została przeczytana przez nią dość szybko w akompaniamencie cynamonowych ciastek. Ostatnie opinie o ich dyrektorze nie były najlepsze, ona sama miała mu wiele do zarzucenia w kwestii zaniedbania obowiązków, jednak jako młody asystent, lepiej było się nie odzywać. Przewracając strony, natrafiła na ogłoszenia, które wyjątkowo zwróciły jej uwagę w tym numerze. Pomijając anonse towarzyskie, była oferta usuwania blizn, z której myślała, aby skorzystać ze względu na ostatnie wydarzenia. Boris zostawił jej przepiękne pamiątki po wizycie w lesie, których nie darzyła sympatią. Dopijała kawę, gdy w oczy wpadło ogłoszenie o puszku pigmejskim. Sklep oddawał kilka do adopcji, bo mieli zbyt dużo miotów jednocześnie, a sprzedaż tych zwierzaków nie szła jakoś rewelacyjnie. Stuknęła paznokciami w filiżankę, przesuwając spojrzenie w stronę śpiącej sowy. A może by tak mieć kolejne zwierzątko? Z Doliny teleportowała się do wioski nieco wcześniej, niż zaczynała zajęcia, chcąc odwiedzić menażerie. Poprawiła płaszcz, łapiąc głębszy oddech dla pozbycia się efektu pozostałego po teleportacji, a następnie ruszyła w stronę budynku. Po wejściu do środka, szybko znalazła sprzedawcę, wchodząc z nim w konwersację. Podpytała o dietę, zachowanie oraz pielęgnację puszków, chcąc zdobyć jak najwięcej informacji dotyczącej opieki nad tym maleństwem. Po piętnastu minutach opuściła sklep z Puszkiem Pigmejskim w kolorze fioletowym.
Z|T
Nanael O. Whitelight
Wiek : 24
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171cm
C. szczególne : Niezwykle jasne i mocno pomalowane oczy, styl vintage, taneczna gracja przy każdym ruchu, wiecznie perfekcyjnie pomalowane paznokcie
Nie mogła się powstrzymać. Wystarczyła chwila znudzenia, by zaczytała się w tych zwykle mniej interesujących ją sekcjach Proroka Codziennego, nagle sprawdzając ogłoszenia, nad jednym z nich zawieszając się zupełnie mimowolnie. Chwilę zastanawiała się ile w tym sensu, ale ostatecznie po prostu uległa - wiedziała przecież, że nie przejdzie obojętnie obok opcji wsparcia żadnego stworzonka, a przy okazji chętnie też odciąży zapracowaną menażerię. Jakiekolwiek wątpliwości rozwiał fakt, że przecież do Hogsmeade miała wyjątkowo blisko. Wystarczyło tylko zrezygnować z posiłku podczas przerwy obiadowej i skorzystać ze spaceru do coraz wiosenniej wyglądającego miasteczka. Wiedziała, że opieka nad pufkiem pigmejskim nie będzie dla niej problemem, a przy okazji będzie mogła rozejrzeć się nieco po środku tego lokalu, który zawsze jakoś mimowolnie ją przyciągał. Wielokrotnie spisywała raporty odnośnie zasad panujących w menażeriach i z nieco czystszym sumieniem mogła uznać, że o dobro znajdujących się tam zwierząt nie trzeba było się martwić - nie zmieniało to jednak faktu, że co za dużo to niezdrowo, a akurat pufki miały tendencję do zbierania się całymi wielkimi miotami, co niewątpliwie zaczynało już stanowić jakiś kłopot. Pozwoliła sobie na drobny small talk ze sprzedawcą, dowiadując się przy okazji, że przyszła w samą porę, bo prawie wszystkie nadprogramowe stworzonka znalazły już dla siebie bezpieczne domostwa. Nie wycofała się na widok tego jednego, pudrowo-różowego rozrabiaki, który rozbijał się entuzjastycznie po klatce, zapewne oczekując po prostu atencji; zamiast tego dała się namówić na dodatkową karmę, chcąc sprawić przyjemność zarówno kocurowi, jak i sówce, skoro i tak zamierzała dopieścić już pufka.
|zt
Wiktor Krawczyk
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Mańkut, Rude włosy, centymetrowa blizna na udzie w kształcie smoka. Na policzkach i nosie ma piegi, które według rodzeństwa dodają mu uroku. Amulet Uroborosa zawsze na szyji +1 ONMS
Że też dał się na to namówić... na to ogłoszenie i że w ogółe je przeczytał. No ale co zrobić jak już od dość długiego czasu nie dawało chłopakowi spokoju jeśli chodziło o ten temat zwierząt. Zresztą może to chłopca czegoś nauczy? Odpowiedzialności chociażby miał przynajmniej taką nadzieję. Dobrze, że nie było z nim chociaż któregoś z rodzeństwa. Wtedy już chyba by z tego sklepu nigdy nie wyszedł, albo przynajmniej z połową jego asortymentu. Tak więc Wiktor pojawił się w wiosce Hogsmeade , aby udać się z w kierunku Magicznej Menażerii. Stojąc przed budynkiem jedynie westchnął zwracając uwagę na zwierzęta a następnie wszedł do środka. Rozglądał się uważnie zawieszając oko na niektórych klatkach, w których trzymane były zwierzęta, aby ostatecznie przenieść swój wzrok na starszym męrzczyznie. [b]-Dzień dobry.-[b/]W ramach powitania kiwnął lekko głową sprzedawcy stojącemu za ladą, aby następnie przenieść swój wzrok na zwierzątka. Będe się nim zajmować i że to od Puchona będzie zależeć jego życie. Choć czasem rodzeństwo wątpiło w Puchona a jednak rozsądny chłopiec, przez co wszyscy pewni byli,że nie byłby on zdolny ot tak porzucić zwierze. Nie zmienia to faktu, że trochę postraszyć go rodzeństwo mogło nigdy nie zaszkodzi... Po czym wyszedł zadowolony z kupna. z/t
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
Miarka się przebrała. Gnomów w Priory było zdecydowanie zbyt dużo - a według poradników zoologicznych i ogrodniczych, choć Darren wciąż nie mógł uwierzyć że zdarzyło mu się sięgnąć do czasopisma Najbardziej urokliwe ogrody by sprawdzić tam parę porad dotyczących zajmowania się terenami zielonymi, trawnikami i kwiecistymi klombami. I choć w oranżerii w Exham wyrastały na razie głównie chwasty, usiane tu i ówdzie jakimiś prostymi ziołami, które dałyby sobie radę nawet na leśnej polanie, nie mówiąc już o przystosowanej szklarni. Tak więc Krukon wmaszerował do menażerii u Nanuka - który to już raz? - i po paru minutach konsultacji ze sprzedającymi weń osobami, zdecydował się na zakup młodego, rosnącego jeszcze osobnika błotoryja.
Błotoryj - 160g.
z/t
Jessica Smith
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : Biały znak Zorzy łączący wewnętrzne kąciki oczu | Złote okulary (tłumaczki) | Krwawa 'obrączka' na lewej dłoni | Rude włosy | Brisingamen, Ijda Sufiaan i druidzki amulet na szyi | Delikatny zapach frezji
Wymieniała korespondencję z Panem Nanukiem od dobrego miesiąca, kiedy tylko wyprowadziła się do Archenfield. Choć wiedzę miała prawdziwie rozległą, jeśli chodzi o opiekę nad magicznymi stworzeniami - tak przez ostatnie trzydzieści dni spokojnie mogłaby robić specjalizację z opieki nad hipogryfami. Przynajmniej w teorii. W praktyce nieco gorzej - na początku. Dogadując się z właścicielem menażerii, pojawiała się od czasu do czasu w jego sklepie, żeby przejść na zaplecze i... zapoznać się z osobnikami, które miały trafić pod jej skrzydła. Jakkolwiek by to nie brzmiało w wypadku zakupu parki hipogryfów. Co prawda stresowała się nieco, że Darren mógłby mieć coś przeciwko... No dobra, nie miałby nic przeciwko. Chyba. Na pewno. Zwłaszcza, że jeden z hipogryfów, bądź co bądź był przeznaczony dla niego. — Panie Nanuk, wszystko gotowe...? — zagadała do wiekowego Indianina, witając się również z kolorowymi papugami latającymi swobodnie po wnętrzu sklepu. Uśmiechnęła się promiennie do starszego sprzedawcy, gdy ten skinął jej głową. Ekscytacja uderzyła ją jak rozpędzony buchorożec - ledwo wyłuskała z kieszeni płaszcza ciężką od galeonów sakiewkę. — Na pewno nie zareagują źle na podróż świstoklikiem...? Zadawała jeszcze dręczące ją pytania, wykorzystując tę chwilę, gdy Nanuk poświęcał jej pełnie swojej uwagi. Szczęśliwie dla niego również nie liczyły się tylko galeony - a te dokładnie odliczone trafiły do jego kasy, gdy znów przechodzili na tyły menażerii. Dwa hipogryfy czekały na transport, razem z nową, dumną właścicielką.
Korzystając z wiosennej pogody i wcześniejszego skończenia korepetycji oraz zajęć, zdecydowała się przejść do Hogsmeade przed powrotem do domu. Chciała od dłuższego czasu odwiedzić magiczną menażerię, aby kupić psa. Uznała, że olbrzymi ogród w Dolinie się marnuje, a byłby idealnym domem dla jakiegoś zwierzaka. Po zapoznaniu się z dostępnymi do trzymania w domu rasami magicznych psów zdecydowała się na tego największego i najbardziej puchatego, nie mogąc powstrzymać myśli o jego majestacie. Nie był to łatwy w wychowaniu, niezbyt tani w utrzymaniu pies, jednak ostatni awans i oszczędności tylko utwierdzały ją w przekonaniu, że jako pies przebywający na zewnątrz i tylko śpiący w domu, nada się idealnie. Z uśmiechem więc weszła do izby, chcąc kupić Cha-Cha - intensywnie czarnego i z ewentualnym płomieniem. Wszystko też zależało od tego, jak szczeniaki na nią zareagują. Po ugadaniu się ze sprzedawcą zaprowadzono ją do jednego z pomieszczeń na tyłach, gdzie akurat był dostępny miot — wciąż pozostawały gotowe do odbioru maluchy. Nessa kucnęła, przyglądając się im z daleka i wyciągnęła rękę, wołając cicho i chcąc się przekonać, który pierwszy ją wybierze. Czarna kulka pomknęła w jej stronę, merdając ogonem i z początku zaczepnie przygryzła dłoń, aby zaraz przesunąć po niej językiem. Spędziła z psem trochę czasu, poznając go lepiej i wypytując o szczegóły związane z dietą, pielęgnacją oraz szkoleniem zwierzaka. Musiała również pokazać swoją licencję, którą trzymała w torebce. Po uiszczeniu opłaty — z torbą akcesoriów i zamówionym jedzeniem, razem z nowym członkiem rodziny wyszła ze sklepu. Musiała odwiedzić jeszcze zwierzęcego uzdrowiciela i zaraz po tym, wróciła ze szczeniakiem do Doliny Godryka.
|ZT
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Funkcjonowanie pod szyldem nowego ja, tudzież próby zrozumienia własnych błędów i przystosowania się do czegoś całkowicie nowego, wymagały ścisłej współpracy z psychologiem. Im ten więcej się dowiadywał na temat życia Lowella, tym był w stanie lepiej poprowadzić próbę porzucenia starych zwyczajów na rzecz poprawności i działania w prawidłowy sposób. Skrzywienia, jakie to zaznał w przeszłości, wpływały bezpośrednio na kształtowanie rzeczywistości, którą obecnie otaczał się chłopak. Duszenie tego wszystkiego przez tyle lat i udawanie, że wszystko jest w porządku i nie ma się czym martwić, nie bez powodu odbijało się teraz czkawką. Zauważał to i nie był w stanie temu w żaden sposób zaprzeczyć; nie czynił żadnych kroków, które miały na celu utrudnienie współpracy. Napięcie trzymane każdego dnia i liczne sygnały świadczyły jednak o jednej rzeczy - że pewne zachowania będzie bardzo trudno zażegnać i ich odroczenie nie będzie trwało miesiąc czy dwa, a znacznie więcej. Nie było to zbyt dobre, ale student chciał się zmienić. Czuł, że sytuacja z Nokturnu stała się prekursorem pewnych działań, których to się postanowił podjąć. Chciał, by te nastąpiły. Nie krył się już z tymi rzeczami, jakie to przyczyniały się do wielu nieścisłości i braku zrozumienia jego obecnego zachowania. Był w stanie podjąć się takich kroków, ażeby jemu żyło się lepiej. I, patrząc w przyszłość - innym również. Nie chciał wnosić do życia innych tego dziwnego ziarenka własnej toksyczności, którą to pielęgnował latami. Teraz w jego duszy narastał pewnego rodzaju strach, że coś może zepsuć, ale być może to on przyczyni się do realnego porzucenia pewnych rzeczy na korzyść własnego zdrowia psychicznego. Po paru spotkaniach, które to były inicjowane dwa razy w tygodniu od początku marca, jak i wylewie informacji na własny temat, powstało kilka zaleceń. Pierwszym z nich było znalezienie aktywności, która mogłaby z powodzeniem wyładować napięcie, gdyż wszystko wskazywało na to, iż wiele sytuacji odbywało się w życiu Lowella rutynowo i bez możliwości odpoczynku. Drugim zaleceniem, w przypadku problemów polegających z autoagresją, było noszenie w torbie czy kieszeni czerwonego pisaka, jeżeli czynnik do odreagowania nie istniał lub znajdował się poza zasięgiem. Trzecim - dokladne dbanie o to, by terapia hormonalna przebiegała sukcesywnie, gdyż nadmierne wahania poziomu testosteronu wpływały również na ogólny stan zdrowotny. Nie bez powodu Felinus dbał teraz o to, by przyjmować każdą dawkę o odpowiedniej godzinie, a nie, jak to wcześniej robił, wedle tego, jak mu się zachce. I, co nie było dziwne, czuł się wówczas lepiej. Na końcu listy tych zaleceń znajdowało się jedno, wręcz opcjonalne, aczkolwiek mile widziane w ferworze tego, co miało ogólnie miejsce. Już wcześniej się zastanawiał nad psem, a uzdrowiciele z Munga najwidoczniej postanowili go śmielej popchnąć do przodu z podjęciem decyzji. Podczas poprzednich spotkań z personelem może nie chciał się kłócić, ale być może... mieli rację? Tego nie wiedział. Ivara znajdowała się w domu Kolbergów, zadomowiwszy w lodówce na dobre; Equinox posiadał swój krnąbrny charakter, a puszki pigmejskie żyły własnym życiem, zlizując każdą kuleczkę kurzu czy okruszek z podłogi, o ile te się na niej znajdowały. Lowell trochę się obawiał, że zwierzę może wyczuć jego wcześniejsze zdolności do zabijania innych poprzez pracę na gospodarstwie. I chociaż było to całkowicie normalnym zjawiskiem, wszak ktoś musiał się tym zajmować, o tyle nie czuł się z tym wewnętrznie dobrze. Jakby... nie był godzien? Samemu nie wiedział, kiedy to przekroczył próg menażerii, spoglądając dookoła na różnorakie magiczne stworzenia. Czuł ich wzrok na sobie, charakterystyczne, czarne węgliki analizujące każdy skrawek jego ubrań. Nie lubił tego uczucia, ale nie mógł z nim niczego szczególnego zrobić. Pozostawało w nim jako rutyna, coś, co rzeczywiście odbijało się dość często na relacjach ze zwierzakami. Podejście do lady było proste i przyjemne, choć obarczone dziwną, kotłującą się w środku niepewnością. Chłopak podał tym samym odpowiednie papiery, jakie to podać musiał, ażeby mieć do czynienia z psem częściowo przystosowanym do obranego celu. Sprzedawca spojrzał na nie raz po raz, sprawdzając również autentyczność pieczątki. Wszystko wskazywało na to, iż było poprawne, w związku z czym Felinus mógł przejść dalej, strzepując z własnej koszuli dziwny, niewidzialny kurz. Już wcześniej miał z tym psem do czynienia, co było tym samym procesem przygotowującym do nowych warunków. Mimo to dłonie szukały trochę jakoby czegoś, czym mogłyby się zająć; westchnąwszy ciężko, po krótkiej chwili pies na krótkich łapkach, o wyjątkowo przyjaznej aparycji, pojawił się tym samym we wnętrzu menażerii, spoglądając na wszystko i wszystkich zaciekawionymi węglikami. Z poprzednich sesji rozpoznało, jak żeby inaczej, pacjenta, z którym to miało wcześniej do czynienia. Potuptało tym samym na smyczy do nogawki, wydając dwa przyjazne szczeknięcia. Wyglądało niewinnie, a zamerdało ogonem, kiedy dłoń dotknęła jego grzbietu, co zostało uznane za pieszczoty. Raz po raz palce zatapiały się w miękkim futrze stworzenia, co było kojące. Pozwalało skupić własne myśli na czymś znacznie milszym, jakoby niwelując tym samym stres. To nie był efekt tylko i wyłącznie głaskania zwierzęcia; Leprehau rzeczywiście posiadały w sobie coś, co można byłoby porównać do działania eliksiru spokoju. Lowell podpisał wszelkie formalności, spoglądając na znajdującego się na smyczy - która została mu przekazana - psa. Corgi posiadał specyficzne podejście, niuchając ciekawsko nosem dosłownie wszystko. Gdyby mogło, to by nawet podeszło pewnie do smoka, próbując się z nim jakoś zaprzyjaźnić, a łuskowaty - zależnie od rasy - albo potraktowałby go jako przekąskę, albo może rzeczywiście coś by z tego wynikło. Po załatwieniu papierów i zapłaceniu odpowiedniej kwoty, Lowell mógł wyjść z corgi i dodatkowym wyposażeniem, wprowadzając kilka istotnych zmian we własnym życiu.
[ zt ]
Hawk A. Keaton
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : miodowe końcówki włosów, blada twarz, blizna na prawym przedramieniu po szponach sokoła, blizny na lewej dłoni i ręce po kugucharze, nosi mugolskie ciuchy
Zbliża się weekend, a w związku z tym konieczność wykonywania pracy dorywczej. Nie przeszkadza mi to, skądże - od momentu wyrobienia uprawnień cieszę się, że mogę nieco pozarabiać więcej, jako że pieniądze naprawdę by mi się przydały. Też, możliwość kontaktu ze zwierzętami działa na mnie kojąco i nikt mi tego nie odmówi - jest to praca, za którą otrzymuję wypłatę - a mój naturalny wręcz dryg do zwierząt powoduje, że daję sobie rady bardziej z magicznymi stworzeniami, aniżeli z rozmową z klientem. Nie bez powodu uwielbiam tutaj pracować, gdyby oczywiście nie fakt, że od połowy poniedziałku nieźle się rozchorowałem, a branie kolejnych zwolnień lekarskich mimo wszystko nie wchodzi w drogę. Co jak co, ale nie zamierzam zastanawiać się, skąd wziąć następną ilość galeonów, dlatego zjawiam się już wtedy, gdy staje się jasno na zewnątrz, a pierwsze promienie słońca uderzają w okienne szyby, zachęcając do wyjścia. O ile w ogóle pogodę w Wielkiej Brytanii można nazwać czymś w rodzaju pogodnej i pozbawionej większości skaz. Mnie taki klimat na szczęście odpowiada. Pojawiam się bez problemów, by następnie udać się do odpowiedniego pomieszczenia i powiesić tam moją granatową, cienką kurtkę. Wyciągam kciuki z rękawów bluzy, by mieć nieco łatwiejszy, bardziej czuły chwyt, gdy ciepło opatula moją sylwetkę. Zgarniam jednocześnie parę kosmyków, które się nagromadziły na czole podczas przeprawy do magicznej menażerii Wilkinsa, a następnie spoglądam na obecną listę rzeczy do zrobienia, nieco rozporządzając obowiązkami. Jedna dziewczyna postanawia wziąć na warsztat młode Shepherdessa, które wymagają odpowiedniej tresury, ja natomiast skupiam się na tresurze chajruka dla czarodzieja zajmującego posadę w Ministerstwie Magii jako auror. Robię to już od miesiąca i na razie ten wypełnia większość poleceń, co mnie niezmiernie cieszy. Czeka mnie jeszcze sporo pracy i jestem tego świadom, ale nie zamierzam się tak łatwo poddawać. Tym bardziej, że podjąłem się tego z pełną odpowiedzialnością za wszelkie błędy. Zazwyczaj nie nazywam zwierząt z oczywistych dla mnie względów, ale tresura psa tego wymaga, w związku z czym, jako że jest to suczka, ochrzciłem ją mianem Kara. Zapinam ją odpowiednio na smycz, gdy ta się cieszy i postanawia mnie nieco polizać po widocznie bladych dłoniach, na co się uśmiecham. Zmęczenie nieco nachodzi na moją twarz, ale nie zamierzam tego pokazywać, w związku z czym wstaję nieco energicznie, by zabrać ją na odpowiednio przygotowane pole do ćwiczeń. Magia pozwala na naginanie rzeczywistości, choć i tak ze sobą dzisiaj nie mam różdżki; nie czuję, by była potrzebna, a zamiast tego skupiam się w pełni na spędzeniu czasu na tresurze psa, który za niedługo zostanie odebrany przez pracownika Ministerstwa Magii w celu dopełnienia całej formalności powiązanej z adopcją takiego zwierzęcia. To, że chajruki pałają ślepą miłością do człowieka, wcale mi nie umyka. Same w sobie są posłuszne i opiekuńcze, choć bez odpowiedniego przygotowania, jeżeli nie będą przyzwyczajone do socjalizacji z innymi, mogą wystąpić problemy. Kara na szczęście pozostaje łagodna w swym usposobieniu, choć jeszcze parę rzeczy mamy do załatwienia. Między innymi to, by potrafiła usiedzieć w miejscu na nieco dłuższy moment; energia, która rozpiera jej już nieco większe ciało, widocznie wyrastające na masywne, potrzebuje nie tylko odpowiedniego ujścia, ale także i dyscypliny. Inteligentny przedstawiciel własnej rasy spełnia moje pierwsze polecenie w postaci siadu, ale gdy odchodzę, okazuje się, że ta pomyka za mną bez najmniejszego zawahania. Stosuję nieco bardziej stanowczy ton, tym samym wydając kolejną komendę i oddalając się nieco. Młoda suczka posłusznie siedzi kuprem na ziemi, choć widać, że pokory jej nieco brakuje pod tym względem; gdy oddalam się na odpowiednią odległość, wołam ją, a ta do mnie pędzi swoimi silnymi łapami i otrzymuje psi smakołyk w ramach nagrody. Doskonale odczytuję jej mowę ciała, dlatego jeszcze parę razy powtarzamy ten zabieg, a gdy jestem pewien, że kroki zostały poczynione, uczymy się razem paru innych komend, które wiem, iż będą przydatne w przypadku osoby przejmującej nad nią pieczę. Daję jej też czas na odpoczynek, zajmuję się innymi rzeczami, nie ciągnę na siłę - bo wiem, że nie ma to wówczas żadnego większego sensu. Czasami też ja muszę odpocząć, dlatego siadam na krześle i chwytam się za skroń, czując nieprzyjemny ból głowy, a następnie na chusteczkę ląduje parę kropel krwi, na co mam ochotę nieco przekląć. Zawsze mnie to przeraża i boję się, że prędzej czy później wynikną z tego bardziej poważne problemy. Ogarniam się; ręka nieco mi drży, ale zaciskam mocniej zęby i biorę się jakoś w garść. Nie wiem nawet, kiedy dokładnie mija nam ten czas spędzony na pracy, gdy wyczyściłem kojce pufków pigmejskich, ale wiem jedno - że dzień ten jest owocny, a i Nanuk pokłada we mnie całkiem sporo zaufania. Albo mi się tak wydaje... nie mam bladego pojęcia. Wiem za to, że zwierzęta pomagają mi się otworzyć, a więc i czuję się pewniej w ich obecności; kończę pracę może zmęczony i wymęczony, wzywając Błędnego Rycerza, ale za to zadowolony z rezultatów.
[ zt ]
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Zanim pojawiła się w Menażerii u Nanuka, upewniła się, że Hawk dziś nie pracuje. Nie było to szczególnie trudne. Rozmawiała z nim rano i wiedziała, że ten szykuje się do dzisiejszej lekcji ONMS. Jako że Krukonka omijała je szerokim łukiem, postanowiła poświęcić ten czas na wizytę w sklepie z magicznymi stworzeniami. Zielony Piorun zaparkował pod tym nietypowym przybytkiem. Pałkarka, opatulona ciepłą grubym pledem weszła do środka, a w nozdrza uderzył ją charakterystyczny zapach zwierząt, w którym przeważało piżmo. Chwilę pokręciła się po wnętrzu, oglądając wszystkie te magiczne zwierzaki. W klatkach lub za szybą nie wyglądały tak groźnie, jak na wolności. Gdy podszedł do niej sprzedawca, pokrótce wyjaśniła mu powód swojej wizyty. Chciała stworzenie, które będzie inteligentne i w miarę komunikatywne, aby móc stanowić rolę nie tylko pupila, ale również przyjaciela? Towarzysza niedoli? Sprzedawca z entuzjazmem podszedł do powierzonego mu zadania i zaczął opowiadać jej o kolejnych cudakach. Koniec końców Krukonka zdecydowała się na bobo w uroczym elfim wdzianku. Dokupiła jeszcze paczkę jakichś mięsnych kąsków i malutki szaliczek i ze stworzonkiem trzymającym ją za dłoń, ruszyła w kierunku auta.
/zt
Hawk A. Keaton
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : miodowe końcówki włosów, blada twarz, blizna na prawym przedramieniu po szponach sokoła, blizny na lewej dłoni i ręce po kugucharze, nosi mugolskie ciuchy
Chodzenie do pracy jest w pewnym stopniu - jeżeli chodzi stricte o mnie - smutnym obowiązkiem, do którego się obliguję w związku z koniecznością zarabiania galeonów. Menażeria umożliwia mi samorozwój i realizację pod względem wykonywania zawodu tresera zwierząt, co całkowicie mi odpowiada; żałuję tylko, iż większość z wypłaty tracę nieustannie, nie mogąc w pełni korzystać ze studenckiego, wysublimowanego życia. To jedna z tych rzeczy, przez które nieco ubolewam, choć i tak w obecnym stanie - jako że unikam znajomości i imprez - nie robi dla mnie już większej różnicy. Owszem, mogłoby być nieco łatwiej, ale kiedy człowiek parę razy potknie się o kłodę, kolejne "wpadki" nie robią już większej różnicy. Są prędzej smętną rzeczywistością, do której to musi się przystosować. Wchodząc do sklepu, witam się z właścicielem, Nanukiem, którego doświadczenie jest na tak wysokim poziomie, że aż się zastanawiam, czy zdobywał je przez całe życie, czy polega ono właśnie na wyczuciu i intuicji wobec zwierząt. A może to i to? Nie mam bladego pojęcia, gdy przeczesuję lekko kosmyki włosów po zdjęciu kurtki. Proste pytanie, prosta odpowiedź - moim zadaniem jest podjęcie się zarówno tresury wcześniejszego chajruka, z którym to mam się za niedługo pożegnać, jak i łupduka brytyjskiego, o którym poczytałem parę interesujących faktów podczas pobytu w szkolnej bibliotece. Pierwsze decyduję się na opiekę i tresurę łupduków, choć oczywistym jest, że nie posiadam przy sobie różdżki - od momentu, gdy kompletnie mi zaklęcia nie wychodziły, jakoś nie czuję potrzeby, by mieć ją zawsze przy sobie. Jest prędzej dodatkiem, z którego i tak nie skorzystam, dlatego nie uważam za konieczne, bym musiał mieć z nią do czynienia na co dzień. Muszę poprosić zatem właściciela o rzucenie Silencio na ptaki, by ten nie wydawały z siebie okropnych dźwięków, które zapewne spowodowałyby pęknięcie bębenków w uszach. Potem dopiero biorę się za oswajanie, odpowiednie z tym, co wyczytałem, ale też - opierając się na wewnętrznym drygu do zwierząt, który powoduje, że tego typu czynności idą mi zdecydowanie łatwiej. Jedna z kur zniosła też jaja, które następnie zabezpieczam - słyszałem o ich halucynogennych właściwościach, ale nie zamierzam z nich korzystać. Po pierwsze z szacunku do samego siebie, po drugie... z szacunku do właściciela. Następnie przechodzę na tyły menażerii, gdzie witam się ponownie z Karą, która z miesiąca na miesiąc rośnie jak na drożdżach i nie przestaje. Ogromna psina - jak na swój wiek - bez problemu mnie rozpoznaje, merdając przy tym ogonem. Przynajmniej zwierzęta nie oceniają po wyglądzie, a zamiast tego skupiają się przede wszystkim na tym, co ktoś inny jest w stanie im zaoferować sam od siebie. Przechodzę z chajrukiem do ćwiczeń w postaci przede wszystkim odpowiedzialnego podejścia, jako że ma ona trafić do osoby pracującej w Ministerstwie Magii; tresura jest ważna. Choć z bólem serca będzie mi się z nią rozstawać, jako że trudno odmówić pewnej więzi, którą się utrzymuje ze zwierzęciem. Chodzę z nią zatem spokojnie na smyczy, sprawdzam zdolności słuchania się właściciela, a przede wszystkim asymiluję z innymi zwierzętami - jakby nie było, jest to równie ważny proces. Jest ułożona, usłuchana, zadbana, a przede wszystkim wierna - i tak samo wierzę w to, że będzie ona dobrze spełniała swoją rolę w postaci kompana. Kolejny dzień mija jak mija, na szczęście bez konieczności uciekania przed półwilem; czuję się mniej przez to zmęczony, choć ewidentnie wydarzenia odbijają się na mojej aparycji i energii, której to posiadam coraz mniej. Posyłam tylko skinięcie głową w kierunku właściciela, kiedy po tresurze istot magicznych, do których posiadam rękę, opuszczam menażerię. Przyznaję się bez bicia - jest mi coraz ciężej.
Moja nowa praca okazała się bardzo ciekawa. Ciągłe przebywanie w najbliższym towarzystwie magicznych stworzeń było bardzo pouczającym zajęciem. Oczywiście jako sprzedawca nie miałam z nimi najbliższego kontaktu jednak mimo wszystko sama ich obserwacja oraz podstawowa opieka w kilka chwil nauczyła mnie dużo więcej niż jakakolwiek wiedza teoretyczna zdobyta w ciągu nauki. Niestety już pierwszego dnia miałam trudnych klientów. Właśnie karmiłam puszki pigmejskie kiedy do sklepu wszedł mężczyzna, od którego biła pewność siebie. -Dzień dobry – powiedziałam z uśmiechem, a następnie udałam się za ladę, by móc mu służyć pomocą jako, że inni sprzedawcy obsługiwali klientów, bądź przyjmowali właśnie dostawę na zapleczu. Mężczyzna przechadzał się po sklepie patrząc na wszystko z wyższością i niemal pogardą. Już od samego patrzenia na niego wiedziałam, że nie jest to łatwy klient. -Ten cyrk to wszystko co macie do zaoferowania klientowi? - zapytał z niechęcią. -Nie proszę pana. Posiadamy również większe zwierzęta, które znajdują się na zewnątrz. Oczywiście ze zrozumiałych względów nie możemy ich tutaj trzymać. Posiadamy tam... -Dobra, dobra – przerwał mi władczym machnięciem ręki. - Nie mam czasu żebyś zanudzała mnie swoją wyuczoną na pamięć wyliczanką. Od razu widać po twarzyczce, że nie zatrudniono cię tutaj z racji inteligencji tylko byś przyciągała klientów urodą. Powiedz mi wprost – macie hipogryfy? Postanowiłam przełknąć zniewagę i odpowiedziałam grzecznie chociaż na usta cisnęły mi się przekleństwa. -Oczywiście proszę pana. Obecnie na stanie posiadamy trzy sztuki. -Wybornie! Biorę je. Proszę przetransportować je do mojej willi i przekazać je mojemu stajennemu. Tutaj jest adres. - wyciągnął w moją stronę kartkę z namiarami. Nie chciałam oddawać mu tych zwierząt jednak miałam nadzieję, że chociaż stajenny posiada większe serce wobec zwierząt. Zresztą nie mogłam odmówić klientowi chociaż w sercu obiecałam sobie solennie, że niebawem wyślę na niego anonimowy donos z podejrzeniem zaniedbywania stworzeń. Na szczęście nie okazało się to potrzebne. -Pan wybaczy ale najpierw chciałabym zobaczyć pana licencję. -Że co? -Licencję. By kupić hipogryfa trzeba posiadać licencję. -Chyba robisz sobie ze mnie jaja. W ogóle wiesz kim ja jestem? -Zwykłym bydlęciem, któremu w ogóle nie zależy na życiu zwierząt a jedynie na pieniądzach – dobiegł głos od drzwi. Spojrzałam w tamtym kierunku i dojrzałam mężczyznę – modnie ubranego, szczupłego, przystojnego koło 30-stki podpierającego się niedbale laską. Za nim stał dwumetrowy drab o mięśniach, które zdawało się, że zaraz rozsadzą jego kurtkę. -Charlie pokaż panu gdzie jest wyjście – zwrócił się do niego elegant. Umięśniony mężczyzna poruszał się niesamowicie szybko jak na swoje rozmiary. Zanim nieprzyjemny klient zdążył chociażby drgnąć chwycił go jedną ręką za kołnierz, drugą za szatę w okolicach kości ogonowej, a następnie bezceremonialnie wyrzucił przez drzwi w największą zaspę zalegającą w pobliżu. Po wszystkim jak gdyby nigdy nic otrzepał ręce i zamknął drzwi. Zdałam sobie sprawę, że stoję z otwartymi ustami więc szybko je zamknęłam. -To zwykły śmieć, który organizuje nielegalne walki zwierząt, w tym hipogryfów. Niestety jest kuty na cztery łapy i nie ma na niego żadnych dowodów. Dobrze, że nie sprzedała mu pani zwierząt – odezwał się elegant. - Ale gdzie moje maniery? Na imię mi Aleksiej. Jestem potomkiem starego arystokratycznego rodu rosyjskich czarodziejów jednak od urodzenia mieszkam w Anglii i jestem dobrym przyjacielem rodziny Shercliffe. Może słyszała pani o nich – prowadzą rezerwat dla magicznych zwierząt. Może właśnie dlatego ten typ tak mi działa na nerwy. A to Charlie, mój ochroniarz. Aleksiej okazał się dużo przyjemniejszym klientem. Co prawda był niesamowicie gadatliwy ale cały czas był miły i uśmiechnięty. Kupił jednego z puszków pigmejskich, jak to się wyraził „dla damy swego serca”, a także poprosił bym dała mu znać jeśli „ten bydlak” wpadnie ponownie chcąc zrobić zakupy. Następnie wyszedł a ja wróciłam do swoich zajęć. Ciężko było się pozbierać po tym co się tutaj przed chwilą wydarzyło tym bardziej, że był to mój pierwszy dzień w pracy ale musiałam powrócić do codziennych zajęć. Jednym z nich było sprzątanie klatek zwierząt. Póki co zajęłam się oczyszczaniem klatek jedynie gatunków sklasyfikowanych jako X oraz XX oraz przyglądałam się jak starsi stażem sprzedawcy sprzątają klatki bardziej niebezpiecznych gatunków. Pozwoliło mi to na zdobywanie wiedzy jak podchodzić do tych zwierząt tak by ich nie stresować a jednocześnie po odejściu od klatki mieć komplet wszystkich kończyn. Oprócz tego oczywiście obsługiwałam klientów. Okazało się, że zdecydowana większość z nich jest uprzejma ale traktują sprzedawcę jako mobilny kiosk udzielający informacje. Szybko okazało się, że praca ta jest męcząca nie ze względu na wykonywane obowiązki ale ze względu na monotonię jeśli chodzi o kontakty z klientami. Słysząc jednego dnia po raz n-ty to samo pytanie w myślach wznosiłam oczy do nieba prosząc Merlina o pomstę na klientach, jednak jak przystało na wzorowego sprzedawcę udzielałam wyczerpującej odpowiedzi jeśli tylko pozwalał na to mój poziom wiedzy. Zresztą w przeciwnym wypadku również nie pozostawałam klienta bez pomocy tylko sama zasięgałam rady u starszych klientów i uzbrojona w nową wiedzę mogłam pomóc ludziom. Pod koniec zmiany byłam wyczerpana ale aprobujące spojrzenie pana Nanuka utwierdziło mnie w przekonaniu, że wykonuję dobrą i potrzebną pracę.
z/t
Wiktor Krawczyk
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Mańkut, Rude włosy, centymetrowa blizna na udzie w kształcie smoka. Na policzkach i nosie ma piegi, które według rodzeństwa dodają mu uroku. Amulet Uroborosa zawsze na szyji +1 ONMS
Krawczyk dawno nie robił spacerów w postaci zakupów od razu ruszył do wioski ponieważ potrzebował kilka rzeczy dla szczura no może jeszcze starczy na kolejnego pupila i towarzysza dla Irysa. Wchodząc do sklepu najpierw się rozejrzał dokładnie po czym spojrzał na sprzedawcę. - Dzień dobry - Powiedział jednak poszedł dalej przeglądać jeszcze inne zwierzęta. Nie musiał przecież od razu wybierać tego jednego, skoro była tu jeszcze masa innych. Przyglądając się dużej różnorodności okazów w klatkach. Postanowił skierować się do szkoły i wtedy zobaczył. Małą, prześliczną, kulkę z najpiękniejszymi oczętami. Z miejsca się zakochał ze wzajemnością. - Chciałbym kupić tego pufka kremowo szarego- Mówił podekscytowany kolejnym pupilem. Kilka minut później wyszedł ze sklepu z miękką kuleczką na rączkach.
Pufek - 16g
Hawk A. Keaton
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : miodowe końcówki włosów, blada twarz, blizna na prawym przedramieniu po szponach sokoła, blizny na lewej dłoni i ręce po kugucharze, nosi mugolskie ciuchy
Ukłon - powolny krok w zbudowaniu kolejnej więzi, kiedy to wiem, że pewnych rzeczy nie da się uniknąć, a serce, choć kiedyś mogło być przerażone, tak teraz uderza w rytm spokojny i pozbawiony scen. Nie okala duszy płaszczem ciemności, strachu, braku zrozumienia, a pozwala płynąć kolejnemu dniu - pokazując tym samym w pewnym stopniu szacunek i respekt do tego, co może się wydarzyć. Ale wcale nie musi. Zdaję sobie z tego sprawę doskonale i to właśnie istoty przynależące do świata pełnego czarodziejstwa, gdzie samemu korzystanie z dobrodziejstw uroków pozostaje znacząco utrudnione. Kiedyś bolało bardziej. Teraz boli mniej, kiedy to porzuca się na dobre lejce chęci odmiany tego wszystkiego, by zamiast tego dać popłynąć własnym obowiązkom i rutynie wystukującej ten sam, jeden rytm. Tym razem trzymając wiadro z przygotowanym już pokarmem. Powieki nie okalają oczu przez krótki, acz decydujący moment. Klatka piersiowa raz po raz ulega rozkurczeniu, gdy wdechy pozwalają na dotarcie krwi do wszystkich organów w ciele. Ból uderza w przednią część czaszki, co zapewne jest wynikiem nagłej zmiany ciśnienia. Przyzwyczajam się. Jest ciężko, ale nie na tyle, by móc stwierdzić, że idealnie. Wiem, że nigdy nie będzie - nawet mądre spojrzenie magicznego stworzenia wydaje się to mówić bez najmniejszych skrupułów. Łeb hipogryfa po ukłonie ulega podniesieniu, pozwalając tym samym na nawiązanie bliższego kontaktu. Dłoń spokojnie dotyka wierzchniej części dzioba, aby następnie zająć się miejscem spoczynku magicznego stworzenia. Zdaję sobie sprawę, że bycie treserem zwierząt to nie tylko ich ujarzmianie, ale także i opieka. Wymiana wody na świeżą zachodzi w tempie wolniejszym, acz połączonym z dokładnością. Uważam, aby przypadkiem własnymi czynnościami nie spowodować przypadkowego rozwścieczenia, niemniej jednak posiadane pod kopułą czaszki doświadczenie wraz z naturalnym drygiem pozwala na uniknięcie potencjalnych problemów. Po tym - zgodnie z panującym w specjalnie wydzielonej części menażerii harmonogramem - podchodzę do miejsca przebywania salamander, sprawdzając tym samym ich panujące warunki, ażeby wyłapać wszelkie niedogodności. Nie tylko te zwierzęta uległy uspokojeniu po powrocie księżyca - miejsce mojej pracy, jakoby po części mój drugi dom, wydają się być spokojniejsze. Bardziej ciche, bardziej łatwe do opanowania, głównie mniej agresywne. Cały proces tresury niektórych osobników przez poprzednie wydarzenia wydawał się być zaskakująco gwałtowny i momentami wręcz nieprzewidywalny. Powrót do środka menażerii pozostaje również spokojny; niefortunnie, poprzez pomyłkę ze strony jednego z praktykantów w postaci umieszczenia magicznych stworzeń w jednym miejscu, w ramionach budynku zawitały kolejne mioty pufków, które zapewne będą zabierane do Hogwartu przez przyszłe roczniki jako pupile kompletnie nieinwazyjne i przyjazne. Nie pozostaje mi zatem nic innego, jak wykonać rutynową kontrolę w postaci tego, czy przypadkiem któryś się nie uwinął przez przypadek w kąt lub zwyczajnie nie przyczepił do przypadkowego klienta. Jak się okazuje - niespecjalnie. Sforę młodych istot ważę i zapisuję w specjalnym kajeciku to, jak z każdymi kolejnymi dniami przybierają na wadze, kontrolując, czy jest to proces prawidłowy i pozbawiony skaz. Dzień mija - nieustannie, raz po raz, kolejna dobra jakoby przechodzi poprzez pstryknięcie palcami, rzucenie zaklęcia z końca dzierżonej w dłoni różdżki - o ile się ją posiada. Słowami, tuż po wyjściu i zamknięciu drzwi, wzywam Migotkę, kończąc na obecną chwilę obowiązki, ażeby zaznać odrobinę odpoczynku od szarej rzeczywistości i tyknięć wskazówek zegara.
Dawno zastanawiała się nad kupnem jakiegoś zwierzaka, które dotrzymałoby towarzystwa jej i sowie. Wakacje były idealnym momentem, w głowie Miny pojawił się plan zaprzyjaźnienia i nauki opieki nad nim w czasie, gdy nie mieli zajęć, a wszyscy jej znajomi będą w Avalonie. W Tybecie też nie powinni mieć problemu tak długo, jak wybrany przez nią towarzysz nie będzie sprawiał kłopotów. Wybrała się do menażerii Nanuka, dość popularnej wśród uczniów — słyszała o niej kiedyś od Robin. Prawda była taka, że we wiosce była dopiero trzeci raz i niezbyt znała sklepy, które tutaj były. Ubrana w szorty, białą koszulkę z nadrukiem i równie białe trampki wkroczyła do lokalu, rozglądając się z zaciekawieniem. Do uszu dobiegały stuki, piski, wycia. Specyficzny zapach wleciał do nozdrzy, sprawiając, że Swansea na początku skrzywiła się odrobinę. Nie był to jednak powód do zrezygnowania, wsunęła więc dłonie do kieszeni spodenek i zaczęła przechadzać się po sklepie, oglądając dostępny towar. Liczyła na jakąś radę, ale sprzedawca zdawał się zajęty młodą dziewczynką z mamą i wyborem jakiegoś gryzonia, a przynajmniej to sugerowała jej stojąca na blacie klatka, którą otoczyli. Zacisnęła usta, zatrzymując się przy akcesoriach dla kotów, palcem dotykając srebrnego dzwoneczka na obróżce, który rzekomo po połączeniu z różdżką potrafił wskazać właścicielowi położenie czworonoga, jeśli ten ją nosił. Pokręciła głową z uznaniem, bo wydawało się jej to przydatne w przypadku kotowatych, które jak każdy wiedział, lubiły chodzić własnymi ścieżkami. Spojrzała na terraria, pomijając wszystko przypominające pająki, przejrzała sowy i kameleony. Urocze nieśmiałki na dłużej zajęły brunetkę, gdy przyglądała się im, a raczej szukała wśród liści, bo co chwilę zastygały w bezruchu, zlewając się z tłem znacznie skuteczniej, niż wcześniej oglądane przez nią jaszczurki. Przysunęła się nieco do szyby terrarium, nachylając lekko i lustrując wzrokiem tkwiące w środku gałęzie w poszukiwaniu małych oczek. Nie chciała ich denerwować, stukać w szkło. - Co za wybór.. Merlinie, może właśnie nieśmiałka? - zapytała cicho pod nosem, stukając palcami w jeansowy, jasny materiał. Nie była mistrzynią z opieki nad magicznymi stworzeniami, ba, chciała nawet poświęcić trochę wakacyjnej przerwy i poczytać jakieś związane z tym książki, mając nadzieję, że odnajdzie się w tym lepiej niż transmutacji czy nawet obronie przed czarną magią. Nie była ekspertem magii praktycznej, ale jakie zaklęcia potrzebne były do opieki nad jakimś zwierzakiem? Westchnęła niezdecydowana.
Jessica Smith
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : Biały znak Zorzy łączący wewnętrzne kąciki oczu | Złote okulary (tłumaczki) | Krwawa 'obrączka' na lewej dłoni | Rude włosy | Brisingamen, Ijda Sufiaan i druidzki amulet na szyi | Delikatny zapach frezji
Zdecydowanie można było nazwać Smith stałą klientką menażerii u Nanuka - u którego z resztą zakupiła większość swojego zwierzyńca, łącznie z parką hipogryfów. Nie byłoby przesadą, gdyby powiedzieć, że znała nie tylko cały asortyment sklepu, co i wszystkich podopiecznych - którzy jednak regularnie rotowali, znajdując swoje nowe domy. Mimo tych zmian Jess pozostawała na bieżąco, choćby dlatego, że zwykła zachodzić do menażerii średnio... dwa razy w tygodniu. Ten tydzień nie był wyjątkiem. Aportująca się w płomieniach dziewczyna nie była już niczym niezwykłym - kiedy Jessica z pomocą Diei teleportowała się z Poziomki (czyli samego końca Hogsmeade) pod sklep. Jej feniks doskonale znał już kilka miejsc docelowych i ognista ptasia dama została niemal nieodłączną towarzyszką dziewczyny, zwłaszcza w wypadach, kiedy Smith zaplanowane miała większe zakupy. — Dzięki, Diea — mruknęła pieszczotliwie do feniksa, czule gładząc ciemnoczerwone pióra na łabędziopodobnej szyi, gdy stworzenie wygodniej mościło się na jej ramieniu. Utrzymanie tak sporego zwierzęcia na sobie nie było specjalnie łatwe - ale Jess zdążyła już wyposażyć się w odpowiedni pod szpony feniksa naramiennik, a i Diea obchodziła się ze swoją przewodniczką delikatniej. Sprawdzając jeszcze, czy wzięła ze sobą sakiewkę z galeonami, Krukonka weszła do wnętrza menażerii, od progu machając znajomemu sprzedawcy, który mimo zajęć - powitał ją uśmiechem i pytającym spojrzeniem. Pokręciła głową na tę niemą propozycję pomocy, od razu zmierzając w głąb sklepu, chcąc przejść prosto do działu z karmą i akcesoriami. Musiała wyposażyć nowe lokum w niezbędne rzeczy, głównie dla Różoszponki, która dopiero zadomawiała się w ogrodzie. Miała właśnie wyminąć pochyloną nad jednym z terrariów dziewczynę - kiedy usłyszała jej ciche pytanie. Powoli przystanęła, pozerkując z ciekawością co też przykuło uwagę nieznajomej. Stara Jess zapewne poszłaby po prostu dalej - ale stara Jess zniknęła razem ze stonowanym brązem coraz dłuższych włosów. — Pierwszy zwierzak inny niż sowa? — zagaiła dość swobodnie, uśmiechając się do dziewczyny lekko. Diea na jej ramieniu obruszyła się, pusząc pióra - i wywołując u Smith cichy chichot. — Jasne, nie zwierzak, tylko kompan — zreflektowała się, mimowolnie gładząc dumnie wypiętą ptasią pierś. — Nieśmiałki nie są szczególnie wymagające. Cóż, na pewno bardziej niż kuguchar czy ropucha, bo potrzebują do dobrego życia nie tylko jedzenia, ale też otoczenia — streściła, przenosząc szare, bystre spojrzenie z dziewczyny na kamuflujące się za szkłem stworzonka. — Nie przepadają za zmianami... — chciała kontynuować, ale chrząknęła, uśmiechając się przepraszająco. — Sorki za wtrącenie. Jeśli potrzebujesz pomocy, to doradzę, Jared jest zajęty — wyjaśniła jakby na swoje usprawiedliwienie.
To miał być spokojny, sobotni dzień pracy i faktycznie połowa zmiany upłynęła Ci wyjątkowo przyjemnie. Nanuk pomagał z obsługą klientów i tłumaczył bardziej skomplikowane zasady pracy i zachowania bezpieczeństwa przy kilku groźnych gatunkach, które oferujecie. Był jeszcze stażysta, który w ramach swoich praktyk zawodowych pomagał przy utrzymaniu porządku, karmieniu zwierząt i uzupełnianiu towarów. Wszystko zdawało się być na swoim miejscu i mogłeś cieszyć się przyjazną atmosferą z papparami latającymi nad głową. I wtedy Nanuk dostał wiadomość, od której jego rysy twarzy stężały a on zdawał się trochę zblednąć. - Muszę bardzo szybko gdzieś dotrzeć – powiedział zaaferowany, w biegu się ubierając. – Felix, zajmij się sklepem. Micheal – skierował wzrok na stażystę. – Teraz to Felix tu dowodzi. Pamiętajcie, o zrobieniu raportu dobowego przy zamknięciu sklepu, dobrze? I nakarmcie węże! I tak oto, bez słowa więcej Nanuk zostawił Was samych z zarządzaniem całym sklepem. A klientów jak i kłopotów zdawało się nagle szybciej przybywać.
_______________________________________________
Wykonaj dwa rzuty: 1. Rzuć kostką k100 - jej wynik opublikuj w swojej odpowiedzi, jest on potrzebny do kolejnego wpisu od MG
2. Rzuć kostką Litery i zobacz, jaki scenariusz i trudności przyjdzie Ci na wstępie rozegrać: A jak Anubilis nie dla ciebie! – Podejrzanie wyglądająca osoba weszła do sklepu. No dobrze, z tego podejrzanie to bardziej wygląda po prostu śmiesznie. Rozpoznajesz w niej jakiegoś pierwszo lub drugoklasistę ze szkoły, który upiera się, że ma pozwolenie na posiadanie anubilisa. Pozwolenie faktycznie ma… Na swoje nazwisko, ale imię raczej kogoś dorosłego, nie potrzeba Sherlocka, żeby stwierdzić, że podwędził ją swojemu ojcu, wszakże dzieciak nie ma PRAWDZIWEJ brody jak na zdjęciu (bo sztuczną sobie dorobił, pomysłowe trzeba przyznać). B jak Babo daj mi żyć! – Ze wszystkich zmór i strachów tego świata, na pewno nie spodziewałeś się zobaczyć JEJ. Stała bywaczka sklepu, próbująca wykłócać się o przeceny, a jeżeli ich nie dostanie, grozi nasłaniem na sklep aurorów. Czy kiedykolwiek to zrobiła? Nie. Czy nie przeszkadza jej to strzępić języka? A i owszem, że nie przeszkadza. Już od wejścia do sklepu robi zamieszanie, przepycha się w kolejce, mówiąc, że miała zajęte w niej miejsce, a na koniec próbuje zwrócić obrożę. Obrożę, na którą paragonu nie ma… Obrożę, którą chwilę wcześniej zdjęła z wystawy, ale upiera się, że kupiła ją wczoraj i nie odcięła metki więc powinna móc ją zwrócić. Jak tym razem to załatwisz? C jak Czilala to moje marzenie! – Do sklepu weszły matka z córką. Urocza dziewczynka ma nie więcej niż siedem lat, widać i po jej bardzo dziecięcych rysach i wyjątkowo dziecinnym ubiorze. Więcej różu i pomponów się już chyba na sobie mieć nie dało. I bardzo spodobała jej się jedna z waszych czilala. Tak bardzo, że zaczyna prosić mamę o jej kupienie, mimo że weszły tylko pooglądać zwierzątka. Kobieta patrzy na ciebie błagalnie, chyba licząc, że pomożesz jej odwieść młodą od tego pomysłu. D jak długo jeszcze z tą karmą? – Stażysta miał rozładować karmę z dostawy, proste zadanie. Musiał mieć jednak albo głowę w chmurach, albo zupełny brak siły tego dnia, bo idzie mu jak krew z nosa, a klienci czekają na uzupełnienie zapasów i bardzo się już niecierpliwią, mówiąc, że zaraz pójdą do innego sklepu. Lepiej znajdź sposób na ich udobruchanie i szybko pomóż w przenoszeniu work… CZY ON W DODATKU POMIESZAŁ ZE SOBĄ WORKI KARMY?! E jak Elfy nadali! – Wasz dostawca przywiózł nowe elfy, bo poprzednia partia się kończyła. Problem jest taki, że jeszcze się nie skończyła. A nowe elfy ze starymi zupełnie nie chcą się dogadać. Chociaż swoje miejsce mają na zapleczu, tak bardzo kłócą się między sobą, że ich coraz głośniejsze brzęczenie słychać już nawet w sklepie i odstrasza ono klientów, którzy wolą nie być w środku z obawy na to, że coś się stanie. Lepiej pogódź je jakoś ze sobą. Nie są za bardzo komunikatywne? To już twój problem, ale chyba lepiej, by nie zaczęły rzucać w siebie rozwścieczone czarami, co? F jak Fogsowy worek (nie)szczęścia – Do sklepu weszła bardzo przejęta, zapłakana dziewczynka, a w rękach niosła worek ociekający wodą. Była spanikowana i trochę ci zajęło, zanim udało ci się ją uspokoić. Gdy przestała płakać, położyła worek na ladzie, a w środku były małe szczenięta fogsa. Mówi, że znalazła je na brzegu rzeki, ktoś musiał ich nie chcieć i je wyrzucić! Wszystkie zdają się oddychać, ale długo były przemoczone, trzeba im jak najszybciej pomóc! G jak Ghul by się uśmiał – Nie wiesz co się stało. W jednej chwili kasowałeś klienta za zakupioną karmę, w drugiej zapanował chaos! Posłałeś tylko na chwilę stażystę na zaplecze, żeby nakarmił zwierzęta, tymczasem zza drzwi wybiegł ghul, który wyraźnie zbyt długo siedział w klatce i potrzebował trochę zabawy. Zabawą okazało się dla niego wypędzanie klientów ze sklepu i straszenie dzieci. Lepiej szybko go złap, zanim weźmie się za przewracanie półek z asortymentem! H jak Hipogryfy są w zasadzie fascynujące – Grupka trzech uczniów z Hogwartu przyszła do sklepu z zeszytami, piórami i całą masa pytań. Okazuje się, że przez weekend mają zebrać jak najwięcej informacji na temat hipogryfów i zrobić z tego tematu prezentację, więc przyszli do sklepu. Zdają się być trochę zawiedzeni, że nie ma właściciela, który zawsze potrafił opowiadać jak natchniony o tych zwierzętach. Ale, nic straconego! Przecież możesz im udowodnić, że masz równie wysoką wiedzę! I jak Ile was jeszcze matka miała?! – Na zewnątrz rozpadał się deszcz pełną parą, a zaraz nadeszła i burza. Dorośli czarodzieje aportowali się z ulic, trochę gorzej z dzieciakami, które jeszcze tego nie potrafiły. Cała ich grupka wlała się do sklepu w ucieczce przed burzą. Wlewali się przez te drzwi całym tabunem, co wcale nie pomogło w samopoczuciu już i tak zestresowanych pappar. A teraz w dodatku zaczęli je zaczepiać i im dokuczać, żeby się przed sobą popisywać! Pappary są spanikowane i zestresowane, wlatują ludziom na głowy, żeby tylko schować się przed tymi dzieciakami. Lepiej szybko przemów grupce chuliganów do rozsądku, bo te biedne pappary padną przecież na zawał! J jak Jackalope jaki jest każdy widzi – Coś musiało wyjątkowo sprowokować to zwierzątko, że zamiast chcieć schować się głębiej w klatce, ono postanowiło zaszarżować. Może to te nowe elfy, a może mały, wyjątkowo wredny psowaty, który wszedł z właścicielką, ale zazwyczaj potulny jackalope został sprowokowany do ataku… I jego rogi utknęły w kratach klatki. Biedak spanikował i tak się szamota, że zaraz zrobi sobie jeszcze większą krzywdę! Szybko! Pomóż mu się jakoś uspokoić lub go wydostań, a najlepiej jedno i drugie, zanim wyrwie sobie rogi!
Kostka: 43 Literka: D - jak długo jeszcze z tą karmą?
Felix tu dowodzi. Te słowa wprowadziły mnie w dość duże osłupienie. Bywały dni, kiedy właściciel zostawiał mnie samego, ale dawał wtedy znać o wiele wcześniej. Na tyle wcześniej, że moja introwertyczna dusza była w stanie się przygotować na to wyzwanie. Teraz, tak bez niczego, zostaje sam i to jeszcze ze stażystą na głowie? Niech Merlin ma nas w opiece... Oczywiście, jak na typową złośliwość losu przystało, zaczęło przybywać co raz więcej klientów. Starałem się uwijać najszybciej jak mogłem, wirując pomiędzy stoiskami, pułkami i latającymi mi nad głową ptakami. Co jakiś czas ktoś narzekał, że mu gorąco, ale nie wiem czego się spodziewał, gdy w środku panowała niemalże tropikalna temperatura. Pozostawało mi jedynie się uśmiechnąć, skinąć lekko głową i lecieć dalej, by udzielić odpowiedzi, dlaczego "Śnieżynka" powinna jeść taką karmę, a nie inną. Następnie dlaczego dana rzecz kosztuje tyle, a w Londynie można ją kupić o dziesięć galeonów taniej. Dlaczego dane zwierzę nie reaguje na wołanie. Dlaczego, dlaczego, dlaczego...nie ma jeszcze karmy, po którą wysłałem stażystę. Zatrzymałem się na chwilę, patrząc z mieszaniną zdziwienia i konsternacji na drzwi od zaplecza. Skąd on te worki niósł, z peronu. Przeprosiłem klientów, którzy ewidentnie co raz to bardziej byli zdenerwowani i zaglądnąłem na zaplecze. Widok, który mnie spotkał był równie zniewalający, jak zniknięcie Nanuka. Nie dość, że towar nie był rozpakowany, to jeszcze na pierwszy rzut oka było widać, że worki leżą byle jak, jedne wymieszane z drugimi, a na dodatek z niektórych wysypywały się małe kulki, co świadczyło o dziurze w materiale. Przymknąłem oczy, biorąc głębszy wdech i zaciskając ręce w pięść. Micheal miał szczęście, że nie należałem do wybuchowych ludzi. - Idź sobie odpocznij. - machnąłem na niego ręką po paru sekundach napięcia i sam zabrałem parę worków, wnosząc je do sklepu. Zacząłem je wydawać klientom, dając im 10% upust za to, że musieli tyle czekać. Chodziłem dziko tam i z powrotem, póki nie ogarnąłem wszystkich chętnych. Następnie wróciłem do wysłuchiwania biadolenia innych ludzi, mając nadzieję, że wreszcie ten tłum się skończy.
Klienci zdawali się usatysfakcjonowani rabatem, chociaż część wciąż narzekała pod nosem na to, że stracili dużo czasu. Przynajmniej na negatywnych komentarzach sprawa zdawała się skończyć, bo nikt nie zdecydował się zostawić notatki z negatywną opinią dla Nanuka, przynajmniej nikt nie zrobił tego od razu na miejscu. Znacznie mniej pocieszony był Micheal, który gderał coś pod nosem o nie docenieniu jego wkładu w pracę, a odesłanie go na zaplecze zdawało się uderzyć w jego dumę. Może i nie chciał się przyznać, że wcale nie dawał z siebie tyle wysiłku, ile udawał, że to robił, ale i tak zdawał się być obrażony, gdy zamknął za sobą drzwi. Po sprawnym wypakowaniu przez ciebie najbardziej potrzebnego, karmowego towaru, tłum klientów zdawał się trochę rzednąć. A przynajmniej na pewno nie była to już zdenerwowana opóźnieniem fala czarodziejów. Kiedy wszystko zaczęło przebiegać sprawniej z nową dostawą i kupujący zdawali się być coraz milsi. Zauważyłeś jednak, że nie tylko kupujący przyszli do sklepu. Podczas szaleńczego wypakowywania karmy kątem oka dostrzegłeś postać, z pozoru zupełnie nie podejrzaną, miała jednak wokół siebie jakąś dziwną aurę. Niby normalnie oglądała asortyment, coś jednak w jego zachowaniu zwróciło twoją uwagę. Możliwe, że trochę za długo przypatrywał się produktom? Albo to, że zdawał się tylko stać przy pułkach i oglądać coś, co zdecydowanie nie było sprzętem na nich? Nie potrafiłeś dokładnie tego określić, człowiek ten po prostu wydawał Ci się dziwny. Zapewne warto byłoby mieć go na oku, w razie, jakby twoje odczucie okazało się prawdziwe. Teraz jednak twoją uwagę bardziej skupiło…
Rozgrywa się kolejny ze scenariuszy spisanych powyżej. Jeżeli wylosujesz literkę D, możesz wybrać sobie dowolny inny scenariusz.
1K100:
Jest to rzut na spostrzegawczość. Dzięki wyższemu wynikowi od „dziwnego gościa” udało ci się go zobaczyć. Jednak czy uda ci się utrzymać go na oku w napływie klientów? Rzuć kością żeby się dowiedzieć i dodaj do wyniku +10 za swój poprzedni wyższy wynik.
Odetchnąłem z ulgą, kiedy nagły atak na sklep się zakończył. Widziałem, że niektórzy wychodzą niezadowoleni, ale na to już nic nie mogłem poradzić. Byłem świadom niemożności zadowolenia każdego, dlatego nie miałem zamiaru się tym przejmować. Podobnie miałem gdzieś, czy napiszą na mnie skargę, zasuwałem cały czas na podkręconych obrotach, więc nie mogłem sobie nic zarzucić. Obrażonego Micheala również zostawiłem w spokoju. Nie miałem ani czasu ani ochoty użerać się jeszcze z nim. Wystarczyło, że nie było z niego praktycznie żadnego pożytku. Był typem osoby, których bardzo nie lubiłem - udając, że pracują za dwóch, a nie robiąc kompletnie nic. Jeszcze był ten dziwny koleś. Musiałem mieć na niego baczenie, bo coś mi się wydawało, że ma zamiar okraść sklep. Oczywiście, bo przecież los nie mógł być dla mnie miły, praktycznie od razu pojawił się kolejny problem. Zamówione elfy. Sprawdziłem zdziwiony rejestr zamówień i podrapałem się po głowie, nie mając pojęcia kto je zamówił, skoro w klatkach było ich wciąż pełno. Brzęczenie wydobywając się z przeładowanych klatek musiało być mocno słyszalne w sklepie. Westchnąłem głośno, przystawiając rękę do głowy i masując sobie czoło. Czy ja naprawdę musiałem przekupywać nawet zwierzęta? Klasnąłem parę razy by przykuć uwagę małych stworzonek. - Świecidełko. - na stole położyłem małą srebrną spinkę, przygotowaną na ewentualne problemy. Żebym tylko wiedział, że będą aż takie. - Dostanie je ten który będzie najgrzeczniejszy i najładniejszy. - zaznaczyłem palcem, następnie wskazując nim na elfy. - Jesteście piękni i wspaniali, więc na pewno będę miał ciężki wybór. Zostaniecie pod okiem Micheala, który mi powie, które zasługuje na nagrodę. - przeniosłem palec na stażystę, mając nadzieję, że zarówno on jak i elfy zrozumieją swoje zadania. W innym wypadku miałem przekichane. Niezależnie od wyniku tego starcia, wróciłem do sklepu, z lepszym lub gorszym nastrojem.