Wśród różnorakich budynków w Hogsmeade, ten wyróżnia się pod względem swego niepowtarzalnego klimatu. Bo gdzie indziej można w okolicy znaleźć sklep który przez cały rok otaczają tropikalne palmy? Dodatkowo budynek pomalowany jest na zielony kolor, co zupełnie odróżnia go od szarych sklepów. Kiedy przekroczysz próg tego niebanalnego sklepu, od razu poczujesz zmianę temperatury. Jest ona bowiem dostosowana do upodobań tropikalnych papparów zamieszkujących niektóre z porozstawianych wewnątrz palm. Z racji, iż są to ulubione zwierzęta właściciela, ten uznał, iż nie będzie ich zamykać w klatkach. Co za tym idzie, nigdy nie wiadomo, kiedy nad głową przeleci Ci jedna z tych dużych, oswojonych papparów. Warto tu także wspomnieć parę słów na temat samego sprzedawcy. Nanuk jest około sześćdziesięcioletnim mężczyzną o Indiańskich korzeniach, co też doskonale widać w jego rysach twarzy. Ciemna karnacja i długie czarne włosy są dla niego znakiem rozpoznawczym. Mężczyzna ten kocha zwierzęta i można by rzec, że nikt ich tak doskonale nie rozumie, jak właśnie on. Stało się to też powodem do otwarcia sklepu, w którym właśnie je mógłby sprzedawać. Przypominamy o punktowych limitach ilości posiadanych zwierząt!
Dostępne przedmioty:
► Akcesoria dla zwierząt (grzebyki, obroże itp.) ► Klatka dla wybranego zwierzaka ► Pokarm dla zwierząt ► Bahanocyd - 55g ► Magiczna siatka do łapania stworzeń wodnych - 65g ► Magiczna siatka do łapania stworzeń lądowych - 65g ► Magiczna siatka do łapania stworzeń podniebnych - 65g ► Rękawice ze skóry węża morskiego - 120g ► Łańcuch Scamandera - 200g
Zwierzęta oznaczone * uznawane są za trudnodostępne – aby je kupić, należy rzucić kostką.
Spoiler:
1, 2 - Sprzedawca patrzy na ciebie nieufnie i zdaje się zbywać wszystkie pytania dotyczące stworzenia, które chcesz kupić. W końcu próbujesz zdobyć informacje bardziej natarczywie, a mężczyzna peszy się i oznajmia, że nigdy nie było tu takich zwierząt. 3, 4 - Nie ma żadnego problemu! Sprzedawca wszystko ci wyjaśnia, daje mnóstwo rad i oczywiście, dokonujesz zakupu. Możesz wrócić do domu z nowym pupilem! 5, 6 - Hm… Nie, chyba nie ma tutaj takich stworzeń… Sprzedawca z tajemniczym uśmieszkiem odmawia, chociaż wcale nie próbuje cię zbyć. Rzuca dziwnymi aluzjami, które jedynie podsycają twoją ciekawość. Ostatecznie okazuje się, że tego zwierzęcia nie ma akurat teraz – możesz spróbować innym razem.
- No, to jak Pani ma tego szczura, to trzeba go, o tak, tu. One tu lubią. Tu, głaskać. O, widzi Pani? Jaki zadowolony? No kto jest słodkim szczurkiem, no kto? No kto, słodziaku, ojoj… Jakaś starsza czarodziejka właśnie kupowała szczura dla swojej wnuczki. Poprzedni zniknął w niewyjaśnionych okolicznościach, a dziecko zapłakiwało się na śmierć, nie dając spokoju ani sobie, ani reszcie rodziny. Także wiec nieco już zasuszona kobieta została oddelegowana, by przynieść nowego. - No i te szczury ogólnie to potrafią skakać przez ogony, o. I powinna Pani kupić dwa. O, to dam Pani dwa wtedy, bo się lubią. - Ale… Tylko jeden miał być – przerwała niepewnie Wasi kobiecina. - Nie! Muszą być dwa. Jeden będzie smutny. Dzieciak się ucieszy z dwóch. Nie uciekną. O, z Grzesiem się ten co Pani bierze lubi, to dam Grzesia. Wasia podeszła do klatki ze szczurkami. - Grzeeesiu! – zawołała, sięgając ręką po szczurka. Szybko złapała tego odpowiedniego i położyła na ladzie przed kobietą, obok pierwszego szczura. Od razu zaczęły się bawić, zerkać na kobietę i ruszać wąsami. Wyglądały, jakby ją oceniały. Starsza kobieta wyszła z dwoma szczurami, może nieco niezadowolona z takiego rozwoju wydarzeń. Ale przynajmniej zwierzaki będą szczęśliwe! Wasia klapnęła na krzesło i zaczęła bawić się różdżką. Był mały ruch, także dużo nie musiała robić. Była tylko ta kobieta po szczury, jakaś dziewczyna po lekarstwo dla półkotów i czarodziej w sile wieku (ale on miał długą brodę!). Dzień był nudny, a pogoda piękna, także Wasilisa z tęsknotą patrzyła za okno. Postanowiła przejrzeć jeszcze raz wszystkie zwierzaki, upewnić się, że mają wodę i wszystko jest w porządku. Zwierząt była od groma, także przechadzka nieco jej zajęła. Kruk na chwilę ją zatrzymał; polubili się. Wasia często wypuszczała go z klatki i pozwalała latać po sklepie, a ten nigdy nie uciekał. Często za to siedział jej na ramieniu i badawczo zerkał na klientów. Czasami krakał, kiedy coś mu się nie podobało, a wtedy Wasia bardziej przyglądała się osobie, która weszła do sklepu. Często okazywało się, że to była osoba niegodna zaufania i Wasia wtedy nie sprzedawała mu jakiegoś rzadkiego zwierzaka. Gryfonka miała nadzieję, że długo jeszcze nikt go nie kupi. A jak kupi, to może ktoś z Hogwartu, to będą mogli się odwiedzać! Wszystko było w porządku. W końcu wybiła godzina kończąca jej zmianę. Wasia przekazała sklep zmiennikowi i wyskoczyła na ulicę, odwiedzając jeszcze po drodze Miodowe Królestwo. [z/t]
Neirin Vaughn
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 196cm/106kg
C. szczególne : Oparzenia: prawa noga, część nogi lewej, część torsu, wnętrze prawej ręki. Blizny po porażeniu prądem: wewnętrzna część lewej dłoni i przedramienia.
Nadal odczuwał sztywność i ból złamanego w czasie meczu barku. Starał się tym jednak nie przejmować, idąc do sklepu. Chciał zdążyć przed imprezą. W menażerii skierował się od razu w stronę kosza z pufkami - wiedział, gdzie iść. Znał ten sklep, a nikt nie traci czasu na przestawianie jego zawartości co tydzień jak w mugolskich Biedronkach. Zatem bardzo szybko znalazł to, czego pragnął - kosz z rozkosznymi, puchatymi zwierzątkami. - Sześć poproszę. Albo... Jednak siedem - położył na ladę pieniądze, wybierając najbardziej żółciutkie pufki. - Jeszcze czarne obroże. I medaliki - poprosił. Kiedy kasjerka go podliczyła, pomógł jej ubrać zwierzaczki odpowiednio i zgarnąć w transportowy koszyk na plecy. A potem wyszedł w stronę klubu.
/zt
Aleksander Cortez
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 194
C. szczególne : Kruczoczarne, kręcone, długie włosy (od ostatniego pobytu w szkole jeszcze dłuższe) luźno opadające. Ubrany w wszystko co wygodne i swobodne - brak garniturów. Karnacja skóry znacznie ciemniejsza. Opalił się w tym Meksyku.
Pojawił się w tym miejscu z zamiarem kupienia zwierzątek do testów i swoich badań. Nie zamierzał z nich robić swoich pupilków, a też wolał czas poświęcić na studiowaniu ksiąg niż uganiać się po polanie za zwierzątkami. - Dzień dobry- przywitał się po czym zaczął przeglądać inwentarz sklepu. Zamierzał kupić króliki, ale jak zobaczył ich ceny to aż wykrzywił usta w grymasie niezadowolenia. Poszukał więc czegoś tańszego, znacznie tańszego. - Wezmę dwie żaby - powiedział podchodząc do lady i wyciągając z kieszeni odpowiednią ilość galeonów i kładąc je na ladzie. Po tym zabrał zwierzęta i wyszedł z sklepu. z/t
Bonnie Webber
Rok Nauki : II
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : chrypka, lekki amerykański akcent, szare oczy, długie włosy sięgające do bioder często związywane
Często przychodziła do menażerii w poszukiwaniu pewnego stworzenia. Wybrała nieśmiałka, bowiem do takowego będzie pasować imię, które już wcześniej wymyśliła. Potrzebowała zapełnić pustkę po Gai, ale tym razem będzie strzec nieśmiałka jak oka w głowie. Nie pozwoli, aby jakikolwiek skrzydlaty zechciał go zjeść na śniadanie. Stała w kolejce dobre dwadzieścia minut, a gdy podeszła do lady to wydukała swoje zapytanie. Sprzedawca musiał ją pamiętać, bo westchnął, ale powiedział, że tak, wczorajszego dnia do jego menażerii przybył jeden nieśmiałek i może go jej pokazać oczywiście po przedstawieniu licencji. Wszystko się zgadzało, a więc mogła udać się na zaplecze i przykucnąć przy malutkim drzewku, za którego gałązkami schowany był malutki nieśmiałek. Zagadała do niego, uśmiechała się i zaczynała się w nim zakochiwać. Opowiedziała mu, że go potrzebuje, bo jest jej smutno bez małego przyjaciela na ramieniu. Wyjaśniła, że poszukuje kogoś o dużym sercu i czy zechciałby zostać jej przyjacielem o bardzo szlachetnym imieniu, które nosił superbohater. Właśnie ta postawa sprawiła, że po jakiejś godzinie nieśmiałek wskoczył niepewnie na wierzch jej dłoni i pociągnął za rękaw w kierunku wyjścia z menażerii. Przytuliła go do policzka i wróciła do lady, aby uiścić wysoką opłatę. Zużywała dosłownie wszystkie swoje oszczędności, nie będzie miała nawet knuta, ale to nic wszak posiadanie takiego zacnego towarzysza jest bezcenne. Z ogromnym uśmiechem na ustach opuściła menażerię.
Dzisiejszego dnia miałaś za zadanie odebrać dostawę puffków pigmejskich i niuchaczy oraz rozdzielić je po odpowiednich klatkach. Łącznie około dwunastu zwierzaków z czego siedem sztuk to niuchacze. Szef zapomniał jednak napomknąć, że dostawa przybędzie o ósmej rano czyli w chwili, gdy rozpoczynałaś swoją zmianę. Wszystkie zwierzaki zostały dostarczone jednocześnie. Dostawca wypakował klatkę z niuchaczami i pudełko z puffkami na podłogę, w progu wejścia do sklepu i po odebraniu potwierdzenia odbioru deportował się z ulgą wymalowaną na twarzy. Wejście jest zatarasowane, a klient może przybyć lada chwila.
Rzuć 1k6, aby dowiedzieć się co Cię dziś spotkało. Proszę podlinkować rzut kością.
Parzysta - w klatce, w której gnieździły się niuchacze doszło do rewolucji? Tak naprawdę dwa z nich zaczęły się ze sobą kłócić, a więc w ruch poszły pazury i zęby. Sęk w tym, że obijały się od szczebelków klatki i robiły popłoch wśród pozostałych egzemplarzy. Dodatkowo zauważasz, że do szyby przyklejone są trzy nosy dziesięcioletnich dzieciaków wpatrujących się w klatkę niuchaczy z szeroko otwartymi oczami. Co robisz?
Nieparzysta - kto by pomyślał, że problemem będzie odklejenie jednego puffka od drugiego. Zauważasz, że na ich futerka wylało się coś lepkiego przez co trzy puffki były ze sobą sklejone. Ich ciałka trzęsły się prawdopodobnie ze strachu bo nie mogły się ruszyć. Zdajesz sobie sprawę, że za dokładnie godzinę przybędzie pewien czarodziej po odbiór żółwia, którego musisz jeszcze przygotować do odbioru. Co robisz?
______________________
Wasilisa Fiodorow
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175cm
C. szczególne : króciutkie włosy; piegi; wyłupiaste oczy
To miał być naprawdę przyjemny, spokojny dzień. Wasia wejdzie do pracy, a potem wyjdzie z pracy. Nudno, bez szaleństw, żadnych problemów. Wstanie na poranną zmianę zawsze było wyzwaniem dla Wasi na równi z wejściem na Mount Everest, więc w końcu gdy zwlokła się z łóżka, nieco ogarnęła i teleportowała spod bramy Hogwartu, była minuta przed ósmą. Wasia otworzyła sklep, weszła do środka, przywitana łopotem skrzydeł, piskami i chrumkaniem. - Cześć, pysiaczki wy moj… Panie, co mi Pan to tu stawia, panie! Do środka z tym! – zamachała rękami, odwracając się w stronę drzwi, ale dostawca natychmiast się depertował. Wasia spojrzała na klatkę z niuchaczami, z których dwa właśnie okropnie się kłóciły. Wasia błyskawicznie ukucnęła przy stworzonkach i otworzyła klatkę. Wycelowała różdzką w jednego z kłócących się stworzeń. - Wingardium Leviosa! – obrót i trach. Niuchacz uniósł się w powietrze i zawisł metr nad ziemią, a Gryfonka zamknęła za nim klatkę. Wasia oddzieliła go od reszty, przeszła kilka metrów i chwilę tak stała, zastanawiając się, co mogło być powodem kłótni. Wiedziała, że te stworzonka kochają błyskotki. Może oba niuchacze naraz zobaczyły jakieś świecidełko, choćby kawałek metalu i zapragnęły go mieć dla siebie? Wasia podeszła bliżej niuchacza, cały czas zaklęciem trzymajac go w powietrzu. Przy okazji zauważyła jakieś dzieciaki, gapiące się na całe przedstawienie przez szybę. - To niuchacze, potężne i skrajnie niebezpieczne zwierzęta! – zawołała nieco głośniej. Uśmiech zadrgał jej na twarzy, ale skupiła się na stworzonku. - No, już, już, słodziaku. Pozwól Wasi się pogłaskać i zerknąć. Wasia kocha. - mruknęła, wyciągając rękę. Jeżeli próbował ją capnąć, to cofnęłaby się, o ile zdążyła. A jeśli nie, to sięgnęłaby do brzuszka niuchacza, pogłaskałaby i zerknęłaby, czy coś w środku jest. Jakby było, to Wasia wzięłaby ( o ile się jej udało zabrać) ową rzecz i schowała w niewidocznym dla niuchaczy miejscu. A jeśli torba niuchacza byłaby puściutka, to nadal trzymajac zwierzora zaklęciem, zerknęłaby do klatki i tam się rozejrzała, szukąc jakiejś błyskotki lub czegoś, co mogłoby zwierzaki zainteresować. Jakby coś znalazła – wiadomka, zabrałaby i schowała. A gdyby niczego takiego nie było, to wzięłaby do rąk niuchacza wcześniej potraktowanego zaklęciem i stanęłaby z nim przy klatce. - Kto to widział się tak kłócić! Słodziaki, tak nie można przecież. Zamiast kłócić moglibyście się zająć swoimi niuchaczowymi sprawami. Jak mi się zaraz tu ładnie pogodzicie i będziecie spokojne, to obiecuję, że zaraz się z Wami pobawię. Wymyślę Wam taką zabawę, że nigdy w życiu takiego funu nie mieliście. Dobrze, pysie? – spojrzała srogo na niuchacze i powoli, delikatnie włożyła trzymanego niuchacza do klatki.
Udało Ci się wyciągnąć najbardziej krnąbrnego delikwenta, który istotnie próbował Cię capnąć kilka razy, ale byłaś na to przygotowana i bez problemu uniknęłaś jego pazurków. Zauważyłaś, że maluch ma roztrzepane futerko, które w jednym miejscu jest nawet odrobinę wyrwane, co było efektem ostrego sporu z drugim futrzanym rzezimieszkiem. Nie pozwolił zajrzeć do swojej kieszeni na brzuszku, wił się w powietrzu i zaciekle bronił przed odkryciem... może skarbu? a może był po prostu wstydliwy? Dzieciaki przyklejone do szyby miały oczy niczym dwa złote galeony, a mogłaś dostrzec, że doszło ich jakieś sześć sztuk więcej. Masz imponującą widownię. Choć zachęcałaś stworzenia do pogodzenia się to o dziwo nikt na to nie zareagował nawet jednym fuknięciem. Zerknęłaś na klatkę i... nie znalazłaś żadnej błyskotki (wszak ani jedna w zasięgu ich oczek nie ma prawa być na wolności) ani żadnego niuchacza... cwaniaczki wydostały się na zewnątrz, a to znak, że najwyraźniej nie domknęłaś drzwiczek klatki. Wystarczyło się rozejrzeć, aby odkryć, że cała szóstka wspaniałych rozpierzchła się po sklepie wywołując zamieszanie. Stary i gruby kocut, który był w menażerii od dobrych paru lat dostał młodzieńczej energii - syczał, jeżył się, próbował pazurami sięgnąć między szczebelkami do najbliższego niuchacza, który próbował oderwać od zamka sąsiedniej klatki (w której spał sobie duży kameleon) srebrzystą kłódeczkę. Dwa inne dobierały się do szuflady, której klamka była maźnięta podobnym odcieniem - a wiesz, że jeśli otworzą szufladę to dostaną się do galeonów, z których wydajesz resztę. Inny maluch rozpędził się po jednej z półek i skoczył wprost na żyrandol, który świecił... elfikami. Te uciekły w popłochu w kąt sufitu, a niuchacz próbował się do nich dostać poprzez regularne podskakiwanie z różnych półek. Zrobił Ci niezły bajzel, bowiem pudła z sowim pokarmem spadły na podłogę rozsypując swoją zawartość na podłodze - obecne sowy podniosły raban na widok jedzenia, na które miały chętkę. Na szczęście były zamknięte w klatce. Ostatni niuchacz próbował ukraść klamkę od drzwi, a ten trzymany w Twojej dłoni dziabał Cię niegroźnie po palcach. Wiercił się jak kołowrotek. Dzieciaki przy szybie śmiały się i pokazywały sobie coraz to kolejnego niuchacza, a publikę miałaś coraz większą - nawet kilku dorosłych zatrzymywało się i zerkało przez szybę, jednak na szczęście nikt nie ośmielił się otworzyć drzwi bowiem wówczas mogłabyś mieć zbiegów. Zapanował zwierzęcy chaos, a nie minęła jeszcze godzina Twojej pracy.
Wasia stała tak przez sekundę, zastanawiając się nad swoimi wyborami życiowymi. Mogła spać w dormitorium. W łóżeczku, cieplutkim, pełnym miłości. Z kołderką. Kołderka rozumie i kocha. … ale przynamniej coś się dzieje, nie? Gryfonka szybko się otrząsnęła i obróciła o 360 stopni wokół własnej osi. Za szybą ludzie, niuchacze, gaelony, na tyłek wili, one dorwą galeony – nie, ludzie nie mogą wejść, niuchacze uciekną, czy ten kot zaraz nie podziabie jednego z niuchaczy? Jak on się dostał na żyrandol, ZOSTAWCIE KŁÓDKĘ…- PO KOLEI. Wasia najpierw wycelowała różdzką w szufladę, w której były galeony. Nanuk by ją rzucił na pożarcie smokom, gdyby pieniądze wylądowały w przepastnych tornach niuchaczy. - Colloportus! – krzyknęła, mając nadzieję, że to pomoże. Szybko zrobiła obrót w stronę drzwi. – Colloportus – powtórzyła, celując w drzwi. Wolała stracić kilku klientów, niż szukać niuchaczy po całym Hogsmeade. Rozejrzała się szybko po całym rozgardiaszu, planując, czym zająć się najpierw. Trybiki obracały się w łepetynie rosjanki, gdy ta próbowała coś wykombinować. I w końcu wpadła na coś, co przy wiadrze szczęścia mogło pomóc. Na sam początek wcisnęła niuchacza w dłoniach do klatki. - Petrificus totalus! – krzyknęła, celując w niego i patrząc przepraszająco. Nie miałą wyboru – zwierzątko było nieco poturbowane a klatka przy jej pomyśle musiałą zostać otwarta. Podbiegła do klatki i wyobraziła sobie najpiękniejszy, najbardziej błyszczący szmaragd. Widziała, jak błyszczy na zielono i lekko świeci. Wyglądał jak skąpany w świetle, idealnie oszlifowany największy kamień szlachetny, jaki kiedykolwiek mógłby istnieć. Skupiając się mocno na tym wyobrażeniu, skierowała różdzkę do wnętrza otwartej klatki. - FALSIS! – krzyknęła. Chciała wyczarować hologram szmaragdu, tak piękny, by zwabić do siebie niuchacze. Pytanie, czy niuchacze dadzą się nabrać na tę sztuczkę. Jeśli to podziałało i choćby jeden niuchacz ruszyłby w stronę błyszczącego kamienia, zamknęłaby za nim/ nimi klatkę, tym razem zamykając ją jak najdokładniej. A jeśli jednak stworzonka nie nabrałyby się na iluzję szmaragdu, Wasia wyciągnęłaby pieniądze ze swojej kieszeni, czyli kilkanaście knutów, może ze dwa sykle, jeden galeon jakby się poszczęściło i rzuciłaby do klatki – tak, żeby brzdęk monet był bardzo głośny. I znów zamknęłaby klatkę, jakby jakiś łobuz się na to złapał. A gdyby i to nie podziałało, to usiadłaby na podłodze i zaczęłaby płakać. postanowiłaby wyłapać niuchacze ręcznie i powciskać je do klatki, tym razem upewniając się dokładnie, że jest zamknięta. Najpierw szybkim machnięciem różdżki i wypowiedzeniem zaklęcia „chłoszczyć” posprzątałaby karmę dla sów. - Arresto Momentum! – rzuciła, kierując różdżkę w stronę niuchaczy próbujących się dorwać do szuflady. Nie patrząc na efekt, skierowała się w stronę żyrandolu. Uniosła wysoko głowę. – Locomotor! – kolejne zaklęcie, mające tym razem przenieść męczącego elfiki niuchacza do klatki. Potem zgarnęłaby niuchacze, które spowolniła (lub jednego z nich, nie pamiętam, czy zaklęcie może działać na na przykład dwa stworzonka) i również zabrała do klatki. Jeszcze dwa… Gdzie one są- Jeszcze ten przy kłódce, którego próbuje dorwać kocur – zgarnęłaby go dłońmi, o ile by dałą radę.Tak samo z tym, który próbował ukrasć klamkę od drzwi. Po tym wszystkim, jeśliby jej się udało, usiadła przy klatce i po prostu tak siedziałą przez chwilę, patrząc tępo w przestrzeń.
Z pomysłem sprezentowania Nessie jakiegoś towarzysza na urodziny (zwierzęcia znaczy, nie jakiegoś chłopca do towarzystwa) nosili się już od długiego czasu, niestety okoliczności życiowe niezbyt im ku temu sprzyjały; formalności związane z wyrobieniem odpowiedniej licencji umożliwiającej zakup psidwaka trwały dłużej niż im się wydawało, a gdy już Fillinowi udało się to załatwić, to z kolei ich przyjaciółka zniknęła gdzieś w Szkocji, a jak wróciła, to się okazało, że cały miot psidwaków z menażerii już się sprzedał i po prostu nic nie szło po ich myśli. W końcu jednak udało im się dopiąć wszystko na ostatni guzik i zjawili się w sklepie; w środku było gorąco i duszno, śmierdziało i wszędzie rozlegał się kwicząco-skrzeczący hałas, dlatego Boyd, niezbyt zadowolony z tego otoczenia, od razu dziarskim krokiem popędził w stronę boksu ze szczeniakami, ciągnąc za sobą kolegę, by temu czasem nie przyszło do głowy zatrzymywać się przy jakichś pufkach pigmejskich czy akcesoriach dla ghuli. - No dobra, wybieraj - powiedział rzeczowo, zerkając na gromadkę pulchnych małych psidwaczków, kręcących się dookoła i dokazujących wesoło. Starał się zachować poważną minę, udawać że to go tam w ogóle nie rusza, co go obchodzą jakieś psy śmierdzące, ale... - Zobacz, ten tutaj, całkiem słodki skurwysyn - przyznał, trochę tylko rozczulony tym widokiem, tak troszkę; wskazał przy tym na jedno ze szczeniąt, o wyjątkowo pociesznym pysku i trochę głupkowatym, psidwaczym spojrzeniu.
Rozpoczęłaś serię rzucania czarów dzięki którym udało Ci się opanować narwane niuchacze. Świetnym pomysłem było zwabienie ich do klatki - nie musiałaś długo czekać na reakcję, bowiem na widok kamienia szlachetnego większość ze stworzeń dopadła do klatki i miałaś nieco mniej pracy. Ocalone elfiki do końca Twojej zmiany nie będą chciały opuścić kąta pod sufitem. Stary kocur będzie miauczeć żałośnie przez jakieś dwie godziny. Całkiem sprawnie udało Ci się opanować chaos w menażerii. Otrzymałaś owacje na stojąco swojej publiki znajdującej się po drugiej stronie szyby. Możesz być z siebie dumna skoro żadna inwazja narwanych stworzeń nie jest Ci straszna. ... niestety pod koniec Twojej zmiany przyszedł szef i napomknął, że otrzymał... donos na Ciebie, że podobno rzucałaś jakiekolwiek zaklęcia na stworzenia. Przypomniał Ci, że jest to surowo zabronione i nikt (nawet on sam) nie ma prawa używania magii na podopiecznych menażerii. Wyjaśnił również, że przez to mogą mieć kontrolę z Ministerstwa Magii, a to znaczy, że będzie musiał się gęsto tłumaczyć. Szef nie był na Ciebie wściekły, a jedynie zirytowany dodatkową robotą. Zasugerował, abyś następnym razem upewniła się, że nie czarujesz na oczach sporej publiki. Przez to też nie otrzymałaś tego miesiąca żadnej premii.
Faktycznie seria niefortunnych zdarzeń dopadła nas przy tym poszukiwania psidwaka. Nawet to durne schronisko zdążyli zwinąć nam sprzed nosa, bo okazało się, że kiedy w końcu pomachałem im jakąś licencją to nie wystarczy do zakupu! Muszę jeszcze polubić ich profil na wizbooku, wsadzić setkę zdjęć z psami, żeby pokazać, że naprawdę wspieram akcję... A w zasadzie to już będą tu tylko jeden dzień, więc już za późna na wszystko. Nie mogąc zrozumieć jak można te biedne pidwaki zostawiać tak w schronisku, skoro przyszedł taki ktoś jak ja i chce się nimi zająć, zostawiłem ten przeklęty namiot klnąc pod nosem. - Co? - pytam Boyda bo oczywiście zanim zdążył mnie pociągnąć za ramię ja już trzymałem w rękach specjalną smycz dla ghuli oraz pieluchę, która miała nie schodzić z tyłka ghula, jak mocno się nie starał. Pochylam się nad psidwakami, wręczając ziomkowi resztę moich zakupów i cmokam nad pieskami, nie wstydząc się rozczulenia nad zwierzętami tak jak przyjaciel. Podnoszę tego o którym mówi Boyd, a ten od razu zaczyna mnie lizać po mordzie, machać ogonami i próbuje mi się pakować na głowę. - No hej parówczaku słodki, wujkiem Boydem i Fillinem? Z wujkiem Fujem cię nie poznamy za dobrze, bo cię zje, tak? No, zje cię! - mówię głosem osoby rozmawiającej ze słodkimi zwierzakami i na pół z Boydziskiem dokonujemy tego jakże ważnego zakupu.
Uprzejmie proszę o szczura wraz z pełnym wyposażeniem (klatka, co potrzeba do środka) oraz dwumiesięcznym zapasem karmy. W sakiewce przy nóżce sowy są odliczone galeony.
Josh
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Aleksandra Krawczyk
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 162cm
C. szczególne : Podłużna blizna przy prawym obojczyku; pierścień Sidhe na palcu;
Była absolutnie zachwycona swoją pracą. Przejrzała w wakacje tyle ofert, z których ani jedna nie zrobiła na niej jakiegoś większego wrażenia, nie sprawiła, że Puchonka od razu pomyślała 'Tak, to jest to!', że w pewnym momencie zaczynała wątpić, czy znajdzie sobie pracę. Zwłaszcza taką, która by jej odpowiadała, bo kompletnie nie widziało jej się iść do jakiegoś sklepu z eliksirami i robić za sprzedawcę. Nie dość, że kompletnie się na tym nie znała, to jeszcze było to kosmicznie nudne, no po prostu nie. Zupełnym przypadkiem znalazła się za ladą, z taką tylko różnicą, że w miejscu, w którym mogłaby przebywać godzinami. Szczęśliwym okazał się dzień w ostatnim tygodniu wakacji, kiedy to wybrała się do Hogsmeade po potrzebne do szkoły pierdoły. Oczywiście musiała przy okazji zahaczyć o Menażerię u Nanuka, bo całe wyjście byłoby chyba nieważne, a tam na szybie dostrzegła przyklejoną kartkę z wielkim jak byk napisem, że poszukują pracowników. Nawet się nie zastanawiała, a i nie musiała długo czekać na wiadomość zwrotną, że została przyjęta i może zaczynać już kolejnego dnia. Choć nie było łatwo połapać się, co gdzie jest, to właściciel sklepu wykazał się anielską wręcz cierpliwością i wciąż jej wszystko tłumaczył, pomagając odnaleźć się w nowym miejscu. Chyba śmiało mogła stwierdzić, że szybko odnaleźli wspólny język i dobrze się dogadywali, co było dodatkowym plusem, bo nie chciałaby niepotrzebnych konfliktów ze swoim szefem i to nie tylko jeśli chodziło o ten konkretny sklep, ale w ogóle w żadnym innym. Może i była to dopiero jej pierwsza praca, ale mimo to była pewna, że wszelkie zgrzyty nie wyszłyby na dobre nikomu. - Mógłby mi pan jeszcze raz przypomnieć, co jadły te papugi? - spytała, wyłaniając się zza jednego z regałów znajdujących się w sklepie. Prawdopodobnie pytała już o to po raz drugi w tym tygodniu, ale jednak wolała się upewnić niż ryzykować podanie ptakom czegoś, czym tylko by im zaszkodziła. A przecież te papużki były chlubą Menażerii! Temperatura w środku była dostosowana specjalnie do ich potrzeb, a i od wejścia można było dostrzec normalnie niespotykane na Wyspach palmy, na których przesiadywały te kolorowe stworzenia. Przeszła na drugą stronę sklepu, żeby zgarnąć odpowiednie nasiona, owoce i warzywa i zabrać się za przygotowywanie pokarmu. Nie było to nic trudnego ani czasochłonnego, toteż szybko uporała się z tym zadaniem i mogła przejść do kolejnych. Co jak co, ale w miejscu pełnym zwierząt stale było coś do roboty, nie wspominając już o sprzątaniu. W takich chwilach naprawdę użyteczne okazywały się zaklęcia czyszczące, choć i do nich nie zawsze można się było uciekać. Wyciągnęła ukryte pod ladą pudło, w którym znajdowały się przeróżne akcesoria dla zwierząt i zaczęła układać je na wyznaczonych półkach, wdając się przy tym w pogawędkę o Luizjanie z panem Nanukiem, który chciał znać jak najwięcej szczegółów z jej spotkań z tamtejszymi stworzeniami, zwłaszcza magicznymi. Sam też wtrącał co jakiś czas coś od siebie i musiała przyznać - nie pierwszy raz zresztą - że naprawdę świetnie się go słuchało. To był człowiek z takim doświadczeniem, z taką wiedzą, że to było doprawdy niewiarygodne!
Nigdy nie pomyślałby, że najdzie go kiedyś taki pomysł, ale jednak. Już od jakiegoś czasu chodziło mu po głowie kupno jakiegoś zwierzaka (konkretnie od momentu kiedy zamieszkali z Gab i Charliem w jednym domu). Stwierdził, że będzie im raźniej z małym przyjacielem, a sam też potrzebował towarzystwa wieczorami przy książkach. Pewnie przez to będzie miał jeszcze mniej czasu, bo wiadomo, że taki zwierzak to też dodatkowe obowiązki, ale może przez to trochę przystopuje to swoje ciągłe zakuwanie i zobaczy coś poza książkami. Uznał także, że taki uroczy czworonóg mógłby spodobać się Alise, a wiadomo jaką radość sprawiało jej obcowanie ze zwierzętami. Przychodząc więc do sklepu, nie myślał tylko o sobie. Ale wybierając ze sprzedawcą jednego z kilku leprehau kierował się już tylko i wyłącznie własną intuicją. Zobaczywszy Dropsa od razu wiedział, że się zakumplują i to właśnie jego zabierze do domu. Był tak żywiołowy i zaczepny, że zwrócił na niego uwagę. Miał nadzieję, że będzie mu się z nimi dobrze mieszkało na Alei Amortencji.
//zt
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Nie był człowiekiem nazbyt pracowitym, ale głupio było tak przebywać w zamku bez jakiegoś zwierzęcego towarzysza. Któregoś weekendu zamiast spać do dwunastej to wyruszył do Hogsmeade razem z innymi uczniami. Od razu odbił do menażerii, gdzie zasiedział się dobre półtorej godziny. Serce mu się krajało na widok zwierząt pozamykanych w klatkach, podchodził do każdej, zaglądał gdzie się tylko dało, a i czasem pogłaskał czy to sowę, kota czy ropuchę, a zwierzaki same wyciągały głowy w jego stronę byleby je dotknął. Ku niezadowoleniu sprzedawcy kręcił się po ciasnym sklepie dosyć dłuższy czas. Odmawiał "pomocy" bowiem sam musiał wybrać który z milusińskich zostanie przez niego przygarnięty. Zatrzymał się przy regale między nieśmiałkami a szpiaczakami, tam gdzie znajdowało się wielkie akwarium z kameleonami. Ten jeden, soczyście zielony od razu przypadł mu do gustu. Eskil mógł przysiąc, że widzi na jego wilgotnej skórze grę świateł. Ten zawinięty ogon i wydawać by się mogło, że podkrążone powieki... tak, to o niego poprosił. Podczas kiedy sprzedawca przygotowywał kameleona do transportu Eskil jeszcze dobrał kilka akcesoriów, starannie oglądał każdy przedmiot jakby podejrzewał je o złą jakość. Po kilkunastu minutach wysypał na blat kilkadziesiąt złotych monet - zapas kieszonkowego, które odkładał właśnie na ten cel. Wychodząc z menażerii miał już towarzysza. Pozostała kwestia wynalezienia dla niego imienia.
| zt
Jessica Smith
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : Biały znak Zorzy łączący wewnętrzne kąciki oczu | Złote okulary (tłumaczki) | Krwawa 'obrączka' na lewej dłoni | Rude włosy | Brisingamen, Ijda Sufiaan i druidzki amulet na szyi | Delikatny zapach frezji
Zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami, bardzo proszę o odpowiedni transport wybranego przeze mnie młodego widłowęża, wraz z zapasem pokarmu i terrarium. Adres to Aleja Amortencji 23/11, Hogsmeade. Odliczona kwota galeonów znajduje się przy nóżce kruka. Nawiązując do mojej wcześniejszej korespondencji z Panem, bardzo proszę o dołączenie odpowiednich instrukcji opieki nad widłowężami. Na pewno okażą się pomocne.
chciałbym zamówić u Państwa wcześniej wybranego samca Czilala. Tak jak ustalaliśmy proszę o całe wyposażenie do niego oraz należyty transport pod wskazane miejsce (na odwrocie tego listu). Wyliczoną kwotę przesyłam w dołączonej do pergaminu sakiewce. Z góry bardzo dziękuję.
Hunter O. L. Dear
*do listu dołączono woreczek ze 100 galeonami oraz adres posiadłości państwo de Guise w Lyon*
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Święta, czas wielu rzeczy, które zmieniają się i poddają tym samym wielu, licznym przemyśleniom. Nie bez powodu, kiedy to był na Wigilii, pozostawał świadkiem nadchodzących metamorfoz, na które to liczył. I był w stanie je poprzeć, kiedy to pewnego rodzaju nadzieja, będąca światłem w tunelu, zdawała się pojawić nie tylko przed jego oczami, lecz także przed oczami przyjaciela, w którego wierzył. Nie bez powodu zatem, kiedy to pojawił się w swoim domu, a był po spotkaniu z Julią w Londynie, musiał pierwsze zatankować samochód, by tym samym móc w pełni cieszyć się jazdą. Niemniej jednak, pojazd odstawił w odpowiednie miejsce, wiedząc, iż droga w stronę Hogsmeade trwa dłużej niż tylko i wyłącznie parę minut. Ciche westchnięcie przedostało się przez struktury jego ciała, kiedy to wiedział, iż jedyną prawidłową opcją jest teleportacja. Której osobiście, po utracie doznanej podczas dotychczasowych wakacji, nienawidził. Nie bez powodu zasada ce-wu-en zdawała się przeszywać jego tkanki bardziej, by nie popełnić tego samego, kategorycznego błędu. Wiedząc, jak niewiele wystarczy, by doprowadzić do kolejnej tragedii, nie mógł pozostawać jakkolwiek obojętny wobec własnego losu. I nie pozostawał, wiedząc, że wszystko ma jakiś sens. Nawet jeżeli z początku go nie ma, a dziwna melancholia opanowywała jego ciało parę miesięcy temu. W ciągu swoich własnych zmian zdołał dostrzec cząstkę dobra, z której nie zamierzał wcale tak łatwo rezygnować, kiedy to pojawił się w Hogsmeade. Umówiony, odpowiednio przygotowany, kiedy to zmienił świąteczny sweter na czarne ubrania, które dodawały mu pewnego rodzaju tajemniczości, pamiętał doskonale, że pani A. A. może na niego już czekać. I wcale nie zamierzał tak łatwo odpuścić, kiedy to wiedział, że czas Świąt może być odpowiednim czasem na odnowienie relacji listownej i przeniesienie jej do struktur otaczającej go rzeczywistości. Poprawienie kurtki pomogło mu zażegnać pewnego rodzaju dyskomfort wywodzący się z utraty jąder, kiedy to odczuł delikatne ukłucie w obrębie podbrzusza. Musiał uważać. Zauważenie w charakterystycznym miejscu, które podał, nieopodal latarni umiejscowionej nieopodal magicznej menażerii u Nanuka, dziewczyny o rudych włosach, nie zdawało się być trudnym wyzwaniem. Czekoladowe tęczówki dokładnie, aczkolwiek nienachalnie, zlustrowały tajemniczą rozmówczynię, jakoby zastanawiając się, czy to aby na pewno z nią miał do czynienia. Mógł się zawsze mylić, ale nikt inny raczej nie czekałby w tym dość specyficznym miejscu. Wbrew pozorom miał parę rzeczy do załatwienia, a podróż, powiązaną ze spotkaniem się z tajemniczą dziewczyną od listów, mogła tym samym urozmaicić ich spotkanie. Tym samym, że Equinox stał się wyjątkowo wybredną istotą. — Pani Nieznajoma? — zapytawszy się, spojrzał na nią poprzez swoje normalne okulary, które miały na celu umożliwić mu lepsze widzenie, aczkolwiek nie musiał wcale ich nosić. Poprawił je jednocześnie prostym gestem dłoni, zastanawiając się, czy dobrze trafił - zawsze mógł się pomylić, kiedy to wiedział, że jest tylko i wyłącznie człowiekiem, a nie maszyną nastawioną na brak jakichkolwiek błędów.
Antoinette zatem zjawiła się w miejscu potencjalnego spotkania z (zapewne) mężczyzną, z którym pisała listy swego czasu, przy czy dyskusja ta rozpoczęła się z... no, po prostu z dziwnego przypadku. A jednak, przypadki chodzą po ludziach. Antosia była z tego bardzo zadowolona. Kto wie, może pozna wszem i wobec kogoś, kto okaże się dobrym znajomym, kolegą, a może nawet przyjacielem? Może coś więcej? Nie, nie, nie. Ruda pannica nawet nie chciała myśleć, że cokolwiek zaiskrzy. I takie podejście z pełnym dystansem uznała za najlepsze. Przynajmniej tu i teraz. Uśmiechnęła się radośnie, poziom endorfiny w jej krwi zwiększył się znacząco. Już nie musiała pytać, czy on jest tym, kim jest. „Nieznajoma” - przecież tak właśnie pisała! Nie, to nie mógł być zwyczajny zbieg okoliczności. Nie, takie przypadki się nie zdarzają. Nawet i w magicznym świecie, chociaż można by sądzić, że magią można załatwić wszystko... o jakże mylne jest to stwierdzenie! Jest wiele elementów życia czarodziejów i czarownic, których dzięki zdolnościom paranormalnym nie sposób zmienić. Nawet nie zwróciła uwagi na jego okulary. Ba – gdyby ktoś po tym spotkaniu spytał się panny Apsley, czy ów jegomość nosił je, ruda na pewno nie byłaby w stanie odpowiedzieć. Przejmowała się innymi rzeczami. Przyglądała się uważnie aparycji jego twarzy. Uznała, że brzydki to on na pewno nie jest i zaraz skarciła się w duchu za tego typu myśli. A co jej do jego wyglądu? To nie jej sprawa. Zdecydowanie nie. Zaraz po tym, jak uśmiechnęła się, zagadnęła. Krótko. Nie ma co się wylewnie wypowiadać na samym wstępie. Najpierw każda z tych osób powinna ocenić tę drugą. Potem dopiero powinni przejść do rozmowy, która będzie kluczowym elementem tego spotkania, a przynajmniej tak się rudej wydawało. Tak, bardzo mi miło poznać. – wyciągnęła ku niemu rękę. Bez obaw, że mężczyzna zignoruje ów gest. Albo zrobi coś jeszcze gorszego...
Nie spodziewał się, z czym lub z kim może mieć do końca do czynienia - sam pamiętał, jak pewnemu gościowi udawał kobietę, chociaż obecnie było mu teraz głupio. A może nieznajoma wcale nie jest nieznajomą, tylko nieznajomym? Kto wie, wszak ludzie znajdą przyjemność we wszystkim, nie zważając na potencjalne możliwe straty drugiej jednostki, chcąc się napoić i najeść jej kosztem. Nie bez powodu zatem podchodził do tego wszystkiego na swój własny sposób - przepełniony ostrożnością, kiedy to wiedział, że może mieć pewnego rodzaju problem, jeżeli znajdzie się w niebezpieczeństwie. Kwestie polityczne wolałby pozostawić na potem, ale koniec końców trudno było ich uniknąć, kiedy to jego znajomej podpalili dom, innym powrzucali jakieś rzeczy do jeziora, a do tego zniszczono doszczętnie Dormitorium Slytherinu, jakoby im się to wszystko należało. Ciche westchnięcie, kiedy to zastanawiał się, gdzie dokładnie powędrować czekoladowymi tęczówkami, znajdującymi się za okularami korekcyjnymi, wydobyło się z jego ust - tak wiele ludzi, tak sporo niebezpieczeństwa, niezbyt pewne otoczenie. Bo nawet jeżeli coś się stanie, to zanim ktokolwiek zareaguje, może być za późno. Może to i lepiej, kiedy nie wiedział, co ze sobą zrobić? Pamiętne spotkanie zdawało się bardziej wpływać na otoczenie, kiedy to nie mógł w pewnym stopniu wyzwolić od poczucia winy. Przeżerającego spokojnie i bez pośpiechu struktury jego tkanek od niezbyt długiego czasu, lecz wystarczająco długiego, by mógł pewne ubytki tym samym zauważyć. Spokojnie przemieszczał się zatem między kolejnymi uliczkami, zanim to nie zauważył rudowłosej dziewczyny, będącej prawdopodobnie jego rozmówczynią, tudzież nadawczynią i odbiorczynią listów, które udało im się wymienić na przestrzeni paru miesięcy. Zastanawiało go to poniekąd - o ile treść doskonale kojarzył, o tyle wcześniej myślał kompletnie inaczej. I teraz, pomimo gorzkiego uczucia, jakie przejawiało się przez jego umysł, nadal pozostawał tym zmienionym Lowellem. Zwracającym uwagę na kompletnie inne wartości, starającym się dogodzić najbliższym, otrzymując tym samym kolejne obrażenia. Ciemne obrączki źrenic dokładnie zlustrowały ją, aczkolwiek nienachalnie, a słowa wydobywające się z jej ust zapewniły go w tym, że się nie pomylił. Nie wyglądała na kogoś złego - choć, jak zawsze, można stwarzać pozory. A on coś o tym doskonale wiedział. — Mnie również. Felinus. — widząc gest, odwzajemnił go, wystawiając własną rękę do przodu, by tym samym smukłe palce ostrożnie zacisnęły się w przyjacielskim powitaniu. Zastanawiało go to, jak wiele razy los łączył ze sobą ludzi, jak bardzo często się z niego naśmiewał, ale też, powodował, że takie sytuacje miały miejsce, jak chociażby ta tutaj. Nie miał jednak czasu, by nad tym rozmyślać, kiedy to znajdowali się na jednej z uliczek prowadzących do głównego rynku Hogsmeade. — Pani artystka, jak dobrze pamiętam. Nadal się tym zajmujesz czy jednak wykonujesz coś kompletnie innego? — zapytał się, rozpoczynając jako pierwszy rozmowę, kiedy to prostym gestem własnego podbródka zaproponował przejście się na krótki spacer, zanim to nie wstąpią do menażerii, gdzie musi kupić parę rzeczy.
Po uściśnięciu dłoni Antoinette przeszła tym razem do dogłębniejszej analizy jego wyglądu. I zaczęła się (podświadomie, oczywiście) zastanawiać, jakby wyglądało ich potomstwo, jeśli by doszło między nimi do zbliżenia. A że to kompletny nonsens i ruda pannica doskonale o tym wiedziała, odegnała czym prędzej myśli z tym związane. - Więc... czemu chciałeś się spotkać akurat w tym miejscu? – zagadnęła, gdyż chciała poznać na to odpowiedź zaraz po przywitaniu, po pełnym uprzejmości, wzajemnemu potrząśnięciu dłoni tej drugiej osoby. Tak. Zwróciła się do niego per „ty”, zamiast uciekać się do formalnego „proszę pana” albo po prostu „pan”. Antoinette najczęściej właśnie stosuje ten rodzaj zwracania się do kogokolwiek. Wyjątkami są, oczywiście, nauczyciele. - Chcesz wejść tutaj? Okej, nie ma sprawy, chociaż ja miałam ochotę na jakąś... kawę? Karmelową? – rzucając tak konkretne propozycje, Antoinette powinna być chociażby nieznacznie zmieszana, a tu, no proszę, zupełnie coś innego. A że miała mu do powiedzenia coś jeszcze, nie owijała w bawełnę. Od razu przeszła do rzeczy, chociaż, w sumie, tak było ciągle. - A może jakiś spacerek, panie uzdrowicielu? – mrugnęła ku niemu porozumiewawczo – Tak, nadal zajmuję się, że tak to ujmę... artyzmem, ale ostatnio bardziej trudnię się wyszywaniem, zamiast uciekania się do pędzli i farb. I czekała na jego odpowiedź, jakakolwiek by ona była. Była przygotowana na każdy rodzaj słów, wychodzących spomiędzy (ponętnych? Nie, nie wolno ci tak mówić!) warg tegoż człowieka, z którym bardzo miło jej się pisało. Teraz pora przenieść się na słowa mówione. Gestykulację. Mowę ciała. Antoinette uznała, że szykuje się miłe spotkanie... przynajmniej dla niej samej. A jak to jest z nim?
Sam niespecjalnie zajmował się dokładną analizą wyglądu panny Nieznajomej. Owszem, początkowe wrażenie, budowane na samym początku, jest najważniejsze, aczkolwiek... Felinus nigdy nie zwracał uwagi na wygląd drugiego człowieka. O ile aspekty czystości, szeroko pojętej oczywiście, zdawały się przenikać przez struktury jego podświadomości, wszak od zawsze był higienicznym człowiekiem, tak nigdy jakoś nie wyobrażał sobie żadnych dzieci. Wynikało to przede wszystkim z jego dość zaburzonego światopoglądu, w wyniku którego miał do czynienia z niezbyt przyjemnym ojczymem, a dwa - nie miał fizycznej możliwości posiadania potomstwa. Pewne rzeczy z Luizjany pozostały w Luizjanie - i o ile się tym nie chwalił na lewo i prawo, o tyle jednak odbijało się to na jego zdrowiu, w związku z czym musiał przyjmować eliksiry, wchodzące w skład jego terapii hormonalnej. Przynajmniej, gdyby był w jakimkolwiek związku z kobietą (co się na razie nie szykowało), miałby pewność, że nie zaszłaby w ciążę... a przynajmniej nie oszukałaby go w tej kwestii. — Szczerze? Jedną rzecz miałem do kupienia w zoologicznym, ale myślę, że się tym zajmę innym razem. — powiedział do niej łagodnie, nie mając problemu z tym, że dziewczyna zwracała się do niego na ty. Nie zauważał, jak to miał w zwyczaju, tej różnicy lat - zresztą, jako że jeden rok kompletnie stracił w swoim nauczaniu, musiało się to wiązać z byciem jednym ze starszych uczniów Hogwartu. Nie najstarszym, ale za to nadprogramowym poniekąd. — Hej, ale myślę, że kawa karmelowa nie jest złym pomysłem. To co, masz może ochotę iść do Lumosa? Pracuje tam mój znajomy. — zaproponował, bo o ile dziewczyna miała taką ochotę, on nie mógł jej tego zabronić. Poza tym, sam jakoś chętnie ogrzałby się w miejscu, który stworzył Skyler wraz ze swoim partnerem. Po pierwsze, przytulne, po drugie... chcąc wspierać lokalny interes, nie widział sensu w tym, by gdziekolwiek indziej iść. I miał nadzieję, że Antoinette spodoba się ten pomysł. — Spacerek też można, chociaż, skoro rzuciłaś pierwsze pomysłem kawy, to myślę, że można z niej skorzystać. — podniósł kąciki ust ostrożnie do góry, bo nie chciał wyjść na jakiegoś ignoranckiego buca, dwa, spacer mogli odbyć po drodze do Lumosa. Poprawiwszy kurtkę, która izolowała ciepło, nie mógł powstrzymać się od wrażenia, że powietrze w Hogsmeade jest ciut chłodniejsze od tego w Londynie... a może mu się tylko tak wydawało? Sam nie wiedział. — Robisz w Galerii Swansea? A może zajmujesz się tym na własną rękę? — zapytał się w kwestii jej zainteresowań, jako że nie wyglądała na ucznia, a prędzej na studentkę. Ciche zastanowienie przeszyło jego kopułę czaszki, którą to doskonale kontrolował, by tym samym wykonać pierwsze kroki w stronę baru, gdzie mogliby się ogrzać, jak również skorzystać z oferty dobrej kawy. Tym bardziej, że Schuester mu jakąś obiecał, chociaż dopiero przy rozmowie z nim postanowiłby z niej skorzystać. — Wyszywanie też jest ciekawą czynnością. Co konkretnie wyszywasz? — zapytawszy się, skierował spojrzenie czekoladowych oczu zza okularów korekcyjnych. Jego kroki były zrównoważone, harmonijne, a podeszwa buta wydawała delikatny stukot, kiedy to spotykała się z wilgotną od śniegu i błota kostką brukową.
Darren wszedł do zwierzęcego sklepu z Hogsmeade z jednym, prostym celem - było nim kupno niewielkiej ilości karmy dla ghula. Oczywiście, wciąż jeszcze bezimienne stworzenie mogło jeść dosłownie wszystko, jednak po przeczytaniu broszury na temat tego gatunku w przygotowaniu do zdobycia licencji umożliwiającej posiadanie rzadszych stworzeń uznał, że nieco bardziej zbilansowanej diety nie zaszkodzi stworzeniu aktualnie mieszkającemu u jego rodziców - przynajmniej dopóki Shaw nie przygotuje własnego lokum. Prawdę mówiąc, Krukon kierował się do kasy, kiedy jego wzrok przykuł przedmiot znajdujący się za szybą wystawy - szybą aż skrzącą się od zaklęć ochronnych i ogrzewających. Okrągłe jajo, podpisane jako rzadki - i to nie tylko w menażerii Nanuka - eksponat, do tego wystawione na sprzedaż w limitowanej ofercie. Nie przedłużając, Darren Shaw opuścił sklep magizoologiczny nie tylko z paczką karmy dla ghuli, ale też odpowiednim gniazdkiem, metalową żerdzią oraz odpowiednio zabezpieczonym... jajem feniksa.
Spoiler:
Feniks -> -250 galeonów
Keyira Shercliffe
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : magiczny tatuaż w formie węża | blizn zbyt wiele, by można je było zliczyć | tęczówki w odcieniu sztormu | jakieś zwierzę jako częsty towarzysz
Myślała nad tym zakupem już od bardzo, bardzo dawna. Właściwie od momentu, w którym zadecydowała, że spróbuje opanować umiejętność porozumiewania się z wężami. Im dłużej jednak nad tym pracowała, tym bardziej utwierdzała się w przekonaniu, że jeden gadzi pupil to za mało i warto uzbroić się przynajmniej w drugiego do pary. Mimo wszystko, zawsze to dwie różne osobowości zamiast jednej, do której przez lata zdążyła się już przyzwyczaić. Kupno nowego węża wiązało się jednak z podjęciem kolejnej decyzji... Jakiego rodzaju stworzenie wybrać: zwykłe czy może magiczne? Później musiałaby wybrać konkretnego osobnika lub zdać się na los i sprzedawcę. Wszystko to opóźniało zakup, odwlekało go w czasie o kolejne dni, tygodnie, a w końcu miesiące. Dziś jednak Keyira przekroczyła próg sklepu zdecydowana i nawet tropikalna temperatura nie była jej straszna. Wzdrygnęła się jedynie odrobinę, całkowicie mimowolnie i od razu skierowała swoje kroki do lady. Zastukała w nią kilkukrotnie i wychyliła się nieco, rozglądając się po pomieszczeniu. — Dzień dobry. Przepraszam? — powiedziała, nie podnosząc jednak głosu jakoś przesadnie. Pracownik menażerii na pewno gdzieś się kręcił, a chwila oczekiwania nie stanowiła dla Shercliffe żadnego problemu. Wykorzystała ją, żeby przyjrzeć się wszystkiemu uważnie, jakby była tu po raz pierwszy. Wystrój lokalu zapewniał jednak wrażenia, którym nie sposób się było oprzeć; papugi przyciągały ludzkie oko kolorowym upierzeniem.
Dni upływały jej w okamgnieniu i nim się zorientowała, już rozpoczynała szósty miesiąc pracy w menażerii, choć mogłaby przysiąc, że dopiero wczoraj pisała egzaminy po siódmej klasie. Jak niemal codziennie wypełniała swoje obowiązki, które od jakiegoś czasu zwiększyły swój zakres, co wcale jej nie przeszkadzało. Ba, wręcz sama się o to ubiegała, idąc wreszcie na kurs, dzięki któremu później awansowała. Tak jak zwykle krążyła między regałami i rozkładała na nich towary, znikając co jakiś czas na zapleczu, choć zdecydowaną większość czasu spędzała przy zwierzętach. Kiedy nikt akurat nie przychodził do sklepu, po prostu przy nich siedziała i mimowolnie wdawała się w pogawędki, na które chyba odpowiedniejszym określeniem było słowo 'monolog', bo odpowiedzi jako takiej nie otrzymywała, ale zupełnie się tym nie przejmowała. Z zamyślenia wyrwał ją dopiero dźwięk kobiecego głosu, bo ani wrzawa podniesiona przez papugi, ani stukanie o blat do niej nie dotarły. Czym prędzej przeszła na drugą stronę sklepu, nie mogąc dzisiaj liczyć na żadną pomoc - ani właściciela, ani współpracowniczki nie było. Przesunęła jeszcze nogą jakiś karton, którego najwyraźniej wcześniej nie zabrała, żeby nie stał na środku przejścia i weszła do głównej części menażerii, uśmiechając się do klientki. - Dzień dobry. Jak mogę pomóc? - spytała uprzejmie, rozpoznając w dziewczynie jedną ze studentek, i to szczególnie dobrych z opieki nad magicznymi stworzeniami.
C. szczególne : magiczny tatuaż w formie węża | blizn zbyt wiele, by można je było zliczyć | tęczówki w odcieniu sztormu | jakieś zwierzę jako częsty towarzysz
Jako pierwsze jej uwagę przyciągnęły kroki gdzieś na zapleczu. Nierówny, pośpieszny chód kogoś, kto został nagle oderwany od swojego zajęcia. Następne było szuranie przestawianego na parkiecie przedmiotu, a w końcu w przejściu pojawiła się burza jasnych włosów, okalająca znajomą twarz. Puchonka, o ile Keyira dobrze pamiętała, była obecna na ostatniej lekcji Miotlarstwa, w której jej także przyszło uczestniczyć. Obco brzmiące nazwisko zamajaczyło niewyraźnie w pamięci Key, ale potrzebowała chwili, by dokładnie je sobie przypomnieć. Aleksandra Krawczyk. Shercliffe wygięła kąciki ust w przyjaznym uśmiechu, zadowolona z faktu, że zdołała rozpoznać koleżankę. Hogwart był mimo wszystko całkiem spory, a wszystkich przewijających się przez jego mury uczniów nie sposób było zapamiętać. — Od jakiegoś czasu chodzi za mną wąż — odpowiedziała w zamyśleniu i zaraz parsknęła, uświadamiając sobie jak to właściwie brzmi. — To znaczy... Chciałam kupić nowego węża. Miałam to zrobić już kilka tygodni temu, ale nie potrafię się zdecydować. Biorąc pod uwagę, że obecnie posiadam niemagicznego pytona, odrzuciłam już widłowęża — oznajmiła, opierając się biodrem o biurko. Key bardzo często zabierała swoich pupili ze sobą czy to na spacery, czy to na konkretne wycieczki, więc zależało jej na tym, by oba stworzenia żyły ze sobą w zgodzie. — Nie interesują mnie też okazy jadowite — dorzuciła, bo to również było istotne. — Jak to w ogóle wygląda? Macie w magazynie terraria i hodujecie własne czy sprowadzacie na zamówienie? — dopytała, lokując spojrzenie burzowych tęczówek na twarzy Aleksandry.