Gra trwała zadziwiająco długo - Edgcumbe nie do końca mógł rozgryźć dlaczego, zwłaszcza, że Pingwiniary na początku meczu naprawdę dawały im do wiwatu i praktycznie okupowały przestrzeń powietrzną po ich stronie boiska. Nic dziwnego, że Lowell nie nadążał. Sam Thaddeus przełamał passę Strusi trafiając do pętli - a w ślad za nim poszedł Fitzgerald, z którym solidarnie zbił po powietrznej piątce. Czyżby złapali drugi oddech, czy to były już tylko ich ostatnie podrygi? Będą musieli się przekonać - acz póki kafel w grze, nie ma co dumać o ostatecznym wyniku. Dlatego też widząc okazję - Edgecumbe zgrabnie wytrącił kafla pingwiniej Sinclair, przechwytując go w swoje dłonie. Nie pognał jednak daleko, bo tym razem nie widział dla siebie podejścia pod pętle - przerzucił więc kafla dalej, do jednego ze swych strusich kumpli.
Po zmianie systemu punktacji, gra się nieco wyrównała i drużyna chłopaków podgoniła pingwiniary. Nie zmieniło to jednak prędkości samej rozgrywki. Mecz zdawał się trwać wieczność i tak w istocie było. Chociaż zgodnie z zasadami, mecz kończył się w momencie, gdy któraś z drużyn dobiła do stu punktów, Lazare postanowił nieco nagiąć te zasady. Zwłaszcza, że miał ku temu powody. Śnig, który na początku lekko tylko prószył, teraz zamienił się w istną śnieżną nawałnicę. Wiatr utrudniał latanie i znosił miotły, a śnieżny puch unoszący się w powietrzu, utrudniał dostrzeżenie czegokolwiek, a w szczególności tłuczków, gotowych zrobić krzywdę zarówno pałkarzom, jak i atakowanym zawodnikom. Nauczyciel miotlarstwa zagwizdał więc głośno i zarządził koniec treningu. Zwycięzcą została drużyna Pingwinów, choć tak naprawdę nikt ze zgromadzonych tu uczniów, nie powinien czuć się zwycięzcą. Najważniejsze jednak było, że nikomu (oprócz Rudemu, ale kto by się przejmował losem rudych?) nic się nie stało, a nowa gra miała potencjał, aby stać się ciekawym urozmaiceniem zajęć z miotlarstwa.
/ZT, choć jak chcecie, to możecie jeszcze zostać na boisku i sobie poplotkować (pomimo śnieżycy :P).
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Wciąż nie było jej dosyć treningów. Mogła chodzić na wszystkie srocze zgromadzenia, treningi drużynowe, ale wciąż twierdziła, że mogła zrobić coś jeszcze, by udoskonalić swoje zdolności. Uparcie wertowała wszystkie możliwe magazyny dotyczące Quidditcha, by wyłapać w nich informacje o jakiś interesujących zagraniach oraz znaleźć jakieś nowe sposoby na to jak udoskonalić swoją miotłę, by poprawić jej osiągi. Ostatnio zasłyszała coś o nowych rodzajach witek, które można było umieścić w ogonie i które zapewniały o wiele lepszą opływowość i stabilizowały lot, wspomagając czarodzieja przy wykonywaniu nagłych skrętów i zwrotów. Musiała zasięgnąć wiedzy na ten temat. Podobnie jak naczytać się na temat wszelkich past i specyfików, które miały także lepiej zabezpieczać miotły przed czynnikami atmosferycznymi. Przede wszystkim szukała specyfików, które nie tylko dobrze zakonserwowałyby jej Nimbusa, ale także nie sprawiały, że jego trzonek pod wpływem opadów stanie się śliski. To jedynie mogło doprowadzić do upadków i ześlizgnięć z miotły, czego zdecydowanie chciała uniknąć. Dopiero po tym jakże wyczerpującym researchu zakupiła odpowiednie specyfiki i przygotowawszy odpowiednio miotłę do lotu mogła wziąć sprzęt i udać się na małe boisko znajdujące się na terenach Hogwartu. Wykonała krótką naziemną rozgrzewkę, aby uniknąć ewentualnych kontuzji w czasie gry spowodowanych nieodpowiednim przygotowaniem się do lotu, po czym przełożyła nogę przez Nimbusa i odepchnęła się pewnie od ziemi, aby wzbić się w przestworza. Po raz kolejny chciała przede wszystkim skupić się na rozwijaniu swoich umiejętności związanych z przerzucaniem piłki przez pętle. Chciała przetestować nowe techniki i przećwiczyć kombinacje, które miały zapewnić jej o wiele lepsze wyniki i przede wszystkim zaskoczyć odpowiednio wrogich obrońców. Zapewne nie powinna ich ćwiczyć samotnie, gdyż spora część z nich obejmowała ruchy, które groziły upadkiem z miotły czy też wyskoki, które mogły się skończyć tragicznie bez odpowiedniego zgrania z lecącą samotnie miotłą i koordynacji ruchowej. Oprócz tego chciała też sprawdzić, z jakiej największej odległości byłaby w stanie przerzucić samodzielnie kafel przez jedną z obręczy, co sprawdzała systematycznie oddalając się od nich coraz bardziej. Zaklęcie, którego używano w przypadku produkcji kafli skutecznie opóźniało jego opadanie, przez co piłka nie zachowywała się w pełni naturalnie przy dalekich rzutach, które wymagały odpowiedniego przećwiczenia, aby zostały one wykonane celnie i odpowiednią techniką, co musiała sprawdzić. Może i w czasie meczu nie bardzo mogły jej się przydać dalekie rzuty na obręcze, ale dzięki nim przynajmniej mogła dzięki temu wyrobić sobie większą siłę rzutów, która skutkowała nieco większym przyspieszeniem kafla rzucanego ze sporą mocą. To zdecydowanie będzie przydatne w czasie rozgrywek. Im mocniej rzuci kafel, im szybciej poleci tym większe prawdopodobieństwo, że obrońca nie zdąży go złapać. Oczywiście, jeśli tylko odpowiednio zamarkuje rzut. Wciąż latała w tę i z powrotem, wybijając się z miotły i przypuszczając atak na pętle skokiem Dionizusa lub podobnymi kombinacjami, po czym po raz kolejny odlatywała na większą odległość, aby raz jeszcze wykonać ten swoisty nalot. Dopiero po upływie ponad dwóch godzin postanowiła w końcu zlecieć na dół i zakończyć swój samodzielny trening.
z|t
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Było przechujowo. Nie miał się co nawet oszukiwać. Eliksir spokoju wlewał się do jego gardła w nadmiernych ilościach, a sam Max starał się spożytkować każdą minutę, byle tylko jakoś odciągnąć myśli od skromnego pokoiku w Hogsmeade. Mecz zbliżał się wielkimi krokami i miał naprawdę mało czasu, by cokolwiek w tym temacie zrobić, a ze względu na swoją semestralną nieobecność musiał dać z siebie więcej niż reszta drużyny. Hektolitry alkoholu, jakie ostatnimi czasy spożywał również nie poprawiały jego kondycji. Nie miał zamiaru jednak pozwolić, by to go zniechęciło. Z wielkim trudem zjadł przygotowane przez Gwizdka śniadanie, wziął na ramię swojego Pioruna i udał się do schowka, skąd wyciągnął pałkę i skrzynię ze szkolnymi piłkami. Trening i wysiłek fizyczny brzmiały jak dobra metoda rozładowania tego, co w nim obecnie tkwiło. Z całym ekwipunkiem ruszył na mniejsze boisko, gdzie spodziewał się zastać większy spokój. Niestety po raz kolejny musiał się rozczarować, gdy zobaczył sylwetkę Irlandczyka, również wyglądającą jakby miał zamiar co nieco polatać. Początkowo chciał znaleźć inną miejscówkę, ale przypomniał sobie tę całą moralizatorską gadkę o zostawianiu prywaty poza boiskiem, więc ostatecznie zbliżył się do @Fillin Ó Cealláchain . -Widzę nie tylko mnie natchnęło na trening ostatniej szansy. - Powiedział na totalnej wyjebce. Wciąż pozostawał tym samym, pustym naczyniem, jakim stał się wczoraj w Hogsmeade. Otworzył kufer z piłkami, by tym samym wypuścić tłuczki, po czym z małej wnęki wyjął złoty znicz i podał go szukającemu. Wnioskował, że ciężko będzie mu bez tego trenować, choć taka praktyka wyjaśniałaby, dlaczego jeszcze żadnego na meczach nie złapał.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Fillin Ó Cealláchain
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175
C. szczególne : czarne, wąskie ubrania; mocny irlandzki akcent; prawie udany tatuaż na szyi, nad karkiem : all four boyd;
Było przechujowo. Nie miałem co się oszukiwać. Niełapanie zniczy na meczach w szkole odbijało się marnie na mojej reputacji, nawet w drużynie Pustułek. Zdaję sobie sprawę, że to bardzo ważny mecz i przez to tym bardziej mam wrażenie, że wszystko spierdolę. Próbuję pozbyć się tych myśli intensywnie trenując, na zmianę ze spędzaniem czasu w chudych ramionach Cali. Nic jednak nie potrafi mnie dobrze podnieść na duchu. Mam wrażenie, że powrót z Norwegii był dla mnie okropnym, zimnym prysznicem. Przynajmniej Boyd wydawał się być ostatnio w lepszym humorze. Biorę swojego Starsweepera, którego dostałem od mojego przyjaciela, kiedy jeszcze byliśmy piękni, młodzi i z dwoma kończynami. Wydawało mi się, że było to jakieś tysiące lat temu. Kiedy dochodzę na boisko, pierwsze co robię to odkładam na chwilę cały sprzęt, by zrobić kilka przebieżek. Biegam sobie kółka, starając się zmęczyć, wypocić i przy okazji nie myśleć o niczym innym tylko o odpowiednim oddechu i poruszaniem kończynami. Może jeśli tak będę biegać i biegać, okaże się to tak naprawdę złotym środkiem do złapania tego pieprzonego znicza. Staję dopiero gdy jestem bardzo zziajany. Nie jestem pewny czy to najlepszy sposób na rozgrzewkę, ale dopiero kiedy czuję adrenalinę, mam wrażenie, że jestem w stanie naprawdę wziąć się do treningu. Chwilę stoję z rękami opartymi na kolanach. Odwracam się kiedy widzę, że ktoś oprócz mnie wchodzi na boisko i widzę kuraSolberga z całym przyrządem gracza. Mu zazwyczaj szło równie chujowo co mi, więc wcale się nie dziwię, że go widzę. Chwilę rozciągam się jeszcze w swoim czarnym wąskim dresiku, widząc że ten podchodzi do mnie. Byłybym bardzo zdziwony, gdybym usłyszał, że pomyślał w tej chwili o mojej gadce, ale niestety nie wiem tego i nie mogę skomentować tego wytwornie. Przyjmuję znicza od Solberga i chwilę ściskam go w dłoni, dopóki nie wypuszczam go w powietrzę, wodząc za nim wzrokiem. Zerkam na pały, które wyjmuje Solberg (te do qudditcha oczywiście). - Daj mi jedną, ponapierdalamy się, dopóki nie zacznę pogoni - proponuję wyższego o głowę czy półtora chłopaka, uważając, że to będzie dobre ćwiczenie dla niego i na nasze nerwy. I emocje. Wskakują na swoją miotłę, obracając pałkę w dłoni i w końcu podnosząc wzrok na Maximiliana, by sprawdzić czy się na to zgadza.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Nie byli na tyle dobrymi ziomkami, żeby Max na wstępie dzielił się z nim swoimi przemyśleniami. Do tego nie był to tylko słowa szukającego ale i Antoshy, a ten dał Maxowi naprawdę sporo dobrych rad podczas wspólnego treningu na Stadionie Narodowym. Gdyby nie fakt, że byli w totalnie ciemnej dupie, zapewne Solberg odwróciłby się i miał wyjebane w to wszystko, ale potrzebował tego treningu bardziej niż przejmował się tym, jak Filin może na niego zareagować. -Jasne. Daj mi tylko chwilę na rozgrzewkę. - Podał Irlandczykowi pałę, po czym szybko rozgrzał swoje ciało, by uniknąć zbędnej kontuzji. Co jak co, ale grali jutro i nie miał czasu na leżenie w szpitalu i leczenie naderwanych tkanek, czy innego gówna. Gdy był już gotów chwycił swój kijaszek i wzniósł się w powietrze na odpowiednią wysokość. Tłuczki już śmigały w powietrzu, a Max domyślał się, że Filin nie może się doczekać, aż zobaczy jego zęby na szkolnej murawie. Żelazne piłki najpierw pomknęły w stronę starszego ślizgona, więc Max miał czas przygotować się na skierowany w jego stronę atak, na czym to próbował się skupić, odpowiednio ustawiając miotłę i mocniej zaciskając dłonie na pałce.
Fakt, że nie byliśmy dobrymi ziomkami to jakieś niedopowiedzenie roku. Nasze spotkania kończyły się zazwyczaj albo napierdalanką, albo wyzywaniem albo ewentualnie zamienianiem w kury. Jednak dzisiaj obydwaj byliśmy na tym samym, jakże beznadziejnym wózku. Przegrywaliśmy ponownie sromotnie każdy nasz występ meczowy, nasze ziomki miały problemy ze sobą (o czym akurat nie wiedziałem jeśli chodzi o Felka); ja byłem na lepszej pozycji bo byłem przystojniejszy i miałem atrakcyjną dziewczynę z którą się bujałem w idealnej relacji i no, byłem też mądrzejszy od Solberga. Jednak jego pozycja na meczu była taka, że nikt nawet nie widział jego błędów przy moim popisowym spierdalaniu wszystkiego. Kiwam głową na jego rozgrzewkę i robię kilka kółek na miotle, sprawdzając czy wszystko w porządku i czy umiem chociaż latać na poziomie. Okazuje się, że to mi jeszcze nie zanikło i kiedy Max wbija się w powietrze podlatuję na w miarę bezpieczną odległość. Tłuczek leci w moim kierunku i tak jak mogę próbuję wcelować w Solberga. Ale oczywiście po pierwsze, mam najwyraźniej zeza i nigdy nie byłem stworzony do grania na tej pozycji, co widać po mojej posturze. Po drugie (ponownie, jak widać po sylwetce) siły w łapskach nie mam tyle co na przykład Maximilian i pewnie nawet gdyby udało mi się trafić w niego nie sprawiłbym mu specjalnych problemów. Krzywię się lekko i próbuję pozostać w czujności na odpowiedź Maxa.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Widać mimo wszystko coś ich łączyło. Problemy z ziomeczkami, wymiana ślizy ze Strauss i te same pory treningów. To już był jakiś początek. Do tego nawet Max był dumny, że jeszcze nie zboczyli w stronę jakiejkolwiek agresji. Jako kura już raz latał i nie miał zamiaru tego powtarzać, a złamana kończyna na pewno nie pomogłaby im w wygraniu meczu przeciwko krukom. Nie było jednak czasu na rozkminianie relacji tej dwójki, bo tłuczki już czekały, żeby pocałować każdego z nich i to z jak największym impetem. Filin jako pierwszy wyprowadził atak, choć zrobił to bez większej mocy i tym bardziej bez cela, więc Max nawet nie musiał udawać, że próbuje się bronić. Zamiast tego podleciał pod tłuczek i posłał go w stronę szukającego. Gdyby mógł najchętniej sam sobie jebnąłby tą pałką. Może i uderzenie było mocniejsze niż to, które wyprowadził Filin, ale tak samo niecelne i bezwartościowe. Flashbacki z każdego rozegranego meczu już były na boisku, by przypomnieć Maxowi, że nieważne w jakiej jest kondycji, i tak nie znokautuje nikogo podczas spotkania. Zastanawiał się, jakim cudem wspólne pałowanie z Avgustem okazało się być tak skuteczne, a gdy tylko miał do czynienia z ziomkami z włąsnej drużyny, nagle odbijał jakby nie miał rąk. Może to właśnie Filin przynosił mu quidditchowego pecha?
Może gdyby sytuacja nie potoczyła się w tak tragiczny dla naszej dwójki sposób, gdyby mój najlepszy ziomek nie byłe wiecznie skory do napierdalania Solberga i gdybym ja potrafił dla innych facetów być równie kochany co dla Boyda, to wszystko potoczyłoby się inaczej. A tak, niestety nasza relacja skazana jest na większą (ja) lub mniejszą (Max) niechęć do siebie i bardzo raniącą przeszłość. W tej chwili jednak należało odłożyć niesnaski na bok i zwyczajnie potrenować jak dwa ziomki z drużyny. Może byśmy lepiej ze sobą współgrali, gdybyśmy faktycznie potrafili to zrobić. Podejrzewałbym, że Max specjalnie czasem nie celuje w szukających przeciwnej drużyny, żeby zrobić mi na złość kolejną porażką. Kiedy jednak widzę przelatującego obok mnie tłuczka, przy którym nie musiałem się nawet specjalnie wysilać przed ucieczką, zastanawiam się czy to nie jest jednak wina Heaven, która umieściła nas w drużynie i nie spierdoliła nas z tej pozycji do tej pory. Równie dobrze moja śliczna przyjaciółka mogłaby zamiast niego tutaj machać pałą. Aż nawet mam chęć coś powiedzieć do typa, którego nie trawię. - Wow, jakim cudem nie wygrywamy z takimi gwiazdami. I z takimi świetnymi treningami od Dear - mówię ironicznie, zanim nie nadlatuje tłuczek. Tym razem bardziej się skupiam na tym, żeby trafić w tą diaboliczną piłkę. Nie leci pod zbyt dobrym kątem, wiec moja siła nie jest porażająca, jednak idzie mi odrobinę lepiej niż wcześniej. Do tego tym razem widzę, że tłuczek, którego posłałem w kierunku Maximiliana, leci prosto na niego i teraz tylko w jego kwestii było odrzucić go od siebie. Pomimo całej mojej niechęci do Ślizgona i faktem, że z przyjemnością połamałbym mu kości, mam nadzieję, że jednak obroni, by pokazać, że jednak po coś tu jesteśmy.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
No tak, cel potrafił nadrabiać za siłę, ale już siła nie dawała zupełnie nic, jeżeli tłuczek omijał swoją destynację i to o dobre metry. Max skrzywił się widząc własną nieudolność, lecz słowa Filina (o dziwo!) sprawiły, że na jego twarzy pojawił się lekki uśmiech. -Może Voralberg rzuca na nich jakieś wyjebane zaklęcia, żeby dorównali naszej zajebistości. Dear mogłaby nam dawać Felicis przed meczami, ale nieee.. Po co. - Dodał z podobnym ładunkiem ironii bo faktycznie brak treningów i ich naturalne jak widać antytalenty nie pozostawiały grama wątpliwości co do powodów ich porażek. Co prawda Max był bardziej osłabiony niż zwykle, ale nie powinno to mieć wpływu na celność jego uderzeń. I widocznie potrafił zauważyć tłuczka, bo bez problemu obronił się przed żelazną kulą śmigającą prosto w stronę jego ciała. Szkoda tylko, że cios wyprowadzony w Irlandczyka po raz kolejny się z nim minął. Solberg zaklął pod nosem, okręcając pałkę w dłoni. Musiał się skupić, co było obecnie chyba największym wyzwaniem w jego życiu. Nie do końca zaleczony kac też mu nie pomagał. Naprawdę był gotów opuścić pałkę i pozwolić, by Filin choć raz, dla otrzeźwienia jebnął mu w łeb. Nie było jednak już czasu na dziecięcą zabawę w latanie. Mieli kruki do zniszczenia, a on miał być ich główną linią ataku. Miał tylko nadzieję, że wylatując jutro na boisko nie zapomni ochraniaczy tak, jak zrobił to po raz kolejny dzisiaj.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Fillin Ó Cealláchain
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175
C. szczególne : czarne, wąskie ubrania; mocny irlandzki akcent; prawie udany tatuaż na szyi, nad karkiem : all four boyd;
Nie wiem co mnie podkusiło, żeby jednak zagadać do Maxa, ale nie mogłem się powstrzymać od szkalowania naszych treningów (nieistniejących), naszego zgrania drużyny (również nieistniejącego) oraz pani kapitan (ta akurat istniała, ale, co za niespodzianka, macierzyństwo nie służy regularnemu graniu). - To chyba jedyny powód, nie wiem jaki miałby być inny tego, że udaje im się jakimś cudem nas ograć... - mówię bardzo ironicznie, nawet podtrzymując rozmowę. Szczerze mówiąc też miło było (ale tylko trochę, bez przesady) porozmawiać o tych sprawach z kimś z drużyny, który patrzy na problem podobnie jak ja. Nie żalę się po raz tysięczny Californii, która słucha moich bzdetów o qudditchu tylko ze względu na to jak mnie lubi, a nawet Boydowi już nie mogę o tym smęcić, bo staram się omijać temat grania jak mogę. Niestety moja doskonała celność nie zwala Solberga z miotły i ten całkiem nieźle broni się przed moim celnym strzałem. Aż trochę oddycham z ulgą, że właśnie chuderlawy szukający nie pobił naszego pałkarza drużynowego. Jednak trochę na próżno moja ulga, bo po chwili Solberg uderza we mnie i ponownie nawet nie muszę się specjalnie mijać z tłuczkiem. - Może powinienem coś polatać szybciej, będziesz czuł większą motywację? Bo zwykle cele, które masz są ruchome?- pytam i, o dziwo, wcale to nie jest jakaś ironia. Może po powinienem być bardziej ruchomym celem, by Max lepiej poćwiczył, a ja może trochę bardziej się rozgrzeję tą nawalanką. Szczególnie, że kiedy tłuczek wraca do mnie, ja ponownie uderzam w niego jak zwykle ze swoją przeciętną siłą w kierunku Solberga. Tym razem jednak szczęście mi nie sprzyja i tłuczek wypierdala gdzieś w kosmos na co aż wzdycham z niezadowolenia. Macham ręką, bo nie jestem przyzwyczajony do takiego wysiłku nią (w końcu bujam się z Cali) i już odrobinę czuję zmęczenie od prób bycia pałkarzem.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Szkalowanie ich tragicznej kondycji drużynowej widać łączyło nawet Maxa i Filina. Co prawda Solberg nie miał nic przeciwko treningowi w ciszy i przełożeniu wszystkiego w nawalanie w tłuczki, ale skoro Irlandczyk sam zagadał ciężko było mu nie odpowiedzieć. Chociaż na boisku musieli jakoś się dogadywać, a nawet (o zgrozo) sobie zaufać. -Taaa nie ma to nic wspólnego z tym, że ssiemy pałę. Zdecydowanie. - Pokręcił głową i skupił się na lecącej w jego stronie piłce. Zupełnie innym doświadczeniem było narzekanie we własnym, drużynowym gronie, a czym innym marudzenie komuś, kto ewentualnie oglądał te porażki z trybun. Do tego dla Filina był to ostatni sezon w Hogwarcie, więc szukający na pewno chciał odejść z tego burdelu z choć resztką honoru. Ostatnie miejsce w tabeli zdecydowanie w tym nie pomagało Kolejne pudło nie poprawiło nastroju Maxa, który przeklął pod nosem. Widać zebrali się najwięksi gracze tej drużyny. -Możesz spróbować. Może jakoś mnie to zmotywuje żeby- Średnio uważał, że w ruchomy cel łatwiej trafi, ale doceniał starania Filina. W końcu im obydwu zależało na jutrzejszym meczu. Ruchomy cel musiał przynieść skutek, bo jak tylko ominął tłuczka szukającego, wziął pożądny zamach i posłał piłkę celując prosto w ten kędzierzawy łeb. Co prawda siła uderzenia wolała o pomstę do nieba, ale przynajmniej z celnością nie było rąk tragicznie. -Ty to jednak masz czasem dobre pomysły. To co ostatnia runda i bierzemy się za znicza? - Zaproponował, bo w końcu Irlandczyk bardziej interesował się złotą piłeczką niż wielkim metalowym żelastwem.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Fillin Ó Cealláchain
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175
C. szczególne : czarne, wąskie ubrania; mocny irlandzki akcent; prawie udany tatuaż na szyi, nad karkiem : all four boyd;
- Wciąż wydaje mi się, że to przez to, że tak się odnosimy do siebie w drużynie. Niektóre rzeczy są trudne do zmiany, jak fakt co jest między nami, ale Heaven mogłaby po prostu robić treningi, albo poprosić kogoś innego o zastępstwo. A William mógłby zamknąć mordę - mówię na koniec, jeszcze, bo nie mogę się powstrzymać od komentarza o Fitzgeraldzie, kiedy walę z całej siły w stronę Maxa. No dobra nie z całej, tylko z taką jaką potrafię, na którą on unika bardzo sprawnie. Stwierdzam też, że warto spróbować ruchomego celu i zaczynam zwinnie jak lunaballa poruszać się po boisku. Okazuje się, że mój pomysł był po prostu niesamowity, bo Solbergowi udaje się we mnie wcelować, a ponieważ ja robiłem jakiś zakręt, kompletnie nie miałem jak się obronić, więc mocna piłka musnęła koniec mojej głowy. Na szczęście nie aż tak mocno i chyba żadnego wstrząsu mózgu, czy nic w tym stylu nie będę miał... A jeśli tak, zwalę wszystko na Maximiliana, że przez niego beznadziejnie mi poszło na meczu. Jednak moje mrzonki o rozwalonej głowie szybko się ulatniają, bo prędko ogarniam, że z tego to nawet nie będzie guza. Obracam się na miotle dając tłuczkowi poprzemieszczać się szybko w tą i z powrotem, by wejść pod jakiś lepszy kąt i z werwą machnąć piłkę w idealnym momencie. Wydaje się, że kafel już leci w stronę Maxa i może tym razem nie uda mu się zatrzymać piłki, co trochę podbuduje moje ego. Chociaż trzeba przyznać, że trening dwóch sierot Slythu nie powinien być dla mnie w żaden sposób budujący... - Okej, to daj mi chociaż z raz w siebie trafić - mówię, a raczej, uwaga, żartuję do Solberga. Po prostu zapominam z kim spędzam czas, może jednak ten tłuczek co trafił mnie w baniak wyrządził więcej szkód niż się spodziewałem.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Czyżby nagle cały świat jebnął i zaczął sobie z niego żartować? Od kiedy był w stanie z Filinem prowadzić rozmowy nie zakrawające o dopierdalanie sobie nawzajem? Może o kwestia braku innych ludzi obok, a może jednak faktycznie potrafili zostawić urazy poza boiskiem. Max musiał jednak przyznać, że bardzo podobnie myśli do Irlandczyka. -Coś w tym jest, ale sam tego nie rozumiem. Poza boiskiem wiele z nas się dogaduję i oczywiście nie mówię tu o naszej dwójce, a gdy przychodzi co do czego... Reszta drużyn po przegranej wspólnie liże rany i świętuje każdą zdobytą bramkę, a my rozchodzimy się w swoje strony i przypominamy sobie o drużynie na następnym treningu. - Dodał nieco smętnie to, o czym gadał z Willem i Sophie podczas meczu gryfów z puszkami. Trzeba było przyznać, że jak na zawodowego gracza, Filin nie miał porażającej siły w łapie, a Max jako pałkarz nie był nic lepszy. Zaczęli jednak w końcu wyprowadzać celniejsze ciosy, a to już zakrawało o jakiś progres. Całe szczęście Solberg nie przypierdolił wszystkim, co miał, bo pewnie zbierałby mózg Filina ze szkolnej murawy, a chłop miał się im jutro przydać. Miejmy nadzieję. -Już się nadstawiam! - Merlinie, czy oni naprawdę żartowali? Dzwońcie do "Proroka" świat się kończy! Dobrze, że mogli skupić się jeszcze na pałowaniu i zapomnieć o tym jakoś. Max ledwo obronił się przed tłuczkiem, który celował tym razem w jego łeb. Nie miał zamiaru dać się rozkwasić szczególnie, że nie wziął ze sobą kasku, ani nic w ten deseń. Wypróbował odbicie do tyłu, i ze zdumieniem stwierdził, że kula nabrała większego pędu i jeszcze dość celnie leciała w stronę Filina. Czy ten był w stanie się przed nią obronić?
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Fillin Ó Cealláchain
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175
C. szczególne : czarne, wąskie ubrania; mocny irlandzki akcent; prawie udany tatuaż na szyi, nad karkiem : all four boyd;
Szczerze mówiąc, jestem zwyczajnie tak zmęczony moją drużyną, że mam wrażenie, że ta gadka z Maxem nie jest wcale aż tak tragiczna. Wręcz przeciwnie, wydaje mi się to całkiem dobre, że rozmawiam z kimś z naszej super ekipy, nie gryząc się przy tym o każde byle gówno. - Och, picie z ryżym brzmi jak katorga. Wolałbym już z tobą, przynajmniej wiemy co jest z nami nie tak. A jemu wydaje się, że jest najlepszy na świecie. Nie lubię ludzi ze zbyt wysoką samooceną - jęczę odrobinę, przy okazji nawet przyznając, że lubię kogoś mniej w drużynie niż Maxa. Tak naprawdę podejrzewam, że to wieczne gadanie Boyda o Solbergu sprawiło, że bardzie go toleruje, niż ktokolwiek mógł przypuszczać. To prawda, nigdy nie trenowałem specjalnie rąk. Jestem zawsze skupiony na jednej dziedzinie, czego może kompletnie nie widać po moich wynikach, ale tak naprawdę jest. Może Max zaczął celniejsze ciosy, ja nigdy nie lubiłem pałować, nie starałem się tego robić dobrze i szło mi bardzo źle większość czasu. W końcu dostaję w brzuch od Solberga, kompletnie nie móc się obronić, co uznaję za zwycięstwo Ślizgona nade mną. - Dobra, starczy tego pałowania, mam dość - mówię i rzucam pałkę gdzieś na ziemię, zakańczając część treningu polegającą na wzajemnym pałowanku. Mi poszło beznadziejnie, ale przynajmniej Solberg wydawał się przypomnieć sobie co robi na miotle. Macham ręką by zasygnalizować, że pora rozejrzeć się za zniczem. Unoszę się do góry, kręcąc się nad pętlami, boiskiem i nawet Maxem. Szukam usilnie złotego punktu, niewielkie piłeczki, którą wypuściłem z rąk przed naszym trenowaniem. Musiała gdzieś tutaj być i jeśli nie znajdę jej przed pałkarzem naszej drużyny, będzie ze mną naprawdę źle.
Zasady: Każdy rzuca dwa posty k100, kto więcej ten znajduje i łapie znicza. Fillin +10 za bycie szukającym, Max - 20 za bycie Solbergiem!
Kostki: 64, a wcześniej pudłuję i się nie bronię XDD
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
To zjawisko było naprawdę zaskakujące w ich drużynie i Solberg nie do końca potrafił zrozumieć, czemu reszta podczas ich ostatniego treningu tak narzekała na Filina. W przeciwieństwie do reszty i do samej Pani Kapitan, przynajmniej zrobił cokolwiek, by zadbać o ich kondycję przed meczem, więc zamiast rzucać w niego sarkazmem i gównem, powinni przyjąć to z wdzięcznością i spróbować zamknąć dupska. Widać jednak nie wszystkim zależało na skopaniu krukonów tak, jak Maxowi. -No dobra, jego możesz akurat nie zapraszać. Ale wiesz o co mi chodzi. Jakakolwiek integracja. Zamiast picia możemy robić ustawki mi to jeden chuj. - Wzruszył ramionami samemu pozwalając sobie teraz na lekki żart. Przynajmniej Filin tutaj nie musiał się bać, samoocena Maxa po wydarzeniach w Lesie spadła na łeb na szyję i nie zdążyła się jeszcze podnieść. Cieszył się, że mimo wszystko jednak poszło mu w pałowaniu lepiej niż Filinowi. W końcu to była jego rola, tak samo jak szukanie znicza miało należeć do Irlandczyka i miał nadzieję, że tak dzisiaj będzie. Potrzebowali lekkiego podniesienia morali przed jutrzejszym spotkaniem. Gdy szukający dostał w brzuch, Solberg podleciał do niego choć nie wydawał się zbytnio przejęty. -Żyjesz, czy trzeba Cię podleczyć? Nie zrozum mnie źle, ale potrzebujemy Cię jutro. - Normalnie miałby wyjebane i pewnie nawet ucieszyłby się z tego ciosu, ale szukający to jednak dość przydatna osoba w drużynie, więc Max wolał zostawić życzenie mu śmierci na później. Przynajmniej przez dobę mogli sobie odpuścić. Bez zbędnego marudzenia przyjął propozycję zamiany piłki na tę mniejszą, złotą. W końcu Filin też musiał poćwiczyć. Rozpoczęli więc walkę o wypuszczonego wcześniej znicza. Już na samym początku Solberg został nieco w tyle, choć zgodnie z tym, co poradził mu Avgust, starał się trzymać niżej nad trzonkiem by zyskać na prędkości. Widać jego duże gabaryty i tak robiły znaczącą różnicę.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Fillin Ó Cealláchain
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175
C. szczególne : czarne, wąskie ubrania; mocny irlandzki akcent; prawie udany tatuaż na szyi, nad karkiem : all four boyd;
Szczerze mówiąc zakładam, że drużyna wiecznie byłaby niezadowolona. No chyba, że właśnie William zrobiłby trening, ale on zwyczajnie nie zabierze się za to nawet gdyby go ludzie batożyli. Uważałem, że jest zbyt skupiony na sobie, by dbać o resztę drużyny, chociaż sam siebie uważał z pewnością za króla i prawdziwego lidera. Śmiechłem aż dość marnie na słowa Maxa, bo z jednej strony ta wizja wydawała mi się całkiem zabawna. Nie wiem czy bardziej wspólnego picia czy ustawek. - Ok. Zawsze jak mnie wszyscy zaczną irytować, pozamieniam ich w kury - mówię decydując się już na dość poważny żart, bo w końcu nie mam pojęcia czy może Solberg nie nosi w sobie urazy do mnie za ten moment po dziś dzień. Chwilę rozmasowuję się po brzuchu ale kręcę głową i macham ręką, aż odrobinę speszony tym lekkim, ale zawsze, przejęciem się Maxa. Może byłem chudy, niewysoki i w ogóle średnio imponujący jeśli chodzi o wzrost i wygląd. Ale tyle trenując nauczyłem się być wytrzymały na tłuczki. W końcu wznosimy się wyżej, poszukując znicza. Solberg wydawał się niespecjalnie wiedzieć co ma robić i po prostu trzymał się niedaleko, na początku razem ze mną wypatrując znicza. W końcu dostrzegam go jako pierwszy i pikuję w kierunku złotej piłeczki. Charakterystycznie skulam się na miotle tak jak mogę najbardziej (a naprawdę to potrafię nieźle), by nabrać jak największej szybkości. Wyprzedzam już zdecydowanie Maxa, który chyba wyskoczył na kebsa zamiast gonić znicza, ja zaś przyspieszam jeszcze bardziej, omijając kilka pętli i lecąc co raz wyżej. Złota piłeczka w końcu znajduje się w mojej dłoni, a ja robię elegancki zwrot i podlatuję niżej do Solberga, pokazując mu piłeczkę i wzruszając bez przejęcia ramionami. W końcu na treningach zawsze szło mi dobrze.
Kostki: 74+64+20= 158
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Taka możliwość też istniała. W końcu niesnaski między ślizgonami były czasem naprawdę głęboko zakorzenione i przenosiły się w każdą możliwą rywalizację, jakiej się podjęli. Poczuł się dość dziwnie, gdy Filin podłapał jego żart. Tego to chyba jeszcze nigdy nie doświadczył. Normalnie tydzień nowych doświadczeń w życiu Solberga. Co jeszcze się wydarzy? Zostanie mistrzem zaklęć? Wygrają mecz? Zacznie być abstynentem? Możliwości było tak wiele. -Mogę prosić o inny zestaw zaklęć? Ptactwo mnie już znudziło. - Nie miał nigdy Irlandczykowi za złe tego, co stało się pod skrzydłem szpitalnym. Rozumiał jego frustrację i sam uważał, że należał mu się jeszcze porządniejszy wpierdol, choć wiadomo, nie było to najprzyjemniejsze doświadczenie. Szybko jednak zaczął podchodzić do tego na luzie i miał totalnie w to wyjebane. W końcu powrócił przecież do swojej postaci. Skoro Filin uważał, że nic mu nie jest, to nie miał zamiaru poddawać tego wątpliwościom. Mieli znicza do złapania i Max musiał się skupić. Może i wyglądało to jakby dawał mu fory, ale tak naprawdę po prostu dawał dupy. Choć udało mu się dość mocno rozbujać na Piorunie, Filin wystrzelił do przodu i już po kilku chwilach miał w dłoniach złotą piłeczkę, która jeszcze przez chwilę szamotała się, marząc o wolności. -No, to byle nie było gorzej jutro i będzie git. - Powiedział na koniec, rozciągając się w celu uniknięcia zakwasów w dzień meczu, po czym zabrał sprzęt, pożegnał Filina i udał się do zamku.
//zt x2
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Nie było mowy o przynoszeniu mioteł to przyszedł z pustymi rękoma. Nie chciało mu się latać, jakoś nie mógł się do tego przekonać, a skoro Olivia wyszła z inicjatywą jakiejś piłki dwunożnej to czemu nie sprawdzić co też stworzyło się pod kopułą jej czaszki? Znowu nie wyspał się tak jak powinien przez nękające go koszmary. Niby miał spał do południa, ale z milionem przerw, pobudek i wiercenia się ocknął się o okrutnej dziewiątej rano (w sobotę!!) i kolejne dwie godziny gapił się w baldachim swojego łóżka. Zwlókł się pod długi prysznic i do wielkiej sali na spóźnione śniadanie, a zanim ogarnął swoje sprawunki było już po pierwszej więc ubrał się wygodnie, sportowo choć nie jakoś wystrzałowo i spacerkiem ruszył w kierunku małego boiska. W kieszeni trzymał zwiniętego w rulon wizzengera a na głowie standardowo widniała ślizgońska czapka. Było dzisiaj mokro i wilgotno ale na tyke ciepło, aby nie marzyć o szybkim powrocie do dormitorium. Powinien trzymać się swojego postanowienia i biegać codziennie lecz niezbyt mu wychodziło zmotywowanie się więc nic dziwnego, że opcja spotkania się z Olivią była znacznie ciekawsza aniżeli próby skłonienia samego siebie do sportu. Powinien iść do Lucasa, Robin, do Sophie, może pomęczyć Felinusa albo ogólnie znaleźć sobie zajęcie - najlepiej to się uczyć do SUM'ów, aby znowu ich nie oblać, ale nie, on poszedł na łatwiznę. Resztę spraw załatwi później, a teraz chciał oczyścić głowę ze zbędnych myśli i uciszyć mrowiącą w głębi serca harpię, niezbyt zadowoloną z tego ogólnego znużenia i niewyspania. Ziewając głośno deptał wilgotną trawę aż w końcu znalazł się na miejscu. Stanął na poboczu boiska i czekając na Olivię (nie rozglądał się jeszcze za nią), wyciągnął skradzionego Lucasowi papierosa i go popalał. Niestety smak był już nienajlepszy bowiem bardzo, ale to bardzo chciało mu się palić fajki Huntera. Korzystając z chwili otworzył wizzengera i napisał mu krótką wiadomość.
Olivia Callahan
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 173
C. szczególne : lekka wada wzroku; zmuszona jest przez nią nosić okulary, wąskie usta, gęste i długie włosy
Krople siarczystego deszczu całą noc uderzały o przezroczyste szkło umieszczone w metalowej ramie, ustępując dopiero nad ranem zmieniły się w mżawkę, by ostatecznie przed południem zniknąć całkowicie pod naporem słońca, które coraz śmielej wychodziło zza chmur. Idąc przez błonia w kierunku małego boiska czuła, jak podeszły butów zapadają się, brudząc błotem. Ubrana w czarny dres, z białymi podłużnymi pasami wzdłuż nogawki spodni oraz długimi rękawami niosła w dłoniach kafel do gry w Quidditcha, który wcześniej zabrała z szatni Gryfonów. Nie było to dokładnie to, czego potrzebowała, by wytłumaczyć Eskilowi na czym polega gra w piłkę nożną, ale po krótkim namyśle doszła do wniosku, że ostatecznie nada się bardziej niż tłuczek, który nie wykazywał chęci do współpracy, chcąc zwyczajnie uszkodzić graczy. Obracając nieco kanciastą piłkę w dłoniach weszła na zieloną murawę, od razu kierując spojrzenie na samotną postać, w której rozpoznała Ślizgona. Na malinowe usta wątpił delikatny uśmiech, co było zaskakujące o tyle, że nie sądziła iż właśnie taką reakcję będzie w niej wywoływał widok chłopaka. - Lubisz łamać punkty regulaminu, co? - zapytała nawiązując do tematu ich rozmowy sprzed dwóch dni, brodą wskazała na trzymanego przez blondyna papierosa, który żarząc się wydobywał z siebie nieprzyjemny zapach. - Myślę, że zaczniemy od zasad. - oznajmiła, od razu przechodząc do sedna ich spotkania, rzuciła piłkę na ziemi, kładąc na niej stopę. - Wszystko rozbija się o to, byś odebrał mi piłkę używając przy tym jedynie nóg. Oprócz tego są jeszcze bramki, gole i inne takie, ale to zostawimy na później - starała się mówić rzeczowo, jednak wciąż rzucała jedynie ogólnikami, które dla Eskila mogły być niezrozumiałe. Kopnęła piłkę wewnętrzną stroną stopy, od prawej do lewej, lekko przy tym podskakując. - To proste, po prostu mi ją zabierz - dodała, szczerze się przy tym uśmiechając.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Zamknął wizzengera kiedy skapnęło na niego kilka kropel deszczu, a papierosa zdeptał kiedy tylko usłyszał głos Olivii. Ten tytoń był okropny, drapał po ściankach gardła i pozostawiał nieprzyjemny posmak na języku. Nie miał pojęcia czemu to palił, może to przez to, że wiele osób w jego otoczeniu też tak robiło i to dodawało im prestiżu? Trudno stwierdzić. Tak czy siak podjął decyzję, że nie będzie więcej okradać własnego kuzyna, może Robin kupi mu te papierosy, a on je mu odda, oczywiście ukradkiem. Podniósł wzrok na dziewczynę i na nowo go zaskoczyła swoim strojem. Ano lubię, a tobie nie jest zimno?- przelotnie zerknął na jej odsłonięty brzuch, uciekł wzrokiem gdzieś na bok i zasłonił usta kłykciami, gdy zakaszlał, próbując pozbyć się tej chropowatości z gardła. Ech, ten tytoń! Choć panował marzec to jednak było chłodno pomimo promieni słońca, zwłaszcza gdy stali w bezruchu. Dopiero po chwili wzrok chłopaka padł na niesiony przez Olivię kafel. Zacmokał parę razy. - Nie chcę treningu quidditcha.- oznajmił na zaś, jeszcze zanim w ogóle odezwała się z czym tu przychodzi. Podrapał się po policzku. - Wiem, że to niemagiczny sport. I co, oni kopią kafle? Nie rozbiją sobie o to palców u stóp?- choć słyszał o tej dyscyplinie sportowej to niewiele potrafił na ten temat powiedzieć, a tym bardziej to sobie zwizualizować. Wysłuchał słów dziewczyny i przez chwilę patrzył jak kopie piłkę z lewej do prawej stopy. Prychnął bo wydawało się to dziecinnie proste. Wcisnął wizzengera z powrotem do kieszeni dresów i podszedł do Olivii z zamiarem zabrania jej piłki z pomocą stóp. Oczywiście mu się to nie udało, bo na bezczela podszedł zamiast wpaść na jakiekolwiek plan. - Ja mam cię ganiać po to, żeby zabrać ci piłkę stopami?- zapytał przy kolejnej nieudanej próbie i trochę się zaśmiał, bo brzmiało to trochę niedorzecznie. - Ej.- wystawił stopę, próbował przejąć kafel ale nie wyszło to tak jakby chciał. W pewnym momencie po prostu złapał Olivię na wysokości łokci i przytrzymał ją w miejscu, a potem palcami stopy zahaczył o kafel, popchnął go za siebie i po chwili sięgnął do ręki. - Mam. I co teraz?- zważył kafel w dłoni i uśmiechał się zadowolony do Gryfonki, że oto zdał ten banalny test złapania piłki.
Olivia Callahan
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 173
C. szczególne : lekka wada wzroku; zmuszona jest przez nią nosić okulary, wąskie usta, gęste i długie włosy
Nie przyglądała mu się zbyt bacznie, aby ocenić czy papieros który trzymał w ustach mu smakuje czy też budzi odruch wymiotny, jaki w niej samej wywoływała woń palącego się tytoniu. Nie przepadała za tego typu używkami, nawet z piciem alkoholu miała problem, najczęściej ograniczając się do piwa kremowego. Z tego też powodu stanęła nieco z boku, by dym nie drażnił nieprzyjemnie zmysłu powonienia.
- Celuj w takim razie w lepsze papierosy - oznajmiła, uśmiechając się przy tym uroczą,zaraz kręgach głową przecząco na jego pytanie. Odczuwała chłód, który przenikając przez poły ubrań wywoływał gęsią skórkę, ale nie zamierzała zbyt długo stać w miejscu, a do tego solidnie się zmęczyć.
Kafel - Quidditch. Była to prosta dedukcja, jednak w przypadku celu ich dzisiejszego spotkania, zupełnie błędna, dlatego zaśmiała się kręcąc przy tym głową, by dać mu do zrozumienia, że to będzie coś zupełnie innego.
-Nie, kopią zwykłą piłkę do nogi, w czerni-białe łaty, ale takiej nie mamy, więc posłużymy się kaflem - odpowiedziała, następnie wyjaśniając mu na czym polega gra, choć był to zaledwie czubek góry lodowej, jakimi były wszystkie zasady dotyczące tej dyscypliny. Rzuciła mu wyzwanie, które pozornie wydawało się łatwo, lecz teoria miała niewiele wspólnego z praktyką o czym Eskil przekonał się, próbując dwukrotnie odebrać brunetce piłkę. Olivia nie była mistrzem, jednak spędzając czas w dużej mierze z mugolami nauczyła się dzięki temu kilka sztuczek. Z tego powodu, kiedy Ślizgon na nią natarł, próbując kopnąć piłkę, palcami wycofała ją za siebie, zrobiła obrót wokół własnej osi, by znowu przejąć półokrągło-kańciasty przedmiot.
- Tak, musisz mi ją odebrać, wówczas zyskujesz przewagę i możesz strzelać do bramki, chociaż tych akurat nie mamy. Zasada podobna jak w Quidditchu, tylko że bramka jest jedna, a wygrywa ta drużyna, która pod koniec meczu ma więcej punktów - wyjaśniła, odkrywając przed blondynem kolejne zasady gry, a wtedy niespodziewanie zacisnął dłonie na jej ramionach, co Oliv skomentowała zszokowanym spojrzeniem, tym samym pozwalając sobie odebrać kafla.
- Ej! Tak nie można! - jęknęła, robiąc krok w jego kierunku próbując odebrać przedmiot, co zakończyło się fiaskiem, gdy uniósł go do góry. - Nie możesz uważać rąk, w żaden sposób - pouczyła go. - Tylko nogi. - dodała.
- Skoro już wiesz, jak to się robi - zaczęła - Mniej więcej - zaśmiała się - Zagrajmy, może o coś? - zapytała, unosząc do góry prawą brew,ciekawa czy chłopak podejmie wyzwanie.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Ostentacyjnie zdeptał papierosa czubkiem buta i zerknął z lekkim uśmiechem na Olivię. Oto też sprawdził czy go nie okłamała w kwestii przestrzegania regulaminu. Gdyby miała na tym punkcie fioła to nie obyłoby się bez opierniczu, który rzecz jasna by olał. - Taki mam plan bo te faktycznie są paskudne. Nawet nie wiem jak się nazywają.- wzruszył ramionami i otrzepał dłonie gotów zabrać dziewczynie kafla skoro twierdziła, że na tym polegała cała ta zabawa bowiem nie wyglądało to póki co jako dyscyplina sportowa. Oczywiście zmieniłby zdanie gdyby zobaczył prawdziwy mugolski mecz ale nie zapowiadało się na to więc jego wilowate oczy śledziły Olivię i jej sposób podawania sobie piłki. Wyglądało to śmiesznie dla kogoś kto ma z tym styczność pierwszy raz. - Jak sobie wyobrażę łaciaty kafel to chce mi się śmiać. - on, choć przyszedł na jakiś trening to nie planował tu wypluwać swoich płuc. Niesiony ciekawością i chwilą wolnego czasu mógł popróbować swoich sił w odebraniu jej kafla za pomocą nóg. Nie określiła jednak, że nie można dotykać drugiej osoby, a więc pomógł sobie chwyceniem jej i przejęciem kafla. Podrzucił kafel w ręku i prawie mu wypadł, gdyby w ostatniej chwili nie przesunął dłoni. - A różdżka wchodzi w grę?- zgrywał głupka i zaśmiał się, cofając się z piłką kolejny krok. Brr, ten dźwięk deptania mokrej trawy nie był dziś przyjemny. - Żartuję. Ogarniam. Czyli co, nie mogę cię złapać w żaden sposób żeby zabrać piłkę?- postawił piłkę przy sobie i zatrzymał ją stopą, ale dbał o to, aby Olivia nie miała spsobności doskoczyć do niej. - Okej. To jak wygram, a wygram, to przyniesiesz mi ciepły pyszny podwieczorek z kuchni prosto do wybranej przeze mnie komnaty. - oznajmił uroczyście, pewny, że znajdzie sposób aby z nią wygrać. Oczywiście ryzykiem będzie ślizganie się w trawie ale nie odstręczała go wizja wybrudzenia się za wszystkie czasy bo to potem oznaczało gorący prysznic. Przesunął stopą po kanciastej piłce i już wydedukował, że będzie ciężko ją turlać po murawie. Resztę zasad niech ustali sama Olivia skoro znała lepiej ten sport, a on miał problem z wizualizacją. Zrzucał dalsze myślenie właśnie na nią, ale to typowe dla Clearwatera.
Olivia Callahan
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 173
C. szczególne : lekka wada wzroku; zmuszona jest przez nią nosić okulary, wąskie usta, gęste i długie włosy
Na słowa chłopaka dotyczące papierów jedynie się uśmiechnęła, kiwając delikatnie głową na znak, że całkowicie się z nim zgadza, kiedy ostatni obłok dymu jeszcze przez sekundę unosił się w powietrzu, by zaraz stać się częścią wiatru, który rozwiewał kosmyki włosów; jeden z nich Olivia odgarnęła za ucho.
To w jaki sposób brunetka przedstawiła Ślizgonowi zasady gry, mogło sprawić, że wyglądało to jak zabawa, choć tak naprawdę piłka nożna była sportem równie wymagającym co Quidditch. Chętnie zabrałaby go na jakiś mecz - może nadarzy się w kiedyś ku temu okazja? - lecz teraz nie było takiej możliwości, a jemu musiały wystarczyć tłumaczenia dziewczyny.
- Cóż…. - zaczęła, kierując spojrzenie niebieskich oczu na piłkę - bo wygląda dość zabawnie w takim wydaniu - ciekawe, jak duże zdziwienie podczas kolejnego meczu wywołałby widok łaciatego kafla. Myśl ta ledwo zdążyła zrodzić się w umyśle dziewczyny, a malinowe usta od razu opuściło pytanie - Może nadamy mu nowy image? - z szerokim, podstępnym uśmieszkiem wyciągnęła z kieszeni spodni różdżkę, celując jej końcem w piłkę. - Priopriari - rzuciła, jednak poza pojedynczą iskrą z drewnianego przedmiotu nie wydobyło się nic więcej, ani nic się też nie stało. Widząc zdziwioną minę Eskila roześmiała się - Jestem koszmarna z transmutacji - przyznała, chociaż nie był to powodu, by nie spróbować.
- Zrobię to później w bardziej tradycyjny sposób - oznajmiła, kompletnie nie przejmując się porażką. Kiedy zapytał o różdżkę popatrzyła na niego wymownie, od razu dostrzegając, że tak naprawdę się zgrywa, za co oberwał lekkim pacnięciem w ramię.
- Dokładnie, do tego faule też nie wchodzą w grę, bo wówczas ja otrzymuje piłkę - wyjaśniała dalej, biorąc się za wyznaczanie bramek, do których mieli trafić podczas gry. - Ja muszę trafić tam, ty tu, gramy do… siedmiu goli - oznajmiła, wskazując na zaznaczone miejsca w trawie, te dodatkowo wyznaczały zakres boiska, o połowę mniejszy od tego autentycznego.
- Nie bądź taki pewny siebie, Clearwater - powiedziała, lecz zgodziła się na jego propozycję - Jeśli ja wygram, wybierzemy się do Londynu - tak, to był wręcz idealny pomysł, który w dodatku łamał kolejny punkt regulaminu.
- Zaczynamy po środku, jako świeżak masz pierwszeństwo - zaśmiała się, ruszając na środek ich prowizorycznego boiska, bo to Ślizgon jako pierwszy obronić miał piłkę przed nią. Gdy blondyn pojawił się przy niej, obdarzyła go uroczym uśmiechem, od razu nacierając. Odebranie kafla nie było trudne, zwłaszcza, że ten nie miał żadnego doświadczenia, jednak kiedy zaczęła biec w stronę bramki, by strzelić pierwszego gola, poślizgnęła się na mokrej trawie, lądując na niej tyłkiem.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Z zaciekawieniem zerkał na działania transmutacyjne dziewczyny, ciekaw czy uda się jej zmienić kolorystykę kafla. Sam nie przykładał do tego różdżki bo po pierwsze, zaklęcie nie było takie łatwe, a po drugie jednocześnie kombinował jak ją tutaj ograć. Nie miał pojęcia jak będzie to wyglądać w praktyce ale wychodzi na to, że będą biegać po murawie jak kociołki z kocimi łapami. Tyle dobrego, że większość uczniów była w Hogsmeade uzupełnić zapasy i nikt nie będzie podglądać ich dzikich swawoli na boisku, a przecież to będzie wyglądać komicznie, to pewne. Wzruszył ramionami kiedy jej zaklęcie transmutacji się nie udało. Kafel to kafel, będą obijać sobie o niego stopy bo tak czy siak tą piłla służyła do rzutów ręcznych. Z drugiej strony będzie łatwiej ją posłać na drugi koniec boiska bo należy raczej do lekkich piłek. Wywrócił oczami, ale uśmiechał się kiedy go trąciła w ramie za to zgrywanie się. Czepiał się też słówek, wyciągając spomiędzy niewypowiedzianych oczywistości korzyści. Złośliwość potrafiła wyjść z niego w wielu sytuacjach. - Aż siedem? No dobra.- przeturlał piłkę na środek boiska i przy okazji zrozumiał, że będzie musiał kopać ją daleko, bo transportowanie jej po trawie mija się z celem. Powinni mieć piłkę kulistą, to mogłoby zupełnie zmienić całą rozgrywkę jednak nie było dobrzy w transmutacji, a i kształt kafla będzie w razie czego alibi, gdyby mu się nie udało wygrać potyczkę. - Do Londynu? Przecież jesteśmy niepełnoletni i nie umiemy się nawet teleportować. Jak ty chcesz to zrobić? - aż podniósł wzrok z piłki na dziewczynę, zdziwiony jej pomysłem. Z drugiej strony i tak zamierzał się tam wybrać, po kryjomu, z Lucasem, bo obaj martwili się o babcię. Powinni oczywiście iść do profesor Dear ale nie będzie przecież opowiadać nauczycielce, że wystraszył się jakiejś wizji wróżbiarskiej i dlatego chce skończyć do Londynu. Jeśli jakimś cudem Olivia wygra to będzie musiała wymyślić im transport i choć o tym nie wiedziała, to w razie przyłapania na gorącym uczynku zamierzał zrzucić winę na nią. Ostatnio jej doradzał, aby wybierała osoby ostrożnie jeśli zamierza z kimś łamać zasady. Znali się, było fajnie, ale nie przyjaźnili się póki co więc nie czuł wobec niej lojalności. Tak czy siak, postanowił wygrać i potem się wysłużyć nią, aby z lochów aż na szczyt wieży przyniosła pyszny podwieczorek. Stanęli na środku małego boiska i czekał na jakiś znak, gwizdek czy coś, ale zamiast tego Olivia się wyszczerzyła, a on na moment zgłupiał bo nie wiedział skąd taka mimika i błyszczące oczy, bo przecież nic nie zrobił. Nawet nie był aktywnie wilowaty! Po chwili zorientował się, że to fortel i go rozproszyła na rzecz zabrania mu kafla. - Ej, to nie fair!- zawołał ze śmiechem i ruszył za nią biegiem, a wilgoć z trawy od razu wsiąkała w jego obuwie i nogawki. Nie rozgrzał się ani nie rozciągał a więc gdyby się nie wywróciła to by jej tak od razu nie dogonił. Wybuchł śmiechem kiedy ją mijał i odgarnął kafla na bok, a potem wymierzył stopą i kopnął go, nie jakoś bardzo daleko, ale na tyle, że oboje musieli się teraz zmierzyć w prędkości. - Jest mój!- ruszył biegiem i ilekroć Olivia próbowałaby go prześcignąć to zamierzał włazić jej niemal przed sam nos i tym samym solidnie utrudnić dobiegnięcie do leżącego w trawie kafla. Chciał go kopnąć jeszcze dalej i wkurzyć dziewczynę, a najlepiej popatrzeć jak się znowu tarza w błocie.
Olivia Callahan
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 173
C. szczególne : lekka wada wzroku; zmuszona jest przez nią nosić okulary, wąskie usta, gęste i długie włosy
Nie przejęła się, że zaklęcie nie wyszło, wręcz przeciwnie - wydawała się być tym wyraźnie rozbawiona. Magia transmutacyjna zawsze sprawiała brunetce trudność, a fakt, że prawdopodobnie skompromitowała się przed chłopakiem zupełnie zignorowała. Schowała różdżkę do kieszeni, podstawiając piłkę w jej niezmienionej formie, choć poczuła minimalny zawód, że łaciaty image nie zostanie zaprezentowany osobom z drużyny; chciała zobaczyć ich zdziwione miny oraz pytające spojrzenia, tymczasem musiała znaleźć pocieszenie w wygranej z Eskilem. - Dla ciebie to nie powinien być problem - odpowiedziała jakby z nutą przekorności w tonie głosu, uroczo się przy tym uśmiechając. Lubiła się droczyć, prawdopodobnie wszyscy Callahan'owie mieli to w genach, chociaż w przypadku Boyda często przybierało to odrobinę przerażającą formę, bo ten bardzo szybko od słów przechodził do czynów - niezbyt haniebnych. Oczywiście kształt kafla daleki był od ideału - wówczas piłka byłaby okrągła, a dzięki temu łatwiej byłoby nią manewrować. Niestety Oliv nie potrafiła zmienić jej kształtu, tak samo jak Ślizgon, dlatego musieli zadowolić się tym, co mieli pod ręką; ostatecznie był to lepszy wybór niż tłuczek. Pytanie dotyczące Londynu skwitowała zawadiackim uśmieszkiem, który wkradł się na malinowe usta. W niebieskich tęczówkach Gryfonki zamajaczyły wesołe ogniki, te nigdy nie wskazywały na nic dobrego, jednak Eskil pozbawiony był tej świadomości. Nim pomysł wyprawy do Londynu nie stał się ceną wygranej, był jedynie nieprzemyślaną myślą, wyrzuconą zbyt szybko lecz teraz wraz z upływem kolejnych sekund stawał się planem, który gotowa była zrealizować, w myśl zasady, by dobrze dobierać wspólników w "zbrodni". Tym samym nie zamierzała uświadamiać - zwłaszcza na tym etapie, kiedy wygrana wciąż była daleko - Ślizgona, jak dostaną się na miejsce, a co więcej - w jaki sposób unikną kary. Wiedziała, że w ich przypadku wypad do stolicy Wielkiej Brytanii nie skończy się jedynie na szlabanie. Brunetce nie potrzebne były geny wili, by osiągnąć wyznaczony przez siebie cel. W tym przypadku było to chwilowe odwrócenie uwagi Ślizgona, aby zgrabnie przejąć kafla, który straciła kilka kroków dalej z gracją ładując na mokrej murawie. Prawie natychmiast odzyskała rezon podnosząc się. Otrzepując lekko z błota, odgarnęła niesforny kosmyk włosów, który wymknął się niepostrzeżenie przy okazji brudząc sobie policzek, na którym pojawiła się błotna smuga. Ruszyła za nim, doganiając, chociaż piłka wciąż była poza jej zasięgiem. Mając w pamięci, jak śmiał się z jej gafy, postanowiła się odegrać - wyrównała z nim bieg i zwyczajnie podstawiła nogę, gwałtownie się zatrzymując. Blondyn padł jak długi w błoto. - I kto się teraz śmieję? - zapytała, nie ukrywając rozbawienia, nawet jeśli teraz Eskil zyskiwał prawo, aby strzelić gola. - To był faul, teraz możesz strzelić bezpośrednio na bramkę - wyjaśniła, kiedy odrobinę się uspokoiła.