Gra trwała zadziwiająco długo - Edgcumbe nie do końca mógł rozgryźć dlaczego, zwłaszcza, że Pingwiniary na początku meczu naprawdę dawały im do wiwatu i praktycznie okupowały przestrzeń powietrzną po ich stronie boiska. Nic dziwnego, że Lowell nie nadążał. Sam Thaddeus przełamał passę Strusi trafiając do pętli - a w ślad za nim poszedł Fitzgerald, z którym solidarnie zbił po powietrznej piątce. Czyżby złapali drugi oddech, czy to były już tylko ich ostatnie podrygi? Będą musieli się przekonać - acz póki kafel w grze, nie ma co dumać o ostatecznym wyniku. Dlatego też widząc okazję - Edgecumbe zgrabnie wytrącił kafla pingwiniej Sinclair, przechwytując go w swoje dłonie. Nie pognał jednak daleko, bo tym razem nie widział dla siebie podejścia pod pętle - przerzucił więc kafla dalej, do jednego ze swych strusich kumpli.
Świat się dla niej kompletnie zatrzymał i stracił na znaczeniu. Kiedy tłuczek zaatakował ją prosto w twarz, Imogen straciła przytomność i teraz przebywała w zupełnie innym miejscu, niż małe boisko na terenie Hogwartu. Tam nie było bólu twarzy, dziwnych waśni z przyjaciółmi cholera wie o co. W zasadzie to nie było niczego nawet samej Imogen. Czas płynął dla niej dalej dokładnie tak samo, choć ona nie wiedziała, co się działo wokół niej. Nie miała pojęcia, że Lockie doszedł na tyle do siebie, aby przejąć się choć w minimalnym stopniu jej stanem. Równie dobrze mogłyby upłynąć sekundy jak i godziny od momentu, kiedy chłopak zaczął ją jakoś tam reperować. Kiedy w końcu zatrzepotała rzęsami, kompletnie nie wiedziała, co się dzieje, gdzie się znajduje i w zasadzie nawet jaki jest dzień tygodnia. Powoli uchyliła powieki, jakby i ta czynność sprawiała jej ogrom bólu. Zmrużyła oczy, kiedy nikłe światło poranka dotarło do jej źrenic. Czuła, jak jej twarz tętniła bólem, choć zupełnie nie wiedziała, z jakiego powodu się to wzięło. I dlaczego do cholery widziała Lockiego? Jej mózg do końca zwariował? Po jaką cholerę leżała na mokrej trawie? Powoli się podniosła do pozycji siedzącej i w zasadzie to od razu pochyliła i zwymiotowała między własne kolana samą żółcią, ponieważ śniadania jeszcze tego dnia nie jadła. W głowie jej się kręciło, wszystko wirowało w zawrotnym tempie, a ona sama walczyła z tym, aby ponownie nie zwymiotować, choć już kompletnie nie miała czym. Splunęła na trawę, aby pozbyć się gorzkiego smaku z ust, ale niewiele jej to pomogło. Otarła usta rękawem swojej bluzy i przyjrzała się jej z konsternacją, ponieważ nie spodziewała się ujrzeć na niej krwi. Dopiero po chwili przypomniała sobie, co w zasadzie się stało i dlaczego upadła. Domyśliła się, że krew musiała pochodzić z jej własnego, rozbitego nosa, który to został załatwiony przez tłuczek Swansea. Złość ponownie zakiełkowała w jej ciele, choć sama Gryfonka nie miała siły, aby tym razem się jej poddać. - Ty skończony kretynie - jęknęła tylko, podnosząc zmęczone spojrzenie na Lockiego. On zdecydowanie zamierzała go obwiniać o to wszystko, co się stało, bo gdyby nie on, to pewnie właśnie wracałaby do Wielkiej Sali na śniadanie, a nie rzygała uroczo na trawę.
+
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Siedział i czekał, aż się śpiąca królewna obudzi. Było chłodno. Na pewno nie był to spodziewany przez niego poranek, ale też niewątpliwie dał mu to, czego Lockie od tego poranka potrzebował. Wysiłek, adrenalinę, odwrócenie uwagi. Dał mu nawet więcej, bo Lockie zdawało się, wciąż czuł w brzuchu ból napinających się od śmiechu mięśni. Kiedy Aurora otworzyła swoje ślepia, posłał jej uśmiech, ale szybko się odsunął, gdy puściła pawia. Nieszczególnie go to brzydziło, jeszcze mniej się tym przejmował. Przez ostatni miesiąc rzygał częściej niż przez cały miniony rok. Słysząc jej, słowa parsknął idiotycznie i zasłonił dłonią twarz: - Musisz przestać mnie tak komplementować, Imogen, bo się zarumienię. - naprawdę powstrzymywał śmiech, bo z jakiegoś kuriozalnego powodu, jej złość sprawiała, że był jedynie bardziej ubawiony. Coś takiego było w tym, jak go obrażała, albo patrzyła na niego wściekle, że nie umiał reagować inaczej i obawiał się, że kiedyś zapłaci za to więcej, niż ciosem tłuczka w klejnoty. Przyszedł polatać, wyładować się, przyszedł poćwiczyć ze swoimi tłuczkami, a ćwiczył głównie uniki i latanie na miotle w ramach ucieczki od wściekłych szukajacych. Była to jakaś lekcja. Tylko jaka? Podniósł się z ziemi i zaklęciem przywołał ich miotły, jak i swoją torbę, po czym wyciągnął do niej rękę: - Myślę, że fajrant z tym Twoim treningiem, nichuja nie umiesz funkcjonować pośród tłuczków. - ocenił surowo, ale odsunął się o krok, pewien, że mu za to przypierdoli i zarechotał głupio. Kiwnął głową i ruszyli w stronę zamku.
2 x zt +
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Było jeszcze jakoś przed kolacją, kiedy już czuł, że go nosi. Kiełkował w nim niepokój, od czerwca do października to pełne cztery miesiące życia bez bólu, co było dla niego stanem zupełnie obcym. Bał się, przed nikim się nie przyzna, ale kurewsko bał się, że ten kupiony czas zwyczajnie przebimbał na cieszeniu się końskim zdrowiem i jak klątwy jego matki zawrócą, to przypierdolą mu w ryj tak, że naprawdę umrze. Poszedł do dormitorium po swój sprzęt miotlarski i skierował kroki do szatni przy boisku, by się przebrać - nic w życiu nie poprawiało mu nastroju i nie sprawiało, że czuł, że żył bardziej, niż przemoc. Niezależnie od tego, czy była to przemoc wobec innego człowieka, wobec przedmiotów nieożywionych, czy też jak w przypadku morderczych treningów - przemoc wobec samego siebie. Wysiłek fizyczny, palące mięśnie, ból w stawach, ogień w płucach, nie było lepszego wyznacznika, że jeszcze krew krąży w jego ciele. Wyszedł na murawę boiska, ciągnąc za sobą skrzynkę ze sprzętem i niosąc jedną ze szkolnych, miernych mioteł. Wciąż planował kupić sobie swoją, ale na planach ewidentnie się kończyło - oczywiście kwestią były pieniądze, z którymi Swansea rozstawać się nie lubił, ale tego sam przed sobą przyznawać nie planował. Zostawił swoje graty gdzieś głębiej w polu, poprawił ochraniacze tak, by mu nie zawadzały i ruszył na rekreacyjną przebieżkę rozgrzewkową ze dwa okrążenia wokół boiska. Póki widno można pobiegać. Jak się trochę ściemni, wtedy będzie czas na miotłę.
Terry Anderson
Rok Nauki : VI
Wiek : 16
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 173 cm
C. szczególne : mocny szkocki akcent, piegi na całym ciele, kilka pryszczy na twarzy, niedawno przeszedł mutacje
Starał się, naprawdę się starał znaleźć zdrowszy sposób na radzenie sobie z napadami paniki niż uciekanie w ból odpędzający złe myśli. Póki co nie udało mu się znaleźć jednak żadnego sensownego rozwiązania, rzucił się więc w wir zajęć, byle tylko jak najdłużej mieć zajętą głowę. Lekcje, nawet te, które nigdy wcześniej go nie interesowały, kółka pozalekcyjne, wypracowanie dłuższe niż wymagali nauczyciele – słowem wszystko, co mogło w jakikolwiek sposób zaabsorbować jego uwagę. Nie było to może długofalowe rozwiązanie, ale póki co sprawdzało się w sam raz. Właśnie z tego powodu przemierzał właśnie szkolne błonia z miotłą na ramieniu, wymachując na prawo i lewo pożyczoną ze składziku pałką, kilka razy omal nie sprzedając sobie samemu gonga w twarz. Ledwo dotarł na boisko, dostrzegł truchtającego w oddali Ślizgona, który to widok wbrew niedawnym perturbacjom szczerze go ucieszył. W dwójkę można zdecydowanie efektywniej potrenować, a jeśli miał być zupełnie szczery, odkąd dowiedział się, że Lockie wcale nie ma ochoty zepchnąć go z wieży astronomicznej, Puchon wykorzystywał każdą okazję, by spędzać ze Ślizgonem trochę czasu. Włożył palce do ust i zagwizdał głośno, by zwrócić na siebie uwagę aspirującego sprintera. - Siema, można?
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Z gabarytami Swansea nie miał szans na bycie sprinterem. Bieganie generalnie nie było jego mocną stroną, nie był lekkoatletą, tak jak byk w polu nigdy nie przegoni rączego i smukłego konia arabskiego. Biegał, bo bieganie było najszybszym i najwygodniejszym sposobem rozgrzania mięśni, a on nie planował nabawić się kontuzji podczas treningu, nie w tym sezonie. Kiedy usłyszał gwizdnięcie, obejrzał się, odruchowo uchylając, bo z jakiegoś powody spodziewał się, że to któraś z jego ulubionych jebniętych w łeb gryfonek znowu przyszła na boisko w tym samym zasie co on i chce go zabić, no ale to było niemądre - one by mu nie dały znaku ostrzegawczego w formie gwizdu. W oddali zobaczył małego chłopca, który z każdym kolejnym pokonanym stabilnym truchtem metrem trochę rósł, by stać się trochę większym chłopcem. Zatrzymał się obok Terry'ego, łapiąc powoli oddech i kręcąc ramionami w barkach: - Siema. - popatrzył na trzymaną przez niego pałkę - Pewnie, że można. Planujesz w końcu objąć jedyną słuszną pozycję w drużynie? - pokiwał brwiami, kiwając głowa na trzymane przez niego narzędzie. Zawsze był stronniczy, uważając, że pałkarze to najbardziej cool i wartościowi zawodnicy w drużynie, bo i od nich zależy, jak długo będziesz latał i w jakiej kondycji zejdziesz z boiska. Albo w jakiej Cię wyyniosą.
Terry Anderson
Rok Nauki : VI
Wiek : 16
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 173 cm
C. szczególne : mocny szkocki akcent, piegi na całym ciele, kilka pryszczy na twarzy, niedawno przeszedł mutacje
Terry do ćwiczeń miał podejście równie lekceważące jak do wszystkiego innego w życiu. Przemyślany czy choćby systematyczny trening nie był w jego naturze, a szkoda, bo może wówczas nie budziłby z tak bolesnymi zakwasami po każdym meczu. Nawet nie wpadłby na pomysł przeprowadzenia rozgrzewki nim wsiądzie na miotłę, nie zorganizował jej także podczas ostatniego treningu Puchonów. Może właśnie to ich wówczas zgubiło? - Masz na myśli pozycję drużynowej maskotki? – uniósł brwi, szczerząc zęby w szerokim uśmiechu – A nie wiem, nie zaszkodzi spróbować. – obrócił pałkę w dłoni, nadal nieprzyzwyczajony do jej ciężaru i tego, jak leżała mu w ręce. Dotychczas pozycja ścigającego wydawała mu się najbardziej sensowna – był mały i szybki, nawet jeśli przez wakacje urósł co najmniej kilka centymetrów. Patrząc jednak na stan borsuczej drużyny Terry doszedł do wniosku, że może dobrze byłoby przećwiczyć odbijanie tłuczków… tak na wszelki wypadek, bo o ile ścigajek im nie brakowało, tak pałkarza nie mieli póki co ani jednego. – Chcesz się ponapierdalać tłuczkami? Krążą plotki że masz jakieś specjalne… - uniósł pytająco brew, a w błękitnych tęczówkach pojawiły się iskierki podekscytowania. Nawet jeśli miałby spędzić następną noc w skrzydle szpitalnym, Puchon tylko czekał, by spróbować swoich sił z niesławnymi morderczymi tłuczkami Lockie’go. – No chyba, że wolisz biegać w kółko. – dodał z szerokim uśmiechem. Kazał mu być bardziej bezczelnym? Oto dowód, że wziął sobie tę radę do serca.
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Uniósł brwi: - Te pozycje chyba już masz wliczoną? - zaśmiał się. Terry, choć oczywiście zmierzał nieuchronnie w stronę męskości i dorosłości, wciąż pozostawał ulubionym słodkim puchonem wielu uczniów i uczennic w szkole. Gdyby więc Lockie miał wskazać palcem, który z uczniów domu Helgi jest drużynową maskotką, nie zastanawiałby się dwa razy. - Słusznie. - kiwnął głową - W tym sezonie też zacząłem treningi naszej drużyny od przedstawienia metod, trudności i aktywności poszczególnych pozycji na boisku. - skinął głową. Jasne, że domy w Hogwarcie były szczute przeciwko sobie i za żadne skarby nie wolno było nikomu wiedzieć ani widzieć treningów innych drużyn, ale Swansea niejednokrotnie udowadniał, że dla niego te zasady są chuja warte. Sport to sport, chętnie przyjmowałby na swoje treningi każdego chętnego. Wyznawał zasadę, że chce wygrywać z najlepszymi, dzięki swoim umiejętnościom, więc ukrywanie taktyk i treningi w krzakach były dla niego idiotyczne. - Chcesz poznać Wściekłe Tłuczki Węża? - uniósł brwi - Nie jestem pewien, czy jesteś na to gotów... zacznijmy od normalnego. - zaproponował. Zaśmiał się na ten zaczepny żart i pokiwał głową, bo była to jakaś zapowiedź hodowania mocniejszego kręgosłupa, choć nie był przekonany, czy Anderson szczeknąłby podobnie do kogoś innego. - Jak Ci pójdzie dobrze, to wypuszczę Ci ze dwa, trzy tłuczki węża. - zaproponował. Ostatnio Roman Niemowa zmasakrował zarówno jego jak i Imogen, nie mówiąc już o Eternitowym Bogdanie, który prawie pozbawił go płodności. Kopniakiem otworzył przyniesioną skrzynkę, z której wystrzeliły dwa, klasyczne tłuczki- Na miotłę! - zawołał, samemu wskakując na swoją.
Rzuć na to, jak zawzięte są dziś te tłuczki 2k100. Im wyższy wynik, tym dziksze. Następnie rzuć 2k6 by dowiedzieć się, czy lecą oba na Ciebie, oba na Loka, czy jeden na Ciebie jeden na Loka, gdzie: - parzyste: Atakują Ciebie - nieparzyste: Atak na Swansea
Terry Anderson
Rok Nauki : VI
Wiek : 16
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 173 cm
C. szczególne : mocny szkocki akcent, piegi na całym ciele, kilka pryszczy na twarzy, niedawno przeszedł mutacje
- Może i tak było, ale teraz mam konkurencję. – zachichotał, wspominając wyczyny Yanki na miotle – Widziałeś nasz nowy nabytek? Przecież ona mi sięga co najwyżej do ramion. Ale jakbyś widział, jak śmigała na treningu… - pokręcił głową z uznaniem -… tylko nie mów Walshowi, że wsadziłem ją na miotłę przed pierwszą lekcją latania. Nadal nie mógł się zdecydować, że włączenie pierwszoklasistki w ćwiczenia w powietrzu było z jego strony pomysłem genialnym czy może idiotycznym. Mogła się przecież połamać, stracić panowanie i odlecieć w siną dal i byłaby to tylko i wyłącznie jego wina. Wbrew jednak wszelkiej logice, dziewczynka okazała się objawieniem miotlarskim, zupełnie jakby grę w quidditcha miała we krwi. - Nieźle. Musisz mi kiedyś powiedzieć, jak zorganizować normalny trening. Nasz pierwszy okazał się totalną porażką. Lily wylądowała w szpitalu, a połowa Puchonów albo się mnie boi albo jest na mnie wkurzona… tak czy inaczej przez dwa tygodnie woleli nie brać w ręce żadnego kafla. – posłał Ślizgonowi ni to uśmiech ni to grymas, wzruszając ramionami. Zdążył już odpokutować niechlubny trening, jednak nadal miał wyrzuty sumienia, że naraził kogokolwiek na niebezpieczeństwo. Nie potrafił też wciąż zrozumieć, co poszło nie tak z zaklęciami, których użył, by zaczarować piłki… - Wściekłe Tłuczki Węża? Tak je nazwałeś? – stłumił śmiech, bo z jakiegoś powodu wydało mu się to niezwykle zabawne – EJ! No wiesz co! – nachmurzył się oburzony protekcjonalnym tonem Ślizgona – Robisz się miękka faja na stare lata. – mruknął pod nosem wskakując na miotłę, niepocieszony, że Lockie wykazał się rozsądkiem akurat wówczas, kiedy najmniej było mu to na rękę. Z przyzwyczajenia wykonał kółko dookoła trybun, nim zawisł w powietrzu mniej więcej na środku boiska, cudem chyba tylko uchylając się przed pierwszym narwanym tłuczkiem, który pomknął w jego stronę niczym kula armatnia, z taką prędkością, że Puchon nawet nie zdążył zamachnąć się pałką. - Mam celować w ciebie? – wrzasnął do Lockiego, który też tkwił już w powietrzu, walcząc z drugim tłuczkiem.
Zawsze był fanem tendencji autodestrukcyjnych, zresztą wystarczyło popatrzeć na jego mordę. Niejeden tłuczek ją całował i choć zaklęciami da się wszystko zrosnąć i nastawić, to jednak nie zupełnie bez śladu... Rozumiał więc pasję Andersona do zapoznania się z Wściekłymi Tłuczkami Węża, szczególnie, że był z nich dumny, jakby sam je urodził, a nie tylko stworzył, ale Terry pozostawał w jego głowie jeszcze tym dwadzieścia centymetrów niższym trzecioklasistą, którego zaklęciem ściągał z żyrandola po tym, jak ktoś dowcipasem wzniósł go w powietrze. - Normalny? -parsknął - Nie ma normalnych treningów. Ta szkoła jest tak popierdolona, że powinni się cieszyć, że na treningach mogą się psychicznie przygotować na najgorsze. - pokręcił głową- Pamiętasz, jak graliśmy z halucynacjami? - uniósł brwi w wyrazie wciąż silnej w nim dezaprobaty. - Był taki film kiedyś, Wściekłe Pięści Węża... Pewnie nie znasz. - machnął ręką, wszach Terencjusz był jeszcze malutkim bobaskiem i nie było go na świecie, jak Walaszek stworzył swoje wiekopomne dzieło - Niemniej możemy się ustawić na łączony trening. Zrobimy taki mały meczyk i wszyscy będą szczęśliwi. - pokiwał brwiami i odbił się od ziemi, startując w powietrze. Ledwie ruszył, jeden z tłuczków wizgnął mu koło ucha, pędząc jak pocisk w stronę puchona, co mogło oznaczać jedynie, że drugi pędził gdzieś na niego. Mając w pamięci Zaporę z ich ostatniego treningu, rozpędził się, by gwałtownie zahamować, tak, by tłuczek go wyprzedził, po czym przydzwonił w niego pałką, gdy ten robił nawrót. - Tak! Ty do mnie, ja do Ciebie! - odkrzyknął, odlatując po skosie na zewnętrzną część boiska, by wrócić pomiędzy następnymi dwoma filarami - Uwaga! - zawołał i posłał w jego stronę tłuczek.
Uderzenie Loka:63 Masz w kuferku 31 pkt z mioteł, możesz je w dowolnej ilości, przez cały czas trwania treningu, dodawać, lub odejmować od swoich k100 na odbieranie tłuczków od Swansea, ale masz ich tylko 31 na cały trening. Jeśli tłuczek Cie dosięgnie - zakręć kołem tłuczkowej zagłady!
Terry Anderson
Rok Nauki : VI
Wiek : 16
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 173 cm
C. szczególne : mocny szkocki akcent, piegi na całym ciele, kilka pryszczy na twarzy, niedawno przeszedł mutacje
Terry zdecydowanie operował na podwójnych standardach; o ile wizja połamania własnych kończyn podczas treningu nie przeszkadzała mu nawet w najmniejszym stopniu, tak spowodowanie choćby najmniejszego uszczerbku na zdrowiu u kogokolwiek innego wpędzało go w niewyobrażalne poczucie winy. Nic więc dziwnego, że sam nie mógł doczekać się, by na własnej skórze przekonać się, do czego zdolne były tłuczki Lockiego, jednocześnie plując sobie w brodę na wspomnienie masakry, którą był ostatni organizowany przez niego trening. - W sumie racja. – zaśmiał się, bo nawet on dostrzegał dużo logiki w tym, co Lockie próbował mu przekazać – Pamiętam. Pamiętam też, że obiecałeś mi wtedy prawdziwy odlot zupełnie innego rodzaju. – on także uniósł brwi, bo bynajmniej tej obietnicy nie zapomniał, a biorąc pod uwagę, w jakiej rozsypce było ostatnio jego życie, to takie magiczne środki na odstresowanie mogłyby się okazać zbawienne. - Nie znam, fajny? – pokręcił głową, gotów nadrobić braki, jeżeli tylko Ślizgon uznałby film za wart polecenia. W powietrzu czuł się znakomicie i niewiele brakowało, a zupełnie zapomniałby o czyhających na jego życie tłuczkach. Dla rozruchu wykonał kilka zwrotów, to przyśpieszając to znów gwałtownie hamując, skupiając się na latających metalowych piłkach dopiero, kiedy jedna ze świstem przeleciała mu koło ucha. – O żesz ty… - mruknął, poprawiając pałkę w dłoni i przygotowując się do odbicia zawracającego tłuczka, ten jednak okazał się silniejszy od niego, uderzając chłopaka z całą mocą w przedramię. Syknął, jednak nie zaprzestał treningu, słysząc gdzieś za sobą ostrzeżenie Lockiego. Obrócił się, gotów odbić piłkę z powrotem w Ślizgona, był jednak zbyt wolny. Drugi tłuczek uderzył go prosto w żebra, które gruchnęły niepokojąco, na chwilę pozbawiając Puchona zdolności oddychania. Po sekundzie – lub trzech – nabrał ze świstem powietrza, wystawiając w kierunku Swansea kciuk w górę, by choć w ten sposób uratować resztki roztrzaskanej dumy. Super, teraz Lockie na pewno nie pozwoli mu potrenować ze swoimi tłuczkami.
*** 21 na tłuczka morderce puchonich kończyn (przedramię lewe)
Zaśmiał się gardłowo i pokręcił głową: - Jak nie odlecisz dziś na miotle, to coś się ogarnie. - puścił mu oko, bo rzeczywiście, była taka rozmowa. Zapomniałby, ale Anderson pamiętał, a skoro Anderson pamiętał, znaczyło, że jemu ten pomysł po głowie dalej krążył, a w takiej sytuacji Lockie wolałby, żeby Terry naćpał się w jego towarzystwie, ewentualnie jego i Maxa, niż sam, albo z kimś, kto go nie upilnuje. Uderzył nadlatujący tłuczek gdzieś w pizdu, bo przecież rozmawiał, nie wolno mu przeszkadzać, jak mówi, za mało ma tych szarych komórek na podzielność uwagi: - Idiotyczny. Ale chwytliwy wątek i nazwa mi się spodobała. Mugolski. - dodał, choć zawsze miał pewną wątpliwość czy dzieła Walaszka aby na pewno nie są wynikiem nawdychania się oparów nieudanego eksperymentu eliksirowego. Lockie wystartował w stronę tłuczków, by posyłać je z rozmachem w kierunku Terry'ego. Zarówno jedna, jak i druga piłka dosięgnęła celu, na co Lockie wyraźnie pobladł. Podleciał bliżej, mimo uniesionego kciuka i uniósł brwi: - Słuchaj, może nie wiesz, ale te pałę masz po to, żeby w te tłuczki walić... - zasugerował niepewnym głosem. Wyciągnął z bluzy różdżkę i rzucił jakieś levatur dolor, by się puchon nie spierdolił z miotły z pękniętym żebrem. Posklejają się po treningu. Wziął nawrót, nie chcąc dawać chłopcu poczucia, że się nad nim jakoś pochyla i go szczególnie żałuje, ale kolejne odbicia posłał już znacznie delikatniej.
By obronić te tłuczki musisz wyrzucić 2k6, skuteczną obronę masz za wynik powyżej 3, możesz przerzucić kostkę za każde 10 z GM w kuferku.
Ostatnio zmieniony przez Lockie I. Swansea dnia Pon 28 Paź - 19:59, w całości zmieniany 1 raz
Terry Anderson
Rok Nauki : VI
Wiek : 16
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 173 cm
C. szczególne : mocny szkocki akcent, piegi na całym ciele, kilka pryszczy na twarzy, niedawno przeszedł mutacje
W życiu zdarzyło mu się doznać o wiele poważniejszych kontuzji, był więc niemal pewien, że udałoby mu się dokończyć trening i bez pierwszej pomocy Ślizgona. Doceniał jego troskę i cieszył się ogromnie, że znów wszystko między nimi było po staremu, jednak czasem miał wrażenie, że Lockie nadal traktuje go jak dwunastoletniego chłopca, którego musiał ratować przed dręczącymi go starszakami. Jasne, był od niego mniejszy (to akurat nie było trudne) i nadal miał całkiem dziecięcą buzię, ale dzieckiem już nie był. No przynajmniej nie tak do końca. Z pół roku skończy siedemnaście lat i zgodnie z czarodziejskim prawem będzie pełnoletni – jakoś nadal to do niego nie docierało, ale to już zupełnie inna sprawa. - Serio? A myślałem że to taki wizualny dodatek, plus dwadzieścia do bycia cool. – odgryzł się, choć było w tym ziarenko prawdy. Pałkarze byli cool, nawet bardzo, szczególnie Ci mierzący dwa metry, grający w zielonych barwach i nazywający się Max i Lockie. Ale tego mu przecież nie powie.
Mimo wszystko zebrał się w sobie i skupił na krążących po boisku tłuczkach. To był jego błąd, że pozwolił sobie na beztroski lot, przyzwyczajony do gry na pozycji ścigającego – lubił prędkość i lubił ostre zwroty, ale zapomniał, że mógł je wykonywać między innymi dlatego, że podczas meczu ktoś zawsze osłaniał go przed tłuczkami. Teraz to ON był tym kimś, musiał więc porzucić wyuczone odruchy i skupić się na treningu. Z czujnością sokoła śledził, jak Ślizgon odbija piłki w jego stronę, obserwował ich lot, wyczuł moment i zamachnął się trzymana w dłoni pałką. Jednego tłuczka udało mu się odbić prosto w Lockiego, natomiast drugi posłał gdzieś w trybuny, z których doleciał trzask łamanego drewna. Ups. Będą to musieli potem naprawić.
Z jednej strony Anderson już zawsze będzie dla Locka dwunastoletnim, młodszym bratem i już zawsze będzie się o niego troskał, ale z drugiej strony też martwił się z powodów znacznie mniej szlachetnych i bardziej prozaicznych. Jak Terry pójdzie do szpitalnego i okaże się, że Swansea go zmaltretował bez powodu tłuczkami na boisku i nawet nie kiwnął palcem, by coś krzywdzie przeciwdziałać - znów by mu wdupili jakiś gówniany szlaban. Niestety, opiekun domu Salazara nie należał do tych najbardziej przejętych sprawiedliwością czy pedagogicznym podejściem do swoich wychowanków. - To też. - wyszczerzył zęby, zarzucając pałkę na bark i robiąc wyjątkowo - w swoim mniemaniu - cool pozę, zupełnie przecież niewidomy na to, że Terry i tak uważa go za cool pałkarza. Może nawet jakby nie był pałkarzem, to by Terry uważał, że był cool? Odleciał w stronę głębi boiska, by zacząć odbijać w jego kierunku tłuczki. Utrzymywał równy rytm, by nie utrudniać Andersonowi uderzeń, ale jednocześnie nie chciał zbyt stabilnego treningu, bo inaczej mijało się to z celem. - Dobrze! - pochwalił pierwszy tłuczek, waląc w niego w odpowiedzi - W przedramieniu masz taki mięsień, prostownik prosty. Jak lecą dwa tłuczki, jeden za drugim, to bardzo ciężko dwa razy dobrze się zamachnąć i oba posłać w tym samym kierunku. Musisz trochę niżej złapać pałkę, lekko wypuścić ją z rąk i pozwolić, żeby uderzyła sama, siłą odśrodkową, bardziej niż Twoim wymachem. - podsunął, co wiedział z własnego doświadczenia.
Terry Anderson
Rok Nauki : VI
Wiek : 16
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 173 cm
C. szczególne : mocny szkocki akcent, piegi na całym ciele, kilka pryszczy na twarzy, niedawno przeszedł mutacje
Patrząc na jego uśmiech i mające tendencję do oblewania się rumieńcem z byle powodu policzki łatwo było zapomnieć, że Terry wychowywał się w jednej z gorszych dzielnic Edynburga. Na pierwszy rzut oka nikt by nie powiedział, że ten łagodnie usposobiony chłopaczyna dzieciństwo spędził na osiedlu robotniczym, gdzie obowiązywały nieco inne zasady niż w turystycznym centrum starego miasta. I choć nie mieszkał w Leith już ponad pięć lat, to nadal pamiętał głęboko wpojone zasady prawa ulicy, a wśród nich to jedno najważniejsze – najgorszy wróg jest lepszy niż konfident. Choćby znaleźli go połamanego po treningu, chłopak za żadne skarby nie pozwoliłby, by Lockie miał z tego powodu jakiekolwiek kłopoty. Nawet gdyby Ślizgon postanowił z jakiegoś powodu własnoręcznie obić mu twarz, Terry nikomu by na niego nie doniósł – i to nie tylko dlatego, że Swansea był dla niego jak młody bóg. Puchon wychodził z założenia, że wszystkie utarczki należało załatwiać osobiście, a już na pewno nie z pomocą (bleh) nauczycieli. Obudzony o północy bez zawahania potrafiłby powiedzieć, gdzie kończą wszystkie kable. Wyszczerzył się jak mysz do sera, słysząc skierowaną w swoją stronę pochwałę i na próbę zamachnął się pałką tak, jak to mu Lockie poradził. Nie miał wprawy w operowaniu kijem, który leżał mu w dłoni dość jeszcze nieporadnie, jakby szesnastolatek nie mógł się zdecydować, jak właściwie powinien za niego chwycić. Przećwiczył na razie na sucho, korzystając z faktu, że tłuczki na ten moment gdzieś wcięło i kilka razy zakręcił pałką młynek, pozwalają, by to siła pędu nadała potencjalnemu uderzeniu mocy. - Coś takiego? – odkrzyknął, posyłając dwie nadlatujące piłki z powrotem w kierunku Ślizgona – Chyba czaję! Chodź spróbujemy w ruchu! – zaproponował, bo póki co gra wydawała mu się dosyć statyczna, a jednak na boisku od pałkarza wymagano nie tylko siły, ale też prędkości.
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Z lataniem na miotle było tak, że nawet bez większego talentu można było pewne rzeczy wypracować. Machanie pałą, w każdym przypadku, zależało od siły, ale i bez niej można było zastosować się do prostych zasad fizyki i ergonomii. Lockie pochodził z rodziny czarodziejskiej, ale nie gardził mugolską edukacją i choć gdyby dać mu do rąk smartfona, pewnie ugotowałby mu się mózg, to jednak lubił poczytać i o matematyce, fizyczne, biologii czy chemii. Przedmioty ścisłe były dla jego artystycznego łba bardzo inspirujące, więc często znajdował rozwiązania w tym, jak działał świat - po prostu. Nie oczekiwał od Andersona lojalności pokroju wytrzymywania tortur, by tylko go nie sprzedać - a i sam wolałby nie wystawiać puchońskieego ciała na próbę większą, niż było ono w stanie znieść. Ćwiczyli więc ciężko, ale z rozsądkiem - Swansea za dużo lat machał pałką, żeby nie znać odpowiednich manewrów i rozwiązań, możliwych do zastosowania w różnych sytuacjach. Pokiwał głową, patrząc, jak Tery odbija tłuczki, ale mimo otwarcia ust nie powiedział nic. Zamrugał, przez chwile zaskoczony nagłą ciemnością, jaka pojawiła się przed jego oczami, jakby mu ktoś wyłączył znienacka monitor z obrazem. Wielkie cielsko zachwiało się i gdyby go te tłuczki chociaż dosięgły, a jednak zsunął się z miotły, zanim piłki do niego doleciały, ciągnięty przez grawitację jak worek kamieni, z wystarczającego wysoka, by gruchnąć o murawę z łoskotem, ale niestety zbyt niska, by się zabić. Powolny, przeciągły skurcz mięśnia wielodzielnego wzdłuż kręgosłupa wygiął jego ciało w łuk, nim nie kaszlnął raz, czy drugi, łapiąc oddech po tym zderzeniu. Znajome uczucie sztywnienia mięśni nóg i róg sprawiło, że chciał się nad sobą rozpłakać, ale nie mógł. Choćby okoliczności temu sprzyjały, miał wrażenie, że nie miał już dla siebie więcej łez. Lądowanie Terry'ego bardziej usłyszał, niż zobaczył, bo wzrok przewleczony miał dalej raczej ciemnością niż kolorami. - Solberg. - to jedyne co wystękał, zanim zrzygał się krwią i resztką lanczu.
Terry Anderson
Rok Nauki : VI
Wiek : 16
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 173 cm
C. szczególne : mocny szkocki akcent, piegi na całym ciele, kilka pryszczy na twarzy, niedawno przeszedł mutacje
O naukach ścisłych wiedział tyle, ile nauczył się w podstawówce, a że głowy do wzorów i obliczeń nigdy nie miał, to niewiele mu z tej wiedzy zostało. Całe życie operował na intuicji i nauce poprzez praktykę, jednak gdyby miał wytłumaczyć, dlaczego coś działało tak a nie inaczej, poplątałby się już przy pierwszym zdaniu. Metodą prób i błędów udało mu się wypracować kilka skutecznych manewrów pałką, bo choć o ergonomii nie wiedział nic, to instynktownie potrafił skorzystać z niej w praktyce. Był całkiem z siebie zadowolony i po cichu liczył, że Lockie także zauważy ten niewielki bo niewielki, ale jednak progres, kiedy jednak posłał tłuczki w kierunku Ślizgona, ten spadł z miotły, przyprawiając szesnastolatka o mały zawał serca. Cudem tylko sam nie połamał sobie nóg, lądując z impetem tuż obok chłopaka, piskliwym ze zdenerwowania głosem próbując nawiązać z nim jakikolwiek kontakt.
Kurwa kurwa kurwa.
Rzucił się na porzuconą na boisku torbę jakby od tego zależało jego własne życie i w pośpiechu nakreślił wiadomość do drugiego Ślizgona. Minutę – tyle mógł czekać na odpowiedź, inaczej po niego pobiegnie.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Wiadomość od Terryego brzmiała średnio dobrze. Max dziękował sobie w duchu, że nie zdążył jeszcze dziś sięgnąć po żadną butelkę, bo miałby srogo przejebane. I on, i Lockie, z którym wyraźnie coś było nie tak. Czy wierzył, że puchon mógł go zabić? Średnio, ale nie takie rzeczy już w życiu widział i musiał przygotować się na najgorsze. Nie czekając ani chwili zarzucił sobie na ramię torbę, w której jak zawsze trzymał połowę swoich zapasów eliksirowarskich i nie patrząc na to, że może kogoś uszkodzić, wskoczył na swojego Pioruna, wylatując na nim wprost na błonia w kierunku boiska. Zatrzymał się dopiero przed leżącym na ziemi cielskiem, które poznał już z daleka i drugim, o wiele mniejszym i bardziej przerażonym, znajdującym się nieopodal. -Mów. - Rzucił tylko w stronę puchona, zeskakując z miotły i klękając obok Swansea, by sprawdzić, w jakim dokładnie jest stanie i ocenić, co najlepiej mu pomoże, przynajmniej na tyle, by przetransportować go bezpiecznie do kogoś bardziej kompetentnego.
Próbował nie wykręcić się na lewą stronę, ale poza ciemnością przed oczyma czuł jedynie, jak jego wnętrzności zwijają się powoli i systematycznie w wielki supeł. Chciał powiedzieć terry'emu, żeby ten się nie martwił, zażartować, że to kac forte czy coś, ale czuł, jak żyły wybrzuszają mu się na szyi i skroniach i miał wrażenie, że mu zaraz eksploduje głowa. Jak karaś wyrzucony na mieliznę próbował przewalić się z pleców na brzuch, czując ból w żebrach, które ewidentnie musiały pęknąć od siły zderzenia z murawą, ale taki ból nie był bólem. Bardziej niż fakt, że wszystkie wrzody świata zdecydowały się w jednej chwili zmaterializować w jego kiszkach, bolała go jednak świadomość, że oto zmarnował swoje sześć miesięcy wolności, ciesząc się jak głupi, że wszystko jest dobrze, niespiesznie zajmując się tłumaczeniami, jakby nie wiedział. Jakby nie wierzył, że to, co sprawił Szaman, to tylko tymczasowe remedium. Próbował bezskutecznie podnieść się na drżących ramionach, słysząc, jak Solberg z tąpnięciem ląduje obok i złapał się go za nogawkę kurczowo. Chciał stąd wyjść, z tego boiska, z tej szkoły. Oczy szkliły mu się nadciągającym nieubłaganie załamaniem. - Chodźmy stąd. - poprosił, z naciskiem w głosie, podkreślając, że najbardziej to mu zależy na pójściu stąd.- Chyba złamałem żebro, albo dwa. - dodał, stękając, kiedy mu Max pomagał nieporadnie podnieść się na nogi, ale to nie pęknięte żebra przywołały tu Solberga, tylko ta wielka plama wyrzyganej na sweterek krwi. Nie miał jak wyjaśniać cokolwiek Andersonowi, miał tylko nadzieje, ze dzieciak weźmie i ogarnie latające bezładnie tłuczki, a może, kto wie, przygarnie jego miotłę. I tyle ich tu było.