Objęte silnymi zaklęciami zwodzącymi mugoli, magiczne pola od wielu już stuleci stanowią największe skupisko wolnych terenów wybiegowych dla hipogryfów. Niejednokrotnie są także wykorzystywane jako miejsca uprawne bądź zagospodarowuje się je w razie potrzeby zorganizowania magicznych rywalizacji bądź festynów. Od kilkudziesięciu lat są głównym miejscem organizacji zabaw obchodzonych z okazji święta Barda Beedla.
Autor
Wiadomość
Matthew Alexander
Wiek : 43
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 181
C. szczególne : Blizny na nadgarstkach, pogodne spojrzenie, towarzystwo Euthymiusa oraz zapach wody kolońskiej.
Zabawa trwała w najlepsze, rozhucznione tłumy nie tylko młodszych uczestników zabawy, korzystających z żywiołu wigoru ducha, kiedy to stał wraz z Sunny w jednym miejscu, obserwując tym razem występ Don Lockharta, którego muzyka dochodziła prędzej do młodzieżowej części społeczeństwa. Nie przejmował się tym, no ba, czujne oczy okryte tęczówkami o chłodnej barwie przeszywały otoczenie swoim charakterystycznym blaskiem, kiedy to wśród tłumów gapi zaczęli ślizgać ludzie mający na celu sprzedanie kuponów. Bez zastanowienia uzdrowiciel wydał odpowiednią kwotę, znajdując się w towarzystwie studentki; pomyślał także o niej, mając na celu odciążyć jej budżet jako ucznia Hogwartu, kunsztu wyższej jazdy, fundując jej za darmo 5 dodatkowych, które wręczył jej do dłoni. Lubił sprawiać przyjemność, jednocześnie nie martwił się o własny portfel - praca uzdrowiciela pozwalała mu na większe wydatki; kto się tego spodziewał. - Śmiało, być może wygrasz główną nagrodę? - zachęciwszy, sam otworzył swoje własne kupony. O dziwo, obłowił się bardziej, niż ktokolwiek mógłby się spodziewać; charakterystyczna druga nagroda uderzyła w jego dłonie dwa razy; okrągłe trzysta galeonów znalazło umiejscowienie w kieszonce portfela, na co zdziwiony uzdrowiciel zareagował otworzeniem szerzej oczu oraz zwyczajnym, ostrożnym wzruszeniem ramionami. Zaraz po tym poszły inne mniej lub bardziej znaczące nagrody, które to następnie umieścił w swojej podręcznej torbie, poprawiszy kręcone loki.
• Świat - wygrywasz drugą nagrodę główną! Twój los zmienia się w 150 galeonów - upomnij się o nie w odpowiednim temacie! UWAGA! jeśli tę nagrodę wylosowały przed Tobą dwie osoby - musisz dokonać przerzutu! x2 • Kochankowie - składanka z największymi hitami Lady Morgany • Moc - fiolka amortencji - upomnij się o przedmiot w odpowiednim temacie! x2 • Diabeł - jednorazowy kupon (25%) zniżkowy do Eliksirów Dearów • Sprawiedliwość - koszulka koncertowa Twojego ulubionego wykonawcy. • Umiarkowanie - fasolki wszystkich smaków Bertiego Botta. • Wieża - Złoty Znicz - pozytywka, który wygrywa jedna z piosenek Twojego ulubionego zespołu. Upomnij się o przedmiot w odpowiednim temacie! • Słońce x3
Miejsce: Duża scena
Aurora Therrathiel
Wiek : 29
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : Znamię w kształcie listka na barku, tęczówki zlewające się ze źrenicami
Przytaknęłam gdy zapytał o Vivien, jednak nieszczególnie się na niej skupiałam ciągnąć rozmowę jednak w stronę Druzgotka. Nie trwało to jednak długo, bo oboje skupiliśmy się na występie Kelpii, który mimo iż niekoniecznie wpasowywał się w mój gust, był dla mnie satysfakcjonujący. Korzystając z okazji przemieściłam się wraz z Danielem w trochę spokojniejsze okolice. Jego obecność oprócz bezustannego sprawiania mi przyjemności okazała się teraz wyjątkowo użyteczna, bo przemieszczenie się przez całą tą tłuszczę samodzielnie byłoby znacznie trudniejsze. Zajęliśmy nowe miejsce gotowi na kolejny występ, gdy u naszego boku pojawił się handlarz. Już miałam pójść za przykładem Daniela i tak jak on, zakupić losy, gdy nagle dostrzegłam, że po mojej prawej stronie dwie osoby otwierają losy, które nagle przemieniają się w wybuchającą łajnobombę. Mimowolnie wzdrygnęłam się. - Chyba sobie odpuszczę - odparłam cicho zdobywając się na delikatny uśmiech. Nie czułam się pozbawiona żadnej szansy na wyjątkową wygraną, bo w gruncie rzeczy każda z nagród była do cna materialna. Status materialny mój, i mojej rodziny był tak wysoki, że mogłam sobie pozwolić na wszystkie zakupy, jakie mi się wymarzyły, co doprowadziło do tego, że pieniądze i rzeczy materialne nie robiły na mnie niemal żadnego wrażenia. Moja wrażliwość była skupiona na wartości artystycznej - ponad wszystko kochałam piękno, im bardziej nieoczywiste i niedoścignione tym lepiej. Rozpoczął się koncert Dona i mimo iż tego typu twórczość raczej nie leżała w zakresie mojego gustu, musiałam przyznać, że występ był... przyjemny. Może teksty były mało ambitne, melodia przetworzona przez popowych artystów jakieś sto milionów razy, zaś samo widowisko sceniczne odrobinę zbyt jaskrawe, jednak trudno było mi to wszystko jakoś otwarcie krytykować - to, ze coś nie było zupełnie w moim stylu, nie znaczyło, że zamierzałam spoglądać na to z góry. Niezbyt ambitny przekaz nie niósł w gruncie rzeczy żadnego ładunku emocjonalnego. - Dziesięć lat temu mogłabym być jego fanką - powiedziałam do Daniela żartobliwym tonem. Ten występ bez wątpienia nie był punktem kulminacyjnym naszego spotkania, niemniej jednak towarzystwo Bergmanna było tak cenne, że mogłabym z nim nawet iść na Międzynarodową Konferencję Wielbicieli Nargli, a i tak czułabym się usatysfakcjonowana.
Nie była sobą, a przynajmniej wyglądała inaczej, a to bardzo pomagało. Mogłaby zrobić cokolwiek i w żaden sposób nie wpłynęłoby to ja jej osobę, a przynajmniej tą którą naprawdę była. Lubiła wygląd, który wybrała dla siebie, ale nie miałaby problemu z tym, aby, jeśli będzie to potrzebne, go zmienić. Czasem zastanawiała się jak działa metamorfomagia i jak poważnym zagrożeniem może być. W dobrych rękach wszystko odbywało się jak należy, ale... co jeśli w końcu jej odbije? Na szczęście na festiwalu zachowywała się całkiem normalnie, o ile normalnym było spędzanie w ten sposób czasu z zupełnie obcą osobą. Będąc sobą, pewnie nie byłaby aż tak otwarta, a teraz, co mogło się stać? Jeśli koleś okaże się świrem już nigdy więcej jej nie zobaczy. Dobrze, że póki co wszystko szło w kierunku miłego spędzenia czasu i rozluźnienia się po stresujących wydarzeniach. Kiwnęła głową słysząc jego odpowiedź - Czasem nawet bliscy mogą cie zaskoczyć - nie do końca się z nim zgadzała, więc postanowiła wyrazić to właśnie w taki sposób - Ale to prawda, zdarza się, że zupełnie przypadkiem spotka się kogoś ciekawego - spojrzała na niego, jednak nie chciała (jeszcze) dać mu do zrozumienia, że właśnie on może być taką osobą, potrzebowała na to więcej czasu. Być może w tej chwili zrozumie ją źle, no trudno - Co jeszcze lubisz robić dla frajdy? - zadała pytanie, nie tyle, aby podtrzymać rozmowę, faktycznie ją to ciekawiło, skoro jako pierwsze była zabawa z obcymi, co mogło być drugie? Tak bardzo lubiła zadawać pytania, a tak niewiele mówiła o sobie... Odklejała sobie mokrą koszulkę od brzucha, gdy nagle poczuła, że sie unosi, czyżby to wspomniana już lewitacja? Niee, to znajomy zdecydował się na dość ciekawy gest, który naprawdę ją zaskoczył. Nie spodziewała się nagłego dotyku, najpierw się rozejrzała, aby ogarnąć co się dziej, a potem, już zorientowana w sytuacji nieco mu pomogła wdrapując się na niego - O wiele lepiej, a ty? Widzisz coś? - był zdecydowanie wyższy od niej, mimo tego, że ona sama nie należała do niskich osób, jednak wciąż ktoś mógł mu zasłaniać widok na scenę, którą wskazała gdy zapytał ją o kierunek. Trzymała ręce na jego ramionach, aby utrzymać równowagę, raz czy dwa przeprosiła go za to, że zacisnęła dłoń zbyt mocno, gdy czuła, że może spaść. Najbliżej upadku była, kiedy to na scenę wyszedł jakiś don - Niespecjalnie, ale to nic, a tobie? - odchyliła się trochę, gdy zauważyła, że jej mokra od piwa koszulka trochę zmoczyła jego głowę - Masz mokre włosy - postanowiła podzielić się z nim tą super ważną informacją, jednocześnie trochę niszcząc mu fryzurę dłonią. - Tak - powiedziała, choć nie była pewna, czy miała przy sobie pieniądze na los, nie miała czasu na zastanowienie się nad tą kwestią, bo kolega postanowił zapłacił również za nią. Poczuła zakłopotanie, zawsze wolała płacić za siebie, choć zazwyczaj nie miała zbyt wiele kasy, niestety nie miała czasu na protestowanie - Wiesz ty co? No nic myślałam, że jesteś silniejszy - odgryzła się i kiedy znów stała na ziemi wystawiła na sekundę czubek języka, niczym małe dziecko, a potem się zaśmiała. Zadziwiające jak przypadkowe spotkanie mogło poprawić humor. - Najpierw powiedz co wygrałeś, ja mam gramofon z płytą, bon do jakiegoś sklepu i pozytywkę, właśnie, może kojarzysz te sklepy? Ja jeszcze niezbyt dobrze ogarniam okolice - pokazała mu papierek z napisem 'Centrum Affara' i 'Arts & Gifts', co do drugiego mogła się domyślać o co chodziło, ale może kolega będzie wiedział coś więcej - Ach i dziękuję za losy, jakoś się odwdzięczę.
Franklin oczywiście na szczycie swojej listy priorytetów miał dobrą zabawę i choć nie chciał przyznać tego przed swoją młodszą siostrą, nie zamierzał odmówić, jeśli po drodze napatoczyłby mu się jakiś flirt. Jakkolwiek chciał trzymać ją przy sobie, wolał, aby nie widziała jego prywatnych podbojów. Jej słowa jednak sprawiły, że snute w umyśle Franklina plany stanęły pod znakiem zapytania. Cholera, naprawdę mogła mu zaszkodzić! - Może... No nie wiem, może zaczaruj koszulkę, żeby mówiła coś w stylu "to tylko mój brat"? - zaproponował żartobliwie. Bądź co bądź nie zależało mu aaaaaaż taaaak baaaardzo na tych laskach, co nie? Koncert był niezły, choć brzmienie nie do końca leżało w guście Gryfona. Starał się jednak bawić najlepiej, jak potrafił, by korzystać z czasu, który miał na festiwalu. Cherry chciała, by zrobił jej zdjęcie i przystał na to, choć powinna być przygotowana, że wykonane jego ręką fotografie na pewno nie będą najlepszej jakości. Obsługa aparatu nie była jakaś specjalnie trudna, ale raz musiał patrzeć tu, raz tam, zerknąć na Cherry, na jakiś przycisk, a może w to malutkie okienko... Nie dostrzegł w pierwszej chwili, że Puchonkę porywa tłum! Dopiero jej pisk sprawił, że podniósł wzrok znad aparatu i dostrzegł ją w wirze pogo... No i jakoś tak nie miał jak pomóc - trzymał aparat, prawda? W którymś momencie nawet jej pozazdrościł, bo tłum wyniósł ją do góry! To dopiero będzie zdjęcie z festiwalu! Ale zniknęła, a Franklin ciągle był w tłumie i widział wokół mnóstwo nieznanych mu ludzi. Więc co robił? Zdjęcia dup. Tak, Cherry będzie mogła później obejrzeć całą taśmę zdjęć wystających spod szortów i spódniczek damskich pośladków, wymykających się z dekoltów i kusych koszulek piersi... Akurat robił zdjęcie jednemu takiemu zjawisku, gdy ktoś wpadł na jego plecy. - O, tu jesteś! - powiedział jak gdyby nigdy nic, uśmiechając się do niej szeroko i podając jej aparat. - Jest cały i bardzo sprawny - odparł, po czym zarechotał. Oj tak, sprawdził się znakomicie... Nawet nie wiedział, kiedy koncert Wilczych Głów dobiegł ku końcowi. Muzycy wydali ostatnie wycie i tłum wszczął aplauz. Franklin wziął Cherry za ramię i zaczął odciągać na bok, by uniknąć stratowania przez największe bydło, po czym rzekł: - To gdzie teraz? Chcesz się pośmiać z Lockharto? - zapytał. Nawet nie proponował udziału w koncercie Łajnobomb - smród skutecznie zabiłby w nich radość z festiwalu, nie mówiąc już o zupełnym ukróceniu jego szans na podryw.
Pomijając wszystkie zawiłości ich relacji, Bridget była dla Ezry przyjaciółką i niesamowitą osobą, z którą spędzanie czasu było jedynie wielką przyjemnością. Nawet jeśli nie łączyłby ich żaden aspekt romantyczny i tak chętnie wybrałby właśnie ją. - Drobiazg. - Dla Ezry było to coś zupełnie naturalnego, by swojej towarzyszce sprawić choćby najmniejszy prezent - po to, by w przyszłości w dobry sposób wspominać to wyjście niezależnie od tego, w jaki sposób nieprzewidywalny los chciał ukształtować ich ścieżki. Teraz było wspaniałe; radosne i komfortowe, warte zapamiętania. A bransoletka? W istocie drobiazg, nie miał pojęcia, czy nawet w guście Puchonki, który jednak pozyskał mu słodki buziak w ramach podziękowania - było zatem warto. Nie sądził, że tym neutralnym w tonie pytaniem przygasi zadowolenie na ustach koleżanki. Nie taka była jego intencja, acz zdecydowanie powinien był zastanowić się nad słowami. Słyszał o powrocie Lotty i wyobrażał sobie, jak wiele zamieszania ponownie Krukona wprowadziła do życia swoich bliskich. Głupio czuł się z tym, że nie przerwał dziewczynie z ulotkami w tej sytuacji, ale miał wrażenie, że ludzie i tak zbyt często to robili, a sprawa przecież była szczytna. Został więc łatwo wybity z rytmu i kiedy nieznajoma odeszła, skupił się bardziej na jej dotyku i słowach, niż na wracania do tematu jej siostry. - Nie zrozum mnie źle, nie narzekam, cieszę się tym, co mamy. Ale po prostu... Trudno mieć cię dosyć - odparł, uśmiechając się szeroko na jej entuzjazm. Miała rację. Byli tutaj, aby się bawić, a Wilcze Głowy nie miały czekać, aż łaskawie Bridget i Ezra podejdą pod scenę. To nie była muzyka Ezry, zdecydowanie. Zapewne w tym tłumie czuł się tak, jak wyglądała Bridget; bardzo, bardzo niepasujący. Przez chwilę jednak miał wrażenie, że Puchonka złapała ducha tego koncertu i dlatego w pierwszej chwili nie zainterweniował, gdy tłum nieco oddzielił go od towarzyszki. Sam zresztą się cofnął. Pogo nie wyglądało zbyt przyjaźnie... Ale przecież stanowiło częsty element takich koncertów i może uczestniczenie w nim potrafiło zmienić opinię. Clarke zorientował się w swojej pomyłce dopiero w momencie, gdy Bridget przepchnęła się do niego ze łzami w oczach. - Oj, oj, biedactwo moje... - Wyciągnął do niej ramiona, by do siebie przygarnąć i złożyć pocieszający pocałunek na czole. - Pójdziemy na dużą scenę. Wydaje mi się, że jest bardziej cywilizowana. Chociaż jak wszystkie fanki Lockharto zgromadzą się w jednym miejscu... Też może zrobić się niebezpiecznie - zażartował lekko z szału, który dopadał młode dziewczyny, gdy widziały swojego ideola i miłość życia w jednej osobie. Gdzieś po drodze zostali złapani przez mężczyznę handlującego losami. Niesamowite szczęście towarzyszące Clarke'owi całe życie sprawiło, że nawet nie wahał się przed zakupem losu. I rzeczywiście decyzja była trafna - Ezra nie wątpił, że jeszcze niejednokrotnie trafi do sklepu Lanceley'ów toteż bon mógł się okazać przydatny. Grzecznie czekał, czy Bridget również zdecyduje się na zabawę, rozglądając się po tłumie w poszukiwaniu znajomych twarzy. W pierwszej kolejności dostrzegł jednak coś innego - karton z napisem, który go zainteresował. Posłał Bridget szybkie spojrzenie, licząc, że spoglądała w inną stronę. - Mmm, spróbujesz zająć nam miejsce przy dużej scenie? Widziałem znajomego... I muszę coś załatwić, to ważne. Nie uciekam, znajdę cię. - obiecał, zaraz wyciągając różdżkę i rzucając na Bridget zaklęcie Sequemini. Potem bez wyjaśnienia zaczął przepychać się przez ludzi, aby odnaleźć @Holden A. Thatcher II. I jakby odezwało się przeznaczenie, Gryfon sam go zaczepił. - Jakbyś czytał mi w myślach - Nie targował się z Holdenem, choć 100 galeonów mogło być ceną nieco wygórowaną, biorąc pod uwagę, że sam los kupić jedynie za 10... Miał to szczęście, że to Ezrze zależało. Clarke schował kupon, po wcześniej wyczarowanych śladach szukając Bridget. Być może stracił już chwilę koncertu gwiazdora - cóż za pech - ale miał wrażenie, że Bridget mu to wybaczy. Potem.
W przeciwieństwo do Jerrego – Lilah była zachwycona; do momentu, w którym impreza nie okazałą się być gównianą. Gdyby jednak wiedziała, że Davies odczuwał dyskomfort płynący z jej obecności tutaj, co wydawać się mogło absurdalne. Dla niej obcowanie w towarzystwie tego konkretnego chłopaka było dość intrygujące, wszak wydawał się skrywać jakąś głębie, którą prędzej czy później ona odkryje w swoich wizjach. Całe szczęście, że nie wiedział o manipulacjach w jej umyśle, który wypalały w niej szczątkową siłę do egzystencji wśród ludzi. - Słyszałam, że na ostatnim wykładzie z ONMS było o gumochłonach… Fascynujące! Pewnie ten stary Cromwell podał za przykład Lysandra? – zagaiła, choć mimo wszystko próbowała wyzbyć się nieodpowiedniego nastawienia względem dawnego chłopaka. Owszem, skrzywdził ją niebotycznie, ale po co to rozpamiętywać? Nie było najmniejszego sensu, a przynajmniej – nie teraz. - W ogóle, on to chyba ma z dwieście lat… – jęknęła, bo nie wyobrażała sobie zajęć u profesora, któremu bliżej zapewne było do grobu, aniżeli świata żywych. Ups. Wystąpienie Gemmy, kiedy to przysłuchiwali się jej słowom, sprawiło iż Islandka wycofała się dwa kroki w tył (na całe szczęście już po niemiłym starciu z jakimś oblechem!), a zaraz potem złapała Jerrego za dłoń i przyciągnęła do siebie. - Zadrzesz ze mną, jeśli się stąd nie ulotnimy. Może i tamta lubi babrać się w łajnie, ale ja nie zamierzam cuchnąć jak ona – nie, to nie była prośba. Davies musiał wiedzieć, że w swej enigmatycznej postawie Lilah była prawdziwa. Gardziła smrodem, podobnie jak brudem, a przy jej nienagannym wyglądzie graniczyło z cudem, by dała się obrzucić kupą. Niemniej – zabrała kolegę pod stoisko z losami, gdzie udało jej się dorwać… - Stanik? Poważnie? Weź go, ja nie chcę… Obrzydlistwo! – burknęła, po czym bezceremonialnie podała kawałek zużytej szmaty chłopakowi.
Losy: rydwan, umiarkowanie x2, śmierć, koło fortuny Scena: idziemy na dużą
Neirin Vaughn
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 196cm/106kg
C. szczególne : Oparzenia: prawa noga, część nogi lewej, część torsu, wnętrze prawej ręki. Blizny po porażeniu prądem: wewnętrzna część lewej dłoni i przedramienia.
Dotarł na festyn z pewnym opóźnieniem. Zatrzymali go na bramkach. Z resztą, bądźmy szczerzy, osoba o jego aparycji zwraca uwagę. Jeśli nie niekoniecznie przyjazną twarzą, to bliznami - nie ma ich wszak od popołudniowych spacerków brzegiem spokojnego strumienia. A skoro pogoda dopisywała, ubrał się lżej, nie zasłaniając wszystkiego, czym się jego blada skóra może poszczycić. Chwilę po tym zgubił się, kiedy zwróciły jego uwagę stragany. Jack dziś nie przyszedł... Zatem kupił mu bransoletkę z zębami piranii. Po chwili sobie też wziął drugą. Zgarnął również dwie bransoletki z ayuahascą, zanim uznał, że nic więcej nie wygląda fajnie. Ostatnim zadaniem na dziś było odnaleźć Mefisto, co wcale nie plasowało się jako szczególnie łatwe. Kiedy już wszyscy byli razem, ruszyli na podbój widowni... Jakimś sposobem wplątując się Liamem w ostre pogo. Ciężko powiedzieć, co prefektowi spodobało się w tym agresywnym sposobie zabawy. Neirina jeszcze można zrozumieć, ale Liam? Efekt ich szaleństwa był zgoła nieprzyjemny - Liam trafił w ścianę śmierci, a rudego ponieśli na fali. Przynajmniej momentu, aż nie spadł, obijając sobie kość ogonową. Wrócił do Mefisto, kulejąc lekko. - Widzę, że masz towarzystwo - mruknął, zanim nie podeszła do niego kobieta, niosąca losy. Uznał, że czemu nie? Sięgnął po dwa. Jedna z kart zmieniła się z bombonierkę, druga w pozytywkę w kształcie złotego znicza. - Chyba nie miałem za wiele szczęścia - biorąc pod uwagę, co innym się trafiało.
Musi niestety zgodzić się z Lilah; nie ma ochoty wchłaniać z powietrzem zapach (smród) łajna. Łajnobombami jest w stanie - co najwyżej, rzecz jasna - obrzucać swych przeciwników, sam w sobie - nie odczuwa ochoty wypełniać roli ofiary. Zmierzają w stronę więc sceny dużej - gdzie, za niedługo zdoła fałszować bożyszcze naiwnych dziewczyn. Jerry Davies nie jest z pewnością naiwną dziewczyną - może, gdyby Lockharto śpiewał tak dobrze jak zdaniem innych wygląda, m o ż e - zwróciłby odrobinę uwagi. Chroni się jednak w tym tłumie - przed znacznie bardziej dosłownym gównem; rozczarowanie może zrekompensować loteria. Może. Z reguły jednak - podczas tych procederów nie dysponuje specjalnym szczęściem. Dziwi się, kiedy Lilah rzuca weń częścią górnej, tak, górnej damskiej bielizny (całe szczęście nie swojej - wtedy wyszedłby stąd czerwony niczym dorodny burak o czym ty myślisz, Davies). Ściska przez moment materiał w dłoni - choć równo prędko przemija paraliż szoku. Kosmyki włosów przyjmują lekko czerwony odcień. - Na cholerę mi stanik? Ty go przynajmniej założysz - oburza się oraz rzuca stanikiem prosto w sylwetkę swojej znajomej z domu. Nie obchodzi już jego, gdzie trafił - w twarz, w tors, cokolwiek. - Merlinie, co za tandeta - zauważa ponadto, wsłuchując się w owej chwili dokładniej w ulatujące dźwięki. Wylosowany znicz -pozytywka, zdaje się jakby pragnąć uleczyć ból jego uszu - choć wypuszczana melodia z łatwością niknie pod władzą tej uchodzącej w drgających błonach głośników. - Ej, to jest niezłe - mówi, usiłując dokładniej wychwycić jakby dźwięk gitar; na drugą swoją nagrodę - również dzierżoną płytę, nie zwraca zbytnio uwagi.
Starałam się nie nastawiać zbyt negatywnie do tego wydarzenia. Nie bałam się go ze względu na Obskurusa, ale raczej na wspomnienia związane z Rayenerem, niemniej jednak zależało mi bardzo, żeby w pewien sposób się przemóc, szczególnie biorąc pod uwagę, że wieczorem czekał mnie bardzo ważny występ. - Mała? - powiedziałam unosząc brwi, lecz po chwili zamilkłam, bo Cassian mnie objął - Pewnie! Ruszyliśmy w stronę dużej sceny. Byłam w pewnym sensie wykonawcą epizodycznym, miałam jedynie gościnny występ na małej scenie, więc raczej nie sądziłam, ze mogłabym zwrócić czyjąś uwagę. Tymczasem podczas naszej podróży w kierunku sceny zaczepiło mnie kilka osób - część po autograf, część po zdjęcie, część po prostu chciała zagadać. Trudno ukryć, że czułam się lekko zawstydzona, bo choć nie był to wielki tłum, to było to dla mnie odrobinę zaskakująco i nie wiedziałam jak mam się zachować. - Wiesz co, ja sobie jednak odpuszczę tę loterię - stwierdziłam w końcu. Stanęliśmy trochę dalej od dużej sceny - na tyle blisko, żeby wszystko słyszeć, ale jak troszkę dalej by nie mieć problemów z przebijaniem się przez tłum. Choć nie byłam fanką Dona, to bez wątpięnia mogłam uznać ten koncert za udany.
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Zostanie wciągniętą w pogo przyszło w najgorszym możliwym momencie - niedługo występ Wilczych Głów dobiegł końca, za po nich na dużej scenie miał zagrać sam Don Lockharto. Artysta (choć Ezra z pewnością polemizowałby z tym tytułem postawionym przy nazwisku młodego muzyka) był w sumie głównym powodem, dla którego Bridget chciała wybrać się na festiwal i przełamać swój strach po doświadczeniach poprzedniego roku, wobec czego uczestniczenie w jego koncercie było rzeczą, bez której by się nie obyła. - Jak ja teraz będę skakać... - pożaliła się Ezrze w ramię, znajdując ukojenie niedawno przebytej w tłumie traumy w jego objęciach. Nie oczekiwała od niego, że będzie z nią wytrwale wyśpiewywał największe hity Dona, czy że w ogóle będzie chciał się z nią przeciskać jak najbliżej w kierunku barierek, toteż jego zapewnienia, że udadzą się pod dużą scenę wywołały u niej szeroki uśmiech na twarzy. Naprawdę nie wyobrażała sobie, że ich relacja będzie kiedyś przedstawiała się tak... Dobrze. Za każdym razem dziwiła się, nie mogąc powstrzymać myśli o tym, że dokonali prawie niemożliwego, na nowo zawiązując między sobą nić przyjaźni. Co prawda miała ona już kilka otarć, przewężeń i supełków, lecz przedstawiała w tej chwili całkiem niezłą kondycję ich relacji. W międzyczasie Bridget skusiła się na zakup losu! Wzięła kartkę w rękę, a ta zmieniła się w... - Gruby Diss?! - jęknęła ze zrezygnowaniem, po czym spojrzała na Ezrę. - Mam dziś prawdziwego pecha! Może chociaż uda mi się złapać jakieś fanty od Dona... - westchnęła, chowając płytę z popisem raperów do małej torebki przewieszonej przez ramię. Krukona polecił jej znaleźć jakieś miejsce przy scenie i Bridget postanowiła iść za jego radą. Liczyła, że nie będą mieli problemów ze znalezieniem się, chociaż pod dużą sceną już kotłowała się cała masa młodych dziewcząt. Przeciskając się do przodu czuła wbijane w żebra łokcie, nadepnięcia na stopy i delikatne szarpnięcia za włosy, a wszystko było przez nią dwukrotnie mocniej odczuwane ze względu na obolałe ciało. Dotarła jednak w miejsce, z którego miała dobry widok na scenę i tam postanowiła zostać! Krótko później dołączył do niej Ezra. - Myślałam, że zajmie Ci to więcej czasu! - skomentowała radośnie, nie mogąc ukryć ekscytacji zbliżającym się koncertem. Aż cała podskakiwała w miejscu, niecierpliwiąc się. W końcu wyszedł na scenę ON, DON LOCKHARTO i Bridget wydała z siebie chyba najgłośniejszy pisk, jaki w życiu udało jej się zrobić. Jutro z pewnością nie będzie mogła swobodnie mówić. Śpiewała wytrwale każdą z piosenek, a oczy jej się świeciły na widok błyszczących, kolorowych girland i efektów specjalnych. Było to przeżycie, które zapamięta do końca życia! Bujała się na boki, zaczepiając ciągle Ezrę, by wraz z nią kołysał się do muzyki - ewidentnie nie jego ulubionej, lecz wytrwale słuchanej. Aż dała mu w nagrodę soczystego buziaka w usta, bo spisywał się na medal jako jej kompan na festiwalu, również jako przyjaciel. Długo po koncercie nie mogła uspokoić głośnego bicia serca.
Słońce zaszło, a z każdym kolejnym koncertem emocje wokół obu scen wzrastały. W pewnym momencie ładunek energetyczny wzrósł na tyle mocno, że na polach nagle nasiliły się zaburzenia magii. Na całe szczęście w tym roku Ministerstwo przygotowało się zdecydowanie lepiej i w krótkim czasie udało się opanować sytuację, nie dopuszczając do utworzenia się Obskurusa, ani żadnego innego niebezpieczeństwa.
Aby wziąć udział w tym etapie, należy wybrać koncert i obowiązkowo rzucić kostką - niezależnie od wybranego koncertu jest to jeden rzut i dotyczy on zaburzeń magii! Dodatkowo możesz wykonać drugi rzut kostką - jest on nieobowiązkowy i dotyczy zdarzeń, które spotkały Cię podczas koncertu.
NASTĘPNY ETAP: 2.10.2018, godziny wieczorne
Duża scena - Felix Felicis
Zmiana występującego wykonawcy nie była w tym wypadku dużą zmianą klimatu scenicznego - Felix Felicis, tak jak Don Locharto, grało pozytywną, popową muzykę, jednak w przeciwieństwie do poprzednika odziane w złote szaty wykonawczynie raczej nie wzbudzały w widowni hejtu. Wręcz przeciwnie - pozytywna energia promieniowała nie tylko z występujących, ale również z całej okolicy sceny! Ciekawe czy to zasługa muzyki, czy może jednak plotki na temat rozpylania eliksiru szczęścia podczas ich koncertów okazały się prawdą? To chyba bez znaczenia skoro widownia bawiła się tak fenomenalnie? Podczas kilku wykonów do zespołu dołączyła Lilou Smiley, która swoim mocnym głosem dodała nowego sznytu najpopularniejszym przebojom zespołu.
Mała scena - Lady Morgana
Doprowadzenie do porządku strefy wokół małej sceny po koncercie Łajnobomb, a także przygotowanie dekoracji przed występem Lady Morgany zajęło dość sporo czasu, lecz w końcu w akompaniamencie świateł, kiczowatych dekoracji i kuso ubranych tancerek na scenie pojawiła się słynna gwiazda muzyki disco. Niektórych mogło zaskoczyć, że Morgana dostała miejsce na małej scenie, niemniej jednak jej koncert cieszył się niewątpliwą popularnością. Niektórych mogły zażenować okrzyki publiczności, czy latające między widownią fragmenty bielizny, niemniej jednak wykonawczyni doskonale wiedziała, jak współgrać z widownią. Oprócz swoich flagowych hitów wykonała dwa utwory z nowej płyty - "Look at Uranus" i "Flexible Wand". Fani piosenkarki przyjęli je z nieskrywanym entuzjazmem.
Kostki
Kostki - zaburzenia magii:
1, 6 - zaburzenia magii w żaden sposób Cię nie dotykają 2 - niespodziewanie Twoje włosy zmieniają kolor na wyrazisty błękit. Nowa fryzura będzie Ci towarzyszyć do końca festiwalu. 3 - aparat fotograficzny trzymany prze osobę nieopodal Ciebie wyrywa jej się z dłoni i pędzi w stronę Twoich głowy w rozpędzie nabijając Ci guza na środku czoła. Nie dość, że masz obrzydliwą gulę na środku czoła, to jeszcze kręci Ci się w głowie! Lepiej szybko odszukaj uzdrowiciela! 4 - próbujesz wyczarować światełko podczas koncertu i nagle okazuje się, że Twoja różdżka się zablokowała. Niestety, ale już do końca koncertu nie uda Ci się rzucić żadnego czaru! 5 - dopada Cię niespodziewana choroba. Przez najbliższe dwa posty czujesz się słabo/chce Ci się wymiotować. Jeśli jesteś drobnej postury, uwzględnij ewentualne omdlenie.
Kostka - zdarzenia losowe:
1 - nawet nie zauważasz, gdy z kilkoma innymi osobami zostajecie wciągnięci na scenę i przez chwilę śpiewacie wraz z wykonawcą. Może jest to dla Ciebie krepujące, a może czujesz się jak ryba w wodzie - bez wątpienia jest to niezapomniane przeżycie! 2 - bawisz się znakomicie! Niezależnie czy jesteś fanem tego wykonawcy czy trafiłeś tu przypadkiem to już po kilku minutach mimowolnie zaczynasz podśpiewywać. Wychodzi Ci to lepiej lub gorzej, ale mimo wszystko otrzymujesz 1 punkt z działalności artystycznej. Upomnij się o punkt w odpowiednim temacie. 3 - W rozgardiaszu podczas koncertu bardzo łatwo stracić rezon. Nawet nie zauważasz jak jakiś złodziejaszek dobiera Ci się do kieszeni i okrada Cię z 20 galeonów - odnotuj stratę w odpowiednim temacie! 4 - czekając na koncert słyszysz, że dwoje czarodziejów dyskutuje na temat dziedziny w której jesteś specjalistą i popełnia w tej kwestii ewidentny błąd. Mimowolnie wcinasz się w rozmowę i prostujesz ich błąd. Zyskujesz 1 punkt do dowolnej umiejętności - upomnij się o niego w odpowiednim temacie! 5 - świetnie się bawisz, aż do momentu kiedy podczas koncertu dostrzegasz coś co odrobinę Cię dekoncentruje. Zagapiasz się i przypadkiem potykasz zaliczając bardzo spektakularną glebę. Nic Ci nie jest, ale spotkanie z brudną ziemią nie należało do najprzyjemniejszych. 6 - czekając na rozpoczęcie koncertu dostrzegasz dziwny błysk na trawie. Pochylasz się i podnosisz monety o wartości 25 galeonów. Odnotuj zysk w odpowiednim temacie.
Kostki dla uczniów
Przypominamy, że uczniowie na każdym etapie obowiązkowo rzucają kostką na wykrycie - więcej szczegółów w poście startowym! 1 - nagle dostrzegasz, że zmierza ku Tobie dwóch magimilicjantów. Udaje Ci się w miarę szybko ich dostrzec, dzięki czemu jesteś w stanie dość szybko przed nim uciec lub się ukryć - tym razem Ci się upiekło! Bądź ostrożny jeśli chcesz dotrwać do końca zabawy. 2 - niestety nawet przyjaźni Ci ludzie mogą przypadkiem Cię wydać! Jeden z Twoich starszych kolegów zaczepia Cię, zdecydowanie zbyt głośno zadając Ci pytanie jak udało Ci się dostać na teren festiwalu. Rzuć kostką ponownie: jeśli wypadła nieparzysta - nikt tego nie słyszał, możesz dalej uczestniczyć w zabawie; jeśli wypadła nieparzysta - niestety stojący nieopodal magimilicjant usłyszał Waszą rozmowę. Zostajesz odstawiony przez niego do szkoły - szykuj się na surową karę! 3,5 - koncert mija Ci bez komplikacji! Nie dość, że nie spotykasz nikogo kto mógłby Cię pogrążyć to jeszcze żaden z patroli magimilicji nie jest Tobą zainteresowany. Pozostaje mieć nadzieję, że dalej też pójdzie tak gładko! 4 - bez wątpienia nie spodziewałeś się, ze na festiwalu możesz spotkać kogoś z grona nauczycielskiego we własnej osobie, a na dodatek nauczyciela, którego tak bardzo nie lubisz! No cóż, zostaniesz oddelegowany do szkoły, gdzie czeka na Ciebie szlaban, ale przynajmniej udało Ci się wyciągnąć coś z festiwalu! 6 - w Twoją stronę nadciąga dwóch magimilicjantów. Niestety jest za późno, żeby gdzieś się zaszyć, więc musisz poddać się kontroli. Magimilicjancji zdecydowali się skontrolować Twoją różdżkę, w wyniku czego poznają Twoją tożsamość i orientują się, ze definitywnie nie powinno Cię tu być. Zostajesz odstawiony przez magimilicję pod samą szkołę - szykuj się na surową karę!
______________________
Aleksander Cortez
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 194
C. szczególne : Kruczoczarne, kręcone, długie włosy (od ostatniego pobytu w szkole jeszcze dłuższe) luźno opadające. Ubrany w wszystko co wygodne i swobodne - brak garniturów. Karnacja skóry znacznie ciemniejsza. Opalił się w tym Meksyku.
Zespół skończył grać i za niego miał wejść jakiś z niepokojącą nazwą, na co odwrócił się do kuzynek i wykrzyczał głośno, przebijając się przez setki innych gardeł i rozmów. Które teraz w chwili przerwy nasiliły się i dudniły zewsząd ogłuszająco nie mniej niż muzyka którą przed momentem grały Wilcze głowy. - Zwijamy się stąd! Nie mam zamiaru babrać się w brudzie i smrodzie.- Powiedział i ruszył z dziewczynami w stronę dużej sceny. - Mam nadzieję, że Nessa też opuściła tą scenę i szybciej znajdziemy się gdzieś tam.- Wskazał ruchem głowy środek festiwalu gdzie były wszelkie stragany i ludzi było mniej niż pod scenami. Choć teraz wszelaki ruch się nasilił i tam, bo każdy ruszył w stronę grupy której muzyki pragnął posłuchać i uczestniczyć w koncercie bardziej lub mniej. On po Wilkach poczuł się trochę zmęczony więc zamierzał odpocząć. Opuścili we trójkę małą scenę i tam oferowali kupno losów. Wmawiając, że każdy los jest wygrany. - Bierzemy?- zapytał się Isabelli, a widząc, że i ona jest tym zainteresowana podszedł kupić jeden los. Zapłacił i wkładając rękę do kuli zamieszał w niej i chwytając za jedna z karteczek wyciągnął ją i odchodząc na bok, by nie blokować kolejki otworzył ją. Pluszowy dementor - Zdążył ledwo przeczytać, a karteczka wybuchła tworząc mały kłębek dymu, poczuł większy ciężar w ręce, przez co nastawił drugą, by nagroda nie upadła na ziemię. I kiedy szybko chmurka rozwiała się dostrzegł pluszowego dementora, sporych rozmiarów. Roześmiał się bardzo głośno i przeciągle. To też mieli poczucie humoru. Ze wszystkich możliwych nagród, właśnie ta i to za pierwszym razem. Potrząsnął głową, nadal uśmiechnięty szeroko, lecz nie śmiejąc się już. Wtedy dostrzegł jak Isabella otwiera jedną z karteczek i tak samo wybucha jak w jego przypadku lecz wyrzuca z siebie przy okazji jakąś ohydną i śmierdzącą zawartość. Każda wygrywa - właśnie widzę. Podszedł do kuzynki i wyciągając różdżkę rzucił zaklęcie czyszczące niewerbalnie. Zadziałało bez problemu, na co uśmiechnął się do kuzynki pocieszająco, że już po wszystkim.
Po tym ruszył w stronę straganów gdzie zakupił dla siebie i dziewczyn po piwie, tak na poprawę humoru i ochłonięcie od tych wszystkich zdarzeń. Wtedy poczuł coś dziwnego, Coś wirowało w powietrzu, nad całym festiwalem. Czuł przypływ mocy, nagle malała prawie do zera. Psiamać nawet teraz... A było tak spokojnie - Pomyślał i wtedy dostrzegł, że spadające mu na twarz włosy nie mają wcale czarnego koloru, a wściekłego błękitu. Parsknął pod nosem i mimowolnie rozejrzał się dookoła czy nie widzi jakiegoś swojego znajomego, albo może wroga, który to w taki sposób chciał mu dokuczyć. Później zerknął na kuzynki. - To któraś z was? Czy nagle stałem się metamorfomagiem?- zapytał się łapiąc za swoje włosy nie wiedząc nawet jakby mógł je odczarować. Widząc jednakże, że nie tylko on wygląda tak kolorowo machnął ręką uznając, że w zasadzie może tak zostać. Ważne, że nie zmieniły się na różowe. Albo co gorsze! Broń cię Merlinie! Na wściekle żółte! - Idziemy na dużą scenę co nie? Bo na małej ciągle śmierdzi po tych Łajnobombach. - Nie chał wnikać nawet kto wpadł na tak porąbany pomysł, na nazwę i ich smrodliwą otoczkę jaką tworzyli na swoich koncertach. Zrozumiałby jakby to wbijali się z muzą w tłum jak rzekoma łajnobomba. Nagle, ostro i pozostawiając trwały ślad, na długi, długi czas. Ale tego co oni oferowali nie potrafił pojąc, jak humanoidalna osoba może z własnej woli chcieć babrać się w gnoju i smrodzie. Widocznie odezwała się w nim arystokratyczna krew i niechęć do wszelkiego rodzaju brudu ludzkiego. I właśnie wtedy jakby na przekór jego rozmyślań poślizgnął się na czym - zapewne jakiejś bardzo rozmokniętej ziemi, oby nie pozostałość jednego z losów, jakiegoś nieszczęśnika. Machając rękoma wiedział już, że zaliczy glebę. Wygiął jednak jedną z rąk do tyłu nie pozwalając pluszowemu dementorowi towarzyszyć mu w tych okrutnych chwilach. Padł jak długi w błotko, sycząc przy tym zarówno z rozdrażnienia jak i z bólu. Mógł asekurować się jedynie jedna ręką, przez co upadek odczuł dotkliwiej. Powoli podniósł się z ziemi, burcząc pod nosem przekleństwa po rosyjsku, angielsku i hiszpańsku. Lecz najbardziej bolał go fakt, nie ten, że się wywalił, trochę poobijał i uwalił ziemią, a to, że nie tak dawno kupione piwo rozlało się całe na ziemię. Wstał i otrzepując z siebie te największe skupiska ziemi spojrzał się kuzynki. - Piwo mi się wylało - Jęknął żałośnie i miał minę jakby miał się zaraz rozpłakać z tego powodu. - Do jasnej cholery i znowu czekanie w tych kolejach. - rzucił po chwili zaznaczając, że po tym wszystkim musi się napić. Ruszył więc w stronę stoiska i wtedy dostrzegł niewielką dziewczynę. - Nessa! Tutaj jesteś! A już się martwiłem, że cię zadeptali pod sceną i już miałem wysłać zawiadomienie, że szukam zagubionej młodszej siostrzyczki. By jakoś poważniej potraktowali to zgłoszenie- Powiedział cały uwalony ziemią, błękitnowłosy chłopak uśmiechając się przy tym złośliwie. - No i zobacz co wygrałem - Dodał i pomachał ręką z wielkim pluszakiem pokazując go @Nessa M. Lanceley. - A teraz, wybacz na moment ale bardzo potrzebuję alkoholu- Powiedział przepraszającym tonem i poszedł kupić pięć zimnych piw w butelkach. Dwa dla siebie, bo jedno praktycznie opróżnił nim doszedł do trzech dziewczyn. I spoglądając na Isabelle zamrugał kilka razy nie wiedząc, czy nie ma jakiś omamów wzrokowych. - Trzymaj zimną butelkę, i przyłóż ją do tego rogu mój ty kochany jednorożcu- Wyszczerzył się jak najbardziej uroczo potrafił i po wręczeniu piwa odsunął się szybko by nie oberwać albo butelką, albo z liścia. Raz już dostał... I nie zamierzał znów się dać walnąć. Nawet jeśli teraz miałby za co.
Przechodzące przez podwyższenie sceny występy - wzmagały wewnątrz mężczyzny nieukrywany niedosyt. Wyklarowana opinia pozostawała niezmienna - najbardziej oczekiwanym przez nich stawał się koncert Druzgotka. Unosząca się, władająca gwarem oraz dziewczęcym piskiem - aktualna muzyka - nie wnosiła nic więcej poza ewentualną rytmiką. Daniel Bergmann, jednakże - nie bawił się wyśmienicie jak żeńskie, nieopierzone grono pełnych entuzjazmu odbiorców, usiłujące być jak najbliżej wymuskanego artysty. Roztaczającej się sytuacji nie poprawiała nawet - wdrożona wówczas loteria - chociaż, podarowane przez dłonie losu bony zniżkowe - mogły się w danym czasie okazać nader przydatne. - Większość jego wielbicielek z pewnością przeżywa rozczarowanie w Hogwarcie - przyznał, równie półżartobliwie ujmując ukształtowanie grona uwielbiających - ujmując dokładniej - wielbicielek Dona Lockharta. Nie należało ukrywać - sam Bergmann, osobiście - nigdy, mimo ewentualnych zmian w naliczeniu dekad nie włączałby się do grupy tych miłośników. Wkrótce - dzieje się jednak zmiana. Wesołe, przepełnione radością ulatujące melodie - nie odbiegały swym wzorcem od poprzedniego występu; niemniej, wydawały się inne, o wiele bardziej intrygujące - o wiele lepiej zagnieżdżające się w uszach. Na twarzy Daniela Bergmanna zagościł nieprzymuszony uśmiech; poddawał wargi w dość ujmujące, ciepłe ugięcie krawędzi - które to rozpraszało jak gdyby surowe zarysy twarzy. Błękit tęczówek wydawał się pobłyskiwać w półmroku - gromadził na swej wilgoci refleksy skąpego światła, pochodzącego głównie ze źródła sceny. Na zewnątrz bowiem - kopułę nieba zalewała - systematycznie ciemność. Tym razem było o wiele ciekawiej. - Jestem skłonny uwierzyć w krążące plotki - powiedział, możliwie najbardziej dyskretnie do znajdującej się obok niego kobiety; z każdą chwilą, pomimo ewentualnych załamań bawił się wyśmienicie. Nie wiedział - czy to wpływ Therrathiél działał na niego w ten sposób, czy może w rzeczywistości - wszystko zostało podszyte złotymi nićmi zawieranego w nazwie Felix Felicis. Znajdował się w owej chwili wciąż blisko - chociaż stosownie blisko - nie chciał naruszać zasad, przytłaczać swą obecnością kobiety - która być może nie chciała się spoufalać; znał doskonale granice. W tym wszystkim - jednak - odnalazł moment dla odłączenia się spośród tłumu - w czas zaistniałej ciemności, postanowił wyłącznie dla nich zapalić drobne, otulające ich twarze światło. Różdżka jednakże - dość nietypowo - zaczęła odmawiać mu posłuszeństwa; próby rzucenia Lumos spełzły po prostu na niczym. Nieopodal usłyszał też skargę na istniejące zawroty w głowie. Kilkukrotnie. Coś było nie tak. - Podejrzane - mruknął, ledwie słyszalnie. Intuicja wrzała na alarm; sam Daniel Bergmann wytworzył - tym razem drobną poświatę bez używania różdżki. Nie czynił tego ostentacyjnie - nie miał zamiaru chwalić się z istniejącą przesadą swą nietypową zdolnością. Z drugiej strony, pragnienie utrzymywania w umyśle Aurory - poczucia bezpieczeństwa i braku bezsilności od jego strony, było drastycznie silniejsze. - Lepiej trzymajmy się na uboczu. - Poradził jedynie - nie wiadomo, co mogło się dalej zdarzyć, nawet, jeżeli wszystko pozornie zdawało się być pod kontrolą.
Zaklęcie: 4 dowód Scena: duża Zakłócenia: 4 dowód Wydarzenie: nie kuszę losu
Isabelle L. Cortez
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 163
C. szczególne : leworęczna, blizna na ramieniu zakryta tatuażem, hiszpański akcent, szczupła, długie brązowe włosy, brązowe oczy .
Wszystko działo się szybko. Jeden zespół skończył grać, a już za chwilę miał pojawić się następny. NIe znała go i prawdę powiedziawszy nie miała zamiaru poznawać. Alek miał bardzo dobry pomysł - wynieść się jak najprędzej stąd. Energicznie pokiwała głową dając tym samym znać, że również nie ma zamiaru bliżej poznawać tego, pożal się Merlinie, zespołu. Szukanie Nessy na środku okazało się całkiem dobrym pomysłem. Mniejsza ilość osób, a co za tym szło szybsza szansa znalezienia jej. Dodatkowym plusem był fakt iż można było zakupić tam piwo, którego brakowało dziewczynie. Chciała dziś oddać się zabawie, a ono z pewnością w tej sytuacji jej pomoże. Co do koncertu z przed chwili... Podobał się jej. Na codzień jednak nie słuchała takiej muzyki. Była dla niej zbyt... Po prostu nie w jej guście. I trafili do najbardziej naciąganej częsci festiwalu. Część, w której sprzedawali losy. - Ja nie mam szczęścia Ale możemy wziąć kilka. - wzruszając ramionami dziewczyna zakupiła sześć losów. Każdy kolejny odkrywał standardową nagrodę jak jednorazowy bon na 50 galeonów do Centrum Affara lub Arts & Gifts, składanka z największymi hitami Lady Morgany jaki Felix Felicis, aby na końcu, przy ostatnim losie, zostać obdarzoną łajno bąbą która wybuchła od razu. Kaszląc niemiłosiernie spojrzała spod przymrużonych oczu na odchodzącego sprzedawcę. Miała ochotę rzucić w niego paskudną klątwą jednak się powstrzymała. Z miną zbitego psa spojrzała na towarzyszy. Gdyby nie zaklęcie czyszczące Alka z pewnością chodziła by tak do końca festiwalu. - Dzięki Alek. - wymruczała cicho chowając nagrody do plecaka. Dopiero teraz zauważyła co trafiło się jej kuzynowi. przekrzywiając głowę zaśmiała się. Dementor. Czyżby doskonale wiedzieli, że wyszedł on niedawno z azkabanu i tym samym miała być to przestroga - "Nie rozrabiaj Aleksandrze bo znów do nas trafisz." Na samą myśl o tym zaczęła się głośniej śmiać kręcąc głową. - Cóż za ironiczny prezent. - pościła oko do kuzyna tykając czubkiem palca pluszaka - I co z nim teraz zrobisz? - zapytała badając w dalszym ciągu fakturę dementora.
losy: Głupiec, kochankowie, diabeł.wisielec, koło fortuny, cesarz Nagrody: składanka z największymi hitami Lady Morgany, jednorazowy kupon (25%) zniżkowy do Eliksirów Dearów, srebrny wisior przedstawiający kelpie, składanka z przebojami Felix Felicis, jednorazowy bon na 50 galeonów do Centrum Affara lub Arts & Gifts. zapłata: link Miejsce: Razem z Alkiem szukamy Nessy więc między jedną, a drugą sceną.
Zajęta rozglądaniem się dookoła nie zauważyła nawet kiedy włosy Alka zmieniły swoją barwę. Dopiero kiedy zwrócił się do nich z pytaniem czy to nie któraś z nich spojrzała w jego stronę. niebieski pasowała do niego, jednak wyglądał ciut zabawnie. Is od razu uśmiechnęła się na sam ten widok. Szkoda, że nie miała ze sobą aparatu, od razu zrobiłaby mu zdjęcie. Odbitkę wysyłając do wuja i cioci. Może i oni znaleźli by w tym odrobinę zabawy. Z drugiej jednak strony wolała nie narażać Alka na niepotrzebne dyskusje. Może lepiej gdyby tylko ona je miała...? - Do twarzy Ci w tym kolorze. - złpała za jedne z kosmyków przyglądając mu się z bliska. - Żałuję ale to nie nasza sprawka. Być może jakiś chochlik postanowił urozmaicić festiwal. - wzruszyła ramionami nie przestając się uśmiechać. I nie był to złośliwy uśmiech. Nie. To naprawdę ją śmieszyło w pozytywny sposób. Na samą myśl o powrocie na małą scenę wstrząsnął nią dreszcz. Nie miała zamiaru tam wracać i pachnieć jak legowisko Trolla. Znacznie milszą perspektywą spędzenia czasu było picie przy muzyce Felix Felicis. Podobno podczas swoich koncertów wypuszczali w powietrze eliksir od którego wzięli nazwę przez co ludzie lepiej się bawili. A w tym momencie przydałoby się jej trochę szczęścia. Miała już dość niemiłych niespodzianek. Kiwnęła na potwierdzenie głową w stronę Alka i ruszyła wraz z nim i siostrą w kierunku dużej sceny. Upadek Alka widziała jakby w zwolnionym tempie. Charakterystyczne wybicie nogi do przodu. Ciało leci do tyłu, a ręce próbują naśladować ruchy skrzydeł ptaków. Na próżno. Wystarczy kilka sekund i leżysz w błocie z rozlanym przez siebie piwem. Z otwartymi szeroko oczami patrzyła na to wszystko nie mogąc nic zrobić. Upadek był zbyt szybki i nieunikniony. Mogła jedynie podać mu rękę aby mógł podnieść się z tej zimnej i mokrej ziemi. Słysząc jednak jego słowa i widząc minę jaką zrobił nie mogła powstrzymać się od śmiechu. Wyglądał jak małe dziecko które właśnie straciło ulubioną zabawkę. - Im szybciej dojdziemy do jednej z tych kolejek tym krócej będziemy stać. - Złapała go za rękę i pociągnęła w stronę najbliższego stoiska mając nadzieję, że znajdzie tam upragniony napój. Patrząc w tym samym kierunku co on również dostrzegła Nessę. Cała rozpromieniona podbiegła do niej przytulając mocno aby po chwili sprawdzić czy wszystko z nią jest w porządku. @Nessa M. Lanceley wyglądała jednak na całą i zdrową. Najwidoczniej żadne magiczne dziwactwa jej nie dotknęły. - Nawet nie wiesz jak martwiłam się o Ciebie. Gdzie Cię poniosło? - mrużąc lekko oczy przyglądała się dziewczynie aby w następnej chwili zamknąć je z rozbawienia. Alek czasami zachowywał się jak małe dziecko. Chwalenie się pluszakiem szczególnie to podkreślało. Gdy tylko Alek odszedł poczuła mocne uderzenie w czoło. Sycząc z bólu złapała się za nie mając nadzieję, że nic poważnego się nie stało. Myliła się. Czuła jak pod jej palcami pojawia się sporych rozmiarów guz. No pięknie. Jeszcze tego jej brakowało. Siadając na suchej ziemi jęknęła żałośnie. Dobrze, że jej kuzyn już wrócił i podał jej zimną butelkę z piwem. Była możliwość, że zimno złagodzi ból i obrzęk. Jednak na cuda nie liczyła. - Dzisiaj to nie jest mój najszczęśliwszy dzień. - jęknęła zawiedziona. Od początku, gdy tylko przybyła na festiwał przytrafiały się jej same złe rzeczy. Najpierw ktoś ją obmacuje, później dostaje łajno bombę, a teraz jeszcze to. Może nie powinna była tutaj przychodzić. - Alek miała bym prośbę. Widziałam tutaj niedaleko uzdrowiciela. Z pewnością będzie miał jakiś eliksir czy coś innego na to. Może mógłbyś pójść do niego? - odruchowo sięgnęła do kieszeni po pieniądze jednak jedyne co wyczuła to wielki NIC. Z przerażeniem przeszukała drugą kieszeń, bo może tam jednak włożyła pieniądze ale również nic. Ze łzami w oczach spojrzała na osoby stojące koło niej. - Okradli mnie. Gorzej już być nie może. - powstrzymując łzy zagryzła od wewnątrz policzki. Nie miała zamiaru tutaj płakać. W końcu była Cortezem. Takie rzeczy nie powinny jej ruszać. A jednak, wszystko co wydarzyło się od początku festiwalu doprowadziło do jej załamania w tej chwili.
Zaburzenia magii: 3 - ma guza na środku czoła. Zdarzenie losowe: 3 - została okradziona z 20G Miejsce: duża scena
Matthew Alexander
Wiek : 43
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 181
C. szczególne : Blizny na nadgarstkach, pogodne spojrzenie, towarzystwo Euthymiusa oraz zapach wody kolońskiej.
Zabawa trwała w najlepsze. Matthew nie mógł jednak odpuścić sobie możliwości zobaczenia Felix Felicis na scenie, tudzież rozdzielił się z Sunny O. Saltzman, kiedy to tłum postanowił wtrącić swoje dwa grosze oraz zwyczajnie odgarnąć ich w różne strony. Nie zmienia to faktu, że uzdrowiciel pozostał na chwilę obecną sam, tudzież nie miał nic innego do roboty niż tylko obserwować występ nadawany przez jednych z bardziej utalentowanych czarodziei w zakresie muzyki. Może nie był zbyt wybredny, co nie zmienia faktu, że po prostu według niego właśnie ta banda utrzymywała odpowiedni poziom całego wydarzenia. No, gdyby oczywiście z własnej, nieprzymuszonej woli się tutaj znajdował - być może powinien zaprzestać myślenia o tamtym roku oraz skorzystać z uroków zabawy? Nie zmienia to faktu, że kiedy znalazł się bliżej, zauważył występujące przy scenie anomalie - może intuicja w jego przypadku nie była do końca wyostrzona, aczkolwiek nie zamierzał w żaden szczególny sposób ryzykować jakimś niemiłym wydarzeniem - nawet nie zauważył, jak jakiś złodziejaszek podwędził mu 20g z kieszeni. No cóż, zdarza się, co nie zmienia faktu, iż znacznie odsunął się na bok, obserwując jako postać drugoplanowa całokształt bitu nadawanego przez Felix Felicis. Coś postanowiło uruchomić w jego głowie czerwoną lampkę, kiedy to ludzie zaczęli mieć problemy z różdżkami bądź zwyczajnie zmieniać kolor włosów. Tak oto zauważył niefortunny wypadek @Isabelle L. Cortez, której to aparat nabił guza na środku czoła. Z daleka to wyglądałoby komicznie, gdyby nie fakt, iż siniec zaczął się rozrastać do tego stopnia, że interwencja była konieczna. Chyba większość osób go rozpoznawała, dlatego podszedł do niej, do dziewczyny wyglądającej tak, jakby spotkała się co najmniej ze stadem buchonorożców, kiedy to zobaczył, w jakim dość nieładnym stanie się znajduje. - Matthew Alexander, uzdrowiciel. - przedstawił się, tak na wszelki wypadek, żeby przypadkiem nie został uznany za kogokolwiek innego - zboczeńca, obmacywacza, złodzieja lub jeszcze gorzej. Przykucnął obok niej, spoglądając na niefortunne obrażenie na głowie; nie wyglądało to zbyt dobrze. - Pozwól, że jakoś temu zaradzę. - powiedziawszy, wyciągnął różdżkę oraz skierował w jej stronę, by następnie rzucić zaklęcie. Episkey, tym razem spotykające się z niewerbalną formą, ze skutecznością zadziałało, usuwając sińca znajdującego się na czole dziewczyny. Mimo wszystko nadal mogło jej się kręcić w głowie, tudzież postanowił użyć także Levatur Dolor w celu zniwelowania bólu rozsadzającego czaszkę. - Wszystko powinno być w porządku - powiedziawszy, wstał z przykucnięcia, podając w stronę dziewczyny dłoń, by pomóc jej wstać z tak żałosnej pozycji. Rzucił nikłym uśmiechem, jakoby chcąc wzbudzić zaufanie - dał także niewielką fioleczkę z jedną porcją substancji. - jeżeli jednak poczujesz się źle, pozostawiam na wszelki przypadek eliksir wiggenowy. - powiedziawszy, ruszył dalej, mając tym samym nadzieję na to, że to będzie koniec złych przypadków, pozostając nadal gdzieś obok sceny Felix Felicis.
Zakłócenia: 1 Wydarzenie: 3
Episkey: 3 → 6 Levatur Dolor: 1 → 6
Miejsce: Duża scena Uwaga! Jeżeli Twojej postaci przydarzyło się dokładnie to samo co Isabelle, możesz śmiało uznać, że znalazłeś/aś Matthew'a i użyczył Ci on jedną porcję eliksiru wiggenowego bez rzucania czarów! Ilość w tym poście: 5/6. Proszę wówczas wspomnieć o mnie w odpisie!
@Isabelle L. Cortez - nie musisz korzystać z eliksiru, możesz go zostawić na później i się po niego zgłosić, ze względu na zastosowane zaklęcia!
Nie mógł się doczekać. Wreszcie, Felix Felicis zawitało na dużej scenie, umożliwiając mu zobaczenie ulubionej kapeli w pełnej krasie. Na żywo wyglądali jeszcze lepiej, kiedy to wcześniej zgarnął losy i nagrody wynikające z występów, wepchane teraz do podręcznej torby, byleby się nie pogubiły, a przede wszystkim ktoś ich przypadkiem nie zamujcał. Charlie zdawał sobie doskonale sprawę z własnej nieudolności, co wynikało chociażby z sytuacji, które spotykały go w szkole. Nie dość, że dostał wpierdol, to jeszcze przy okazji szlaban - jeszcze tego brakowało! No, ale nie mógł spotykać się z pechem, czyż nie? Raczej los był dla niego wyjątkowo łaskawy na tym festynie, chociaż umysł wykrakał i przyniósł na niego dość niespodziewane nieszczęście. Był sam, co nie zmienia faktu, że bawiłby się doskonale, gdyby nie to, iż po chwili zakłócenia zaczęły działać również na jego, gdy przykucnął, zgarnął przypadkowe monety oraz ruszył dalej, spoglądając piwnymi tęczówkami w stronę sceny. Chwilowe zawroty głowy, chęć wymiotowania oraz trudność zachowania równowagi w eterze działających anomalii przyczyniły się do niefortunnego odwrócenia akcji oraz skierowania całokształtu wydarzenia przeciw niemu. Poczuł się na tyle niedobrze, że oparł się o pierwszego lepszego czarodzieja, a był nim @Claude Faulkner. Zamącone spojrzenie utkwił w jednym punkcie, po chwili nie mogąc utrzymać zupełnie równowagi, kiedy to ciemność nastała i bez problemu odebrała mu świadomość istnienia tu i teraz. Lekki, osunął się w chwilową manufakturę omdlenia; dlaczego jednak właśnie on? Tego nie wiedział, kiedy upadł na podłogę - a może nieznajomy skutecznie go przed tym powstrzymał?
• Kochankowie - składanka z największymi hitami Lady Morgany • Rydwan - pluszowy dementor - upomnij się o przedmiot w odpowiednim temacie! • Wieża - Złoty Znicz - pozytywka, który wygrywa jedna z piosenek Twojego ulubionego zespołu. Upomnij się o przedmiot w odpowiednim temacie! • Cesarz - składanka z przebojami Felix Felicis.
Siedziała w najlepsze, popijając piwo i słuchając wpadających na siebie i kłócących się ze sobą koncertów. Mała scena ze swoim charakterystycznym brzmieniem ścinała się z tą dużą, gdzie aktualnie występował jakiś muzyk, uznany za rzekome bożyszcze nastolatek. Prychnęła, stukając paznokciami o kufel z piwem, chowając uzyskane wcześniej nagrody z loterii do plecaka i ze znudzeniem, a wręcz poirytowaniem wpatrując się w przestrzeń przed sobą. Wszystko ją bolało, była głodna i marzyła o kąpieli, nawet jeśli smród łajnobomb docierał do jej nozdrzy w bardzo skąpych ilościach. I do tego wszystkiego zgubiła swoich towarzyszy, którzy zapewne tańczyli gdzieś dzikie pogo i nawet nie zauważyli zniknięcia takiego gremlina jak ona. Przetarła dłonią oczy, marudząc pod nosem i siadając wygodniej na drewnianej ławce. Może jednak powinna pójść do domu? Ten cały festiwal był złym pomysłem, a ona powinna się uczyć, jeśli proces uzyskiwania animagii miał być udany. Niestety, warunki nie pozwalały na uwarzenie eliksiru, pogoda nie sprzyjała. I już faktycznie, miała zebrać się i pójść, gdy usłyszała rozmowę dwóch przypadkowych chłopaków, którzy siedzieli przy sąsiednim stoliku. Prawili o transmutacji! I to takie niestworzone historie, że Nessa nie mogła się powstrzymać i z niedowierzaniem kręcąc głową, wstała, kierując się w ich stronę. Bezceremonialne dosiadła się, od razu im oznajmiając, żeby nie gadali głupot i nie rozsiewali plotek, bo komuś może stać się krzywda. Co jak co, kto jak kto, ale ruda, jeśli chodzi o temat animagii była wyjątkowo rozeznana ze względu na swój mały projekt. I tak minęła jej następna godzina, na tłumaczeniu bandzie głupków, że nieudany przebieg procesu przemiany jest znacznie gorszy od śmierci i bez odpowiednich kwalifikacji psychicznych, bez odpowiedniego, wewnętrznego wołania — ich próba mogła skończyć się tragicznie. I właśnie w takim zaangażowaniu, gestykulującą rękoma i mówiącą niczym do małych dzieci, znaleźli ją Isabelle i Aleksander. Odwróciła głowę w ich stronę, przerywając w pół słowa. Zlustrowała dwójkę Cortezów wzrokiem, unosząc brwi i posyłając pytające spojrzenie Alkowi, co się stało z jego czarną czupryną i ubraniami. - No powiem Ci, że byłeś blisko prawdy mój Drogi. Zdeptali, skopali, zgnietli i pobili. Zobacz, wyglądam jak jakiś jebany dalmatyńczyk! - zaczęła z poirytowaniem, wyciągając w jego stronę posiniaczone ręce i demonstrując mu swoje urokliwe plamy. - Swoją drogą.. Co Ci się wylało na głowę? Podkreślają Twoje oczy, nie ma co. Dodała, przesuwając ręce w stronę podbiegającej przyjaciółki. Objęła ją mocno, przesuwając się i robiąc jej miejsce obok siebie. Od razu lepiej, chociaż nie tkwiła w tym koszmarnym wydarzeniu sama. Wzruszyła ramionami na jej pytanie, kręcąc jedynie głową. Nie miała pojęcia, gdzie właściwie Ci ludzie ją poniesli — wiedziała jednak jedno, więcej pod scenę z taką muzyką nie pójdzie, to było zbyt ryzykowane! - Też byłam bez Ciebie, bez was samotna tutaj! Nie wiem skarbie. Poczekaj sekundkę. - rzuciła w jej stronę, odwracając głowę w stronę dwójki mężczyzn, uśmiechających się aż nazbyt przyjaźnie. Rudzielec pokiwał palcem w ich stronę, zatrzymując brązowe ślepia na ich twarzach.- I właśnie dlatego, nie powinniście podchodzić do próby przeistoczenia własnej formy w zwierzęcy odpowiednik, jeśli ma to być efektem zakładu lub chwilowego zafascynowania. Gwarantuje wam, że pomieszanie organów zwierzęcych czy kończyn nie jest przyjemne. Nie wyjdziecie z munga. A teraz spadajcie się dobrze bawić czy co, skoro moje dzieciaki się odnalazły. Zakończyła, unosząc dłoń i posyłając im promienny uśmiech, który sprzeciwu by raczej nie zniósł, po czym machnęła w ich stronę palcami. Cała jej uwaga powróciła do trójki kuzynostwa. Jeśli mowa o dziecku.. Oczy się jej zaświeciły jak pięcioletniemu dziecku, które bardzo chciało dostać prezent, tylko nie było pewne, czy było grzeczne. Maskotka dementora była rozkoszna, słodka i przeurocza, a wewnętrzny egoizm Lanceleyówny właśnie się odezwał. Wędrowała spojrzeniem pomiędzy twarzą chłopaka a maskotką i puściła talię Isabelle, którą trzymała. Obróciła się tak, że siedziała przodem do sklepiku, a nie stołu. Zacisnęła dłonie w pięści, uderzając nimi o własne uda. - Powiedz mi... Co byś chciał za tą maskotkę? Nie wygrałam niczego specjalnego, ale mam też dużo innych fantów! Mogę zrobić Ci — nie wiem — kupony świętego spokoju ode mnie? -zapytała całkiem poważnie, nie mogąc oprzeć się urokowi dementorka. Nie odpowiedział jednak, idąc po piwo. W tym samym momencie ślizgonka syknęła, wyrywając rudą ze strefy maskotkowych marzeń i sprawiając, że aż podskoczyła w miejscu . Obróciła się w jej stronę z rozdziawionymi ustami, posyłając pytające spojrzenie. - Ojej... Widziałaś kto to? Mogę iść i mu oddać. Cholera, nie mam różdżki. Może Alek ma?- zapytała cicho, przesuwając dłonią po jej ramieniu z troską i rozglądając się dookoła. Ten festyn był jakąś porażką i nawet ślizgon stawiający im piwo nie mógł tego naprawić. Gdy przeszukała kieszenie i oznajmiła z nieszczęśliwą miną, że ją okradziono — rudej już do końca opadły ręce. Miała naprawdę pecha, chyba nawet większego od niej. Objęła ją mocniej, wzdychając ciężko i dopijając duszkiem wcześniej zakupiony kufel piwa, odstawiając go następnie z hukiem obok siebie. - Może chcesz stąd iść? To tylko pieniądze, nie przejmuj się. Możesz mi dać korepetycję, to odzyskasz. Spójrz na to z pozytywnej strony... Emm.... Masz dobre towarzystwo i on płaci za alkohol? No i nazwał Cię kochanym jednorożcem, to słodkie. Zaproponowała, kładąc dłonie na kolanach i dając jej trochę przestrzeni osobistej, bo nawet nie wiedziała, czy Isabelle ma nadal ochotę być przytulaną. Sama nie była pewna, czy dalej chce tu zostać. Obróciła się na ławce, siadając okrakiem, niczym chłop i biorąc od Alka butelkę zimnego piwa, kiwając mu głową w podziękowaniu. Zrobiła kilka łyków. Od razu te siniaki bolały trochę mniej.
Kostka na zakłócenia: 6 Kostka na losowe zdarzenie: 4 Nagroda: +1 PKT dowolna umiejętność. Miejsce pobytu: Stoiska z piwem, pomiędzy scenami.
Nie do końca była pewna – dlaczego zgodziła się tutaj przyjść. Chciała zapaść się pod ziemię, a szczególnie w chwili, kiedy to krzyk z małej sceny rozległ się dookoła, zaś smród zaczął opanowywać ich przestrzeń osobistą. Ewakuacja była wręcz wskazana, konieczna i niepodważalnie istotna, toteż kiedy wreszcie udało im się dotrzeć do budki z losami, Holmes uśmiechnęła się do Ariadne przekornie na widok jej zdobyczy. - Może to jakaś sugestia? – parsknęła śmiechem po krótkiej chwili, bo doprawdy – Winter miała racje. Tylko jakiś parszywy zboczeniec był w stanie wymyślić coś takiego i bynajmniej, nie było to śmieszne. Rudowłosej to wszystko kojarzyło się źle, zbyt źle i zmuszało do powrotu do wspomnień, których wcale nie chciała. Czyżby zła aura sprowadziła na nią potworne uczucie ciężkości, kataru i osłabienia? Miała wrażenie, że zaraz zemdleje, a gdy faktycznie na moment kucnęła przy koleżankach, dostrzegła monetę. Podniosła ją ku górze i jak się okazało, było to aż dwadzieścia pięć galeonów. Cóż za pech, że nie posiadała kompletnie energii, by wydać z siebie okrzyk radości na znak tryumfu; jakby nie patrzeć – wróciły jej się pieniądze z loterii, prawda? - Chyba będę chora… – jęknęła żałośnie, a jedynym elementem na poprawę humoru był… - Ja chcę na randkę! – zakrzyknęła resztkami sił, bo skoro Winter nie zamierzała iść to dlaczego Marce miałaby nie skorzystać, prawda?
Byli podobni, choć tego nie chcieli – w ich żyłach płynęła niezwykle wartościowa krew. O, ironio! Gdyby Sorensen wiedziała, że Jerry Davies spotkał się z tak okrutnym czynem ze strony rodziny, zapewne zesłałaby na nich klątwy i uroki, byleby zapłacili wysoką cenę za swój uczynek. Sama stroniła od towarzystwa rodziciela, bo nigdy go nie była, teraz natomiast rościł sobie do niej prawa, co dla niej było czystym absurdem, niemniej – gryffon nie zasłużył na tak okropne traktownie. Był przecież taką słodziutką kluseczką! - Nie mam takich małych piersi! – zaprotestowała, a w jej głowie pojawił się diabelny plan. - Ej, a może… Mam pomysł! – już chciała szeptać do chłopaka, kiedy to poczuła jak nieznanego pochodzenia przedmiot uderzył ją z impetem w głowę. Poczuła gwałtowne wirowanie i niemal osunęła się w ramiona Jerrego, kiedy to opuszkami dotknęła wielkiej guli na środku czoła. Łzy napłynęły jej do oczu, bo była brzydka, paskudna, wstrętna! Co to miało być?! - Chcę do domu! – zaczęła lamentować, jak gdyby nic innego nie liczyło się już. Zabawa dla Lilah skończyła się, a przynajmniej w tym momencie. Nie bawiła się świetnie, ale zaczęła podśpiewywać pod nosem z rozpaczy, bo być może akurat to zmusi Daviesa, by zniknęli na trochę z terenu festiwalu. Nie zamierzała paść ofiarą jakiegoś terrorysty!
Kostka pierwsza: 3 Kostka druga: 2, zdobywam punkt do DA Scena: Duża
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Nie zastanawiałem się długo. Jeśli chodziło o frajdę, zarówno ja, jak i moje alter ego mieliśmy ten sam gust, a jednak ubrałem to w odrobinę inne słowa. - Wszystko, co aktualnie wyda mi się zabawne. Ryzykuję. - Uściśliłem ostatnim słowem, uśmiechając się do niej nieco enigmatycznie. Riley nie przyznałby się do tego tak otwarcie, ale prawda była taka, że nie wyobrażałem sobie swojego życia bez odrobiny szaleństwa i napędzania tarapatów własną lekkomyślnością. Bądź, jak kto woli, odwagą. Wkrótce dotarliśmy już do stoiska z losami. Postawiwszy Nyree na ziemi, przesunąłem palcami po zawilgoconych, klejących się od słodkiego napoju włosach. - Nie, to ty masz mokre ręce. - Jeszcze raz czy dwa przygładziłem te dziwnie długie, jasne włosy, muskając przelotnym dotykiem kolczyk w lewym uchu. Musiałem sprawdzić czy wszystko było tak jak powinno. Zakłócenia magii uwielbiały się na mnie mścić, więc nie byłbym specjalnie zaskoczony, gdybym nagle zaczął odzyskiwać własną postać i musiał uciekać (o północy) niczym dawno temu pewna dziewczyna, gdy opuszczała pałac i gubiła przy tym buty. W odpowiedzi na jej pytanie wzruszyłem ramionami. - Wszystko mi jedno co grają. - Odpowiedziałem, darując sobie na moment wybiórczą szczerość. Prawda była taka, że moje gusta muzyczne nie były specjalnie ugruntowane i faktycznie nie upierałem się przy jednym gatunku. Cóż, w domu z reguły słuchaliśmy muzyki klasycznej, której na takim festiwalu próżno było szukać, także… Nie opowiadałem jej o swoich losach. Po prostu przelotnie je pokazałem, zanim wcisnąłem je za pazuchę płaszcza. Kilka galeonów, pozytywka oraz koszulka. Nic wielkiego, a zarazem będzie z tego miła pamiątka. Ostatnio stałem się niezwykle sentymentalny. - Są na Pokątnej. Centrum Affara to sklep muzyczny, ale mają też niewielkie magiczne gadżety. Arts & Gifts ma asortyment idealny dla artystów. Prawdę mówiąc, nie zaglądam tam dość często, więc nawet nie wiem co mają w swojej ofercie. - Przyznałem się do ignorancji artystycznej. - Skąd jesteś? - Dodałem pytanie. Pomimo tego specyficznego oka, wcale nie wyglądała mi nazbyt egzotycznie, więc natychmiast obstawiłem inną część Wielkiej Brytanii. Zaraz okaże się czy słusznie. - Okej, zaskocz mnie. - Oznajmiłem z błyskiem w oku. Naprawdę byłem ciekaw jak nieznajoma zamierzała spłacić swój „dług”. Niestety (lub stety), zanim zdążyłem dodać coś więcej, dosłyszałem jak dwoje czarodziejów spiera się o coś związanego z transmutacją zwierzęcą. Podrzuciłem im innowacyjne i nieco kontrowersyjne wyjście z ich sytuacji (zdaje się, że jeden miał małe problemy ze swoją hybrydą), ale z pewnością skuteczne. Nie wydawali się szczególnie uradowani, że ktoś ich podsłuchał, ale nie czekałem przy nich na tyle długo, aby wysłuchać ich narzekać. - Chodź się pobujać. Felix Felicis grają całkiem nieźle. - Odciągnąłem Nyree od dwójki hodowców i wkroczywszy w tłum, faktycznie zacząłem tańczyć. Nigdy nie byłem ekspertem, jeśli chodziło o tańce klubowe, ale w takim ścisku nie było mowy o popisach. Delikatne kołysanie było jedynym na co mogli pozwolić sobie wszyscy wokół. - No dalej, pokaż co potrafisz! - Zachęciłem ją. Niech zakręci bioderkiem, póki dziewczyny na scenie dawały czadu!
Duża scena Zakłócenia: 1 Zdarzenie: 4
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Puchoni chyba świetnie się bawili... a przynajmniej tak wyglądało to z perspektywy Mefisto. Nie miał też za dużo możliwości na szukanie ich, bo dalej napastowała go nieznajoma dziewczyna. Pewnie z siedem razy by już ją wystawił... gdyby tylko miał co ze sobą zrobić. Dopóki w oczy nie rzuciła mu się inna osoba, do której mógłby się przyczepić w celu zabicia nudy (bądź co bądź, przyszedł na festiwal w imię spędzanie czasu z innymi istotami żywymi; niezbyt interesowało go samotne snucie się z kąta w kąt), to nie było co kombinować. Propozycja pójścia na piwo brzmiałaby nawet kusząco, gdyby Mefistofeles dostał zapewnienie, że wtedy jego nowa znajoma trochę się przymknie. Obawiał się niestety, że to ten poziom gadulstwa, kiedy Silencio nie byłoby trwałym rozwiązaniem... Obejrzał się na chłopaków i idealnie akurat wyhaczył kulejącego w jego stronę rudzielca. Na Merlina, czy jemu zawsze musiało się coś dziać... - Pewnie - zgodził się na ofertę dziewczyny, a ta chyba aż podskoczyła ze szczęścia; poważnie, sama tu przyszła? Bo Mefisto miał już dzieciaki, którymi planował się opiekować... I skoro już widział, że jej dłoń wygląda w pełni normalnie (chwała pierścionkowi!), to trochę przestał czuć się zobowiązany do wspierania jej fizycznie czy mentalnie. Zamiast tego uśmiechnął się szeroko do Vaughna, który poza bystrym spostrzeżeniem wniósł do ich grona jeszcze bombonierkę i jakąś zniczową pozytywkę. - Tylko zapytam mojego chłopaka, czy też chce... - Nawet wysilił się na tyle, żeby Neirina objąć w pasie i przyciągnąć bliżej siebie, ale było to zupełnie zbędne, bo kątem oka dostrzegł znikającą w tłumie gadułę. Proszę, jak szybko można stracić zainteresowanie... Wystarczyło przytulić gościa, który wyglądał jakby go ktoś ze stosu zdjął, zaraz przed spłonięciem. A, co on się dziwił. Sam by pewnie się wycofał na jej miejscu. - Perfekcyjne wyczucie czasu, Nei - pochwalił go, a następnie wskazał na pobliski stragan. Skoro już mu dziewczyna narobiła smaku... - Piwo? Chodź, ja ci chyba jeszcze po tamtych trollach nie postawiłem dobrego piwa... - Pociągnął Puchona w tamtym kierunku, płacąc i odwracając się w stronę dużej sceny akurat w momencie, gdy koncert rozpoczęło Felix Felicis. Przemknął jeszcze wzrokiem po ludziach, szukając Liama... I chociaż gdzieś tam trochę się zatroszczył, to szybko doszedł do wniosku, że przecież niewiele mogło mu się tu wydarzyć. Pewnie wpadł na kogoś znajomego i dogoni ich później - daleko nie poszli. I mieli patronusy. I było tu mnóstwo ludzi, których można byłoby poprosić o pomoc... Zresztą, ciężko było czymkolwiek się przejmować, kiedy muzyka Felix Felicis działała tak uspokajająco. Mefisto sam nie wiedział, kiedy zaczął cicho śpiewać znajomą piosenkę. - Ał - wyrwało się Ślizgonowi, kiedy zupełnie znikąd pojawił się przed nim czarodziejski aparat, odbijając się boleśnie od jego czoła. Jakiś gość rzucił się za nim z przerażonym okrzykiem, przepraszając i wspominając coś o szalejącej magii... ale to już Mefisto niezbyt obchodziło, bo bardziej przejął się tym, że głowa pulsowała mu bólem i, co gorsza, wylał trochę piwa. - Ludzie są jednak głupi... - Potarł lekko czoło, świadom przyszłości związanej z oszpecającym wygląd guzem.
Jedyną mroczną intencją - otrzymanego prezentu mogłoby zostać srogie z jakby matczynych upomnień o częste pranie bielizny. Lady Morgana, pomimo swego jakże czarującego imienia (głoski stwarzały całokształt niezmiernie - fałszywie - wyniosły, zupełnie jak gdyby wykonawczyni była niezmiernie smukłą, operową śpiewaczką - artystką bez podważenia - poruszającą się z godną pozazdroszczenia gracją; o bladej, łabędziej szyi). Nie twierdzę, że owe twory - czysto stworzone w guście popularności, przyjemnie wlewane w przewody słuchowe odbiorców - należało potępiać; po prostu - dla mnie samej, Lady Morgana nie była jakimś autorytetem. Najchętniej - wbrew wszelkim pozorom - słuchałam ciszy. O nią jest zawsze najtrudniej. Niepokoję się nieco, gdy rejestruję skargę ze strony Marceline Holmes; nie wyglądała zbyt dobrze. Mleczna cera - zyskiwała na swojej intensywności - nie miałam w zwyczaju okazywać znajomym przesadnej troski, aczkolwiek byłoby głupio porzucać swą koleżankę. - Coś się sta... - zaczynam, chociaż urywam. Niefortunne potknięcie sprawia - że w owej chwili ląduje (nie)spektakularnie na ziemi. Kiedy się otrzepuję, moje ubranie wciąż szpecą drobiny pyłu sklejone wilgotnym błotem. Cudownie, wspaniale - po raz kolejny. Zabawne - zaciekawiłam się stanem kogoś, zaś sama dzisiaj wydaję się metaforą porażek. - Naprawdę? Chcesz iść z nim na kolację? - dodaję, unosząc brwi. Nie sądziłam, aby Marceline Holmes pociągali wykreowani w sztuczności, niby-piękni młodzieńcy - prędzej pasowałaby do zachwytów nad nieszczęśliwym chociaż genialnym w swoich dziełach artystą. Unoszę różdżkę, próbuję pozbyć się istniejących zabrudzeń z pomocą zwykłego Chłoszczyć. Zakłócenia uczyniły mnie jednak zdecydowanie bardziej umorusaną w tej chwili. - Może wasze różdżki okażą się bardziej przychylne - wzdycham; poddaję się. Teraz.
Chce w aktualnym momencie - spuścić ze smyczy krtani kolejne, kąśliwie nacechowane słowa. Nieprzyjemne uwagi - w temacie tej przeogromnej tandety, serwowanej przez idiotę Lockharto; pragnie narzekać na małą scenę, co za dno - najpierw gówno, zaś później Lady Gołodupca Morgana. Mimo tego wszystkiego, nie ma zamiaru prędko na wydarzeniu odpuścić; festiwal jest w gruncie rzeczy w porządku - zawsze - odnajdzie w nim coś dla siebie. Zdecydowanie, Liliah Sørensen nosiła raczej odmienny rozmiar (na Merlina, Davies, nie gap się, nie gap się teraz na nią, nie gap dla porównania). Całe szczęście, ewentualną walkę podświadomości przerywa sama Gryfonka - o ile plan nie dotyczył beznadziejnego ubioru (przecież się nawet starał!), jest już ją skłonny wysłuchać. Jego ucho nastraja się, chce wychwycić kobiecy głos spośród innych, bombardujących dźwięków. Na próżno. Oczy szeroko otwarte - zaskoczenie na twarzy Daviesa jest całkowicie czyste; niewymuszone, niewinne. Podtrzymuje więc Lilah (modli się, aby przytrzymywanie nie naruszało zasad jej prywatności, nie może myśleć za dużo). Ostatkiem sił powstrzymuje się od pełnego niewłaściwości śmiechu - wyglądała paskudnie. Paskudnie śmiesznie, ze swoim nowym, wyrastającym pagórkiem. Żąda ucieczki? Niewykonalne. Po tym jak sami - zdołali zadeklarować udział? - Nie panikuj od razu - radzi jej Jerry Davies, usiłujący zachować zimną krew w obecności potrzebującej kobiety; cóż za szlachetność - znajdziemy jakiegoś uzdrowiciela, d o b r a? - Na pewno musieli się kręcić w pobliżu. Nie miał ochoty się nagle teleportować. Chce na nią wpłynąć. (Felix Felicis z pewnością coś rozpyliło w powietrzu - nawet on zaczął nucić ich jedną z - o dziwo - kojarzonych piosenek.)
Sytuacja z poprzedniego roku zdawała się nakreślać ślad na skórze Winter, a przede wszystkim jej nastawienie do całokształtu festynu. Niemniej jednak nie przyszła tutaj po to, żeby narzekać. O ile nie zmienia to faktu, że po prostu nieraz lampka jarzyła się nieznaną ów czerwienią, ostrzegając charakterystyczne tęczówki spowite w amoku ciemności, o tyle nie chciała wyjść na gburowatą osobę; jakby nią oczywiście nie była. Może któreś sygnały w jej ciele kazały zachowywać ostrożność, mięśnie były gotowe do podjęcia się ucieczki w każdej chwili (bądź walki, zależnie od tego, co ześle jej los podczas trwania wydarzenia, podczas którego zginęła uczennica z wymiany), aczkolwiek musiała przystosować się do norm społecznych, zachowywać tę samą maskę, nieskazitelną oraz odpowiednią do poszczególnej sytuacji. Niemniej Łajnobomby były rzeczywiście najmniej rozumianą przez Winter atrakcją; kto normalny rzuca tego typu rzeczami w stronę fanów? Nie dość, że to okrutnie cuchnie, to jeszcze przy okazji wymusza żołądek do zwrócenia wcześniej wszamanych posiłków. Nagle, wtem, niespodziewanie usłyszała rozmowę dwóch innych czarodziei. Może by nie zwracała na to szczególnej uwagi, co nie zmienia faktu, że po prostu prawili oni takie rzeczy, że Rieux nie wiedziała, czy ma się śmiać, czy może płakać, prosząc Boga o jakąkolwiek dawkę spokoju w kwestii zaklęć. Poprawiła ich, oznajmiając, że osobne zaklęcie służy do przenoszenia przedmiotów, a osobne do przenoszenia ludzi, oczywiście uprzejmie oraz bez jakiejkolwiek krzty jadu, który mógł się nieraz wydostać z jej ust. Westchnąwszy cicho, powróciła zatem do rozmowy, kiedy to zauważyła, że coś jest nie tak; Marceline zdawała się pobladnąć, stracić energię jeszcze bardziej, a nawet przykucnąć, kiedy to wzrok Krukonki powędrował właśnie na jej sylwetkę oraz rude, kędzierzawe włosy. Coś było ewidentnie nie tak. - Hej, Marce - rzuciła w jej stronę, również siadając na kuckach, a raczej na jednym, połowicznym, spoglądając pierścieniami otaczającymi źrenice w to, co się działo - wszystko w porządku? - zapytawszy, kiedy to się pochyliła, zauważyła w ułamku sekundy, jak Ariadne przewraca się na ziemię; naturalny odruch wyciągnięcia ręki w jej stronę zakończył się wówczas fiaskiem. Kurwa. Wiązanka przekleństw chciała wyjść z jej ust w trybie natychmiastowym, intuicja wrzała na alarm, że to na razie tylko drobna cisza przed burzą, przed czymś o wiele gorszym. Coś śmierdziało - i wcale nie były to Łajnobomby, a bardziej zakłócenia magii, które to postanowiły również zawitać na Czarodziejskich Polach. Słaby, posępny wręcz uśmiech wydostał się z jej mięśni twarzy; analityczne spojrzenie skierowało na scenę, kiedy to pomogła Ślizgonce wstać. - Chyba nie jest tu zbyt bezpiecznie. - musiała zarzucić długo jednak nie czekała na odpowiedź, choć to definitywnie zbiło studentkę z tropu; podnosząc kąciki ust słabo, podarowała bilet w stronę Marceline, kiedy ta oznajmiła, iż ma zamiar iść na randkę z artystą. Tyle dobrego; przynajmniej los się nie zmarnuje, a Holmes spędzi (być może) miło czas z mężczyzną. - Przynajmniej zje darmowy, luksusowy posiłek. - dodała, być może znajdując się na granicy żartu, kiedy to zauważyła niefortunną blokadę różdżki przedstawicielki rodu Fairwyn; nie bez powodu zatem Winter wyciągnęła swoją, odnalezioną wśród reszty rzeczy z kieszeni, w tym przemyconych podczas spotkania ze strażnikami. Przydałoby się coś zrobić w związku z niefortunnym wypadkiem Ariadne, czyż nie? - Chłoszczyść. - wydobyło się z jej ust, przywracając wizerunek dziewczyny do poprzedniego, odpowiedniego stanu. Tyle dobrego, że jej zakłócenia nie dosięgnęły, chociaż dobra passa kiedyś, prędzej czy później, musi spotkać się z okrutną rzeczywistością. - Lepiej pozostańmy na uboczu. - rzuciła, odsuwając się od zgrai tłumu przebywającego obok wielkiej sceny; coś wrzało w jej myślach, nie dawało spokoju, jednak co dokładnie? Tego nie była w stanie stwierdzić. Niemniej jednak nie została pozbawiona daru wyczuwania problemów, więc jeżeli coś miało się wydarzyć, to pewnie za jakiś czas. Ministerstwo Magii być może zadbało o bezpieczeństwo, choć nie zmienia to faktu, że przepuścili ją z kosą; ktoś mógł stać się potencjalnym zagrożeniem przez niedopatrzenie Magimilicji.
Zakłócenia: 1 Wydarzenie: 4 Chłoszczyść: 2
Lokacja: Duża scena
Aurora Therrathiel
Wiek : 29
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : Znamię w kształcie listka na barku, tęczówki zlewające się ze źrenicami
Mimo artystycznego niedosytu związanego z koncertem Dona w gruncie rzeczy byłam zadowolona. Lekko kąśliwe uwagi Bergmanna dodawały tej całej, lekko mdłej sytuacji odrobinę smaku i polotu. Nie mogłam narzekać, było naprawdę przyjemnie. W oczekiwaniu na występ Felix Felicis dosłyszałam, że dwóch stojących obok nas mężczyzn z ożywieniem dyskutuje na temat karalności czarnej magii na Wyspach. Podawane przez nich dane były co najmniej lekko nietrafione, dlatego jako dumna pracownica Ministerstwa Magii (i zdecydowanie mniej dumna użytkowniczka czarnej magii) zagięłam ich statystykami. Mogłam być dumna ze swojej wiedzy, jednak nie zamierzałam się z tym obnosić - rozpoczynał się kolejny koncert, a ja chciałam nacieszyć się obecnością mojego towarzysza. Tym razem, choć muzyka wciąż nie do końca trafiała w moje upodobania to czułam się niesamowicie dobrze. Próbowałam znaleźć przyczynę, która pewnie leżała w czymś więcej niż wyśmienite towarzystwo, gdy Bergmann nagle podsunął mi odpowiedź przypominając o pewnych pogłaskach na temat tej kapeli. - Definitywnie - odparłam w jego stronę czując, że w gruncie rzeczy niewiele to zmieniło. Bawiliśmy się świetnie i w tamtym momencie to było priorytetem. Do czasu. Nagle poczułam, że coś nie gra. Ludzie wokół nas wpadli w lekką panikę, czego winą były najprawdopodobniej nasilone zaburzenia magii. Słuchając intuicji Daniela wyrwaliśmy się z największego tłumu zajmując miejsce w odrobinę spokojniejszej części, co ze względu na zeszłoroczne zdarzenia było najrozsądniejszą opcją. I nagle narastający, okropny ból głowy, który przeszył nie tylko moją skroń, ale całą czaszkę sparaliżował moje ciało. Czułam, ze zaraz zemdleję albo przynajmniej zwymiotuję - byłam tak otumaniona, że nawet nie dostrzegłam, że Daniel nie wykorzystał do czarowania różdżki. - Daniel - powiedziałam niemal bezgłośnie czując, że jest ze mną coraz gorzej - Słabo mi. Choć dotąd tak dbał, by zachować stosowność, by nie naruszać pewnych delikatnych granic, tym razem ja sama je przekroczyłam w pewien sposób wymuszając na nim bliskość. Moje dłonie powędrowały ku jego ramionom - poszukiwałam w nich nie tylko oparcia, które miało mnie ochronić przed omdleniem, ale również poczucia bezpieczeństwa. Bardziej od samego poczucia, że źle się czuję doskwierał mi fakt, że byłam w tym momencie totalnie bezbronna. Nienawidziłam bezradności i zawsze byłam w stanie poradzić sobie ze wszystkim sama. Nawet nie zauważyłam, gdy łzy same napłynęły mi do oczu. Przymknęłam je, tak bardzo nie chcąc okazać słabości. Nie przy nim.
Zaburzenia:5 Zdarzenie losowe: 4 Duża scena(zmierzamy ku małej)
Ostatnio zmieniony przez Aurora Therrathiél dnia Wto 2 Paź 2018 - 23:15, w całości zmieniany 1 raz
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Muzyka była dla Ezry bardzo ważna, nawet jeśli nie identyfikował się do końca z żadnym gatunkiem. Pewną opinię miał jednak wyrobioną i choć starał się podchodzić z otwartą głową do każdego rodzaju muzyki, w podświadomości zakorzenione miał nabyte przez życie skojarzenia. Don Lockharto nigdy nie miał być dla Krukona wartościową postacią, godną zapamiętania przez historię - trudno było spotykać się z dziewczyną, której gust muzyczny tak mocno go bolał (a po koncercie to i uszy...) - Jak nie siłą mięśni, to siłą woli... - mruknął, zostawiając krótki i pocieszający buziak na jej czole. Już nic nie mogli poradzić na ten wypadek, pozostało liczyć, że nie popsuje to dziewczynie humoru na resztę koncertów. Ale najwyraźniej coś sprzysięgło się przeciwko niej. Nawet los Bridget nie był zbyt szczęśliwy. - Wciśniesz komuś na urodziny... - stwierdził, wzruszając ramionami. Było to i tak lepiej niż wylosować stanik Lady Morgany... Został potraktowany chyba trochę łagodniej niż Bridget, kiedy próbował się do niej przecisnąć - może nie został potraktowany jako rywal, biorąc pod uwagę, że jego mimika nie wyrażała ekscytacji oscylującej niebezpiecznie blisko przeżywania wewnętrznej ekstazy. (Miał nadzieję, że Bridget mu tego widoku jednak oszczędzi) Uśmiechnął się do dziewczyny, wzruszając ramionami - miał sporo szczęścia, że udało mu się spotkać Gryfona w tym tłumie. Miał już jej odpowiedzieć, kiedy jego obecność stała się zdecydowanie mniej priorytetowa - na scenę wszedł ON, wielki Don Lockharto, przedmiot mokrych snów dziewcząt o średniej wieku liczącej jakieś piętnaście lat. Jego brwi automatycznie podskoczyły do góry, kiedy Bridget pisnęła tak głośno, jakby goniło ją stado akromantul. Nic jednak nie powiedział - może i była to irracjonalna miłość do komercyjnego tworu, ale jednak miłość, a z nią nie można było dyskutować. Ezra nie zamierzał zniżyć się do poziomu śpiewania piosenek, ale potrącany przez Bridget, nawet się kołysał w rytm muzyki i wcale nie wyglądał przy tym jak narodowy męczennik. Tym bardziej, że nagroda była wyjątkowo słodka i już szczerze rozpogodziła jego twarz. Położył dłoń na jej policzku, przytrzymując ją chwilę dłużej; tęsknił przez ten czas za smakiem jej pomadki, za miękkością jej warg. - Mam dla ciebie jeszcze jeden prezent - zaczął powoli, przejeżdżając opuszkami palców po gładkiej skórze jej ramienia, kiedy Don Lockharto zabrał się już ze sceny, którą zaraz zaczęto przygotowywać dla zespołu Felix Felicis. Otworzył już usta, aby poinformować Puchonkę o kuponie na kolację, gdy niespodziewanie dopadły go dziwne mdłości i słabość. Cofnął się odruchowo, wpadając na czyjeś plecy, ale w swoim braku kultury nawet nie przeprosił. Miał wrażenie, że robi mu się trochę ciemno przed oczami, a nogi plączą... Nic dziwnego, że Clarke zaraz niemal się potknął. - Możemy wyjść? Z tłumu... Źle się czuję - rzucił do Bridget, szukając najmniej zatłoczonego miejsca. I jeśli miał mieć jakąś teorię, co spowodowało ten nagły spadek samopoczucia, to postawiłby na zgubne działanie muzyki Lockharto!
duża scena Zakłócenia: 5 Wydarzenie: 5 (dogram w następnym)