Objęte silnymi zaklęciami zwodzącymi mugoli, magiczne pola od wielu już stuleci stanowią największe skupisko wolnych terenów wybiegowych dla hipogryfów. Niejednokrotnie są także wykorzystywane jako miejsca uprawne bądź zagospodarowuje się je w razie potrzeby zorganizowania magicznych rywalizacji bądź festynów. Od kilkudziesięciu lat są głównym miejscem organizacji zabaw obchodzonych z okazji święta Barda Beedla.
Autor
Wiadomość
Charlie O. Rowle
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 188cm
C. szczególne : łobuzerski, i rozbrajający uśmiech. nadmiar energii, pali
Uwielbiał muzykę, rock i metal leciały w jego pokoju na okrągło. Zamierzał iść na tegoroczny festiwal ze względu na scenę dotyczącą jego ulubionej muzyki, na którą zdecydowali się dopiero w tym roku — jednak pierwotny plan zakładał, że pójdzie z chłopakami. Wypije kilka piw, zaczaruje jakąś pannę do wspólnego tańca. Lubił męskie wypady. Plany pokrzyżowała mu jednak pewna niesamowicie seksowna ślizgonka, która dodatkowo nosiła pod sercem dziecko, będące chyba jej kluczem do załatwienia wszystkiego. Nie mógł jej odmówić. Jego instynkt opiekuńczy względem Emily uruchomił się od razu, dlatego bez zastanowienia i zawadiackim uśmiechem przystał na jej propozycję, kupując kolegom piwo na pogodzenie. Specjalnie na koncert zostawił swoje nowe, białe skarpetki w czarne czaszki i nutki, które pasowały do wydarzenia. Jego znak rozpoznawczy. Ciemne, dopasowane jeansy, biała koszulka i czerwona, sportowa bluza. Nie lubił krępujących ruchów ubrań, a w miarę możliwości planował pogo. Założył zegarek, czerwone buty i udał się na miejsce spotkania z Heaven, upewniając się o wzięciu fajek czy pieniędzy. Miał trochę odłożone i chciał, żeby dobrze się bawiła. - Zawsze gotowy, mała. Obiecaj tylko, że nie będziesz mnie męczyła skowytem ballada zbyt długo, bo moje serce łaknie ostrego rocka. Nie martw się, będę Cię chronił pod sceną przed dzikim pogo. - odparł z rozbawieniem, wsuwając dłoń do kieszeni spodni. Zwykle to on zapraszał dziewczyny, więc gdy ona wykonała w jego stronę ten gest, duma kazała dawać mu z siebie wszystko. Przy przekąskach nie było tak źle, sam kupił sobie piwo, a jej zapłacił za watę cukrową, nie dając jej wyboru. Wziął największą, jaką pan mógł zrobić. - Nie bądź głupia, zapłacę za Ciebie. Swoją drogą, może mają bezalkoholowe? Mogę popytać. Żal mi Ciebie, że nie możesz się napić. - podrapał się po głowie, patrząc na nią z góry. Otworzył butelkę, robiąc kilka łyków. Impreza się zaczynała, więc uznał, że czas iść pod scenę. Bezceremonialnie złapał ją za rękę i szedł przodem, taranując jej drogę i odpychając ludzi na boki, jeśli ktokolwiek miał czelność uderzyć go z bara. Ignorował te zdenerwowane spojrzenia, zerkając co jakiś czas na swoją towarzyszkę. Pewnie dałby w pysk komukolwiek, kto by ją szturchnął. Zatrzymali się kawałek od sceny, a on zmienił miejsce. Stanął nieco za nią, szeroko, gotowy bronić ja przed tłumem rękoma. - Nie rozumiem fenomenu tej baby Heav. - mruknął, spoglądając mętnym spojrzeniem na scenę. Nawet nie zauważył, że razem z wyższym dźwiękiem wydanym przez Silvie, jego włosy nabrały różowego koloru. I całe szczęście, bo by chyba się załamał. - Mnie nie pytaj, ale chyba zawsze. Nie mówiłaś mi, że jesteś metamorfomagiem, ale w blondzie też wyglądasz pięknie. Podkreśla Ci oczy. To nie było tak, że podrywał ją celowo. Umiał po prostu docenić piękno i nigdy nie krył się z tym, że przez swoje zachowanie względem kobiet miał powodzenie. Zachowanie, które wyniósł z domu, od ojca. Charlie nieco znudzony występem zerknął raz jeszcze na wokalistkę. - Jak Ci się znudzi, to powiedz. Zabiorę Cię stąd. Mówiąc to, wyciągnął rękę i urwał sobie kawałek waty cukrowej, wsuwając go sobie do ust, aby popić piwem. Cały czas miał oczy dookoła głowy, żeby nic się jej nie stało.
Dość sprawnie poszło jej z zaklęciem transmutacyjnym, aż sama się sobie dziwiła. Stosunkowo rzadko korzystała z tego typu pomocy, a więc bała się, że wyszła z wprawy. Ostatnim razem musiała w ten sposób przebierać się podczas przedstawień teatralnych na studiach. A jednak dzisiaj z tym swetrem przeszła samą siebie. Udało jej się skupić mimo wielkiego hałasu i rozproszenia. Była z siebie całkiem dumna. Szybko więc wybaczyła temu nierozgarniętemu czarodziejowi. Być może był to jakiś uczeń z Hogwartu, który bawi się tu nie do końca legalnie - nie będzie robić mu jeszcze większych problemów. Ot, zdarza się. Szkoda sobie psuć zabawę. Większość uwagi Éléonore skupiona była na tym, co dzieje się na scenie i na brzmieniu muzyki. Chłonęła ją całą sobą. Mimo to, od czasu do czasu, rozglądała się po tłumie i przechodzących obok ludziach, wałęsających się pomiędzy bramkami i scenami. Nadal liczyła, że wpadnie na swoje rodzeństwo i dalszą część koncertu będą mogli przeżywać razem. No i nie da się ukryć, że na dłuższą metę takie samotne wyjście jest mało atrakcyjne. Nie miała ochoty wracać do domu już po Łzach Feniksa. Miała jeszcze w planach zahaczyć Scenę Rockową. Duża Scena nie brzmiała dla niej kusząco. A dzikie tłumy pod nią tym bardziej. Jeszcze ktoś ponownie obleje ją piwem. Trzy outfity na jeden wieczór to stanowczo za dużo! Nagle usłyszała podniesione głosy tuż za swoimi plecami. Ponownie zapanowało zamieszanie. Nie byłaby sobą, gdyby się nie odwróciła. Spostrzegła, że jegomość od piwa nadal nieudolnie przepycha się przez tłum. Ale dopiero to, co wydarzyło się po chwili, naprawdę przykuło jej uwagę. Jego kubek począł lewitować! I okazało się, że chłopak nie rozlał uprzednio całego trunku na ludzi. Karma wróciła? Tylko... gdzie stoi ta Karma? Éléonore stanęła na palcach, by widzieć lepiej to, co dzieje się za rozentuzjazmowanym i ciut zszokowanym tłumem. I nagle zamarła. Dostrzegła go. Pana Ekscentryka od wody. Była pewna, że to jego sprawka. Coś w środku mówiło jej, że to w jego guście. A i on sam stał sobie spokojnie, zapatrzony i skupiony na swoim celu. Nie spodziewała się go tutaj. Jakoś nie do końca wpasowywał się w klimat takich imprez, ale co ona mogła wiedzieć? Widziała go raz, nie wie o nim praktycznie nic. Ba! Nawet nie zna jego nazwiska. To, że widzi go teraz, po raz drugi w życiu, jest jakimś absurdalnym przypadkiem... A może właśnie nie jest? Od kiedy ją obserwuje? Musiał widzieć, że ten biedny, nierozgarnięty festiwalowicz wylał swoje piwo na nią... Swansea zastanowiła się nad swoim krokiem. Z jednej strony korciło ją strasznie, by do niego podejść, jednak z drugiej... trochę się bała. Nie wiedziała jakie ma zamiary i po co tu przyszedł. A jak to jakiś zbok? Upiła kolejny łyk ze swojego kubka. Następnie wymacała położenie swojej różdżki. Na szczęście nadal była na swoim miejscu, w tylnej kieszeni spodni, jak zawsze. Postanowiła zaryzykować ponownie, jak przy ich pierwszym spotkaniu. Pewnym, odrobinę tanecznym krokiem zbliżyła się w stronę mężczyzny, tym samym oddalając się od sceny i tłumu. Nadal było w tym miejscu głośno, ale dało się już rozmawiać, jako tako. - Śledzisz mnie? - zapytała, mierząc go badawczo wzrokiem. Zmrużyła przy tym oczy i, chcąc nie chcąc, zadarła głowę. Stała dość blisko, żeby nie musieć krzyczeć w tym hałasie. Nadal dzieliła ich spora różnica wzrostu. Celowo pominęła formę per pan. Skoro był na tyle bezczelny, by zwracać jej uwagę w ten sposób! - Świetna nauczka z tym piwem, brawo, brawo - dodała po chwili, mocno ironicznym tonem, jednak kąciki jej warg mimowolnie uniosły się ku górze. Kątem oka starała się wybadać, gdzie schował swoją różdżkę. I jakim cudem zrobił to tak szybko. Hmm, cwaniak. Okazuje się być ciekawszą personą, niż by się tego spodziewała. Nawet po całej tej historii z ukrywaniem umiejętności tanecznych i czytaniem książki w pubie.
Alexander D. Voralberg
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 198
C. szczególne : wysoki i wychudzony | blady | blizny wokół ust i na twarzy | nienaturalnie białe oczy i mogące wywołać niepokój spojrzenie
Prawdopodobnie najbardziej szczery śmiech w jego życiu wydobyłby się z jego ust, gdyby przedstawiła mu swoje podejrzenia co do jego zamiarów. Były tak absurdalnie zabawne, że gdyby mu je wymieniła, to rozejrzałby się w poszukiwaniu mugolskiej Ukrytej Kamery i nie uwierzył jej, kiedy powiedziałaby, że to nie żarty. Niemniej jednak perspektywa bycia ocenianym w ten sposób przez ludzi nieszczególnie mu leżała, szczególnie, że to nie pierwszy raz, kiedy był podejrzewany o niecne zamiary, bo jak nie bojący się go uczniowie, to atencyjne blondynki podejrzewają go o rozboje na tle seksualnym. Absurd. Czy to nie przypadkiem ona dosiadła się do niego w tamtym barze? Może powinien wyskoczyć do niej z kontrą i udawać poszkodowanego w tej kwestii? To z pewnością byłoby bardzo ciekawe doświadczenie. - Na tę chwilę bronię Twojej godności. – mruknął z wyrzutem, otwierając szerzej oczy i zerkając na nią jasnoniebieskimi oczami, na szczęście nie z góry, bo koniec końców dzieliła ich znośna odległość, choć jej zadzieranie głowy bawiło go wewnętrznie. Nie zwrócił jej oczywiście uwagi, nie chciał oberwać kopa w goleń. Albo gorzej. – Ale jeśli musisz wiedzieć, to zdradzę Ci tę tajemnicę. – pochylił się lekko, wręcz teatralnie w jej stronę, jakby miał przekazać jej największy sekret jaki posiadał w życiu i nikt, doprawdy nikt nie mógł się o nim dowiedzieć. - Przyszedłem na festiwal, a spotkanie Ciebie to przypadek. – wymowny szept stawiał tę sytuację w coraz bardziej komicznym świetle, niemniej jednak nie miała powodu, aby mu nie wierzyć. No chyba, że nadal uważała go za zboka. Wyprostował się, zaciskając pewniej butelkę w dłoni i zerkając na nią z niewzruszonym wyrazem twarzy i przechylając lekko głowę. - Swoją drogą, skoro już się szykujesz na wroga z różdżką, to mogłabyś chociaż nie zdradzać mu gdzie ją przechowujesz. – rzucił w eter zadzierając podbródek, którym wskazał na jej spodnie. Widział jak kilka minut temu, zanim do niego podeszła, wymacała sobie spodnie i śmiał twierdzić, że raczej akurat nie zaswędział jej pośladek. Perspektywa obawy przed nim naprawdę go rozbawiła, ale bycie nieroztropnym to podstawowy błąd, jaki popełniał każdy człowiek. Na szczęście – lub raczej nieszczęście – popełniało go wiele osób. Najczęściej ludzie bojący się czegoś, np. kradzieży i upewniający się, że ich sakiewka nadal znajduje się w ich kieszeni. Jak mogliby lepiej wskazać potencjalny łup sprawcy niż dające błędne poczucie bezpieczeństwa poklepywanie się po nim? - Nawet nie zdążyłabyś jej wyjąć, ale na Twoje szczęście dzisiaj mam dobry dzień i nie robię nikomu krzywdy. – to się chłopak rozgadał, ba! nawet całkiem nieźle szło mu żartowanie. Czyżby wpływ miała na to kojąca muzyka Łez Feniksa? A może to, że mógł po paru godzinach w końcu zajarać na uspokojenie? A może stało za tym coś jeszcze? Bądź co bądź zachowywał się nieco pewniej niż ostatnio, a jakie były ku temu powody, to chyba nie było aż tak istotne.
Gdy tylko przy nim stanęła, zaczęła zastanawiać się, skąd właściwie wzięły się w jej głowie te negatywne myśli i podejrzliwość. Tamtego wieczoru raczej nie dał jej powodów, by uważała go za zboczeńca. Za dziwaka i ekscentryka - a i owszem. Ale za kogoś w rodzaju stalkera? Prędzej ona wpasowywała się w ten opis. Owego dnia była bardzo ufna i pewna siebie, nawet na jej standardy. Co wpłynęło na jej obecne myśli i chwilowy niepokój? Incydent na Nokturnie? W pubie była na dość bezpiecznej pozycji: stosunkowo wąskie grono osób, roztropny barman, który nie lubił burd na sali. A tutaj, na imprezie masowej, nikt by nie zauważył jej zniknięcia. Tym bardziej, że była sama. Wystarczyło jednak jedno spojrzenie w jego jasne oczy, by wszelkie jej obawy (absurdalne czy nie, kwestia indywidualna) odeszły w niepamięć. - Nie wiedziałam, że moja godność ma anonimowego rycerza - ironizowała dalej, siląc się na opanowany ton, choć rozbawienie brało górę. Od początku tego dnia była w dobrym nastroju, ale miała nieodparte wrażenie, że odkąd Pan Ekscentryk wypowiedział ku niej pierwsze zdanie, to jej humor się polepszył. Czy potrzebowała, by ktoś wymierzał sprawiedliwość w jej imieniu? Och, zdecydowanie nie. Gdyby ten przypadkowy incydent bardzo ją rozjuszył, to sama świetnie by się zreflektowała i odgryzła temu biednemu chłopakowi. Szła o zakład, że on także zdawał sobie z tego sprawę. A ta sztuczka z lewitującym kubkiem miała wyłącznie zwrócić jej uwagę. No i może jeszcze nieść dziwną satysfakcję. Kiedy wspomniał o tajemnicy i nachylił się w jej stronę, przez jej ciało przeszedł lekki dreszcz. Nie był on wywołany strachem bądź niepokojem, tylko... czymś innym. Czymś, czego Éléonore nie umiała określić. Nie zmieniła jednak swojej pozycji, nie drgnęła nawet na milimetr. Jego słowa, teatralny szept i pozycja sprawiały, że ta sytuacja była niemalże groteskowa. Miała ochotę walnąć go pięścią w tors, na ukrócenie śmieszków. Na pewno postąpiłaby tak z Elijahem lub Cassiusem, gdyby byli na jego miejscu. Z trudem się powstrzymała. Zamiast tego - przekrzywiła twarz w jego stronę i spojrzała na niego nonszalancko, z nieco przymrużonymi oczami. Ich wzrok był teraz na równym poziomie, a ich twarze niepokojąco blisko. Nie skomentowała. Nie od razu. Pozwoliła mu się na powrót wyprostować i słuchała dalej. - Och, na miano mojego wroga trzeba sobie zapracować - posłała mu najpiękniejszy, najbardziej niewinny uśmiech, jaki była w stanie zrobić. Choć wytknął jej poważny błąd taktyczny i nierozgarnięcie, to mimo wszystko czuła wielkie rozbawienie całą tą sytuacją i pogawędką. W dodatku zaprzestał już zwracania się do niej w formie per pani. Celowo? Dostrzegła także, że zachowywał się nieco odmiennie. Przede wszystkim więcej mówił, co bardzo jej odpowiadało. Był swobodny, wyluzowany, a nie spięty. Ciekawe czy jak go teraz niespodziewanie dotknie, to znów zesztywnieje, jak oparzony? - We wszystkim jesteś taki szybki? - zapytała, akcentując ostatnie słowo. Spojrzała na zawartość swojego kubka. Wzruszyła lekko ramionami i ostentacyjnie wypiła całą jego zawartość na raz. Następnie skrzyżowała ręce na piersi i stanęła w nieco luźniejszej pozycji. - To tak w razie gdybyś chciał powtórzyć swoją sztuczkę - powiedziała, zgniatając kubeczek - Swoją drogą, nie spodziewałabym się Ciebie tutaj. Na Festiwalu panują trudne warunki do czytania książek, na przykład słabe oświetlenie... - powiedziała wesołym tonem i skupiła wzrok na jego butelce. A jednak! Widok Pana Ekscentryka bez wody byłby niepełny! Ciągle się uśmiechała. Nie wiedziała, jak zareaguje na jej docinki, ale przecież były niegroźne, pełne sympatii, a poza tym... to on zaczął! Dość swobodnie czuła się w ripostowaniu jego słów, co wprawiło ją w niemałe zdumienie. Czuła się, jakby rozmawiała z dobrym znajomym, z którym ma już przekroczone pewne granice. A nie z człowiekiem, którego widzi raptem drugi raz w życiu. Ponadto drugi raz przypadkowo.
Alexander D. Voralberg
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 198
C. szczególne : wysoki i wychudzony | blady | blizny wokół ust i na twarzy | nienaturalnie białe oczy i mogące wywołać niepokój spojrzenie
W sumie bardzo łatwo, zdaje się, oceniała ludzi, skoro miała taką pewność na temat jego zamiarów. Może po prostu bardzo dobrze się ukrywał pod maską coraz bardziej zaangażowanego w rozmowę zawadiaki, a już wkrótce porwie ją, zabije, a jej zwłoki schowa głęboko pod ziemią? Wielokrotnie słyszano o z pozoru miłych i ułożonych ludziach, którzy koniec końców okazywali się niebotycznymi psychopatami, których ofiary ledwo można było rozpoznać po tym, jak już je znaleziono. O ile w ogóle. No więc tak, powinna być bardziej ostrożna ze swoim podejściem, nawet jeśli miałoby go urazić podejrzenie o bycie zboczeńcem. Ale z drugiej strony kim on dla niej był, żeby prawić jej morały? Ach, no tak, anonimowym rycerzem jej godności. - Powinienem złożyć jakieś przysięgi rycerskie? – kącik ust drżał mu niespokojnie, choć wciąż jego twarz pozostawała w miarę niewzruszona. Jedynie jego oczy, choć chłodne, zdawały się jednak uśmiechać w jej kierunku, kiedy zmarszczki mimiczne wokół nich pogłębiły się po wypowiedzeniu tego zdania. Nie wiedział, dlaczego ta sytuacja w jakiś sposób go bawiła. Zwykle działo się tak za sprawą stosunkowo niewielu rzeczy, sytuacji czy osób, a tu proszę, ledwo drugie spotkanie, a brakuje niewiele, żeby roześmiał się w głos na widok atrakcyjnej atencyjnej blondynki metr siedemdziesiąt dwa stojącej niebezpiecznie blisko niego. Nie przepadał za bliskością, jego podświadomość krzyczała mu, aby się odsunąć, a jednak tego nie zrobił, dopóki nie powiedział tego, co zamierzał. I to on wywołał tę sytuację. Abstrakcję wywaliło ponad skalę. Niech ta muzyka już się zmieni. - Och, nie chciałbym mieć wroga w tak uroczej i grzecznej istocie. – jego głos zmienił się na nieco ironiczny, z wyraźnie zaciągniętym, gardłowym pomrukiem. – Choć z drugiej strony, jak za każdym razem, kiedy mnie zobaczysz będziesz upewniać się, czy masz różdżkę…to Ci ją zabiorę. – jego głos nadal był dziwnie poruszający. Zmrużył delikatnie oczy i przechylił lekko głowę jakby zastanawiał się czy dobrze zrobił, że w ostatniej chwili zmienił swoją myśl kończącą te zdanie. W opinii aniołka siedzącego na jego lewym ramieniu i aktualnie potakującego głową, najwyraźniej tak. Ugryzł się w język, zaciskając mocniej zęby co odzwierciedlały poruszające się mięśnie jego żuchwy. Cofnął się o krok. Tak w razie czego. Na otwartym terenie trochę zaczynało brakować powietrza. Spojrzał urywkowo na scenę, na której wciąż pogrywały Łzy Feniksa. Miał nadzieję, że już wkrótce pojawi się inny zespół, którego muzyka nie będzie aż tak…kojąca. Nie zachowywał się normalnie i strasznie mu się to nie podobało, niemniej jednak jego podświadomość działała jakoś inaczej. I najłatwiejszym rozwiązaniem było zrzucenie tego na aktualny klimat padający ze sceny i rozsiewaną wokół magię. Ma nadzieję o tym zapomnieć. Już wkrótce. Jasnoniebieskie tęczówki ponownie zwróciły się w kierunku dziewczyny, kiedy ta zadała mu to jakże…ostentacyjne pytanie, nie odezwał się jednak, dopóki nie dopiła swojego trunku i to w dość pokaźnym tempie. Przeszedł go dreszcz. On już nigdy nie wypije ani kropli alkoholu. - W rozbrajaniu innych czaro…dziejów na pewno. - nie mówiąc czarownic. – I nie śmiałbym wylać na Ciebie hmpf. piwa, to niestosowne. – mistrz savoir-vivre i dobrego smaku, weteran wychowania i zasad grzeczności. Nie zwrócił uwagi, jeżeli dziwnie na niego spojrzała, zważywszy, że jeszcze przed chwilą pół zawartości kubka zostało wylane na głowę innego uczestnika, choć można było dostrzec delikatne wzruszenie ramion z jego strony. No cóż, to było coś innego. To była zemsta. Niewielka, ale jednak nieco uprzykrzająca życie, czyli to co tygryski lubiły najbardziej. Znów zbliżył się o krok. Włożył dłonie wraz z butelką w kieszenie od cienkiej marynarki i ponownie pochylił się w jej kierunku i choć mimo, że było to całkowicie niezauważalne, to taki ruch był dla niego bardzo trudny do wykonania. Jasnoniebieskie oczy wpatrywały się w nią bardzo uważnie. - Nie spodziewałaś się po prostu zobaczyć mnie ponownie. Nie ma znaczenia gdzie i jak. – a może jednak spodziewała? Miała nadzieję? Jego ton był nieco zmieniony, a to zdanie całkiem mocno nasycone prawdą. W końcu przecież nie kłamał, sądziła, że już nigdy się nie zobaczą, ale on zresztą też. Nagła zmiana jego tonu była nieco przerażająca, acz nie brzmiał niebezpiecznie, bardziej… intrygująco? Jeśli odpowie mu „tak, w zasadzie, to masz rację” to będzie bardzo zawiedziony.
Gunnar Ragnarsson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : blizna z pazurów wzdłuż kręgosłupa do połowy pleców; na ramionach tatuaże run nordyckich wpisanych w islandzką, mistyczną symbolikę i zarys skalnych grani
— Pójdę z tobą — Gunnar, chociaż zaoferował swoją pomoc, jeszcze nie był pewien czy dalej jest pod tak wielkim wrażeniem Melusine. Owszem, była piękna, ciężko było od niej oderwać spojrzenie. Była również charakterystyczna. Jej specyficzny wygląd wyróżniał ją na tle innych hogwartczyków. Łatwo się ją zapamiętywało, a przez noszone przez nią imię, nawet gdyby chciał, nie wyrzuciłby jej z pamięci. Na pewno nie z taką łatwością, z jaką ona wyrzuciła jego. Kąt jego ust nieco drgnął, kiedy ucałowała go w policzek. Nie był to jednak uśmiech pełen zadowolenia, a raczej konsternacji. Jeśli chciała tym zatrzeć wrażenie po niepamięci rzuconej na jego imię, nie udało jej się. Idąc z nią, ulokował ręce w kieszeniach spodni, patrząc na nią z boku. Raz tylko wysunął palce ze spodni, żeby pociągnąć ją za łokieć w swoją stronę, kiedy jakiś potężny przechodzień niebezpiecznie zbliżył się w jej kierunku. Pewnie by ją przetrącił, a tymczasem to Gunnar przyciągnął ją w taki sposób, że przez to zderzyła się biodrem z bokiem jego ciała. Przez co zaczął żałować, że w ogóle postanowił uchronić ją przed konfrontacją z innymi ludźmi. Dalej ręce trzymał przy sobie, zresztą, kiedy oddalili się od sceny rockowej, nie było już tak tłoczno. — Palisz? — zagadnął, kiedy już stanęli przy straganie z ofertą festiwalową, a on oparł się o stolik sprzedawcy pośladkami, ręce splatając na piersi przed sobą. Taksował ją spojrzeniem, bo w jego wyobrażeniu była bliższa ideałowi. Ideał, jaki wyrysował sobie w pamięci, nie sięgałby po fajki.
Lazar Grigoryev
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 182cm
C. szczególne : Tatuaże, kolczyk w języku, przekłute uszy, silny rosyjski akcent
Był to jego pierwszy w życiu wypad do Londynu. Choć rwał się do tego, by zwiedzić Anglię, zwyczajnie nie miał na to czasu, pochłonięty zupełnie nowym otoczeniem. Nawet jeśli nie spędzał całego czasu nad książkami, zdecydowanie miał co robić. Samo poznanie zamku zajęło mu większość września, a przecież ważniejsze niż same mury, były zamieszkujące je osoby. Tylu nowych, przyglądających mu się z zainteresowaniem twarzy nie widział od pierwszego roku w Souhvězdí. Tylko że wtedy wszyscy byli niepewni i w większości wcale się nie znali, a tutaj... tutaj było inaczej. Ale jemu to nie przeszkadzało. Lubił poznawać nowych ludzi, tak samo jak lubił wyzwania. A na ciekawskie spojrzenia odpowiadał w podobny sposób, unosząc przy tym brodę i dorzucając nieco szelmowski uśmiech. O festiwalu słyszał, będąc jeszcze w Czechach. To była głośna impreza, zwłaszcza dwa lata temu, kiedy zginęła na nim dziewczyna. Nie pamiętał o co dokładnie chodziło, nie śledził tego aż tak uważnie, ale ten „szczegół” utkwił mu w pamięci i sprawiał, że mocno zainteresował się całą imprezą. Nie bał się, bynajmniej; właściwie tym bardziej chciał przekonać się na własne oczy co tu się wyczynia. Wiedział kogo poprosić o towarzystwo – Doubravki nie trzeba było długo namawiać, nawet jeśli wypad nie był do końca legalny dla osób w jej wieku. Lazar był ostatnią osobą, która przejmowałaby się łamaniem tej zasady i właśnie dlatego dzisiejszego popołudnia pojawili się w Londynie. Uśmiechnął się do dziewczyny w odpowiedzi, nie mówiąc głośno, że i jemu było raźniej – a niewątpliwie była to prawda. Poprawił narzuconą na t-shirt jeansową kurtkę i rozejrzał się wokół, odgarniając z czoła niesforne loki, dodatkowo wzburzone podróżą. — To co, na dużą scenę? Tylko się nie zgub! — zawołał podniesionym głosem, by ten przebił się przez ogarniający ich hałas i złapał ją za rękę, splatając ze sobą ich palce, aby poprowadzić ich przez tłum. Dzięki postawnej sylwetce był z niego całkiem niezły taran. Prowadził ich na koncert Silvii von coś tam, bo był ciekaw jaki da występ – sama jej twórczość i wątpliwa orientacja seksualna interesowały go znacznie mniej, choć trzeba przyznać, że były intrygujące. Widząc scenę już z daleka, przystanął na sekundę. — Łał. Chyba dotarliśmy na drugi koniec tęczy, tylko zamiast złota, jest tu pełno ludzi — zaśmiał się i pociągnął ją dalej, tak daleko, jak tylko się dało – w pewnym momencie tłum był już za gęsty, by przedostać się dalej. Przystanął na stosunkowo wolnym fragmencie i stanął na palcach, by zobaczyć scenę w pełnej krasie. Nie zauważył, że jakiś chłopak bardzo chce się przepchnąć, dlatego kiedy ten go odepchnął, Lazar stracił równowagę, o mało nie upadając. — Ej! — krzyknął za nim, ale było to przecież bezcelowe. Takie rzeczy zdarzały się na koncercie, ot i co. Szkoda tylko, że żadne z nich nie zauważyło, że z kieszeni wypadły mu galeony. Piosenki Silvii pochłonęły go na tyle, że swoją stratę dostrzeże najpewniej dopiero kiedy przyjdzie mu za coś zapłacić. Popatrzył w dół, to jest na Czeszkę i pokręcił tylko głową. — Może jest za głośno? A może po prostu Ci duszno? Mógłbym wziąć Cię na barana, jeśli chcesz. — zaoferował się, nachylając się ku niej, by go słyszała. Dzieliła ich groteskowa wręcz różnica wzrostu. Jeśli zechciała wspiąć się na jego ramiona, kucnął żeby jej to uniemożliwić.
Gdyby jednak okazało się, że jest mordercą-psychopatą, to prawdopodobnie byłoby to dla niej większym zaskoczeniem, niż widok Pana Ekscentryka popijającego coś innego niż wodę. Ale czy tak łatwo byłoby mu ją uprowadzić? Nie jest znowu taka najgorsza w obronie. A gdzie zawodzi magia, tam pojawiają się inne sposoby. Może to ona jest tutaj przebiegłym, złym charakterem? Najpierw go kokietuje, a potem chociażby okradnie? Chociaż kto wie, może już niedługo uda jej się skraść coś, co należy do ów jegomościa... Była pod wrażeniem jego kamiennej twarzy. Ciekawe jakby odnalazł się na scenie? Mógłby zagrać na przykład... drzewo! Uśmiechnęła się pod nosem na tę myśl. Może kiedyś będzie miała okazję, by zasugerować mu tę ścieżkę kariery. Ciekawiło ją też, kim właściwie jest z zawodu. Wyglądał trochę na aurora, może to przez ten wzrost. Bądź co bądź, budził respekt. Tylko jego jasne oczy zdawały się uśmiechać, płonąć jakimiś magicznymi iskierkami. Przykuwało to uwagę, szczególnie gdy był tak blisko niej. Nie czuła wtedy ani odrobiny zagrożenia. Jedynie dziwne mrowienie w całym ciele. Czy powinno ją to niepokoić? Czy był to jakiś znak ostrzegawczy od jej podświadomości? Swansea, głupia, uciekaj! Ale jak uciekać, jeśli jest tak... przyjemnie? Jakaś niewidzialna siła ciągnęła ją w jego stronę z wielkim natężeniem. To ta muzyka? Czy wypite piwo? - Zabierzesz? - powtórzyła jego słowną groźbę, unosząc brwi. Byłby do tego zdolny? I czy w ogóle potrzebował jakiejkolwiek różdżki? Zdawało się, że przy wymierzaniu kary dla piwo-rozlewacza w ogóle swojej nie dobył - Czyli jednak trochę się obawiasz o swoje życie? - wypowiadając te słowa, zniżyła nieco głos i charakterystycznie przeciągnęła sylaby. Mimo wszystko była pewna, że doskonale ją usłyszał, pomimo ogólnego hałasu i tego, że odsunął się od niej. Uśmiechnęła się pogodnie i nieco zakołysała w rytm aktualnie trwającego utworu. Zaskoczył ją tym, że nie odwrócił się na pięcie i nie odszedł po jej pytaniu odnośnie szybkości. Czyżby odpowiadał mu charakter ich pogawędki? Przy pierwszym spotkaniu była ona zgoła inna. Teraz zmniejszył się dystans. W przenośni i dosłownie... Swansea nie wiedziała jednak, do jakiego miejsca przesunęła się ta granica. I czy jak ją przekroczy to się rozczaruje? Sparzy? Rozbrajający to jest Twój uśmiech. Cisnęły jej się te słowa na usta, ale się powstrzymała. Nie może być zbyt miła. Nawet jeśli jako taką istotę ją określił. Uniosła jeszcze wyżej brwi, w odpowiedzi na jego stwierdzenie odnoszące się do stosowności. Jej wzrok mówił "ach tak?", a na twarzy miała wymalowane ogromne rozbawienie. Szybko dopity trunek chyba robił swoje, do tego ogólna wesoła atmosfera i... była w coraz to bardziej radosnym nastroju. Coraz bardziej swobodna i wyluzowana. Jeszcze trochę i zacznie śpiewać, a tego nikt by nie chciał! Zaskoczył ją po raz kolejny, kiedy na nowo się do niej zbliżył i pochylił. Znów przeszedł ją lekki dreszcz, który sprawił, że tętno jej przyspieszyło. Odwdzięczyła się takim samym intensywnym spojrzeniem na jego twarz. Gdy wypowiedział swoje słowa, jej twarz nieco spoważniała. Miał stuprocentową rację. W jego głosie było coś intrygującego, ale i przytłaczającego zarazem. W jednej chwili sprawił, że jej mimika zmieniła się diametralnie. I nie tylko mimika. Coś ukuło ją w środku. - Skłamałabym, gdybym powiedziała, że się spodziewałam - odpowiedziała cicho, niemalże grobowym tonem. Nadal patrzyła się prosto w jego jasne oczy - A mimo to spotkaliśmy się tu dzisiaj. Przeznaczenie? - przekrzywiła nieco głowę, a kącik jej ust drgnął. Ostatnie słowo wypowiedziała odrobinę ironicznie. Czy na to liczył? Że przyzna mu rację? Nieomylny Pan Ekscentryk.
Melusine O. Pennifold
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 169
C. szczególne : turban na głowie z magicznymi wzorami, piegi na twarzy, płynne ruchy, zwiewne ubrania;
Więc idę. Po drodze usilnie zastanawiam się nad Diną i jej towarzyszem, bo nie potrafię z tego nic sensownego ułożyć. Obracam się za nimi jeszcze raz, albo dwa i zapytałabym o to mojego towarzysza, ale nie wydaje się być skory do rozmów. Jedynie raz próbując mnie prowadzić przez tłum, ale jakoś wyjątkowo nieporadnie w taki sposób, że obiłam swoje bioderka i trochę potykam się o nogi swoje, bądź kogoś i tylko ramię mojego niezbyt zadowolonego współtowarzysza ratuje mnie przed upadkiem. Kiedy w końcu wychodzimy z tłumu i stoimy przed papierosami, trochę zapominam na co miałam ochotę i skupiam się na jednym, bardzo ważnym punkcie. Dlaczego mój nowy kompan nie wydaje się być zadowolony. Co więcej, nie ucieszył się nawet z mojego spontanicznego pocałunku. Co jak co, ale ja urodziłam się po to, by być uwielbiana. To mój sposób na kontrolowanie sytuacji. I bardzo przeszkadza mi, że mam wrażenie, że tego nie robisz, szczególnie że wydawało mi się, że inaczej odczytałam nasze pierwsze spotkanie. Może to te nieszczęśne macki. Chcąc nie chcąc, rzucasz mi nagle wyzwanie. Staję obok Ciebie i marszczę brwi, kiedy niespecjalnie dyskretnie taksujesz mnie wzrokiem. - Moim żywiołem z pewnością nie jest ogień - odpowiadam i patrzę na mnóstwo kolorowych, magicznych papierosów. Znam tylko te, które pali moja babka. - Ty na takiego przynajmniej wyglądasz - dodaję i cofam się o krok, nie chcąc podejmować decyzji. Boję się, że wybiorę coś co mi zaszkodzi. - Słyszałam o różnych okropnych rzeczach, które potrafią robić - dodaję z podejrzliwością, wodząc wzrokiem po ledwie znanych mi markach. Odwracam się na chwilę do Ciebie i denerwuję się. Na siebie głównie. Ale na Ciebie też. Czuję się jak na przymusowej ocenie, na której miało pójść mi bardzo dobrze, ale okazało się, że wcale nie jestem tak przygotowana jak myślałam. Nie jestem pewna czy jestem w stanie Cię jakkolwiek dziś oczarować. Albo kiedykolwiek? Nie podoba mi się to całkiem nowe uczucie, którego doświadczam i nie wydaje mi się, że dżin - gin to spowodował. Moja pewność siebie, to moja karta przetargowa, nie mogę pozwolić Ci jej zabrać. - Wyglądasz, jakbyś chciał być z powrotem na Islandii, Gunnarze - mówię dość cicho, przenosząc wzrok z powrotem na bardzo ładnie wyglądający z wierzchu nałóg. Chciałam Cię ofuknąć, powiedzieć coś złośliwego, albo mocnego na miarę Diny! Jednak czuję się trochę bez amunicji jedynie z tą butelką w ręce i wyrzucam swój jedyny as w rękawie, czyli fakt, że dowiedziałam się po co mówiłeś imię swojego ojca.
Gunnar Ragnarsson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : blizna z pazurów wzdłuż kręgosłupa do połowy pleców; na ramionach tatuaże run nordyckich wpisanych w islandzką, mistyczną symbolikę i zarys skalnych grani
Zgadywał, że jej żywiołem była woda, ale nie podzielił się z tym strzałem na głos, uznając je aż za nazbyt oczywiste. Dlatego podążył tylko spojrzeniem za jej ciemnymi tęczówkami oczu, którymi kolejno obejmowała najróżniejsze paczki papierosów. Spoglądał na ofertę sprzedawcy przez ramię bez szczególnego zaangażowania. Kłóciła się w nim chęć zaimponowania dziewczynie z niechęcią, jakie wywołało w nim jej ograniczone zainteresowanie jego osobą. Dlatego na chwilę oderwał swoją uwagę od jej własnych potrzeb, zerkając przez tłum w kierunku, w jakim zostawili za sobą Dinę i Cassiusa, pewien, że jeśli ten Swansea nie dopilnuje Harlow to będą musieli się z tego rozliczyć i portfel jaki mu zwinął przy okazji nie będzie za to odpowiednią ceną. Nawet jeśli znajdowało się w nim, co musiał sprawdzić przez uchylenie skórki, dwieście galeonów… Musiał przyznać, że dwieście galeonów to była dość dobra cena za uprowadzenie Diny, nawet jeśli miałaby jej się stać przy okazji drobna krzywda. Za dwieście galeonów on sam mógłby się wkupić w łaski wili. A czy potrafil wkupiać się w łaski syren? Nabierając głębiej powietrza do płuc, zbierał w sobie motywację do rozwinięcia tej znajomości. Znów wychylił się w tył, tym razem sięgając ramieniem ponad bogatą kolekcją papierosów. Zgarnął w dłoń jedną, dobrze znaną sobie paczkę, a cofając rękę dobrał jeszcze jedną. Obie postawił przed dziewczyną. — Feniksowe pomogą ci uwieść faceta. Wizz-Wizz Original to oszczędność ceny do jakości. Dobre dla kobiet. I choć by się do tego nie przyznał, palił je czasem, dla samego zrelaksowania się przy obserwowaniu dymków układajacych się w kształty różnych stworzeń magicznych. Teraz pytanie… co wybierze ona? Zawiesił spojrzenie na jej oczach, czekając na decyzję. Chciała zapalić coś łagodnego, niepsującego jej eterycznego wizerunku, a może zechce zaryzykować uwodzeniem? Albo sądziła, że nie potrzebowała do tego papierosów, a może i nawet nie chciała go zwodzić? Może imię: Melusine, do niczego nie zobowiazywało? Jednak… miało swoją siłę. Chociaż opuścił głowę, ponownie lokując dłonie w kieszenii spodni, przestając wyczekiwać jej decyzji, dźwięk jego imienia ściągnął jego uwagę. — Brzmisz, jakbyś przypomniała sobie moje imię i odrobiła lekcje. Nie mówił jej, że jest konkretnie z Islandii, ale przecież wcale tego też nie ukrywał. W żaden sposób. Czuł się związany ze swoimi korzeniami, czasami aż za bardzo. Dlatego zadarł podbródek, unosząc twarz ku górze. Odchylając się w tył, przez ściągnięcie łopatek, mruknął niby prawie bezgłośnie pod nosem: — Może chcę? Zapominając, że wyszli już z dzikiego tłumu, w którym nie było ich aż tak dobrze słychać. — Weź Wizza. Feniksowe nie będą ci potrzebne. Nie tłumaczył czy nie byłyby jej potrzebne, bo i bez nich skupiała jego uwagę, czy nie były jej potrzebne, bo nie był zainteresowany. Fakt faktem, zapłacił za nią, rzucając dziesięć galeonów sprzedawcy i zgarnął wybraną paczkę fajek, podrzucając ją jej bez ostrzeżenia. Dla sprawdzenia refleksu i uwagi, jaką mu poświęcała. — I wyglądasz jakbyś chciała pójść na Łzy Feniksa. Tak naprawdę to on chciał tam iść, ale DIna skutecznie oderwała go od sceny i razem skierowali się z powrotem na te skunksie wrzaski. Dlatego teraz zerknął na Melusine, bo istotnie, teraz, kiedy się jej dokładnie przyjrzał, pasowała mu do tych spokojnych ballad na małej scenie.
stragan festiwalowy
Melusine O. Pennifold
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 169
C. szczególne : turban na głowie z magicznymi wzorami, piegi na twarzy, płynne ruchy, zwiewne ubrania;
Nie jestem pewna czy dwieście galeonów to cena odpowiednia za osobę z genami wili. Nawet jeśli bywa nieprzyjemna (dla innych, nie dla mnie). Ale ponieważ najwyraźniej sama chce kontynuować swoją toksyczną relację z Ślizgonem, cena ta wydaje się być aż nadto wygórowana. Patrzę na dwie paczki, które przede mną kładziesz i żadna z nich nie jest dla mnie znajoma. Ze zdumieniem podnoszę na Ciebie wzrok, kiedy tłumaczysz mi ich znacznie. - Och, dziękuję za wiarę we mnie - mówię poniekąd rozbawiona w tej chwili tym wyborem. - Raczej nie przywykłam do prób otumaniania magią osób, które uważam za atrakcyjne, ale może wszystkiego warto spróbować. Dotykam drugiej paczki, którą określasz jako kobiecą. Przez pierwsze lata w Hogwarcie zderzałam się często z tym, że mam złe wyobrażenie na to co jest męskie, a co kobiece. Jakie cechy, jakie wymagania. W moim umyśle wszystko było na odwrót przez długi czas. - Dla kobiet? Ładnie pachną? Są delikatniejsze? Czy dla bardziej wytrzymałych? - zadaję pytanie za pytaniem, chcąc zrozumieć Twoją wizją stereotypu. - Są delikatniejsze! - mówię na koniec entuzjastycznie, wskazując na Ciebie palcem, jak ktoś kto przypuszcza, że udało mu się zgadnąć. Oczywiście, że tak! To chyba zawsze ma na myśli mężczyzna, kiedy mówi o płci przeciwnej. Na chwilę wracam do mojego wyboru, kiedy ty zaczynasz mówić pod nosem najróżniejsze rzeczy. Nie wydajesz się być pod wrażeniem mojej wiedzy, chociaż znowu, czasem bardzo niewiele wiem o chłopcach, może to jednak aprobata. A może dlatego się za mnie boczysz, że wcześniej nie powiedziałam Twojego imienia? Jednak nawet jeśli przez tę chwilę byłam blisko, zanim cokolwiek mówię, żeby to sprawdzić, słyszę Twoją kolejną wypowiedź i może rumienię się lekko na te dość dosadne stwierdzenie, że nie chcesz być w moim towarzystwie. Jak inaczej mogę odebrać kolejne zdanie, kiedy mówisz, że nie będą mi potrzebne papierosy do uwodzenia. - Świetnie - mruczę pod nosem, teraz już z lekkim oburzeniem, bo nie wiem co powiedzieć. Powoli fantazjuję o zaklęciu po którym leżysz na brudnej ziemi, deptany przez przechodzących ludzi. Bez koszulki. Przez chwilę rozglądam się za jakimś ratunkiem z tej okropnej sytuacji, a kiedy wracam wzrokiem do Ciebie widzę, że podrzucasz mi paczkę i pytasz o Łzy Feniksa. - Och, w zasadzie chciałam, ale jeszcze tam nie dotarłam! - mówię z lekkim zapałem i przez chwilę zastanawiam się czy to nie jest jakiś podstęp. Może po prostu chcesz się mnie pozbyć w bardzo niegrzeczny sposób? - A ty? - pytam by się upewnić czy dobrze rozumiem pytanie. Gdyby moje ręce pociły się ze stresu, byłyby całe mokre. Ale na szczęście tak nie jest, więc jedynie nerwowo zdzieram z mojej butelki resztki etykiety. Jestem bardzo zdezorientowana, co przecież mi się nie zdarza, a chociaż wcześniej postanowiłam z powrotem zyskać kontrolę nad sytuacją, wydaje mi się, że idę w przeciwnym kierunku. Papierosy! Wyciągam te które mi wybrałeś i nieudolnie rozpakowuję paczkę. - Dziękuję, teraz ja muszę Ci coś kupić - stwierdzam wyjmując jednego papierosa i przyglądając się jak go wsadzić do ust. - Okej, zróbmy to - mówię z determinacją, wyciągając różdżkę. - Moja babka mówi, że palenie na dworze to marnotrawstwo dobrego dymu. Tylko jej pachną zawsze miętą. Jej partnerka mówi, że po prostu próbuje ją wcześniej wpędzić do grobu. Nie wiem po co opowiadam Ci tę anegdotkę, nie wydajesz się w końcu być zainteresowany, ale chce przegadać swój stres. Zaciągam się papierosem w taki sposób jak widziałam babkę i już czuję, że to błąd, kiedy krztuszę się dymem. Ku swojemu zdziwieniu raczej krztuszę się różnymi zwierzakami wydobywającymi się z moich ust. Kiedy przestaję wyciągam dłoń z papierosem w Twoim kierunku, chcąc się go pozbyć. Wydmuchuję z siebie jeszcze niewielkiego króliczka. - Czasem coś robisz, żeby robić, a potem nie pamiętasz jaki był ku temu powód.
Stragan!
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Nie od razu skojarzył skąd kojarzy jej dzisiejszy strój, właściwie dotarło to do niego dopiero na terenie festiwalu, kiedy z troską omiótł ją spojrzeniem, by upewnić się, że nie rozszczepił ich jak skończony kretyn. Nie wybaczyłby sobie, gdyby jakoś ją uszkodził. Nie miał pojęcia czy zrobiła to celowo, ale zrobiło mu się jakoś tak ciepło i przyjemnie... zwłaszcza, że ubranie samo w sobie idealnie do niej pasowało, było ładne no i... co tu dużo ukrywać, mimo swojej skromności i raczej grzecznego wyglądu, dość kuse. – Ten sweter nie wygląda na wystarczająco ciepły... – powiedział po chwili zastanowienia, bo nie dosłyszał wcześniej jej szeptu. Gdyby dotarły do niego jej słowa, dawno już poczyniłby w tym kierunku odpowiednie kroki. Teraz jednak dał się rozproszyć barwnej atmosferze festiwalu, na moment zapominając o tym, że Pandorze może być chłodno. Nie ma się jednak co na niego obrażać – w tym momencie, odciągany kolejnymi bodźcami, gotów był zapomnieć o całym otaczającym go świecie. Z aparatem w ręku zachowywał się inaczej. Dopiero kiedy utrwalił chłopaka na kliszy (jego i kilka innych osób), był wstanie wrócić do Pandy i myślami, i ciałem. Przewiesił aparat przez szyję i bez zastanowienia zdjął z siebie kurtkę, zarzucając ją na jej ramiona w taki sposób, że bez mała ją przy tym przytulił. Z bliska widział wyraźnie piegi na jej policzkach i czuł jej delikatny dziewczęcy zapach, a wobec tych bodźców, musiał włożyć całkiem sporo wysiłku w to, by ostatecznie się od niej odsunąć. – Nie chcę żebyś zmarzła – powiedział dość cicho, będąc jeszcze blisko. W brzuchu szalało mu stado motyli i próbował tłumaczyć to sobie tym, że bardzo chciały dotrzeć na koncert na czas. – Jeśli ich nie znajdziemy, to trudno. Już mam wspaniałe towarzystwo. Chodźmy. Teraz grają Łzy Feniksa, niby na małej scenie, ale podobno warto. Krótkim spojrzeniem upewnił się, że zgadza się, by wybrali tę właśnie scenę, po czym bez ostrzeżenia chwycił ją za dłoń, splatając ze sobą ich palce. Nie chciał jej zgubić, a tak było przecież łatwiej przepychać się przez niemały tłum. Nie zamierzał brnąć daleko, tym bardziej, że w dużym ścisku i tak nie mógłby robić zdjęć, ale nawet na brzegu trzeba to było zrobić dość taktycznie. W końcu udało mu się znaleźć odrobinę wolnej przestrzeni. – Mówi się, że ich muzyka leczy duszę jak łzy feniksa. Nie przesadzałbym, ale... są dobzi – mówiąc to, nachylił się do ucha dziewczyny, by ta na pewno go usłyszała. Po chwili okazało się, że są lepiej niż dobzi... właściwie dawno nie był na tak dobrym koncercie! Niemal od razu zaczął ruszać się w rytm muzyki, potem podśpiewywać refren, aby w końcu zacząć śpiewać na całego, nawet jeśli śpiew był jego najmniej ulubioną formą artystycznej ekspresji, a teksty w dużej części pozostawały dla niego niewiadomą. Choć bardziej wył niż śpiewał, bawił się świetnie.
Sena: Mała – Łzy Feniksa
Pandora J. Doux
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 161
C. szczególne : Piegi, wyraźne kości policzkowe, błędy językowe i silny akcent
Przyglądała się jego pracy z lekkim uśmiechem, podziwiając jego zaangażowanie i pasję, a także uczucie włożone w każde zdjęcie. Chciałaby wiedzieć co przeżywa podczas takiego uchwycenia ulotnego momentu i jak się czuje, gdy nie uda mu się uchwycić danej chwili. Czy to świadomość, jak delikatne i przemijające są dane sytuacje, popycha go do (jak na standardy Pandy bardzo szybkich!) działań? Ona sama nie radziła sobie tak dobrze z tą sytuacją, jak radził sobie Eli. Uświadomienie sobie, że chłopak patrzy na nią jak na kobietę i zrozumienie co się z tym wiąże, wywoływało w niej zawstydzenie i nieprzerwane wypieki na policzkach. Wszystkie jego gesty wydawały jej się bardzo krępujące, a jednocześnie nie potrafiła i nie chciała z nich zrezygnować, czując jak co chwila uderza w nią nowa dawka endorfin. Gdy zarzucił jej na ramiona kurtkę, od razu spuściła wzrok, czując nieco przytłaczającą bliskość chłopaka, jednak gdy tylko zaczął się odsuwać, złapała jego spojrzenie, jakby chcąc mu dać do zrozumienia, żeby zostali tak jeszcze przez chwilę. Nie odezwała się jednak, a on nie uchwycił tego pragnienia w jej oczach. - Teraz to Ty zmażnierz - odpowiedziała szybko, nie potrafiąc ukryć rozbawienia (czy radości?), chociaż starała się zamaskować to zmarszczonymi brwiami. Nigdy nie rozumiała tej matematyki. Zamiany jednej zmarzniętej osoby na drugą. A jednak w obliczu zastosowania tego wzoru w prawdziwym życiu, nie potrafiła po prostu odmówić. Tak samo nastawiała się, że na koncercie, przez tłum, będą trzymali się za rękę, jednak wyobrażała sobie, że Eli złapie ją za nadgarstek, nie śmiąc wyobrażać sobie tego, co właśnie stało się tak naturalnie i z ich splecionych dłoni zdała sobie sprawę dopiero w połowie drogi. Gdy to do niej dotarło, na krótką chwilę ścisnęła go nieco mocniej, jakby chciała sprawdzić czy to naprawdę jego dłoń. Wolną dłonią przyciskała torebkę do ciała, nie chcąc jej zgubić w tłumie. Ilość osób w gruncie rzeczy jej nie przeszkadzała. Nie krępowało ją bycie tak blisko innych ludzi, ani nawet to, że często ocierali się o nią z mniejszej lub większej konieczności. Tuż przed tym, gdy udało im się znaleźć nieco wolnego miejsca, poczuła jak traci równowagę i poślizguje się na jakimś twardym przedmiocie. Złapała się jednak ramienia Elio, co pozwoliło jej się nie przewrócić. Uśmiechnęła się do niego przepraszająco, po czym pochyliłą się, aby podnieść nieco wbity w ziemię przedmiot. Wyglądało jej to na jakąś małą latarkę i założyła, że pewnie się zepsuła i dlatego ktoś ją porzucił w ferworze zabawy. Nie myśląc o tym za wiele, włożyła ją do swojej torebki, żeby później sprawdzić czy do czegokolwiek się nadaje. Przynajmniej nie ściągnie już więcej ofiar. Nie puszczała dłoni Elijaha, czując przyjemne łaskotanie w żołądku, gdy ten zbliżył usta do jej ucha. Nie potrafiła znaleźć słów, które byłyby odpowiednie, żeby wypowiedzieć je w takiej chwili, na szczęście chłopak wydawał się tym nie przejmować, oczarowany muzyką na koncercie. W muzyce na żywo zawsze było coś magicznego. Jakbyśmy odbierali ją nie tylko uszami, a całym ciałem i duszą. Poddała się całkowicie tej chwili, przymykając oczy i bująjąc się w rytmie dyktowanym ruchom Krukona. Słysząc jego wycie śpiew, bardzo chciała do niego dołączyć, jednak nie potrafiła wyłapać ani jednego słowa, więc tylko nieśmiało nuciła melodię.
realizacja kostki z poprzedniego posta: 1 Scena: Mała - Łzy Feniksa
Ona do muzyki miała dość swobodne podejście. Była chętna na posłuchanie ulubionych zespołów Charliego, ale stanie pod główną sceną i tańczenie do popularnych piosenek też by jej całkowicie odpowiadało. Generalnie, nie była w tej kwestii wybredna i doceniała wydarzenie samo w sobie, nie ważne jakich koncertów przyszło jej słuchać. No, może wolałaby przy tym nie ogłuchnąć, co jednak szło jej póki co średnio, ale w końcu festiwal muzyczny rządził się swoimi prawami. Kiedy uparł się się, żeby płacić za nią, przewróciła tylko oczami, ale nie protestowała. W tej kwestii było jej na ogół wszystko jedno, nie czuła potrzeby, żeby facet za nią płacił, ale skoro chciał, to nie było sensu się wzbraniać. Jemu za to się dziwiła, zwłaszcza, że to był całkowicie przyjacielski wypad.. Po co więc było się w to bawić? - Mi też jest żal. W grudniu, jak już urodzę, idziemy się napić – stwierdziła. Cóż za odpowiedzialne plany przyszłej matki. Koncert był w porządku, gdyby nie przyprawił jej o ból głowy, byłaby całkiem zadowolona. Chłopakowi jednak chyba niespecjalnie odpowiadały te klimaty, więc była gotowa zmienić z nim zaraz scenę. Jej i tak było wszystko jedno, a gorszego bólu nie spodziewała się nawet na tej rockowej. - Zabierzesz mnie stąd? - spojrzała na niego, z lekkim błyskiem w oku. - Wiesz, ja zawsze chętnie. Do mnie, do ciebie? - podsunęła, domyślając się, że raczej nie to miał na myśli. Pod tym względem był dość dziwny i nie potrafiła go zrozumieć, za to bardzo chętnie prowokowała i zaczynała temat. Faktycznie trochę jej się nudziło, więc była gotowa zmienić otoczenie. Może tam mieli grać lepsze koncerty. - No dobra, chodź, chodź na tę twoją scenę. Tylko oby grali tam coś sensownego. Może to kwestia przebywania tu na trzeźwo? Widocznie alkohol działa jakoś wyciszająco, czy coś – stwierdziła, wciąż czując przeszywający ból. Nie zamierzała się nim jednak za bardzo przejmować i ruszyła razem z nim w nowe miejsce.
Charlie O. Rowle
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 188cm
C. szczególne : łobuzerski, i rozbrajający uśmiech. nadmiar energii, pali
Wiedział, że o jej elastycznych uszach i był pełen podziwu, jak mogła znosić te disco kawałki lub usypiające ballady, których teksty opierały się na nieszczęśliwej miłości. Gdy się poznali, a on brzydko ocenił ją po pierwszy wrażeniu, to miał pewność, że jest dziką fanką rocka czy metalu. Miała w sobie pazur, jej uroda też była niezwykle wyrazista i zapadająca w pamięć. O tak, Heaven Dear cholernie mu się kiedyś podobała, ale niestety został brutalnie zgaszony, wrzucony do worka przyjaciół, którzy okazjonalnie spędzają razem wieczór. Uśmiechnął się pod nosem do swoich myśli i jej wyrazu twarzy podczas wywracania teatralnie oczyma, po czym zrobił kilka łyków piwa, przytakując. Brzuch trochę ograniczał jej życie towarzyskie i drobne używki, jednak wyglądała na zadowoloną i pogodzoną z faktem dziecka. Mogły to też być pozory, nie chciał wnikać. To była jej sprawa, bardzo intymna zresztą. - Zdecydowanie. Dojdziesz do siebie, to zabieram Cię na dziką noc. Załatwię każdy trunek, jaki sobie wymyślisz. Zapewnił ją uroczyście, zupełnie jakby składał jakąś przysięgę. Dobra zabawa zawsze była w cenie, nie umiał jej odmówić. To pewnie przez pokłady energii, bo Charlie nie potrafił usiedzieć w miejscu. Szkoda było mu życia na patrzenie w sufit, chociaż nigdy nie wzgardził dobrą drzemką. Patrzył w stronę sceny z dezaprobatą. Nic nie miał do tęczowego ruchu, ale ta artystka była ponad jego siły. Nic więc dziwnego, że ostatecznie całkiem skupił się na ochronie ślizgonki, a gdy wspomniała o tym, żeby ją zabrać — poczuł ulgę. Jego uszy też. Uniósł na chwilę brwi, wyraźnie poruszony, nieco rozbawiony jej propozycją. Przysunął się do niej tak, że opierała się o niego plecami i nachylił się, mówiąc prosto do ucha. - Jestem ciekawszy Twojego pokoju, bo swojego nie sprzątnąłem. Jednak najpierw Łzy - chociaż na chwilę moja Droga. Wtedy też stanął od niej na lewo, puszczając jej oczko i łapiąc znów za rękę, zaczął przeciskać się przez tłum bez pośpiechu, trzymając ją blisko. Naprawdę nie chciał, żeby coś się jej stało, a ludzie o dziwo do Silvii tańczyli do jej muzyki. Na szczęście szybko znaleźli się na centralnym placyku ze straganami, gdzie przysiedli na chwilę odpocząć i uzupełnić zapasy picia. Charlie nie mógł znieść jej cierpienia, więc obleciał wszystkie punkty z piwem, dostając w końcu bezalkoholowe, a sobie biorąc dla odmiany jasne, intensywnie chmielowe z jakieś lokalnej firmy. Wrócił do czekającej Haven, wręczając jej butelkę. - Jestem pewien, że na rockowej scenie będą lepsze doznania niż od kolorowej królowa, ale nie wiem, czy będzie ciszej. Na pewno dasz radę? - rzucił, drapiąc się po głowie, a potem otwierając kolejną butelkę piwa. Na szczęście był dużym chłopcem i wiele takich piw było trzeba, żeby zwalić go z nóg. - Nie martw się, jak będziesz miała dość, to pójdziemy sobie. Mówiąc to, wyciągnął do niej dłoń. Gdy była gotowa, ruszyli w stronę mniejszej ze scen. Ludzi było sporo, jednak Rowle doskonale sprawdzał się w roli taranu czy ochroniarza. Z każdym kolejnym krokiem znajoma muzyka stawała się głośniejsza, wywołując błysk w zielonych oczach i zadowolony uśmiech. O tak, nie mógł się doczekać. Obrócił głowę, zerkając na ślizgonkę za sobą. - Jak blisko chcesz iść? Rzucił jeszcze, nucąc znajomą piosenkę pod nosem. Nie dość, że pełen energii to jeszcze dało się z niego czytać niczym z książki, bo cieszył się z tego festiwalu jak dzieciak.
Słońce zaszło, a z każdym kolejnym koncertem emocje wokół obu scen wzrastały. W pewnym momencie ładunek energetyczny wzrósł na tyle mocno, że na polach nagle nasiliły się zaburzenia magii. Na całe szczęście w tym roku Ministerstwo przygotowało się zdecydowanie lepiej i w krótkim czasie udało się opanować sytuację, nie dopuszczając do utworzenia się Obskurusa, ani żadnego innego niebezpieczeństwa.
Aby wziąć udział w tym etapie, należy wybrać koncert i rzucić literą - niezależnie od wybranego koncertu jest to jeden rzut i dotyczy on zdarzeń, które Cię spotkały podczas koncertu
NASTĘPNY ETAP: 31.10.2019, godziny wieczorne
Duża scena - Lilou Smiley
W ostatnim czasie świat czarodziejskiego showbiznesu obiegła wieść o rozstaniu Lilou z jej wieloletnim partnerem (a od roku mężem) Kiamem Tillsworthem. Wiadomość ta zbiegła się z premierą nowej płyty artystki, które ze względów wizerunkowych wywołała sporo kontrowersji - choć Lilou nie wróciła do twórczości z czasów Nicole Mintay, to trzeba przyznać, że jej ostatnie wydanie to bardzo odważny manifest dotykający kontrowersyjnych tematów, co objawiło się także na scenie koncertowej. Odważne dekoracje i iluminacje, skąpe stroje piosenkarki oraz jej zespołu oraz układy choreograficzne balansujące na granicy dobrego smaku wśród jednych wywołały zdziwienie i rozczarowanie, a wśród innych pozytywne przyjęcie. Można było wręcz spotkać się z opiniami, że Lilou to nowa królowa popu.
Scena rockowa - Czysta Krew
Bez wątpienia koncert duetu Czysta Krew cieszył się wielką popularnością i nie ma się czemu dziwić. Artyści zachwycili nie tylko swoim nowatorskim podejściem do tradycyjnego rocka garażowego, ale także wspaniałymi efektami pirotechnicznymi, które mogły zachwycić nawet osoby zupełnie nie gustujące w tym typie muzyki. Cały występ bez wątpienia zapadł w pamięć pod względem artystycznym, niemniej dużą uwagę przykuło także przemówienie wykonawców dotyczące równości czarodziejów i mugoli - choć duża część tłumu zareagowała entuzjastycznie, to w niektórych kręgach wywołało ono dość spore niepokoje.
Mała scena - Void
Rok wcześniej Void wystąpiła jako gość na koncercie Druzgotka - swojego przyjaciela i w gruncie rzeczy artysty, które zawdzięcza całą swoją karierę. Dla tej młodej artystki samodzielny występ na scenie festiwalowej był bez wątpienia wielkim wyróżnieniem. Choć Vivien gra raczej popową muzykę to względu na spokojny, wręcz lekko melancholijny klimat jej płyty organizatorzy zdecydowali się przekierowywać jej występ na małą scenę. Nie znaczy to jednak, ze nie był on godny uwagi - kameralna atmosfera i pełna uczuć muzyka mogły wprawić każdą artystyczna duszę w przyjemny nastrój. Dopełnieniem całości występu Dearówny stał się gościnny występ wielkiej gwiazdy popu Amortentii West, która wykonała wraz z Void ich wspólny, premierowy kawałek.
Kostki
A - nawet nie zauważasz, gdy z kilkoma innymi osobami zostajecie wciągnięci na scenę i przez chwilę śpiewacie wraz z wykonawcą. Może jest to dla Ciebie krepujące, a może czujesz się jak ryba w wodzie - bez wątpienia jest to niezapomniane przeżycie! B - dobrą zabawę psuje Ci dwóch gości, którzy nieopodal Twojego miejsca kłócą się o czystość krwi. Niestety, aby dobrze słyszeć musisz się trochę przesunąć, zaś ta sprzeczka z jakiegoś powodu zostaje Ci w pamięci na dłużej trochę psując Ci resztę koncertu. C - W rozgardiaszu podczas koncertu bardzo łatwo stracić rezon. Nawet nie zauważasz jak jakiś złodziejaszek dobiera Ci się do kieszeni i okrada Cię z 20 galeonów - odnotuj stratę w odpowiednim temacie! D - czekając na koncert słyszysz, że dwoje czarodziejów dyskutuje na temat dziedziny w której jesteś specjalistą i popełnia w tej kwestii ewidentny błąd. Mimowolnie wcinasz się w rozmowę i prostujesz ich błąd. Zyskujesz 1 punkt do dowolnej umiejętności - upomnij się o niego w odpowiednim temacie! E - świetnie się bawisz, aż do momentu kiedy podczas koncertu dostrzegasz coś co odrobinę Cię dekoncentruje. Zagapiasz się i przypadkiem potykasz zaliczając bardzo spektakularną glebę. Nic Ci nie jest, ale spotkanie z brudną ziemią nie należało do najprzyjemniejszych. F - czekając na rozpoczęcie koncertu dostrzegasz dziwny błysk na trawie. Pochylasz się i podnosisz monety o wartości 25 galeonów. Odnotuj zysk w odpowiednim temacie. G - podczas słuchania piosenki, która wykorzystuje nawiązanie do ruchów planet niespodziewanie przypominasz sobie jedną ze szkolnych lekcji astronomii. Rozpamiętujesz to jeszcze przez dłuższą chwilą i tym sam zyskujesz 1 punkt z tej dziedziny. Upomnij się o niego w odpowiednim temacie! H - jakiś dziwnie wyglądający typ podchodzi do Ciebie natrętnie wypytując o Twoje zdanie na temat Ustawy Tajności. Po dłuższej chwili robi się w swoich pytaniach coraz bardziej natrętny, żeby nie powiedzieć że wręcz agresywny. Lepiej będzie jak dasz nogę, zanim zepsuje Ci cały koncert. I - mimo dobrej muzyki i całkiem niezłej zabawy zaczynasz czuć dziwny niepokój, który zdecydowanie psuje Ci humor. J - bawisz się znakomicie! Niezależnie czy jesteś fanem tego wykonawcy czy trafiłeś tu przypadkiem to już po kilku minutach mimowolnie zaczynasz podśpiewywać. Wychodzi Ci to lepiej lub gorzej, ale mimo wszystko otrzymujesz 1 punkt z działalności artystycznej. Upomnij się o punkt w odpowiednim temacie.
Kostki dla uczniów
Przypominamy, że uczniowie na każdym etapie obowiązkowo rzucają kostką na wykrycie - więcej szczegółów w poście startowym! 1 - nagle dostrzegasz, że zmierza ku Tobie dwóch magimilicjantów. Udaje Ci się w miarę szybko ich dostrzec, dzięki czemu jesteś w stanie dość szybko przed nim uciec lub się ukryć - tym razem Ci się upiekło! Bądź ostrożny jeśli chcesz dotrwać do końca zabawy. 2 - niestety nawet przyjaźni Ci ludzie mogą przypadkiem Cię wydać! Jeden z Twoich starszych kolegów zaczepia Cię, zdecydowanie zbyt głośno zadając Ci pytanie jak udało Ci się dostać na teren festiwalu. Rzuć kostką ponownie: jeśli wypadła nieparzysta - nikt tego nie słyszał, możesz dalej uczestniczyć w zabawie; jeśli wypadła nieparzysta - niestety stojący nieopodal magimilicjant usłyszał Waszą rozmowę. Zostajesz odstawiony przez niego do szkoły - szykuj się na surową karę! 3,5 - koncert mija Ci bez komplikacji! Nie dość, że nie spotykasz nikogo kto mógłby Cię pogrążyć to jeszcze żaden z patroli magimilicji nie jest Tobą zainteresowany. Pozostaje mieć nadzieję, że dalej też pójdzie tak gładko! 4 - bez wątpienia nie spodziewałeś się, ze na festiwalu możesz spotkać kogoś z grona nauczycielskiego we własnej osobie, a na dodatek nauczyciela, którego tak bardzo nie lubisz! No cóż, zostaniesz oddelegowany do szkoły, gdzie czeka na Ciebie szlaban, ale przynajmniej udało Ci się wyciągnąć coś z festiwalu! 6 - w Twoją stronę nadciąga dwóch magimilicjantów. Niestety jest za późno, żeby gdzieś się zaszyć, więc musisz poddać się kontroli. Magimilicjancji zdecydowali się skontrolować Twoją różdżkę, w wyniku czego poznają Twoją tożsamość i orientują się, ze definitywnie nie powinno Cię tu być. Zostajesz odstawiony przez magimilicję pod samą szkołę - szykuj się na surową karę!
______________________
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Pewnie zostałaby na małej scenie, gdyby nie fakt, że dostrzegli ją funkcjonariusze magimilicji. Aspirant Potoczek i sierżant Strumyk na szczęście nie mieli tak dobrej kondycji, co wzroku, zatem udało jej się zbiec po morderczej próbie przebicia się przez tłum zebrany pod małą sceną i wtopienia w ten znajdujący się na scenie rockowej. Co ciekawe, na miejscu, jej uwagę bardziej przykuło nocne niebo niż koncert, co w tym hałasie było podwójnie abstrakcyjnym wydarzeniem. Na scenie grała Czysta Krew. Nazwa zespołu była jednocześnie chwytliwa, kontrowersyjna i w specyficznym stopniu trafna. W końcu niby grali czarodzieje z rodzin od dawien dawna magicznych, ale ich przykładanie wagi do czystokrwistego dziedzictwa było żadne, co jasno podsumowali swoim przemówieniem. To, co sobą reprezentowali było... poprawne politycznie. Trudno było o dalsze wnioski, bo Moe takie deklaracje z góry uznawała za dosyć puste i wyświechtane. Wielkie dopisywanie idei do magicznej krwi, potem zastąpione hasłami, że krew wcale nie miała znaczenia. Czarodzieje naprawdę mieli mało własnych problemów, skoro z taką pasją wczuwali się w to, czy ktoś był potomkiem magów, czy też nie. Ale najwidoczniej rasizmu nie dało się usunąć z ludzkiej świadomości, jakiej formy nie miałby on przyjąć. Co to ja o tych gwiazdach? Niezależnie od pogody na zewnątrz, która chyba była po prostu wietrzna, pod festiwalową kopułą było świetnie. Davies śmiało mogła obserwować kilka z widocznych konstelacji, odrywając się myślami od treści przekazywanych przez artystów, ale i od zagrożenia w postaci szukających jej magimilicjantów. Wolałaby jednak, aby z zamyślenia nie wyrwał jej nagle ktoś z ochrony, więc po chwili wróciła jej czujność.
Naprawdę długo czekałam na tej dzień - chociaż każdy występ sprawiał mi niemałą przyjemność to w gruncie rzeczy jeszcze nigdy nie miałam szansy na samodzielny występ przed takim tłumem. Moje koncerty cieszyły się dużą popularnością, w większości przypadków były jednak bardzo kameralne. Oczywiście odrobinę obawiałam się jak mi pójdzie, ale mimo to byłam niezmiernie zadowolona z tego, że będę miała tak liczna widownię. Choć moja popularność z dnia na dzień rosła, zaś płyty wyprzedawały się w zatrważającym tempie, to nie czułam się z tym niekomfortowo, a wszelkie niedogodności związane z ciężką pracą w studio oraz rozpoznawalności były równoważone przez piękne chwile spędzone na scenie. Siedząc za kulisami przypominałam sobie chwile z poprzednich festiwali - zeszłoroczny duet z Arthurem i ten nieszczęsny festiwal sprzed dwóch lat, kiedy stałam po drugiej stronie sceny, krocząc u boku Rayenara - absolutnie zakochana i zupełnie nieświadoma tego wszystkiego co miało mnie czekać, od tragedii festiwalowej, przez feralne odrzucone zaręczyny na hogwarckiej plaży, aż po aranżację tej całej szopki z Cassianem, za którą dziś byłam wdzięczna rodzicom. Nie mogłam uwierzyć jak wiele się zmieniło... Za kulisami stałam pełna lęku - wizażystka poprawiała mi makijaż, dziewczyna od kostiumów zaszywała rozerwany szew na dole spódnicy, a ja stałam trzęsąc się ze stresu i żałując, że Cass nie mógł być tu ze mną. Nawet wsparcie Amortentii (wciąż nie mogłam uwierzyć, ze moja dawna idolka nagrała ze mną piosenkę) na niewiele się zdało. Dopiero gdy weszłam na scenę, oślepiona światłami i krzykiem widowni, poczułam ulgę. Zasiadłam do pianina i bez cienia wahania robiłam to co umiałam najlepiej, w każdym kolejnym utworze stopniując napięcie - jedne piosenki mogły doprowadzić fanów do łez, inny wywołać w nich niesłabnącą wesołość. Komunikowałam się z widownią, angażowałam widzów, chcąc dać im od siebie wszystko co najlepsze. I wierzyłam, ze się udało, bo to był naprawdę świetny koncert. W momencie kulminacyjnym, kiedy wystąpiłyśmy razem z Amortentią z trudem powstrzymałam łzy - to było niesamowite doświadczenie. Mimo wszystko występ był dla mnie wykańczający - gdy wszystko dobiegło końca to po prostu poprosiłam obsługę o odstawienie mnie do domu. Wprawdzie chciałam jeszcze zostać na koncercie Roya, ale świdrujący ból głowy dał mi się we znaki tak bardzo, że zdecydowałam się wrócić do domu.
(nie rzucam, bo występuję)
/zt
Gunnar Ragnarsson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : blizna z pazurów wzdłuż kręgosłupa do połowy pleców; na ramionach tatuaże run nordyckich wpisanych w islandzką, mistyczną symbolikę i zarys skalnych grani
Jedno szczególnie stwierdzenie skupiło jego uwagę. Spoglądał na nią z boku, ponownie nurkując dłońmi w kieszeniach spodni, co pomagało mu nabrać do niej i do sytuacji trochę dystansu. Skoro w oczywisty sposób, uroda krukonki rozpraszała jego koncentrację, ten gest pomagał mu zbalansować jego szanse. Starał się nie ulegać swoim popędom, bo chociaż wiele osób uważało go za tego, który kierował się w życiu tylko zwierzęcymi potrzebami, w istocie, za podobnymi zachowaniami maskował wręcz odwrotne stanowisko. Ściągnął nieznacznie łopatki, w zastanowieniu spoglądając przed siebie, kiedy spytał: — Więc uważasz mnie za atrakcyjnego? Nie patrzył na nią, żeby nie odniosła wrażenia, że używa jej słów przeciwko niej, chociaż dokładnie to właśnie robił. Uśmiechnął się kątem ust, trochę cynicznie, a trochę szczerze, odsuwając się od straganu. Cassius miał rację. Feministka. Tylko feministka pytałaby co mial na myśli poprzez sformulowanie: “kobiece”. Tak po prawdzie, nie zastanawiał się nad tym tak głęboko, jak ona, ale kiedy już o to spytała, pochylił się w przód, do jej ucha, mówiąc to, co dokładnie myślał, kiedy określił je jako odpowiedniejsze dla kobiet: — Działają na facetów. I prostując plecy, musiał jeszcze dodać sprecyzowanie co do swoich słów: — Lepiej niż cuchnące Voldki, w każdym razie. Nie miał pojęcia, jak często mogli się jeszcze nie zrozumieć w tej krótkiej rozmowie. Tym razem to ona się na niego gniewała. Patrząc na nią z boku, słyszał to niegroźne jeszcze, oburzenie w jej tonie i widział wstępujące na twarz rumieńce. Więc sam już nie wiedział, czy była zła, czy udawała złą i czy powinien baczyć na następne słowa, czy potraktować jej postawę jako komplement i zachowywać się tak dalej. Cokolwiek właśnie zrobił i cokolwiek wywołało w niej takie reakcje. — Ja, co? — nie bardzo zrozumiał – ja cię tam odprowadzę. Mógł przyznawać się przed Diną, że Łzy Feniksa nie raniły jego uszu, a nawet ich brzmienia, pomijając ckliwe teksty, były bliskie jego gustowi muzycznemu. Przed Melusine wzruszył jednak ramionami i skierował się razem z nią w danym kierunku. Zatrzymali się dopiero, kiedy dziewczyna wyciągnęła papierosy. Obserwował ją, jak otwiera paczkę. Bez szczególnej zręczności, jakby robiła to pierwszy raz, bo ręce błądziły po pudełeczku bardzo chaotycznie, w ten sam sposób uchyliła wieczko, siegając śmiało po papierosa. Przynajmniej w tym jednym ruchu zdecydowanie. Dopóki nie zatrzymała go przed sobą, patrząc na niego, jakby znała kilka sposóbów palenia fajek. Wzrok Gunnara uciekł wtedy nie do filtra, który powinna chwycić między wargi, a właśnie do nich. Zawiesił na nich spojrzenie, badając obrys jej ust. Nie mogła go jednak za to winić. Były jednym z wielu jej atutów. Jak oczy, do których wrócił i włosy, które tak skrupulatnie chowała. Najwyraźniej jednak palenie nie było jedną z jej mocnych stron. Odebrał od niej papierosa, śmiejąc się w duchu, bo to, że zdążył już w myślach zniekształcić jej wcześniej idealny obraz, obdarować ją dezaprobatą za palenie, chociaż wyraźnie, robila to pierwszy raz. Było to dowodem na to, jak jeszcze niewiele się znali. Bez oporów odebrał od niej jej własność, przyciskając filtr do ust. Zaciągając się nim szybko, znacznie głębiej niż ona, chyba zdradził, że nie był jego pierwszy papieros. Mimo, że nie był też nałogowym palaczem, tak teraz mógł wyglądać. Wypuszczając spomiędzy warg cały folwark zwierzęcy. — Jak coś już robisz, rób to dobrze. Spójrz. Zaciągnął się jeszcze raz, na tyle porządnie, że rysy na twarzy stały się jeszcze wydatniejsze, kiedy ściągnął policzki, pociągając dym do płuc. A niewiele później wypuścił go wraz z ulatującymi, rozpływającymi się w chmurze krukami. — Spróbuj — pochylił się nad nią zbliżając papierosa do jej ust, odwracając go filtrem w jej stronę. — Nie rób tego za wolno i za płytko. Dym drażni najbardziej gardło i krtań. Nie płuca. Ponad jej ramieniem zerknął na małą scenę, która z jakiegoś powodu nieco opustoszała. Zaraz pojawiła się nowa fala ludzi, ale najwyraźniej najwięksi fani Łez Feniksa opuszczali teren. Gunnar zmarszczył brwi. — Przegapiliśmy koncert. Jeszcze chwilę temu słyszal kilka ballad, z oddali, przytłumionych, ale nawet z daleka dochodziły go nawiązania do gwiazd i astronomii, a teraz… był ciekawy, czy ten, kto pojawił się na scenie mógł go zainteresować? Zerknął na Melusinę, na razie uwalniajac ją od koniecznosci palenia i sam pociągnął kolejny raz z filtra, wsadzając papierosa między wargi, kiedy ruszył z nią pod scenę i tam, dostrzegając Vivien Dear na scenie, stracił zainteresowanie. Dlatego oparł się o jedną z kolumienek w połowie terenu dla widzów i poświecił całą uwagę swojej towarzyszce. — Jak daleko posuniesz się w sprawdzaniu rzeczy, których jeszcze nigdy nie robiłaś? — zgadywał, że właśnie to teraz starała się zrobić.
Nie miał żadnego planu na ten wieczór, toteż kiedy tylko zakończył się koncert Silvii, zerknął ukradkiem na rozpiskę, starając się wybrać kolejnego artystę, którego chciałby usłyszeć. Stwierdził, że warto będzie zobaczyć w akcji uczennicę uczęszczającą do Hogwartu, więc ostatecznie popędził w kierunku małej sceny, po drodze częstując się od jednego z kolegów pędzącego na Czystą Krew cytrynową landrynką. Niełatwo było znaleźć miejsce, które dawałoby dobry widok na scenę, więc musiał się trochę poprzeciskać łokciami, żeby wreszcie przystanąć niedaleko straganów. Dość daleko, ale przynajmniej nie stanął przed nim nikt wysoki, kto kompletnie zasłaniałby mu cały koncert. Myślał, że będzie się dobrze bawił, ale niestety los postanowił mu dopiec. Tuż obok niego dwóch czarodziejów zaczęło wykłócać się o czystość krwi, przez co w ogóle nie słyszał śpiewu panny Dear. Ta dyskusja doprowadzała go do szewskiej pasji, bo sam uważał, że pochodzenie nie miało żadnego znaczenia i chociaż zwykle był pokojowo nastawionym chłopakiem, tak tym razem miał ochotę zdzielić kogoś w nos. Oczywiście myśli w jego przypadku zupełnie nie szły w parze z czynami – obawiałby się raczej o swoje zdrowie, a i nie chciał zakończyć festiwalu na oddziale w szpitalu św. Munga. Odsunął się więc na tyle, by głośne rozmowy nie przeszkadzały mu w odbiorze koncertu, ale nie oszukujmy się, ta cała sytuacja i tak zdołała zepsuć mu humor. Nadal słuchał śpiewu Vivien, ale stracił nawet ochotę na dołączenie do zabawy czy wesołe podrygiwanie w rytm muzyki. Cały czas przypominał sobie o słowach wypowiedzianych przez tych gości w kłótni, a przez to w ogóle nie mógł się skoncentrować na tym, co ważne. Był wściekły, ale miał nadzieję, że to uczucie w końcu minie, a on zapomni o ludziach, którzy przyszli tutaj chyba tylko po to, żeby zepsuć innym zabawę.
Litera: B Położenie: mała scena
Ostatnio zmieniony przez Jonas Rosenberg dnia Nie Paź 27 2019, 19:09, w całości zmieniany 1 raz
Matthew C. Gallagher
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : zawadiacki uśmiech, podczas którego jego prawa brew zawsze unosi się nieco wyżej niż lewa; dołeczki w policzkach
To, że miał więcej za uszami było raczej oczywiste, nawet jeśli przez ostatni rok starał się wznieść na wyżyny uprzejmości, grzeczności i pilności. Nie żałował jednak, bo przynajmniej było co opowiadać i z czego się pośmiać, chociaż zdawał sobie sprawę z tego, że w niektórych kwestiach przesadzał. Czyżby zaczynał dorośleć? - W porządku, upominaj się jak coś. – Nie zamierzał usilnie jej błagać, bo wiedział, że wówczas byłaby to raczej niedźwiedzia przysługa. Poza tym koncert Silvii faktycznie nie należał do najlepszych. Sam mógł to przyznać, bo rzeczywistość raczej nijak się miała do jego wcześniejszych oczekiwań. – No, dawaj łyka. Kupię następne, jak będziemy przechodzić gdzieś obok straganów. Może znajdziemy to, które Ci tak smakowało rok temu. – Sam miał ochotę zapytać o to piwo, ale wyglądało na to, że pani prefekt go wyprzedziła. Nie przepadał co prawda za ciemnym, ale jego wargi tak uschły, że akurat w tych okolicznościach smak miał dla niego najmniejsze znaczenie. - To może idźmy na Vivi, a w połowie koncertu zmyjemy się na Czystą Krew? – Stwierdził, że będzie to najlepsze, kompromisowe rozwiązanie. Szczególnie, że sam chciał zaliczyć oba koncerty i już przed festiwalem psioczył na ten rozkład. Czy akurat te dwa musiały zbiec się w czasie? Z powodu bólu głowy średnio ogarniał rzeczywistość i z niemałym opóźnieniem zauważył zmianę w wyglądzie swojej przyjaciółki. Przez dłuższą chwilę przyglądał się jej pod różnym kątem, bo trudno było mu uwierzyć w to, co widział. Nie kojarzył, żeby panna Lanceley odziedziczyła po kimś z rodziny metamorfomagiczny talent. Niby na festiwalu można było zakupić watę cukrową, po której zmieniał się kolor włosów, czy coś takiego, ale też nie widział, żeby Ślizgonka ją jadła. A może kupiła ją wcześniej, tylko efekt ujawnił się dopiero teraz? Cóż, ona sama była chyba zaskoczona tym, co się wydarzyło. - Bardzo ładny z Ciebie fleming. – Pozwolił sobie zażartować, uśmiechając się przy tym od ucha do ucha. Zdał sobie sprawę z tego, że to jakaś dodatkowa atrakcja koncertu Silvii i chociaż wspierał ją w poglądach, tak prawdę mówiąc cieszył się, że jego nie dotknęła akurat ta fala różowości. Dziewczynie jeszcze takie włosy pasowały, ale on wyglądałby pewnie jak kompletny idiota. Przez tę krótką chwilę myślał, że poczuł się lepiej, ale kiedy usłyszał kolejne wrzaski wokalistki, znów złapał się za głowę. Kurwa mać. Nie wiedział dlaczego, ale nie mógł już dłużej jej słuchać. Ich obecność pod dużą sceną zdecydowanie nie należała do najszczęśliwszych, więc kiedy tylko ból nieco zelżał, złapał swą towarzyszkę za rękę i pociągnął przez tłum, torując obojgu drogę do panny Dear. Niełatwo było się przecisnąć pomiędzy ludźmi, ale był nieco wyższy i silniejszy od Nessy, więc wiedział, że to na nim spoczywa odpowiedzialność za bezpieczne wyprowadzenie ich pod małą scenę. Ból głowy minął, jak za pociągnięciem jakiegoś magicznego sznurka, więc wyglądało na to, że jego dolegliwości ściśle powiązane były z koncertem artystki promującej ruch LGBT. - Sorry. Nie mam pojęcia, co się stało. Ten koncert był jakiś dziwny. – Westchnął ciężko, obawiając się przy tym, że to uczucie pękającej czaszki jeszcze powróci. W końcu jego przypuszczenia niekoniecznie musiały być prawdziwe. – Jestem za tym, co mówiliśmy wcześniej. VOID, a w połowie koncertu śmigniemy jeszcze na Czystą Krew. – Potwierdził wcześniejszy plan, a zaraz po tym zapytał panny Lanceley, jakie piwo jej zamówić. Wziął dwa, a zaraz po tym ruszyli na koncert swojej przyjaciółki. Oczywiście i tym razem los się do niego nie uśmiechał. Kilka piosenek nawet udało im się przesłuchać we względnym spokoju, ale w końcu do jego uszu dobiegła żarliwa dyskusja dwóch facetów na temat czystości krwi. Goście totalnie zagłuszali mu pannę Dear, a ich argumenty były wyssane z palca. – Ja pierdolę. Słyszysz to? – Zapytał Nessy, ściskając dłoń w pięść. Miał zamiar wparować tam i walnąć któregoś w ryj, a jedynie myśl o tym, że pozostawiłby wówczas Ślizgonkę zupełnie samą powstrzymała go przed zrealizowaniem swojego planu. - Tego się nie da słuchać. Chodźmy stąd. – Znów złapał ją za rękę, bo mogło wydawać się śmieszne. Ganiali pomiędzy jedną a drugą sceną jak szaleni, a on czuł się jak kobieta, która ma okres. W końcu to jemu wcześnie coś się przydarzało lub nie pasowało. Ale ta rozmowa wyjątkowo go wkurwiła. Sam był półkrwi i nie uważał się wcale za gorszego. – Muszę posłuchać chociaż Czystej Krwi. Oni wbrew swojej nazwie mają gdzieś czyjeś pochodzenie. – Wytłumaczył jeszcze Nessie po drodze poglądy rocokowego duetu, a zaraz po tym przepchnął jakąś grupkę, znajdując dobre miejsce. Przy okazji uniósł swoją butelkę, pokazując dziewczynie gestem, by stuknęła się z nim szkłem. Miał nadzieję, że kilka łyków piwa uspokoi jego nerwy i że będzie mógł dalej cieszyć się festiwalem. Wszak jacyś idioci i tak popsuli mu już koncert Vivien.
Litera: B Położenie: Mała Scena -> Scena rockowa
Melusine O. Pennifold
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 169
C. szczególne : turban na głowie z magicznymi wzorami, piegi na twarzy, płynne ruchy, zwiewne ubrania;
Zdziwiona patrzę na Ciebie, słysząc Twoje pytanie, ale Ty oczywiście patrzysz się gdzieś w ścianę i nie wiem czy się ze mną droczysz, czy pytasz naprawdę. Na dodatek muszę chwilę pomyśleć i cofnąć się w czasie. Przypomnieć sobie co mówiłam i jak doszedłeś do tego wniosku. - Och, mówiłam bardziej ogólnie - wyjaśniam szczerą prawdę, ze wzruszeniem ramion, bez specjalnego zaangażowania. Zerkam na Twój cyniczny uśmieszek - Nie wiem czy czepiasz się moich słówek, żeby tylko się podrażnić, zawstydzić, czy naprawdę chcesz poznać moją opinię - stwierdzam (ponownie samą prawdę), widząc, że chcesz mnie wplątać w jakieś gierki słowne, łapanie za język, czy coś w tym stylu. - Jeśli tak naprawdę to ostatnie, to oczywiście, że jesteś przyjemny dla oka, nie musisz się już przejmować - mówię z uśmiechem i wyciągam dłoń, by pokrzepiająco poklepać Cię po ramieniu. Marszczę brwi, kiedy pochylasz się nade mną i tłumaczysz mi o co Ci chodziło w jakiś pokrętny sposób. - Tamte papierosy działają na facetów, tak mówiłeś wcześniej. Nie wprowadzaj mnie w błąd - mówię i macham ręką zdenerwowana lekko, jakbym odganiała się od natrętnej muchy. To był moment, w którym po chwili czuję się jawnie obrażana, złoszczę się, dziwię się, a potem w końcu kiwam głupio głową kiedy oznajmiasz, że mnie odprowadzisz. Kiedy dzielę się moją świetną historią, Ty jedynie patrzysz się na mnie z oczekiwaniem, kompletnie nie słuchając na tym co mówię, a jedynie skupiając się na moich ustach. Ale jestem zbyt zaoferowana moim rebelowskim zachowaniem, by zwrócić na to uwagę. Kiedy przestaję kaszleć, ty mi zabierasz papierosa i wygłaszasz przemądrzałe stwierdzenie, na które wybucham melodyjnym śmiechem. - Jak już coś robisz, rób to dobrze - powtarzam po Tobie, imitując Twój głos i poważny wyraz twarzy. Marszczę też groźnie brwi, coby przypominać Ciebie. Ale szybko z powrotem uśmiecham się szeroko i przenoszę spojrzenie na chmurę klimatycznych kruków, unoszących się między nami. Przyjmuję Twojego - mojego papierosa i próbuję zrobić to co Ty. Trochę się zaciągam, wypuszczam z ust wieloryba i kilka mniejszych ryb, kaszlę dwa razy, patrzę na filtr, na którym zostaje jeszcze odrobina mojej szminki czerwonej, jak turban. Nie jest to zbyt ekscytujące przeżycie. Mam wrażenie też, że Tobie znacznie bardziej pasuje ten papieros między ustami. Przez chwilę niespecjalnie to ukrywając przyglądam się Twoim ostrym rysom twarzy, dopóki nie zauważasz, że spóźniliśmy się na koncert. Niechętnie odwracam się w kierunku sceny. - O nie! - jęczę ze szczerym zawodem, przekazując Ci ponownie papierosa. Och, jak nie lubię jak coś nie idzie po mojej myśli. Na dodatek próbuję dojrzeć czy naprawdę jest koniec i wtedy jakiś buc z tłumu ewakuujących się ludzi potrąca mnie i ląduję na ziemi. - To nie jest mój dzień - mówię zirytowana, kiedy zbieram się z ziemi i wyjmuję różdżkę, by z mojego płaszczyka usunąć resztki brudu. - Musisz iść przede mną i przepychać wszystkich brutalnie siłą, jeśli chcemy dostać się bliżej sceny... Ale nie wiem czy warto - mówię nie widząc kto teraz będzie. Stajemy więc, ja również skupiam się na Tobie, nie na zaczynającym się w tle koncercie. - Hmm... Nie planuję nikogo zabić - oznajmiam radośnie, wyciągając rączkę, by jeszcze raz spróbować zapalić. - Boję się narkotyków, mam wrażenie, że padnę trupem jak ich spróbuję... Chcę zrobić kilka imprez, na których upiję się tak nieprzyzwoicie, że nie będę nic pamiętać, mam też kilka miejsc do których wcześniej nie poszłam w Hogwarcie i kilka eliksirów, których nigdy nie próbowałam. Muszę też rozwikłać kwestię chłopcy, dziewczyny, czuję presję ze strony matki, a nie chcę się śpieszyć. No i muszę wymyślić co chcę robić i gdzie mieszkać jak skończę szkołę, bo mam zbyt wiele pomysłów - wyliczam wszystkie kwestie, które mnie nurtują. Jeśli moja wylewność Ci przeszkadza to nie powinieneś pytać. Bardzo łatwo otwieram się przed każdym, jeśli chodzi o sprawy, które moim zdaniem są do przegadania. Dopiero kiedy podejmuję jakieś działania zaczynam robić, mniej lub bardziej, niepotrzebne problemy.
Koncert Mephitis zdecydowanie należało zaliczyć do udanych, ale poderwał się bardziej dopiero wówczas, kiedy na scenie pojawił się duet Czystej Krwi. O tak, na tę dawkę garażowej, hardrockowej muzyki czekał. Kiedy do jego uszu dobiegły pierwsze dźwięki celowo rozstrojonych gitar, poczuł że to będzie wspaniałe widowisko. Ba, przerosło nawet jego oczekiwania, bo nie spodziewał się, że artyści postarają się również o pokaz pirotechniczny. Od razu zaczął podrygiwać w rytm muzyki, a przez kilka pierwszych utworów czuł się jak w niebie. No właśnie, dlaczego tylko przez kilka pierwszych? Nie potrafił powiedzieć dlaczego, ale z czasem zaczynał odczuwać coraz większy niepokój. Zupełnie tak, jakby ktoś w tym tłumie właśnie czyhał na jego życie. A może podczas którejś ze swych ostatnich akcji przemytniczych popełnił błąd, a teraz pracownicy Ministerstwa Magii próbowali go odnaleźć w tym tłumie? Z jednej strony zdawał sobie sprawę z tego, że jego lęki są irracjonalne. Zachowywał wyjątkową ostrożność, więc rozsądek podpowiadał mu, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. A jednak… nadal czuł pewne obawy, i to do tego stopnia, że ten parszywy nastrój zupełnie odebrał mu radość czerpaną z niezwykle dobrej muzyki. Wcześniej nawet by o tym nie pomyślał – wszak nie chciał stracić nawet minuty tego koncertu – ale teraz czuł, że musi się napić jakiegoś procentowego trunku. Przecisnął się więc pomiędzy ludźmi, a na straganie zakupił jasne piwo z wyraźnie wyczuwalną nutą goryczy. Czy powinien wrócić na koncert Czystej Krwi? A może jednak lepiej byłoby dla niepoznaki udać się na coś, co w ogóle się z nim nie kojarzyło? Nie był pewien, co powinien zrobić, więc oddalając od siebie decyzję, upił na szybko kilka łyków zakupionego alkoholu, mając nadzieję, że ukoi on jego nerwy. Plan nie do końca zadziałał, nadal czuł się dziwnie, ale przecież z tego powodu nie zamierzał opuszczać terenu festiwalu… Jeszcze raz wszystko dokładnie przemyślał, po czym powrócił pod scenę. Niestety z koncertu nie skorzystał tak, jakby tego pragnął, bo zamiast w pełni oddać się brzmieniu gitar, co jakiś czas rozglądał się wokoło, jakby dla upewnienia, że nikt ani nic mu nie zagraża. Próbował zapomnieć o tych uporczywych myślach, choć póki co te nie dawały mu spokoju.
Doubravka nie mogła się doczekać tak naprawdę na ten festiwal – było o nim wiadomo od dawna, dosyć wiele się nasłuchała i stwierdziła, że musiała się na nim pojawić, nawet pod groźbą jakiegoś szlabanu czy czegoś takiego. Kto nie ryzykuje to nie pije szampana czy jakoś tak to się zwykło mawiać. Dlatego nie zastanawiała się ani chwili, gdy Lazar zaproponował jej wspólny wypad – zawsze we dwójkę bezpieczniej aniżeli samej. Była raczej drobną dziewczyną – żeby nie powiedzieć minimalistyczną, a w takich miejscach naprawdę wiele mogło się dziać. Nie tylko fajnych rzeczy. – To mnie pilnuj – rzuciła jedynie, ot tak w ramach żartu czy coś. I najwidoczniej Lazar wziął sobie te słowa do serca, bo poczuła jak chwyta ją za rękę i prowadzi przez tłum, mając jednocześnie pewność, że nigdzie się po drodze nie straci. Ludzi było pełno… od groma można powiedzieć. Nie spodziewała się, że aż tyle ludu przybędzie na koncert Sivilli. Pierwsze co rzuciło się jej w oczy to cała ta… aranżacja, a chociaż niewielka część, którą była w stanie zobaczyć przez swój niewielki wzrost. – W porządku? – zapytała, gdy to Lazar o mało co się nie przewalił, a chłopakowi, który się przepychał przez tłum rzuciła jedynie zabójcze spojrzenie. Rozumiała, że każdy chciał być jak najbliżej sceny, ale mimo wszystko trochę kultury by wypadało mieć i nie wywalać przy okazji przy tym innych ludzi. – Z wielką chęcią bym weszła Ci na barana, ale jednak wolę się aż tak nie rzucać w oczy – Westchnęła ciężko. No ta cała akcja z ukrywaniem się była trochę męcząca, ale cóż zrobić. Nie wszystko było idealne. – Sama nie wiem przez co... – Mruknęła niezadowolona, ale mimo wszystko starała się bawić jak najlepiej podczas koncertu, nie zwracając aż takiej uwagi co do bólu głowy. Występ się w końcu skończył, była chwila przerwy, a następnie dalsza część atrakcji… A chociaż miała taką nadzieję. Postanowili pójść na scenę rockową, tam spędzić kolejny koncert. Jak na razie wszystko szło zgodnie z planem - nikt się do Doubravki nie przyczepił, mogła bawić się bez większych problemów. Tylko to dziwne uczucie niepokoju... pewnie za bardzo się stresuje tym, że spotka jakiegoś nauczyciela, na pewno.
Scena rockowa, 5+I = Doubra zostaje
Alexander D. Voralberg
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 198
C. szczególne : wysoki i wychudzony | blady | blizny wokół ust i na twarzy | nienaturalnie białe oczy i mogące wywołać niepokój spojrzenie
Zerknął na nią z lekka krytycznym wzrokiem, a przynajmniej tak to sobie wyobraził w myślach, bo jego twarz pozostawała całkowicie niewzruszona. No, może poza tymi oczami, które zdradzały na tę chwilę głównie jego delikatne rozbawienie jej jakże odważnymi i bezpośrednimi stwierdzeniami w kierunku jego, czyli osoby, której praktycznie nie znała, ba! to jest te moment, kiedy uświadomił sobie, że nawet nie wie jak ma na imię. Ona zresztą też nie znała jego tożsamości. Nie wytrzymał. Uśmiechnął się delikatnie wypuszczając powietrze ze świstem. Zmarszczki mimiczne wokół jego pogłębiły się, a obok ust pokazały się płytkie dołeczki. Ta znajomość z każdą kolejną minutą robiła się coraz bardziej dziwna, a jednak z drugiej dość intrygująca. - Z Twojej strony? – być może zabrzmiał nie do końca tak jak chciał, ale na pewno dało się wyczuć w jego głosie nutkę rozbawienia, która zastąpiła, a jednocześnie wynagrodziła znikający uśmiech sprzed chwili. Jego głos znów był dziwnie mrukliwy, choć bardziej była to kwestia zamyślenia, a nie innych… czynników. Zerknął na nią od stóp do głów, analizując co mogłaby mu zrobić i choć często nie doceniał ludzi, przeciwko którym miał walczyć, to jednak blondynka metr siedemdziesiąt nie wyglądała na krwiożerczego potwora, który miałby rzucić w niego niespodziewanego cruciatusa. Mogła go co najwyżej połaskotać. Wtedy by umarł, z tym że ze śmiechu. Choć teraz też był blisko. Oczywiście wewnętrznie. - Zawsze. – powiedział to takim tonem, że nie dało się w to żaden sposób uwierzyć. Gest głową, który wykonał – ni to potrząśnięcie ni to kiwnięcie - zdawał się jeszcze bardziej pogłębiać tę komiczną sytuację. Brakowało jeszcze uroczego wyszczerzu i kokieteryjnego zamrugania długimi rzęsami, czego na szczęście Merlina nie zrobił. Sam nie wierzył, że zaczął rozważać, czy stojąca przed nim dziewczyna jest w stanie mu coś zrobić. W tej sytuacji – niekoniecznie, choć w innych kto wie, może kiedyś strzeli w niego zza rogu w asyście swoich gangu Słanzi towarzyszy broni. Nie, to skrajnie wychodziło poza jego wyobrażenia na jej temat, bo jakieś tam jednak posiadał. I zdecydowanie kierowały się w stronę ułożonej, uroczej, choć atencyjnej i nieco bezpośredniej dziewczyny. - Przypadek. – wciąż trzymając dłonie w kieszeniach mruknął w jej stronę jedno, krótkie słowo o którym zdaje się wspominał już wcześniej. Nie wierzył w przeznaczenie. Wszelkie gadanie o dobrej lub złej passie, losie ludzkim i o tym, że coś było komuś pisane było zdecydowanie gadką dla kobiet łaknących jakiejkolwiek romantyczności. Dlatego to kobiety lubiły wróżbiarstwo, a on uwierzy w to wszystko, jak zobaczy. Czyli nigdy. Bo żadna przepowiednia jeszcze się nie spełniła i nic w tej kwestii nie miało zamiaru się zmienić. Wtem znów się wyprostował. Może nawet nieco gwałtowniej niż planował, niemniej jednak świadomość tego co robi wywołała w nim pewny niepokój. Cofnął się ze dwa, może trzy kroki i odchrząknął lekko jakby zaschło mu gardło. Nie powinien się tak zachowywać, zwyczajnie mu nie wypadało i bynajmniej nie miał na myśli swojego wieku, posady czy innych tak przyziemnych aspektów mówiących co wolno, a co nie. Miał swój, własny – być może wyimaginowany – powód, który żył i znajdował się od niego ponad tysiąc kilometrów dalej nadal męcząc psychikę, mimo, że nie miał już z nim nic wspólnego. Nie wolno mu. - Nie jesteś tu z… przyjaciółmi? Chyba niegrzecznie jest ich zostawiać. – spytał, odwracając wzrok w kierunku sceny i przyglądając się zmieniającym się wokalistkom. Tę dziewczynę, która miała teraz śpiewać nawet kojarzył ze szkoły. Przynajmniej tak mu się wydawało. Jego humor zdecydowanie się pogorszył. Jeszcze przez chwilę na nią nie patrzył, kiedy jednak znów zwrócił w jej stronę swoje spojrzenie nie było w nich już tych iskierek rozbawienia, a jedynie czysta, opanowana obojętność, choć nadal też sokole zainteresowanie. Człowiek sprzed chwili zniknął jak ręką odjął i raczej nie było szans, aby tego wieczoru wrócił.
Nawet nie spostrzegła, że koncert Łez Feniksa dobiegał już końca. Gdzieś w tle słyszała gromkie wiwaty publiczności i skandowanie o bis. A więc ostatnia piosenka i za chwilę na scenie pojawi się kolejny artysta. A raczej artystka. Éléonore nie planowała zostawać na jej koncercie, miała raczej zamiar zmienić lokalizację i przejść pod Scenę Rockową. Chciała też spotkać się ze swoim rodzeństwem i razem spędzić ten festiwal. A tymczasem... przez przeszło połowę koncertu ucinała sobie dziwną, dwuznaczną pogawędkę z facetem, o którym nadal nie wiedziała nic. Czas minął jej tak szybko. Najzabawniejsze i najbardziej irracjonalne w tym było to, że nie wyciągnęła z niego żadnych dodatkowych informacji. Gdy jakiś czas temu zdecydowała się do niego podejść, w głowie układała sobie listę pytań, do których odpowiedzi chciała z niego wydobyć. Bądź co bądź, intrygowała ją bardzo jego postać. Gdy się do niej zwracał, czuła jakby przez jej ciało przepływały impulsy elektryczne. Albo całe mrowisko. I, dziwnym trafem, po kilku chwilach przestało jej zależeć na zdobyciu tych wszystkich informacji. Tak samo jak na natrafieniu na Bliźniaków, czy na przesłuchaniu całego koncertu pod sceną, wśród innych czarodziejów. Mogłaby tak z nim stać na uboczu, słuchając uszczypliwości w kierunku jej osoby, a i tak byłaby zadowolona. Masochizm? Kiedy spontanicznie, niewymuszenie, uśmiechnął się w jej stronę, była wielce zaskoczona. Jego kamienna twarz przybrała naturalny wyraz. Miała ochotę zbić piąteczkę sama ze sobą. Udało jej się skruszyć odrobinę tę betonową maskę! Juhu, chyba to opije. A nie, pardon, nie ma już piwa. Gdy mierzył ją spojrzeniem, czuła się trochę jak posąg na wystawie. Miała ochotę zwrócić mu dosadnie uwagę i wyrazić swoją dezaprobatę, ale powstrzymała się, bo nadal miała przed oczami uśmiech, którym obdarzył ją jeszcze nie tak dawno temu. Zamrugała dwukrotnie. Trochę pomogło, bo na powrót widziała go takim, jaki był obecnie. Nadal rozbawiony, podkreślający komizm aktualnej sytuacji, ale już bez tego specyficznego grymasu. Szkoda, do twarzy mu z nim było. Dziewczyna zaczęła analizować, czy kiedykolwiek i z kimkolwiek nawiązała podobną relację. Odpowiedź była jasna. Bawił ją ten fakt tak bardzo, że gdy mężczyzna wypowiedział słowo "zawsze" - parsknęła śmiechem. Nie dlatego, że ją tym ku temu sprowokował, oj nie. Zwyczajny zbieg okoliczności, że odbiegła myślami gdzieś dalej akurat wtedy, gdy on się odezwał. Rozbawienie potęgowały procenty, które tymczasem jej organizm zamieniał na promile. Zawstydziła się odrobinkę swoją spontaniczną reakcją, więc zaraz po tym spojrzała na niego z pełną powagą. Domyślała się jednak, że efekt będzie zupełnie odwrotny. - Najtrwalszymi zasadami wszechświata są przypadek i błąd - zacytowała mu w odpowiedzi fragment z jednej z mugolskich powieści, które przeczytała (i która utkwiła jej w pamięci). Nie zraziła się jego tonem i dosadnym podkreśleniem tego, że w ich spotkaniu nie ma nic z romantyzmu. Owszem, w pewnym stopniu była romantyczką. Aczkolwiek tylko w pewnym - Wolę być tym przypadkiem, niźli błędem - dodała po chwili, wpatrując się w niego intensywnie, z zaciekawieniem, swoimi niebieskimi oczami. Gdzieś za plecami usłyszała, że na scenę weszła już kolejna artystka. VOID. Zaczęła od dość przyjemnej piosenki. Swansea przez chwilę nawet skupiła się na niej i na słowach. Dopadła ją jakaś zaduma. Może to przez to, że na dobre się już ściemniło, co potęgowało nostalgiczną aurę. Rozkojarzyła się trochę i nie dostrzegła od razu zmiany w jego zachowaniu. Powiedziała coś nie tak? Dlaczego tak nagle się spiął? Uraziła go czymś? Wyglądał, jakby zobaczył dementora. Na twarzy dziewczyny malowała się konsternacja. Już miała zapytać się, co tak właściwie się stało, ale ubiegł ją, zadając własne pytanie. - Co? Nie. Miałam... później... ale... - zaczęła dukać, nie mogąc w pełni się skupić i ogarnąć w tej nagle innej rzeczywistości. Wzięła głęboki wdech i pokręciła głową, nie dowierzając w to, co się tu dzieje i w to, co się z nią dzieje - chrzanić to - dodała po chwili i roześmiała się perliście, gdy dotarło to do niej. Weźmie ją za wariatkę, to na pewno. "Chrzanić" co? Zaplanowane spotkanie z rodzeństwem, ten koncert, cały świat? Wsłuchała się mimowolnie w tekst piosenki. A potem spojrzała w górę, na niebo. Wyjątkowo czyste i rozgwieżdżone. Gwiazdy były tak jasne. Niemalże tak, jak... jego oczy. Nie, nie spojrzy teraz na niego, bo się jeszcze, o zgrozo, zakocha. Przeklęte, krasnoludzkie piwo! To przez nie tak absurdalnie się zachowuje, czy na jej nietypowe zachowanie składa się wiele czynników? - Idę po drugie piwo - wypaliła nagle, jakby to był najlepszy pomysł na świecie (nie był) - Chodź ze mną, wodę pewnie też sprzedają - dodała jak gdyby nigdy nic, jakby nie było całej tej sytuacji, jego zmiany zachowania i jakby wcale nie usiłował się od niej odsunąć i wycofać. To już kolejny raz, kiedy zachowuje się przy nim irracjonalnie. Przynajmniej jest konsekwentna! - Jest taki piękny wieczór - dodała z zachwytem. Ruszyła w stronę namiotu, który znajdował się za jego plecami. Przechodząc tuż obok niego, musnęła ręką jego dłoń i delikatnie pociągnęła go za sobą. Uśmiechnęła się przy tym zaczepnie. Zupełnie zignorowała jego chęci ucieczki. Była bardzo bezpośrednia i pewna swego. Mocne mają te islandzkie alkohole.