Objęte silnymi zaklęciami zwodzącymi mugoli, magiczne pola od wielu już stuleci stanowią największe skupisko wolnych terenów wybiegowych dla hipogryfów. Niejednokrotnie są także wykorzystywane jako miejsca uprawne bądź zagospodarowuje się je w razie potrzeby zorganizowania magicznych rywalizacji bądź festynów. Od kilkudziesięciu lat są głównym miejscem organizacji zabaw obchodzonych z okazji święta Barda Beedla.
Autor
Wiadomość
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Miał bardzo mieszane uczucia względem tego festiwalu - z jednej strony Ezra był fanem wielkich wydarzeń artystycznych. Każdy, kto choć trochę go znał, wiedział, że nie przepuszczał koło nosa takich okazji na rozrywkę. Z drugiej zaś... zwyczajnie się martwił. Clarke miał opinię lekkoducha, ale zeszłoroczne wydarzenia wciąż przyprawiały go o paraliż myślowy i wpisany w podświadomość wstręt. Nie chciał przenosić złych wspomnień z jednego festiwalu na drugi, był przeciwnikiem skreślania czegoś przez drobny wypadek. Ale należy pamiętać, że rok temu był naocznym świadkiem tych wszystkich okropności; wciąż miał w pamięci niektóre bardzo wyraźne obrazy, na czele ze wspomnieniem Leonardo z raną po uderzeniu ciężkiego bębna. Choć po tak długim czasie wrażenia powinny się już zatrzeć, Ezra nie miałby problemu z przywołaniem ich. Cóż, podejrzewał, że tak naprawdę nigdy nie zapominało się strachu przed realną utratą ukochanej osoby. Powrót na miejsce, gdzie to wszystko się rozegrało, budził w nim wewnętrzny protest. Dobrze zatem, że miał dobre towarzystwo, które odganiało od niego te troski. @"Bridget Hudosn" w ostatnim czasie wielokrotnie sprawdziła się jako lekarstwo na problemy Ezry i prawdziwą przyjemnością dla Krukona było zabranie jej na ten festiwal. Przynajmniej w taki sposób mógł jej udowodnić, jak bardzo doceniał jej ciągłą obecność w jego życiu - choć oczywiście zasługiwała na znacznie więcej. - Ślicznie wyglądasz - skomplementował ją, gdy się spotkali jeszcze przed wejściem na festiwal i złożył lekki pocałunek na jej policzku. Przełknął nawet komentarz odnośnie koszulki, która dziewczyna miała na sobie - nigdy nie rozumiał fascynacji Bridget Donem Lockharto, ale postawił sobie twarde postanowienie, że będzie tę drobną wadę tolerować (przynajmniej dopóki dziewczyna nie próbowała swojej chorej miłości przelać w niego) Nikt nie był idealny. - Nie muszę chyba pytać, na jaki występ czekasz najmocniej? Złapał ją za rękę - obawiał się, że w tłumie mogliby się zupełnym przypadkiem rozdzielić, a lepiej było dmuchać na zimne - i pokierował w stronę stoisk. Było trochę później niż planował, ale bardzo chciał przyjrzeć się fantom przeznaczonym do zakupu. - Podoba ci się coś? - zapytał, samemu bez zastanowienia biorąc plecioną bransoletkę; nie potrzebował pytać się o nic sprzedawcy, bo doskonale rozpoznawał sposób wykonania tego nienahalnego dodatku. Bardzo podobną sprezentował przecież swojemu byłemu chłopakowi. Od razu sięgnął po dwie plecionki - jedną dla siebie, drugą na wszelki wypadek. Przekonał się już, że bransoletki sprawdzały się w roli podarków. Wybrał też biżuterię z ząbków piranii i po zapłaceniu zaraz podał ją Bridget. - Może nie odgryzie komuś ręki, ale przynajmniej odstraszy złodziei i niechcianych adoratorów - wyjaśnił, mrugając do niej żartobliwie. Właściwie nie wiedział, którą scenę wolał. Oba zespoły prezentowały się całkiem przyzwoicie i tak naprawdę Clarke przy wyborze kierował się chyba wielkością tłumu oblegajacego sceny. - Jak mija ci wrzesień? Mam wrażenie, że jakoś rzadziej się widujemy - poskarżył jej się, przebiegając niemal motylim dotykiem po jej policzku i zakładając jej kosmyk włosów za ucho. Nie miał pojęcia, dlaczego obca dziewczyna z ulotkami uznała to za dobry moment, aby im przeszkadzać - Ezra jednak był zwolennikiem wszelkich akcji promujących ochronę magicznych stworzeń, więc nie tylko wysłuchał dziewczyny, ale nawet przejrzał jej ulotkę, która - o dziwo - zawierała kilka ciekawych informacji. Kiedy jednak odeszła dręczyć inne osoby, wymownie przewrócił oczami w stronę Bridget. Na czym skończył, zanim mu przerwano?
Merlinie. Po co on tutaj przylazł? Zachodzi w głowę, roztrząsa sprawy - zawiązywane w supły jak wściekłe węże; nagromadzone. Dobrze; lubi muzykę - podobnie jak całą sztukę; tłumów już niezbyt lubi, acz jest gotowy na uczynienie poświęceń. Melodia jeszcze nie wprawia w eskalujące drżenie głośników, nie płynie - wyraźnie - w sferze okolicznego powietrza, zaś Jerry Davies odczuwa występ w nim niepewności. Dlaczego zgodził się? Dlaczego poszedł - z Lilah Sørensen na ów występ? Zachowuj się naturalnie. Nic sobie nie zdoła pomyśleć? Nic ponad? (Mam taką nadzieję.) Może on przecież przybrać dowolną z twarzy, manipulować wyglądem - ukryć się w tłumie niczym w najbezpieczniejszym schronieniu, gąszczu stworzonym z wyrastających sylwetek. Zamiast tego - decyduje się spędzać czas w towarzystwie Gryfonki; jaką skądinąd lubi, choć z jaką - niektóre, zaznaczające się epizody w przeszłości - wprawiają Daviesa w dyskomfort oraz stan osłupienia jak przykładowo ekscesy z walką o większe łóżko. Wmawia więc sobie - to wszystko przez uporczywy charakter, przez nazywanie go dzieckiem, przez - nieustanną krytykę doboru ubrań (jeszcze nigdy nie spędził przed swoim lustrem tak długo, usiłując możliwie najlepiej skomponować koszulę i spodnie). Cholera. Jasna. Ściąga brwi, kiedy widzi jakieś panienki - rozdają kolorowe ulotki. Ostatecznie - dzierży on jeden z papierków dłoni. Nie miał wyjścia, musiał przyjąć oraz wysłuchać o jakiejś akcji. - Znowu ONMS? Serio? Mam tego dosyć - narzeka; ostatnia lekcja z Cromwellem wyjątkowo dała się Daviesowi we znaki. Ostatecznie, posłusznie oddaje się krótkotrwale lekturze, przegląda zawartość ulotki - niech będzie, jest całkiem intrygująca, coś z niej wyniesie (na pewno więcej, niźli z wykładów o gumochłonie). Teraz - zmuszony jest, żeby tańczyć. Usiłuje nie zrobić z siebie idioty zależy ci?, staje na wysokości zadania - kiedy Liliah omal nie gromi go wzrokiem, omal nie zdoła zabić, wbijając jakiś, iskrzący się niewidzialny piorun - rozpalony od brązowego krzesiwa przepełnionych furią tęczówek. - Wolałbym z tobą nie zadzierać - mówi jej po tym wszystkim. - Żartuję. - Dodaje. Nigdy - nie będzie potulny, nawet jak sytuacja wydaje się nieco straszna. Na drugim planie wędruje, pomiędzy nimi - ciężka muzyka zmieszana z typowym wyciem. - Chyba najbardziej czekasz na Dona Lockharta, co? - odgryza się. Za ten taniec.
Przy moim wzroście niezmiernie łatwo mnie nie docenić, niezmiernie łatwo pominąć - pośród szeregu przerastających o głowę (lub nawet ponad) postaci. Nic więc dziwnego, skoro rozpraszam się w tłumie z niesamowitą łatwością, podobnie jak zdoła niknąć Marceline Holmes. Całe szczęście, w porę odnajdujemy siebie nawzajem - chwilowa, zasiana pomiędzy nami niepewność ulega natychmiastowo stłamszeniu. - To dobry pomysł - przyznaję. Trzymanie się na uboczu, w przypadku tego rodzaju koncertu jest rzeczywiście najkorzystniejszą z opcji. Z przodu, pod samą sceną - kotłują się i zaciekle wciąż tańczą ludzie; wydają się zdolni niemal połamać mi wszystkie żebra oraz podeptać ręce. Muzykę - tak czy inaczej - jesteśmy w stanie usłyszeć; donośne brzmienie dudni wciąż w moich uszach. - Lubisz Wilcze Głowy? - pytam po chwili głośniej, usiłując przekrzyczeć ewentualnie dialogi i śpiewy, a także - przede wszystkim, żwawą melodię zmieszaną z wydłużającym swój udział wyciem. Do delikatnej osoby Marceline Holmes pasują mi raczej wyrafinowane utwory klasyczne, dlatego - jestem po prostu ciekawa oraz pozwalam tej ciekawości wypłynąć teraz na zewnątrz.
Aurora Therrathiel
Wiek : 29
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : Znamię w kształcie listka na barku, tęczówki zlewające się ze źrenicami
Może miałam pewne skłonności ku byciu sztywną, nie mniej jednak starałam się chociażby próbować rzeczy, które bawiły moich rówieśników. To był jeden z powodów mojej bytności tutaj. Drugi czyli Daniel Bergmann był jednak zdecydowanie istotniejszy, jednak nad nim mogłabym się rozwodzić godzinami, a i tak zapewne nie wyciągnęłabym zbyt wielu nowych wniosków. Bergmann, ty cholerna, magnetyzująca tajemnico. - Bardzo go lubię. Jego instrumentaliści mogliby jeszcze trochę poćwiczyć, ale on nadrabia ich wszystkie niedociągnięcia głosem. No i trudno mu odmówić poetyckości - skomentowałam wspominając jeden (zdecydowanie bardziej kameralny) z koncertów na którym byłam w ubiegłym roku - Moja przyszła szwagierka, Vivien, ma z nim wystąpić Ta informacja w gruncie rzeczy nie była jakaś szczególnie istotna, nie byłam nawet pewna czy Daniel podczas ślubu Doriena zapamiętał, że mój brat ma ożenić się z jedną z uczennic Hogwartu, niemniej jednak wydało mi się całkiem odpowiednim wspomnieć o tym zamiast udawać zaskoczenie, gdy dojdzie do wieczornego koncertu. Nie byłam miłośniczką alkoholu i spożywałam go możliwe jak najrzadziej, dlatego widząc, ze Daniel nie podąża ku straganom, również odpuściłam sobie taką wizytę. W mojej małej torebce znajdowała się butelka wody i przypuszczałam, że najpewniej nie będę musiała kupować nic innego. Zamiast tego udaliśmy się wprost w kierunku dużej sceny, która nie była pewnie szczególnie w naszym typie, jednak w porównaniu do małej wydawała się całkiem niezłym wyborem. Niestety ja nie miałam tyle szczęścia co Daniel, który odnalazł małą sakiewkę. Podczas dążenia do sceny wpadła na mnie młoda dziewczyna, która wylała na moją sukienkę klejącego drinka. - Nom de Dieu! - przeklęłam cicho, nie zdążyłam jednak zwrócić uwagi dziewczynie, bo już pobiegła w drugą stronę, więc skierowałam spojrzenie na mojego towarzysza - Mógłbyś mi sekundkę potrzymać torebkę? Mimo zaburzeń magii udało mi się transmutować sukienkę w inną, czystą, ale nie do końca byłam zadowolona z efektu - turkusowy strój nie za bardzo wpasowywał się w estetykę festiwalu. Nie zamierzałam jednak narzekać - podziękowawszy Danielowi przejęłam moją torebkę. Nie zdążyliśmy jednak pociągnąć dalszej rozmowy, bo koncert powoli się zaczynał. Choć totalnie nie były to moje klimaty, to musiałam przyznać, że celtyckie opowieści prezentowane w tej formie wydawały się wyjątkowo wciągające.
Miałem oczekiwać na @Harriette Wykeham na bramce, jednak szef zgarnął mnie do uganiania się za smarkaczami, więc niestety trochę się rozminęliśmy. Na całe szczęście Ette skontaktowała się ze mną przez lusterko dwukierunkowe, więc przynajmniej wiedziałam gdzie mniej więcej się znajduje. Tłumy pod koncertem Kelpii były jednak niewiarygodne, więc wolałem nie ryzykować teleportacji, nie mniej jednak przebicie się przez ten tłum wydawało się w tej sytuacji niemal niemożliwe, ja zaś mimo iż nie byłem szczególnym fanem tego zespołu, bardzo chciałem spędzić ten czas z przyjaciółką. Choć jako gryfon zawsze miałem głęboko wykształconą potrzebę dociekania sprawiedliwości to zdarzało mi się nadużywać swojej pozycji. Nie uważałem jednak, żeby aranżowanie randek w łazience prefektów z racji funkcji kapitana było czymś złym, więc i tym razem postanowiłem trochę wykorzystać moje wyjątkowo korzystne położenie. Na moment ukucnąłem na ziemi by zawiązać buta (dopiero później zauważyłem, ze nieszczęśliwie zgubiłem dziesięć galeonów), a potem pokierowałem się wprost w tłum. - Halo, uwaga! - krzyknąłem wyciągając odznakę aurorską w stronę osób przez które się przepychałem - Służba porządkowa, proszę mnie przepuścić. Tym niecnym sposobem przepchałem się dość szybko do Harriette i nie mówiąc zbyt wiele, by nikt nie zorientował się jak niecnie postąpiłem, pociągnąłem ją za rękę wymachując odznaką i przepychając się aż pod samą scenę, tak by moja przyjaciółka miała najlepszy możliwy widok na swój ulubiony zespół.
Potrzebowała się rozluźnić, ostatnie dni były dla niej ciężkie, Dureń, potem niespodziewane spotkanie z Fairwynem w ich najgorszych momentach. Musiała od tego wszystkiego odpocząć, oddzielić od... nawet i swojej osoby, wyglądu, przeżyć. Satysfakcjonująca była przemiana w kogoś całkiem innego, kogoś, kogo kształtowała tyle lat, tą drugą. Ostatnio korzystała z tego wyglądu w Australii, trochę czasu zajęło jej dopracowanie każdego szczegółu. Patrzyła na siebie, nie będąc do końca zadowoloną, przeszkadzała jej jedna mała rzecz, brązowa plamka na oku, które powinno być niebieskie. Na szczęście o jej znaku rozpoznawczym wiedziała jedynie ona sama. Przygotowana wyruszyła z Londynu w kierunku czarodziejskich pól, gdzie rozpoczynał się festiwal muzyczny. W tym wcieleniu czuła czuła się o wiele lepiej, pewniej, wiedząc, że właściwie może zrobić co tylko zechce. Pierwszą jej zachcianką było zapalenie papierosa, a potem cóż okaże się. Będąc już na miejscu nie myślała nawet o znalezieniu sobie jakiegoś towarzystwa, równie dobrze bawiłaby się sama, jedyne czego teraz potrzebowała to muzyka, no i może odrobina alkoholu. Z daleka obserwowała obie sceny, słuchając na przemian zespołów, bardziej podobało jej się brzmienie Wilczych Głów - Szkoda, że to akurat wilki - pomyślała, nie decydując się na zbliżenie do sceny na której grali. Zbyt mocno nienawidziła ich i tych całych wilkołaków, nie mogło tego zmienić nawet jej wcielenie. Tak bardzo wsłuchała się w muzykę, że zupełnie zignorowała nieznajomego, który ją zaczepił. Zwróciła na niego uwagę dopiero, kiedy zarządził, że właśnie z nią podejście do jednej ze scen. Teraz nie dało się go już dalej ignorować, mimo jej woli złapał ją za rękę, mówiąc coś o zespole o którym akurat myślała. Szybko zrozumiała przekaz, a to pozwoliło jej na sprzeciwienie się - Nie przepadam za wilkami - rzuciła nie zastanawiając się nad tym jak mogło to zabrzmieć, na pewno nie mógł się domyśleć, że mówi o zwierzęciu, a nie o muzykach. Nie miała zamiaru mu się tłumaczyć, zresztą nawet nie zdążyłaby tego zrobić, bo chwilę później jakaś dziewczyna zaczepiła najpierw gościa, który ciągnął ją Merlin wie gdzie, a potem szturchnęła i ją, przez co upuściła trzymane w zbyt płytkiej kieszeni pieniądze. - Cholera - powiedziała zmieszana tą całą sytuacją, a teraz i również wkurzona, bo właśnie za tą kasę zamierzała sobie kupić jakiś alkohol - Najwyraźniej, choć w sumie nie dziwię się - mimowolnie pochwaliła jego wygląd, po czym przyjęła oferowany przez niego papieros - Dzięki - uśmiechnęła się zadowolona, że będzie mogła jakoś się odstresować. Sama nie wiedziała dlaczego akurat fajki tak na nią działały. Odgarnęła za ucho włosy, które opadały jej na twarz, aby móc w spokoju sobie zapalić, bez obaw, że nagle zaatakuje ją jakiś dziki kosmyk - Nyree - odpowiedziała, po wypuszczeniu z ust dymu - Często szukasz towarzystwa wśród nieznajomych? - zapytała, na ten czas bardziej zaciekawiona tą kwestią, niż tym jak miał na imię. Mógłby być nawet i Nabuchodonozorem, nie interesowało ją to, przynajmniej teraz, a skoro ten potrzebował poznać jej imię cóż, niech i tak będzie. Nie było zmyślone, tak naprawdę nazywała się Demetria Omega Nyree, jednak mało znał jej trzecie imię. Zasypując się pytaniami szli dalej w kierunku dużej sceny. Kolega w dużym stopniu pomagał jej w przebrnięciu przez tłum, jego postura nie pozwoliła jednak przebić się przez ludzi bez ofiar. Pobliska grupa ludzi również przemieszczająca się po polach zderzyła się z nimi, finalnie wylewając napój na towarzysza oraz na nią - Patrz jak łazisz! - krzyknęła do jednego z oddalających się, który zignorował całe to zdarzenie - Chyba muszę się nauczyć lewitacji, albo kupić latający dywan, cokolwiek - zażartowała mimo zdenerwowania - Pomożesz? Zapodziałam gdzieś swoją różdżkę - wskazała na skórzaną kurtkę - Ciebie też ładnie urządzili - kiwnęła głową na jego ubranie - Jeśli znów ich zobaczę... - przerwała rzucanie gróźb i machnęła na to wszystko ręką - Nie ważne, chodź - tym razem to ona złapała go za rękę, gdy już poradzili sobie z plamami i poprowadziła do bliżej pod scenę.
Duża scena, 6
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Apokalipsa, przemknęło Mefistofelesowi przez myśl, gdy spoglądał na kłębiących się przy bramkach ludzi. Tłum wzbierający się do wejścia na Czarodziejski Festiwal Muzyczny był niesamowity, chyba nawet jeszcze większy niż w zeszłym roku - i to właśnie, zdaniem Ślizgona, zwiastowało katastrofę. Już poprzednio przytrafiły się same tragedie, co mogło zatem zakończyć imprezę tym razem? Ciężko było pozbyć się negatywnych myśli... A jednak, ludzi nie brakowało. Mefisto też wrócił, niezrażony wspomnieniem zmasakrowanej ręki i połamanej nogi; ba, nawet zaprosił znajomych! Prawdę mówiąc, towarzystwo Puchonów chyba miało właśnie pomóc mu w dobrej zabawie, bez ciągłego rozglądania się za szalejącymi obskurusami. No i skoro byli z nim, to mógł ich mieć na oku. "Ich", tak. Nox przystanął za bramkami, rozglądając się za znajomymi Hogwartczykami. Kompletnie nie tego się spodziewał, kiedy wysyłał list z zaproszeniem do Liama. Może nie nazwałby tego aż tak bezpośrednio randką, ale z pewnością poszedłby bardziej w tę stronę, niż zwykłego towarzyskiego spotkania. Mały uśmiech błąkał mu się na ustach, bo nie potrafił się tym już nawet załamywać - raczej nie dowierzał, że sam na to nie wpadł. Czego innego spodziewać się po słodkim, nieświadomym niczego Liamie? - Wilcze Głowy zaraz zaczynają - oznajmił na powitanie, bo zjawili się na festiwalu dość późno. Mefisto uśmiechnął się szerzej na widok @Neirin Vaughn i @Liam A. Rivai, zaraz później rozproszyła go przechodząca obok grupa; w ogóle wszystko tutaj przyciągało uwagę i negatywnie oddziaływało na koncentrację. Trzeba było też przyznać, że niektórzy całkiem zaszaleli ze swoimi ubraniami - Mefisto miał ciemne spodnie, białą koszulkę z nieco głębszym dekoltem V, a dodatki ograniczył do skórzanej obroży i znalezionego po zabawie z wilami pierścienia. Bawił się nim nieustannie, zupełnie odruchowo. Zdawało mu się, że czuł energię bijącą od przedmiotu, a po dłuższych poszukiwaniach znalazł wzmiankę o pierścieniach Hannibala, co zasiało mu z tyłu głowy pewne domysły. - Idziemy? - Dopytał na zachętę, kierując się pod mniejszą scenę. Mijali mnóstwo straganów i budek, z jedzeniem, pamiątkami i napojami. Oj, można było tutaj zostawić sporo pieniędzy... Zabawa trwała w najlepsze, a Mefisto wciągnięty do niej został zupełnie przypadkowo. To było prawdziwe nieszczęście, że jakieś roztańczone dziewczę wpadło akurat na niego, przy okazji jeszcze wybijając sobie palec. Nox zalany został potokiem słów - przeprosin, narzekań... gdzieś tam chyba jeszcze wplątany został podziw wobec występujących artystów i, poważnie, nie dało się pomiędzy żadną wypowiedź wbić. - Zaczekaj, pomogę - zaoferował, przystając trochę bardziej z boku i ostrożnie ujmując dłoń nieznajomej. Zerknął na jej słodki uśmiech, drobną sylwetkę i lśniące brązowe włosy. Aż miał ochotę zawołać Liama i pokazać mu jego sobowtóra... - Mam magiczny dotyk - puścił jej oczko, zadowolony, że trochę przystopowała z trajkotaniem. Mógł się bardziej skoncentrować na jej kontuzji... próbował użyć pierścienia, którego właściwości jeszcze za dobrze nie znał. Fakt, że udało mu się dziewczynę uzdrowić, był całkiem niesamowity - cóż, nawet Nox miewał szczęśliwe dni. Chciał się potem dyskretnie wycofać i rozejrzeć za Puchonami, ale dziewczyna nie odstępowała go na krok. Nawijała nieustannie, a jej uroczy uśmiech sprawiał, że próba spławienia przypominała próbę kopnięcia szczeniaka. Ale jej słowotok nie był tak rozczulający, jak Rivaia. Fakt faktem, Londyńczyk też potrafił nieźle paplaniną zirytować... Najchętniej pozbyłby się jej jakoś subtelnie... Ale ona nawijała, niewzruszona, a on chłopaków wypatrzył w oddali, oddanych zabawie. Rozglądał się dość wymownie, niezbyt pospiesznie szukając ratunku; ot, stał i niby słuchał bo nie miał co ze sobą zrobić, ale niezbyt ciekawiły go perypetie rozemocjonowanej nastolatki.
Bianca nie była wybredna jeśli chodziło o muzykę. Słuchała wszystkiego w zależności od humoru albo pogody, nie widziała w tym nic złego. Była wrażliwa na sztukę, nawet bardzo, dlatego właśnie doeceniała każdy gatunek, bez wyjątku. Oczywiście nie wszytsko jej się podobało, ale to nie znaczyło, że widziała jakieś przeciwwskazania żeby poszła na festiwal razem z @Blaithin ''Fire'' A. Dear i @Holden A. Thatcher II. Wilcze Głowy lubiła, co prawda nie mogła się nazwać ich jakąś wielką fanką, ale festiwale były czymś co miało specjalne miejsce w sercu Bianci. Podekscytowanie pozostałej dwójki udzieliło się także jej. Miała nadzieję, że w tym roku nie doświadczą żadnych wypadków jak rok temu. Pamiętała atak obskurusa i na pewno nie chciała przezywać to jeszcze raz. Jej twarz rozpromieniał szeroki uśmiech, którym zarażała przypadkowych przechodniów. Musiała przyznać, że atmosfera była fantastyczna. Mnóstwo tańczących i bawiących się osób napędzała ją pozytywną energią. Jedna z tańczących dziewczyn nieco za bardzo poniosła się rytmom i wpadła z impetem na Biancę. Zakrzewski nie bardzo wiedziała co się stało, ale wystarczyła chwila, by straciła z oczu Holdena i Fire. Postanowiła więc pomóc biednej dziewczynie i rzuciła krótkie zaklęcie, naprawiające jej palec. Była miło zaskoczona, że udało jej się za pierwszym razem. To pewnie ta dobra energia, która przepływała przez jej ciało. Chwilę jej zajęło odszukanie w tłumie gryfonów. Znalazła ich chwilę po rozpoczęciu się koncertu na małej scenie. Ufff zdążyła!
kostka 3, mała scena
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Trochę dobrej muzyki na wejście. Fire doskonale pamiętała zeszłoroczne wydarzenia, ale tym, co może szokować albo i nie, był fakt, że zupełnie się nimi nie przejmowała. W porządku, zginęła ta Jones czy jak się nazywała owa dziewczyna... Sporo osób zostało rannych, w tym ona sama... Ale nadal nie uważała, że powinna przez to kategorycznie odmawiać sobie wyjścia na tak ogromne wydarzenie. Umiała o siebie i swoich znajomych zadbać, zwłaszcza gdy wiedziała, że należy być ostrożniejszym. Pogłoski o obscurusach ucichły równie nagle, co wybuchły. W związku z tym zakładała, że Ministerstwo wszystkimi się zajęło lub w jakiś inny sposób ten problem zniknął. Blaithin wiedziała zresztą, że rodzice wszystkich dzieciaków będą przerażeni wysyłaniem ich w to miejsce tragedii. Na szczęście jej nikt nie zaglądał w harmonogram dnia i mogła bywać na Nokturnie równie często, co na czarodziejskich polach za Londynem. Dużo wcześniej kupiła bilety, jeden wysłała na urodziny @Holden A. Thatcher II i nie żałowała. Chłopak lubił podobną muzykę co Fire, chociaż ona równie często sięgała do naprawdę ciężkich brzmień. Wilcze Głowy wprost uwielbiała, także za niesamowity i oryginalny sposób, w jaki występowali. Nie kryła się z tym, że z wilkołakami łączy ją wyjątkowa więź. W końcu pracowała nad tym, żeby pomóc im uporać się ze swoją "przypadłością", a także walczyła o to, żeby MM przestało uznawać likantropów za zwierzęta. Ubrała się tak, jak lubiła. Wygodne, porwane spodnie, koszulka z wyszczerzonym wilkiem i narzucona kurtka z wieloma różnymi naszywkami. Pomalowała lekko rzęsy i usta, a włosy uczesała w kłos. W końcu uznała, że jest gotowa, żeby wyjść na zewnątrz. Rzadko pozwalała sobie na takie rozluźnienie i zabawę, ale wielu okazji też nie miała. Na czarodziejskie pola przyjechała swoim motocyklem - Bestia stanowiła zdecydowanie ulubiony środek transportu młodej czarownicy. Zdjęła kask i zabezpieczyła swój pojazd, przeszła wszystkie środki ochrony, po czym poszła na poszukiwania @Bianca Zakrzewski. Na Thatchera musiały czekać tak długo, że prawie spóźnili się na dotarcie pod małą scenę. I rzeczywiście była przez to zła, bo chciała sobie coś wcześniej kupić i zjeść. Muzyka była oszałamiająca. Ale nie na tyle, żeby dała się ponieść. Tańczyła z ludźmi, a raczej udawała, że tańczy. Tylko wzdrygnęła się, czując, że ktoś dotknął jej tylnej części ciała. Zamachnęła się odruchowo, żeby uderzyć łokciem w brzuch jakiegoś starszego mężczyznę. I nie usłyszała przez to słów Holdena, bo od razu chciała też wyciągnąć różdżkę.
w sumie to ten post poprawię, ale wrzucam już teraz Mała scena: 5
Hyacinthe Layton
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 154 cm
C. szczególne : Blizna na barku, której towarzyszy nienaturalny, wyżarty przez wilkołaka dół, małe zadrapania i szramy na całym ciele, brązowe piegi, drobna postura.
Nikogo nie powinno dziwić, że nie potrafiłę przepuścić takiej okazji. Od razu, gdy dowiedziałam się o festiwalu, totalnie nie zważając na zakazy i ewentualne szlabany, które groziły za ucieczkę, chcę tam być i zobaczyć swoje ulubione zespoły. Nie trzeba wiele, by mnie zadowolić, trzy akordy, darcie mordy i jestem prze szczęśliwa. Zresztą sama marzę o występach na scenie, nawet na tak malutkiej, jak ta rozstawiona dla Wilczych Głów, najważniejsze jest, że grałabym dla swoich fanów, ludzi, którzy mnie lubią. Na sam festiwal trudno jest się dostać, razem z przyjacielem łapiemy nielegalny świstoklik z Hogsmeade i już jesteśmy w krzakach blisko wydarzenia. Pewność siebie dodaje skrzydeł, nie czuje żadnego strachu, pewnie maszeruję przez zieloną trawę, ubrana niedbale w jeansowe, przetarte ogrodniczki i czerwoną koszulkę ulubionego mugolskiego zespołu, na nogach mam czarne kilkunastoletnie martensy. Na spokojnie przechodzimy obok aurorów i zaraz jesteśmy pod małą sceną. Uważnie rozglądam się dookoła siebie, wypatrując różowych włosów Holdena czy jakichkolwiek innych charakterystycznych śladów, świadczących o obecności gryfonów w tym miejscu. Przecież muszą tu być jacyś znajomi. Przed koncertem podchodzi do mnie przemiła dziewczyna, z którą wymieniam kilka zdań, wręcza mi ulotkę i odchodzi, a ja zagłębiam się w treści, przy okazji ucząc kilku ciekawych rzeczy. Za chwilę znów wracam do rzeczywistości, by poszukiwać Holdena wzrokiem. - Kurde, chyba nie znajdziemy ich tak szybko - mówię jeszcze, gdy rozbrzmiewają pierwsze proste akordy. - Dobra, potem się znajdziemy, cholera, ja idę w pogo - wzruszam ramionami i pakuję w sam środek pogo, nie czekając nawet na swego przyjaciela. Dalej jest tylko śmiech i zabawa, wszyscy obijamy się o siebie, jesteśmy jedną całością. Upadam, nabijam sobie kilka siniaków, ale i tak czuje się fantastycznie, szaleństwo tłumu jest energetyzujące i wciągające, działa na mnie jak hipnoza w najczystszej postaci.
C. szczególne : Białe włosy, brwi i rzęsy, jasna cera. Akcent cockney. Umięśniona sylwetka. Blizna na jednej brwi po dawnej bójce. Blizny po odmrożeniach na lewej ręce i udach.
Dorosłe życie zawsze wykańcza. Hemah żyła nim dopiero miesiąc, więc jeszcze nie odczuła tego przytłoczenia obowiązkami. Z drugiej strony, studencki świat rządzi się swoimi prawami i jest jeszcze inny od tego całkowicie "poza" Hogwartem. Przez te trzy lata dziecinność miesza się z dorosłością, tworząc egzystencję zalaną alkoholem oraz nieroztropnymi decyzjami. Kąciki ust uniosły się, gdy w jej stronę padły komplementy. Nie mogła powiedzieć, że ich nie lubi. Miło jest usłyszeć pochlebne słowo na własny temat. Pozwoliła zapiąć na swoim nadgarstku bransoletkę, zanim odezwała się. - To tego uczą cię w agencji? Prawić kobietom zgrabne komplementy i kupować im prezenty? - Poruszyła ręką, obracając założoną ozdobą. - Na ilu to zadziałało? - Założyła ręce na piersi, unosząc jedną brew. Zdawała się naprawdę czekać na informację, jak wiele ładnych modelek omamił tą metodą, ton jednak zdradzał, że tylko się droczy. - Dziękuję - pomimo złośliwości na początku, uśmiechnęła się doń z wdzięcznością, zanim ruszyli w stronę jednej ze scen. Kątem oka spojrzała po chłopaku. - Biorąc pod uwagę twoje gabaryty, stanowisz naprawdę dobry cel. Ciężko spudłować z zaklęciem. Będę mieć świetną tarczę - dźgnęła go łokciem pod żebra, nie pozbywając się rozbawienia z głosu. - Mmm... - Założyła włosy za ucho, gdy spytał o zespół. Wybór jednak wydawał się zgoła oczywisty. - Kelpie. Jakbym chciała zobaczyć ludzi z wilczymi głowami, poszłabym do Hyacinthe. Jestem okropnie ciekawa, co przygotowali... Tutaj nie ma żadnego jeziora, ale słyszałam plotki o ogromnych akwariach z trytonami. I te ich kelpie, pływające nad publicznością... Muszę to w końcu zobaczyć na żywo! A jak będą mi zasłaniać scenę, po prostu wdrapię ci się na plecy - Podjarała się koncertem i nijak tego nawet nie ukrywała, nieświadomie przyspieszając. Chciała dostać się tam jak najszybciej i zająć dogodne miejsca, aby jednak włażenie na Leo nie okazało się niezbędne do korzystania z uroków pokazu. Wydarzenia następnych minut kompletnie zniszczyły jej humor. Zanim zauważyła, jakaś dziewczyna dosłownie rzuciła się na Leo. Co wymagało niemało werwy, biorąc pod uwagę, jak wysoko musiała podskoczyć, aby uwiesić mu się na szyi i pocałować. W innych okolicznościach zapewne Hem by była pod wrażeniem jej skoczności. Teraz jednak co innego odwracało jej uwagę od zdolności fizycznych przypadkowo spotkanej nastolatki - w trakcie dzikiego rzutu na Meksykanina, obca niemalże stratowała Gryfonkę, wylewając na nią zawartość swojego kubka. Gęsty napój pokrywał teraz całe ubranie Peril, wżerając się mocno w biel koszulki. Te plamy nie zejdą tak łatwo. - YOU MOTHERFUCKIN' SHITFACE - uniosła głowę, ale po przypadkowej adoratorce modela nie było już śladu - tylko jej rude włosy mignęły gdzieś Hem pomiędzy publicznością. - Bloody bitchtits! - Sarknęła jeszcze jej śladem, wyszarpując z torebki różdżkę. Uznała, że nie ma cierpliwości bawić się w czyszczenie obecnego stroju. Zamiast tego zmieniła go na nowy, zaczesując po tym włosy w tył. - I dare her to bump into me once again. I double dare that cuntpuddle - odwróciła się w stronę Leo, patrząc po nim. - Mnie czarowałeś komplementami, a ona na nie poleciała, musisz popracować nad urokiem - skwitowała całą sytuację. - She was kinda hot, tho - mruknęła pod nosem, co całkowicie utonęło w hałasie otoczenia.
DUŻA SCENA
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Bridget niestety poprzedni festiwal również miała bardzo dobrze zachowany w swojej pamięci, mimo że wolałaby, by wspomnienia z tamtego wieczoru wymazano. Był on jednym z gorszych, jakie dziewczyna w swoim życiu przeżyła, nie tylko ze względu na wypadek z obskurusem i masę ranionych ludzi, lecz także przez definitywny rozpad jej ówczesnego związku z Krukonem Theo. Wszystko to było bolesne i podświadomie odczuwała strach przed tegorocznym wydarzeniem, podobnie jak Ezra, choć nie dzieliła się z nim tymi obawami. Postanowiła korzystać z tego, że ich relacje miały się lepiej niż kiedykolwiek i że chłopak postanowił właśnie z nią bawić się na koncertach. Nie chciała nic zepsuć tylko dlatego, że w przeszłości potknęła się o kilka kłód rzuconych jej przez niesprawiedliwy los. Dlatego też uśmiechała się szeroko - w końcu czekało ją mnóstwo zabawy, prawda! Już pomijając gwiazdę wieczoru - Dona Lockharto, z podobizną którego miała przywdzianą koszulkę - swój debiutancki występ na tak dużej scenie miała mieć również jej koleżanka z drużyny, Gemma, a poza tym Vivien Dear, do której uraza w związku z przedstawieniem minęła. Uśmiechnęła się szeroko do Ezry. - Ty też, niezłe z Ciebie ciacho - rzuciła w odpowiedzi, po jego komplemencie prezentując się jeszcze trochę - siebie i swoją spódniczkę. Dała się złapać za rękę, nawet dała się poprowadzić do straganów. - Dużo tu ładnych błyskotek! - stwierdziła, po czym zaczęła przyglądać się bransoletkom i innym gadżetom zaprezentowanym na straganach. Nie była pewna, czy chciałaby cokolwiek z tego zakupić, lecz musiała przyznać, że było na czym zawiesić oko! Chłopak chyba zdecydował za nią i wybrał ozdobę z ząbków piranii, na którą Bridget zareagowała westchnieniem zachwytu. - Och, jest piękna, dziękuję! - Wspięła się lekko na palce, by sprezentować Ezrze buziaka w kącik ust, w podzięce za tak piękny upominek! Jego dalsze słowa zmyły nieco jej do tej pory szeroki uśmiech. W istocie widywali się nieco rzadziej, Bridget wcale nie musiała tworzyć wymyślnych wymówek, by się z tego stanu wytłumaczyć. Powrót do Hogwartu oznaczał podjęcie na nowo wielu obowiązków, które Puchonka dźwigała na swoich barkach, a dodatkowo jej zdrowie psychiczne zostało obarczone powrotem starszej siostry. - Jak mam być szczera to dość ciężko mija. Lotta... - przerwała jednak wpół zdania, ponieważ w rozmowie przeszkodziła im jakaś dziewczyna z całym naręczem ulotek o ochronie magicznych stworzeń i jakiejś fundacji, która się tym zajmowała. Bridget wywróciła oczami z lekką irytacją, lecz może dobrze się stało? Może nie powinna psuć sobie i jemu nastrojów przykrymi opowieściami z jej życia prywatnego? W końcu przyszli się tu bawić, co nie? Gdy dziewczyna oddaliła się, Bridget uśmiechnęła się lekko i wygładziła koszulkę na piersi Krukona. - Postaram się wygospodarować więcej czasu, obiecuję! Poukładam wszystkie grafiki i będzie lepiej, zobaczysz. A teraz chodźmy na Wilcze Głowy! - zarządziła entuzjastycznie, po czym złapała go za rękę i skierowali swoje kroki do świstoklików przenoszących festiwalowiczów pod małą scenę. Bridget w swojej koszulce z Donem Lockharto i zwiewnej spódniczce pasowała do ostrego brzmienia Wilczych Głów jak pięść do nosa i o mało taką pięścią w nos nie dostała, gdy nagle w tłumie zaczęło organizować się poważne pogo. Choć chciała bardzo wydostać się z wiru, jedna ręka ją pociągnęła, druga odepchnęła i w efekcie to pogo nieźle ją poniosło. Była tak strasznie obolała, że ostatecznie przecisnęła się do Ezry niemal ze łzami w oczach. - To był bardzo zły pomysł - stwierdziła zbolała.
kostka: 1, mała scena
Aleksander Cortez
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 194
C. szczególne : Kruczoczarne, kręcone, długie włosy (od ostatniego pobytu w szkole jeszcze dłuższe) luźno opadające. Ubrany w wszystko co wygodne i swobodne - brak garniturów. Karnacja skóry znacznie ciemniejsza. Opalił się w tym Meksyku.
Wyszykowanie się na koncert było o wiele łatwiejsze niż, wyjście do kina. Zwłaszcza, że on lubił te ciężkie brzmienia. Więc ubrany w czarne jeansy, tego samego koloru buty, wygodne, ale na tyle grube, by następnego dnia nie musieć się martwić o swoje podeptanie i połamane palce przez tabun skaczących ludzi. Bordowa koszulka z nadrukiem wilkołaczych łbów i logiem zespołu, a na to narzucona skórzana czarna kurtka. Oczywiście w rękawie miał przymocowaną różdżkę na mechanizmie który wyrzucał mu ją w rękę kiedy tego zapragnął. Lecz wątpił, że tam by mógł jej używać przez tłum. Dlatego przygotowany był raczej na walkę w zwarciu i bliskim zasięgu. Z tego powodu na szyi nadal wisiał srebrny łańcuszek z wisiorkiem ostrza, a także w jednej z kieszeni spodni miał schowany kastet. Nie miał zamiaru przecież zostawać od razu okrzyknięty Rzeźnikiem z Czarodziejskich Pól. Przez zadźgania większości szturchających go ludzi. A co najwyżej powybijać tym bardziej uciążliwym całego uzębienia wraz z połamaniem lub wybiciem całej żuchwy ze stawów. Do tego Magozomo się raczej nie będą mogli przyczepić, a i bardzo łatwo się zgubić w takim tłumie, który mniej krzyczy na widok wybitych zębów, niż poderżniętych gardeł. Zadowolony ruszył z kuzynkami na miejsce spotkania z Nessą - Na szaleństwo to ja zawsze - rzucił z tajemniczym uśmiechem i ognikami w oczach. Jedak zrobił to z czystej złośliwości, wiedział, że musi być ostrożny. Ale dlaczego by tak przy okazji nie zasiać odrobiny zwątpienia w tej drobniutkiej dziewczynie? Odebrał swoją butelkę z piwem i stukając się nią z szkłem dziewczyn również pociągnął solidne kilka łyków. - Nessa, nie wiem czy ty tam coś popalałaś przy okazji, ale nie było tam żadnego zwycięzcy. Nie przy tej ilości trunków jaki mieliśmy. Więc już sobie nie wmawiaj- odpowiedział uśmiechając się szeroko. Potrząsnął głową niechętnie zerkając na pamiątki na stoiskach, lecz poszedł z dziewczynami jeśli miały ochotę się przy nich rozejrzeć. Widział niepewność u Isabelle przez co dał się jej prowadzić i cieszył się, że był wysokim osobnikiem, przez co łatwiej mu było pilnować ich grupki. - To prawda, najważniejsze byśmy bawili się dobrze. Toasty można zostawić na bardziej kameralne imprezy. Ale teraz jak najbardziej można wypić za udaną zabawę i nasze spotkanie. - odpowiedział i przytaknął głową na propozycję zrobienia sobie takiej pamiątki z tego wyjścia. Też wolał chyba wspólne zdjęcie niż jakieś duperele które tylko zajmują miejsca. - Jeśli zdjęcie to im wcześniej tym lepiej. Skoro jeszcze w dobrym stanie. - powiedział i śmiejąc się jakby na potwierdzenie upił piwa. Nie pił jednak w takim tempie jak Nessa. Nie zamierzał się upijać tutaj za bardzo, zamierzał pilnować tych dziewczyn, więc musiał zachować trzeźwość umysłu. Mimo to i tak w końcu wyrzucił butelkę i wracając dostrzegł coś leżące na ziemi zaraz przy Isabelle. Schylił się więc po ten przedmiot uznając, że to coś należało do którejś z nich i podnosząc przypominajkę wyprostował się i nim zdążył zapytać czy któraś z nich to zgubiła dostał solidnego plaskacza od kuzynki. Spojrzał się na nią bardziej zaskoczony niż zdenerwowany. Zwłaszcza, że ona sama wyglądała na przestraszoną i zmieszaną. Widocznie własnym ciałem zasłonił jakiegoś łajdaka, zamiast od razu sięgnąć po sztylet i wbijając mu go w okolice spojenia łonowego, by po tym pociągnąć z całej siły w stronę drugiego spojenia by po tym odwiesić ostrze znów na łańcuszku uznając, że nic wielkiego się nie stało i dalej się bawić. Ale z tego zamyślenia wyrwały go kolejne słowa kuzynki. Szybko się rozejrzał po czym rzucił siarczyste przekleństwa po rosyjsku, jak to miał w zwyczaju. - Nie gniewam się jak coś.- Rzucił krótko i uśmiechnął się szeroko pocierając jedynie swój policzek po czym dodał. - Teraz musimy się skupić na tym by ją odnaleźć - wykrzyczał do Ślizgonki by jego głos przebił się przez głośną muzykę. Po czym złapał dziewczynę za rękę i wskazał głową Elizabeth, by ona zrobiła to samo z swoją siostrą i zaczął się przedzierać przez dziko tańczący tłum ludzkiej masy. Nie szczędząc przy tym kuksańców, czy łokci tym bardziej nieustępliwym. Nie wiedział, czy stracił panowanie nad wyrazem swojej twarzy, ale nawet nikt mu nie oddawał. Z zaciętą miną i rządzą mordu w oczach przedzierał się dalej w stronę sceny. Bo jeśli porwał ją tłum to musiał zanieść ją w tamtą stronę. Jak to miał w zwyczaju.
Mała scena, kostka 4[/b]
Ostatnio zmieniony przez Aleksander Cortez dnia Pon 24 Wrz 2018 - 21:34, w całości zmieniany 2 razy
Procrastination McGregor
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
C. szczególne : rude włosy, sporo piegów, szeroki uśmiech
Z jednej strony totalnie nie miał ochoty na szlabany, ale jednak festiwal nie był byle jakim wydarzeniem. Dodatkowo dochodził fakt, że miały tam grać Wilcze Głowy, co w zasadzie przesądzało sprawę. Krótka narada z Hya i w zasadzie byli już w drodze. Wystarczyło znaleźć nielegalny świstoklik z Hogsmeade i w krótką chwilę znaleźliśmy się na miejscu. Wedle słów przyjaciółki mieli odnaleźć w tym tłumie Holdena i jeszcze jedną osobę, ale odnosił wrażenie, że nie będzie to takie łatwe. Na szczęście zgodziła się z nim, przez co nie musiał jej wybijać tego z głowy, dzięki czemu z pewnością nie spóźnią się na koncert. Zresztą, to w ogóle nie wchodziło w rachubę! Gdyby musiał złapałby ją pod pachę i zaciągnął tam siłą, ale nie ma co udawać, że prędzej to ona zrobiłaby tak z nim. O tak, zdecydowanie była wielką fanką tego zespołu, większą nawet od niego. - Tak, masz rację. Mamy sporo czasu, więc później na pewno uda nam się ich znaleźć. Albo nawet pod sceną. Rozdzielmy się w pogo, będą większe szanse - odparł, próbując przekrzyczeć hałas zgromadzonych tutaj ludzi, a następnie posłał jej szeroki uśmiech. Dawno już nie czuł takiej euforii i radości. Z ulgą przyjął fakt, że nikt nie próbował ich zaczepiać podczas podróży pod scenę, no przynajmniej nie jej. Gdy byli już na miejscu kątem oka dostrzegł, jak w jego stronę zbliża się Estella Vicario. Próbował szybko czmychnąć, ale finalnie nic z tego nie wyszło. Jednakże, ku jego nieopisanej radości, porozmawiała z nim jedynie krótko, a następnie odeszła, ostrzegając go przed innymi nauczycielami. Tak nieziemskiego farta zdecydowanie się nie spodziewał, ale nie miał zamiaru narzekać. Dodatkowo skupiła się tylko na nim, a jego przyjaciółkę przeoczyła w tłumie, a więc podwójne zwycięstwo! Nie czekając dłużej wbił się w pogo za nią, ale nie zdążył się długo poobijać po ludzi. Nagle wzięli go na falę, ale nim zdążył się tym nacieszyć nagle stracił oparcie i upadł na ziemię, co poskutkowało całkiem sporą ilością glanów, które dość mocno go zdeptały. Krzywiąc się lekko skorzystał z jakiejś pomocnej dłoni przy wstawaniu, a następnie otarł krew spływającą mu z wargi i na nowo przywdział radosny wyraz twarzy wracając do pogo, co jednak nie było już tak łatwe z racji bólu, który boleśnie dawał mu znać o tym, jak przed chwilą skończył. Tak, zdecydowanie starczyło mu już dzisiaj fal.
Słońce powoli chyliło się ku zachodowi, gdy przyszedł czas na kolejne występy - na scenę miała wyjść jedna z największych gwiazd współczesnej muzyki pop, czyli Don Locharto oraz zespół grunge'owy o wątpliwej reputacji, czyli Łajnobomby. Pomiędzy scenami zaczęli przemieszczać się handlarze, którzy handlowali losami, tym samym zapewniając uczestnikom dodatkową rozrywkę. Za 10 galeonów można było zakupić zamykaną karteczkę z losem, która po otwarciu transmutowała się w wygraną nagrodę.
Rzut kostką na tym etapie jest nieobowiązkowy! Jeśli Twoja postać zakupi los lub losy na loterii (zakup należy odnotować w odpowiednim temacie) to rzucasz TAROTEM (odpowiednią ilość razy). Pierwszy los kosztuje 5 galeonów, każdy kolejny - 10. Zakup losu jest dobrowolny.
Pamiętajcie o dodawaniu informacji o scenie przy której znajduje się Wasza postać!
NASTĘPNY ETAP: 28.09.2018, wieczorem
Duża scena - Don Lockharto
Po pół godzinie, które ekipa techniczna poświęciła na zmianę bardzo charakterystycznych dekoracji, na scenę ozdobioną kolorowymi girlandami i światłami reflektorów wszedł ulubieniec tłumów, czyli Don Locharto! Mimo jego bardzo komercyjnej twórczości, trudno ukryć, że chyba żaden twórca nie cieszył się aż tak dużym uwielbieniem ze strony fanów (no może z wyjątkiem Hero Ontario). Z tego powodu Don po raz kolejny został gwiazdą festiwalu. Bez wątpienia występ młodego Brytyjczyka był bardzo efektowny i chociaż repertuar nie należał do szczególnie ambitnych, i zapewne nie trafiał on do sporej części starszej widowni, to nie można było odmówić chłopakowi umiejętności rozgrzewania publiki - Don był wręcz zwierzęciem scenicznym! Jego muzyce towarzyszyły niesamowite układy taneczne oraz robiące wrażenie efekty świetle i iluzje. Wśród festiwalowiczów rozhulały się tańce, a dodatkową rozrywką stała się loteria.
Mała scena - Łajnobomby
W trakcie trwania koncertu Dona Locharto, na małej scenie pojawili się zdecydowanie mniej oczekiwani muzycy, czyli Łajnobomby. Ich obecność dziwiła większość widowni, w końcu zazwyczaj grali na wysypiskach, a poza tym wydzielali niemiłosierny smród. Mimo że scena i okolice podczas ich występu miały więcej wspólnego z chlewem niż wydarzeniem muzycznym, bez wątpienia koncert okraszony alternatywnym, grungowym brzmieniem można było uznać za udany. Oprócz swoich standardowych "przebojów" Łajnobomby zagrały kilka kawałków z nowej płyty, a w wykonie towarzyszyła im Enema, do niedawna hogwarcki zespół z przewlekłymi problemami, a teraz młoda i obiecująca wykonawczyni - @Gemma Twisleton.
UWAGA! Udział w koncercie Łajnobomb wiąże się z zabrudzeniem Twojej postaci podejrzanymi substancjami i przewlekłym smrodem, którego niełatwo się pozbyć. Wspomnij o tym w najbliższych postach.
Loteria - kostki
• Głupiec - po otwarciu los przemienia się w łajnobombę, która natychmiast wybucha. Jeśli masz 15 punktów zaklęć możesz bez problemu pozbyć się smrodu, jeśli nie - musisz poprosić kogoś o pomoc lub przez następne dwa posty zmagać się z okropnym smrodem. • Mag - płyta zawierająca zapis pierwszej części GRUBEGO DISSU między Mr Pure, a DJ Mudbloodem. • Kapłanka - breloczek z logiem Wilczych Głów. • Cesarzowa - jednorazowy kupon zniżkowy (50%) do sklepu Lanceleyów • Cesarz - składanka z przebojami Felix Felicis. • Kapłan - podręczny gramofon w zestawie z płytą Druzgotka. Upomnij się o przedmiot w odpowiednim temacie! • Kochankowie - składanka z największymi hitami Lady Morgany • Rydwan - pluszowy dementor - upomnij się o przedmiot w odpowiednim temacie! • Moc - fiolka amortencji - upomnij się o przedmiot w odpowiednim temacie! • Pustelnik - 10 galeonów - upomnij się o nie w odpowiednim temacie. • Koło fortuny - jednorazowy bon na 50 galeonów do Centrum Affara lub Arts & Gifts • Sprawiedliwość - koszulka koncertowa Twojego ulubionego wykonawcy. • Wisielec - srebrny wisior przedstawiający kelpie. • Śmierć - stanik Lady Morgany z autografem. • Umiarkowanie - fasolki wszystkich smaków Bertiego Botta. • Diabeł - jednorazowy kupon (25%) zniżkowy do Eliksirów Dearów • Wieża - Złoty Znicz - pozytywka, który wygrywa jedna z piosenek Twojego ulubionego zespołu. Upomnij się o przedmiot w odpowiednim temacie! • Gwiazda - zdjęcie z autografem Lilou Smiley. • Księżyc - bombonierka Lesera. • Słońce - 30 galeonów - upomnij się o nie w odpowiednim temacie. • Sąd ostateczny - wygrywasz pierwszą nagrodę główną! Twój los zmienia się w bon na romantyczną kolację z Donem Locharto. Możesz oddać go koleżance albo wykorzystać go zgłaszając się do @Vivien O. I. Dear z prośba o rozegranie sesji MG. UWAGA! jeśli tę nagrodę wylosowały przed Tobą dwie osoby - musisz dokonać przerzutu! • Świat - wygrywasz drugą nagrodę główną! Twój los zmienia się w 150 galeonów - upomnij się o nie w odpowiednim temacie! UWAGA! jeśli tę nagrodę wylosowały przed Tobą dwie osoby - musisz dokonać przerzutu!
Kostki dla uczniów
Przypominamy, że uczniowie na każdym etapie obowiązkowo rzucają kostką na wykrycie - więcej szczegółów w poście startowym! 1,4 - nagle dostrzegasz, że zmierza ku Tobie dwóch magimilicjantów. Udaje Ci się w miarę szybko ich dostrzec, dzięki czemu jesteś w stanie dość szybko przed nim uciec lub się ukryć - tym razem Ci się upiekło! Bądź ostrożny jeśli chcesz dotrwać do końca zabawy. 2,5 - koncert mija Ci bez komplikacji! Nie dość, że nie spotykasz nikogo kto mógłby Cię pogrążyć to jeszcze żaden z patroli magimilicji nie jest Tobą zainteresowany. Pozostaje mieć nadzieję, że dalej też pójdzie tak gładko! 3 - bez wątpienia nie spodziewałeś się, ze na festiwalu możesz spotkać kogoś z grona nauczycielskiego we własnej osobie, a na dodatek nauczyciela, którego tak bardzo nie lubisz! No cóż, zostaniesz oddelegowany do szkoły, gdzie czeka na Ciebie szlaban, ale przynajmniej udało Ci się wyciągnąć coś z festiwalu! 6 - w Twoją stronę nadciąga dwóch magimilicjantów. Niestety jest za późno, żeby gdzieś się zaszyć, więc musisz poddać się kontroli. Magimilicjancji zdecydowali się skontrolować Twoją różdżkę, w wyniku czego poznają Twoją tożsamość i orientują się, ze definitywnie nie powinno Cię tu być. Zostajesz odstawiony przez magimilicję pod samą szkołę - szykuj się na surową karę!
______________________
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
Na twarzy Leonardo pojawiło się oburzenie, zmieszane - oczywiście - z rozbawieniem. Wypraszał sobie te zarzuty, bo przecież komplementami sypał zanim jeszcze do głowy wpadł mu pomysł zostania modelem. Zawsze był z niego czaruś, a czy było to bardziej czy mniej skuteczne, to już inna sprawa. - To wrodzony talent - zapewnił Gryfonkę, rozglądając się po straganach. Napoje wyglądały kusząco, ale raczej na potem. Skarbów było tutaj od groma, wprost nie było wiadomo na czym zawiesić oko; poza niebywałym towarzystwem, oczywiście. Vin-Eurico nie bał się poświęcać Hemah mnóstwa uwagi. - Kto by tam liczył... - Akurat od rozpoczęcia pracy w agencji raczej nie mógł pochwalić się jakimiś godnymi podziwu wynikami. Najpierw był w poważnym związku, a potem - i to trwało do teraz - jeszcze się po nim zbierał. Prawienie komplementów Peril nie było niczym trudnym; Leo szczerze podziwiał jej urodę, tak oryginalną i intrygującą. Gdyby nie fakt, że obawiał się utraty cennej przyjaźni, zapewne próbowałby tę znajomość pchnąć w nieco innym kierunku. - To ty miałaś bronić mnie - poskarżył się, ale nie brnął w to; rzeczywiście służył za niezłą tarczę. Pewnie sam by się zaoferował, gdyby miał taką okazję. - Zatem niech będą Kelpie... chociaż nie wiem co myślę o tych zbiornikach z trytonami - i chyba głównie dlatego tak szybko się zgodził. Ciekaw był, jak to wszystko będzie wyglądało, bo brzmiało równie interesująco, co niepokojące. Leo śmiechem skomentował entuzjazm jasnowłosej, nie widząc problemu we wzięciu jej na barana - właściwie, gdyby był na jej miejscu, to pewnie bardzo by na to nalegał. Uniknąć tym podobnej okazji? W pierwszej chwili był pewien, że to jakiś dziwny atak. Nagle ktoś zrzucił na niego ciężar całego swojego ciała, szarpiąc go mocno i to w dodatku na szyję; Leo odruchowo spróbował "napastnika" złapać, żeby choć odrobinę sobie pomóc w mało komfortowej sytuacji. Pospiesznie został pocieszony namiętnym pocałunkiem, którego nawet zbytnio oddać nie mógł, zszokowany i wytrącony z równowagi. - Hej? - Wydusił z rozbawieniem, odsuwając od siebie delikatnie dziewczynę. Z całą pewnością jej nie znał, a nawet jeśli - z nikim nie był na tyle blisko, by tego typu zachowanie miało sens. Zresztą, był tutaj z Hemah i nie planował wyrywać jakichś imprezowiczek... A ta, z chichotem, zniknęła. No ale namiary na wizbooka mogła zostawić. - Co się- O MERLINIE, Perla. - Szukał już różdżki po kieszeniach, gotów dziewczynę ratować wszelkimi znanymi mu zaklęciami. Na całe szczęście był dobry z transmutacji, zatem mógł zaszaleć i wymyślić jej jakiś porządny strój, w którym zapomniałaby o obecnej katastrofie. Chyba nawet nie dotarło do niego, że to jego tajemnicza nieznajoma narobiła takiego zamieszania. - Och. - Hemah poradziła sobie sama, zupełnie zmieniając styl. Leo pozostawało tylko zastanawiać się, czy tak to zaplanowała, czy podatna na sugestie sztuka transmutacji ugięła się ze względu na targające Gryfonką emocje. Tak czy inaczej, jedno było pewne. - No teraz to już w ogóle wyglądasz muy caliente... Nie wiedział, czy powinien trzymać jej kapelusz, pocieszać, czy też pomagać w wytropieniu bezczelnej lisicy. Był zatem po prostu wsparciem, takim mocno uśmiechniętym, dumnym i przepełnionym podziwem. Hem nie była kimś, z kim chciałby zadzierać - była za to kimś, kogo chciał mieć obok. - Oj, chiquita. Też możesz na te komplementy polecieć, ja się nie obrażę - chociaż byłby wdzięczny, gdyby już mu nikt tak nie rzucał się na szyję. Leo przyzwyczaił się do pochylania i robił to odruchowo... Wystarczyło tylko jakoś swoje zamiary mu przekazać, żeby sprawę ułatwił. - Aż strach się bać, jak jesteś w takim bojowym nastroju... O, loteria! - I tyle byłoby z przejmowania się groźną towarzyszką. Leo pociągnął Hem w stronę jakiegoś rozgadanego czarodzieja, który sprzedawał losy. - Czy to- wow, to amortencja? - Ostrożnie odkorkował fiolkę, która pojawiła się na miejsce zakupionego losu. Sam flakonik był cały w serduszka i ciężko było się pomylić, ale to charakterystyczny zapach upewnił chłopaka w przekonaniu, że dobrze myślał. Sól morska, mięta, jakieś wypieki... Tyle pozytywnych skojarzeń, zaklętych w niewielkiej dawce niebezpiecznego eliksiru.
Długo to nie trwało; koncert zespołu nawiązującego do różnych sfer mitologii, które istnieją w świecie czarodziei (i nie tylko!) zakończył się w miarę sprawnie i bez większych problemów. Jednocześnie Winter mogła odetchnąć ze względną ulgą - ubrana nadal w swoje ciuchy, nie mogła zapomnieć o postaci trytona, który to spowodował, że jej umysł stanął w miejscu, zatrzymał się wręcz w rozwoju; zdania znajdujące się w głowie, pod kopułą charakterystycznej nań czaszki, nie miały zamiaru opuścić morza pełnego zafascynowania (?) ów istotą. Rieux, wychowana jednocześnie w tak chłodnej atmosferze bez miłości, nie wiedziała dokładnie, co ma o tym myśleć i czy w ogóle fakt, że jedna istota potrafiła zamącić jej w umyśle, nie był wystarczająco przygnębiający. Niemniej jednak - znajdowała się w pewnym stopniu w transie podczas występu Dudniących Kelpii, by ostatecznie pozostać na miejscu przy wielkiej scenie, oczekując tym samym charakterystycznego brzmienia jednego z idoli teraźniejszego wieku - Don Lockharto. Ogarnij się. Zapomnij o tym, co się przytłacza. Spróbuj chociaż raz skorzystać z uroków tego, co daje Ci do skosztowania los. Ale czy aby na pewno mogła się tutaj czuć wyjątkowo bezpieczna? Nie wiedziała. Podczas krótkiej przerwy kupiła sobie los; jakiś los, typowy los, który jednak zaskoczył ją faktem tego, że ostatecznie zauważyła przed sobą nagrodę w postaci 30g - co ją niemiłosiernie zadowoliło. Ostatnio nie miała w ogóle szczęścia do pieniędzy, a taka nawet mała, nieistotna nagroda zdawała się być jednocześnie czymś w rodzaju porządnego wsparcia. Nawet jeżeli nie była to jedna z głównych nagród, to i tak ucieszyło na duchu Krukonkę, która nie śmiała w żaden sposób wybrzydzać. Szczęście pokazało tym razem swoje lepsze oblicze - i chciała to docenić, kiedy to dostrzegła w usposobieniu całokształtu zabawy znajome sylwetki; na tyle znajome, że nie miała obaw do tego, by podejść. Charakterystyczne włosy, charakterystyczny ubiór, sylwetki wpadające w oko i zbyt łatwe do przeanalizowania; sięgnięcie po fotogeniczną pamięć sprawiało, że Winter czuła się w tych progach wyjątkowo skuteczna. - C-cześć, dziewczyny. - dodała na początek, ostrożnie wymachując dłonią w ich stronę, kiedy to przedarła się wreszcie przez tlum, jako jedna z bardziej stanowczych osób, znajdując się wprost na widoku. Nie przytulała jednak w żaden sposób, zamiast tego obrączki znajdujące się na oczach i chroniące przed dostępem światła do źrenic skierowały się na ich lica. W dowolnej kolejności rzecz jasna; byleby wyłapać najistotniejsze detale. - T-też na koncerty?- rzuciła uprzejmym pytaniem z jąkaniem się, starając wtopić w tło społecznych zasad. Nie była w tym wyjątkowo dobra w niektórych momentach. - Ciekawe n-nagrody można znaleźć w tych l-losach. - oznajmiwszy, skierowała wzrok w stronę handlarzy. Być może one również powinny zaznać swojego szczęścia?
Loteria:Słońce Miejsce: Tam, gdzie dziewczyny; raczej duża scena.
To było to - przełom w jej jak dotąd wątpliwej muzycznej karierze. Nie oczekiwała kokosów po występie u boku Łajnobomb, zresztą nie specjalnie obchodziło ją czy faktycznie miałby to być jakiś zwrot dla Enemy, czy tylko jednorazowa grubsza akcja. Liczyło się teraz, a teraz było cudowne. Stała na najprawdziwszej scenie, która mimo, że było tą "małą", jej wydawał się ogromna. Przed nią szalał najprawdziwszy tłum, a muzyka, która sama grała była tak głośna, że czuła ją każdą komórką ciała. Początkowo, mimo ogromnej ekscytacji, obawiała się pojawić się na czarodziejskich polach. Rozpędzony fortepian nadal pojawiał się czasem w jej koszmarach i bała się, że to wspomnienie zupełnie przykryje jej radość z pierwszego dużego koncertu. Zastanawiała się z resztą, czy to było fair... W końcu były głosy, że festiwal w ogóle nie powinien się odbywać. Z drugiej strony tę okazję można było wykorzystać. Czasami chciała zapomnieć o tym przeklętym fortepianie, całkowicie wymazać go z pamięci - to jednak byłoby jeszcze bardziej niesprawiedliwe. A kiedy Ministerstwo próbowało wymusić na wszystkich zapomnieni - to było już wkurwiające. I ten wkurw towarzyszył jej na scenie. Skończyli jeden z kawałków, kiedy wokalista Łajnobomb odsunął się i zrobił Gemmie miejsce przy mikrofonie. Podeszła chwiejnym krokiem. Pewność siebie na moment zupełnie z niej uleciała - czym innym była gra na basie i darcie ryja w tle, a czym innym bezpośrednie zwrócenie się do tłumu, który - nie oszukujmy się - nie przyszedł tu dla niej. Ona jednak też nie robiła tego dla siebie. - Eem... - mikrofon zapiszczał przeraźliwie, na co odsunęła się od niego trochę przestraszona. Posłała szybkie spojrzenie stojącemu za nią wokaliście, ale nim zdążyła wyłapać od niego jakikolwiek sygnał, pozbierała się sama i znów zwróciła w stronę mikrofonu. - W zeszłym roku - zaczęła trochę nieśmiało - some real shit happend!* - zebrała się na odwagę by podnieść głos i o dziwo od razu poczuła się pewniej - Rok temu - kilkadziesiąt jardów od miejsca, w którym stoję - zginęła przygnieciona przez fortepian moja przyjaciółka - Nebraska Jones! Są ludzie, którzy nie chcą, żebyście o tym wiedzieli! Dziś będą wam wmawiać, że to była jej wina! Za pięć lat - że to tylko plotka. Za dziesięć - że żadnej Nebraski Jones nie było! - głos jej się załamał, ale starała się zebrać w sobie całą złość na przeklęty system i zaraz kontynuowała z pełną mocą - Nebbie była jedną z nas, przyjechała się tu bawić i zasługuje na to, żeby ją pamiętano, choćby wszystkim rządom świata się to nie podobało! BYŁA CZŁOWIEKIEM, A NIE TYLKO NIEWYGODNYM DOWODEM ICH PARTACTWA! I DZIŚ UHONORUJEMY JEJ PAMIĘĆ W NALEŻYTY SPOSÓB! WSZYSCY WYPIERDALAĆ ZE ŚRODKA! NA BOKI! - fanom Łajnobomb nie nie trzeba było tłumaczyć, co mieli zrobić. Nie były to co prawda dzikie tłumy i z pewnością nie miała to być najzajebistrza ściana śmierci prawdopodobnie nawet w historii tych Pól, ale w oczach Gemmy i tak miała być czymś wielkim - A KIEDY ZNÓW ZACZNIEMY GRAĆ MACIE RZUCIĆ SIĘ NA SIEBIE JAK PIERDOLONY OBSCURUS - KUPA* MIĘCI!!! NEBRASKI!!! JONES!!! Łajnobomby znów zaczęły grać, a rozdzielony tłum zwarł się ze sobą z impetem, obrzucany przez wykonawców kolejnymi porcjami gówna. Ze zdartym gardłem, Gemma chwyciła znów za bas. Wiele się może nie zmieniło, ale ona czuła się jakby spadł z niej ciężar wielkości fortepianu. Z ulgą wzięła głęboki wdech... i natychmiast tego pożałowała. W kwestii zapachu - gówno się zmieniło.
Patrzyła przed siebie, jakby pragnąc odszukać kogoś znajomego, co by w grupie czuły się raźniej, ale jedyne jakie twarze pobłyskiwały gdzieś w oddali to te kompletnie zalane. Uniosła nawet wymownie brwi, jakby w dezaprobacie na takie zachowanie, bo choć sama ostatnimi czasy sięgała coraz częściej po wino to nie zamierzała doprowadzać się do takiego stanu. Niemniej, fakt był oczywisty – miała ochotę na alkohol, bo muzyka rozbrzmiewająca na terenie całego festiwalu, niezwykle mierziła jej delikatny słuch, który był nader wrażliwy na zbyt głośne aspekty melodyjne. Nadal – bez zmian – lubowała się w klasyce. - Zanucisz coś? – zagaiła z niemą, błagalną wręcz prośbą, bo nie znała twórczości Wilczych Głów. Bardziej miała wrażenie, że wybiera to wszystko spontanicznie, jak gdyby powątpiewając we własny gust muzyczny. Dopiero po chwili zorientowała się, że koleżanka z Ravenclaw – zapewne – zupełnym przypadkiem odnalazła dwie zbłąkane dusze, co już dawało szanse na dodatkowe możliwości. - Winter! – powiedziała wesoło, po czym obdarzyła dziewczę szerszym uśmiechem. Całe szczęście, że nie musiały teraz tkwić we wie, gdzieś z boku, by jakiś pacan zdążył je oblać piwem lub co gorsza – trącić, przesunąć, odepchnąć, co w ostatecznym rozrachunku dawałoby zagubienie się w tłumie. - Serio? Ciekawe, bo kupiłam ich trochę, jakby z myślą o was – mruknęła pod nosem, po czym wyciągnęła z kieszeni kurtki po cztery losy dla Fairwyn i Rieux, pragnąc odciążyć ich budżet. Całe szczęście, że ojciec dawał nieznaczną część pieniędzy Marceline za to, by po prostu była grzeczna i pozostawała w cieniu. - Och, co tak śmierdzi… – jęknęła żałośnie, gdy wyciągnęła pierwszą kartę, a ta zaraz potem wybuchła, przez co Holmes musiała użyć różdżki, by zniwelować ten wstrętny smród. - Mam fasolki Bertiego! I to razy dwa! Lubię je, aczkolwiek w całej swojej karierze cukierkowej obawiam się trafić na wymiotka… – tak, to było niezwykle ważne, skoro i tak musiały przenieść się pod dużą scenę, bo kolejny udział w zabawie z Łajnobombami wykraczał poza granicę smaku rudowłosej. Przynajmniej teraz mogła popatrzeć na przystojnego Lockharto, któremu mimo wszystko brakowało swoistego rodzaju kunsztu artystycznego. - Myślicie, że gdyby nie śpiewał to te piosenki miałyby więcej przekazu?
Duża scena Losy: 8, bo po 4 dałam Ariadne i Winter
To w ogóle się rudej nie podobało. Bolały ją kości i ciało, coraz więcej plam pojawiało się na bladej skórze niewielkiej ślizgonki, która stała ze zrezygnowaną miną, rozglądając się dookoła. Festiwal trwał w najlepsze. Zerknęła w stronę sceny, którą miała po swojej prawej stronie i machnęła ręką, wsuwając dłonie do kieszeni jeansów. Ruszyła przed siebie, czując pulsujący ból głowy. Przy jej ilościach snu i kofeiny, którą w siebie wlewała, tak głośne wydarzenia nie były czymś wskazanym. Dziki tłum nadal był w pogo, uśmiechnięty i szczęśliwy. Przesuwając spojrzeniem po twarzach czarodziejów w każdym wieku, westchnęła, uświadamiając sobie, że w taki sposób, chociaż na chwilę mogą oderwać się od swoich codziennych problemów. Otoczeni przyjaciółmi, wsłuchani w głosy wokalistów i instrumenty, krzycząc i śpiewając, zapominając o jakichkolwiek różnicach pomiędzy nimi, o wartości krwi. Jedna z dłoni powędrowała do góry, przesuwając po zamkniętych powiekach. Miała wrażenie, że razem z perkusją drży jej całe wnętrze, a do tego wszystkiego, nie wiedziała, gdzie jest. Zatrzymała się, raz jeszcze rozglądając dookoła. Dla niewielkiego dziewczęcia dostrzegalny był jednak tylko las ludzi, mniejszych i większych, którzy nawet jej nie zauważali. Przyzwyczaiła się już do szturchnięć czy popychania, starając się robić uniki. Potłuczone, a raczej zdeptane kości jednak uniemożliwiały jej płynność ruchu. Omiotła spojrzeniem tłum pośrodku, tańczący dziko i wydzierający się wniebogłosy. Przekręciła głowę w bok, gdy brązowe ślepia natrafiły na @Blaithin ''Fire'' A. Dear, która doskonale bawiła się z @Holden A. Thatcher II i jakąś jeszcze dziewczyną. @Bianca Zakrzewski miała znajomą twarz, od razu ślizgonce skojarzyła się z domem lwa. Oparła dłoń na biodrze, przyglądając się im chwilę. Uśmiechnęła się pod nosem, zadowolona, że Blaith się dobrze bawi, a do tego wszystkiego ma ze sobą Holdena, któremu też się trochę rozrywki należało. I jak zwykle przesadzał, że sobie bez niej nie radził. Nie sądziła, żeby Dearówna zerkała na niego w ten sam sposób co na Ezrę, jednak wciąż trzymała kciuki za jego udany wieczór z drugą z dziewcząt. Takie wydarzenia zbliżały ludzie. Nessa nie chciała jednak, aby ją zauważyli, więc szybko rozpłynęła się w tłumie, brnąc dzielnie do przodu i zostawiając ich samych sobie. Była spokojnie. Obydwoje siebie zadbają, a jedno będzie miało oko na drugiego. Chociaż taki mały kamyczek spadł z jej serca. Nie miała pojęcia, ile czasu zajął jej ten spacer, gdy znalazła się mniej więcej pośrodku olbrzymich pól, gdzie muzyka była nieco cichsza. Przypominało to dwa obozy fanów. Nie miała pojęcia, kto teraz miał występować, jednak wcale jej nie ciągnęło do tego, aby się przekonać. Podeszła do niewielkiej budki, dostrzegając znak loterii i wyjęła kilka galeonów, kupując losy. A nóż dopisze jej szczęście? W głowie wciąż jednak tliła się myśl, aby się z tego zbiorowiska ulotnić. Przeczesała dłonią kosmyki rudych włosów, zagryzając dolną wargę. Ze zrezygnowaniem rozejrzała się dookoła, mając nadzieję, że kogoś tak wielkiego, jak Alek zauważy — ludzi było jednak zbyt wiele. Nie chciała też, aby źle się bawili przez to, że zginęła im jedna ruda wsza. Nie miała sumienia zniknąć bez słowa. Dostrzegając niewielką budkę z piwem, podeszła i zamówiła sobie duży, podwójny kufel i usiadła na jednej z drewnianych ławek dookoła, zabierając się za otwieranie losów. Bo lepszego miała do zrobienia? Wciąż jednak czuła się niepewnie i osaczona, karcąc się w myślach, że nie skorzystała ze sposobu Isabelle i nie złapała się jej kogoś z nich. Założyła nogę na nogę, wydają z siebie ciche, niezadowolone syknięcie. Pieprzone pogo i głupi festiwal. Kufel trzymała jedną dłonią, cały czas przed sobą. Wiedziała, że różni ludzie uczęszczają na takie wydarzenia. Gdyby wzięła różdżkę, to rzuciłaby patronusa, który znalazłby jej towarzysz i trochę pomógł, ale nie, idiotka magicznego kija nie wzięła. Kolejny raz przeklęła się w myślach, pociągając solidny łyk chmielowego trunku. Pożytek taki, że piwo mieli naprawdę smaczne. Pomimo uśmiechniętej i zadowolonej miny, jak zwykle zresztą, czuła wewnątrz delikatne poddenerwowanie całą tą sytuacją. Każdy kolejny los, który otworzyła, sprawiał, że spomiędzy czerwonych warg uciekały westchnięcia rozczarowania. I na co jej dwa podpisane zdjęcia jakiegoś dziwnego Pana?
Kostki: Koło Fortuny , Pozostałe Nagrody: • Pustelnik - 10 galeonów - upomnij się o nie w odpowiednim temacie. • Koło fortuny - jednorazowy bon na 50 galeonów do Centrum Affara lub Arts & Gifts • x2 Gwiazda - zdjęcie z autografem Lilou Smiley. • Księżyc - bombonierka Lesera. • Kapłanka - breloczek z logiem Wilczych Głów.
Miejsce:Nessa się zgubiła, więc tam, gdzie znajdą ją Cortezy. Gdzieś pomiędzy.
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Czułem się tak wyzwolony, jak jeszcze nigdy wcześniej. Wciąż byłem sobą, Rileyem Fairwynem, a jednak wówczas, gdy zmuszałem to obce ciało do współpracy czułem, że skromny chłopak ze sklepu z różdżkami jest jedynie wytworem czyjejś wyobraźni. Lub, lepiej, smutnym żartem sadysty, jaki postanowił odegrać się na niewinnym smarkaczu za wszystkie swoje niepowodzenia (w tym scenariuszu smok w lesie nie mógłby być przypadkowy). Niechęć do samego siebie pętała moje poczucie własnej wartości. Naprawdę niewiele osób mogło zdawać sobie sprawę, że za uprzejmym uśmiechem i dobrymi manierami skrywam dystans także do samego siebie. Był taki okres czasu, w którym nie potrafiłem spojrzeć sobie w oczy. Jedno z nich, okolone toporną siecią blizn, zdawało się lekko zniekształcone. Magomedycy szybko poradzili sobie z jego korektą, a jednak od tego czasu wciąż widziałem wszelkie swoje niedoróbki. Przeszkadzała mi nawet moja naturalna bladość. Nie byłem pewny siebie, chociaż z zewnątrz mogłem za takiego uchodzić. Moja determinacja była uszyta delikatnymi nićmi. Mogła rozejść się w szwach po byle uwadze. Człowiek, którym byłem dziś, nie musiał martwić się problemami Fairwyna. Nikt go nie uczył sztywnych manier, nie wybierał za niego zajęć pozaszkolnych, nie selekcjonowano mu znajomych. Jego twarz zdobił jedynie lekki zarost. Na próżno było na niej szukać jakichkolwiek blizn czy niedoskonałości. Była uszyta na miarę dla przystojnego faceta, a czy takowi miewali jakiekolwiek kompleksy? Tego nie miałem okazji się dowiedzieć, lecz założyłem, że nie. Albo inaczej - kiedy nosiłem tę twarz, nie dotyczyły mnie absolutnie żadne normy społeczne (a już zwłaszcza te sztywne standardy, jakie wyznaczyłem samemu sobie). Moje ciało, wreszcie przeze mnie akceptowalne, pozbawione fizycznych skaz nie widziało problemu w fizycznym obcowaniu z drugim człowiekiem. Dłoń nieznajomej była ciepła i przyjemnie gładka. Tak inna od moich, szorstkich od blizn, wiecznie zgrabiałych palców. Jej uśmiech zgrywał się z moim. Nie był nieśmiały czy zwyczajnie uprzejmy, lecz po prostu wesoły. Tak ludzki. Jeżeli za kilka godzin miałem wrócić do swojego codziennego wcielenia, musiałem dzisiaj zadbać o to, aby wspomnienia dzisiejszego wieczoru mogły być we mnie żywe jeszcze długo. A pewnie nie byłyby, gdybym zachował zwyczajową powściągliwość. Skoncentrowany na analizowaniu tego wszystkiego, wkrótce zacząłem skupiać się jedynie na mojej towarzyszce. Do tego stopnia, że zupełnie nie zauważyłem wypadających z jej kieszeni monet, ani tych włosów, które to uparcie uciekały jej na twarz. Wyszczerzyłem zęby, przyjmując jej komplement, chociaż gdzieś w głębi ucha poczułem się z nim niekomfortowo. Mimowolnie porównywałem ze sobą swoje oba wizerunki i nie potrafiłem ukryć goryczy, gdy uświadamiałem sobie, że najprawdopodobniej o mnie samym nikt nigdy by czegoś podobnego nie powiedział. Wciągnąłem w płuca zaskakująco przyjemny, po takim czasie abstynencji, dym zaczarowanych papierosów, smakując w ustach czekoladowy posmak, jaki zostawiał. Zapatrzywszy się w czerwoną kropkę żaru, palącą się na czubku papierosa Nyree, zajrzałem w jej oczy, gdy zadała mi pytanie. Przez pierwszą sekundę nie byłem pewien odpowiedzi. W umyśle mieszały mi się moje dwie osobowości. Całe szczęście, że wygrała właściwa. - Zdarza się - przyznałem, udając, że jeszcze się zastanawiam. - Raczej dość często. Nie lubię się nudzić, a najwięcej frajdy sprawia mi zabawa z nieznajomymi. W końcu, kto może człowieka zaskoczyć, jeżeli nie oni? - Ta wypowiedź podszyta była najsilniejszą z cech mojej osobowości - ciekawością, zarówno świata jak i ludzi, lecz wątpliwym było, aby dziewczyna mogła ją ze mną skojarzyć. Tak jak ja opacznie zrozumiałem jej uwagę o wilkach. - Kurwa - warknąłem, kiedy kleisty napój gazowany wylądował nieoczekiwanie na mojej koszulce i spodniach. Darowałem sobie jednak piorunowanie spojrzeniami, gdyż moja towarzyszka zajęła się ochrzanieniem dwóch festiwalowych gap. Właśnie zamierzałem ją wysuszyć, kiedy zignorowała wilgoć na ubraniach i po prostu pociągnęła mnie dalej. - Mogę coś na to poradzić. Będzie taniej, niż gdybyś miała kupować dywan. - Położyłem dłonie na jej talii i pociągnąłem ją w górę. Może mi trochę pomogła, a może nie, w każdym razie, ostatecznie posadziłem ją sobie na barana. - Droga Nyree, dokąd zmierzamy? - Zapytałem, kierując się dokładnie tam, gdzie wskazała. Nawet nie zwróciłem uwagi na zmianę muzyki. Moje gusta muzyczne nie były szczególnie skonkretyzowane, także przeskok od celtyckich brzmień po typowy pop niezbyt mi przeszkadzał. Nawet, jeżeli na co dzień raczej pozostawałem wiernym słuchaczem spokojnej muzyki klasycznej. - Podoba ci się taka muzyka? - Zapytałem dziewczynę, starając się przekrzyczeć piszczące nastolatki, ale nie byłem pewien czy mi się to udało. Plama na koszuli zaczynała już schnąć, kiedy przepchnąłem się bliżej loterii. - Masz ochotę spróbować? - Niby zapytałem, ale zdążyłem już rzucić na stół stosik galeonów. Kupiłem dla nas po trzy losy, ale zanim przyszło do rozdawania nagród, zsunąłem Nyree ze swoich ramion. - Jesteś strasznie ciężka. Łatwiej będzie z tobą potańczyć, niż cię nosić. - Rzuciłem zaczepnie, uśmiechając się prowokacyjnie. Złapie przynętę? Nie pamiętam już kiedy ostatnio tańczyłem do tak niepoważnej muzyki.
- Wyróżnia się swoim stylem - zgodził się absolutnie w przypadku oceny Druzgotka. Był bez wątpienia artystą - na jakiego koncert oboje oczekiwali najbardziej. Zaintrygował się równie też kwestią Void, nadmienioną przy nim, znaną ponadto z rozpoczynania owocnej, artystycznej współpracy. - Występowała na weselu, mam rację? - dopytał; miał dobrą pamięć, aczkolwiek skomplikowane koligacje rodzinne, wyjaśniane mu przez Aurorę w owym szczególnym czasie - były niezmiernie rozgałęzione; trwające w skomplikowaniu. Niespodziewanie - zdołał wedrzeć się błąd. Całość - zaistniała zbyt szybko; dysonans rozbił nieskazitelną taflę wspólnego szczęścia. Zupełnie był pochłonięty przez towarzystwo Aurory, nawet w (pozornie?) zwykłych, przeprowadzanych dialogach, bez zobowiązań - zrzucanych absolutnie niechcianą lawiną na barki. Sceneria stworzona z ludzi, twarzy anonimowych, twarzy najczęściej nieuwzględnianych przez pamięć - zlewała się w kolorową masę, pozostawała - poza zasięgiem nakierowanej uwagi. Mógł w zupełności przewidzieć - choć, z drugiej strony było to niemożliwe do wykonania; całość zdołała zaistnieć zbyt szybko, zbyt krucho - nastała już rzeczywistość, zjeżona od konsekwencji wypadku. Mógł również, prawdopodobnie jej pomóc - aczkolwiek, mógłby nie wyczarować zgodnie z zamysłem nowej, oryginalnej kreacji; wypełnił więc, w niezbitym milczeniu jej prośbę. Słowa - wydawały się zbędne - idiotyczne kondolencje bądź też naiwne próby przeistoczenia w dźwięk żartu zaistniałego wypadku, nie wydawały się Bergmannowi na miejscu. Doceniał samodzielność Aurory, chociaż w większości kwestii był staroświecki - pod względem swoich zachwiań przy obecności kobiet; przepuszczał w drzwiach, usługiwał im w restauracji i jeśli - owe traktowanie nie przeszkadzało - zdawał się ideałem. Całokształt perfekcyjnie zaprzątnął, nie skaził swej zewnętrzności - przez błoto panoszących się wad - w chaotycznym środku. - Znajdźmy bardziej korzystne miejsce - zaoferował jedynie, torując wkrótce jej drogę. Miejsce - gdzie ludzie nie przepychają się tak jak wcześniej, gdzie (miał nadzieję) nie zaistnieje podobny, tak niefortunny wypadek. Koncert Kelpii zakończył się ostatecznie - Daniel Bergmann w obliczu tych zdarzeń zerknął, ponownie na widniejącą rozpiskę oczekujących występów. - Lepiej pozostać na dużej scenie - zawyrokował. Łajnobomby nie były zespołem - na którego utwory powinni się aktualnie udać; a w szczególności - nie powinna się udać ona. Don Lockharto poruszał serca przede wszystkim - młodych, piszczących w pełni zachwytu studentek, aczkolwiek sama loteria zdawała się dość pozytywną odskocznią. - Próbujesz szczęścia? - dopytał, z błąkającym się po obliczu uśmiechem. Sam nigdy nie był - wielkim miłośnikiem czy uczestnikiem hazardu; niemniej - spróbował. Dwa razy kupony zniżkowe? Niech będzie.
Scena: niezmiennie duża Kostki: odniosłam się w rozliczeniach; koło fortuny + diabeł
Kończy się koncert, więc powoli podążam w stronę tylnich bramek, przeznaczonych dla artystów oczekując na Vivien. Choć nie jest fanka Dona, to doskonale wiem, że się pojawi, bo chce wziąć udział w loterii. W międzyczasie sam zakupuje pięć losów. Dwie zniżki do Dearów nie są szczególnie przydatne biorąc pod uwagę moje zażyłe relacje z (prawie) pierworodnym synem tej rodziny oraz narzeczeństwo z najmłodszą córką. Kupon do Affara oraz do Lanceleyów na ten moment na niewiele się zdają, myślę jednak, że w sezonie urodzin bliskich mi osób mogą odrobinę odciążyć mój portfel. Uciechą w tej sytuacji są zdobyte galeony, które zwracają mi większość kosztów udziału w tej zabawie. Przy tej bramce nie ma tłumów. Stoją kilka minut, aż w końcu ja dostrzegam. Daję znać dyżurnemu, że jest w porządku, po czym przytulam ją do siebie. Mimo że nie chcę, żeby tu była, to czuję się spokojniejszy, że mam ją na oku. - Cześć mała - mówię - Gotowa?
Duża scena (+bramki) Słońce, diabeł, koło fortuny, diabeł, cesarzowa
Holden A. Thatcher II
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175
C. szczególne : anorektycznie chudy, ma kilka tatuaży i kolczyków, naderwane ucho, blizny na twarzy, rękach i plecach, bardzo widoczne cienie pod oczami
Jestem zmachany i totalnie nie ogarniam, co się wokół mnie dzieje, ale bawię się wybitnie dobrze. Wilcze Głowy dają nam nieźle popalić, ale to najlepszy koncert, na jakim kiedykolwiek byłem. Ostatecznie gubię gdzieś w tłumie Fire i Biankę, więc kręcę się wokół, licząc na to, że dostrzegę gdzieś znajomą burzę rudych włosów, ale Dear jest po prostu za niska, żeby aż tak bardzo się wyróżniać. Nie żebym miał coś do jej wzrostu, ale w takich sytuacjach bycie olbrzymem się jednak przydaje. Przynajmniej widać scenę ponad innymi głowami dużo wyższych ludzi. Łajnobomby niespecjalnie mnie interesują, bo etap niezidentyfikowanych zapachów mam już dawno za sobą, żegnając się z nim wraz z utraceniem pracy u Zonka. Don Lockharto tym bardziej, bo to nie moje klimaty, więc ostatecznie trafiam na loterię, zachowując się jak debil i wydając na nią prawie pięćdziesiąt galeonów, a przecież nie sram pieniędzmi, zwłaszcza ostatnio. Z drugiej strony może mi się to opłaci. I jakimś dziwnym trafem szczęście się do mnie uśmiecha, bo zgarniam ponad trzy razy tyle i jakieś śmieci, które mogę opchnąć innym. Ostatni los okazuje się jednak moją kartą przetargową, więc wykrzywiam usta w szatańskim uśmiechu i rozglądam się wokół za jakąś ofiarą, której zdołam to odsprzedać. Nawet pożyczam kartkę od jakiejś barmanki i robię sobie tabliczkę z wielkim napisem Sprzedam karnet na kolację z Lockhartem, wędrując z nią między ludźmi, ale ci są zbyt mocno zapatrzeni w prawdziwego wokalistę, żeby zwracać uwagę na takiego wymoczka jak ja. - Ej, Clarke – wołam do @Ezra T. Clarke, gdy dostrzegam go na swojej drodze. – Chcesz kupić za sto galeonów? – pytam, unosząc swoją tabliczkę. Im szybciej się tego pozbędę, tym szybciej będę mógł odnaleźć Dear i Zakrzewski. Albo kogokolwiek innego, kogo znam i nie jest Krukonem. Jaram się jak głupi, bo zgarniam tyle kasy totalnie za nic, co bardzo ułatwi mi życie, zważywszy na to, że ostatnio jestem bezdomny. A kupon... No cóż, instrumenty się przydadzą, zwłaszcza jak już rozkręcimy zespół, a poza tym będzie to pretekst, żeby zobaczyć się z Nessą.
miejsce: kręcę się po terenie, bo nie interesują mnie oba koncerty i gubię Fire loteria: > Słońce - 30 galeonów > Sąd Ostateczny - wygrywasz pierwszą nagrodę główną! Twój los zmienia się w bon na romantyczną kolację z Donem Locharto. ~ odsprzedaję @Ezra T. Clarke > Cesarzowa - jednorazowy kupon zniżkowy (50%) do sklepu Lanceleyów > Mag - płyta zawierająca zapis pierwszej części GRUBEGO DISSU między Mr Pure, a DJ Mudbloodem. > Świat - wygrywasz drugą nagrodę główną! Twój los zmienia się w 150 galeonów - upomnij się o nie w odpowiednim temacie!
Myśl o artyzmie - przetrwała głównie w obrębie mojego wnętrza. W samej powierzchowności - zdecydowanie nie byłam zbytnio artystką - daleko było mojej osobie do pozostania wrażliwym, do uginania się niczym giętka zieloność pędu - w nieustanności zrywów oscylujących uczuć. Nie miałam w sobie talentu - nie umiałam wspaniale rysować ani też ujmująco śpiewać, nie byłam w stanie przelewać nut na żywotność dźwięków. Nie wytwarzałam - zresztą też różdżek, nie wyżłabiałam dłutem misternych wzorów unikatowych przewodniczek wśród magii. Osobiście - najbardziej artystką wydawała się mi niezmiennie @Marceline Holmes - nie tyle, ze względu na jej zdolności - tkwił w jej osobie swoisty pierwiastek enigmy, której nie mogłam nakreślić bliżej - niż tylko, narastającym w czaszce aczkolwiek pewnym odczuciem. Tak - Marceline Holmes zdecydowanie była najlepiej mi znaną artystką. - Uwierz, nie chciałabyś tego słyszeć - odpowiadam. Nie jestem zbytnio ekspertką w owej wyjącej twórczości - chociaż ewentualne próby ich odtwarzania, prawdopodobnie - byłyby zdolne do uszkodzenia bębenków. Jak wspominałam wcześniej, jestem nieartystyczna - nie licząc zamiłowania do preparatów - chociaż, zapewne większość nie nazywałaby tego sztuką. - Cześć, Winter - witam się z drugą, napotykaną znajomą. Stwierdzając szczerze, nie spodziewałam się obecności @Winter Rieux na imprezie - wydawała się mojej osobie zawsze zbyt wycofana, zbyt niecierpiąca tłumów. Miła niespodzianka. Nim jestem w stanie zareagować, Marceline - nagle - przynosi nam zakupione losy (zmieniłyśmy scenę, Łajnobomby ewidentnie nie wpasowały się w preferencje). - Nie mam szczęścia do hazardu - skarżę się - rzeczywiście, początkowe próby są niebywale dalekie od upragnionej przez wielu nagrody głównej. - Powinnam mieć szczęście w miłości? - spytałam, z żałosnym wyginającym krawędzie mych warg uśmiechem. Niedługo potem, jakby na zawołanie - w swych dłoniach trzymam już stanik z podpisem Lady Morgany. - Tego mi brakowało - komentuję, przyglądając się owej części bielizny; jakbym badała, jakby tkwił w niej niezwykły szczegół a przecież nie tkwi.
Bezpieczeństwo - było najważniejsze. Niemniej jednak intuicja mówiła coś innego. Coś śmierdziało - i wcale nie była to sprawka później wystawionej na działanie negatywne kuponu @Marceline Holmes. Ewidentnie prostota natury siedziała w innym problemie; być może przybierała sobie za dużo do głowy historyjek o możliwych sytuacjach, nasączonych poprzednim rokiem, kiedy to zginęła dziewczyna przez fakt zgniecenia fortepianem? I może nie byłby to dla niej zbyt ohydny widok, przyzwyczajona do takich widoków, co nie zmienia ewidentnie faktu, że po prostu szkoda było rodziców, kiedy to młoda zapowiadała się całkiem nieźle. Miałaby wówczas pełne osiemnaście lat; najwidoczniej Ministerstwo Magii miało kompletnie gdzieś fakt wystąpienia czegoś takiego w wartości duchowej, inwestując w magimilicję oraz aurorów. - Naprawdę? - zerknęła w stronę dziewczyny, kiedy to zyskała kupony. Zdziwiło ją to, co nie zmienia faktu, że postanowiła wbrew pozorom skorzystać z uroków ich otwarcia, dokupując sobie przy okazji dodatkowe, nie myśląc jednak tylko i wyłącznie o sobie. Była gotowa się powymieniać, oddać mniej atrakcyjne dla niej nagrody, kiedy to ostatecznie @Ariadne T. Fairwyn otworzyła swoje i dostała... stanik Lady Morgany. Grunt, że nie stringi, wtedy to byłoby całkiem niestosowne, przekraczające granice dobrego smaku. - Kto normalny daje stanik jakiejś artystki jako wygraną do losu? - rozpoczęła, kiedy to smród przeszył ich towarzystwo; nie była to sprawka Łajnobomb. - I kto odprawia takie świństwa w losach... - zmarszczyła brwi, przeszywając barwę głosu delikatną nutą zdziwienia oraz rozbawienia, być może zażenowania - praktycznie niewidocznych. Niemniej jednak, kiedy otworzyła własne, mogła bez problemu dostrzec ogrom nagród. Dwa breloczki Wilczych Głów, które wykorzysta jako przypinkę do kluczy, kupon na 50 galeonów do wykorzystania w dwóch sklepach, składanka z przebojami zespołu Felix Felicis, jak również fasolki wszystkich smaków Bertiego Botta oraz zniżka na instrumenty u Lanceley'ów. Trudno było to nieść w dłoniach, kiedy jeszcze okazało się, że wygrała. Główna nagroda trafiła do jej rąk. Nie spodziewała się tego, że równie z losem uda jej się ją zdobyć; tym bardziej że nie była nią szczególnie zainteresowana. Wśród całej społeczności czarodziei zbierających się w jednym miejscu musiało trafić właśnie na nią; randka z Lockhartem. Śmiać jej się chciało, niemniej jednak zachowała powagę w tejże właśnie sytuacji; nie zależało jej na spotkaniu się z tym artystą, a być może inaczej; właśnie artyście nie zależało na spotkaniu z nią. Wszystko było przecież doskonale podstawiane i nawet jeśli znajdą się młode fanki gotowe zapłacić wystarczająco dużo za spędzenie czasu z muzykiem, to jakoś nie ciągnęło jej do takiej formy aktywności. Po prostu. Zmieniający się los w informację o randce znajdującej się na kuponie wydawał się być ironią losu; nie potrafiła w żaden szczególny sposób się po prostu zgłosić po festiwalu lub w trakcie. Po co i na co? - Nie potrzebuje któraś przypadkiem - rozpoczęła, spoglądając tęczówkami o kolorze zielonym w ich stronę, kiedy to piegowate lico w zamyśleniu przeszyły zmarszczki, świadczące o wysokich obrotach mózgu dziewczyny. - randki z Lockhartem? Ja ewidentnie nie idę. - zaznaczając swoje stanowisko jasno oraz bez ukrywania ewentualnej niechęci. Niemniej jednak, losy otrzymała właśnie od Krukonki - dlatego ona powinna stać się jedną z potencjalnych miłości autora piosenek, które należą do całkiem nowoczesnego muzyka. Niemniej jednak, czekała na odpowiedź ze strony którejkolwiek; nie chciała jednocześnie wpychać na siłę czegokolwiek.
• Kapłanka - breloczek z logiem Wilczych Głów. x2 • Sąd ostateczny - wygrywasz pierwszą nagrodę główną! Twój los zmienia się w bon na romantyczną kolację z Donem Locharto. Możesz oddać go koleżance albo wykorzystać go zgłaszając się do @Vivien O. I. Dear z prośba o rozegranie sesji MG. UWAGA! jeśli tę nagrodę wylosowały przed Tobą dwie osoby - musisz dokonać przerzutu! • Koło fortuny - jednorazowy bon na 50 galeonów do Centrum Affara lub Arts & Gifts • Cesarz - składanka z przebojami Felix Felicis. • Cesarzowa - jednorazowy kupon zniżkowy (50%) do sklepu Lanceleyów • Umiarkowanie - fasolki wszystkich smaków Bertiego Botta. • Słońce
Miejsce: Duża scena
Ostatnio zmieniony przez Winter Rieux dnia Sro 26 Wrz 2018 - 22:40, w całości zmieniany 1 raz