Objęte silnymi zaklęciami zwodzącymi mugoli, magiczne pola od wielu już stuleci stanowią największe skupisko wolnych terenów wybiegowych dla hipogryfów. Niejednokrotnie są także wykorzystywane jako miejsca uprawne bądź zagospodarowuje się je w razie potrzeby zorganizowania magicznych rywalizacji bądź festynów. Od kilkudziesięciu lat są głównym miejscem organizacji zabaw obchodzonych z okazji święta Barda Beedla.
Długo to nie trwało; koncert zespołu nawiązującego do różnych sfer mitologii, które istnieją w świecie czarodziei (i nie tylko!) zakończył się w miarę sprawnie i bez większych problemów. Jednocześnie Winter mogła odetchnąć ze względną ulgą - ubrana nadal w swoje ciuchy, nie mogła zapomnieć o postaci trytona, który to spowodował, że jej umysł stanął w miejscu, zatrzymał się wręcz w rozwoju; zdania znajdujące się w głowie, pod kopułą charakterystycznej nań czaszki, nie miały zamiaru opuścić morza pełnego zafascynowania (?) ów istotą. Rieux, wychowana jednocześnie w tak chłodnej atmosferze bez miłości, nie wiedziała dokładnie, co ma o tym myśleć i czy w ogóle fakt, że jedna istota potrafiła zamącić jej w umyśle, nie był wystarczająco przygnębiający. Niemniej jednak - znajdowała się w pewnym stopniu w transie podczas występu Dudniących Kelpii, by ostatecznie pozostać na miejscu przy wielkiej scenie, oczekując tym samym charakterystycznego brzmienia jednego z idoli teraźniejszego wieku - Don Lockharto. Ogarnij się. Zapomnij o tym, co się przytłacza. Spróbuj chociaż raz skorzystać z uroków tego, co daje Ci do skosztowania los. Ale czy aby na pewno mogła się tutaj czuć wyjątkowo bezpieczna? Nie wiedziała. Podczas krótkiej przerwy kupiła sobie los; jakiś los, typowy los, który jednak zaskoczył ją faktem tego, że ostatecznie zauważyła przed sobą nagrodę w postaci 30g - co ją niemiłosiernie zadowoliło. Ostatnio nie miała w ogóle szczęścia do pieniędzy, a taka nawet mała, nieistotna nagroda zdawała się być jednocześnie czymś w rodzaju porządnego wsparcia. Nawet jeżeli nie była to jedna z głównych nagród, to i tak ucieszyło na duchu Krukonkę, która nie śmiała w żaden sposób wybrzydzać. Szczęście pokazało tym razem swoje lepsze oblicze - i chciała to docenić, kiedy to dostrzegła w usposobieniu całokształtu zabawy znajome sylwetki; na tyle znajome, że nie miała obaw do tego, by podejść. Charakterystyczne włosy, charakterystyczny ubiór, sylwetki wpadające w oko i zbyt łatwe do przeanalizowania; sięgnięcie po fotogeniczną pamięć sprawiało, że Winter czuła się w tych progach wyjątkowo skuteczna. - C-cześć, dziewczyny. - dodała na początek, ostrożnie wymachując dłonią w ich stronę, kiedy to przedarła się wreszcie przez tlum, jako jedna z bardziej stanowczych osób, znajdując się wprost na widoku. Nie przytulała jednak w żaden sposób, zamiast tego obrączki znajdujące się na oczach i chroniące przed dostępem światła do źrenic skierowały się na ich lica. W dowolnej kolejności rzecz jasna; byleby wyłapać najistotniejsze detale. - T-też na koncerty?- rzuciła uprzejmym pytaniem z jąkaniem się, starając wtopić w tło społecznych zasad. Nie była w tym wyjątkowo dobra w niektórych momentach. - Ciekawe n-nagrody można znaleźć w tych l-losach. - oznajmiwszy, skierowała wzrok w stronę handlarzy. Być może one również powinny zaznać swojego szczęścia?
Loteria:Słońce Miejsce: Tam, gdzie dziewczyny; raczej duża scena.
To było to - przełom w jej jak dotąd wątpliwej muzycznej karierze. Nie oczekiwała kokosów po występie u boku Łajnobomb, zresztą nie specjalnie obchodziło ją czy faktycznie miałby to być jakiś zwrot dla Enemy, czy tylko jednorazowa grubsza akcja. Liczyło się teraz, a teraz było cudowne. Stała na najprawdziwszej scenie, która mimo, że było tą "małą", jej wydawał się ogromna. Przed nią szalał najprawdziwszy tłum, a muzyka, która sama grała była tak głośna, że czuła ją każdą komórką ciała. Początkowo, mimo ogromnej ekscytacji, obawiała się pojawić się na czarodziejskich polach. Rozpędzony fortepian nadal pojawiał się czasem w jej koszmarach i bała się, że to wspomnienie zupełnie przykryje jej radość z pierwszego dużego koncertu. Zastanawiała się z resztą, czy to było fair... W końcu były głosy, że festiwal w ogóle nie powinien się odbywać. Z drugiej strony tę okazję można było wykorzystać. Czasami chciała zapomnieć o tym przeklętym fortepianie, całkowicie wymazać go z pamięci - to jednak byłoby jeszcze bardziej niesprawiedliwe. A kiedy Ministerstwo próbowało wymusić na wszystkich zapomnieni - to było już wkurwiające. I ten wkurw towarzyszył jej na scenie. Skończyli jeden z kawałków, kiedy wokalista Łajnobomb odsunął się i zrobił Gemmie miejsce przy mikrofonie. Podeszła chwiejnym krokiem. Pewność siebie na moment zupełnie z niej uleciała - czym innym była gra na basie i darcie ryja w tle, a czym innym bezpośrednie zwrócenie się do tłumu, który - nie oszukujmy się - nie przyszedł tu dla niej. Ona jednak też nie robiła tego dla siebie. - Eem... - mikrofon zapiszczał przeraźliwie, na co odsunęła się od niego trochę przestraszona. Posłała szybkie spojrzenie stojącemu za nią wokaliście, ale nim zdążyła wyłapać od niego jakikolwiek sygnał, pozbierała się sama i znów zwróciła w stronę mikrofonu. - W zeszłym roku - zaczęła trochę nieśmiało - some real shit happend!* - zebrała się na odwagę by podnieść głos i o dziwo od razu poczuła się pewniej - Rok temu - kilkadziesiąt jardów od miejsca, w którym stoję - zginęła przygnieciona przez fortepian moja przyjaciółka - Nebraska Jones! Są ludzie, którzy nie chcą, żebyście o tym wiedzieli! Dziś będą wam wmawiać, że to była jej wina! Za pięć lat - że to tylko plotka. Za dziesięć - że żadnej Nebraski Jones nie było! - głos jej się załamał, ale starała się zebrać w sobie całą złość na przeklęty system i zaraz kontynuowała z pełną mocą - Nebbie była jedną z nas, przyjechała się tu bawić i zasługuje na to, żeby ją pamiętano, choćby wszystkim rządom świata się to nie podobało! BYŁA CZŁOWIEKIEM, A NIE TYLKO NIEWYGODNYM DOWODEM ICH PARTACTWA! I DZIŚ UHONORUJEMY JEJ PAMIĘĆ W NALEŻYTY SPOSÓB! WSZYSCY WYPIERDALAĆ ZE ŚRODKA! NA BOKI! - fanom Łajnobomb nie nie trzeba było tłumaczyć, co mieli zrobić. Nie były to co prawda dzikie tłumy i z pewnością nie miała to być najzajebistrza ściana śmierci prawdopodobnie nawet w historii tych Pól, ale w oczach Gemmy i tak miała być czymś wielkim - A KIEDY ZNÓW ZACZNIEMY GRAĆ MACIE RZUCIĆ SIĘ NA SIEBIE JAK PIERDOLONY OBSCURUS - KUPA* MIĘCI!!! NEBRASKI!!! JONES!!! Łajnobomby znów zaczęły grać, a rozdzielony tłum zwarł się ze sobą z impetem, obrzucany przez wykonawców kolejnymi porcjami gówna. Ze zdartym gardłem, Gemma chwyciła znów za bas. Wiele się może nie zmieniło, ale ona czuła się jakby spadł z niej ciężar wielkości fortepianu. Z ulgą wzięła głęboki wdech... i natychmiast tego pożałowała. W kwestii zapachu - gówno się zmieniło.
Patrzyła przed siebie, jakby pragnąc odszukać kogoś znajomego, co by w grupie czuły się raźniej, ale jedyne jakie twarze pobłyskiwały gdzieś w oddali to te kompletnie zalane. Uniosła nawet wymownie brwi, jakby w dezaprobacie na takie zachowanie, bo choć sama ostatnimi czasy sięgała coraz częściej po wino to nie zamierzała doprowadzać się do takiego stanu. Niemniej, fakt był oczywisty – miała ochotę na alkohol, bo muzyka rozbrzmiewająca na terenie całego festiwalu, niezwykle mierziła jej delikatny słuch, który był nader wrażliwy na zbyt głośne aspekty melodyjne. Nadal – bez zmian – lubowała się w klasyce. - Zanucisz coś? – zagaiła z niemą, błagalną wręcz prośbą, bo nie znała twórczości Wilczych Głów. Bardziej miała wrażenie, że wybiera to wszystko spontanicznie, jak gdyby powątpiewając we własny gust muzyczny. Dopiero po chwili zorientowała się, że koleżanka z Ravenclaw – zapewne – zupełnym przypadkiem odnalazła dwie zbłąkane dusze, co już dawało szanse na dodatkowe możliwości. - Winter! – powiedziała wesoło, po czym obdarzyła dziewczę szerszym uśmiechem. Całe szczęście, że nie musiały teraz tkwić we wie, gdzieś z boku, by jakiś pacan zdążył je oblać piwem lub co gorsza – trącić, przesunąć, odepchnąć, co w ostatecznym rozrachunku dawałoby zagubienie się w tłumie. - Serio? Ciekawe, bo kupiłam ich trochę, jakby z myślą o was – mruknęła pod nosem, po czym wyciągnęła z kieszeni kurtki po cztery losy dla Fairwyn i Rieux, pragnąc odciążyć ich budżet. Całe szczęście, że ojciec dawał nieznaczną część pieniędzy Marceline za to, by po prostu była grzeczna i pozostawała w cieniu. - Och, co tak śmierdzi… – jęknęła żałośnie, gdy wyciągnęła pierwszą kartę, a ta zaraz potem wybuchła, przez co Holmes musiała użyć różdżki, by zniwelować ten wstrętny smród. - Mam fasolki Bertiego! I to razy dwa! Lubię je, aczkolwiek w całej swojej karierze cukierkowej obawiam się trafić na wymiotka… – tak, to było niezwykle ważne, skoro i tak musiały przenieść się pod dużą scenę, bo kolejny udział w zabawie z Łajnobombami wykraczał poza granicę smaku rudowłosej. Przynajmniej teraz mogła popatrzeć na przystojnego Lockharto, któremu mimo wszystko brakowało swoistego rodzaju kunsztu artystycznego. - Myślicie, że gdyby nie śpiewał to te piosenki miałyby więcej przekazu?
Duża scena Losy: 8, bo po 4 dałam Ariadne i Winter
To w ogóle się rudej nie podobało. Bolały ją kości i ciało, coraz więcej plam pojawiało się na bladej skórze niewielkiej ślizgonki, która stała ze zrezygnowaną miną, rozglądając się dookoła. Festiwal trwał w najlepsze. Zerknęła w stronę sceny, którą miała po swojej prawej stronie i machnęła ręką, wsuwając dłonie do kieszeni jeansów. Ruszyła przed siebie, czując pulsujący ból głowy. Przy jej ilościach snu i kofeiny, którą w siebie wlewała, tak głośne wydarzenia nie były czymś wskazanym. Dziki tłum nadal był w pogo, uśmiechnięty i szczęśliwy. Przesuwając spojrzeniem po twarzach czarodziejów w każdym wieku, westchnęła, uświadamiając sobie, że w taki sposób, chociaż na chwilę mogą oderwać się od swoich codziennych problemów. Otoczeni przyjaciółmi, wsłuchani w głosy wokalistów i instrumenty, krzycząc i śpiewając, zapominając o jakichkolwiek różnicach pomiędzy nimi, o wartości krwi. Jedna z dłoni powędrowała do góry, przesuwając po zamkniętych powiekach. Miała wrażenie, że razem z perkusją drży jej całe wnętrze, a do tego wszystkiego, nie wiedziała, gdzie jest. Zatrzymała się, raz jeszcze rozglądając dookoła. Dla niewielkiego dziewczęcia dostrzegalny był jednak tylko las ludzi, mniejszych i większych, którzy nawet jej nie zauważali. Przyzwyczaiła się już do szturchnięć czy popychania, starając się robić uniki. Potłuczone, a raczej zdeptane kości jednak uniemożliwiały jej płynność ruchu. Omiotła spojrzeniem tłum pośrodku, tańczący dziko i wydzierający się wniebogłosy. Przekręciła głowę w bok, gdy brązowe ślepia natrafiły na @Blaithin ''Fire'' A. Dear, która doskonale bawiła się z @Holden A. Thatcher II i jakąś jeszcze dziewczyną. @Bianca Zakrzewski miała znajomą twarz, od razu ślizgonce skojarzyła się z domem lwa. Oparła dłoń na biodrze, przyglądając się im chwilę. Uśmiechnęła się pod nosem, zadowolona, że Blaith się dobrze bawi, a do tego wszystkiego ma ze sobą Holdena, któremu też się trochę rozrywki należało. I jak zwykle przesadzał, że sobie bez niej nie radził. Nie sądziła, żeby Dearówna zerkała na niego w ten sam sposób co na Ezrę, jednak wciąż trzymała kciuki za jego udany wieczór z drugą z dziewcząt. Takie wydarzenia zbliżały ludzie. Nessa nie chciała jednak, aby ją zauważyli, więc szybko rozpłynęła się w tłumie, brnąc dzielnie do przodu i zostawiając ich samych sobie. Była spokojnie. Obydwoje siebie zadbają, a jedno będzie miało oko na drugiego. Chociaż taki mały kamyczek spadł z jej serca. Nie miała pojęcia, ile czasu zajął jej ten spacer, gdy znalazła się mniej więcej pośrodku olbrzymich pól, gdzie muzyka była nieco cichsza. Przypominało to dwa obozy fanów. Nie miała pojęcia, kto teraz miał występować, jednak wcale jej nie ciągnęło do tego, aby się przekonać. Podeszła do niewielkiej budki, dostrzegając znak loterii i wyjęła kilka galeonów, kupując losy. A nóż dopisze jej szczęście? W głowie wciąż jednak tliła się myśl, aby się z tego zbiorowiska ulotnić. Przeczesała dłonią kosmyki rudych włosów, zagryzając dolną wargę. Ze zrezygnowaniem rozejrzała się dookoła, mając nadzieję, że kogoś tak wielkiego, jak Alek zauważy — ludzi było jednak zbyt wiele. Nie chciała też, aby źle się bawili przez to, że zginęła im jedna ruda wsza. Nie miała sumienia zniknąć bez słowa. Dostrzegając niewielką budkę z piwem, podeszła i zamówiła sobie duży, podwójny kufel i usiadła na jednej z drewnianych ławek dookoła, zabierając się za otwieranie losów. Bo lepszego miała do zrobienia? Wciąż jednak czuła się niepewnie i osaczona, karcąc się w myślach, że nie skorzystała ze sposobu Isabelle i nie złapała się jej kogoś z nich. Założyła nogę na nogę, wydają z siebie ciche, niezadowolone syknięcie. Pieprzone pogo i głupi festiwal. Kufel trzymała jedną dłonią, cały czas przed sobą. Wiedziała, że różni ludzie uczęszczają na takie wydarzenia. Gdyby wzięła różdżkę, to rzuciłaby patronusa, który znalazłby jej towarzysz i trochę pomógł, ale nie, idiotka magicznego kija nie wzięła. Kolejny raz przeklęła się w myślach, pociągając solidny łyk chmielowego trunku. Pożytek taki, że piwo mieli naprawdę smaczne. Pomimo uśmiechniętej i zadowolonej miny, jak zwykle zresztą, czuła wewnątrz delikatne poddenerwowanie całą tą sytuacją. Każdy kolejny los, który otworzyła, sprawiał, że spomiędzy czerwonych warg uciekały westchnięcia rozczarowania. I na co jej dwa podpisane zdjęcia jakiegoś dziwnego Pana?
Kostki: Koło Fortuny , Pozostałe Nagrody: • Pustelnik - 10 galeonów - upomnij się o nie w odpowiednim temacie. • Koło fortuny - jednorazowy bon na 50 galeonów do Centrum Affara lub Arts & Gifts • x2 Gwiazda - zdjęcie z autografem Lilou Smiley. • Księżyc - bombonierka Lesera. • Kapłanka - breloczek z logiem Wilczych Głów.
Miejsce:Nessa się zgubiła, więc tam, gdzie znajdą ją Cortezy. Gdzieś pomiędzy.
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Czułem się tak wyzwolony, jak jeszcze nigdy wcześniej. Wciąż byłem sobą, Rileyem Fairwynem, a jednak wówczas, gdy zmuszałem to obce ciało do współpracy czułem, że skromny chłopak ze sklepu z różdżkami jest jedynie wytworem czyjejś wyobraźni. Lub, lepiej, smutnym żartem sadysty, jaki postanowił odegrać się na niewinnym smarkaczu za wszystkie swoje niepowodzenia (w tym scenariuszu smok w lesie nie mógłby być przypadkowy). Niechęć do samego siebie pętała moje poczucie własnej wartości. Naprawdę niewiele osób mogło zdawać sobie sprawę, że za uprzejmym uśmiechem i dobrymi manierami skrywam dystans także do samego siebie. Był taki okres czasu, w którym nie potrafiłem spojrzeć sobie w oczy. Jedno z nich, okolone toporną siecią blizn, zdawało się lekko zniekształcone. Magomedycy szybko poradzili sobie z jego korektą, a jednak od tego czasu wciąż widziałem wszelkie swoje niedoróbki. Przeszkadzała mi nawet moja naturalna bladość. Nie byłem pewny siebie, chociaż z zewnątrz mogłem za takiego uchodzić. Moja determinacja była uszyta delikatnymi nićmi. Mogła rozejść się w szwach po byle uwadze. Człowiek, którym byłem dziś, nie musiał martwić się problemami Fairwyna. Nikt go nie uczył sztywnych manier, nie wybierał za niego zajęć pozaszkolnych, nie selekcjonowano mu znajomych. Jego twarz zdobił jedynie lekki zarost. Na próżno było na niej szukać jakichkolwiek blizn czy niedoskonałości. Była uszyta na miarę dla przystojnego faceta, a czy takowi miewali jakiekolwiek kompleksy? Tego nie miałem okazji się dowiedzieć, lecz założyłem, że nie. Albo inaczej - kiedy nosiłem tę twarz, nie dotyczyły mnie absolutnie żadne normy społeczne (a już zwłaszcza te sztywne standardy, jakie wyznaczyłem samemu sobie). Moje ciało, wreszcie przeze mnie akceptowalne, pozbawione fizycznych skaz nie widziało problemu w fizycznym obcowaniu z drugim człowiekiem. Dłoń nieznajomej była ciepła i przyjemnie gładka. Tak inna od moich, szorstkich od blizn, wiecznie zgrabiałych palców. Jej uśmiech zgrywał się z moim. Nie był nieśmiały czy zwyczajnie uprzejmy, lecz po prostu wesoły. Tak ludzki. Jeżeli za kilka godzin miałem wrócić do swojego codziennego wcielenia, musiałem dzisiaj zadbać o to, aby wspomnienia dzisiejszego wieczoru mogły być we mnie żywe jeszcze długo. A pewnie nie byłyby, gdybym zachował zwyczajową powściągliwość. Skoncentrowany na analizowaniu tego wszystkiego, wkrótce zacząłem skupiać się jedynie na mojej towarzyszce. Do tego stopnia, że zupełnie nie zauważyłem wypadających z jej kieszeni monet, ani tych włosów, które to uparcie uciekały jej na twarz. Wyszczerzyłem zęby, przyjmując jej komplement, chociaż gdzieś w głębi ucha poczułem się z nim niekomfortowo. Mimowolnie porównywałem ze sobą swoje oba wizerunki i nie potrafiłem ukryć goryczy, gdy uświadamiałem sobie, że najprawdopodobniej o mnie samym nikt nigdy by czegoś podobnego nie powiedział. Wciągnąłem w płuca zaskakująco przyjemny, po takim czasie abstynencji, dym zaczarowanych papierosów, smakując w ustach czekoladowy posmak, jaki zostawiał. Zapatrzywszy się w czerwoną kropkę żaru, palącą się na czubku papierosa Nyree, zajrzałem w jej oczy, gdy zadała mi pytanie. Przez pierwszą sekundę nie byłem pewien odpowiedzi. W umyśle mieszały mi się moje dwie osobowości. Całe szczęście, że wygrała właściwa. - Zdarza się - przyznałem, udając, że jeszcze się zastanawiam. - Raczej dość często. Nie lubię się nudzić, a najwięcej frajdy sprawia mi zabawa z nieznajomymi. W końcu, kto może człowieka zaskoczyć, jeżeli nie oni? - Ta wypowiedź podszyta była najsilniejszą z cech mojej osobowości - ciekawością, zarówno świata jak i ludzi, lecz wątpliwym było, aby dziewczyna mogła ją ze mną skojarzyć. Tak jak ja opacznie zrozumiałem jej uwagę o wilkach. - Kurwa - warknąłem, kiedy kleisty napój gazowany wylądował nieoczekiwanie na mojej koszulce i spodniach. Darowałem sobie jednak piorunowanie spojrzeniami, gdyż moja towarzyszka zajęła się ochrzanieniem dwóch festiwalowych gap. Właśnie zamierzałem ją wysuszyć, kiedy zignorowała wilgoć na ubraniach i po prostu pociągnęła mnie dalej. - Mogę coś na to poradzić. Będzie taniej, niż gdybyś miała kupować dywan. - Położyłem dłonie na jej talii i pociągnąłem ją w górę. Może mi trochę pomogła, a może nie, w każdym razie, ostatecznie posadziłem ją sobie na barana. - Droga Nyree, dokąd zmierzamy? - Zapytałem, kierując się dokładnie tam, gdzie wskazała. Nawet nie zwróciłem uwagi na zmianę muzyki. Moje gusta muzyczne nie były szczególnie skonkretyzowane, także przeskok od celtyckich brzmień po typowy pop niezbyt mi przeszkadzał. Nawet, jeżeli na co dzień raczej pozostawałem wiernym słuchaczem spokojnej muzyki klasycznej. - Podoba ci się taka muzyka? - Zapytałem dziewczynę, starając się przekrzyczeć piszczące nastolatki, ale nie byłem pewien czy mi się to udało. Plama na koszuli zaczynała już schnąć, kiedy przepchnąłem się bliżej loterii. - Masz ochotę spróbować? - Niby zapytałem, ale zdążyłem już rzucić na stół stosik galeonów. Kupiłem dla nas po trzy losy, ale zanim przyszło do rozdawania nagród, zsunąłem Nyree ze swoich ramion. - Jesteś strasznie ciężka. Łatwiej będzie z tobą potańczyć, niż cię nosić. - Rzuciłem zaczepnie, uśmiechając się prowokacyjnie. Złapie przynętę? Nie pamiętam już kiedy ostatnio tańczyłem do tak niepoważnej muzyki.
- Wyróżnia się swoim stylem - zgodził się absolutnie w przypadku oceny Druzgotka. Był bez wątpienia artystą - na jakiego koncert oboje oczekiwali najbardziej. Zaintrygował się równie też kwestią Void, nadmienioną przy nim, znaną ponadto z rozpoczynania owocnej, artystycznej współpracy. - Występowała na weselu, mam rację? - dopytał; miał dobrą pamięć, aczkolwiek skomplikowane koligacje rodzinne, wyjaśniane mu przez Aurorę w owym szczególnym czasie - były niezmiernie rozgałęzione; trwające w skomplikowaniu. Niespodziewanie - zdołał wedrzeć się błąd. Całość - zaistniała zbyt szybko; dysonans rozbił nieskazitelną taflę wspólnego szczęścia. Zupełnie był pochłonięty przez towarzystwo Aurory, nawet w (pozornie?) zwykłych, przeprowadzanych dialogach, bez zobowiązań - zrzucanych absolutnie niechcianą lawiną na barki. Sceneria stworzona z ludzi, twarzy anonimowych, twarzy najczęściej nieuwzględnianych przez pamięć - zlewała się w kolorową masę, pozostawała - poza zasięgiem nakierowanej uwagi. Mógł w zupełności przewidzieć - choć, z drugiej strony było to niemożliwe do wykonania; całość zdołała zaistnieć zbyt szybko, zbyt krucho - nastała już rzeczywistość, zjeżona od konsekwencji wypadku. Mógł również, prawdopodobnie jej pomóc - aczkolwiek, mógłby nie wyczarować zgodnie z zamysłem nowej, oryginalnej kreacji; wypełnił więc, w niezbitym milczeniu jej prośbę. Słowa - wydawały się zbędne - idiotyczne kondolencje bądź też naiwne próby przeistoczenia w dźwięk żartu zaistniałego wypadku, nie wydawały się Bergmannowi na miejscu. Doceniał samodzielność Aurory, chociaż w większości kwestii był staroświecki - pod względem swoich zachwiań przy obecności kobiet; przepuszczał w drzwiach, usługiwał im w restauracji i jeśli - owe traktowanie nie przeszkadzało - zdawał się ideałem. Całokształt perfekcyjnie zaprzątnął, nie skaził swej zewnętrzności - przez błoto panoszących się wad - w chaotycznym środku. - Znajdźmy bardziej korzystne miejsce - zaoferował jedynie, torując wkrótce jej drogę. Miejsce - gdzie ludzie nie przepychają się tak jak wcześniej, gdzie (miał nadzieję) nie zaistnieje podobny, tak niefortunny wypadek. Koncert Kelpii zakończył się ostatecznie - Daniel Bergmann w obliczu tych zdarzeń zerknął, ponownie na widniejącą rozpiskę oczekujących występów. - Lepiej pozostać na dużej scenie - zawyrokował. Łajnobomby nie były zespołem - na którego utwory powinni się aktualnie udać; a w szczególności - nie powinna się udać ona. Don Lockharto poruszał serca przede wszystkim - młodych, piszczących w pełni zachwytu studentek, aczkolwiek sama loteria zdawała się dość pozytywną odskocznią. - Próbujesz szczęścia? - dopytał, z błąkającym się po obliczu uśmiechem. Sam nigdy nie był - wielkim miłośnikiem czy uczestnikiem hazardu; niemniej - spróbował. Dwa razy kupony zniżkowe? Niech będzie.
Scena: niezmiennie duża Kostki: odniosłam się w rozliczeniach; koło fortuny + diabeł
Kończy się koncert, więc powoli podążam w stronę tylnich bramek, przeznaczonych dla artystów oczekując na Vivien. Choć nie jest fanka Dona, to doskonale wiem, że się pojawi, bo chce wziąć udział w loterii. W międzyczasie sam zakupuje pięć losów. Dwie zniżki do Dearów nie są szczególnie przydatne biorąc pod uwagę moje zażyłe relacje z (prawie) pierworodnym synem tej rodziny oraz narzeczeństwo z najmłodszą córką. Kupon do Affara oraz do Lanceleyów na ten moment na niewiele się zdają, myślę jednak, że w sezonie urodzin bliskich mi osób mogą odrobinę odciążyć mój portfel. Uciechą w tej sytuacji są zdobyte galeony, które zwracają mi większość kosztów udziału w tej zabawie. Przy tej bramce nie ma tłumów. Stoją kilka minut, aż w końcu ja dostrzegam. Daję znać dyżurnemu, że jest w porządku, po czym przytulam ją do siebie. Mimo że nie chcę, żeby tu była, to czuję się spokojniejszy, że mam ją na oku. - Cześć mała - mówię - Gotowa?
Duża scena (+bramki) Słońce, diabeł, koło fortuny, diabeł, cesarzowa
Holden A. Thatcher II
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175
C. szczególne : anorektycznie chudy, ma kilka tatuaży i kolczyków, naderwane ucho, blizny na twarzy, rękach i plecach, bardzo widoczne cienie pod oczami
Jestem zmachany i totalnie nie ogarniam, co się wokół mnie dzieje, ale bawię się wybitnie dobrze. Wilcze Głowy dają nam nieźle popalić, ale to najlepszy koncert, na jakim kiedykolwiek byłem. Ostatecznie gubię gdzieś w tłumie Fire i Biankę, więc kręcę się wokół, licząc na to, że dostrzegę gdzieś znajomą burzę rudych włosów, ale Dear jest po prostu za niska, żeby aż tak bardzo się wyróżniać. Nie żebym miał coś do jej wzrostu, ale w takich sytuacjach bycie olbrzymem się jednak przydaje. Przynajmniej widać scenę ponad innymi głowami dużo wyższych ludzi. Łajnobomby niespecjalnie mnie interesują, bo etap niezidentyfikowanych zapachów mam już dawno za sobą, żegnając się z nim wraz z utraceniem pracy u Zonka. Don Lockharto tym bardziej, bo to nie moje klimaty, więc ostatecznie trafiam na loterię, zachowując się jak debil i wydając na nią prawie pięćdziesiąt galeonów, a przecież nie sram pieniędzmi, zwłaszcza ostatnio. Z drugiej strony może mi się to opłaci. I jakimś dziwnym trafem szczęście się do mnie uśmiecha, bo zgarniam ponad trzy razy tyle i jakieś śmieci, które mogę opchnąć innym. Ostatni los okazuje się jednak moją kartą przetargową, więc wykrzywiam usta w szatańskim uśmiechu i rozglądam się wokół za jakąś ofiarą, której zdołam to odsprzedać. Nawet pożyczam kartkę od jakiejś barmanki i robię sobie tabliczkę z wielkim napisem Sprzedam karnet na kolację z Lockhartem, wędrując z nią między ludźmi, ale ci są zbyt mocno zapatrzeni w prawdziwego wokalistę, żeby zwracać uwagę na takiego wymoczka jak ja. - Ej, Clarke – wołam do @Ezra T. Clarke, gdy dostrzegam go na swojej drodze. – Chcesz kupić za sto galeonów? – pytam, unosząc swoją tabliczkę. Im szybciej się tego pozbędę, tym szybciej będę mógł odnaleźć Dear i Zakrzewski. Albo kogokolwiek innego, kogo znam i nie jest Krukonem. Jaram się jak głupi, bo zgarniam tyle kasy totalnie za nic, co bardzo ułatwi mi życie, zważywszy na to, że ostatnio jestem bezdomny. A kupon... No cóż, instrumenty się przydadzą, zwłaszcza jak już rozkręcimy zespół, a poza tym będzie to pretekst, żeby zobaczyć się z Nessą.
miejsce: kręcę się po terenie, bo nie interesują mnie oba koncerty i gubię Fire loteria: > Słońce - 30 galeonów > Sąd Ostateczny - wygrywasz pierwszą nagrodę główną! Twój los zmienia się w bon na romantyczną kolację z Donem Locharto. ~ odsprzedaję @Ezra T. Clarke > Cesarzowa - jednorazowy kupon zniżkowy (50%) do sklepu Lanceleyów > Mag - płyta zawierająca zapis pierwszej części GRUBEGO DISSU między Mr Pure, a DJ Mudbloodem. > Świat - wygrywasz drugą nagrodę główną! Twój los zmienia się w 150 galeonów - upomnij się o nie w odpowiednim temacie!
Myśl o artyzmie - przetrwała głównie w obrębie mojego wnętrza. W samej powierzchowności - zdecydowanie nie byłam zbytnio artystką - daleko było mojej osobie do pozostania wrażliwym, do uginania się niczym giętka zieloność pędu - w nieustanności zrywów oscylujących uczuć. Nie miałam w sobie talentu - nie umiałam wspaniale rysować ani też ujmująco śpiewać, nie byłam w stanie przelewać nut na żywotność dźwięków. Nie wytwarzałam - zresztą też różdżek, nie wyżłabiałam dłutem misternych wzorów unikatowych przewodniczek wśród magii. Osobiście - najbardziej artystką wydawała się mi niezmiennie @Marceline Holmes - nie tyle, ze względu na jej zdolności - tkwił w jej osobie swoisty pierwiastek enigmy, której nie mogłam nakreślić bliżej - niż tylko, narastającym w czaszce aczkolwiek pewnym odczuciem. Tak - Marceline Holmes zdecydowanie była najlepiej mi znaną artystką. - Uwierz, nie chciałabyś tego słyszeć - odpowiadam. Nie jestem zbytnio ekspertką w owej wyjącej twórczości - chociaż ewentualne próby ich odtwarzania, prawdopodobnie - byłyby zdolne do uszkodzenia bębenków. Jak wspominałam wcześniej, jestem nieartystyczna - nie licząc zamiłowania do preparatów - chociaż, zapewne większość nie nazywałaby tego sztuką. - Cześć, Winter - witam się z drugą, napotykaną znajomą. Stwierdzając szczerze, nie spodziewałam się obecności @Winter Rieux na imprezie - wydawała się mojej osobie zawsze zbyt wycofana, zbyt niecierpiąca tłumów. Miła niespodzianka. Nim jestem w stanie zareagować, Marceline - nagle - przynosi nam zakupione losy (zmieniłyśmy scenę, Łajnobomby ewidentnie nie wpasowały się w preferencje). - Nie mam szczęścia do hazardu - skarżę się - rzeczywiście, początkowe próby są niebywale dalekie od upragnionej przez wielu nagrody głównej. - Powinnam mieć szczęście w miłości? - spytałam, z żałosnym wyginającym krawędzie mych warg uśmiechem. Niedługo potem, jakby na zawołanie - w swych dłoniach trzymam już stanik z podpisem Lady Morgany. - Tego mi brakowało - komentuję, przyglądając się owej części bielizny; jakbym badała, jakby tkwił w niej niezwykły szczegół a przecież nie tkwi.
Bezpieczeństwo - było najważniejsze. Niemniej jednak intuicja mówiła coś innego. Coś śmierdziało - i wcale nie była to sprawka później wystawionej na działanie negatywne kuponu @Marceline Holmes. Ewidentnie prostota natury siedziała w innym problemie; być może przybierała sobie za dużo do głowy historyjek o możliwych sytuacjach, nasączonych poprzednim rokiem, kiedy to zginęła dziewczyna przez fakt zgniecenia fortepianem? I może nie byłby to dla niej zbyt ohydny widok, przyzwyczajona do takich widoków, co nie zmienia ewidentnie faktu, że po prostu szkoda było rodziców, kiedy to młoda zapowiadała się całkiem nieźle. Miałaby wówczas pełne osiemnaście lat; najwidoczniej Ministerstwo Magii miało kompletnie gdzieś fakt wystąpienia czegoś takiego w wartości duchowej, inwestując w magimilicję oraz aurorów. - Naprawdę? - zerknęła w stronę dziewczyny, kiedy to zyskała kupony. Zdziwiło ją to, co nie zmienia faktu, że postanowiła wbrew pozorom skorzystać z uroków ich otwarcia, dokupując sobie przy okazji dodatkowe, nie myśląc jednak tylko i wyłącznie o sobie. Była gotowa się powymieniać, oddać mniej atrakcyjne dla niej nagrody, kiedy to ostatecznie @Ariadne T. Fairwyn otworzyła swoje i dostała... stanik Lady Morgany. Grunt, że nie stringi, wtedy to byłoby całkiem niestosowne, przekraczające granice dobrego smaku. - Kto normalny daje stanik jakiejś artystki jako wygraną do losu? - rozpoczęła, kiedy to smród przeszył ich towarzystwo; nie była to sprawka Łajnobomb. - I kto odprawia takie świństwa w losach... - zmarszczyła brwi, przeszywając barwę głosu delikatną nutą zdziwienia oraz rozbawienia, być może zażenowania - praktycznie niewidocznych. Niemniej jednak, kiedy otworzyła własne, mogła bez problemu dostrzec ogrom nagród. Dwa breloczki Wilczych Głów, które wykorzysta jako przypinkę do kluczy, kupon na 50 galeonów do wykorzystania w dwóch sklepach, składanka z przebojami zespołu Felix Felicis, jak również fasolki wszystkich smaków Bertiego Botta oraz zniżka na instrumenty u Lanceley'ów. Trudno było to nieść w dłoniach, kiedy jeszcze okazało się, że wygrała. Główna nagroda trafiła do jej rąk. Nie spodziewała się tego, że równie z losem uda jej się ją zdobyć; tym bardziej że nie była nią szczególnie zainteresowana. Wśród całej społeczności czarodziei zbierających się w jednym miejscu musiało trafić właśnie na nią; randka z Lockhartem. Śmiać jej się chciało, niemniej jednak zachowała powagę w tejże właśnie sytuacji; nie zależało jej na spotkaniu się z tym artystą, a być może inaczej; właśnie artyście nie zależało na spotkaniu z nią. Wszystko było przecież doskonale podstawiane i nawet jeśli znajdą się młode fanki gotowe zapłacić wystarczająco dużo za spędzenie czasu z muzykiem, to jakoś nie ciągnęło jej do takiej formy aktywności. Po prostu. Zmieniający się los w informację o randce znajdującej się na kuponie wydawał się być ironią losu; nie potrafiła w żaden szczególny sposób się po prostu zgłosić po festiwalu lub w trakcie. Po co i na co? - Nie potrzebuje któraś przypadkiem - rozpoczęła, spoglądając tęczówkami o kolorze zielonym w ich stronę, kiedy to piegowate lico w zamyśleniu przeszyły zmarszczki, świadczące o wysokich obrotach mózgu dziewczyny. - randki z Lockhartem? Ja ewidentnie nie idę. - zaznaczając swoje stanowisko jasno oraz bez ukrywania ewentualnej niechęci. Niemniej jednak, losy otrzymała właśnie od Krukonki - dlatego ona powinna stać się jedną z potencjalnych miłości autora piosenek, które należą do całkiem nowoczesnego muzyka. Niemniej jednak, czekała na odpowiedź ze strony którejkolwiek; nie chciała jednocześnie wpychać na siłę czegokolwiek.
• Kapłanka - breloczek z logiem Wilczych Głów. x2 • Sąd ostateczny - wygrywasz pierwszą nagrodę główną! Twój los zmienia się w bon na romantyczną kolację z Donem Locharto. Możesz oddać go koleżance albo wykorzystać go zgłaszając się do @Vivien O. I. Dear z prośba o rozegranie sesji MG. UWAGA! jeśli tę nagrodę wylosowały przed Tobą dwie osoby - musisz dokonać przerzutu! • Koło fortuny - jednorazowy bon na 50 galeonów do Centrum Affara lub Arts & Gifts • Cesarz - składanka z przebojami Felix Felicis. • Cesarzowa - jednorazowy kupon zniżkowy (50%) do sklepu Lanceleyów • Umiarkowanie - fasolki wszystkich smaków Bertiego Botta. • Słońce
Miejsce: Duża scena
Ostatnio zmieniony przez Winter Rieux dnia 26.09.18 22:40, w całości zmieniany 1 raz
Matthew Alexander
Wiek : 43
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 181
C. szczególne : Blizny na nadgarstkach, pogodne spojrzenie, towarzystwo Euthymiusa oraz zapach wody kolońskiej.
Zabawa trwała w najlepsze, rozhucznione tłumy nie tylko młodszych uczestników zabawy, korzystających z żywiołu wigoru ducha, kiedy to stał wraz z Sunny w jednym miejscu, obserwując tym razem występ Don Lockharta, którego muzyka dochodziła prędzej do młodzieżowej części społeczeństwa. Nie przejmował się tym, no ba, czujne oczy okryte tęczówkami o chłodnej barwie przeszywały otoczenie swoim charakterystycznym blaskiem, kiedy to wśród tłumów gapi zaczęli ślizgać ludzie mający na celu sprzedanie kuponów. Bez zastanowienia uzdrowiciel wydał odpowiednią kwotę, znajdując się w towarzystwie studentki; pomyślał także o niej, mając na celu odciążyć jej budżet jako ucznia Hogwartu, kunsztu wyższej jazdy, fundując jej za darmo 5 dodatkowych, które wręczył jej do dłoni. Lubił sprawiać przyjemność, jednocześnie nie martwił się o własny portfel - praca uzdrowiciela pozwalała mu na większe wydatki; kto się tego spodziewał. - Śmiało, być może wygrasz główną nagrodę? - zachęciwszy, sam otworzył swoje własne kupony. O dziwo, obłowił się bardziej, niż ktokolwiek mógłby się spodziewać; charakterystyczna druga nagroda uderzyła w jego dłonie dwa razy; okrągłe trzysta galeonów znalazło umiejscowienie w kieszonce portfela, na co zdziwiony uzdrowiciel zareagował otworzeniem szerzej oczu oraz zwyczajnym, ostrożnym wzruszeniem ramionami. Zaraz po tym poszły inne mniej lub bardziej znaczące nagrody, które to następnie umieścił w swojej podręcznej torbie, poprawiszy kręcone loki.
• Świat - wygrywasz drugą nagrodę główną! Twój los zmienia się w 150 galeonów - upomnij się o nie w odpowiednim temacie! UWAGA! jeśli tę nagrodę wylosowały przed Tobą dwie osoby - musisz dokonać przerzutu! x2 • Kochankowie - składanka z największymi hitami Lady Morgany • Moc - fiolka amortencji - upomnij się o przedmiot w odpowiednim temacie! x2 • Diabeł - jednorazowy kupon (25%) zniżkowy do Eliksirów Dearów • Sprawiedliwość - koszulka koncertowa Twojego ulubionego wykonawcy. • Umiarkowanie - fasolki wszystkich smaków Bertiego Botta. • Wieża - Złoty Znicz - pozytywka, który wygrywa jedna z piosenek Twojego ulubionego zespołu. Upomnij się o przedmiot w odpowiednim temacie! • Słońce x3
Miejsce: Duża scena
Aurora Therrathiel
Wiek : 29
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : Znamię w kształcie listka na barku, tęczówki zlewające się ze źrenicami
Przytaknęłam gdy zapytał o Vivien, jednak nieszczególnie się na niej skupiałam ciągnąć rozmowę jednak w stronę Druzgotka. Nie trwało to jednak długo, bo oboje skupiliśmy się na występie Kelpii, który mimo iż niekoniecznie wpasowywał się w mój gust, był dla mnie satysfakcjonujący. Korzystając z okazji przemieściłam się wraz z Danielem w trochę spokojniejsze okolice. Jego obecność oprócz bezustannego sprawiania mi przyjemności okazała się teraz wyjątkowo użyteczna, bo przemieszczenie się przez całą tą tłuszczę samodzielnie byłoby znacznie trudniejsze. Zajęliśmy nowe miejsce gotowi na kolejny występ, gdy u naszego boku pojawił się handlarz. Już miałam pójść za przykładem Daniela i tak jak on, zakupić losy, gdy nagle dostrzegłam, że po mojej prawej stronie dwie osoby otwierają losy, które nagle przemieniają się w wybuchającą łajnobombę. Mimowolnie wzdrygnęłam się. - Chyba sobie odpuszczę - odparłam cicho zdobywając się na delikatny uśmiech. Nie czułam się pozbawiona żadnej szansy na wyjątkową wygraną, bo w gruncie rzeczy każda z nagród była do cna materialna. Status materialny mój, i mojej rodziny był tak wysoki, że mogłam sobie pozwolić na wszystkie zakupy, jakie mi się wymarzyły, co doprowadziło do tego, że pieniądze i rzeczy materialne nie robiły na mnie niemal żadnego wrażenia. Moja wrażliwość była skupiona na wartości artystycznej - ponad wszystko kochałam piękno, im bardziej nieoczywiste i niedoścignione tym lepiej. Rozpoczął się koncert Dona i mimo iż tego typu twórczość raczej nie leżała w zakresie mojego gustu, musiałam przyznać, że występ był... przyjemny. Może teksty były mało ambitne, melodia przetworzona przez popowych artystów jakieś sto milionów razy, zaś samo widowisko sceniczne odrobinę zbyt jaskrawe, jednak trudno było mi to wszystko jakoś otwarcie krytykować - to, ze coś nie było zupełnie w moim stylu, nie znaczyło, że zamierzałam spoglądać na to z góry. Niezbyt ambitny przekaz nie niósł w gruncie rzeczy żadnego ładunku emocjonalnego. - Dziesięć lat temu mogłabym być jego fanką - powiedziałam do Daniela żartobliwym tonem. Ten występ bez wątpienia nie był punktem kulminacyjnym naszego spotkania, niemniej jednak towarzystwo Bergmanna było tak cenne, że mogłabym z nim nawet iść na Międzynarodową Konferencję Wielbicieli Nargli, a i tak czułabym się usatysfakcjonowana.
Nie była sobą, a przynajmniej wyglądała inaczej, a to bardzo pomagało. Mogłaby zrobić cokolwiek i w żaden sposób nie wpłynęłoby to ja jej osobę, a przynajmniej tą którą naprawdę była. Lubiła wygląd, który wybrała dla siebie, ale nie miałaby problemu z tym, aby, jeśli będzie to potrzebne, go zmienić. Czasem zastanawiała się jak działa metamorfomagia i jak poważnym zagrożeniem może być. W dobrych rękach wszystko odbywało się jak należy, ale... co jeśli w końcu jej odbije? Na szczęście na festiwalu zachowywała się całkiem normalnie, o ile normalnym było spędzanie w ten sposób czasu z zupełnie obcą osobą. Będąc sobą, pewnie nie byłaby aż tak otwarta, a teraz, co mogło się stać? Jeśli koleś okaże się świrem już nigdy więcej jej nie zobaczy. Dobrze, że póki co wszystko szło w kierunku miłego spędzenia czasu i rozluźnienia się po stresujących wydarzeniach. Kiwnęła głową słysząc jego odpowiedź - Czasem nawet bliscy mogą cie zaskoczyć - nie do końca się z nim zgadzała, więc postanowiła wyrazić to właśnie w taki sposób - Ale to prawda, zdarza się, że zupełnie przypadkiem spotka się kogoś ciekawego - spojrzała na niego, jednak nie chciała (jeszcze) dać mu do zrozumienia, że właśnie on może być taką osobą, potrzebowała na to więcej czasu. Być może w tej chwili zrozumie ją źle, no trudno - Co jeszcze lubisz robić dla frajdy? - zadała pytanie, nie tyle, aby podtrzymać rozmowę, faktycznie ją to ciekawiło, skoro jako pierwsze była zabawa z obcymi, co mogło być drugie? Tak bardzo lubiła zadawać pytania, a tak niewiele mówiła o sobie... Odklejała sobie mokrą koszulkę od brzucha, gdy nagle poczuła, że sie unosi, czyżby to wspomniana już lewitacja? Niee, to znajomy zdecydował się na dość ciekawy gest, który naprawdę ją zaskoczył. Nie spodziewała się nagłego dotyku, najpierw się rozejrzała, aby ogarnąć co się dziej, a potem, już zorientowana w sytuacji nieco mu pomogła wdrapując się na niego - O wiele lepiej, a ty? Widzisz coś? - był zdecydowanie wyższy od niej, mimo tego, że ona sama nie należała do niskich osób, jednak wciąż ktoś mógł mu zasłaniać widok na scenę, którą wskazała gdy zapytał ją o kierunek. Trzymała ręce na jego ramionach, aby utrzymać równowagę, raz czy dwa przeprosiła go za to, że zacisnęła dłoń zbyt mocno, gdy czuła, że może spaść. Najbliżej upadku była, kiedy to na scenę wyszedł jakiś don - Niespecjalnie, ale to nic, a tobie? - odchyliła się trochę, gdy zauważyła, że jej mokra od piwa koszulka trochę zmoczyła jego głowę - Masz mokre włosy - postanowiła podzielić się z nim tą super ważną informacją, jednocześnie trochę niszcząc mu fryzurę dłonią. - Tak - powiedziała, choć nie była pewna, czy miała przy sobie pieniądze na los, nie miała czasu na zastanowienie się nad tą kwestią, bo kolega postanowił zapłacił również za nią. Poczuła zakłopotanie, zawsze wolała płacić za siebie, choć zazwyczaj nie miała zbyt wiele kasy, niestety nie miała czasu na protestowanie - Wiesz ty co? No nic myślałam, że jesteś silniejszy - odgryzła się i kiedy znów stała na ziemi wystawiła na sekundę czubek języka, niczym małe dziecko, a potem się zaśmiała. Zadziwiające jak przypadkowe spotkanie mogło poprawić humor. - Najpierw powiedz co wygrałeś, ja mam gramofon z płytą, bon do jakiegoś sklepu i pozytywkę, właśnie, może kojarzysz te sklepy? Ja jeszcze niezbyt dobrze ogarniam okolice - pokazała mu papierek z napisem 'Centrum Affara' i 'Arts & Gifts', co do drugiego mogła się domyślać o co chodziło, ale może kolega będzie wiedział coś więcej - Ach i dziękuję za losy, jakoś się odwdzięczę.
Franklin oczywiście na szczycie swojej listy priorytetów miał dobrą zabawę i choć nie chciał przyznać tego przed swoją młodszą siostrą, nie zamierzał odmówić, jeśli po drodze napatoczyłby mu się jakiś flirt. Jakkolwiek chciał trzymać ją przy sobie, wolał, aby nie widziała jego prywatnych podbojów. Jej słowa jednak sprawiły, że snute w umyśle Franklina plany stanęły pod znakiem zapytania. Cholera, naprawdę mogła mu zaszkodzić! - Może... No nie wiem, może zaczaruj koszulkę, żeby mówiła coś w stylu "to tylko mój brat"? - zaproponował żartobliwie. Bądź co bądź nie zależało mu aaaaaaż taaaak baaaardzo na tych laskach, co nie? Koncert był niezły, choć brzmienie nie do końca leżało w guście Gryfona. Starał się jednak bawić najlepiej, jak potrafił, by korzystać z czasu, który miał na festiwalu. Cherry chciała, by zrobił jej zdjęcie i przystał na to, choć powinna być przygotowana, że wykonane jego ręką fotografie na pewno nie będą najlepszej jakości. Obsługa aparatu nie była jakaś specjalnie trudna, ale raz musiał patrzeć tu, raz tam, zerknąć na Cherry, na jakiś przycisk, a może w to malutkie okienko... Nie dostrzegł w pierwszej chwili, że Puchonkę porywa tłum! Dopiero jej pisk sprawił, że podniósł wzrok znad aparatu i dostrzegł ją w wirze pogo... No i jakoś tak nie miał jak pomóc - trzymał aparat, prawda? W którymś momencie nawet jej pozazdrościł, bo tłum wyniósł ją do góry! To dopiero będzie zdjęcie z festiwalu! Ale zniknęła, a Franklin ciągle był w tłumie i widział wokół mnóstwo nieznanych mu ludzi. Więc co robił? Zdjęcia dup. Tak, Cherry będzie mogła później obejrzeć całą taśmę zdjęć wystających spod szortów i spódniczek damskich pośladków, wymykających się z dekoltów i kusych koszulek piersi... Akurat robił zdjęcie jednemu takiemu zjawisku, gdy ktoś wpadł na jego plecy. - O, tu jesteś! - powiedział jak gdyby nigdy nic, uśmiechając się do niej szeroko i podając jej aparat. - Jest cały i bardzo sprawny - odparł, po czym zarechotał. Oj tak, sprawdził się znakomicie... Nawet nie wiedział, kiedy koncert Wilczych Głów dobiegł ku końcowi. Muzycy wydali ostatnie wycie i tłum wszczął aplauz. Franklin wziął Cherry za ramię i zaczął odciągać na bok, by uniknąć stratowania przez największe bydło, po czym rzekł: - To gdzie teraz? Chcesz się pośmiać z Lockharto? - zapytał. Nawet nie proponował udziału w koncercie Łajnobomb - smród skutecznie zabiłby w nich radość z festiwalu, nie mówiąc już o zupełnym ukróceniu jego szans na podryw.
Pomijając wszystkie zawiłości ich relacji, Bridget była dla Ezry przyjaciółką i niesamowitą osobą, z którą spędzanie czasu było jedynie wielką przyjemnością. Nawet jeśli nie łączyłby ich żaden aspekt romantyczny i tak chętnie wybrałby właśnie ją. - Drobiazg. - Dla Ezry było to coś zupełnie naturalnego, by swojej towarzyszce sprawić choćby najmniejszy prezent - po to, by w przyszłości w dobry sposób wspominać to wyjście niezależnie od tego, w jaki sposób nieprzewidywalny los chciał ukształtować ich ścieżki. Teraz było wspaniałe; radosne i komfortowe, warte zapamiętania. A bransoletka? W istocie drobiazg, nie miał pojęcia, czy nawet w guście Puchonki, który jednak pozyskał mu słodki buziak w ramach podziękowania - było zatem warto. Nie sądził, że tym neutralnym w tonie pytaniem przygasi zadowolenie na ustach koleżanki. Nie taka była jego intencja, acz zdecydowanie powinien był zastanowić się nad słowami. Słyszał o powrocie Lotty i wyobrażał sobie, jak wiele zamieszania ponownie Krukona wprowadziła do życia swoich bliskich. Głupio czuł się z tym, że nie przerwał dziewczynie z ulotkami w tej sytuacji, ale miał wrażenie, że ludzie i tak zbyt często to robili, a sprawa przecież była szczytna. Został więc łatwo wybity z rytmu i kiedy nieznajoma odeszła, skupił się bardziej na jej dotyku i słowach, niż na wracania do tematu jej siostry. - Nie zrozum mnie źle, nie narzekam, cieszę się tym, co mamy. Ale po prostu... Trudno mieć cię dosyć - odparł, uśmiechając się szeroko na jej entuzjazm. Miała rację. Byli tutaj, aby się bawić, a Wilcze Głowy nie miały czekać, aż łaskawie Bridget i Ezra podejdą pod scenę. To nie była muzyka Ezry, zdecydowanie. Zapewne w tym tłumie czuł się tak, jak wyglądała Bridget; bardzo, bardzo niepasujący. Przez chwilę jednak miał wrażenie, że Puchonka złapała ducha tego koncertu i dlatego w pierwszej chwili nie zainterweniował, gdy tłum nieco oddzielił go od towarzyszki. Sam zresztą się cofnął. Pogo nie wyglądało zbyt przyjaźnie... Ale przecież stanowiło częsty element takich koncertów i może uczestniczenie w nim potrafiło zmienić opinię. Clarke zorientował się w swojej pomyłce dopiero w momencie, gdy Bridget przepchnęła się do niego ze łzami w oczach. - Oj, oj, biedactwo moje... - Wyciągnął do niej ramiona, by do siebie przygarnąć i złożyć pocieszający pocałunek na czole. - Pójdziemy na dużą scenę. Wydaje mi się, że jest bardziej cywilizowana. Chociaż jak wszystkie fanki Lockharto zgromadzą się w jednym miejscu... Też może zrobić się niebezpiecznie - zażartował lekko z szału, który dopadał młode dziewczyny, gdy widziały swojego ideola i miłość życia w jednej osobie. Gdzieś po drodze zostali złapani przez mężczyznę handlującego losami. Niesamowite szczęście towarzyszące Clarke'owi całe życie sprawiło, że nawet nie wahał się przed zakupem losu. I rzeczywiście decyzja była trafna - Ezra nie wątpił, że jeszcze niejednokrotnie trafi do sklepu Lanceley'ów toteż bon mógł się okazać przydatny. Grzecznie czekał, czy Bridget również zdecyduje się na zabawę, rozglądając się po tłumie w poszukiwaniu znajomych twarzy. W pierwszej kolejności dostrzegł jednak coś innego - karton z napisem, który go zainteresował. Posłał Bridget szybkie spojrzenie, licząc, że spoglądała w inną stronę. - Mmm, spróbujesz zająć nam miejsce przy dużej scenie? Widziałem znajomego... I muszę coś załatwić, to ważne. Nie uciekam, znajdę cię. - obiecał, zaraz wyciągając różdżkę i rzucając na Bridget zaklęcie Sequemini. Potem bez wyjaśnienia zaczął przepychać się przez ludzi, aby odnaleźć @Holden A. Thatcher II. I jakby odezwało się przeznaczenie, Gryfon sam go zaczepił. - Jakbyś czytał mi w myślach - Nie targował się z Holdenem, choć 100 galeonów mogło być ceną nieco wygórowaną, biorąc pod uwagę, że sam los kupić jedynie za 10... Miał to szczęście, że to Ezrze zależało. Clarke schował kupon, po wcześniej wyczarowanych śladach szukając Bridget. Być może stracił już chwilę koncertu gwiazdora - cóż za pech - ale miał wrażenie, że Bridget mu to wybaczy. Potem.
W przeciwieństwo do Jerrego – Lilah była zachwycona; do momentu, w którym impreza nie okazałą się być gównianą. Gdyby jednak wiedziała, że Davies odczuwał dyskomfort płynący z jej obecności tutaj, co wydawać się mogło absurdalne. Dla niej obcowanie w towarzystwie tego konkretnego chłopaka było dość intrygujące, wszak wydawał się skrywać jakąś głębie, którą prędzej czy później ona odkryje w swoich wizjach. Całe szczęście, że nie wiedział o manipulacjach w jej umyśle, który wypalały w niej szczątkową siłę do egzystencji wśród ludzi. - Słyszałam, że na ostatnim wykładzie z ONMS było o gumochłonach… Fascynujące! Pewnie ten stary Cromwell podał za przykład Lysandra? – zagaiła, choć mimo wszystko próbowała wyzbyć się nieodpowiedniego nastawienia względem dawnego chłopaka. Owszem, skrzywdził ją niebotycznie, ale po co to rozpamiętywać? Nie było najmniejszego sensu, a przynajmniej – nie teraz. - W ogóle, on to chyba ma z dwieście lat… – jęknęła, bo nie wyobrażała sobie zajęć u profesora, któremu bliżej zapewne było do grobu, aniżeli świata żywych. Ups. Wystąpienie Gemmy, kiedy to przysłuchiwali się jej słowom, sprawiło iż Islandka wycofała się dwa kroki w tył (na całe szczęście już po niemiłym starciu z jakimś oblechem!), a zaraz potem złapała Jerrego za dłoń i przyciągnęła do siebie. - Zadrzesz ze mną, jeśli się stąd nie ulotnimy. Może i tamta lubi babrać się w łajnie, ale ja nie zamierzam cuchnąć jak ona – nie, to nie była prośba. Davies musiał wiedzieć, że w swej enigmatycznej postawie Lilah była prawdziwa. Gardziła smrodem, podobnie jak brudem, a przy jej nienagannym wyglądzie graniczyło z cudem, by dała się obrzucić kupą. Niemniej – zabrała kolegę pod stoisko z losami, gdzie udało jej się dorwać… - Stanik? Poważnie? Weź go, ja nie chcę… Obrzydlistwo! – burknęła, po czym bezceremonialnie podała kawałek zużytej szmaty chłopakowi.
Losy: rydwan, umiarkowanie x2, śmierć, koło fortuny Scena: idziemy na dużą
Neirin Vaughn
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 196cm/106kg
C. szczególne : Oparzenia: prawa noga, część nogi lewej, część torsu, wnętrze prawej ręki. Blizny po porażeniu prądem: wewnętrzna część lewej dłoni i przedramienia.
Dotarł na festyn z pewnym opóźnieniem. Zatrzymali go na bramkach. Z resztą, bądźmy szczerzy, osoba o jego aparycji zwraca uwagę. Jeśli nie niekoniecznie przyjazną twarzą, to bliznami - nie ma ich wszak od popołudniowych spacerków brzegiem spokojnego strumienia. A skoro pogoda dopisywała, ubrał się lżej, nie zasłaniając wszystkiego, czym się jego blada skóra może poszczycić. Chwilę po tym zgubił się, kiedy zwróciły jego uwagę stragany. Jack dziś nie przyszedł... Zatem kupił mu bransoletkę z zębami piranii. Po chwili sobie też wziął drugą. Zgarnął również dwie bransoletki z ayuahascą, zanim uznał, że nic więcej nie wygląda fajnie. Ostatnim zadaniem na dziś było odnaleźć Mefisto, co wcale nie plasowało się jako szczególnie łatwe. Kiedy już wszyscy byli razem, ruszyli na podbój widowni... Jakimś sposobem wplątując się Liamem w ostre pogo. Ciężko powiedzieć, co prefektowi spodobało się w tym agresywnym sposobie zabawy. Neirina jeszcze można zrozumieć, ale Liam? Efekt ich szaleństwa był zgoła nieprzyjemny - Liam trafił w ścianę śmierci, a rudego ponieśli na fali. Przynajmniej momentu, aż nie spadł, obijając sobie kość ogonową. Wrócił do Mefisto, kulejąc lekko. - Widzę, że masz towarzystwo - mruknął, zanim nie podeszła do niego kobieta, niosąca losy. Uznał, że czemu nie? Sięgnął po dwa. Jedna z kart zmieniła się z bombonierkę, druga w pozytywkę w kształcie złotego znicza. - Chyba nie miałem za wiele szczęścia - biorąc pod uwagę, co innym się trafiało.
Musi niestety zgodzić się z Lilah; nie ma ochoty wchłaniać z powietrzem zapach (smród) łajna. Łajnobombami jest w stanie - co najwyżej, rzecz jasna - obrzucać swych przeciwników, sam w sobie - nie odczuwa ochoty wypełniać roli ofiary. Zmierzają w stronę więc sceny dużej - gdzie, za niedługo zdoła fałszować bożyszcze naiwnych dziewczyn. Jerry Davies nie jest z pewnością naiwną dziewczyną - może, gdyby Lockharto śpiewał tak dobrze jak zdaniem innych wygląda, m o ż e - zwróciłby odrobinę uwagi. Chroni się jednak w tym tłumie - przed znacznie bardziej dosłownym gównem; rozczarowanie może zrekompensować loteria. Może. Z reguły jednak - podczas tych procederów nie dysponuje specjalnym szczęściem. Dziwi się, kiedy Lilah rzuca weń częścią górnej, tak, górnej damskiej bielizny (całe szczęście nie swojej - wtedy wyszedłby stąd czerwony niczym dorodny burak o czym ty myślisz, Davies). Ściska przez moment materiał w dłoni - choć równo prędko przemija paraliż szoku. Kosmyki włosów przyjmują lekko czerwony odcień. - Na cholerę mi stanik? Ty go przynajmniej założysz - oburza się oraz rzuca stanikiem prosto w sylwetkę swojej znajomej z domu. Nie obchodzi już jego, gdzie trafił - w twarz, w tors, cokolwiek. - Merlinie, co za tandeta - zauważa ponadto, wsłuchując się w owej chwili dokładniej w ulatujące dźwięki. Wylosowany znicz -pozytywka, zdaje się jakby pragnąć uleczyć ból jego uszu - choć wypuszczana melodia z łatwością niknie pod władzą tej uchodzącej w drgających błonach głośników. - Ej, to jest niezłe - mówi, usiłując dokładniej wychwycić jakby dźwięk gitar; na drugą swoją nagrodę - również dzierżoną płytę, nie zwraca zbytnio uwagi.
Starałam się nie nastawiać zbyt negatywnie do tego wydarzenia. Nie bałam się go ze względu na Obskurusa, ale raczej na wspomnienia związane z Rayenerem, niemniej jednak zależało mi bardzo, żeby w pewien sposób się przemóc, szczególnie biorąc pod uwagę, że wieczorem czekał mnie bardzo ważny występ. - Mała? - powiedziałam unosząc brwi, lecz po chwili zamilkłam, bo Cassian mnie objął - Pewnie! Ruszyliśmy w stronę dużej sceny. Byłam w pewnym sensie wykonawcą epizodycznym, miałam jedynie gościnny występ na małej scenie, więc raczej nie sądziłam, ze mogłabym zwrócić czyjąś uwagę. Tymczasem podczas naszej podróży w kierunku sceny zaczepiło mnie kilka osób - część po autograf, część po zdjęcie, część po prostu chciała zagadać. Trudno ukryć, że czułam się lekko zawstydzona, bo choć nie był to wielki tłum, to było to dla mnie odrobinę zaskakująco i nie wiedziałam jak mam się zachować. - Wiesz co, ja sobie jednak odpuszczę tę loterię - stwierdziłam w końcu. Stanęliśmy trochę dalej od dużej sceny - na tyle blisko, żeby wszystko słyszeć, ale jak troszkę dalej by nie mieć problemów z przebijaniem się przez tłum. Choć nie byłam fanką Dona, to bez wątpięnia mogłam uznać ten koncert za udany.
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Zostanie wciągniętą w pogo przyszło w najgorszym możliwym momencie - niedługo występ Wilczych Głów dobiegł końca, za po nich na dużej scenie miał zagrać sam Don Lockharto. Artysta (choć Ezra z pewnością polemizowałby z tym tytułem postawionym przy nazwisku młodego muzyka) był w sumie głównym powodem, dla którego Bridget chciała wybrać się na festiwal i przełamać swój strach po doświadczeniach poprzedniego roku, wobec czego uczestniczenie w jego koncercie było rzeczą, bez której by się nie obyła. - Jak ja teraz będę skakać... - pożaliła się Ezrze w ramię, znajdując ukojenie niedawno przebytej w tłumie traumy w jego objęciach. Nie oczekiwała od niego, że będzie z nią wytrwale wyśpiewywał największe hity Dona, czy że w ogóle będzie chciał się z nią przeciskać jak najbliżej w kierunku barierek, toteż jego zapewnienia, że udadzą się pod dużą scenę wywołały u niej szeroki uśmiech na twarzy. Naprawdę nie wyobrażała sobie, że ich relacja będzie kiedyś przedstawiała się tak... Dobrze. Za każdym razem dziwiła się, nie mogąc powstrzymać myśli o tym, że dokonali prawie niemożliwego, na nowo zawiązując między sobą nić przyjaźni. Co prawda miała ona już kilka otarć, przewężeń i supełków, lecz przedstawiała w tej chwili całkiem niezłą kondycję ich relacji. W międzyczasie Bridget skusiła się na zakup losu! Wzięła kartkę w rękę, a ta zmieniła się w... - Gruby Diss?! - jęknęła ze zrezygnowaniem, po czym spojrzała na Ezrę. - Mam dziś prawdziwego pecha! Może chociaż uda mi się złapać jakieś fanty od Dona... - westchnęła, chowając płytę z popisem raperów do małej torebki przewieszonej przez ramię. Krukona polecił jej znaleźć jakieś miejsce przy scenie i Bridget postanowiła iść za jego radą. Liczyła, że nie będą mieli problemów ze znalezieniem się, chociaż pod dużą sceną już kotłowała się cała masa młodych dziewcząt. Przeciskając się do przodu czuła wbijane w żebra łokcie, nadepnięcia na stopy i delikatne szarpnięcia za włosy, a wszystko było przez nią dwukrotnie mocniej odczuwane ze względu na obolałe ciało. Dotarła jednak w miejsce, z którego miała dobry widok na scenę i tam postanowiła zostać! Krótko później dołączył do niej Ezra. - Myślałam, że zajmie Ci to więcej czasu! - skomentowała radośnie, nie mogąc ukryć ekscytacji zbliżającym się koncertem. Aż cała podskakiwała w miejscu, niecierpliwiąc się. W końcu wyszedł na scenę ON, DON LOCKHARTO i Bridget wydała z siebie chyba najgłośniejszy pisk, jaki w życiu udało jej się zrobić. Jutro z pewnością nie będzie mogła swobodnie mówić. Śpiewała wytrwale każdą z piosenek, a oczy jej się świeciły na widok błyszczących, kolorowych girland i efektów specjalnych. Było to przeżycie, które zapamięta do końca życia! Bujała się na boki, zaczepiając ciągle Ezrę, by wraz z nią kołysał się do muzyki - ewidentnie nie jego ulubionej, lecz wytrwale słuchanej. Aż dała mu w nagrodę soczystego buziaka w usta, bo spisywał się na medal jako jej kompan na festiwalu, również jako przyjaciel. Długo po koncercie nie mogła uspokoić głośnego bicia serca.
Słońce zaszło, a z każdym kolejnym koncertem emocje wokół obu scen wzrastały. W pewnym momencie ładunek energetyczny wzrósł na tyle mocno, że na polach nagle nasiliły się zaburzenia magii. Na całe szczęście w tym roku Ministerstwo przygotowało się zdecydowanie lepiej i w krótkim czasie udało się opanować sytuację, nie dopuszczając do utworzenia się Obskurusa, ani żadnego innego niebezpieczeństwa.
Aby wziąć udział w tym etapie, należy wybrać koncert i obowiązkowo rzucić kostką - niezależnie od wybranego koncertu jest to jeden rzut i dotyczy on zaburzeń magii! Dodatkowo możesz wykonać drugi rzut kostką - jest on nieobowiązkowy i dotyczy zdarzeń, które spotkały Cię podczas koncertu.
NASTĘPNY ETAP: 2.10.2018, godziny wieczorne
Duża scena - Felix Felicis
Zmiana występującego wykonawcy nie była w tym wypadku dużą zmianą klimatu scenicznego - Felix Felicis, tak jak Don Locharto, grało pozytywną, popową muzykę, jednak w przeciwieństwie do poprzednika odziane w złote szaty wykonawczynie raczej nie wzbudzały w widowni hejtu. Wręcz przeciwnie - pozytywna energia promieniowała nie tylko z występujących, ale również z całej okolicy sceny! Ciekawe czy to zasługa muzyki, czy może jednak plotki na temat rozpylania eliksiru szczęścia podczas ich koncertów okazały się prawdą? To chyba bez znaczenia skoro widownia bawiła się tak fenomenalnie? Podczas kilku wykonów do zespołu dołączyła Lilou Smiley, która swoim mocnym głosem dodała nowego sznytu najpopularniejszym przebojom zespołu.
Mała scena - Lady Morgana
Doprowadzenie do porządku strefy wokół małej sceny po koncercie Łajnobomb, a także przygotowanie dekoracji przed występem Lady Morgany zajęło dość sporo czasu, lecz w końcu w akompaniamencie świateł, kiczowatych dekoracji i kuso ubranych tancerek na scenie pojawiła się słynna gwiazda muzyki disco. Niektórych mogło zaskoczyć, że Morgana dostała miejsce na małej scenie, niemniej jednak jej koncert cieszył się niewątpliwą popularnością. Niektórych mogły zażenować okrzyki publiczności, czy latające między widownią fragmenty bielizny, niemniej jednak wykonawczyni doskonale wiedziała, jak współgrać z widownią. Oprócz swoich flagowych hitów wykonała dwa utwory z nowej płyty - "Look at Uranus" i "Flexible Wand". Fani piosenkarki przyjęli je z nieskrywanym entuzjazmem.
Kostki
Kostki - zaburzenia magii:
1, 6 - zaburzenia magii w żaden sposób Cię nie dotykają 2 - niespodziewanie Twoje włosy zmieniają kolor na wyrazisty błękit. Nowa fryzura będzie Ci towarzyszyć do końca festiwalu. 3 - aparat fotograficzny trzymany prze osobę nieopodal Ciebie wyrywa jej się z dłoni i pędzi w stronę Twoich głowy w rozpędzie nabijając Ci guza na środku czoła. Nie dość, że masz obrzydliwą gulę na środku czoła, to jeszcze kręci Ci się w głowie! Lepiej szybko odszukaj uzdrowiciela! 4 - próbujesz wyczarować światełko podczas koncertu i nagle okazuje się, że Twoja różdżka się zablokowała. Niestety, ale już do końca koncertu nie uda Ci się rzucić żadnego czaru! 5 - dopada Cię niespodziewana choroba. Przez najbliższe dwa posty czujesz się słabo/chce Ci się wymiotować. Jeśli jesteś drobnej postury, uwzględnij ewentualne omdlenie.
Kostka - zdarzenia losowe:
1 - nawet nie zauważasz, gdy z kilkoma innymi osobami zostajecie wciągnięci na scenę i przez chwilę śpiewacie wraz z wykonawcą. Może jest to dla Ciebie krepujące, a może czujesz się jak ryba w wodzie - bez wątpienia jest to niezapomniane przeżycie! 2 - bawisz się znakomicie! Niezależnie czy jesteś fanem tego wykonawcy czy trafiłeś tu przypadkiem to już po kilku minutach mimowolnie zaczynasz podśpiewywać. Wychodzi Ci to lepiej lub gorzej, ale mimo wszystko otrzymujesz 1 punkt z działalności artystycznej. Upomnij się o punkt w odpowiednim temacie. 3 - W rozgardiaszu podczas koncertu bardzo łatwo stracić rezon. Nawet nie zauważasz jak jakiś złodziejaszek dobiera Ci się do kieszeni i okrada Cię z 20 galeonów - odnotuj stratę w odpowiednim temacie! 4 - czekając na koncert słyszysz, że dwoje czarodziejów dyskutuje na temat dziedziny w której jesteś specjalistą i popełnia w tej kwestii ewidentny błąd. Mimowolnie wcinasz się w rozmowę i prostujesz ich błąd. Zyskujesz 1 punkt do dowolnej umiejętności - upomnij się o niego w odpowiednim temacie! 5 - świetnie się bawisz, aż do momentu kiedy podczas koncertu dostrzegasz coś co odrobinę Cię dekoncentruje. Zagapiasz się i przypadkiem potykasz zaliczając bardzo spektakularną glebę. Nic Ci nie jest, ale spotkanie z brudną ziemią nie należało do najprzyjemniejszych. 6 - czekając na rozpoczęcie koncertu dostrzegasz dziwny błysk na trawie. Pochylasz się i podnosisz monety o wartości 25 galeonów. Odnotuj zysk w odpowiednim temacie.
Kostki dla uczniów
Przypominamy, że uczniowie na każdym etapie obowiązkowo rzucają kostką na wykrycie - więcej szczegółów w poście startowym! 1 - nagle dostrzegasz, że zmierza ku Tobie dwóch magimilicjantów. Udaje Ci się w miarę szybko ich dostrzec, dzięki czemu jesteś w stanie dość szybko przed nim uciec lub się ukryć - tym razem Ci się upiekło! Bądź ostrożny jeśli chcesz dotrwać do końca zabawy. 2 - niestety nawet przyjaźni Ci ludzie mogą przypadkiem Cię wydać! Jeden z Twoich starszych kolegów zaczepia Cię, zdecydowanie zbyt głośno zadając Ci pytanie jak udało Ci się dostać na teren festiwalu. Rzuć kostką ponownie: jeśli wypadła nieparzysta - nikt tego nie słyszał, możesz dalej uczestniczyć w zabawie; jeśli wypadła nieparzysta - niestety stojący nieopodal magimilicjant usłyszał Waszą rozmowę. Zostajesz odstawiony przez niego do szkoły - szykuj się na surową karę! 3,5 - koncert mija Ci bez komplikacji! Nie dość, że nie spotykasz nikogo kto mógłby Cię pogrążyć to jeszcze żaden z patroli magimilicji nie jest Tobą zainteresowany. Pozostaje mieć nadzieję, że dalej też pójdzie tak gładko! 4 - bez wątpienia nie spodziewałeś się, ze na festiwalu możesz spotkać kogoś z grona nauczycielskiego we własnej osobie, a na dodatek nauczyciela, którego tak bardzo nie lubisz! No cóż, zostaniesz oddelegowany do szkoły, gdzie czeka na Ciebie szlaban, ale przynajmniej udało Ci się wyciągnąć coś z festiwalu! 6 - w Twoją stronę nadciąga dwóch magimilicjantów. Niestety jest za późno, żeby gdzieś się zaszyć, więc musisz poddać się kontroli. Magimilicjancji zdecydowali się skontrolować Twoją różdżkę, w wyniku czego poznają Twoją tożsamość i orientują się, ze definitywnie nie powinno Cię tu być. Zostajesz odstawiony przez magimilicję pod samą szkołę - szykuj się na surową karę!
______________________
Aleksander Cortez
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 194
C. szczególne : Kruczoczarne, kręcone, długie włosy (od ostatniego pobytu w szkole jeszcze dłuższe) luźno opadające. Ubrany w wszystko co wygodne i swobodne - brak garniturów. Karnacja skóry znacznie ciemniejsza. Opalił się w tym Meksyku.
Zespół skończył grać i za niego miał wejść jakiś z niepokojącą nazwą, na co odwrócił się do kuzynek i wykrzyczał głośno, przebijając się przez setki innych gardeł i rozmów. Które teraz w chwili przerwy nasiliły się i dudniły zewsząd ogłuszająco nie mniej niż muzyka którą przed momentem grały Wilcze głowy. - Zwijamy się stąd! Nie mam zamiaru babrać się w brudzie i smrodzie.- Powiedział i ruszył z dziewczynami w stronę dużej sceny. - Mam nadzieję, że Nessa też opuściła tą scenę i szybciej znajdziemy się gdzieś tam.- Wskazał ruchem głowy środek festiwalu gdzie były wszelkie stragany i ludzi było mniej niż pod scenami. Choć teraz wszelaki ruch się nasilił i tam, bo każdy ruszył w stronę grupy której muzyki pragnął posłuchać i uczestniczyć w koncercie bardziej lub mniej. On po Wilkach poczuł się trochę zmęczony więc zamierzał odpocząć. Opuścili we trójkę małą scenę i tam oferowali kupno losów. Wmawiając, że każdy los jest wygrany. - Bierzemy?- zapytał się Isabelli, a widząc, że i ona jest tym zainteresowana podszedł kupić jeden los. Zapłacił i wkładając rękę do kuli zamieszał w niej i chwytając za jedna z karteczek wyciągnął ją i odchodząc na bok, by nie blokować kolejki otworzył ją. Pluszowy dementor - Zdążył ledwo przeczytać, a karteczka wybuchła tworząc mały kłębek dymu, poczuł większy ciężar w ręce, przez co nastawił drugą, by nagroda nie upadła na ziemię. I kiedy szybko chmurka rozwiała się dostrzegł pluszowego dementora, sporych rozmiarów. Roześmiał się bardzo głośno i przeciągle. To też mieli poczucie humoru. Ze wszystkich możliwych nagród, właśnie ta i to za pierwszym razem. Potrząsnął głową, nadal uśmiechnięty szeroko, lecz nie śmiejąc się już. Wtedy dostrzegł jak Isabella otwiera jedną z karteczek i tak samo wybucha jak w jego przypadku lecz wyrzuca z siebie przy okazji jakąś ohydną i śmierdzącą zawartość. Każda wygrywa - właśnie widzę. Podszedł do kuzynki i wyciągając różdżkę rzucił zaklęcie czyszczące niewerbalnie. Zadziałało bez problemu, na co uśmiechnął się do kuzynki pocieszająco, że już po wszystkim.
Po tym ruszył w stronę straganów gdzie zakupił dla siebie i dziewczyn po piwie, tak na poprawę humoru i ochłonięcie od tych wszystkich zdarzeń. Wtedy poczuł coś dziwnego, Coś wirowało w powietrzu, nad całym festiwalem. Czuł przypływ mocy, nagle malała prawie do zera. Psiamać nawet teraz... A było tak spokojnie - Pomyślał i wtedy dostrzegł, że spadające mu na twarz włosy nie mają wcale czarnego koloru, a wściekłego błękitu. Parsknął pod nosem i mimowolnie rozejrzał się dookoła czy nie widzi jakiegoś swojego znajomego, albo może wroga, który to w taki sposób chciał mu dokuczyć. Później zerknął na kuzynki. - To któraś z was? Czy nagle stałem się metamorfomagiem?- zapytał się łapiąc za swoje włosy nie wiedząc nawet jakby mógł je odczarować. Widząc jednakże, że nie tylko on wygląda tak kolorowo machnął ręką uznając, że w zasadzie może tak zostać. Ważne, że nie zmieniły się na różowe. Albo co gorsze! Broń cię Merlinie! Na wściekle żółte! - Idziemy na dużą scenę co nie? Bo na małej ciągle śmierdzi po tych Łajnobombach. - Nie chał wnikać nawet kto wpadł na tak porąbany pomysł, na nazwę i ich smrodliwą otoczkę jaką tworzyli na swoich koncertach. Zrozumiałby jakby to wbijali się z muzą w tłum jak rzekoma łajnobomba. Nagle, ostro i pozostawiając trwały ślad, na długi, długi czas. Ale tego co oni oferowali nie potrafił pojąc, jak humanoidalna osoba może z własnej woli chcieć babrać się w gnoju i smrodzie. Widocznie odezwała się w nim arystokratyczna krew i niechęć do wszelkiego rodzaju brudu ludzkiego. I właśnie wtedy jakby na przekór jego rozmyślań poślizgnął się na czym - zapewne jakiejś bardzo rozmokniętej ziemi, oby nie pozostałość jednego z losów, jakiegoś nieszczęśnika. Machając rękoma wiedział już, że zaliczy glebę. Wygiął jednak jedną z rąk do tyłu nie pozwalając pluszowemu dementorowi towarzyszyć mu w tych okrutnych chwilach. Padł jak długi w błotko, sycząc przy tym zarówno z rozdrażnienia jak i z bólu. Mógł asekurować się jedynie jedna ręką, przez co upadek odczuł dotkliwiej. Powoli podniósł się z ziemi, burcząc pod nosem przekleństwa po rosyjsku, angielsku i hiszpańsku. Lecz najbardziej bolał go fakt, nie ten, że się wywalił, trochę poobijał i uwalił ziemią, a to, że nie tak dawno kupione piwo rozlało się całe na ziemię. Wstał i otrzepując z siebie te największe skupiska ziemi spojrzał się kuzynki. - Piwo mi się wylało - Jęknął żałośnie i miał minę jakby miał się zaraz rozpłakać z tego powodu. - Do jasnej cholery i znowu czekanie w tych kolejach. - rzucił po chwili zaznaczając, że po tym wszystkim musi się napić. Ruszył więc w stronę stoiska i wtedy dostrzegł niewielką dziewczynę. - Nessa! Tutaj jesteś! A już się martwiłem, że cię zadeptali pod sceną i już miałem wysłać zawiadomienie, że szukam zagubionej młodszej siostrzyczki. By jakoś poważniej potraktowali to zgłoszenie- Powiedział cały uwalony ziemią, błękitnowłosy chłopak uśmiechając się przy tym złośliwie. - No i zobacz co wygrałem - Dodał i pomachał ręką z wielkim pluszakiem pokazując go @Nessa M. Lanceley. - A teraz, wybacz na moment ale bardzo potrzebuję alkoholu- Powiedział przepraszającym tonem i poszedł kupić pięć zimnych piw w butelkach. Dwa dla siebie, bo jedno praktycznie opróżnił nim doszedł do trzech dziewczyn. I spoglądając na Isabelle zamrugał kilka razy nie wiedząc, czy nie ma jakiś omamów wzrokowych. - Trzymaj zimną butelkę, i przyłóż ją do tego rogu mój ty kochany jednorożcu- Wyszczerzył się jak najbardziej uroczo potrafił i po wręczeniu piwa odsunął się szybko by nie oberwać albo butelką, albo z liścia. Raz już dostał... I nie zamierzał znów się dać walnąć. Nawet jeśli teraz miałby za co.
Przechodzące przez podwyższenie sceny występy - wzmagały wewnątrz mężczyzny nieukrywany niedosyt. Wyklarowana opinia pozostawała niezmienna - najbardziej oczekiwanym przez nich stawał się koncert Druzgotka. Unosząca się, władająca gwarem oraz dziewczęcym piskiem - aktualna muzyka - nie wnosiła nic więcej poza ewentualną rytmiką. Daniel Bergmann, jednakże - nie bawił się wyśmienicie jak żeńskie, nieopierzone grono pełnych entuzjazmu odbiorców, usiłujące być jak najbliżej wymuskanego artysty. Roztaczającej się sytuacji nie poprawiała nawet - wdrożona wówczas loteria - chociaż, podarowane przez dłonie losu bony zniżkowe - mogły się w danym czasie okazać nader przydatne. - Większość jego wielbicielek z pewnością przeżywa rozczarowanie w Hogwarcie - przyznał, równie półżartobliwie ujmując ukształtowanie grona uwielbiających - ujmując dokładniej - wielbicielek Dona Lockharta. Nie należało ukrywać - sam Bergmann, osobiście - nigdy, mimo ewentualnych zmian w naliczeniu dekad nie włączałby się do grupy tych miłośników. Wkrótce - dzieje się jednak zmiana. Wesołe, przepełnione radością ulatujące melodie - nie odbiegały swym wzorcem od poprzedniego występu; niemniej, wydawały się inne, o wiele bardziej intrygujące - o wiele lepiej zagnieżdżające się w uszach. Na twarzy Daniela Bergmanna zagościł nieprzymuszony uśmiech; poddawał wargi w dość ujmujące, ciepłe ugięcie krawędzi - które to rozpraszało jak gdyby surowe zarysy twarzy. Błękit tęczówek wydawał się pobłyskiwać w półmroku - gromadził na swej wilgoci refleksy skąpego światła, pochodzącego głównie ze źródła sceny. Na zewnątrz bowiem - kopułę nieba zalewała - systematycznie ciemność. Tym razem było o wiele ciekawiej. - Jestem skłonny uwierzyć w krążące plotki - powiedział, możliwie najbardziej dyskretnie do znajdującej się obok niego kobiety; z każdą chwilą, pomimo ewentualnych załamań bawił się wyśmienicie. Nie wiedział - czy to wpływ Therrathiél działał na niego w ten sposób, czy może w rzeczywistości - wszystko zostało podszyte złotymi nićmi zawieranego w nazwie Felix Felicis. Znajdował się w owej chwili wciąż blisko - chociaż stosownie blisko - nie chciał naruszać zasad, przytłaczać swą obecnością kobiety - która być może nie chciała się spoufalać; znał doskonale granice. W tym wszystkim - jednak - odnalazł moment dla odłączenia się spośród tłumu - w czas zaistniałej ciemności, postanowił wyłącznie dla nich zapalić drobne, otulające ich twarze światło. Różdżka jednakże - dość nietypowo - zaczęła odmawiać mu posłuszeństwa; próby rzucenia Lumos spełzły po prostu na niczym. Nieopodal usłyszał też skargę na istniejące zawroty w głowie. Kilkukrotnie. Coś było nie tak. - Podejrzane - mruknął, ledwie słyszalnie. Intuicja wrzała na alarm; sam Daniel Bergmann wytworzył - tym razem drobną poświatę bez używania różdżki. Nie czynił tego ostentacyjnie - nie miał zamiaru chwalić się z istniejącą przesadą swą nietypową zdolnością. Z drugiej strony, pragnienie utrzymywania w umyśle Aurory - poczucia bezpieczeństwa i braku bezsilności od jego strony, było drastycznie silniejsze. - Lepiej trzymajmy się na uboczu. - Poradził jedynie - nie wiadomo, co mogło się dalej zdarzyć, nawet, jeżeli wszystko pozornie zdawało się być pod kontrolą.
Zaklęcie: 4 dowód Scena: duża Zakłócenia: 4 dowód Wydarzenie: nie kuszę losu
Isabelle L. Cortez
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 163
C. szczególne : leworęczna, blizna na ramieniu zakryta tatuażem, hiszpański akcent, szczupła, długie brązowe włosy, brązowe oczy .
Wszystko działo się szybko. Jeden zespół skończył grać, a już za chwilę miał pojawić się następny. NIe znała go i prawdę powiedziawszy nie miała zamiaru poznawać. Alek miał bardzo dobry pomysł - wynieść się jak najprędzej stąd. Energicznie pokiwała głową dając tym samym znać, że również nie ma zamiaru bliżej poznawać tego, pożal się Merlinie, zespołu. Szukanie Nessy na środku okazało się całkiem dobrym pomysłem. Mniejsza ilość osób, a co za tym szło szybsza szansa znalezienia jej. Dodatkowym plusem był fakt iż można było zakupić tam piwo, którego brakowało dziewczynie. Chciała dziś oddać się zabawie, a ono z pewnością w tej sytuacji jej pomoże. Co do koncertu z przed chwili... Podobał się jej. Na codzień jednak nie słuchała takiej muzyki. Była dla niej zbyt... Po prostu nie w jej guście. I trafili do najbardziej naciąganej częsci festiwalu. Część, w której sprzedawali losy. - Ja nie mam szczęścia Ale możemy wziąć kilka. - wzruszając ramionami dziewczyna zakupiła sześć losów. Każdy kolejny odkrywał standardową nagrodę jak jednorazowy bon na 50 galeonów do Centrum Affara lub Arts & Gifts, składanka z największymi hitami Lady Morgany jaki Felix Felicis, aby na końcu, przy ostatnim losie, zostać obdarzoną łajno bąbą która wybuchła od razu. Kaszląc niemiłosiernie spojrzała spod przymrużonych oczu na odchodzącego sprzedawcę. Miała ochotę rzucić w niego paskudną klątwą jednak się powstrzymała. Z miną zbitego psa spojrzała na towarzyszy. Gdyby nie zaklęcie czyszczące Alka z pewnością chodziła by tak do końca festiwalu. - Dzięki Alek. - wymruczała cicho chowając nagrody do plecaka. Dopiero teraz zauważyła co trafiło się jej kuzynowi. przekrzywiając głowę zaśmiała się. Dementor. Czyżby doskonale wiedzieli, że wyszedł on niedawno z azkabanu i tym samym miała być to przestroga - "Nie rozrabiaj Aleksandrze bo znów do nas trafisz." Na samą myśl o tym zaczęła się głośniej śmiać kręcąc głową. - Cóż za ironiczny prezent. - pościła oko do kuzyna tykając czubkiem palca pluszaka - I co z nim teraz zrobisz? - zapytała badając w dalszym ciągu fakturę dementora.
losy: Głupiec, kochankowie, diabeł.wisielec, koło fortuny, cesarz Nagrody: składanka z największymi hitami Lady Morgany, jednorazowy kupon (25%) zniżkowy do Eliksirów Dearów, srebrny wisior przedstawiający kelpie, składanka z przebojami Felix Felicis, jednorazowy bon na 50 galeonów do Centrum Affara lub Arts & Gifts. zapłata: link Miejsce: Razem z Alkiem szukamy Nessy więc między jedną, a drugą sceną.
Zajęta rozglądaniem się dookoła nie zauważyła nawet kiedy włosy Alka zmieniły swoją barwę. Dopiero kiedy zwrócił się do nich z pytaniem czy to nie któraś z nich spojrzała w jego stronę. niebieski pasowała do niego, jednak wyglądał ciut zabawnie. Is od razu uśmiechnęła się na sam ten widok. Szkoda, że nie miała ze sobą aparatu, od razu zrobiłaby mu zdjęcie. Odbitkę wysyłając do wuja i cioci. Może i oni znaleźli by w tym odrobinę zabawy. Z drugiej jednak strony wolała nie narażać Alka na niepotrzebne dyskusje. Może lepiej gdyby tylko ona je miała...? - Do twarzy Ci w tym kolorze. - złpała za jedne z kosmyków przyglądając mu się z bliska. - Żałuję ale to nie nasza sprawka. Być może jakiś chochlik postanowił urozmaicić festiwal. - wzruszyła ramionami nie przestając się uśmiechać. I nie był to złośliwy uśmiech. Nie. To naprawdę ją śmieszyło w pozytywny sposób. Na samą myśl o powrocie na małą scenę wstrząsnął nią dreszcz. Nie miała zamiaru tam wracać i pachnieć jak legowisko Trolla. Znacznie milszą perspektywą spędzenia czasu było picie przy muzyce Felix Felicis. Podobno podczas swoich koncertów wypuszczali w powietrze eliksir od którego wzięli nazwę przez co ludzie lepiej się bawili. A w tym momencie przydałoby się jej trochę szczęścia. Miała już dość niemiłych niespodzianek. Kiwnęła na potwierdzenie głową w stronę Alka i ruszyła wraz z nim i siostrą w kierunku dużej sceny. Upadek Alka widziała jakby w zwolnionym tempie. Charakterystyczne wybicie nogi do przodu. Ciało leci do tyłu, a ręce próbują naśladować ruchy skrzydeł ptaków. Na próżno. Wystarczy kilka sekund i leżysz w błocie z rozlanym przez siebie piwem. Z otwartymi szeroko oczami patrzyła na to wszystko nie mogąc nic zrobić. Upadek był zbyt szybki i nieunikniony. Mogła jedynie podać mu rękę aby mógł podnieść się z tej zimnej i mokrej ziemi. Słysząc jednak jego słowa i widząc minę jaką zrobił nie mogła powstrzymać się od śmiechu. Wyglądał jak małe dziecko które właśnie straciło ulubioną zabawkę. - Im szybciej dojdziemy do jednej z tych kolejek tym krócej będziemy stać. - Złapała go za rękę i pociągnęła w stronę najbliższego stoiska mając nadzieję, że znajdzie tam upragniony napój. Patrząc w tym samym kierunku co on również dostrzegła Nessę. Cała rozpromieniona podbiegła do niej przytulając mocno aby po chwili sprawdzić czy wszystko z nią jest w porządku. @Nessa M. Lanceley wyglądała jednak na całą i zdrową. Najwidoczniej żadne magiczne dziwactwa jej nie dotknęły. - Nawet nie wiesz jak martwiłam się o Ciebie. Gdzie Cię poniosło? - mrużąc lekko oczy przyglądała się dziewczynie aby w następnej chwili zamknąć je z rozbawienia. Alek czasami zachowywał się jak małe dziecko. Chwalenie się pluszakiem szczególnie to podkreślało. Gdy tylko Alek odszedł poczuła mocne uderzenie w czoło. Sycząc z bólu złapała się za nie mając nadzieję, że nic poważnego się nie stało. Myliła się. Czuła jak pod jej palcami pojawia się sporych rozmiarów guz. No pięknie. Jeszcze tego jej brakowało. Siadając na suchej ziemi jęknęła żałośnie. Dobrze, że jej kuzyn już wrócił i podał jej zimną butelkę z piwem. Była możliwość, że zimno złagodzi ból i obrzęk. Jednak na cuda nie liczyła. - Dzisiaj to nie jest mój najszczęśliwszy dzień. - jęknęła zawiedziona. Od początku, gdy tylko przybyła na festiwał przytrafiały się jej same złe rzeczy. Najpierw ktoś ją obmacuje, później dostaje łajno bombę, a teraz jeszcze to. Może nie powinna była tutaj przychodzić. - Alek miała bym prośbę. Widziałam tutaj niedaleko uzdrowiciela. Z pewnością będzie miał jakiś eliksir czy coś innego na to. Może mógłbyś pójść do niego? - odruchowo sięgnęła do kieszeni po pieniądze jednak jedyne co wyczuła to wielki NIC. Z przerażeniem przeszukała drugą kieszeń, bo może tam jednak włożyła pieniądze ale również nic. Ze łzami w oczach spojrzała na osoby stojące koło niej. - Okradli mnie. Gorzej już być nie może. - powstrzymując łzy zagryzła od wewnątrz policzki. Nie miała zamiaru tutaj płakać. W końcu była Cortezem. Takie rzeczy nie powinny jej ruszać. A jednak, wszystko co wydarzyło się od początku festiwalu doprowadziło do jej załamania w tej chwili.
Zaburzenia magii: 3 - ma guza na środku czoła. Zdarzenie losowe: 3 - została okradziona z 20G Miejsce: duża scena
Matthew Alexander
Wiek : 43
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 181
C. szczególne : Blizny na nadgarstkach, pogodne spojrzenie, towarzystwo Euthymiusa oraz zapach wody kolońskiej.
Zabawa trwała w najlepsze. Matthew nie mógł jednak odpuścić sobie możliwości zobaczenia Felix Felicis na scenie, tudzież rozdzielił się z Sunny O. Saltzman, kiedy to tłum postanowił wtrącić swoje dwa grosze oraz zwyczajnie odgarnąć ich w różne strony. Nie zmienia to faktu, że uzdrowiciel pozostał na chwilę obecną sam, tudzież nie miał nic innego do roboty niż tylko obserwować występ nadawany przez jednych z bardziej utalentowanych czarodziei w zakresie muzyki. Może nie był zbyt wybredny, co nie zmienia faktu, że po prostu według niego właśnie ta banda utrzymywała odpowiedni poziom całego wydarzenia. No, gdyby oczywiście z własnej, nieprzymuszonej woli się tutaj znajdował - być może powinien zaprzestać myślenia o tamtym roku oraz skorzystać z uroków zabawy? Nie zmienia to faktu, że kiedy znalazł się bliżej, zauważył występujące przy scenie anomalie - może intuicja w jego przypadku nie była do końca wyostrzona, aczkolwiek nie zamierzał w żaden szczególny sposób ryzykować jakimś niemiłym wydarzeniem - nawet nie zauważył, jak jakiś złodziejaszek podwędził mu 20g z kieszeni. No cóż, zdarza się, co nie zmienia faktu, iż znacznie odsunął się na bok, obserwując jako postać drugoplanowa całokształt bitu nadawanego przez Felix Felicis. Coś postanowiło uruchomić w jego głowie czerwoną lampkę, kiedy to ludzie zaczęli mieć problemy z różdżkami bądź zwyczajnie zmieniać kolor włosów. Tak oto zauważył niefortunny wypadek @Isabelle L. Cortez, której to aparat nabił guza na środku czoła. Z daleka to wyglądałoby komicznie, gdyby nie fakt, iż siniec zaczął się rozrastać do tego stopnia, że interwencja była konieczna. Chyba większość osób go rozpoznawała, dlatego podszedł do niej, do dziewczyny wyglądającej tak, jakby spotkała się co najmniej ze stadem buchonorożców, kiedy to zobaczył, w jakim dość nieładnym stanie się znajduje. - Matthew Alexander, uzdrowiciel. - przedstawił się, tak na wszelki wypadek, żeby przypadkiem nie został uznany za kogokolwiek innego - zboczeńca, obmacywacza, złodzieja lub jeszcze gorzej. Przykucnął obok niej, spoglądając na niefortunne obrażenie na głowie; nie wyglądało to zbyt dobrze. - Pozwól, że jakoś temu zaradzę. - powiedziawszy, wyciągnął różdżkę oraz skierował w jej stronę, by następnie rzucić zaklęcie. Episkey, tym razem spotykające się z niewerbalną formą, ze skutecznością zadziałało, usuwając sińca znajdującego się na czole dziewczyny. Mimo wszystko nadal mogło jej się kręcić w głowie, tudzież postanowił użyć także Levatur Dolor w celu zniwelowania bólu rozsadzającego czaszkę. - Wszystko powinno być w porządku - powiedziawszy, wstał z przykucnięcia, podając w stronę dziewczyny dłoń, by pomóc jej wstać z tak żałosnej pozycji. Rzucił nikłym uśmiechem, jakoby chcąc wzbudzić zaufanie - dał także niewielką fioleczkę z jedną porcją substancji. - jeżeli jednak poczujesz się źle, pozostawiam na wszelki przypadek eliksir wiggenowy. - powiedziawszy, ruszył dalej, mając tym samym nadzieję na to, że to będzie koniec złych przypadków, pozostając nadal gdzieś obok sceny Felix Felicis.
Zakłócenia: 1 Wydarzenie: 3
Episkey: 3 → 6 Levatur Dolor: 1 → 6
Miejsce: Duża scena Uwaga! Jeżeli Twojej postaci przydarzyło się dokładnie to samo co Isabelle, możesz śmiało uznać, że znalazłeś/aś Matthew'a i użyczył Ci on jedną porcję eliksiru wiggenowego bez rzucania czarów! Ilość w tym poście: 5/6. Proszę wówczas wspomnieć o mnie w odpisie!
@Isabelle L. Cortez - nie musisz korzystać z eliksiru, możesz go zostawić na później i się po niego zgłosić, ze względu na zastosowane zaklęcia!
Nie mógł się doczekać. Wreszcie, Felix Felicis zawitało na dużej scenie, umożliwiając mu zobaczenie ulubionej kapeli w pełnej krasie. Na żywo wyglądali jeszcze lepiej, kiedy to wcześniej zgarnął losy i nagrody wynikające z występów, wepchane teraz do podręcznej torby, byleby się nie pogubiły, a przede wszystkim ktoś ich przypadkiem nie zamujcał. Charlie zdawał sobie doskonale sprawę z własnej nieudolności, co wynikało chociażby z sytuacji, które spotykały go w szkole. Nie dość, że dostał wpierdol, to jeszcze przy okazji szlaban - jeszcze tego brakowało! No, ale nie mógł spotykać się z pechem, czyż nie? Raczej los był dla niego wyjątkowo łaskawy na tym festynie, chociaż umysł wykrakał i przyniósł na niego dość niespodziewane nieszczęście. Był sam, co nie zmienia faktu, że bawiłby się doskonale, gdyby nie to, iż po chwili zakłócenia zaczęły działać również na jego, gdy przykucnął, zgarnął przypadkowe monety oraz ruszył dalej, spoglądając piwnymi tęczówkami w stronę sceny. Chwilowe zawroty głowy, chęć wymiotowania oraz trudność zachowania równowagi w eterze działających anomalii przyczyniły się do niefortunnego odwrócenia akcji oraz skierowania całokształtu wydarzenia przeciw niemu. Poczuł się na tyle niedobrze, że oparł się o pierwszego lepszego czarodzieja, a był nim @Claude Faulkner. Zamącone spojrzenie utkwił w jednym punkcie, po chwili nie mogąc utrzymać zupełnie równowagi, kiedy to ciemność nastała i bez problemu odebrała mu świadomość istnienia tu i teraz. Lekki, osunął się w chwilową manufakturę omdlenia; dlaczego jednak właśnie on? Tego nie wiedział, kiedy upadł na podłogę - a może nieznajomy skutecznie go przed tym powstrzymał?
• Kochankowie - składanka z największymi hitami Lady Morgany • Rydwan - pluszowy dementor - upomnij się o przedmiot w odpowiednim temacie! • Wieża - Złoty Znicz - pozytywka, który wygrywa jedna z piosenek Twojego ulubionego zespołu. Upomnij się o przedmiot w odpowiednim temacie! • Cesarz - składanka z przebojami Felix Felicis.