Objęte silnymi zaklęciami zwodzącymi mugoli, magiczne pola od wielu już stuleci stanowią największe skupisko wolnych terenów wybiegowych dla hipogryfów. Niejednokrotnie są także wykorzystywane jako miejsca uprawne bądź zagospodarowuje się je w razie potrzeby zorganizowania magicznych rywalizacji bądź festynów. Od kilkudziesięciu lat są głównym miejscem organizacji zabaw obchodzonych z okazji święta Barda Beedla.
Pech to mało powiedziane, Clary cała się kleiła i była mokra, a nie zamierzała się rozchorować. Miała sporo rzeczy do zrobienia, między innymi chodzenie na zajęcia, na których nie miała zamiaru kaszleć i kichać. A na dworze upałów nie było. Clary nie miała za dobrego humoru, przypomnienie sobie wydarzeń z ostatnich zajęć całkowicie ją dobiły. A jeśli to wszystko zaszkodziło dziecku, jeżeli w ogóle takie tam jest. Nie ma możliwości sprawdzenia za mało czasu minęło. Jednak Clary nadal nie może się otrząsnąć, ciągle widzi tego wilkołaka. Gdziekolwiek by nie była widzi go, te ostre zęby które kierowały się na szyje jednego z uczniów. Jej upadek, to że kompletnie nie wiedziała co zrobić była dosłownie jak zahipnotyzowana. Chciałaby w pełni cieszyć się tym festiwalem ale chyba nie umiała. Jeszcze ten breloczek, czemu wszystko musiało jej o tym przypominać? Chyba już zawsze będzie się lekać na słowo wilkołak. Takie wydarzenia zawsze pozostawiały piętno na psychice dziewczyny. Bała się, że popadnie w większe załamanie nerwowe, a z tego zawsze ciężko było dziewczynie wyjść. Przecież po śmierci taty miała ogromną traumę. Wtedy gdy podrosła uciekała do alkoholu i innych używek. Bała się, że znów do tego wróci, że zapomnienie o tym wydarzeniu da jej alkohol i narkotyki. Doskonale wiedziała, że Kieran się na to nie zgodzi. Ale jego przecież tam nie było, nie wiedział jak to jest gdy wilkołak się na Ciebie rzuca. W oczach Clary nadal było widać łzy.- Tak wilkołak, wiesz taki na czterch łapach - dla Clary to nie było śmieszne ani zabawne. Chciałaby żeby to wszystko okazało się tylko i wyłącznie snem. Jednak wiedziała, że to wszystko działo się naprawdę. Nagle poczuła, że coś ląduje pod jej nogami. Zobaczyła w nich chłopaka, którego poznała podczas rysowania w Hogwarcie. To tek miły chłopak, który śmiał się z jej rysunku.- Cześć Caspar miło Cię widzieć - zaśmiała się gdy chłopak podniósł się z ziemii i zaraz ulotnił. Spojrzała na Kierana, oho widziała po jego twarzy, że nie był zadowolony z tego, że chłopak ją znał. W końcu nigdy o nim nie słyszał, ale kiedy miała mu powiedzieć jak to jest ich pierwsze spotkanie od pobytu w jego domu. - Boże, Kieran na prawdę będziesz zabijać wzrokiem każdego faceta który do mnie podejdzie? - zaśmiała się, chociaż był to bardziej udawany śmiech, na prawdziwy nie jest wstanie się zebrać.- Poznałam go, jak rysowałam sobie na dziedzińcu, bardzo miły chłopak - dziewczyna odpowiedziała bez żadnych emocji. Nic ich nie łączyło od tak po prostu sobie porozmawiali. Dziewczyna ucieszyła się, że chłopak coś wygrał. Chociaż on cieszył się ze swojego losu. Mogłaby zagrać jeszcze raz ale pewnie kolejnego breloczka z wilkiem by po prostu nie zniosła. Zauważyła, że chłopak wcale nie przejął się jej nagłą zmianą nastroju. Może to i lepiej, bo jak opowiedzieć komuś o ataku wilkołaka, ledwo wypowiada to słowo a co dopiero opowiadać o tym. - No tak tak jasne chodźmy posłuchać - ruszyła w kierunku sceny. Nie chciała urazić chłopaka, ale nie miała ochoty już na skakanie. Ustawiła się przodem do sceny i delikatnie bujała na boki. Tylko na tyle było ją stać.
Ostatnio zmieniony przez Clary Fajfer dnia Pon 2 Paź 2017 - 20:37, w całości zmieniany 1 raz
Nie minęło dużo czasu od ataku wilkołaka. Miał on na mnie ogromny wpływ, ale tylko tamtego dnia dałam po sobie to poznać. Nie chciałam rozmawiać o tamtych wydarzeniach, nie chciałam ich wspominać. Nie rozmawiałam o tym nawet z przyjaciółmi. Mimo szoku, jaki przeżyłam, trzeba było go zostawić za sobą i żyć dalej Kostka była wyleczona, więc nic nie stało na przeszkodzie, żeby udać się na festiwal. Nie byłam specjalnie chętna na imprezowanie ze znajomymi, tym bardziej, że jakbym zbyt zaszalała, byłoby mi po prostu wstyd. Wobec tego na festiwal poszłam przybierając moją drugą twarz. Upewniłam się dziesięć razy przed wyjściem, czy udało mi się osiągnąć dobry efekt. Wcześniej wybłagałam @Elias Sætre, żeby poszedł ze mną. Razem udaliśmy się więc na czarodziejskie pola. Byliśmy na miejscu przed rozpoczęciem koncertów - już o godzinie 17. Pociągnęłam przyjaciela jak najbliżej sceny, choć trudno było się dopchać bliżej niż na 30 metrów. Stanęliśmy tak blisko, jak się dało. Dopiero wtedy zauważyłam, że ktoś zakosił mi 20 galeonów! Niestety, chyba byłam skazana na wykorzystywanie pieniędzy Eliasa... Z niecierpliwością czekałam na koncert Druzgotka. Był naprawdę świetny i często słuchałam jego piosenek, kiedy miałam doła. Miał taki ciepły głos, który zawsze umilał mi samotne wieczory. Basen, w którym wykonywano układ taneczno-pływacki był niezwykle interesującym elementem i to na nim skupiła się moja uwaga. Genialny pomysł! Chociaż dobrze, że był pierwszym koncertem, bo jakby grał jako ostatni, to chyba bym zasnęła... Przed samym końcem występu Druzgotka udało mi się znaleźć świetlik! Przez cały czas leżał pod moimi nogami, a dopiero wtedy go zauważyłam. Przy takim znalezisku strata 20 galeonów była trochę mniej bolesna. Przed następnym koncertem udaliśmy się z Eliasem do loterii, gdzie wydałam moje ostatnie pieniądze i kupiłam sobie los, z nadzieją, że dostanę coś równie fajnego jak znaleziony za darmochę świetlik. Okazało się, że wylosowałam płytę z pojedynkiem DJ Mudblooda i Mr Pure. Wybuchnęłam śmiechem, ale schowałam płytę do torebki, bo Gruby Diss znałam wręcz na pamięć. Jeśli ktoś mówi, że nie lubi takiej muzyki, to na sto procent kłamie. Każdy zna ich legendarne pojedynki i z uwagą przygląda się nowym. W końcu przyszedł czas na Don Lockharto! To był ten punkt wieczoru, na który wyczekiwałam najbardziej. Don Lockharto jest najlepszy. Byłam jego wielką fanką. Tym razem także się nie zawiodłam. Skakałam i śpiewałam z nim każdą piosenkę. Elias pewnie patrzył na mnie jak na idiotkę, ale co ja się miałam przejmować. Dawno tak dobrze się nie bawiłam!
Czasem troszkę przeszkadzało mi ogromne ego mojego chłopaka, z drugiej strony wiedziałam, że jest ono tak ogromne po części z mojej winy – nieustannie je łechtałam i doceniałam wszelkie zalety mojego partnera Trudno ukryć, że nie byłam zadowolona z tej nagłej odmiany sytuacji – nie dość, że skończył się koncert Druzgotka, to na scenę wszedł Don Locharto. Z całym szacunkiem – również lubiłam muzykę popularną, ale ten chłoptaś nie miał żadnego pojęcia o muzyce i w moim mniemaniu był tylko zdurniałym produktem wytwórni, która chciała ściągać kasę z nastolatek. Chociaż później grały jeszcze Łzy Feniksa, które bardzo lubiłam i The Veels, których słuchał Ray zdecydowaliśmy się zrobić przerwę wyjść z tłumu – wprawdzie uniemożliwiało nam to późniejszy powrót na przód widowni, ale nieszczególnie nam to przeszkadzało – muzyką można było cieszyć się również z dalszej odległości, a ten tłum był przeokropnie męczący. Gdy pchaliśmy się przez tłum ludzie piekielnie na nas psioczyli, a zaczęli drzeć się jeszcze mocniej, gdy zatrzymałam się na moment, żeby zakupić trzy losy. Z ulgą odetchnęłam gdy opuściliśmy to zbiegowisko i mogliśmy spokojnie oddychać przy straganach. - Moment, najpierw otworzę losy – powiedziałam wpatrując się z zachwytem w maleńkie karteczki i nieszczególnie mając na uwadze co Ray w tym momencie mówi. Otworzyłam moje losy i po chwili miałam w rękach ostatni krążek The Veels, płytę z nagraniem rap battle między DJ Mudbloodem, a Mr Purem i… PODPISANĄ PŁYTĘ DRUZGOTKA!!! Jasne, miałam wszystkie jego płyty, ale krążek z autografem to było dopiero coś. Byłam tak uradowana, że przez chwilę piszczałam ze szczęścia, a potem po raz setny przytuliłam się do Raya i wiedząc jakie są jego oczekiwania wobec najbliższej godziny powiedziałam: - Możemy iść po piwo. Chyba że wolisz zapalić. Wcale nie miałam ochoty na piwo, ale z tej całej radości postanowiłam trochę uszczęśliwić mojego ukochanego. Przy okazji uświadomiłam sobie, że wygrałam fant dla niego. - Proszę, to dla Ciebie – powiedziałam podając mu płytę The Veels. Krążek z Rap Battle odłożyłam do torby by dać go kogoś ze znajomych. Bardzo cieszyłam się, że chociaż z jednym fantem trafiłam tak doskonale.
Opatrzność jednak czuwała nade mną na tyle, że byłem w stanie w dosłownie ostatnim momencie dosięgnąć leżącej nieopodal mnie mojej czapki niewidki, by naciągnąć ją na głowę. Lotta wykazała się... Niezwykłą wyrozumiałością i najwyraźniej jednak nie pragnęła mojej śmierci, mimo że bez wątpienia wiedziała, że wybity ząb jej fagasa to moja sprawka. Może uznała, że karma i tak do mnie wróciła i nie potrzebuję dostać dodatkowego wpierdolu? Cóż, miała rację. Wystarczająco kiepsko radziłem sobie sam ze sobą, nie potrzeba mi było pomocy Walkera bym wiedział, że jestem chodzącym przypałem. Ponadto, choć ciężko w to uwierzyć, naprawdę ceniłem sobie posiadanie pełnego uzębienia, które ostatnimi czasy chyba nie pałało do mnie zbyt dużą sympatią, skoro tak ochoczo uciekało z mojej japy. Co jest, ząbki, za rzadko was myję, czy o co chodzi? Musiałem oczywiście znaleźć jakiegoś magomedyka, wolałem jednak poczekać nieco z tym szukaniem pomocy. Podejrzewałem, że Walker czym prędzej będzie chciał zatkać swoją dziurę w gębie, a wolałem się nie podstawiać z tym samym problemem w chwili, gdy on tam będzie. Zresztą miałem czapkę niewidkę, nikt nie zwróci uwagi na to, że akurat brakuje mi jedynki... Akurat zaczynał się koncert Druzgotka, o którego twórczości nie miałem za bardzo pojęcia, ale którego piosenek wysłuchałem na uboczu. Nie było źle, może nie mój klimat (chociaż w tej chwili mogłem mieć jakieś początki depresji...), ale nie usnąłem z nudów, także bilans był dodatni. W międzyczasie rozpoczęła się loteria, która jako tako mnie zainteresowała, toteż stała się moim celem. Nieszczególnie chciałem uczestniczyć w koncercie Dona Lockharto, który zwyczajnie żenował mnie swoimi utworami. Nigdy nie zrozumiem, czemu sama jego obecność była okraszona tak wieloma piskami rozochoconych młodych dziewczyn. Żeby któraś na mój widok piszczała, heh. Kupiłem najpierw dwa losy i w zamian otrzymałem... 20 galeonów, to nie tak źle, a do tego jakąś babską pozytywkę... Otworzyłem ją i usłyszałem jeden z większych przebojów łez feniksa, więc od razu zamknąłem wieczko. Nie była mi potrzebna taka pozytywka, może była ładna, ale taka... babska. No nie no, trzeba mi było czegoś innego. Postanowiłem wydać te 20 galeonów, które wygrałem, na kolejne dwa losy, a co! Jak szaleć to szaleć! Okazało się jednak, że mogłem sobie opuścić to szaleństwo, ponieważ w następnej turze wylosowałem płytę hitów Lady Morgany i... łajnobombę, która wybuchła mi w rękach. Zakląłem, a robiąc krok w tył natknąłem się na czyjeś plecy. I spadła mi czapka. Znowu. - Sorry - powiedziałem, spoglądając na @Gemma Twisleton. Bez czapki, bez zęba, z głupawą miną i rękami umorusanymi łajnem. Klasyczny ja.
zdarzenie losowe + losowania na loterii J, F, C, nieparzysta, A Nieco zmodyfikowałam zdarzenie ze względu na specyfikę postaci, ale wciąż robi z siebie idiotę, więc sens zachowany. Kolejność losów zmieniona.
Jak można ominąć takie zdarzenie jak pierwszy magiczny festiwal? Theosiek może nie był jakimś wielkim fanem muzyki, to jest sam niewiele wkładu miał w tę dziedzinę działalności artystycznej - mimo wszystko bardzo chętnie podziwiał. Ponadto była to ciekawa forma spędzenia czasu i, oczywiście, idealna randka (podwójna?). Dodatkowo jego partnerka wyglądała na piekielnie zainteresowaną całym zajściem i Theo nie miał wiele do powiedzenia. Udało im się zająć niezłe miejsca dość blisko sceny, ale Krukon jeszcze nie wiedział, że Bridget pokierowała tak ze względu na swoje zauroczenie drugim wykonawcą. Druzgotek był bardzo w porządku, prawdę mówiąc pozostawił Evermore'a w ogromnym zachwycie. Nie tylko muzyka była niezwykła, ale również aranżacja występu nie pozostawiała nic do życzenia. - Niesamowite - przytaknął, przytulając mocno Bridget, kiedy patrzyła na niego z tymi iskierkami w oczach. Dobrze, że to zrobił, ponieważ Puchonka zaraz się rozproszyła. Don Lockharto wkroczył na scenę i wszyscy normalni ludzie ogłuchli od wrzasków fanek - o zgrozo, Bridget była jedną z nich. Theo w pierwszej chwili wbił w nią zaskoczone spojrzenie, później zaś sytuacja zaczęła go przeraźliwie bawić. Większość koncertu Dona spędził na zginaniu się ze śmiechu i obserwowaniu swojej rozentuzjazmowanej towarzyszki. W tej chwili wszystko było takie cudowne i wspaniałe, że Włoch właściwie nie mógł w to uwierzyć. - Och, tak, pewnie - wykrztusił, dalej ze śmiechem. Przyciągnął do siebie ciemnowłosą i pocałował ją czule w usta, może minimalnie z zazdrości - Lockharto zniknął ze sceny i Theo chciał odzyskać swoje stanowisko najważniejszego faceta Bri. - Nie wiedziałem, że jesteś taką fanką... - Dodał, podążając za nią w stronę loterii. Wyglądała bardzo kusząco, ale Evermore nie chciał wydać fortuny i ostatecznie zakupił jedynie jeden los. Przy okazji znowu miał okazję się pośmiać, bo Bridget wylosowała bieliznę Lockharto. - Cholera, będę zazdrosny - poskarżył się, kręcąc głową z niedowierzaniem. Odebrał swój fant w tej samej chwili, w której dziewczyna otrzymała swój drugi... I tak oto synchronicznie łajnobomby wybuchły im w rękach. Theo wzdrygnął się ze wstrętem, czując nieprzyjemny zapach drażniący go w nozdrza. Zerknął na swoją towarzyszkę i uniósł nieco kącik ust. - Ej, przynajmniej cierpimy razem - zauważył pocieszająco. Czekał również na jakąś decyzję Hudson co do tego, czy planują zrobić sobie przerwę i ogarnąć się w Hogwarcie lub mieszkaniu Lotty, a potem wrócić. Nie wyglądali jakoś tragicznie - to jest, Evermore nie miał pojęcia, że miał na policzku mało elegancką plamkę cuchnącej zawartości łajnobomby, która mogła bardzo rozpraszać.
Vivien nie mogła powstrzymać się przed kupieniem losów, ale Ray raczej nie bawił się w takie coś. Jedyne, na co chciał wydać teraz pieniądze, to piwo. Dużo piwa. Gdy otwierała swoje losy, niecierpliwie stukał palcami o barierkę obok. Nie potrafił czekać i mimo swojej miłości do ślizgonki- dla siebie był ważniejszy niż ona. Taak, znał mit o Narcyzie i zdawał sobie sprawę z tego, że się do niego upodabnia, ale nie widział w tym nic złego. Miłość samego siebie jest sto razy lepsza, niż nienawiść, prawda? Humor poprawiło mu znowu szczęście Vivien, nie pośpieszał jej, nie narzekał już i opłacało się, bo widząc, jak cieszy się z wygranej w losowaniu, jego serce zabiło szybciej. Po prostu uwielbiał te uczucie, uwielbiał widok jej uśmiechu, była wtedy niezwykle urocza, co sprawiało mu największą radość. Poczuł przyjemne ciepło, gdy znowu go przytuliła. W tym momencie nawet, jeśli by bardzo chciał, nie mógł zdjąć uśmiechu ze swojej twarzy. -W sumie zapaliłbym. Wiedział, że nie powinien. W końcu próbował rzucić, o czym oczywiście nie powiedział Vivien. Raczej w najbliższym czasie dziewczyna nie usłyszy od niego "Niespodzianka! Rzuciłem palenie!". Z drugiej strony nie palił co chwila. Czasami jeden papieros na dzień zupełnie mu wystarczał, więc nie czuł się winny. I uśmiech z jego twarzy praktycznie nie miał prawa zniknąć, bo za chwilę znów miał do niego wrócił, gdy otrzymał od niej płytę The Veels. Był to jeden z niewielu czarodziejskich zespołów, które naprawdę przypadły mu do gustu i nie mógł się doczekać ich występu dzisiejszego wieczoru. Może na takiego nie wyglądał, ale lubił mocniejsze brzmienia. Wiedział, że Vivien takiej muzyki raczej nie słuchała, ale skoro on był z nią na Druzgotku, to ona też da radę na The Veels. Tym bardziej, że pod sceną już raczej stać nie będą. Za jej podarunek podziękowałby całusem, ale jako, że miał wąsa, wolał podziękować jej przytuleniem, więc uścisnął ją i poprosił, by tę płytę również schowała do torby, bo swojej dzisiaj ze sobą nie miał. Vivi, jak i Rayener byli dobrze wychowani i doskonale wiedzieli, że dym papierosowy może przeszkadzać innym ludziom, dlatego znaleźli miejsce, gdzie nie było ani jednej żywej duszy. W końcu znów sam na sam ze swoją dziewczyną. Wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów i skierował ją w stronę Vivien. Był ciekawy, czy w tej sytuacji poczęstuje się jednym. Nie paliła zbyt często, właściwie widział ją z papierosem tylko kilka razy i wolał, żeby tak zostało. Nie był hipokrytą i nie chciał zabraniać jej palić, ale zdecydowanie mu się to nie podobało. Dziewczyna z fajką w buzi to zdecydowanie nie był dla niego pociągający widok- wręcz przeciwnie, bardzo go odrzucał. W tej sytuacji mógłby poczuć to, co Vivi czuje, widząc go z wąsem na twarzy. Rzwczywiście odpychające.
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Udawałem, że wiem o czym mówiła dziewczyna. Wodne występy? O ludzie, to kim był ten pierwszy grajek? Jakimś wielkim fanem akwariów, który podczas wykonu zamierzał siedzieć w szklanej bańce wypełnionej np. sokiem dyniowym, czy jak? Nie potrafiłem sobie tego wyobrazić. - Jakie wodne występy? - zapytałem, ale właśnie wtedy rozbrzmiały pierwsze takty melodii, w związku z czym nie byłem pewien czy Julia mnie usłyszała. Pewnie machnąłbym ręką na dalsze ciągnięcie tego tematu, uznając że dziewczyna pewnie chce wsłuchać się w muzykę, zamiast poświęcać mi swój czas, ale omyliłbym się. Wytężyłem słuch, nachylając się lekko w jej stronę, aby nie uronić żadnego jej słowa, dzięki czemu znaleźliśmy się na tyle blisko siebie, że poczułem jej zapach. Pachniała nie tylko dyniowymi wypiekami, które z takim smakiem zajadała, ale również jakimiś cytrusami (pewnie szamponem czy żelem do mycia ciała) i lasem. Tą charakterystyczną mieszanką sosnowych igieł, żywicy i wiatru, jaką ja również wyczuwałem na swoich ubraniach zawsze, gdy powracałem z wypraw zapoznawczych z hogwarckich błoni. To mógł być przypadek. Mogła mieszkać w lesie czy chociażby w Dolinie Godryka, gdzie bliskość drzew odciskała na ludziach swoje piętno, niewidoczne na pierwszy rzut oka. Zmarszczyłem brwi, ale wyglądałem tak, jakbym starał się dosłyszeć ją w tym wszechogarniającym zgiełku, a nie jakbym próbował ją rozgryźć, co tak naprawdę usiłowałem uczynić. - Znudziło mi się przesiadywanie na kanapie. - odpowiedziałem jej w końcu, uśmiechając się przy tym, chociaż moje oczy ani drgnęły. Wciąż badawczo przyglądały się młodej zawodniczce drużyny narodowej. Kiwnąłem Julii dłonią, gdy zapytała o piwo, starając się nie krzywić, gdy mnie dotknęła. Nie lubiłem tego nawet wtedy, kiedy próbowali dotknąć mnie moi najbliżsi, więc jak na moje rozumowanie, grymas powinien być odpowiednią reakcją. Stłumiłem w sobie to pragnienie. - Gdzieś tam… - udzieliłem precyzyjnej odpowiedzi - bardzo dużo tutaj ludzi, chyba zasłonili już stoisko. - prawie krzyczałem jej do ucha. - Chodź, zaprowadzę Cię. - postanowiłem być dobrodusznym. Zauważyłem tę dziwną zmianę na jej twarzy, chociaż udawałem, że wcale jej się nie przyglądam. Jej oczy jakby lekko się rozszerzyły, a twarz delikatnie zadrżała, pewnie w zaskoczeniu. Podejrzewałem już, że ona dobrze wie kim jestem ja, kiedy przed sekundą byliśmy dla siebie jedynie nieznajomymi poznanymi na koncercie. Wizja tygrysicy stała się nagle jakby bardziej realna, a jednak wciąż nie poruszaliśmy tego tematu. Wsłuchawszy się na moment w muzykę, nie zauważyłem jak dziewczyna się zakrztusiła. Druzgotek z początku nie skradł mojego serca smętnością swojej muzyki, ale w duchu przyznałem, że charakteryzuje go naprawdę ciekawy wokal. Kiedy wsłuchałem się w niego, nagle zmieniłem zdanie. Czyż taka muzyka nie pasowała właśnie idealnie do mojego życia? Miałem ochotę wybuchnąć śmiechem, ale przekułem tę wesołość w uprzejmy uśmiech, posłany do oddychającej już normalnie Heikkonen. - To jak, idziemy? - ruszyłem w tłum, dopijając najpierw swoje piwo i przepchnąłem się pomiędzy ludźmi. Wkrótce poczułem jak na czymś się ślizgam i pewnie wywróciłbym się, gdyby nie gęstość pierścienia ludzi wokół mnie. Sięgnąłem po świetlik, wsuwając go po sekundzie analizy do kieszeni. Zadecydowałem, że przyjrzę się mu w domu. - O, popatrz! Jakaś loteria. - zwróciłem uwagę Julii na stoisko z karteczkami, kiwając głową w odpowiednim kierunku. - Idź po piwo, zaraz Cię znajdę. - ale okazało się, że szybko nie wróciłem na miejsce. Tłum ludzi przy karteczkach okazał się przytłaczający. Tkwiłem tam tak długo, że zdążyłem nawet wsłuchać się w utwory nowych na scenie muzyków, ale musiałem przyznać, iż już zdecydowanie bardziej przemówił do mnie ten cały Druzgotek… a może po prostu irytowały mnie piski fanek? To także było bardzo prawdopodobne. W każdym razie okazało się, że za 10G udało mi się uzyskać podpisaną przez Druzgotka płytę. O ironio, teraz już nie miałem wyjścia, musiałem przesłuchać całą chociażby z ciekawości!
1, D
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Gdyby Leonardo chciał, faktycznie mógłby przekonać Ezrę, że powrót do mieszkania stanowi lepszą inwestycję w ten dzień. Odkąd dysponował poszerzonym sprzętem do prowadzenia negocjacji, asertywność Ezry zdecydowanie zmalała, co Krukona powinno wręcz nieco drażnić. Lubił przecież robić ludziom na przekór, tylko dla własnej satysfakcji i żartobliwej złośliwości, (potem ochoczo spełniał zachcianki drugiej strony) a Vin-Eurico dziwnym trafem udawało się pomijać ten etap. Tym samym dosłownie wszystko mógł dostawać "na zaraz", jeśli tylko wiedział jak podejść do tematu. A to niedobrze, bo czy oczekiwanie nie było przyjemniejsze? Czy Leonardo traktowałby tę randkę za nagrodę, gdyby olali szkołę, częściej zajmując się tylko sobą? Zapewne nie. Czy zatem warto było rezygnować z tak niesamowitej możliwości jaką był festiwal muzyczny? Pierwszy festiwal muzyczny. (Poprawna odpowiedź to nie, drogi Leo) - No wiesz, byłoby słabo, gdybyś potrzebował na szybko użyć jakiegoś zaklęcia i przez przypadek wysadziłbyś korki w całej kamienicy, ale ogólnie to nie robiłoby mi to aż takiej różnicy. Kocham to mieszkanie, pokochałbym i inne. Gdziekolwiek, byle z tobą - spuentował, uważnie obserwując Gryfona i uroczo wydymając usta w dziubek, jakby na coś ze strony Leonardo oczekiwał. Ezra wciąż od czasu do czasu łapał się na myśleniu, jak dziwne to było. W sensie, co mu przyszło do głowy, żeby zgadzać się na całowanie swojego kumpla, jeszcze wtedy gdy kompletnie nic do siebie nie czuli? Gdyby wtedy odpuścili i jasno wytyczyli granicę, nie dotarliby do tego, co mieli teraz. A Ezra wciąż miałby minimalny wstręt przed homoseksualizmem. I to wszystko działo się jakieś trzy miesiące temu! Cholernie dziwne... Ale tak czy inaczej Ezra to kochał. Uśmiechnął się więc łagodnie, dostrzegając, że na moment się zawiesił. - Hm? - mruknął, zbierając myśli na temat tego, o czym rozmawiali. - Ach, no tak. Nic się między nami nie zmieniło w tej kwestii. Rozumiem cię nie tylko jako twój chłopak, ale i przyjaciel, więc tak, dogadujemy się - zaśmiał się z pewnością swoich słów przebijającą się w tonie. Ezra był indywidualistą i gdyby naprawdę, naprawdę nie chciał gdzieś być... To by sobie wyszedł. Leonardo doświadczył na własnej skórze, że Ezra potrafił nie przejmować się cudzymi uczuciami. Ale potrafił też doskonale je podsycać i rozumieć. Tak jak teraz, podczas koncertu Druzgotka, gdy z taką ciepłą prostotą wtulił się w Leonardo, plecami przylegając do jego klatki piersiowej. Nie przejmował się nawet tym chwilowym bólem żeber - wszystko i tak było zbyt idealne, by Clarke mógł narzekać. W ogóle starał się nie myśleć o tym przykrym incydencie - wizja wilkołaka dyszącego mu zaraz nad twarzą mocno wpływała na psychikę i nie chciał teraz tego rozstrząsać. - Wiesz - zaczął powoli, gdy Leo zostawił na jego karku maleńki, słodki pocałunek. Przez ciało Ezry przeszedł pojedynczy, przyjemny dreszcz, przez który Ezra na moment przymknął oczy. - Wielu ludzi mówi, że Disnayland to najszczęśliwsze miejsce na świecie. Rzecz jasna, żaden z nich nigdy nie miał zaszczytu być w twoich ramionach Żartobliwy uśmiech pojawił się na jego ustach, ale Leonardo prędzej mógł to wyczuć przez intuicję niż faktycznie zobaczyć. Bardzo żałował, kiedy zakończył się występ faworyzowanego przez niego artysty, a miejsce Druzgotka na scenie zajął Don Lockharto. To było jak... Jak zjedzenie anyżowych cukierków albo fasolki o smaku wymiocin po wysokiej jakości kanarkowych kremówkach. Ezra pokiwał więc głową, zgadzając się z Leo, że to dobry moment na wycofanie się i zapoznanie z inną atrakcją festiwalu. Z loterią! Ezra bardzo ochoczo zakupił los, mając wrażenie, że szczęście lubi go trochę bardziej niż Leo. Zgubna pewność siebie! Albo kara boska? W momencie, gdy Ezra otrzymał swoją nagrodę... Wybuchnęła mu ona w rękach z nieprzyjemnym zapachem. - Łajnobomba. Jak. Cudownie. - To musiała być jakaś rekompensata za wcześniejsze szczęście. Ezra spojrzał smutno na Leonardo, który pewnie teraz czuł wstręt przed dotknięciem go. Cóż, Ezra też czuł. Najchętniej zrzuciłby z siebie te ubrania, poplamione i tak okropnie pachnące. Nienawidził. Być. Brudny. Kojarzyło mu się to z ulicą, biedą i prymitywizmem. - Najgorszy żart na świecie - burknął z niezadowoleniem, słysząc za plecami, że nie był jedyną ofiarą łajnobomby. Przynajmniej tyle. Odwrócił się, chcąc jakoś poznać towarzyszy niedoli... Ale cóż, już ich znał. Przypadkiem stanął oko w oko z Theo i Bridget. Jak głupio by było, gdyby teraz zwiał? (Nie no, miał jakąś męską godność. Odrobinkę) - Kupido, dobrze cię widzieć. Bridget, nawet w łajnie jest ci do twarzy. Cześć, pa. Miał nadzieję, że uda mu się uciec zanim któreś z dwójki zdecyduje się na jakąś odpowiedź. Leo chyba też nie powinien mieć problemu z dobrą reakcją - sam pewnie chciał trzymać Ezrę z dala od byłej dziewczyny.
Kostka: J, potem zapłacę
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
To zabawne, ale Leo niezbyt widział u siebie tę niebywałą umiejętność przekonywania innych. Znaczy się, niby normalnie całkiem nieźle sobie radził, ale głównie widział "uległość" po swojej stronie. Zaczynał łapać się na tym, że przy Ezrze zupełnie traci głowę i nawet nie przeszkadzało mu, jak często robił z siebie idiotę. Cała ta sytuacja (choć chwilę już trwała) była dla niego po prostu nowa i rozkoszował się każdym momentem, nawet tym najbardziej żenującym. W końcu mieli parę upadków, ale kogo to obchodziło? Teraz było idealnie. Inna sprawa, że tak - dalej traktowałby tę randkę za nagrodę i dar z niebios, także przynajmniej część argumentów Krukona można było od razu wyrzucić. Inna sprawa, że festiwal był po prostu fajny i szkoda było go ominąć. Leosiek doskonale wiedział, że w końcu wrócą do mieszkanka. - Gdybym potrzebował na szybko użyć jakiegoś zaklęcia, to by po prostu ono nie wyszło - poprawił chłopaka, marszcząc nos z niezadowoleniem. Jego umiejętności magiczne pozostawiały wiele do życzenia, w szczególności przy tych wszystkich zakłóceniach. Nie udało mu się na dłużej utrzymać tej nieszczęśliwej minki, bo zupełnie rozczulił go jego rozmówca - zarówno słowami, jak i mimiką. Gryfon westchnął z rozbawieniem, po prostu opuszczając na chwilę głowę z rezygnacją i kręcąc nią lekko. Ładnie rozegrane, panie Clarke... - Es por eso que te amo*- mruknął jedynie, trochę bardziej do siebie, niż do Krukona - mimo wszystko konstrukcji użył przecież bardzo łatwej, a Ezra obrał sobie za cel naukę hiszpańskiego, prawda? Co, swoją drogą, Gryfon uważał za pomysł fenomenalny i wprost nie mógł się doczekać, aż jego chłopak zacznie go faktycznie rozumieć. Warto przecież zaznaczyć, że Vin-Eurico uwielbiał ojczysty język i pomimo kilku dobrych lat spędzonych w Wielkiej Brytanii, dalej za nim tęsknił i dalej zapominał niektórych słówek, co bywało męczące. Poza tym wizja Ezry mówiącego po hiszpańsku była urocza. Parsknął śmiechem, pochylając się mocniej i chowając twarz w ramieniu swojego chłopaka. Chwilę jeszcze drżał, starając się powstrzymać od ściągania na nich uwagi innych ludzi, w końcu wyprostował się z szerokim uśmiechem. - Wow, no dobra. Tego się nie spodziewałem - przyznał, przygryzając wewnętrzną stronę policzka. - Masz więcej takich tekstów? Tak właściwie, to loteria wcale go nie kusiła. Nie miał za dużo farta, zupełnie przecząc zasadzie "głupi ma zawsze szczęście". Podążył jednak wiernie za swoim chłopakiem, ciesząc się, że przynajmniej uciekli rozszalałym nastolatkom. Koncert Lockharto dobiegał końca, kiedy wyrwali się spod sceny... Aczkolwiek sporo panienek dalej skakało i piszczało. Ezra zdecydował się na zakup losu i podkusiło to już nawet Vin-Eurico, ale dalej nie mógł znaleźć 10 galeonów, które powinny zostać w jego kieszeni po zakupie waty cukrowej. W całej swojej głupocie zdecydował się na zaklęcie przywołujące i odważnie machnął różdżką, niewerbalnie rzucając "Accio moje 10 galeonów". Nie miał pojęcia, że ukryta w trawie moneta poturlała się jeszcze dalej, pozostając poza jego zasięgiem. - Na Merlina, czy ja jestem tak beznadziejnym czarodziejem... - Spróbował raz jeszcze, ale tym razem jego różdżka w ogóle odmówiła posłuszeństwa. Leo pozostał bez knuta przy duszy, za to jego towarzyszowi fant eksplodował w rękach. Gryfon zamrugał kilka razy z zaskoczeniem, mimowolnie krzywiąc się z powodu nieprzyjemnego zapachu. - Oj - kącik ust drgnął mu do góry. Czyżby Krukonowi skończyło się szczęście? Przynajmniej na chwilę... Ta głupia myśl błyskawicznie odbiła się na Leo, ponieważ zaraz stanęli twarzą w twarz z Bridget i jej ochroniarzem. Jakimś cudem Vin-Eurico udało się powstrzymać ciężkie westchnięcie i tylko odwrócił głowę na jakże uroczą uwagę swojego partnera. Później najzwyczajniej w świecie pokierował Clarke'a w przeciwnym kierunku, co o dziwo wcale nie wyglądało zbyt sztucznie. Nie chcieli blokować miejsca w kolejce do loterii i tyle. - Cóż, nie kupię ci drugiego losu na poprawę humoru, ale może i tak się przydam. Essentia mirabile - ktoś chyba powinien w końcu poinformować Leo, że jeśli tak tragicznie wychodzą mu zaklęcia, to powinien sobie darować. O dziwo, chyba na chwilę oddał swój pech Krukonowi, ponieważ w powietrzu natychmiast uniósł się przyjemny zapach mięty i cytryny... A przynajmniej tak odebrał go Vin-Eurico. W każdym razie liczyło się to, że nie towarzyszył im smród łajnobomby, a pewność siebie chłopaka podskoczyła odrobinkę w górę. Tylko jeszcze te plamy na ubraniach... - Sumptuariae Leges - dodał, nie dając Ezrze ani sekundy na jakieś zastanowienie się czy przypomnienie, że może należy przestać kusić los. Ubrudzone ubrania Clarke'a błyskawicznie się zmieniły i teraz po tamtym wybuchu nie było ani śladu. Nowy strój Ezry prezentował się całkiem przyzwoicie - jeansy, granatowa koszula z miękkiego materiału, ciepła skórzana kurtka i niebieski szalik (na którym pojawiły się jakieś bliżej nieokreślone wzory, ale to była kwestia minimalnego rozproszenia Leo). - I kto tu ma najlepszego chłopaka na świecie? - Spytał z niejaką dumą w głosie. Opłacało się przysiąść nad transmutacją!
*Dlatego cię kocham
Zaklęcia:
ACCIO Kostka: 3 Punkty w kuferku: • z zaklęć - 9 ACCIO Kostka: 5 Punkty w kuferku: • z zaklęć - 9 SUMPTUARIAE LEGES Kostka: 2 Punkty w kuferku: • z zaklęć - 9 ESSENTIA MIRABILE Kostka: 4 Punkty w kuferku: • z transmutacji - 12 Liczba możliwych przerzutów w wątku: • wg statystyki z transmutacji - 1
Ku niezadowoleniu Maxa @Lúthien T. Lanceley zniknęła zanim się pojawiła. Nawet się nie spostrzegł gdy już odchodziła, eskortowana przez ochronę. A niech to! Tak niewiele jej brakuje, raptem tydzień... Cóż, szkoda. Blackburn chwilę patrzył za nią, jakby licząc, że się obróci i jednak wróci? Niestety, kawałek dalej ochroniarz teleportował się razem ze Ślizgonką i tyle ją widzieli. Maximilian posmutniał trochę, ale halo, nie może przecież dać po sobie nic poznać. Nie musiał się jednak przejmować, bo @Caspar Whitley już mu gdzieś zniknął. Wyłapał go przeciskającego się w tłumie za... no właśnie, czy trudno się domyślić? Max nie musiał szukać wzrokiem, by wiedzieć, kogo wydawało się Krukonowi dostrzegł wśród gąszczu postaci. Carmen. Ślizgon uśmiechnął się pod nosem wspominając ostatnią rozmowę z dziewczyną w pokoju wspólnym. Życzył obojgu jak najlepiej, nigdy, przenigdy by ich nie dopasował do siebie, ale może właśnie przeciwieństwa przyciągają się najbardziej? Ruszył za przyjacielem wołając jego imię przy okazji, bo wiedział, że Lowell na festiwal się nie wybierała. Nagle Whitley zniknął mu z oczu bo... wyrżnął na trawę. W oddali zamajaczyła Maxowi znajoma twarz... tak, to Clary, przemiła dziewczyna! Już miał dołączyć do niej i jej towarzysza (kojarzył go z twarzy, ale chyba nigdy nie mieli okazji pogadać), gdy Casp zaczął przepychać się w jego stronę. Wzruszył ramionami i czekając na przyjaciela pochylił się, by zawiązać but - jakież było jego zdziwienie, gdy spostrzegł, że coś przydepnął - tak, tak, to było 10 galeonów! Wreszcie los się do niego uśmiechnął, bo ostatnimi czasy częściej tracił pieniądze, niż je znajdował. - Będę milczał jak grób - obiecał i podał Krukonowi należące mu się piwo. Gdy przyjaciel kupował los, i Maxa natchnęło by spróbować szczęścia. Wydał 10 galeonów i los zmaterializował się w postaci płyty The Veels! - Całkiem to nie! - uśmiechnął się do kumpla potrząsając płytą. Choć obydwu zniknęły dziewczyny godne zainteresowania chyba podjęli niemą decyzję, by dobrze bawić się w męskim gronie. Blackburn uznał, że już czas na kolejne piwo i razem z Casparem skierowali się do kolejki - i tak stali z tyłu, kupią napoje i mogą próbować przebić się bliżej na koncert, dla którego w ogóle się tu pojawili - Rozmawiałeś z nią po Therii? - zagadał jeszcze o Carmen popijając świeżo nalane, kolejne już piwo.
kostki: 3, parzysta litera: H
Lotta Hudson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174
C. szczególne : Mała blizna na palcu dłoni, mocne oparzeliny na rękach i lekkie na szyi
Pogłaskałam @William Walker delikatnie po ramieniu. - Daj spokój, skarbie, nic z tym nie zrobimy – powiedziałam bardzo spokojnie, chociaż jeśli mam być szczera to cieszyłam się, że Calum jest już poza zasięgiem Willa, a na dodatek mój chłopak nie wie kto jest sprawcą zdarzenia. Oczywiście było mi przykro, że mój ukochany cierpi, ale mimo wszystko wolałam nie ryzykować życia mojego najbliższego przyjaciela. Pociągnęłam go za sobą ignorując jego wykrzykiwanie, marudzenie i skandaliczne zachowanie. Gdyby nie ja to najpewniej stał by na środku pola i klął zamiast zrobić coś ze swoim życiem. Gdy już dotarliśmy do magomedyka, a Walker zaczął robić biednemu mężczyźnie wyrzuty powiedziałam ostro: - To że się wywaliłeś nie jest winą tego pana, daj mu pracować. Przeprosiłam mężczyznę za zachowanie ukochanego i gdy było po wszystkim pociągnęłam go za rękę, żebyśmy poszli w tłum. Ominął nas już niemal cały koncert Druzgotka, nie chciałam stracić następnych występów. Żeby tego było mało jakiś nieszczęśnik oblał Williama piwem. Westchnęłam cicho modląc się, żeby mój narwany partner go nie dorwał – z całym szacunkiem do Willa, bardzo go kochałam, ale w ostatnich dniach zachowywał się jak kompletny narwaniec. - Przymknij się na moment– rzuciłam już mocno zdenerwowana - Sumptuariae Leges! Wycelowałam różdżką w ubranie Williama, które zmieniło się w bardzo podobne (tyle, że trochę odmienne kolorystycznie), ale suche i czyste ubranie. Po rzuceniu zaklęcia poczułam mdłości i zawroty głowy, jednakże starałam się tego nie okazywać (chociaż możliwe, że zauważył, bo dość mocno zbladłam), bo byłam na niego bardzo zła. Mimo, że nie czułam się za dobrze to gdy Don i Trolle pojawili się na scenie zaczęłam podśpiewywać ich piosenki – nie byłam ich szczególną fanką, ale lubiłam ich i znałam te teksty. Gdyby nie złość na Willa najpewniej bawiłabym się szampańsko. Podczas koncertu między stanowiskami zaczęli spacerować sprzedawcy losów. Zakupiłam dwa i okazało się wygrałam breloczek nieznanego mi dotąd zespołu i koszulkę Dona. Postanowiłam, że oddam to drugie Bridget, która była wierną fanką Lockharto.
Literki: B + 5, I Kostka: 5
Sumptuariae Leges:
Kostka: 4 Punkty w kuferku: • z transmutacji - 25 Liczba możliwych przerzutów w wątku: • wg statystyki z transmutacji - 2 Wykorzystane przerzuty: • wg statystyki z transmutacji - 0
William Walker
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : legilimencja i oklumencja, prefekt fabularny
To nie była tak, że chciałem popsuć Lotcie zabawę. Właśnie chodziło mi o to żeby bawiła się jak najlepiej. Nie miałem w tym żadnego celu żeby z nią pójść i robić rzeczy, które będą ją drażniły. A tak się niestety działo, tyle że nie z mojej winy, powiedzmy sobie szczerze. Nie moja wina, że najpierw jakaś ameba podłożyła mi nogę (jak dowiem się kto to zrobił, zapłaci za to), a potem kolejny idiota, który znalazł się w tłumie wylał na mnie piwa. Nie dość, że byłem cały mokry to jeszcze szkoda piwa. Od razu skończyłem pomrukiwać przekleństwa kiedy @Lotta Hudson kazała mi się zamknąć. Chyba stawałem się pantoflarzem. Z drugiej strony miałam jednak najlepszą dziewczynę na świecie i kochałem ją całym sercem. Po chwili byłem suchy i moje nerwy nieco przycichły. Zniknęły całkiem kiedy zauważyłem, że dziewczyna zbladła. Oczywiście, że to zauważyłem, nie widziałem świata poza nią. Byłem wściekły, ale teraz tylko na siebie. Nie powinienem dać się wyprowadzać z równowagi takimi idiotycznymi rzeczami (mam na myśli piwo, a nie ząb). Objąłem dziewczynę. - Przepraszam. – mruknąłem jej do ucha. Ostatnio tylko i wyłącznie ją wkurzałem. Zaczęło się chyba od pierwszej astronomii kiedy potem wspaniałomyślnie postanowiła mnie ignorować. Potem odwalałem jakiś szajs i chyba nie było co się dziwić, że ją to wkurzało. Nie chciałem się nagle zmieniać nie do poznania, ale może to był czas na lekkie ogarnięcie się? Niedługo skończę studia i nie mogę całe życie udawać, że nic mnie nie obchodzi. Szczególnie, że trzymałem w ramionach osobę, dla której moje serce w ogóle biło. Widząc, że Lotta nadal jest trochę zielonkawa zaniepokoiłem się. Już dawno zapomniałem o tych debilach, którzy napatoczyli się dzisiaj na moją drogę. - Lotta co się dzieje? – zapytałem bez zbędnych wstępów. Nie chciałem usłyszeć „nic”. Nie byłem ślepy i widziałem, ze nie jest w porządku. Oczekiwałem klarownej odpowiedzi.
We względu na mocne oświetlenie podczas koncertu Dona i Trolli mało kto zauważył, że słońce chyliło się ku zachodowi, a przedpola Londynu powoli zatapiały się w mroku. Dopiero zmiana dekoracji wpłynęła na to, że uczestnicy wydarzenia dostrzegli różnicę. Delikatne, przytłumione światło i bardzo minimalistyczne ozdoby spowodowały, że na widowni zapanował lekki, przytulny półmrok. Po chwili rozpoczął się koncert Łez Feniksa, które miały bardzo szerokie grono fanów wśród wszystkich obecnych, gdyż w przeciwieństwie do Druzgotka grały muzykę popularną, jednakże nie tak mocno komercyjną jak Don Lockharto. Widowisko mijało raczej spokojnie, ze względu na specyfikę muzyki tego zespołu. Mimo to widownia bawiła się świetnie - śpiewając i unosząc rozświetlone różdżki w górę. W środku koncertu Łzy postanowiły zafundować wszystkim niespodziankę - na scenie rozbłysło intensywne światło i po chwili pojawili się inny wykonawcy - Amortentia West, Lilou Smiley i Myron Wagtail, którzy swoimi różnorodnymi głosami wsparli zespół w wykonaniu dwóch ballad z pogranicza popu i rocka. Ich gościnny występ bardzo ożywił widownię i chociaż zniknęli ze sceny po kilku minutach to i tak usatysfakcjonowali widownię Reszta koncertu była równie udana co początek, jednakże pod sam koniec występu pojawiły się pewne problemy z oświetleniem, a część uczestników wydarzenia doświadczyła lekko niepokojących symptomów. ----------------------------------------- Każdy kto napisze pod tym postem rzuca kostką na wydarzenie losowe, które dzieje się po gościnnym występie. UWAGA! Napisanie posta z kostką podczas tego koncertu daje duże korzyści w nadchodzących kolejkach!
Kostki:
1 - Zaczynasz czuć ostry, mdły zapach. Jeśli jesteś drobnej postury zaczynasz czuć się strasznie słabo i jest Ci niedobrze, jeśli charakteryzuje Cię potężniejsza sylwetka to zaczyna Cię tylko boleć głowa. 2, 6 - Twoja różdżka nagle stała się bardzo gorąca. Lepiej nie próbuj nią czarować! 3 -Wyczuwasz niepokojące i dość intensywne wibrowanie podłoża, którego nie dostrzegają Twoi towarzysze. 4 - Brak efektu 5 -Podczas występu gościnnego zaczynasz czuć się dziwnie. Mimo, że wszystko jest w porządku odczuwasz bardzo dziwny niepokój jakby miało Ci się przytrafić coś złego, więc wycofujesz się spod sceny w stronę stoisk ciągnąć za sobą swoich towarzyszy.
Starszy ślizgon był mieszanką przeciwnych cech – z jednej strony był bardzo bezinteresowny i potrafił cieszyć się z mojego szczęścia, z drugiej strony bywał jednak bardzo narcystyczny i czasem myślał tylko o sobie. Na razie mi to nie przeszkadzało, ale wiedziałam, że rzeczy, które nie wkurzały mnie gdy byliśmy przyjaciółmi mogły mnie zacząć denerwować w związku. Nie chciałam się jednak tym przejmować dopóki nie było to konieczne. Ray wypalił papierosa sam – ja paliłam tylko w bardzo nerwowych sytuacjach i tylko Słodkie Pufki, które zupełnie nie smakowały tytoniem, szczególnie te czekoladowe. Wiedziałam, że Ray tego nie lubi, dlatego mimo że paliłam rzadziej niż sporadycznie, to w jego towarzystwie unikałam papierosów jeszcze bardziej. Tym razem nie odmówiłam jednak ze względu na chłopaka, ale ze względu na to, że bawiłam się świetnie i nie potrzebowałam czegoś takiego. Rayener zapalił papierosa, a potem wypiliśmy po kubku grzanego piwa, co sprawiło, że oboje się rozgrzaliśmy. Mieliśmy jeszcze coś zjeść, ale usłyszałam, że zaczyna się kolejny koncert, więc pociągnęłam Raya w stronę tłumu. Bardzo lubiłam Łzy Feniksa, ale z tej odległości nie widziałam zbyt wiele, bo ludzie mi dość mocno zasłaniali. Ray był na tyle kochany, że wziął mnie na barana i widziałam już wszystko. Obserwowałam koncert podśpiewując, gdy na scenie pojawili się goście, w tym… Amortentia West. - JEZU RAY, TAM JEST AMORTENTIA! – pisnęłam. Mimo, że West wykonywała typową muzykę popularną uwielbiałam ją. Była dla mnie połączeniem guilty pleasure i idolki. Zupełnie się jej tutaj nie spodziewałam, wiec nie mogłam powstrzymać radości. Po zejściu kobiety ze sceny jeszcze długo nie byłam w stanie się otrząsnąć. Po raz pierwszy zobaczyłam Amortentię na żywo i calutka się trzęsłam. Kilka minut po tym do moich nozdrzy dotarł intensywny, duszący zapach – zrobiło mi się strasznie niedobrze i słabo. Jęknęłam cicho i chwyciłam się kurczowo szyi Raya, żeby nie spaść. Zaczęłam mieć w dupie koncert i moje włosy wciąż mieniące się w różnych kolorach - w tym konkretnym momencie liczyła się tylko ta straszna słabość.
Wcale nie żałowała, że na festiwalu była sama. A po co jej ktokolwiek? Mogła oczywiście popisać do niektórych osób, może ktoś również oczekiwał jakiegoś towarzysza. Ale cóż. Teraz to już za bardzo nie mogła nic zrobić. Skoro przyszła tutaj sama to nie będzie się nikomu wpieprzać w towarzystwo. Występy bardzo jej się podobały, rzadko kiedy miała okazję się pojawić na takich koncertach więc na pewno to dla niej jakieś tam wydarzenie. Pewnie zapamięta je na dość długo. Ciekawiło ją to szczęście, które dzisiejszego dnia niewątpliwie deptało jej po stopach. Więć dlaczego dzisiejszego dnia miała się nie uśmiechać? Pewnie nawet i do starszego ślizgona by się uśmiechała i nawet z nim zatańczyła. Ale na szczęście nikt do niej nie podchodził i nie prosił ją do tańca. Zresztą nawet lepiej. Li przecież nie potrafiła tańczyć. Niby mówią, że każda dziewczyna posiada tam jakiś dryk do tego, ale ona tego kompletnie nie odczuwała. Poza tym nie wydawało jej się, ażeby do takiej muzyki tańczyć. Przynajmniej na razie. Zespoły bardzo jej się podobały, jako że pochodziła z rodziny mugoli nie miała okazji nigdy ich słuchać. W dzieciństwie słuchała kompletnie innej muzyki. Po chwili jednak zaczęła się czuć bardzo dziwnie. Wszystko niby było ok, doskonale się bawiła, miała to ciekawe szczęście, ale jednak czuła dziwny niepokój, jakby miało stać się jej coś złego. Ale co? Jednak niepokój zwyciężył i puchonka zaczęła wycofywać się spod sceny docierając aż do stoisk. Dlaczego akurat tam? Czy tam będzie czuła się bardziej komfortowo?
Kostka: 6
Lotta Hudson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174
C. szczególne : Mała blizna na palcu dłoni, mocne oparzeliny na rękach i lekkie na szyi
Nie chodziło o to, że Will robił to specjalnie. Problem leżał w tym, że zwyczajnie momentami zachowywał się jak dzieciak – kochałam go ponad życie, ale te wybuchy złości i robienie nauczycielom na złość jakby miał pięć latek strasznie mnie irytowały. Nie chciałam, żeby diametralnie się zmieniał, ale byliśmy ze sobą już prawie pół roku, więc mogłam wymagać by mój niemal dwudziestoletni facet w końcu zaczął dorastać. Mimo to złość troszkę mi przeszła, gdy okazało się, że @William Walker nie zamierzał się kłócić i grzecznie przycichnął. Zdecydowałam się przymknąć oko na jego przewinienia i gdy przeprosił dałam mu nawet buziaka. - Już dobrze – powiedziałam by po chwili odpowiedzieć na jego pytanie – Troszkę słabiej się poczułam, zaraz będzie okej. I faktycznie – po chwili było znacznie lepiej. Byłam niemal pewna, że wykończyło mnie zaklęcie – przy tych zakłóceniach magii nawet proste czary wymagały od nas sporego wysiłku. Gdybym wtedy wiedziała skąd moje złe samopoczucie najpewniej nie lekceważyłabym tego… Na Donie bawiliśmy się całkiem nieźle, to była idealna muzyka do tańczenia i wygłupów. Łzy Feniksa i ich goście również zrobili na mnie pozytywne wrażenie. Śpiewałam ulubione utwory bujając się w ramionach ukochanego, który objął mnie od tyłu. I nagle po zejściu goszczących wykonawców zaczęłam czuć, że coś jest nie tak. Do moich nozdrzy dotarł duszący, ostry zapach, a po chwili poczułam, że mdli mnie i czuję się coraz gorzej. Osunęłam się odrobinę w dół na pół sekundy tracąc kontrolę nad moim ciałem (na szczęście Will mnie trzymał). Gdy odzyskałam świadomość czułam, że z trudem panuje nad mdłościami. - Will – wyjęczałam – Muszę… muszę iść do toalety. Zupełnie nie wiedziałam co się ze mną dzieje – czy złe samopoczucie było związane z poprzednim atakiem czy może to wina tego dziwnego zapachu. Jedno było pewne – chciało mi się wymiotować i mdleć, a ani jedno, ani drugie nie było pożądane w takim tłumie.
Claude bardzo nie chciał opuścić tego niesamowitego wydarzenia, jakim był pierwszy w świecie czarodziejów magiczny festiwal, lecz niestety pech chciał, że w zasadzie do godziny dziewiętnastej musiał siedzieć w pracy. Wydawało się, że zupełnie zatonie w papierkowej robocie, jednak wybiła ta cudowna godzina, w której mógł opuścić biuro i udać się do swoich własnych spraw. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie fakt, że spędził przynajmniej pięć minut kręcąc się w miejscu i próbując się teleportować do mieszkania - bez skutku. Nie wiedząc, co zrobić w tej sytuacji, kolejne 10 minut spędził na rozmyślaniu o zaletach i wadach każdego innego magicznego środka transportu, ostatecznie wybierając szybki świstoklik, który załatwił sobie jeszcze przed wyjściem z Ministerstwa. Miał już z głowy połowę festiwalu i nie grał tam nikt, kogo by wiernie słuchał i podziwiał, lecz mimo wszystko chciał sprawdzić, jak udała się sama organizacja i czy atmosfera była sprzyjająca do zabawy. Z tego wszystkiego zupełnie zapomniał o przebraniu się w jakieś bardziej festiwalowe ciuchy, toteż zjawił się na miejscu ubrany w garnitur i błękitną koszulę, a pod szyją miał zawiązany fantazyjny krawat w kropki. Zrobiło mu się nieco głupio, gdy tak spojrzał na wszystkich tych młodych ludzi w dżinsach z dziurami, T-shirtach i skórzanych kurtkach, jednak wyłącznie wzruszył ramionami i poszedł do stoiska ze słodyczami po jakąś nieszkodliwą watę cukrową. Trafił akurat na sam początek występu Łez Feniksa, które to darzył względnym zainteresowaniem. Stał gdzieś z boku i przysłuchiwał się kolejnym piosenkom, sącząc jakiś soczek i kiwając głową. Czuł na sobie spojrzenia niektórych, nieco nerwowo wodził wzrokiem po tłumie... I w sumie nie wiedział, dlaczego się tak czuje i co sprawiało, że czuł to dziwne przeczucie w środku, że coś się zaraz może stać. Zacisnął mocniej palce na kubeczku i przełknął z trudem ślinę. Może to wina przepracowania, może za bardzo się wczuwał w całe to analizowanie sytuacji i zaczynało mu odbijać. Jedno było pewne - czuł w środku ogromny niepokój i zupełnie nie znał jego przyczyny. Nie miewał podobnych napadów paniki, więc sytuacja była zupełnie nowa dla Faulknera. Otrząsnął się nieco i postanowił pójść z powrotem w kierunku stanowisk z piciem i jedzeniem. Ten soczek chyba jednak mu nie smakował.
kostka: 5
Ogólnie jakby ktoś chciał podbić, zagadać, czy jakkolwiek mnie wykorzystać do swojego wątku, to ja się zgadzam
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
W oczekiwaniu na powrót Julii, oglądałem w zaciekawieniu płytę, jaką otrzymałem za wygraną w loterii. Mimo początkowego entuzjazmu, tak naprawdę nie byłem pewien czy muzyka Druzgotka naprawdę przypadła mi do gustu na tyle, aby wsłuchiwać się ponownie w jej takty. Rozmyślania przerwał mi występ nowych wykonawców. Grane przez nich utwory znacznie bardziej trafiły do mojego gustu, co przyjąłem z zadowoleniem. Don Lokcharto to jednak nie moja estetyka. Niepokojące problemy z oświetleniem z początku nie przykuły mojej uwagi. Dopiero, gdy tłum przy scenie zaczął dziwnie się przerzedzać, rozejrzałem się za Julią, chociaż sam nie odczułem niczego niepokojącego. Niektórzy czarodzieje poklepywali się po kieszeniach ze zmartwionym wyrazem twarzy. - Dziwne - pomyślałem - czemu wszyscy z taką paniką patrzą się na swoje różdżki? Dotknąłem swojej przez materiał płaszcza, ale nie wyczułem niczego nowego. Zmarszczyłem brwi w zamyśleniu, ale nie potrafiłem rozgryźć tej zagadki.
4
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
To zdecydowanie nie było dobre miejsce dla Mefisto. Od momentu wkroczenia na czarodziejskie pola towarzyszyła mu myśl, że fajnie byłoby się stąd wyrwać. Mimo wszystko jakaś wewnętrzna ciekawość zmusiła go do pokręcenia się pomiędzy stoiskami. Nie wyglądał raczej zbyt zachęcająco i dlatego nie dziwiło go, że nikt nie postanowił zagadać. Myślał, że będzie mu zimniej, ale w takim tłumie łatwo było znaleźć trochę otuchy. Podciągnął nieco rękawy skórzanej kurtki, przechadzając się niespiesznym krokiem. Oba przedramiona miał zabandażowane aż do samych nadgarstków, chociaż jedno było znacznie profesjonalniej i mocniej obwiązane. Mefisto zerkał co jakiś czas w stronę sceny i wtedy nawet blady uśmiech pojawiał się na jego twarzy - te drące się nastolatki wyglądały komicznie. Chłopaka intrygowało czemu Ministerstwo Magii zgodziło się na taką zabawę, skoro magia szwankowała i raptem tydzień wcześniej doprowadziła do wilkołaczej przemiany. Swoją drogą, Mefisto dalej czekał, aż jemu się to przytrafi. Kusił los, spacerując pomiędzy potencjalnymi ofiarami? W końcu znudziło mu się bycie przepychanym i potrącanym przez jakichś dzikich fanów (nawet buta nie mógł w spokoju zawiązać i jak się później miało okazać, zgubił po drodze dziesięć galeonów!). Uciekł więc sprytnie bardziej do tyłu, gdzie kręciło się tylko parę osób. Ślizgon odetchnął z ulgą, wsuwając dłonie do kieszeni spodni. Wtem do jego uszu dotarły jakieś dziwne słowa i zatrzymał się przy niewielkiej grupce ludzi, wbijając zaciekawione spojrzenie w jasnowłosą niewiastę czytającą coś z karteczki. Na jego twarzy pojawił się szeroki, szyderczy uśmiech. @Blaithin ''Fire'' A. Dear najwyraźniej została poproszona o ten występ... Zaraz jednak zeszła z podestu, tym samym przerywając tę cudowną komedię. Mefisto bez zastanowienia zajął jej miejsce, podciągając nieco bandaż z jednego przedramienia i pokazując tym samym jedynie fragment swojej gojącej się już rany po nowym ugryzieniu - tak w razie gdyby ktoś miał wątpliwości co do jego prawdomówności. - Dbajmy o wilkołaki - powtórzył z dziką pasją w głosie, przykładając dłoń do serca. - Jest nam dostarczane zdecydowanie za mało ludzkiego mięsa! - Dodał, mrugnął do najbliżej stojącej panienki i wskoczył z powrotem w tłum, odnajdując po drodze jasnowłosą Gryfonkę. Zrobił to w sam raz, żeby jeszcze usłyszeć jej ostatnie słowa. Humor miał o niebo lepszy i nagle festiwal zaczął mu się całkiem podobać. - I doskonale! - Podchwycił, odpychając jakiegoś pijanego gościa i tym samym robiąc miejsce dla Fire, aby wydostali się z tego kręgu dziwnych fanatyków. - Zresztą, co tam odtrącenie, nie? Wilki trzymają się razem... - Kłamstwo dziewczyny było oczywiście na potrzebę chwili, ale i tak nieźle rozbawiło Noxa. Zdążyli się trochę oddalić, kiedy zaczęło dziać się coś dziwnego. Mefisto przykucnął na chwilę, przykładając dłoń do ziemi. Czuł tajemnicze wibracje rozchodzące się pod ich stopami i wydawało mu się, że to nie jest dobry znak. - Czujesz to? - Zagadnął, spoglądając w górę na Gryfonkę (zakładam, że jeszcze od niego nie uciekła). W duchu trzymał kciuki, żeby było to zjawisko wyczuwalne tylko dla niego i oznaczało matkę naturę wzywającą go do przemiany poza pełnią. Nadzieja matką głupich, nie?
Na scenie królowały teraz Łzy Feniksa. Caspar westchnął dość melancholijnie i zerknął w stronę zachodzącego słońca. Nie miało już takiej mocy jak wcześniej, w końcu chyliło się ku zachodowi, dlatego nic dziwnego, że charakterystyczne mroczki pojawiające się w momencie, w którym zbyt długo wpatrywałeś się w jasny punkt, zjawiły się po dłuższym czasie. Dopiero po chwili przymknął z powrotem oczy i zmarszczył brwi, przenosząc wzrok na przyjaciela. Znalazł 10 galeonów? Super, będzie mógł postawić kolejną kolejkę! Przyda im się, prawda? W końcu teoretycznie dzisiejszego dnia nie mieli zbyt wiele szczęścia. Zostali opuszczeni przez dziewczyny, a niemalże każdy koncert przelatywał im między palcami, ponieważ zbyt późno orientowali się, że to pora na podejście bliżej sceny, jeśli chcą dostrzec coś więcej niż jarzące się w oddali kolorowe plamy. Miał tylko nadzieję, że uda im się znaleźć na tyle blisko, aby dokładnie przyjrzeć się chłopakom z The Veels. Swoją drogą – zerknął z zazdrością w stronę @Maximilian Blackburn, gdy okazało się, że wylosował płytę tegoż zespołu. – O, stary. Jak tylko wrócimy to musisz mi ją pożyczyć, pochwalę się chłopakom z roku – rzucił Caspar z uśmiechem, kupując trzecie już kremowe. Może po tym kremowym skuszą się na coś mocniejszego? Jakąś Ognistą, na przykład? – Z kim rozmawiałem po Therii? – spytał zaraz potem, marszcząc brwi. Początkowo nie zrozumiał, o co chodziło Ślizgonowi, ale w porę oprzytomniał. – A, Carmen. No... mieliśmy pewien epizod. Piliśmy czekoladę – powiedział Whitley z szerokim uśmiechem na ustach, zupełnie jakby chciał się ów sytuacją pochwalić. A, niestety, jeszcze nie było czym się chlubić. Miał nadzieję, że niedługo to się zmieni! – Swoją drogą, Max, ej. Co ty wyprawiasz z Luthien? Wszyscy widzą, jak na siebie patrzycie. Myślałeś, że nie wiem? Robisz się czerwony, jak tylko udaje ci się ją przytulić. Weź się w garść, kup jej jakąś pamiątkę z koncertu, a potem z nią szczerze pogadaj, lubi cię – palnął nagle Caspar, kiedy już oddalili się od stoisk z jedzeniem i trunkami. Zaczęli wtapiać się w tłum i przepychać się nieco bliżej sceny – The Veels nie mogli przegapić, broń Merlinie! Gdy przystanęli nieopodal grupki młodych czarownic, Caspar ponownie zbliżył kubek z kremowym do ust. Chciał pociągnąć łyk, ale ręka mu zadrżała i kilka kropel piwa znalazło się na ziemi. Krukon wyprostował się i uniósł brwi do góry. Ścisnął mocniej kubek z kremowym, ale płyn ciągle lekko się trząsł. Właśnie wtedy Caspar poczuł, jak ziemia drga pod jego stopami. Nie chodziło już tutaj o fale dźwiękowe pochodzące z instrumentów zespołu albo o szalone podskoki kilku fanek Łez Feniksa. Podłoże, na którym stali, powoli zaczynało wibrować. Czyżby to był efekt zamierzony przez organizatorów, czy miało się wydarzyć coś złego? – Ej, Max? Czujesz to? – spytał przyjaciela ze zmarszczonymi brwiami. – Trzęsienie ziemi w Londynie? – dodał zaraz potem, zastanawiając się, czy Blackburn również odczuwa te dziwne wibracje. Rozejrzał się pośród tłumu; inni również podejrzliwie przyglądali się ziemi, inni patrzyli się z niepokojem na swoje różdżki. Co jest grane?
- Kochanie ja naprawdę wiem jak wygląda wilkołak. Przecież jestem od Ciebie starszy i nie raz słyszałem historie na ich temat nie tylko na lekcjach, ale nawet mama wiele razy mu powtarzała, żeby na nich uważać. - powiedziała do niej. Wiele razy matka mu opowiadała na temat wilkołaków. Tak jakby sama miała coś z tym wspólnego. Może w szkole spotkała się z takim i miała nieco przykre skojarzenia i zwyczajnie się o niego bała. W końcu jest jego matką, tak? Więc ma prawo się o niego troszczyć. Na szczęście czy nie szczęście. Kieran nigdy nie spotkał na swojej drodze wilkołaka więc w tym względzie był całkowicie spokojny. - Mam nadzieję, że na siebie uważasz... - mruknął do niej. Nie mógł pozwolić, że coś się jej stanie. Nie teraz kiedy byli razem i spodziewali się prawdopodobnie dziecka. Więc to jak najbardziej odpadało. Spojrzał nieco wrogim spojrzeniem za krukonem, a i takim samym przeniósł wzrok na dziewczynę. Oczywiście, że był o nią zazdrosny jak mógłby nie być. Może gdyby wiedziała, ze się zna z tym chłopakiem to wtedy by jakoś inaczej zareagował, ale nie wiedział o znajomości dziewczyny z tym krukonem więc. - Clary nie przesadzaj. Przecież nie jestem aż tak zazdrosny. Ale wiedz, że szkoda by było chłopaka jakbym się o czymś dowiedział... - mruknął i podniósł nieznacznie brwi. Na pewno by się zdenerwował na tego młodego chłopaszka. Ale Kieran był od niej starszy i mógł się spodziewać, że pewnego dnia gryfonką stwierdzi, że Kieran jest dla niej za stary i wybierze sobie jakiegoś młodszego. Ale wtedy biada temu chłopakowi. Gryfon nie pozwoli sobą pomiatać. - No widzę, że jest bardzo miły... W niektórych momentach wydaje mi się, że aż za bardzo. - powiedział i westchnął. Oczywiście, że bał się iż dziewczyna wybierze sobie pewnego dnia jakiegoś młodszego chłopaka. Taka obawa zawsze będzie w nim tkwiła. Zaproponował dziewczynie podejście bliżej i posłuchanie koncertu jednakże jak się tam znaleźli, chłopak dziwnym sposobem zaczynał się wycofywać do tyłu. Czuł się jakoś dziwnie, tak jakby nie on. Czuł obawę, zaczął się o coś niekonkretnego martwić. Sam nie wiedział co się z nim dzieje. Robiąc mniejsze jak i większe kroki do tyłu wycofał się prawie pod same budki.
Kostka: 5
Gemma Twisleton
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 0%
Dodatkowo : vel ENEMA - one man band, prefekt fabularny
Włóczyły się wspólnie po terenie imprezy szukając jakiejś rozrywki, byle dalej od niepokojących entuzjastów pindowatego Don Lockharto. Gemma postanowiła spróbować szczęście na loterii jednak kiedy miała już kupować los, wpadło na nią... powietrze. - C-co... - nie zdążyła dopowiedzieć "do kurwy", bo przed nią zmaterializował się @Calum O. L. Dear - Wooooow... - dopowiedziała zamiast bluzga i cofnęła się odruchowo, widząc, że Krukon jest uwalany gównem. Pytać go o to, nie pytać? - Ła-ajnob-bomby dz-dziś nie g-grają - wyjąkała ostatecznie, szczerząc zęby - N-niestety. Ch-chociaż to t-też jest całkiem g-gówniane - skinęła głową w kierunku sceny, na której Don Lockharto kończył odpierdalać jakiś cyrki. Chłopak ogólnie wyglądał dość żałośnie ze swoją szczerbą, gównem na rękach i skwaszonym wyrazem twarzy, ale nie jej to było oceniać. Wiele osób nie kojarzyło jej teraz z garbatym koślawcem w aparacie na zębach i okularach zalepionych łatką, którym była jeszcze trzy lata temu, ale on nadal siedział pod jej skórą. Z resztą o czym tu gadać - znowu się jąkała. Jeżeli jego niekompletne uzębienie budziło w niej jakieś emocje, to życzliwość i empatię. Jakby w końcu trafiła na kogoś, kto rozumiał jej życiowy przegrywizm. Dopiero po chwili zobaczyła leżącą na ziemi obok chłopaka czapkę i połączyła fakty. - Ziom! Na j-jakich ty cheatach j-jedziesz, że m-masz takie f-fajne itemki? T-to, dyw-wan... Mogłaby się sprzeczać, czy czapka niewidka była dobrą opcją na imprezę masową, na której w każdej chwili ktoś mógłby Cię niechcący zdeptać, ale ogólnie była pozazdroszczenia godnym gadżetem. Pomogłaby mu i rzuciła na niego Chłoszczyść, ale od pamiętnej lekcji obrony przed czarną magią nie była w stanie rzucić żadnego zaklęcia. Ostatnim "Aloh-hom-m-mora" wyjebała drzwi z zawiasów, a wolała tego nie robić z cudzymi rękami. Potrzebowała albo logopedy, albo psychologa, albo magii niewerbalnej. Najchętniej poszłaby po linii najmniejszego oporu i postawiła na to ostatnie, ale z jej zdolnościami magicznymi, ten najmniejszy opór i tak zajebiście wysoki. Pozostawało jej przełączyć się na tryb mugola. Spojrzała znacząco na Dramę, licząc, że może ona w ich wesołym kółku skończonych frajerów będzie mogła coś zaradzić. Wspólnymi wysiłkiem umysłowym doszli jednak do wniosku, że rzucanie zaklęć na kogokolwiek przy zakłóceniach magii, mogło w ogóle nie być trafionym pomysłem, a że żadne z nich nie było zainteresowane koncertem, poszli szukać jakiegoś ujścia wody. Tymczasem na scenie pojawiły się Łzy Feniksa, których muzyka miała podobno łagodzić ból i rany. Słabo się chyba jednak zgrywali, bo zamiast ukojenia, pod koniec koncertu Gemma zaczęła czuć jakiś okropny zapach. - J-jezu, chłopie, to z-znowu ty? - zażartowała do Caluma, chowając nos w koszulce. To jednak nie mógł być Calum. Żaden ludzki organizm nie byłby w stanie wydzielać takiego fetoru. Chyba, że taki od kilku dni martwy i pozostawiony w nagrzanym samochodzie - Z-zaraz się z-zhaftam - uprzedziła, siadając i jeszcze bardziej wciskając nos w materiał - N-nie cz-czujecie?
Kostka: 1 @Dreama Vin-Eurico, Gemm po opcm się nie pozbierała, ale dzielnie udaje, że nic jej nie jest. Tylko tego jąkania się nie wyprze, ale będzie wdzięczna za niezwracanie na to uwagi ;p W poprzednim poście edytowałam.
Odmówiła papierosa, co go ucieszyło. Sam również nie powinien palić i właściwie nie wiedział, po co to robił w tamtej sytuacji. Ale cóż. Zapalił. Zazwyczaj jako zapalniczki używał swojej różdżki, jednak gdy tym razem chciał odpalić fajkę, poczuł, jak różdżka robi się niezwykle gorąca, co w efekcie parzy całą jego dłoń. Zasyczał, i złapał się za poparzoną rękę, przez chwilę nie wiedząc, co się właśnie stało. Dopiero, gdy spojrzał na różdżkę, którą upuścił, zorientował się, że to ona go tak zraniła. -Co się właśnie, kurwa, stało?- nie ukrywał tego, że był zły i zdziwiony jednocześnie. Schował różdżkę i dopalił papierosa. -O chuj chodzi? Wolał już nie dotykać różdżki do końca festiwalu, nie chciał kończyć z poparzeniami trzeciego stopnia. Trudno było nie zauważyć, że z magią jest coś nie tak, ale żeby do tego stopnia, by nie mógł sięgnąć po różdżkę? Może nie było to nie wiadomo jak wielkie poparzenie, ale naprawdę się przestraszył, chociaż nie chciał tego okazywać przed dziewczyną. Zachowywał się całkiem normalnie- był marudny jak zawsze, chciał napić się piwa, narzekał, że mu zimno, chociaż mimo to kupił alkohol z lodem. Musiał jakoś ochłodzić ranę, bo jeszcze trochę i by nie wytrzymał. Na szczęście po napiciu się, oraz odpoczęciu od tłumu, Ray skupił swoją uwagę na dziewczynie, z którą tutaj przyszedł. Siedząc przy stoliku i pijąc piwo, zdał sobie sprawę, że coraz mniej mu się to wszystko podoba i jedyną rzeczą, dla której chce zostać na Czarodziejskich Polach to Vivi. Naprawdę o wiele bardziej wolał spędzić ten wieczór w dormitorium razem ze ślizgonką. Nawet już tak bardzo nie zleżało mu na The Veels. Był zmęczony i miał dosyć tego wszystkiego, ale głupio byłoby wychodzić stąd po dwóch koncertach. Arthas zaproponował coś do jedzenia na poprawę humoru (bardziej swojego humoru, niż humoru Vivien), ale w tym samym momencie zaczął grać kolejny zespół. Łez Feniksa Rayener również nie znał, ale widząc entuzjazm partnerki, poszedł z nią w tłum. Ludzi było naprawdę wiele, więc żeby coś zobaczyć, chłopaka zaproponował, że weźmie ją "na barana". Z całą pewnością bawiła się o wiele lepiej niż on, tym bardziej, że dłoń wciąż bolała, ale starał się skupić na tym, że jeszcze kilka krótkich godzinek i będzie po wszystkim. Zdecydowanie potrzebował więcej alkoholu. Pod koniec koncertu poczuł, jak Vivien zsuwa się i łapie jego szyi. Niemal od razu postawił ją na ziemię. Trudno było nie zorientować się, że coś jest nie tak. Dosłownie wyglądała, jakby miała zaraz zemdleć, albo umrzeć na miejscu. -Co się stało? Słabo ci?- Wypytywał nerwowo próbując dotrzeć do dziewczyny. -Coś cię boli? Chcesz się napić? Dasz radę iść? Naprawdę nie wiedział, co zrobić w tej sytuacji. Zabrać ją do domu? A może poczekać aż jej przejdzie? Na razie podszedł z nią do stolika i kupił jej wodę. Kompletnie nie wiedział, czy jest jej lepiej, czy gorzej. Zdawała się być poza kontaktem. Tylko co było tego przyczyną? Przecież raczej nikt jej nie dosypał niczego do piwa, ani nie zatruł waty cukrowej?
- Weź ją, jak będę kiedyś chciał to mi pożyczysz, ale coś mi się wydaje, że Tobie więcej frajdy sprawi - obaj lubili The Veels, nawet bardzo, ale Caspar bardziej entuzjastycznie reagował na pojawianie się jego idoli na scenie, a Max mimo, że zadowolony z wygranej pewnie wrzuciłby między rzeczy i nie słuchał za często. A skoro Casp mógł przy okazji pochwalić się kumplom - czemu nie? Blackburn podał mu krążek z uśmiechem. Jakby czytając przyjacielowi w myślach ślizgon kończąc pomału kolejne piwo również pomyślał o jakimś mocniejszym trunku. Oj, ciężko będzie się wracało do zamku, ale dobrze! Gdy wspomniał o Carmen (cóż za roztargnienie, czyżby nie przychodziła mu na myśl przy wszystkim, co się mówiło) Max uważniej przyjrzał się Krukonowi - Epizod? - zapytał ze znaczącym uśmiechem, który Whitley na pewno potrafił dobrze zinterpretować. I nagle tyrada dotycząca Lúthien... Tego się Maxiu nie spodziewał i odczuł spory dyskomfort słysząc, że wszyscy coś widzą. Lubi cię..., hmmm, to wiedział, ale... nie, to niemożliwe. Dla Krukona to wszystko było takie proste, miał już "na koncie" kilka związków, kilka dziewczyn, miał też sporą łatwość w kontaktach z ludźmi. Dla Maxa natomiast wszystkie te sfery były całkowicie nowe, właściwie sam nie do końca potrafił sprecyzować o co mu z tą Lúth chodzi! Oprócz tego wrodzona nieśmiałość i skryta natura nie ułatwiała wyznawania uczuć, których sam nie potrafił sprecyzować. - Myślisz? Widać? - miotał się zdezorientowany. Cóż, Caspar wszystko już wiedział, nie było sensu udawać, że jest inaczej. No i kłamca z Maxa marny, a przyjaciela nie oszukałby nigdy - Nooo, może powinienem, sam nie wiem - wzruszył bezradnie rękami i zrobił nerwowy łyk piwa - Nie wiem, czy aż tak lub - dodał jakby wstydząc się tego, wcześniej z nikim otwarcie nie rozmawiał o tym, co się między nimi działo. - Z resztą o Tobie i Carmen trudno nie powiedzieć tego samego stary - dodał trochę w geście obronnym, ale akurat bardzo szczerze. Po ostatniej rozmowie z Carmen nie miał wątpliwości, że jeśli tylko Whitley poczyni konkretniejsze kroki dziewczyna jest w stanie skoczyć w nieznane i spróbować stworzyć z nim relację głębszą, niż by się po sobie spodziewała. Maximilian robił akurat kolejny łyk piwa, gdy złocisty napój całkiem sporymi strużkami zaczął zlewać się po jego brodzie, mocząc koszulę. Odsunął kubek od siebie i zorientował się, że nie jest w stanie zapanować nad drżeniem - Ale jak...? - pytając spojrzał na Caspara, który najwyraźniej odczuwał to samo! Rozejrzawszy się jednak na otaczających ich ludzi wydawało się, że ich napoje są zupełnie nieruchome, chyba coś było nie tak...
- No to co się głupio pytasz - próbowała się uśmiechnąć ale jej nie wychodziło. Starała się wyrzucić z głowy ten obraz, jednak ciągle był w głowie. Wilkołak, upadek, atak histeri, omdlenie. To wszystko ciągle wraca i nie chce odejść. To było straszne, najpierw nie spała po nocach bo bała się, że jest w ciąży a teraz nie śpi bo boi się, że jest w ciaży i że coś się mogło stać no i ciągle widzi tego wilkołaka przed oczami. Chciałaby o tym zapomnieć ale chyba nie potrafi. Za duża trauma, można zauważyć, że to całkowicie odbiło się na Clary psychicznie. Nie jest tą zadowoloną z życia dziewczyną, jest jakaś inna. Czy Clary na siebie uważa? Zdecydowanie nie, w sensie stara się. Jednak nie leży w łóżku bezczynnie tego by nie wytrzymała chociaż w tym momencie mogłaby się znaleźć gdziekolwiek byle nie na tym festynie. Bała się, że zaraz wybuchnie płaczem albo wpadnie w jakąś histerię i zrobi z siebie głupią.- Staram się - nie mogła nic więcej odpowiedzieć, bo wszystko inne byłoby kłamstwem. To zdanie było jedynym prawdziwym, bo to prawda Clary się stara ale, że nic z tego nie wychodzi no to już jest inna sprawa. Teraz miała większe problemy na głowie, jej załamanie nerwowe nie dawało jej spokoju. Nie wiedziała co ma ze sobą zrobić, nigdy jej się coś takiego nie przytrafiło. Najlepiej byłoby uciec, może do Polski. Odwiedziłaby grób taty. No ale co ze studiami? Clary zobaczyla na sobie wrogi wzrok Kierana. Nie podobało jej się to, ale nic się nie odezwała. Nie chciała pogarszać swojego już i tak złego humoru. Pewnie by się popłakała lub coś innego a tego nikt by nie chciał po co dodatkowe widowisko. - Jesteś zazdrosny. O czym byś się dowiedział? - Clary zrobiła całkowicie głupią minę. Nie miała pojęcia o czym chłopak mówi. Na jego kolejne zdanie tylko się zaśmiała. To było takie słodkie i uroczę widzieć go takiego zazdrosnego, że nawet Clary się uśmiechnęła pomimo swojego zepsutego humoru. Nagle Clary zauważyła, że Kieran zaczął się dziwnie zachowywać. Miał minę, jakby zaraz miała conajmniej rozpętać się jakaś wojna czy coś. Szybkim krokiem zaczął iść do tyłu, dziewczyna nie chciała zostać sama więc poszła za nim. Rozglądając się po ludziach zauważyła, że i oni jakoś dziwnie się zachowują nie wszyscy ale kilku widziała. Co jest nie tak? Clary nic nie było czuła się całkowicie dobrze. Czyżby to znowu wina magii? Nie nie zniesie kolejnego przykrego incydentu. Nie zniesię kolejnego widoku czegoś okropnego. Błagała w myślach żeby nic się nie stało. - Kochanie wszystko okej? Jesteś blady, co się stało? - Clary zmartwiła się, chłopak naprawdę wyglądał okropnie. Podeszła i złapała jego twarz w swoje ręce.
Kostka: 4
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Do tej pory wszystko się układało wspaniale. Bawiła się świetnie, miała cudowne towarzystwo, dobaczyła Dona Lockharto na żywo i nawet wygrała w loterii jego majtki z autografem! Żyła sobie w zupełnej nieświadomości, jak bardzo Theo miał z niej ubaw, gdy się tak podekscytowała obecnością tego bożyszcza nastolatek. Nosiła na ustach szeroki uśmiech, prezentując całemu światu rządek pięknych, błyszczących ząbków. I nagle to. Patrzyła na swoje umorusane ręce i ubranie, nie mogąc uwierzyć własnym oczom. Że też akurat jej musiało się to przytrafić! Że też ktoś wpadł na pomysł, by umieścić w loterii łajnobomby z tak błyskawicznym zapłonem! Rozdziawiła buzię i przez kilka sekund bezradnie patrzyła na ubrudzone ubrania, a jej smutek narastał. Spojrzała na Theo, któremu niestety przytrafiło się dokładnie to samo. Oboje paskudnie cuchnęli i wyglądali na tak samo "zadowolonych" z tego faktu. - Niespecjalnie mnie to pociesza - przyznała, po czym westchnęła cicho. Nie zdążyła dodać nic więcej, ponieważ podnosząc wzrok, padł on na... Tego chłopaka od Leonardo! Jak mu było? Ezra Clarke? On żył?! - Ty żyjesz! - palnęła z zaskoczeniem, wciąż mając w głowie wspomnienia z ostatniej lekcji obrony przed czarną magią, kiedy to zaatakował ich wilkołak. Chłopak wtedy omal nie stracił życia, w ogóle całe wydarzenie było bardzo dramatyczne - na tyle, że umysł Bridget wypierał je ze świadomości. Coś jednak ją wtedy tknęło. Kiedy zobaczyła bestię szczerzącą sobie kły nad postacią bruneta, myślała, że wszystkie wnętrzności wywróciły jej się na wszystkie strony. Prawdopodobnie zareagowałaby podobnie, gdyby uczestnikiem tego wydarzenia był jakikolwiek inny uczeń Hogwartu, lecz mimo wszystko wydało jej się to wtedy... dość specyficzne. Fakt, że wyszedł praktycznie bez szwanku nieco ją zaskoczył, a jednocześnie ucieszył. Jej widok natomiast nie sprawił mu przyjemności, ponieważ zniknął jeszcze szybciej, niż się pojawił, rzucając jeszcze jakąś uwagę o dobrym wyglądaniu w łajnie. Bridget zrobiła wielkie oczy, otworzyła buzię, a potem ją zamknęła, kompletnie nie wiedząc, jak zareagować, a zanim zebrała myśli, chłopak odwrócił się na pięcie i odszedł. - Co to było? - zapytała Theo, robiąc dziwną minę i marszcząc brwi. - On ostatnio ciągle się tak zachowuje. Często zerka na mnie takim wzrokiem, jakby się mnie bał albo ucieka, jak mnie widzi na korytarzu. A teraz to... Dziwne, nie sądzisz? - zapytała jeszcze, ale niespecjalnie chciała skupiać się na osobie starszego Krukona. W sumie wolała pozbyć się łajna ze swoich ubrań, bo zapach, który rozsiewało, doprowadzał ją do szału i powodował mdłości. Sięgnęła po różdżkę, lecz gdy tylko chwyciła ją mocniej w dłoni, sykneła z bólu i upuściła ją na ziemię. - Auć! Poparzyła mnie! - wykrzyknęła, z niedowierzaniem patrząc na leżącą na trawie różdżkę.