Siódme piętro wcale nie odstaje od innych. Posiada również swoją własną pustą klasę. Była tutaj kiedyś klasa numerologi, stąd też na jednej z półek można znaleźć opasłe tomy właśnie od tego przedmiotu, niestety, wraz z biegiem lat straciły one swoją użyteczność. Klasa jest dość obszerna opatrzona w nauczycielską katedrę. Najbardziej rzuca się w oczy ilość pajęczyn i kurzu, bowiem wiadomo, że nikt tu od lat nie sprzątał. Użycie "Chłoszczyść" wyczyści salę, ale po paru godzinach stary kurz i pajęczyny magicznie powracają.
Rzuć kostką, by poznać scenariusz wydarzeń. Uwaga. Rzut nie jest obowiązkowy.
Spoiler:
Parzysta - nawet jeśli postanowiłeś posprzątać to okazuje się, że pominąłeś gęstą pajęczynę, w którą właśnie nieświadomie wszedłeś. Masz ją na twarzy i we włosach i nie byłoby w tym nic strasznego poza dyskomfortem, gdyby nie świadomość, że właściciel tej pajęczyny właśnie drepcze Ci po ramieniu - futrzasty pająk wielkości kciuka paraduje po Twoim ubraniu. Po paru minutach odkrywasz, że jednak Cię dziabnął o czym świadczy ślad na prawej dłoni - przez dwa posty (albo jeśli chcesz to dłużej) jesteś przewrażliwiony na promienie słoneczne - szczypią Cię oczy, boli głowa i czujesz się po prostu źle w świetle dnia.
Nieparzysta - wdepnąłeś/usiadłeś na pudełko z grą "Powtarzalny wisielec". Poza toną kurzu na wierzchu okazuje się działać i możesz sobie zatrzymać zestaw. Mało tego, gdy tylko zatrzymujesz się na chwilę/jesteś w bezruchu to osiada na Tobie kurz i trzeba się go na bieżąco pozbywać.
Autor
Wiadomość
Andrew Park
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 182cm
C. szczególne : włosy zwykle znajdujące się w lekkim nieładzie, promienny uśmiech, zawsze ma przy sobie talię kart tarota
Oj ta nieśmiałość była chyba jedną z cech, których raczej Andy nie bardzo posiadał. Pewnie zrobił po prostu takie pierwsze wrażenie przez niepewność jaka towarzyszyła mu w pierwszych dniach w nowym miejscu, gdzie musiał od razu zacząć operować językiem obcym, z którym poza szkolnymi salami nie miał większej styczności. Dopiero po jakimś czasie nabył większej wprawy w komunikowaniu się po angielsku i mógł w pełni zacząć wykorzystywać swoją czarującą osobowość. - To chyba wina pewnych różnic kulturowych, która sprawia, że czasami mogę źle odczytać czyjeś intencje. Nie wiem... na przykład chwycenie kogoś za rękę może mieć wiele różnych znaczeń - to był tylko przykład, bo coś podobnego jeszcze mu się nie przydarzyło, ale mniej więcej dobrze przekazywało to o co mu chodziło. Kontakty z ludźmi wyglądały tu nieco inaczej, bliskość fizyczna z różnymi osobami też miała różne znaczenie i wyglądała inaczej w zależności od tego z kim ktoś miał do czynienia. - Może zgłoś to komuś? Nie wiem, taki profesor od ONMS powinien raczej ogarniać zwierzęta - zaproponował jeszcze, bo nie miał pojęcia, co sam mógłby faktycznie poradzić dziewczynie w podobnej sytuacji. Nie był też ekspertem od sów. Także dlatego, że w Japonii do przesyłania wiadomości posługiwano się kaczkami, które jego zdaniem były dużo prostsze do ogarnięcia i bardziej przyjazne. Dodatkowo asem zaklęć także nie był, więc nawet zaklęcie takiej sówki nie wchodziło w grę, bo jedynie by ją pewnie usmażył zamiast sprawić, by trzymała się z daleka od Victorii. Chociaż w sumie wtedy permanentnie uwolniłby ja od tego problemu. Choć naprawdę wolał nie krzywdzić zwierząt w tym celu. Z zainteresowaniem przyjrzał się pudełku, które dziewczyna znalazła w czasie sprzątania. W zasadzie nigdy nie grał w nic podobnego także z pewnością podobna gra wydawała mu się całkiem fascynująca. Dlatego z pewnością mógłby dać się skusić na chociażby grę pokazową, aby dowiedzieć się zasad. - Nie, żeby jakoś szczególnie przytłaczający. Po prostu jest to duży budynek. Czasami można zabłądzić, ale też można znaleźć zawsze jakiś cichy kąt dla siebie - stwierdził, wzruszając ramionami. Prawda była taka, że nie czuł się tutaj jakoś szczególnie źle. Czuł się w zasadzie dobrze, a może nawet nieco dziwnie, bo jednak nie znał do końca otoczenia, ale po tym czasie niejako przywykł już do niego. Sporo rzeczy wydawało mu się ciekawych i nieznanych. - Zajęcia są spoko. Tylko dziwnie mi z runami. Wiesz... w Mahou polegamy na systemie opartym na chińskich znakach, a nie na nordyckim piśmie do tworzenia amuletów i takich tam - ten przedmiot był zatem dla niego kompletną nowością i czasem męczył się z nim dużo bardziej niż powinien.
Victoria nie znała go na tyle dobrze, by móc wyrokować we wszystkim, co go dotyczyło, ale mimo wszystko Andrew nadal sprawiał wrażenie człowieka raczej spokojnego i wycofanego. Być może przyjmował jej zachowanie, jej ogląd sytuacji, być może chodziło o coś innego, czego nie rozumiała. Bo prawdę mówiąc, ona również była daleka od tego, żeby doskonale znać i rozumieć pewne normy społeczne, coś, co dla innych było oczywiste, dla niej takie nie było i nadal gubiła się w gąszczu pewnych konwenansów. Umiała się należycie zachować, gdy było trzeba, ale jednocześnie bardzo często łapała się na tym, że nie dostrzegała jakiegoś drugiego dna albo zwyczajnie je ignorowała. - To z całą pewnością spora przeszkoda. Ale wierz mi, ja też mam z tym pewien problem i czasami też czuję się w tym zagubiona. Nie chcę być złośliwa, ale czy nie znalazłeś nikogo, z kim mógłbyś się zaprzyjaźnić? Chociaż to z pewnością zdecydowanie zbyt wielkie słowo, jak na czas, który tutaj spędziłeś - powiedziała, spoglądając na niego spokojnie, mając świadomość, że może jest zbyt wścibska, ale z drugiej strony nie wiedziała, jakby miała jeszcze podejść do tej sprawy. Zapewniła go, że gdyby tylko miał chęć, to zawsze może przyjść do niej, żeby z nią porozmawiać, chociaż wiedziała, że to raczej była marna pociecha, a przynajmniej tak sądziła. - Tak, pewnie masz rację. Spróbuję później znaleźć profesora i mam nadzieję, że jakoś mi pomoże - powiedziała ostatecznie, skinąwszy głową, nim ostatecznie wylądowała na pudełku z grą, której wcale się tutaj nie spodziewała. Widząc, jak jej się zdawało, zainteresowanie sprawą u swojego rozmówcy, zabrała się za przygotowywanie gry, która była dla niektórych nudna, jej zaś pomagała myśleć kreatywnie, na dokładkę dość mocno pospiesznie, zdecydowanie ją rozwijając, co bardzo jej się podobało. Słuchała jednak uważnie tego, co chłopak miał do powiedzenia, kiwając lekko głową, rozumiejąc, a przynajmniej domyślając się, jego punkt widzenia. - To prawda, że zawsze znajdzie się tutaj jakieś miejsce dla samego siebie i wydaje mi się, że to w Hogwarcie jest najlepsze. To, że każdy jest w stanie trafić na miejsce, gdzie nikt nie będzie go niepokoił. A jeśli będziesz miał jakieś problemy z nauką, to chętnie ci pomogę - dodała, uśmiechając się przelotnie, nim objaśniła mu prędko zasady działania gry, którą odnalazła i zamierzała zabrać ze sobą. Domyślała się, że dla Andrew może to być nieco skomplikowane, bo wymagało mimo wszystko szukania słów w obcym języku, ale była pewna, że po takim czasie, jaki spędził w Hogwarcie, zdoła się w tym odnaleźć.
+
______________________
they can see the flame that's in her eyes
Nobody knows that she's a lonely girl
Andrew Park
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 182cm
C. szczególne : włosy zwykle znajdujące się w lekkim nieładzie, promienny uśmiech, zawsze ma przy sobie talię kart tarota
Wyglądało na to, że po prostu się dobrali i oboje nie bardzo potrafili ocenić zarówno charakter jak i intencje drugiej osoby. Lub też po prostu Andrew w jakiś sposób dostrajał się do otaczających go osób i dlatego chociażby zupełnie inaczej zachowywał się przy Brandon, a zupełnie inaczej chociażby przy takim Harielu. To też mogło być jakieś wytłumaczenie dla tego wszystkiego. - Myślę, że można powiedzieć, że znalazłem. I naprawdę nie musisz się tak o mnie martwić chociaż doceniam troskę - odparł, gdy tylko dziewczyna zapytała go o zawarte w Hogwarcie przyjaźnie. Owszem nie było wiele takich osób, ale wciąż niektórych mógł śmiało nazwać swoimi przyjaciółmi. Dobrze się z nimi bawić choć jednak nie mógł być do końca pewny tego czy na pewno mógłby liczyć na ich pomoc w w razie jakiegoś poważnego problemu. No, ale teoretycznie była Victoria, która mu obiecała wsparcie, a to już było coś. - W takim razie życzę powodzenia - rzucił z pokrzepiającym uśmiechem. Miał nadzieję, że ta dziwna sytuacja szybko się skończy, bo naprawdę nie chciał, aby dziewczyna była dręczona przez jakieś psychiczne ptactwo, które samo doprowadzałoby ją do stanu psychozy. Może chociaż nauczyciel był w stanie coś temu zaradzić i sprawić, by sowa odczepiła się od Krukonki raz na zawsze. W pełnym skupieniu przysłuchiwał się zasadom gry, które tłumaczyła mu Victoria i szczerze chętnie przekonałby się czy była to gra dla niego. Nawet jeśli się okaże, że jednak nie to nic nie stało na przeszkodzie, aby jednak spróbował i upewnił się, co do tego. - Mhmm, też tak myślę. I dzięki. Myślę, że może kiedyś skorzystam z tej propozycji. Zwłaszcza przy runach - odparł, gdy tylko Brandon zaproponowała mu swoją pomoc. Runy z pewnością będą jego utrapieniem biorąc pod uwagę fakt, że w zasadzie był to jego pierwszy kontakt z tą dziedziną i musiał w krótkim czasie nadgonić to, co inni studiowali latami. Zaraz jednak skupił się na grze, którą przygotowała dla niego Victoria i musiał przyznać, że chociaż wisielec nie był dla niego najprostszy to jednak sprawiał mu całkiem sporą frajdę. Oboje opuścili salę po kilku dobrych rundach, uśmiechając się do siebie wzajemnie.
z|t x2
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Zaszył się w małym, przytulnym pokoju na kampusie, który od niedawna stał się świadkiem jego codziennych zmagań z transmutacją. Mimo, że zaczynał rozumieć ją coraz lepiej to jednak wciąż pozostawało dla niego wstydliwym to, że nie był wybitny. Oto on, student szkoły czarodziejów, miał przed sobą starą, zakurzoną książkę o transmutacji, która leżała na zagraconym blacie. To był moment, na który czekał popołudniami, choć z pewnym niepokojem, bo transmutacja nie była jego ulubionym przedmiotem, a wręcz przeciwnie - uważał ją za jedno z najtrudniejszych i najmniej przewidywalnych elementów działań magicznych. Znany z marudzenia i niespokojnego charakteru, często wyrażał swoją niechęć do wielu aspektów życia. Wiedział jednak, że jeśli chce osiągnąć swoje marzenie, musi stawić czoła tej trudnej dziedzinie magii. Marzył o tym, by zostać magicznym zegarmistrzem, tworzącym niezwykłe zegary zdolne manipulować czasem. Było to zadanie ambitne i wymagało rozumienia transmutacji w każdym calu. Wziął głęboki oddech i otworzył książkę. Zaczął studiować zaklęcia transmutacji, próbując zrozumieć zarówno teorię, jak i praktykę. To okazało się zadaniem znacznie bardziej wymagającym, niż się spodziewał - sucha teoria nigdy nie była jego mocną stroną, a mózg wyłączał się od nadmiaru literek do ogarniania. Magia transmutacji pozwalała na zmianę formy i właściwości przedmiotów, a jej zasady były niezwykle skomplikowane - czasami wydawało mu się, że zaklęcia te miały własną wolę. Starał się zawsze nie zniechęcać tak łatwo. Zaczął ćwiczyć zaklęcia na różnych przedmiotach, chociaż pierwsze próby zawsze były nieporadne i często komiczne - na szczęście ukryte gdzieś po kątach szkoły więc nikt nie był świadkiem tych porażek. Zamiast zamieniać, tak jakby chciał, kamienie w piórka, tworzył dziwaczne hybrydy przedmiotów, które nie istniały w żadnym znanych katalogach transmutacyjnych. Niektóre eksperymenty zakończyły się nawet komplikacjami, takimi jak niekontrolowane deformacje, gdy rzucił zaklęcie na przyniesiony kamyk, stał się on trójnogą żabą, po czym wybuchł. Jednak Lockie był zdeterminowany. Zawsze nadambitny, choć bardzo w swych ambicjach cichy - preferował noszenie opinii debila, bo przynajmniej nikt niczego od niego nie wymagał. Odkrył mimo to, że w trudnych momentach jego upór i ciekawość przewyższają wszelkie przeciwności. Spędził dziś długie godziny w opuszczonej salce, eksperymentując i doskonaląc swoje umiejętności o własnych siłach. Książki wynoszone z biblioteki stanowiły dla niego wsparcie w nauce, ale i wsparcie jego głowy, kiedy pod wieczór juz przysypiał z przegrzanym mózgiem. Wiedział, że znacznie lepiej i szybciej poszłoby mu gdyby zdecydował sie na konsultacje z nauczycielem transmutacji, miał jednak typowo ślizgońskie pretensje do Whitelighta za fakt niezauważania jego ambicji, więc na przekór mamie odmrożę sobie uszy - uznał, że osiągnie mistrzostwo o własnych siłach. W końcu zaczął odczarowywać pomutowane kamienie, nim zebrał je wszystkie, wraz z notatkami i książkami do torby i opuścił klasę. zt
+
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Pusta klasa na siódmym piętrze powoli stawała się jego niepisanym drugim domem. Odkąd nie mógł znaleźć absolutnie nic, co mogłoby sensownie służyć mu za mieszkanie, pomimo niekończących się poszukiwań i oglądania dostępnych lokali w Hogsmeade, to albo wyglądały one jak okrutne badziewie, albo zwyczajnie nie było go stać. Ciasno mu było, dormitorium dawało zbyt wiele bodźców, pokój wspólny był zbyt głośny, nawet biblioteka przeszkadzała mu tym, że co chwila ktoś po niej chodził. Z naręczem książek - ukrytych w torbie, bo przecież nie chciałby być zauważony z książkami jak jakiś kujon - wspiął się po schodach na górne piętra, po czym niemal automatycznie skierował kroki do salki. Jakie było jego zdziwienie, kiedy zastał tam @Elaine Morieu. Odchrząknął, bo już w połowie wyciągnął swoje notatki i książki. - Nie wiedziałem, że zajęte. - spojrzał gdzieś w kąt. W zasadzie to... może by tak...? Wszedł do środka i zamknął za sobą drzwi. Właściwie najlepiej zaklęć z uzdrawiania ćwiczyć na żywym materiale, prawda? Jasne, mógł sam sobie robić krzywdę i próbować się składać w kupę, ale może Puchonka miałaby jakiś rozsądniejszy pomysł na to wyzwanie. Ważnym teraz jednak było raczej to, po co i dlaczego była w jego ulubionej pustej klasie.
Elaine Morieu
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 165 cm
C. szczególne : fioletowe paznokcie, charakterystyczny zapach perfumy(mieszanka cytryny, mandarynki, konwalii, jaśminu i drzewa sandałowego)
Sama nie wiem co mnie natchnęło, aby wspiąć się tak wysoko i zaszyć w starej klasie. Szczególnie biorąc pod uwagę wszechobecny brud i pajęczyny, a te ostatnie świadczyły o obecności istot, z którymi nie chciałabym się spotkać. Oprócz swojej nowiutkiej różdżki, miałam również dwa opasłe tomy dotyczące magii leczniczej - jeden zawierał w sobie wiedzę czysto teoretyczną, drugi bardziej praktyczną, z dość szczegółowym wytłumaczeniem użycia zaklęcia czy czynności z zakresu pierwszej pomocy. W chwili, w której do sali wparował ślizgon, pochylałam się nad rozdziałem dotyczącym zaklęcia znieczulającego. Prawą ręką wodziłam palcem po tekście, a lewą ręką trzymałam różdżkę, którą machałam delikatnie na boki, niczym dyrygent orkiestry. Początkowo nie zwróciłam uwagi na obecność chłopaka, bo przecież w żadnym stopniu mi jego obecność nie wadziła. Dopiero komentarz o "zajęciu" sali wzbudził we mnie zainteresowanie na tyle, aby podnieść wzrok i skierować go w kierunku głosu. - Myślę, że jest tu dostatecznie miejsca. - odparłam, zdobywając się na uprzejmy uśmiech, po czym wracając spojrzeniem na stronę. Duritio było prawdziwie fascynującym zaklęciem. Zastanawiałam się, na jak wielki obszar ono mogło oddziaływać i czy dało się nim zniwelować każdy ból. Moi rodzice swoje dolegliwości zwalczali środkami chemicznymi, które nie zawsze były skuteczne, a już szczególnie na uporczywy ból zęba. Czy w przypadku tego zaklęcia było podobnie? Spróbowałam odnaleźć jakąś wzmiankę o tym, nie mając ochoty próbować tego ani na sobie, ani na kimkolwiek innym.
Przyglądał się jej chwilę, studiując całą sytuację. Musiał ocenić potencjalne zyski i straty, koszt zasuwania całą tę drogę z powrotem do podziemi, by pouczyć się gdzieś w ciemnym zakamarku lochów, co nie było opcją, która go kusiła w tym momencie jakoś szczególnie najbardziej. Kiedy tak analizował bilans, jego spojrzenie padło na książkę, która leżała przed Elaine. - Czekaj, czekaj - odezwał się, poprawiając torbę na ramieniu i ruszając w jej kierunku- To "Pierwsza pomoc" Mullighana? - wycelował palcem w książkę z takim rozmachem, jakby ją o coś oskarżał. Szukał tego tomu dobre pół godziny, wierząc, że może jakiś kretyn odłożył ją na złe miejsce i nie chcąc godzić się z myślą, by ktoś ją wypożyczył i wyniósł z biblioteki. Piąty rozdział zawierał bardzo składne opisy zaklęcia zasklepiającego rany, które było jego niedościgłym wyzwaniem, jakie postawił sobie w tym semestrze. - Mmmm... - zacisnął usta w wąską kreskę, nim cmoknął - Może pouczmy się razem. W bibliotece jest tylko jeden egzemplarz, a w dwójkę zawsze wychodzi trochę raźniej, prawda? - zaproponował, przysiadając się naprzeciwko i przechylając głowę, by spojrzeć na to co czytała, choć do góry nogami nie było to najłatwiejsze. Wyciągnął z torby swoje porozwalane notatki, nakreślone ostrym, pochyłym pismem, na którego patrzenie przyprawiało o ból oczu, po czym wyjął książki, które sam wypożyczył. - Znieczulające, tak..? - zamyślił się, otwierając swój notes i kartkując go, by zobaczyć, czy coś sobie spisał ciekawego z książek, kiedy ostatnio odwiedzał Magiczną Bibliotekę Narodową. Tam to dopiero była kolekcja!
Dość szybko rozpoznałam w chłopaku ślizgona, który próbował mi pomóc na nieszczęsnej lekcji magicznego gotowania, a później mieliśmy ze sobą do czynienia na lekcjach. Był to zarazem kolega Maxa i Wacława, co oznaczało, że nie mógł być taki zły. No i fakt, że podobnie jak ja wytargał się tu aż z lochów, aby pouczyć się uzdrawiania. Czy los chciał mi coś przekazać? Słysząc, jak pada tytuł książki, z której się uczyłam, obdarzyłam go przenikliwym spojrzeniem. Skąd on to do cholery wiedział? - Zgadza się, to ona. - odparłam, starając się zabrzmieć normalnie. Ręka z różdżką zawisła w powietrzu, wycelowana gdzieś w kąt sali. To mi zaczynało co raz mniej wyglądać na zwykły przypadek. - Tylko jeden? - rzuciłam, faktycznie nieświadoma takiego stanu rzeczy. Do tej pory nie miałam ani razu problemu z dostępnością tej pozycji, a muszę przyznać, studiowałam ją już od dłuższego czasu. Wiedza, jaką zdążyłam opanować, ukazała mi wiele możliwości, jakie idą za podjęciem odpowiedniego działania. Niektóre sytuacje wymagały postępowania krok po kroku według pewnego schematu, inne wymagały większej kreatywności i możliwości podjęcia szybkiej decyzji o tym, jaki krok należy zastosować. Ogrom wiedzy potrafił przytłoczyć, wiele rzeczy wciąż mi się mieszało zarówno nazwami, jak i kolejnością podejmowania decyzji. Kolejny powód, dla którego powinnam poświęcić nauce więcej uwagi, a odpuścić nieco treningi. Propozycję wspólnej nauki przyjęłam ze wzruszeniem ramion. - Jasne, dlaczego nie. - przesunęłam się nieco w lewo, równocześnie robiąc miejsce na prawo od książki. Chłopak usiadł naprzeciwko mnie, co raczej nie będzie wygodną pozycją do nauki. - Chodź, bo jeszcze kręczu szyi dostaniesz. - poklepałam prawą ręką kawał siedziska obok mnie, jednocześnie niezbyt zadowolona z faktu, że ktoś obcy był tak blisko mnie. Niby do tej pory nie wykazywał wobec mnie złych zamiarów, jednak obcy to obcy. - Zgadza się, duritio. - odparłam, wracając do dalszej lektury, kątem oka obserwując, co robi mój towarzysz. - Jest dość ciekawe. Zastanawiałam się, czy działa na każdy rodzaj bólu. - podzieliłam się wcześniejszymi rozmyślaniami na głos. Obym tylko nie stała się teraz ofiarą własnej ciekawości.
- Jeden. I ciągle jest wypożyczony. - uniósł brwi, zaciskając wargi - Ciekawe przez kogo. - zabrzmiał prawie jak jakiś krukon, wytykający komuś kujoństwo, którym odbierano mu możliwość jego własnego kujonowania. Faktycznie jednak ambicje budziły się w nim może rzadko, ale bardzo gwałtownie, przez co szybko i intensywnie się wkurwiał, kiedy tak wykrzesana iskra ambicji nie miała swojej podpałki. Okazało się, że winowajcą tego stanu rzeczy jest nie kto inny jak Puchońska Mimoza, siedemnastolatka o duszy emerytki, przynajmniej tak mówili o niej w kuluarach domu Slytherina. W oczach Swansea jej rozrywkowość - a raczej brak takowej - nie stanowiła ani wady ani zalety. Było mu, jak zresztą w wielu aspektach życia, całkowicie wszystko jedno. Przeglądając swój notes zauważył kilka szkiców, które wykonał dla pamięci, kopiując je z rycin morskich kopytek w podręczniku do Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami. - Mam trochę o melisominie. - zauważył, przebiegając wzrokiem po jej silnie znieczulających właściwościach. Uśmiechnął się, gdy ostrzegała go przed kręczem karku - To mi ko uleczysz durito. - puścił jej oko, po czym ułożył swoje notatki obok podręcznika Mullighana. - Według tego, co piszą w materiałach źródłowych to na każdy, ale jego skuteczność względem potencjalnie większych źródeł bólu jest zależna wprost proporcjonalnie od umiejętności uzdrowicielskich rzucającego. - powiedział co pamiętał- Ćwiczyliśmy kiedyś Vulnus alere na prostych skaleczeniach, na których działały prawidłowo, ale przy głębszych ranach trzeba było zaklęcie rzucić kilkukrotnie, bo nie miałem wystarczająco dużego doświadczenia w zakresie magii leczniczej. - wyciągnął ze swojej torby kilka pobocznych książek, które wypożyczył w ramach potrzeby rozszerzania swojej wiedzy z dziedziny magii leczniczej- To jakieś Twoje zainteresowanie? - zapytał, przemykając wzrokiem po spisie treści jednej z książek którą przyniósł, w poszukiwaniu rozdziału o zaklęciach i specyfikach uśmierzających ból- Planujesz być uzdrowicielką? - podniósł na nią pytający wzrok.
Ciągle jest wypożyczony. Zrobiłam oczy niewiniątka, no bo przecież nie mogło chodzić o mnie. To ktoś inny musiał targać ze sobą opasłe tomisko po całym Hogwarcie. - Jak się dowiesz, to zdradź mi ten sekret. - odparłam, przekrzywiając głowę i uśmiechając się promiennie. Lubiłam się droczyć, ale raczej nie było to zbytnio mądre w przypadku osoby, której nie znałam. Jeszcze uzna moje słowa za wykpienie inteligencji i przemieni w krąg sera, albo potraktuje innym równie wymyślnym zaklęciem. Towarzystwo Maxa bo tym względem nieco za bardzo mnie rozpuściło. Zdanie innych na mój temat niezbyt mnie obchodziło. Potrafiłam być nazbyt wrażliwa, to prawda, co nie oznaczało, że zamierzam się przejmować wynikającymi z tego wyzwiskami. Jedyne co brałam pod uwagę, to komentarze osób mi bliskich. Wolałam robić swoje i skupiać się na rzeczach ważnych, aniżeli na próbach przypodobania się każdemu. Byłoby to równie bezsensowne co walka z wiatrakami. - Durito nie leczy, a zmniejsza dolegliwości bólowe. Sam ból nie jest problemem, a informacją od organizmu, że coś jest nie tak. Raczej nie ma cudowne zaklęcia na ten przypadek, a mugole albo go zwalczają ćwiczeniami i nauką poprawnej pozycji głowy, albo operują. - pozwoliłam sobie na ten mały wykład, powstrzymując się przed dodaniem na końcu pierwsze zdania słowa "głupku". Każdy miał prawo do niewiedzy, sama również nie zjadłam wszystkich umysłów świata, więc nie powinnam oceniać. Określenie będące dla mnie małą uszczypliwością, mogło zostać odebrane o wiele bardziej poważnie przez drugą osobę. Przejmowanie się zdaniem innym to jedno, ale bezpośrednie sprawianie sobie kłopotów to co innego. Dla odmiany, to ja zostałam odbiorcą wypowiedzi na temat działania zaklęcia. Sięgnęłam do torby i wyciągnęłam z niego jeden ze swoich barwnych notesów. Kiedy go otworzyłam, to mało brakło, a cała zawartość pofrunęłaby we wszystkie strony pokoju. Był to mały, przenośny przekaźnik chaosu. Równocześnie pełniło to skuteczną ochronę przed wścibskimi oczami, bo raczej nikt nie był na tyle zdesperowany, aby spróbować w tym wszystkim odnaleźć sens i powiązanie jednego z drugim. Sięgnęłam po długopis i zapisałam na wolnej stronie wiedzę płynącą z ust Lockiego. Podkreśliłam fakt o sile zaklęcia, zależnej od zdolności czarodzieja. Musiałam przyznać, że miało to sens - sama znajomość i zdolność poprawnego użycia zaklęcia nie czyniła mnie od razu mistrzynią w jego władaniu. - Jeżeli dobrze pamiętam, to i sama intencja ma znaczenie. Gdzieś czytałam, że jak się rzuci na drugą osobę zaklęcie uśmiercające, ale nie będzie się miało odpowiedniej siły woli, intencji i charakteru, to ofierze nie poleci nawet krew z nosa. Idąc tym tokiem myślenia, jeżeli zechcesz rzucić zaklęcie lecznicze, ale w duchu nie będziesz chcieć pomóc drugiej osobie, to ono nie zadziała? - skierowałam spojrzenie na ślizgona, ponownie łapiąc różdżkę i przystawiając ją do brody, tworząc zamyśloną postawę. Miałam nadzieję, że mój zwyczaj gryzienia długopisu nie zakończy się gryzieniem końca różdżki. Przytaknęłam głową na pytanie o moje zainteresowanie. - Tak, chcę podszkolić swoją wiedzę z magii leczniczej i nie, nie mam zamiaru bycia uzdrowicielką. - dodałam szybko po tym, jak padło drugie pytanie. Było to nawet zabawne, bo był drugą osobą w krótkim okresie czasu, która zadała mi to samo pytanie. Czy to kolejna wskazówka od losu, że powinnam zastanowić się nad ścieżką magomedyka?
Parsknął i pokręcił głową. Puchonki i ich niewinne uśmiechy to coś, co będzie jego końcem. Pewnego dnia nie umrze na raka, starość ani nawet w pojedynku, chyba, że będzie on spowodowany jakimiś niewinnymi puchońskimi oczami. Im dłużej w tej szkole siedział, tym bardziej się przekonywał, że to nie gryfońscy narwańcy ani krukońskie tęgie mózgi, ani nawet podstępne węże są najbardziej niebezpieczne. To właśnie niewinnym puchonkom powinno się bacznie przyglądać. Pogroził jej palcem, ale uśmiechnął się, by zaraz zdębieć, kiedy wytoczyła mu esej słowem mówionym. - To był żart, Elaine. - zamrugał, zbaraniały, w końcu rozmawiali o sposobach znieczulenia a nie leczenia - Musisz rozważyć czasem zdjęcie rękawiczek księżniczki i wyluzowanie dupy. - pochylił się do książki, krzywiąc łeb i czytając pobocznie rozdział o tym zaklęciu i rozważając, czy nie przyciągnąć sobie książki spod elainowego noska, by spisać chociaż nazwiska z przypisów. Mógłby wtedy poszukać jakichś dodatkowych tomów w miejskiej bibliotece. - Ma to sens. - zgodził się - Myślisz, że można być tak pociesznym człowiekiem, żeby komuś aż tak nie życzyć powrotu do zdrowia, by zaklęcia magii leczniczej nie miały efektu? - zamyślił się. Każda dziedzina zdawała się być dobrą do rozważań moralnych. Wychodził z założenia, że moralność miała wiele w związku z możliwościami czarowania, a samopoczucie czarodzieja było paliwem jego mocy- To dopiero podkreśla, jak bardzo uzdrowiciele są uzdrowicielami z powołania. Wyobraź sobie wyniki oddziału ratunkowego w Mungu, gdyby było inaczej. - jego spojrzenie wylądowało na chaotycznych notatkach Puchonki i choć początkowo przez myśl mu przemknęło, by zaproponować wymianę nimi, to jednak zwątpił i zrezygnował, nim propozycja opuściła jego usta. - Możemy spróbować, chcesz? - odchrząknął, kiedy zapisał sobie już te odnośniki, które go interesowały w okupowanej przez brunetkę książce- Bo ja chcę, ale będę dżentelmenem jak nigdy i nie będę zmuszać damy do cierpienia. - uśmiechnął się kącikiem ust, bardziej żartując niż mówiąc na poważnie, choć trudno było wyczuć, czy żartował z tego, że nie zamierzał sprawiać jej cierpienia, czy z tego, że był dżentelmenem. - Mnie interesuje magiczna protetyka. - powiedział, choć nie pytała. Podciągnął rękawy bluzy, obnażając pokryte szpetnymi, koślawymi tatuażami przedramiona, poprzecinane dziwnymi symbolami, które wyrezała w nim matka. Mruknąwszy pod nosem "no to wio" przypierdolił solidnie kością promieniową w kant kamiennego parapetu, aż zaklął szpetnie, sycząc i łapiąc się za uderzone miejsce. - Ajajaj, no, to lepiej żebyś miała intencje. - jęknął. Mądry nie był. Ani uzdolniony. No ale to co chciał osiągnąć to osiągał bez względu na cenę, za darmo go do tego slytherinu nie przydzielili.
Rzuć k6 jeśli zdecydujesz się na durito. Parzysta to wynik pozytywny, nieparzysta, to jednak nie masz w intencji leczenia chłopca.
Niewinne oczy puchonek widziały wiele historycznych wydarzeń. Zarówno powstania i upadki mocarstw, morderstwa, szantaże, konspirację, infiltrację...tam, gdzie sięgał nasz wzrok nikt nie mógł czuć się bezpieczny. Szczególnie w przypadku naszych kulinarnych wyrobów. Żartowanie z nauki, cóż za tupet. Od razu było widać, że to ślizgon. Pokręciłam nieco głową, na znak mojego niezadowolenia i zawiedzenia się postawa chłopaka. Niby tak bardzo chciał dostać książkę, a potem żartował z bardzo poważnych rzeczy. I to jeszcze mnie nazywa księżniczka. - Widocznie są zbytnio wygodne, aby je ściągnąć. - odpowiedziałam, korzystając z jego wypowiedzi. Mój głos wyrażał co najwyżej znudzenie, chociaż i to było dość cichym odgłosem na tle całości. Na końcu języka miałam jeszcze złośliwy komentarz, jednak postanowiłam go zachować dla siebie. Zastanowiłam się przez dłuższą chwilę nad pytaniem, jakie padło z ust chłopaka. Byłam sobie w stanie wyobrazić czarnoksiężników, którzy z zaklęć uzdrawiających wytwarzali spaczone karykatury w postaci klątw działających odwrotnie do zamierzonego skutku. Czy zwykły, szary Bob byłby w stanie do podobnego zachowania? Nad tym bym się już musiała głębiej zastanowić. - Myślę, że w każdym z nas jest na tyle iskry dobra, że musiałoby to być na bardzo osobistym podłożu. Ewentualnie ogólna nienawiść do człowieczeństwa i chęć mordu. - takiej odpowiedzi ostatecznie udzieliłam. - Noo, jeśli faktycznie to by tak wyglądało, że na oddziale ratunkowym muszą pracować prawdziwe anioły w ludzkiej formie. - przypomniałam sobie, jak ostatnio zostałam przez Marcelinę nazwana aniołem, a jedyne, co zrobiłam, to zaleczyłam jej kostkę. Czy w podobny sposób czuły się osoby, które od dyżurnego magomedyka słyszały, że wszystko będzie dobrze? - To dobrze, że nie będziesz zmuszał. - odparłam dzielnie, chociaż głos mi nieco zadrżał. Nie spodobało się to połączenie słów, z których faktycznie nie dało się wywnioskować, czy po raz kolejny sobie że mnie żartuje, czy tym razem mówi na poważnie. Jeśli to była ta pierwsza opcja, to Merlin mi świadkiem, albo to ja byłam sztywna deska, albo to że slizgonem było coś nie tak. Niezależnie od kwestii żartów i dowcipów, szybko doszłam do wniosku, że z moim towarzyszem faktycznie coś jest nie tak. Czy normalna osoba wali swoim przedramieniem w kant parapetu, aby móc poćwiczyć zaklęcia lecznicze? Mój umysł jednoznacznie podpowiadał mi, że nie. - Duritio. - wykonałam ruch ręką zgodnie z książkowym opisem oraz położyłam nacisk na odpowiednią sylabę. Zaklęcie zadziałało, co albo wskazywało na moje dobre intencje, albo przeczyło całej teorii. Bo trzeba przyznać, nieco się wściekłam. - Czy Wy po dołączeniu do Slytherinu składacie swoje mózgi w rytualnej ofierze? - powiedziałam niby spokojnie i cicho, ale z irytacja tak duża, że można ją było kroić. - Masz szczęście, że mam dobre serce. - dodałam po upłynięciu trzech-czterech sekund, po czym to znieczulenia odrzuciłam inne zaklęcia leczące, aby doprowadzić kończę Lockiego do stanu przed jego cholernie mądrym pomysłem Przez to wszystko nawet nie zwróciłam większej uwagi ani na tatuaże, ani symbole wyryte na skórze. - Zrób to jeszcze raz, a zobaczysz. - wystawiłam w jego stronę różdżkę, zbliżając ja tak blisko do oka chłopaka, że jeden dodatkowy ruch, a bym mu go nią wydlupała.
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Rzucił jej krótki uśmiech. Tata zawsze mówił, że powinien najbardziej uważać na te krnąbrne dziewczęta, ale nic nie mógł poradzić, że to do tych ciągnęło go najmocniej. Ani trochę nie robiła na nim wrażenia jej znudzona postawa, w końcu wszystkie księżniczki były za dobre na stąpanie z plebejuszami po tym świecie, a choć szczerze liczył na koleżeńskie stosunki z Morieu, coraz mniej sądził, że są one możliwe. Fakt faktem jednak nie przyszedł się tu z nią kolegować, a zasadniczo wyciągnąć tyle ile mógł z przetrzymywanego przez nią bez skrupułów podręcznika, do którego w innym wypadku niemiałby dostępu. Uniósł sceptycznie brwi, słysząc jej słowa, ale też to bardzo dziewczyńskie i jeszcze bardziej puchońskie, żeby mieć takie urocze i złudne poczucie wiary w ludzi, by głosić przekonanie o iskrze dobra w każdym człowieku. Widząc minę puchonki nie zdziwił się szczególnie. Czuł się przez nią oceniany z każdą chwilą coraz bardziej, co wydawało mu się nie tyle nieprzyjemne, co zwyczajnie niegrzeczne. Nie potrzebował jej miny, potrzebował jej podręcznika. Każdy bowiem wiedzę przyswajał na swój sposób, a Lockie niestety, być może dlatego kiblował trzy lata, potrzebował doświadczeń empirycznych, by móc zrozumieć proces. Łatwiej było mu uwarzyć antidotum na truciznę, której smak poznał, namalować obraz przedmiotu, który miał w rękach, przeciwdziałać transmutacji, którą mógł zbadać. W związku z tym, z ręką pulsującą bólem określił w swoich notatkach jego skalę i to jak rozciągał się on po kości wzdłuż przedramienia. Wystawił ramię w jej kierunku, a gdy rzuciła zaklęcie zwrócił uwagę na to jak obejmowało ono jego skórę i wnikało pewnym ciepłem coraz głębiej penetrując tkankę, by skupić się na bolącym miejscu. Zapisał swoje spostrzeżenia w notesie, rozumienie działania zaklęć zawsze sprawiało, że łatwiej było mu je potem rzucać, po czym podniósł na Elaine wzrok. - Myślę, że to nie Twoja sprawa. - uśmiechnął się - Dopóki nie planujesz dołączyć do Slytherinu Twój wielki i pomarszczony mózg jest bezpieczny. - działanie zaklęcia kojarzyło mu się z pewnym zaklęciem transmutacyjnym, które ostatnio ćwiczył z Wackiem. Podobne ciepło obejmujące kończynę. czy to możliwe, żeby magia lecznicza wpływała na transmutację komórek? Czy na tym polegał sekret jej działania? Zapisał swoje myśli i wątpliwości, podkreślając je w notesie nim westchnął: - Co zobaczę. Jak przewracasz oczami i marszczysz nos bo ślizgon głupi? - przewrócił kilka stron w książce - Wybacz, ale nie robi to na mnie już zbytniego wrażenia.
Elaine Morieu
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 165 cm
C. szczególne : fioletowe paznokcie, charakterystyczny zapach perfumy(mieszanka cytryny, mandarynki, konwalii, jaśminu i drzewa sandałowego)
Jedyne, co mnie początkowo powstrzymywało od zabrania rzeczy i wyjścia z sali to fakt, że Lockie był kolegą Maxa. Mogłam już wyjść na niedojrzałą gówniarę, być później wyśmiewana, że ranią mnie każde słowa czy nie da się ze mną pracować. Ludzie niejednokrotnie mówili, co im ślina przyniosła na język, potrafiąc konkretną historię przeistoczyć niezliczoną ilość razy, i to w taki sposób, że wychodziła im ostatecznie jakaś chora karykatura. Słowa czy zdanie wyciągnięte z kontekstu, przytoczenie reakcji bez podania faktyczne przyczyny, wyolbrzymianie czyjejś reakcji, albo tworzenie takiej, która nie miała nawet miejsca. Przywykłam już do tego, a moją jedyną reakcją było kręcenie głową na boki. Wierzyłam w ludzkie dobro, u niektórych osób skryte pod toną brudu i świństwa, jednak dzień za dniem powoli ją traciłam. Jeden z przykładów miałam przed sobą. - To było pytanie retoryczne. - odparłam krótko, nawet nie podnosząc wzroku na jego twarz. Kolejna wymiana zdań pokazująca, jak kompletnie nie potrafiliśmy się zrozumieć. Przez większość swojego życia odnosiłam wrażenie, że nie ma osoby, z którą nie potrafiłam znaleźć wspólnego języka. Następne podejście, powoli odchodzące w zaprzeczenie. - Nie, zobaczysz jak reaguje rana przy kontakcie z solą. - powiedziałam nieco ciszej niż mój normalny ton, niby spokojniej, a jednak z wyczuwalną zmianą nastawienia. Przymknęłam oczy, po czym wstałam i zrobiłam kilka kroków w kierunku okien. Lewą ręką wciąż ściskałam różdżkę, zdecydowanie mocniej aniżeli powinnam. - A na mnie nie robi wrażenia ta pyszałkowatość. Przyszedłeś się czegoś nauczyć, czy się nudzisz i szukasz osoby, którą możesz zdenerwować? - zapytałam, odwracając się w jego kierunku, z neutralną miną. Następnie rzuciłam niewerbalnie accio na swoje rzeczy, pozostawiając na blacie tomisko z pierwszej pomocy. - Proszę, rób sobie z nim co chcesz, bo widzę, że tylko na nim Ci zależy. Możesz i wyskakiwać przez okno, aby sprawdzić działanie zaklęcia leczniczego, mam to gdzieś. - po tych słowach skierowałam się do wyjścia, a jeśli nie zostałam zatrzymana siłą, to opuściłam pomieszczenie, zamykając za sobą drzwi. Cicho i spokojnie, bo było mi ich zbytnio szkoda, by wyładowywać na nich swoje podwyższone ciśnienie przez jakiegoś pacana.
Uniósł brwi na jej nagłą zmianę tonu, jak zwykle kompletnie nieświadom powodu ani przyczyny takiego obrotu spraw. Miał w sobie bardzo silny gen spierdolenia, ale przekonany był przecież do ostatniej chwili, że pomimo nieuprzejmej wymiany słów wciąż pozostawali wspólnie kującymi studentami. W końcu z Wackiem przekomarzał się cały czas i oskarżenia czy wyzwiska, które padały między nimi były znacznie gorsze, ale zapomniał do tego równania dołożyć faktoru bycia kobietą. Może dlatego Elaine zniosła to tak źle. Otworzył usta, by dołożyć oliwy do ognia, w końcu kłótnie to najczystszą delicja między chopem i babą, bo potem można się na różne sposoby godzić, ale ta wzięła i zawinęła się bez oglądania przez ramię. Swansea wzruszył więc ramionami i odwrócił zachłannie książkę w swoją stronę, mając nadzieję, że teraz będzie mógł w spokoju sam okupować podręcznik by móc się z odpowiednimi inkantacjami zapoznawać. Jego przedramię rzeczywiście bolało mniej, ale krwiak malował się tym większy, im więcej czasu mijało. Wertując rozdziały w poszukiwaniu mądrości, dotarł do Vulnus alere, więc przystawił różdżkę do swojego obicia, tym razem śmielej zadzierając rękaw i zaczął powtarzać inkantację, obserwując ewentualne postępy czy zmiany w zaczerwienieniu. magia lecznicza byłą dla niego nową kochanką, nie znał się zupełnie na intencji, ale starał się mieć w pamięci słowa Moireu o tym, że uzdrowicielowi powinno na tym przywracaniu zdrowia zależeć i choć sam wobec siebie nie miał tyle wyrozumiałości, to jednak powtarzając zaklęcie pod nosem przesuwał różdżką w jedną i drugą stronę niczym pędzlem, w duszy i myślach skupiając się na tym, by spróbować zatrzeć tego siniaka, który niewątpliwie rósł mu pod skórą. Przysiadł potem do książki, wyciągając swój notes i zaczął poszukiwać w rozdziałach tego, co interesowało go ostatnimi czasy najmocniej. Chciał rozszerzyć swoją działalność artystyczną, im więcej pracował u Thìdleyów, tym bardziej rozumiał, że magiczny świat potrzebuje pięknych magicznych rozwiązań dla zwykłych, ludzkich potrzeb. By takie tworzyć, musiał rozumieć jak działa ludzkie ciało i jak na to ciało może oddziaływać magia lecznicza. Dopiero późnym wieczorem, kiedy docierał już do ostatniego rozdziału, zmęczenie zmusiło go, by zaprzestać tej zapalonej nauki. Zrobił z kartki zakładkę i spakował do torby wszystkie porozwalane notatki, po czym zawinął się z nadzieją, że może załapie się na resztki kolacji.
Nadeszła zima. Prawdziwa zima, do której wszyscy tęsknią, której wszyscy potrzebują, jaka zawsze maluje przed wami niesamowite i fantastyczne wzory. Na błoniach pełno jest dzieciaków, które bawią się w najlepsze, próbując spożytkować jakoś wolny czas, ale jesteś pewien, że w zamku dzieje się równie dużo. To wręcz nie ulega wątpliwości, ostatecznie bowiem szkoła jest zawsze żywa i pełna niespodzianek, które pojawiają się tutaj dosłownie na każdym kroku. Nawet tak wysoko, jak na siódmym piętrze.
Wiesz od dawna, że Hogwart to nie jest raj na ziemi, a uczniowie kochają łamać obowiązujące tu reguły. Nie dziwi Cię więc specjalnie, gdy wchodzisz do jednej z opuszczonych klas i widzisz, jak jakiś delikwent popija sobie flaszeczkę dla zrelaksowania. Wygląda na to, że ktoś musi przypomnieć mu o prawach i obowiązkach ucznia. Rzuć jedną kość literową, a jeśli wylosujesz samogłoskę, możesz zabrać ze sobą w połowie opróżnioną butelkę.
Nie mogła uwierzyć, że stało się to, co faktycznie się stało - otrzymała odznakę prefekta domu. Ona - DeeDee Carlton, niewidoczna dziewczyna, została w końcu wyróżniona na tle rówieśników, by pełnić funkcję strażnika zasad i dobrego zachowania. Gdyby miała się nad tym głębiej zastanowić, mogło być w tym nieco sensu. Ona sama nie łamała regulaminu, który swoją drogą pewnie byłaby w stanie wyrecytować wybudzona w środku nocy ze snu. Nie wpadała w kłopoty, chyba nigdy przez siedem lat nauki nie straciła punktów dla domu. Może nie udzielała się sportowo (choć kibicowała, cicho, ale jednak!), za to na lekcjach miała wzorową frekwencję i często osiągała wysokie wyniki. Wszystkie znaki na niebie i ziemi by ją wskazywały jako właściwą kandydatkę - lecz ona sama nie wierzyła w ten awans. Zawsze uważała, że prefekt powinien być osobą lubianą, znaną, wokalną - nie cichym nikim, pomijanym przy wybieraniu par do zadań lub siedzącym samotnie w Wielkiej Sali, podczas gdy reszta ściskała się w swoich grupkach. Przez pierwszych kilka dni wpatrywała się w błyszczącą odznakę z jednoczesnym zwątpieniem i zachwytem. Czyżby los na koniec roku wynagradzał jej przebyte wcześniej krzywdy? Nie mogła doczekać się, aż poinformuje swojego tatę osobiście o tym, co ją spotkało! Wraz z wyróżnieniem przybyło jej również obowiązków, które musiała wpleść w swój i tak ciasno upakowany planami dzień. Na szczęście prefektka naczelna, @Victoria Brandon dostała przykazanie, by podczas jednego z dyżurów zabrać Dee pod swoje skrzydła i rozwiać resztę wątpliwości. Odznaka ciążyła jej na piersi i czuła potrzebę co jakiś czas sprawdzić palcami, czy faktycznie dobrze trzymała się jej swetra. - Czyli po prostu chodzimy i patrzymy, czy nikt nie łamie regulaminu? - spytała cicho, gdy wspinały się schodami na siódme piętro.
Gdyby ktoś zapytał ją, jaki właściwie był klucz doboru prefektów, zapewne nie byłaby w stanie mu odpowiedzieć. Nie był dla niej do końca zrozumiały i uważała, że niektóre rzeczy nie powinny w ogóle mieć miejsca, że niektóre osoby zwyczajnie się do tej roli nie nadawały i nie wiedziały, jak się z nią obchodzić. Oczywiście, wielu rzeczy dało się zwyczajnie nauczyć, ale sama doskonale rozumiała, że tak jak nadgorliwość była niewłaściwa, tak przymykanie oka na dosłownie wszystko było równie niewłaściwe. Trzeba było pomiędzy tym znaleźć odpowiedni balans, coś, co mogło pomóc, co mogło właściwie poprowadzić uczniów i studentów, niekoniecznie ich irytując, i niekoniecznie obciążając prefektów. Bo dodatkowa praca, która nie była w żaden sposób doceniana, również nie była niczym dobrym, jakkolwiek by na to nie patrzeć. Trudno było jej powiedzieć, jak DeeDee wywiąże się ze swoich obowiązków, bo chociaż ją kojarzyła, chociaż wiedziała, kim była, nie znała jej tak naprawdę. Była dla niej tajemnicą, jaką należało rozwiązać, tajemnicą, jaką trzeba było odkryć, by ostatecznie zdać sobie sprawę z tego, z kim miało się do czynienia i czego można było się po tej osobie spodziewać. W pewnym sensie Victoria miała wrażenie, że dziewczyna przypominała jej ją samą i może to nawet jakoś ją intrygowało, choć jednocześnie powodowało, że poważnie zastanawiała się nad tym, jak miała podejść do sprawy tego spotkania, tego dyżuru, prośby, jaką otrzymała. Prawdę mówiąc, podejrzewała, że może to być bardzo niezręczne, ale nie zamierzała niczego z góry przesądzać, ani przekreślać. To tak nie działało i na pewno działać nie powinno. - Mniej więcej. Jeśli przyłapiemy kogoś na czymś niesamowicie głupim, możemy go również ukarać, ale nie ma najmniejszego sensu biegać i wszystkim przypominać, że jest się prefektem. To najczęściej daje efekt odwrotny do zamierzonego - przyznała, gdy wspinały się po schodach, wyjaśniając jej, że nie każde przewinienie od razu wymagało nagany, czy odjęcia punktów, bo jeśli coś było ledwie widoczne, wystarczyło słowne upomnienie. - Och, i uważaj na Irytka. Nie znosi prefektów. Ciekawe dlaczego.
______________________
they can see the flame that's in her eyes
Nobody knows that she's a lonely girl
Danielle Carlton
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 163
C. szczególne : cydrąż wyglądający z rękawa szaty, ciemne jak noc oczy, zapach jabłek
Owszem, spotkanie było niezręczne, dla Dee w szczególności - może brzmiało to absurdalnie, ale wspólne patrolowanie korytarza z prefektką naczelną nie było scenariuszem, który kiedykolwiek myślała, że miałby się wydarzyć. Po tylu latach siedzenia w kącie i podpierania ścian szkolnego życia towarzyskiego nie miała pojęcia, jak się zachować w sytuacji, gdy oczekiwano od niej interakcji. Bo chyba gorsze od chodzenia i prowadzenia drętwej pogawędki byłoby tylko chodzenie w głuchej ciszy. Krukonka bardzo ceniła bierność, a nagle nakłaniano ją do zwiększonej aktywności - i nie, nie chodziło o wspinanie się po schodach i ćwiczenie kondycji, by szybciej łapać zbiegających żartownisiów. Siódme piętro powitało je pustym korytarzem - tak wielu dziś wylęgło na błonia, że w zamku zdawała się nie zostać żywa dusza. Dziwiło ją to, wszak było zimno, a śnieg miejscami usypał zaspy mogące spokojnie pogrzebać wyrośniętego trzecioklasistę. Ona sama ceniła tę pogodę z zacisza czterech ścian, w grubym swetrze, z książką i kubkiem ciepłego napoju mogła w pełni korzystać z zimy. Może miało to swoje plusy - mniej rozrabiających uczniów? Parsknęła pod nosem, gdy Victoria poradziła jej, by nie chwaliła się odznaką. - Uwierz mi, to ostatnia rzecz, na jaką mam ochotę - powiedziała, co było bardzo zgodne z prawdą. Odznaka w tej chwili stanowiła większy balast niż powód do dumy. Za jakiś czas pewnie oswoi się z nowo nabytym ciężarem, ale początki nie napawały ją optymizmem. Plakietka zwracała uwagę, a ostatnie, czego w tym roku pragnęła, to ciekawskich spojrzeń. - Irytek mało kogo lubi - skomentowała. Ona na szczęście nie miała z nim zbyt wiele do czynienia. Przechodziły obok jednej z pustych, dawno nieużywanych klas i DeeDee w pierwszej chwili chciała pójść dalej, przyzwyczajona do prostego przemierzania korytarzy, ale zorientowała się, że powinna sprawdzić, czy w środku nie dochodzi przypadkiem do jakichś aktów łamania regulaminu. Uśmiechnęła się przepraszająco, po czym wykonała pełny niezręczności gest, że w tej oto chwili zamierza sprawdzić, co działo się za drzwiami. Jakież było jej zaskoczenie, gdy tuż po przekroczeniu progu zobaczyła jakiegoś ucznia z butelką gorzały. Skamieniała, patrząc się na niego szeroko otwartymi oczami. - Co ja teraz robię? - zapytała półgębkiem Victorię, która powinna znaleźć się tuż nad jej ramieniem. Merlinie, jakie to nowe życie prefekta było trudne!
Zmiany nie były łatwe i Victoria doskonale zdawała sobie sprawę. Wbrew pozorom, nie lubiła ich, nie przepadała za nimi, mając wrażenie, że niszczą doskonale zbudowany porządek rzeczy. Wolała podążać za tym, co miała, bo zwyczajnie wiedziała, jak powinna reagować, co powinna wybierać, dokąd powinna chodzić, jak powinna się zachowywać. Krok za krokiem, było to zwyczajnie banalnie proste, tak naturalne, że nie zastanawiała się nad tym, czym powinna się w danej chwili zajmować. Była, jak należało przyjąć, jednostką jednocześnie prostą i skomplikowaną, jednak nie lubiła, gdy działo się coś, czego nie rozumiała albo coś, nad czym zwyczajnie nie panowała i nie potrafiła tego zrobić. W tym jednym z pewnością zgadzały się z DeeDee, mając świadomość, że świat niestety nie zawsze postępował tak, jakby sobie tego życzyły. - Owszem, nie przepada za nami, ale wielu z nas ułatwia mu psucie wszystkiego w okolicy. Prefekci na pewno nie zaliczają się do tego grona, więc potrafi być o wiele gorszy, niż wściekły hipogryf. Uważaj na niego, bo jeden niepewny ruch i będzie wiedział, że przy tobie może robić wszystko – powiedziała spokojnie, wzdychając przy okazji cicho, przypominając sobie, jak kiedyś toczyła z nim pojedynek w pustej klasie, który skończył się jej zwycięstwem, ale zdecydowanie nie był najprzyjemniejszy. Wolała czegoś podobnego nie powtarzać, ale jednocześnie musiała przyznać, że nie była już tak naiwną gąską, jak wtedy i na pewno postawiłaby prędzej na swoim. Skinęła głową, gdy DeeDee postanowiła sprawdzić najbliższą salę, pochwalając jej obecne zachowanie, a później przekrzywiła głowę, spoglądając na ucznia, który przypatrywał się im, przypominając w tej chwili ciele gapiące się na malowane wrota. Pytanie DeeDee spowodowało, że Victoria uśmiechnęła się ledwie kącikiem ust, mając świadomość, że pełniła tutaj jedynie rolę pomocniczą, choć oczywiście rozejrzała się pospiesznie po pomieszczeniu, by sprawdzi, czy ktoś inny się tutaj nie kręci. - Rozmawiasz – odpowiedziała szeptem, bo nie było żadnego kodeksu, czy spisu zasad, jaki mógłby pomóc prefektom w wykonaniu zadań, jakie przed nimi postawiono. Działali na własną rękę, zgodnie z własnymi odczuciami i własnym rozumem.
______________________
they can see the flame that's in her eyes
Nobody knows that she's a lonely girl
Danielle Carlton
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 163
C. szczególne : cydrąż wyglądający z rękawa szaty, ciemne jak noc oczy, zapach jabłek
DeeDee wiedziała, że prawdopodobnie istnieli na świecie ludzie podobni do niej. Prowadzili dzienniki tak jak ona, postępowali według planu, trzymali się zasad i nie lubili bycia w świetle reflektorów. Może było więcej uczniów w szkole równie często umykających bokami korytarza jak Krukonka, zaszywających się w bibliotece na długie godziny, czy też unikający zabierania głosu - i musieli być bardzo skuteczni w tym, co robili, skoro o nich nie słyszała. A ona najwyraźniej wyłamała się swoim regułom, gdy została zauważona, jako dobra kandydatka na stanowisko prefektki. Jeszcze przez dłuższy okres czasu miało ją to uwierać, ale nawet starego psa można nauczyć nowych sztuczek, a Carlton należała do raczej pojętnych. - Ciekawe, co zrobi w dalszej kolejności? - rzuciła retorycznym pytaniem, choć pewnie Victoria, mając większe doświadczenie z poltergeistem, mogła wpaść na kilka niezłych pomysłów co do kolejnych wybryków urwisa. Wtedy jeszcze nie wiedziały, że za parę dni niemal wszyscy będą przechodzili między klasami po lodowej ślizgawce... Wracając jednak do bystrości dziewczyny - teraz czuła się wyjątkowo niezdolna do podjęcia decyzji. Wiedziała, że powinna i że tego się od niej wymagało - nie tylko obserwacja uczniowskiej braci wchodziła w zakres jej obowiązków. Musiała też r e a g o w a ć, a w tej chwili stała w drzwiach jak dzika zwierzyna w świetle reflektorów. Jedyne, co przesuwało się w jej głowie to pytanie "dlaczego?" - dlaczego ten obchód nie mógł się obejść przez żadnego podejrzanego zajścia? Dlaczego nie mogła po prostu pójść na spacer po zamku, podczas którego absolutnie nic by się nie stało? Szept Victorii rozbrzmiał w jej uszach niemal jak krzyk, wyrywając ją z tego obezwładniającego paraliżu. - Jak? - wyrwało jej się w odpowiedzi, ale postanowiła sobie oszczędzić dalszego upokorzenia w oczach starszej koleżanki i jeśli już miała się przed kimś wygłupić, mógł być to obcy recydywista. Zacisnęła ręce w pięści i podeszła do niego nieco sztywnym krokiem z wyraźnym wahaniem. - Hej, picie alkoholu na terenie szkoły jest zabronione i karane utratą punktów - poinformowała gagatka, starając się wyglądać poważnie i zamaskować lekkie drżenie wargi. - Musisz oddać na...mi tę butelkę - dodała jeszcze, wyciągając rękę w kierunku chłopaka. Albo był pod wielkim wrażeniem, albo był już po prostu pijany, bo posłusznie wręczył jej jeszcze nieopróżnioną flaszkę.
- Problem z Irytkiem polega na tym, że jest niesamowicie pomysłowy. W sposób wręcz bolesny, bo naprawdę jest w stanie robić rzeczy, o jakich ani ty, ani ja, nawet byśmy nie pomyślały. Jakiś czas temu zachęcał uczniów do tego, żeby transmutowali się w różne przedmioty - powiedziała, wzdychając cicho, bo naprawdę wydawało jej się to istnym szaleństwem. Nie było to coś, co byłaby w stanie pochwalić, bo nawet jeśli uczniowie mogli teoretycznie się czegoś na tej podstawie nauczyć, to robili to w tak idiotyczny sposób, że należało załamać nad tym ręce. Kiedy ona ćwiczyła z Mulan, robiły to poza zamkiem, przede wszystkim zaś zdawały sobie w pełni sprawę z tego, na co dokładnie się pisały. I wiedziały, że takie zabawy nie są do końca bezpieczne, że nie są tym, na co powinny się pisać, chociaż, jak było widać, jednak zaryzykowały. Sytuacja, z jaką miały teraz do czynienia, wcale dużo lepsza nie była, ale mimo wszystko Victoria nie zamierzała reagować pierwsza. DeeDee miała się uczyć, miała się przekonać, jak to jest być prefektem i właśnie miała do tego najlepszą okazję. Bez zbędnego gadania, bez zbędnych problemów, bez zbędnych dodatków i opowiadania o tym, co było w tej chwili właściwe. Musiała sobie radzić z tym, co miała, musiała jakoś stanąć na głowie, by osiągnąć to, czego w tej chwili najbardziej potrzebowała. Tego zwyczajnie nie dało się nauczyć i Brandon skinęła lekko głową, gdy jej koleżanka ruszyła przed siebie, starając się zapanować nad sytuacją. - Osobiście proponowałabym również wycieczkę do skrzydła szpitalnego, żeby wypłukać wszystko z żołądka - stwierdziła cicho Victoria, nie ruszając się jednak od drzwi, na wypadek, gdyby gagatek postanowił im uciec, kiedy tylko dotrze do niego, z kim właściwie ma do czynienia. - Przypomnij mi proszę, na którym jesteś roku? - zapytała rzeczowo, unosząc przy tej okazji bardzo lekko brwi, wyraźnie czekając na ruch ze strony przyłapanego ancymona, spodziewając się dosłownie wszystkiego.
______________________
they can see the flame that's in her eyes
Nobody knows that she's a lonely girl
Danielle Carlton
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 163
C. szczególne : cydrąż wyglądający z rękawa szaty, ciemne jak noc oczy, zapach jabłek
DeeDee starała się podchodzić do ludzi, szczególnie tych nieznanych sobie, bez zbędnych osądów i wyciągania pochopnych wniosków na temat ich osobowości. Coś jednak mówiło jej w środku, że gdyby usłyszała, że koledzy z domu za namowami Irytka błędnie transmutowali siebie nawzajem w przedmioty, uznałaby ich za niespełna rozumnych. Pokręciła głową na słowa Victorii, dogłębnie zdziwiona, jak płytkie i niedoskonałe mogło być ludzkie pojęcie o konsekwencjach podejmowanych akcji. Nie wyobrażała sobie, że czytając podręczniki zatrzymałaby się wyłącznie na tym, jak coś zrobić, a nie przerobiłaby dalszych fragmentów tekstu trakujących o wszystkich rzeczach, które mogą się wydarzyć przy niewłaściwym wykonaniu zadania. - To ziarno głupoty musiało trafić na bardzo podatny grunt - skwitowała jedynie, nie chcąc już wdawać się w głębsze dywagacje na ten temat. Dla niej osobiście było to nie do pomyślenia. Ale najwyraźniej dla niektórych Irytek stanowił wzór do naśladowania - i to tych jednostek powinni obawiać się najbardziej. Czy podpijający w pustej klasie uczeń należał do grona zwolenników Poltergeista? Możliwe, skoro obrał tereny szkolne na miejscówkę do libacji, w dodatku samotnych. Czyżby kręcili się tu jeszcze jacyś spiskujący przeciwko szkolnemu regulaminowi? Czy chłopak miał być kozłem ofiarnym zbierającym kary za większe towarzystwo? Te pytania oraz wiele innych kłębiły się w umyśle Krukonki, lecz jej język mocno cedził słowa, które zamierzała do niego powiedzieć. Nagle złapał ją dziwny do opisania stres, gdy i tak ciążąca jej przy piersi odznaka zamigotała w świetle padającym z okna. Widziała, że na nią spojrzał - i nagle zmartwiła się, że wypadnie w tej sytuacji blado i nieprofesjonalnie, w związku z czym nie będzie szanowana. Osobiście nigdy nie zależało jej na popularności czy wielkim poważaniu, lecz bycie znaną jako pierdołowaty prefekt byłoby pewnie ostatnim gwoździem do trumny jej i tak martwego życia towarzyskiego. - Dokładnie - zawtórowała cichym słowom koleżanki, choć nie było jasne, czy chłopak był w stanie je dosłyszeć. Gdy starsza dziewczyna zapytała o rok nauki, Dee ponownie przyjrzała się gagatkowi, próbując z meandrów pamięci wyciągnąć jego twarz i dopasować ją do jakiegoś nazwiska. Plusem życia na uboczu było kojarzenie wielu osób z widzenia. Bardzo długo szukała jakiegoś punktu stycznego, lecz w końcu olśniło ją. - Szósta klasa - rzuciła, zanim chłopak zdążył się odezwać. Czekała mimo wszystko, aż potwierdzi jej przypuszczenia.
- Niezwykle. Ale, musisz przyznać, wielu z nas faktycznie robi jakieś niemądre eksperymenty, żeby przekonać się, do czego jest się zdolnym - powiedziała cicho, kręcąc jednocześnie głową. Bo tak się składało, że chociaż sama chciała poszerzać horyzonty i chciała zdobywać nową wiedzę, to zupełnie nie chciała przy tej okazji cierpieć. Nie mówiąc już zupełnie o tym, że nie chciała pakować się w kłopoty, a te kłopoty, to z całą pewnością były kwestie związane z łamaniem regulaminu i robieniem głupot, jakie wymykały się spod kontroli. Była surowa, była stanowcza i chociaż faktycznie sięgała tam, gdzie wzrok nie sięgał, nie zwykła skakać na głęboką wodę, wiedząc, że były tam prądy i kamienie, jakie zwyczajnie mogły ją zabić. Ona zaś, wbrew pozorom, życie kochała. W przeciwieństwie do przyłapanego chłopaka, który najwyraźniej nie zdawał sobie sprawy z tego, w jakie bagno się wpakował i do czego mogło doprowadzić jego zachowanie. Co prawda nie kojarzyła go za bardzo, a to oznaczało, że raczej do tej pory nie miał za sobą nadmiernej liczby przewin, ale to jeszcze nie oznaczało, że faktycznie nie był jakimś kryminalistą. Zapewne wiele osób, gdyby tylko usłyszało, jak go określiła w myślach, popukałoby się po głowie, ale ona nie była w stanie tego inaczej określić. Takie, a nie inne zachowanie było łamaniem zasad, przede wszystkim zaś było szczytem głupoty, a za to się płaciło. Kiedy zaś DeeDee wspomniała, na którym ten był roku, a chłopak potwierdził, zaczynając chyba w końcu rozumieć, w jakiej znalazł się sytuacji, Victoria uniosła brwi i zacmokała, zaś różdżka obiła się w mało przyjemny sposób o jej udo. Proszę bardzo, to była dopiero interesująca sprawa. - Widzę, że szkolnych szat też pan zapomniał. Którego powinnyśmy powiadomić profesora o tym wspaniałym łamaniu regulaminu? DeeDee, zdaje się, że w którejś klepsydrze ubędzie punktów - powiedziała, spoglądając na drugą dziewczynę, dając jej tym samym znać w bardzo łagodny sposób, co powinna w tej chwili zrobić. Krok po kroku, nie robiąc nic, co mogłoby pokazać ją w złym świetle.
______________________
they can see the flame that's in her eyes
Nobody knows that she's a lonely girl
Danielle Carlton
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 163
C. szczególne : cydrąż wyglądający z rękawa szaty, ciemne jak noc oczy, zapach jabłek
Uśmiechnęła się pod nosem, słysząc to "wielu z nas" - bo ona do tych wielu na pewno nie należała. Robienie rzeczy ryzykownych nie leżało w jej guście i absolutnie nie aspirowała do szeroko pojętych eksperymentów magicznych, które miałyby dotyczyć jej osoby. Podziwiała wszystkich, którzy mieli w sobie podobne zacięcie i odwagę, bo tak nazywała cechę, która prawdopodobnie pchała wszystkich tych odkrywców w nieznane. Pamiętała doskonale, jak podczas jednej z pierwszych lekcji eliksirów w tym semestrze, asystentka zajęć, pani Grey, kazała im dodawać składniki do wywaru, by stworzyć autorskie modyfikacje. Ta niewiedza i nieświadomość końcowego efektu były dla niej bardzo stresującym doświadczeniem. Niestety w przyrodzie, nauce, a magii już w szczególności, to co nam się wydawało mogło znacznie odbiegać od realiów i faktycznych zależności. I choć wtedy DD z sukcesem udało się dodać do przepisu składnik, który nie wysadził kociołka i okolicznych uczniów przy okazji, nie każdy miał tego typu szczęście. Pójście na żywioł nie leżało w jej charakterze, jej zadaniem było trzymanie się wyznaczonych ścieżek i postępowanie według zasad. W przeciwieństwie do chłopaka. W pewnym sensie nawet mu współczuła. Jej umysł znajdywał sposoby na wyjaśnienie, dlaczego znalazł się w tej sytuacji. Pewnie należał do części grupy, która wspólnie dzieliła się alkoholem, prawdopodobnie nielegalnie przemyconym z kuchni po ostatnich zajęciach z trunków świątecznych. Część z nich pewnie poszła po jakąś strawę, zostawiając biedaka do pilnowania dobytku. I teraz miało mu się oberwać. Victoria zwróciła uwagę na jego ubranie i DD zrobiło się głupio, że nawet nie powiązała braku szaty szkolnej z kolejnym wykroczeniem (choć sama oczywiście nosiła mundurek). Dodatkowo potwierdzony przez chłopaka rocznik wskazywał, że nie tylko spożywał alkohol na terenie szkoły, lecz także robił to jako niepełnoletni czarodziej! - Tak... Piętnaście punktów. Minus piętnaście - powiedziała, zachęcona przez Victorię. Nie miała pojęcia, czy piętnaście to za mało, czy za dużo. Miała każde z wykroczeń traktować tak samo, czy któreś z nich miało większą wartość? Piętnaście było idealnie w połowie jej możliwości. Być może zbyt łagodnie, być może od Victorii chłopak dostanie drugie tyle?
Każdy był inny. I w wielu przypadkach faktycznie decydował o swoim losie, bowiem Victoria nie była do końca przekonana, czy każdy był kowalem własnego losu. Miała pełną świadomość tego, że jako Brandon startowała ze zdecydowanie wyższego poziomu, że zaczynała życie w inny sposób, że mogła liczyć na więcej, ale jednocześnie miała poczucie, że nie mogła tego zmarnować, że nie mogła tego tak po prostu zignorować, że nie mogła rzucić się w wir szaleństwa, bo jej ród mocno by na tym ucierpiał. I zapewne to właśnie powodowało, obok jej osobistych cech charakterologicznych, że była stanowcza i niezłomna, aczkolwiek wiedziała również, kiedy mogła pozwolić sobie na nieco szaleństwa. Takiego, jakiego by się nie wstydziła i które nie odbiłoby się na jej osobie, tak jak te plotki i pomówienia z ferii, które pojawiły się na jakieś żałosnej stronie wizzengera. - Jak najbardziej - poparła koleżankę, gdy ta wyznaczyła stosowne odjęcie punktów, a następnie pokręciła głową. - Szanowny pan pozwoli z nami, bo coś mi się wydaje, że po skrzydle szpitalnym kręci się więcej osobników pańskiej prominencji. Jak już żołądek zostanie wypłukany, to sądzę, że pani Finch doceni wyszorowane sprzęty. Bez użycia magii - dodała, zerkając kątem oka na DeeDee, by pokazać jej, w jaki sposób nakładało się szlabany. Nie było to wcale proste, nie było też niesamowicie trudne i z czasem zwyczajnie zaczynało się wszystko wyczuwać. Stawało się, cóż, naturalne, ale oczywiście na samym początku takie nie było i Victoria w pełni rozumiała niepewność koleżanki. W końcu nie każdy rodził się z poczuciem władzy, czy czymś podobnym i musiał walczyć z własnymi ograniczeniami, by nie uznać ostatecznie, że ma poczucie, iż stawia się ponad innymi. - Pozostaje również sprawa butelki. Dowód rzeczowy? Czy może całkowicie należy ją upłynnić? - zapytała, stając w drzwiach, by ancymon im nie uciekł, zachowując się tak, jakby w pełni dawała DeeDee władzę w tym zakresie. I taka była właśnie prawda.