Z początku pokoik wydaje się być całkowicie normalny i swojski. Zagracony, zakurzony i w ogóle "za-". Cały szkopuł jednak właśnie w tym tkwi - w zwyczajności i nijakości. Tym przyciąga spragnionych spokoju i ciszy uczniów. Jednak i tutaj istnieje magia i to ta z rodzaju niebezpiecznych. Kiedyś komuś udało się zatrzymać w tym pomieszczeniu czas. Przebywający tu czarodzieje nie odczuwają działania czaru, lecz po wyjściu uświadamiają sobie, że wszyscy są tam, gdzie byli parę godzin temu, a zegar pokazuje dokładnie tą samą godzinę co wcześniej. Trzeba jednak pamiętać, że nie można zabawić tu zbyt długo. Mimo iż w realnym świecie czas się zatrzymuje, dla ludzi w PC liczy się on normalnie. Więc jeśli ktoś przesiedzi tam rok czy dwa, odbije się to na jego wyglądzie. Jest jeszcze coś. Ciekawi was, skąd tu tyle różnych przedmiotów? Otóż... do pokoiku można wnieść mnóstwo rzeczy, ale gorzej już z ich wyniesieniem. Bo gdy na przykład namaluje się tu obraz, będzie on musiał zostać tu na zawsze. Tak samo dzieje się z innymi przedmiotami, których struktura uległa zmianie po wniesieniu ich do sali.
Uwaga! Możesz rzucić kostką wyłącznie jeden raz! W każdym następnym wątku, który tu rozpoczniesz, kości oraz płynące z nich straty/korzyści już Ci nie przysługują!
Spoiler:
1 - Ale pech! Jeden z przedmiotów z twojego kuferka wypada Ci z kieszeni/torby. Rzuć ponownie kostką: 1, 3, 5 - na szczęście nic mu się nie stało i będziesz w stanie wynieść go z pokoju mimo upadku; 3 - przedmiot ulega lekkiemu zniszczeniu, lecz proste Reparo załatwia sprawę i możesz wynieść go z pokoju; 4, 6 - niestety tracisz ów przedmiot, nawet Reparo nie jest w stanie nic zdziałać w tej sprawie. Zgłoś stratę w odpowiednim temacie.
2 - Kto by pomyślał, że w tym pokoju można się było jednak obłowić? Rzuć kostką ponownie: parzysta - ktoś, kto był tu poprzednim razem, przypadkowo zgubił sakiewkę. Nie mógł jej wynieść, ponieważ zapięcie uległo zniszczeniu, nie pomyślał jednak, by wyciągnąć z niej pieniądze! W związku z tym możesz zabrać z pokoju 15 galeonów - odnotuj zysk w [https://www.czarodzieje.org/t2932-zmiany-stanu-konta]odpowiednim temacie[/url]; nieparzysta - przy ścianie widzisz torbę, która wygląda jak nowa, gdyby nie urwany pasek. Pechowiec, któremu pękł pasek, nie mógł wynieść jej z pokoju! Jeśli zdecydujesz się ją przeszukać, znajdziesz w niej pudełko z nienaruszonym fałszywym piórem! Zgłoś się po nie w odpowiednim temacie.
3 - Nie posłuchałeś plotek - i to był zdecydowany błąd, w wyniku czego drzwi, które zamknąłeś, nie mają zamiaru się otworzyć na żaden z możliwych sposobów. Utknąłeś tutaj przez kompletny przypadek - jeżeli jesteś tu ze znajomymi, oni także nie mogą się stąd wydostać. Musicie poprosić o pomoc Mistrza Gry lub innego ucznia/nauczyciela, by Was uwolnił. W wyniku specyficznego upływu czasu, ostatecznie wyjdziecie z niego okropnie głodni i spragnieni, zupełnie jakbyście nie jedli i nie pili przez cały dzień.
4 - W pomieszczeniu znajdujesz bardzo wiele przedmiotów - mniej lub bardziej wartościowych, których jednak nie możesz stąd wynieść. Nie oznacza to, że nie możesz skorzystać z tego, co mają one do zaoferowania. Rzuć kostką jeszcze raz: parzysta - W pewnym momencie Twój wzrok ląduje na notatkach, które pozostawił zapewne jeden z uczniów. Zapoznawszy się z ich treścią, stwierdzasz bez wahania, że dotyczą one transmutacji. Co prawda nie spędziłeś przy nich dużo czasu, co nie zmienia faktu, iż udało Ci się zdobyć jeden punkt do kuferka z tej dziedziny; nieparzysta - natrafiasz na naprawdę dużo historycznych książek o potarganych stronach i zapisanych marginesach. Może historia nie jest twoim hobby, lecz czas spędzony w pokoju zaowocował poszerzeniem twojej wiedzy z tej dziedziny, wobec czego zdobywasz jeden punkt kuferkowy z historii magii! Po punkty zgłoś się w odpowiednim temacie.
5 - Kiedy wchodzisz do Pokoju Czasu, zaczyna działać na Tobie nieznana wówczas magia. Nagle, a przede wszystkim bez zapowiedzi, Twoje włosy stają się siwe, na skórze pojawiają się zmarszczki, zaś twarz pokrywają plamy starcze. Może jesteś pełen energii, aczkolwiek wyglądasz wyjątkowo staro - w stosunku do znajomych. Efekt ten będzie utrzymywał się przez Twoje dwa następne posty.
6 - Prawdopodobnie nie tego spodziewałeś się, gdy otwierałeś drzwi prowadzące do pokoju czasu. Ze środka niemal natychmiast wystrzelił chudy nastolatek, niezwykle przestraszony, a jednocześnie ogromnie wdzięczny za to, że go uwolniłeś. Obiecuje Ci odwdzięczyć się za ten czyn. Jeszcze tego samego dnia powiadomiona o wszystkim Ursulla Bennett przyznaje twojemu domowi 15 punktów w nagrodę! Zgłoś to w tym temacie!
Swoim zwyczajem włóczyłam się samotnie po zamku. W zasadzie nie wiedziałam, czemu zawędrowałam tu, na siódme piętro, do tego dziwnego pokoju. Wszędzie walały się stare graty, pęknięte lustra, podarte książki. Cisza, jaka tu panowała, wbrew pozorom była bardzo głośna. Skrzypienie podłogi pod stopami, szelest kartek przesuwanych przez lekki przeciąg... Pokój emanował spokojem i taką... zwyczajnością. Lubiłam takie miejsca. Kojarzyły mi się z biblioteką w domu ojca, gdzie przesiadywałam całe dnie, pochłaniając kolejne stare tomiszcza. Było tu dosyć ciemno, zważywszy, że pokój oświetlało tylko kilka świeczek w żyrandolu i parę w świecznikach, stojących na komodzie, stoliku, a nawet chwiejnej stercie zeszytów i papierów. Wyciągnęłam różdżkę z kieszeni i cicho szepnęłam zaklęcie. - Lumos. Kąciki ust lekko powędrowały w górę, gdy moim oczom ukazały się regały pełne książek. Obróciłam się w poszukiwaniu dogodnego miejsca do siedzenia.W pewnym momencie zauważyłam stary mebel przykryty burą płachtą. Podeszłam ostrożnie i pociągnęłam za materiał. W powietrze wzbiły się tumany kurzu, dostając się do gardła. Zaczęłam kaszleć i odganiać ręką szarą chmurkę. Po chwili ujrzałam miękki fotel z bordowym, lekko już wypłowiałym obiciem. To się nada. Podeszłam do regału, biorąc trzy, a może nawet cztery książki i wróciłam do mebla. Usadowiłam się w nim, otworzyłam opasły tom "Drugiej wojny czarodziejów" na pierwszej stronie i zagłębiłam się w świat sprzed kilkunastu lat...
Ten pokoik Beatriz odkryła już jakiś czas temu. Weszła tu przez pomyłkę i zasiedziała, a potem odkryła, że nie upłynęła ani minuta, że na zewnątrz nadal jest jasno, że nikt nie twierdził, jakoby zniknęła na dwie godziny. Prawdopodobnie w ten sam sposób odkrywał go każdy po kolei. Najprawdopodobniej też spędzał w tym pokoju sporo czasu, w końcu to takie pociągające - robić coś, nie musząc martwić się, że się nie zdąży. Ale Bea nie potrzebowała takich przywilejów. Może dlatego, że jej życie obecnie mijało bardzo powoli, w swego rodzaju marazmie, a ona tkwiła w stanie zawieszenia. Dawno nie zabrała się za komponowanie kosmetyków, jakoś nie miała weny. Nie chciało jej się też zajmować runami. Wolała cały dzień spędzać na sporadycznym odwiedzaniu zajęć lekcyjnych, kąpielach w pachnących olejkach i ogólnym, szeroko rozumianym dbaniem o siebie. Ale dzisiaj coś ją tu przygnało, jakoś tak. Więc weszła do środka, przyglądając się leżącym wszędzie przedmiotom. Jeszcze nie odkryła, dlaczego jest ich aż tyle. wątek zajęty
Szczerze mówiąc Quentin nie znał tego pokoju. A nawet jeśli by znał, to średnio by się nim interesował. Pomijając fakt, że nie miałby tu co robić, chyba, że w większej grupie osób, to jeszcze nie może nawet stąd niczego wynieść. Istna głupota. W każdym razie Tricheur idący w kierunku nieokreślonym zobaczył jak Beatriz Amarillo, jego ulubiona Chilijka znika za rogiem i wchodzi do owego pokoju. Szwajcar długo się nad tym nie zastanawiał tylko pognał jak sarenka za nią. W końcu zrobił już dziś wszystko co miał zrobić. Napisał z Dexem całą gamę listów do przyjaciół, bo chyba zaczęło im brakować męskiego towarzystwa, że tak zapraszali na spotkanka swoich kumpli. Tak to bywa. Otworzył drzwi i rozejrzał się dookoła po zagraconym pomieszczeniu. Zmarszczył brwi przyglądając się temu aż nazbyt spokojnemu pokojowi. - Ledwo tu weszła a już tak nabałaganiłaś – powiedział zamykając za sobą drzwi i uśmiechając się chytrze do dziewczyny. Zaczął lawirować między przedmiotami biorąc co jakiś czas coś do ręki albo dotykał rzeczy czubkiem buta. W końcu uznał, że jest tutaj jedna rzecz, wyjątkowo godna jego uwagi. Odwrócił się w stronę dziewczyny i przedarł się do niej przez ogromną ilość niepotrzebnych rzeczy. - Co ty za pokoje wybierasz sobie na posiadówki. Gdybym cię nie znał uznałbym, że coś knujesz zakradając się sama do takiego miejsca- powiedział kiedy stanął już naprzeciwko niej. Oparł się luzacko o ścianę, średnio się przejmując, że może pobrudzić swoją fioletową marynarkę, bo widocznie kurz też nie mógł stąd wychodzić.
Ostatnie letnie dni Cariby okraszone były nutką wakacyjnych wspomnień, w które ciągle się zagłębiała i jagodowego placka, jaki jadała nałogowo będąc w Australii w domu. Nie umiała przywyknąć do myśli, że za kilka dni nastanie jesień, niosąca ze sobą chłód, rdzawe liście, wiatr wyjący w okiennice starego zamku i gorące herbaty o smaku leśnych owoców i malin, które u w i e l b i a ł a. Co jednak nie zmieniało faktu, że nie potrafiła się przyzwyczaić do pory kolorowych drzew; każdego roku było tak samo - coraz większe wory pod oczami, bo niska temperatura jesiennych nocy nie pozwalała zasnąć, a także smutek goszczący w malutkim serduszku, które z każdym kolejnym krokiem w kierunku zimy biło coraz słabiej. Ale póki co łapała ostatnie znaki obecności lata w dłonie i biegała z nimi po całym Hogwarcie, przypominając kto tu ma rolę kolorowego, rajskiego ptaka. Tak, ona, Cariba Moira Ledger. Nic więc dziwnego, że przechadzała się dzisiaj po korytarzach w długiej, kolorowej sukience i milionem barwnych rzemyków na dłoni, a we włosy miała wplecione trzy piórka. Tuż po otrzymaniu listu od ukochanej Risse pomknęła w stronę Pokoju Czasu, jaki miał znajdować się na siódmym piętrze. Znalezienie go zajęło jej kilkanaście minut, jednak dotarła tam równo z Sherisse. Przywitała ją pocałunkiem w policzek, radosnym śmiechem i nie czekając na jakikolwiek odzew, pociągnęła ją za rękę do środka. - Wow, magicznie tu - skomentowała pomieszczenie, w którym właśnie się znalazła. Oczarowana ilością starych rzeczy i różnych pamiątek, po prostu stała, dalej ściskając przyjaciółkę. - Wow - powtórzyła.
Zaś dla Sherisse ostatnie dni zlatywały na leniwym podrzucaniu w powietrze swojego zabawkowego znicza, którego dostała od rodziców jako prezent z okazji zostania przyjętą do drużyny na pozycji szukającego. Nie obchodziło ich, że miała tylko grzać ławę i że praktycznie nie wychodziła na boisko. Było to swoją drogą miłe, bo pokazywało troskę, no ale z drugiej strony ów prezencik bardziej nadawałby się jednak na okazję, w której jednak Risse ma pewność, że polata sobie trochę za wspomnianą złotą kulką. Ale cóż, ogólne założenie jest takie, że dziewczyna nudziła się okropnie w tym nowym środowisku, mimo że mogła zwiedzać zamek całymi dniami i ciągle odkrywać coś nowego. W pewnym momencie chciała nawet zabrać Venice do Sali Gwiazd a tam, zupełnie niewinnie powiedzieć jej, co się takiego dzieje. Że to nie przez bolące ramiona Lee przedłuża ich uściski. Że to nie przez przypadek muska jej usta przy całusach w policzek. Że wcale nie przechodziła przypadkowo korytarzem, kiedy zostaje przyłapana na wsłuchiwaniu się w śpiew siostry. Chciała jej już wszystko powiedzieć. Wystarczyłyby te dwa, krótkie słowa. Ale jak to zrobić, skoro Vennie ciągle gdzieś jej znikała, wynajdowała coraz to nowe wymówki, a czasami nawet jej sowa z opóźnieniem przynosiła wszystkie listy? Pozostawało więc siedzieć w dormitorium Ravenclawu, który zresztą był taką Aquą, tyle że Hogwartową. Ach, ach, może to właśnie do tego, a nie innego domu powinna się wybrać leżąca bezczynnie brunetka? Niedawno przegrała kolejny zakład - dobrze, że Sue tym razem wybrała trochę poważniejszy kolor. Może warto będzie go zostawić na ciut dłużej, niż przewidywała ich umowa? Kto wie. Torturę w postaci bezsensownego obijania się, połączonego ze sporadycznym wychodzeniem na jakieś lekcje i ewentualnym trenowaniem przerwał pomysł na napisanie do Cariby. Może entuzjazm Sher na początku nie był jakiś ogromny, bo zakładała, że jej przyjaciółka jest pewnie bardzo zajęta, ale kiedy tylko przyszła wiadomość, której treść utwierdziła dziewczynę w przekonaniu, że nie będzie trzeba się wysilać nad wymyślaniem zajęcia, ucieszyła się niezmiernie i momentalnie podrzuciła jej namiary na Pokój Czasu, w którym miały się za niedługo zobaczyć. Australijka wrzuciła na siebie jakieś w miarę letnie ubrania, które miały symbolizować jej sprzeciw wobec nadchodzącej jesieni (czego zresztą niedługo pożałuje, przeziębienie na propsie) i wyskoczyła z dormitorium jak strzała wypuszczona z łuku kompozytowego. Po drodze oczywiście zagadała się z kilkoma osobami, narzekając na to, jaka debilna pogoda się napatoczyła i że nie można już tak beztrosko hasać po błoniach, bo zaraz albo deszcz, albo jakiś wredny auror naskoczy i zagrozi szlabanem. Ach, jacy oni byli nieznośni! Ciągle tylko jakieś uwagi, ostrzeżenia, groźby. Jak tak można w ogóle? Co oni, myśleli że wszyscy są nowymi dyrektorami Hogwartu i mają nad uczniami z Red Rock jakąkolwiek władzę? DOBRE SOBIE! Oczywiście Irvine w pewnym momencie wymawiała dosyć głośno tego typu myśli i prawie naraziła się Benedictowi Zauserowi - najgorszemu z nich wszystkich. Tyle że on miał naprawdę jakąś pozycję, przez co Sherisse darzyła go minimalnym szacunkiem. Mógłby jednak być trochę bardziej profesjonalny. Niemniej jednak, młodsza ze wspaniałych sióstr, które były znane już praktycznie na całym świecie ze swojej zajebistości dotarła do Pokoju Czasu jako pierwsza. Na początku nie była pewna, czy rzeczywiście wejść do środka i czekać na Caribę, czy jednak zostać na zewnątrz. Problem był w paradoksach czasowych, które wspomniane pomieszczenie wywołuje. Było ich tak wiele, że siedemnastolatka po prostu stała w miejscu, zastanawiając się nad wszystkim tak długo, że jej przyjaciółka zdążyła już przyjść. Odwzajemniła powitalnego całusa i bez większego oporu dała się zaciągnąć do środka. Jej oczy zamigotały momentalnie, oczarowane atmosferą tego miejsca. Nieważne, ile razy by tam wchodziła - i tak zawsze napotykała coś, czego wcześniej nie zauważyła, mimo że nikt niczego nowego tu nie przynosił. Po prostu uwielbiała tego typu atmosferę. Zresztą, po dłuższej chwili zorientowała się, że dobrze byłoby tu ściągnąć Venice i właśnie na środku tego, a nie innego Pokoju wyznać jej miłość. Ach, ten romantyczny nastrój, który teraz sprzyjał cichym zamiarom Moiry! - To takie logiczne, w końcu jesteśmy w szkole magii, nie? - rzuciła z niewielkim uśmiechem, spoglądając przy tym na pannę Ledger, nie wyciągając nawet swojej dłoni z jej uścisku. Dawał on to bardzo potrzebne ciepełko, które zdawało się zanikać coraz bardziej, im dłużej Sherisse znajdowała się poza Pokojem Wspólnym. Młodsza (a przy tym wyższa, no patrzcie!) z dziewczyn pociągnęła delikatnie za łapkę drugiej, aby zwrócić na siebie jej uwagę. Potem pokazała palcem stojący na stoliku nieopodal gramofon, obok którego leżała jakaś zakurzona płyta. Zaprowadziwszy tam przyjaciółkę, Risse od razu zabrała się za oczyszczanie jej, aby następnie umieścić ją w odpowiednim miejscu, nadziawszy potem na igłę. Z tuby zaczęły się wydobywać pierwsze dźwięki jakiejś bardzo starej piosenki. Australijka uśmiechnęła się szeroko do swojej kumpeli, podrygując już powoli w rytm bardzo wpadającej w ucho zlepki odgłosów. Chyba zamierzała wciągnąć ją do tańca, a przynajmniej można to było wywnioskować po wyrazie jej twarzy.
Wybrała miejsce, gdzie nikt nie będzie tej dwójce przeszkadzał. Nie potrzebowała tłumów ludzi, setek przeszywających spojrzeń, które czuła na sobie z każdym stawianym krokiem. Nie znosili jej, nie znając przeszłości. Oceniali powierzchownie, patrząc tylko na to, co widać, nie zwracając uwagi na rzeczy ukryte. Och, zresztą, wcale nie dziwiła się tym, którzy nie znosili jej przez to, co zrobiła Jupiterowi. Zraniła go, odeszła do bogatego faceta, była zwykłym śmieciem. Nie dziwiła się także tym, dla których odrażający był sam fakt, że brała. A teraz o jej nałogu wiedziało już chyba z pół szkoły i aż dziwne, że jeszcze nie wyleciała. Trice nienawidziła siebie za to, czuła obrzydzenie na myśl o swojej przeszłości, której nie potrafiła już naprawić. Z Emmetem nie rozmawiała od ponad roku. No, bo w końcu szkołę omijała szerokim łukiem, a Thorn w pubach zbyt często nie bywał, toteż gdzie mieliby się spotkać? To nie tak, że planowała urwać kontakt. Czy, że strzeliła przysłowiowego, damskiego focha. Ona chciała napisać do niego, jak wszystko wróci do normy. Miała nadzieję, że uda jej się ogarnąć, zacząć żyć tak, jak inni, a tymczasem było coraz gorzej. I choć Emmet znał ją dość długo, a brała prawie od początku ich znajomości, nie wiedział o tym. Nie chciała, by poznał prawdę w obawie przed odrzuceniem, zerwaniem znajomości i kolejnym wrogiem na jej i tak wystarczająco pokaźnej, liście. Przypuszczała, że teraz już wiedział. Trąbili o tym wszyscy naokoło, więc teoretycznie powinien usłyszeć gdzieś na korytarzu, że wróciła ta ,, zeszmacona ćpunka '', co to drugi raz powtarza tą samą klasę i nie zapowiada się na to, by z powodzeniem przeszła do kolejnej. Było jej okropnie wstyd, tak bardzo chciała naprawić swój wizerunek, a równocześnie z każdym dniem coraz bardziej go niszczyła. Paliła resztki tej dawnej Trice razem z każdym kolejnym narkomańskim wybrykiem. Ciekawe, czy ktoś oprócz Emmeta pamiętał jeszcze, kim była kiedyś? Co robiła, zanim zeszła z dobrej drogi? Te chwile w świadomości innych, pokryte były już kurzem, zrzucone na samo dno studni pamięci. Weszła do zagraconego pomieszczenia i oparła się o ścianę w oczekiwaniu na Emmeta. Ponoć to właśnie tutaj czas lubił płatać figle.
Emmet Andy Thorn
Rok Nauki : I
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : Wilkołak, Kapitan Hufflepuffu, Ścigający
Sowa od Beatrice była dla Emmeta wielkim zaskoczeniem. Przy czym słowo wielkim nie oddawało pełni swego znaczenia. Nie umiał wyrazić kłębiących się w nim emocji, gdy czytał list. W jednym ciele tkwiło ich tak wiele, że z trudem odpisał, zgadzając się na spotkanie, ale nie wiedział, co miał robić dalej, gdyż całą nadchodzącą rozmowę skrywała wielka połać ciemności. Przez chwilę czuł się jak małe dziecko w lesie, dokładnie tej nocy, kiedy ugryzł go wilkołak. Bezradny, wołający o pomoc jedyną osobę, która była pod ręką. Skończ z tym, westchnął, rozpraszając niewygodne myśli, by móc w spokoju dotrzeć na siódme piętro zamku. Nie miał najmniejszego pojęcia, dlaczego właśnie tę salę wybrała Trice. Nigdy nie widział w niej nic niezwykłego. Ot, czas po prostu stał w miejscu na ten jeden moment, jakby Hogwart próbował dać bywalcom namiastkę tego czegoś, co pozwoliłoby dwóm rozmówcom opowiedzieć sobie każdy możliwy szczegół w niespełna minutę. Toteż, gdy już był w połowie drogi, przystanął obok jednej ze zbroi i począł się zastanawiać nad wszystkim. Nad znajomością ze starszą Krukonką. Nad całym zgorszeniem panującym na świecie, w które popadła dawna przyjaciółka. Swoją drogą, to zastanawiające, ile zła może znajdować się w czarodziejach i, ile wysiłku ich to kosztuje. A co do tego miała Trice? Nie wiedział. Po cichu liczył, że relacja między nimi nie upadła aż tak bardzo, by nie dał rady zadać jej kilku pytań. Nie to, żeby był szczególnie dociekliwy zwłaszcza, iż sam cenił sobie własną przestrzeń osobistą. Może to dlatego rozumiał ją lepiej niż inni. Te wszystkie wyzwiska, niepotrzebne podejrzenia, jakby całe życie od tego zależało. Jakby ludzkie wnętrze nie miało znaczenia. Tylko wygląd, pieniądze i czyny. Przecież to nie definiowało ich istoty, a jednak tak się działo. Dlaczego?, powtarzał w myślach z każdym kolejnym krokiem stawianym na schodach. Chciał dotrzeć na siódme piętro jak najszybciej. Chciał poznać prawdę, źródło rzekomych plotek. Nic więcej, naprawdę. Więc, gdy stanął przed drzwiami do Pokoju Czasu, dopadły go wątpliwości. Ale tylko na krótką chwilę, ponieważ nieświadomie nacisnął na klamkę i wszedł. Potrzebował minuty na przyzwyczajenie się do całego bałaganu. Nadmiar kurzu zmusił Emmeta do wydawania z siebie dość piskliwego kichnięcia, po czym otarł łzy z kącików oczu i wreszcie dostrzegł Beatrice pod ścianą. - Eee... cześć, Trice - wymamrotał, karcąc się w myślach za to jąkanie. Niepotrzebnie się denerwował. Wpadł tylko spotkać się z przyjaciółką, ale nagle uświadomił sobie, że nie miał o czym z nią rozmawiać. Nie będzie pytał, co u niej, jak spędziła wakacje, skoro przez rok nie było jej w szkole. Szlag, szlag, szlag. - Urocze pomieszczenie, nieprawdaż? - spytał jeszcze ciszej, pocierając palcami nozdrza. Nienawidził kurzu. Tak samo jak ostrego światła, którego tu brakowało i mógłby siedzieć w tej starej, zapomnianej sali przez wieczność.
- Cześć... - Zdobyła się w końcu na odwagę, by spojrzeć Emmetowi w oczy. Nie krzyczał na nią, nie zwyzywał jej, nie pałał nienawiścią, jak większa część uczniów. Był taki jak rok temu, taki, jakim go zapamiętała. Nawet kroki stawiał w ten sam sposób. Stała tak, zastanawiając się, czy wyjawić mu prawdę o swojej nieobecności. Lustrowała go badawczym spojrzeniem szarych oczu i przez chwilę zwątpiła. Nie wie? Nie słyszała w tonie jego głosu obrzydzenia, pogardy tak charakterystycznej dla tych, których spotykała na swojej drodze. Czy to możliwe, żeby ktoś w tej szkole nie słyszał jeszcze o jej skłonnościach do wszelkiego rodzaju używek? Możliwe, że ktoś oprócz tych paru osób, które poznały Trice trochę bliżej przez ostatnie parę miesięcy, darzy ją jakimkolwiek szacunkiem? A jeśli on udaje, by w najbardziej nieoczekiwanym momencie zalać ją potokiem słów, tnących, jak noże? Westchnęła ciężko, a na kolejne słowa Emmeta, uśmiechnęła się niemrawo. - Taaak. - Rzuciła leniwie, po czym omiotła salę wzrokiem. - Wiesz, jest tutaj cicho i można odpocząć od tłumów. - Spojrzenie zatrzymała na Thornie. - Ach, no tak. Masz alergię na kurz, prawda? Jeśli chcesz, możemy zmienić miejsce. - Można było w tonie jej głosu wyczuć coś, jakby zdenerwowanie. Skrępowanie? Och, przecież zawsze tak dobrze im się rozmawiało, a teraz... Teraz nie wiedziała, co powinna powiedzieć, żeby rozluźnić napiętą atmosferę, którą przesiąknęło tutejsze powietrze. Tak bardzo chciała usłyszeć coś pozytywnego na swój temat. Coś w stylu ,, Trice, nic się nie zmieniłaś!'', ale wiedziała, że to absurdalne. Przecież była już zupełnie inną osobą. Pogubioną, zepsutą, pogrążoną w melancholii. Z dawnej optymistki, pełnej werwy i życia, nie pozostało już nic, oprócz pozorów. - Przepraszam, że się nie odzywałam przez tak długi czas. - Wyrzuciła z siebie na jednym wydechu, nie mogąc dłużej powstrzymywać myśli, kotłujących się w jej głowie. - Moje życie trochę... - Zamilkła na chwilę i zmarszczyła lekko brwi. - Trochę wywróciło się do góry nogami i... Chciałam napisać, ale... - Jąkała się co chwilę, mówiła bardzo cicho, nerwowo ściskając rękaw swojej zdecydowanie zbyt długiej, czarnej koszulki. - Ale myślałam, że zrobię to, jak wszystko poukładam. Jeszcze nie poukładałam. - Rzuciła enigmatycznie, unikając kontaktu wzrokowego z Emmetem. Było jej przykro, wstydziła się i bała. Jego reakcji, jego kolejnych słów. Bała się, że przetną ją na wskroś, rozrywając resztki pewności siebie, której pokłady i tak od dawna dobiegały ku końcowi. Osunęła się po ścianie i usiadła na ziemi, chwytając jakąś starą książkę. Nie zamierzała jej czytać, chciała po prostu zająć sobie czymś ręce.
Ten pokój Adam odkrył dawno, ale dość rzadko tu przychodził. nie było jeszcze takiego momentu by chciał być sam w ciszy i spokoju. Pokój czasu.. Tak, wiedział, że mógł być tu godzinami, a kiedy by wyszedł nic się nie zmieni. Mógł tu być kilka godzin, a jak wyjdzie będzie ta sama godzina o której wszedł. Generalnie dla niego to był bardzo dziwna sytuacja. Jeśli mowa już wnoszeniu, ale nie wynoszeniu dowiedział się dopiero rok temu. Postanowił napisać pracę w ciszy i co się okazało? Że niestety zostanie tutaj na zawsze. Przykra sprawa, ale na szczęście zdążył napisać jeszcze raz, poszło mu lepiej jak się tego spodziewał. Znalazł w kacie kilka świeczek. Pewnie po innych osobach i je zaświecił. Nie miał pojęcia dlaczego własnie umówił się w tym miejscu. Nie miał pojęcia nawet co zamierzał robić. Wiedział tylko, że rodzice nie byliby z niego dumni. Gdy zamykał oczy wciąż słyszał w uszach głos matki: lodowaty, zły, przygnębiający. "Adamie, zawiodłeś mnie, znowu". Adam, przestań! skarcił się teraz w myślach. Musi wyluzować. Zawsze jak ma się już ułożyć słyszy ten głos. Jeszcze chwila i zacznie słyszeć zupełnie inne głosy. Gdyby tylko powiedział to komuś.. Nie, nie chciał by ktoś miał go za wariata. Chociaż był świadomy, że to wariactwo czasami zamykać się tak w sobie. Ale nie dziś. Dziś będzie wyjątkowo. Cieszył się, że zaprosił Wendy. Dokończył przygotowania i zaczął czekać.
Było lepiej, jeśli chodzi o zaburzenia psychiczne Wendy. Depresja nie jest czymś co od tak sobie zniknie, bo pozostaje wyryta głęboko w mózgu i w sercu, ale zaczynało być lepiej. Depresja napadła na dziewczynę zaraz po śmierci jej matki, zaraz w dniu jej któryś urodzin. Na dodatek zanim wszystko się wydarzyły obie nie rozstały się w pokojowych stosunkach. Od tamtej pory czarnowłosa obwiniała się za cłą krzywdę jaka przytrafiła się pani Jose i nie potrafiła się z jej śmiercią pogodzić. Jakoś w okolicach rocznicy zawsze napadała ją paskudna panika przez którą osiemnastolatka miała nawet tendencje do samookaleczania. Masa blizn na biodrach i rękach to wszystko w sumie wyjaśnia. Nie było tak naprawde nadziei na to, że może być lepiej, że depresja minie i Wendy się uspołeczni. Miła niespodzianka się zdarzyła, kiedy krótko przed świętami Jose obudziła się i się delikatnie uśmiechnęła mówiąc tylko ciche "Dziś będzie lepiej". Zadziałało jak jakieś zaklęcie, naprawdę. Jeśli by tak nie było, to Wendy nie byłaby umówiona teraz z chłopakiem którego naprawdę lubiła. Siedziała zestresowana w komnacie, myśląc jak to się zacznie, jak skończy i jak całe spotkanie przebiegnie. W końcu jednak ruszyła swój zacny tyłek ze swojego łóżka i ruszyła krętymi korytarzami do Pokoju Czasu w którym mieli się spotkać. Przed wejściem do środka, poprawiła kok, zaciągnęła rękawy biało-czerwonego sweterka z przeróżnymi świątecznymi wzorami i weszła do środka. Wzięła głęboki wdech i do niego podeszła. - Ładnie tu.
Nie zauważył kiedy czas minął i pojawiła się Wendy. Musiał przyznać, że wyglądała seksownie nawet w sweterku. Chociaż osobiście nic do niego nie miał to i tak by wolał bez. Włączył muzykę, która jednym słowem ukradł. No cóż.. trzeba tak nazwać tę rzecz, ponieważ trudno będzie ją teraz oddać. na razie się nie przejmował takimi drobiazgami. Teraz liczyła się dobra zabawa. Chciał by dziewczyna się uśmiechnęła. Chociażby zaśmiała z niego. Nie mógł sobie przypomnieć by widział ją uśmiechniętą, szczęśliwą. On miał w sobie za dużo optymizmu, musiał się dzielić nim. - mam nadzieję, że się podoba i nie za bardzo przesadziłem. Starałem się jak tylko mogłem- powiedział nieco zarumieniony po czym złapał ją za rękę i poprowadził prosto do miejsca, gdzie można usiąść. Miał nadzieję, ze nie będzie musiał dziś tańczyć. Nie chciał nikogo zabić. Kto by pomyślał, ze osoba, która kocha imprezy nie umie tańczyć! No przynajmniej nie tak jak chciał. Za bardzo skupił się na innych rzeczach. Był zbyt mało ambitny widocznie. - A wiec.. wesołych świąt- powiedział i szeroko się uśmiechnął.
Przyszła na umówione spotkanie całkiem szybko, żeby chłopak nie musiał długo czekać. Zaciągnęła bardziej rękawy, kiedy tak na nią spoglądał, a zawstydzało ją tak bardzo, że aż dziewczyna zakryła dłonią twarz uśmiechając się lekko. Czemu miała wrażenie, że atmosfera jaka jest między nimi jest naprawdę niezręczna? To było trochę wkurzające. Nigdy Jose tak naprawdę nie obchodziło co ludzie pomyślą na temat jej zachowania, a teraz się w tak łatwy sposób zawstydza? Coś tu jest serio nie tak i powinna szybko schować się do skorupki, na wypadek gdyby coś miało pójść nie tak. - Ach, nie.. Jest w porządku, serio. - uspokoiła go, rozglądając się raz jeszcze. Później powoli przeszła tam gdzie jest możliwość siadania. Ii znowu nastała niezręczna cisza. Z tych całych nerwów zaczęła skubać rękaw, tak żeby uwolnić swoje myśli i się czymś zająć. Następnie spojrzała na niego, gdy tylko zaczął mówić. - Tak.... Wesołych Świąt. - mruknęła z delikatnym uśmiechem, zaczesując za ucho kosmyk włosów, który gdzieś tam uciekł z koku.
Sytuacja niezręczna? oh, to na pewno. Nawet on to czuł, a zazwyczaj nie przejmował się takimi rzeczami. Potrafił to naprawić, ale.. zaraz, czy on się przypadkiem nie denerwował? Zupełnie jak zwyczajny nastolatek, który przyszedł na swoją pierwszą randkę. Sam już nie wiedział czy to była randka czy dziewczyna nie odmówiła mu by nie poczuł się urażony. Zaczął mieć już mętlik w głowie. To chyba był zły pomysł. Nie, nie zły sposób na spotkanie z Wendy tylko mógł zupełnie inne miejsce wymyślić. Nie chciał przechodzić też tak od razu do rzeczy, za kogo by wtedy go miała? Chociaż znał ją od dawna i mogła już mieć o niej różne opinie. Nie ukrywajmy, Adam przeszedł z dziewczynami dużo. Miał mnóstwo przyjaciółek na które brakło mu nawet czasu by się ze wszystkimi spotkać. Nie narzekał jednak, był otwarty więc trudno było go nie polubić. Chociaż też i wkurzający. - Przepraszam, że pytam ale nie wyjechałaś do domu na święta? Coś się stało?- zapytał przejęty. Bardzo chciał wiedzieć co się dzieje w główce dziewczyny. Była tajemnicza, to go w pewnym sensie pociągało, ale jeśli nie była gotowa to nie chciał zrobić żadnego błędu a tym bardziej nikogo krzywdzić.
Dla Wendy mogło to być czymś na zasadzie pierwszej randki, ale denerwowała się jedynie tym, że nagle może dostać tego ataku paniki, strachu czy coś i może uciec. Ona jest mistrzem uciekania, nawet jeśli by tego nie chciała. A za tym uciekaniem ciągnie się tez to, że lądowała w łóżku z Caseyem który bardzo skutecznie pozwalał jej zapominać o problemach jednym zbliżeniem. Dziwna metoda, ale była skuteczna. Teraz skoro jej się powoli polepsza, zbliżenia raczej potrzebne nie będą. Niech chłopak się nie martwi. Miejsce było w porządku, wszystko inne też. Jedynym co było problematyczne to to, że Wendy miała trudność z odprężeniem się i działaniem jak najbardziej swobodnym. - Nie miałam ochot wracać do domu. - mruknęła tylko ponuro, na wzmiankę o rodzinie i tak dalej. Z ojcem kontaktu nie chciała utrzymywać, matka nie żyła. Po co by miała wracać do tego wariotkowa. - W każdym razie, zmieńmy temat na jakiś przyjemniejszy.
Nie dla jednej osoby dom był czymś złym, wiele uczniów nie chciało tam wracać nawet w okresie letnim. Wolało już być w Hogwarcie i uczyć się mimo, że nie szło im też najlepiej. Rodzice bywają surowi, ale i też nie każdy miał szczęście znać własnych rodziców. A oni? Starali się łączyć koniec z końcem by ich własne dzieci czuli się dobrze, mieli wszystko co tylko za pragną, a i tak to dla nich było mało. Chcieli więcej. Ciągle im czegoś brakło. Potomkowie byli jednak niewdzięczni czasami. - W porządku- wyszeptał cichutko i przybliżył się jeszcze bliżej do dziewczyny i złapał ą za rękę stanowczo acz delikatnie tak żeby ta w razie czego mogła zabrać rękę, wybiec lub nawet przywalić mu w pysk za takie zachowanie. Jedyną rzeczą jaką mógł zrobić dla niej to sprawić, że ktoś będzie przy niej. Najlepiej byłoby zdobyć jej zaufanie, a kiedy by potrzebowała rozmowy to sama by wiedziała komu może zaufać. Każdy potrzebuje kogoś obok siebie, czyjejś bliskości. Splótł ich palce razem były dość chłodne. Ale mogło mu się oczywiście to zdawać. Patrzył jej prosto w oczy. Był blisko niej, dzieliły ich twarze niemalże pięć centymetrów.
Bardzo łatwo można wywnioskować, że Woods jest idiotą. Patrząc na wszystko co działo się w jego życiu przez ostatnie tygodnie, można by stwierdzić, że jest chodzącym nieszczęściem. Oczywiście sam tak nie sądził, bo przecież wszystko działo się przez przypadek i nic nie było jego winą! Ślub wziął przez przypadek. Na dobrą sprawę naraził swoją relację z najlepszym kumplem, też przez przypadek. Wszystko to przypadek, przysięgam. Mimo tego nadal zostawał wiecznie uśmiechniętym ślizgonem, który nie przejmował się tymi zagmatwanymi rzeczami. No przynajmniej chciał takiego zgrywać, ale wiadomo, że nie zawsze mu to wychodziło. Musiał w końcu z kimś pogadać, wyznać swoje grzechy i w ogóle... o dziwo nie chciał znowu kłócić się z Vittorią i zwalać całej winy na nią, Lilith miała własne problemy, nie chciał też martwić Kath, więc została jedna osoba, która na dobrą sprawę była dla niego ważna. Nate raczej nie przywiązywał się do ludzi, byli, znikali i po problemie, nic stałego. Ale zdarzały się wyjątki, które przynosiły Woodsowi jakąś korzyść, a wszystko co przynosiło korzyść, było potrzebne. Proste. Nabazgrał tak mało czytelny list, że sam przez chwilę zastanawiał się, czy nie lepiej będzie zrobić to jeszcze raz. Ale to Nath... nigdy nie należał do ambitnych ludzi, więc nie przejmując się faktem, że połowa informacji była nieczytelna, dorwał swoją sowę i próbując wyperswadować jej, że dziobanie ludzi jest nieprzyjemne, przyczepił do niej skrawek papieru. Nie czekał na odpowiedź, nigdy tego nie robił. Dlatego kiedy sowa zniknęła z jego pola widzenia, automatycznie udał się do miejsca, które na co dzień go denerwowało. Cóż, pomieszczenie zbyt spokojne i ciche, jak na tak nadpobudliwą osobę, ale jeśli miał zaraz zacząć się nad sobą użalać, to ta sala wydawała się być idealna. Oczywiście przez całą drogę siłował się z obrączką, która nadal tkwiła na jego palcu i raczej nie zamierzała z niego zejść. Poskutkowało to tym, że do stanął przed pomieszczeniem z ewidentnie naburmuszoną miną i ze skrzyżowanymi rękami na klatce piersiowej. Prawdopodobnie wyglądał teraz jak wielce obrażone dziecko i właśnie tak się czuł. Najwyraźniej cały świat nastawił się przeciwko niemu i los perfidnie się naśmiewał. Co tylko potwierdził fakt, że Skyler'a nadal nie było, a przecież Woods nienawidził czekać na cokolwiek. Po prostu nie potrafił wystać pięciu minut w jednym miejscu, bez żadnego ruchu. Dlatego po krótkiej chwili, oparł się o ścianę i wziął głęboki, bardzo teatralny i wymowny wdech. Oczywiście skończyło się to tak, że znudzony zjechał po ścianie i usiadł na tyłku. Był świadom, że jeśli będzie zmuszony czekać dłużej, to w końcu się położy na posadzce i znając życie zwyczajnie uśnie. Przymknął oczy i miał tylko nadzieję, że na tym skończy się jego wielkie cierpienie. Nie żeby wyolbrzymiał, no skądże! Ale po prostu miał to we krwi, więc nie oceniajmy, okej?
Oczywiście na sowę nie odpisał. Nie żeby nie umiał, ale po prostu nie lubił. Nie lubił pisać listów, nie chciało mu się, a już na pewno nie miał ochoty dogadywać się z sowami. Małe, wredne, zadziorne i brudne to to. Gardził i nigdy nie pokocha. A tak naprawdę to z niewiadomego powodu sowy go nienawidzą i ilekroć próbuję się z jakąś "zaprzyjaźnić" kończy się to ranami od ostrego dzioba. Poczciwy Sky w duchu nad tym ubolewał, jednak jego godność nie pozwalała mu na przyznanie się do tego, że chciałby po prostu chociaż raz móc taką sowę normalnie pogłaskać. O wiele lepiej jest udawać, że to on ich nie trawi. List odebrał za pomocą różdżki, stojąc dwa metry od sowy. Przecież musi być piękny i zdrowy, na wypadek, gdyby Nate postanowił akurat dziś wyznać mu dozgonną miłość. Chociaż patrząc po składnie listu, to chyba dziś nie ma co liczyć na poetyckie wyznania. Od razu ruszył tyłek z trawy, żeby spotkać się z chłopakiem, ale nie spieszył się za bardzo. Nie żeby nie chciał, ale przecież jak kocha to poczeka. No i jak będzie musiał poczekać, to bardziej doceni moment, gdy w końcu się pokaże. Prawda? Wdrapując się po schodach aż na siódme piętro powtarzał sobie w duchu, że będzie musiał zgarnąć za to jakąś nagrodę. Może nawet Nath zgodzi się potrzymać go za rękę przez 20 sekund w miejscu publicznym? Albo go przeleci. Wychylił się zza roku, gdy już uspokoił swój oddech po tym schodowym maratonie. Zauważył Nathana siedzącego z zamkniętymi oczami i zrozumiał, że to jego szansa. Plan jest prosty, niczym ninja siada koło niego i subtelnie przepełniony erotyzmem gładzi jego udo na powitanie. Poprawił fryzurę i cicho, niczym niezwykle przystojna mysz, podszedł do chłopaka i... - WZIĄŁEŚ ŚLUB?! - krzyknął nagle, zauważając obrączkę. - No chyba cię popierdoliło, jak mogłeś mi... to znaczy jak mogłeś to sobie zrobić, jesteś za młody! Wpatrywał się w Nathana z żalem w oczach. Po chwili dotarło do niego, że obrączka może być żartem albo zupełnie nie jest związana ze ślubem, więc przyjął szybko teatralną pozę złości, żeby w razie czego mieć ucieczkę, że przecież się domyślił i jak Nath mógł nie zauważyć, że jego wybuch to tylko słaba gra aktorska.
Odpoczynek nie mógł trwać zbyt długo i Nejt lekko drgnął, kiedy usłyszał wyjątkowo zbulwersowany głos. Leniwie otworzył oczy i teatralnie nimi przywrócił. Przeniósł swoje spojrzenie na chłopaka, który nad nim stał i na jego twarzy pojawił się uśmiech, który działał na wszystko. Uśmiech pt. "Nie umiem w życie, jestem głupi, ale i tak mnie kochasz". Powoli podniósł się z posadzki i stanął w niewielkiej odległości od Skyler'a. Zawsze zastanawiał się jaki stosunek ma do niego Henggeler, w końcu Nath traktował to jak zabawę i sypianie z nim umilało mu czas. Pewnie twierdził, że w przypadku Salemczyka jest tak samo. Choć aktualna postawa Sky'a mówiła coś innego i Woods lekko się uśmiechnął, jak gdyby prosił siebie samego w duchu, żeby się nie roześmiać. Chcąc, nie chcąc musiał przyznać, że Skyler wyglądał uroczo. Ale chyba aktualnie powinien obmyślać plan, jak mu to wszystko wytłumaczyć, co nie było prostym zadaniem. - Chyba. Znaczy nie pamiętam w sumie - znów wlepił wzrok obrączkę, na której widniało imię Vittorii - To przypadek, serio - powiedział całkiem poważnie i do tego wzruszył ramionami. Podejście Nejta zawsze tak wyglądało. Sytuacja była poważna, a on z tym głupim uśmiechem na twarzy stwierdzał, że żyje się dalej. Oczywiście nie miał zamiaru tłumaczyć mu tego na korytarzu, dlatego chwycił go za nadgarstek i pociągnął za sobą wchodząc do pomieszczenia. Długo to ciągnięcie nie potrwało, bo zaraz po przekroczeniu progu Woods obrócił się w stronę Salemczyka i przycisnął go do ściany, złączając ich usta w pocałunku. Cóż, jakoś do udobruchać musiał i wiedział co działało najlepiej. Jedną ręką nadal zaciskał jego nadgarstek, a drugą wodził po karku. Powinien to robić mając żonę? Po chwili i o dziwo, oderwał się od Skyler'a i jak gdyby nigdy nic ruszył w stronę jakiegoś starego i zakurzonego fotela. Doskonale wiedział, że bardzo prosto będzie go rozkojarzyć, a dzięki temu Henggeler nie będzie się bardzo bulwersował o świecidełko na palcu Nate'a. Dlatego z uśmiechem na ustach ślizgon klapnął na fotel i przełożył nogi przez oparcie, a jego głowa bezwładnie zwisła w dół. Wziął głęboki wdech i podniósł łęb do góry, odpowiednio dobierając słowa. - To naprawdę nic takiego - oznajmił jakby naprawdę tak sądził, ale prawda była taka, że ślub był czymś poważnym i najwyraźniej jeszcze to do niego nie dotarło. O czym mogło świadczyć jego szczerzenie się w kierunku chłopaka. Czasami naprawdę zachowywał się jak niewyrośnięte dziecko i to w nieodpowiednich sytuacjach, dokładnie takich jak ta. Naczelny geniusz Hogwartu, o!
Poczuł ukucie w sercu, gdy dotarło do niego, że to jednak dzieje się naprawdę. Nie tak to sobie zaplanował. Nath miał w końcu zostawić Vitkę i oficjalnie być z nim. Teraz to już niemożliwe. A właściwie, to dlaczego nie? Wystarczy porwać żonę i ją gdzieś wywieźć. Albo w coś transmutować. Albo zabić. Bo przecież rozwód jest zbyt ekstremalnym rozwiązaniem. Tak czy inaczej jeszcze nic nie jest stracone! Sky tak łatwo się nie podda. Na pewno nie odpuści, póki może patrzeć na ten uśmiech, który rozgrzewa jego serce. Otworzył usta, by zadać pytanie, jednak w tym samym czasie Nath pociągnął go za sobą do pokoju i już po chwili mógł poczuć cudowne ciepło jego warg. Przyciągnął go do siebie mocno podczas pocałunku, jednak od razu puścił, gdy ślizgon zrobił minimalny ruch w tył. Taki już był Sky. Brał całym sobą, ale nie walczył, gdy ktoś chciał odejść. Może dlatego żaden związek mu nie wychodzi? Albo po prostu zawsze jest gorszy od tej drugiej osoby... Czu Vitka naprawdę jest od niego o tyle lepsza? Może dziś będzie miał odwagę o to zapytać? Przegryzając wargę patrzył jak Nathan się oddala. Ciężko było się powstrzymać, by nie skoczyć za nim i nie przyciągnąć go do siebie choćby na dziesięć sekund dłużej. - Mógłbyś ją chociaż zdjąć, gdy mnie całujesz - mruknął niezadowolony. Ściągnięte w złości brwi rozluźnił, gdy tylko Nathan posłał mu uśmiech. Skoro mówi, że to nic takiego, to musi mieć rację, prawda? NO WŁAŚNIE NIE i dopiero po chwili to do niego dotarło. - Człowieku, to jest COŚ! Dlaczego... Dlaczego tak nagle. Mogłeś chociaż kogoś uprzedzić... - Zrobił nerwowe kółko po pokoju - Mogłeś uprzedzić mnie - dodał cicho, głosem smutniejszym niż planował. Powoli zaczynało do niego docierać, że znów traci osobę, w której tak bezgranicznie się zakochał. Może czas zmądrzeć i przestać obdarzać uczuciami ludzi, którzy nie mogą tego odwzajemnić. - Nie mogę mieć Ci tego za złe. - Westchnął i nerwowo poprawił fryzurę, patrząc gdzieś w bok. Z doświadczenia wiedział, że w takim momentach lepiej nie patrzeć na osobę, którą ma się stracić. - Pewnie chciałeś się spotkać, żeby powiedzieć, że nasza relacja musi się teraz zmienić - dodał, zupełnie już zapominając o treści listu.
Właściwie Nate po dłuższym zastanowieniu uniósł brwi do góry, by potem wydać z siebie jakiś niezadowolony jęk. Czemu wszystko musiało się teraz komplikować? Nawet relacja z Salemczykiem, która wydawała się działać całkiem prosto? Woods mimo tego, że wykorzystywał ludzi całkiem często, dobrze znał się na uczuciach, choć zazwyczaj nie zwracał na to uwagi. Bo po co miałby się przejmować, że ktoś przez niego cierpi? Skoro jemu nic nie jest, to może mieć klapki na oczach do końca swoich dni. Ale w tym momencie jego podświadomość podpowiadała mu, że coś jest nie jak i to z jego winy. Jego głowa znów opadła do tyłu, jak gdyby miał dość całego życia, serio. - Problem jest taki, że nie mogę jej zdjąć - stwierdził i przyłożył sobie ręce do twarzy. On tu się przychodził pożalić, a Sky mu awantury robił, czy to nie skandal? Cóż, dla Nejta na pewno był, o czym mogła świadczyć jego wielce niezadowolona mina. Miał zamiar zareagować z wielkim naburmuszeniem, ale zorientował się, że ton głosu tamtego wcale nie brzmi dobrze. Woods znów uniósł głowę i podniósł się z fotela, otrzepując jeszcze spodnie. - Słuchaj, to było głupie, wiem. Najbardziej genialny pomysł jaki przyszedł mi do głowy, to też wiem. Byłem pijany, ona była pijana i stało się, ale naprawdę to nic dla mnie nie znaczy - typowe zdolności manipulacyjne Nejta. Jasne, sam nie widział do końca jakie ma podejście do Vittorii i kim tak naprawdę dla niego jest, ale mógł stwierdzić, że mu na niej zależy, więc dość nieprzyjemnie go okłamał - Co? Nie... Merlinie, nie Sky - zasada numer jeden? Nie przywiązuj się. Co Nath właśnie nieświadomie zrobił? Złamał ją. Nigdy nie uważał tego chłopaka za osobę, z którą mógłby wiązać przyszłość. Był dobrą odskocznią od problemów... Ale czas robił swoje i Woods przestawał widzieć w nim tylko swoją zabawkę. Co raczej nie pomagało w obecnej sytuacji. - Jakoś to odkręcę - matko, on się nawet tłumaczył! A przecież nigdy tego nie robił, bo halo, wina nie była jego. Po krótkim namyśle ruszył w stronę Skyler'a by móc stanąć przed nim. Unikanie spojrzenia było normą dla Nejta, który zawsze tak postępował, kiedy tylko w grę wchodziły uczucia, czy inne nieprzyjemne tematy. Posłał kolejny szczery uśmiech w jego kierunku i oparł ręce na biodrach - Zresztą zawsze będziesz mój - oznajmił z lekkością i tylko brakowało mu plakietki z napisem 'własność Nathaniela, nie dotykać'.
Nie mógł się powstrzymać i uśmiechnął się szeroko na słowa chłopaka. Oczywiście rozumiał, że fakt, że on należy do Nathaniela, nie oznacza, że Nathaniel należy do niego. Ale na razie wystarczy mu fakt, że chce mieć Skylera dla siebie. Nie można być od razu tak zachłannym. Wyciągnął rękę, by położyć dłoń na karku chłopaka, przyciągnąć go i pocałować. To go zdecydowanie trochę uspokoiło. Jeszcze ma szansę wygryźć Vitkę. Chyba. Może. Ewentualnie się o tym dowie i przyjdzie go zabić. - Nie byłbym taki pewien. Chyba nie myślisz, że nie masz konkurencji - szepnął mu do ucha, smyrając nosem po jego policzku. O żadnej konkurencji tak naprawdę nic nie słyszał, ale niech Nath nie myśli, że ma tak łatwo. - Niezaobrączkowanej konkurencji. Powiedzmy sobie szczerze, nawet jeśli ktoś Skylerem rzeczywiście się interesuje, to on nawet by tego nie zauważył, bo jest ślepo zapatrzony w Nathaniela. Ale on wcale nie musi o tym wiedzieć! Gdy Sky już się zauroczy to nie ma zmiłuj. Wtedy cały świat kręci się tylko wokół tej jednej osoby. Nath jest teraz jego pierwszą myślą gdy wstaje i ostatnią, gdy kładzie się spać. Zdaje sobie sprawę, że ze strony ślizgona ta relacja jest bardziej fizyczna, a z jego strony bardziej psychiczna, ale liczy na to, że kiedyś będą mogli po prostu razem gdzieś wyjść albo chciałby po prostu zasnąć mając w objęciach Nathaniela. Oczywiście nigdy mu tego nie powie, bo... to mogłoby wszystko zepsuć. Już woli być zabawką, ale się z nim widywać. - A próbowałeś poślinić? - zapytał, splatając ich dłonie i przyglądając się z bliska obrączce.
Doskonale wiedział, że może wykorzystywać Skyler'a ile tylko chce, a tamten nie ma nic przeciwko. Zresztą traktowanie ludzi przedmiotowo było normą w jego życiu, więc uznawanie ich za swoją własność też często wchodziło w grę. Oczywiście, że Woods uznawał chłopaka za kogoś kto do niego należy, ba, pewnie patrzył krzywo na każdą osobę, która się koło Henggelera kręciła. Egoistycznie? I to jeszcze jak. Sam uważał, że ma zupełne prawo do sypiania ze Skylerem i spotykanie się z Vittorią, a przynajmniej tak uważał w tym momencie. Bo przecież jeszcze kilka tygodni temu robił awanturę Titi, że wcale nie są w otwartym związku, a teraz? Oczywiście wcześniej starał się ograniczać swoje kontakty z Salmeczykiem, ale kiedy rozstał się z brunetką nic nie stało na jego drodze, prawda? Ale teraz jednak coś stało i mogło wydawać się, że Nejt grzecznie rozejdzie się z którymś z nich i wszystko będzie pięknie. Ale to Woods, a Woods należał do tych zachłannych osób, które mogąc mieć jedną rzecz, chciały dwie. Cóż, to działało tak samo w przypadku ludzi. Dlatego w ogóle się nie przejmował jak to wszystko się rozwinie, jak wpłynie na Sky'a, jak właściwie będzie to mogło popsuć wiele rzeczy... bo po co miał się przejmować? Miał swoje zabaweczki i był szczęśliwy. Dlatego nie opierał się, kiedy chłopak przyciągnął go do siebie, a wręcz mimowolnie wsadził dłoń pod jego koszulkę, przesuwając palcami po plecach Skyler'a. Myślał jedynie o tym, żeby zdjąć z niego część ubrań i rzucić nimi gdzieś w kąt, ale właśnie wtedy Henggeler się odsunął i wypowiedział słowa, które spowodowały uśmiech na twarzy Nejta. Przejechał językiem po swoich ustach i przechylił głowę. - Konkurencja? Mam poczuć się zazdrosny? - właściwie mogło wydawać się, że żartuje i nawet nie rusza go fakt, że oprócz niego Sky może dobrze bawić się z kimś innym. Ale jak na egoistę przystało, w jakimś stopniu zastanawiał się, czy tak właśnie nie jest? I zaczęło mu towarzyszyć dziwne uczucie w okolicach klatki piersiowej. Jakby jego serce zaczęło bić szybciej? Szybko odgonił od siebie myśl, że przywiązywanie się może jednak nie jest takie złe. Przyzwyczajenie za to, było normą. Na przykład był przyzwyczajony, że Sky zawsze jest gdzieś blisko, ale nie byłoby problemu z... zostawieniem go? To też wywołało jakiś wybuch w głowie ślizgona, bo zwyczajnie nie mógłby tego zrobić, choć wydawać mogło się co innego. - Serio? No serio? Myślisz, że jeśli próbowałem każdego morderczego zaklęcia, to nie wpadłem na to? I przysięgam, że jeśli to nie zniknie w ciągu kilku dni, to odetnę sobie palec, o! - miał w zwyczaju wyolbrzymiać wszystko, więc nie oceniajmy - Jeśli następnym razem wpadnę na tak genialny pomysł, to możesz mi przywalić, pozwalam - jasne, czuł coś do Vittorii i można było dostrzec to na pierwszy rzut oka, ale halo, ślub nie był czymś co powinno się zdarzyć. Popatrzył na niego z typową miną zbitego psa i do tego ułożył usta w podkówkę, dzięki czemu wyglądał całkiem niewinnie, a to nie zdarzało się często.
Nie do końca wiedział czemu, ale mimowolnie bał się teraz zbliżyć do chłopaka na dłuższa chwilę. Mieli małą przerwę, a kiedy w końcu Nate się do niego odezwał BUM ma obrączkę. Tak, niby sam mógł się do niego odezwać, ale... to nie tak działa ta relacja. Sky ma po prostu cierpliwie czekać i pojawić się, gdy dostanie zaproszenie. Doskonale wiedział, że to tylko gra pozorów i wszelkie wymienianie czułości, to tak naprawdę tylko teatrzyk, sztuka, którą próbują upiększyć te brudne czyny. Niby to wiedział, jednak dopiero każde spojrzenie na obrączkę mu to uświadamiało, mrożąc mu serce. Ale na łzy będzie czas później, przecież nie będzie się kleił przed Nathanem. - Powinieneś, bo jeśli się w końcu na kogoś zdecyduję - zaczął, łapiąc go za pasek od spodni i patrząc pewnie w tej jego głębokie, brązowe oczy - to nie będę go zdradzać. Łapiąc go za pasek miał w planie go rozpiąć, jednak nie mógł się na to zdobyć. Nigdy w swoich relacjach nie dominował, bo najzwyczajniej w świecie jego samoocena mu na to nie pozwalała, a cała ta sytuacja wcale nie dodawała mu otuchy. Co chwila jego mózg zmienia zdanie. W jednej sekundzie jest pewny, że powinien dalej o Nathaniela walczyć, a za chwilę rozpacza, że przecież nie wygra z kimś, kto ma cycki. Nawet on lubi cycki, a jest gejem. Poddał się i usiadł na... dywanie. Podłoga jest jedynym miejscem w tym pokoju, gdzie może się wygodnie rozłożyć. - Gdybyś raczył mnie zaprosić na ślub, to na pewno bym Ci przywalił. - Uśmiechnął się do niego, mając już nieco lepszy humor. Eh, patrząc na tę jego smutną minkę miał ochotę przyciągnąć go do siebie i objąć. Ale to się raczej niezbyt często wliczało do ich relacji. - A co na to Vittoria? Chce to odkręcić? - Miał chyba prawo mieć nadzieję, że Vitka wcale nie chciała tego odkręcić, co mogło zainspirować Nathaniela, by spieprzyć od niej jak najdalej, prawda? Miejmy nadzieję, że jej chociaż dzieciaka nie zrobił. Widzicie, to kolejny powód, dlaczego powinien być ze Skylerem. Zero dzieci! Oprócz ich dwójki.
Nejt? Cóż, on za to nie bał się zbliżać. Ba, pewnie zbliżał się o wiele częściej niż powinien, ale mógł. Bo naprawdę uważał, że może wiele i wiele mu się należy. Dlatego nie widział problemu w tym, że ma obrączkę na palcu i złożył jakieś przysięgi. Uważał też, że jeśli jemu to nie przeszkadza, to Sky nie będzie miał nic przeciwko, proste. Choć najwyraźniej zachowanie Salemczyka wskazywało na coś innego, mimo faktu, że Woods uważał, że ma go owiniętego wokół palca. O czym świadczył fakt, że ręce Henggeler'a znalazły się na pasku od jego spodni. Nate popatrzył w oczy Skyler'a i wiedział, że równie dobrze mógłby mieć osiem żon, a on i tak byłby jego. Co do tego nie było wątpliwości. - Nie nazwałbym tego zdradą - to była zdrada, halo, miał żonę jakby na to nie patrzeć i przy okazji zabawiał się z kimś innym, bez jej wiedzy oczywiście. Najwyraźniej role się odwróciły, bo przecież tak samo pogrywała z nim wcześniej Vittoria... więc dlaczego miałby się teraz przejmować? W tym momencie też nie wpadł na to, że Sky ma uczucia, geniusz prawda? Podążył wzrokiem za chłopakiem, który usiadł na dywanie i cicho wzdychając, przykucnął przed nim (tak, zrobił typowy słowiański przykuc i tylko kołczanu prawilności mu brakowało). Najwyraźniej cała sprawa z Vittorią i ślubem nie była dla Salemczyka tak prosta, jak Nejt myślał, że jest. Przecież jeszcze kilka minut temu był pewien, że w ogóle go to nie poruszy. - Nie do końca pamiętam cały ten ślub, ale sądzę, że nie byłem zdolny do zapraszania gości - przyznał wzruszając ramionami, bo naprawdę nie kojarzył wielu faktów z tamtego wieczoru, ale im mniej człowiek wie, tym lepiej śpi, prawda? - Eh, nie wiem czego ona chce, naprawdę. Na dobrą sprawę ma chłopaka, który jest moim kumplem... więc powiedzmy, że to nieco skomplikowane - i znowu Nejt tu wychodził na buca, który bierze ślub z laską swojego przyjaciela. Ciężkie życie. Najwyraźniej odległość, która dzieliła go teraz ze Skylerem była zbyt dużo, więc padł na kolana, co sprawiło, że jedno z nich wylądowało między nogami Salemczyka. Oczywiście nie było mowy o utrzymaniu równowagi, więc przeważając chłopak zwyczajnie się na nim wyłożył, i przytwierdził swoim ciałem do podłogi. Uniósł się jedynie lekko, by szybkim ruchem móc ściągnąć z Henggeler'a koszulkę nie zastanawiając się, czy Sky w ogóle tego chce. On chciał i mógł, bo kto niby mu zabroni? Rzucając materiał na bok, jego palce mimowolnie zaczęły wędrować po ciele młodszego. Przejechał nimi po jego szyi, by następnie móc musnąć obojczyk, lekko i powoli jego dłoń schodziła w dół by zatrzymać się na pasku od spodni. Nachylił się nad jego uchem, tak aby Sky mógł poczuć gorący oddech Nate'a na swojej skórze. - Nie oszukujmy się, nie uważasz za złe tego, że zdradzam Vittorię i nie chcesz żebym teraz przestał - mruknął lekko zachrypniętym głosem, a następnie nieco się odsunął i spojrzał w oczy chłopaka. Miał go owiniętego wokół palca, prawda?
Nie do końca wiedział, co o tym myśleć. Nate był pijany, więc... więc zrobił coś czego nie chciał? Czy może wręcz przeciwnie? Zrobił to, bo podświadomie chce mieć Vittorię tylko dla siebie. Chce mieć ją oficjalnie tylko i wyłącznie dla siebie. O Boże. Tak to właśnie było. Ale Vitka wcale nie zamierza zrezygnować z innych, więc Nate chciał spotkać się ze Skylerem, żeby udowodnić sobie i jej, że on wcale też nie chce być monogamistą. Ta myśl przewróciła nieprzyjemnie jego żołądkiem i momentalnie zrobiło mu się niedobrze, ale starał się tego nie pokazać. W końcu luzik, prawda? Wszystko mu jedno... Mimowolnie wstrzymał oddech, gdy dystans między nim a Nathanielem gwałtownie się zmniejszył. Czy gdyby byli w normalnym związku, to też by tak na niego reagował? Czy dostawałby gęsiej skórki, słysząc jego szept? Czy czułby motyle w podbrzuszu? (tak, w podbrzuszu, a nie brzuchu, bo to zboczeniec jeden jest tzn. po prostu typowy facet) Ciężko jest to teraz stwierdzić. Wiedział jedynie, że obecnie Nate działał na niego niczym mentos na colę. Czując, że jego koszulka od niego ucieka, chciał zaprotestować i otworzył już usta, jednak momentalnie je zamknął, gdy tylko poczuł na sobie palce Śizgona. Naprawdę chciał się zbuntować, jednak im bardziej próbował to zrobić, tym bardziej czuł, że jego ciało nastawia się, by dostać więcej pieszczot. Zacisnął zęby, czując złość. Nie... "złość" to złe słowo. Czuł się rozczarowany sam sobą, że daje sobie dyktować warunki, że to nie on rządzi w tej sytuacji. Ale co mógł zrobić? Liczyło się tylko to, by być z Natem, więc jeśli to jest jedyny sposób, by z nim być, to tak właśnie musi być. Z resztą, nie robi nic złego, prawda? Vitka zdradza Nate'a, więc to nie jest złe, że on zdradza ją. - Nie chcę - przytaknął mu, po czym westchnął, patrząc w bok. Tylko czemu coś tak przyjemnego ta strasznie boli? - Powiedz mi - zaczął, odwracając wzrok z powrotem na jego twarz - gdyby nie było Vittori... - przerwał, zmieniając zdanie. Wcale nie chciał o to pytać. I nie chciał usłyszeć odpowiedzi. Nie mógł przestać myśleć czy gdyby Vittori nie było, to czy miałby u niego szanse. Albo czy w ogóle wtedy Nate by na niego spojrzał? Jeśli spotyka się z nim tylko na złość Vitce, to wychodzi na to, że mogli w ogóle się nie widywać. Chcąc odwrócić jego uwagę od słów, które przed chwilą wypowiedział, chwycił go za nadgarstki i pociągnął do siebie. Przytrzymując go za kark zaczął całować jego szyję, drugą ręką wodząc bo jego plecach. Robił to już tyle razy, a wciąż sprawia mu to niewyobrażalną wręcz radość i przyjemność. Dla niego właśnie to było sygnałem, że czuje do Nate'a coś więcej, niż zwykły pociąg seksualny.