Jedno z najbardziej gorących miejsc, które plasują się na listach klubów najchętniej i najczęściej odwiedzanych przez dorosłych czarodziejów, ale też i studentów. Jest tu prowadzona selekcja wiekowa, więc jeśli nie ukończyłeś siedemnastego roku życia to zostaniesz stąd po prostu wyrzucony. Oprócz ochroniarza przy wejściu została umieszczona linia wieku, gotowa wyrzucić Cię na drugi brzeg ulicy. Zanim tu wejdziesz już Cię coś przyciąga - to pewnie ta głośna, nęcąca muzyka. Jesteś świadom, że w tym miejscu można zaprzedać duszę diabłu? Zrzucisz tu nie jedną cnotę życiową w pogoni za zatraceniem się w trwaniu wieczora. Wykwalifikowani pracownicy dbają o to, by poziom zapewnianej rozrywki był wprost nieosiągalnie genialny. Tańczą tu najlepsze tancerki wyginające swe gorące ciała, grają tu mężczyźni, których portfele są zdecydowanie grubsze niż w istocie by wyglądały. To tu pada hazard... Mówisz, że tylko raz, a wracasz jeszcze i jeszcze, jakbyś przeżywał dzień świstaka. Barmani natomiast przygotowują najlepsze drinki, które Twoje podniebienie zwyczajnie kocha. Grywają tu też najlepsi DJ w ofercie specjalnej, która co jakiś czas bucha czymś czego pozornie byś się nie spodziewał. Chcesz poczuć magię tego miejsca? Nie ma problemu. Pamiętaj jednak, że wejście do klubu kosztuje 10 G.
Baw się dobrze.
Kilka zasad:
Spoiler:
1. Klubu nie można wykupić. Ma on już swoich właścicieli i nie poszukuje się nawet wspólników. 2. Wejście kosztuje 10 G na jedną osobę. 3. Wynajęcie lokalu na własną imprezę kosztuje 100 G (jedna z sal wtedy jest udostępniona. W innych odbywają się inne imprezy, lecz wtedy oprócz Ciebie i gości nikt nie może tu prowadzić wątków.) 4. Ludzie poniżej 17 roku życia są wyrzucani z klubu automatycznie. MG po prostu edytuje wasz post dodając zt.
______________________
Autor
Wiadomość
Lilian Emerald
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
C. szczególne : predyspozycje do zgubienia własnej głowy, złotobrązowe oczy o kształcie sugerującym azjatyckie pochodzenie, ekscentryczne stroje
To była zdecydowanie zbyt długa przerwa w imprezowaniu. Ciężko było nadążyć za zawrotnym tempem rozwoju wydarzeń w tym pełnym neonowych gości klubie, ale przynajmniej Lilian miała przy sobie znajomych. W przeciwnym wypadku sytuacja mogłaby ją przerosnąć i zaszyłaby się w jakimś rzadko uczęszczanym kącie lokalu, modląc się w duchu, by wpływ nieznanego zaklęcia nie wpędził ją w kłopoty… albo nie zachęcił do przysporzenia ich komuś innemu. Nie tak trudno było wczuć się w imprezową atmosferę, kiedy Ezra zareagował równie entuzjastycznie na jej widok, a iskra niepewności na temat własnego stroju została bezpowrotnie zażegnana. Stłumiła odruchowy pisk, gdy przyjaciel oderwał ją od ziemi, ale tuż po powrocie na bezpieczny parkiet parsknęła szczerym śmiechem. Spontaniczność od zawsze była czymś, co najbardziej doceniała w innych, chociaż kiedy w grę wchodził ten ciemnowłosy Krukon, była skłonna nawet zmienić dotychczasowe przyzwyczajenia. O ile w innej sytuacji byłaby zawstydzona albo chociaż poczułaby się niezręcznie, dotyk Ezry był czymś absolutnie naturalnym i przynoszącym ciepło w sercu tożsame najbliższym znajomym, nie zaś osobom, do których żywiła bardziej dwuznaczne uczucia. Niewytłumaczalne napięcie na widok tancerek prędko zostało rozładowane dzięki słowom przyjaciela, za których zasługą rozbawiony uśmiech nie znikał z jej twarzy, ale okazja do odwdzięczenia mu się tak samo dowcipnymi uwagami przemknęła jej koło nosa. Ta chwila prywatności nie potrwała bowiem zbyt długo i Lilian zapewne nie miałaby niczego przeciwko temu, gdyby nowo przybyła blondynka nie wyzwalała w niej tajemniczych impulsów, o których nie chciałaby się głośno wypowiadać. Wspomniane przez kojarzoną ze szkolnych korytarzy dziewczynę gorąco uderzyło w twarz brunetki, zachęcone przez powoli narastające w niej zawstydzenie, ale na widok jej zakłopotania zaśmiała się tylko cicho, kręcąc głową na znak, że w żaden sposób jej to nie uraziło. Wkrótce nadeszło upragnione wyjaśnienie zastanawiającego zachowania dwójki przedstawicielek Hufflepuffu, a przy okazji Lilka uśmiechnęła się radośnie do Ezry, który pstryknął ją w nos. Niby banalny gest, a sprawiał jej tyle radości i przyczyniał się wyłącznie do powiększania się sympatii do tego cudownego chłopaka, o ile to jeszcze wchodziło w grę. - Czuję się… inaczej, ale na pewno nie źle. Nie ma powodu do obaw – zapewniła Ezrę z lekkim uśmiechem i zerknęła porozumiewawczo na blondynkę, która z pewnością potrafiła odczytać zawartą w tych słowach aluzję. Nie zdążyła nawet zapytać ją o imię, bo w jej głowie pojawiła się nieprzenikniona pustka na widok zbliżającej się do trzyosobowej grupki Tonii. Gdyby trzymała cokolwiek w rękach, najpewniej w tym momencie by to upuściła i dziękowała niebiosom, że nie skusiła się jeszcze na żadnego drinka. Kiedy Tonka znalazła się tak kusząco blisko, wręcz świerzbiły ją ręce, by przywitać ją uściskiem, jak zwykle, poczuć jej znajomy pocałunek na policzku i… Zaraz, czy ona się rumieniła? Wzrok Lilian zsunął się mimowolnie na sznurowanie spódniczki przyjaciółki i prawie w tej samej chwili wystrzelił z powrotem do góry, z tą jednak różnicą, że na jej policzkach pojawiły się identyczne rumieńce. Z opóźnieniem dostrzegła Leo (wybaczy, na pewno wybaczy, przecież widział strój Tons!) i zamachała mu z nieco przygaszonym uśmiechem. Nie poprzestał na tym, wiadomo i już po chwili mogła przelotnie objąć go ramieniem w pasie, kiedy znalazł się tuż obok. Ledwo powstrzymywała się od niecierpliwego tupania nogą, kiedy Tonia witała się z Ezrą i starała się zyskać jak największą kontrolę nad ciekawskim spojrzeniem. Parę sekund później powstał ogromny chaos, spowodowany pośpiechem Leo, który był dla niej w pełni zrozumiały; za jego zasługą Tonka znalazła się w zadowalającej odległości od Lilian, ale przez niespodziewany ruch chłopaka zaczęła chwiać się niebezpiecznie. Emerald objęła ją prędko w pasie i przytrzymała w ten sposób, dopóki nie odzyskała równowagi. Albo tak planowała, bo nawet po osiągnięciu celu trzymała ją w ramionach. W międzyczasie stojąca niedaleko para zdążyła zademonstrować otwarcie swoje uczucie, na co Lilian uśmiechnęła się szeroko i nachyliła się nieco do ucha przyjaciółki. - Są tak niesamowicie uroczy, nie sądzisz? – Szepnęła na tyle głośno, by tamta ją usłyszała i zabawiła jeszcze przez chwilę w tej pozycji. – Zabieram cię na parkiet, zanim ktoś cię ode mnie porwie – dodała z mocno bijącym sercem, odnajdując bez problemu dłoń Tonki i wciągając ją za sobą w tłum tańczących. Zanim zdążyła oprzeć się pokusie, jej palce już zajmowały miejsce nad fantazyjnym sznurowaniem, obejmując szczupłe biodro przyjaciółki. Druga ręka wylądowała na jej odsłoniętym ramieniu, a sama Lilian zaczęła poruszać się w rytm muzyki, zatracając się w poszczególnych dźwiękach. Patrzyła przy tym odważnie w oczy Tonii, czasem tylko spuszczając głowę ze śmiechem pod pozorem rozbawienia, choć popychało ją do tego wyłącznie nieuniknione zawstydzenie.
Przez długi okres czasu jeśli chodziło o obchodzenie nowego roku miałam ustaloną jedynie datę. Naprawdę powinnam zacząć przestać żyć na ostatnią chwilę, bo kiedyś się na tym przejadę. Skrycie jednak wierzyłam, że któryś z moich przyjaciół będzie coś organizować, bo nie zapowiadało się żebym to ja coś robiła. Całe szczęście Leo posłał informacje o imprezie w klubie, w którym pracował, więc mogłam odetchnąć z ulgą, że jednak nie spędzę tej chwili samotnie. Nie wierzyłam wprawdzie w domenę „nowy rok, nowa ja”, ale uważałam, że była to świetna okazja do spotkania ze znajomymi, nawet jeżeli kolejnego dnia miało się umierać na ból głowy, z wiadomych przyczyn. Dwa psy w mieszkaniu nie sprzyjały moim przygotowaniom, więc koniec końców wszystko robiłam w biegu, zresztą jak zawsze, więc nie było co się dziwić w gruncie rzeczy. Szybko włożyłam na siebie czarną sukienkę i wsunęłam na nogi moje ulubione czarne szpilki. Nie zdążyłam już zrobić jakiegoś zniewalającego makijażu, ale patrząc w lustro przed wyjściem z domu doszłam do wniosku, że wyglądałam zupełnie w porządku zaledwie delikatnie podkreślając swoje oczy. Zarzuciłam na siebie czarny płaszcz i udałam się do lokalu, a w międzyczasie postanowiłam sobie, że w końcu zdam tę cholerną teleportację. Spotkałam się z @Blaithin ''Fire'' A. Dear przed klubem i szeroko się do niej uśmiechnęłam. Musiałam przyznać, ze zaskoczyła mnie swoim strojem, był taki... niekoniecznie w jej codziennym stylu. - No proszę Dear, nie sądziłam, że kiedyś zobaczę cię w takim stroju, wyglądasz świetnie. – powiedziałam i mrugnęłam do niej jednym okiem. – Zawsze jestem gotowa. – odparłam. Przeszłam z Fire dalej i bez słowa pozwoliłam namalować na sobie coś farbą. Czerwony neon zdobił moje ręce i dekolt. Zaśmiałam się, widząc jak Fire robi „wejście smoka” i przyjęłam drinka z jej ręki. Uniosłam do ust i omal nie wypuściłam z ręki kiedy zobaczyłam jak... płonę! Nie dotarły do mnie już słowa Fire, bo lizały mnie języki ognia, więc przez chwilę stałam jak sparaliżowana z przerażeniem na twarzy kiedy próbowałam ustalić co jest nie tak. - Kurwa, Fire, ja płonę. – wydusiłam z siebie. Po chwili zrozumiałam, że musiał to być jakiś efekt uboczny farby, bo ogień mnie jedynie delikatnie łaskotał i nie wyrządzał mi żadnej krzywdy. Musiałam jednak przyznać, że wrażenie było dosyć dziwne i całkiem niepokojące. Wypiłam drinka do końca, zastanawiając się, czy czekają mnie jeszcze jakieś niespodzianki tego wieczoru.
Farba: 5
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Bianca nie musiała się stroić i nakładać na siebie pełny makijaż, żeby wyglądać olśniewająco. Właściwie w oczach Blaithin zawsze się taka wydawała. Do tej pory kompletnie nie rozumiała, jak to możliwe, że nikt inny tego nie odkrył i nie zgarnął dziewczyny dla siebie - ale w głębi duszy cieszyła się, że tak się nie stało. Przynajmniej miała kogoś w tej niedoli singli. Obciągnęła nieco przykrótkie spodenki, żeby zakrywały większą część ud. Przez klimat imprezy i tak nie było zbyt mocno niczego widać, ale czuła się odrobinkę niekomfortowo. - Myślę, że wiele razy cię jeszcze zaskoczę, a zwłaszcza tej nocy. - odparła, żeby odbić pałeczkę i puścić oko Zakrzewskiej. Liczyła na to, że zrobi trochę szumu swoim zaklęciem, nie obraziłaby się też, gdyby gdzieś znikąd zjawił się Leo, żeby na chwilę z nimi porozmawiać. Rozglądnęła się nawet po sali, żeby gdzieś wypatrzyć wysoką sylwetkę Vin-Eurico, kiedy Bianca powiedziała coś dziwnego. - Już? Przecież dopiero się rozkręc... - Fire popatrzyła na nią z szelmowskim uśmiechem, ale zaraz zniknął zastąpiony zaskoczeniem, bo najwyraźniej coś było mocno nie tak. Chciała już znowu wyciągać różdżkę, żeby dziewczynie jakoś pomóc, ugasić ją albo cokolwiek, bo strach w oczach Gryfonki mocno zaalarmował Fire. Zorientowała się jednak, że nie mógł to być prawdziwy ogień, a widywała już nieraz takie "dodatkowe" efekty. Odetchnęła w myślach z ulgą i skrzyżowała ramiona, zapominając, że powinna uważać z tego typu gestami przy takim dekolcie. - Naprawdę nie mogłam sobie wziąć lepszej żony, Zakrzewska. Lepiej płonąć niż być mokrą na wejściu, prawda? - nie za bardzo panowała nad językiem, ale to chyba nie była nawet kwestia tych specyficznych farb neonowych... - Parzy? - mruknęła tym razem niemal niesłyszalnie przez dudniącą w uszach muzykę i przeniosła spojrzenie na odsłonięte ramię Gryfonki. Ciągnięta dziwną pokusą, a być może to przez efekt farby, który pozbawiał Fire jakichkolwiek zmartwień, przesunęła delikatnie palcami po skórze Bianci. Fire obserwowała z fascynacją lśniącą w błękitnych tęczówkach, jak drobne płomyki plączą się przy jej własnej dłoni. Dotarła do czerwonych wzorów i musiała przyznać, że to wszystko robiło ogromne wrażenie. Odsunęła się nagle, przerywając to drobne łaskotanie. - Mnie też dzieje się coś dziwnego... Teraz na przykład mam ochotę skakać jak głupia - wyznała, zerkając na parkiet, gdzie kręciło się sporo osób. Blaithin nie wiedziała, jak spożytkować tę energię, która się w niej kotłowała. Czuła jednak, że to zbyt wielkie ryzyko - co, jakby ktoś ją podeptał? Mogłaby pójść tylko z perfekcyjnym tancerzem, który poprowadzi ją tak, żeby nie odczuwała ciężaru stawianych kroków. Znała takiego, ale nie było mowy, żeby z nim znowu tańczyła. Fire oparła się o stolik i wypiła kilka łyków swojego drinka. Miały okazję pomalować tymi farbami, zagrać w astroletkę, którą zdążyła dojrzeć Fire albo po prostu zrobić wszystko naraz!
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Był typem osoby, do której po prostu trzeba było się przyzwyczaić i zaakceptować razem z potrzebą do burzenia granic fizycznych. Ezra uwielbiał czuć drugą osobę i będąc z Lilian na tak wysokim poziomie powiązania emocjonalnego, zwyczajnie nie mógłby jej nie przyzwyczaić do swojego dotyku. Nie było możliwości, by czuć się w swoim towarzystwie niezręcznie. Uśmiech na ustach Ezry natychmiast się poszerzył, kiedy usłyszał znajomy głos, przedzierający się ponad muzyką i wchodzący mu w słowo spontanicznym komentarzem. Przez jego skórę przebiegł miły dreszcz, kiedy nie tylko każda myśl, ale i każda komórka w ciele desperacko lgnęła do Leonardo. Oczekiwanie, gdy Gryfon znajdował się juz na wyciągnięcie ręki, było torturą. Był nim tak zaabsorbowany, że niemal został zaskoczony, kiedy pomiędzy nich weszła Tonia, by się przywitać. (Ezra dawno nie był tak wytulony, wow). Krukon w uścisku lekko potarł jej plecy, komplementując wygląd. A potem kompletnie się już zatracił, nie przejmując się, że w towarzystwie nie wypadało tak demonstrować swoich emocji. Wyciągnął potrzebująco ręce w kierunku Leo i gdy ten tylko się nachylił, wsunął je we włosy Gryfona, pojedyncze kosmyki okręcając sobie wokół palców. Odwzajemnił pocałunek, już od pierwszej sekundy w pełni synchronizując się z chłopakiem, jakby była to dla nich najbardziej naturalna rzecz na świecie. A jednak każdy wymieniany pocałunek, choćby i milionowy, odczuwał tak intensywnie, jakby był pierwszy. Odsunął się powoli, zsuwając ręce po jego karku do klatki piersiowej, która skrywała się pod kusząco rozpiętą koszulą. Przemknął palcami po jego ciele aż do biodra, tym samym lekko go obejmując. - Ja czekałem na ciebie, kochanie - odparł natychmiast, posyłając mu zaczepny uśmiech. Rzeczywiście wiele by dał, aby odciągnąć Gryfona na bok, gdzieś bliżej kotłów z neonową farbą, tym bardziej, że migotanie przed oczami powoli zaczęło ustępować. Ezra zamrugał kilkakrotnie, nie mogąc się przyzwyczaić do naturalnego obrazu, bez filtrów. Była w tym jedna tragiczna rzecz; sądził, że dziewczęta nie mogły wyglądać już piękniej, ale brak przeszkadzającego efektu był dla nich jeszcze bardziej korzystny. - W moim wypadku chyba to będzie lemoniada - zauważył, również niechętnie puszczając chłopaka za bar, jakkolwiek było to gorące. Oparł się łokciami o blat, przez chwilę nie spuszczając wzroku z Leonardo i tego, co wyczarowywał w kieliszkach. Potem jednak mimowolnie podążył spojrzeniem na parkiet. - Jak myślicie... - zaczął powoli, kierując pytanie zarówno do Leo, jak i Melody i uważnie obserwując zatracające się w tańcu i muzyce (i sobie) dziewczyny. - ile potrzebują czasu, żeby skończyć w jakiejś romantycznej relacji? Podskoczył zaskoczony, kiedy w klubie huknęło jakby była to przedwcześnie wypalona petarda, a odgłos niósł za sobą snop czerwonych iskier. - A mówiłem, żeby zrobić czarną listę... - skomentował, nie musząc nawet wyjawiać, kogo uważa za sprawcę całego zamieszania.
Tonia nie zauważyła nawet, jak Leo odepchnął ją na bok, zawirowała i znalazła się w objęciach Lilian. Z zaskoczeniem odchyliła się nieco do tyłu, łapiąc spojrzenie przyjaciółki, a w finalnym efekcie nie mogąc oderwać od niej oczu. Czuła palące ciepło dłoni puchonki na swojej talii, gdy zacisnęła mocniej ręce na jej ramionach, w próbie złapania równowagi. Czuła, jakby niewidzialny sznurek przyciągnął ją do dziewczyny, a nie jakby to ona zmniejszyła odległość. Każdy jej dotyk dopełniał euforyczne uczucie farby. Stąd jedynie pokiwała nieznacznie głową w odpowiedzi na pytanie Lilian, które i tak zdawało się być retoryczne. Chłopcy faktycznie byli obrazem czystej słodkości i rozkoszy. Nie zdążyła jednak szczególnie tego przeanalizować, bo przyjaciółka od razu wyciągnęła ja na parkiet. Rzuciła ostatnie spojrzenie w kierunku grupki, jednak nikt nie wydawał się szczególnie zmartwiony ich zniknięciem, więc już z pełnym zadowoleniem. Nie poznawała swojej przyjaciółki; nigdy chyba nie widziała jej tak rozluźnionej, wyzywającej i pewnej siebie. I nie była to kwestia stroju (na którego sam widok Tonce robiło się gorąco), a sposobu, w jaki puchonka się poruszała, tych krótkich, acz odważnych spojrzeń i rzeczy tak nieznaczących jak jej dłoń na biodrze Paisley. Ta z kolei umiejscowiła ręce na odsłoniętej talii Lilian, poruszając się w rytm muzyki. Na dźwięk czegoś w rodzaju petardy (kto robi takie rzeczy w klubie, czy oni chcą żeby ludzie zeszli na zawał?), podskoczyła delikatnie, przysuwając się bliżej Emerald, jakby w poszukiwaniu poczucia bezpieczeństwa. Gdy zwróciła twarz w jej kierunku, zauważyła, że praktycznie dotykają się nosami, więc roześmiała się cicho i niepewnie zwiększyła dystans. Widziała, że dziewczyna jest dzisiaj jakaś inna, bardziej otwarta, ale miała z tyłu głowy, że może to być wpływ farby, a więc to ona powinna być rozsądna i odpowiedzialna w tej sytuacji. Stąd stwierdziła, że parkiet nie jest aktualnie miejscem, w którym powinny razem przebywać i pociągnęła Lils w kierunku stoiska z farbami, próbując odwrócić swoją własną uwagę od jej skąpego stroju. Licząc na zabawne, niewinne efekty, zamoczyła dłonie w złotej farbie (aut: farba nr. 1 słońce!), by przeciągnąć nimi po gołym brzuchu Lils, zaśmiewając się uroczo. Sama wskazała przyjaciółce czerwone mazidło (aut: farba nr. 5) w nadziei, że dziewczyna złapie aluzję i również ją pomaluje.
Prawdę mówiąc nigdy nie widziałam w sobie tego „czegoś”. Doskonale zdawałam sobie sprawę, że jakoś moja uroda działała na innych, ale patrząc w lustro widziałam po prostu siebie. Byłam tą samą, zwyczajną Biancą, którą byłam od zawsze. Może po prostu chodziło o kwestię przyzwyczajenia. Przecież patrząc w tył na swoje pierwsze lata w szkole w mojej głowie pojawiały się obrazy chłopców, którzy byli gotowi zrobić dla mnie wszystko. Nienawidziłam tej cechy. Nie potrafiłam wtedy z niej korzystać i oddziaływałam na wszystkich dookoła. Wystarczyło, że powiedziałam jedno słowo a wokół mnie stał wianuszek chłopców. Brzmi fajnie, ale bynajmniej tak nie było. Odkąd pamiętam śniłam o kimś kto nie będzie patrzeć na te moje cholerne jasne włosy i tę głupią genetykę, tylko na mój charakter i to jaka byłam. Starałam się być dobrym człowiekiem, a był czas kiedy nie potrafiłam spojrzeć na siebie w lustro, bo manipulowałam ludźmi zupełnie podświadomie, nie potrafiąc tego kontrolować. A ja przecież taka nie byłam. To dlatego nie mogłam pochwalić się poważnym związkiem. Mimo, że w końcu nauczyłam się panować nad sobą w znacznej większości sytuacji, to dawny strach, że ktoś lubi mnie tylko przez urodę zostawał. Nie wiedziałam dlaczego, ale przy Fire czułam się inaczej. Miałam wrażenie, że dziewczyna nie patrzyła na mnie powierzchownie co sprawiło, że byłam wdzięczna niebiosom, że pozwolili mi się z nią zaprzyjaźnić. Ceniłam tę znajomość bardzo i miałam nadzieję, że przynajmniej w najbliższym czasie nie stracę jej sympatii. Kiedy oswoiłam się z faktem, że stałam w płomieniach odetchnęłam z ulgą, że to nie był prawdziwy ogień. Uśmiechnęłam się kącikiem ust na słowa przyjaciółki. - Cóż, teraz naprawdę igram z ogniem, prawda Fire? – odparłam. – Nie, nie parzy. – powiedziałam, wychwytując pytanie gryfonki z głośnej muzyki. Omal się nie odsunęłam kiedy dziewczyna musnęła moje ramię. Było to spowodowane jedynie zaskoczeniem tego typu zachowaniem ze strony Blaithin. Nie przypominałam sobie żeby dziewczyna była skora do takich ruchów, raczej unikała kontaktu cielesnego, paradoksalnie, jak ognia. Był to jednak całkiem miły gest, więc udałam, że wcale nie zwróciłam na niego uwagi. Może to również był efekt farb czy drinka, którego wypiła. Musiałam przyznać, że przyjemna odmiana, aż zaczęłam się zastanawiać co się stało z Fire, którą znałam na co dzień, ale alkohol, który wypiłam musiał być naprawdę mocny, a fakt, że wypiłam cały kieliszek na jeden raz tylko przyśpieszył jego działanie. - To impreza Leo, chyba nie powinnyśmy sądzić, że obędzie się bez niespodzianek. – zaśmiałam się. Przypomniałam sobie ostatnią domówkę u chłopaka, kiedy drinki były zakraplane eliksirami, więc takie urozmaicenie zabawy było chyba normalne. Rozejrzałam się po klubie szukając właściwie nie wiadomo czego aż w końcu do głowy wpadł mi diabelski pomysł, ale nie widziałam przeszkód, żeby go zaproponować. Przecież to była sylwestrowa impreza, a takie tylko raz do roku! - Skoro masz tyle energii... Odważysz się ze mną zatańczyć, Dear? – zapytałam, a chichot tańczył na krawędzi moich ust. Byłam całkiem niezła na parkiecie, swego czasu nauczyłam się tego i owego, więc z mojej strony nie było się czego obawiać. Byłam ciekawa reakcji Fire, więc obserwowałam ją z iskrami rozbawienia w oczach, zastanawiając się co mi właściwie strzeliło do głowy. Może te płonienie liżące moje ciało tak na mnie wpływały?
Jet lag był koszmarem. Trixie naprawdę nie mogła się nadziwić jak to się stało, że wpadła na tak beznadziejny pomysł, aby powrócić do Wielkiej Brytanii przed końcem roku. Widok znajomych doprawdy nie był jej aż tak potrzebny, aby musiała mierzyć się z wielogodzinną wyprawą do Australii i z powrotem aż dwukrotnie w tak niewielkim odstępie czasu. Jednak tak jakoś się stało i ledwie pozbyła się ze swoich ubrań zapachu świątecznego piernika, a oczy wycisnęły ostatnie łzy pożegnalne, jakie zawsze miała dla ojca, a już okazało się, że Leonardo zapraszał wszystkich na zabawę w klubie Luna. Ach, Trixie nie mogła odpuścić takiej okazji do zabawy, skoro już znalazła się na czas w granicach kraju i może to miała być jedna z jej lepszych decyzji. Jeżeli tylko dzięki temu miała pozbyć się smutku po rozstaniu z bliskimi, warto było zaryzykować. Wciąż była lekko zdezorientowana po zmianie czasu po długiej podróży, więc spędziła na wyborze ubrań zdecydowanie zbyt dużo czasu. Leonardo najpewniej nie wiedział co pisał, gdy sugerował, że mniej znaczy więcej. Spodziewał się, że i ona weźmie sobie te wskazówki aż tak do serca? Ta sukienka była chyba najlepszym wyborem ze wszystkich możliwych, chociaż nie dało się ukryć, że bez ciepłego płaszcza nie mogło się obyć, a i tak Travers z powodzeniem drżała z zimna. Nie znosiła zimy i gdyby tylko zimna mogła nienawidzić, jej uczucia z pewnością byłyby odwzajemnione. Zimny wiatr potargał jej już włosy, tworząc na głowie artystyczny nieład, ale dziewczyna nawet nie kłopotała się ponownym ich układaniem. Zamiast tego, z cała radością oddała się w ręce malującego ją, wyraźnie zawstydzonego chłopaka. Zażyczyła sobie farby na klatce piersiowej, więc jej piersi otulała teraz plątanina szkarłatnych linii. Przechodziły one także na plecy, pełznąc leniwie po ramionach. Gołe łopatki ozdobiły dwa skorpiony - najlepsze, jakie tylko chłopak dał radę narysować. Gryfonka może nawet wylewnie by mu podziękowała, gdyby nie natychmiastowy efekt tajemniczych farbek. W głowie jej zawirowało. Przytłoczyła ją nagła chęć, aby kogoś przytulić, ale nie mogła zdecydować się na nikogo konkretnego, wciąż nie mając w zasięgu wzroku nikogo znajomego. Ach, pal sześć, pomyślała, decydując jednocześnie, że podzieli bliskość z pierwszą osobą jaka wpadnie jej teraz w oko (zapraszam do zaczepiania!).
losowanie:
Farba: 6 (wyraźnie brakuje ci bliskości. Przyklejasz się do dowolnego użytkownika, przytulając, trzymając za rękę... Spragniony dotyku nie jesteś w stanie pozostać w samotności!) Zdarzenie: 5 (nie możesz oprzeć się wizji wskoczenia na parkiet. Wywijasz radośnie w rytm muzyki i wszystko wydaje się być w porządku... Dopiero kiedy postanawiasz zrobić przerwę odczuwasz okropny ból w nogach. Ten facet obok faktycznie ciągle cię przydeptywał... Chyba za dużo już nie potańczysz. Koniecznie usiądź!)
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Gdyby nie @Melody Kingston, z pewnością by mnie tu nie było. Święta, jak co roku, wprawiły mnie w niezwykle refleksyjno - melancholijny nastrój. Naprawdę nie miałem ochoty na spędzanie czasu w domu, ale z drugiej strony nie potrafiłem sobie wyobrazić siebie na jakiejś zabawie sylwestrowej. Zwykle spędzałem ten dzień z daleka od zaczarowanych sztucznych ogni, a odkąd opuściła mnie mama, najchętniej odsiedziałbym go gdzieś na dowolnym wysokim drzewie. Doceniałem jej chęć wyrwania mnie z czterech ścian, ale nie byłem pewien czy ten klub to był akurat trafiony pomysł. Tłum spoconych ciał niekoniecznie do mnie przemawiał i byłem pewien, że nawet Terrey nie dałby rady mnie do tego namówić. W związku z tym, że nie czytałem ogłoszenia Leonardo na Wizzbooku, ubrałem się po prostu jak najmniej… sztywno. Nie posiadałem w swojej szafie niczego, co uznałem za odpowiednie na taką okazję, więc tak naprawdę był to po prostu zlepek wszystkiego, co prawdopodobnie mogło się nadać. Do Melody pasowałem więc jak pięść do nosa. Jeżeli malowanie farbkami uznałem za dziwne, nie dałem tego po sobie poznać. Pozwoliłem, aby na lewej połowie mojej twarzy pojawiły się zawiłe linie nakreślone błękitnym barwnikiem. Swobodnie okalały także całą lewą rękę, od szyi aż po same czubki palców i wstępowały nawet na fragment klatki piersiowej. Do tego zabiegu zdjąłem nawet kurtkę, podwijając także rękawy koszuli, co wyraźnie wskazywało, że odrobinę dałem się wkręcić. Gdyby święcące farbki mi się nie podobały, pozwoliłbym co najwyżej pomalować mi same ubrania. Ach, tyle że to stanięcie w płomieniach było doprawdy… niefortunne. Delikatne łaskotanie z początku nie wzbudziło mojego zainteresowania. Przedzierałem się dzielnie przez tłum, aż nie natrafiłem na przedziwnego gościa, jaki wręczył mi jointa. Niespecjalnie rozumiałem dlaczego to uczynił, ale nie miałem okazji, aby go o to zapytać. Wystarczyło, abym wyciągnął rękę po narkotyk, a zupełnie wyleciały mi z głowy wszelkie obawy dotyczące brania nieznanych substancji od nieznajomych. Moja ręka stała w płomieniach. Prawie ugięły się pode mną kolana. Musiałem wesprzeć się o ścianę wolną dłonią. Drugą ręką uderzałem w rzeczoną ścianę tak długo, aż wreszcie dotarło do mnie, że ten ogień nie robi mi żadnej krzywdy. Było mi jedynie trochę zbyt ciepło, ale to już wystarczało, aby ze stresu spociły mi się dłonie. Już dawno nie byłem taki blady. Nie miałem oporów przed zapaleniem peruwiańskiego ziela. Nie teraz, gdy ledwo mogłem utrzymać skręta w drżących palcach. Zanim ruszyłem dalej, zdążyłem wypalić połowę. Nie uspokoiłem się na tyle, aby zupełnie się wyluzować, a jedynie opanowałem zdradzające lęk reakcje ciała. Odnalazłem Melody obracającą się w towarzystwie innych i rety, niechże ten ogień naprawdę zacznie parzyć, jeżeli to nie tajemniczy podarunek pomógł mi w podejściu do tej grupki, dodając odwagi. - Hej - przywitałem się z nimi wszystkimi, jak zwykle oszczędny w słowach w tak niekomfortowej dla mnie sytuacji jak ta. Na samym końcu spojrzałem na moją najbliższą przyjaciółkę i jeżeli już wcześniej odjęło mi mowę, tak w tym momencie zupełnie zbaraniałem. - Wyglądasz olśniewająco - jakimś cudem odnalazłem odpowiednie słowa, chociaż zajęło mi to o sekundę za długo. Poświęciłem ją jednak na wpatrywanie się w jej oczy, więc chyba wyjście na odrobinę opóźnionego było tego warte. Nawet zdołałem dzięki niej prawie zapomnieć o płomieniach. Poczułem, że znowu oblewa mnie fala gorąca, więc natychmiast spróbowałem odnaleźć drogę ucieczki od tego dyskomfortu. Złowiłem spojrzenie @Leonardo O. Vin-Eurico, uśmiechając się do niego nieco niepewnie. - Leonardo, wymieszasz coś dla mnie? - Decyzję dotyczącą tego, co będzie dla mnie odpowiednie, być może lekkomyślnie pozostawiłem olbrzymowi. Cóż, cokolwiek to będzie, lepiej aby okazało się mocne. Uniosłem jointa do ust, aby ponownie zaciągnąć się otępiającym dymem.
losowanie:
Farba: 5 (twoja farba płonie! Kolorowe języki ognia nie robią krzywdy ani tobie, ani nikomu (czy niczemu) innemu. Łaskoczą cię delikatnie, pomykając po skórze bądź materiale. Jedyny efekt uboczny to niesamowite ciepło, które szczelnie cię otula. Robi się gorąco, hm?) Zdarzenie: 5 i 2 (ta tajemnicza postać stojąca przy ścianie to chyba niezbyt ciekawy typek... A jednak zaczepia cię, zagaduje ze słodkim uśmiechem i oferuje podejrzane towary. Dorzuć kostkę! Parzysta - nie wiesz czemu, ale czarodziej postanawia obdarować cię jointem peruwiańskiego zioła!)
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
Cóż, Leo był sporym zwolennikiem okazywania emocji i raczej mu obecność innych ludzi nie przeszkadzała. Teraz wcale nie było inaczej - skoncentrował się jedynie na Ezrze, próbując jakoś zaspokoić palącą potrzebę nawiązania bliskości tak mocnej, jak tylko było to możliwe. Gdyby usłyszał ten szept o ich byciu uroczym, pewnie nawet nie wiedziałby o co chodzi. To jest, bywali wybitnie słodcy i romantyczni, ale akurat w tej chwili Gryfon resztką sił powstrzymywał się, żeby nie zerwać ze swojego chłopaka ubrań; tutaj i teraz, nie zważając na kogokolwiek. Stanięcie za barem było chyba swego rodzaju ucieczką od pokus, choć spojrzenia od Ezry oderwać nie potrafił. Szalona energia podszeptująca do ucha o tańcu w końcu oficjalnie odpuściła, toteż Leo spokojnie zabrać się za drinki. Tonia i Lilian zniknęły w tłumie, a chłopak ponad głowami wszystkich odnalazł je wirujące na parkiecie; Melody i Ezra pozostali, więc to napojami dla nich się zajął. - Chyba śnisz - prychnął z rozbawieniem, nie mogąc zignorować wzmianki o lemoniadzie. Dzięki Krukonowi zdecydowanie lepiej poznał przepisy na drinki bezalkoholowe i sam zaczynał kombinować, dużo rozrywki znajdując przy chociażby dekorowaniu. Nie czekając na konkretniejsze prośby od Melody i Ezry po prostu rzucił okiem na leżącą obok niego kartę menu. Zatrzymał się na jednej pozycji i na jego ustach wykwitł słodki uśmiech, a z rozbawienia nawet przerwał przepłukiwanie shakera. - To co słońce, blowjob? - Zaproponował, podsuwając mu kartę pod nos. - Albo dobra, może później... - Przygryzł lekko dolną wargę, spoglądając jeszcze na chłopaka, ale zabierając się za robienie limonkowego daiquiri dla Melody. Podsunął jej zaraz drinka, tylko trochę popisując się jakimiś drobnymi umiejętnościami. Fakt faktem napój dla Clarke'a potraktował trochę poważniej, bo chłopak nie pił alkoholu i ten element nie mógł go rozpraszać, a poza tym był cholernym estetą. Leo podrygując w rytm muzyki, z uśmiechem przyklejonym do ust, przygotował idealną wiśniową pannę. Sam niczym od niechcenia wypił shota tequili, unosząc go uprzednio w toastopodobnym geście. - Mam nadzieję, że nie za długo - mruknął, doskonale wiedząc, jak paskudny może być okres oczekiwania. Odwrócił się w stronę wejścia, szukając sprawcy zamieszania, choć wcale nie musiał - wiedział, że to Fire. Zaśmiał się na komentarz Krukona odnośnie czarnej listy, ale nic już nie dodał. - Leo - poprawił @Riley Fairwyn, który do nich dołączył. Pokiwał oczywiście głową, szykując mu zaraz blue sharka. Ledwie skończył, a już został wygoniony przez barmankę, której nawaliło się klientów i potrzebowała więcej miejsca. Vin-Eurico uśmiechnął się do Melody i Riley'a, a potem postanowił pozostawić ich samych sobie, pomrukując coś o "cudownych niedocenianych farbach". Chwycił Ezrę za rękę i poprowadził go w stronę ściany, przy której stało parę mniejszych kociołków. Dzięki temu wcale nie znaleźli się w największym tłumie, a rozrywkę mieli. Pochylił się, cmokając Ezrę w usta raz za razem, aby rozproszyć go przed łagodnym popchnięciem na twardą powierzchnię. Sprawnie rozpiął mu koszulę i ściągnął ją zaraz, może trochę mało delikatnie, ale Leo nie należał do szczególnie cierpliwych osób. Pocałował go teraz przeciągle, jedną rękę zanurzając w pobliskim kociołku. Przyłożył zaraz dłoń do klatki piersiowej swojego partnera, pozostawiając na jego sercu neonowo-różowy odcisk. - Nie przemyślałem tego, nie mam pojęcia, które efekty gdzie są dodane - przyznał, przedłużając namalowane na szyi chłopaka pasy, zjeżdżając nimi również na ramiona i tors. Zanurzył dłoń raz jeszcze, bo farba zaczęła mu się kończyć, a nie chciał aby zaschnęła (wtedy efekt zadziałałby również na niego). Uśmiechnął się bezczelnie i zarazem ostrzegawczo, tylko po to aby zaraz wpić się namiętnie w usta Ezry i ulokować dłonie na jego pośladkach, pozostawiając na ciemnym materiale spodni kolejny odcisk. Subtelniej nie dało rady. Odsunął się powolutku, muskając koniuszkiem języka dolną wargę chłopaka, i oddychając ciężko. Wytarł dłoń w ręcznik, pozbywając się resztki różowej farby, a następnie rozłożył ręce. - To co, zmiana?
Ezra wylosował 1, po prostu ja go maluję
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Należał raczej do skrytych osób i afiszowanie się wszem i wobec swoimi upodobaniami nie leżało w jego naturze. Uważał to za zwyczajnie niesmaczne i ordynarne, zatem wśród ludzi pozwalał sobie jedynie na niewybredne komentarze i okazjonalne, nieprzekraczające granic powierzchowności pieszczoty. To prywatność burzyła bariery w umyśle Clarke'a i w takich sytuacjach Leonardo naprawdę doświadczał, na co było stać jego chłopaka. Były jednak takie specjalne momenty, kiedy Ezra miał całą resztę świata w głębokim poważaniu, poddając się wszystkim małym pokusom. Mieli noc Sylwestrową jedyną taką w tym przemijającym już roku, więc kiedy popełniać najróżniejsze grzeszki, jeśli nie teraz, gdy konto wkrótce miało się wyzerować? Uśmiechnął się, wiedząc, że Leonardo nie przepuści okazji, żeby trochę się popisać. Zresztą słusznie, bo Ezra nie miał zbyt wiele okazji do obserwowania go w akcji, a było warto. - Mmm, tak od razu na wstępie proponujesz? Bo po takiej zapowiedzi przez resztę nocy trudniej będzie zaspokoić apetyt. - Wzruszył lekko ramionami, oblizując subtelnie usta i mierząc go tak intensywnym spojrzeniem, że było ono niemal namacalne. Zerknął od niechcenia na kartę podaną mu przez Leo, jednak nazwy drinków i tak niewiele mu mówiły. Cóż, zdawał się na gust swojego chłopaka. Mimo wszystko, nie spodziewał się czegoś bardzo wymyślnego - Ezra był abstyntem całe życie i przyzwyczaił się już do popijania wody czy soku dyniowego na imprezach znajomych, którzy zapominali o istnieniu takich ludzi jak on. Leonardo nie zapominał, a wręcz przykładał do tego większą uwagę niż było konieczne. Tym samym Ezra prawdopodobnie skończył z najbardziej starannym drinkiem na tej sali. - Dziękuję - mruknął, przyjmując kieliszek i powtarzając gest Leonardo. Było coś zabawnego w tym Leosiowym, nieokrzesanym i typowo męskim wlewaniu w siebie alkoholu na jeden haust i kontrastowym, prawie eleganckim sączeniu bezprocentowego drinka przez Ezrę. Zgodził się z Leonardo kiwnięciem głowy, życząc w myślach dziewczynom, żeby nie musiały przechodzić przez to, co oni. Było oczywiście możliwe, że Ezra sobie sporo nadinterpretowywał - magiczna atmosfera imprezy albo samo to, że przyjaciółki uroczo razem ze sobą wyglądały. Cokolwiek między nimi było, na pewno było niesamowicie pozytywne i przyprawiało o szeroki uśmiech na ustach. Skinął głową Riley'owi, popijając wiśniową pannę i (nie)cierpliwie czekając, aż Leonardo skończy swój dobrowolny dyżur. A kiedy się to stało, bez żalu zostawił niedopity drink na ladzie, chętnie dając się prowadzić Gryfonowi w mniej oblegany kąt, nęcący obietnicą przynajmniej odrobiny prywatności. Przez szybkie, ale drobne pocałunki składane na jego ustach, Leo dzielił się przyćmionym smakiem procentów, w szczególności dopiero do wypitej tequili. (A niby kategoryczny abstynent.) Plecami zderzył się ze ścianą, uwielbiając tę pozorną, niecierpliwą szorstkość. Związek z Leonardo całkowicie zmodyfikował ich dotychczasowe pojmowanie swoich pozycji w relacjach. Ezra miał jednak wrażenie, że w jego wypadku była to nawet większa zmiana, ponieważ dobrowolnie zazwyczaj oddawał Leonrado rolę dominacyjną. Zadrżał mimowolnie, kiedy dłoń Leo zostawiła mokry ślad na jego klatce piersiowej w kolorze neonowego-różu. Merlinie... - Misiu, nawet tego po tobie nie oczekiwałem - zaśmiał się, próbując zorientować się w dziwnie rozrastającym się odczuciu. Pod jego skórą przebiegło mrowienie, a kiedy w następnej sekundzie otworzył oczy, wydawało mu się, że patrzy na Leonardo tak, jak nigdy wcześniej. Sapnął zaskoczony, kiedy ich usta znowu się zderzyły, a nienachalny zarost zostawił szorstkie otarcie na policzku Krukona. Wargi Leo były miękkie i wąskie, a posmak alkoholu wydał się teraz Ezrze o wiele bardziej atrakcyjny niż wiśniowa pomadka skupiająca wzrok swym głębokim odcieniem. - Um... - zaprotestował początkowo na niespodziewany dotyk na pośladkach. Zaraz się jednak rozluźnił, a nawet zaśmiał, poruszając wymownie brwiami. - Nie będzie wkrótce ani jednej osoby, która nie będzie wiedziała, że ten tyłek jest już zajęty. Jego wzrok na moment uciekł w głąb klubu, jakby po prostu sprawdzał, czy rzeczywiście udało im się skraść trochę prywatności. Wtedy stało się coś dziwnego, bo Clarke pierwszy raz od wejścia do klubu poczuł silne uderzenie testosteronu. Przesunął zainteresowanym spojrzeniem po półnagim striptizerze, którego mięśnie odznaczały się wyraźnie przy każdym ruchu. Jego spodnie luźno zwisały na biodrach i wyglądało na to, że wystarczyłoby choćby małym palcem o nie zahaczyć, by... Powrócił zszokowanym wzrokiem do Leonardo, kompletnie nie rozumiejąc swoich rozedrganych i wyjątkowo intensywnych emocji. - Tak szybko? - zapytał zaczepnie, już pozbawiając Leonardo koszuli i zgrabnie zamieniając ich pozycje, tak że teraz Leo plecami opierał się o ścianę. Zanurzył palce w białej farbce, przejeżdżając dokładnie wzdłuż linii mięśni Gryfona i nie zamierzając pominąć nawet jednego zarysowania. Kobiece krągłości nie mogły się nawet równać z atletyczną, szeroką klatką, która zdawała się być wyrzeźbiona z marmuru. Ezra specjalnie kładł większy nacisk podczas malowania, żeby poczuć pod palcami twardość wytrenowanych mięśni. - Gdziekolwiek dotknę, jesteś twardy. Lub będziesz. - Musnął pomalowanymi palcami miejsce, gdzie zaczynała się linia V. Niestety w zbyt dużym stopniu wciąż była ukryta pod spodniami. Postąpił krok do przodu, wsuwając kolano pomiędzy jego nogi i równocześnie zasysając skórę nad obojczykiem, by zostawić tam wyraźną, ciemną malinkę. Nie mogło być tak, że tylko Ezra był oznaczony...
4 dla Leo
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
Oczywiście, Leo nie lubił wpędzać ludzi w zakłopotanie. Przyjemniej było powstrzymać się w towarzystwie znajomych od przesadzonego okazywania uczuć, aby zwyczajnie nie mieli dość; Gryfon stawiał całe życie przyjaciół na pierwszym miejscu i nigdy nie chciał ich skrzywdzić. Rozumiał zatem, że nie wszyscy byli chętni do takiego afiszowania się ze swoimi emocjami. Cała ta świadomość niewiele mu dawała, bo widok Ezry działał na niego jak magnetyzująco; musiał znaleźć się obok (jak najbliżej), musiał poczuć go i upewnić się, że to jest prawdziwe. - Spokojnie, wynagrodzę ci to jak noc się skończy - obiecał, próbując nie dać po sobie znać, że przez to spojrzenie wzdłuż jego kręgosłupa przemknął drobny dreszcz. Z chęcią skupił się na napojach, tylko sporadycznie kątem oka pozerkując na swojego partnera. Większą uwagę przyłożył do jego zachowania w momencie, w którym skosztował drinka - Leo dzięki Krukonowi nauczył się, że bezalkoholowe odpowiedniki wcale nie muszą wiele tracić. Miał nawet wrażenie, że w ten sposób jest trudniej, bowiem nie musiał polegać na tym, że ktoś się upije i przestanie zwracać uwagę na smak. Składniki musiały być idealnie wyważone; nie mógł liczyć na to, że za dużo cukru po prostu przykryje smak tequili. Tutaj wszystko idealnie współgrało. Nie był pewien co do tej roli dominującej. Może i odnaleźli najbardziej pasujący motyw, a jednak to Gryfon bezwzględnie ulegał swojemu partnerowi, okazywał pożądanie w każdej chwili, podrygiwał przy każdym dotyku i wzdychał z rozkoszą, czując jak serce roztapia mu się z nadmiaru pozytywnych emocji. Wychodził z inicjatywą - tak, ale później miał wrażenie, że zemdleje i nic go nie pozbiera z posadzki. Ciekaw był, jaki efekt trafił się Krukonowi, zatem obserwował go uważnie. Mruknął jeszcze tylko "słusznie" odnośnie tego śladu, który miał skutecznie informować wszystkich o tym, że Ezra jest jego, ale więcej nic nie dodał. Podążył za spojrzeniem Clarke'a i dostrzegł, że utkwione zostało w jednym striptizerze - ujął lekko podbródek Ezry i przysunął go do siebie, wymuszając kontakt wzrokowy. Uśmiech nie schodził mu z ust, gdy obdarowywał go leniwym pocałunkiem. - To już wiemy co wylosowałeś - zacmokał cicho z odrobiną dezaprobaty, bo liczył na coś innego. Pozwolił zamienić się miejscami i zaraz westchnął pod nosem, czując dotyk chłopaka na swojej klatce piersiowej. Chwilę śledził spojrzeniem ruchy umoczonych w białej farbie palców partnera, mimowolnie napinając lekko mięśnie, jak gdyby próbował uciec od schłodzonej cieczą dłoni; nic bardziej mylnego, łaknął tej bliskości jak chyba nigdy. Przymknął powieki z zadowoleniem, poddając się pieszczotom. Wzrost przestał stwarzać problemy, Leo nie musiał się pochylać - ledwie wyczuwalnie osunął się po ścianie, czując jak kolana miękną mu wraz ze słowami Clarke'a. - Consegas bien incluso sin el contacto* - wyrzucił z siebie na wydechu, nie myśląc ani odrobinę o tym, że dla własnej wygody zmienił język. Uległość w jego tonie głosu również nie była zamierzona; to już go zaalarmowało, toteż zamrugał z zaskoczeniem. - No es el consejo** - dodał pospiesznie, choć i tego nie planował. Przygryzł mocno dolną wargę, powstrzymując się od jęku i kładąc dłonie na biodrach Krukona, żeby przyciągnąć go bliżej. - Ayyy, ¡no! Esta pintura obliga a decir la verdad*** - poskarżył się, rozpoznając efekt i nie potrafiąc stłumić w sobie tej myśli. Wszystko wskazywało na to, że Leonardo miał zginąć od swojej własnej broni. Fakt, że nie mógł przełamać się do rzucenia jakimś "nieważne", aby zatuszować sprawę, ani w ogóle przejść na bardziej uniwersalny język, świadczył sam o sobie. Dla niego prawda była właśnie hiszpańska... Zaśmiał się cicho, przesuwając jedną dłonią po nodze Ezry - tej, którą tak drażniąco trzymał zgiętą tuż przy nim. W jego oczach pojawiło się coś na kształt zachęty, choć zakłopotany uśmiech mówił sam za siebie. Clarke miał szansę na wydobycie jakiejś informacji, ale hej! Byłoby miło, gdyby nie przesadził... - Esperaba que tomaras esta pintura**** - przyznał z rozbawieniem.
*"Radzisz sobie świetnie nawet bez dotyku" **"To nie jest rada" ***"Aj, nie! Ta farba zmusza do mówienia prawdy" ****"Miałem nadzieję, że ty weźmiesz tę farbę"
Ostatnio zmieniony przez Leonardo O. Vin-Eurico dnia Czw Sty 04 2018, 20:31, w całości zmieniany 1 raz
Lilian Emerald
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
C. szczególne : predyspozycje do zgubienia własnej głowy, złotobrązowe oczy o kształcie sugerującym azjatyckie pochodzenie, ekscentryczne stroje
Puchonka całkowicie wyłączyła myślenie, chcąc teraz skupić się jedynie na płynącej z tańca przyjemności. Właściwie to wykonywana czynność nie byłaby tak zajmująca, gdyby nie Tonia, której ciepłą skórę tak wyraźnie czuła pod palcami. Uświadamiało jej to, że cała sytuacja nie jest tylko snem albo efektem nieoczekiwanego zaklęcia, choć ten, który odczuwała wcześniej, powoli zaczął słabnąć. Dlaczego więc widok przyjaciółki budził w niej tyle krępujących emocji? Lilian zaczynała podejrzewać, że w towarzystwie ciemnowłosej kontrolę nad nią przejmuje inna magia, jednak tej zdecydowanie nie potrafiła kontrolować. Ba, chyba jeszcze nikt nie podołał temu zadaniu i tylko czas mógł pokazać, czy było to zasługą dla samych zainteresowanych, czy wręcz przeciwnie. Emerald uśmiechała się błogo, choć od pełnej beztroski bezlitośnie odwodził ją dotyk dłoni Tonki. Do samej bliskości fizycznej przywykła już dawno, lecz bezpośredni kontakt z jej nagą skórą był czymś nowym i wyzwalał bezwstydną ciekawość na myśl o tym, jak by to było, gdyby dziewczyna posunęła się dalej. Ta całkiem intrygująca wizja została spłoszona przez wystrzał nieznajomego pochodzenia, na który Lilian nie zareagowała bardziej przez zaangażowanie we własne rozmyślania, niż jakąś wybitną odwagę. Ktokolwiek był źródłem parosekundowego zamieszania, mogła być mu tylko wdzięczna, bo przez parę pięknych chwil Tonia znajdowała się jeszcze bliżej, niż poprzednio. Gdy tylko skierowała swoje spojrzenie na twarz Lilian, ta odpowiedziała jej uspokajającym uśmiechem z nutą rozbawienia, chociaż jej serce przyspieszyło na myśl, że przyjaciółka czuła się przy niej bezpiecznie. Nie przestała wpatrywać się w jej oblicze nawet wtedy, kiedy Tonka wyraźnie poczuła się zażenowana tym bezwiednym odruchem i kto wie, co zrobiłaby później, gdyby przyjaciółka nie pociągnęła jej w sobie znanym kierunku. Uśmiech był jedyną słuszną reakcją na widok kociołków z farbami, mimo pewnej niepewności dotyczącej nadchodzących magicznych wrażeń. Z opóźnieniem dotarło do niej, dlaczego brunetka zanurzyła w jednym dłonie i zamarła w bezruchu, gdy bez ceregieli tworzyła wzór na jej skórze. Błyskawicznie uderzyło w nią to samo pożądanie, co chwilę po wejściu do klubu i dopadła do niej myśl, że albo ma strasznego pecha, albo jakiś niematerialny duch lokalu wiedział, co robić. Nie pomagała także wyczekująca mina Tonki, najwyraźniej spodziewającej się artystycznego rewanżu i Puchonka musiała naprawdę panować nad sobą, by względnie spokojnie sięgnąć do kociołka z czerwoną zawartością. Spojrzała najpierw na swoje ociekające szkarłatem palce, a następnie odbiła obie dłonie na nagich bokach Tonii. Każdy kontakt z jej ciałem był jeszcze trudniejszy, niż poprzednio, dlatego też ograniczyła się do tak banalnej ozdoby. - Teraz wszyscy będą wiedzieć, że jesteś moja – szepnęła dziewczynie na ucho, korzystając z okazji, że stała wciąż przy jej boku. Uśmiechnęła się pod nosem i delikatnie odgarnęła jej włosy za ucho, przez co dotarł do niej silny, jaśminowy zapach. Znieruchomiała mimowolnie, po czym rzuciła w roztargnieniu ciche „przepraszam” i zaczęła przeciskać się przez tłum do klubowej łazienki. Musiała poczuć chłód, zimną wodę, cokolwiek, byle uspokoić ten wewnętrzny ogień, który lada chwila mógł przejąć kontrolę nad jej postępowaniem.
Właściwie to plan był zupełnie inny. Bardzo daleki od tłumu, głośnej muzyki i zapachu potu, z którym wiąże się każde wyjście do klubu. Wręcz przeciwnie. Julek i @Mary Berry wpadli na wspaniały pomysł, żeby spędzić najbliższego sylwestra w domu i porobić jakieś świąteczno-noworoczne czary. Każdy, kto chociaż trochę zna Juliana, wie, że młody Puchon nie powinien mieć w ogóle pozwolenia na różdżkę. Uprawianie przez niego magii bardzo często oznacza niekontrolowane zjawiska pirotechniczne, nagłe zmiany koloru włosów czy nawet poparzenia. Zaledwie miesiąc temu, próbując wysuszyć stolik, na którym MB rozlała piwo kremowe, wyczarował na swoim ramieniu poparzenie drugiego stopnia i resztę dnia był zmuszony spędzić w skrzydle szpitalnym, pod czujnym okiem pielęgniarki. Jednak tym razem miało być inaczej! Wypożyczyli z MB wszystkie książki z nietypowymi zaklęciami i mieli zamiar ściśle stosować się do instrukcji. Przecież to nic trudnego sprawić, żeby choinka śpiewała kolędy za każdym razem, gdy wchodzi się do pokoju. Pomysłów było wiele, entuzjazmu jeszcze więcej, kakao i mini pianki nie mogły się doczekać żeby wskoczyć do czerwonego kubka i zmienić się w gorącą czekoladę. Wszystko zepsuła sowa z ogłoszeniem o imprezie. Julek przez chwilę dreptał z nogi na nogę, drapał się po głowie i w końcu spojrzał na MB niepewnym wzrokiem. - Idziemy? No i poszli, z pewnym ukłuciem w sercu zostawiając w mieszkaniu choinkę i mini pianki. Bardzo szybko okazało się, że z racji bycia lamami towarzyskimi, nie znają zbyt wielu osób. Część twarzy kojarzyli, Ripley był w stanie wygrzebać z pamięci pojedyncze imiona, ale szału nie było. Gdzieś mignęła Julkowi @Lilian Emerald, ale zniknęła w tłumie, zanim zdążył się odezwać. Żeby szybciej poczuć klimat imprezy, podeszli od razu do kociołków z farbami, bo na wejściu dowiedzieli się, że to obowiązkowy punkt tej imprezy. - Co powiesz na słoneczny, puchoński żółty? - Zaproponował Julek, po czym zamoczył dłoń w kotle i przeczesał sobie nią włosy. Zanim MB zdążyła się zorientować w sytuacji, przeciągnął palcami po jej twarzy, zostawiając na niej wściekle żółte smugi. - Wyglądasz jak neonowa Indianka - wybuchnął śmiechem, widząc jej minę. Po czym przekrzywił głowę, przyglądając się jej uważnie. Była bardzo ładną Indianką. - Przepraszam, że nie zostaliśmy w domu. Może będzie fajnie? - Uśmiechnął się, przytulając mocno MB i całując ją w czoło. Jego uścisk trwał jednak kilka sekund dłużej niż powinien. - Napijesz się czegoś? - Spytał, odsuwając się od Mary niechętnie, jednak cały czas trzymając ją za rękę.
Każdy kto zna mnie wie, że ja też nie powinnam mieć pozwolenia na różdżkę - ale wiecie jak to mówią. Nowy rok, nowa ja, czemu nie zacząć go od wypróbowania kilku kompletnie nie przydatnych w życiu zaklęć, które pozwolą zamienić własny dom w świąteczne królestwo? I to w ułamek sekundy! Mam teorię, wciąż nie sprawdzoną, że w tak bezsensownych czarach mogę być bardzo dobra. Nikomu nie pomogę w obronie ani nie uratuję życia przydatnym zaklęciem, ale hej! Chcesz zmienić się w bałwana? Proszę bardzo! MB na ratunek! Istnieje równie duża szansa, że puścilibyśmy dom z dymem. Może dlatego Julek wyskoczył z tym sylwestrem na mieście. To nie tak, że wybitnie nie chciałam iść, po prostu mam uraz do sylwestrowych zabaw. Głównie dlatego, że co roku 31 grudnia istnieje niepisana zasada, że trzeba się dobrze bawić. A jest we mnie całkiem sporo przekory, nie lubię robić co inni mi karzą. Ha! Pewnie dlatego wciąż staram się zostać uzdrowicielem... W każdym razie, rok w rok, 31 grudnia dopada mnie przeraźliwe lenistwo i nie mam ochoty nigdzie się ruszać. Ripley jednak robi te swoje wielkie oczy, więc kiwam głową i wkładam na siebie jakąś sukienkę, wyjątkowo nie sięgającą do kostek (ba, nawet przed kolano, czyste szaleństwo) i upinam włosy, a co! Idziemy w końcu do klubu. Głośnego, pełnego roznegliżowanych ludzi klubu. Od samego wejścia czuję się zdecydowanie przytłoczona i chowam za plecami Juliana, pewna, że zaraz mnie podepczą. Za to farby od razu mi się spodobały! - Są fantastyczne! - stwierdzam, sięgając do kotła. Nawet nie zamoczyłam w nim palca, a już zostałam indianką! - Hej! - marszczę nos z lekkim oburzeniem, bo ja tutaj miałam wizję! Ale skoro tak sobie ze mną pogrywa... Muszę go pociągnąć za koszulkę żeby zniżyć do swojego poziomu, ale w końcu udaje mi się namalować mu na twarzy finezyjny wzorek. Odrobinę aztecki w swojej estetyce, tak oceniam, zajmujący lewą część jego urokliwej facjaty, oj tak, jestem z siebie dumna. Podobne nabazgrałam na własnych rękach i jeszcze końcówki włosów umoczyłam w tej farbie, a co! Chcę się świecić! Jak gwiazda! Myślę, że jak gwiazda mogłabym uderzyć w parkiet. Nie o parkiet - jak zazwyczaj - tej nocy nie będzie niezdarnych przewrotek, jedynie udane piruety! Tylko najpierw się poprzytulam. Sama nie wiem, ale mam straszą ochotę na mizianie, jest mi aż smutno kiedy Julek mnie puszcza. Co prawda dalej mnie trzyma za rękę, ale co to jest, za rękę - dlatego sama uwieszam się na jego szyi, chyba zdecydowanie zbyt nachalnie i obscenicznie (takie macanie?! Przy ludziach?!), tyle, że w nosie mam wszystkich dookoła. Napić mogę się za chwilę!
Właściwie, to Julek lubił ich domowe sylwestry. Zawsze było bardzo wesoło. Przykładowo w zeszłym roku upili się tanim, słodkim winem (dwa lata temu też, ale wtedy jeszcze nie powinni i byli zesrani ze strachu, że ktoś ich przyłapie na piciu alkoholu) i urządzili sobie najbardziej epickie karaoke, jakie można sobie było wyobrazić. Repertuar czarodziejski, mugolski, czego tylko dusza zapragnie. I bardzo, bardzo dużo wina z wątpliwego źródła. W efekcie o czwartej nad ranem siedzieli na zimnej posadzce w toalecie, na zmianę zwracając wszystko, co przełknęli po godzinie dwudziestej. I to były absolutnie fantastyczne wspomnienia! Julek nie zamieniłby ich na nic innego. I chociaż tym razem zapowiadało się równie epicko, to Juliana kusiła wizja stereotypowego sylwestra, wiążącego się z głośną muzyką, kanapami klejącymi się od rozlanego alkoholu i ludźmi, którzy o północy stają się jedną wielką rodziną, gdzie każdy się ściska i życzy szczęśliwego nowego roku. Dlatego nie posiadał się z radości, gdy MB zgodziła się pójść na imprezę (i nawet ładnie się ubrała, a nie jak dziecko kwiat!). Jak widać, zupełnie słusznie, bo już samo mazanie farbą po twarzach wyzwoliło u niego nieskończone pokłady endorfin i energii, które zapowiadały niesamowitą zabawę. Julek poczekał cierpliwie, podsuwając MB swoją twarz jako płótno do wymalowania azteckich (fantazyjnych) wzorów i pomyślał sobie, że Mary ma przyjemnie delikatny dotyk i tak mu się milutko zrobiła, gdy rysowała mu na policzku żółte zawijasy. Równie rzyjemnie mu było, że tak mu się ochoczo wiesza na szyi i zupełnie nie chce się odsuwać! Nie miał pojęcia co się dzieje, ale wiedział, że wcale nie chce żeby się skończyło. Dlatego zwinnym ruchem jedną ręką obejmuje jej plecy, a drugą podsuwa pod jej nogi, żeby po chwili trzymać ją w ramionach i śmiejąc się głośno, obrócić się dookoła własnej osi. - Powinniśmy częściej wychodzić na imprezy - stwierdził z zadowoleniem i niosąc MB na rękach (niczym pan młody pannę młodą) , skierował się w stronę baru, bo stwierdził, że jedyne, co może mu w tej chwili jeszcze bardziej poprawić humor, to kolorowy drink. Jego przygody z kolorowymi drinkami kończyły się równie nieszczęśliwie, co zabawy z ródżką, jednak jak to mówią - do odważnch świat należy, a Julek był dzisiaj wyjątkowo pewny siebie!
Klub Luna był jednym z najlepszych klubów w Londynie, a już na pewno najlepszy wśród tych czarodziejskich. Nie tylko goście byli w istocie magiczni, ale nie dało się ukryć, że wnętrze i przede wszystkim atmosfera także. Nic dziwnego, że @Leonardo O. Vin-Eurico zdecydował się na pracę w takim miejscu. Na pewno nie mógł narzekać na nudę, a napiwki były sporą częścią jego wypłaty. To miała być noc jak każda inna spędzona w pracy, ale życie lubiło przynosić niespodzianki. Student przyszedł odpowiednio wcześniej i zabrał się do swojej pracy, czując w kościach, że to będzie ciekawa noc. Nie mógł jednak wiedzieć w jakim sensie ciekawa. Nie bez powodu był to jeden z najbardziej gorących miejsc, które plasują się na listach klubów. Tego wieczoru był jednak naprawdę gorący, dosłownie. Zakłócenia magii nie były najlepszym co mogło spotkać czarodziejów. Jeden z gości chciał zwyczajnie zaimponować swojej dziewczynie podgrzewając swojego drinka i tworząc na jego powierzchni kolorowe bąbelki. Stracił jednak kontrolę nad zaklęciem i swoją różdżką. W pubie wybuchł pożar, na szczęście dzięki magii, da się wszystko naprawić...
Rzuć kostką żeby zobaczyć co Ci się stało! 1, 6 – W pomieszczeniu wybuchła prawdziwa panika. Starałeś się zachować kontrolę i uspokoić tłum, w tym celu wszedłeś na bar, by być jeszcze bardziej widocznym, ale nie byłeś w stanie zapanować nad przerażonymi ludźmi. Straciłeś równowagę i spadłeś z podwyższenia. Nie było ono co prawda bardzo wysoko, ale wystarczyło źle postawić nogę. Nieszczęście sprawiło, że zerwałeś więzadło kolanowe krzyżowe przednie, czujesz "ucieknięcie kolana" połączone z ostrym bólem i charakterystycznym dźwiękiem (trzaskiem lub chrupnięciem). Całe szczęście żyjesz w świecie, w którym naprawią to w mgnieniu oka (1 post w skrzydle szpitalnym). Teraz jednak uciekaj zanim ucierpisz jeszcze bardziej od płomieni. 2, 5 – Wybiegłeś razem z większością gości. Jednak jedna dziewczyna została w środku, a do Ciebie dociera jej krzyk. Niewiele się zastanawiasz nad tym co zrobić, więc wbiegasz z powrotem do pomieszczenia. Było upiornie gorąco, nie było czym oddychać. Dostrzegasz młodą dziewczynę niedaleko, więc widzisz swoją szansę. Udaje Ci się ją wynieść z klubu, ale w skutek dużej objętości dymu w Twoich płucach – mdlejesz. Całe szczęście pomagają Ci magomedycy, którzy zjawili się na miejscu. Niestety będziesz czuł dym w swoich płucach jeszcze przez trzy dni (wspomnij o tym w jakimś wątku). 3, 4 – To z początku nie wyglądało groźnie. Postanowiłeś cofnąć się po swoje najważniejsze rzeczy i tutaj popełniłeś błąd. Kilka krzeseł przewróciło się i zagrodziło Ci drogę. Iskry spadły na rękaw Twojej koszulki, a ta zajęła się ogniem. Szybko ją zdjąłeś i ugasiłeś, ale nie zmienia to faktu, że na Twoim przedramieniu pojawiły się bąble, a w niektórych miejscach zaczyna schodzić skóra. Wygląda to na poparzenie II stopnia, lepiej poproś magomedyków o pomoc (w jakimś wątku wspomnij o bandażach na ręce).
______________________
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
Nuda? Leo nie znał tego słowa. Coś mu niby świtało, ale od tak dawna pozostawał odporny na znaczenie tych czterech złączonych literek, że definicji chyba by nie podał. Podobała mu się praca w Lunie, a przede wszystkim była bezpieczna. Otrzymywał wypłatę dobrą i zawsze na czas, a właściciel był dość łaskawy w kwestii przesuwania czy ustalania terminów. Gryfonowi nie pozostało nic innego jak dopasować się do niektórych z góry narzuconych poleceń. Tego wieczoru nie mógł sobie odpuścić, bo szykowała się większa impreza - Leo specjalnie wyszedł wcześniej z umówionej sesji zdjęciowej, aby się nie spóźnić. Z optymistycznym nastawieniem stanął za barem, powitał znajomych współpracowników i czym prędzej zabrał się za robotę. W klubie faktycznie pojawiły się prawdziwe tłumy, a to poniekąd równało się kłopotom. Kto by pomyślał, że wyjątkowo wydarzy się prawdziwy wypadek? Leonardo nie zauważył, gdzie pojawiły się pierwsze płomienie. Kończył właśnie drinka dla jakiejś rozchichotanej dziewczyny, której dokumenty sprawdził dla pewności trzy razy (wyglądała na trzynaście lat, a nie osiemnaście!), gdy dotarły do niego krzyki. Wszyscy szybko zaczęli się ewakuować i Gryfon również nie miał innych planów - czuł już nieprzyjemny swąd dymu i gorąco buchające ze wszystkich stron. Stał za barem, otoczony różnymi alkoholami, a więc nie czuł się zbyt bezpiecznie. Wydawało mu się, że ogień znajduje się na tyle daleko, że da radę sięgnąć jeszcze po swoją torbę. Ta sekunda zawahania pozwoliła mu dostrzec spanikowaną dziewczynę, próbującą wcisnąć się za bar. Bez zastanowienia złapał ją i pociągnął do wyjścia, ale tuż przed nimi zawaliło się kilka krzeseł, tonących w morzu pomarańczowych płomieni. - Cholera - zaklął cicho, bo parę iskier wylądowało na rękawie jego koszuli. Właściwie, to początkowo wcale nie czuł bólu. Czym prędzej zerwał z siebie materiał i ugasił drobne płomienie, jednocześnie kierując się wraz z nieznajomą do drzwi. Dopiero kiedy nabrał w płuca chłodnego powietrza z londyńskich ulic, adrenalina nieco opadła, a wraz z nią pojawiły się silne impulse nieznośnego bólu. Magomedycy prędko zajęli się jego poparzonym ramieniem, na którym znikąd pojawiły się bąble. Do domu wracał w koszuli z osmalonym rękawem, spod którego wyglądał świeżutki bandaż.
UWAGA! Lys zapłacił 100 galeonów za wynajem sali, więc wstęp mają tylko zaproszeni - nie muszą oni płacić za bilet.
Dwadzieścia jeden lat nie było żadną imponującą liczbą, jednakże w obliczu faktu iż miały być to moje ostatnie studenckie urodziny czułem się piekielnie staro. W gruncie rzeczy (chociaż w życiu bym się do tego nie przyznał) żałowałem, że nie mogę spędzić tego czasu w towarzystwie rodziców, zdecydowałem więc, że zrobię imprezę dla moich wspaniałych przyjaciół i znajomych i dołożę wszelkich starań, żeby bawili się jak najlepiej. Wydałem fortunę na wynajęcie klubu, alkohol, przekąski i inne atrakcje, ale dzięki pomocy @Leonardo O. Vin-Eurico, który pracował w Lunie udało mi się zyskać dość spory rabat dzięki czemu mimo wszystko nie zostałem skazany na jedzenie bułki z pasztetem do końca miesiąca. I tak oto miałem wynajętą salę, DJa, hektolitry alkoholu, najlepszego barmana na świecie w postaci Leo, tort oraz różnorodne przekąski. Przeważały rzecz jasna czarodziejskie dania i drinki, ale zakupiłem również typową, polską wódkę i z pomocą mojej polskiej przyjaciółki Krystyny oraz jej brata Przemka (którzy złapała świstoklik do Anglii specjalnie na tę okazję) zadbałem o pączki - dla większości moich znajomych zapewne było to dosyć nietypowe, ale z racji mojego pochodzenia nie wyobrażałem sobie Tłustego Czwartku bez pączków. Ja, Krysia i Przemek pojawiliśmy się na miejscu znacznie wcześniej i sprawdziliśmy czy wszystko gra, po czym wzięliśmy po powitalnym szocie wódki i wdaliśmy się w pogawędkę w oczekiwaniu na gości.
WAŻNE! 1. W imprezie biorą udział przyjaciele Lysa z Souhvězdí - Krystyna (to od niej dostał sowę Krysię) i jej brat Przemek, którzy przyjechali do Anglii specjalnie na urodziny Lysa. Są to Polacy mówiący po angielsku i oczywiście można ich zagadywać (możecie sobie założyć co odpowiedzieli albo będe odpisywać z czaroduszy - jak kto będzie chciał), ale nie ma przymusu, będą się bawić ze sobą XD Krysia jest ładną słowianeczką, zaś Przemek ma słabość do wódki i niezwykle mocną głowę. Każda osoba, która zdecyduje się do niego podejść rzuca kostką - jeśli wypadła parzysta Przemek upija tę osobę w sztok. Ogólnie z nimi tylko pozytywne relacje 2. Na wejściu Wy i Wasze osoby towarzyszące podajecie ochroniarzowi hasło z zaproszenia i otrzymujecie od niego małą opaskę w barwach Gryffindoru z napisem urodziny Lysandra (gdyby ktos chciał wyjść na moment i wrócić) oraz specjalnego drinka. Preferowany rzut kostką, ale jeśli jakiś przypadnie Wam do gustu to możecie wybierać.
Kosteczki na drineczki:
1 - po wypiciu napoju czujesz się dziwnie radosny. Najprawdopodobniej to wpływ eliksiru euforii zmieszanego z alkoholem. Twój stan utrzymuje się do końca imprezy. 2 - gdy tylko opróżniasz szklankę twoje włosy zmieniają barwę na kolor różowy, a następnie co kilka minut barwią się na inny kolor (zależny od Ciebie). Efekt utrzymuje się do końca imprezy. 3 - jeszcze nie zdążyłeś dopić drinka, a już czujesz przemożną chęć pląsów. Nawet jeśli na co dzień nie tańczysz, dzisiaj zostaniesz królem parkietu! 4 - w Twoim drinku znalazła się kropla amortencji (do wyboru). Po wypiciu drinka zaczynasz pałać dziwnym uczuciem do solenizanta. Na szczęście jest ono czysto platoniczne i przechodzi Ci dość szybko w ciągu czterech następnych postów dowolnych osób) 5 - po wypiciu napoju zupełnie nie spodziewanie nie jesteś w stanie wypowiedzieć słowa po angielsku, a jedynie w jednym z języków znanych przez solenizanta (odsyłam do karty postaci)! To będzie ciężki wieczór! 6 - gdy tylko wypijasz drinka zaczynasz pałać dziwnym pożądaniem do pierwszej osoby, z którą NIE jesteś spokrewniony (płeć zależna od Twoich preferencji). Nie martw się - Twój napój zawiera również nopuerun, więc nie musisz obawiać się konsekwencji dzisiejszego wieczoru!
3. Oczywiście mile widziane wszystkie osoby towarzyszące, a co parę Waszych postów wrzucę coś od siebie.
Bianca przez cały czas była pewna, że się spóźni. Tak bardzo, że koniec końców zrezygnowała ze zbyt wielkiego pośpiechu, dochodząc do wniosku, że kilka minut w tę czy w tę nie robiło już różnicy. Wyszykowała się całkiem sprawnie, dokładnie zakryła cienie pod oczami, a nawet zdążyła wyjść jeszcze z dwoma psami. Cóż, nawet jeżeli byłaby już grubo spóźniona i tak musiała z nimi wyjść, jeden minus posiadania psów. W każdym razie, pogodzenie się z faktem niemożliwości wyrobienia się na czas, sprawiło, że tak naprawdę zrobiła wszystko szybciej niż normalnie. Wypiła napój energetyczny, kupiony w zwykłym mugolskim sklepie przed wyjściem z domu. Chwyciła torebkę z prezentami, kupionymi kilka godzin wcześniej i wyszła z domu. Weszła do klubu, wcześniej podając hasło z lekkim prychnięciem i zdjęła płaszcz, ukazując czarną sukienkę i ze zdumieniem stwierdziła, że jest jedną z pierwszych osób. Przecież była pewna, że będzie spóźniona, a nawet ostatnia. Z zadowoleniem jednak przywitała się z polskimi przyjaciółmi Lysandra, sprawdzając jak dobrze pamiętała polski, wniosek miała jeden – nie za dobrze. Przypomniała sobie o drinku w ręce i upiła z niego łyk, zupełnie nie wiedząc, że czekała ją nispodzianka. Uśmiechnęła się szeroko, kiedy tylko skierowała się do @Lysander S. Zakrzewski. Nie mogła uwierzyć, że skończył już dwadzieścia jeden lat, kiedy ona wciąż pamiętała jak biegali z zabawkowymi różdżkami jakby to było wczoraj. Przez te lata wiele się zmieniło, a jednak Lysander, mimo że już stary, czasami nadal przypominał tego chłopca. - Jest i solenizant! – powiedziała i zasłoniła usta dłonią, uświadamiając sobie, że do cholery gadała po francusku! – Wiesz, zawsze będziesz dla mnie tym samym nastolatkiem, którym straszyłam wkurzających chłopców dobre kilka lat temu. – próbowała mówić po angielsku, ale zwyczajnie nie była w stanie, więc pokręciła głową patrząc na Lysandra. – Sto lat staruszku, niech ci się wszystkie marzenia spełnią. – dokończyła, ciągle w tym samym języku. Wręczyła mu prezentową torebkę, w której znajdował się Czujnik Tajności i koszulka z małą aluzją. Bianca zdawała sobie sprawę z bogatego życia łóżkowego swojego brata, więc postanowiła mu sprezentować coś zabawnego.
Dziwne by było gdyby to on przyszedł nie spóźniony na urodziny. Nigdy nie był typem punktualnej osoby, nawet wtedy kiedy za cel postawił sobie uczestniczenie we wszystkich szkolnych zajęciach. Jego przyszykowanie się polegało na wzięciu szybkiego prysznica i zarzuceniu czystych ubrań. Bez szału, prawda? Czarne jeansy i trochę za duża szara koszula, którą znalazł na dnie swojego kufra. Aż dziw, że jeszcze tego nie wyrzucił... Szczerze? Był w szoku, że w ogóle posiadał coś takiego w swojej skąpej garderobie. Westchnął ciężko wychodząc. Zastanawiał się czy przypadkiem nie powinien napisać do siostry aby udali się tam we dwoje. Zrezygnował z tego pomysłu zaraz po tym, jak na niego wpadł. Poza tym, posiadał swojego towarzysza, który(miał taką cichą nadzieję) umili mu dzisiaj jakoś ten wieczór. A przez "umili" ma na myśli zaserwowanie dozy rozrywki w postaci małego dręczenia. Mógł wziąć Jordan'a, który czuł się idealnie w takich miejscach... Jednak nie byłby sobą gdyby nie podjął się tego wyzwania. Po jakimś czasie znalazł się przed klubem i poczekał na Mall, w końcu nie posiadała hasła... I nie miałaby jak wejść do środka. Hasło przeszło mu ledwie przez gardło, choć nie powie, braciszek ma nieziemskie poczucie humoru. Rozejrzał się pospiesznie po pomieszczeniu, tak jakby musiał obrać wszystkie sposoby ucieczki. Potem przyjrzał się swojej towarzyszce.-No, udało Ci się jakoś wyglądać.-Powiedział przesłodzonym tonem, doskonale wiedząc, dlaczego pojawiła się tutaj na pierwszym miejscu.- Jeden szybki i idę pomęczyć braciszka. A właśnie. Jesteśmy na jego urodzinach.-Puścił jej perskie oczko, gdyż zwyczajnie w świecie zapomniał jej o tym wspomnieć. Na wejściu poczęstował się kieliszkiem, który był dosyć dziwny w smaku. Wskazał dziewczynie, że rusza w kierunku solenizanta, a to czy pójdzie z nim czy nie... To już jej sprawa. Znalazł się przy bracie i poklepał go mocno po plecach, uśmiechając się lekko. Cóż, uściski ani życzenia nie były jego mocną stroną.-Starzejesz się braciszku, mam nadzieję, że jakoś przeżyjesz te kilka siwych włosów.-Mruknął i wskazał na blond czuprynę Lysa. I dopiero teraz zorientował się, że coś jest nie tak. Nie mówił po angielsku... Raczej w języku doskonale sobie znanym, jak również znanym jego bratu. Zmrużył podejrzliwie oczy. -Jak dowiem się, że był to Twój pomysł, to Cię zabije.-Dodał, wręczając chłopakowi podłużną torbę, w której znajdowała się Żołądkowa Gorzka, najlepszy trunek jaki mógł sobie wymarzyć. -Nie wypij od razu, poczekaj na mnie.-Uśmiechnął się szeroko i odszedł od brata, po drodze witając się z Biancą poprzez podniesienie wysoko ręki i zamachanie do dziewczyny. Po chwili wrócił do Mall z dziwną miną, skrzyżował dłonie na wysokości klatki piersiowej.-Mam nadzieję, że będziesz rozumiała to, co do Ciebie mówię.-Powiedział i przyglądał się dziewczynie, czekając na zmarszczenie brwi bądź jakieś uwagi dotyczące innego języka, którym się aktualnie posługiwał. To będzie długa noc.
Początkowo wcale nie chciała tu przychodzić. Nie wiedziała nawet co to za impreza i kiedy już miała napisać do Noxa, że wcale nie ma zamiaru nigdzie z nim wychodzić, jakaś sowa wręczyła jej list. Wywróciła oczami, doskonale wiedząc co się w nim znajduje, po czym rozwinęła pergamin. Cóż, przynajmniej teraz wiedziała GDZIE idzie. Zawsze to jakiś krok naprzód. Nie zamierzała się stroić, w końcu nie wiedziała co to za okazja. Dlatego postanowiła ubrać dopasowaną sukienkę w kolorze butelkowej zieleni, którą kiedyś dostała od mamy, a która zalegała na dnie jej kufra od dnia, gdy rodzicielka jej ją wręczyła. Włosy zostawiła rozpuszczone, a na nogi założyła buty na obcasie i w zasadzie była gotowa. Przed wyjściem z dormitorium przyjrzała się sobie z lustrze, zastanawiając się co właściwie robi, po czym ruszyła w stronę drzwi. Po chwili znalazła się na jednej z londyńskich ulic, nie widząc jednak żadnego klubu, ani nie słysząc muzyki. Szybko wyjęła z torebki list, sprawdzając czy trafiła na dobrą ulicę, po czym stwierdziła, że najwidoczniej teleportowała się nieco dalej niż zamierzała. Westchnęła i ruszyła wzdłuż ulicy, by po chwili stanąć przed celem swojej wędrówki. Oczywiście, jak to ona, musiała się spóźnić. Lennox stał już przed wejściem do klubu, a Mall nic nie mówiąc, posłała mu tylko przepraszająco-wredny uśmiech. Miała ochotę parsknąć śmiechem, gdy stojący koło niej chłopak powiedział hasło. Musiała przyznać, że gospodarz imprezy, kimkolwiek był, miał poczucie humoru. -Jakoś. -Prychnęła i spojrzała się na niego jak na kandyzowane ananasy, których nienawidziła, gdy usłyszała ton jego głosu. -Dobrze wiedzieć. -Mruknęła po chwili i wzięła jednego z drinków, które najwyraźniej przyszykowane były dla nowych gości. Szybkim krokiem ruszyła za chłopakiem i z trunkiem w ręku stanęła przed solenizantem. -Cześć, jestem Mallory. -Uśmiechnęła się i wyciągnęła wolną rękę w stronę blondyna. -Osoba towarzysząca twojego brata. Kto by pomyślał, że z kimkolwiek przyjdzie, co nie? -Dodała, po czym życzyła mu wszystkiego najlepszego, a sama odwróciła się w stronę Ślizgona. Uśmiech, który przed chwilą widniał na jej twarzy, momentalnie zamienił się w dezorientację, kiedy chłopak się do niej odezwał. -Powiedz, że to są jakieś pieprzone żarty. -Powiedziała i z niedowierzeniem ręką wskazała najpierw na siebie, a potem na niego. -Mam gadać z tobą po...francusku? Przecież ja prawie nie umiem... -Dokończyła, po czym szybko wypiła swojego drinka, z nadzieją, że jej też się przytrafił zaszczyt mówienia w tym języku. Niestety, wraz z pierwszym łykiem trunku, dziewczynę ogarnęła niesamowita chęć wejścia na parkiet. Chwyciła stojącego koło niej chłopaka za koszulę, po czym zaciągnęła go na parkiet. -Idziemy tańczyć! -Wydukała po francusku, chcąc przebić się przez głośną muzykę i już po chwili była pierwszą osobą, która postawiła nogę na parkiecie, na urodzinach kogoś, kogo właśnie poznała. Zapowiada się ciekawie.
Kostka:3
Ostatnio zmieniony przez Mallory Colquhoun dnia Wto Lut 06 2018, 00:22, w całości zmieniany 1 raz
Można było przegapić kilkanaście lekcji z rzędu, można było przegapić długo wyczekiwany koncert, można było nawet przegapić Dzień Cukiernika i Piekarza, ale za nic, ZA NIC, choćby się waliło, paliło, a nieboskłon bił pokłony, nie można było przegapić urodzin najlepszego kumpla! Bastian ostatnimi czasy niezmiennie kursował pomiędzy swoim rodzinnym państwem i Wielką Brytanią, celem udawania, jakim to on nie jest odpowiedzialnym synkiem i w ogóle, ale ciągle z tyłu głowy miał kwestię przygotowania prezentu dla przyjaciela. Z drugiej strony miał świadomość, że praktycznie nikogo nie będzie na tej imprezie kojarzył, prócz rzecz jasna Calladyna i Bianci, a Dżemmy, choćby wysłała mu tysiąc listów z runiczną zachętą, zwyczajnie głupio by mu było zaprosić, więc uznał za fantastyczny pomysł pójście tam na przypał, bez większego planu co do towarzysza. Najwyżej - jak zwykle - będzie robił z siebie błazna bez publiczności. Wymyślenie prezentu zajęło mu trochę czasu, bo w istocie choć myślał intensywnie, nie mógł się zbytnio skupić przez akcje ojca i ostatecznie zrezygnował z (nadmiernego) śmieszkowania i nie kupił przyjacielowi nic, co wstydziłby się pokazać rodzicom. Ale przecież nie byłby sobą, gdyby nie zrobił szopki już na wejściu. Dokładnie wiedząc, jak wyglądają przepisy wnoszenia swojego jedzenia na imprezę zamkniętą, musiał mocno wczuć się w przekonanie właściciela lokalu do swojego planu, a jego ojciec - główny twórca pierwszego prezentu dla Lysa - podpisać i przekazać do Luny stertę dokumentów, ale ostatecznie się udało. Pospiesznie dał się obrandować barwami Gryffindoru poprzez opaskę od ochroniarza i niemal wbiegł na salę, pchając przed sobą wózek na kółkach z gigantycznym tortem czekoladowym w kształcie szczegółowego boiska Quiddicha, pośrodku którego był wylany napis "Wszystkiego najlepszego Lysander", a każda z wież płonęła wetkniętą w nią tortową fontanną. -Łeło, łeło, chować wódkę, bagiety jadą! - krzyknął, kiedy tylko przyjaciel go zauważył, odsłaniając swój przyszyty do swetra detal. No chyba sobie Lys nie wyobrażał, że Bastian przyjdzie w garniturze. -Oto przynoszę w darze ten tort czekoladowy Ludwika Lenza w kształcie boiska Quiddicha. Wierzymy, że teraz, kiedy wszedłeś w ten starczy wiek dwudziestu jeden lat w końcu nauczysz się latać na miotle - przyznał poważnie, prostując się jak struna, ale sekundę później doskoczył do przyjaciela, przybijając z nim bark. -Sto lat stary, nie zmieniaj się - powiedział już spokojnie, wręczając mu czarną kopertę, w środku której znajdował się bilet dla dwóch osób na dzień nurkowania w Blue corner, z przelotem, zakwaterowaniem i wyżywieniem. -Tam cię jeszcze nie było, łajzo - zaśmiał się i spojrzał na tort. - To co, gorący towarze? Świeczki czekają. *nie piję, bez drinków
Nigdy nie nazwałabym siebie człowiekiem imprezą czy też imprezowym zwierzęciem, jak niektórzy zwykli mówić, bowiem o ile zdarzało mi się "wychodzić" do Hogsmeade lub Londynu podczas szkolnych lat, wcale nie takich odległych, to jakoś nigdy nie bywałam w klubach. Może nie ten klimat, może nigdy nie było nastroju lub okazji - teraz nie było wymówek. Dostałam sowę od Lysandra dość późno, bo niemal tego samego dnia, co jego urodziny, wobec czego nie wykombinowałam wiele więcej poza whiskey przewiązaną czerwoną wstążką. Nie dbałam o to, czy tak późne otrzymanie wiadomości zwiastowało o jego postępującym Alzheimerze, nie obchodziło mnie, czy przypomniał sobie o mnie dopiero w ostatniej chwili. Zjawiłam się punkt ósma pod klubem, dokładnie wtedy, gdy powinna odbyć się impreza. Zastosowałam dress code na tyle, na ile mogłam sobie pozwolić, chociaż pokazywanie tak rozległych obszarów ciała było mi zdecydowanie obce. Otrzymawszy bransoletkę w kolorach Gryffindoru poczułam się trochę jak zdrajca - pewnie będzie dużo ludzi z domu lwa, a ja kolorystycznie wyglądałam jak Ślizgonka. Przywitałam się z Lysandrem w pierwszej kolejności, jako że był chyba jedyną obecną osobą, którą rozpoznawałam. Zaraz później zjawiła się jego młodsza siostra, którą również obdarzyłam ciepłym uśmiechem, a reszty gości już nie ogarnęłam, bo Przemek (którego imienia nie byłabym w stanie wymówić ani przed, ani po bani) zaciągnął mnie do baru. Skusiłam się na jednego drinka, sącząc go przez jaskrawo żółtą słomkę i czując się coraz weselsza z każdym kolejnym łykiem. Eliksir euforii?
drink:1 Gadam z Przemkiem przy barze, można podbijać. Na upicie przez Przemka z chęcią rzucę w kolejnym poście, jako że w tym już piję drina.
Oczywiście było, że musiała pojawić się na imprezie urodzinowej Lysandra. Mimo, iż nie była typem imprezowiczki i zwykle raczej opuszczała takie zabawy wymyślając jakąś wymówkę, to tej konkretnej nie mogła odpuścić - nie zrobiłaby tego bratu. Ich rodzina była nieźle pokićkana i niektórych ze swojego przyrodniego rodzeństwa nawet jeszcze nie widziała na oczy, ale czasami już tak bywało. Skorzystała z możliwości wzięcia osoby towarzyszącej i wyciągnęła ze sobą @Maili Lanceley (choć pewnie w razie czego i tak jakoś by ją przemyciła). Uważała, że dziewczynie należy się chwila przerwy od codziennych stresów związanych ze szkołą i konkursem, który miał być już za tydzień. Doprawdy, im bliżej było do tego dnia, tym bardziej Puchonka zdawała się być zdenerwowana. I Ophe dałaby sobie uciąć rękę, że tak właśnie było. Nie to, że ona tego nie rozumiała. W pewnym sensie sama też była ostatnio kłębkiem nerwów nie tylko z powodów rodzinnych, ale też właśnie tego konkursu, na który razem z Lanceley i jej matką miała pojechać. Nigdy w życiu nie zostawiłaby teraz dziewczyny samej. W ogóle by jej nie zostawiła, były dla siebie bez mała jak siostry. Przygotowania do wyjścia o dziwo poszły jej bez większych problemów, nie licząc jednego dylematu. Przejrzała wszystkie swoje ubrania stosowne do okazji i za najlepsze uznała dwa stroje. Tu pojawił się dylemat, dość szybko zresztą rozstrzygnięty z pomocą współlokatorek, z którymi dzieliła dormitorium i tak wspólnymi siłami wybrały jej kreację. Założyła nawet czarne szpilki! (te ze zdjęcia) W jej przypadku to było naprawdę coś niesamowitego, gdyż nie lubiła chodzić w jakichkolwiek butach na podwyższeniu. Zdecydowanie trampki były wygodniejsze i nie trzeba było się martwić bólem nóg czy otarciami. Od czasu do czasu jednak zakładała buty na obcasie - w końcu jak już je posiadała, to niech nie leżą na dnie kufra. Włosy rozpuściła, aby luźno opadały na ramiona i zrobiła delikatny makijaż. Kiedy już razem z Maili były na miejscu, podała ochroniarzowi hasło (swoją drogą bardzo pomysłowe, naprawdę), a ten dał każdej z nich opaskę w barwach Gryffindoru i drinka, którego sceptycznie chwyciła w dłoń. Cóż, nie była tutaj po to, żeby się upić, ale z drugiej strony po jednym nic jej się przecież nie stanie. Aż tak słabej głowy nie miała. Upiła łyka ze szklanki i odwróciła się do swojej towarzyszki. - Chodź, idziemy teraz do Lysa, trzeba mu złożyć życzenia! - powiedziała uradowana i ruszyła w kierunku Gryfona, po drodze kończąc drinka. Gdy już stała naprzeciw chłopaka, wyciągnęła przed siebie rękę, w której trzymała torebkę z prezentem w środku. Wybór podarunku okazał się trudniejszy, niż początkowo sądziła, ale jak się okazało dostanie go było jeszcze gorsze. W sklepie sprzedawca stwierdził, że nie mają i nie mieli czegoś takiego i musiała poprosić starszą Gryfonkę o pomoc, dając jej oczywiście odpowiednią sumę galeonów. Na szczęście dziewczyna miała więcej szczęścia i jej się udało, a później listownie przesłała zakup Ophelie. - Wszystkiego najlepszego, braciszku! - z uśmiechem przytuliła go, a następnie wręczyła kolorową torebkę, w której był Beret Uroków i butelka Ognistej Whiskey. Miała nadzieję, że to, co kupiła okaże się przydatne. Jednocześnie przy wypowiadaniu tych słów jej włosy zrobiły się różowe, ale ona sama tego nie zauważyła. Odeszły od Lysa, kiedy zaczęły podchodzić do niego inne osoby. - Dzisiaj masz się wyluzować, okay? Po prostu żyj chwilą! - szeroki uśmiech nie schodził jej z twarzy. Miała znakomity humor i liczyła, że Maili też będzie miała taki podczas imprezy.
Kostka: 2 -> włosy Ofelki zmieniają kolor!
Harriette Wykeham
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168
C. szczególne : za duży, powyciągany wełniany sweter na grzbiecie, łańcuszek z obrączką na szyi
Od jakiegoś tygodnia albo i dłużej żyła wyłącznie zbliżającymi się urodzinami Lysa. Nie sądziła, że dzień wcześniej coś wytrąci ją z równowagi tak bardzo, że niemal o nich zapomni. A już na pewno nie spodziewała się, że tym czymś mógłby być inny Zakrzewski. Aktualnie jej głowę zaprzątało jedynie odzyskanie różdżki i obicie ryja Lennoxowi. Powodem, dla którego jeszcze tego nie zrobiła był fakt, że gdyby dostała śmiecia w swoje ręce w szkole, mogłaby to być ostatnia rzecz, którą by w tej szkole zrobiła. Nigdy w życiu nie czuła takiej chęci mordu, ale resztki zdrowego rozsądku podpowiadały jej, żeby trochę się wstrzymać aż albo trochę ochłonie (choć im dłużej zwlekała, tym bardziej była wściekła), albo opracować taki plan, żeby niczego nie dało jej się udowodnić. Przez cały dzień nie ruszyła się z fotela przed kominkiem w pokoju wspólnym, gdzie zaciskając pięści na wszystkim co jej wpadło w ręce, planowała zemstę. O tym, że impreza Lysa jest już dziś przypomniała sobie dopiero, kiedy uświadomiła sobie, że wokół niej jest jakoś dziwnie pusto. Prawdę mówiąc nie za bardzo miała ochotę gdzieś wychodzić i gdyby były to czyjekolwiek inne urodziny, zapewne by odpuściła. Dla Lysa powlekła się jednak do dormitorium, przebrała w na szczęście przygotowany dużo wcześniej outfit, machnęła jakiś szybki make-up, zgarnęła prezenty i pobiegła do Hogsmeade. Humor wcale jej się nie poprawił, ale zmuszona była udawać. Z wdzięcznością przyjęła powitalnego drinka - wiedziała, że będzie potrzebowała nieludzkich porcji alkoholu, żeby choć na chwilę zapomnieć o różdżce. Miała ochotę od razu skierować się do baru, ale wypadało najpierw znaleźć solenizanta. Trudno nie było, bo ogromny tort, przy którym stał, był właściwie pierwszą rzeczą, która rzucała się w oczy. Poszła w tamtym kierunku, a kiedy zainteresowanie Lysem ze strony innych trochę opadło, podeszła do przyjaciela z szerokim, tylko w połowie wymuszonym uśmiechem. - Najlepszego, stary - rzuciła tylko, bo naprawdę nie była w stanie wymyślać lepszych życzeń. Wcisnęła mu do ręki prezentową torbę, w której znajdował się cylinder zniknięć oraz quidditchowa pałka podpisana przez Asgard Pettersson. Wspięła się na palce, żeby pocałować go w policzek, ale zamarłą w połowie widząc nad jego ramieniem Lennoxa. Jakim cudem nie pomyślała wcześniej o tym, że on tu będzie?! W sumie to nadal nie do końca dowierzała, że ten wszarz może być w jakikolwiek sposób spokrewniony z Lysem. - Idę do łazienki - mruknęła nieobecnym głosem, zamiast pocałować przyjaciela, co wyglądało tak, jakby celowo zbliżyła się do jego ucha po to, żeby wyszeptać mu ten fascynujący komunikat. Ona jednak zupełnie nie zwracała na to uwagi. Sam widok ślizgońskiego Zakrzewskiego wyprowadził ją z nerwów tak bardzo, że nie myślała o niczym innym niż roztrzaskanie mu czaszki. Odsunęła się od Lysa i skierowała w stronę toalet, porywając gdzieś po drodze jakąś pustą szklankę. Impreza dopiero się zaczęła, więc na szczęście było tam pusto. Ette wrzuciła szklankę do jednej z umywalek, zarzuciła papierem toaletowym i roztrzaskała zdjętym butem. Wsuwając go z powrotem na nogę, wyciągnęła spod papieru to co zostało ze szklanki. Wybrała najdłuższy i najostrzejszy kawałek, zawinęła wokół niego papier tworząc coś na kształt rękojeści, wsunęła go w rękaw kurtki i wyszła łazienki. Szybko zlokalizowała @Lennox X. Zakrzewski ponownie. Podeszła do niego i tańczącej z nim @Mallory Colquhoun szybkim krokiem i korzystając z elementu zaskoczenia, wepchnęła się między nich, odtrącając dziewczynę. - Odbjany - rzucia, przywierając do chłopaka, nim któreś zdążyło zareagować. Złapała go lewą ręką, tak jakby miała zamiar tańczyć z nim walca, ale drugą umieściła na jego plecach. Wysunęła z rękawa kawałek szklanki, przyciskając go tak, żeby poczuł ostrze, ale żeby nie rozciąć mu skóry - jeszcze. - Teraz - wysyczała szybko, patrząc mu w oczy - grzecznie oddasz mi różdżkę. Jeżeli nie masz jej przy sobie, masz pół godziny żeby wrócić z nią z zamku. Inaczej twoja roztańczona koleżaneczka będzie potrzebowała szwów na tej swojej ładnej buźce. Capiche? Nim zdążył jej odpowiedzieć, puściła go nagle i zręcznie chowając szkło w rękawie, pohopsała do Ślizgonki. - Przepraszam najmocniej - złapała ją lewą ręką, uśmiechając się ciepło - Jestem Ette. Chodzę z Lennoxem na elki - to część zakładu - zaszczebiotała wesoło - Musi teraz na chwilę wyjść - jak wróci wszystko wyjaśnimy - roześmiała się - Chcesz jakiegoś drinka, czy może tańczymy dalej? Spojrzała na młodszego Zakrzewskiego, nie przestając się uśmiechać i pomachała mu wesoło. Twój ruch, skurwysynu.
Kostka na drina: było 5, ale wybiorałam sobie 2, bo Lenny mnie musi rozumieć, a nie chcę być kolejną osobą katującą Lysa francuskim.
Pozwolę sobie przestawić minimalnie przestawić kolejność, żeby dostosować ją do logiki i opisanej przez Was chronologii. Niedługo rozbierzemy ten cudowny tort, ale chcę jeszcze poczekać na resztę ♥
Na miejscu jako pierwsza pojawiłą się @Tilda Thìdley, która najwyraźniej dość poważnie potraktowała wskazówkę dotyczącą dresscodu - z czego rzecz jasna byłem bardzo zadowolony. Starsza koleżanka złożyła mi życzenia i podarowała prezent, jednakże nie zdążyliśmy dlużej pogadać, gdyż najwyraźniej wpadła w oko Przemkowi, który zaciągnął ją do baru. Miałem nadzieję, że starsza koleżanka nie da mu się upić w kwadrans - znałem możliwości chłopaka i wiedziałem, że przy nim nawet ja jestem alkoholowym cieniasem. Dosłownie chwilę później pojawiła się moja najsłodsza siostra - @Bianca Zakrzewski. Ze zdumieniem zauważyłem, że jeden z drinków podanych na wejściu spowodował, że siostra przemawiała do mnie po francusku. Doskonale rozumiałem każde wypowiedziane przez nią słowo, ale trauma z dzieciństwa związana z tym językiem była tak silna, że nie chciałem i w sumie nie byłem w stanie się w nim komunikować - Dziękuję, siostrzyczko - powiedziałem po angielsku przyciągając ją do siebie - Nadal możesz ich mną straszyć, jestem do usług. Rozchyliłem torebkę, w której znajdował się czujnik tajności (które przyjąłem z wdzięcznością) i zabawna koszulka. Zaśmiałem się i nie przejmując się obecnością znajomych zrzuciłem z siebie t-shirt i nałożyłem koszulkę otrzymaną od siostry. Podziękowałem jej jeszcze raz i pochwaliłem stylizację, nie zdążyłem jednak zbyt szczegółowo się rozgadać, bo pojawił się przy mnie kolejny członek mojej rodziny @Lennox X. Zakrzewski, w towarzystwie jakże uroczej @Mallory Colquhoun. Nagle usłyszałem, że Lennox również mówi do mnie po francusku. - Kurwa, to jakaś żabojadzka zmowa? - zapytałem żartobliwie wplatając w wypowiedź polskie przekleństwo. Po chwili jednak wybuchłem śmiechem i z radością przyjąłem życzenia od brata oraz polski prezent, po czym przywitałem się z jego towarzyszką. Nie kontynuowaliśmy tej pogawędki, gdyż dziewczyna, najwyraźniej spragniona tańca, pociągnęła Lennoxa w stronę parkietu. Nic straconego, bo właśnie na miejscu pojawiła się jego bliźniaczka @Ophélie Zakrzewski w towarzystwie jakiejś koleżanki - ku mojej radości siostra nie mówiła po francusku, za to jej włosy mieniły się na różowo. Przyjrzałem się jej stylówce (pasującej do dresscodu!) i fryzurze i z uśmiechem powiedziałem: - Wyglądasz jak milion galeonów, Ophe! Zachwycony przyjąłem prezent od młodszej siostrzyczki i przywitałem się z jej koleżanką. Nasza spokojna pogawędka została jednak przerwana przez wlot gościa, bez którego zupełnie nie widziałem tej imprezy. Znałem @Bastian K. Lenz od podszewki, ale w życiu nie spodziewałbym się po nim aż tak spektakularnego wejścia. Nie spodziewałem się również, że jego ojciec tak dosłownie i widowiskowo potraktuje moją prośbę o ciasto czekoladowe. Totalnie mnie zatkało i chociaż przybiłem z Basem totalnie zwyczajny bark, w międzyczasie w oku zakręciła mi się sentymentalna łezka, która opuściła moje oko, gdy zobaczyłem na jak hojny prezent szarpnął się Bas. - Nie wiem czy bardziej kocham Twojego starego czy Ciebie, bracie - powiedziałem bez ogródek po niemiecku zachwycając się zarówno prezentem, jak i spektakularnym tortem. Wpatrywałem się w ciasto z takim zachwytem jaki towarzyszyłby chyba tylko podczas obserwowania półnagiej @Padme A. Naberrie tańczącej na fiordzie w środku lata. W międzyczasie podziękowałem Basowi milion razy wyrażając przy okazji nadzieję, że to cudo wytrzyma jeszcze chwilę, bo na dmuchanie świeczek chciałem poczekać aż wszyscy albo przynajmniej znacząca większość się zbierze, a trudno ukryć, że brakowało jeszcze kilku bardzo znaczących osób. Po chwili do mnie i przyjaciela dołączyła @Harriette Wykeham, która po daniu mi prezentu niemal natychmiast się ulotniła. Zajrzałem do torebki i prawie się zsikałem na widok cylindra zniknięć i pałki podpisanej przez samą Asgard Pettersson - zastanawiałem się skąd Ette wytrzasnęła taki skarb i jakim cudem zasłużyłem na tak cudownych przyjaciół i rodzinę.