Miejsce, z którego rozciąga się piękny widok na jezioro i część Zakazanego Lasu. Uczniowie, często się tu zatrzymują, by porozmyślać i zrelaksować wzrok.
Autor
Wiadomość
Anastazja Silvarova
Wiek : 36
Czystość Krwi : 90%
Dodatkowo : legilimencja i oklumencja, opiekun Slytherin'u
Bał się jej? To była jej naturalna reakcja. Podeszła do niego, jakby to była jej praca, jakby był kolejnym zbrodniarzem, może szpiegiem, który próbuje wykorzystać jej sekrety, żeby ją zniszczyć. Może dlatego, że sama wiedziała już sporo na jego temat? Tym bardziej nie rozumiała relacji, która ich łączyła. A może nadal łączy? Nie była dzisiaj tak oziębła, była po prostu spokojna i smutna, bo nie dawał jej wyboru. Kazał się śledzić, zaprowadził ją aż tutaj. Najgorsze, że miała świadomość, iż chłopak nie ma szans się bronić. Co mógł zrobić w starciu z wykwalifikowaną aurorką? Przyłożyć jej z pięści? Rzucić Protego? Najgorsze było, że nie stawiał oporu. Pogodził się z tym, jakby dawał jej do zrozumienia, że jest skończoną suką i nawet nie zamierza jej się opierać, jakby brzydził się choćby próbą walki, przewidując, że właśnie tego będzie oczekiwała. Może w ogóle nie powinna tu była przychodzić? Zastanawiała się, czy bardziej chce wymazać jego pamięć, żeby nie pamiętał o jej wspomnieniach, czy raczej po to, żeby naprawić ich relacje, żeby wszystko było jak dawniej. Zachowywała się, jakby nie zdawała sobie sprawy z tego, że rani, jakby nie zdawała sobie sprawy ze swojej siły i tego, że przyłożyła chłopakowi tak mocno, że teraz nawet nie próbował się z nią mierzyć. NICZEGO NIE POJMOWAŁA. To była dla niej tak abstrakcyjna sytuacja. Wpatrywała się jeszcze przez chwilę w jego twarz, nie chciała go krzywdzić. Czy naprawdę żałowała? Chyba raczej myślała, że ludzie w takich sytuacjach tego oczekują. Nie była fałszywa, ale zagubiona, ale nie usprawiedliwiało to jej poczynań w żaden sposób. - Obliviate! - Szybki ruch ręki, rozkaz, który spłynął z jej ust i błysk światła, kiedy promień ugodził chłopaka w pierś. Stosowała to zaklęcie już bardzo wiele razy, więc dobrze wiedziała co robi. Chłopak za chwilę wstanie skonfundowany, nie powinien pamiętać ich spotkania w Gospodzie Pod Świńskim Łbem. Będzie sądził, że przysnął, że zemdlał. Tutaj, na Punkcie Widokowym. Zmodyfikowała jego pamięć w taki sposób, żeby sądził, że przybył tutaj na spacer, żeby przemyśleć parę spraw. Wiedziała, o czym mógł myśleć, bo znała jego wspomnienia. Wszystko było tak proste. Kiedy ślizgon upadł... Podeszła powoli do jego ciała. - Przepraszam - wyszeptała mu delikatnie do ucha i pocałowała go w policzek. Rasheed powinien się zacząć wybudzać. - Musiałam... - Ukłucie w sercu - coś niezwykłego, czego nigdy wcześniej nie doświadczyła. Jak to? Czyżby jednak była zdolna do uczuć? Chciała po prostu wszystko naprawić... Naprawdę. Chciała... Tylko... Naprawić...
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
Niech ma wyrzuty sumienia, niech sądzi, że jest ostatnią suką, bo i w jego pojęciu zasługiwała na to określenie. Czy pomiędzy ludźmi przydzielonymi do Slytherinu mogła kiedykolwiek nawiązać się jakaś nieegoistyczna więź? On chciał mocy, ona chciała… no w gruncie nie rozumiał ani tego czego chce, ani czemu raz mu o czymś opowiadała, a potem od tego uciekała. Podejrzewał, że czuła to samo co on, ale ta świadomość tylko kopała go dodatkowo w tyłek, bo nie chciał pojmować jej w podobnej kategorii. Nienawidził jej. Proszę spojrzeć jak łatwo mu to przyszło. Wystarczyło, aby obnażył przed nią duszę, a ona chwyciła jego serce podane jak na dłoni i zmiażdżyła obcasem dokładnie w tej chwili, gdy zęby zaciskały się na cukierku, swoistej przynęcie. Zrobiła dokładnie to samo co jego ojciec. Co prawda było to zaserwowane w nieco inny sposób, ale zamysł był ten sam, bo po prostu go oszukała. Cóż mógł jej zrobić? Właśnie, dokładnie nic. Był tylko uczniem, a fakt, że radził sobie swobodnie z zaklęciami studentów niczego nie zmieniał, bo i wciąż był jedynie dzieciakiem z popierdolonego otoczenia. Niech strzela, niech trafia. W pewnym momencie miał nadzieję, że jednak go nie zaczaruje, że pozwoli sobie jednak na przysięgę i pozwoli mu kontrolować to czy ją złamie. Nie miałby oporów. W obecnej chwili był tak pokiereszowany emocjonalnie, że jeszcze przyjąłby śmierć z pocałowaniem ręki. Zastanawiacie się pewnie ileż problemów może mieć taki paniczyk jak on? Otóż zdradzę wam sekret: kiedy wszystko jednocześnie zaczyna walić się na głowę, to nawet najtwardsi zawodnicy odpadają z gry. Liczył na błysk zielonego światła, ale najwyraźniej Anastazja uznała, że za dużo byłoby roboty ze zwłokami. Innych motywacji jej decyzji nie brał pod uwagę. Oczy mu się zaszkliły na tę jedną, jedyną sekundę, gdy część jego umysłu została zasnuta mgłą. Dobrze, że kucał, bo mógłby sobie nabić niezłego guza, gdyby upadł z pozycji stojącej. Jego twarz przez moment się wygładziła. Zniknęły z niej wszystkie zmarszczki, które stwarzały ją złośliwą i zgorzkniałą, ale to wszystko były jedynie sekundy. Jej przeprosiny odbiły się od nieprzytomności, pocałunek rozlał się w nicość, bo kiedy jęknął i otworzył oczy, ona kucała gdzieś pewnie obok niego. - Co się stało? - zapytał ją głupio, ale miał ku temu podstawy, bo głowa go bolała. Trudno powiedzieć czy to dlatego, że pozbawiła go pamięci, czy raczej chodziło o to, że po prostu się uderzył. - Zemdlałem? - zauważył, a może zapytał, jakże odkrywczo i podniósł się do pozycji siedzącej, aby wymacać guza z tyłu głowy. - Woo, niezła była impreza. Zażartował, nieświadom zupełnie tego co działo się tutaj przed chwilą.
Anastazja Silvarova
Wiek : 36
Czystość Krwi : 90%
Dodatkowo : legilimencja i oklumencja, opiekun Slytherin'u
Nienawiść tak łatwo zbudować, tak łatwo od niej uciec, jeśli jej źródłem jest jedno wspomnienie, które przecież tak łatwo wymazać. Wszystko przychodzi tak łatwo, kiedy nie miało się nigdy z czymś takim do czynienia, kiedy każda decyzja dyktowana jest po omacku, przez ociemniały umysł, badający nieznany grunt. Widziała jego spojrzenie. Napotkała je i na chwilę jej usta zadrżały, rwąc się do niemego krzyku. Nie zatrzymała się, było już za późno. Naprawdę chciałby umrzeć? Naprawdę miała w tym aż taki udział? Oddychała szybko i nieregularnie, wpatrując się jeszcze chwilę w jego twarz. Łza, która nigdy nie spłynęła po policzku, bo nie dała jej na to szansy. Żal, którego nigdy nie uzewnętrznił, bo nie zdążył tego zrobić, zanim ogarnęły go kojące macki zapomnienia, spływające tak okrutnie z rąk Anastazji. Był jej bliski. Nawet jeśli ona sama sobie tego jeszcze nie uświadomiła. Czy w ogóle była do tego zdolna? Wszystkie głębsze uczucia, odbierała jako iluzję, starała dopasować się do otaczającego ją świata, ale nie była zdolna do przyjaźni, miłości, nawet nienawiści. Była jak skała, jak posąg, jak istota, której obce są wszystkie uczucia i emocje, która jest tak pusta i wypalona, że nie stać jej nawet na niechęć do świata. EGZYSTOWAŁA. Nie żyła, tylko egzystowała. Nikt chyba nie byłby zdolny wybudzić jej z tego letargu. - Zemdlałeś. - Uśmiechnęła się delikatnie. Nie okazywał jej teraz niechęci, która uświadamiała jej, że popełniła jakiś błąd, chociaż zupełnie nie wiedziała gdzie. To było najgorsze... Cieszyła się, że wszystko, jest tak jak dawniej. Bo... przecież wszystko naprawiła, prawda? - Znalazłam Cię. - Znalazła. Swoją lalkę, swojego nieświadomego powiernika, człowieka, który służył jej jako łącznik ze światem, który jako pierwszy od wieków próbował się zbliżyć i już na tym ucierpiał. Nie chciał tego przecież. To nie była jego wina, ale Nastka tego nie rozumiała. Pogładziła go delikatnie po twarzy. Wszystko było jak dawniej... - Możesz wstać? - zapytała. - Umówiliśmy się tutaj, pamiętasz? - Ułożyła jego głowę na swoich kolanach. Kłamstwo, jak oręż, jak smycz, jak środek, uświęcony przez cel, który wcale nie był święty. Czy będzie jej eksperymentem? Za każdym razem, kiedy ONA zrobi coś źle, będzie mogła po prostu rzucić Obliviate i przejść z tym do porządku dziennego, spróbować od nowa? Ludzie bali się słów, gestów, błędów, tymczasem wszystko wyglądało z tej strony, na takie łatwe. Czy jednak wtedy nie stawałby się powoli więźniem jej znajomości? Mogłaby próbować do skutku, a zawsze istniała możliwość cofnięcia czasu i naprawienia swoich błędów. - Bałam się, że coś Ci się stało. - Pogładziła go delikatnie po twarzy. Już jej nie nienawidził... Wszystko było jak dawniej. Wszystko zostało naprawione.
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
Miał zaledwie osiemnaście lat, a zdążył już przeżyć naprawdę wiele jak na takiego smarkacza. Widział czyjąś śmierć w wieku zaledwie kilku lat, a przez cały okres dorastania był hodowany do tego, aby kiedyś przejąć rodzinny interes i należycie brylować w towarzystwie. Czy to było coś, czego pragnęły dzieci? Na pewno nie, ale on nie mógł dostać więcej i zarazem mniej. Miał wszystko, o czym tylko mógłby zamarzyć. Na każde skinienie było co najmniej kilka osób, które podtykały mu pod nos cokolwiek, czego tylko zapragnął, nawet w najbardziej egoistycznej i szalonej pobudce, a mimo tego, nikt nigdy nie pomyślał, że on tego nie chciał. Wykorzystywał to, bo tak go nauczono, aby każdą okazję chwytać jak najmocniej i masakrować ją tak długo, aż odda z siebie to co najlepsze, a potem niszczyć. Dotykać, kruszyć, miażdżyć. Po cóż mu coś lub ktoś, kto nie pozwalał się wykorzystywać? Miał Anastazję, czerpał od niej wiedzę, która prowadziła go na drodze ku potędze, a potem może nawet władzy? W gruncie rzeczy ją okłamał, bo bardziej nadawałby się na polityka. Mało kto, w takim wieku, zna tak dobrze podstawy manipulacji, a legilimencja tylko dodatkowo by mu w tym pomogła. Tego jednak nie mogła wiedzieć, bo to co widziała było zawsze jedynie pustym obrazem, nacechowanym emocjami, ale nigdy prawdziwymi zamiarami, a Rasheed nigdy nie pokazywał co tak naprawdę zamierzał zrobić. Zawsze było tylko odbicie z krzywego zwierciadła, wypaczona wersja rzeczywistości, a teraz? Teraz już nic nie pamiętał, czując ucisk w piersi, który zawsze mu przypominał o gniewie, ale… dlaczego się złościł? Wiedział, że szedł tutaj, aby pomyśleć, ale… po co szedł do Hogwartu? Mógł iść do siebie, pochodzić po znienawidzonym Londynie, a to przecież zawsze mu pomagało w zebraniu myśli. Pamiętał, że wysyłał list do Stone’a… znowu go skrzywdził. Na tę myśl, przyłożył na moment dłonie do twarzy, aby z powodzeniem ukryć jej wyraz. To nie było tak, że nic go nie obchodziło, bo w gruncie rzeczy sam również cierpiał z tego powodu. Uznał jednak że tak będzie lepiej. Odepchnie go po raz kolejny, tym razem na dobre. Filip nie był dla niego. On pragnął rodziny, ciepła, bliskości, a on nie mógł mu dać nawet jednej z tych rzeczy, chyba, że chodziło już jedynie o pusty seks. Wyrachowany hedonista. Gładziła go po twarzy, a jego głowa spoczywała na jej kolanach. Miała na sobie sukienkę, ładną, podkreślającą zgrabną figurę i te ciężkie perfumy. Kwiaty i owoce… kwiaty i owoce…? - Chyba… mocno się uderzyłem… - mruknął pod nosem, czując jak ból przeszywa jego potylicę. Podniósł się do pozycji siedzącej, pocierając tył głowy, ale zaraz przygładzając roztrzepane włosy. Oto jaki był płytki. Wystarczyła nieułożona fryzura, aby na kilka sekund wyłączyć go z życia. - Nie… pamiętam - czuł się skołowany, ale uznał, że to normalne po utracie przytomności. Czy przyszedł tutaj dla niej? Nie pamiętał. Była ładnie ubrana, więc może…? Co jej obiecał? Na co się umówili? W całym swoim roztargnieniu nie zauważył, że jej ruchy były przecież niewłaściwe. Lubił ją, ale była tylko i aż nauczycielem. Nie powinien jej nawet widzieć w takim stroju, nic nie mówiąc o trzymaniu głowy na jej podołku. Chwycił się jakiejś stabilniejszej konstrukcji, aby podnieść się powoli do pozycji stojącej, z zadowoleniem stwierdzając, że nawet nie kręci mu się w głowie. No dobra, może odrobinę, ale zaraz przejdzie. - Nic mi nie jest, chyba - był zdezorientowany, ale wracał już do świata żywych, bo spojrzał na nią, wreszcie całkowicie świadomie kontaktując.
Anastazja Silvarova
Wiek : 36
Czystość Krwi : 90%
Dodatkowo : legilimencja i oklumencja, opiekun Slytherin'u
Cóż... ciężko opanować tak potężną zdolność, jaką jest legilimencja, a jeszcze trudniej dojrzeć do niej. Wszyscy widzieli tylko egoistyczne aspekty posiadania tej umiejętności. Co można zrobić z nieograniczonym dostępem do umysłów otaczających nas ludzi? Tak wiele można się o nich dowiedzieć, z łatwością wydobyć ich sekrety, bo po co pytać? Po co bawić się w dyplomację? To bardziej czasochłonne, efekt jest niepewny... Tak już zostaliśmy stworzeni - by iść zawsze po najmniejszej linii oporu. Czy Anastazja wierzyła w to, co powiedział jej Rasheed podczas ich pierwszego spotkania, kiedy zapytała go, dlaczego chce uczyć się legilimencji i oklumencji? Poniekąd. Musiała. Żyła jednak ze świadomością, że jego intencje pozostają przed nią zakryte, a im głębiej wchodziła w jego umysł, tym bardziej uświadamiała sobie, że chłopak nie jest taki, jakim wydawał się jej na samym początku. Jak więc mogła nie myśleć, nie przywoływać sobie jego pierwszych słów i nie zastanawiać się nad nimi? Ale czy gdyby zdradził jej swoje prawdziwe intencje, czy odmówiłaby mu? Nadal widziała między nimi pewne podobieństwa. Co prawda różnili się diametralnie, ale w niektórych miejscach ich myśli spotykały się, zgadzały w każdym calu. Nie było tego wiele, ale dość, żeby nie mogła mu odmówić, kiedy uparcie wypraszał sobie u niej lekcje. Uśmiechnęła się delikatnie, uprzejmie, za tym wszystkim kryła się jednak pewna obsesja. Nutka szaleństwa, której chłopak nie mógł wyłapać, której istnienia nawet sama Silvarova nie była świadoma. - To dobrze. - Podniosła się również. - Nie sądzę, żeby stało Ci się coś wielkiego. Nie oszczędzasz się ostatnio co? To musi być przemęczenie - powiedziała z wyczuwalną troską w głosie. - Chodź, odprowadzę Cię do zamku. - Ruszyła powoli w stronę Hogwartu. - Dasz radę iść sam? - zapytała, zerkając na niego pytająco. Oczywiście, że powinien dać. Może czuć się co najwyżej nieco skołowany, ale wszystko przejdzie za godzinę, może dwie. Powinien się położyć, potem wszystko będzie w najlepszym porządku.
[z/t] ?
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
Lekcja goni lekcję. Pomyślałby kto, że Rasheed kiedykolwiek będzie zaskoczony tym, ile aktualnie zajęć się odbywa. Nie miał nawet sekundy na to, aby osiąść na laurach i zastanowić się czy naprawdę chce mu się biegać na to wszystko, bo właśnie leciał na transmutacje. Nie wiedział dokładnie, o której godzinie miały się odbywać zajęcia, więc zapobiegawczo postanowił się spóźnić, co mu… absolutnie nie wyszło. Jeszcze nie miał takiej sytuacji, aby przybył przed wszystkimi i został sam na sam w miejscu, które notabene sam ostatnio odwiedzał, będąc zmuszonym do czekania na resztę zgrai. Może mu się pomyliło i zajęcia miał odbywać się gdzieś indziej? A, kogo to obchodzi. Mrucząc pod nosem obraźliwe słowa pod adresem Withmana, usiadł w jakimś wygodnym miejscu i po prostu zaczął patrzeć się w dal, nawet nie myśląc o tym jak chętnie poszedłby teraz spać, zamiast siedzieć tutaj i oczekiwać na resztę, chociaż miał na to naprawdę wielką ochotę. Jedyne pocieszenie w tym, że już niedługo OWUT’emy i wreszcie będzie mógł się opierdalać, jak już dostanie szereg swoich wybitnych.
Seth był dzisiaj w lepszym humorze niż ostatnio, na zajęciach w teatrze. Może brało się to stąd, że zobaczył się z siostrą i ogólnie nieco się pogodził z odejściem Mandy? Pierdolenie. Jak mógłby się pogodzić z tym, że osoba, w której był zakochany postanowiła od niego uciec? No cóż, a może po prostu znalazł wreszcie złoty środek na swoją złość i to jakiś… powiedzmy, bardziej praktyczny od wyżywania się na innych? Nie, raczej to nie było to… w każdym razie, w jakiś niewyjaśniony sposób ogarniał dzisiaj życie i kierując się na zajęcia z Ralphem, miał nadzieję, że już niedługo będzie jeszcze lepszy w transmutacji niż dotychczas, chociaż z początku miał z nią ogromne problemy i załapie się na stypendia. Echo dostawała za nie sporo kasy, a gdyby mógł swoje przeznaczyć na dodatkowe szkolenia na tatuażystę to już w ogóle super balety. Przybył na punkt widokowy i absolutnie ignorując fakt istnienia jakiegoś Ślizgona, usiadł na opodal, po czym przewrócił się na plecy, spoglądając w niebo. Tak było mu łatwiej znieść czekanie i swoją niecierpliwość, zwłaszcza, że miał zajęcie - kontemplował sobie chmury, a co.
Amelia miała mały problem z trafieniem na miejsce. Owszem, wiedziała, że istnieje jakiś punkt widokowy, jednak nie miała pojęcia, jak się tutaj dostać. Metodą prób i błędów wreszcie trafiła na zajęcia, gdzie jeszcze prawie nikogo nie było. Przyszła odrobinę wcześniej, bo sporo czasu zarezerwowała na trafienie do tego dziwnego miejsca, co wcale nie było aż takie trudne, jak się później okazało. Uśmiechnęła się lekko do obecnych już chłopaków i sama zajęła jakieś odległe od nich miejsce, opierając się o jakieś drzewo i wpatrując w przestrzeń. Nie miała ochoty z nikim rozmawiać, a jej dobry nastrój z poprzednich kilku lekcji jakoś uleciał. Westchnęła ciężko, rozglądając się dookoła i starając się sobie przypomnieć, co zrobiła nie tak, że po raz kolejny ma tak podły humor. Przecież ostatnio wszystkie jej problemy zdawały się jakby minąć, prawda? Czy może jednak tylko to sobie wmawiała, żeby całkowicie nie popaść w depresje?
Leonardo nie był specjalnie zadowolony z kolejnej lekcji, na którą musiał biec, żeby dostać punkty dla swojego śmiesznego domu, z którym wcale nie czuł się jakoś specjalnie związany i przyswoić nowe umiejętności. Jego zdaniem to, czego miał się nauczyć do OWUTemów, już dawno sobie przyswoił. Teraz nic już mu nie pomoże. Dlatego taki natłok lekcji tuż przed końcem roku, gdzie chce się raczej leżeć na błoniach i kąpać się w jeziorze, a nie uczyć, był dla niego mało zrozumiały. Pogoda też nie pomagała, bo mimo że nauczyciele starali się organizować lekcje na dworze, żeby jakoś umilić je uczniom, to i tak niewiele to dawało. Punkt widokowy był jednym z niewielu miejsc, w których Leo chętnie bywał, dlatego akurat dzisiaj udało mu się nie spóźnić na zajęcia. Przypadek? Wiedział już, że profesor Withman wymaga, żeby na lekcji zjawić się przed nim, inaczej ma się lekko mówiąc przechlapane. Sporo rzeczy udało mu się zapamiętać z tego zamku, którego nie znosił coraz bardziej z każdym dniem, prawda? Kiwnął głową do Seth'a, ponieważ był on chyba jedyną osobą, którą kojarzył jako tako i zajął miejsce gdzieś obok niego, krzywiąc się lekko. Może zjawi się ktoś znajomy?
Tanner na lekcji? To nie dziwi już nikogo. Jednak Tanner na lekcji przed nauczycielem? Niespóźniony i zadowolony? To dziwi każdego. W końcu jakim cudem Ślizgon może być wesoły? Czy to w ogóle możliwe? Jak widać tak! Powodem jego zadowolenia był fakt, że z każdą lekcją zbliża się już niemożliwie do końca roku szkolnego, co bardzo go cieszyło. Wreszcie będzie mógł spędzić całe lato z panną Shay, włócząc się nocami po Londynie, mieście, które podobno nie śpi całą noc. Będzie mógł pracować, robić co chce, nie martwić się tym, że jakiś szaleniec zadał im wypracowanie i trzeba ślęczeć po nocach nad książkami, żeby je napisać. Poza tym, zajęcia z profesorem Withmanem często były ciekawe - nie zawsze, ale jednak. Transmutacja była też przedmiotem, który jako jeden z nielicznych może przydać się w Sfinksie, nieprawdaż? Przyszedł więc na punk widokowy i rozglądał się za kimś znajomym. Zobaczył jego kolegę z drużyny, Rasheed'a, podszedł więc do niego i uśmiechnął się lekko kiwają głową. - Widzę, że w Ślizgonach jest coraz więcej z Krukonów, co? - uśmiechnął się lekko, wiedząc, że chłopak tak samo jak on przygotowuje się do OWUTemów. Może jednak nie są takimi nieukami, za jakich wszyscy ich mają?
Znała zamek dobrze i jakimś cudem nie zgubiła się, zdążyła na zajęcia! Wreszcie wróciła Leah, która grzecznie chodzi na wszystkie lekcję i nikomu nie zawadza. W sumie powinno się to komuś wydać dziwne. Puchonka zawsze jest dalej od grupy, ewentualnie tuż za nią. Obserwuje i słucha. Nikt się do niej nie przysiada, a ona również nie ma takiej potrzeby. Nie żeby nie lubiła rozmawiać z ludźmi, nic do nich nie ma, ale na zajęciach woli się skupiać i na nauczycieli i właśnie na ludziach. W ten sposób się rozwija. Koduje zachowania, próbuje zrozumieć rozmowy. To prawie jak bycie szpiegiem, ale jej jakos specjalnie nie przeszkadza. Do tego kto niby chciałby z nią gadać? Często zastanawia się, czy ludzie w ogóle wiedzą jak brzmi jej głos. No, ale po co? Jest tylko prawie blondynką, Puchonką z wiecznym uśmiechem i do tego bez jakiś specjalnych przyjaciół. Ludzie o niej zapomną, bo nigdy nawet jej nie poznali, a teraz czeka tylko na lekcję transmutacji jak wszyscy. Pewnie też znówm pójdzie jej kijowo. Po wtopie w teatrze nie ma już siły na staranie się. Jedna lekcja nieudana w tą, czy w tamtą nic nie zmieni. Chyba, że byłyby to eliksiry. Wtedy to całkiem inna sprawa. Nie mogła tylko zrozumieć dlaczego tam chciała dawać z siebie wszystko co się da, a na innych zajęciach... cóż, lepiej nie mówić.
Gregers Colton na zajęciach? Otóż to. Co, jak co, ale Transmutacja go interesowała. No i jeszcze eliksiry. Wszystkie inne lekcje były dla niego jedną wielką kpiną i nie zamierzał się na nich pojawiać. Punkt widokowy nie był miejscem, które odwiedzał często, więc miał pewien problem z dotarciem, jednakże dzięki swojej wrodzonej dobrej orientacji w terenie, szybko się odnalazł. Ach, ten Gregers. W zasadzie nie wiedział, czemu tak rzadko tu przychodził. Było całkiem przyjemnie, chyba będzie musiał częściej wybierać się na punkt widokowy. Weźmie jakiś napój wyskokowy, papierosy i posiedzi tu do wieczora. Idealny pomysł. Bo po co pić w pubie? To nudne i typowe. Kiedy Ślizgon dotarł na miejsce, zlustrował wszystkich przybyłych uczniów. Żadnego z nich nie znał i nie spieszył się ich poznać. Po co? O czym ma z nimi niby rozmawiać? Stanął więc gdzieś z dala od innych zainteresowanych, odpalił papierosa, nie zwracając uwagi na to, czy komuś przeszkadza i obserwował otoczenie.
Tralala tralala na transmutację przyszedł czas, więc buty ubieramy i z pokoju wspólnego wybiegamy bo nie sprzyja nam czas. Przez korytarze się przedzieramy, innych uczniów omijamy bo ciągle goni nas, aż nagle ogromna, wielka grupa czteroosobowa blokuje drogę nam. Co zrobić myślimy, uśmiechają się złośliwi, a złość rośnie w nas. Ślizgon bystry jest, rzuci czarem, zozpierzchną nagle się, a za nami pozostanie znów czas. I tak oto bohater nasz przybył znów na czas.
Tego, jakim krokiem podążała na lekcję panienka Lindsey nie można nazwać krokiem żwawym czy radosnym. Po prostu podążała do punktu widokowego, niosąc na ramieniu torbę i czytając swoją ulubioną Krainę Cierpienia. Kolejna lekcja, znowu trzeba wyjść i pójść, żeby posiedzieć w sali i czegoś się nauczyć. Tak też było przez te wszystkie lata od jej przyjazdu do Hogwartu, toteż zaczynało ją to już nudzić, a miała przecież udać się na studia po skończeniu siódmej klasy. Tyle lekcji, tak mało czasu! Ale akurat transmutacja była jednym z kilku przedmiotów, które lubiła bardziej niż inne, także postanowiła, że tym razem jej nie opuści. W końcu dotarła na punkt widokowy. Szybko zajęła wolne miejsce i oderwała się od książki, po czym zlustrowała wzrokiem wszystkich, którzy przyszli na lekcję. Nie rozpoznała żadnego z uczniów, więc powróciła do lektury. Podczas, gdy czytała o poczynaniach Liesel, jej myśli błądziły sobie swobodnie. Przypomniała sobie, że dawno nie rozmawiała ani nie spotkała się z Meadow, czego coraz bardziej zaczynała żałować. Postanowiła, że po lekcji od razu wyśle dziewczynie list, bo nie miała ochoty na szukanie Meadow w zamku. Westchnęła i ponownie skupiła się na lekturze, oczekując nauczyciela z rosnącą irytacją.
Katniss szybko zabrała rzeczy i ruszyła na transmutację, żeby chociaż na nią się nie spóźnić. Ostatnio była zbyt roztrzepana i za często spóźniała się na zajęcia, przez co jej dom tracił punkty. Nie mogła na to pozwolić, zwłaszcza teraz, kiedy wyprzedzali ich Ślizgoni. Przyszła przed nauczycielem, rozglądając się w poszukiwaniu znajomej twarzy wśród obecnych uczniów. Nie znalazłszy takiej, stanęła w dobrym miejscu widokowym i zaczęła podziwiać krajobraz. Otaczający świat był piękny, trzeba było tylko na chwilę zatrzymać się, wziąć oddech i poczuć go. Wzruszyć się, zachwycić. Gryfonka na chwilę zatraciła się w widoku, czekając na przyjście nauczyciela.
Biegł Snow na zajęcia. Zapomniał, że miały się odbyć w innym miejscu niż zawsze i dopiero jak za klamkę od klasy łapał to sobie uświadomił, że to przecież nie tutaj. Szybko więc pędził korytarzami, aby się nie spóźnić. Na zegarek nie patrzył, więc nie wiedział jak dużo jeszcze ma czasu albo czy nie jest już spóźniony. Zawsze mu się podobało kiedy zajęcia odbywały się w innych miejscach niż klasa. Oznaczało to, że będzie jeszcze ciekawiej niż zawsze. Tak według Snowa zawsze było. Dlatego tak chętnie wybrał się na transmutację, choć nie był w niej najlepszy. Poćwiczyć chciał. Może coś mu wyjdzie i nauczyciel nie będzie musiał załamywać nad nim rąk. Na to liczył dołączając do uczniów, którzy już się zebrali.
Łatwiej byłoby Zielińskiemu ogarnąć zajęcia, gdyby odbywały się one w klasach. Nie wiedział oczywiście gdzie jest punkt widokowy. Mógł być tu wcześniej, ale nie było tam żadnej tabliczki jak nazywa się to miejsce. Znów musiał się zdać na innych. Na szczęście ktoś życzliwy wytłumaczył mu o które z miejsc chodzi i mógł Zieliński stawić się na zaklęciach. Z twarzy kojarzyć powinien coraz więcej osób, ale nadal miał wrażenie, że co i raz na nowe osoby wpada. Nie przepadał za transmutacją, ale zaciekawiło go dlaczego zajęcia miały się odbyć w takim miejscu. Przyszedł więc Zieliński, ale nie zachwycać się widokiem. Na lekcję.
W Wielkiej Brytanii zaczynało się robić wyjątkowo pogodnie. Oczywiście Rosjanka wcale nie przyjmowała tego z tak wielką radością jak większość uczniów. Oznaczało to sezon, na chowanie swych pięknych futer, których teraz nie miała po co zakładać. No, chyba, że chciałaby się w nich dosłownie ugotować. Miała cichą nadzieję, że te wakacje, o jakich mówi większość uczniów, iż są organizowane przez zamek, tym razem będą odbywać się w mroźnych rejonach. Nie znosiła upałów. To nie była pogoda dla niej, a jej skóra definitywnie odmawiała opalania się. W całym tym słonecznym nastroju cieszyła ją tylko jedna kwestia, że im cieplej, tym bliżej są wyjazdu z zamku, czyli powrotu do swych domów. Sekretnie zaczęła się już pakować, by przypadkiem czegoś nie zapomnieć. Nikomu o tym nie wspominała, ale zamierzała namówić tatka, by pozwolił jej już na zawsze zostać na Syberii. To tam była potrzebna, a nie tutaj. Poza tym, Sfinks był przereklamowany. Niezadowolona z przedzierających się zza chmur, promieni słonecznych, Fyodorova stanęła z boku punktu widokowego, na którym miały się odbyć zajęcia. Skrzyżowała ręce na mundurku, który zdążyła znienawidzić, nic nie robiąc sobie z tego, że wiatr mocno targa jej ciemne włosy. Byle odbębnić ostatnie lekcje i można wracać, a potem już zaraz, już za chwilę, prosto do Rosji.
Jane nie miała problemu z dotarciem do punktu widowiskowego. W końcu w Hogwarcie była już tyle lat, że orientowała się bardzo dobrze. Myślała ze współczuciem o przyjezdnych, którzy mogli się pogubić w wielkim zamku. Stark śpieszyła się na lekcję Transmutacji, nie chciała się spóźnić. Ostatnio opuściła parę lekcji co niweczyło trochę jej plan podciągnięcia się z różnych przedmiotów... Trzeba było to naprawić i to jak najszybciej. Widok z miejsca w którym miała się odbyć lekcja był bardzo piękny i zjawiskowy. Stark musiała przystanąć na moment i napawać się całą przyrodą. Zawsze była jakaś wrażliwa na tym punkcie, wszystko ją fascynowało. Cieszyła się, że nie było jeszcze nauczyciela mogła w spokoju popatrzeć z dala od uczniów. W końcu jednak odwróciła się i powiodła po nich spojrzeniem. Parę osób znała, ale nie chciała do nikogo podejść ani zagadać. W ogóle lepiej będzie jeśli ruda będzie się trzymała z daleka. Kiepsko byłoby też jeśli lekcja robiona byłaby w parach... Może lepiej nie myśleć o tym teraz. Jane ponownie podziwiała widok.
Kto by się spodziewał, że Aiden pojawi się na transmutacji? Ha, na pewno nie on sam. Tak naprawdę trafił tam tylko przez przypadek. Jak zwykle włóczył się bez celu po szkole ignorując wszelkie obowiązki. Uważał, że istną głupotą jest ten natłok lekcji, kiedy o krok są już wakacje i możliwość wylegiwania się całymi dniami. Punkt widokowy nie był raczej miejscem, w którym Aiden lubił spędzać czas, a droga do tego miejsca pozostawała wielką białą plamą w jego umyśle. Tym większe było jego zdziwienie, gdy wyrwany z marzeń spostrzegł... że znajduje się właśnie w tym miejscu. Ba, nie było jeszcze nawet profesora! Aiden skrzywił się rozważając natychmiastowy odwrót. Z drugiej strony... skoro już się zjawił, czy nie mógłby zostać? Przesunął wzrokiem po twarzach zainteresowanych, po czym zrezygnowany przeszedł gdzieś na tyły, nie dostrzegając nikogo z kim mógłby zamienić kilka słów. Nie miał pojęcia, co się z nim działo. Jakim cudem akurat teraz nieumyślnie zdecydował się na punkt widokowy? Najprawdopodobniej właśnie niszczył sobie opinię totalnego nieuka.
Gittan nie lubiła transmutacji, głównie dlatego, że kojarzyła ją od razu z Anastazją, z którą miała ostatnimi czasy owocne spotkanie. Bała się jednak, że gdy nie przyjdzie, ta znów zjawi się i zajrzy do jej umysłu. Nie chciała do tego dopuścić. Nawet nie wiedziała, czy tę lekcję poprowadzi Silvarova czy może inny nauczyciel. Wciąż gubiła się w Hogwarcie oraz jego zasad. Nie mogła się pogodzić z podziałem na domy i ze złośliwymi schodami, przez które wiecznie się spóźniała. Dziś nie chciała rzucać się w oczy. Na pewno nie wtedy, gdy jednak lekcję poprowadzi Anastazja. Nie zakładała nawet krzykliwych ubrań! Sprawdziła kilka razy, czy ma różdżkę, a następnie zaczęła poszukiwania punktu widokowego. Dlaczego w Hogwarcie nauczycieli mieli taki problem, aby prowadzić zajęcia w klasach? Utrudniali strasznie dotarcie przyjezdnym, którzy jedyną drogę jaką pamiętali na pamięć to ta do Wielkiej Sali, pomijając Gittan. Zdziwiła się, że przyszła przed nauczycielem. Prędko usiadła koło Zielińskiego, uśmiechając się do niego lekko. - Chyba pójdę do opiekuna krukonów i poproszę o jakaś mapę - jęknęła na przywitanie.
Temples jakoś szczególnie się nie spieszył, z resztą jak zwykle. Kiedy już dotarł na miejsce o dziwo zebrało się mniej osób niż przypuszczał. Ale chwila, chwila... Aiden był już na drugich zajęciach tych samych, co Matthew! -Stary, rozchorowałeś się czy z nudy polubiłeś przychodzić na zajęcia? - rzucił żartobliwym tonem. W sumie dobrze, że chłopak się zjawił bo bez niego Matthew nie miałby nawet do kogo otworzyć pyska. Cóż, jego lista kontaktów towarzyskich znacznie ucierpiała po jego zniknięciu na siedem miesięcy. Ale ważne, że miał zawsze wiernego kompana do rozbojów - Aidena Weatherly. Proszę państwa oklaski! Haha.
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
Przejście, przejście ludzie. Czego tak blokujecie te przeklęte drzwi? No na litość boską! Ktoś miał chyba dzisiaj nienajlepszy humor, a tym kimś była nasza starsza siostra Russeau. Widocznie ktoś musiał jej nadepnąć na odcisk i przez to chodziła niczym bomba przed wybuchem. Szybko przepchała się do środka i zajęła jakieś jedno z wolnych miejsc w punkcie widowiskowym. Dostrzegła brata, jednakze chwilowo wolała się trzymać z daleka, chyba że sam do niej podejdzie. Jej uwadze nie umknął jednak Matthew. Spojrzała się w jego kierunku a gdy ich spojrzenia się spotkały pełne chłodu oczy dziewczyny jakby lekko rozbłysły. No tak, chłopak jej niczym nie zawinił. Gdyby ktoś się dowiedział, że panna Russeau chciałaby być w związku z tym chłopcem czystej krwi to by ją chyba ojciec wyśmiał. Mimo iż miała na ojca naprawdę duży wpływ, zwłaszcza gdy chciała coś osiągnąć. Nawet gdy zniknął na jakiś czas to ona o nim pamiętała i wiedziała dlaczego go nie ma. Przywitała go z otwartymi ramionami, więc powinien być jej ogólnie wdzięczny za wszystko co dla niego zrobili młodzi Russeau. Czy podejdzie do niej, to już jego sprawa.
Nina o dziwo dzisiaj zaspała, co było szalenie dziwne z jej bezsennością. Ale w sumie dobrze bo w końcu po tych kilku godzinach snu przestała wyglądać jakby powstała z martwych. W sumie bardziej zadowolona niż zestresowana poprawiła rozczochrane włosy, zrobiła jakiś bardzo delikatny makijaż, w końcu założyła swój mundurek, zgarnęła wszystkie potrzebne graty i tanecznym krokiem powędrowała na punkt widokowy. Oczywiście humor jej minął kiedy dotarła na miejsce i została obdarzona dziwnymi spojrzeniami. W końcu nikt nie przypuszczał, że królowa mroku będzie w tak doskonałym humorze. Pewnie, że się tym nie przejęła bo jakoś przywykła do negatywnego zwracania na siebie uwagi ale najgorsze było to, że nie widziała żadnej znajomej twarzy więc ustała sobie gdzieś na poboczu, gdzie na pewno nikt jej nie będzie zaczepiał. Jedyną motywacją w tej chwili było żeby rozwalić system i być najlepsza na zajęciach bo właśnie to ostatnio robiła żeby nie myśleć o problemach no i żeby przerwać złą passę, która ostatnio wlokła się za nią na wszystkich zajęciach, nawet jej ulubionych.
Wściekłość panny Russeau było czuć już jakieś pięć minut przed jej pojawieniem się. W sumie trochę go to bawiło bo Katherine o tym nie wiedziała ale kiedy była zła robiła jej się taka śmieszna zmarszczka na czole. No i ciekawił go sam powód bo co za biedaczek by ją wkurzał i spisywał się na śmierć? Na jego twarzy od razu pojawił się uśmiech kiedy spotkał się z jej chłodnym spojrzeniem. Lubił tą małą złośnicę. I pamięta, że zawdzięcza jej pomoc w ucieczce przed jej ojcem. Haha gdyby on tylko się dowiedział... chyba wyłysiałby z wrażenia. Nie zastanawiając się nad tym długo przeprosił kumpla i ruszył w stronę dziewczyny. -Katherine, słonko - rzucił z daleka zanim pojawił się u jej boku. -Widzę, że aż promieniejesz - mruknął żartobliwie i ucałował ją w policzek na przywitanie. Pewnie, że wiedział, że jej brat patrzy. Nie to, że Matt coś do niego miał ale lubił oglądać tą irytację na jego twarzy gdy tylko Temples zbliżał się do jego sióstr.
Kiedy Faye spojrzała na zegarek aż podskoczyła na swoim łóżku. -O matko, nie zdążę! -wykrzyknęła przestraszona. Szybko wstała i wzięła torbę z krzesła. Wrzuciła do niej podręcznik i kilka innych rzeczy. Przeczesała rude włosy palcami i westchnęła cichutko po czym wyszła z pokoju wspólnego. Błądziła szukając Punktu Widokowego. Po co robili zajęcia w tak trudno dostępnych miejscach? Żeby tracić czas na ich szukanie? Nieco zdenerwowana w końcu dotarła na miejsce zajęć. Rozejrzała się i przez chwile wpatrywała się w zebranych uczniów. Zmrużyła delikatnie powieki i pospiesznie zajęła miejsce na samym końcu. Położyła torbę i westchnęła cichutko. Wyjęła podręcznik z torby i zaczęła go przeglądać. Kątem oka dostrzegła Leonadro, który siedział niedaleko. Westchnęła bezgłośnie i opuściła głowę, po czym zaczęła wpatrywać sie w książkę.