Jest to cieplarnia, w której nie da się znaleźć niebezpiecznych roślin. Uczniowie zajmują się tu bardzo prostymi rzeczami, takimi jak sadzenie nieszkodliwych i całkowicie bezpiecznych "zarośli". Mimo tego, iż jest to miejsce zupełnie niegroźne, Septienne - nauczycielka zielarstwa, dba o to, by wejście było zamknięte na klucz, tak jak w innych cieplarniach.
Hoho, nawet się uśmiechała! Od razu i on się uśmiechał, choć zdecydowanie szerzej. Nie oczekiwał oczywiście, że Nuka się jakoś bardzo rozgada, choć oczywiście miał nadzieję, że nie zbyje go milczeniem. Na szczęście coś odpowiadała, więc zaaferowany Thiago kiwał głową, na znak, że oczywiście chłonie wszystkie jej słowa, nawet, jeśli było ich tak niewiele. Obejrzał się jeszcze parę razy za siebie, po czym postanowił sobie odpuścić i patrzeć już tylko na Grenlandkę, która dodatkowo starała się mówić wyraźnie, to miłe. - Tak? To super, czuję, że przyda mi się duuuużo pomocy - stwierdził nad wyraz spokojnie, po czym jednak skoncentrował się na tym, żeby posłuchać o Ravenclawie. Niestety Egede nie miała jeszcze okazji poznać jego uczniów, co trochę zasmuciło Cabrerę, ale oczywiście tylko na krótką chwilę. - Ten żółty dom jest bardzo fajny. Wszyscy wydawali mi się sympatyczni. Bo widzisz, ich prefekt organizował dla nas ognisko. I była Sheila i Shane i Jarka... tylko taki jeden chłopak siedział cały czas naburmuszony, ale to nieistotne. W każdym razie jest tam całkiem spoko. Też niektórzy dużo siedzą przy książkach. I mamy blisko do kuchni. Szkoda tylko, że nie mogłem zabrać ze sobą mięsa z Argentyny, zrobiłbym wam wszystkim pyszne steki. No ale trudno, muszę żyć z tym, co jest - rozgadał się na nowo, żywo gestykulując. I TYLKO tyle zdążył jej powiedzieć, bo zaraz potem przyszła... nauczycielka? Wow. Aż nasz biedny chłopiec z Hechiceros zagapił się chwilę na nią. - Chyba jednak nie będziesz mogła mi pomóc - rzucił rozczarowany na odchodne do Nuki, bowiem przydzielili mu do pary kogoś innego. Gorzej, że miał być w tej parze z jakąś nieznajomą. To znaczy, nie przeszkadzał mu sam fakt, ale po prostu nie miał pojęcia, która to dziewczyna. Na szczęście z pomocą Estelli jakoś się odnaleźli. - Cześć, jestem Thiago - przedstawił się pięknej blondynce, uśmiechając się uroczo. - Zacznę, choć to chyba nieeleganckie. Ale wolę to już mieć za sobą - zwierzył jej się, po czym zatrzymał się przy odpowiedniej roślince. Z tego jego nierozgarnięcia zaczął ucinać kolce, choć wcale nie powinien. Kiedy się zorientował, zaczynał ucinać liście, lecz o tyle niefortunnie, że nabawił się piekących zarysowań na skórze. Na szczęście Vicario czuwała, więc podała mu jakiś opatrunek, który przyniósł ulgę. No cóż.
Wysłuchała Thiago, kiwając czasem głową. Nie żałowała, że jej dom nie zrobił żadnej imprezy integracyjnej dla przyjezdnych, dalej była zmęczona miesięczną integracją przed przyjazdem tutaj. A może zrobili, tylko nie dostała zaproszenia? To też nieszczególnie by ją ruszyło. Nim zdążyła odpowiedzieć, do cieplarni przyszła nauczycielka z aloesem uzbrojonym. Nie pasował on Nuce do reszty zgromadzonej tu, niegroźnej flory. Jad potrafił być nawet śmiertelny. Grenlandka spojrzała krytycznie na swoje dłonie owinięte poszarpanymi, hogwarckimi szmatami. Miała - chyba, powinna przecież o tym pamiętać - swoje rękawice w jednym z kufrów, lecz nie wzięła ich na dzisiejszą lekcję. Nie było jednak czasu prosić o pozwolenie na wyjście i biegnięcie do jednej z wież, ta podróż zajęłaby jej zapewne zdecydowanie zbyt długo. Nauczycielka mówiła szybko i dużo, ciężko było jej nadążyć za instrukcjami. Szybko jednak wywnioskowała, o co chodzi z kontekstu sytuacji. Ku jej rozczarowaniu, została rozdzielona z Thiago. Profesorka próbowała najwyraźniej postawić na socjalizację przyjezdnych z natywnymi. Odprowadziła kolegę wzrokiem i życzyła mu dobrej zabawy. - Tak - potwierdziła krótko, gdy podszedł do niej chłopak z zieloną odznaką na piersi. Nauczycielka powiedziała jego imię, gdy przydzielała pary, ale nie była pewna, czy usłyszała dobrze. Spojrzała na jego nowe rękawice, po czym obserwowała, jak sprawnie radzi sobie z odcinaniem liści. Pokiwała głową, gdy stwierdził, że to jej kolej. Chwyciła nożyk lekko drżącą ręką. Czuła się zdenerwowana - obecnością nieznanego jej Zielonego, presją, jaką sama na sobie wywierała. To była pierwsza lekcja zielarstwa, jej pasji, powinno pójść jej przecież idealnie. Rękawice były wybitnie niedopasowane, przetarte i zdecydowanie za duże, wciąż zsuwały się jej z niewielkich dłoni. Przez to, gdy zajmowała się jednym z pierwszych kolców, jad trysnął jej na kawałek nieodsłoniętej skóry. - Tiaavuluk! - zaklęła głośno po grenlandzku. Rozległ się syk, gdy żrąca substancja rozpłynęła się po skórze w cielistych bąblach, rozprawiając się błyskawicznie z naskórkiem. Nuka zapomniała nawet o reakcji na ból, tak była zszokowana faktem, że jej się nie udało. Estella zauważyła jednak zamieszanie, może Tanner dał jej znać ruchami rąk, sama nie wiedziała, wpatrywała się idiotycznie w oparzenie na nadgarstku. Nauczycielka opanowała sytuację, wcierając antidotum. Na miejscu zwęglonej skóry otworzyła się za to paskudna rana. Nuka mruknęła jakieś podziękowanie pod nosem i owinęła miejsce bandażem. Unikając wzroku partnera i wyzywając się w duchu, ponowiła pracę. Tym razem poszło jej idealnie. Estella zajmowała się już jakimiś innymi uczniami, ale nie potrzebowała przecież żadnych pochwał. Odetchnęła cicho, ocierając czoło. Trochę żrącego soku wycisnęła jeszcze na wieczko od słoika, po czym zanurzyła w nim końcówkę metalowego nożyka. Po kilkunastu sekundach ząbki noża zaczęły wypaczać się i deformować. Obserwowała to z zainteresowaniem, po czym odchrząknęła, wytarła nożyk w jakąś szmatkę i spojrzała na Tannera. - To wszystko? - zapytała go, rozglądając się po całej cieplarni.
Wreszcie przyszła pani profesor, zachowując się przy tym jakby była uczennicą, nic więc dziwnego, że z początku część przyjezdnych wcale nie zorientowało się, że o to zaczyna się lekcja. Dopiero kiedy zaczęła mówić, zrobiło się nieco ciszej. Laurze wydawało się, że zadanie nie jest jakieś super trudne, wystarczyło tylko robić wszystko ostrożnie... zresztą! miała przecież swoje super rękawice i chyba dopóki miała je założone, kolcom trudno będzie się przebić. Usłyszała, że ma być z Leonardem, którego jakoś tam kojarzyła ze szkolenia. Chłopak widać jej wcale nie pamiętał, bo podszedł dopiero kiedy do niego pomachała. - Cześć, Leo - przywitała się, uśmiechając się delikatnie. - Ja jestem Laura - też się przedstawiła, może ją nawet zapamięta! Chociaż kto by tam oczekiwał czegoś takiego od chłopaka, który miał dziewczyn od groma. Kiedy Leo zajął się odrywaniem liści, ślizgonka poszła po słoik na kolce i wróciła akurat, żeby zobaczyć jak nowy kolega gapi się na profesor i przez to nieuważnie dotyka kolca. Co za niezdara! pomyślała, utwierdzając się w przekonaniu, że niektórym facetom tylko jedno w głowie. - Wszystko w porządku? - zapytała zamiast tego. - Niby smocza skóra, a i tak nie chroni tak jak powinna - dodała, po czym wzięła aloesa już bez liści i zajęła się ostrożny odrywanie kolców i wsadzaniem ich do słoika. Ha! Tak to się robi, czyż nie była w tym perfekcyjna? Spojrzała na Leo. Czy to już wszystko? Miała wrażenie, że dosyć szybko im poszło.
Chwilę po przybyciu do cieplarni zauważyła, że Sharker również pojawił się na lekcji i oto zmierza w ich kierunku. Uśmiechnęła się do niego i odpowiedziała - Taa, coś jakby spóźniony prezent, żebyś nie marudził że nic ode mnie nie dostałeś - zaśmiała się i założyła swoje rękawice ze smoczej skóry. W ciągu kilkunastu minut zebrało się jeszcze kilka osób, a potem pojawiła się nauczycielka, która wytłumaczyła im na czym będzie polegać lekcja. Kiedy to Vicario podzieliła ich na pary zaczęła zastanawiać się kim jest ten tajemniczy kolega z którym przyszło jej wykonać zadanie, po chwili jednak nauczycielka pomogła im się odnaleźć. Nigdy wcześniej go nie widziała więc uznała, że to jeden z tych nowych ze Sfinksa, nie wiedziała zbyt wiele na temat tego na czym polegał ten cały projekt i szczerze mówiąc ostatnio niezbyt interesowała się tym co się dzieje w szkole. Tak czy inaczej mieli zadanie do wykonania. - Julia - rzuciła posyłając mu zdawkowe spojrzenie i uśmiechając się lekko, gdy zabrali ten zabrał się do roboty dodała - Szczerze mówiąc też wole to mieć za sobą, jakoś nigdy nie interesowały mnie rośliny, sama nie wiem co mnie podkusiło żeby tu przyjść. Właściwie to po części wiedziała czemu tu jest, ale uznała, że bez sensu będzie mówić o tym nowo poznanemu człowiekowi. Otóż powodem obecności było to to iż Rekin męczył ją żeby tu przybyła, sama nie wie dlaczego. Przyglądała się poczynaniom Thiago, na początku wydawało się, że ten nie wie co robi no a później... cóż skaleczył się, na szczęście nauczycielka przybyła z pomocą, więc po chwili Jul zajęła się swoją częścią zadania. Wzięła liście i zaczęła ucinać pozostałe kolce, nie miała z tym żadnych problemów, więc dla zabawy zaczęła wyciskać z nich jad i robić swoje własne doświadczenia. Rozejrzała się czy w okolicy nie ma Vicario, zauważyła iż ta jest zajęta pomaganiem innym, więc wzruszyła tylko ramionami i wróciła do 'zabawy'. Rzeczywiście jad był dość żrący i bawienie się nim było dość ciekawym zajęciem, jednak gdy już się tym znudziła wzięła liście po prostu włożyła je do słoja i zaczęła obserwować jak radzą sobie inni.
2
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
Jeśli jest chociaż cień szansy, że coś się nie uda to… na pewno nie masz co marzyć o szczęśliwym zakończeniu! Był na nieznanym sobie terenie, wszak na zielarstwie zjawił się tylko i wyłącznie ze względu na to, że Estella zagroziła mu czymś gorszym niż trollem z jej przedmiotu, jeśli by tego nie zrobił. Co jak co, ale nauczycielek w Hogwarcie lepiej było nie denerwować, bo miały jakiś dziwnie uszczypliwy lub wybuchowy charakter, nie mówiąc już o tym, że raczej nadawałyby się na wybieg niż do prowadzenia lekcji. Sharker był jednak nauczony, żeby nie odzywać się, jeśli go nie pytają, a przynajmniej na zajęciach, dlatego teraz wywrócił jedynie oczami na spojrzenie Vicario. Hej, dostał te rękawiczki od Julii, chyba nie mogła mu podłożyć świni? Zerknął kątem oka na przyjaciółkę, ale nie wyglądała na taką, która czułaby się winna. Huh, no dobrze, skoro tak. Wysłuchał instrukcji, ale niezbyt uważnie, za bardzo zainteresowany tym, żeby rozglądać się po cieplarni. Zdecydowanie zbyt wielu z zebranych nie znał, co oczywiście mu nie pasowało, ale cóż zrobisz, trzeba jakoś z tym żyć. Podzielono ich na pary, a drogą eliminacji, Rash ze średnim zadowoleniem zauważył, że jego partnerką nie jest Julia, z którą swoją drogą musiał pogadać. Wymienianie się listami w jej obecnym stanie było raczej patowym pomysłem, a skoro byli razem na lekcji, to chociaż mieliby okazję do zamienia ze sobą paru zdań. Nie pokazywał jednak po sobie tego, jak bardzo niechętnie podszedł do współpracy z przydzieloną mu dziewczyną, bo widząc jej uśmiech, sam mimowolnie wygiął wargi w podobny, który zawierał w sobie pewną dozę złośliwości, ale w głównej mierze był raczej przyjazny. Jakże mógłby chcieć ją od siebie odrzucić, skoro w gruncie rzeczy była bardzo ładna? Jej włosy przywodziły mu na myśl Sophie, ale brak charakterystycznego wow na jej widok, boleśnie przypomniał mu, że nie każda blondynka jest wilą. No cóż, Sherlock. - Słyszę - skwitował jej słowa, wciągając na dłonie rękawice ze smoczej skóry - Jestem Rasheed. Masz taki… dziwny akcent. Skąd jesteś? To się nazywa być niedouczonym językowo. Sam pochodził ze Szwecji, więc w gruncie rzeczy nie miał daleko do kraju, z którego pochodziła Jaśmina. Pomyślałby więc kto, że umiałby rozpoznać z kim rozmawia, ale jak widać w jego świecie istniał tylko angielski i szwedzki. Niemniej jednak nie mieli za dużo czasu na pogaduszki, bo trzeba było wziąć się do pracy. - Wiesz, sądzę, że i tak poradzisz sobie lepiej. Zielarstwo raczej mi nie idzie. - ledwie zdążył to powiedzieć, a już jego partnerka poradziła sobie z liśćmi. Potem już nie wiedział co poszło nie tak, bo ledwie spróbował odciąć kolec, a już zleciała się do niego Estella ochrzaniając go za brak wyobraźni i ratując jego rękę. Mimo wszystko na jego nadgarstku pojawiła się otwarta rana, a Rasheed zaklął sobie cicho pod nosem, wciskając Jaśminie narzędzie w dłonie. - Trzymaj, bo jak już mówiłem jestem ofiarą losu, jeśli chodzi o ten przedmiot. Pół biedy jeśli zrobię tym krzywdę tylko sobie. - Och, to w gruncie rzeczy sprytne wymanewrowanie się od roboty. Gdzieś w międzyczasie przyniósł słoik, aby dziewczyna mogła umieszczać w nim liście, bo wcześniej jakoś im to umknęło. No nic, może blondynce uda się pokonać aloes uzbrojony?
[smocza skóra, ale yolo, bo i tak badziewna kostka, 3]
Była pogrążona w swoich kontemplacjach aż do momentu kiedy to do cieplarni przybyła nauczycielka. Shane zauważyła także iż na lekcję przybyło jeszcze kilka osób, które już zdążyła poznać, wysłuchała instrukcji Vicario po czym postanowiła iż to ona rozpocznie wykonywanie zadania, ponieważ jak spostrzegła kolega nie był tym zbytnio zainteresowany. Szczerze mówiąc zupełnie się tym nie przejęła, nie obchodziło ją czy Boyd czeka na oklaski czy może boi się kolców. Biedny człowieczek. Zatem zabrała się do odcinania liści, co na początku szło jej bardzo dobrze, usłyszała nawet pochwały co niestety trochę zaburzyło jej koncentrację, rozejrzała się za nauczycielką czy to mogłaby jej jednak trochę pomóc w miedzy czasie wbijając sobie kolec w rękę. Nyh, te szkolne rękawice. Jednakże nie poczuła bólu, więc nie bardzo się tym przejęła najwyraźniej kolec był jakiś trefny. Po wykonaniu zadania położyła liście czekając aż 'kolega' zajmie się wykonaniem reszty zadania.
5
Ostatnio zmieniony przez Shane Vicious Villadsen dnia Sob Kwi 26 2014, 17:50, w całości zmieniany 1 raz
Mini stała sobie w jakimś tam miejscu, w otoczeniu znanych sobie Ślizgonów i raczej bujając w obłokach. Odkąd przybyła, nie miała ani chwili odpoczynku, nie licząc epizodu w mieszkaniu Julki, więc teraz miała wreszcie czas na to, aby chociaż przez kilkadziesiąt sekund pomyśleć. Okazało się jednak, że nie zdążyła pozwolić sobie na zbyt wiele kontemplacji, bo pojawił się Jack, który wybił jej myśli z toru, po którym leniwie sunęły. - Mmm? A, tak, nom, nie było mnie - powiedziała bardzo elokwentnie, bo przecież wcale tego sam nie zauważył, nieprawdaż? - Ech, wybacz, jestem trochę… rozkojarzona. Cóż, mam nadzieję, że tym razem wreszcie wróciłam na stałe. Jestem zmęczona tym wiecznym uciekaniem… a Ty co robiłeś w tym czasie? Zapytała go jeszcze, ale najwyraźniej nie miała okazji do tego, aby usłyszeć odpowiedź, bo nauczycielka zaczęła wygłaszać instrukcje, a Mins postanowiła skoncentrować się na tym co mówiła, co by móc uniknąć przykrych niespodzianek, ściśle związanych z jej ewentualnym brakiem zainteresowania. Odcinanie liści? No… chyba da sobie rade, nawet jak na fakt, że bardzo dawno nie brała udziału w zielarstwie i w dodatku miała szkolne, znoszone rękawice. Wsunęła je jednak odważnie na dłonie, rozglądając się za swoją parą. - O, masz Ci los - roześmiała się, widząc kto jest jej partnerem - Witam ponownie. Ukłoniła się teatralnie, chwytając brzegi swojej szaty i lekko je unosząc. Zaraz jednak przestała się wygłupiać i wzięła się do pracy, zbliżając się powoli do rośliny. Była trochę zaniepokojona ilością kolców na czymś co miała odciąć, ale zacisnęła tylko zęby i wzięła się do pracy. Pierwszy liść? Bez problemu! Drugi? Łatwizna! Jednakże przy trzecim, nieopatrznie odwróciła się do tyłu, szukając wzrokiem Vicario i nabijając się dłonią w rękawicy na wysuszony kolec. Wystraszyła się nieco, ale okazało się, że był on już wysuszony i nie zawierał jadu. - Wow - mruknęła tylko, dokańczając swoje zadanie i podsuwając Jackowi odcięte liście. - Masz, zabłyśnij przede mną.
Astka uśmiechnęła się lekko, gdy zauważyła Thiago. O, to była jedna z tych osób, które doskonale nadawały się do poprawy nastroju. Odwróciła się od razu w jego stronę, żeby móc się przywitać, machając lekko łapką. Słuchała go, obserwując chwilę otoczenie. Była dziś dosyć podejrzliwa, to był ten czas, w którym wszędzie wietrzyła spiski. Zapewne dlatego była rozkojarzona. - Nie pamiętam - powiedziała, dopiero teraz czując panikę. Stała przez moment, wciąż przebiegając wzrokiem po obecnych w cieplarni uczniach, jakby to miało pomóc w złożeniu kilku myśli. Nie miała pojęcia, co robiła w nocy, ale na pewno nie spała, bo pamiętałaby moment pobudki. A może nie? Może dlatego czuła się jak we śnie? Właściwie dlaczego? Spała, czy nie? Wstała, czy nie? Do głowy przyszły jej rozmaite wytłumaczenia, a każde niosło ze sobą coraz więcej pytań, więcej i więcej... Odetchnęła dwa razy, głęboko, zanim spojrzała na Argentyńczyka, choć wciąż przeszkadzała jej ta okropna niewiedza. - Jakie miejsce? Będę chciała tam pójść - powiedziała, ale nie zdążyła dodać nic więcej, bo pojawiła się Dettie, którą Aurelia przywitała nieco smętnie. Tylko i wyłącznie przez swoje zmieszanie i nieodpowiedni humor. Thiago gdzieś sobie poszedł, nie zdążył nawet odpowiedzieć na pytanie, więc Westerberg stwierdziła, że trzeba będzie wysłać do niego list. Z Odettą też się nie nagadała, bo zaraz do cieplarni przybyła Estella Vicario. Całe szczęście, że Astrid nie zdążyła zapytać ją o dane osobowe i w jakim domu się uczy, bo okazała się nauczycielką. Audrey zamrugała zdziwiona, ale zamknęła usta tak szybko, jak je otworzyła, zapobiegając niechcianym komentarzom. Słuchała posłusznie pani profesor, żeby w końcu zająć miejsce przy jednej z roślinek. Do pary dostała jakiegoś chłopaka, którego nie znała. Niestety nie była na tyle ogarnięta, żeby mu się przedstawić, za to od razu wzięła się do roboty, nie pytając o nic, nikogo. Założyła swoje rękawice ze smoczej skóry i zaczęła obcinać liście, delikatnie, ale stanowczo, zupełnie skupiona na swoim zajęciu. Przynajmniej przy pierwszym liściu, bo ten udało się odłączyć szybko i sprawnie, za to drugi zaczął sprawiać problemy. Szwedka zamyśliła się, znów próbując przypomnieć sobie, co mogła robić w nocy. Z tego wszystkiego oczy zaszły jej łzami, a ręka omsknęła się i natrafiła na kolec. Blondynka cofnęła dłoń, wpatrując się badawczo w aloes. Kolec był suchy i nie wyglądało na to, aby zawierał jad, ale mimo tego powiedziała sobie, że musi bardziej uważać. Podała kolejny liść swojemu partnerowi.
Jaśmina nie wykazała się dzisiejszego dnia jakąś wybitną spostrzegawczością, bo nie zauważyła tej pewnej dozy złośliwości, jaka podobno była w uśmiechu przydzielonego jej partnera. Raczej szybko zdała sobie sprawę, że nie jest to typ, który będzie gadał i gadał, ale to nawet dobrze. Ona też taka nie była, przynajmniej z reguły. Bo czasami każdy przejawia jakieś odchyły od normy, nieprawdaż? - Z Polski. Rozumiem, że Ty tutejszy? - upewniła się, choć była prawie pewna, że ma do czynienia z uczniem Hogwartu, a nie kimś, kto tak jak ona, jest na lekcji zielarstwo po raz pierwszy. To znaczy, po raz pierwszy w Anglii, bo w szkole w Czechach się bywało. Nawet na większości, jeśli było się Jaśminą Zielińską. Ona nie wyczuła w jego głosie żadnego akcentu, może dlatego, że sama jako nie władająca językiem angielskim na co dzień z trudem rozróżniała, czy ktoś owy akcent posiada, czy też nie. No ale nie ważne. Jemu zadanie nie poszło tak dobrze jak jej, ale nie miała mu tego za złe czy coś w tym rodzaju. Raczej współczuła mu tego, że z palca wypływała mu teraz stróżka krwi. - Na pewno wszystko okej? - upewniła się, bardziej z grzeczności, bo okej raczej nie było patrząc na to, że rana była dość otwarta. Ale przeżyje, więc nie ma co się martwić. Chwyciła roślinę i sama spróbowała zająć się odrywaniem kolców. Dobra passa była widocznie jednorazowa, bo teraz i jej poszło wręcz beznadziejnie. Na tyle, że cała poprzednia praca była na marne. Też przeklęła, podobnie jak Rekin, tyle że w swoim rodzimym języku. Tak było jakoś tak bardziej naturalniej i wdzięczniej, o. - Przepraszam, chyba oboje mamy lewe ręce do tego zielska. - powiedziała tylko, wewnątrz trochę zawiedziona swoim niepowodzeniem. Nikt nie jest perfekcyjny, a ona, nawet gdyby bardzo pragnęła, też nie będzie we wszystkim dobra. Potrafi tak ktoś w ogóle?
Odetta pomimo, że stała przy Astrid, zrozumiała, że będzie pracować z chłopakiem, którego kompletnie nie kojarzyła, ani pod kątem wyglądu, ani ubioru, ani tym bardziej któregoś z tych śmiesznych kolorowych domów. Spojrzała na niego nieco przebiegle, bo nie była ufna w stosunku do kogokolwiek kto odzywał się do niej na lekcjach. W Theravadzie rozmowy pomiędzy uczniami nie były wskazane, a zwłaszcza że z reguły wszyscy pracowali osobno. Jeszcze kątem oka rzuciła mu luźne spojrzenie, a następnie przedstawiła się swoim skrótowym imieniem "Diettie", przez moment nawet myślała czy nie powiedzieć mu, że nazywa się Odecki Cardonel, ale i tak by nie zrozumiał o co chodzi! Wzięła więc od nowego znajomego liście, które kompletnie jej się nie podobały, wszak była w grupie Mane, helloł, musiała wszystko poprawić według swojego widzimisię, dlatego też zaczęła oporządzać lekko prawą stronę liści, a gdy brała się za drugą, pociągnęla jednak za mocno za lewą stronę. W porę na szczęście profesor Vicario jej pomogła, a ona mogła wrzucić listki do słoika. Zmarszczyła brwi i zrobiła minkę w podkówkę zastanawiając się dlaczego liście nie przybrały dobrego kolory, pomimo to - wszystko było w porządku, a przynajmniej taką miała nadzieje. Czy aby na pewno?
Po dłuższej chwili nieobecności Boyda, po tym jak wyszedł (?) z cieplarni, profesor Vicario poprosiła Mathilde by dołączyła do Shane. Ta już była w połowie zadania, jednak Math uśmiechnęła się szeroko do kuzynki biorąc od niej liść i ostre narzędzie, którym był koślawy nożyk. - Dziwny ten Boyd, chyba mnie nie lubi. A Ty jak myślisz? Może ma jakiś problem? Może powinniśmy z nim pogadać? Co sądzisz? - Paplała zauważając dziwny ogonek, który odcięła, ale po chwili zaczął wydzielać się z liścia dziwny zapach. Zignorowała to i przeszła do kolców. Udało się jej z jedną stroną, druga nie była już taka super. W końcu zrezygnowała wołając panią profesor, która pomogła. Wrzuciła listek do słoja, ale ten nie był zielony, tylko żółty. Ups. Chyba coś nie wyszło. - Ogarniasz to? - Spytała kuzynki łapiąc ją za dłoń ubraną w smoczą rękawice, co by przyjrzała się nowemu zjawisku. Cóż, nic nie jest idealne.
[5, smocze. ]
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
Katherine usłyszała, że przydzielono ją do grupy z jakąś Krukonką. Oczywiście ona też nie miała zamiaru wchodzić z nią w jakieś bliższe kontakty. Nałożyła na swoje dłonie rękawice ze smoczej skóry, które zabrała z dormitorium swojej siostry bliźniaczki. Oczywiście pierwsza do roboty zabrała się Amelia, no bo przecież Kattie aż tak nie ciągnęło do wyciskania żadnego jadu, czy też ropy. Jak zwał tak zwał. O mało co dziewczę nie zrobiło sobie krzywdy. -Oj... - wyrwało się tylko z ust Katherine i zaraz Krukonka mogła dostrzec lekki uśmiech u niej. Nie było to jednak złośliwe. Potem ona zabrała się do pracy. Szło jej o niebo lepiej niż Krukonce. Mimo iż robiła to pierwszy raz to odcinała sprawnie kolec za kolcem wyciskając jad do słoiczka. Była jednak strasznie ciekawską osóbką więc wycisnęła odrobinę jadu na nakrętkę od słoika i umoczyła w tym swoje stare pióro. Chciała sprawdzić czy rzeczywiście ten jad jest tak bardzo żrący jak to mówią. No i rzeczywiście był. Szybko wyczarowała drugi malutki słoiczek, do którego wycisnęła odrobinę dodatkowego jadu. Byleby nikt tego nie widział. -Nic nie widziałaś tak? To osobista sprawa- powiedziała po czym uśmiechnęła się przyjaźnie do Krukonki mając nadzieję, że ta ją nie wyda, że podbiera troszkę tej żrącej substancji. Szybko schowała maluteńki słoiczek do kieszeni szkolnej szaty.
Och Mini, jak zawsze czarująca. Uśmiechnął się do niej jakże zalotnie, kiwając z wolna głową na jej wywody, które były równie elokwentne co on dzisiejszego dnia. I wszystkich innych. Nie mniej zaczął się zastanawiać, cóż to za tajemnica, dla której znów jej nie było, choć podejrzewał, że to MOŻE mieć związek z tym całym nowym projektem, bowiem sporo osób wtedy nie było. Byli na jakimś śmiesznym szkoleniu. Nie wnikał, po prostu patrzył się na siostrę swego kumpla, próbując zebrać myśli, bo przy niej było trochę ciężko. Co on robił w tym czasie? Nic, pieprzył dziewczyny, poddawał się cruciatusowi, załapał się na pracę dorywczą w barze... ogółem nic szalonego czy ekscytującego, mhm. Nie chciał jednak o tym za bardzo gadać, taki był z niego rozmowny typ! - A, wiesz, nic ciekawego. Chodziłem na zajęcia, bo pilny ze mnie student - powiedział rozbawiony, by potem wzruszyć ramionkami. Zaraz potem mieli jednak przystąpić do działań w związku z aloesem ubzrojonym. Z nałożonymi rękawicami Reyes przypatrywał się Villiersównie, aby samemu spróbować swych sił w tym dziwnym przedsięwzięciu. Tak się nie mógł doczekać, że sam zaczął coś tworzyć, choć było to wielce niewskazane. Rezultatem okazała się okropna, sącząca rana, choć miło, iż Vicario go opatrzyła. Może powinien pójść do niej na prywatne korepetycje? Bo wiecie, rany bolą, zupełnie bez sensu, aby miał się ciągle kaleczyć. A nauka z nią z pewnością byłaby BARDZO OWOCNA. - Musisz mnie zastąpić, tak bardzo błysnąłem - rzucił w stronę swej partnerki, oddając jej nożyk czy co to tam było. Chciałoby się rzec, iż błysnął niczym chrząstka w salcesonie, ale niestety Jack nie był takim hardym dowcipnisiem, więc po prostu głęboko przeżywał zranioną dumę menskiego menszczysny.
Estella obserwowała poczynania młodzieży co raz podchodząc do nich, co by pomóc. Jak się okazywało była ich wyrocznią. Ale zaczęła żałować, że wzięła na te zajęcia tak poważną roślinę, bo okazywało się, że to niektórych przerasta. Niszczą takie świetne okazy, a potem co? Potem to już właśnie widać, co się dzieje. I właśnie dlatego miała teraz w głowie taki zamysł, czy oby na następne zajęcia nie przynieść źdźbła trawy dla nich wszystkich, co by pokazali że potrafią pielęgnować roślinki. Nie ufała im. Ale już miała kolejny pomysł na zadanie dla nich. Po prostu podobało się jej to, że jest taki odzew na naukę i wszyscy chętnie biorą udział w zajęciach, a ona nie musi wpisywać w magiczne dzienniki miliona nieobecności. Także tańczyła pomiędzy stanowiskami co raz uśmiechając się do przyjemniejszych w ciele chłopców, a nawet skupiła wzrok na Rashedzie, by dojść do wniosku, że ma niezły tyłek. W końcu jednak wróciła na podest, co by znów machnąć rękami jak ta wariatka. - Widzę, że większość już skończyła! Dobrze wam poszło. Przynajmniej większości. Widzę też, że pozdejmowaliście już wszystkie liście. To świetnie. Koniecznie pamiętajcie, żeby potem zabrać ze sobą słoje i przekazać je profesor Abney. Na razie jednak druga część zadania. Załóżcie okulary ochronne! To bardzo ważne! – Mówiła, gdy tylko wysunęła skrzynie ze sprzętem na środek, co by każdy mógł wziąć parę binokli ochronnych. Nie zniosłaby widoku wypalonych oczu. Pamiętała to ze studiów. Nigdy więcej. I zdarzyło się to mężczyźnie, któremu chciała złożyć śluby wierności. Boże, tak bardzo nie. W końcu jednak uśmiechnęła się szerzej ze swojego genialnego pomysłu uchronienia ładnych twarzyczek uczniów. – Za chwilę będzie przecinać łodygę na pół wzdłuż jej osi. Tryśnie sokiem, który przy bezpośrednim kontakcie z waszymi oczami, może spowodować ich zanik. Po prostu je wam wyżre. A chyba tego nie chcecie? Styl na Szalonego Mood’ego chyba wyszedł już z mody. Prawda? – Spytała niepewnie nie wiedząc czy w ogóle powinna spodziewać się odpowiedzi.
Jeśli twoje punkty z zielarstwa w kuferku wynoszą od 0 – 3 obowiązują Cię te kostki:
Spoiler:
Pierwsza osoba z pary przecina łodygę, a druga osoba z pary jest uzależniona od tego co wylosowała właśnie ta pierwsza, dlatego czytajcie uważnie poniższe kostki: 1,3 – Idzie Ci całkiem nieźle, jednak chyba nie wymierzyłeś tego dobrze i od połowy łodygi wszystkie gałązki roślinki, którą otrzymałeś na początku zajęć, po prostu zginają się ku tobie aż wreszcie zaczynają oplatać Ci rękę. Dlaczego? To jakaś klątwa? Z tego już chyba nic nie wyjdzie i po prostu miałeś wielkiego pecha. Poza tym nie wygląda na to, żeby ktoś miał czas by teraz uwolnić twoją rękę z łodygi, która do tego ocieka sokiem po twojej ręce ubranej w rękawice. Jak pech to pech. Twój partner powinien chyba się zastanowić jak Ci pomóc. Uwaga, jeśli wylosowałeś 1, a Twój partner ma minimum 5 punktów z uzdrawiania; to pisze on post iż rozcina powoli wszystkie splątki i po chwili ratuje Cię z opresji. Dzięki temu jesteście oboje w dobrym stanie. W przypadku braku punktów jesteś zaplątany w donicę cały czas. Twój partner oczywiście rozcina splątania, które teraz mocno ścisnęły Twój kciuk w rękawicy ograniczając dopływ krwi. Jednak jego manewry trwają tak długo, że chyba musi Cię zabrać do Skrzydła Szpitalnego. W tym przypadku po Twoim poście i poście partnera ten robi zt. I oboje znikacie z cieplarni. 2,4 - Cóż za urocza sytuacja. Bierzesz się do przecinania roślinki pełen nadziei, że będzie fajnie, że to już po tych głupich liściach, więc co Ci może teraz grozić. Rozłupywujesz to wszystko w pół, ale w tym momencie łodyga tryska sokiem, który oblewa Twojego partnera. Denerwujesz się pewnie, przecież Vicario mówiła, że to może wyżreć oko. Jak mu pomożesz? O dziwo udało Ci się rozciąć łodygę dość symetrycznie. Przy takiej kostce partner postaci, która wylosowała kostkę numer 2 lub 4, rzuca kostkami. Parzysta – udało mu się w ostatniej chwili uchylić tak, że oblany ma tylko dół stroju, który teraz niemiłosiernie śmierdzi. Jednak jesteście w stanie to oboje wytrzymać i możecie przystąpić do cięcia łodygi na mniejsze cząstki. Ułóżcie je ładnie na tacy. Kostka nieparzysta – chyba życie Ci nie sprzyja. Po tym jak sok miał kontakt z Twoją skórą pokrywa się ona jasno zielonymi plamami. Co robić? Jęczysz pod nosem zapewne niezadowolony. Nauczycielka zauważa to, że jesteś cały poturbowany. O ile Twój partner może dokończyć zadanie za was i pokroić łodyżkę, to Ty zmykaj do Skrzydła Szpitalnego, bo jeśli to dotrze do kości, to chyba czeka Cię amputacja rąk. 5 – Całkiem, ale to całkiem nieźle. Nie jest to prawda idealnie posunięcie, bo zbyt gwałtownie przeciąłeś łodygę. Pomimo to jednak nie trysnęło to wedle przepowiedni Vicario i możesz podziwiać swoje dzieło. Momentami jest to krzywo przecięte i połówki nie są równej długo na co zwraca uwagę Estella chodząca pomiędzy stanowiskami. Twój partner rzuca kostkami. Parzysta – udaje Ci się podzielić łodygę na mniejsze części bez problemu, ale przez pomyłkę wrzucasz kilka kawałków do słoja i zanim je wyciągasz to barwa liści zmieniła się na fioletową… Nieparzysta – całkiem nieźle. To chyba Twój szczęśliwy dzień, bo się udało zrobić wszystko bez problemu. 6 – Statyczne, spokojne – podejście do sprawy. Wiesz co z czym się je w tej dziedzinie. Masz wielkie szczęście i to jest w tym wszystkim najlepsze. Rozcinasz łodygę powoli sugerując się przede wszystkim intuicją. Chyba czujesz, że zabijasz roślinę i chcesz być dla niej delikatny. Rozpoławiasz ją zatem jakby przepraszając za ten haniebny czyn, a sok powoli spływa po niej, a Ty mądrze zaczynasz zbierać to w fiolkę. Kostki dla partnera. Parzysta – wspaniale, zaczynasz kroić na mniejsze części łodygę przy okazji starając się niczego nie zepsuć. Idealnie. Jesteście zgranym duetem. Nieparzysta – Kilka krzywych cięć i Vicario już nie jest pocieszona, dlatego chwali jedynie Twojego partnera, a Tobie mówi, żebyś lepiej krawcem nie było, bo jak już coś walniesz to na pewno nie we właściwym rozmiarze. Ups.
Jeśli Twoje punkty z Zielarstwa w kuferku obejmują przedział 4 – 10:
Spoiler:
Pierwsza osoba z pary przecina łodygę, a druga osoba z pary jest uzależniona od tego co wylosowała właśnie ta pierwsza, dlatego czytajcie uważnie poniższe kostki: 2,1 - Cóż za urocza sytuacja. Bierzesz się do przecinania roślinki pełen nadziei, że będzie fajnie, że to już po tych głupich liściach, więc co Ci może teraz grozić. Rozłupywujesz to wszystko w pół, ale w tym momencie łodyga tryska sokiem, który oblewa Twojego partnera. Denerwujesz się pewnie, przecież Vicario mówiła, że to może wyżreć oko. Jak mu pomożesz? O dziwo udało Ci się rozciąć łodygę dość symetrycznie. Przy takiej kostce partner postaci, która wylosowała kostkę numer 2 lub 4, rzuca kostkami. Parzysta – udało mu się w ostatniej chwili uchylić tak, że oblany ma tylko dół stroju, który teraz niemiłosiernie śmierdzi. Jednak jesteście w stanie to oboje wytrzymać i możecie przystąpić do cięcia łodygi na mniejsze cząstki. Ułóżcie je ładnie na tacy. Kostka nieparzysta – chyba życie Ci nie sprzyja. Po tym jak sok miał kontakt z Twoją skórą pokrywa się ona jasno zielonymi plamami. Co robić? Jęczysz pod nosem zapewne niezadowolony. Nauczycielka zauważa to, że jesteś cały poturbowany. O ile Twój partner może dokończyć zadanie za was i pokroić łodyżkę, to Ty zmykaj do Skrzydła Szpitalnego, bo jeśli to dotrze do kości, to chyba czeka Cię amputacja rąk. 5,4 – Całkiem, ale to całkiem nieźle. Nie jest to prawda idealnie posunięcie, bo zbyt gwałtownie przeciąłeś łodygę. Pomimo to jednak nie trysnęło to wedle przepowiedni Vicario i możesz podziwiać swoje dzieło. Momentami jest to krzywo przecięte i połówki nie są równej długo na co zwraca uwagę Estella chodząca pomiędzy stanowiskami. Twój partner rzuca kostkami. Parzysta – udaje Ci się podzielić łodygę na mniejsze części bez problemu, ale przez pomyłkę wrzucasz kilka kawałków do słoja i zanim je wyciągasz to barwa liści zmieniła się na fioletową… Nieparzysta – całkiem nieźle. To chyba Twój szczęśliwy dzień, bo się udało zrobić wszystko bez problemu. 6 – Statyczne, spokojne – podejście do sprawy. Wiesz co z czym się je w tej dziedzinie. Masz wielkie szczęście i to jest w tym wszystkim najlepsze. Rozcinasz łodygę powoli sugerując się przede wszystkim intuicją. Chyba czujesz, że zabijasz roślinę i chcesz być dla niej delikatny. Rozpoławiasz ją zatem jakby przepraszając za ten haniebny czyn, a sok powoli spływa po niej, a Ty mądrze zaczynasz zbierać to w fiolkę. Kostki dla partnera. Parzysta – wspaniale, zaczynasz kroić na mniejsze części łodygę przy okazji starając się niczego nie zepsuć. Idealnie. Jesteście zgranym duetem. Nieparzysta – Kilka krzywych cięć i Vicario już nie jest pocieszona, dlatego chwali jedynie Twojego partnera, a Tobie mówi, żebyś lepiej krawcem nie było, bo jak już coś walniesz to na pewno nie we właściwym rozmiarze. Ups.
Jeśli Twoje punkty z Zielarstwa w kuferku obejmują przedział 10 – wzwyż:
Spoiler:
Pierwsza osoba z pary przecina łodygę, a druga osoba z pary jest uzależniona od tego co wylosowała właśnie ta pierwsza, dlatego czytajcie uważnie poniższe kostki: 1,4,6 – Całkiem, ale to całkiem nieźle. Nie jest to prawda idealnie posunięcie, bo zbyt gwałtownie przeciąłeś łodygę. Pomimo to jednak nie trysnęło to wedle przepowiedni Vicario i możesz podziwiać swoje dzieło. Momentami jest to krzywo przecięte i połówki nie są równej długo na co zwraca uwagę Estella chodząca pomiędzy stanowiskami. Twój partner rzuca kostkami. Parzysta – udaje Ci się podzielić łodygę na mniejsze części bez problemu, ale przez pomyłkę wrzucasz kilka kawałków do słoja i zanim je wyciągasz to barwa liści zmieniła się na fioletową… Nieparzysta – całkiem nieźle. To chyba Twój szczęśliwy dzień, bo się udało zrobić wszystko bez problemu. 2,3,5 – Statyczne, spokojne – podejście do sprawy. Wiesz co z czym się je w tej dziedzinie. Masz wielkie szczęście i to jest w tym wszystkim najlepsze. Rozcinasz łodygę powoli sugerując się przede wszystkim intuicją. Chyba czujesz, że zabijasz roślinę i chcesz być dla niej delikatny. Rozpoławiasz ją zatem jakby przepraszając za ten haniebny czyn, a sok powoli spływa po niej, a Ty mądrze zaczynasz zbierać to w fiolkę. Kostki dla partnera. Parzysta – wspaniale, zaczynasz kroić na mniejsze części łodygę przy okazji starając się niczego nie zepsuć. Idealnie. Jesteście zgranym duetem. Nieparzysta – Kilka krzywych cięć i Vicario już nie jest pocieszona, dlatego chwali jedynie Twojego partnera, a Tobie mówi, żebyś lepiej krawcem nie było, bo jak już coś walniesz to na pewno nie we właściwym rozmiarze. Ups.
Uwaga, to pierwsza osoba z pary determinuje to z jakich kostek korzystacie. Gracz II musi dostosować się do tego, co wylosowała pierwsza osoba. Jeśli gracz I ma 0 punktów z Zielarstwa i losował z pierwszej puli kostek, a jego partner jest uzdolniony to nie szuka sobie dowolnego przedziału, tylko dostosowuje się do partnera. Zatem zaznaczajcie z jakiego przedziału losowaliście i podkreślajcie na czyj post czekacie. To ostatni post Estelli zadaniowy. W następnym przedstawi bonusowy projekt i to co możecie zrobić z produktami, które otrzymaliście w zadaniach, dlatego liczę na waszą aktywność.
Ciężko powiedzieć, któremu z nich szło dzisiaj gorzej. Jack zrobił sobie krzywdę, co Mini skwitowała jedynie zmartwionym spojrzeniem, ale to było na tyle. Nie była dzisiaj zbytnio rozmowna i być może właśnie dlatego od razu wzięła się za odcinanie kolców. Spoko, dałaby sobie pewnie rade, gdyby nie to, że miała dwie lewe ręce do zielarstwa. Bezmyślnie zmarnowała swoją poprzednią pracę, ale jakoś niezbyt się tym przejęła, wyczarowując wokół siebie chmurkę kwiatowego zapachu, chcąc jakoś odgonić smród, który teraz wydobywał się z jej rękawic. - Coś czuje, że to będzie kompletna katastrofa - powiedziała ze zrezygnowaniem, ale wzięła się zaraz za wykonywanie dalszych instrukcji. Z niepokojem sięgnęła po okulary, czując, że zaraz zrobi krzywdę albo sobie, albo Jackowi i jeśli miałaby wybierać to zapewne wolałaby skrzywdzić kogoś innego, również obecnego na zajęciach. Niestety, takiej opcji kosteczki chyba nie przewidywały, bo Mini zabrała się do dalszej dewastacji otoczenia i swojego partnera. Wzięła do łapki narzędzia, zadowolona, że wreszcie koniec użerania się z liśćmi, ale chyba podeszła do tego niewłaściwie, bo ledwo rozłupała ten cały burdel na pół, a już łodyga trysnęła sokiem… no zgadnijcie w kogo. Biedny Jack! Czy uda mu się uchylić? Czy przeżyje atak morderczego soczku? A może spotkamy się za tydzień w szpitalu? To wszystko dopiero w następnym odcinku!
Włożyła wszystko do przygotowanego wcześniej słoika, starając się ignorować ból nadgarstka w nowo otwartej ranie. Wysłuchała nauczycielki, której maniera mówienia zdawała się jej bardzo irytująca. Rozcinanie łodyg nie powinno być większym problemem. Założyła okulary ochronne, które w przeciwieństwie do rękawic nie nosiły na sobie większych śladów użytkowania - w tym przypadku nawet najmniejsza dziurka stanowiłaby ogromne zagrożenie dla uczniów. Milcząc, zajęła się ostrożnym nacinaniem łodyg wzdłuż ich osi. Robiła to powoli i metodycznie, tak jak setki razy wcześniej. Przekrzywiła lekko głowę i odgarnęła jeden z uparcie opadających na czoło kosmyków za ucho. Powoli spływający z łodygi sok zebrała pieczołowicie we fiolkę, nie roniąc po drodze nawet jednej kropelki. Gdy skończyła, zapieczętowała fiolkę i odstawiła ją na stolik, związała miękkie, jasne włosy, mając nadzieję jeszcze na jakieś zadanie.
punkty z zielarstwa: 20 kostka: 2 po mnie Tanner, ja rzucałam kostką tylko za siebie
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
Spojrzał na Jaśminę i przez kilka chwil rozważał to, co ma jej odpowiedzieć. Nie, nie czuł się tutejszy, ani trochę, więc w gruncie rzeczy zastanawiał się przez chwilę nad odpowiedzią. - Można tak powiedzieć - powiedział wreszcie, ale nawet nie starał się zwrócić jej uwagę na to, że jego akcent naprawdę brzmi obco. Niby tyle lat mieszkał w Wielkiej Brytanii, a do tej pory nie wyzbył się szwedzkiego nalotu, tak już dla niego charakterystycznego. Oddał jej swoje zabawki, zdecydowanie skupiając się na tym, aby nie dać się ponieść nerwom. W normalnych warunkach zdecydowanie bardziej by złorzeczył na swoją rękę, ale, że był w towarzystwie kobiety, którą zresztą poznał przed kilkoma minutami to nie wypadało było przeklinać przez połowę dnia. Dodajmy do tego jeszcze profesor Vicario i nagle mamy gotowego, wkurwionego Sharkera, który bardzo dobrze panował nad nie okazywaniem niechęci do wszystkiego na co spojrzał. - Niezbyt, ale nie przejmuj się - powiedział tylko, zajęty wpatrywaniem się w to jak jej szło. Uśmiechnął się pod nosem z rozbawieniem, jednak tym razem nie podszytym jakąkolwiek złośliwością. No bo to po prostu było śmieszne! Czyżby coś było nie tak z tymi kolcami? Nauczycielka musiała dostawać właśnie palpitacji, widząc co się dzieje z jej ukochanym aloesem, ale no one cares! - Nie przejmuj się tym. - powiedział tylko, dodatkowo rozbawiony soczystą kurwą w wykonaniu polki. Pomyślałby ktoś z was, że będzie się go trzymał dobry humor na zielarstwie? Zwłaszcza, że dopiero co rozwalił sobie nadgarstek? Niespodzianka! No i przyszedł czas na dalsze masakrowanie aloesu uzbrojonego. Rasheed sięgnął po ochronne okulary i założył je niechętnie. Preferował swoje… znaczy przeciwsłoneczne, więc ta niechęć była w pełni uzasadniona. - Lepiej się odsuń, bo z moim szczęściem to zaraz oboje wylądujemy w Skrzydle Szpitalnym - poradził Jaśminie, a sam wziął się do roboty. Przeciął łodygę, jednak zrobił to zbyt gwałtownie, całe szczęście sprawiając przy okazji, że żaden sok nie trysnął. Uff, jedno zmartwienie mniej! Oczywiście Estella doczepiła się tego, że połówki nie są równe, ale Sharker jedynie machnął na to dłonią, bo przecież NIKOGO NIE ZABIŁ. Sukces życia!
Po tym kiedy to Boyd zaginął w tajemniczych okolicznościach chciała już sama wykonać resztę zadania, jednak po chwili podeszła do niej Math. Może to i lepiej, przynajmniej będzie miała chwilę na skontrolowanie miejsca w które złośliwa roślinka wbiła swój kolec. Mimo tego incydentu lekcja nawet jej się spodobała i kto wie może po wszystkim bardziej zainteresuje się zielarstwem. Shane również uśmiechnęła się do kuzynki i pozwoliła jej wykonać resztę zadania. - A no dziwny, zdaje mi się, że on mało kogo lubi. Nie znam gościa, więc nie widzę powodu żeby się nim przejmować. Taka to była Vicious, obchodziła ją tylko rodzina i kilka innych bliskich jej osób, reszta była praktycznie nieważna. Noo chyba, że wyjątkowo wzruszyła ją czyjaś historia ale to nie zdarzało się zbyt często. Właściwie uznawała iż nie ma sensu przejmować się problemami całego świata. Może było to troche chamskie podejście ale cóż... Póki co nic nie zdołało sprawić aby zaczęła myśleć inaczej. Gdy Math wskazała na liść w słoiku przyjrzała się niemu po czym machnęła ręką. - Powinno być okej. Po wykonaniu pierwszego polecenia nauczycielki nadeszła pora na dalszą część lekcji, tym razem mieli przecinać łodygi, które również nie były zbyt przyjaźnie nastawione do świata. No cóż, a więc yolo i do roboty, wzięła okulary ochronne założyła je i mając nadzieję na to, że ta nie postanowi strzelać żrącym sokiem zaczęła ją przecinać. Szło jej całkiem nieźle, aż do momentu kiedy stało się to czemu chciała zapobiec... niestety sok oblał jej kuzynkę. Przeklęła pod nosem, rzuciła mordercze spojrzenie zuej i niedobrej roślinie, następnie spojrzała na Math mając nadzieję, że nic się nie stało.
Tak jak przypuszczała na początku, Rasheed nie wydał się zbyt rozmowny, ale nie szczególnie jej to przeszkadzało. Mimo wszystko nie równało się to temu, że uznawała go za osobę niemiłą, niesympatyczną czy coś w tym rodzaju. Ot, po prostu ktoś, kto nie gada miliona bzdur do osoby, którą ledwo co poznał. Sama Jaśmina w tej kwestii była trudna do określenia, bo wszystko zależało od jej humoru w danym momencie. Czasami potrafiła sama do kogoś zagadać, ciągnąć rozmowę chociażby o bzdurach i nie przejmować się tym, że komuś może się to nie podobać, a czasami również ograniczała się do zwięzłych odpowiedzi. Zauważyła, że chyba rozbawiło go jej zdenerwowanie, co skwitowała podniesieniem wzroku znad pilnej pracy nad roślinką i posłaniem mu uśmiechu, który znaczył coś w stylu "też tego nie lubię, ale wypada się starać". No nic, może z tym pierwszym nie poradzili sobie najlepiej, ale za to teraz z uwagą patrzyła, jak jej partner mocuje się z łodygą. Już miała wrażenie, że coś poszło nie tak, ale na szczęście tym razem próba się powiodła. Okej, jej kolej. Nałożyła na oczy specjalne okulary, w których co najmniej dziwacznie. Zaczęła dzielić łodygę na mniejszej części, maksymalnie skupiając się na tym, co robi. W końcu gdyby coś z niej prysnęło, a jej stylowe okularki okazały się nie szczelne, nie wyobrażała sobie paradować jako pani cyklopowa. Kiedy skończyła, triumfalnie zdjęła je ze swoich oczu i z podobnego rodzaju uśmiechem zwróciła się do Ślizgona. - No, jesteśmy zajebiści. Jak to już koniec, to chyba wyjdziemy z tej lekcji bez żadnego uszczerbku na zdrowiu. - powiedziała, patrząc, jak nauczycielka spogląda na ich dobrze wykonane zadanie. Ech, geniusze! - I dziękuję za współpracę. - powiedziała jeszcze, ściągając z dłoni te niewygodne rękawiczki. Bo na dzisiaj już im wystarczy, prawda?
Nie da się ukryć, że Mini nie była za bardzo rozmowna dziś. Aż się zdziwił. Nie mniej on sam też nie był duszą towarzystwa, więc się dobrali! Tak bardzo, że aż w milczeniu postanowili zabrać się za dalszą część zadania. Jack zostawił wszystko do dyspozycji Villiersówny, bowiem jej i tak szło lepiej niż jemu. W sensie poradziła sobie z tym, co on spartolił, a potem zabrała się za łodygę. I ledwo skończył ją chwalić w swych myślach, kiedy ta otworzyła ją na tyle nieudolnie, że cały sok z rośliny zaczął tryskać. Reyes uchylił się przed jego niszczycielską mocą dosłownie w ostatniej chwili, więc cała maź spoczęła na jego dolnej części szaty. - O kurwa, ale jebie - rzucił bardzo elegancko, patrząc na swoją garderobę. No dramat, po prostu dramat. Nie mniej zacisnął zęby i zaczął ze swą partnerką ciąć łodyżkę na mniejsze cząstki, by na koniec ułożyć je jakże pięknie na jakiejś tacce. - Wisisz mi pranie ciuchów, Mins - powiedział, bardzo sugestywnie. Mogłaby na przykład zrzucić z niego fatałaszki, przy okazji z siebie i mogłaby mu wynagrodzić te wszystkie cierpienia, jakich tu doznał. Nie obraziłby się!
Och, wspaniale. Widocznie trafiła mu się jakaś ogarnięta dziewczyna, bo tu, tam, siam i rachu ciachu, a wszystko było gotowe! Nie to co on, taki ciapa jeżeli chodzi o zielarstwo. Ewidentnie nie miał do tego drygu. Po prostu się uśmiechał, obserwując poczynania swej partnerki. - A więc Julka? Fajnie, miło poznać. Od zawsze uczęszczasz do Hogwartu, czy przeniosłaś się z innej szkoły? Ja jestem z Hechiceros. To w Chile, choć moja rodzina mieszka w Argentynie. Znasz się na zielarstwie? Bo spoko ci poszło. Ja nie mam do tego talentu, wolę historię magii. I ewentualnie zaklęcia. Albo gotowanie! Ale nie ma lekcji z gotowaniem, szkoda - paplał bez sensu, żywo gestykulując. Biedna Heikkonen, nie miał dla niej litości. W każdym razie kiedy nadeszła jego kolej, sprawnie chwycił za nożyk i zaczął ciąć łodygę. Wszystko wyglądało na spoko robotę, jednak rozłupana roślinka postanowiła trysnąć swym jakże BEZPIECZNYM sokiem! Wprost kierując się na odzienie ślizgonki. - O RANY PRZEPRASZAM - powiedział głośno, lekko panikując i machając na Vicario, aby do nich podeszła i ratowała blondynkę czy coś! Ale może jeszcze się uratuje? Oby! Ale fatalnie zaczął tą znajomość...
Sama była zdziwiona, że poszło jej tak dobrze, no ale najwyraźniej miała do tego jakiś talent czy coś, a może po prostu szczęście początkującego. Raczej to drugie. Szkoda, że takie szczęście miała tylko w nauce, cóż nie można mieć wszystkiego. Kolega najwyraźniej okazał się gadułą, ale nie przeszkadzało jej to, lubiła poznawać nowych ludzi, a że do tego miała jeszcze dość dobry humor, więc wciągnęła się w rozmowę. - Przeniosłam się w czwartej klasie ze Stavefjord w Norwegii, jednak pochodzę z Finlandii... Co do zielarstwa to właściwie nigdy się tym nie interesowałam, po prostu mi się poszczęściło. Wolę zaklęcia albo gre w quidditcha, w sumie tylko z tego jestem dobra. Cóż gdyby były lekcje gotowania pewnie też bym na nie poszła, mistrzem nie jestem ale nawet to lubię. Toć się Julka rozgadała, no ale wracają do mordowania roślinek obserwując Thiago, myślała, że wszystko będzie w porządku, oczywiście tak dla bezpieczeństwa założyła ochronne okulary coby sobie oczek nie wypaliła, to dopiero by był smuteczek. Ostatnimi czasy dość często jej się obrywało. Nagle akurat kiedy to nie patrzyła na poczynania kolegi roślinka postanowiła zaatakować przez co sok poleciał w stronę Jul, w ostatniej chwili spostrzegła co się dzieje zrobiła unik niczym ninja i na szczęście ten trafił tylko na jej ubranie. Shit happens, dosłownie, bo sok nie miał zbyt przyjemnego zapachu. Uśmiechnęła się, uspokajając kolegę. - Spoko, nic się nie stało. W każdym razie pomimo tego całego smrodu który roznosił się po cieplarni, bo jak zauważyła nie tylko im się to przydarzyło zajęła się cięciem łodygi na mniejsze kawałki. Gdy skończyła odłożyła nożyk i zadowolona z tego, że praktycznie wszystko się udało powiedziała - No i nie było aż tak źle. Jednak chyba lepiej nie zdejmować jeszcze okularów dopóki wszyscy nie skończą. Właściwie to miała nadzieję, że to było ostatnie zadanie na dziś co jak co, ale musiała się przebrać.
Kolega Leo, czy jak mu tam, szczerze mówiąc imię trochę wyleciało jej z głowy, nie palił się do przecinania łodyg, dlatego też tym razem to Laura pierwsza zabrała się do pracy, nie zapominając oczywiście o założeniu okularów. Powoli i dokładnie pokroiła co trzeba, wcale nie zwracając na to, co działo się u innych. Można było się domyślić po wcześniejszych widokach, że i tym razem nie zabraknie osób, które nie miały pojęcia o zielarstwie, które zapomną założyć okularów, może nawet ktoś na dobre oślepnie? Laury to nie obchodziło. Całkowicie pochłonęło ją krojenie. Miała chyba dzisiaj swój szczęśliwy dzień, bo chociaż zielarstwo lubiła, to znowu aż takim ekspertem w nim nie była. Tymczasem wszystko było idealnie. Przekroiła łodygę na pół, zebrała wypływający z niej sok do fiolki i podała Leo, żeby pokroił na mniejsze kawałki.
Z drobną dozą satysfakcji przyjęła fakt, że Fara jednak gorzej radziła sobie z całym tym przedsięwzięciem. Co prawda Zilya wbiła kolec w rękawicę, jednak do niej nie musiała przychodzić nauczycielka, by jakkolwiek jej pomóc. Doskonale radziła sobie sama. No, może jednak nie aż tak doskonale, jak to by jej szło, gdyby miała się zająć jakimś zwierzęciem. Niemniej jednak wysłuchawszy kolejnych instrukcji nauczycielki, Fyodorova zabrała się pilnie do pracy. Prawdopodobnie motywował ją fakt, że chciała być lepsza od tropikalnej dziewczyny, której zupełnie nie polubiła. Kolejna pieprzona obrończyni bezbronnych zwierzątek. Westchnęła, aż na samo wspomnienie konfliktów, po czym wzięła do ręki nożyk i przystąpiła do rozcinania. Jako, że czyniła to precyzyjnie i ostrożnie, to szło jej naprawdę dobrze. Zwykle Rosjanka nie była zbyt delikatną osobą, potrafiła jednak dobrze operować nożem, gdy w trudnych miejscach ostrożnie musiała zdejmować skórę z martwych stworzeń. Te umiejętności wykorzystała też w tej chwili. Oczywiście Zilya nie przepraszała za to, że zabija roślinę, to definitywnie nie było w jej stylu, tylko po prostu wykonywała zadanie. Musiałaby upaść na głowę, żeby jeszcze zacząć się martwić żywotem jakichś cholernych roślinek. Kiedy pojawił się sok, dziewczyna prędko sięgnęła po fiolkę, by ostrożnie pobrać ją do naczynia. Zadowolona z siebie spojrzała na zdobycz, po czym przeniosła wzrok na koleżankę. - Nie obetnij sobie tylko palców - rzekła mało przyjaznym tonem, raczej mającym tu do przekazania, iż wcale nie miała by nic przeciwko, gdyby tak się wydarzyło. Cofnęła się o krok, skrzyżowała ręce, by obserwować sobie pracę swojej towarzyszki.
Dobra, więc lekcja na dobre się zaczęła. Przyszło mu pracować z jakąś dziewczyną, która dziwnie szybko zabrała się do pracy. A może to było normalne tempo wykonywania zadania i tylko on się opierdalał stojąc i patrząc, jak głupi? W sumie, coś w tym mogło być, no ale nieważne. Smutek tylko, że nawet nie zdążył się przedstawić, jedynie rzucił krótkie cześć na przywitanie. I nic poza tym. Dobra więc trzeba było odcinać liście i w ogóle. No, cudownie. Dziewczyna zajęła się przecinaniem, a on w spokoju odkładał ucięte listki na bok. Szło by im pewnie całkiem nieźle, gdyby nie fakt, iż ukłuła się w palec. Bonnet widząc to, postanowił jakoś jej pomóc, żeby nie pracowała nad tym sama, zwłaszcza że nie była to normalna roślina. Cholernie niebezpieczna i zdawał sobie z tego sprawę. Uważał kiedyś na zielarstwie, jeszcze za uczniaka. Stąd też samemu zabrał się za odcinanie listków, niestety również nieskutecznie, bowiem ten cały sok roślinny wdał się w kontakt ze skórą. Szczęśliwie profesor Vicario obserwowała bacznie sytuacje i w porę przyszła z pomocą. Może jednak powinien kupić tamte rękawice? Resztę pracy przekazał dziewczynie, bowiem tamta rana póki co uniemożliwiała pracę. Nie przeszkadzało mu to jednak spróbować przeciąć łodygę przy kolejnym zadaniu. Właściwie dlaczego chciał to zrobić? Pewnie chciał udowodnić swojej koleżance, nauczycielce no i sobie co najważniejsze, że jest w stanie coś zrobić porządnie i tak, nie doznać przy tym urazów mechanicznych. No i tak spokojnie, bez spiny, bardzo delikatnie i w ogóle przeciął łodygę rośliny. Udało się! Antoine patrzył na to wszystko z wielkim uśmiechem, sięgając jednocześnie po fiolkę, żeby zebrać te całe soki. Pewnie pójdą na jakiś eliksir lub antidotum. A może na coś innego, nie bardzo go to interesowało. Pełen dumy z samego siebie popatrzył na swoją partnerkę i na to, jak ona sobie radzi ze swoją częścią.
brak rękawic, zero punktów z zielarstwa; kostki 5 i 6
Spojrzała na Katherine, krzywiąc się nieznacznie, gdy ta nabierała odrobinę soku do fiolki. Nie miała zamiaru jednak na nikogo donosić - po co? Pewnie i tak się wyda albo zrobi z tym coś na tyle głupiego, że sama wyląduje w skrzydle szpitalnym. Żaden problem. Amelia zadowolona z faktu, że cała lekcja dobiega już końca, a przed nią zostało do wykonania ostatnie zadanie, podeszła do niego bez stresu, na luzie, na wyjebce można nawet powiedzieć. Wysłuchując słów nauczycielki myślała oczywiście o czymś innym, a nie o tym, jak ma wszystko wykonać poprawnie. Niestety, zbyt małe zaangażowanie spowodowało małą katastrofę. Amelia zadowolona przecięła łodygę idealnie, symetrycznie w pół, jednak łodyga trysnęła sokiem, lecąc.. prosto w stronę Katherine! - O Boże! - zdążyło się tylko wyrwać Amelii, gdy przypomniała sobie nieszczęśliwe skutki użytkowania soku z tej oto roślinki. Przecież jej ciało jest zagrożone, oko może wypłynąć, może stać się wszystko. Zdenerwowana dziewczyna zaczęła ją przepraszać, patrząc na nią z lekkim zdezorientowaniem. Nie wiedziała, jak może jej pomóc.