Jeśli tutaj się znalazłeś to jeszcze nie dostaniesz szlabanu a co najwyżej srogie upomnienie. To granica, po której przekroczeniu znajdziesz się już w sławnym zakazanym miejscu. Są tu porozrzucane większe głazy, na których można sobie przysiąść. Bardzo często może atakować wrażenie obserwowania przez kilkanaście par oczu.
Najwyraźniej zaskoczyła kuzyna swoimi słowami, choć przecież mógł się tego spodziewać. Przyglądała mu się kilka sekund - w tym momencie zdawało się, jakby także cały świat zatrzymał się w miejscu. A potem jakby nigdy nic się nie stało, ruszył ze zdwojoną prędkością. - To też dobre typy, racja - stwierdziła więc ugodowo, bo faktycznie może nie był to najlepszy moment, na wyciąganie takich rzeczy z kuzyna. Niewątpliwie jednak Billie chciała być w całość wtajemniczona, ponieważ z daleka to wszystko wyglądało jak dobra historia miłosna. A może dramat? Kto by pomyślał, że potrzeba było brzytwotrawy, aby kuzynostwo nadrobiło nowinki ze wzajemnego życia miłosnego! - Zgodziłam... Trudno byłoby się nie zgodzić po tym, jak prawie zrzuciłam go z miotły -zaśmiała się, grzecznie czekając aż Elio przewiąże brzytwortawę i będzie mogła ją rzucić na bok. To samo potem musieli uczynić z resztą roslinności. - Wiem, wiem... Najpierw chciałabym się z nim w ogóle poznać. Może zaprzyjaźnić. Nie myślmy od razu o wielkiej miłości. Na to jeszcze mam czas.
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Może powinien nieco bardziej zainteresować się zielarstwem, skoro tak dobrze łączyło ono ludzi? Choć traktował walkę z trawą jak obywatelski obowiązek, odkrył właśnie, że przy całym tym spotkaniu naprawdę dobrze się bawił. Przyjemnie było spędzić czas, nie siedząc tylko bezczynnie, a robiąc coś bez wątpienia pożytecznego. Cieszył się, że Billie nie drążyła tematu i odnotował w zakamarkach swojej wadliwej pamięci, że powinien w końcu z nią o tym porozmawiać. Stanowisko Elaine już znał i trudno powiedzieć by się z nim zgadzał, głos Billie mógł być więc przeważający... ciekawe tylko na którą stronę. – O proszę! – wymsknęło mu się zupełnie nieplanowanie. Nie chciał aż tak zdradzać swojego entuzjazmu, żeby nie zrażać dziewczyny do zwierzania mu się z czegokolwiek. Miał ochotę brać czynny udział w jej życiu, w jakikolwiek sposób. Nawet jako cholerny kapitan drużyny. – No tak, racja, byłaś mu to totalnie winna. Tylko nie daj się za długo ciągać na poszkodowanego, to cwana bestia. – zaśmiał się, bo w rzeczywistości wcale tak nie myślał. Kiedy w końcu uporali się z trawą, wstał i otarł czoło, na którym o dziwo zebrały się drobne kropelki potu. – To co, idziemy to odnieść i idziemy lenić się w wieży?
Zawsze opłacało się poznać opinię drugiej strony. Zupełnie szczerze, Billie spodziewała się po Elijahu trochę innej reakcji. Obawiała się właśnie, że głos przejmie jego nadopiekuńczość i kuzyn nie będzie chciał, żeby umawiała się z jego kumplem. To była zatem całkiem miła niespodzianka! - Postaram się. Chociaż w moim towarzystwie, to w sumie często może być poszkodowany. Sam nie wie, na co się pisze chłopak. - Pokręciła głową, wspominając tego swojego niezawodnego pecha, którego Elijah niejednokrotnie był świadkiem. - Myślę, że lepiej będzie to tu zostawić i zawołać, żeby sami sobie wynieśli. I tak odwaliliśmy kawał dobrej roboty - pochwaliła kuzyna, szczerząc się wesoło. Nie było mowy, żeby własnoręcznie nosili tak groźne rośliny, szczególnie, jeśli Elijah nie posiadał żadnych lepszych ochronnych rękawic. - Ale zanim pójdziemy się lenić... - zawiesiła głos i klepnęła kuzyna w ramię z głośnym "gonisz", po czym ze śmiechem puściła się przez błonia. Nic tak nie oczyszczało głowy jak wysiłek fizyczny w dobrym humorze!
zt x2
Melusine O. Pennifold
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 169
C. szczególne : turban na głowie z magicznymi wzorami, piegi na twarzy, płynne ruchy, zwiewne ubrania;
Najlepsze w uczestniczeniu w kółku zielarskim jest fakt, że mogę tak wiele spędzać czasu z Estellą Vicario. Jest zdecydowanie najprzyjemniejszym widokiem w całym gronie nauczycielskim, chociaż jakimś sposobem większość nauczycieli w Hogwarcie jest całkiem atrakcyjna, mówiąc prawdę. Może po prostu kwestia bycia czarodziejem, bo pomijając już całą kadrę naszej szkoły, u nas nie można znaleźć studenta, który jest otyły, pryszczaty, czy po prostu nieatrakcyjny. Mam pewne podejrzenia, że dyrektor nie wysyła listów do dzieci, które nie są wystarczająco urocze, nawet jeśli jest w nich magia, żeby nie psuć sobie statystyk. W każdym razie dziś kółko zielarskie musiało sobie radzić z inwazją chropianek. A raczej nie radzić sobie, a spróbować naprawić szkody, które wyrządziły biednym roślinkom. Ubieram się w swój pracowniczy strój. Zakładam moje rękawiczki do zielarstwa, długi zielony płaszcz i brązowy turban na głowę. Rzadko celuję w tak ciemne kolory, ale mam wrażenie, że na taką okazję nie wypada inaczej się ubrać. Plus moje kolorowe sukienki byłyby dziś bardzo niepraktyczne. Estella przekazuje mi mnóstwo nowych krzaczków. Jeżyn, dzikiej róży oraz głogu. Dziękuję jej z pięknym uśmiechem i idę na skraj zakazanego lasu, by posadzić wszystko elegancko. Swoją drogą wolałabym to robić w jakimś przyjemniejszym miejscu, ale obstawiam, że owoce leśne powinny być przy lesie czy coś w tym stylu. Nie wiem też specjalnie jak Estella chce uchronić nasze nowe roślinki przed krwiożerczymi chropiankami, ale obstawiam, że ma jakiś plan, w który postanowiła mnie nie wtajemniczać. Idę zadowolona na wyznaczone miejsce, gwiżdżąc sobie pod nosem, a raczej próbując gwizdać, bo nie jestem w tym zbyt dobra. Znajduję idealne miejsce dla moich krzaczków i z zadowoleniem wyjmuję różdżkę. Macham nią zgrabnie chcą wykopać zaklęciem dziurę, w której będę mogła posadzić nasiona. Jednak to nie było zbyt mądre, bo na tyle intensywnie przystąpiłam do roboty, że dołek był zdecydowanie zbyt duży jak na takie małe krzaczki i zbyt daleko od powierzchni. Postanawiam wobec tego zmienić zaklęcie. Ale to również kończy się fiaskiem, tworząc kilka kolejnych dziur, ale zdecydowanie nie w taki sposób w jaki powinny być zasadzone. Zirytowana prycham i postanawiam wziąć to w swoje ręce. Dosłownie. Zakopuję niefortunne dołki, które porobiłam i sama odgarnęłam odpowiednio ziemię. Delikatnie wyjmuję pierwszy krzaczek jeżyn i układam go w ziemi, starannie przykrywając ziemią. Jednak po trzech takich krzaczkach uznaję, że to z pewnością zbyt dużo roboty, nawet w rękawiczkach mam wrażenie, że moje ręce są brudne. Porzucam więc te mugolskie sposoby i wstaję, by po raz kolejny spróbować zaklęciami. Po kilkunastu próbach zostaję w końcu przy dobrym, starym wingardium leviosa, unosząc niewielkie fragmenty gruntu, by potem teleportować do nich krzaczki. Może jest to sposób w którym już nie brudzę się wyjątkowo, ale za to zadanie okazuje się być dość żmudne i nudne. Szczególnie kiedy już łapie ten system i świetnie udaje mi się wykonywać moją robotę. Pod koniec jestem już naprawdę królem sadzenia. Po dłuższym czasie kończę swoją robotę, zabieram wszystko co zostało i pozostawiam krzaczki same sobie, życząc im po drodze, by nie zostały zjedzone przez chropianki.
zt
Matthew C. Gallagher
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : zawadiacki uśmiech, podczas którego jego prawa brew zawsze unosi się nieco wyżej niż lewa; dołeczki w policzkach
Pozapisywał się na wiele kółek pozalekcyjnych, ale kółko fanów fauny przez wzgląd na jego zainteresowanie opieką nad magicznymi stworzeniami, było jednym z najważniejszych. Kiedy tylko dotarła do niego wiadomość, że na terenie Hogwartu odnotowano kilka przypadków ataku chropianek, wiedział więc, że będzie czekało go mnóstwo pracy. Wzdrygnął się przecież na samą myśl o tym, że te małe pasożyty mogą wygryźć rdzeń jego różdżki, a i los lelków wróżebników bytujących na skraju Zakazanego Lasu zdecydowanie nie był mu obojętny. Niewiele myśląc, przybył zatem na spotkanie koła i odebrał środek unieszkodliwiający te upierdliwe magiczne istoty. Miał nadzieję, że wspólnymi siłami szybko uporają się z efektami plagi. Zanim przystąpił do swojego zadania, zdecydował się przypomnieć sobie wszystko to, co wiedział o chropiankach. W końcu pamięć bywała zawodna, a skoro miał dostęp do kurzących się na półce podręczników, warto było z nich skorzystać. Wyczytał, że pasożyty te z wyglądu przypominają kraby z dużymi kłami i że przywabia je magia. Cóż, to by tłumaczyło dlaczego większość z nich zagnieździła się w piórach magicznych ptaszysk. Nie wyglądało to zachęcająco, choć pocieszał go fakt, że mądrzejsi od niego ocenili już sytuację i stwierdzili tym samym, że zagrożenie nie jest na tyle poważnie, by trzeba było wzywać funkcjonariuszy Sekcji Szkodników Urzędu Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami. Odłożył jednak księgę na jej miejsce, wiedząc że nie powinien tracić cennego czasu. Im bardziej napęczniałe stawały się bowiem chropianki, tym trudniej było się ich pozbyć na dobre. Niestety za bardzo wczuł się w rolę bohatera, a przez to w połowie drogi na polanę na skraju Zakazanego Lasu zdał sobie sprawę z tego, że nie zabrał ze sobą środka unieszkodliwiającego tego drobnego oprawcę. Przeklął głośno, bo Accio na taką odległość nie miało prawo zadziałać. Musiał się cofnąć, a że zależało mu na sprawności całej akcji, biegł jak szalony przez szkolne korytarze. Wreszcie spocony i czerwony na twarzy zgarnął zamknięty w butelce po spreju płyn i dysząc ciężko ze zmęczenia, dotarł do celu. O lelkach wróżebnikach wiedział znacznie więcej niż o chropiankach, więc nie było dla niego żadną tajemnicą to, że ptaki te upodobały sobie w szczególności cierniste krzewy. Zaczął więc dokładnie badać teren w poszukiwaniu roślin, które mogłyby sprzyjać tworzeniu odpowiednich warunków mieszkalnych dla tych pięknych magicznych stworzeń. W oczy od razu rzuciły mu się krzaki jeżyn, dzikiej róży i głogu, które idealnie wypełniały definicję ciernistych krzewów. Co prawda w zielarstwie nie był aż tak obeznany, ale dopóki wiedza z tego zakresu krzyżowała się z opieką nad magicznymi stworzeniami, starał się na bieżąco nadrabiać wszelkie zaległości. Dzięki temu nie pryskał teraz sprejem na ślepo, niczym dziecko we mgle, a niezwykle pieczołowicie podszedł do stawianego przed nim wyzwania. Miał wszak do dyspozycji ograniczoną ilość środka, więc musiał poświęcić go faktycznie na te rośliny, które przywabiały do siebie lelki wróżebnika, a w konsekwencji również i szkodliwe chropianki. Chadzał więc od jednego krzewu do drugiego, dociskając palcami przycisk aerozolu. Zapach płynu sprawiał, że kręciło mu się w głowie, dlatego starał się nie przebywać zbyt długo w jednym miejscu, w chmurze tej dziwacznej substancji. Właściwie może to i lepiej, bo dzięki temu o wiele szybciej uwijał się z robotą, aż wreszcie stwierdził, że opryskał już wszystkie krzaki, którymi mogłyby być zainteresowane wspomniane przez niego wcześniej stworzenia. Wyglądało na to, że jego misja na tym się zakończyła. Zresztą spreju i tak mu już brakło, a nie tylko on został przydzielony do regularnego opryskiwania krzaków. Usatysfakcjonowany opuścił więc polanę i powrócił do zamku, by ogrzać się przed kominkiem w dormitorium. Na zewnątrz panowały już w końcu dość niskie temperatury, a po swym nosie czuł, że nieźle zmarzł podczas tej popołudniowej eskapady po błoniach.
zt.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Nie ma nic gorszego niż chory albo wystraszony kot. Dzisiejszego popołudnia spotkało ją to drugie i o zgrozo, w dodatku na zewnątrz zamku. Wystarczył jeden głośny i bolesny pisk Irytka, aby jej śnieżnobiały młody kot uciekł z prędkością w światła… w kierunku lasu, co Elaine przyprawiało o przerażenie. Najgorsze w tym wszystkim było, że powoli traciła go z oczu, a nie miała zbyt wiele czasu na odnalezienie go wszak za jakieś czterdzieści minut zacznie się ściemniać. Powinna poprosić kogoś o wsparcie albo towarzystwo jednak to nie takie łatwe pomimo, że miała wielu przyjaciół. Jej kontakt z Elijahem coś szwankował i naprawdę długo już nie rozmawiali tak " od serca", a wszystko to przez milion małych powodów, które narastały powoli do niebotycznych rozmiarów. Riley miał ostatni dzisiaj patrol prefekta naczelnego, Gabriel wsiąkł, a odnośnie reszty to nie miała pojęcia gdzie są. Próbowała poradzić sobie sama mimo trwogi ściskające jej serce na samą myśl, że ma zbliżyć się samotnie Zakazanego Lasu. Należała do tchórzy… ale nie kiedy w tamtą stronę odbiegł jej kot! Zacisnęła zęby i podbiegła truchtem w kierunku skraju lasu. - Łobuuz! Wracaj tu! Hej, Łooobuz! - wolała i szukała go po krzakach, za głazami, modląc się w duchu do Merlina, by nie musiała wchodzić dalej. Miała znaleźć mu inne imię jednak nie potrafiła odnaleźć odpowiedniego więc cały czas nazywała go pieszczotliwie łobuzem. Zasługiwał na to miano, skoro potrafił schować się raz po raz w dziwnych miejscach. Ostatnio wyciągała go z Sol spod niskiej komody… strachliwy był jak jej pani. Odgarnęła brązowe kosmyki włosów za uszy, dostrzegając, że ich końcówki bladły, zdradzając jej wewnętrzny niepokój. A co, jeśli coś mu się stanie? Jeśli zaginie w lesie? Albo jeśli znów się czegoś wystraszy? Przeklęty Irytek! Czemu kot pobiegł akurat w tę stronę? Nawoływała dalej, szukała i coraz bardziej się denerwowała.
Alexander D. Voralberg
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 198
C. szczególne : wysoki i wychudzony | blady | blizny wokół ust i na twarzy | nienaturalnie białe oczy i mogące wywołać niepokój spojrzenie
....Praca. ....To najlepsze co spotkało go w ostatnich dniach, odkąd opuścił tę cholerną altanę. W przeciągu trzech dób nadrobił absolutnie wszystkie zaległości, jakie zebrały się do tej pory, włączając w to zaległe korepetycje, samodzielne ćwiczenia, przeczytanie wypożyczonych książek czy uzupełnienie stosu papierów czekających na jego biurku. A kiedy nie miał co robić to szybko znajdował sobie inne zajęcie, byleby tylko nie myśleć nad tym co stało się w Dolinie Godryka i nie zaprzątać tym sobie myśli. I choć ten temat próbował dostać się do jego umysłu niczym specyficzni mugolscy wierzący do każdych drzwi na świecie, to jednak był bardzo dzielny i nie pozwalał natrętnym wyobrażeniom sforsować jego – ledwo trzymającej się już – obrony. ....Popołudniowe zaklęcia z młodszymi rocznikami skończył wcześniej niż zakładał, więc nie pozostało mu nic innego jak puścić młodzież wolno do dormitoriów, a samemu znów zając się sobą… i kiedy wszedł do swojego gabinetu, to stwierdził z całą dostępną pewnością, że nie ma zielonego pojęcia co mógłby robić. Wszystko zdawało się być na swoim miejscu, dokończone, wypełnione, terminarz pusty i nawet półki lśniły czystością. Przewrócił oczami rozglądając się po pomieszczeniu, jakby szukał jakiegoś szczegółu, który pozwoliłby mu się na sobie skupić. Nie odnalazł go. Cofnął się więc i zszedł powolnym krokiem na dół, analizując po drodze każdy napotkany obraz i rozważając jego styl malunku, przesłanie czy ogólne wykonanie. Dochodząc do parteru zerknął przez drzwi Wielkiej Sali, aby dostrzec dość spory tłum ludzi i choć było tam dość sporo Krukonów, do których mógłby zagadać o przyziemne sprawy, tak teraz zdawali się być zajęci całkowicie czymś innym. Jedynym wyjściem było więc pojście na dwór, odetchnięcie świeżym, popołudniowym powietrzem i choć zapowiadało się, że za chwilę lunie, tak jakoś zdawał się tym nie przejmować. Jesteśmy przecież czarodziejami. ....Mimo tej całej psychologiczno-tragicznej otoczki, fizycznie czuł się doprawdy świetnie. Kompletnie nic mu nie dolegało, ba! Rano nawet zaliczył dość długą przebieżkę i o dziwo jego organizm przetrzymał to doskonale. Sam się sobie dziwił, że dziś jego samopoczucie było tak dobre, a przynajmniej w sensie cielesnym. Trzymając ręce w kieszeniach czarnej marynarki powoli schodził w kierunku dolnych partii błoni, aby przejść się spacerem wzdłuż Zakazanego Lasu. I choć myślał o różnych rzeczach, tak syndrom wyparcia ostatnich wydarzeń sprawdzał się wybitnie dobrze i eliminował niektóre zagadnienia z jego głowy. Łooobuz…zaraz, co. ....Uniósł wzrok do góry rozglądając się za źródłem dźwięku, który tak ostentacyjnie wkroczył w jego umysł. Jasnoniebieskie oczy bardzo szybko dostrzegł sylwetkę młodej dziewczyny i choć w pierwszej chwili jej nie poznał, tak po zbliżeniu się bez problemu doszedł do wniosku z kim ma do czynienia. Elaine Swansea. ....I cały misterny plan szlag jasny trafił. ....Zawahał się na ułamki sekund i zerknął na chwilę w niebo odliczając do trzech, aby już po chwili skarcić się w duchu, aby przestał robić sceny i po prostu zainteresował się tematem pobytu studentki przy Zakazanym Lesie. Postawił pierwszy niepewny krok, drugi, trzeci… nie ukrywał swojej obecności, ba! ciężko było go nie zauważyć, nawet jeśli skupiała się na nawoływaniu… ....- Panno… - choć trwało to krótko, w jego głosie dało się słyszeć wyraźną, niepewną pauzę. – Swansea. Coś się stało? – zapytał, zatrzymując się ze dwa, może trzy metry obok niej i wpatrując się z nią z dość sporą uwagą. Ciężko było uwierzyć jak bardzo podobna była do siostry, choć dzisiaj los był dla niego dość łaskawy i przynajmniej można było je skutecznie odróżnić kolorem włosów. Mimo wszystko… odczuwał lekki niepokój. Czy widziała? Nie miał pojęcia. Éléonore obiecała jedynie, że nie powie o bezróżdżkowości, to co stało się później… bzdura. Na pewno o tym nie wiedziała, o ile wiedziała o czymkolwiek. Powoli popadał chyba w paranoję. ....Powędrował wzrokiem za jej spojrzeniem, doszukując się czegoś w odmętach Zakazanego Lasu, ale nie mógł pojęcia o co mogło chodzić. W końcu słowo łobuz mogło oznaczać zarówno zwierzaka, jak i przezwisko któregoś z uczniów. Uniósł brwi do góry z powrotem, na nią zerkając i oczekując odpowiedzi, choć nie można było powiedzieć, że wyglądał na wkurzonego, raczej tak jak zwykle – całkowicie neutralnie. Może nawet całkiem sympatycznie, zważywszy, że nie wyglądał jak trup.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Ostatnie dni nie należały do najlepszych. Ogarniała ją frustracja ilekroć dopadało ją niepowodzenie w jakiejkolwiek dziedzinie życia. Na całe szczęście udało się jej pogodzić z Rileyem i zażegnać potencjalną kłótnię, jednak wciąż doskwierał jej brak czasu, który chciałaby spędzić nie tylko z nim, ale też bratem, siostrą, kuzynostwem... Studia, stanowisko prefekta i nowa praca skutecznie uniemożliwiały jej pogodzenie wszystkiego tak, jak jeszcze to było do niedawna. Zagubienie kociaka było wisienką na torcie i czuła, że jeśli go szybko nie znajdzie to serce jej pęknie. Usłyszała zbliżające się kroki i w porę odwróciła, by zobaczyć profesora. Otworzyła szeroko oczy, wyprostowała momentalnie ramiona i ze wstrzymanym oddechem spoglądała na olbrzymiego mężczyznę, zastanawiając się czy przyszedł ją upomnieć za zbliżanie się do Zakazanego Lasu czy może przypadkiem nie przeszkadza mu w udaniu się w jego odmęty. - D-dzień dobry, profesorze. - wydusiła z siebie cokolwiek zmieszana. Niczym błyskawica trafiła ją świeża myśl, że on przecież kręci z Éléonore!, co było samo w sobie niemalże abstrakcją dopóki siostra nie upewniła jej, że sobie nie żartuje. - Nie... znaczy tak. - opuściła barki nieco niżej, uniosła twarz do dłoni przez moment przesłaniając oczy. Nie miała teraz "czasu", by czuć się skrępowaną przy nim albo by lustrować go uważnie wzrokiem, skoro priorytetem było odnalezienie jej kota. - Irytek wystraszył mi kota i głuptas przybiegł gdzieś tutaj. Ściemnia się, a ja nie mogę go znaleźć. Dlatego się teraz tutaj kręcę... - wyjaśniła grzecznie, jak na panią prefekt przystało. Zerknęła z niepokojem na ciemniejące z każdą chwilą niebo i pomasowała swój kark w przypływie silniejszego zmartwienia stanem rzeczy. Czuła się bardzo mała przy profesorze Voralbergu i jeszcze... jeszcze ciężko było jej sobie wyobrazić go u boku jej starszej siostry. Nie teraz, za chwilę. Niech no tylko znajdzie... - Łobuuuuuz... - zawołała kociaka, mimo wszystko odwracając się bokiem do nauczyciela i przykucając na trawie. Nawoływała białego kociego jegomościa i próbowała wypatrzeć go w krzewach. Odgarniała jedne, zaglądała do drugich, a ten... jakby zapadł się pod ziemię ku rozpaczy dziewczyny.
Alexander D. Voralberg
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 198
C. szczególne : wysoki i wychudzony | blady | blizny wokół ust i na twarzy | nienaturalnie białe oczy i mogące wywołać niepokój spojrzenie
....Uniósł delikatnie podbródek na jej zająknięcie. Czyżby się go obawiała? Co za nonsens. O ile się nie mylił zarówno na lekcjach, jak i w każdej innej kwestii nie dał jej powodów do obaw, a fakt, że miał prawie dwa metry wzrostu i był wilkołakiem o niczym nie świadczył. Tak przynajmniej sądził. Najwyraźniej nie miał racji i wyglądał przerażająco albo miał ją do połowy, ale jakoś nie chciał rozważać tego w tym momencie. Widział jedynie, że im dłużej na nią patrzył tym widział coraz większy strach w jej obliczu i już nie wiedział, czy z powodu tego, że jest zmartwiona, że się go boi czy był ku temu inny motyw. Był pewien jedynie tego, że patrzenie na nią pozwalało mu dostrzec coraz więcej szczegółów jakie różniły ją od siostry i z niewiadomych przyczyn go to uspokajało. Przynajmniej ich nie pomyli. Zważywszy, że tę ostatnio widział nawet aż za bardzo wyraźnie… ....Ochrząknął. ....- Kota? – mimowolnie rozejrzał się dość spokojnie wokół siebie, jakby upewniał się czy gdzieś przypadkiem nie umknęła mu niewielka, biegająca plama albo co gorsza czy nie zgniótł tej plamy butem. Jego wzrok po chwili powrócił jednak na dziewczynę, nadal wytonowany acz lekko pytający. Nie miał powodu jej nie wierzyć… była spokojna, grzeczna i wychowana, a jej wylewające się z mimiki odczucia w uwierzeniu w tę historię naprawdę pomagały. Wyglądała na żywo zmartwioną takim stanem rzeczy, szczególnie kiedy odwróciła się jak gdyby nigdy nic i poczęła przeszukiwać krzewy, aby wznowić poszukiwania zwierzęcia. ....Podszedł bliżej, aczkolwiek wciąż utrzymywał odpowiedni dystans. Stanął na skraju lasu i marszcząc brwi rozejrzał się na tyle, na ile pozwoliła mu puszcza – z każdym metrem coraz bardziej pogrążona w ciemności i bujnej roślinności. ....- Hmm… podejdę kawałek i sprawdzę. – pełen zastanowienia ton dało się usłyszeć w jego wypowiedzi, a on sam wyciągnął szyję, aby spróbować dostrzec to co znajdowało się w mniej dostępnych zakamarkach. Postąpił krok, drugi, trzeci i przeszedł pierwszych kilka metrów Zakazanego Lasu, nawołując przy tym kota standardowym kici, kici, choć od czasu do czasu wziął przykład ze studentki i może ze dwa razy zawołał go po imieniu czując się przy tym doprawdy… dziwnie. Miał deja vu. ....Obejrzał się, aby zerknąć na dziewczynę i rozłożył ręce jednoznacznie wskazując, że nie widzi ani śladu bytu białego kociaka. Pokonał kolejny, krótki dystans rozglądając się uważniej, zupełnie jakby spodziewał się, że zaraz coś na niego wyskoczy (miał nadzieję, że ten kot), ale jednocześnie był nadzwyczaj spokojny i wyluzowany. Uważał najwyraźniej, że jedyne bestie jakie są w stanie go skrzywdzić znajdują się zdecydowanie dużo głębiej w lesie. Jak zawsze nie doceniał niebezpieczeństwa. ....Czyli wszystko w normie.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Swoją małomównością nie ułatwiał jej rozluźnienia się w jego towarzystwie. Nic nie wskazywało na to, by miała dzisiaj odetchnąć z ulgą. Miała tylko nadzieję, że szybko znajdzie kocura i będzie mogła wrócić do domu, zwinąć się w kulkę w łóżku i tam sobie popłakać w mięciutkie futerko i żalić się, że brakuje jej na wszystko czasu, a tym bardziej na najważniejsze - przytulenie najukochańszych mężczyzn jej życia. Obowiązki ją przygniatały, a nowa praca tylko dodawała frustracji. Próżno więc szukać na jej twarzy jakiegokolwiek uśmiechu. Skinęła głową potwierdzając, że chodzi o zwierzę kotowate. Nie dodawała, że narwane, pomysłowe i zbyt energiczne. Doceniała, że nauczyciel próbował pomóc mimo, że to tylko ją dodatkowo skrępowało. Oczekiwała raczej upomnienia czy ostrzeżenia, a on jak gdyby nigdy nic podszedł bliżej i też zaglądał w krzaki. Z drugiej strony cieszyła się, że nie kręci się tutaj sama, a obok jest ktoś, kto się zna dobrze na zaklęciach. Nie odważyła się wyciągnąć różdżki, by rozświetlić półmrok w obawie, że nawet to jej nie wyjdzie, kiedy ma obok siebie kogoś takiego. Zatrzymała się w pewnym momencie i popatrzyła na jego profil, próbując wyobrazić sobie u jego boku Éléonore. Pewnie podobają się jej jego oczy, które faktycznie miały w sobie coś magnetycznego. Nie rozumiała tylko co miał na myśli pisząc siostrze, że mógłby być jej "błędem". Dlaczego nie zaprosił jej znów na randkę? Na co czekał? Przecież Éléonore go lubiła, a on... właśnie, czy on lubił ją? Podrapała się po policzku. - Ma pan założonego wizbooka? - wypaliła zanim pomyślała i gdy tylko usłyszała swoje pytanie jej włosy pokryły się bielą i następnie przeszły falą w odcień purpury. - O Merlinie, przepraszam, nie planowałam pytać. - zakryła swoje usta, jakby miały znów wypowiedzieć coś pozbawionego logiki. Odwróciła się do niego bokiem, czmychnęła mocno w prawą stronę linii drzew, by tam szukać kota i uciec przed spojrzeniem nauczyciela. Brakowałoby tylko tego, aby zaczął się z niej śmiać albo oskarży ją o naruszanie prywatności. Co miała zrobić? Szukała go na wizbooku, ale coś nie mogła go znaleźć, a przecież to dobre źródło informacji. W profilu może mieć wypisane same minusy, a po zdjęciach i postach można wiele wywnioskować. Kucnęła, położyła na trawie torebkę i po kilku chwilach nerwowego przeszukiwania go, wyciągnęła ze środka kocie kabanosiki. Miała spory problem, aby rozerwać folię, skoro dłonie jej drżały ze stresu. Wolałaby zapaść się pod ziemię aniżeli teraz popatrzeć na profesora. Przeczesała palcami włosy, próbując "naprawić" ich kolor, jednak nijak jej to nie szło. Udało się zepchnąć purpurę w blond, kończąc raz na zawsze z brązem. Gdyby jednak odpowiedział... mogłaby dla Éléonore zebrać masę informacji. Dla siostry wszystko. Zawołała znów kociaka mimo, że jeszcze nie otworzyła kociej przekąski. - Myśli pan, że tutaj kotu mogłoby się coś stać? - zapytała nagle, podnosząc się do pionu i zerkając na nauczyciela kątem oka. Przełknęła głośno ślinę. - Mam na myśli, że jakieś dzikie stworzenie mogłoby go skrzywdzić? - nuta paniki w głosie zradzała autentyczne przejęcie.
Alexander D. Voralberg
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 198
C. szczególne : wysoki i wychudzony | blady | blizny wokół ust i na twarzy | nienaturalnie białe oczy i mogące wywołać niepokój spojrzenie
....Lustrował otoczenie, uważniej przyglądając się wszelkim niepasującym elementom, jednakże nie dostrzegł nic, co mogłoby wzbudzić jego uwagę bądź dać jakikolwiek znak obecności kotowatego. Nawet nie wiedział czego konkretnie ma szukać… w końcu nie otrzymał informacji na temat koloru owego zwierzaka, choć z drugiej strony biała plama na pewno wzbudziłaby jego wytężone zainteresowanie. Złapał się za kark ostatni raz zerkając głębiej w las i lekko wzdychając cofnął się z powrotem w kierunku studentki, wychodząc z płytkiego odmętu Zakazanego Lasu. ....- Co? – przetworzył jej pytanie w głowie, ponieważ w pierwszym momencie brzmiało niczym absolutna abstrakcja. Wizzbook? Czy to nie był przypadkiem… ten twór na którym czarodzieje publikowali różne, dziwne rzeczy? Z pewnością ten pasożytniczy, społeczny organizm nie był w jego stylu, a nawet jeśli to nic ciekawego by się tam nie znalazło, nie mówiąc już o aktualizacjach. Cenił sobie swoją prywatność i to się raczej nigdy nie zmieni. Co prawda czasami zerkał z ciekawości na niektóre profile dowiadując się bardzo interesujących kwestii, jak np. podziękowania dla sowy za to, że go dziobnęła, czy też modowa parodia jego osoby, ale… – Nie, nie posiadam. - rzucił, unosząc delikatnie do góry kącik ust, rozbawiony jej zmieszaniem i całą tą sytuacją. Uniósł brew na zmianę koloru jej włosów, ale nie śmiał skomentować tego faktu. Zdaje się, że metamorfomagia była jej osobistą sprawą. ....Dlaczego jednak zapytała go akurat o to? Miał nadzieję, że Éléonore nie maczała w tym palców, a jeśli tak, to jak dużo wiedziała młodsza z sióstr Swansea? Zachował pełną powagę, po co miał wskazywać na jakiekolwiek emocje? Wystarczy, że poczuł ukłucie zmieszania gdzieś w okolicy żołądka co bardzo go niepokoiło. ....Obserwował z wytężoną uwagą jej zestresowanie i sprawną ucieczkę od tematu, a i on jakoś nie zamierzał go kontynuować, zresztą, chyba go wyczerpali? Na pewno nie zapyta go o nic więcej, bo to nie było w jej stylu, zresztą na tę chwilę chyba wolała się do niego nie odzywać, a już na pewno nie w takich kwestiach. ....Z ciekawością przyglądał się nerwowemu przeszuiwaniu przez nią torebki, nie komentując ani słowem jej roztrzęsienia całą tą sytuacją. Już sam nie był pewien czy chodziło o zaginięcie kota, jego osobę czy o obie te rzeczy i szczerze mówiąc chyba wolał nie wiedzieć i nie pogarszać sytuacji. Był bliski lekkiego parsknięcia, kiedy w zawartości sakwy znalazły się kocie kabanosy, ale powstrzymał się od jakichkolwiek uwag. Gdzieś tam słyszał, że damskie torebki są w stanie zmieścić wszystko, ale nigdy nie brał tego na poważnie. Jak widać powinien zacząć. Wsadził dłonie w kieszenie marynarki. ....- Nie sądzę, koty są sprytne. – mruknął, nawet nie myśląc o tym czy ją pocieszy, czy nie. W większości przypadków jego wypowiedzi nie były przemyślane, tak więc i tym razem nie zastanowił się nad jej brzmieniem. ....- Zaczekasz tu? Podejdę trochę głębiej w las i się rozejrzę. – stwierdził, patrząc na nią wytrwale i nie robiąc sobie kompletnie nic z tego, że ona z kolei unikała jego wzroku. Wiele osób to robiło i szczerze mówiąc już dawno nie zwracał na to uwagi. – Umm. Mogę? Może pomoże. - wskazał podbródkiem na trzymany przez nią niewielki kabanosik. On węchu nie miał, natomiast kot z pewnością i kto wie, być może był to klucz do rozwiązania tej zagadki.
Owszem, Łobuz miał całkiem dobry węch, ale poza tym miał też swoje kocie plany, których nie lubił zmieniać. Jego potrzeba wolności zmusiła go do czmychnięcia prosto do lasu i tam też zamierzał pozostać przez co najmniej kilkanaście najbliższych minut. Planował cieszyć się świeżym zapachem lasu i z radością znaczyć ten teren jako swój ocierając się bokiem o szorstką korę, bądź katując ją ostrymi pazurkami. Śledził spojrzeniem niewielkie stworzonka czające się za nagimi już gałęziami i z nosem wbitym w ziemię węszył za rodzinką szpiczaków mijających go niedawno. Słowem, bawił się wspaniale. Niby słyszał rozgorączkowane krzyki swojej karmicielki, ale po co się tak spieszyć? Jeszcze nie obwąchał każdego krzewu, ani tym bardziej nie załatwił wszystkich swoich kocich potrzeb, które go do tego miejsca zaprowadziły. Kopał właśnie niewielką dziurę, najwidoczniej wspaniale się bawiąc podczas odsłaniania wystającego z ziemi konaru, kiedy wyczuł przynętę. Z początku niechętnie uniósł nosek i zmarszczył go kilkoma rytmicznymi ruchami, gdy chłodny wiatr przyniósł mu aromat jego ulubionych kabanosików. Zawiesił się na moment nad swoim dziełem, zakręcił jeszcze kilka razy, a potem ruszył z powrotem ku dwójce czarodziejów, aby zatrzymać się jak wryty z najeżoną sierścią na ich widok. Stanął wręcz bokiem jednocześnie kładąc uszy po sobie i zdając się teraz niemalże dwukrotnie większy. Zasyczał wściekle. Obnażył pazury, a jego świdrujące spojrzenie skoncentrowało się na Alexandrze. Dwie sekundy ciszy jaka wówczas zapadła wystarczyło, aby coś się zmieniło. Nagle w głowę nauczyciela uderzyło coś puchatego. To sowa, ledwo będąca w stanie utrzymać paczuszkę, którą trzymała najwidoczniej nie wyrobiła na zakręcie, gdy niespodziewanie porwał ją silniejszy powiew wiatru. Trzasnęła Alexa skrzydłem i śmiertelnie wystraszyła kota, który widząc nadlatującą sowę skoczył na nią w panicznej potrzebie konfrontacji. Sowie udało się wzbić w powietrze, a Łobuz wylądował na samym środku lewego uda Voralberga. Pojawiła się krew, rozbrzmiał dziki wrzask futrzaka i trzepot, gdy sówka z wysiłkiem poleciała w swoją stronę.
______________________
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Coraz dziwniej czuła się w towarzystwie nauczyciela. Najpewniej przez fakt, że coraz częściej zaczęła wyobrażać go sobie u boku jej siostry. Czy on zawsze jest taki zdystansowany i małomówny? Czy to tylko przy niej? Wydawał się jakiś taki... odległy, a przecież na godzinie wychowawczej mimo złego samopoczucia był w stanie energicznie zaproponować kilka rozwiązań. Musiała pomówić o nim z Éléonore i wybadać jak się zachowuje przy niej. Podobno jest romantykiem, a z tego co się orientowała to Francuzi mają to we krwi. Wspominała, że dobrze tańczy, a kiedy tak spoglądała ukradkiem na profesora to zaczęła się zastanawiać czy to możliwe, aby po swojej pracy potrafił się bardziej rozluźnić. - Dziękuję. - wydusiła z siebie jeszcze cokolwiek zażenowana swoim śmiałym pytaniem. Wręczyła mu te kocie kabanosy wierząc, że to chyba najbardziej krępująca czynność tego roku. To przez jego wysoką sylwetkę i hipnotyzujące oczy, a nie przez fakt, iż krukońska dziatwa podejrzewa go o likantropię. Usłyszała charakterystyczny dźwięk i ujrzała swojego kociaka. Niemal uśmiechnęła się na jego widok, gdyby nie pewien fakt, iż najeżył się na widok Alexandra. Pobladło się jej trochę, bowiem to zachowanie było nader wymowne. Gdy Łobuz był kociakiem to przy Sol uciekał pod komodę i trząsł się ze strachu, a teraz już jako starszak zaczął syczeć i jeżyć sierść wobec znacznie większego... zagrożenia? Popatrywała to na profesora to na kota, nie będąc pewną czy nie powinna właśnie wykonać taktycznego odwrotu. NIm jednak podjęła decyzję to znikąd pojawiła się sowa i oba zwierzaki najzwyczajniej w świecie przypuściły nieumyślny szturm na Alexa. Z jej gardła wydobył się pełen protestu dźwięk, ni to jęk ni to zagłuszone "nie". Zakryła palcami usta i wpatrywała się w niego oniemiała. Sowa odleciała, uchyliła się jeszcze, gdy mknęła nieopodal jej głowy i wyrwała się do przodu w kierunku kota. Zatrzymała się gwałtownie widząc gdzie się doczepił. - O nie, łobuz, zostaw. Zostaw, psik, nie kalecz nauczyciela! - zawahała się, ale mimo wszystko poczucie odpowiedzialności zwyciężyło. Podeszła ostrożnie do nauczyciela i sięgnęła dłońmi w kierunku białego roztrzęsionego ciałka kota. - Chodź... no chodź, schowaj pazury. Będę mieć przez ciebie kłopoty. - mruknęła i jak najdelikatniej potrafiła próbowała odczepić kocie pazury z uda nauczyciela. Po upływie krótkiej chwili udało się zabrać kota. Przytuliła go roztrzęsionego do swojego obojczyka i cofnęła się o krok, robiąc więcej miejsca nauczycielowi. Zerknęła na niego zawstydzona. - Przepraszam... ucierpiał pan przez mojego kota. Ym... bardzo pana uszkodził? - zapytała, bowiem nie wydawało się jej rozsądnym proponowanie mu wizyty w skrzydle szpitalnym. Gdyby był jej rówieśnikiem to już z pewnością prowadziłaby go do ławki i łagodnym tonem zapewniała, że jakoś wynagrodzi to niefortunne zdarzenie. Sęk w tym, że czuła się przy nim trochę onieśmielona i skrępowana i nie wiedziała skąd się to wzięło. Przytrzymała mocniej kocisko przy sobie na wypadek, gdyby znów odkryło w sobie drapieżną naturę.
Alexander D. Voralberg
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 198
C. szczególne : wysoki i wychudzony | blady | blizny wokół ust i na twarzy | nienaturalnie białe oczy i mogące wywołać niepokój spojrzenie
....Wrażenie całkowitego skrępowania ze strony dziewczyny coraz bardziej pogłębiało się w jego odczuciu. Nawet tak prozaiczna czynność jak przekazanie przedmiotu z ręki do ręki wydawało się być jednym z większych wyzwań w przeciągu jej dzisiejszego rozkładu dnia, a najgorsze było to że nie miał pojęcia dlaczego się tak zachowywała. Na lekcji wychowawczej zdawała się być skrępowana, w istocie, jednakże nie aż w takim stopniu jak obecnie. Czyżby Éléonore faktycznie powiedziała jej nieco więcej niż zakładał? A może Elaine była świadoma wszystkiego, tylko nieskutecznie to ukrywała? Zdecydowanie preferowałby opcję, w której młodsza z sióstr Swansea nie miałaby pojęcia o stanie rzeczy jaki obecnie rozgrywał się między nim, a Atencjuszką z Felixa. Pytanie czy jeszcze cokolwiek się rozgrywało. ....Kiwnął delikatnie głową w wyrazie podziękowania za przekazane przysmaki, aby już po chwili odwrócić się w stronę Zakazanego Lasu. Nie postąpił nawet kroku, kiedy jego oczom ukazał się śnieżnobiały kot, najwyraźniej nietolerujący mężczyzn powyżej metra dziewięćdziesiąt. No tak, jeszcze tego mu brakowało – rozjuszonego futrzaka, którego jeszcze chwilę temu chciał ratować. Zakręcił oczami. Zwrócił się ku dziewczynie mając zamiar zadać pytanie brzmiące mniej więcej ‘czy to ten?’, ale nie było mu to dane, bowiem odwrócenie głowy poskutkowało oberwaniem w twarz sową. No tak, bardzo subtelne wyrażenie strzelenia z liścia po magicznemu. Może mu się należało, nawet jeśli nikt z obecnych, jak i nieobecnych nie miał takiego zamiaru. Ach te alegorie jego umysłu. ....Najwyraźniej to nie był jeszcze koniec wrażeń, kiedy sycząca biała plama śmignęła obok niego dostrzeżona kątem oka, koniec końców lądując na jego nodze z obnażonymi pazurami. Zacisnął zęby wtórując zwierzęciu we wspólnym syku na głębokim D, ale nie zrobił kompletnie nic, co mogłoby skrzywdzić… Łobuza? Nawet się nie szarpnął. Znosił gorszy ból, a świadomość tego, że wyrywanie się mogłoby pogłębić zainteresowanie kocura wbijaniem pazurów w jego nogę skutecznie go przed tym powstrzymywała. Wykrzywił twarz w lekkim grymasie i ostrożnie wyciągnął rękę do zwierzaka próbując złapać go za skórę na karku, choć tamten najwyraźniej miał inne plany i nie miał zamiaru dać się pochwycić. Dopiero interwencja właścicielki – choć lekko go przerażająca, to jednak delikatna – poskutkowała odczepieniem agresora z jego ciała. Uniósł nogę i pomachał nią lekko na boki, aby przyjrzeć się ‘obrażeniom’. ....- Delikatne skaleczenie, nic mi nie będzie. – uśmiechnął się w jej kierunku o dziwo dość szeroko i szczerze, bowiem absurd tej sytuacji dopiero do niego docierał. Strużki krwi lały się z jego uda, ale faktycznie nie było to nic co mogłoby go zaskoczyć, ba! swego czasu o mało co nie był przepołowiony, więc takie obrażenia zdawały się być lekką ranką. Wyjął różdżkę i natychmiast doprowadził się do porządku, zarówno jeśli chodził o ślady pazurów jak i lekko zniszczone spodnie. ....- I po krzyku. Grunt, że się znalazł. – wzruszył ramionami patrząc przez chwilę to na dziewczynę, to na małego agresora. Sam nie wiedział co spowodowało takie, a nie inne zachowanie z jego strony, ale przecież powodów mogło być wiele i jeszcze ciut ciut. Może wstał lewą łapą. ....- Wracajmy do zamku, jest już dość późno.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Zyskał sobie tym szerokim uśmiechem, zapewniającym, że przeżył o wiele więcej krzywd, aby przejąć się atakiem kocich pazurów. Udało się jej nawet przy tym rozluźnić, a więc najwyraźniej potrzebowała tego typu pozytywnej miny, by wyrwać się ze skrępowania. Przytulała kocisko do siebie, drapała je namiętnie, by wyciszyć roztrzęsione ciałko. Podsunęła zwierzęciu kabanosika, czym zaskarbiła sobie jego wymowny mruk. Popatrzyła w milczeniu na nauczyciela. - Wydaje się pan czasami niezniszczalny. - mruknęła, sama nie wiedząc czemu. Pamiętała jak wczoraj, gdy zebrał ich na godzinę wychowawczą, a wyglądał przy tym jakby miał lada moment wyzionąć ducha. Odnosiła wrażenie, że ta formalność między nimi była jakaś naciągana. Zupełnie jakby oboje zastanawiali się jak wiele Éléonore im o sobie wzajemnie opowiedziała. Niełatwo było zacząć ten temat. Gdy ten zaproponował powrót do zamku to skinęła głową. Niestety nim się zebrała (a musiała poszukać torebki, którą zostawiła za warstwą krzaków i nawet tego nie zauważyła) z nieba lunął deszcz i to nie byle jaki, a bezlitosny. Pisnęła, zaskoczona nagłą zmianą atmosferyczną i pomknęła w kierunku drzewa, by się pod nim skryć. Wiedziała, że było to niemądre z jej strony, ale póki deszcz nie zmieniał się w burzę to nie zamierzała moknąć. Mogłaby również rzucić zaklęcie osłaniające przed ulewą, na co się nie powzięła. Ostatnimi czasy rzucała coraz mniej inkantacji, a robiła to na wpół świadomie. Od wrześniowo- październikowego napadu podświadomie starała się unikać rzucania jakichkolwiek zaklęć. Cóż rzec, bała się, choć nie była w stanie określić czego dokładnie. Do jej nozdrzy doszedł zapach dziury ozonowej, zaś kitku postanowił zanurkować połową ciała do jej torebki węsząc tam więcej kociego jedzenia. Asekurowała jego ogon, a popatrzyła z ciekawością na profesora. - Ja tu poczekam jeszcze chwilę aż deszcz zelżeje. - wszak nie wzięła ze sobą szaty, nie przewidując jesiennych spacerów o tej porze. Wsunęła pukiel włosów za ucho i biła się z myślami. Powiedzieć mu czy nie powiedzieć? Élé co prawda nie wspominała nic o nie przyznawaniu się przed Alexem, że o nim wie. Z drugiej strony to skrępowanie było już przytłaczające, a intuicja jej podpowiadała, że i on pomyślał chwilę o Élé, gdy na nią popatrzył. Objęła swoje ramiona, gdy kot wpakował się całym zadkiem do torebki - nie pierwszy i nie ostatni raz. - To dziwnie zabrzmi, proszę pana, ale... uhm... zna pan kogoś z mojej rodziny poza tymi, co są w Hogwarcie? - przygryzła kącik ust i popatrzyła niepewnie na wysokiego nauczyciela. Nie umiała poczuć się przy nim swobodniej, skoro podejrzewała go o likantropię. - Przepraszam, jeśli to zbyt prywatne pytanie, ale odniosłam takie wrażenie, że był pan zaskoczony widząc tylu Swansea na godzinie wychowawczej. - nieco naginała prawdę, bowiem jasne było, że to na jej widok zareagował zaskoczeniem. Potrafiła wyolbrzymić nawet to jedno krótkie spojrzenie. Miał do czynienia z portrecistką, a więc pewne detale mimiczne jej nie umykały. Riley coś na ten temat wiedział. Élé, Elijah, Gabi, Cassi też, a więc zawierzyła wszystko na to jedno pytanie. W najgorszym wypadku opieprzy ją i ich relacja oprócz zdystansowania nabierze również chłodu, choć nie z jej strony.
Alexander D. Voralberg
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 198
C. szczególne : wysoki i wychudzony | blady | blizny wokół ust i na twarzy | nienaturalnie białe oczy i mogące wywołać niepokój spojrzenie
....Kącik jego ust uniósł się w formie niemego rozbawienia jej stwierdzeniem, rzuconym tak bezpośrednio, że aż mógł stwierdzić sam przed sobą iż go zaskoczyła. On, niezniszczalny, cóż, jakby tak podsumować wszystkie jego zdrowotne osiągnięcia w życiu, wszystkie wypadki, przypadki i inne odpadki, tak można faktycznie było stwierdzić, że niełatwo pozbawić go życia na tym ziemskim padole.
....- To ciekawe że tak Pani sądzi. – rzucił z przekąsem, zerkając to na dziewczynę, to na oświetlone o tej porze zamczysko. Sam nie wiedział czy powinien potraktować to jako komplement, czy może obelgę, a może całkowicie odmienną formę wypowiedzi, wolał się jednak aż tak głęboko nad tym nie zastanawiać. Wiedział na pewno, że nie miała na myśli to kilku nic nie znaczących ran po kocich pazurach, a coś dużo, dużo większego. A może w ogóle nie powinien szukać w tym drugiego dna? Sam nie wiedział.
....Całkiem spokojnie zareagował na nagłe oberwanie chmury, zupełnie jakby moknięcie należało do jednego z jego hobby, a o tej porze ulewa nie była niczym dlań zaskakującym. Wycelował różdżkę i szybko pozbawił deszcz możliwości dalszego padania na jego osobę, po czym rozejrzał się za dziewczyną, skrzętnie ukrywającą się w tym momencie pod drzewem. Jako że był nauczycielem zaklęć, to w żaden sposób nie dziwiło go iż pierwszą myślą jaka przyszła mu to do głowy to fakt, iż Elaine nie ukryła się przed deszczem za pomocą inkantacji. Ale choć był bardzo ciekawy, to jednak postanowił nie wnikać, a jeśli sama uzna, że to stosowne to wyjaśni mu dlaczego nie użyła prostego zaklęcia. Być może była to kwestia jej roztrzęsienia po zagubieniu kota, a być może stał za tym całkowicie inny powód. Zapewne nigdy się nie dowie.
....Podszedł bliżej jej osoby i uniósł obie brwi do góry na jej stwierdzenie. Kiedy miał już powiedzieć cokolwiek i zaprosić ją pod osłonę, która skutecznie i przede wszystkim sucho doprowadzi ich do zamku, ta wyprzedziła go swoim pytaniem. I zaskoczyła. I choć nie można było po nim poznać jakichkolwiek emocji, tak czuł, że targało nim ich aż zbyt wiele. Powiedziała jej. Ona wie.
....- Tak… tak znam. – nie miał w zwyczaju kłamać, tak więc i tym razem tego nie zrobił. Sam nie wiedział jednak, czy powinien powiedzieć coś więcej, bo choć z jednej strony nie było to w jego opinii żadne prywatne czy bezczelne pytanie, tak jednak coś skutecznie powstrzymywało go przed dalszymi wyjaśnieniami tych wszystkich zagwozdek czy kolaboracji, które miały związek z jego zaskoczeniem w trakcie lekcji.
....- Byłem, owszem, ale nie z powodu, jak to pani ujęła panno Swansea, ilości osób o tym samym nazwisku w jednym pomieszczeniu. Inaczej w Wielkiej Sali przy obiedzie musiałbym dostać zawału. – rzucił, uśmiechając się do niej ciepło i mając nadzieję że zrozumie. – Jest Pani po prostu zaskakująco podobna do swojej siostry, którą miałem okazję poznać. – dodał z nagła, tym samym przyznając, że zna Éléonore. Nie miał zamiaru bawić się w niepoważne ukrywanie niektórych faktów, bo skoro cokolwiek wiedziała, to zachowałby się jak głupi szczyl, a zdaje się, że był dorosłym, poważnym człowiekiem i chciał, żeby za takiego go uważano. Poza tym nie miał w zwyczaju kłamać, a w tym przypadku także okrążanie prawdy byłoby głupotą z jego strony.
....Poza delikatnym uśmiechem pozostawał wciąż o dziwo niewzruszony. Nawet dla znamienitego portrecisty mogło okazać się to dość sporym wyzwaniem.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
O ile wcześniej cieszyła się, że udało się jej cokolwiek wyczytać z Alexa i sobie wydedukować, tak w chwili obecnej poważnie zwątpiła. Czyżby się zdystansował? A może nic nie czuł? Wsunęła wilgotniejący kosmyk za ucho i przyglądała się profesorowi na tyle, by nie uznał tego za natarczywe. Nie okazał żadnego zdziwienia, zaskoczenia ani zmieszania wobec jej pytania. Éléonore nie mogła mu wspomnieć, że powiedziała o nich młodszej siostrze, skoro rozmawiały raptem wczoraj. A tu proszę, Alex nie wydawał się absolutnie niczym poruszony. Obserwowała sposób w jaki osłonił się przed deszczem lecz nie wykazała żadnego ruchu w kierunku pójścia w jego ślady. Nie mokła aż tak bardzo, a poza tym nie mogłaby się w pełni skoncentrować na rzucaniu czarów pod jego bacznym spojrzeniem (o ironio, wszak był nauczycielem!). Gdy się uśmiechnął, to dał jej tym samym dowód, że on się świetnie kontroluje z okazywaniem emocji. Nic więc dziwnego, że ciężko było cokolwiek z niego wyciągnąć, choć samo to, że się przyznał do zapoznania się z Éléonore było już połowicznym zwycięstwem - co ją nie usatysfakcjonowało. - Da się nas jeszcze policzyć na palcach obu rąk. - odwzajemniła uśmiech, bowiem nie była osobą, która mogłaby zlekceważyć ten gest i odruchowo go nie skopiować. - To wyjaśniałoby pana zdziwienie. - pokiwała głową, próbując obmyślić sposób, by wyciągnąć z niego jeszcze więcej informacji bez naruszania zasad etykiety i relacji uczeń - nauczyciel. - Potrafimy z Élé udawać bliźniaczki. - podsunęła, wierząc, że doda sobie dwa do dwóch i wyobrazi metamorfomagiczne sztuczki do takiego stopnia, by były podobne. W okresie wakacyjnym wstawiła nawet zdjęcie na wizbooka, gdzie ich podobieństwo było uderzające. Przygryzła kącik ust, objęła ciaśniej swoje ramiona i próbowała dobrać odpowiednio słowa, by nie urazić, a wykazać jeszcze większe zaciekawienie. - A można wiedzieć w jakich okolicznościach? Bankiety, bale, zaręczyny? - ... jakby doskonale nie wiedziała gdzie, kiedy i jak się to potoczyło. Znała szczegóły lecz chciała poznać też jego wersję wydarzeń, a przy okazji wyłapać chociaż minimalną oznakę uczuciową w kierunku jej siostry. Póki co odnosiła wrażenie, że traktował to całkowicie obojętnie, co kłóciło się mocno z uczuciami Éléonore. Czyżby fascynacja była jednostronna? To czemu z nią tańczył i ją pocałował? Tym bardziej musi dowiedzieć się czy on cokolwiek czuje do Éléonore. Być może to nie jej sprawa, jednak dotyczy to kogoś bliskiego, więc spojrzenie niebieskich oczu Elaine nie opuszczało twarzy profesora. Musi... musi się dowiedzieć!
Alexander D. Voralberg
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 198
C. szczególne : wysoki i wychudzony | blady | blizny wokół ust i na twarzy | nienaturalnie białe oczy i mogące wywołać niepokój spojrzenie
....Musiał przyznać, że była naprawdę sympatyczną osobą. Nie miał jeszcze okazji poznać dokładniej każdego ze swoich Krukonów, ale małymi kroczkami stwierdzał, że ma naprawdę ciekawych podopiecznych. Jeśli chodziło o Elaine to cechowała się w jego mniemaniu nadzwyczaj naturalną grzecznością, co w asyście jej nieśmiałości (a może to tylko przy nim?) czyniło z niej naprawdę miłą dziewczynę. Zapewne był to powód dla którego została wybrana jednym ze szkolnych prefektów. Szczerze mówiąc to chyba nie wyobrażał sobie jej odejmującej punkty jakiemuś uczniowi – prędzej moralizującej gadki. Rozbawiło go to. Wewnętrznie oczywiście.
....Uniósł brew do góry słysząc jej odważne stwierdzenie. Był bliski uniesienia również i kącików ust, z racji nieodpuszczającej go wesołości, jednakże w ostatniej chwili się powstrzymał biorąc głęboki, niezobowiązujący wdech.
....- Mam nadzieję, że nie wykorzystujecie tego… w nielegalny sposób. – jak na przykład chodzenie na egzaminy z przedmiotów, w których jedna jest lepsza od drugiej… do szkoły. Zaraz zaraz… przez jego twarz przebiegł cień zrozumienia, a on sam zmarszczył czoło dodając sobie dwa do dwóch tak jak w istocie by tego chciała, ale w żaden sposób nie skomentował.
....Jej ciekawość i sugestywność były nadzwyczaj wymowne. Nie miał już wątpliwości, że rozmawiała na ten temat z Éléonore, pytanie tylko jak wiele się dowiedziała. Powstrzymał się chwilowo od odpowiedzi, dając sobie czas na rozważenie jej, w międzyczasie rzucając zaklęcie przeciwdeszczowe na obszar, na którym znajdowała się dziewczyna. Nie miał pojęcia jaki był powód niezrobienia tego przez nią, ale w tym momencie go to nieszczególnie interesowało. Grunt, żeby nie mokła i się nie przeziębiła.
....Choć przez chwilę zdawał się na nią nie patrzeć, tak wkrótce spojrzenie jasnych oczu znów spoczęło na dziewczynie.
....- Zawsze mówię, że zadawanie pytań na które zna się odpowiedź to strata czasu. – wypalił nagle, samemu dziwiąc się, że to powiedział. Nie wyglądał jednak na wkurzonego jej ciekawskością, ba! można było powiedzieć, że wyraz jego twarzy z tym uniesionym kącikiem ust był nadzwyczaj pozytywny. Zupełnie, jakby oczekiwał od niej czegoś więcej, może nie tyle bardziej stosownego pytania, co nieco więcej odwagi. Sam również był bardzo ciekawskim człowiekiem, tak więc wcale się jej nie dziwił, szczególnie, że rozmawiali o jej rodzinie. Jakby nie patrzeć bliskiej.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Potrafiła wykrzesać z siebie odwagę jedynie na płaszczyznach, na których czuła się pewnie. Rozmowa sam na sam z Alexandrem Voralberg nie zaliczała się do tej kategorii zwłaszcza, że sama zainicjowała przejście na tematy dotyczące czegoś innego poza studiami. Gdyby nie działanie metamorfomagii to z pewnością byłaby non stop zaczerwieniona, a dzięki temu miała świadomość, że nie było po niej aż tak widać zakłopotania. Przynajmniej dopóki profesor nie wyczarował nad nią niewidzialnej osłony przed czynnikami atmosferycznymi. Bąknęła pod nosem "dziękuję", uciekając wzrokiem gdzieś w bok. - Skądże znowu, przecież ona nie jest metamorfomagiem. - zakłopotała się i nerwowo przestąpiła z nogi na nogę. Nie sądziła, że pomyśli o tym w tej kategorii. Chciała jeszcze powiedzieć, że Élé jest zdecydowanie ładniejsza i z pewnością każdy dostrzegłby różnicę między nimi (jeśli tylko ktoś zna którąś z nich lepiej, a nie jest przypadkowo spotkaną osobą), a ta wzmianka o bliźniaczkach miała być żartem. Niestety nieudanym, bo nawet się nie uśmiechnął. Cholibka, czemu rozmowa z Alexem była taka stresująca? Być może z tego względu, że byli na terenie szkoły i musiała przestrzegać niepisanej granicy przed pełną swobodą w towarzystwie jakiegokolwiek nauczyciela. Wpojono jej okazywanie należytego szacunku przedstawicielom kadry nauczycielskiej, co zostało dostrzeżone i między innymi dlatego też kilka lat temu otrzymała odznakę prefekta Ravenclawu. Jawne zdemaskowanie i poddanie pod wątpliwość niewinności zadanego pytania bardzo ją zaskoczyło. Z wrażenia wróciła wzrokiem do świdrujących, niebieściutkich oczu olbrzyma i niestety jej policzki zdradził lekki rumieniec. Kaszlnęła, zakrywając usta i szybko uporządkowała kolor swojej twarzy do odpowiedniego odcienia. Uśmiechał się leciutko, a to po paru chwilach sprawiło, że i jej kącik ust drgnął. - Tu mnie pan ma. - nie miała pojęcia jak się zachować wobec tego jawnego "oszukiwania", ale skoro się trochę uśmiechał, to znak, że raczej nie ma jej tego za złe, prawda? - Uważam po prostu, że to... niezwykła sytuacja, skoro jest pan moim nauczycielem, a jednak istnieje jeszcze relacja poza zamkiem z kimś mi bliskim. Jak pan sądzi? - postawiła zatem na dyplomację, by ukryć zakłopotanie zdemaskowaniem. Skubany, wyłożył jedną kartę na stół i powstawało pytanie czy poza tą jedną wyłoży kolejną? A może utnie temat, by nie zdradzić się swoimi uczuciami wobec Éléonore? Przecież właśnie to próbowała z niego wyczytać! Sęk w tym, że dobrze to kamuflował i już czasami wątpiła czy cokolwiek ciepłego czuje w kierunku jej siostry. Z drugiej strony nie miał powodu do zdradzania swoich uczuć wobec Élé, skoro jej tu nie było. Gdyby spotkali się w troje, to może wówczas dałaby radę z niego coś wyłapać? Frustracja doprowadzała ją do szału. Éléonore nie wspomniała, że Alexander potrafi zakładać kamienną maskę, porównywalną do tej, którą widzi często u Rileya. Sęk w tym, że tego drugiego kochała nad życie, a tutaj miała przed sobą profesora, który barwą swoich oczu potrafił wpędzić w zakłopotanie.
Alexander D. Voralberg
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 198
C. szczególne : wysoki i wychudzony | blady | blizny wokół ust i na twarzy | nienaturalnie białe oczy i mogące wywołać niepokój spojrzenie
....Dźwięczny i delikatny, acz dość niespodziewany śmiech wydobył się z jego ust. Zachowanie dziewczyny w jego mniemaniu było doprawdy zabawne, ale w żadnym wypadku nie dziwił się jej. W końcu martwienie się o własną rodzinę było całkowicie naturalną rzeczą… to znaczy chyba, bo on nigdy nie miał okazji tego sprawdzić. W końcu od dziecka był sam, a później… później szkoda gadać.
....- Niezwykła? – skwitował retorycznie, mając ochotę przewrócić oczami. No tak, to była jedna z tych kilku rzeczy, jakie powstrzymywały go przed dalszymi ruchami w kierunku Éléonore… jej rodzeństwo, które de facto uczył i z którym mogło dochodzić właśnie do takich sytuacji jak teraz, albo gorszych zważywszy na to o ilu Swansea mówiła jeszcze przed chwilą. Nie, żeby się bał, po prostu świadomość, że wiedzą więcej niż powinni była dziwnie niepokojąca…chyba ususzy trochę chleba, tak na wszelki wypadek.
....- Świat po prostu jest bardzo mały. – ta, chciałby żeby to było takie proste jak zdawał się uważać. Przeczesał palcami nieco wilgotne włosy, które mimo, że zastosował zaklęcie, zdążyły namoknąć chwilę przed. Zerknął na nią jasnymi oczami, zagryzając delikatnie szczęki, a później odwrócił wzrok w kierunku szkoły.
....- Chodźmy do zamku, pogoda psuje się coraz bardziej. – stwierdził na wydechu, postępując dwa kroki do przodu. – Porozmawiamy po drodze. – dodał, jak gdyby znikąd i zaczekał aż wyrówna z nim kroku, aby okryć ją przeciwdeszczowym zaklęciem.
[ztx2]
Gunnar Ragnarsson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : blizna z pazurów wzdłuż kręgosłupa do połowy pleców; na ramionach tatuaże run nordyckich wpisanych w islandzką, mistyczną symbolikę i zarys skalnych grani
Robił obchód prefekta. Nie powinien. Powinien przemierzać korytarze Hogwartu w poszukiwaniu śmiałków, którzy odważyli się opuścić dormitorium. Jednak tak długo, jak długo nikt go na tym nie przyłapał, zamierzał udawać, że nie wie, że przechadzanie się wzdłuż Zakazanego Lasu nie tylko nie leży w jego obowiązkach, ale im przeczy. Nie mógł oprzeć się głębokiej potrzebie, która rwała go na otwarte tereny. W Stavefjord bywał w lasach przez większość swojego czasu jako uczeń. Zima, lato, jesień, wiosna. Nieważne. Czy śnieg prószył w twarz i ostry grad wbijał się w ramiona, czy zimne powietrze wdzierało się pod poły płaszcza czy kurtki, czy deszcz przemaczał ciuchy do suchej nitki, uczyli się w terenie. Lasy były ciche. Jeśli szło się wprawną grupą, słyszało się tylko nieliczne trzaski gałęzi poruszanych przez niewielkie żyjątka. Ten spokój i dźwięki natury go wyciszały. Stanął w miejscu, wbijając dłonie w kieszenie spodni-bojówek i przymknął powieki, chłonąc zimno i te dźwięki. Gdzieś słyszał poruszenie nocnych ptaków, najpewniej sów. Szelest krzewów, w których pewnie buszowały gryzonie. I... coś cięższego. Czyjeś kroki. Kogoś, kto wychodził z Zakazanego Lasu. Słyszał je z oddalenia. Sam się nie poruszył. Obserwował kobiecą sylwetkę z dystansu, wyłaniającą się w dużej odległości od niego. Nie usłyszałby jej, ani nie zobaczył, gdyby nie wyostrzył zmysłów kilkoma zaklęciami znanymi adeptom ze Stavefjord. Mimo wszystko musiał zmrużyć powieki, spróbować wyostrzyć spojrzenie. Rzucił w jej kierunku jedno z prostszych zaklęć jakie znał, mając nadzieję, że ją dosięgnie. Zwykłe: Colloshoo miało przytwierdzić jej obuwie do podłoża, zanim dziewczyna zauważyłaby jego obecność. Po to aby mógł udać się w jej kierunku i dogonić ją, zanim zniknęłaby mu w murach Hogwartu. Dla bezpieczeństwa po rzuconym ofensywnym zaklęciu padło od razu następne: rozbrajajace, żeby odebrać jej różdżkę, gdyby zechciała się nią wspomóc w przeciwdziałaniu słabego, rzuconego na nią czaru.
Keyira Shercliffe
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : magiczny tatuaż w formie węża | blizn zbyt wiele, by można je było zliczyć | tęczówki w odcieniu sztormu | jakieś zwierzę jako częsty towarzysz
Biegała po lesie. Nie powinna. Powinna była leżeć w swoim łóżku, w dormitorium Slytherinu i smacznie spać, a mimo to ryzyko, że ktoś mógłby ją przyłapać na nocnej eskapadzie nie była w stanie zniechęcić jej na tyle, by z niej zrezygnowała. Tak więc kroczyła boso wśród drzew Zakazanego Lasu, upajając się znajomym, satysfakcjonującym rwaniem mięśni i urokami dzikiej przyrody. Była już właściwie niemal u kresu swojej małej wycieczki, kiedy wzdrygnęła się niespodziewanie, pod wpływem absurdalnego przeczucia, że nie jest już sama. Powstrzymała się jednak od instynktownego zerknięcia przez ramię. Po pierwsze, gdyby nikogo nie dostrzegła, musiałaby przyznać sama przed sobą, że popada w paranoję. A po drugie, gdyby jednak zyskała niechcianego towarzysza podróży, wolała się przed nim nie zdradzać, że zdaje sobie sprawę z jego obecności... Mimo wszystko objęła jednak rękojeść różdżki i wysunęła ją ją powoli ze skórzanego mocowania przy udzie, tak na wszelki wypadek, gdyby jej paranoiczne wymysły postanowiły - na złość - przybrać materialną formę. Chwilę później jej łydkę ugodziło jakieś zaklęcie i stało się jasne, że ma do czynienia z żywym czarodziejem. Magia nie zadziałała prawidłowo, bo cokolwiek napastnik chciał jej zrobić, wywołało tylko skórcz mięśni, który pozbawił ją równowagi. Keyira zaklęła, kiedy upadła tyłkiem na ziemię i obiła sobie pośladki o kilka gałęzi i kamyków, a następnie skuliła się odruchowo, ramieniem przysłaniając twarz, ponieważ drugi czar rozbił się z głośnym sykiem o pień, tuż nad jej głową. — Protego — rzuciła najpierw, by zapewnić sobie ewentualne bezpieczeństwo, po czym przymrużyła ślepia, próbując dojrzeć w ciemnościach, do kogo dokładnie należy męska sylwetka. — Na cycki Morgany, odbiło ci?! — zawołała, nie wiedząc jeszcze do kogo tak właściwie się zwraca. Podniosła się powoli, otrzepując pośladki wolną dłonią. Była pewna, że po tym upadku zostanie jej siniak. — Gdzie się podziało "stój, bo strzelam"? — zapytała, wyraźnie podirytowana. Uniosła różdżkę i rozświetliła jej koniec prostym Lumos.
Gunnar Ragnarsson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : blizna z pazurów wzdłuż kręgosłupa do połowy pleców; na ramionach tatuaże run nordyckich wpisanych w islandzką, mistyczną symbolikę i zarys skalnych grani
— Kurwa — przeklął, kiedy jedno zaklęcie nie zadziałało, a drugie chybiło. Gdyby ważyło się teraz jego życie, prawdopodobnie by zginął. Co tylko utwierdzało go w przekonaniu, że znacznie lepiej czuł się w konfrontacji ze stworzeniami magicznymi niż w zaklęciach pojedynkowych przeciwko czarodziejom. Reagowali zdecydowanie za szybko i zbyt rozmyślnie, kiedy on ulegał po prostu instynktom, a instynkty nie zawsze współgrały dobrze z magią. W akcie ostatniej trzeźwości nie schował różdżki, trzymał ją wyciągniętą przed siebie, kiedy w końcu zbliżył się do dziewczyny. Zatrzymało go ostre światło z jej różdżki, które po długim spaceru w ciemności zdawało się w pierwszych sekundach go oślepić. Osłonił twarz przed łuną, zwężając oczy do cienkich kresek i syknął. Nie poznał jej po dostrzeżeniu jej rysów, bo przez kurtynę bieli nic jeszcze nie widział. Poznał głos, a może nawet nie tyle jego barwę co intonację. Rozleniwione, nonszalanckie przeciąganie nut i gwałtowne przekleństwa. Tylko jedna znana mu osoba wypowiadała się w ten sposób zupełnie bez oporu. — Shercliffe, ja pierdolę, pogięło cię? Zgaś tą różdżkę zanim mi wyciekną gały. Odpowiedział jej w podobnym tonie. Zaczął jednak od najważniejszego, powoli odciągając ramię od oczu, kiedy tęczówki nieznacznie przyzwyczaiły się do zmiany jasności w otoczeniu. Dopiero wtedy skoncentrował się na okolicznościach ich spotkania. Innych niż ta dokładna chwila, w której całą uwagę zwrócił jedynie na występującym w związku z tą konfrontacją dyskomforcie. — Właśnie pozbawiłaś Slytherin trzydziestu punktów. Tato nie uczył cię, że nie błąka się tępo po Lesie w Hogwarcie? Gaś, bo sam cię zgaszę — dodał zniecierpliwiony, bo albo nie posłuchała uwagi o czarze wcale, albo w jego odczuciu reagowała na nią zbyt wolno. Być może nawet nie świeciła już mu nią po oczach, tylko widział już same, rozpraszające go mroczki. — W sposób jaki nie wypada prefektowi, a wtedy będę musiał odjąć też punkty sobie.
Keyira Shercliffe
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : magiczny tatuaż w formie węża | blizn zbyt wiele, by można je było zliczyć | tęczówki w odcieniu sztormu | jakieś zwierzę jako częsty towarzysz
Cóż, to nie była do końca prawda, czyż nie? W końcu celem pierwszego zaklęcia było zatrzymanie jej lub chociaż spowolnienie, co też w istocie się stało. W takiej sytuacji liczył się raczej efekt końcowy, a nie finezja wykonania, prawda? Nawet jeśli Keyira wolałaby osobiście nie obijać sobie dupska o zimną ziemię... — Mnie pogięło?! — powtórzyła z autentycznym niedowierzaniem i już otworzyła usta, by powiedzieć napastnikowi co o nim myśli, kiedy dotarło do niej, że nieznajomy zwrócił się do niej po nazwisku. I nagle przestał być nieznajomym, bo rozpoznała zdradziecki, zagraniczny akcent. Aby się upewnić nie zgasiła różdżki, tylko uniosła ją nad głowę, by samej móc dojrzeć twarz w półmroku. — Ragnarssssson? — mruknęła, przeciągając specyficznie (i z rozmysłem) tą jedną spółgłoskę. Od razu rozluźniła się nieco, gdy stało się jasne, że jej zyciu nic nie zagraża. Co innego, jeśli chodziło o jej samopoczucie, ale w pierwszym odruchu uniosła kąciki ust w niekontrolowanym rozbawieniu. — Tak gwoli ścisłości... To ty pozbawiasz Slytherin trzydziestu punktów, moja kara byłaby o wiele surowsza, biorąc pod uwagę, że stoję tu teraz w twoim towarzystwie, czego - o ile się nie mylę - regulamin zabrania tak samo mnie, jak i tobie, bez względu na ilość żelastwa, jakim się obwiesisz — zauważyła niewzruszona, niedbałym machnięciem wolnej dłoni wskazując jego odznakę prefekta. Zignorowała uwagę o ojcu i zgodnie z prośbą chłopaka zgasiła różdżkę, parsknąwszy wcześniej cicho. — Obiecujesz? — mruknęła, próbując przyzwyczaić się do nagłej ciemności i na oślep schowała swój oręż. — Tak się bawicie na Islandii? — droczyła się, a nie kpiła z jego pochodzenia. Zrobiła krok w kierunku, gdzie po raz ostatni zamajaczyła jej postać Ślizgona i wymacała ostrożnie jego ramię. — No proszę, ćwiczyłeś ostatnio?
Elizaveta Konstantinova
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 164
C. szczególne : Albinoska -> białe włosy, brwi i rzęsy, bardzo jasna cera z różowymi akcentami
// Fabuła dzieje się w innym czasie, mam nadzieję że Wam nie przeszkadza. Jak coś to piszcie <3
Po codziennym ćwiczeniu gry na skrzypcach, chciała oderwać się od tego na chwilę, czując, że powoli traciła wenę do kilkugodzinnych sesji stania z instrumentem w dłoni. Szczególnie gdy potrafiło zająć jej to tyle czasu, że był on aż widoczny na jej palcach w postaci pęcherzy. Może i nie byłoby to jeszcze aż tak straszne, może nawet i by jej nie powstrzymało, gdyby się nie poprzebijały, wywołując nieprzyjemny ból przy każdym dotknięciu czegoś nimi. Przerwa zdecydowanie wydawała jej się dobrym rozwiązaniem. Nie miała zamiaru siedzieć jednak bezczynnie, w końcu ostatnio trochę zaniedbywała rysunek i jeżeli Sev nie proponowałby jej ćwiczenia sztuki na czarnych kartkach, pewnie ostatnie czasy byłyby poświęcone przez nią w zupełności muzyce. Postanowiła zmienić tę lekką stagnację i wyruszyć na poszukiwanie weny. Dosłownie wyruszyć. Jedyne co chodziło jej po głowie, to jak poprawić swoją płynność i wysokie dźwięki w grze na skrzypcach, nie zostawiając miejsca na rysunek i pomysły na niego. Choć nie często się na to decydowała, tym razem musiała wyjść poza Hogwart, by wyrwać się z tej koleiny. Spakowała swój niezbędnik do rysowania, którym były szkicownik, kredki grafitowe, a także ołówki i jeden węgiel, bo choć nie była wielką zwolenniczką jego używania, czasem się przydawał. Opatulona w ciepłe warstwy ubrań, w towarzystwie dzielnego kociego kompana Vivaldiego, wyszła z zamku, po drodze pięć razy myśląc, czy na pewno chciała to robić. Nie przepadała za opuszczaniem bezpiecznych ścian Hogwartu, czuła się w nich pewniej, znała drogi do pustych pokoi, w którym mogła w pełni oddawać się wenie. Ale ta z kolei była złośliwą istotą, której znaleźć w sobie ani znajomym otoczeniu nie potrafiła. Co podpowiedziało jej więc, że dobrym pomysłem byłby Zakazany Las? Na to pytanie albinoska odpowiedzieć nie potrafiła, może miało to związek z nietypową roślinnością? Może i styczeń szalał śniegiem wesoło, nietypowa flora wciąż potrafiła dać o sobie znać. Łatwiej byłoby pewnie dostać się do szklarni, co więcej, nie było to zabronione, jednak trzymanie się obrzeży i nie wchodzenie do środka lasu także powinno być rozpatrzone, jako coś legalnego. Przechadzała się jego skrajem, wypatrując czegoś, co zachwyci jej zmysły, co szepnie, że to właśnie to, że pojawił się pomysł na dzieło. Niestety, wśród suchych patyków, ogołoconych z liści i pozostawionych jedynie w drobnych sopelkach lodu, nie było dużo zaskakujących wizji do stworzenia obrazu. No… dopóki nie zobaczyła tego jednego krzewu. Przyciągnął jej wzrok, gdy tylko zobaczyła go samym kątem oka i już wiedziała, zanim jeszcze spojrzała prosto na roślinkę, że to to. Mimo śniegu i szronu było w jego konstrukcji coś inspirującego, a czerwone owoce o głębokim kolorze odcinały się od bieli całego krajobrazu tak bardzo, że dziewczyna w sekundzie wyjęła szkicownik, w wyobraźni już wizualizując jak powinna ująć je w kadrze. Ignorując całkowicie śnieg i Vivaldiego, który siedząc jej na ramieniu bardzo jasno i głośnym miauczeniem protestował, by może jednak tego nie robiła, kucnęła na ziemi, zbliżając się do rośliny. Chciała lepiej poznać jej budowę i układ, realizm tego wymagał.
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Wędrował właśnie ścieżką, którą tylko on znał. Biegła dość blisko skraju Zakazanego Lasu, ułatwiała mu jednak poruszanie się w sposób, który nie przyciągałby spojrzeń i pozwalał mu na to, by nie być zaczepianym albo zatrzymywanym z powodu jakichś głupot. Przy okazji miał jednak możliwość obserwowania tego, co działo się na błoniach, więc prędko zorientowałby się, gdyby któryś z uczniów postanowił złamać zasady panujące w Hogwarcie zapewne od tak wielu lat, że nikt nawet nie pamiętał, kiedy dokładnie ustanowiono takie, a nie inne prawa. Och, być może nauczyciel historii magii mógłby wypowiadać się w tym temacie, ale Christopher ani nie miał chęci na takie dyskusje, ani nie miał właściwie potrzeby, by wiedzieć, od jak dawna gajowi na terenie szkoły pilnują tego zakątka. Dla niego liczyło się to, że wiedział co ma robić, a na dokładkę pracując, spędzał czas dokładnie tak, jak lubił. Starał się nie przejmować listami, jakie czasem dostawał od swojej babki, która uważała, że postępuje dziecinnie i niepoważnie, zupełnie jak swój ojciec, powinien wziąć się do prawdziwej pracy, a nie tylko bawić się w jakieś głupoty. Christopher nie umiał jej wyjaśnić, że to, co robi, w pełni go satysfakcjonuje i pozwala mu na realizację własnych marzeń. Kobieta wiecznie uważała, że jest zbyt mało ambitny i straszliwie się na nim zawiodła, co bolało i powodowało, że gajowy jeszcze bardziej zamykał się w sobie. Przystanął na chwilę, kiedy zorientował się, iż w pobliżu Lasu znajduje się ktoś, kto zdecydowanie nie powinien tutaj przebywać. Ruszył powoli w stronę dziewczyny, by jej nie wystraszyć i nawet pozwolił sobie na jakieś złamanie gałązki, czy coś podobnego, po czym pojawił się właściwie tuż za krzewem, który ją tak bardzo zaciekawił. Miał szczerą nadzieję, że go nie dotykała i nie próbowała zrywać owoców, bo mogłoby się to źle skończyć, gdyby nie zachowała stosownej ostrożności. Jak łatwo się zaś domyślić, jeśli nie miała pojęcia, z czym ma do czynienia, nie wiedziała również, jak postępować, by być w pełni bezpiecznym. - Jest trująca - odezwał się, kiedy już podszedł dostatecznie blisko i z całą pewnością zburzył doskonały obraz, jaki dziewczyna miała przed oczami, ale nie mógł pozwolić na to, żeby za mocno zbliżyła się do rośliny, ostatecznie bowiem mogła zrobić sobie krzywdę, a zanim ktokolwiek doszedłby do tego, co właściwie spowodowało, że czuła się tragicznie, mogłoby minąć wiele czasu. Christopher wolał więc natychmiast spełnić swój obowiązek, a jednocześnie upewnić się, czy dziewczyna przypadkiem, z jakiegoś całkowicie szalonego powodu, nie chce wybrać się gdzieś dalej. Zakazany Las nosił taką nazwę nie dlatego, że komuś się podobała, ale dlatego, że pomiędzy drzewami i krzewami kryły się rzeczy, o jakich nie powinno się głośno opowiadać. Gajowy podejrzewał, że spora część uczniów nie miała nawet pojęcia o tym, jakimi wędruje ścieżkami, czego tam strzeże i czym się dokładnie zajmuje, choć pewnie nie zakładali z góry, że muszą ukrywać się tam smoki albo inne, równie groźne bestie. Chris wolał jednak nie udzielać im odpowiedzi na pytania dotyczące tego, co można znaleźć po przekroczeniu pewnych granic, ani po tym, co się stanie, kiedy tylko zejdzie się z nielicznych, wyznaczonych ścieżek. Zakazany Las nie był parkiem rozrywki ani skwerem, po którym można było sobie spokojnie spacerować, ale całkiem spora część dzieciaków nie brała tego na poważnie. Być może, gdyby pewnego dnia pojawił się z ranami na twarzy albo odsłoniętych rękach, coś by to im powiedziało, ale podejrzewał, że przynajmniej połowa Gryfonów postanowiłaby się zabawić i zgodnie z zasadą Huzia na Józia, ruszyć pomiędzy stare drzewa, by sprawdzić, co napadło na tego gapiowatego gajowego.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you