Gdy wchodzisz do sklepu widzisz same książki. Nawet nie domyślasz się, że to miejsce, gdzie dostaniesz wszystko, co Twoja dusza zapragnie. Możesz tu kupić eliksiry, składniki do eliksirów oraz poprosić o przemyt przedmiotów (również czarnomagicznych) lub zwierząt. Cena do ustalenia, stali klienci nawet dostaną herbatę. Książki można kupić w dzień, zaś szemrane interesy można załatwić tylko po zmroku.
Tak jak się umawiali, Utopia czekała na Pokątnej, skąd Zachariasz odebrał ją, by razem ruszyli w stronę Nokturnu. Oczywiste, że sama by tam trafiła, ale szczerze mówiąc wolała nie mieć do czynienia z osobnikami, którzy się tam kręcili. Jeszcze któryś rozpoznałby w niej siostrę Blythe’a, który zapewne miał u nich minusa po akcji z Lunarnymi i narodziłyby się nowe problemy. Wstyd przyznać, ale dziewczyna miała do czynienia z tym miejscem po raz pierwszy, więc gdy tylko weszła do antykwariatu, oniemiała z zachwytu nad tymi wszystkimi książkami. Od razu dobiegła do regałów i zaczęła przeglądać tytuły. Gdyby tylko mogła, zgarnęłaby je wszystkie i zaszyłaby się gdzieś w kącie, zaczytując w dziełach, które – choć brzmiały obco – przyciągały ją do siebie. - Są cudowne – powiedziała, zwracając się bardziej do siebie niż do Zachariasza, ale i tak było to pochwała w stronę jego antykwariatu. A choć to było silniejsze od niej, musiała się przecież w końcu oderwać od podziwianych przez nią tomiszczy, aby zabrać za naukę zaklęć, które tak bardzo były jej potrzebne i z którymi równie mocno sobie nie radziła.
Archibald pewnie nie przypuszczał, jakie miejsce schadzek wybierze Zachariasz. Byłby dość lekkomyślny gdyby zaprosił Utopię do siebie. Łamanie zaklęć nie było zabawą dla dzieciaków kiedy pada deszcz i na dworze jest zimno. Niosło to za sobą olbrzymie konsekwencje. Musieli być uważni, w szczególności Zachariasz, który nie wiedział, na jakim poziomie są umiejętności Utopii. Przygotował wszystko o wiele wcześniej. Gdy wybiła odpowiednia godzina, zamknął na chwilę sklep i skierował się na Pokątną. Nie czekał długo na dziewczynę. Na powitanie przytulił ją serdecznie, narzekając, że tak szybko rośnie i staje się taka piękna. Nie szli długo na ulicę Śmiertelnego Nokturnu. Opowiadał jej o jakiś głupotach, nie chcąc, aby po pierwsze ktoś ich śledził, a po drugie wychwycił z rozmowy, kim jest owa dziewczynka i dlaczego zbacza na niebezpieczną ulicę. Otulił ją ramieniem, gdy przepychali się ludzie, proponując jej trucizny albo rzucenie klątwy na swoich wrogów. Była też taka, która przepowiadała przyszłość. Zachariasz od razu do niej podszedł, ściagając z jej głowy kaptur. Niestety to nie okazała się być jego żona, która wielce nieobecna zwiedza zaświaty albo jakieś kraje, ignorując wszystkie potrzeby Zachariasza zawarte w papierach rozwodowych. Przeklął siarczyście po rosyjsku, a następnie pociągnął Utopię w stronę sklepu. Przepuścił ją w drzwiach. - Nie ma nic ciekawego, w środku są puste - zwrócił uwagę, ujrzawszy spojrzenie dziewczyny na wszystkie woluminy. - Nalegam, abyś Archibaldowi nie paplała, co tu robimy. On i tak dużo wie, jednak wolę, aby nie wiedział, w jakich zaklęciach będziesz maczała palce, zrozumiano? - spytał, przechodząc w głąb sklepu i zapalając wszystkie światła za pomocą różdżki. Również dzięki magii zasłonił wszystkie okna. Czekał aż Utopia podejdzie do stołu, na którym znajdowało się małe pudełko. - Słyszałaś kiedyś o tym, jak nasze myśli mają wpływ na siłę zaklęcia?
Umiejętności Utopii były tak marne, że może lepiej, iż Zachariasz póki co nie zdawał sobie z tego sprawy. Jeszcze zrezygnowałby z nauczania Blythe’ówny choćby ze strachu o swoje własne zdrowie i dobytek w postaci antykwariatu. No chyba że dziewczyna sama nie była świadoma tego, iż skrywała w sobie niesamowitą moc i talent do zaklęć. To by był dopiero szok. Spojrzała na niego z ukosa. Właśnie zniszczył jej marzenie o pochłonięciu tych wszystkich ksiąg. - Po co Ci atrapy? W antykwariacie nie powinno być prawdziwych? – Zapytała, nieco zdziwiona. Gdyby się dłużej nad tym zastanowiła, pewnie znalazłaby tysiące wytłumaczeń na swoje pytania, ale póki co była zbyt pochłonięta nowym otoczeniem. I ciekawa tego, co mężczyzna dla niej przygotował. - I tak z nim za wiele nie rozmawiam – odparła z przekąsem. – Ale mimo wszystko nie zapominajmy, że jeśliby chciał, mógłby nam wejść do głów. Archibald był zdolnym czarodziejem i posiadał umiejętności, którymi szczycili się najwięksi czarodzieje w dziejach. A ona biedna, jego głupia siostrzyczka, miała problemy nawet z głupim Alohomora z poziomu pierwszoroczniaka. Ale bywa i tak. - Arch często mówi, że mam się skupiać na zaklęciach, bo jeszcze coś wysadzę – powiedziała, nieco żartując. Jak dotąd jeszcze nic nie wybuchło od siły jej czarów. Ale to zapewne niedługo się zmieni, zważywszy na to, że najwyraźniej przemytnik przygotował dla niej coś mrocznego. – I wiem, że w przypadku Patronusa im lepsze wspomnienie, tym silniejsze zaklęcie. Chodzi o to, że silne emocje wpływają na efekty zaklęć?
Szkoda, że Archibald nie poinformował Zachariasza o poziomie Utopii, bo to co dla niej przygotował na pewno nie należało do łatwych. Czasami miał nieodparte wrażenie, iż Blythe w swoich siostrach absolutnie nie widzi wad i słabości. Chciał, aby były najlepsze na roku. Zachariasz nigdy tego nie akceptował. Uważał, że dziewczyny powinny skupić się na swoich pasjach, a nie na wszystkim. Z wszystkiego nie można być dobrym, a tylko specjaliści byli coś warci. Stanął tuż przy panience Blythe. Zaśmiał się pod nosem. - Bo tu nie kupuje się książki, Utopio - śmiech go po prostu rozpierał. Dobrze, że atrapy się sprawdzały. Było to na pewno zabezpieczenie przed namolnymi i upierdliwymi urzędnikami Ministerstwa Magii. Odłożył księgę, którą chwyciła na miejsce, prowadząc ją w głąb pomieszczenia. Był pewny, że Blythe przekazał swoim siostrom, czym dokładnie się zajmuje. - Nie wszedłby, wciąż pamięta nasze studenckie czasy i nie miałby na to odwagi - dodał, usprawiedliwiając swojego przyjaciela. Puchon nie wykorzystałby swoich umiejętności, ale Ślizgon już tak. Zachariasz zazdrościł mu tego. On znał się doskonale na klątwach, uzdrawianiu. Nigdy nie sięgnął po zdolności spisywane przez Ministerstwo Magii. Może dlatego, że nie chciał się im rzucać w oczy? Pokiwał głową. - Tak, dobre intencje czy też złe wpływają na siłę zaklęcia. Przy rzucaniu niewybaczalnych musisz naprawdę tego chcieć, bo inaczej ono nie wyjdzie i ośmieszysz się przed przeciwnikiem. Efektywność zaklęć leży w tym, jak się skupisz i jakie masz intencje. - wyjaśnił. - Musisz nauczyć się oddzielać emocje, strach i nauczyć się jak najszybciej koncertować. W zaklęciach nie ma czasu na zastanowienie się. - dodał. Odszedł od Utopii o kilka kroków. Po drodze poprawił jeszcze wystające grzbiety książek. Zastanawiał się, jak bardzo Archibald się zdenerwuje, jak dowie się, co tu wyprawiali. Skierował różdżkę na podłogę, a następnie wypowiedział słowa zaklęcia: Firersneak. Przed Zachariaszem pojawił się wąż z ognia, który wolno pełzł w stronę Utopii. - Skupienie, opanowanie emocji, koncentracja, zgaś go zanim Cię ugryzie - odpowiedział, trzymając wciąż w pogotowiu swoją różdżkę. Nie chciał, aby Utopia skończyła poparzona, więc w ostatniej chwili, gdy jej się nie uda, będzie zmuszony rzucić zaklęcie, wystrzelające strumień wody z różdżki.
kostki:
Rzucaj dwoma kostkami na skupienie/koncentrację (1), opanowanie emocji (2). Ich suma określi siłę Twojego zaklęcia. 2 - 5 - spanikowałaś, otworzyłaś szeroko buzię, nie mogąc przypomnieć sobie formuły. Wąż rzucił się do ataku i w ostatniej chwili Zachariasz go zgasił. 6 - 7 - nie dostatecznie się skoncentrowałaś na celu i zgasiłaś jedynie ogień węża, a nie jego pysk. Rzuć jeszcze raz. 8 - 12 - świetnie, zgasiłaś węża i poprawnie wykonałaś zadanie!
- Mógłbyś zacząć sprzedawać. Chociaż to chyba zbyt „czyste” interesy jak na tę ulicę – stwierdziła. Nie mówiła tego złośliwie. Po prostu nie sądziła, by ktokolwiek na Nokturnie grał czysto. W innym wypadku zadowoliłby się Pokątną albo Hogsmeade. Aleja skrywała swoje tajemnice, które Utopia w głębi ducha chciała poznać, ale jeszcze nie była na to gotowa. Jeśli nie zamordowaliby jej podczas wycieczki, Archibald zrobiłby to osobiście po jej powrocie, żeby nigdy więcej nie wplątała się w żadne kłopoty przez swoją „bezmyślność”. - Aż tak źle? – Spytała zaintrygowana. Nie potrafiła sobie wyobrazić brata w wieku szkolnym. On zawsze był dla niej tym dorosłym, poczciwym Archibaldem, który lubił mieć rację i dyktować jej warunki. – Opowiesz mi? – Zapytała, spoglądając błagalnym wzrokiem szczeniaka żebrzącego o smakołyk. Zaklęć niewybaczalnych nie chciała akurat rzucać. Wzdrygała się na samą myśl o nich, choć przy pracy łamacza uroków zapewne będzie miała styczność z równie potwornymi klątwami i to na co dzień. Żeby tylko się nie zawiodła gadającymi kiblami albo tańczącym przystankiem autobusowym, bo tym powinni się raczej zajmować specjaliści od mugoli i amnezjatorzy. - Co masz na… Nie zdążyła jednak skończyć, bo Zachariasz odsunął się od niej i wyczarował ognistego węża. Osłupiała wpatrywała się w niego przez moment, a gdy w końcu oprzytomniała, cofnęła o kilka kroków i uniosła wysoko różdżkę. Miała go zgasić? Jak? Szybko przeleciała w głowie zaklęcia, jakie znała. Żałowała, że nie skupiała się bardziej na tym, co zazwyczaj mówili na lekcjach nauczyciele. - Aquamenti – wypowiedziała formułkę, skupiając się na wężu, ale jego długość tak bardzo ją przerażała, że udało jej się ugasić jedynie część ogona. Łeb nadal leciał w jej stronę. Spanikowała i rzuciła się do tyłu, wpadając na regał z atrapami książek, a ognisty potwór nadal mknął w jej stronę, by w ostatniej chwili zniknąć dzięki zaklęciu Zachariasza. - O cholera – jęknęła, nie panując nad swoim słownictwem. Nie lubiła ognia, tak samo jak nie znosiła gadów. Albo Zachariasz był tego świadomy (i w tym maczał palce również jej brat) albo wyszło mu całkiem przypadkiem, ale mimo wszystko wolała o to nie pytać.
Zachariasz po raz kolejny zaśmiał się. Ależ ta Utopia była urocza! Wydawała się tak absolutnie niewinna. Nokturn absolutnie do niej nie pasował. Swoją delikatnością, kobiecością go rozbrajała. Podrapał się po kilkudniowym zaroście. - Utka, czy ty nie masz zielonego pojęcia czym się zajmuje? - spytał, nie zmieniając już swojej pozycji. Wciąż oddalony od dziewczyny mógł obserwować jej reakcje, ruchy. Chciał zobaczyć, czy jest przestraszona czy może pewna siebie. Gdyby on się znalazł na jej miejscu i nie interesował się klątwami czy zaklęciami, a w dodatku zmusiłaby go do tego rodzina, uciekłby w pierwszej lepszej okazji. Wszystkie ćwiczenia, które dla niej przygotował, można spokojnie było zaliczyć do niebezpiecznych. Powinna się bać, a zaś Archibald powinien wpieprzyć Zachariaszowi. - Wiesz, gwiazda, wystarczy, że Twój brat był Puchonem, a ja Ślizgonem. Chyba wiesz jak zaczynają się męskie przyjaźnie największych wrogów, prawda? - zaśmiał się, chcąc uciec daleko myślami do wspomnieć, ale musiał być skupiony. Oparł się o ścianę. Zmarszczył brwi i próbował odczytać cokolwiek z twarzy Utopii. A może przecenił jej umiejętności? Wkrótce potem ogniowy wąż szalał na podłodze. Na szczęście magiczny ogień nie spalił "Antykwariatu". Trzymając różdżkę w pogotowiu, podszedł tylko krok. - Utopia, skup się! - krzyknął, gdy zobaczył na jej twarzy coś w rodzaju zaskoczenia. Najważniejszy w zaklęciach był właśnie spryt i zapłon. Nie mogła odlecieć myślami. Powinna być skupiona, twardo stąpać po ziemi, a w dodatku szybko reagować. Cieszył się, że nie pomyliła zaklęcia, ale spudłowała. - Masz jeszcze czas, próbuj jeszcze raz - dodał również podniesionym głosem, bo Zachariasz to taki choleryk był. W ostatniej chwili sam rzucił zaklęcie, chroniąc Utopię przed katastrofą. Chrząknął, podrapał się ponownie po brodzie i zerknął na zegarek, znajdujący się tuż za dziewczyną. - Świetnie dobrałaś zaklęcie, ale strach wziął górę, ten wąż to dopiero początek, Utka, próbuj jeszcze raz, nie wypuszczę cię stąd jak nie opanujesz emocji - rzucił twardo, wrócił na swoje miejsce przed rzuceniem zaklęcia Aquamenti. Znów nie pytał, czy jest gotowa czy jej to pasuje i czy w ogóle podoba się jej taka forma nauki. Znała przecież go. Wiedziała, że jest konsekwentny, surowy i nie odpuści jej, jeśli się zdecyduje na dodatkowe lekcje. Wąż pełzł prosto na nią. Teraz mógł się wydawać bardziej przyjazny, bo już nie była zaskoczona tym, co ją zaatakuje, ale z drugiej strony mógł bardziej przerażać.
kostki:
Rzucasz dwoma kostkami, sumujesz ich oczka: 2 - 4 - spanikowałaś, otworzyłaś szeroko buzię, nie mogąc przypomnieć sobie formuły. Wąż rzucił się do ataku i w ostatniej chwili Zachariasz go zgasił. 5 - 6 - nie dostatecznie się skoncentrowałaś na celu i zgasiłaś jedynie ogień węża, a nie jego pysk. Rzuć jeszcze raz. 7 - 12 - świetnie, zgasiłaś węża i poprawnie wykonałaś zadanie!
- Przecież wiem – mruknęła smętnie. – Miałam tylko nadzieję, że załatwisz mi jakieś fajne książki do czytania, bo biblioteka w szkole nieco mnie już nudzi. Brzmiała w tym momencie jak rasowa Krukonka, ale kto by się tym przejmował. Dziewczyna od zawsze wykazywała cechy kilku domów w Hogwarcie, więc nikogo nie powinno to dziwić. Ani trochę nie pasowała do Gryffindoru, a przynajmniej tak wydawało się na pierwszy rzut oka, bo w rzeczywistości jak nikt inny potrafiła sobie radzić z problemami. Nie postępowała bezmyślnie, ale używała rozsądku, by ukazać swoją odwagę. Może nieczęsto się to zdarzało, ale naprawdę potrafiła, kiedy chciała. Póki co objawiało się to jednak tylko w drobnych sytuacjach. - Ja nadal nie potrafię pojąć, jakim cudem Archibald był w Hufflepuffie – przyznała, przeczuwając w kościach, że Zachariasz pewnie się z nią zgodzi. Blythe nie miał nic wspólnego z Puchonami i chyba każdy to wiedział. – Ale podejrzewam, że dużo się działo. Miała ochotę trochę się pośmiać, ale wąż dostatecznie jej przeszkodził. Obawiała się kolejnej próby, ponieważ za pierwszym razem jej się nie powiodło i pewnie jeszcze długa droga przed nią. Mimo to musiała tego dokonać i zgasić węża, bo inaczej ją dopadnie. Jeszcze przemytnik się zdenerwuje i go nie usunie w ekstremalnym momencie. I co wtedy? Poza tym Zachariasz przecież nie będzie za nią chodził krok w krok i ratował ją z opresji. Nawet by na to nie liczyła. Zgodził się jej pomóc, a ona musiała udowodnić, że mężczyzna to dobry nauczyciel. Skoncentrowała się na wężu i na tym, że musi się go pozbyć, bo inaczej to wszystko źle się skończy. Nie mogła się bać! To takie niegryfońskie! - Aquamenti – wypowiedziała po raz kolejny zaklęcie, celując w potwora, gdy ten do niej się zbliżał. Wcale nie wyglądał inaczej niż za pierwszym razem. I tak dziwne, że Smirnov ponownie wyczarował gada. Równie dobrze mógłby ją zaskoczyć ognistą mantykorą czy innym paskudztwem. Strumień wody trysnął prosto w pysk węża, gasząc go. A gdy całkowicie zniknął, dziewczyna odetchnęła z ulgą. - Udało się – odparła na koniec, nadal sama w to nie wierząc i uśmiechnęła się szeroko.
- Trzeba było tak od razu - odpowiedział z uśmiechem. Zachariasz bardzo lubił czytać, zwłaszcza jeśli to było coś zakazanego i o klątwach! W swoim mieszkaniu miał wiele zapewnionych regałów, które tylko czekały, aż je Utka odwiedzi. - Możesz mi wysłać jakieś tytuły i sprawdzę czy mam je u siebie. Dam Archiemu jakby ci się nie chciało iść do Hogmseade w tej ziąb - dodał, wciąż śmiejąc się w duchu, że wysyłał sobie sowy z przyjacielem zamiast ruszyć się do niego o to piętro wyżej. A gdy oczywiście się spotykali, musieli się napierdolić jak spragnieni alkoholu nastolatkowie i znów skończyć na podłodze, mamrocząc, że to ostatni raz, kiedy są tak nieodpowiedzialni. Oczywiście to były perfidne kłamstwa. Ani Archibald ani Zachariasz nie naprawią swoich "błędów". Byleby Freya nie zauważyła. Chociaż ufał Vacheron bezgranicznie, to nie chciałby, aby załamała się jej psychika, gdy ujrzy pijanego opiekuna Gryffindoru i nauczyciela oraz swojego uzdrowiciela. Cyrk, cyrk. - Nie jest tępą pizdą, to znaczy, dobra, jesteś już dorosła. Jest niezdecydowany i czasem zachowuje się jak pizda, ale to tylko na studiach. Teraz sama wiesz jak jest. Dobrze było się z nim pobić - skomentował jeszcze, pogłębiając temat. Utopia sporo siedziała w Salem, ale nie chciał psuć jej relacji z Archibaldem. To wszystko było bardzo skomplikowane, lecz Zachariasz wiedział jedno: - Może i czasem macie dość oschłe stosunki, ale uwierz mi, na nikogo innego nie możesz liczyć jak na niego, ale pamiętaj, że u mnie też znajdziesz schronienie. Wiesz, mogę cię upić, napchać słodyczami z miodowego królestwa i wystawić zwolnienie lekarskie, jeśli będziesz tego potrzebować - powiedział trochę za miękkim, czułym tonem. Pomimo tego, że nie miał jeszcze swoich dzieci, siostry Archibalda traktował własnie jak własne. Zawsze mogły u niego spać, przyjść i poskarżyć się na kaca albo marudzić na facetów. On pewnie tak samo zareagowałby jak Archibald i najchętniej skręciłby im kark, ale zrobiłby to o wiele subtelniej, bo przecież Ślizgon to ma pomyślunek i nie będzie działał w afekcie. Zaczął bić brawo jak pokonała ogniowego potwora. - I jeszcze sama w to nie wierzysz - mruknął zrezygnowany, wysuszył podłogę zaklęciem, a następnie podszedł do biurka. Wyjął zegarek, który był oczywiście następnym zadaniem panienki Blythe oraz podał jej książkę o zaklętych przedmiotach. Podał to wszystko Utopii. - Świetnie, kochana, nieźle ci poszło. Przeczytaj to i spotkamy się za tydzień, spróbujesz zdjąć klątwę z tego przedmiotu. Nie zakładaj go na siebie, zrozumiałaś? - spytał, przytrzymując ją za ramię lekko.
- Może na początek wybierz coś sam – poprosiła. – Bo zanim stworzę taką listę, to minie trochę czasu. Jest tyle książek, które chciałabym przeczytać! Utopia jakoś nie była w stanie wyobrazić sobie tych dwóch leżących pijanych na podłodze. Nawet Zachariasza, który wydawał się bardziej szalony od jej brata. Mimo wszystko jej umysł nie potrafił tego ogarnąć, lecz może to i lepiej. Jeszcze biedna pochorowałaby się na samą myśl o napitym Archibaldzie. Dla niej pozostawał małomównym starszym bratem. Gdyby nie zaklęcia, pewnie nie raz i nie dwa wpadłaby na nich, odwiedzając Freyę w mieszkaniu. Ale byłaby zaskoczona! - Wiem – odparła. – Przecież nie mam mu nic za złe, chociaż czasem mógłby trochę mniej czepiać się o oceny. Na początku wściekała się niemiłosiernie o wyjazd do Salem, ale w tym momencie była już świadoma tego, że ominęły ją straszne rzeczy i mogła mu być jedynie wdzięczna, że pozwolił jej tego uniknąć. Poza tym dzięki łutowi szczęścia w postaci Sfinksa mogła powrócić do Hogwartu zaraz po tym, jak skończyły się te wszystkie afery. Zach w roli ojca – dość zabawna, ale i urocza sytuacja. Jednak chyba żaden tatuś nie zdzierżyłby tego, że jego córka przychodziłaby do niego z każdym problemem. Od tego bywały matki. Uśmiechnęła się, gdy zaczął jej bić brawo. Dopiero w tym momencie uwierzyła w swój sukces, bo to wcale nie oznaczało, że wąż ją pożarł i miała teraz omamy, prawda? Gdy podał jej zegarek, przyjrzała mu się z zainteresowaniem. Na pierwszy rzut oka wydawał się delikatny, ale najwyraźniej wcale taki nie był, skoro była na niego rzucona jakaś klątwa. - Zrozumiałam – odpowiedziała mu, ale prawda była taka, że niezwykle kusiło ją poznanie czaru, jaki został na niego rzucony. W tym momencie wyglądał jak zwyczajny zegarek, któremu nic nie było. Tylko że skoro przemytnik zabronił jej się nim zabawiać, to znak, że dał jej niebezpieczny przedmiot. - To już koniec zajęć? – zapytała jeszcze, trochę żałując, a trochę z ulgą. Nie chciała więcej walczyć z żadnym ognistym zwierzakiem. A kiedy otrzymała odpowiedź twierdzącą, mogła już spokojnie wrócić do szkoły, żeby zagłębić się w lekturze nowej książki.
List od Smirnova dostała podczas śniadania. Jak co dzień o poranku, do Wielkiej Sali wlatywało setki sów i właśnie jedna z nich - całkowicie czarna - wylądowała z istną gracją w misce z rozmoczonymi płatkami, należącymi do Sary. Młoda Sullivian skrzywiła się nieznacznie, gdy łapiąc za smoliste skrzydło sowy, wyciągnęła ją ze swojego śniadania i oglądając ją z każdej strony, prychnęła cicho. Odwiązała list, wepchnęła do dzioba puchacza ciastko w ramach podziękowania, a sama migiem wstała od puchońskiego stołu i czymchnęła z hogwarckiej jadalni pod ostrzałem innych spojrzeń. Dopiero za dębowymi drzwiami, odczytując list, krzyknęła z ekscytacją i .. pobiegła wprost do swojego starego dormitorium, z którego bądź co bądź, jeszcze korzystała. Na odbiór prezentu, musiała jednak czekać aż do zmroku. List oczywiście od razu spopieliła jednym machnięciem różdżki i chcąc jakoś zapełnić te parę godzin do spotkania na Nokturnie - wzięła się za odrabianie kilku dodatkowych prac z Eliksirów. Szkoda by było umrzeć tylko dlatego, że nie zadowoliło się Seniora Sulliviana wynikami swoich umiejętności z zakresu warzenia przeróżnych mazideł. Gdy wybiła godzina osiemnasta - czym prędzej założyła na siebie czarną, długą pelerynę z obszernym kapturem, chwyciła za różdżkę i wpychając jednocześnie do kieszeni szaty, worek ze złocistymi galeonami - pognała do Hogsmead, by z lokalnego kominka w jednym z magicznych pubów, przenieść się prosto do.. antykwariatu Przemytnika. Och, lubiła mu robić niespodzianki! I trzeba przyznać, że znała go od dobrych już paru lat. W końcu pracuje z jej niebezpieczną (bo gryfońską) matką jak i jeszcze groźniejszym (bo ślizgońskim!) ojcem, który tworzył eliksiry dla całego Munga. Poprawka, pracował! Coś tam w listach, ojciec jej przebąkiwał, iż Smirnov nie grzeje już tam miejsca. W każdym razie uśmiechnęła się szeroko, gdy wychodząc z jego prywatnego kominka, otrzepała się z sadzy i popiołu i nie widząc go nigdzie - w podskokach podbiegła do zakurzonego, wysokiego kontuaru i przewieszając się przez ladę, zmarszczyła lekko czoło. - Zachi, wyłaź! I jeju, dzięki, dzięki za pomoc! Chociaż nie powiem, że policzyłeś sobie chyba ekstra za rzucenie paru czarów. - jęknęła, ukazując na buzi dziecięcy grymas. Ale trzeba przyznać, że jej prezent dla wiadomo-kogo będzie fantastyczny i jedyny w swoim rodzaju! Co prawda kilka dni temu, wysłała Zachariaszowi tajemniczą paczkę z jeszcze bardziej tajemniczą zawartością ale opłacało się! Majtając nogami w powietrzu, westchnęła ciężko i cmoknąwszy lekko językiem, rzuciła na ladę, woreczek z pieniędzmi i nagle jej oczęta natrafiły na taki fajniutki dzbanek, który musiał skrywać tylko i wyłącznie jej ukochaną herbatę. Automatycznie rozbłysły jej oczy jak u osoby uzależnionej i podciągając się bardziej na blat, zasiadła na nim i przerzucając równocześnie nogę poprzez niego, wlepiła świecące, czekoladowe ślepia w Zacha. - Herbata! - pisnęła entuzjastycznie, wskazując palcem w kierunku swojego odwiecznego nałogu i wyszczerzyła się niewinnie.
Jeśli uważała, że to Smirnov się za wysoko cenił, to co dopiero Romulus! Powinna wręcz z ciekawości wejść do jego sklepu, chociaż jeszcze była za smarkata na takie rzeczy. Usługa, jaką wykonał Zachariasz, nie była codzienna. Musiał sam przysiąść ponownie do run, bo dziewczyna nie tylko zażyczyła sobie ochronę zaklęciami, ale i też znakami. Niespecjalnie się do tego przykładał za czasów szkolnych, więc niewątpliwie poprosił o pomoc kogoś z nauczycieli, zapewne Irę, którą nie dość, że chciał poznać przez czystą ciekawość, ale i zaczął uważać, iż ta kobieta powstała prosto z piekieł. Takie właśnie uwielbiał, więc nie miał zamiaru już chrzanić Archibaldowi, że ma zły gust czy coś. Miał genialny gust. Jak już wcześniej zostało wspomniane, Zachariasz niekoniecznie pracował w normalnych godzinach. Noc była jego azylem, a dzień utrapieniem, który zwykle pływał w kawie i dusił się w papierosach, lecz po pobycie w szpitalu została mu zaledwie herbata. Tego płynu szczerze nienawidził. Ani nie kopał ani specjalnie smakował. Marny był ten jego los. Po całej nocy męczenia się z prezentem Sary nad ranem wysłał jej sowę. Nie zawierała dużo słów, raczej równoważniki zdań pełniące funkcje informacyjną. Przez brak kawy oraz papierosów stał się zmierzłym człowiekiem. Zabrali mu jedyną przyjemność, do której mógł uciekać na co dzień. Abstrakcyjnie nie potrafił nawet spać bez kawy. Po co miał się budzić jak jego egzystencja przypominała życie emeryta? Dopiero niedawno wyszedł ze szpitala, więc sprawy związane z przemytem zostały odsunięte na drugi plan, lecz Sullivian chyba dostała cynk od swojego ojca bądź też matki, że stary Smirnov znów chodzi po Nokturnie. Ślęcząc nad kolejną sprawą i odpisując na listy ludzi, którzy w połowie grudnia obudzili się, że już za dwa tygodnie święta, opierał głowę o ręce i iście się załamywał. Wtedy ktoś wręcz wbiegł do Antykwariatu, a mężczyzna podskoczył z różdżką wycelowaną w stronę drzwi. - Sullivian, jeszcze raz nazwiesz mnie Zachi, a będą składali cię twoi rodzice - powitał ją jakże miło, opuszczając niebezpieczny, magiczny przedmiot z powrotem na swoje biurko. Zapakowany prezent wyciągnął na ladę, na którą zaraz usiadła dziewczyna. Zaczął się zastanawiać, kiedy w nim zniknęła ta dziecięca radość. Ledwo co zobaczyła dzbanek herbaty, a już miała uśmiech jakby wygrała milion galeonów. Może w dzieciństwie było mniej materializmu a więcej radości z małych rzeczy? - Za tę usługę powinienem policzyć ci z trzysta galeonów, więc znaj moje dobre serce dla znajomych i jasne, częstuj się herbatą - dodał po chwili, wyciągając dla niej filiżankę. Jak wypije cały dzbanek, to będzie mógł powiedzieć lekarzowi, że ten świetny "trunek" znika w oczach. Bardzo, bardzo nie lubił herbaty. Niestety z powodu drżących dłoni nie wyrywał się nawet do rozlania płynu, ale tylko wskazał jeszcze pewnie na dzbanek, aby się częstowała. - Masz wszystko, co chciałaś i dzięki - tu jeszcze raz wskazał na sakiewkę, która wylądowała już w szufladzie, strzeżonej oczywiście zaklęciami. Zawiązał kokardkę na pudełku z tajemniczą zawartością, a następnie podał ją Sarze.
Nie przestając się uśmiechać jak wariatka, nadająca się do leczenia w Mungu - skinęła łaskawie głową i jednym machnięciem różdżki wyjętej zza ucha, przetransmutowała filiżankę w znacznie wygodniejszy kubek i drugim machnięciem, przelewitowała do siebie calutki dzbanek z naparem bogów. Obsłużyła się sama, jak przystało na ostatnią dziedziczkę rodu Sullivianów i upijając łyk gorącej herbaty, zerknęła badawczo znad kubka na Smirnova. Był znacznie bledszy aniżeli widziała go ostatnim razem w przelocie w Mungu i chyba biedaczysko schudło sporo. Stukając opuszkami palców wolnej dłoni w zakurzony blat, kichnęła nagle i marszcząc lekko nos, westchnęła przeciągle. - Zachi, Zach, Zachu. To tylko odmiana twojego imienia. Nie moja wina, że dali Ci takie a nie inne. - sprostowała dość bezczelnie i uśmiechając się do niego ciepło, otaksowała go zaciekawionym spojrzeniem. - Chorowałeś może ostatnio? Wybacz, że to powiem ale za ciekawie to Ty nie wyglądasz. I to aż dziwne, że kawy nie czuję w powietrzu, przecież zawsze nią pachniało niezależnie od pory dnia lub nocy. Jak coś, to mogę wysępić od Ojca jakieś składniki eliksirów. W ostatnim liście mi pisał, że zdobył stuletnie korzenie strofadusa, gdzieś we Włoszech. Podobny paskudny sklep, który zamiast galeonów przyjmuje jedynie zapłatę w ludzkich częściach ciała lub w zamian za inne ciekawe okazy lub zdobycze. - prychnęła zniesmaczona i zawiesiła na chwilę spojrzenie na zakurzonym suficie, by sekundę później omieść swymi ślepiami, każdy inny zakątek jego antykwariatu - ostatecznie zatrzymując go na zapakowanym już prezencie. Wygięła kącik ust do góry i niemalże czule, musnęła palcami czarne, aksamitne pudełeczko aż naszła ją pewna wątpliwość. Uniosła więc swe oczęta na twarz Smirnova, a jej buzia wyrażała teraz jeden, wielki znak zapytania i konsternacji. - A jak mu się nie spodoba? Chyba, przegięłam z tym prezentem. - mruknęła bardziej do siebie aniżeli do znajomego i wygięła wargi w podkówkę. W końcu co jak co, ale od czasu do czasu przecież mogła mu się wyżalić!
Dzieci zawsze miały inne podejście do życia. Nie martwiły się niczym, chodziły zawsze uśmiechnięte, nucąc co raz to nowsze, nieznane już dla Zachariasza przeboje z listy radiowej. Dorośli ludzie sięgali po whisky albo papierosa. A on już nie mógł. Zaraz trafi go kurwica jak nie zapali. Nawet zaczął szukać w swoich kieszeniach chociaż skrawka papierosa, ale wszystko mu zostało zabrane. Jak mogli, jak oni mogli. Rzeczywiście sporo tracił na wadze, rozstał się z Isolde i rzadko kiedy się nawet golił. Bo po co? Jego życie nie miało sensu. Ludzie po zawale zaczynają nowe życie, a jemu wszystko się rozsypało. A najtrudniej było się pozbierać. - Zach, wystarczy - tu uniósł dłoń, przerywając jej, bo bał się, co Sara może jeszcze wymyślić. Jeszcze zostałby ochrzczony na nowo jakimś kłapouszkiem, Zachirkiem. Machnął ręką, zajmując fotel niedaleko Sary. - Miałem zawał, twój tato już mi zafundował serię paskudnych eliksirów - powiedział, omijając fakt śpiączki farmakologicznej tego, że jego życie się posypało i nie ma dla kogo nawet oddychać. Gdy otworzył oczy i zobaczył Isolde obok siebie, poczuł się jak w niebie. Co jest cenniejsze na świecie niż kochająca kobieta obok? A potem wyszła i zostawiła go. Przez kłamstwa, przez to, że urodził się w takiej rodzinie a nie innej. Wyjął jakieś ciastka na stół i znów wrócił na swój fotel. Przydałby się papieros, przydałby się. - Nie jest dla ciebie byle kim skoro dajesz bransoletę rodową, musi mu się spodobać. - puścił jej oczko. Nie chciał, aby wątpiła w swoją decyzję ani w jego pracę.
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Sama nie wiedziała, czy bardziej pragnie tego spotkania, czy się go boi. Kochała Zachariasza, nie miała co do tego żadnych wątpliwości - czas spędzony w samotności tylko utwierdził ją w tym przekonaniu. Puste dni spędzała na wsłuchiwaniu się w siebie, na sporządzaniu list, które miały jej pomóc znaleźć złoty środek, ale miłość zawsze przechylała szalę, sprawiając, że Zachariasz zawsze wygrywał. To nie było sprawiedliwe - znaleźć mężczyznę swojego życia, być z nim szczęśliwą przez krótki moment, by nagle dowiedzieć się, że wszystko, w co wierzyła, było kłamstwem. Jeśli coś nie było kłamstwem, to samo uczucie, ale ono czasami nie wystarcza, by zbudować coś naprawdę trwałego. Tym razem Isolde chciała spróbować, musiała spróbować, ale były pewne warunki, które zamierzała postawić Zachariaszowi. To nie było takie proste - ponownie zaufać, zdecydować się na ofiarowanie części siebie komuś, kto już raz zawiódł, okazał się być kimś innym. Mimo to miała wyrzuty sumienia - wtedy, w szpitalu... zostawiła go. Być może powinna była odłożyć tę decyzję w czasie, pozwolić mu dojść do siebie, a dopiero później rozważać, czy ich związek ma w ogóle rację bytu, ale to wszystko trochę ją przerosło. Is nie była pewna, czy antykwariat jest najlepszym miejscem na tego rodzaju rozmowę, ale nie chciała zostawać z Zachariaszem tak zupełnie sam na sam. To znaczy... wolała mieć świadomość, że nie może dać się ponieść emocjom, jakie by one nie były, bo w każdej chwili mogą pojawić się świadkowie. Poza tym antykwariat był względnie neutralnym gruntem, a jednocześnie mógł zapewnić im odrobinę prywatności i ciepła. Przejrzała się w lustrze. Wyglądała okropnie i wcale nie dodawało jej to animuszu. Nawet magiczne zabiegi i lekki makijaż nie zdołały ukryć zmęczenia i przygaszonego wzroku. Westchnęła ciężko i teleportowała się przed antykwariat Zachariasza. Przez chwilę stała przy szybie wystawowej, niby to oglądając książki, a w rzeczywistości upewniając się, że w środku nie ma klientów. Szczęśliwie Zach był sam. Siedział pochylony nad biurkiem, wplatając palce we włosy i opierając łokcie na blacie. Is nie była pewna, ale wydawało się jej, że zauważyła siwe pasmo, ale może to tylko złudzenie. Odetchnęła głęboko, czując gwałtowny skurcz serca - sama nie wiedziała, czy to miłość, czy niepokój. Tak bardzo za nim tęskniła, a jednocześnie miała do niego głęboki żal. Zebrała się na odwagę i nacisnęła klamkę. Dzwoneczek nad jej głową zabrzęczał irytująco, skrzywiła się i spojrzała na Zachariasza, walcząc z irracjonalnym pragnieniem rzucenia się mu w ramiona. Nerwowo zaczęła rozplątywać szalik, czując, że na jej policzki napływa rumieniec. - Ciepło tu u ciebie - stwierdziła i w tej samej chwili zdała sobie sprawę, jak głupio to zabrzmiało. Zaczerwieniła się jeszcze bardziej i spuściła wzrok, przeczesując palcami jasne włosy. - To dobry moment na... poważną rozmowę? Mam nadzieję, że na nikogo nie czekasz, bo... - zacięła się i spojrzała mu w oczy. Merlinie, wyglądał fatalnie, jakby przybyło mu dziesięć lat, a ubyło dziesięć kilo. Straciła wątek, więc stała bezradnie na środku antykwariatu, mając nadzieję, że Zachariasz jakoś popchnie tę rozmowę we właściwym kierunku, bo ona po prostu nie była w stanie.
Zachariasz nie był przekonany, czy było o co walczyć. Isolde nie dawała mu ani grama nadziei. Lekarz powtarzał, że ma się nie przemęczać, spać jak dziecko i zdrowo się odżywiać. Niewątpliwie Freya o niego dbała. Rzucił papierosy, ale kawy nie dawał rady. Ta miała prawdziwy smak, a jej rodzajów była nieskończona ilość. Potrzebował jej, skoro zabrano mu każdą możliwą przyjemność z życia to chciał mieć tylko jedną. Na razie nigdzie nie podróżował. Zajmował się katalogami i czarami, które dało się załatwić w Londynie. Myślał nawet o przeprowadzce do Antykwariatu w dni robocze, bo teleportowanie go okropnie wykańczało. Pisał dużo listów do Isolde, ale każdy darł i spalał za pomocą różdżki. Z jednej strony powinien sobie odpuścić. Zostawiła go w szpitalu, kiedy był po zawale i się nim nie opiekowała. Zostawiła go ze złamanym i źle funkcjonującym sercem. Nic dziwnego, że schudł i wyglądał na wykończonego. Mądry czarodziej wymyślił eliksir nasenny, ale nie mógł go brać ciągle. Jeszcze by się od niego uzależnił. Poza tym wprowadzanie organizmu w farmakologiczny sen, trwający idealnie osiem godzin, nie zapewniał ani trochę dobrej jakości tego snu. Co z tego, że kładł się jak emeryt i wstawał z pierwszymi promieniami słońca, kiedy miał wrażenie, że noc minęła w pięć sekund, a on dopiero co się położył? Siedział przy antycznym biurku pochylony nad listami Bonapartego do Józefiny. Czuł się senny, ale nie mógł się od nich oderwać. Przed nim leżał nieruszony talerz pokrojonych w ósemki pomarańczy. Przewracał strony, oblizując palec wskazujący i dotykając nim co raz to kolejnych kartek. Wtedy usłyszał jak ktoś otwiera drzwi. Uniósł wzrok znad kartek, wyplątując rękę z włosów i spoglądając w stronę wejścia. To ona. Anielica, najpiękniejsza kobieta na ziemi. Odłożył listy na bok. Wstał, poprawiając sweter od niej. - Napaliłem w kominku - odpowiedział automatycznie, przechodząc te kilka kroków do drzwi. Przekręcił plakietkę na "zamknięte". Wyjął różdżkę, blokując drzwi i ich przed niechcianymi gośćmi. - Nie, nie, nikt nie będzie nam przeszkadzał, miło, że przyszłaś, chcesz herbaty, kawy? - spytał, zdając sobie sprawę, że powinien ten drugi napój przemilczeć, bo przecież nie było mu tego wolno. Wskazał jej antyczne krzesło z obiciem. - Usiądź - zachęcić, odbierając od Isolde kurtkę. Chciał ją tak przytulić, pocałować na dzień dobry. Stał tuż koło niej z chłodnym wyrazem twarzy, chowając te wszystkie hulające emocje w sobie. Nie chciał, aby uznała go za słabeusza. A miłość tylko takich łapała w swoje sidła.
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Oczywiście, powinna być przy nim. Ta świadomość ciążyła jej przez cały czas, wzbudzała wyrzuty sumienia, ale Zachariasz powinien zrozumieć, że złamał jej serce, a posklejanie go i napełnienie na nowo miłością wymagało czasu i samotności. Zresztą czy tylko on miał prawo popełniać błędy? Tęskniła za nim i nie mogła podjąć żadnej decyzji, zdając sobie sprawę, że każda będzie równie zła. Większość czasu spędzała zagrzebana w koc, wpatrując się w okno i próbując to wszystko jakoś poukładać. Chciała go mocno objąć i nie wypuszczać z objęć, oddychać zapachem jego skóry i mieć tylko dla siebie, a nie potrafiła się zdobyć na odrobinę ciepła, bojąc się własnego cienia, własnych uczuć i tego, że jeśli teraz zaufa, znów zostanie oszukana. Zachariasz nie był tym samym beztroskim, czarującym facetem, którego znała, czy raczej uważała, że zna. Był zmęczony i złamany, dochodził do siebie po zawale i Isolde podejrzewała, że kobiety nie oglądają się za nim na ulicy tak jak dawniej. Ale to nie miało najmniejszego znaczenia. Oddała mu swoją kurtkę, rozglądając się mimochodem po "antykwariacie". Wspaniałe miejsce, szkoda tylko, że stanowiło przykrywkę dla mniej wspaniałego interesu. - Chętnie napiję się herbaty... - prawdę mówiąc, marzyła o kawie, ale wiedziała, że zawałowcy nie powinni jej pić, a już zwłaszcza Zachariasz, który prawie wybrał się na tamten świat przez tę truciznę, dlatego nie miała zamiaru sprawiać mu przykrości i była skłonna zadowolić się herbatą. Był tak opanowany... Merlinie, może tym razem to ona okazała się bardziej winna, zostawiając go w szpitalu? Może po prostu nie chciał mieć z nią już nic wspólnego...? Nie, przecież jego listy mówiły coś innego, ale jak mógł być tak spokojny, kiedy jej serce prawie eksplodowało z nadmiaru emocji. Odruchowo przycisnęła dłoń do piersi, próbując się uspokoić. Miała na sobie czarną sukienkę i czarne rajstopy. Tylko kolorowy naszyjnik odrobinę ożywiał jej strój. Odchrząknęła i posłusznie usiadła w fotelu, wodząc za Zachariaszem pełnym niepokoju spojrzeniem. Nie była pewna od czego zacząć - od pytań o jego samopoczucie? Ale jak mógł się czuć, skoro go zostawiła w najgorszym możliwym momencie? Miała go na wstępnie przepraszać, skoro był równie winny, jak ona, a może nawet bardziej? Siedziała jak na szpilkach, nienaturalnie wyprostowana, zarumieniona i zdenerwowana. - Czy to są te listy...? Napoleona i Józefiny? - spytała cicho, obrzucając spojrzeniem papiery leżące na jego biurku. Sama nie wiedziała, skąd jej to przyszło do głowy, ale wolała zadać niemądre pytanie niż źle zacząć tę rozmowę. Właściwie już to zrobiła, więc może rozsądniej byłoby go po prostu pocałować i spytać, czy uroczyście przysięga już nigdy jej nie okłamywać? Proste rozwiązania często wymagają największej odwagi, a tego Isolde akurat w tej chwili zabrakło.
Rozumiał, że Isolde powinna wszystko sobie przemyśleć, ale on też nie miał siły, aby walczyć z chorobą. Nie oczekiwał od niej pomocy, pewnie oburzony by ją przyjmował, przecież nie jest jakimś starcem, który potrzebuje niańki. Teraz nie znał sensu swojego życia. Lekarz kazał mu dbać o siebie, ale po co? Żyć dla oddychania i porannego wstawiania się zwyczajnie nie opłacało. Nie chciał tak. Według niego był jak najbardziej fair. Nie był z nikim innym, Zoya wówczas była zaginiona. A choroba? Musiała widzieć, że schudł i kiepsko wyglądał. Niekoniecznie musiało go boleć serce. Zawał zwykle pojawiał się niespodziewanie, wywracając świat do góry nogami. A drżenie dłoni czasami jest samoistne - zwłaszcza od nadmiaru kawy. Zachariasz póki nie pójdzie do lekarza, nie dowie się. Trudno mówić o czymś drugiej stronie, skoro o tym się nie wie. Wpatrywał się w nią jak najdroższą i najpiękniejszą lalkę z porcelany. Miał wrażenie, że rozpada się na kawałki za każdym razem jak się odzywa. Była taka piękna, taka idealna i nieidealna równocześnie. W jej oczach było widać smutek, niezdecydowanie. Nie chciał nigdy do tego dopuścić. Pragnął być tym charakterystycznym błyskiem oraz uśmiechem na ustach. Rozpadała się, a on nie mógł jej złapać. Zachariasz stał jak wyryty, licząc w myślach od dziesięciu w dół. Praca znów stanowiła dla niego ostoję. Tu się potrafił odnaleźć, nawet jeśli jego serce było przełamane na pół, a potem miliony kawałków. - Jesteś pewna? Wyglądasz na niewyspaną, może jednak kawa? - spytał, podchodząc do czarodziejskiego czajniczka i wlewając do niego wodę. A wracając do biurka, musnął jej ramię z ciekawości jak zareaguje. Czy go przyciągnie, czy odskoczy jak poparzona. Na jego twarzy wciąż nie pojawiły się emocje. Musiał je wyłączyć, jeśli chciał normalnie funkcjonować, a przez to rozumiał spanie, jedzenie. Przez pierwsze dni nie wstawał z łóżka. Trudno jest przeżyć dni, kiedy odchodzi twoja druga połówka i gdy traci się sens życia. Podniósł dłoń gdzieś w okolice swoich wystających już obojczyków, stukając w nie dwa razy. - Ładny naszyjnik - rzucił zanim ugryzł się w język. Zrzucił listy za swoje biurko, nie chcąc się do tego przyznać. Nie, nie czytał ich z nadzieją, że w końcu się do niego odezwie. Nie potrafił inaczej, wszystko nie tak. Bonaparte kochał tak jak on. Nie miał żadnej najwyższej ceny. Zrobiłby wszystko, aby znów być szczęśliwym i to mogło go zabić. - Isolde, o czym chciałaś porozmawiać? - spytał surowo, wbijając w nią spojrzenie. Bolał go ten dystans. Nie potrafił sobie żartować, kiedy wiedział, że stracił najlepszą kobietę pod słońcem. Wyjął filiżanki jakby nigdy nic. Zwykła rozmowa, a ściskało go w żołądku jakby ktoś rzucił na niego klątwę.
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
To wszystko ją przerastało. Z jednej strony była dorosła, często wydawała się nad wiek dojrzała i być może tak było w rzeczywistości, ale nie w takich chwilach. W takich chwilach najbardziej na świecie marzyła o zaszyciu się w szafie albo jakimś innym, bezpiecznym miejscu i przeczekaniu. Albo ukryciu się w silnych ramionach ojca z poczuciem ulgi i pewnością, że to on rozwiąże wszystkie problemy, a jeśli nie, to przynajmniej stanie za nią murem i nie pozwoli jej skrzywdzić. Z matką było podobnie, ale Is niezbyt lubiła przyznawać się przed nią do swoich porażek. To nie tak, że jej nie ufała, wręcz przeciwnie, ale uważając ją za wzór, nie lubiła jej pokazywać, że jest w czymś gorsza, mniej zaradna. Nie miała pojęcia, że Ailla cieszyła się, że Is ma więcej z Cedrica niż z niej samej, ale o tym pewnie nigdy jej nie powie. W takich chwilach nie cierpiała dorosłości, podejmowania trudnych decyzji, których potencjalnie mogła do końca życia żałować, i przeprowadzania równie trudnych rozmów, kiedy każde słowo trzeba było kilka razy zważyć, upewnić się, nie nie zostanie niewłaściwie zrozumiane, że nie doprowadzi do katastrofy. Gdyby jej powiedział wcześnie, wszystko mogłoby się inaczej potoczyć. Chyba. Najgorsze było to, że gdyby nie jego zawał, pewnie nigdy by się nie dowiedziała o jego małżeństwie, teraz już co prawda nieważnym, a dawniej po prostu wymuszonym, ale... to nie było fair. Nie powinien zatrzaskiwać jej przed nosem drzwi do swojej przeszłości, nie mogła się pakować w kolejny związek, tym razem śmiertelnie poważny, który w końcu zniszczyłyby ciągłe niedomówienia i brak otwartości. Nie chciała być dla niego porcelanową lalką ani bóstwem, ani kochanką, ani niczym innym. Chciała być po prostu zwyczajną kobietą, może o tyle niezwyczajną, że ukochaną. Marzyła o tym, żeby pozwolił jej się sobą zająć, przyznał do gorszego dnia, potrzebował jej pomocy. Nie permanentnie, bo przecież nie była siostrą miłosierdzia (mimo że niektórzy tak sądzili), ale na tyle często, by czuła się potrzebna. By czuła, że jej ufa i dzieli się z nią zarówno tym, co dobre, jak i tym, co bolesne. Ale on tego chyba nie rozumiał i na tym polegał ich problem. - Nie, dziękuję. Wiesz, te angielskie nawyki - uśmiechnęła się słabo, po czym przygryzła wargę i spuściła wzrok, walcząc z pokusą wtulenia się w jego plecy, kiedy odwrócił się do niej tyłem, by wstawić wodę. Był taki mizerny, blady i skupiony. Gdy musnął jej ramię, przechyliła się odruchowo w jego stronę, tak, by otrzeć się o jego ciało, chociaż przez chwilę poczuć jego ciepło. To było silniejsze od niej, ale w momencie, kiedy zdała sobie sprawę, że to zrobiła, poczuła irytację. Chciała utrzymać dystans, chociaż przez ten krótki czas, mimo że nie było to dla niej łatwe. Na uwagę o naszyjniku uśmiechnęła się krótko, bez wesołości, obserwując go uważnie. Dlaczego nie był szczery i unikał odpowiedzi? Przecież to głupstwo, powiedziała to tylko po to, by jakoś zmienić temat. Westchnęła ciężko i spojrzała mu w oczy. Jego głos był nieprzyjemnie oschły, nagle poczuła się jeszcze gorzej, jeszcze bardziej niekomfortowo i w pierwszym odruchu chciała się wycofać. Żałosne. - O nas. O tobie i o mnie. Wiem, że nie powinnam cię była wtedy tak zostawić, wyjść w ten sposób, w takiej sytuacji, ale nie mogłam tego znieść. Wiesz, co mnie najbardziej zraniło? - kiedy zaczęła mówić, słowa płynęły tak gładko, że niemal nie miała nad nimi kontroli. Odetchnęła, próbując trochę zwolnić. - Twój brak zaufania. Jeśli wolisz, możesz to nazywać skrytością. Powiedz mi... jak mogę planować życie z kimś, kto mi nie ufa i któremu ja nie mogę ufać, bo nie wiem, co przede mną zataja? To nie jest zwykłe wścibstwo. Chcę po prostu, żebyś mnie zaakceptował, jako część swojego życia, jeśli tego chcesz, i nie odcinał od tego, co uważasz za smutne, złe czy bolesne. Chyba że już... że już nie chcesz. Że zmieniłeś zdanie - zamrugała gwałtownie, próbując zapanować nad łzami cisnącymi się jej do oczu i czując, że serce jej wali tak mocno, jakby zaraz miało pęknąć. - Chcę wiedzieć o tobie wszystko. I chciałabym, żebyśmy zaczęli... zaczęli od początku. Bo wychodziłam z błędnego założenia, że cię znam.
Haydn Thomas Locke
Wiek : 45
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 187
C. szczególne : Blizny na czole i nad górną wargą, akcent RP
Ciężka noc, ciężki poranek. Mocna kawa i z powrotem do pracy. Być może wynajęcie powierzchni mieszkalnej tuż ponad antykwariatem nie byłoby wcale głupim pomysłem. Kilka dni wcześniej wymyślił sobie przeorganizowanie całej powierzchni przybytku, a raczej jego zawartości. Przez tyle lat wszystko miało swoje miejsce w ściśle uporządkowanym systemie, który został po poprzednim właścicielu. Coś jednak nie grało, coś było nie tak. Szkic. Najpierw szkic. Haydn musiał mieć opracowany plan działania. Gdyby każdą z tych półek, wieżyczek z książek zaczął przekładać bez wcześniej przygotowanego schematu, sam by w tych książkach utonął. Spisanie wszystkich tytułów zajęło mu ponad miesiąc, mając na uwadze fakt, że rzeczone książki były w stałym obiegu. Ktoś kupował, ktoś sprzedawał. Przearanżował nieco wystrój w sposób, by odsłonić zastawione okno. Więcej światła raczej nie zaszkodzi, a że okno wychodziło na północny-wschód, było ono dosyć cenne. Po raz kolejny przenosił właśnie przy pomocy zaklęcia stos książek dotyczących topografii i roślinności Azji, w tym kilkutomowy, pełny zbiór opisujący dokładne wykorzystanie w eliksirach roślinności azjatyckiej od północnej Rosji aż po Jemen i Indie, kiedy do antykwariatu weszła ona. Ona, której imienia jeszcze nie znał, a już wiedział, że nie będzie łatwo. Wniosła ze sobą coś, co zakłóciło aktualną aurę harmonii i perfekcyjnego scalenia, co pokazała już na samym wstępie, kiedy w dosyć efektowny sposób rozbiła kolumnę ułożonych alfabetycznie książek. Nie, ciche ‘ups’ nie załatwiło sprawy. Chyba nawet próbowała je pozbierać, aczkolwiek to również poszło jej raczej niezdarnie. Haydn przewrócił oczami, odstawił bezpiecznie przenoszone wcześniej książki i pozbierał te z podłogi. Przywdział subtelny uśmiech, który był wymagany w branży i zadał standardowe pytanie. - W czym mogę pani pomóc?
Fanny wcale nie chciała narozrabiać ani tym bardziej nikogo zirytować. Jak zwykle była w doskonałym nastroju, a świadomość, że może się urwać na godzinkę czy dwie ze swojego sklepiku z amuletami, zostawiając go pod opieką Setha, którego darzyła zarówno sympatią, jak i zaufaniem, sprawiała, że Redford postanowiła zajrzeć do antykwariatu na Nokturnie. Potrzebowała jakichś interesujących pozycji na temat amuletów afrykańskich, szczególnie interesowały ją te z obszarów saharyjskich i równikowych, bo były niezwykle skuteczne. Pustynni nomadowie doskonale wiedzieli, jak chronić się przed ifrytami, dżinnami i innymi potężnymi, groźnymi duchami, podczas gdy czarodzieje o skórze w kolorze hebanu wytwarzali amulety broniące swojego właściciela przed tropikalnymi chorobami i dzikimi zwierzętami. Fanny zależało na poszerzeniu swojej wiedzy i, co za tym idzie, oferty. Ostatnio zgłosiło się do niej kilku treserów magicznych stworzeń, w tym dwóch pracowników rezerwatu rogogonów węgierskich, którzy szukali czegoś, co uspokoiłoby ich podopiecznych i ułatwiło ich pracę. Poza tym miała do czynienia z kilkoma łamaczami klątw i poszukiwaczami starożytnych manuskryptów, którzy uskarżali się na prześladujące ich duchy i pomniejsze dżinny, które przywlekli z jakichś zatęchłych, zapomnianych bibliotek czy grobowców. Redford obiecała im, że poszuka czegoś odpowiedniego, a tymczasem zaopatrzyła ich w mniej skuteczne amulety, przeznaczone do innych celów, ale z braku laku... Tak czy siak, wkroczyła do antykwariatu cała w skowronkach i z miejsca wpadła na równiutko ułożony stos książek, którego stanowczo nie powinno być w tym miejscu. Zrobiła przepraszającą minę i zaczęła zbierać księgi, które rozsypały się po podłodze. Z jednej z nich wypadły kartki. - Ups... - powiedziała cichutko, mając nadzieję, że właściciel sklepu nie zauważył jej jakże efektownego wejścia. Niestety, było inaczej. Wyciągnęła różdżkę i już miała pozbierać wszystkie książki, kiedy pojawił się antykwariusz. Nie wyglądał na przygarbionego staruszka, co w gruncie rzeczy ją ucieszyło. Zanim podjęła jakąkolwiek decyzję, mężczyzna jednym ruchem różdżki zebrał wszystkie księgi i posłał jej subtelny uśmiech, w którym Fanny dostrzegła ledwo wyczuwalny wyrzut. - Ja... to znaczy ja w ogóle przepraszam za te książki i wszystko, powinien pan je chyba ułożyć kawałek dalej od wejścia, ale oczywiście nie sugeruję, że to dlatego. Okropna ze mnie gapa, naprawdę przepraszam, obiecuję, że teraz będę bardziej uważać, ale boję się, że mam kiepską koordynację ruchową - zaczęła paplać, uśmiechając się do niego uroczo i mając nadzieję, że nie będzie miał jej za złe tego wystąpienia. - Widzi pan, ojej... - urwała, bo w tym momencie zaczepiła torebką ze smoczej skóry (która kosztowała majątek, ale Fanny po prostu nie mogła się oprzeć pokusie kupienia czegoś tak fantastycznego, w końcu była tylko kobietą) o inny stosik książek, który zachwiał się niebezpiecznie, ale na szczęście nie spadł. Odetchnęła z ulgą i przycisnęła torebkę do piersi, uśmiechając się do Haydna jak psotna dziewczynka, której udał się jakiś niewinny dowcip. - Uf, żadnych nowych strat! Więc widzi pan, potrzebuję bardzo rzetelnego opracowania dotyczącego amuletów afrykańskich. Interesują mnie przede wszystkim te wytwarzane przez mieszkańców Sahary, chroniące przed urokami dżinnów i innych duchów, oraz tradycyjne amulety z samego serca Afryki, okolic równika... Wiem, że takie pozycje są trudno dostępne, ale miałam nadzieję, że może... - nie dokończyła, patrząc na antykwariusza wyczekująco. Fakt, że potrafiła być zarówno bardzo rzeczowa, kiedy chodziło o sprawy związane z pracą, jak i niemożliwie roztrzepana w każdej innej sytuacji, mógł być dosyć zaskakujący i deprymujący, ale nigdy się nad tym głębiej nie zastanawiała.
Haydn Thomas Locke
Wiek : 45
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 187
C. szczególne : Blizny na czole i nad górną wargą, akcent RP
Konkretna prośba. Chociaż tyle. Najgorsi klienci to tacy, którzy sami nie wiedzieli czego chcieli, a ich wymagania równały się z ‘poproszę książkę’. Cóż za problem zatem sięgnąć pierwszą z brzegu? Książki są jak każdy widzi, okładka, w środku strony zapisane od góry do dołu, ewentualnie gdzieniegdzie ryciny. Grube, bądź cienkie, jedno lub wielotomowe. Od podłogi aż po sufit. Amulety, amulety… – To zależy od tego jak wnikliwe i zaawansowane opisy pani ma na myśli. W wielu pozycjach amulety są wspominane, ale jednocześnie traktowane są bardzo po macoszemu, bardziej jako dodatek, rzekłbym. Jeśli zależy pani konkretnie na wyrobie, znaczeniu, roli, zastosowaniu, mocy takich amuletów, to może być bardzo ciężko. Przede wszystkim dlatego, że sama ich geneza sięga setek lat wstecz, a mimo to wiele takich, nazwijmy to, receptur, jest dobrze strzeżonych i poza ich działaniem i tak niewiele o amuletach wiadomo. Musiała znać się na rzeczy, skoro przyszła z tak ujednoliconą prośbą. Przez chwilę wyglądał, jakby głęboko się nad czymś zastanawiał. Opuścił lekko brodę, przymrużył, ale nie mrugał oczami, ze skonsternowaną miną przyglądał się posadzce, choć to nie kamienne płyty zaprzątały jego uwagę. Coś mu się majaczyło, myśl z tyłu głowy, starał się sobie przypomnieć… Bingo. – Była taka seria… Zaraz, zaraz, proszę za mną – odwrócił się na pięcie i przeszedł kilka kroków i w lewo, do lady i biurka przy którym pracował. Z szuflady wyjął kilka pergaminów, które szybko przejrzał, przesuwając po nich palcem. – Mam dwa tomy z bodajże pięciu, choć tutaj nie jestem pewien. Powinny być… hm, hm, hm, chyba gdzieś tutaj. Zaprowadził kobietę do dalszej części swego lokalu. Być może było nieco duszno, ale unoszący się zapach był wyraźny i mocno specyficzny – stare książki. Dziesiątki tysięcy pożółkłych stron nadszarpniętych zębem czasu roznosiły tak intensywny aromat. Haydn przywołał do siebie drabinę i wspiął się na kilka stopni. Sięgnął po księgę w pięknej, ciemnoniebieskiej oprawie. – Aktualnie mam tylko trzeci tom, dotyczy Wiccan, ale właśnie jest mocno skupiony na symbolice i amuletach – zszedł z drabiny i podał kobiecie spory tom – Może pani go przejrzeć, sprawdzić w jaki sposób jest przedstawiona treść. Być może byłbym w stanie znaleźć i sprowadzić resztę, albo tylko ten, który panią interesuje.
Fanny odetchnęła z ulgą, widząc, że ma do czynienia z profesjonalistą, a nie kimś, kto będzie próbował wepchnąć jej Małą encyklopedię amuletów i talizmanów, twierdząc, że to najlepsze źródło informacji. - Zajmuję się wytwarzaniem amuletów o różnych właściwościach, przeznaczonych dla różnych osób o różnych potrzebach, dlatego poszukuję bardzo rzetelnych i szczegółowych opisów, dotyczących zarówno wykonania, jak i działania. Oczywiście, zdaję sobie sprawę, jak trudno zdobyć takie pozycje - westchnęła, marszcząc jasne brwi i na chwilę poważniejąc. - Wiele informacji, które zdobyłam, pochodzi bezpośrednio od szamanów i innych "wiedzących", którzy zajmują się wytwarzaniem amuletów charakterystycznych dla danej kultury, ale... cóż, nie mam możliwości odbywania podróży tak często, jakbym sobie tego życzyła. Dlatego czasem muszę zaufać książkom - podsumowała, rozkładając bezradnie ręce i o mały włos nie strącając kolejnej sterty książek. Zmarszczyła nosek, po czym roześmiała się pogodnie, patrząc na księgarza z przepraszającą miną. Cisza zawsze jej przeszkadzała, ale była gotowa ją znieść, widząc, że mężczyzna głęboko się nad czymś zastanawia. Naprawdę zależało jej na zdobyciu takiej książki, dlatego stała spokojnie, patrząc na niego z ciekawością i myśląc sobie, że to interesujący typ. Co prawda trochę sztywny i drętwy, ale prawdopodobnie dałoby się go rozruszać. Z drugiej strony, czy w ogóle była tym zainteresowana? Nigdy nie patrzyła na to w takich kategoriach, kokietowanie mężczyzn było dla niej czymś tak naturalnym jak oddychanie. Ostatnio niepokojąco często myślała o Jamesie, jednocześnie świetnie się bawiąc z Ivošem, który podobnie jak ona był impulsywny i miał milion pomysłów na minutę. Była wolną kobietą i czuła się z tym naprawdę dobrze, czerpiąc z życia pełnymi garściami i nie oglądając się na nikogo. Kiedy tak sobie rozmyślała, właściciel antykwariatu najwidoczniej wpadł na jakiś pomysł. Potulnie ruszyła za nim, starając się niczego nie popsuć i nie zrobić na nim jakiegoś koszmarnie złego wrażenia. Lubiła zapach starych ksiąg, dlatego odetchnęła głęboko i uśmiechnęła się pod nosem. Już po chwili trzymała w dłoniach pięknie wydaną książkę. Raczej nie tego szukała, ale przecież nie zaszkodzi zobaczyć. Oparła się ramieniem o jakiś regał i z poważną minką zaczęła kartkować książkę. Po chwili potrząsnęła z westchnieniem głową i spojrzała na Haydna z rozczarowaniem. - Niestety, nie tego szukam. Te informacje nie są szczególnie odkrywcze, obawiam się, że w moich własnych... archiwach i notatkach znalazłoby się więcej potrzebnych szczegółów, zwłaszcza że tego rodzaju wiadomości są dosyć łatwo dostępne... Ale mówi pan, że mógłby odnaleźć i sprowadzić tom, którym jestem zainteresowana... naprawdę dałoby się to zrobić? Byłoby cudownie! W tej sytuacji nawet nie do końca rzetelne źródło informacji będzie dla mnie bezcenne, a udoskonalaniem amuletu zajęłabym się sama - zaczęła mówić gorączkowo, oddając mężczyźnie grube tomiszcze i patrząc na niego z nadzieją.
Już dawno nie miała tyle czasu wolnego, ostatnie zajęcia zakończyła zadowolona ucząc się nowych zaklęć. Była z siebie całkiem zadowolona, w końcu jak na Krukonkę przystało pojawiała się na większości zajęć i starała się prowadzić „bujne” życie towarzyskie. W sumie to określenie nie zbyt pasowało do Whitówny. Stwierdziła, że potrzebuje czegoś nowego, co ją zainspiruje. Da kopa do działania, spotykania się ludźmi, bycia… po prostu. Skierowała swoje kroki w stronę wyjścia z zamku. Zaczynało się robić coraz cieplej, więc pogoda zachęcała do wychodzenia na dwór. Błonia były pełne uczniów, co powodowało, że stały się dla niej odrobinę za głośne. Poszła w stronę Hogsmeade. Ostatnimi czasy odkryła uroczy antykwariat z książkami, których nigdy świat na oczy nie widział. No przynajmniej ona, więc powodowało to jej podwójne zaciekawienie miejscem. Przedmioty wydawały się jeszcze bardziej magiczne, niż były pewnie w rzeczywistości. Poza tym spędzanie tam czasu dawało jej chwilę szczęścia, napawało optymizmem. Dodatkowo człowiek, który chyba był właścicielem, po prostu w swoim sposobie bycia był niezwykle sympatyczny. Przynajmniej tak jej się wydawało. Jak to zazwyczaj bywało weszła dość niespostrzeżenie. Od razu zniknęła wśród nowych pozycji… mrucząc coś pod nosem. Wyciągnęła pozycję dotyczącą magicznych książek… która po otwarciu ukazała jej całkowicie nieznane stworzenia. Bardzo groźne, a co najgorsze wydające głośne warknięcia. Zmarszczyła brwi niezadowolona, bo pewnie zwróciła na siebie uwagę, jednak z uśmiechem zaczęła szukać kogoś z obsługi. Była ciekawa tego, co może się dowiedzieć na temat pozycji trzymanej przez nią w ręce. Poza tym miło byłoby pożartować sobie z przystojnym mężczyzną.
Już trochę był w Londynie i trzeba było znaleźć pracę. JAKĄKOLWIEK. Może mu to nie przeszkadzało, że chodził z mieszkania do mieszkania i zajadał się z lodówek innych ludzi, a Kevin wiernie towarzyszył mu w tej podróży. Ojciec wyrzucił go z domu nie bez powodu, miał się usamodzielnić i miał zamiar to zrobić jak najbardziej się tylko da. Dlatego postanowił od znalezienia pracy, bo dzięki pracy, może dostać pieniądze, a za pieniądze może kupić jedzenie, ewentualnie mieszkanie. Ale najpierw praca. Zatem widząc gdzieś ogłoszenie do pracy w antykwariacie, wparował do środka z szerokim uśmiechem i… Kevinem na głowie. - Bonjour! – wykrzyczał z wielkim entuzjazmem, rozejrzał się po pomieszczeniu i jego oczom ukazała się piękna młoda dama i jak to miał w zwyczaju podbiegł do @Christa White i ucałował ją w wierzch dłonie, po czym posłał jej szeroki uśmiech. - Mon ami, widziałaś może właściciela tego sklepu? – zapytał nie czując żadnego skrępowania, jednak jego zainteresowanie krukonką zniknęło tak szybko jak się pojawiło i wyprostował się rozglądając z uwagą, Kevin pomagał mu w tych poszukiwaniach. - Słyszałem, że znajdę tutaj pracę!
Wiecie, jak to jest przegapić swoje urodziny? Mam nadzieję, że nie wiecie. Adelaide o tym wie. Prawie. Przypomniano jej o nich dopiero w pracy (Adelaide pomyliła najzwyczajniej w świecie dni tygodnia, ale to nie dziwne, przy jej pracy to i pory dnia od dawna jej nie pasowały). Dostała tort i drinki na koszt firmy, a szef dał jej tydzień wolnego. Z którego to Adelaide chętnie korzysta. I tak leżała w łóżku sobie leniwie (nawet nie miała kaca, chyba nabrała już wprawy, wszak przed każdym występem piła minimum jednego drinka na rozluźnienie... czy to już problem?), kiedy przypomniało jej się, że miała odwiedzić Haydna. Dawno temu. Ach, Haydn. Chyba brakło jej już wymówek na unikanie spotkania z nim. Nie to, że go nie lubiła. Właśnie lubiła. Za bardzo. Papierosy, które dostała ostatnio od niego, skończyły się już kilka dni wcześniej, musiała się zadowalać tymi legalnymi ochłapami. Już miała ich dosyć. I tak długo wytrzymała. A przy okazji kupiłaby może jakąś ciekawą książkę? Toteż pojawiła się w końcu w antykwariacie, Haydn mógł usłyszeć skrzypiące mocno drzwi i przeklinającą pod nosem Adelaide. Czy te drzwi musiały być takie ciężkie?