Jest to duża powierzchnia o owalnym kształcie, rozmiarów około 55 na 152 metry. Po dwóch przeciwnych końcach, na polach bramkowych umieszczone są trzy tyczki, każda z obręczą na czubku, do których to wrzuca się kafla. Po środku znajduje się koło środkowe, skąd na początku meczu wypuszcza się piłki. Odbywają się tu wszystkie rozgrywki Quidditcha między domami, a także treningi drużyn. Czasem uczniowie przychodzą sami, bądź większymi grupami by polatać sobie dla przyjemności.
- Ty - rzekł płomiennie, ujmując jej dłonie, zamykając je w klatce z własnych, szczupłych palców, patrząc głęboko w oczy, mrużąc je z rozpaczy. - Nie mogłem znieść myśli, że mijają dni, przedłuża się rozłąka! Lynn! - Odchrząknął i uśmiechnął się przepraszająco, trzęsąc się od tłumionego śmiechu. Uścisnął ją lekko, otaczając silnymi ramionami jej drobną osobę, potem odszedł o krok. - Nie, tak na poważnie... mam tu robotę - pokiwał głową, już z powagą, chociaż błękit wciąż skrzył się łobuzerskim rozbawieniem. Zmierzył ją wzrokiem, od stóp do głów. Niewiele się zmieniła. Co najważniejsze, wciąż była prześliczna.
Gdy zaczął prawić jej tłumaczenia niemal wierszem, ta kaszlnęła śmiechem, ale w porę zachowała powagę, bowiem wielbi bawić się w podobne gierki. - Jam, więziona w zamku tym przez lat tysiące, usychałam z tęsknoty za słowami Twymi, mój miły. - Oświadczyła teatralnym tonem i przymknęła kusząco powieki, wbijając wzrok w jego absurdalnie niebieskie oczy, które niegdyś tak wielbiła. Nigdy nie zapomni tych lat, gdy był jej jedynym źródłem uśmiechu. Gdy zaś ją uścisnął, poczuła lekki dreszcz, ale nie odwzajemniła uścisku. Jego dotyk niemal ją sparaliżował. - Robotę? - Spytała autentycznie zainteresowana. - A jakąż to?
Zniszczyła go, doszczętnie. Nie będąc w stanie powstrzymywać się dłużej, zaniósł się gromkim, niskim śmiechem, ocierając wyimaginowaną łzę wzruszenia. - Brakowało mi tego - oświadczył, gdy płuca zakuły bólem od nadmiaru radości. Uśmiechnął się do niej ciepło, tym razem zupełnie poważnie. Niełatwo było trafić na ludzi, którzy bez względu na jego chore poczucie humoru, darzyli go przyjaźnią, ba! Nawet sami podobnymi żartami się trudnili. - Jestem... - urwał, by stworzyć potrzebną emocjonalną lukę w przekazie, wzbudzić w niej rozpaczliwą ciekawość, takie tam. Nerwowa chwila, wzniósł ręce do nieba, zanosiło się na to, że oznajmi jej, iż zdobył dyrektorską posadę. A nawet, że do Hogwartu wróci absurdalna posada Wielkiego Inkwizytora i to właśnie jemu przypadła niewdzięczna rola bycia despotą. - Gajowym - wyrzucił na wydechu, kąciki ust uniosły się ku górze.
- Mi również - Odpowiedziała niemal natychmiast, przerywając ostatnią sylabę jego odpowiedzi. Nie potrzebowała słów, aby zorientować się, co chciał powiedzieć. Jest dlań taki przewidywalny. W jej nozdrzach wciąż kotłował się ten niesamowity zapach perfum mężczyzny... W tym również wydawał się jej absurdalnie rutynowy. Cóż, po starym Morpheusu zostało chyba tylko to. Dostrzegła, że od ich ostatniego spotkania, szczęka mężczyzny jakby się wyostrzyła, a brwi przybrały wyjątkowy wyraz. Przeraziły ją te myśli, ale chłopak niemal prosi się, żeby opisać go tylko jednym słowem; kuszący. Zaklęła na siebie w duchu, chociaż na wargach kobiety wciąż królował ponętny uśmieszek. Gdy ten zaś w końcu zdradził cel wizyty, Lynn niemal szczęka opadła. Co jak co, ale tego w życiu by się nie spodziewała. Phersu i ręka do zwierząt? Phersu i las? Phersu i cokolwiek innego niźli garnitur? Phersu i gajowy? Rozwarła buzię nie mogąc opanować swojego zaskoczenia. Czy on spodziewał się od niej entuzjazmu? Zacmokała z powątpiewaniem. A gdzież jego niebotyczne ambicje? - Gajowy? - Spytała, unosząc ku górze brew. Nie przyszło jej do głowy, żeby wesprzeć go w takiej sytuacji. Sama podniesie tyłek i sama zadba, żeby ten dobrze ulokował się w ministerstwie. Cordelia z pewnością coś mu załatwi. - Dlaczego wybrałeś właśnie coś.... takiego?
Pokręcił lekko głową, jakby chciał powiedzieć coś, ale zrezygnował w ostatniej chwili. Zamknął też wobec tego usta i zyskał chwilę, drapiąc się po policzku. Morpheus, mistrz erudycji. - To mi odpowiada, Lynn. Przewinąłem się przez ostatnie lata przez dziesiątki stanowisk w Ministerstwie Magii, żadne mi nie odpowiadało. Jedynym plusem było poznanie wspaniałych ludzi. Potem na Pokątnej, w końcu nawet jakieś mugolskie prace. I nigdzie nie mogłem się odnaleźć, wszędzie czułem się tragicznie. Odchodziłem, wyrzucali mnie. To była cholernie lakoniczna opowieść. Bez introspekcji, wydawało się to płytkie, ale nie mógł jakoś wydusić z siebie nagromadzenia pejoratywnych uczuć, jakie towarzyszyły mu niemal wszędzie tam. Pokręcił znów głową, wzdychając. - Kiedyś wakacje spędzałem na farmie ojca, więc mam jako-tako doświadczenie. Trochę fizycznej pracy nie zaszkodzi. By oderwać się od tego, paradoksalnie - odpocząć. Zapomnieć. Spojrzał na nią, zastanawiając się, czy i teraz Lynn okaże się na tyle empatyczna, by go zrozumieć. Niepewny uśmiech zadrżał na ustach. - Ty, jak mniemam, poświęciłaś się setkom dat, dziesiątkom nazwisk i wojen goblinów?
- No, dobrze, dobrze - Przerwała mu, spuszczając wzrok. Zdecydowanie przesadziła. Jak mogła zwątpić w słuszność jego decyzji? To ona z reguły była tą roztrzepaną. Westchnęła z rezygnowaniem, po czym posłała mu niepewny uśmiech. Jakże go rozumiała. Jej CV jest równie barwne jak jej wiedza, ubrania i uśmiech. Pracowała dosłownie wszędzie i to dzięki doświadczeniu i dobrej recenzji, dostała propozycje stanowiska nauczycielki Historii Magii. Z początku pracowała jako sprzedawczyni... Dosłownie każdego sklepu w jej miasteczku, lecz po miesiącu zwalniała się, mimo, że jej szef już miał wobec niej jakieś zamiary. Zwiedziła prawie każdy obszar Anglii. Pracowała jako nauczycielka rytmiki w przedszkolach, przyjęli ją bez dyplomu jako pedagoczkę w szkole podstawowej. Nie raz grała na trójkącie w filharmonii. Wszędzie zaś pracowała tak krótko, że wkrótce zaczęło robić się to podejrzane. Nikt nie rozumiał, że to właśnie te ograniczenia w postaci braku jakiejkolwiek magii w jej życiu wszystkiemu zawadzały. Spełniła się dopiero dzięki Hampsonowi, który dostrzegł w niej to, czego inni nie dostrzegali i zatrudnił bez zbędnych słów. Wówczas wreszcie poczuła się szczęśliwa. To już jej drugi rok i czuje, że prędko nie rzuci tej roboty. - Jak ty dobrze mnie znasz! - zaśpiewała, kręcąc z uśmiechem głową. - To jest właśnie mój żywioł! - Oświadczyła, po czym jednym zgrabnym skokiem dosiadła miotły i wzbiła się w powietrze. Nie mogła się zaś powstrzymać, by pokazać mu język. - Okiełznaj mnie kowboju! - Zawołała, wzbijając się do góry, do góry - O ile potrafisz!
(sorry, że ten komentarz jest na trochę za niskim poziomie, ale nie mam czasu, żeby go jakoś specjalnie poprawiać. Obiecuję, że poprawię się w następnym.)
Wybuchnął śmiechem, obserwując jej dziwaczne poczynania. Szalona Lynn ukazuje swe nieobliczalne... oblicze. - Widzę, że również i to nazwać można twym żywiołem - rzekł pomiędzy jednym parsknięciem śmiechu a drugim. - Okiełznać? - Omiótł wzrokiem boisko. Pokręcił powoli głową. Czyżby się bał, że nie podjął wyzwania? No... nie. Nie pamiętał już, jak przyjemnie lata się na miotle, a teraz jakoś nie miał ochoty zbłaźnić się przed Lynn. I nieznajomym mu, wybitnie młodym nauczycielem. - Może później. Tymczasem popatrzę, wyczekując na twą porażkę. - Posłał jej jeden z cieplejszych uśmiechów. I obserwował chwilę, przekrzywiając głowę. Nie spadła. Cwana. Nudy, nie ma krzyku, dźwięku łamiących się kości... nic tu po nim. - Miłej zabawy, Lynn. - Mrugnął doń. Nie zostawiał jej przecież samej, został jeszcze ten chłopak. Opuścił boisko.
Wkroczył na boisko wyjątkowo niepewny siebie. Przytłaczał go zaś fakt, że jako jedyny ze swojego rocznika wciąż nie potrafił zapanować nad tą niepozorną miotełką. Odgarnął włosy z twarzy, po czym przysiadłszy na trawie, począł obserwować nauczycielkę Historii Magii, która śmigała samotnie w powietrzu.
To już czterdzieści minut spóźnienia?! Rozejrzał się po boisku, ale nigdzie ani śladu nauczyciela bądź jakiegokolwiek pierwszoroczniaka. Ogarnięty szczęściem wybiegł z boiska jak na skrzydłach.
Wszedł na boisko z nowiutkim nimbusem 2000 przewieszonym przez ramię. Kiedy doszedł do środka, przełożył prawą nogę przez miotłę i odbił się mocno od ziemi. Natychmiast uderzył go w twarz pęd powietrza. Wzbił się wysoko, wysoko tak, że przeleciał przez najniższą warstwę chmur. Po chwili. Zaczął nurkować z zawrotną szybkością, by kilka metrów nad ziemią poderwać miotłę. Zrobił jeszcze kilka pętli i korkociągów, i w końcu wylądował. zszedł z miotły i opuścił boisko.
Przyszedł na boisko. dziś miał komentować mecz, więc był w zabawowym nastroju. Wszedł na trybuny i zasiadł na miejscu komentatora. - Raz raz próba. Powiedział do magicznego megafonu, który działał bez zarzutu. Czekał na rozpoczęcie meczu.
Jay spóźniony wbiegł na boisko quidditcha. Świetnie, jego potknięcie w czasie pracy. - Nic sie nie stało, wszystko pod kontrolą- powiedział szybko wsiadając na miotłę. - Zaczynamy mecz towarzyski Slytherin kontra Ravenclaw. Mam nadzieję, że będziecie grać ładnie, bez fauli. Wygrywa oczywiście ten kto złapie pierwszy znicz... No nie będę przeciągał- mruczał jeszcze pod nosem wsadzając do buzi gwizdek. Dmuchnął w niego z całej siły równocześnie rzuacjąc kafla do góry, który od razu wpadł w ręce zawodnikowi Ravencalwu.
Krukonka wbiegła na boisko .Mecz zaraz miał się zacząć. -Nareszcie -szepnęła dziewczyna tak cicho aby nikt tego nie usłyszał .Była bardzo ciekawa jak mecz się zakończy mimo ,że był tylko towarzyski. Rozejrzała się-pogoda była świetna, a przynajmniej dość dobra na mecz .Krukonce nie pozostawało już nic innego jak wziąć się do roboty.
Wyleciała ponad trubuny i spojrzała w dół z uśmiechem. Wiatr rozwiał jej kilka kosmyków, które to wyśliznęły się z kitki. Spoglądała na początek meczu. Krukonka chwiciła kafel. I co dalej? Jak na razie musiała czekać, aż tłuczek się znajdzie niedaleko niej i będzie mogła rąbnąć nim kogoś w głowę.
Wprowadził swoją drużynę na boisku, czekając na rozpoczęcie meczu. Dosiadł swojej iście wspaniałej miotły, chwycił niesamowitą pałkę i słysząc gwizdek wzbił się w powietrze razem z resztą. Świetnie, Bell złapała kafla. Jared tylko namierzał się na tłuczka, którego miał rąbnąć z całej siły, broniąc swoich zawodników i utrudniając grę zielonym. Poczuł znajome uczucie, towarzyszące grze. Dawno nie latał.
Bell wyleciała na boisko i razem z innymi graczami podleciała do linii środkowej gdzie stał już Jaydon. Po chwili był gwizdek i kafel poleciał do góry. Ruda pięknie go złapała i od razu popędziła do pętli zielonych, w ogóle nie oglądając się za siebie. Ślizgoni jeszcze nie zdarzyli zareagować, więc leciała najszybciej jak się dało, korzystając z okazji. Gdy była już całkiem blisko pętli zamachnęła się, rzuciła w środkową i...
Max zaczął komentować. - Max wita was na pierwszym meczu quidditcha w tym sezonie. Mówił do megafonu. - Dziś w meczu towarzyskim zmierzą się Slytherin oraz Ravenclaw. Od razu piękna akcja ścigającej Bell Rodwick, chyba mimo że jest piękną Prefekt Naczelną to chyba potrafi pokazać pazurki. Mówił, a na jego twarzy rozlał się uśmiech.
Obleciała całe boisko dookoła, uważnie obserwując każdy gest jaki wykonała Bell. Teraz wszystko zależało od Angie, obroni czy nie. Zacisnęła zęby i ruszyła za Bell. Gdyby mogła jej tak wyrwać tego kafla... W gruncie rzeczy mogła, ale jaki w tym sens? To tylko mecz towarzyski. Mimo to uśmiechnęła się zalotnie do Jaya, wcale, ale to wcale nie licząc na to, że będzie traktował jej wybryki łagodniej. WCALE!
Kafel zaczął lecieć w jej stronę. Davis rzuciła się w prawo i... GOL! Przeklęła głośno, ale i tak głos z trybun ją zagłuszył. Nie obroniła. Podała kafla do Namidy (kto zastępuje Namidę?). Była zła, że nie obroniła. Zaczęła krążyć w okół bramki. Teraz musiała zacząć bronić, w końcu nie mogą przegrać!
Ostatnio zmieniony przez Angie Davis dnia Pią Wrz 24 2010, 21:03, w całości zmieniany 1 raz
Vivien z gracją usiadła na swojej miotle i wzbiła się w powietrze. Spojrzała na nowego sędziego, który bynajmniej nie wzbudził jej zaufnia. Westchnęła widząc siedzącego na miotle Jaydona Murrey'a. Uśmiechnęła się do kapitana drużyny, a równocześnie drugiego pałkarza. Mecz się rozpoczął, Viv machnęła parę razy pałką i rozejrzała się w poszukiwaniu tłuczka. W międzyczasie RAvek zdążył strzelić pierwszego gola.
Ostatnio zmieniony przez Vivien Davila dnia Pią Wrz 24 2010, 21:03, w całości zmieniany 1 raz
- GOOOOOOOL! GOL DLA KRUKONÓW! Ryknął w megafon. - Ślizgoni błyskawicznie zaczęli akcję. Czy zakończy się powodzeniem wątpię. Jednak wszystko jest możliwe. Komentował mecz i sprawiało mu to uciechę.
Wyrwała kafla Michelle i z prędkością światła poszybowała do pętli. Jednak, kiedy doleciała w odpowiednie miejsce, kafla w rękach już nie miała. Zaklęła pod nosem i popędziła za krukonką, która zabrała jej piłkę. Co miała teraz zrobić. No heloooł. Gdzie się podziali ślizgoni?
Michelle latała po całym boisku, próbując przejąć kafla. Coś dziś szczęścia nie miała, bo co chwila traciła piłkę z rąk. teraz udało jej się złapać kafla z rąk Alexis, po czym poszybować wysoko do bramki. Przymierzała się do podania, gdy Alexis znowu przybrała jej piłkę.
Brook obserwowała całe boisko, latając na miotle. W końcu ktoś podał do niej kafla ale co? Z tych nerwów oczywiście musiała go stracić. - Szlag! - warknęła, mierząc wzrokiem Krukonkę, która odebrała jej kafla. Co jak co, ale mecz nie zaczął się zbyt dobrze dla Ślizgonów, można rzec, że raczej fatalnie. I jeszcze ten cholerny komentator. Sąd go przygarnęli? Głupi Gryfon. Gdyby tak tylko wlecieć z miotłą w jego kabinę komentatorską... - rozmarzyła się, szybko jednak koncentrując się na meczu. Cała nadzieja była w Alexis, jednak ta na nieszczęście również straciła kafla. Brook starała się ogarnąć cała tą sytuację na boisku.
Znów wyrwała kafla Michelle. Taak, krukonka na pewno się tego nie spodziewała. Była jednak za daleko pętli więc postanowiła nie przedzierać się przez wszystkich spragnionych zwycięstwa krukonów ale podać do kogoś ze swojej drużyny.
Jared zauważył wreszcie tłuczka, śmigającego złowieszczo w powietrzu. Uśmiechnął się złośliwie i posłał go w kierunku Ślizgonki posiadającej kafla, nie widział kto to był, za daleko. Chyba Alexis, ale głowy by nie dał... W każdym razie - trafił! Kafel wpadł w ręce ścigającej z Ravenclaw. Teraz mogli zdobyć drugą bramkę!
- Ścigające mają ręce pełne roboty. Mówił do megafonu. - Teraz kafla ma ma Brooxter. Nie Yowane, a teraz Toxic o Toxic straciła kafla. No cóż każdemu się zdarza. i Znów kontra Krukonów.