Jest to duża powierzchnia o owalnym kształcie, rozmiarów około 55 na 152 metry. Po dwóch przeciwnych końcach, na polach bramkowych umieszczone są trzy tyczki, każda z obręczą na czubku, do których to wrzuca się kafla. Po środku znajduje się koło środkowe, skąd na początku meczu wypuszcza się piłki. Odbywają się tu wszystkie rozgrywki Quidditcha między domami, a także treningi drużyn. Czasem uczniowie przychodzą sami, bądź większymi grupami by polatać sobie dla przyjemności.
Był nieco zaskoczony reakcją Bell i w pewnym momencie sam się w myślach zganił za tę pychę, która chyba zaczęła powoli przez niego przemawiać. Albo po prostu był zbyt przyzwyczajony do tego, ze ktoś go rozpoznaje. Czyli jednak są jeszcze osoby, które traktują co całkiem normalnie a nie jak przybysza z planety VIPów i sław. - A tak, wiesz, akurat się tak złożyło, że się zawziąłem i uznałem, ze będę grać z Nietoperzach z Ballycastle i się udało. No czasami sobie pogram na mistrzostwach w reprezentacji. Ale w sumie to nic takiego, praca jak każda inna. – Powiedział nieco zakłopotany. Mało kiedy lubił opowiadać o swoich wyczynach, wolał pokazywać jak gra i po prostu wygrywać mecze. To mówi o wiele więcej. Słowotok Sydney był na pewien sposób uroczy, widać było, że dziewczyna zachłysnęła się tym, że może uda jej się dostać do drużyny – chyba jej na tym zależało, przynajmniej Shane miał takie wrażenie. - Słuchajcie, widzę że obie się nadajecie, a im więcej osób w drużynie tym lepiej – uznał – Jeśli zostanę w szkole na następny sezon chętnie poprowadzę wasze drużyny z nowymi zawodnikami. Może uda mi się kogoś wysłać na trening mojej drużyny? Czemu nie, to Może być zabawne! A nuż Syndey zostaniesz członkinią i będziesz grać na światowych boiskach, co? Słysząc jak Bell ekscytuje się wróżbiarstwem i runami nieco się zdziwił, ale też i zainteresował. W czasie szkoły, szczerze powiedziawszy, nie przykładał się do wielu przedmiotów, nie licząc właśnie qudditcha i zielarstwa. Oczywiście, jeśli będzie mieć dzieci to będzie im wpajał, ze najważniejsze to mieć piąteczki i być prymusem, o, tak będzie, będą się uczyć na jego błędach. W pewnym momencie posmutniał nieco. - Ach, to dobrze, że masz jakiś cel! – uznał po chwili, ukrywając rozczarowanie samym sobą. – Trochę przykre,. Że ja w czasie szkoły myślałem tylko o tym by się wyrwać z lekcji i pograć… no ale może nie byłbym teraz tu gdzie jestem, gdyby nie te moje priorytety. O, może mi kiedyś powróżysz, co?
- Serio myślisz, że mogłabym się dostać? - zwróćiła się do Shane'a. - Wiesz brzmi ciekawie móc grać w jakiejś drużynie, ale czy to by się nie mieszało z moimi pokazami? - zapytała - Ah, nie wspomniałam nic. Jestem najmłodszą projektantką u Emanuela Ungaro od jakiś paru lat i jakoś na razie nie myślałam nad innymi zajęciami na przyszłość. Trzeba się porządnie zastanowić teraz co będę robiła. Moda, Quiddich, Numerologia czy Magia Żywiołów. Chciałabym robić wszystko, ale tak się nie da. A no trochę zależało jej by się dostać do drużyny. Teraz kiedy wie, ze się może dostać. - Ten mecz podczas wakacji byłby fajny - odpowiedziała Bell - Dobrze, ze chociaż ty masz już jakiś cel. Ja to mocno nie zdecydowana jestem i jakoś nie potrafię wybrać. No i oczywiście skoro tak oboje uważacie w przyszłym roku spróbuję sie dostać do drużyny.
To znowu Bell się też głupio zrobiło, że mogła nie wiedzieć takich rzeczy! No jak tak można, że też Clara jej już pierwszego dnia o tym nie wiedziała, szczególnie widząc, jak zaczęła wtedy nawijać o Quidditchu. - Ochh, naprawdę? Skromny jesteś... przecież tak się po prostu nie gra. To musi być coś wielkiego! Nie wierzę, że można grać w quidditcha zawodowo i go nie uwielbiać. Prawda? - zapytała, bo w końcu dawała tu takie osądy, a w gruncie rzeczy nie miała pojęcia, jak to naprawdę jest. Ale ona sama właśnie takie miała podejście, że trzeba robić co się kocha. Inaczej życie będzie stracone. - A... ty jesteś..? - Nasze? A może tylko naszą, jedną? Obydwie jesteśmy krukonkami, inni pewnie nie będą zainteresowani - zmyślała co jej do głowy tylko przyszło. Jak zawsze robiąc wszystko, byle tylko to jej drużyna i jej dom, wydawał się tym lepszym. - Strasznie wszystko olewają, chociaż zapewne na lekcji pojawią się tłumy i odwalą jakiś cyrk. - No. Byle tylko wybrać między tymi zajęciami i będę miała. Mecz pewnie da się zorganizować, trzeba tylko pogadać z kimś odpowiednim... Albo po prostu wynaleźć kąś polanę na wakacjach, ustawić prowizoryczne pętle i gotowe. Nic łatwiejszego, przecież wszystko da się zrobić z niczego. W pewnym sensie. - Z wielką chęcią! - powiedziała do Shane'a. - Jesteś już drugą osobą, której to obiecuję od kiedy wróciłam. Chyba będę musiała zacząć chcieć czegoś w zamian, bo może się z tego całkiem niezły interes rozkręcić.
Zaśmiał się głośno. - Ach, gdybym tego nie kochał nie grał był w tych wszystkich drużynach, prawda? – zapytał rozbawiony – to oczywiste, ze właściwie nie widzę niczego poza qudditchem, szczególnie ostatnio. Czy to dobrze czy źle to ocenię na emeryturze, oi! Po chwili nieco się skłonił dziewczynie. - A tak, ja się pannie nie przedstawiłem w ogóle, oi. Widzicie jak to wszystko działa, nie myślę gdy wchodzę na boisko. Shane Patrick Wolff, miło mi, ze będziemy razem pracować… bo tak to można nazwać, prawda? Raz po raz przenosił wzrok to z Bell na Sydney. - Jeżeli będzie trzeba to wstawię się za tym by ten mecz w wakacje był. I zobaczymy czy wygrają Krukoni… chyba, że mnie nie zawiodą moi Puchoni, ciekawe jak teraz grają beze mnie… och, ale chyba już was za bardzo wymęczyłem. Jeśli będziecie mieć potem ochotę to możecie wpaść na jeszcze jeden mały trening, ja jestem zawsze chętny i mam dużo czasu. Naprawdę. A co do wróżb to nie ma sprawy, mogę nawet zapłacić, ciekawość jest silniejsza! Ha! Może uda ci się odgadnąć czy Irlandia zdobędzie mistrzostwo, co? Gestem ręki zaprosił dziewczyny by te przeszły do szatni i przepuścił je przodem, lekko pochylając przy tym głowę, jakby kłaniał się przed damami. - Panie przodem.
Prawda? Prawda? - Prawda - przytaknęła. Ona uważała, że to jak najbardziej dobrze. I wszystko jedno czym się fascynowało. Coś takiego powinno być i to coś takiego, co pozwoli budować przyszłość. To dlatego tak bardzo uczepiła się myśli o Błędnym Rycerzu, kiedy tylko po raz pierwszy wpadła jej do głowy. - Na pewno - zapewniła i odruchowa chciała się upewnić czy naprawdę Wolff? Oczywiście, to nazwisko natychmiast ją zaintrygowało,nawet jeśli to przypadek... przypadki trzeb zbadać, bo potem okazują się nimi nie być. Ale nie powiedziała nic o tym, zamilkła tylko na chwilę. - Muszą wygrać. W tym roku podobno wygrali gryfoni i puchoni, ale jestem pewna, że to tylko dlatego, że drużyny były połączone i ślizgoni obniżali nam poziom gry... Podniosła miotłę i ruszyła w stronę szatni. - Nie, na razie bez zapłaty. Za reklamę najwyżej. Pierwsze trzy gratis, potem jeszcze się dorobię majątku.
Nadszedł czas lekcji qudditcha z nowym nauczycielem – cóż, który Mozę nie miał za dużego doświadczenia pedagogicznego, ale za to miał spore chęci. Pogoda była znośna, ale nie idealna. Najbardziej przeszkadzał wiatr, który mógł być problematyczny dla mniej doświadczonym lotnikom. Jednak mimo to, Shane był pełen nadziei, ze nic strasznego podczas zajęć się nie stanie. Był już na boisku, w swoim sportowym, klubowym stroju do treningów, z nadrukowanym czerwonym nietoperzem na podkoszulku. Czekając na uczniów uznał, ze może spokojnie poleżeć sobie na murawie i popatrzeć w niebo na swoje ukochane chmury, które leniwie podróżowały z zachodu na wschód… a może z południa na północ… a może… W każdym razie Shane miał nadzieję, że uczniowie się nie przestraszyli i przyjdą na zajęcia, bo inaczej zaśnie w tym słońcu.
Kto by pomyślał, że tuż przed zakończeniem roku szkolnego, przed egzaminami jakże ważnymi Naomi Young wręcz chorobliwie się nudziła. Można by powiedzieć, że wpadła w nastrój przed depresyjny. Niedobrze, oj niedobrze. Z niepokojącego nicnieróbstwa oraz siedzenia w fotelu i gapienia się w jeden punkt wybawił ją któryś z Krukonów, ciągnąc siłą na lekcję latania. Naomi z początku nie protestowała, dawała się przeciągać jak wór kartofli, dopiero gdy została wypchnięta z miotłą w łapce przed drzwi wejściowe, zrozumiała, w co się pakuje. Brnęła przez błonia w kierunku boiska walcząc z wiatrem i przeklinając swoje otępienie i tępotę kolegi. No pff. Lekcja z tym nieodpowiedzialnym typkiem! Haha, ktoś nie wyjdzie z tego spotkania cały. I nie będzie to ona. Obiecuję. Z przebiegło-urażonym uśmieszkiem na ustach zjawiła się na miejscu, i nawet nie patrząc na nauczyciela rzuciła szybko, półgębkiem Dzień dobry.
Cóż Marione Shelley miał dziś do roboty? Oczywiście nauka! Już na jego biurku leżał stos zeszytów od innych jego ,,bardzo dobrych" kolegów, którym ma zrobić pracę domową. Paczcie a ten chłopaczyna tak się łatwo daje. Chociaż jak nauka sprawia mu przyjemność to odrabianie za innych pracę domową także może być czymś relaksującym. Jednakże zanim zabierze się za odrabianie musi dziś coś ważnego zrobić. Iść na lekcję quidditcha. Wszakże z niechęcią chodzi na te zajęcia, lecz od tak nie da się załapać do drużyny. Trzeba włożyć w to sporo czasu oraz ciężkiej pracy. Ach no i jakoś Tamarze zaimponować to też bardzo ważne! Kiedy chłopak doszedł już na boisko zdziwił się bowiem nie widział nigdzie nauczyciela toteż postanowił wejść na murawę i na niego poczekać. I tak zrobił. Oczywiście nie zauważył go jak ten swobodnie leżał. Usiadł i czekał na dalszą część lekcji. Pewnie Kevin się pojawi. Przecież on tak bardzo uwielbia ten sport.
Warsawa nudziła już zwykła nauka i odrabianie pisemnych lekcji, więc poszedł się przejść. Po pewnym czasie dotarł do boiska do Quidditcha. Zorientował się, że zbiera się tam jakaś grupka ludzi z miotłami, więc szybko pobiegł po swoją miotłe. W końcu wziął swoją miotłe i przyleciał spowrotem na boisko robiąc "wielkie" wejście. Po "wielkim" wejściu zauważył, że trwa lekcja. Na murawie leżał nauczyciel o imieniu Shane d o którego Puchon rzekł: -Dzień dobry. Czy nie jest troche zbyt wietrznie na lekcje, ponieważ ci słabsi uczniowie to pewnie nie poradzą sobie?
Wparowałem do pokoju w którym spał, a w tej chwili leżał Fouçon i bezceremonialnie chwyciłem go za fraki i postawiłem przed sobą. Chłopak nawet nie miał siły się opierać...nie powiem by mnie to zaskoczyło od jakiegoś czasu taki był i nie bardzo wiedziałem co się stało. Ostatnio jak rozmawialiśmy chodziło o pewną dziewczynę,a teraz? Może coś się stało, ale nie byliśmy aż tak blisko bym mógł o to zapytać, ale wiedziałem jedno kumpel nie powinien od tak ślęczeć po kątach i użalać się nad sobą i całym światem. - No dobra, idziemy i nie chce słyszeć sprzeciwu...choć możesz się buntować to i tak przegrasz...-powiedziałem dość twardym lecz zaniepokojonym głosem i zacząłem go ciągnąć na lekcję, całe szczęście że był w miarę ubrany bo gdybym miał go jeszcze ubrać to zrezygnowałbym z targania go na zajęcia. Lekcja latania z nowym nauczycielem mogła się okazać całkiem ciekawym doświadczeniem, a co ważniejsze mogło co nieco obudzić Fou-sempai'a. Poza tym byłem ciekawy tego sportowca co nieco o nim słyszałem, głównie za sprawą dziewczyn z domu. Wziąłem jeszcze miotły i tak się znaleźliśmy na boisku, rozejrzałem się po otoczeniu. - Dzień dobry. - powiedziałem w stronę nauczyciela i nie zobaczywszy nikogo znajomego zwróciłem się w stronę chłopaka którego tu zaciągnąłem. - No dalej Fouçon, jesteśmy na lekcji, nie zachowuj się jak zombi. Po tym wszystkim możesz dać mi w twarz jak będziesz chciał, ale teraz zachowuj się jak przystało na faceta...- mówiłem to cicho tak by tylko znajomy mógł usłyszeć.
Oczywiście część prac domowych, które rozwiązywał Marianek, pochodziło nie od kogo innego, jak od Kevina, który miał dużo ciekawsze rzeczy niż siedzenie w książkach i rozwiązywanie zadań, no proszę was! Przecież on w życiu nie usiedzi w bibliotece więcej niż pięć minut, dlatego tak rzadko tam bywa. Na lekcjach rzadko też grzecznie wysiadywał, toteż szlabany nie były dla niego nowością. Ale latanie! Quidditch! Na to chodził bardzo chętnie i tylko czekał, aż ktoś wreszcie ogłosi, że te lekcje się odbędą. To było to! Nie tam jakieś nudne formułki czy przepisywanie regułek z książek! Wiatr we włosach! Wysokość, ten pęd! Po prostu coś, czego Kevin nie potrafił opisać. Biegł wiec na lekcję sprintem, trzymając w ręku miotłę, jak w skowronkach, no tak się chłopaczyna cieszył. A widząc Marianka ucieszył się jeszcze bardziej, w końcu nie ma to jak dzielenie pasji z najlepszym przyjacielem! W końcu przycupnął obok Shelleya na murawie, lekko zdyszany. Zresztą ledwo wyhamował i o mało co nie wpadł na Krukona, ale nic, dał radę!
Tym razem nie zacznę opisywać jak Dominicowi było ciężko dotrzeć na lekcje. Najnormalniej w świecie tym razem całkowicie przypadkiem był w wielkiej Sali i jak każdy normalny uczeń sobie jadł. On nie jest jak każdy normalny, ale pominiemy, to. Zjadł w ciszy i spokoju śniadanie, po czym zerknął na rozkładówkę. Następna lekcja, to była lekcja Quidditcha. No i pytanie. Iść, czy nie? Z reguły Dominic nie przychodził na tą lekcję. Nie to , żeby nie lubił, czy coś. Ale zawsze go tak noga w, tedy bolała! Przypadek? Jednak dzisiaj było, inaczej. Ponoć był nowy nauczyciel, czy coś. A może naucza już od dawna? A tam! Nie ważne! Dominic wstał i ruszył na boisko. Miał sporo czasu, więc raczej wątpliwe, by się spóźnił. Kiedy doszedł na boisko. Rozejrzał się bez zainteresowania i przystanął obok swego przyjaciela. - Idiota. – Mruknął patrząc niby, to z zainteresowaniem na niebo. Tylko niech mu nie każe biegać, bo to jest niemożliwe! Chyba, że poda mu Metadon. To całkiem inna historia. Ale znacie nauczyciela, który poda wam narkotyk? Nawet, jeśli ma uśmierzyć, a raczej zlikwidować ból… No cóż. Ja jeszcze takiego nie spotkałem. A i ten na takiego nie wyglądał. Zresztą, gdyby Dominic, by chciał, to by załatwił sobie całkiem legalnie metadon. W końcu ma zastosowanie medyczne. Ale nie chciał. Wolał, gdy go bolało. Zresztą ja tu gadu, gadu, a lekcja się zaczyna, czy coś…
Kaoru siedział sobie w dormitorium i...gapił się w ścianę. Mimo iż mineło dosyć sporo czasu on nadal żył, ale tak jakby nie żył. Egzystował na linii życia i śmierci. Nadal bolało, szczególnie po tym Jej liście...nigdy nie pokochałaby go tak jak on ją...a jego tak...dlaczego? Co on miał czego nie miał nasz Puchon? Był idealny, kochał ją jak nikt inny, zrobiłby dla niej wszystko...ale to i tak nie było już ważne...Bo Lillyanne już nie było...oczywiście miał zamiar zastosować się do jej ostatniej woli. Ale to co było najgorsze...wiedziała, że umrze...że to jej ostatnie godziny...a mimo to nie napisała do żadnego z nich. Nie napisała o swoich przeczuciach...gdyby tak się stało żyłaby nadal...Jakby do nich napisała przybiegli by do niej jak na skrzydłach i uratowali ją! Nie pozwolili iść do tych cholernych krypt! Kaoru wolałby nawet jakby wybrała jego...co i tak zrobiła, a udowodniła w liście....niż żeby nie żyła...bo bez niej...nic nie miało sensu. Gra na instrumencie, czekolada, lekcje...nic. Lecz nagle wparował Yves i zaczął ciągnąć go na jakąś lekcję! No masakra po prostu. -AAAAA, Yves, zostaw mnie! Nie chcę nigdzie iść. Daj mi spokój! - wrzeszczał Kaoru, ale w końcu spasował. W końcu kiedyś lubił Quidditcha, nawet jest w drużynie! Został zaciągnięty przez kumpla na boisko, całe szczęście zdążył sięgnąć po swoją miotłę z najnowszej kolekcji (kuzyn o niego dba). Skinął głową nauczycielowi i odwrócił się w kierunku kumpla. -Oj, uwierz mi, na pewno dostaniesz. Nie chcę tu siedzieć...ci wszyscy ludzie są...za radośni...a ja nie mogę...odkąd umarła nie potrafię być radosny. I nie mogę na nich patrzeć... -wycedził przez zęby Puchon nawet nie dopuszczając do swojej świadomości, że trening może mu wyjść na dobre. Po prostu nie miał sił. No ale cóż. Teraz już musi tu zostać. Uh, jeszcze się kiedyś Yvesowi odwdzięczy. A tymczasem czekał aż nauczyciel zacznie lekcję. Wtem usłyszał jakże dobrze znane sobie przezwisko. Obrócił się i ujrzał...-Cześć Nick. Wszystko po staremu...A u ciebie? Jak noga? - Krukon był dość skomplikowaną postacią, ale Kaoru znał go dosyć długo i wiedział co owe słowo "idiota" w danym momencie znaczy. I, o dziwo, nawet się z nim potrafił dogadać.
Gdyby nie to, że uczniowie zaczęli się gromadzić na boisku, robiąc przy tym spory hałas, Shane zapewne by zasnął na tej miękkiej trawie. Chociaż wizja popołudnia spędzonego na błogim lenistwie była bardzo kusząca. Wstał powoli, rozglądając się i obserwując uczniów. - Sadzę, że słabsi uczniowie tez sobie poradzą. – odparł Shane, gdy jedne z puchonów przyszedł się przywitać i zadał pytanie o pogodę. Fakt faktem, ze pogoda była kapryśna, ale nie ma tego złego… Shane już obmyślił całą lekcję, jeśli zatem ktoś będzie miał problem z utrzymaniem się na miotle znajdzie się rozwiązanie. Mężczyzna chwycił za gwizdek, który miał przewieszony na szyi i dmuchnął w niego. Na boisku aż odbiło się echo tego, przeraźliwego wręcz, pisku. Gdy już tym zwrócił dostatecznie uwagę swoich uczniów przywitał ich z uśmiechem. - Dzień dobry! – Rzucił głośno i starał się mówić dosyć wyraźnie, co było trudne z jego silnym irlandzkim akcentem. – Jestem Shane Patrick Wolff i będę was trenował, miśki. A teraz ta, czy wszyscy maja miotły? Dobre buty? Muszą być wygodne, bo odcisków dostaniecie. Klasnął w dłonie i ponownie spojrzał po twarzach zgromadzonych. - Cóż, jeśli ktoś się późni, to nic straconego, coś się dla niego wymyśli. A tymczasem wy macie specjalne zadanie. Miotły na ramiona i pięć kółek wokół boiska! JUŻ! I ponownie zagwizdał dając znak uczniom, że mają zacząć biec.
// napiszcie po jednym poście i będzie uznane, że przebiegliście Oczywiście można jeszcze na lekcję przyjść
Ange biegła przed siebie jak najszybciej mogła. Jak ona mogła się spóźnić?! No cóż… mogła… BO ZNOWU SIĘ ZGUBIŁA! Ta szkoła jej po prostu za duża, dla takiej drobnej dziewczynki jak ona. No ale nie ważne. Biegła przed siebie i biegła, aż w końcu usłyszała gwizdek. Szlak! Zaczęły się zajęcia. W miarę możliwości przyśpieszyła i w końcu dobiegła. Zatrzymała się w ostatniej chwili prawie lądując na kimś. Nie zauważyła kto to, bo zrobiła dwa kroki w tył i oparła się o nogi oddychając szybko wykończona. - Prze… pra… szam – wysapała zmęczona – za spóźnienie – dokończyła po chwili. Nie usłyszała polecenia nauczyciela. Ale jeżeli ona ma jeszcze biegać… to zginie na miejscu.
Poczuł, ze ktoś na niego wpadł, szybko się odwrócił i zobaczył zdyszaną uczennicę. Poczekał chwilę aż dziewczyna odsapnęła i zrobił krok w jej stronę, nieco się ku niej pochylając. - Och, nie szkodzi, zdarza się. – uznał wzruszając ramionami. – Ale to, ze tu biegłaś nie zwolni cię z rozgrzewki. Hm… Przyjrzał się uważnie dziewczynie a potem spojrzał w stronę biegnących uczniów. - Trzydzieści przysiadów. – Powiedział. – Dasz radę. Rób swoim tempem. Krzyknął potem w stronę innych. - No, ruchy, ruchy, nie chcecie chyba tu spędzić całego dnia!
Olavi również biegł na tą śmieszną lekcję. On jednak chyba wolał grać jak mugole, w piłkę nożną, aniżeli w jakiegoś magicznego quidditcha. Co to w ogóle było? Jakieś kafle, tłuczki i inne dzikie urządzenia, na których biedny gryfon się nie znał. Jednak jak mus to mus - rok trzeba zaliczyć, egzaminy zdać i takie tam. Bo jednak miło byłoby pójść na studia po wakacjach. No, ale tymczasem... Viitasalo biegł z miotłą w ręce, tak szybko, na ile mógł. Na szczęście z kondycją było u niego bardzo dobrze, więc nie dostał nawet zadyszki. Jednak nie wyhamował zbyt dobrze i dlatego nie udało mu się nie zrobić zamieszania. Mianowicie WPADŁ NA OSOBĘ, KTÓRA NAZYWA SIĘ DOMINIC ESTEBAN LIND i dźgnął ją miotłą między łopatki. Ups. - Sorry - mruknął Olavi, robiąc nieco zakłopotaną minę. Jednak nie wiedział, co innego mógłby powiedzieć, czy nawet zrobić. Spostrzegł się, że wszyscy biegają, to on też zacznie!
Ostatnio zmieniony przez Olavi Viitasalo dnia Pią 1 Cze 2012 - 17:53, w całości zmieniany 1 raz
Ruda istotka wdzięcznie poruszała się po terenach otaczających zamek. Prezentowała się — jak zawsze — dość łagodnie, a jej wygląd przywodził na myśl syrenkę ze znanej mugolskiej bajki. Pomińmy fakt, że nawet jej imię brzmiało tak samo... i owszem, kiedyś był to dla niej problem, jednakże z czasem tak do tego przywykła, iż po prostu przestała dostrzegać taki szczegół. Patrząc w lustro widziała już nie twarz, która zawsze była o kilka stopni gorsza od wyidealizowanej postaci, a subtelny owal, przyozdobiony głęboko osadzonymi, wypełnionymi błękitną falą spokoju tęczówkami. Dziś panował w nich sztorm, na pierwszy rzut oka niedostrzegalny. Wywołany był wszystkimi zdarzeniami z ostatniego okresu, nakładającymi się na siebie. Gdyby pojawiły się oddzielnie, może nie wydać by było tej zaciętości na jej licu, chmurnie ściągniętych brwi i warg zaciśniętych blado w idealną kreskę. Nie emanowała dobra energią, no, w sumie nigdy nie zdarzało jej się tryskać nieograniczonym optymizmem, ale zazwyczaj na jej wargach majaczył się choć cień uśmiechu. Tym razem nie miała jednak żadnego powodu do okazywania radości. Jej serce przepełniało rozdzierające uczucie, wywołane zbliżającymi się wakacjami. Ile jeszcze jej lat zostało w tym wspaniałym miejscu? Oprócz skończenia nauki tutaj, ciotka nie zgadzała się na dalsze kontynuowanie, jak to ona nazwała, „zabawy z magią”. Krukonka wiedziała, że nie ma nic przeciwko pozbyciu się jej z domu, aczkolwiek tamtej chodziło tylko o zrujnowanie życia siostrzenicy. Jak na razie nie udawało jej się, z poły na to, że rudowłosa starała się nie przejmować się jej humorami i zapominała o domowym życiu tu, w Hogwarcie. Nieubłaganie jednak kolejny rok szkolny dobiegał końca i jedynym atutem tego wszystkiego był szkolny wyjazd. Oczywiście nic nie wiadomo było jeszcze o dokładnym miejscu, ale wiadomo, iż krążyły najróżniejsze plotki. Przez chwilę na jej wargach zagrał rozbawiony uśmiech, pełen czegoś w rodzaju podniecenia i ulgi. Zaraz jednak przypomniała sobie o celu, w jakim opuszczała teraz budynek. Oraz o tym, kogo ostatnio spotkała. I nie chodziło tutaj o jej przyjaciela Gryfona, bynajmniej!, a o pewnego pana, o którym myśli zawsze starała od siebie odpychać. Jeszcze wymyślił sobie, że ona próbuje mu zaszkodzić. Zabawne, bo jakby tylko była w stanie nagiąć czas to usunęłaby go ze swojego życia. Nie dlatego, iż aż tak za nim nie przepadała. Chodzi o to, że wręcz przeciwnie. Coś podejrzanego zaczęło dziać się w jej poukładanych plakietkach i te z „nie lubię” mieszały się z „bardzo mi zależy”. Było to jak najbardziej irytujące, nie powinna martwić się przecież o innych. Znaczy o przyjaciół jak najbardziej, ale takiego osobnika z płci przeciwnej znała tylko jednego. Jednego, na którego potrafiła spoglądać przychylnie. Ufała i mogła powiedzieć nawet o sytuacji w domu. Jeśli do niego więc nie pałała żadnym większym uczuciem, dlaczego miałby ją zainteresować ktoś w tej sytuacji zupełnie obcy? Bokiem jej wychodziły te uczucia. Czasem zastanawiała się czy lepiej nie byłoby bez nich. Żadnych zarwanych nocy, niepewnych spojrzeń na korytarzach. Takie już było życie i choćby nie wiadomo jak bardzo chciała, nie mogła nic z tym zrobić. Znaczy teoretycznie mogła i to robiła, ale nie tak łatwo okłamywać siebie, udawać że nic się nie dzieje. Po prostu nie potrafiła. Wydobyła z siebie niezbyt zadowolone westchnienie, po czym wcisnąwszy dłonie złożone w piąstki do kieszeni płaszcza, ruszyła szybszym krokiem. Była już zapewne spóźniona na tą przeklętą lekcję, co wcale nie poprawiało jej samopoczucia. Jeżeli istniał jakiś jej słaby punkt to był właśnie Quidditch. Nie miała pojęcia co za skaza ludzkości wymyśliła tą grę, ale wszystko co z nią związane było istnym fatum dla panny de Marmaid. Szło jej beznadziejnie, choćby nie wiadomo jak próbowała stać się... chociaż przeciętna. We wszystkim innym udawało jej się znakomicie, nienawidziła tej skazy na swym dzienniczku ocen. Już trudno. Byle nie było na boisku TEGO kogoś, kto ostatnio zaprzątał jej myśli. Kolejny, niech to, co się z nią działo ostatnio. Zacisnęła na moment powieki, zbierając się w sobie. Już była blisko. Szykujcie się na niemały ubaw, bo oto latające beztalencie nadchodzi. Uśmiechnęła się do siebie zgryźliwie. Ostatnie kilkanaście metrów podbiegła — żeby wiedziała jakie zadanie ich czeka toby się tak nie spieszyła. Skinęła głową dla stojącego dalej profesora, dłonią machnęła do potencjalnych znajomych, po czym ustawiła się gdzieś samotnie, by w miarę słyszeć polecenia nauczyciela. Nie kojarzyła go albo była zbyt przejęta tym, co miało nastąpić, żeby przywołać w pamięci imię i nazwisko trenera. W sumie je niedługo zdradził, także nie miała po co przywoływać wspomnień. Przybrała na twarz jakiś neutralny wyraz, coby jego uwagi na sobie nie skupiać, po czym musnęła czubek miotły dłonią, upewniając się że jej nie zgubiła jeszcze. Hm, może byłoby dobrze gdyby to jednak się stało, bo jakoś nie widziała siebie wzlatującej wyżej niż trzydzieści centymetrów. Dlatego miała mieszane uczucia, kiedy usłyszała zadanie. Obejrzała się na innych uczniów, nie chcąc ruszać się jako pierwsza. W odróżnieniu do większości panien nie odczuwała specjalnej dyskryminacji z powodu zmuszania do wysiłku fizycznego. Jeśli chodziło o lekkoatletykę to szło jej akurat nieźle, przynajmniej w porównaniu do zespołowych dziedzin sportu. W sumie mogła pomarudzić że jest na to za delikatna — przy aktualnej sylwetce nie byłoby osoby śmiącej w to wątpić — ale lepiej to niż od razu siadać na to coś. Oblizała odruchowo wargi, lekkim ruchem unosząc miotłę do góry z zamiarem zarzucenia jej sobie na ramiona. Zdaje się, że kogoś stojącego obok przy okazji uderzyła. Zamrugała powiekami nieco zbita z tropu, acz zaraz wróciła do siebie i wymruczawszy byle jakie przeprosiny ruszyła do przodu. Najpierw z większym zaangażowaniem poruszając nogami, ale wybiwszy się przed innych uczniów, pewna, iż pozostanie w jakiejś tam odległości od reszty, zwolniła nieco, poruszając się równym tempem. Kątem oka spoglądała na Shane`a. Ostatnie czego jej trzeba to jakieś kary, zdecydowanie miała ich pod dostatkiem wcześniej, a teraz potrzebowała czasu dla siebie. Zwłaszcza przy chaosie, jaki panował w jej życiu prywatnym.
Ostatnio zmieniony przez Ariel de Marmaid dnia Pią 1 Cze 2012 - 18:03, w całości zmieniany 1 raz
No cóż, była bardzo zdziwiona tym, że mężczyzna zareagował tak, a nie inaczej. Tym bardziej była zdziwiona, że wpadła na niego. To trzeba mieć normalnie szczęście, żeby czołem uderzyć w kogoś za kim się nie przepada. No ale cóż, to może się zmienić po tej lekcji. - Przepraszam jeszcze raz – powtórzyła tym razem w całości i odetchnęła. Przysiady może zrobić. Co innego bieganie, to była męka, udręka i w ogóle. No ale cóż. Ona wolała gimnastykę. W końcu i ona zaczęła ćwiczyć. Zaczęła robić przysiady, dosyć powoli i ospale. Nigdy nie była dobra z ćwiczeń, które wymagały wysiłek fizyczny. W końcu dostrzegła jak jeden z gryfonów wpadł na Dominic'a. Zaśmiała się pod nosem i kontynuowała przysiady. 12, 13, 14, 15 Liczyła w myślach.
Wiedziała, że się spóźni, ale co tam. Nie spiesząc się oczywiście zaczęła się ubierać. Nałożyła szare spodnie dresowe i bluzę z kapturem do kompletu. Włosy najpierw rozczesała, potem związała gumką. Zapakowała swą torbę, z którą się nigdzie nie rozstaje i opuściła dormitorium. Szybkim Krokiem przeszła przez Pokój Wspólny i wyszła na korytarz. Wciąż się nie spiesząc schodziła na dół aż w końcu opuściła zamek i powędrowała w kierunku boiska do Quidditcha. Wiedziała, że już na pewno ktoś tam jest, a i Shane pewnie dam im wycisk. Weszła na boisko z uśmiechem. - Bry trenerze - rzuciła odkładając swoją torbę gdzieś na brzegu boiska i ruszyła w kierunku nauczyciela. - Jestem jak chciałeś.
Uśmiechnął się pod nosem widząc Sydney. - Świetnie. - powiedział z uśmiechem - Ale ciebie tez nie ominie rozgrzewka. Pięć okrążeń z miotłą na ramionach, w dobrym tempie. Gwizdnął cicho, jakby dając jej znać, ze ma ruszyć. - Dziś to już nie będzie zabawa, panno Sydney. Zwrócił się ku dziewczynie robiącej przysiady. - Dobrze, ale podkręć tempo, jak się wolniej ćwiczy to się szybciej męczysz.
Zdążył akurat sobie odpocząć po tym biegu z zamku na boisko (z samego dormitorium Gryffindoru, a to był kawałek!) i chciał sobie pogadać chwilę z Mariankiem, bo myślał, że jeszcze zdąży. Ale nie! O mało mu uszy nie pękły od tego gwizdka, może tak jeszcze bardziej gwizdnąć, wtedy to straci słuch i będziecie musieli mu wszystko pisać, a nie wiadomo, czy Kevin będzie chciał to przeczytać i będzie problem! Ale żyje i jak na razie ma się dobrze, uff! Jak trzeba biegać, to trzeba w końcu czego się nie robi dla ukochanego quidditcha! Ale on lubił biegać, też. Wstał więc i wziął miotłę na ramiona i zaczął sobie biegać wkoło boiska. Nie czekał na Shelleya, bo i tak będzie biegł za nim, więc po co?
- A wtedy to była zabawa? Bo dałeś nam taki wycisk, że zasnęłam nawet nie wiem kiedy - powiedziała z uśmiechem. - Tak jest! - zasalutowała na jego polecenie i wzięła miotłę, którą też przytargała ze sobą. No i pobiegła z założoną miotłą na ramionach w dość szybkim tempie, ale nie w za szybkim i nie za wolnym. Pierwsze okrążenie... Drugie okrążenie... Trzecie okrążenie...
Keith Everett
Rok Nauki : VII
Wiek : 29
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
Normalnie nie chodził na lekcje Quidditcha. Właściwie nikt go nie powinien na nie wpuszczać. Ostatnio jednak Everett uważał, że ma za mało ruchu, że za wolno wszystko spala. Był święcie przekonany, że nie jest na wystarczającym minusie kalorycznym, że całe jego ciało pokrywa odrażająca ilość tłuszczu, który ostatnio wcale nie jest spalany. Każdy jeden kęs tak upragnionego jedzenia bezczelnie osiadał pod jego skórą, kiedy to on chciał się pozbyć jeszcze tego co tam było uprzednio! Musiał więcej ćwiczyć, musiał bardziej się starać, musiał się pilnować. Doszły do niego słuchy, że są zajęcia z Quidditcha. Niemal podskakując z radości, zawrócił tuż przed drzwiami do wielkiej sali. Właśnie miał iść tam na obiad i katować się, i męczyć by zjeść jak najmniej, gdy wszyscy w koło bezlitośnie obżeraliby się jakimiś tłustymi potrawami. Miał pilny powód, ważne zajęcie, prędko zawrócił, biegnąc na boisko. Nie dość, że umknął mu pierwszy posiłek w tym dniu, to jeszcze miał biegać po błoniach. Naprawdę dawno go tak nie cieszyła myśl o jakiejś lekcji! Co prawda dawno temu zrezygnował z Quidditcha, gdy miał parę wypadków na boisku, ale nie szkodzi, dziś o tym w ogóle nie pamiętał. Z daleka już dostrzegł, że uczniowie biegają z miotłami w ręku, robiąc jakieś okrążenia. Nie zamierzając przedłużać i chcąc jak najbardziej skorzystać z tej rozgrzewki (minus tak wiele kalorii!), szybko skinął głową, tak witając się z młodym nauczycielem i zaraz przyłączył się do reszty uczniów. Bieganie z miotłą na ramieniu było świetnym pomysłem, w końcu dawało to dodatkowe obciążenie, przez które bardziej się męczył. Szybko uznał, że musi tu częściej przychodzić w wolnych chwilach i wykonywać te znakomite ćwiczenia! Jedno okrążenie, drugie... już czuł, że jakiekolwiek tłuszcz na jego wychudzonym ciele magicznie znika. Już oczyma wyobraźni widział, że coraz bliższy jest tego idealnego wyglądu.
Nauczyciel kazał im biegać z miotłą na plecach więc chłopak nie miał innego wyboru jak wykonać polecenie i już po chwili pędził tak szybko jak tylko mógł. A trzeba nadmienić, że swojego czasu bardzo dużo trenował, więc mógł się pochwalić niezłą kondycją. Ale w pewnym momencie ujrzał kogoś kto spowodował, że potknął się o sznurówki i przewrócił prawie obalając na ziemię kogoś biegnącego z przodu. Lillyanne...nie...nie ona....Ange, zapomniałeś? Z daleka wygląda zupełnie jak Gryfonka, a ty wciąż nie przyzwyczaiłeś się, że twoja ukochana nie żyje, a ktoś jest do niej podobny, prawda? Niemniej jednak Kaoru trochę się rozproszył przez to, że ją zobaczył. Ale już po chwili, gdy zrozumiał swój błąd, pomachał do Puchonki, która robiła przysiady i pobiegł dalej. W końcu zrobił te kilka kółek i zatrzymał się niedaleko nauczyciela.
Dziewczyna spojrzała na nauczyciela przerażona. Ale ona ćwiczy szybko!! Dla niej to było szybko! Zrozpaczona wlepiła spojrzenie w ziemie i kucała przez chwilę. Wzięła kilka głębszych wdechów i spojrzała przed siebie z taką hmmm jakby to ująć… o wiem! Z determinacją. Podjęła wyzwanie i przyśpieszyła tempo. Wzięła to na poważnie. Musiała wyglądać dosyć śmiesznie kiedy w jednej chwili cała jej postawa się zmieniła i ta determinacja, która wręcz wylewała się z niej. W zależności z punktu widzenia, mogło to być śmieszne, bądź przerażające – ta nagła przemiana była również nieco dziwaczna, jednak widać w niej było jak dziewczyna potrafiła się poświęcać. No cóż, w końcu skończyła przeznaczone dla niej ćwiczenie i opadła na ziemie niezadowolona.
Ostatnio zmieniony przez Angelique Marvillosa dnia Pią 1 Cze 2012 - 18:51, w całości zmieniany 1 raz