Polana w tym miejscu jest dobrze nasłoneczniona i ukwiecona. Uczniowie, którzy zostali na weekend w Hogwarcie lubią rozkładać tu obszerne koce i oddać się odpoczynkowi, choć nierzadko przychodzą również z książkami. W okolicy panuje idealna cisza, przerywana jedynie odgłosami natury. W oddali widać trybuny boiska, a czasami latające małe punkciki, czyli zawodników odbywających trening.
Victorique zdezorientowana oglądała całą walkę. Elishia na chwilkę pojawiła się przy jej osobie i podręczyła śniegiem, a potem? Zaczęła się wojna na całego! Ona tylko spoglądała, jak śnieżki mijały ją i uderzały w ludzi stojących naokoło niej. Ona naprawdę była chyba niewidzialna. Ale to chyba dobrze, ne? Przynajmniej nie obrywa co pięć sekund śniegiem od wszystkich tak jak panna Brockway. No ale co to za zabawa stać i spoglądać przed siebie? Vivi ulepiła jedną śnieżkę i wypatrywała swojej ofiary. Niestety nie widziała nikogo godnego, zatem rzuciła przed siebie z nadzieją, że w kogoś trafi. Była święcie przekonana, że śnieżka uderzy w drzewo i tak byłby to sukces, że w coś trafiła! Jednak nie… Jej rzut, jak zwykle krzywy trafił prosto w klatkę piersiową pana Felixa Lockwood’a. Dziewczyna spoglądała na gryffona i zaśmiała się pod nosem.
Niewidzialność dobra rzecz. Czasem sama chciała posiąść pelerynę niewidkę, ale w tym przypadku naprawdę lepiej było ciągle obrywać śniegiem niż stać na uboczu. Drażniło ją troszkę to, że niektórzy potraktowali wojnę jak okazję do miziania się w śniegu. I tak o to wszędzie latały kule a jakieś dwie lesby (jest tolerancyjna, ale określała się ona na zasadzie: „Niech sobie robią, co chcą byle nie przy mnie”) miziały się jak głupie. Grymas na jej twarzy to nie jedyne, co ten fakt powodował. Śnieżną kulą próbowała kilka razy im przeszkodzić, ale pudłowała. Chwała bogu poszły, więc zajęła się swoim ukochanym celem jakim była Vivi, której śnieżka rozplaszczyła się na ramieniu. Gryffonka to jest sprytna. Znikała jej i pojawiała się na zmianę, to też nie można było jej stale torturować.
Sniezki: 1 Liczba trafien: 11
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
Zaśmiała się i przytaknęła Antoine Bennetowi, gdy ten powiedział, żeby wykorzystać jakąkolwiek taktykę rzutów. Zbliżyła się do niego. -Ty to jednak czasem sensownie myślisz Bennet- powiedziała po czym zrzuciła mu niby dla żartu czapkę z głowy. Potem schyliła się by przygotować sobie nową kulkę i wycelowała nią w krukonkę Bell Rodwick . Śniegowa kula rozbryzgała się na jej głowie. Śnieg był wszędzie, na włosach dziewczyny, a pewnie wpadł także i za kołnierz powodując zimne dreszcze na ciele dziewczyny.
Rains była na polanie już od ładnych kilku minut, obserwując całą tą rozgrywającą się tam bitwę. Chociaż zwykle nie bawiła się w tak idiotyczny sposób - a i tym razem nie do końca zamierzała się przyłączać - ostatecznie dostrzegła kogoś, komu nie mogła odpuścić. Blondynka pusta niczym dziury w drogach wyglądała na cel dostatecznie godny poświęcenia mu czasu i naprostowania na pewne standardy. Rains doskonale widziała, jak pusta główka obraca się za każdym, kto tylko pojawił się na polanie. Być może w innych okolicznościach zastanowiłaby się nad zachowaniem solidarności względem dziewczyny z własnego Domu, ale ta jedna... Merlinie, podczas przyjmowania ludzi do tej szkoły powinni robić jakieś testy. Poza tym Rains nie wychowała się w końcu na takich idiotyzmach. Ardeal nauczyło ją zupełnie innych rzeczy, poczynając od eliminacji najgłupszego ogniwa. Być może Nashword zignorowałaby całą sprawę i wróciła do zamku, a jednak dziwne spojrzenia, które ta głupiutka blondynka kierowała w stronę dwóch tarzających się w śniegu dziewczyn, przelały czarę goryczy. Żyj i daj żyć innym, dziunia. Rains schyliła się, by nabrać w dłonie sporo śniegu. Nie zamierzała w nią trafić, jeszcze nie. Na razie potrzebowała tylko zwrócić jej uwagę. Dopiero później zacznie się zabawa. Kula poszybowała w powietrzu, mijając blondynkę o kilka cali. Hej, Elishia! Co powiesz na mała wojnę? En garde! Teraz przynajmniej będziesz wiedziała...
Pomysł, żeby zrobić bitwę Slytherin kontra cała reszta bardzo jej się spodobał. Co prawda część ludzi chyba tego nie złapała i nadal rzucała w kogo popadanie ale to przecież nic. Widząc parę dziewczyn, które w najlepsze zaczęły kleić się do siebie na samym środku bitwy miała ochotę trafić jedną z nich prosto w głowę, ale niestety nim udało jej się to zrobić, gdzieś zniknęły. - L, no pomóż mi, musimy wygrać - zawołała do chłopaka. Co prawda ciężko było tutaj stwierdzić kto wygra a kto nie... można było jedynie patrzeć kto jako ostatni tutaj zostanie. Na razie jednak było całe mnóstwo ludzi i z każdą chwilą przychodzili nowi. W pewnym momencie Bell dostała od kogoś w głowę. Śnieg co prawda rozbryzł się i wleciał nieco za kurtkę, ale całe szczęście szyi chroniła grupa warstwa zaszalikowanego materiału. Bell udało się jakoś wygrzebać stamtąd część śniegu, a resztą już się nie przejmowała. Kolejną śnieżną kulę posłała w plecy niedawno przybyłą Rains U. Nash, która dopiero co włączyła się do zabawy.
Eli nie da jej świętego spokoju, na szczęście dla niej potrafiła ‘znikać’ i ślizgonka nie miała okazji jej torturować bez przerwy. Dziewczyna poczuła jak nagle śnieżka uderzyła jej w ramie. Od razu wiedziała kto w nią rzucał. Nikt inny nie zwracał uwagi, więc nie było to trudne do zgadnięcia. Dziewczyna ulepiła śnieżkę i w momencie rzutu potknęła się i upadła na tyłek upuszczając śnieżkę. Cudowne chybienie z pięknym ślizgiem i bardzo dostojnym upadkiem na tyłek. Vivi otrzepała się i spojrzała na zadowoloną Elishię. Ją to wszyscy torturowali! Ją albo L’a. To jest naprawdę niesprawiedliwe w takich zabawach! Chyba się obrazi na wszystkich i sobie pójdzie... nie, nie zrobi tego. Będzie dalej bawiła się sama ze sobą bez żadnego większego problemu.
Zaczął śmiać się jeszcze głośniej, słysząc reakcję Bell na jego przedstawienie się. Przecież ludzie zawsze tak reagowali, ale w jej zachowaniu było coś dużo bardziej naturalnego, niż zdziwienie się. W końcu był tylko jedną z wielu literek w alfabecie i nie żałował tego zdrobnienia ani trochę. Wszyscy tak do niego mówili, nawet najbliższa rodzina. Przywykli do ksywki nadanej przez kolegów w dzieciństwie i właściwie swoje imię widział już tylko na oficjalnych listach ze stypendium czy innych takich wiadomościach. Dla całej reszty byłem L'em i dla tej dziewczyny również. Czyli wszystko pozostało na swoim miejscu. Cudownie. - Zatem miło mi cię poznać, Bellciu - od razu zdrobnił jej imię, podrywając się do pionu. Zaczął skakać w rytm słyszany tylko w swojej głowie, aż wreszcie stanął w miejscu, aby zrobić kolejną śnieżką kulkę, którą zamierzał rzucić w Bell. I oczywiście nie trafił w nią nawet z tak niewielkiej odległości. - Sama widzisz, że marny ze mnie strzelec. Może powinienem lepić dla ciebie śnieżki i wzmacniać je zaklęciem? - zaproponował, uśmiechając się szeroko. To byłoby całkiem dobre wyjście. I pewnie wyjątkowo skuteczne.
Skupiona na Elishii, ledwie zauważyła, jak jedna z szybujących w powietrzu śnieżek trafiła ją prosto w plecy. Być może nie przejęłaby się tym, gdyby nie fakt, że dziewczyna, która wypuściła tę właśnie śnieżkę, najwyraźniej celowała właśnie w Nashword. Ślizgonka odwróciła się do niej, mrużąc niebezpiecznie oczy. W ferworze walki nie miała zbyt wiele czasu na ulepienie porządnej piguły, podobnie zresztą jak nie miała go na celowanie. Być może właśnie dlatego, a może po prostu przez zbytnie skupienie na Elishii, znowu spudłowała. Cholera! Musiała się bardziej na tym skupić!
Po kolejnej porcji śniegu Aleks doszła do wniosku, że Eli chyba nie miała dać jej spokoju. Rozejrzała się za nią. Więc wojna? Ślizgoni kontra reszta świata? Okej. Ulepiła szybko niekształtną masę śniegową, którą trudno jednak było nazwać kulą. Rozejrzała się za najbliższym Ślizgonem, jej wzrok padł na Eli, właśnie ej szukała. Zamachnęła się i... BINGO! Ale nie to jednak nie była Eli, trafiła w Rains Nash, która akurat stanęła pomiędzy Aleks a jej celem. Puchonka zaśmiała się i udała, że to właśnie tam celowała. No cóż ważne, że i tak trafiła w Ślizgonkę. Całą lewą nogę Rains, pokrywał teraz biały puch.
Rzucanie na oślep wychodziło jej lepiej niż celowanie! Dlatego postanowiła kontynuować tą technikę, aż okaże się całkowicie nieskuteczna. Wzięła trochę śniegu w ręce i ulepiła porządną kulkę. W między czasie spoglądała na kulki, które przelatywały obok niej i uderzały w innych ludzi. Przez chwilę spojrzała przed siebie w zamyśleniu. Prawdę mówiąc nie jest tak źle. Mogę się wyżyć na innych, ale ja za to nie obrywam. Ale co to za zabawa jak tylko jedna strona się bawi? Ech… no cóż skoro już tu jestem! Rzuciła przed siebie, bez zastanowienia i trafiła Aleksandrę Johanson w tył głowy. - Trafiony, zatopiony!
Natrzeć kogoś śniegiem na powitanie. No tak. Tylko Felix.. Tylko Felix.. – Panie Lockwood! Czy Pan wie, co do chuja Merlina, Pan robi?! – krzyczał, próbując się wyrwać. Szczęśliwie, szybko mu się to udało. Okej. To jeszcze prowizorycznie dostał śnieżką. Nie wiedział od kogo, ale ktoś tam rzucił w niego. Akurat kiedy do cholery się podniósł musiał dostać taką śnieżką tak prosto w ucho. Cudownie, cudownie. Nie dość, że tamten go natarł, to jeszcze.. I TAK. W TYM MOMENCIE, OBDARZYŁ FELIXA POGARDLIWYM I PEŁNYM NIENAWIŚCI SPOJRZENIEM. Szybko ssię jednak uśmiechnął i pomógł wstać koledze z nadzieją, że ponownie nie wyląduje na śniegu. I nic takiego nie miało miejsca. Chwała bogom. Naprawdę. A tymczasem. Było mu tak bardzo zimno. Nie, miał dość tej zabawy. Zdecydowanie nie była dla niego. Miał ochotę na kawę. Albo herbatę.. Albo na alkohol. Tak, alkohol.. alkohol był dobrym pomysłem. – Felix! Idziemy coś pić? – spytał Gryfona z bardzo, ale to bardzo wymownym uśmiechem. To tak prowizorycznie, w razie jakby nie zrozumiał do końca, o cóż mu chodziło. – Ej i w sumie wiesz, co? Mam dziś dobry humor, Ślizgoni dają po dupie wszystkim na tej bitwie. Zaprośmy pozostałych.. – powiedział, po czym na wzór dyrektora przystawił sobie różdżkę do krtani, by „uruchomić” magiczny megafon. – Uwaga wszyscy! Jeśli zmarzniecie, będziecie mieli dość, albo po prostu uznacie, ze pora już iść porobić coś innego, to zapraszam do siebie na kawę, herbatę, coś mocniejszego. Aleja Amortencji 23 przez 36, Hogsmaede. Zapraszam wszystkich walczących, bez względu na przynależność, wiek i płeć! – dodał ostatnie z uśmiechem. Niech Felixik będzie z niego dumny. Taki był tolerancyjny. Aż za bardzo, jak na siebie. Cóż, nieważne. Chwycił Lockwooda pod ramię i razem ruszyli w stronę Hogsmaede, albo raczej poza granice szkoły, by móc się swobodnie teleportować.
Dziewczyna nie miała pojęcia kim jest niezbyt urodziwa przyjezdna, która się na na nią uwzięła. Nudzi się jej, czy jak? Kojarzyła ją jakoś ze Slytherinem, ale skoro tak to po cholerę walczyła z ludźmi ze swojego domu? Może jest przyjezdna i nie bardzo ogarnia ci się wokół niej dzieje. No trudno. Ale ta zniewaga krwi wymaga. Wprawdzie nie trafiła w nią (zrobiły to inne osoby w tym samym czasie, ciężko było ocenić kto bo była bardzo napiętnowana), ale to nie znaczyło, że Eli jej odpuści. Na szczęście tym razem celność dopisała ślizgonce, bo już po chwili śnieżna kulka wylądowała prosto na głowie Rains U. Nash. Chciałaś, to masz. Proszę bardzo. Tak czy siak nie zamierzała sobie zaprzątać głowy jej obecnością, bo i po co? Nie każdy przyciągał jej uwagę, a akurat ta laska wyglądała na nie dość, że niesympatyczną to jeszcze delikatnie mówiąc nabzdyczoną jak jakiś paw.
Poczuła uderzenie w tył głowy, odwróciła się i zobaczyła Vic, która skacze z radości. Roześmiała się, ale zaraz zrobiła sztucznie poważną minę i wycelowała w nią palcem. - A więc o tak. Miało być Ślizgoni, kontra reszta świta. A ty co? - odkrzyknęła i schyliła się po kolejna porcje śniegu. Ulepiła niezbyt kształtną śnieżkę, podbiegła trochę i rzuciła w stronę Victorique Moonlight. JEST!! Trafiła ją we włosy, choć trudno się dziwić, skoro stała tylko o krok od Vic. Nie rzuciła jednak mocno, by nie zadać dziewczynie bólu, tylko trochę ją ośnieżyć. Całe włosy Gryfonki były teraz białe. Podała je rękę. Skoro już ma się moczyć i marznąc to przynajmniej niech się z kimś zapozna. - Jestem Aleks - powiedziała i uśmiechnęła się do niej szeroko.
Sniezki: 2 Liczba trafien: 4
Ostatnio zmieniony przez Aleksandra Johanson dnia Sob 27 Gru 2014 - 12:19, w całości zmieniany 1 raz
Ktoś w nią rzucił! Rozejrzała się i dostrzegła Aleksandrę, która nawet do niej podeszła i podała jej rękę. - A… e… um… – początek jakże rozwiązłej konwersacji – Ekhem… Vi… Victorique jestem – powiedziała z uśmiechem łapiąc jej dłoń. Czuła się trochę szczęśliwsza. No cóż stoi tutaj od jakiegoś dłuższego czasu i nikt oprócz jej kochanej Eli nie zwracał na nią uwagi. Ona mogła rzucać w każdego i nikt, zupełnie nikt nie zauważał jej. Każdemu zrobiłoby się smutno, nieprawdaż? Nie czekała na dalszą rozmowę tylko ulepiła kolejną kulkę i rzuciła w Eli. Trafiła prosto w łydkę. Uśmiechnęła się delikatnie. - Moja celność poprawiła się kilkakrotnie! – zaśmiała się pod nosem i zapytała – Co myślisz o tym zaproszeniu, przez tego chłopaka?
Ignorując jakąś laske, która się na nią uwzięła głównie dlatego, że dostała od Vivi w nogę podeszła do gryffonki. Zauważyła, że rozmawia ona z Aleks. Podeszła więc do dziewczyn i wzięła do ręki śnieżkę by otwarcie rozpłaszczyć ją na głowie Alekandry, - Widzę, że się poznałyście. Moja przyjaciółka i mała siostrzyczka walczą na śnieżki, kto by pomyślał. Nie wiem komu dopingować! – Zabawne, że prawda była taka, że Victorique znała bardzo krótko i trudno było ją legalnie tak nazwać, a puchonka była w niej zauroczona. Ale Eli miała prosty mózg i przedstawiła je tak, jak figurowały w jej myślach. Bez udziwnień i innych farmazonów. - Myślę, że to bardzo dobry pomysł. To jak dziewczyny? Wybierzemy się razem?
Patrzyła jak L skacze nie wiadomo dlaczego, ale w sumie też jej się chciał skakać przez niego. Zajęła się jednak lepieniem kolejne kuli śnieżnej. Krukon za to, zamiast jej pomóc chciał trafić właśnie w nią. Zdrajca! Tyle dobrze, że mu się nie udało. - To tak?! Mieliśmy być w tej samej drużynie, a ty już we mnie celujesz! - Próbowała udawać złość, ale niespecjalnie jej to wychodziło, bo na usta wciąż cisnął jej się uśmiech. Rzuciła nawet w L swoją ulepioną śnieżką, ale widać nie miała cela lepszego od niego, bo poleciała gdzieś tam za jego plecy. - Cóż, jak widzisz, wcale nie idzie mi lepiej. To pewnie dlatego nie wychodziło mi ostatnio trafianie do pętli. - Ostatnie zdanie powiedziała nieco ciszej, jakby mrucząc do siebie pod nosem. Zauważyła, że ludzie zaczęli się rozchodzić. Najpierw parka zakochanych dziewczyn, teraz dwóch chłopak, nawet ślizgonka która najwięcej rzucała wydawała się zbierać razem ze swoimi towarzyszkami. - Co myślisz o tej imprezie, można tam zrobić bitwę na jedzenie - stwierdziła entuzjastycznie Bell, już się cieszą na rzucanie ciastami i innymi takimi.
Sniezki: 6, pudło Liczba trafien: 2
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
Antoine Bennet nawet nie raczył jej odpowiedzieć(o dziwo właściciel tych postaci nie ma chyba zamiaru żadną z nich zwracać na mnie uwagę, żadną!). Po prostu zajął się jakimś gryfonem, a potem odeszli stąd. Wkurzyła się lekko i po prostu cisnęła przed siebie śnieżką w efekcie złości. Efekt był taki, że po prostu kulka trafiła prosto w plecyAleksandry Johnson a panna Russeau nawet nie raczyła przeprosić. Po prostu w jej mniemaniu inni się ociągali, gdy ona nadal nie straciła jeszcze sił do bitwy. W dodatku postanowiła stworzyć sobie coś w formie śnieżnego fortu więc chwilowo skoro i tak nikt się nie chciał rzucać śniegiem to zabrała sie za jego tworzenie. Miał być to mur wręcz wyciosany magią ze śniegowej góry którą sama zaczęła usypywać było to jednak trochę pracy więc troszkę było to też męczące, kiedy jednak skończy to będzie mogła być dumna ze swojej pracy. Wkurzało ją trochę to, że nie ma tu nikogo z jej znajomych. W ogóle miała wrażenie że jej znajomi ostatnio się wykruszyli i rzadko ich widywała.
Dziewczyna ulepiła jedną z ostatnich śnieżek i rzuciła przed siebie. Próbowała trafić w Bell jednak z powodu tego, że ktoś zwrócił na nią jakąkolwiek uwagę, jej celność spadła do zera i najzwyczajniej nie trafiła. Zaśmiała się pod nosem i odwróciła do dziewczyn. - Mi się podoba ten pomysł! Tu już jest zimno, a moja skuteczność spadła diametralnie, więc wolę się wygrzać, bo znając mnie będę jutro chora! – wydukała pod nosem zerkając na dziewczyny. Nie do końca czuła się pewnie w nowym towarzystwie, ale naprawdę jej paluszki zamarzały, a ona nie chciała żeby jej odpadły, a było to chyba możliwe…
Uśmiechnęła się do Victorique, która zaczęła się lekko jąkać, ale zanim zdążyła odpowiedzieć Gryfonce, że jest jej miło ze spotkania, czy coś w tym guście, poczuła śnieg na swoich włosach. Odwróciła się i zobaczyła Elishie. Schyliła się po śnieg i zamiast stworzyć kulę po prostu wysypała jej na głowę. Zamyśliła się czy chciałaby iść do Antoine. Nie zdążyła jednak odpowiedzieć, bo w tym momencie po raz kolejny dostała śnieżką w plecy. Ulepiła kolejną śnieżkę i oddała strzał Katherine Russeau, stojącej niedaleko z wyraźnie niezadowolona miną. Uśmiechnęła się, gdy śnieżka uderzyła Ślizgonkę prosto w głowę. Z powrotem odwróciła się w stronę dziewczyn, w tym momencie gdy Vic rzucała w Bell. - No nie wiem... No dobra możemy iść - zdecydowała.
Sniezki: 5 Liczba trafien: 5
z/t
Ostatnio zmieniony przez Aleksandra Johanson dnia Czw 1 Sty 2015 - 16:56, w całości zmieniany 1 raz
Rozejrzała się za przyjezdną, która to wcześniej bezskutecznie próbowała ją dwa razy trafić. Toć pinda teraz pewnie się gdzieś chował przed nią. O nie, jest. No proszę, proszę. Eli przyjrzała się jej i nadal nie miała pojęcia kim jest owa niezbyt urodziwa czarnulka. W każdym razie lepiła śnieżkę właśnie na nią jednocześni mówiąc do Aleks i Vivi. - To może zbierajcie się już powoli maluchy, w końcu musicie się przebrać – jedna w jej wieku, druga tylko trochę młodsza a i tak były to dla niej dwa śliczne przedszkolaczki, którymi trzeba się zajmować. - Ja do was dojdę trochę poźniej. Mam jeszcze sprawę do załatwienia – Puściła do nich oczko i oddaliła się w stronę Rains U. Nash, która to oberwała śnieżką w głowę. I proszę proszę 2:0. Jeszcze ma pani coś do dodania?
[Nie mogę mieć z wami dwóch wątków jednocześnie, bo się potracę dlatego jak skończymy to Eli dojdzie :) A tymczasem się zawsze możecie poznać moje siostrunie :3]
Dziewczyna wpatrywała się niepewnie w ślizgonkę. Prawdę mówiąc nie chciała iść z obcą osobą gdziekolwiek, no ale nie miała większego wyboru jak chciała się stąd wyrwać. Zrobiła jedną śnieżkę i chciała rzucić w Eli, ale oczywiście spudłowała. Westchnęła pod nosem i zwróciła się do puchonki. - To… może… pójdziemy się przebrać i zobaczymy się na miejscu? Co o tym myślisz? Eli do nas powinna niedługo dojść. Ja i tak rzucam cały czas w powietrze więc wesz – zaśmiała się pod nosem i otrzepała się ze śniegu. Było jej tak bardzo zimno, że aż trzęsła się. - No dobra to za pół godziny na miejscu okey? – dodała nie czekając na dziewczynę i odbiegła w stronę zamku. Po drodze ślizgając się upadła na tyłek, trochę polamentowała i odeszła w siną dal.
Gdyby Elishia potrafiła się dostatecznie skupić na ogarnianiu otaczającego ją świata, zauważyłaby, że druga śnieżka Rains nijak nie była przeznaczona dla niej. Trudno było jednak wymagać od niej zbyt wiele, nieprawdaż? Nashword bynajmniej nie ukrywała się na polu walki. Wręcz przeciwnie, znajdowała się cały czas na widoku i może to własnie ją gubiło? Cholerne śnieżki latały w jedną i drugą stronę, a ona sama dostawała od coraz to innych osób. Odpuściła na moment blondynę, starając się skupić na innych rzucających, ale takie rzeczy zawsze są trudne, gdy kipisz z wściekłości. Chwyciła kolejną garść śniegu. Kule, które lepiła, zdawały się coraz twardsze i większe. Następna z nich poleciała w nieokreślonym kierunku, nie trafiając nikogo, podobnie zresztą jak pozostałe. Na miłość Merlina, to chyba nie była jej dyscyplina. A jednak były takie pola, na których miała zdecydowaną przewagę. Ostatecznie lista osób, które należałoby zahipnotyzować w wolnej chwili i zmusić do czegoś naprawdę żałosnego, robiła się coraz dłuższa. Na razie jednak Rains postanowiła zostać tu przez kolejnych kilka minut i spróbować jeszcze kilku rzutów. A nuż trafi kogoś w pusty czerep.
- Zdarza się - wzruszył ramionami, uśmiechając tak niewinnie, jak tylko był w stanie. A znając możliwości swoich rodaków, wiedział, że to konkretne zachowanie mieli wyćwiczone niemalże idealnie. Słodkie, niewinne, a przy tym wyjątkowo zabawne. Choć nie każdy na nie reagował. Schylił się, zebrał kolejną porcję śniegu i ulepił kolejną śnieżkę, którą tym razem rzucił w jakąś Świeżynkę, mianowicie Rains, trafiając ją w ramię. Podskoczył uradowany i wyrzucił pięść w powietrze, jakby odniósł sukces na miarę zwycięstwa w pucharze domów. No cóż, niektórym wiele do szczęścia nie potrzeba. - Bitwa na jedzenie? Wchodzę! - wykrzyczał w stronę Bell, przygotowując się w myślach do wysmarowania dziewczyny jakimś tortem.
Ubrawszy się ciepło, wyszedłem z zamku i udałem się na otoczoną wysokimi drzewami polanę, przedzierając się przez śnieżne zaspy. Kiedy dotarłem na miejsce, stanąłem z boku i zacząłem przyglądać się uczniom, obrzucającym się nawzajem śnieżkami i głośno się przy tym śmiejącym.
Po raz kolejny przypominam, że post fabularny powinien mieć przynajmniej 5 linijek.
Kiedy tylko Meg usłyszała, że zostało zorganizowane coś tak epickiego jak bitwa na śnieżki, nie mogła tego przegapić. Rzucanie się śniegiem było idealne, bo miało wiele zastosowań. Jak najbardziej mogła przekazać komuś wyrazy sympatii przez natarcie go zimnym puchem - albo włożyć w rzut więcej siły i wyładować nadmiar energii, zwłaszcza tej negatywnej. Tak czy inaczej to był ruch, czyli coś, co Meg uwielbiała i było jej potrzebne do życia jak powietrze. Po dotarciu na polanę ze zdziwieniem spostrzegła, że mało kto został. Była pewna, że jeszcze niedawno bawiło się tu więcej osób, bo słyszała krzyki i śmiechy dochodzące zza okna dormitorium, jednak teraz na polanie ostało się zaledwie kilkoro najwytrwalszych - lub najpóźniej przybyłych, jak ona. Już miała uznać, że nawet nie ma z kim pogadać, bo wszyscy obcy, gdy dostrzegła znajomą twarz. Z Rains poznały się na szkoleniu kilka miesięcy temu i od tamtej pory znajomość się utrzymywała. Dziewczyna wyglądała, jakby nieźle oberwała śniegiem jak do tej pory i Meg miała nadzieję, że się nie obrazi za dodatkową porcję. Ulepiła zgrabną kulkę i rzuciła. Ha, prosto w głowę! Ma się tego cela, nie?
Z pewną ulgą dostrzegając, że Elishia i jej koleżanki opuściły polanę, Rains wreszcie poczuła coś na kształt pokracznej radości z lepienia kolejnych śnieżnych kul. Z pewnością wolałaby wreszcie zacząć trafiać, ale najwyraźniej nie było jej to dane. Zwłaszcza, że jej śnieżka znowu poleciała w eter, a inna, pochodząca z bliżej nieokreślonego źródła ponownie rozbryzgała jej się na głowie. Merlinie... Kiedy ta bitwa wreszcie się skończy, Rains zdecyduje się chyba skoczyć do biblioteki i poczytać o technikach rzucania śniegiem. Z pewnością istniała taka książka. Tymczasem odwróciła się powoli, strzepując z siebie cały ten śnieg. Spodziewała się ujrzeć kogoś, kto przyprawi ją o kolejną falę złości, ale nic takiego się nie stało. Chociaż zdecydowanie były rywalkami, Meg Rodarte była całkiem przyjemną osóbką. Nieco narwaną, ale jednak... całkiem przyjemną. I całkiem zgrabną. Rains nie czuła do niej nic poza lekką sympatią, na którą Gryfonka zasłużyła sobie podczas szkolenia przed Sfinksem. To jednak wystarczyło, by przyjęła to ciche wyzwanie z lekko uniesionym kącikiem ust. - Uważaj, kogo wyzywasz, Rodarte! - krzyknęła, ale trudno było uznać to za jakąkolwiek złośliwość.